15182
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 15182 |
Rozszerzenie: |
15182 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 15182 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 15182 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
15182 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Fascynacja
Przekład Katarzyna Molek
Powieści Amandy Quick Kłamstwa w blasku księżyca Ryzykantka
Tytuł oryginału Dangerous Redaktor serii Małgorzata Foniok Redakcja techniczna Andrzej Witkowski Korekta Joanna Dzik Barbara Opiłowska Ilustracja na okładce John Ennis/via Thomas Schluck GmbH Opracowanie graficzne okładki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber Skład Wydawnictwo Amber Druk Finidr, s.r.o.. Ćesky Tesin Copyright ;C 1993 by Jayne Ann Krentz. All rights reserved. For the Polish edition Copyright O 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2436-5 Warszawa 2006. Wydanie I WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13.620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl
1 Dochodziła trzecia nad ranem -najciemniejsza godzina nocy. Gęsta mgła chłodnym całunem szczelnie otulała miasto. Patrycja Merryweather musiała przyznać, że trudno byłoby znaleźć bardziej niestosowną porę do złożenia wizyty mężczyźnie zwanemu Upadłym Aniołem. Pomimo całej determinacji zadrżała, gdy dorożka z mocnym szarpnięciem zatrzymała się naprzeciwko ledwie widocznych drzwi budynku. Światła gazo wych lamp zainstalowanych w tej części miasta bezskutecznie próbowały się przebić przez gęstą zasłonę mgły. Turkot kół dorożki i stukot końskich kopyt o bruk były jedynymi dźwiękami w groźnej ciszy panującej na zimnej, pustej ulicy. Patrycja wahała się przez chwilę. A może kazać dorożkarzowi zawrócić i zawieźć się z powrotem do domu? Odrzuciła tę myśl równie szybko, jak przyszła jej do głowy. Wiedziała, że nie może teraz okazać słabości. Chodzi ło przecież o życie jej brata. Zebrała całą odwagę, poprawiła okulary na nosie i wyszła z powozu. Kap turem spłowiałego wełnianego płaszcza osłoniła twarz i zdecydowanym kro kiem weszła na schody budynku. Nagle wydało jej się, że słyszy hałas za wracającej dorożki. Zaniepokojona zatrzymała się gwałtownie. - Gdzie jedziesz, dobry człowieku? Obiecałam ci przecież dodatkową zapłatę. jeśli na mnie zaczekasz. To potrwa, tylko parę minut. - Niech się panienka nie denerwuje. Poprawiałem tylko uprząż, to wszyst ko. - Woźnica, ubrany w ciężką pelerynę i kapelusz naciśnięty głęboko na 5
uszy, wyglądał jak bezkształtna bryła. Mówił bełkotliwym głosem zapewne od nadmiaru dżinu, który popijał przez cały wieczór dla ochrony przed chło dem. - Powiedziałem, że będę czekał. Patrycja uspokoiła się nieco. - Pamiętaj, masz tu być. kiedy wrócę. Znalazłabym się w kłopotliwej sy tuacji, gdybym cię nie zastała po załatwieniu moich interesów. - Interesy? Ha. ha! Tak to panienka nazywa? - Woźnica zachichotał, pod nosząc w górę butelkę z dżinem i wlewając w gardło wszystko, co w niej pozostało. - Niezły interes. Może twój szanowny przyjaciel chce, żebyś wygrzała mu łóżko na resztę nocy? Cholernie dzisiaj zimno. Patrycja spojrzała na niego groźnie. Doszła jednak do wniosku, że nie ma sensu wdawać się w kłótnię z pijanym dorożkarzem, zwłaszcza o tak późnej porze. Nie miała czasu na takie głupstwa. Owinęła się szczelniej płaszczem i poszła schodami w stronę drzwi. Okna pierwszego piętra były ciemne. Może znany wszystkim właściciel tego domu położył się już spać? Z tego, co o nim mówiono, byłoby to raczej niezwykłe. Wszyscy wiedzie li, że legendarny lord Angelstone rzadko kładł się do łóżka przed świtem. Upadły Anioł nie zyskałby swej ponurej sławy, gdyby prowadził zwykły tryb życia. Wiadomo, że diabeł woli się skrywać pod osłoną nocy. Patrycja zawahała się, zanim podniosła okrytą rękawiczką dłoń do kołatki. Miała świadomość, że to, co zamierza zrobić, niesie ze sobą pewne ryzyko. Wychowana na wsi, nie znała zbyt dobrze zwyczajów panujących w mie ście, ale nie była aż tak naiwna, by uważać za właściwe składanie niezapo wiedzianej wizyty mężczyźnie, zwłaszcza samotnie, i to o trzeciej nad ra nem. Energicznie zastukała do drzwi. Zdawało jej się, że minęły godziny, zanim sprawiający wrażenie niezado wolonego, na wpół ubrany kamerdyner otworzył drzwi. Był to łysiejący męż czyzna o mocno zarysowanych szczękach, przypominający wyglądem wiel kiego psa. Świeca, którą trzymał w ręku, oświetlała jego ponurą twarz, na której odmalowała się najpierw irytacja, a później niesmak. Spojrzał nie chętnie na otuloną płaszczem i okrytą kapturem Patrycję. - Tak, panienko? Patrycja wzięła głęboki oddech. - Przyszłam zobaczyć się z twoim panem. - Naprawdę? - Kamerdyner wykrzywił usta w szyderczym grymasie, który doskonale pasowałby do Cerbera, trzygłowego psa pilnującego wejścia do 6 Hadesu. - Z przykrością muszę panią powiadomić, że jego lordowskiej wy sokości nie ma w domu. - Z całą pewnością jest. - Patrycja wiedziała, że musi okazać stanow czość, jeśli chce minąć tego piekielnego psa broniącego dostępu do Upadłe go Anioła. - Sprawdziłam to, zanim zdecydowałam się złożyć mu wizytę. Proszę natychmiast poinformować go, że ma gościa. - Kogo mam zaanonsować? - zapytał kamerdyner grobowym głosem. - Damę. - To niemożliwe. Damy nie składają wizyt o takiej porze. Daj sobie spo kój, ty bezczelna mała ulicznico. Jego lordowska wysokość nie zadaje się z takimi jak ty. Jeśli ma ochotę na rozrywki, to szuka ich gdzie indziej. Pod wpływem tych inwektyw Patrycji zrobiło się gorąco. Zrozumiała, że jest gorzej, niż przewidywała. - Bądź łaskaw poinformować swego pana, że pragnie się z nim zobaczyć osoba zainteresowana mającym się