Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 151 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
TYTU�: Traktat poetycki
AUTOR: Czeslaw Milosz
OPRACOWA� : Jaroslaw Basaj (
[email protected])
----------------------------------------------------------------
---------
(1957)
WST�P
Mowa rodzinna niechaj b�dzie prosta.
A�eby ka�dy, kto us�yszy s�owo
Widzia� jab�onie, rzek�, zakr�t drogi,
Tak jak si� widzi w letniej b�yskawicy.
Nie mo�e jednak mowa by� obrazem
I niczym wi�cej. Wabi j� od wiek�w
Rozko�ysanie rymu, sen, melodia.
Bezbronn� mija suchy, ostry �wiat.
Niejeden pyta dzisiaj co to znaczy
Ten wstyd, je�eli czyta ksi�g� wierszy,
Jakby do gorszej natury w nim samym
Zwraca� si� autor w niejasnym zamiarze
My�l odsuwaj�c i my�l oszukuj�c.
Z przypraw� �artu, b�aze�stwa, satyry,
Jeszcze si� umie podoba� poezja.
Jej znakomito�� wtedy si� docenia.
Ale te walki, gdzie stawk� jest �ycie
Toczy si� w prozie. Nie zawsze tak by�o.
I nie wyznany dotychczas jest �al.
S�u��, nie trwaj�, romanse, traktaty.
Bo wi�cej wa�y jedna dobra strofa
Ni� ci�ar wielu pracowitych stronic.
I. PI�KNE CZASY
Fiakry drzema�y pod Mariack� Wie��.
Krak�w malutki jak jajko w listowiu
Wyj�te z rondla farby na Wielkanoc.
I w pelerynach kroczyli poeci.
Nazwisk ich dzisiaj ju� si� nie pami�ta.
Ale ich r�ce by�y rzeczywiste,
Spinki, mankiety nad blatem stolika.
Dziennik na kiju ni�s� Ober i kaw�
A� min��, tak jak oni, bez imienia.
Muzy, Rachele w pow��czystym szalu,
Zwil�a�y usta, warkocz upinaj�c
Szpilk� co le�y z popio�em ich c�rek
Albo w gablotce, przy konchach bez d�wi�ku
I szklanej lilii. Anio�y secesji
W ciemnych wyg�dkach rodzicielskich dom�w
Rozmy�laj�ce o zwi�zku p�ci z dusz�,
Lecz�ce w Wiedniu smutki i migreny
(Docent Freud, s�ysz�, z Galicji jest rodem).
I Annie Csilag ros�y, ros�y w�osy,
Szamerowana by�a pier� huzar�w.
Po g�rskich wioskach sz�a wie�� o Cesarzu
Kt�rego pow�z widzia� kto� w dolinie.
Tam nasz pocz�tek. Na pr�no si� broni�,
Pr�no wspomina� daleki Wiek Z�oty.
Nam raczej przyj�� i uzna� za swoje
W�sik z pomad�, melonik na bakier
I tombakowej brz�kanie dewizki.
Za swoj� uzna� pie�� przy kuflu piwa
W czarnych jak sukno fabrycznych osadach.
Zapa�k� trzasn��, na dwana�cie godzin
I��, tworzy� w dymach post�p i bogactwo.
P�acz, Europo, i czekaj szyfkarty.
W grudniowy wiecz�r, w porcie Rotterdamu
Milcz�cy stanie okr�t emigrant�w.
W zamarz�e maszty, jak w �nie�ne chojary
Z do�u uderzy litanijny ch�r
W ch�opskim, s�owe�skim czy polskim, narzeczu.
Trafiona z pistoletu gra pianola.
Kadryl po knajpach goni dzikie pary.
I ruda, t�usta, prztykaj�c w podwi�zk�,
Z rozwalonymi udami na tronie,
W pantoflach z puszkiem, czeka tajemnica
Na domokr��c�w gum i salwarsanu.
Tam nasz pocz�tek Ju� miga iluzyon:
Max Linder krow� prowadzi i pada.
