1513
Szczegóły |
Tytuł |
1513 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1513 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1513 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1513 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROGER ZELAZNY
DILVISH PRZEKL�TY
Prze�o�y�a : Ma�gorzata Pacyna
DROGA DO DILFARU
Kiedy Dilvish Przekl�ty wyruszy� z Portaroy, pr�bowali zatrzyma� go w Qaran, potem w Tugado i jeszcze w Maestar, Mycar i Bildesh. Na drodze do Dilfaru czeka�o na niego pi�ciu je�d�c�w; gdy jeden straci� si�y natychmiast zast�powa� go nast�pny na nowym koniu. �aden jednak nie by� w stanie dotrzyma� kroku Blackowi, rumakowi ze stali, za kt�rego, jak mawiano, Pu�kownik Wschodu odda� cz�� swojej duszy.
Galopowa� na nim dzie� i noc, aby wyprzedzi� nacieraj�ce armie Lylisha, Pu�kownika Zachodu, gdy� jego w�a�nie ludzie le�eli martwi na g�rzystych polach Portaroy.
Kiedy Dilvish zda� sobie spraw�, �e jest ostatnim cz�owiekiem, kt�ry pozosta� na miejscu ka�ni, przywo�a� Blacka, wdrapa� si� na siod�o nieomal przyro�ni�te do konia i rzuci� si� do ucieczki. B�yszcz�ce kopyta Blacka ponios�y go przez formacje pikinier�w; ich drzewca pochyli�y si� niczym �an pszenicy, dzwoni�c, gdy metalowe okucia dotkn�y sk�ry wierzchowca.
- Do Dilfaru - krzykn��, a Black odwr�ci� si� w praw� stron� i powi�z� go pod �cian� urwiska, na kt�re wdrapa� mog�y si� tylko kozice.
Gdy Dilvish min�� Qaram, Black przechyli� �eb i powiedzia�:
- Wielki Pu�kowniku Wschodu, powietrze i powietrze poni�ej powietrza zaminowano gwiazdami �mierci.
- Czy mo�esz je omin��?
- Je�li pojedziemy drog� obstawion� posterunkami - odrzek� Black - to by� mo�e si� uda.
- Spieszmy si� zatem.
Male�kie srebrne oczy, kt�re wygl�da�y z przestrzeni poni�ej przestrzeni i zawiera�y piekielne drobiny gwiezdnej materii, zamruga�y i zaja�nia�y pe�nym blaskiem.
Skr�cili w bok.
To w�a�nie na tej drodze zza g�azu wy�oni� si� pierwszy je�dziec i wezwa� Dilvisha, by si� zatrzyma�. Siedzia� na wielkim, gniadym koniu bez jakichkolwiek ozd�b.
- �ci�gnij cugle, Pu�kowniku Wschodu - powiedzia� - twoich ludzi wymordowano. Ta droga usiana jest �mierci� i z obu stron otoczona �o�nierzami Lylisha.
Ale Dilvish przemkn�� obok bez s�owa. Je�dziec spi�� konia ostrogami i ruszy� za nim.
Przez ca�y ranek jecha� jego �ladem a� do drogi na Tugado, dop�ki gniady, �miertelnie wycie�czony, nie potkn�� si� i nie zrzuci� go na ska�y.
W Tugado drog� Dilvishowi zast�pi� je�dziec na czerwonym jak krew ogierze i wystrzeli� z kuszy.
Black stan�� d�ba, a strza�a ze�lizgn�a si� po jego piersi. Wzd�� nozdrza i wyda� d�wi�k niczym krzyk wylatuj�cego z nich ogromnego ptaka. Czerwony jak krew ogier odskoczy� z g��wnej drogi na pole.
Black da� susa naprz�d, a kolejny je�dziec zawr�ci� swego konia i pogna� za nim. S�o�ce by�o ju� w zenicie, ale po�cig nie ustawa�. Nagle czerwony ko� pad� z wyczerpania. Dihnsh jecha� dalej.
W Maester drog� zablokowano na Prze��czy Reshth.
�ciana z k��d wype�nia�a w�ski korytarz na dwukrotn� wysoko�� cz�owieka.
- Skacz! - powiedzia� Dilvish, a Black wzbi� si� w powietrze. Unosz�c si� w g�r� niczym ciemna t�cza, przelecia� nad umocnieniem.
Tu� przed nim, na ko�cu korytarza, czeka� je�dziec na bia�ej klaczy.
Black parskn�� z ca�ej si�y, ale klacz nie ruszy�a si� z miejsca.
W o�lepiaj�cym blasku po�udnia �wiat�o odbite w lustrach jego kopyt i metalowej sk�ry by�o prawie b��kitne. Nie zwolni� biegu, a kiedy je�dziec na klaczy zobaczy�, �e jest ca�y ze stali, cofn�� si� w g��b przej�cia i wyci�gn�� miecz.
Dilvish wysun�� spod p�aszcza ostrze miecza i mijaj�c je�d�ca zamierzy� si� na jego g�ow�. M�czyzna ruszy� za nim krzycz�c:
- Cho� omin��e� gwiazdy �mierci i przeskoczy�e� przez blokad�, nigdy nie uda ci si� dotrze� do Dilfaru! �ci�gnij cugle! Jedziesz na zjawie, kt�ra przybra�a form� konia, ale zatrzymaj� ci� w Mycar lub w Bildesh, a mo�e jeszcze wcze�niej!
Pu�kownik Wschodu nie odpowiedzia�, a Black pogna� naprz�d d�ugimi, lekkimi susami.
- Jedziesz na wierzchowcu, kt�ry nigdy si� nie m�czy - wrzeszcza� za nim je�dziec - ale nic nie uchroni go przed innymi czarami. Oddaj sw�j miecz!
Dilvish za�mia� si�, a jego p�aszcz, niczym skrzyd�o, zatrzepota� na wietrze.
Zanim dzie� zapad� si� w noc, klacz znikn�a, a Dilvish zbli�a� si� do Mycar.
Kiedy dotarli do strumienia o nazwie Kethe, Black zatrzyma� si� gwa�townie. Dilvish chwyci� go za szyj�, by uchroni� si� przed upadkiem.
- Most jest zniszczony - powiedzia� Black - a ja nie potrafi� p�ywa�.
- Czy mo�esz go przeskoczy�?
- Nie wiem, m�j pu�kowniku. Jest szeroki. Je�li mi si� nie uda, nigdy nie wydostaniemy si� na powierzchni�. Kethe wcina si� g��boko w ziemi�.
Wtem zza drzew wy�onili si� rycerze; jedni na koniach, inni pieszo. Ci ostatni trzymali w d�oniach w��cznie. Dilvish nakaza�:
- Pr�buj!
Black w mig nabra� rozp�du i ruszy� szybciej ni� jakikolwiek inny ko�. �wiat zawirowa� i zadr�a� wok� Dilvisha, kt�ry przylgn�� do Blacka kolanami i wielkimi, pokrytymi bliznami d�o�mi. Kiedy wznosi� si� w powietrze - wyda� przera�liwy okrzyk.
Gdy wyl�dowali na drugim brzegu, kopyta Blacka wbi�y si� w ska��, a Dilvish zachwia� si� w siodle. Utrzyma� si� jednak na wierzchowcu, a Black oswobodzi� swe kopyta.
Dilvish spojrza� na przeciwleg�y brzeg i ujrza� nieruchomo stoj�cych rycerzy, kt�rzy wlepiali wzrok to w niego, to w Kethe, to zn�w w niego i Blacka.
Kiedy ruszyli naprz�d, pojawi� si� je�dziec na �aciatym ogierze i rzek�:
- Cho� zajecha�e� na �mier� trzy konie, pr�buj�ce dor�wna� ci, zatrzymamy ci� na drodze do Bildesh. Poddaj si�!
Ale w tym momencie Dilvish i Black byli ju� bardzo daleko.
- Oni my�l�, �e jeste� demonem, m�j wierzchowcu - powiedzia� do Blacka.
Ko� za�mia� si� z cicha.
- Mo�e by�oby lepiej, gdybym by� nim naprawd�.
Jechali dalej a� s�o�ce znikn�o za horyzontem, a �aciaty ko� pad� po drodze. Jego je�dziec przekl�� Dilvisha i Blacka, a oni p�dzili naprz�d.
W Bildesh zacz�y wali� si� na nich drzewa.
- Zasadzki! - wykrzykn�� Dilvish, ale Black ju� wykonywa� taniec unik�w i pasa�y. Zatrzyma� si�, stan�� d�ba; odbi� si� tylnymi nogami i przeskoczy� nad padaj�c� k�od�. Zatrzyma� si� znowu i powt�rzy� skok. Naraz, z przeciwnych stron korytarza, run�y dwie k�ody jednocze�nie, wiec odskoczy� do ty�u, potem w prz�d, pokonuj�c je obie.
Chwil� p�niej przemierzy� dwa g��bokie do�y, a grad strza� posypa� si� na niego z obu stron. Jedna z nich ugodzi�a Dilvisha w nog�.