odbyć pojedynkiem - wycedziła przez zęby. Kamerdyner spojrzał na nią z wyrazem zdziwienia na twarzy. - Ciekawe, co kobieta taka jak ty może wiedzieć o sprawach osobistych mojego pana? - Najwidoczniej znacznie więcej niż jego sługa. Jeśli nie zaanonsujesz mnie lordowi Angelstone'owi. przysięgam, że będziesz tego żałował przez całe życie. Zapewniam cię, że twoja pozycja w tym domu zależy od tego, czy poinformujesz go o mojej obecności. Kamerdyner nie wyglądał na całkowicie przekonanego, ale na jego twarzy odmalowało się wahanie. - Zaczekaj tutaj - mruknął. Zatrzasnął drzwi, pozostawiając gościa za progiem. Lodowate macki mgły zacisnęły się wokół Patrycji. Szczelniej otuliła się płaszczem. Wiedziała już, że czeka ją jedna z najbardziej przykrych nocy, jakie kiedykolwiek spędziła. Na, wsi wszystko było znacznie prostsze. Po chwili drzwi otworzyły się ponownie. Kamerdyner spojrzał z góry na Patrycję i niechętnie pozwolił jej wejść. - Jego lordowska wysokość przyjmie cię w bibliotece. - Spodziewałam się tego. - Patrycja szybko przestąpiła próg, zadowolo na, że wyrwała się z objęć mgły. nawet jeśli oznaczało to wejście w bramy piekieł. Kamerdyner otworzył drzwi do biblioteki i przytrzymał je przez chwilę. Patrycja przeszła obok niego i znalazła się w ciemnym pokoju oświetlonym 7
jedynie blaskiem nikłego ognia płonącego na kominku. Gdy drzwi się za nią zamknęły, zdała sobie sprawę, że nie dostrzega żadnego śladu obecności Angelstone'a. - Milordzie? - Patrycja intensywnie wpatrywała się w mrok. - Sir? Jest pan tutaj? - Dobry wieczór, panno Merryweather. Mam nadzieję, że wybaczy pani grubiaństwo mojego służącego. - Sebastian lord Angelstone podniósł się powoli z głębokiego fotela stojącego na wprost kominka. Na ręku trzymał wielkiego czarnego kota. - Musi pani zrozumieć, że jej wizyta jest poniekąd zaskakująca, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności i porę. - Tak. milordzie. Jestem tego świadoma. - Patrycja wstrzymała oddech. Sebastiana poznała poprzedniego wieczoru i miała nawet okazję z nim tań czyć, ale teraz zdała sobie sprawę, że być może dopiero po kilku spotkaniach potrafi opanować wrażenie, jakie Upadły Anioł wywiera na jej zmysły. Zarówno temperament, jak i wygląd Angelstone'a nie miały w sobie nic anielskiego. W salonach szeptano, że podobny jest bardziej do księcia ciem ności niż do anioła. Istotnie, trzeba by niezwykłej fantazji, żeby wyobrazić go sobie z parą skrzydeł i aureolą nad głową. Migotliwe światło rzucane przez żarzące się w kominku polana wydawało się zbyt nastrojowe na ten wieczór. Blask płomieni uwydatniał surowość wyglądu Sebastiana. Sylwetkę miał mocną i szczupłą, ciemne włosy krótko przycięte, a jego niezwykłe oczy bursztynowego koloru lśniły dociekliwą inteligencją. Patrycja pamiętała, jak Sebastian, tańcząc z nią. poruszał się z leniwym męskim wdziękiem. Miał na sobie domowy strój, w jakim nie przyjmuje się gości. Krawat zwi sał swobodnie wokół szyi. a pod głęboko rozciętą luźną koszulą można było dostrzec wijące się na piersi kędzierzawe, ciemne włosy. Płowożółte brycze sy opinały muskularne uda. Nie zdjął jeszcze wypolerowanych do połysku czarnych butów z cholewami. Patrycja niewiele wiedziała o modzie. Te sprawy interesowały ją w nie wielkim stopniu, potrafiła jednak zauważyć właściwą Sebastianowi praw dziwie męską elegancję, która niewiele miała wspólnego ze strojem, a sta nowiła nieodłączną cechę jego osoby. Jedyną ozdobą, jaką miał na sobie, był nasunięty na smukły palec złoty sygnet, który błyszczał nikłym światłem, gdy Sebastian delikatnie głaskał swego ulubieńca. Patrycja przyjrzała się pierścieniowi. Już wcześniej, w cza sie tańca, zauważyła wyrytą na nim dużą literę F. Domyśliła się. że jest to pierwsza litera nazwiska rodowego - Fleetwood. 8 Przez chwilę nie mogła oderwać oczu od dłoni głaszczącej kota. Gdy wresz cie napotkała wzrok Sebastiana, zauważyła błąkający się na jego ustach de likatny uśmiech. Zmysłowy dreszcz przebiegi przez jej ciało. Próbowała wytłumaczyć to tym. że po prostu nie przywykła do widoku mężczyzny w negliżu. Niestety, przypomniała sobie, że wcześniej, ubiegłego wieczoru, podobnie zareago wała na obecność Sebastiana, chociaż ubrany był w strój, jaki nosi się na balu. Musiała przyznać, że ten mężczyzna ma na nią czarodziejski wpływ. Przez moment zastanawiała się nawet, czy jest istotą realną. Spostrzegła bowiem, że postać Sebastiana zaczyna rozpływać się, jak gdyby stawał się duchem znikającym we mgle. Była tak zaskoczona, widząc, jak na jej oczach człowiek zmienia się w zja wę, że przez parę sekund nie mogła zebrać myśli. Nagle uświadomiła sobie, w czym leży problem. - Wybacz, milordzie. - Patrycja szybko zdjęła okulary i wytarła szkła skroplone parą, która przyćmiła ostrość widzenia. - Jak pan wie, na ze wnątrz jest bardzo zimno. Gdy weszłam do ciepłego pokoju, zaparowały mi szkła. Jest to irytująca uciążliwość, z którą spotyka się każdy, kto nosi okulary. Sebastian lekko uniósł czarne brwi. - Współczuję pani. panno Merryweather. - Tak, no cóż, dziękuję. Niewiele można na to poradzić. Po prostu trzeba do tego przywyknąć. - Patrycja ponownie założyła okulary i ostro spojrzała na Sebastiana. - Na pewno zastanawia się pan. dlaczego przybyłam o tak późnej porze. - Istotnie, przemknęło mi przez myśl takie pytanie. - Spojrzenie Seba stiana prześlizgnęło się po jej starym płaszczu, który rozchylił się nieco, ukazując niemodną, balową suknię o nijakim kolorze. Błysk rozbawienia pojawił się na krótko w jego oczach, przemieniając się po chwili w wyraz zastanowienia. - Czy pani przybyła tu sama? - Tak, oczywiście. - Spojrzała na niego zaskoczona. - Niektórzy powiedzieliby, że jest to raczej nierozważne. - Chciałam spotkać się z panem bez świadków. Jestem tu w prywatnej sprawie. - Rozumiem, proszę usiąść. - Dziękuję. - Patrycja uśmiechnęła się niepewnie i usiadła w fotelu stoją cym przy kominku. Uświadomiła sobie, że Angelstone spodobał jej się od 9