W ogr�dkach �wiec� przez ziele� lampiony.
�e�ska orkiestra w puzon, w puzon dmie.
A� z r�k, pier�cieni, gorset�w liliowych,
Z popio�u cygar, wije si�, rozwija
Przez bory, lasy, g�ry i r�wniny
Komenda: "Vorwarts!" "En avant!" "Allez!"
To nasze serca, wapnem przysypane,
Na pustych polach kt�re zliza� p�omie�.
I nikt nie wiedzia� czemu si� sko�czy�o
- Gra�a pianola - post�p i bogactwo.
Styl nasz, cho� to jest przykre, tam si� rodzi.
Bzyka pokorna lira wcze�nie rano
W mansardzie nad grzechotk� tingel-tanglu.
Pie�� eteryczna niby chrobot gwiazd,
Handlarzom i ich �onom niepotrzebna
I ludziom z g�rskich wiosek niepotrzebna.
Czysta na przek�r smutnym sprawom ziemi.
Czysta. Nie wolno jej u�y� wyraz�w:
Telefon, poci�g, bidet, rzy� i pieni�dz..
Uczy si� czyta� d�ugow�osa Muza
W ciemnych wyg�dkach rodzicielskich dom�w
I wie ju� odt�d, co poezj� nie jest.
A jest ni� tylko wzruszenie i powiew
Kt�ry w trzech kropkach mieszka, za przecinkiem.
P�ynie, faluje nieprzet�umaczalne,
Ersatz modlitwy. Tak odt�d zostanie.
Wzbroniony b�dzie oddech zwyk�ej sk�adni.
"Phi, publicystyka. Niech m�wi proz�".
A� kiedy�, w szko�ach nowej awangardy,
Odkryciem nazw� postarza�y zakaz.
Nie wszyscy gin� bez �ladu poeci.
Kasprowicz rycza�, rwa� jedwabne p�ta.
A zerwa� nie m�g�, bo s� niewidoczne.
A to nie p�ta, raczej nietoperze,
Wypijaj�ce z mowy sok w przelocie.
Staff, niew�tpliwie, by� koloru miodu
I czarownice, gnomy, deszcz wiosenny
S�awi� na niby dla �wiata na niby.
Co do Le�miana, ten wyci�gn�� wnioski:
Je�eli ma by� sen, to sen a� do dna.
Ma�a uliczka jest w ma�ym Krakowie.
Dw�ch kiedy� ch�opc�w tam obok mieszka�o.
Je�eli jeden szed� z gimnazjum Anny
Widzia� drugiego jak bawi� si� w piasku.
R�ny im dany los i r�na s�awa.
Olbrzymie morza, niepoj�te kraje,
Wyspy na kt�rych za raf� korali
W rogat� muszl� dm� nagie plemiona
Pozna� marynarz. Trwa dotychczas chwila
Kiedy w bezludnym upale Brukseli
Wst�powa� wolno na schody z marmuru
I dzwonek, tak gdzie S akcyjnej sp�ki,
Przycisn��, d�ugo ws�uchuj�c si� w cisz�.
Wszed�. Dwie kobiety plot�y ni� na drutach.
Jemu zdawa�o si�, �e to s� Parki.
Zwijaj�c pasmo w stron� drzwi skin�y.
Anonimow� d�o� poda� dyrektor.
Tak J�zef Conrad zosta� kapitanem
Statku na rzece Kongo, bo s�dzone.
G�os ostrze�enia, dla tych, co s�yszeli
Ukry� w powiastce znad tej rzeki Kongo:
Cywilizator, oszala�y Kurtz,
Mia� ko�� s�oniow� ze �ladami krwi,
Na memoriale o �wiat�ach kultury
Pisa� "ohyda" a wi�c ju� wst�powa�
W dwudziesty wiek.
Tymczasem dzi�-dzi�,
Podk�wki, wst��ki i taniec nad ranem
Pod wt�r basetli w podkrakowskiej wiosce
I od stuleci gra�y si� jase�ka.