Pojawi� si� pi�ty je�dziec. Jego ko� o imieniu Sunset by� koloru z�otego o odcieniu �wie�ej mi�ty. Je�dziec by� m�odzie�cem lekko trzymaj�cym si� w siodle, jak gdyby specjalnie wybrano go do dalekich po�cig�w. Mia� przy sobie bojow� lanc�, kt�ra rozbi�a si� na grzbiecie Blacka, nie zostawiaj�c �adnych �lad�w.
Pospieszy� za Dilvishem i zawo�a� g�o�no:
- Zawsze podziwia�em Dilvisha, Pu�kownika Wschodu, nie chc� zatem widzie�, jak umiera. B�agam, poddaj si�! B�dziesz traktowany ze wszystkimi honorami nale�nymi twojej pozycji!
Dilvish wybuchn�� �miechem i odpowiedzia�:
- Nie, m�j ch�opcze. Wol� umrze� ni� podda� si� Lylishowi. Dalej, Black!
Black przyspieszy� biegu, a ch�opiec pochyli� si� nad szyj� Sunseta i rozpocz�� po�cig. Przy boku nosi� miecz, ale nigdy nie mia� okazji go u�y�. Cho� Sunset galopowa� przez ca�� noc, d�u�ej i dalej ni� pozostali prze�ladowcy, to i on w ko�cu pad�, kiedy nastawa� zacz�� blady �wit.
Pr�buj�c podnie�� si� z ziemi, m�odzieniec krzykn��:
- Cho� uciek�e� przede mn�, wpadniesz w r�ce Lancy.
Dilvish, zwany Przekl�tym, p�dzi� samotnie w�r�d wzg�rz Dilfaru nios�c pos�anie dla tego miasta. I cho� jego ko�, zwany Black, by� ze stali, wci�� obawia� si� spotkania z Lanc� w Niezwyci�onej Zbroi.
Kiedy ruszy� w d� ostatniej prze��czy, na drodze stan�� m�czyzna w zbroi, na opancerzonym koniu. Cz�owiek ten ca�kowicie blokowa� przej�cie i cho� mia� spuszczon� przy�bic�, Dilvish rozpozna� w nim Lanc�, praw� r�k� Pu�kownika Zachodu.
- Zatrzymaj si�, Dilvishu, i �ci�gnij cugle - krzykn��. - Nie mo�esz mnie omin��!
Lanca siedzia� jak pos�g. Dilvish zatrzyma� Blacka i czeka�.
- Wzywam ci�, aby� si� podda�.
- Nie - odpar� Dilvish.
- Zatem musz� ci� zabi�. Dilvish si�gn�� po miecz.
Jego przeciwnik parskn�� �miechem.
- Czy� nie wiesz, �e moja zbroja jest niezniszczalna?
- Nie - powiedzia� Dilvish.
- A wi�c dobrze - odrzek� z cichym chichotem - jeste�my tu sami, masz na to moje s�owo. Zejd� z konia. Ja zrobi� to samo. Kiedy zobaczysz, �e to wszystko na pr�no, mo�e uratujesz swe �ycie. Jeste� moim wi�niem.
Zeszli z koni.
- Jeste� ranny - zauwa�y� Lanca.
Dilvish bez s�owa wyprowadzi� cios na jego szyj�, maj�c nadziej� rozerwa� zbroj� na kawa�ki. Nie drgn�a jednak, a na stali nie zna� by�o nawet zadra�ni�cia �wiadcz�cego o pot�nym ciosie, kt�ry innemu �ci��by g�ow�.
- Teraz widzisz, �e zbroja moja jest niezniszczalna. Wykuta zosta�a przez samych Salamandr�w, a p�ukano j� we krwi dziesi�ciu dziewic...
Dilvish wymierzy� cios nad jego g�ow�, a kiedy ten odparowa� uderzenie, obszed� go wolno z lewej strony, tak �e teraz Lanca sta� ty�em do stalowego rumaka.
- Teraz, Black - krzykn�� Dilvish.
Black stan�� d�ba na tylnych nogach i rzuci� si� w prz�d.
Cz�owiek zwany Lanc� obr�ci� si� gwa�townie, a kopyta uderzy�y go w pier�. Upad�. Na jego pancerzu wyryte zosta�y dwa b�yszcz�ce �lady kopyt
- Mia�e� racj� - stwierdzi� Dilvish - zbroja jest nadal nienaruszona.
Lanca j�kn�� po raz drugi.
- M�g�bym ci� teraz zabi� mieczem przez otw�r twej przy�bicy. Ale nie uczyni� tego, gdy� nie pokona�em ci� w uczciwej walce. Kiedy odzyskasz si�y, przeka� Lylishowi, �e Dilfar b�dzie gotowy na jego przybycie. By�oby lepiej, gdyby si� wycofa�.
- Zabior� ze sob� worek na twoj� g�ow�, kiedy zdob�dziemy miasto - odpowiedzia� Lanca.
- Zabij� ci� w dolinie przed miastem - odpar� Dilvish, wsiadaj�c na Blacka i kieruj�c si� w stron� prze��czy. Lanca pozosta� na ziemi.
Po drodze Black odezwa� si� do Dilvisha:
- Kiedy si� zn�w spotkacie, uderzaj w �lady moich kopyt. Zbroja p�knie pod ciosem miecza.
Gdy tyko przybyli do miasta, Dilvish pod��y� ulicami do pa�acu, nie zamieniaj�c ani jednego s�owa z t�umem, kt�ry si� wok� niego zgromadzi�.
Wkroczy� do pa�acu i oznajmi�:
- Jestem Dilvish, Pu�kownik Wschodu, a przyby�em, tu, by zameldowa�, �e Portatoy pad�o i znajduje si� w r�kach Lylischa. Armie Pu�kownika Zachodu pod��aj� w tym kierunku i dotr� tu za dwa dni. Zbr�jcie si� zatem w po�piechu. Dilfar nie mo�e upa��.
- Dmijcie w tr�by - zarz�dzi� kr�l podnosz�c si� z tronu - i zbierzcie wojownik�w. Musimy przygotowa� si� do bitwy.
Kiedy zagra�y tr�by, Dilvish wypi� kielich czerwonego wina z winnic Dilfaru; a gdy wniesiono mi�siwa i chleb, raz jeszcze pomy�la� o twardej zbroi Lancy. Wiedzia�, �e b�dzie musia� zmierzy� si� z ni� po raz drugi.
PIE�� THELINDY
Przez ca�y wiecz�r z drugiej strony wzg�rza, pod wielkim, z�otym ksi�ycem, dochodzi� �piew Thelindy.
W wysokiej komnacie Caer Devash, otoczonej z zewn�trz sosnami i odbijaj�cej si� poni�ej urwiska w srebrnej rzece zwanej Denesh, Mildin us�ysza�a g�os swojej c�rki i s�owa jej pie�ni:
Ludzie z Westrim s� odwa�ni,
Ludzie z Westrim s� �miali,
Ale Dihish Przekl�ty powr�ci�
I zmrozi� krew w ich �y�ach.
Kiedy tak tropili go od Portaroy
A� do Dilfaru na Wschodzie,
On gna� na potworze rodem z piekie�
Na czarnej bestii ze stali.
Nie potrafili rani� ani wstrzyma� jego rumaka -
zwanego Black.
Bo pu�kownik zdoby� wielk� m�dro��
Wraz z kl�tw� Jeleraka.
Mildin zadr�a�a i si�gn�a po sw�j l�ni�cy p�aszcz - by�a przecie� Pani� Sabatu. Zarzucaj�c go na ramiona i zapinaj�c pod szyj� dymnym Kamieniem Ksi�yca, przemieni�a si� w srebrnoszarego ptaka, wylecia�a przez okno i unios�a si� wysoko nad Deneshem.
Przelecia�a nad wzg�rzem i dotar�a do Thelindy wpatruj�cej si� w stron� po�udnia. Przysiad�a na dolnej ga��zi najbli�szego drzewa i przez swe ptasie gard�o rzek�a:
- Moje dziecko, przerwij sw�j �piew.
- Matko! Co si� sta�o? - zapyta�a Thelinda- Dlaczego przybra�a� posta� jerzyka?
Jej oczy by�y szeroko otwarte, gdy� �ledzi�y zmian� ksi�yca, a we w�osach p�on�� srebrny ogie� czarownic P�nocy. Mia�a siedemna�cie lat, by�a �agodna i kocha�a �piew.
- Wy�piewa�a� imi�, kt�rego nie wolno wypowiada�, nawet tutaj, w naszej odludnej wie�y - powiedzia�a Mildin. Gdzie nauczy�a� si� tej pie�ni?
- Od stworzenia w jaskini - odpowiedzia�a - tam, gdzie rzeka zwana Midnight tworzy jeziorko przep�ywaj�c pod ziemi�.
- C� to za stworzenie by�o w jaskini?
- Jego ju� tam nie ma - odrzek�a Thelinda. - To by� tajemniczy podr�ny, co� w rodzaju �aby. My�l�, �e odpoczywa� tam w drodze do Zgromadzenia Potwor�w.
- Czy wyja�ni� ci znaczenie tej pie�ni? - zapyta�a.