pierwszego wejrzenia, już wtedy, gdy ku przerażeniu jej przyjaciółki, lady Pembroke, został jej przedstawiony na wczorajszym balu. Z pewnością nie jest taki zły, za jakiego go uważają, pomyślała, spogląda jąc na sadowiącego się w fotelu Sebastiana. Zazwyczaj potrafiła trafnie oceniać ludzi. Tylko raz, trzy lata temu. doz nała gorzkiego zawodu, zbyt wysoko szacując charakter pewnego mężczy zny. - Znalazłam się w niezręcznej sytuacji, milordzie. - Tak. - Sebastian wyciągnął nogi w stronę ognia i zaczął powoli głaskać kota. - Tak, ale i trochę niebezpiecznej. - Nonsens. Mam w torebce pistolet i dorożkarz, który mnie tu przywiózł, zgodził się poczekać. Zapewniam pana. że jestem całkowicie bezpieczna. - Pistolet? - Spojrzał na nią z rozbawieniem. - Jest pani niezwykłą kobie tą, panno Merryweather. Czyżby uważała pani, że broń będzie potrzebna do obrony przede mną? - Dobry Boże, nie, milordzie. - Patrycja sprawiała wrażenie głęboko wstrząśniętej. - Przecież jest pan dżentelmenem, sir. - Naprawdę? - Oczywiście. Proszę mi nie dokuczać. Wzięłam ze sobą pistolet jako ochronę przed bandytami. Jak wiem, jest ich wielu w tym mieście. - Tak. Istotnie. Kot ułożył się wygodnie na kolanach Sebastiana i wpatrywał się w Patry cję. Uderzył ją fakt, że oczy zwierzęcia miały taki sam złoty odcień jak oczy jego pana. Spostrzeżenie to na moment zakłóciło tok jej myśli. - Czy pański kot ma jakieś imię, sir?-zapytała niespodziewanie. - Tak. - Jakie? Delikatny uśmiech przemknął przez twarz Sebastiana. - Lucyfer. - Och! - Patrycja delikatnie chrząknęła. -Tak, chciałam więc powiedzieć, że nie jestem wcale osobą niezwykłą, a po prostu normalną kobietą, która, niestety, jest raczej słabo obyta w miejskim stylu życia. - Nie zgadzam się, panno Merryweather. Jest pani najbardziej niezwykłą niewiastą, jaką kiedykolwiek w życiu spotkałem. - Trudno mi w to uwierzyć - odpowiedziała cierpko. -A więc wydaje się -kontynuowała - że stałam się dzisiaj wieczorem przyczyną nieporozumie nia pomiędzy panem a moim bratem i chciałabym niezwłocznie doprowadzić do zakończenia tej sprawy. 10 - Nieporozumienia? - Sebastian spojrzał uważnie swymi bursztynowymi oczami. - Nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek nieporozumieniach pomię dzy mną a Trevorem Merryweatherem. - Proszę nie próbować mnie oszukać, udając, że nie wie pan nic o tym. co zaszło, milordzie. - Patrycja ciaśniej splotła spoczywające na kolanach ręce. - Dowiedziałam się. że pan i Trevor macie dzisiaj o świcie pojedynek. Nie dopuszczę do tego. - Jak pani zamierza to zrobić? - Sebastian spojrzał na nią z rozbawie niem. - Przyszłam tu z gotowym rozwiązaniem, które znalazłam po zaznajo mieniu się w ciągu tych paru godzin z regułami dotyczącymi pojedynków. - Naprawdę? - Tak. Całą tę idiotyczną sprawę zakończą przeprosiny. Gdy doszłam do takiego wniosku, natychmiast odszukałam Trevora na przyjęciu u Atkinsów i porozmawiałam z nim. Niestety, okazał się śmiesznie uparty w całej tej sprawie, nawet pomimo tego, że jak sądzę, przeraża go myśl o tym, co może się zdarzyć o świcie. Jak pan wie, on jest jeszcze bardzo młody. - Najwyraźniej nie jest zbyt młody, aby rzucić wyzwanie. Patrycja pokręciła głową. - Wciąż powtarzał, że musiał to zrobić ze względu na mój honor, no i oczy wiście własny. Mój honor? Wyobraża pan sobie? - To jest najczęstszą przyczyną takich spraw. Pojedynki byłyby niesły chanie nudne, gdyby nie wiązał się z nimi honor kobiet. - Co za głupstwa. Proszę mi wybaczyć, milordzie, ale jeśli pan w to wie rzy, to znaczy, że ma pan niewiele więcej zdrowego rozsądku niż mój brat. - Ciekawy pogląd. Patrycja zignorowała sarkazm Sebastiana. - To kompletny nonsens myśleć, że zostałam znieważona tylko dlatego, że pan ze mną rozmawiał i zatańczył. Nawet w najmniejszym stopniu nie uważam tego za zniewagę. To samo powiedziałam bratu. - Dziękuję. - Rzecz w tym - wyjaśniła poważnie Patrycja - że Trevor od momentu śmierci naszych rodziców czuje się za mnie w pełni odpowiedzialny. Uwa ża, że na nim jako na jedynym mężczyźnie w rodzinie spoczywają poważne obowiązki. Ma rację, ale czasami jego opiekuńczość staje się nadmierna. To śmieszne z jego strony, że wyzwał pana na pojedynek z tak błahego powodu. - Nie jestem całkiem przekonany, że jest to błahy powód. - Sebastian w zadumie głaskał kota. - Rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo. 11
- O naszych wspólnych zainteresowaniach i o niczym więcej - szybko odpowiedziała Patrycja. - No i tańczyliśmy walca. - Robiło to wiele innych osób. Lady Pembroke mówiła mi, że teraz wszy scy go tańczą. Wprost szaleją za walcem. Naprawdę trudno uwierzyć, że Trevor z tego powodu pana wyzwał. - Widocznie niektórzy ludzie uważają to za wystarczający powód. Patrycja przygryzła wargi. - No dobrze, ale skoro wyzwał już pana na pojedynek i skoro nie udało mi się nakłonić go do polubownego załatwienia sprawy, pozostało tylko jed no rozwiązanie, które może zapobiec pojedynkowi. Ich spojrzenia się spotkały. - Jestem szalenie ciekawy, co pani wymyśliła, panno Merryweather. - To całkiem proste. - Patrycja uśmiechnęła się do niego i powiedziała z nadzieją w głosie: - To pan musi przeprosić Trevora. Dłoń Sebastiana głaszcząca kota znieruchomiała. Jego kruczoczarne rzę sy przysłoniły oczy. - Przepraszam, nie dosłyszałem... - Na pewno pan dosłyszał. Musi go pan przeprosić. - Patrycja z poważ nym wyrazem