Nieprzemo�onej woli by� Wyspia�ski.
Teatr narodu widzia� jak u Grek�w.
Ale sprzeczno�ci zwyci�y� nie zdo�a� -
Ona prze�amie mow� i widzenie,
Ona oddaje nas w niewol� dziej�w,
A� nie jeste�my osoby, mniej, �lady
Piecz�cie w kt�rych odcisn�� si� styl.
Nam nie zostawi� Wyspia�ski pomocy.
W spadku nie takie wzi�to monumentum.
�artem pocz�te, nie dla ka�dej chwa�y,
Zgodne z j�zykiem jak �piewka przedmie�cia
I niecielesnej my�li ku nauce,
Szkoda �e fraszka - tylko "S��wka" Boya.
Dzie� ten przygasa. �wiece zapalono.
Na Oleandrach zamek karabinu
Nie szcz�ka wi�cej i b�onia s� puste.
W piechurskich butach odeszli esteci.
W�osy ich zami�t� ch�opak u fryzjera.
Stoi na polach mg�a i zapach dymu.
A ona, ona ma woalk� lila.
Przy �wiecach palce k�adzie na klawisze.
I, kiedy dokt�r kieliszki nalewa,
Pie��, co jest dla nas wie�ci� znik�d �piewa:
Szumia�y mu echa kawiarni
Ca�unem si� k�ad�y na skro�.
II. STOLICA
Ty, obce miasto na sypkiej r�wninie
Pod prawos�awn� kopu�a soboru,
Dla ciebie muzyka piszcza�ka roty,
Kawalergard, so�dat wsiech wysze,
Tobie z doro�ki r�y A��awerdy.
Tak trzeba od� zaczyna�, Warszawo,
Do twego �alu, n�dzy i rozpusty.
Przekupie�, r�k� zgrabia�� od ch�odu,
Szklank� odmierza pestki s�onecznika.
Praporszczyk wiezie kolejarsk� c�r�.
Ksi�n� z niej zrobi w Elizawetgradzie.
Na czerniakowskiej, G�rnej i na Woli
Ju� czarna Ma�ka, szumi�c falbankami,
Na pi�tro idzie, robi perskie oko.
A tob� w�ada, miasto, Cytadela.
Uszami strzy�e kabardy�ski ko�
Je�eli echo niesie "Ponad troony".
Na gubernialn� dosy� masz stolic�,
Ty, luna-parku prywislanskich kraj�w.
Wi�c tobie teraz by� stolic� pa�stwa
Kiedy si� t�ocz� zbiegowie z Ukrajny
Sprzedaj�c brylant z dworu pod Odess�?
Szabla, francuska strzelba z demobilu
Niechaj wystarcz� za bro� w twoich bitwach.
Przeciwko tobie, �mieszna, wybuch� strajk
I w �wiat�ej Pradze i w dokach Londynu.
Wi�c ochotnicy w biurach propagandy
Pisz� nocami o wschodniej nawale,
Nie wiedz�c, �e im b�dzie grzmie� nad grobem
Z chrapliwej miedzi tr�b Internacjona�.
A jednak jeste�. Z czarnym twoim gettem,
Z bezrobotnymi, kt�rych gniew jest senny,
Ze �zami kobiet w przedwojennej chustce.
Latami b�dzie chodzi� w Belwederze.
Pi�sudski nigdy nie uwierzy w trwa�o��.
I b�dzie mrucze�: "Oni nas napadn�".
Kto? I poka�e na zach�d, na wsch�d.
"Ko�o historii wstrzyma�em na chwil�".
Pow�j wyro�nie z plam zeschni�tej krwi.
Gdzie �yto kl�ka, tam wstan� bulwary.
I pokolenie pyta: jak to by�o?
A� �aden, miasto, nie zostanie kamie�
W miejscu na kt�rym le�a� i przeminiesz.
P�omie� rozgryzie malowane dzieje.
Jak wykopany grosik b�dzie pami��.
Za twoje kl�ski dostaniesz nagrod�.