- Nie, powiedzia�, �e pojawi�a si� ostatnio i �e m�wi o wojnach na Po�udniu i Wschodzie.
- To prawda - odpar�a Mildin - a ta �aba nie boi si� tego wyrechota�, gdy� pogr��ona jest w ciemnocie i nie znaczy nic dla Wszechpot�nego. Ale ty, Thelindo, ty musisz by� bardziej ostro�na. Wszyscy, kt�rzy podlegaj� w�adzy, o ile nie oka�� si� nieroztropni, l�kaj� si� wym�wi� to imi�, kt�re zaczyna si� na "J".
- Ale dlaczego?
Srebrnoszara istota zatrzepota�a nad ziemi�. Teraz jej matka sta�a obok, wysoka i blada w �wietle ksi�yca; w�osy mia�a splecione i upi�te wysoko nad g�ow� w koron� sabatu.
- Owi� si� moim p�aszczem, a udamy si� nad Staw Bogini, kiedy jeszcze palce ksi�yca dotykaj� jego powierzchni - powiedzia�a Mildin. - Zobaczysz co�, o czym w�a�nie �piewa�a�.
Opu�ci�y wzg�rze i ruszy�y w kierunku miejsca, gdzie strumyczek, kt�ry bierze sw�j pocz�tek u �r�d�a na szczycie g�ry, wpada z lekkim szmerem do stawu. Mildin ukl�k�a nad nim w ciszy i pochylaj�c si� do przodu, zacz�a oddycha� nad powierzchni� wody. Potem przywo�a�a do siebie Thelind� i obie spojrza�y w d�.
- Przypatrz si� ksi�ycowi odbitemu w wodzie - nakaza�a. - Sp�jrz g��boko. S�uchaj...
- Dawno temu, wed�ug naszej miary czasu - zacz�a - by�a sobie Dynastia pogardzana przez szlacht� Wschodu, jako �e kilka pokole� zawiera�o mieszane ma��e�stwa z rodem Elf�w. Elfy s� wysokie i pi�kne, bystre w my�li i dzia�aniu, cho� ich rasa jest znacznie starsza. Ludzie w zasadzie nie traktuj� ich jako r�wnych sobie. A szkoda... Ostatni cz�owiek z tej wyj�tkowej dynastii, pozbawiony ziemi i tytu��w, ima� si� wielu zawod�w od morza po g�ry, a� w ko�cu zaj�� si� rzemios�em �o�nierskim, a by�o to podczas pierwszych wojen z Zachodem, kilka wiek�w temu. Wyr�ni� si� w wielkiej bitwie pod Portaroy, oswobadzaj�c to miasto z r�k nieprzyjaci�, st�d te� nazwano go Dilvish Oswobodziciel. Patrz! Obraz jest wyra�ny! To wjazd Dilvisha do Portaroy...
A Thelinda wpatrywa�a si� w staw, na kt�rym pojawi� si� wizerunek.
M�czyzna by� wysoki i ciemniejszy ni� Elf, jego oczy �mia�y si� i b�yszcza�y triumfalnie. Dosiada� kasztanowatego rumaka, a jego zbroja, cho� wyszczerbiona i porysowana, nadal l�ni�a w porannym s�o�cu. Cwa�owa� na czele swych oddzia��w, a ludzie z Portaroy stali po obu stronach drogi i wiwatowali na jego cze��. Kobiety rzuca�y mu kwiaty pod nogi. Kiedy nareszcie przyby� pod fontann� na placu, zsiad� z konia i poci�gn�� �yk wina zwyci�stwa. Starszyzna wyg�osi�a mowy dzi�kczynne, a na cze�� wybawc�w wydano wielk� uczt�.
- Wygl�da na dobrego cz�owieka - powiedzia�a Thelinda. - Ale jaki� ogromny miecz nosi przy boku! On si�ga czubk�w jego but�w!
- Tak, dwur�czna maszyna nazwana tego dnia Oswobodzicielem. A jego buty, jak zauwa�ysz, wykonane s� z zielonej sk�ry Czarodziej�w, niedost�pnej ludziom. Czasem jednak buty takie przekazywane s� w podarunku, jako oznaka �aski Najwy�szych; m�wi si�, �e nie zostawiaj� �adnych �lad�w. Szkoda, �e po tygodniu biesiady Oswobodziciel zostanie starty w proch i Dilvish nie pozostanie w�r�d �ywych.
- Ale on nadal �yje!
- Tak, po raz drugi.
Staw wzburzy� si� i ukaza� kolejny obraz.
Ciemny stok... M�czyzna w p�aszczu i kapturze stoj�cy w delikatnie jarz�cym si� kole... Dziewczyna przywi�zana do kamiennego o�tarza... M�czyzna trzyma w prawej r�ce miecz, w lewej - lask�...
Mildin poczu�a, jak palce c�rki wpijaj� si� w jej rami�.
- Matko! Co to takiego?
- To w�a�nie Obcy, kt�rego imienia nie wolno ci wym�wi�.
- Co on tu robi?
- To tajemnicza istota ��dna krwi dziewiczej. Od pocz�tku �wiata czeka�, a� gwiazdy ustawi� si� we w�a�ciwej pozycji dla jego obrz�du. Przeby� dalek� podr�, by dotrze� do tego starego o�tarza na wzg�rzach pod Portaroy; do miejsca, w kt�rym ma si� dokona� ten akt.
- Patrz, jak mroczne istoty ta�cz� wok� tego kr�gu: nietoperze i widma we wst�gach dymu - �akn�ce kropli krwi! Ale nie dotkn� kr�gu.
- Oczywi�cie �e nie...
- Teraz, kiedy ogie� wznosi si� coraz wy�ej, a gwiazdy ustawiaj� si� we w�a�ciwej pozycji, on szykuje si�, by odebra� jej �ycie...
- Nie mog� na to patrze�!
- Patrz!
- Nadchodzi Oswobodziciel, Dilvish.
- Tak. Na spos�b Najwy�szych sypia niewiele. Zamierza przej�� si� mi�dzy wzg�rzami Portaroy. Ma na sobie str�j bitewny, jak przysta�o na oswobodziciela.
- On widzi Jel... Widzi kr�g! Idzie naprz�d!
- Tak, i przerywa ten kr�g. Sam b�d�c Najwy�szej Krwi wie, �e jest dziesi�ciokrotnie bardziej odporny na czary ni� zwyk�y �miertelnik. Nie wie jednak, czyj kr�g naruszy�. Wci�� jednak �yje. S�abnie - patrz, jak si� s�ania! - jak pot�na jest moc Obcego.
- Uderza czarownika go�� r�k�, powala go na ziemi� i przewraca p�on�cy kocio�. Teraz stara si� uwolni� dziewczyn�...
Cie� czarownika odbity w stawie uni�s� si� w g�r�. Jego twarz pozostawa�a niewidoczna pod kapturem, podni�s� wysoko lask�. Nagle wyda�o si�, �e ur�s� do olbrzymich rozmiar�w, a jego laska rozci�gn�a si� i skr�ci�a niczym w��. Wyci�gn�� d�o� i dotkn�� lekko dziewczyn�.
Thelinda krzykn�a.
Dziewczyna zacz�a starze� si� w jej oczach. Twarz pokry�a si� zmarszczkami, w�osy posiwia�y. Sk�ra nabra�a ��tego koloru, wida� by�o przez ni� ka�d� ko��.
W ko�cu przesta�a oddycha�, ale zakl�cie dzia�a�o nadal. Posta� na o�tarzu zmarszczy�a si� i po chwili unios�a si� z niej mgie�ka delikatnego prochu.
Na kamieniach pozosta� jedynie szkielet.
Dilvish skierowa� si� ku czarownikowi, unosz�c Oswobodziciela do ciosu.
Kiedy opu�ci� miecz, Mroczna Istota dotkn�a go sw� lask�. Miecz zadr�a� i upad� na ziemi�. Dilvish uczyni� krok w kierunku czarownika.
Raz jeszcze pojawi�a si� laska, a wok� postaci Oswobodziciela zamigota� blady p�omie�. Po chwili znikn��. Ale on sta� tam nadal, bez ruchu.
Obraz zgin��.
- Co si� sta�o?
- Mroczna Istota - odpowiedzia�a Mildin - rzuci�a na niego kl�tw�, przed kt�r� nie mo�e uchroni� nawet Najwy�sza Krew. Sp�jrz.
Nad stokiem wstawa� dzie�. Szkielet wci�� le�a� na o�tarzu. Czarownika ju� nie by�o. Dilvish sta� samotnie, ca�y z marmuru w promieniach s�o�ca, pokryty porann� ros�. Jego prawa d�o� uniesiona by�a w g�r� jakby z zamiarem powalenia wroga.
Jaki� czas potem przyby�a tam grupka ch�opc�w, kt�rzy przez d�ug� chwil� wpatrywali si� w pos�g. Nast�pnie wr�cili do miasta, by opowiedzie� o tym, co zobaczyli. Starszyzna z Portaroy przyby�a na wzg�rza i uzna�a pos�g za podarunek od nieznajomych, kt�rzy byli wiernymi przyjaci�mi ich Oswobodziciela. Pos�g wsadzono na w�z, przewieziono do Portaroy i ustawiono na placu obok fontanny.