twarzy pochyliła się ku niemu. -To jedyny sposób, milordzie. Trevor ma zaledwie dwadzieścia lat. Brak mu opanowania i chociaż, jak sądzę, wie, że ta sytuacja go przerasta, jest zbyt młody i w gorącej wodzie kąpany, aby przyznać, że sprawy wymknęły się spod jego kontroli. - Obawiam się, że pani brat wcale nie uważa, że przestał panować nad sytuacją. Prawdopodobnie jest absolutnie przekonany, że wyzwanie mnie na pojedynek było w tych okolicznościach jedynym rozwiązaniem. - To śmieszne. Musi pan spróbować to zrozumieć, milordzie. Od momen tu, gdy dwa lata temu nasi rodzice zginęli w wypadku, mój brat przejął obo wiązki głowy rodziny. - Rozumiem. - Jest w tym okropnym wieku, kiedy młodzi mężczyźni traktują wszystko niezwykle poważnie. Sądzę, że pan też był kiedyś młody. Sebastian spojrzał na nią wyraźnie rozbawiony. - Teraz, kiedy mi pani o tym przypomniała, zaczynam wierzyć, że to praw da. Ale. oczywiście, było to bardzo dawno. Patrycja się zmieszała. - Nie chciałam przez to powiedzieć, że jest pan stary, milordzie. 12 - Dziękuję. Uśmiechnęła się przepraszająco. - Myślę, że nie ma pan więcej niż czterdzieści lat. - Trzydzieści pięć. Nerwowo zamrugała oczami. - Słucham? - Mam trzydzieści pięć lat, panno Merryweather. Nie czterdzieści. - Och! Rozumiem. - Pomyślała, że Sebastian na pewno się na nią obraził. Postanowiła ratować sytuację. - Wykazuje pan dojrzałość, jakiej można by się spodziewać po kimś znacznie starszym. - Miło mi to słyszeć. Niektórzy uważają, że moja twarz nosi znamiona zagubionej duszy i zbyt swobodnego życia. Patrycja przełknęła ślinę. - Wydaje mi się. milordzie, iż w tej sprawie, jeśli mamy udaremnić skutki głupoty dwudziestoletniego młodzieńca, musimy polegać na mądrości i zdro wym rozsądku, jaki z pewnością zdobył pan w ciągu tych trzydziestu pięciu lat. Sebastian przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. - Czy pani mówi poważnie, panno Merryweather? Pani naprawdę nale ga, abym przeprosił jej brata? - Całkowicie poważnie. To sprawa życia lub śmierci, milordzie. O ile mi wiadomo, jest pan świetnym strzelcem. - Patrycja mocniej zacisnęła dłonie. - Wiem, że trenuje pan regularnie u Mantona i że nie będzie to pana pierw szy pojedynek. - Wygląda na to, że jest pani świetnie poinformowana. - Potrafię znakomicie prowadzić śledztwo - oznajmiła poważnie. - To moje hobby. Mówiłam panu już o tym wczoraj wieczorem. - Tak. istotnie, ale odniosłem wrażenie, że głównie zajmuje się pani ba daniem zjawisk nadprzyrodzonych. Patrycja spojrzała na kota. - To prawda. Specjalizuję się w tej dziedzinie, ale mogę pana zapewnić, że moje zainteresowania są znacznie szersze. Bawi mnie znajdowanie odpo wiedzi na trudne zagadki. - Czy pani wierzy w duchy, panno Merryweather? - Jestem bardzo sceptyczna w tych sprawach - przyznała Patrycja - ale wiele osób naprawdę w nie wierzy. Często są przekonani, że mają dowody na istnienie zjawisk nadprzyrodzonych. Moje hobby polega na tym, że zajmuję się sprawdzaniem tych dowodów i próbuję znaleźć logiczne ich wyjaśnienie. 13
- Rozumiem. - Sebastian wpatrywał się w płomienie na kominku. - Wła śnie dlatego, że dowiedziałem się o tych raczej niezwykłych zainteresowa niach, poprosiłem, aby mnie pani przedstawiono. Patrycja uśmiechnęła się ponuro. - Jestem tego świadoma, milordzie. Wiem, że uważają mnie za ekscentryczkę. Nie jest pan pierwszym dżentelmenem, który chciał zawrzeć ze mną znajomość, ponieważ interesowało go jedynie moje hobby. Czy zdaje pan sobie sprawę, jakie to irytujące być proszoną do tańca tylko dlatego, że jest się uważaną za dziwaczkę? - Wiem coś na ten temat - powiedział zaskakująco smutnym głosem Se bastian. - Towarzystwo interesuje się tylko czymś niezwykłym. Reaguje jak dziecko na nową zabawkę. Jeśli przypadkiem zabawka się zepsuje, odrzuca ją i bierze następną, kolorową, błyszczącą. - Rozumiem. - Patrycji zamarło serce. Czy mogła mieć nadzieję, że on uzna ją za coś bardziej interesującego niż nowa zabawka? -To znaczy, że poprosił mnie pan do tańca, ponieważ jestem najnowszą atrakcją to warzystwa? Chciał się pan jedynie zabawić. - Nic. - Sebastian spojrzał na nią spod opuszczonych powiek. - Poprosi łem panią do tańca, ponieważ zainteresowała mnie pani, panno Merryweather. Wydało mi się, że łączą nas wspólne zamiłowania. Spojrzała na niego zdziwiona. - Naprawdę, milordzie? Czy pan również zajmuje się badaniem zjawisk nadprzyrodzonych? - No, niezupełnie. - Więc co pan miał na myśli? - Nie sądzę, by w tej chwili było to istotne. Mamy inne, bardziej zajmują ce nas problemy, prawda? - Tak, oczywiście. Pojedynek mojego brata. - Patrycja powróciła do prze rwanego tematu. - Zatem przeprosi pan Trevora? Wiem, że to dla pana bar dzo przykre, gdyż to on nie miał racji, ale z pewnością zgodzi się pan ze mną, że nie można dopuścić do tego spotkania. - Nie mam zwyczaju przepraszać, panno Merryweather. Zwilżyła wyschnięte usta. - Rzecz w tym, że nie potrafię przekonać Trevora, żeby on to zrobił. - Obawiam się więc, że pani brat będzie musiał ponieść konsekwencje swejlekkomyślności. Chłodny dreszcz przebiegł ciało Patrycji. 14 - Sir, błagam, aby postąpi pan jak dojrzały, odpowiedzialny mężczyzna. Trevor, podobnie zresztą jaki ja,nie zna miejskich obyczajów. Nie wiedział, co robi, wyzywając pana na pojedynek. - Myli się pani, panno Merryweather. Brat pani doskonale wiedział, co robi. Wiedział, kim jestem, i znał moją reputację. - Sebastian uśmiechnął się ironicznie. - Jak pani sądzi, dlaczego uznał za zniewagę fakt. że poprosiłem panią do tańca? Patrycja zmarszczyła czoło. - W ciągu ostatnich trzech czy czterech godzin miałam okazję zaznajo mić się z pańską reputacją, milordzie. Odnoszę wrażenie, że krążące o panu opinie nie zawsze opierają się na faktach. Sebastian zerknął na nią zaskoczony. - A czy zna pani jakieś fakty, panno Merryweather? - Na pewno większość. -Zaczęła wyliczać na palcach. - Przed laty pań ski ojciec mimo nacisków rodziny nie zerwał ze swą ukochaną, która była aktorką, czym doprowadził Fleetwoodów do furii. W związku ze skandalem pańscy rodzice musieli opuścić kraj. Informacje o ich ślubie nie dotarły do Anglii, więc krewni sądzili, że pana ojciec nigdy się nie ożenił. - Już to w dostatecznym stopniu określa moje losy. - Niezupełnie. Gdy dwa lata temu powrócił pan do Anglii, wyższe sfery z dużą satysfakcją nazwały pana bękartem. - To prawda. - Sebastian sprawiał wrażenie rozbawionego. - Ludzie są okrutni, skoro mówią takie rzeczy. Przecież człowiek nie od powiada za to, w jakiej sytuacji się urodził. - Jest pani niezwykle wyrozuniała. - To tylko kwestia zdrowego rozsądku. Nie można obwiniać dziecka za postępowanie rodziców. Zresztą nie ma o czym mówić, bo nie jest pan nie ślubnym synem. - Tak, to prawda. Patrycja przyjrzała mu się w zmyśleniu. - Z nieznanych mi powodów pozwolił pan uważać się za dziecko z nie prawego łoża. Możliwe, że bawiło to pana. - Załóżmy, że nie chciałem zawracać sobie głowy prostowaniem tych pogłosek. - Ale tylko do ubiegłego roku kiedy to zmarł pana stryj, lord Angelstone. Był starym kawalerem i nie zostawił spadkobiercy. Sukcesja przypadłaby pana ojcu. następnemu w linii, ale on niestety zginął cztery lata wcześniej. 15
a pana uznano za bękarta. W tej sytuacji wszyscy sądzili, że kolejnym lor dem Angelstone'em zostanie pański kuzyn, Jeremiasz, którego ojciec rów nież zmarł jakiś czas temu. Sebastian milczał i uśmiechał się lekko. - Ale - kontynuowała Patrycja - pomieszał pan szyki dostojnemu towa rzystwu, przedstawiając niezbite dowody, że pańscy rodzice zawarli ślub. zanim się pan urodził. W ten sposób stał się pan legalnym spadkobiercą. Jak wiadomo, krewni do dziś nie mogą panu tego wybaczyć. - Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. - Ponadto, przed uzyskaniem tytułu zdołał pan zdobyć majątek, który usu nął w cień dziedzictwo Angelstone'ów - dodała Patrycja. - Z tym również pańska rodzina nie może się pogodzić. Sebastian pochylił na chwilę głowę. - Zdumiewa mnie pani dociekliwość, panno Merryweather. Zdobyła pani mnóstwo wiadomości w niezwykle krótkim czasie. - Ludzie chętnie plotkują o panu. milordzie. - O tak, zauważyłem to. - Pańska reputacja stała się niemal legendarna. - Wiadomo, że są ku temu istotne powody - zauważył z uśmiechem Se bastian. - Cieszy się pan fatalną opinią - ciągnęła Patrycja - a więc nie musi się pan obawiać, że ulegnie ona pogorszeniu, jeśli postąpi pan niekonwencjo nalnie i przeprosi mojego brata. Sebastian milczał przez chwilę, patrząc na Patrycję wzrokiem, w którym kryła się odrobina podziwu. - Świetnie wymierzony strzał, panno Merryweather. 1 całkiem zgrabnie odpalony, jeśli wolno mi zauważyć - powiedział wreszcie. - Dziękuję, milordzie. Chciałam tylko dowieść, że może pan przeprosić mo jego brata a pańska zła reputacja wcale na tym nie ucierpi. Wielkoduszność w stosunku do Trevora uznana zostanie za zwykłą grzeczność z pańskiej strony. - Nie jestem znany z uprzejmości, panno Merryweather. Patrycja uśmiechnęła się nieśmiało. - Ale tak będzie, gdy wszyscy się dowiedzą, że odmówił pan spotkania z moim bratem. Wiadomo przecież, że w tym pojedynku miałby pan prze wagę. - Hm! Jest to interesujący i raczej zabawny sposób wyjścia z tej sytuacji. · - Cieszę się, że pan to rozumie, milordzie. Mam nadzieję, że mój plan się powiedzie. Wszystko, co pozostaje panu zrobić, to przeprosić Trevora. 16
Sebastian zastanowił się przez moment. - Muszę wyznać, że nie dość jasno widzę korzyści, jakie przyniesie mi to rozwiązanie. - Oszczędzi pan sobie niewygód, jakie wiążą się z pojedynkiem o świcie - podkreśliła Patrycja. - Czyż nie jest to duża korzyść? - Ale tak się składa, że o tej porze zwykle nie śpię. - Coś chłodnego zabłysło w oczach Sebastiana. - Pojedynek wobec tego nie będzie dla mnie niedogodnością. Patrycja spojrzała na niego z oburzeniem. Potem wydało jej się. że widzi w bursztynowych oczach błysk rozbawienia. - Milordzie, pan mi dokucza. - Tak pani sądzi? - Tak. Z pewnością nie ma pan ochoty pojedynkować się z młodym, nie doświadczonym chłopcem. Nie jest to dla pana żadna próba. Proszę mi obie cać, że zanim poleje się krew, zakończy pan spór przeprosinami. - Nalega pani. abym kwestię mojego honoru traktował jako nieistotną? - Proszę, by wykazał pan rozsądek. - Chciałbym wiedzieć dlaczego? Patrycja powoli traciła cierpliwość. - Milordzie, proszę przestać postępować jak człowiek ograniczony umy słowo. Oboje wiemy, że jest pan zbyt inteligentny, by angażować się w coś tak głupiego jak pojedynek. - Ograniczony umysłowo? Patrycja się zarumieniła. - Przepraszam, sir, ale tak odbieram pańskie zachowanie. Spodziewałam się po panu czegoś więcej. - Przykro mi, że nie sprostałem pani oczekiwaniom, ale prawdę mówiąc, rzadko potrafię zaspokoić czyjekolwiek oczekiwania. Dziwię się, że nie do wiedziała się pani o tym, zasięgając o mnie informacji. - Lubi pan działać na przekór innym - stwierdziła Patrycja - będąc prze konanym, że ma pan pełne prawo tak się zachowywać. Rozumiem to. Nie wątpliwie jest to rewanż za sposób, w jaki traktowały pana wyższe sfery przed uzyskaniem tytułu. - Pani wielkoduszność jest wprost zdumiewająca. - Jednakże - powiedziała z wahaniem Patrycja - proszę, by wzniósł się pan ponad swe uprzedzenia i postąpił jak człowiek wspaniałomyślny, odpowiedzialny, o dobrym sercu. Jestem przekonana, że potrafi pan być właś nie taki.