- Zamieni� go w g�az!
- Tak, i sta� tak na tym placu przez ponad dwa stulecia, jak w�asny pomnik, z pi�ci� wymierzon� przeciwko wrogom miasta, kt�re oswobodzi�. Nikt si� nie dowiedzia�, co si� z nim sta�o, a jego dawni przyjaciele zestarzeli si� i pomarli. Pos�g sta� nadal.
- A on spa� w kamieniu.
- Nie, Mroczna istota nie jest tak �askawa w swych kl�twach. Kiedy jego cia�o sta�o nieruchome, odziane w str�j bojowy, dusza zes�ana zosta�a do najg��bszych otch�ani Piekie�.
- Och...
- I nikt nie wie, czy tak mia�y dzia�a� czary, czy to Najwy�sza Krew zatriumfowa�a w chwili krytycznej, czy te� jaki� pot�ny sojusznik Dilvisha pozna� prawd� i doprowadzi� do jego uwolnienia. Ale pewnego dnia, kiedy Lylish, Pu�kownik Zachodu, przemkn�� przez kraj, wszyscy ludzie z Portaroy zgromadzili si� na placu szykuj�c obron� miasta.
Ksi�yc zakrad� si� nad brzeg stawu. Pod nim pojawi� si� kolejny obraz:
Ludzie z Portaroy zbroili si� i �wiczyli musztr� na placu. Nie by�o ich zbyt wielu, ale wydawa�o si�, �e nie sprzedadz� tanio swego �ycia. Prawie wszyscy spogl�dali na pos�g Oswobodziciela, jak gdyby przywo�uj�c legend�. Kiedy s�o�ce spowi�o go swymi barwami, pos�g poruszy� si�...
Przez kilkana�cie minut, powoli, z wyra�nym wysi�kiem, jego ko�czyny zmieni�y pozycj�. Pot�ny t�um stoj�cy na placu patrzy� w bezruchu. W ko�cu Dilvish zszed� z piedesta�u i napi� si� z fontanny.
Odwr�ci� si� do ludzi, kt�rzy zacz�li otacza� go ze wszystkich stron.
- Jego oczy, matko! Zmieni�y si�!
- Czy to takie dziwne, �e po tym, co ujrza� oczyma duszy, wszystko to odbija si� w jego zewn�trznych oczach?
Obraz znikn��. Ksi�yc pop�yn�� dalej.
- I sk�d� zdoby�a konia, kt�ry nie by� koniem, ale besti� ze stali stworzon� na podobie�stwo konia.
Na chwil� w stawie pojawi�a si� ciemna, mkn�ca posta�.
- To Black, jego rumak. Dilvish pogna� na nim do boju i cho� d�ugo walczy� na ziemi, opu�ci� na jego grzbiecie pole bitwy. By� jedynym, kt�ry prze�y�. Kilka tygodni przed walk� dobrze wyszkoli� swych ludzi, lecz by�o ich zbyt ma�o. Nazwali go Pu�kownikiem Wschodu, w przeciwie�stwie do tytu�u, jaki nosi Lord Lylish. Wszyscy jednak zgin�li, on jeden ocala�, cho� szlachta i starszyzna z innych miast Wschodu stan�a do boju uznaj�c jego zwierzchnictwo. Powiedziano mi, i� tego dnia stan�� pod murami Dilfaru i pokona� Lanc� w Niezwyci�onej Zbroi w pierwszym starciu. Ale teraz ksi�yc zachodzi, a woda pogr��a si� w ciemno�ciach...
- Ale co z imieniem? Dlaczego nie wolno mi wymawia� imienia Jeleraka?
Gdy tylko to wypowiedzia�a, co� zaszele�ci�o niczym ogromne, suche skrzyd�a uderzaj�ce powietrze. Chmura za�mi�a ksi�yc, a g��boko w stawie pojawi� si� ciemny kszta�t.
Mildin ukry�a sw� c�rk� pod p�aszczem.
Szelest narasta�, a nad nimi rozp�yn�a si� delikatna mg�a.
Mildin wykona�a Znak Ksi�yca i szepn�a mi�kko:
- Odejd� w Imi� Sabatu, kt�rego jestem Pani�, nakazuj� ci zawr�ci�. Wracaj, sk�d przyby�e�. Nie chcemy twych ciemnych skrzyde� nad Caer Devash.
Poczu�y silny pr�d powietrza i tu� nad nimi unios�a si� p�aska, pozbawiona wyrazu twarz, schowana mi�dzy szerokimi skrzyd�ami nietoperza. Jego szpony l�ni�y lekko, niczym metal w�a�nie podgrzany w ku�ni.
Wykona� jedno okr��enie, a Mildin �ci�gn�a mocniej p�aszcz i unios�a d�o�.
- Na Ksi�yc, nasz� Matk�, we wszystkich jej postaciach. Wzywam ci� do odej�cia. Teraz! Natychmiast! Wyno� si� z Caer Devash.
Stw�r wyl�dowa� na ziemi, tu� obok nich, ale p�aszcz Mildin zacz�� jarzy� si�, a Kamie� Ksi�yca zamigota� mlecznym ogniem. Monstrum cofn�o si� przed �wiat�em i roztopi�o si� we mgle.
Nagle chmura otworzy�a si� i wypad� z niej strumie� �wiat�a. Jeden ksi�ycowy promie� dotkn�� potwora. Wyda� z siebie przera�liwy wrzask, jak cz�owiek w ogromnym b�lu, a potem uni�s� si� w g�r� i pod��y� na po�udniowy-zach�d.
Thelinda spojrza�a na twarz matki, kt�ra nagle wyda�a si� bardzo zm�czona, stara...
- Co to by�o? - spyta�a.
- By� to s�uga Mrocznej Istoty. Najlepiej jak umia�am, pr�bowa�am przestrzec ci� przed jego moc�. Przez wieki imienia jego u�ywano przy zaklinaniu i zniewalaniu okrutnych duch�w i ciemnych mocy, tak �e nazwano go Imieniem Mocy. Gdy tylko s�udzy us�ysz� d�wi�k jego imienia, p�dz�, by znale�� m�wc�, boj� si� bowiem gniewu za w�asn� opiesza�o��. Arogancki m�wca musi ponie�� kar�. Je�eli kto� zbyt cz�sto wymawia jego imi�, a on si� o tym dowiaduje, rzuca na tak� osob� kl�tw�. Tak czy inaczej, nierozs�dnie jest �piewa� takie pie�ni.
- Nigdy ju� nie b�d�. Ale sk�d czarownik bierze tak� moc?
- Jest on tak stary jak te wzg�rza. Kiedy� by� czarownikiem bia�ym, ale op�ta�y go czarne moce, kt�re uczyni�y go szczeg�lnie z�o�liwym; wiesz, �e one prawie nigdy nie zmieniaj� si� na lepsze. Obecnie uchodzi on za jednego z trzech najpot�niejszych, je�li nie za najpot�niejszego czarownika wszystkich kr�lestw we wszech�wiecie. Wci�� pozostaje przy �yciu dysponuj�c ogromn� si��, cho� wydarzenia, kt�re zobaczy�a�, mia�y miejsce przed wiekami. Ale nawet on ma swoje k�opoty...
- Dlaczego? - zapyta�a c�rka czarownicy.
- Bo Dilvish powr�ci� do grona �ywych i chyba przepe�niony jest gniewem.
Zza chmury wy�oni� si� ksi�yc, a by� ogromny i p�owo z�oty.
Mildin i jej c�rka ruszy�y drog� w�r�d wzg�rz, w kierunku Caer Devash otoczonego sosnami, wysoko nad Denesh, srebrn� rzek�.
DZWONY SHOREDAN
Na ziemi Rahoringhast nie by�o ani jednej �ywej istoty. Od ponad dw�ch wiek�w ta umar�a kraina przesi�kni�ta by�a cisz�, czasami tylko rozbrzmiewa� trzask piorun�w i s�ycha� by�o chlupot deszczowych kropel odbijaj�cych si� od kamiennych domostw i g�az�w. Wie�e cytadeli Rahoring sta�y tam nadal; wielkie, sklepione przej�cie, od kt�rego odchodzi�y wrota, sta�o otworem, jak paszcza zamar�a w okrzyku b�lu i zdumienia przed �mierci�. Okolica przypomina�a ksi�ycowy krajobraz.
Traktatem Armii wiod�cym do bramy, a przez ni� dalej do cytadeli, pod��a� je�dziec. Za nim wi� si� szlak, prowadz�cy w d� i w d�, na po�udnie i na zach�d. Wi�d� przez lodowate, poranne mg�y unosz�ce si� nad ziemi�; ciemn� i pokryt� do�ami, niczym szwadronami gigantycznych pijawek. Zakr�ca� wok� pradawnych wie�, kt�re pozosta�y tam jedynie dzi�ki zakl�ciom z przesz�o�ci. Czarne, budz�ce przestrach, wznosi�y si� ku g�rze niczym obrazy z sennego koszmaru; wie�e i cytadela by�y przed�u�eniem charakteru ich martwego tw�rcy: Hohorgi, Kr�la �wiata.