2 Fascynacja 17
Figlarny uśmiech na moment rozjaśnił oczy Sebastiana. - Co, u licha, skłania panią, by sądzić, że jestem zdolny do takiego zacho wania? Patrycja się zirytowała. - Jest pan wykształconym człowiekiem o wnikliwym umyśle, sir. Przeko nałam się o tym, gdy tańczyliśmy i dyskutowaliśmy o moich zainteresowa niach dotyczących zjawisk nadprzyrodzonych. Zadawał pan pytania świad czące o spostrzegawczości i bystrości umysłu. Nie mogę uwierzyć, że przyszłoby panu z trudem zachować się wspaniałomyślnie. Sebastian podrapał Lucyfera za uchem. - Może istotnie byłby to ciekawy eksperyment? - A przynajmniej dostarczyłby panu rozrywki. - Patrycja zawahała się i dodała nieśmiało: - Podobno dokucza panu nuda i cierpi pan z tego powodu. - Skąd pani to wie? - Wszyscy tak mówią- stwierdziła. - Czy to prawda? Sebastian odchylił głowę na oparcie fotela i wpatrywał się w ogień płoną cy na kominku. - Trudno powiedzieć - szepnął. Patrycja przyjrzała mu się uważnie. - Czy pan w pełni zdaje sobie sprawę ze swych uczuć? Spojrzał na nią zdziwiony. - Na ogół nie jestem pewien, czy w ogóle coś czuję, panno Merryweather. - Doświadczyłam podobnych przeżyć po śmierci moich rodziców - po wiedziała po chwili wahania. - Czyżby? - Tak. Ale miałam Trevora, a lady Pembroke okazała mi wówczas wiele serca. Wzajemnie dodawaliśmy sobie otuchy i w końcu moja dusza odżyła. - Nietrudno mi w to uwierzyć - powiedział Sebastian z lekką nutą ironii w głosie. - Duchowej energii na pewno pani nie brakuje, panno Merryweather, ale to, czy cierpię z powodu nudy, czy też nie. jest w tej chwili kwestią mało istotną. Wróćmy do naszej sprawy. - Tak, oczywiście. - Patrycja uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Jestem świadoma tego, że proszę pana o wielką przysługę, milordzie. - To prawda. Przepraszanie jest szczególnie obce mojej naturze. Podob nie jak i wyświadczanie przysług. - Jestem pewna, że jakoś zniesie pan ten eksperyment. - To się okaże - powiedział Sebastian. - Może powinienem pani przypo mnieć, że jeśli ktoś odda komuś przysługę, oczekuje w przyszłości rewanżu. 18 Patrycja odczuła lekki dreszcz niepokoju. Spojrzała nieufnie na Sebastia na. - Co pan ma na myśli, milordzie? - Jedynie to. że w zamian za uprzejmość, którą pani uczynię, zgodzi się pani w przyszłości spełnić moją prośbę. Patrycja nawet nie drgnęła. - Jakiego rodzaju przysługi oczekuje pan ode mnie w zamian za życie mego brata? - Kto wie? Trudno przewidzieć, co stanie się w przyszłości, panno Mer ryweather. Nie mam pojęcia, o co panią kiedyś poproszę. - Rozumiem. - Patrycja zmarszczyła brwi. - Jest pan pewny, że nadej dzie moment, kiedy będę musiała zapłacić za pańską wielkoduszność? Sebastian uśmiechnął się pobłażliwie. Oczy jego i kota odbijały migotliwy blask ognia. - Tak, panno Merryweather. Któregoś dnia z całą pewnością odbiorę to, co mi się należy. No to co, ubiliśmy interes? W mrocznej bibliotece zapanowała groźna cisza. Słychać było jedynie trzask płonących na kominku bierwion. Patrycja nie mogła oderwać wzroku od nieruchomego, tajemniczego spojrzenia Sebastiana. Jeśli chodzi o tego człowieka, muszę zawierzyć swej intuicji. Nie podej rzewam jednak, żeby był diabłem, pomyślała. - Dobrze, milordzie - odrzekła spokojnie. - Przyjmuję pańskie warunki. Sebastian przez dłuższą chwilę przyglądał się Patrycji, jak gdyby próbo wał przeniknąć jej duszę. Ona również pragnęła poznać jego tajemnice. - Wierzę, że jest pani kobietą, która dotrzymuje słowa, panno Merry weather. Spojrzała na niego z oburzeniem. - Ależ naturalnie. - Nie powinna się pani obrażać. Prawdziwe poczucie honoru jest rzadko ścią zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn. - Skoro pan tak mówi. Czy oznacza to, że przeprosi pan mego brata? - Tak. Dopilnuję tego, by pojedynek został odwołany. Patrycja odczuła ogromną ulgę. - Dziękuję, milordzie. Jestem ogromnie wdzięczna. To bardzo miłe z pana strony. - Wystarczy, panno Merryweather. Nie potrzebuję pani podziękowań. Po prostu ubiliśmy interes. Nie wątpię, że będzie pani miała okazję się zrewan żować. - Sebastian zdjął z kolan kota i postawił go na dywanie. 19
Lucyfer spojrzał ze złością na Patrycję, jakby obwiniał ją za to, że utracił wygodne miejsce. Potem machnął nerwowo ogonem i usadowił się na czerwono-złotej jedwabnej poduszce. Sebastian podniósł się z fotela i ujął dłonie Patrycji. Potem pomógł jej wstać. - Milordzie? Nie odpowiedział, ale jego oczy płonęły, gdy przytulił ją do siebie. Pochy lił się i ustami dotknął jej warg. Pocałunek Sebastiana był powściągliwy, ale równocześnie wyrażał zabor czą zmysłowość. Nikt nigdy tak jej nie całował. Jakąś częścią świadomości natychmiast odgadła jego cel. Dreszcz oburzenia przebiegł jej ciało, gdy zorientowała się, że w niedający się ściśle określić sposób Sebastian uznał ją za swą własność. Była tym oszołomiona. Zadrżała. Przez moment nie mogła złapać tchu. Ogarnęło ją niepohamo wane podniecenie. Całe jej ciało napełniło się jakąś nieznaną, pulsującą enerZanim Patrycja w pełni uświadomiła sobie reakcję swych zmysłów, poca łunek się skończył. Kiedy Sebastian uniósł głowę, westchnęła. - Teraz, gdy przypieczętowaliśmy naszą umowę, panno Merryweather, nadeszła pora, by udała się pani do domu. - O tak! Tak. oczywiście. Wprawdzie nikt na mnie nie czeka. Kiedy uda wałam się do mojej sypialni, zostawiłam polecenie, że nie życzę sobie, by ktokolwiek mnie niepokoił, a służba w domu lady Pembroke jest wyjątkowo zdyscyplinowana. Patrycja drżącymi rękami nasunęła na głowę kaptur. Zdecydowana była zachowywać się równie swobodnie, jak przed pocałunkiem. Mam już prze cież dwadzieścia pięć lat, pomyślała. Nie jestem jakąś niedoświadczoną dziewczyną. - W jaki sposób opuściła pani dom? - Przez kuchenne wyjście. Miałam nieco kłopotów ze znalezieniem dorożki, ale i to mi się udało. Woźnica czeka na mnie przed pańskim do mem. - Dorożka, którą pani przyjechała, została odesłana. Patrycja gniewnie spojrzała na Sebastiana. - Kazał jej pan odjechać? - Proszę się nie denerwować. Odwiozę panią do domu, panno Merryweather. - To naprawdę jest całkiem niepotrzebne. 20
- Mój powóz czeka. - Ach... rozumiem... -Nie wiedziała, jak zareagować na tę nieoczekiwa ną uprzejmość. Sebastian wyprowadził Patrycję z biblioteki do holu. gdzie czekał kamer dyner o twarzy brytana. - Mój płaszcz. Flowers. - Na twarzy Sebastiana pojawił się tajemniczy, pozbawiony humoru uśmiech. - Aha. wygląda na to. że jednak nie będę miał spotkania o świcie. Proszę podać śniadanie o zwykłej porze. - Tak. milordzie. - Pomagając Sebastianowi założyć czarny płaszcz, za skoczony Flowers spojrzał na Patrycję pytającym wzrokiem. Jako doskona ły służący nie powiedział nic i bez słowa otworzył drzwi wejściowe. Czarny powóz zaprzężony w dwa kare ogiery czekał we mgle. Sebastian pomógł wsiąść Patrycji, potem usiadł naprzeciwko niej. Ostry blask lampy pojazdu oświetlił jego mocną, groźną sylwetkę. W tym momencie Patrycja zrozumiała, dlaczego nazywano go Upadłym Aniołem. - Doceniam pańskie towarzystwo, milordzie, ale to naprawdę nie jest ko nieczne. - Szczelniej otuliła się podniszczonym płaszczem, kiedy powóz ruszył ciemną ulicą. - Uważam, że to niezbędne, panno Merryweather. Jesteśmy teraz związa ni umową i aż do chwili, gdy nie odbiorę swej należności, w moim interesie leży. aby była pani bezpieczna. - Uśmiechnął się. - Czyżby nie wiedziała pani, że diabeł zawsze dba o swoją własność?