A je�dziec - je�dziec w zielonych butach, kt�re podczas marszu nie zostawia�y �adnych �lad�w, musia� poczu� t� tajemnicz� si��, kt�ra unosi�a si� nad tym miejscem, gdy� zatrzyma� si� i siedz�c w milczeniu d�ugo patrzy� na rozbite wrota i wysokie blanki. Chwil� p�niej odezwa� si� do czarnego stworzenia podobnego do konia i ruszyli naprz�d.
Gdy podjecha� bli�ej, zauwa�y� jaki� ruch w cieniu bramy.
A przecie� wiedzia�, �e w krainie Rahoringhast nie ma ani jednej �ywej istoty.
Bior�c pod uwag� liczb� obro�c�w, bitwa przebiega�a pomy�lnie.
Pierwszego dnia pod mury Dilfaru przybyli wys�annicy Lylisha. Chcieli prowadzi� pertraktacje, za��dali poddania miasta, ale im odm�wiono. Nast�pi�o kr�tkie zawieszenie broni, w trakcie kt�rego dosz�o do pojedynku mi�dzy Lanc�, R�k� Lylisha a Dilvishem, zwanym Przekl�tym, Pu�kownikiem Wschodu, Oswobodzicielem Portanoy, potomkiem Dynastii Elf�w z Selar i Dynastii Rodu Ludzkiego skazanej na pogard�.
Walka trwa�a jedynie kwadrans, dop�ki Dilvish, kt�remu zraniona noga kr�powa�a ruchy, nie uderzy� zza tarczy ostrzem swego miecza. Zbroja Lancy, uwa�ana za niezniszczaln�, p�k�a, kiedy miecz Dilvisha trafi� w jeden ze �lad�w na napier�niku - �lad�w, kt�re kszta�tem przypomina�y rozszczepione kopyta ko�skie. Ludzie szeptali, �e �lad�w tych nie by�o wcze�niej, a samego pu�kownika wcze�niej pr�bowano pojma� do niewoli. Jednak jego rumak, kt�ry przez ca�y czas sta� nieruchomo jak stalowy pos�g, przyszed� mu z pomoc� przywo��c go bezpiecznie do miasta.
Wtedy rozpocz�� si� szturm, ale obro�cy byli znakomicie przygotowani i dzielnie bronili mur�w swego grodu. Dilfar by� doskonale umocniony i zabezpieczony. Walcz�c z przewag� obro�cy zadali �o�nierzom Zachodu znaczne straty.
Min�y cztery dni i armia Lylisha wycofa�a si� zabieraj�c pot�ne tarany, kt�re nie zosta�y u�yte w boju. �o�nierze Zachodu czekaj�c na katapulty z Bildesh rozpocz�li budow� wie�.
Z wysokiej Wie�y Or��w, wznosz�cej si� nad murami Dilfaru, przygl�da�o im si� dw�ch ludzi.
- Nie uda nam si�, Lordzie Dilvish - powiedzia� kr�l, kt�ry nosi� imi� Malacara Pot�nego, cho� by� w podesz�ym wieku i miernej postury. - Je�li wybuduj� te ruchome wie�e i sprowadz� katapulty, pokonaj� nas z daleka. Nie b�dziemy w stanie si� przed tym obroni�. Kiedy os�abi� nas bombardowaniem, u�yj� ruchomych wie�.
- To prawda - odrzek� Dilvish.
- Ale Dilfar nie mo�e si� podda�.
- Nie.
- Pos�ano po posi�ki, ale one znajduj� si� wiele mil st�d. Nikt bowiem nie przewidzia� ataku Lorda Lylisha, a przeszkolenie odpowiednich oddzia��w i sprowadzenie ich tutaj zajmie sporo czasu.
- To wszystko prawda, bo kiedy tu dotr�, mo�e by� za p�no.
- Niekt�rzy twierdz�, i� jeste� tym samym Lordem Dilvishem, kt�ry przed wieloma laty oswobodzi� Portaroy.
- Jestem nim.
- Tamten Dilvish pochodzi� z Dynastii Selara, piecz�tuj�cej si� herbem Niewidzialne Ostrze.
- Tak.
- Czy� wi�c prawd� jest r�wnie� to, co m�wi si� o Dynastii Selara i dzwonach Shoreden w Rahoringhast?
Wypowiadaj�c te s�owa Malacar odwr�ci� wzrok.
- Tego nie wiem - odrzek� Dilvish. - Nigdy nie pr�bowa�em wskrzesi� zakl�tych legion�w Shoredan. Babka opowiada�a mi, i� we wszystkich stuleciach Czasu wydarzy�o si� to tylko dwa razy. Czyta�em te� o tym w Zielonych Ksi�gach Czasu w wie�y Mirata. Jaka jest prawda, nie wiem.
- Tylko kto� z Dynastii Selara wydob�dzie z tych dzwon�w jaki� d�wi�k. Powiadaj�, �e w obecno�ci kogo� innego ko�ysa� si� b�d� w milczeniu.
- Tak m�wi�.
- Rahoringhast le�y daleko na p�nocnym wschodzie, a droga do� jest bardzo uci��liwa. Jednak kto� dosiadaj�cy takiego rumaka jak tw�j m�g�by wyruszy� w podr�, uderzy� w dzwony
1 przywo�a� zakl�te legiony. Podobno p�jd� do boju za kim� z Dynastii Selara.
- Tak, ja r�wnie� o tym pomy�la�em.
- Czy zatem podejmiesz si� tej pr�by?
- Tak, panie. W nocy. Jestem got�w to uczyni�.
- Dilvishu z Dynastii Selara, kl�knij i przyjmij me b�ogos�awie�stwo. Gdy tylko zobaczy�em ci� przed murami grodu, wiedzia�em, kim jeste�.
I Dilvish przykl�kn��, przyjmuj�c b�ogos�awie�stwo Mala - cara zwanego Pot�nym, Wasala Wschodnich Granic, kt�rego kr�lestwo obejmowa�o Dilfar, Bildesh, Maestar, Mycar, Portaroy, Princeaton i Poind.
Droga by�a trudna, ale pokonanie tych wielu mil by�o niczym ruch chmur na niebie. Zachodnie wej�cie do Dilfaru kry�o w sobie jeszcze mniejsze przej�cie; drzwi rozmiar�w cz�owieka, obite kolcami i przystosowane do wypuszczania strza�.
Jak okiennice na wietrze, drzwi te otwiera�y si� i zamyka�y. Doganiaj�c skrawek nocy, pu�kownik przejecha� nisko pochylony przez bram� i pogna� r�wnin�, przekraczaj�c na moment granice obozu wroga.
Kiedy przeje�d�a�, rozleg� si� wrzask, a w ciemno�ciach zabrz�cza�a bro�.
Spod stalowych, nie podkutych kopyt trysn�y iskry.
- Black, m�j rumaku, p�d� najszybciej, jak potrafisz!
Nie wystrzelono ani jednej strza�y, a on ju� by� poza obozowiskiem.
Po wschodniej stronie, wysoko na wzg�rzu, migota� na wietrze ma�y p�omie�. Umieszczone na wysokich drzewcach proporce trzepota�y w noc, ale w ciemno�ciach Dilvish nie m�g� odczyta� ich god�a. Wiedzia� jednak, �e stoj� przed namiotami Lylisha, Pu�kownika Zachodu.
Kiedy Dilvish przem�wi� j�zykiem przekl�tych, oczy jego rumaka zaja�nia�y jak �arz�ce si� w�gle. Ma�y p�omie� na szczycie buchn�� w g�r� na wysoko�� czterech ludzi. Nie si�gn�� jednak namiotu.
Potem ogie� zgas�, jedynie w�gle �arzy�y si� jeszcze przez chwil�.
Dilvish mkn�� dalej, a kopyta Blacka o�wietla�y zbocze.
Po�cig nie trwa� d�ugo. By� ju� daleko i zupe�nie sam.
Ca�� noc jecha� w�r�d ska�. Wznosi�y si� wysoko nad nim, to zn�w opada�y, jak zataczaj�ce si� wielkoludy zdumione w�asnym pija�stwem. Niesko�czon� ilo�� razy czu�, i� szybuje w pustym powietrzu, a kiedy spogl�da� w d�, widzia� jedynie pust� przestrze�.
Gdy nasta� ranek, droga wiod�a ju� prosto, a przed nim, a potem pod nim rozci�ga� si� w oddali skraj Wschodniej Niziny. Noga pod zbroj� zacz�a mu dr�twie�, ale w Krainie Cierpienia przebywa� d�u�ej ni� w�r�d ludzi, tote� wyrzuci� to uczucie ze swych my�li.
Kiedy s�o�ce wznios�o si� nad postrz�piony horyzont, przystan��, by zje��, wypi� i wyprostowa� ko�ci.
Potem ujrza� na niebie postaci dziewi�ciu czarnych go��bic, kt�re bez chwili wytchnienia kr��y�y nad �wiatem, widz�c wszystko na ziemi i na wodzie.
- To jaki� omen - powiedzia�. - Ale czy dobry?
- Nie wiem - odrzek� potw�r ze stali.
- Spieszmy si� zatem, by to sprawdzi�.
Wskoczy� na konia.
Jecha� r�wnin� przez cztery dni, a� znik�y faluj�ce ��te i zielone trawy, a przed jego oczyma pojawi�a si� piaszczysta ziemia.
Wiatry pustyni wciska�y mu si� w oczy. Obwi�za� twarz szalem, ale i to nie uchroni�o go przed atakiem. Za ka�dym razem, kiedy kas�a� i wypluwa� piasek, musia� go opuszcza�, a wtedy piasek zasypywa� go powt�rnie. Mru�y� oczy, pali�a go twarz, rzuca� przekle�stwa, ale �adne zakl�cie, kt�re zna�, nie mog�o zamieni� ca�ej pustyni w ��ty gobelin, g�adki i spokojny. Black by� jak przeciwny wiatr i ca�e powietrze tej ziemi stan�o z nim do walki.
Dnia trzeciego na pustyni jaka� szalona, niewidzialna istota przelecia�a nad nim, co� mamrocz�c. Nawet Black nie m�g� jej prze�cign��, a ona nie zwraca�a uwagi na najbardziej ordynarne przekle�stwa w Mabrahoring, j�zyku demon�w i przekl�tych.
Nast�pnego dnia przyby�o ich wi�cej. Nie przekroczy�y ochronnego kr�gu, w kt�rym spa� Dilvish, ale z wrzaskiem wkracza�y w jego sen, wyrzucaj�c z siebie bezsensowne d�wi�ki tuzina j�zyk�w i nie pozwala�y mu na chwil� wytchnienia.
Porzuci� je, gdy opu�ci� pustyni�. Porzuci� je, gdy wkroczy� na ziemi� g�az�w i bagien, �wiru i czarnych staw�w; ziemi� diabelskich jam, przez kt�re wydostawa�y si� dymy z podziemnego �wiata.
Dotar� do granic Rahoringhast.
Doko�a panowa�a wilgo� i szaro��.
Miejscami unosi�a si� mg�a, a ze ska� s�czy�a si� woda; wyp�ywa�a spod ziemi.
Nie by�o drzew, krzew�w, kwiat�w, trawy. Nie za�piewa� ptak, nie zahucza� owad... Na ziemi Rahoringhast nie by�o ani jednej �ywej istoty.
Dilvish pojecha� dalej i przekroczy� rozdart� paszcz� miasta. Wszystko w nim by�o cieniem i ruin�. Ruszy� Traktem Armii.
Rahoringhast, miasto umar�ych, pogr��one by�o w ciszy.
Teraz poczu� j�, ale nie cisz� nico�ci, lecz cisz� martwego istnienia.
W grodzie pobrzmiewa�y jedynie stalowe, rozszczepione kopyta.
Nie odezwa�o si� echo.
Stukot... Cisza... Stukot... Cisza... Stukot...
To tak, jakby co� niewidzialnego pr�bowa�o poch�on�� ka�d� oznak� �ycia na ka�dy jego odg�os.
Pa�ac by� czerwony jak ceg�y gor�ce od wypalania i sp�ukane we w�asnej zaprawie. Mury wykuto z jednego bloku. Na tej tafli czerwieni nie widnia�y �adne spoiny ani wy�omy. �ciany by�y masywne, mocno osadzone w ziemi, szerokie u podstawy, a ze swymi trzynastoma wie�ami pi�y si� wy�ej ni� jakakolwiek inna budowla znana Dilvishowi. A przecie� mieszka� on w samej wie�y Mirata, tam gdzie W�adcy Iluzji dzier�� w�adz�, kszta�tuj�c przestrze� wed�ug w�asnej woli.
Dilvish zsiad� z konia i spojrza� na olbrzymie schody rozpo�cieraj�ce si� przed nim.
- To, czego poszukujemy, jest w �rodku.
Black kiwn�� �bem i dotkn�� kopytem pierwszego stopnia. Z kamienia buchn�� ogie�. Cofn�� kopyto, wok� kt�rego zakr�ci�a si� smuga dymu. Na stopniu nie pozosta� ani jeden �lad.
- Boj� si�, �e nie b�d� m�g� tam wej�� zachowuj�c moj� posta� - o�wiadczy�. - Przynajmniej t� posta�.
- Co ci� powstrzymuje?
- Stare zakl�cie broni�ce tego miejsca przed napa�ci� takich jak ja.
- Czy mo�na je zdj��?
- Nie uczyni tego �adna istota, kt�ra chodzi po tej ziemi, lata nad ni� lub �yje pod jej powierzchni�. Nawet je�li kt�rego� dnia morza wylej� i zatopi� t� ziemi�, miejsce to pozostanie na ich dnie. Wyrwano je z Chaosu na mocy Rozkazu w czasach, kiedy owe moce przechadza�y si� po tej krainie, nagie, tu� za wzg�rzami. Ktokolwiek je posiad�, by� jednym z Pierwszych i wszechmocnym nawet na miar� Pot�nego.
- Zatem musz� ruszy� sam.
- By� mo�e nie. Kto� w�a�nie nadje�d�a, wi�c zaczekaj i porozmawiaj z nim.
Dilvish wstrzyma� si�, a z odleg�ego zau�ka wy�oni� si� samotny je�dziec i pod��y� w jego kierunku.
- B�d� pozdrowiony - zawo�a� je�dziec, unosz�c otwart� praw� d�o�.
- B�d� pozdrowiony - odwzajemni� powitanie Dilvish.
M�czyzna zsiad� z konia. Mia� na sobie ciemnofioletowy str�j, kaptur przerzucony by� na ty� g�owy, a jego p�aszcz okrywa� wszystko. Nie mia� broni.
- Co robisz tutaj, pod Cytadel� Rahoring? - zapyta�.
- Dlaczego pytasz o to, kap�anie z Babrigore? - odrzek� Dilvish.
- Przebywam tu, w miejscu �mierci, przez jeden ksi�yc, aby rozmy�la� nad drogami z�a. Musz� si� przygotowa�, by potem stan�� na czele �wi�tyni.
- Jeste� zbyt m�ody, by zosta� g�ow� �wi�tyni. Kap�an wzruszy� ramionami i u�miechn�� si�.
- Niewielu przybywa do Rahoringhast - zauwa�y�.
- Nic dziwnego - odpowiedzia� Dilvish. - Wierz�, �e nie zabawi� tutaj d�ugo.
- Czy zamierza�e� dosta� si� do �rodka? - Wykona� ruch r�k�.
- Tak, i nadal zamierzam.
M�czyzna by� o p� g�owy ni�szy od Dilvisha, a przez szaty, kt�re nosi�, trudno by�o odgadn�� kszta�t jego postury. Mia� �niad� cer� i niebieskie oczy. Kiedy mruga� oczami, na jego lewej powiece wirowa� ma�y pieprzyk.
- B�agam ci�, by� zaniecha� swych krok�w - o�wiadczy�. - Wej�cie do tego gmachu by�oby nierozs�dne.
- Dlatego?
- M�wi�, i� nadal, strze�ony jest przez pradawnych wartownik�w jego w�adcy.
- Czy by�e� kiedykolwiek w �rodku?
- Tak.
- Czy jaki� pradawny wartownik zak��ci� tw�j spok�j?
- Nie, ale b�d�c kap�anem z Babrigore korzystam z ochrony... Jeleraka.
Dilvish splun��.
- Niech jego cia�o �ywcem obedr� ze sk�ry. Kap�an spu�ci� wzrok.
- Cho� pokona� potwora, kt�ry tu mieszka� - powiedzia� Dilvish - sam sta� si� potem nie mniej obrzydliwy.
- Wiele z jego wyst�pk�w splami�o t� ziemi� - ci�gn�� kap�an - ale nie zawsze by� taki. By� bia�ym czarownikiem, kt�ry przeciwstawia� sw� pot�g� Mrocznej Istocie w czasach, gdy �wiat by� jeszcze m�ody. Nie wytrzyma�. Podda� si�. Zbrodnicza Moc pojma�a go jako s�ug�. Przez wieki znosi� t� niewol�, a� ca�kowicie go odmieni�a, doprowadzi�a do w�ciek�o�ci. S�aw� zdoby� stosuj�c tajemne sztuczki. Ale potem, gdy Selar Niewidzialnego Ostrza okupi� �ycie Hohorgi swoim w�asnym, Jel... pad� jak nie�ywy i przele�a� tak ca�y tydzie�. Bliski szale�stwa, gdy tylko odzyska� �wiadomo��, zacz�� pracowa� nad antyzakl�ciem: by uwolni� zaczarowane legiony Shoredan. Przyst�pi� do ostatecznej pr�by. Tak by�o. Przez dwa dni i dwie noce sta� tu, na tych schodach, dop�ki krew nie zmiesza�a si� z potem sp�ywaj�cym mu z czo�a, nie m�g� jednak oprze� si� w�adzy Hohorgi. Nawet martwa, mroczna si�a by�a dla niego zbyt wielka. W�drowa� potem ob��kany po okolicy, dop�ki nie zaopiekowali si� nim kap�ani z Babrigore. I cho� p�niej wr�ci� do zaj�cia, kt�rego si� nauczy�, pozosta� przychylny wobec Zakonu sprawuj�cego nad nim opiek�. Nigdy o nic wi�cej nie prosi�. W czasach g�odu s�a� nam po�ywienie. Nie oczerniaj go w mojej obecno�ci.