Sebastian
2 czekał ukryty w cieniu, podczas gdy Patrycja otwierała tylne
wejście eleganckiej londyńskiej rezydencji lady Pembroke. Zanim zniknęła w drzwiach, uniosła dłoń na pożegnanie. Uśmiechnął się do siebie. Chociaż ta kobieta nie przywiązuje wagi do tego, że nazywają ją ekscentryczką, z pew nością zasługuje na to określenie, pomyślał. Nigdy nie spotkał nikogo takiego jak panna Merryweather. Po raz pierw szy miał okazję poznać osobę, którą dociekliwość umysłu doprowadziła do uprawiania hobby równie niezwykłego, jak jego własne. Wyjątkowo interesująca kobieta, myślał. A w dodatku winna mi jest przy sługę. 21
Sebastian zawsze wolał, aby ludzie byli jego dłużnikami. Dawało mu to przewagę. Odwrócił się i ruszył powoli w stronę powozu. Z oddali lampy pojazdu, z trudem rozpraszające gęstą mgłę. przypominały przyćmione światła latar ni morskiej. Angelstone nie lubił mgły, chociaż zdawał sobie sprawę, że często może być ona sprzyjającym mu żywiołem albo kryć jego ostateczne przeznacze nie. Odgłos kroków Sebastiana dźwięczał głuchym echem na pustej ulicy. Zimne macki mgły kłębiły się wokół niego, grożąc uwięzieniem na zawsze w nie skończonej szarej pustce. Wiedział, co czeka go tam. w tej rozległej prze strzeni. Będzie to świat pozbawiony wszelkich emocji, nawet uczucia do tkliwego chłodu. Niekiedy odnosił wrażenie, że udaje mu się przelotnie zajrzeć w pustkę czekającą na niego za lodową barierą, którą sam stworzył, żeby się za nią chronić. Widział w niej tę samą szarą nicość, która otworzyła się przed nim cztery lata temu o świcie, w górach Saragstanu. Jakiś cichy, ale niepokojący dźwięk dochodzący z bocznego zaułka spra wił, że Sebastian powrócił do rzeczywistości. Zatrzymał się. nasłuchując uważnie. Mocniej zacisnął palce na tkwiącym w kieszeni pistolecie. Pomi mo trapiących go coraz częściej przypływów dziwnego nastroju jego instynkt przetrwania funkcjonował wciąż bezbłędnie. Słaby dźwięk oddalił się i wkrótce zamilkł. Szczur albo kot, pomyślał. Podszedł do oczekującego powozu. W taką noc jak dzisiejsza nie było zbyt bezpiecznie przebywać poza do mem. Ale w końcu każda noc niesie ze sobą jakieś ryzyko. Panna Patrycja Merryweather. żeby się ze mną zobaczyć, przezwyciężyła lęk przed ciemnością. Uśmiechnął się lekko. To naprawdę kobieta z charak terem. Otworzył drzwiczki powozu. - Do klubu - rzucił stangretowi. - Tak, milordzie. Powóz ruszył. Sebastian opadł na poduszki i wpatrując się w otaczającą pojazd mgłę, rozmyślał o Patrycji. Jest równie uparta, jak dzielna. Trudno zaakceptować taką cechę u kobie ty. Niewielu mężczyzn mogłoby sobie z nią poradzić. Dla większości z nich byłaby zbyt inteligentna, odważna i dociekliwa. Ma mnóstwo energii i zapa łu, a przy tym wykazuje naiwne zaufanie w ludzką dobroć. 22 Fakt, że Patrycja w wieku dwudziestu pięciu lat wciąż pozostała nieza mężna, świadczy o tym, że mężczyźni, których do tej pory spotkała, albo nie poznali się na jej subtelnej kobiecości, albo ją zignorowali. Musieli być chy ba ślepi. A może zniechęciły ich okulary, które nosiła jak bitewną tarczę? Sebastian utkwił wzrok w ciemnościach kryjących miasto i przywołał w pamięci ukry te za okularami oczy Patrycji. Wspaniałe oczy. Tajemnicze, czyste jeziora o dziwnym odcieniu zieleni. Inteligentne oczy kobiety szlachetnej, o głębo kiej, niezachwianej uczciwości. Wnosiły jakąś nową wartość w świat Seba stiana. Uświadomił sobie, że znalazł w Patrycji zapowiedź czegoś absolutnie uzdra wiającego, a przy tym niewymownie czarującego. Zapragnął raz jeszcze zna leźć się w zasięgu promieniowania jej ożywczej, pobudzającej do działania dobroci, choć przed chwilą okrutnie z niej szydził. Kiedy siedział w bibliotece, słuchając jej pouczeń o odpowiedzialności, poczuł ciężar ciemności przytłaczającej jego duszę. Patrycja, istota stworzo na z promieni słońca, uświadamiała mu. że jest człowiekiem żyjącym w naj ciemniejszych otchłaniach nocy. Ich charaktery były całkowitym przeciwieństwem, a mimo to pragnął jej od chwili pierwszego spotkania. Nie potrafił znaleźć w tym jakiegokolwiek sensu. Zastanawiał się. czym Patrycja tak go urzekła. Został bowiem przez nią absolutnie zniewolony. Wydawała mu się dosyć ładna, ale na pewno nie była pięknością. Fizyczne zalety, jakie niewątpliwie posiadała, skutecznie niweczyła swą zupełną obo jętnością na wymogi mody. Wypłowiała suknia, którą miała na sobie wczo raj wieczorem, wywoływała ironiczne uśmiechy. Szarobrązowy kolor zde cydowanie psuł wygląd Patrycji. Tłumił blask jej szmaragdowych oczu i miodowozłotych włosów. Przesadnie skromny dekolt i brązowe róże. które ozdabiały dół sukni, świadczyły o tym, że strój uszyty został na wsi. Żadna z modnych krawcowych Londynu nie ubrałaby tak niegustownie swojej klientki. Wachlarz uważała Patrycja za przedmiot najzupełniej zbędny. Zamiast pełnić rolę przydatnego narzędzia w trudnej sztuce flirtowania, zwisał bez użytecznie u jej nadgarstka. No i okulary, potęgujące jeszcze efekt abso lutnej prowincjonalności. którą sobą prezentowała. Sebastian potrafił jednak wejrzeć pod powłokę tej nieatrakcyjnej powierz chowności. W końcu jego ojciec był badaczem, wnikliwym obserwatorem zwyczajów nieznanych plemion zamieszkujących odległe kraje. W swoje 23