Dilvish splun�� po raz drugi.
- Oby gni� w ciemno�ciach na wieki wiek�w i oby jego imi� przekl�te by�o na zawsze.
Kap�an uciek� wzrokiem od jego pa�aj�cych ogniem oczu.
- Czego szukasz w Rahoring? - zapyta� w ko�cu.
- Chc� wej�� do �rodka i spe�ni� zadanie.
- Zatem je�li musisz, b�d� ci towarzyszy�. By� mo�e m�j glejt obejmie r�wnie� ciebie.
- Kap�anie, nie ubiegam si� o tw� ochron�.
- Nie musisz o ni� prosi�.
- Dobrze. P�jd� zatem ze mn�. Pod��y� schodami w g�r�.
- Czym jest to stworzenie, kt�rego dosiadasz? - zapyta� kap�an wyci�gaj�c d�o�. - Kszta�tem przypomina konia, ale teraz wygl�da jak pos�g.
Dilvish parskn�� �miechem.
- Ja te� wiem co nieco o tajemnych mocach i mam z nimi w�asne uk�ady.
- �aden cz�owiek nie mo�e uk�ada� si� z mrokiem.
- Powiedz to mieszka�cowi Krainy Cierpienia, kap�anie. Powiedz to pos�gowi. Powiedz to ka�demu z rodu Cz�owieka! Ale nie mnie.
- Jakie nosisz imi�?
- Dilvish. A ty ?
- Korei. Zatem Dilvishu, nie b�d� ci wi�cej opowiada� o mroku, ale udam si� z tob� do Rahoring.
- Nie tra�my wi�c czasu. - Dilvish odwr�ci� si� i ruszy� w g�r�. Korei pod��y� za nim.
Kiedy przeszli p� drogi, �wiat�o nad nimi zacz�o ciemnie�. Dilvish spojrza� za siebie. Zobaczy� jedynie schody biegn�ce w d�, coraz ni�ej i ni�ej. W tym �wiecie nie by�o nic, tylko schody. Wraz z ka�dym krokiem mrok narasta�.
- Czy kiedy by�e� tu ostatnim razem, by�o tak samo? - spyta�.
- Nie - odrzek� Korei.
Doszli na szczyt i stan�li przed ciemnym portalem. Zdawa�o si�, �e noc okrywa ca�� krain�.
Weszli do �rodka.
Z dala przed nimi dobiega� d�wi�k, chyba muzyki, po��czony z migaj�cym �wiat�em. Dilvish po�o�y� d�o� na r�koje�ci swego miecza. Kap�an szepn�� mu do ucha:
- To si� na nic nie zda.
Ruszyli korytarzem i dotarli do opustosza�ej komnaty. Umieszczone wysoko na �cianach kaganki plu�y ogniem. Sufit pogr��ony by� w cieniu i dymie. Przeszli przez komnat� i stan�li przed szerokim stopniem prowadz�cym do �r�d�a �wiat�a i d�wi�ku. Korei obejrza� si�.
- To zaczyna si� od �wiat�a - szepn��. - Wszystko, co nieznane. - Zrobi� gest r�k�. Zewn�trzny korytarz pokryty by� jedynie gruzem i... prochami.
- Co jeszcze? - Dilvish spojrza� w ty�. Przez py� i prochy tylko jedna para �lad�w wiod�a
do komnaty. Dilvish parskn�� �miechem i rzek�: - Chodz� bardzo lekko. - Korei przyjrza� mu si� bacznie. Potem mrugn�� oczami, a pieprzyk na powiece podskoczy� kilkakrotnie.
- Kiedy wkroczy�em tu poprzednim razem - m�wi� - nie s�ysza�em d�wi�k�w, nie widzia�em kagank�w. Miejsce to pogr��one by�o w pustce, ciszy i gruzach. Czy wiesz, co si� dzieje?
- Tak - odpowiedzia� Dilvish - poniewa� czyta�em o tym w Zielonych Ksi�gach Czasu w wie�y Mirata. Pami�taj, kap�anie z Babrigore, �e w tej komnacie upiory udaj�, �e s� upiorami. Wiedz te�, �e tak jak d�ugo stoj� w tym miejscu, Hohorga umiera wielokrotnie.
Gdy tylko wym�wi� imi� Hohorgi, w wysokiej komnacie rozleg� si� przera�liwy krzyk. Dilvish pop�dzi� ku schodom, kap�an pod��y� za nim.
Nagle komnaty Rahoring op�ta� przejmuj�cy szloch.
Stali teraz na szczycie schod�w: Dilvish niczym pos�g, z ostrzem do po�owy wyci�gni�tym z pochwy; Korei, z d�o�mi ukrytymi w r�kawach, modl�c si� zgodnie ze zwyczajem swego zakonu.
Ca�a komnata nosi�a �lady wielkiej biesiady; o�wietla� j� blask �wiat�a dochodz�cego z r�nokolorowych ku� kr���cych jak planety na sklepieniu sufitu przypominaj�cym rozpostarte niebo; tron umieszczony na wysokim podium pod odleg�� �cian� by� pusty. Tron ten by� zbyt wielki dla ka�dego, kto chcia�by na nim usi���. �ciany wy�o�one by�y bia�ymi i pomara�czowymi p�ytkami z marmuru, na kt�rych widnia�y przedziwne, stare god�a. W kolumny �ciany wmurowano kamienie szlachetne wielko�ci dw�ch pi�ci; p�on�y one kolorami ��ci i szmaragdu, rubinu i ultrab��kitu, rzucaj�c ognisty blask, przezroczysty i �wietlisty, na schody wiod�ce do tronu. Sklepienie tronu, szerokie u g�ry, wykonane by�o z bia�ego z�ota, a kszta�tem przypomina�o syreny i harpie, delfiny i w�e z g�owami satyr�w. Ze wszystkich stron podtrzymywa�y je stoj�ce stwory: skrzydlaty, dwuno�ny smok, hipogryf, ognisty ptak, chimera, jednoro�ec, bazyliszek i pegaz. Tron nale�a� do kogo�, kto kona� na pod�odze.
Kszta�tem przypominaj�c cz�owieka, ale b�d�c od niego o po�ow� wi�kszym, Hohorga le�a� na pa�acowej posadzce p�awi�c si� we w�asnych wn�trzno�ciach. Podtrzymywa�o go trzech wartownik�w, podczas gdy pozostali otaczali jego zab�jc�. W Ksi�gach Czasu napisano, �e Hohorgi Zbrodniczej Si�y nie mo�na opisa�. Dilvish zrozumia�, �e by�a to prawda, i nieprawda.
By� pi�knym m�czyzn� o szlachetnych rysach; a jego uroda by�a tak ol�niewaj�ca, �e wszyscy odwracali wzrok od jego twarzy przepe�nionej teraz cierpieniem. Jasnob��kitna aureola nik�a nad jego ramionami. Wij�c si� w �miertelnym b�lu. pozosta� ch�odny i doskona�y niczym oszlifowany klejnot. Le�a� w czerwonozielonej ka�u�y w�asnej krwi. Posiada� hipnotyczne zdolno�ci wielobarwnego w�a. M�wi si�, �e oczy same w sobie pozbawione s� wyrazu i �e nie mo�na po oczach odr�ni� cz�owieka zagniewanego od osoby ukochanej. Oczy Hohorgi by�y oczami obalonego boga: niesko�czenie smutne, dumne jak ocean pe�en lw�w.
Wystarczy�o jedno spojrzenie, aby Dilvish zda� sobie z tego spraw�, cho� nie potrafi� okre�li� ich koloru.
Hohorga wywodzi� si� z rodu Pierwszych.
Tymczasem wartownicy ciasno okr��yli morderc�. Broni� si�, pozornie go�ymi r�kami, ale odparowywa� ciosy i zadawa� je, jakby �ciska� w d�oniach miecz. Po ka�dym ruchu jego r�ki pozostawa�y rany.
W�ada� bowiem jedyn� broni�, kt�ra mog�aby u�mierci� Kr�la �wiata; a w obecno�ci Hohorgi jedynie stra� mog�a by� uzbrojona.
A broni� t� by�o Niewidzialne Ostrze.
Nale�a�o ono do Selara, pierwszego o tym imieniu z dynastii Elf�w, praprzodka Dilvisha, kt�ry w�a�nie w tym momencie wykrzykn�� jego imi�.
Dilvish si�gn�� po ostrze i ruszy� p�dem przez komnat�. Ci�� napastnik�w, ale jego miecz napotyka� pustk� i przechodzi� przez nich niczym przez dym.
Selar zosta� otoczony. Po chwili pot�ny cios wytr�ci� co� z jego d�oni, a w komnacie rozleg� si� brz�k. Na oczach rozpaczaj�cego Dilvisha Selar z Shoredan por�bany zosta� wolno na kawa�ki.
W�wczas przem�wi� Hohorga, g�osem stanowczym, cho� �agodnym, jednostajnym jak miarowe uderzanie przybrze�nych fal lub ko�skich kopyt.
- Prze�y�em tego, kt�ry o�mieli� si� podnie�� na mnie r�k�, gdy� tak sta� si� musia�o. Pami�tajcie, �e zosta�o zapisane, i� �adne oczy nie ujrz� ostrza, kt�re pozbawi� mnie mo�e �ycia. W ten spos�b moce piekielne p�ataj� r�ne figle. O dzieci Ludzi, Elf�w i Salamandr�w, wiele z tego, czego dokona�em, nigdy nie zostanie zapomniane. W cisz� zabieram z tego �wiata wi�cej ni� mo�ecie sobie wyobrazi�. Zabili�cie kogo�, kto by� doskonalszy od was samych, ale nie jest to pow�d do dumy. To nie ma ju� dla mnie �adnego znaczenia. Nic ju� si� nie liczy. B�d�cie przekl�ci.
Oczy jego zamkn�y si�, a w oddali zahucza� piorun.
Dilvish i Korei stali samotnie w ciemnych ruinach wielkiej komnaty.
- Dlaczego wydarzy�o si� to w�a�nie dzi�? - spyta� kap�an.
- Gdy wkracza tu kto� z rodu Selara - odpar� Dilvish - wszystko dzieje si� od nowa.
- W jakim celu przyby�e� tu, Dilvishu, synu Selara?
- Aby uderzy� w dzwony Shoredan.
- To niemo�liwe.
- Musi si� uda�, je�li mam ocali� Dilfar i odzyska� Portaroy. Teraz udaj� si� na poszukiwanie dzwon�w - powiedzia�.
Zatopi� si� w czerni bezgwiezdnej nocy, jako �e oczy jego nie by�y oczami Cz�owieka, a on sam przyzwyczajony by� do ciemno�ci.
Us�ysza�, jak kap�an pod��a jego �ladem.
Okr��yli z ty�u rozbite cielsko tronu Pana �wiata. Gdyby miejsce to by�o lepiej o�wietlone, zauwa�yliby na pod�odze ciemne plamy przechodz�ce w spieczony, jasny br�z, a nast�pnie w czerwonozielon� krew, gdy tylko Dilvish podchodzi� bli�ej. Plamy znika�y, kiedy si� oddala�.
Za podium znajdowa�y si� drzwi wiod�ce do wie�y g��wnej. Fevera Mira ta, Kr�lowa Iluzji, ukaza�a raz Dilvishowi t� komnat� w zwierciadle wielko�ci sze�ciu je�d�c�w jad�cych rami� przy ramieniu i upi�kszonym ram� ze z�otych �onkili, kt�re skrywa�y ich g�owy, a� znikli wszyscy z wyj�tkiem ich cienia.
Dilvish otworzy� drzwi i zatrzyma� si�. Wydoby�a si� zza nich fala dymu i otoczy�a go ze wszystkich stron. Cho� dym dusi� go, miecz trzyma� przed sob�.
- To Stra�nik Dzwon�w - wykrzykn�� Korei. - Jeleraku, przybywaj z pomoc�!
- Przekl�ty Jelerak! - mrukn�� Dilvish. - Sam sobie poradz�. - Kiedy tylko wypowiedzia� te s�owa, chmura dymu ulecia�a przybieraj�c kszta�t p�omiennej wie�y o�wietlaj�cej tron i miejsca wok� niego, w kt�rej znalaz�y si� teraz drzwi. W dymie �arzy�a si� para czerwonych oczu.
Raz po raz Dilvish pr�bowa� przebi� chmur� swym ostrzem, ale nie napotka� �adnego oporu.
- Je�eli nie przybierzesz cielesnej postaci, przejd� przez ciebie! - wykrzykn��. - Je�eli za� przybierzesz realne kszta�ty, por�bi� ci� na kawa�ki. Wyb�r nale�y do ciebie - a powiedzia� to w Mabrahoring, j�zyku z Piekie�.
- Oswobodzicie!, Oswobodziciel, Oswobodziciel - sykn�a chmura - m�j male�ki, Dilvish, stworzonko z hak�w i �a�cuch�w. Czy nie poznajesz swego pana? Czy pami�� twoja jest a� tak kr�tka?
I chmura skurczy�a si� i przeistoczy�a si� w ptasiog�owego potwora o zadzie lwa, z kt�rego ramion wyrasta�y dwa w�e, splataj�ce si� na jego wysokiej grzywie z jaskrawych pi�r.
- Cal-den!
- Tak, tw�j stary dr�czyciel, Elfie. Brakowa�o mi ciebie, gdy� niewielu uwalnia si� spod mej pieczy. Czas, by� powr�ci�.
- Tym razem - odpar� Dilvish - nie jestem w kajdanach i bez broni, a spotykamy si� w moim �wiecie.
Machn�� ostrzem obcinaj�c w�ow� g�ow� z lewego ramienia Cal-dena.
Komnat� wype�ni� przeszywaj�cy ptasi krzyk, a Cal-den rzuci� si� naprz�d.
Dilvish ci�� go w pier�, ale ostrze odbi�o si� rykoszetem, pozostawiaj�c jedynie g��bok� ran�, z kt�rej s�czy� si� blady p�yn.
Cal-den odparowa� cios uderzaj�c w ty�. Chwyci� ostrze Dilvisha w czarne kleszcze i gruchoc�c je podni�s� drug� r�k�, by zada� kolejne uderzenie. W�wczas Dilvish zamierzy� si� resztk� miecza, dziewi�cioma calami wyszczerbionej d�ugo�ci.
Trafi� Cal-dena poni�ej szcz�ki, kawa�ek ostrza wszed� tam bez trudu i pozosta�. Kiedy dr�czyciel wrzeszcz�c szarpn�� g�ow�, Dilvish wypu�ci� r�koje�� z d�oni.
Wtem Dilvish poczu� ucisk w pasie, tak �e wszystkie jego ko�ci sykn�y i zaskrzypia�y. Nagle znalaz� si� w powietrzu, w�� rozszarpywa� mu ucho, szpony wbija�y si� w jego boki. Cal-den obr�ci� ku niemu twarz, wbita r�koje�� miecza wygl�da�a na niej jak stalowa broda.
Rzuci� gwa�townie Dilvishem przez podium, jakby chcia� roztrzaska� go o posadzk�.
Ale ci, kt�rzy nosz� zielone buty z krainy Elf�w, nie mog� upa�� lub wyl�dowa� inaczej ni� na obie nogi. Dilvish pozbiera� si� po upadku, lecz szok wywo�any l�dowaniem przywo�a� b�l w zranionej nodze. Potkn�� si� i musia� wesprze� si� na r�kach.
W tym momencie Cal-den skoczy� na�, bij�c go srodze po g�owie i ramionach. Korei tymczasem cisn�� w demona kamieniem, kt�ry uderzy� go w piersi.
Dilvish cofn�� si� na czworakach, a� jego d�o� natrafi�a w�r�d gruzu na co�, co j� zrani�o.
Ostrze.
Chwyci� za r�koje�� i podni�s� miecz z pod�ogi zadaj�c ci�cie, kt�re trafi�o Cal-dena w plecy. Stw�r wyprostowa� si� i zarycza� przera�liwie. Z rany wydobywa� si� dym.
Dilvish podni�s� si� i zauwa�y�, �e jego d�onie s� puste.
Po chwili zrozumia�, i� miecz jego przodka, kt�rego nie mog�y ogl�da� �adne oczy, przyby� do� z ruin, w kt�rych przele�a� stulecia, by pom�c mu, potomkowi Dynastii Selara, w potrzebie.
Wymierzy� ostrze w pier� Cal-dena.
- Niezdaro, jeste� nieuzbrojony, a jednak zrani�e� mnie - powiedzia� potw�r. - A teraz wracajmy do Krainy Cierpienia.
Obaj rzucili si� do przodu.
- Zawsze wiedzia�em - odezwa� si� Cal-den - �e m�j ma�y Dilvish jest wyj�tkowy. - Po tych s�owach pad� na pod�og� z pot�nym hukiem, a z jego cia�a uni�s� si� dym.
Dilvish postawi� nog� na zw�okach i wyszarpn�� miecz z paruj�cej posoki.
- Tobie, Selarze, zawdzi�czam to zwyci�stwo - powiedzia� i uni�s� tl�c� si� nico�� w ge�cie pozdrowienia. Po czym schowa� miecz do pochwy.
U jego boku sta� Korei. Patrzy�, jak le��cy u ich st�p stw�r obraca si� w nico�� niczym �arz�ce si� w�gle i l�d, pozostawiaj�c po sobie fetor nie do wytrzymania.
Dilvish obr�ci� si� ku drzwiom do wie�y i przekroczy� pr�g. Korei pod��a� za nim.
Pod jego stopami le�a� zerwany sznur od dzwonu. Gdy tylko dotkn�� go butem, rozpad� si� w proch.
- P