podróże zabierał rodzinę i Sebastian miał okazję ćwiczyć się w sztuce pro wadzenia obserwacji. - Istotę rzeczy można odnaleźć tylko w szczegółach - zwykł mawiać Jo natan Fleetwood. wyjaśniając synowi trudne problemy. - Naucz się je do strzegać. Wczoraj wieczorem Sebastian dostrzegł, że włosy Patrycji lśnią bla skiem złota. Zauważył, że ma mały zabawny nosek, kształtne usta i ładny uśmiech. Zaintrygował go jej podbródek, wyrażający stanowczość i zdecydo wanie. Największe wrażenie robiły jednak bezdenne głębiny jej zielonych oczu. W porównaniu z pięknościami salonów jej wygląd należałoby uznać jedy nie za ,,możliwy do zaakceptowania". Nie była diamentem najprzedniejsze go gatunku, ale przecież to ona. a nie żadna inna kobieta przyciągnęła jego uwagę na sali balowej wczoraj wieczorem. Myśli Sebastiana wciąż krążyły wokół Patrycji. W wyobraźni dotykał jej, rozbierał... Patrycja miała szczupłą figurę, ale we właściwych miejscach wdzięcznie zaokrągloną. Pomimo skromnej balowej sukni skrywającej jej wdzięki dostrzegł wystarczająco wiele, by wiedzieć, że jej piersi przypomi nają kształtem mały. dojrzały egzotyczny owoc. W myślach pieścił je dłoń mi i ustami. Jej zapach, mieszanina woni świeżych kwiatów i naturalnego zapachu kobiety, wciąż jeszcze błąkał się w powozie, potęgując jego pra gnienia. Wkrótce znów ją pocałuję, pomyślał. Oczywiście w imię przyzwoitości powinien się od tego powstrzymać, ale przecież od Upadłego Anioła nikt nie spodziewa się powściągliwości. Sebastian nie był pewien, w jakim stopniu potrafi w jej obecności zapano wać nad sobą. Czuł coraz większy chłód płynący od otaczającej powóz szarej, bezkształt nej, napierającej ze wszystkich stron mgły. Jedynym sposobem, by choć. na krótką chwilę oderwać się od tego ponurego otoczenia, było zajęcie się swym uprawianym od dłuższego czasu hobby. Powinienem koniecznie wrócić do tych problemów, i to nie zwlekając, postanowił. Najpierw jednak należało załatwić sprawę brata Patrycji. Powóz zatrzymał się przed wejściem do jego ulubionego klubu. Sebastian był członkiem wielu ekskluzywnych klubów, ale tu czuł się najlepiej. Praw dopodobnie dlatego, że jego kuzyn nie lubił tego miejsca. Wysiadł z powozu, pokonał parę schodów i znalazł się we wnętrzu ciepłe go, przyjemnie urządzonego salonu, pełniącego rolę męskiego azylu. Jego 24 pojawienie się wzbudziło powszechne zainteresowanie. Kiedy wszedł do gabinetu, w którym grywano w karty, siedzący przy stolikach mężczyźni unieśli głowy i z zaciekawieniem spoglądali w jego kierunku. Sebastian do myślał się. że wiadomość o jego dzisiejszym pojedynku dotarła już do wszyst kich klubów w dzielnicy St. James. Na widok lorda Angelstone'a wysoki, szczupły blondyn opuścił towarzy stwo, z którym grał w wista, i podszedł do niego. Sebastian przyjrzał mu się uważnie, a po chwili na jego twarzy odmalowało się zadowolenie. Spostrzegł, że Garrick Sutton tej nocy znów jest trzeźwy. Może zdołał przezwyciężyć zwyczaj szukania zapomnienia w mocnym alkoholu, nałóg, który pozostał mu od czasu wojny. - Co się stało. Angelstone? Myślałem, że spędzasz resztę nocy na przy gotowaniu się do porannego spotkania. - Zmieniłem zdanie, Sutton. Nie będzie pojedynku. Chciałbym, abyś jako jeden z moich sekundantów przekazał panu Trevorowi Merryweatherowi moje przeprosiny. Garrick znieruchomiał z otwartymi ustami. Sebastian się uśmiechnął. Warto było przeprosić młodego Merryweathera choćby po to, żeby zobaczyć tę zabawną scenę. Sutton należał do niewielkiego grona znajomych, których Sebastian nazy wał przyjaciółmi. Znalazł się w tej grupie, ponieważ był jednym z niewielu ludzi, którzy dwa lata temu zaakceptowali Sebastiana bez żadnych zastrze żeń. Po wielu latach spędzonych za granicą Sebastian powrócił do Anglii, by stworzyć tu centrum zarządzania swoimi znakomicie rozwijającymi się przedsiębiorstwami. Dzięki temu zaczął się obracać w tych kręgach towa rzyskich, które kiedyś odwróciły się od jego rodziców. Jego znacząca pozycja w świecie interesów sprawiła, że wielu osobom zależało na tym, by uważano ich za jego przyjaciół. Sebastian wiedział jed nak, że ci sami ludzie za jego plecami nazywają go bękartem Fleetwoodów. Lata całe plotkowano w Londynie z upodobaniem o skandalicznym roman sie jego ojca z aktorką. Powszechnie uważano, że tytuł lordowski przypad nie w końcu jego kuzynowi Jeremiaszowi, jako że ojciec Sebastiana żył w nieformalnym i wielce nieodpowiednim związku z kobietą lekkich oby czajów. Garrick jako jeden z nielicznych nie oczekiwał od Sebastiana niczego wię cej, jak tylko przyjaźni. Nie interesowało go ani jego pochodzenie, ani skan dal sprzed lat. 25
Od czasów wojny Garrick nosił w sobie głębokie, niewidoczne blizny. Czuł instynktowną więź z Sebastianem - on również skrywał dawne rany. Obaj niechętnie rozmawiali o przeszłości. Nie było to potrzebne. - Mówisz poważnie? Ten młody Merryweather wyzwał cię właściwie bez powodu. Nie zrobiłeś nic niestosownego. Zatańczyłeś tylko z jego siostrą. - Jestem tego w pełni świadomy - odrzekł spokojnie Sebastian. - I uważasz, że możesz puścić mu to płazem? - Wiem z dobrego źródła, że jest to młodzieniec porywczy i niezbyt obyty w wielkim świecie. Garrick parsknął. - Masz zatem okazję udzielić mu pierwszej lekcji. - Wolałbym, żeby zrobił to ktoś inny. - Nie potrafię tego zrozumieć. - Garrick wziął butelkę porto i nalał sobie pół szklanki. - To nie w twoim stylu pozwolić temu nieopierzonemu młoko sowi wymigać się od odpowiedzialności. Co się z tobą dzieje, Angelstone? - Po prostu zmieniłem zdanie, to wszystko. Nic się za tym nie kryje. Bądź tak dobry i zawiadom go. że nie spotkam się z nim o świcie. Garrick spojrzał na szklankę, do której przed chwilą wlał porto, jakby za skoczony tym. że trzyma ją w dłoni. Ostrożnie odstawił naczynie bez spró bowania jego zawartości. Spojrzał na Sebastiana. - Doskonale wiem, że nie boisz się pojedynku z nim. Pokonałbyś go na pewno. Ten chłopiec nie ma w tych sprawach żadnego doświadczenia. Sebastian uśmiechnął się lekko. - No właśnie. Całe to spotkanie byłoby więc nieco nudne. "Nie sądzisz? Garrick uniósł brwi. - Ale co się stanie, gdy znów zechcesz zatańczyć z tą ekscentryczną damą? A jestem przekonany, że tak będzie. Widziałem, jak patrzyłeś na nią wczoraj na balu. Nigdy wcześniej nie zauważyłem u ciebie takiego wyrazu twarzy. - Jeśli Merryweather uzna za stosowne znów wyzwać mnie na pojedy nek...