Na znak, �e tylko mowa jest ojczyzn�
Mur tw�j obronny u twoich poet�w.
Poeta musia� by� z dobrej rodziny.
�wi�tobliwego cadyka wzi�� w rodzie.
Ojcowie jego czytali Lassalle'a,
Wierzyli w Post�p i w berli�ski Lied.
Powoli wdzi�k si� zwyk� by� destylowa�.
Byli i z gorszych, szlachetk�w czy �yk�w,
Czy nawet z Niemca w we�nianej szlafmycy.
"Pod Pikadorem" hucz�c nie odgadli
�e gorzki w smaku bywa li�� wawrzynu.
Rozdyma� nozdrza recytuj�c Tuwim,
"Ca ira!" wo�a� w Grodnie, Tykocinie,
I dr�a�a sala tubylczej m�odzie�y
Na d�wi�k sp�niony g�r� o sto lat,
A� entuzjast�w, tych kt�rzy prze�yli,
Spotka� mia� Tuwim na balu UB
�eby zamkn�o si� ogniste ko�o
I trwa�, jak zawsze, bal u Senatora.
Wiosn�, nie Polsk�, chcia� widzie� na wiosn�
Depcz�cy przesz�o�� Lecho�-Herostrates.
Ale rozmy�la� mia� przez ca�e �ycie
O s�uckich pasach i o karmazynie
Czy o religii, cho� nie katolickiej
A tylko polskiej, na mszy narodowej
Kap�anem w kom�y mianuj�c Or-Ota.
A c� S�onimski, smutny i szlachetny?
Jutru powierza� si� i Jutro g�osi�.
W�adztwa Rozumu co dzie� oczekiwa�
Na spos�b Wellsa czy na inny spos�b.
Niebo Rozumu ci�y krwawe pr�gi,
Wi�c ju� na staro�� przekazywa� wnukom
Dawn� nadziej�, �e oni zobacz�
Jak Prometeusz schodzi z g�r Kaukazu.
Z barwnych kamieni sk�ada� gospodarstwo
Publicznym sprawom obcy Iwaszkiewicz,
M�wca p�niejszy, tudzie� obywatel
Pod naciskami twardej konieczno�ci,
Za wzgl�dne uzna� wszystko, no bo mija
Potem s�owia�skie wskaza� ludziom cnoty
�eby nam ch�opska zagra�a kapela -
Jest melancholia przecie w takiej doli.
Nie lepsza wcale, tylko bardziej dumna
Samotno�� w bieli zim ameryka�skich.
�lad n�ek ptaka ten sam co od wiek�w.
Czas ju� nie rani i nie daje si�y.
Niebieska s�jka, podkarpackiej krewna,
B�dzie zagl�da� w okno Wierzy�skiego.
Och, cena, cena jak� si� zap�aci
Za rado�� ch�opca, za wiosn� i wino!
Nigdy nie by�o tak pi�knej plejady.
A jednak w mowie ich b�yszcza�a skaza,
Skaza harmonii, ta, co u ich mistrz�w.
I przemieniony ch�r nie by� podobny
Do bez�adnego ch�ru zwyk�ych rzeczy.
A tam si� zacz�o, tam fermentowa�o
G��biej ni� si�ga utoczone s�owo.
W grozie �y� Tuwim, milkn��, gra� palcami,
Na jego twarzy hektyczne wypieki.
I, rzecz by mo�na, wojewod�w �udzi�
Jak p�niej �udzi� dobrych komunist�w.
Krztusi� si�. W krzyku drugi by� zawarty,
Zamaskowany: �e spo�eczno�� ludzka
Sama ju� w sobie jest dziwem nad dziwy,
�e my chodzimy, jemy i m�wimy
A wiekuista �wiat�o�� ju� nam �wieci.
Jak ci, co w ho�ej, u�miechni�tej pannie
Widzieli szkielet z pier�cieniem na ko�ci
By� Julian Tuwim. ��da� poemat�w.
Ale my�l jego jest konwencjonalna
I tak u�yta, jak rym i asonans.
Przykry� ni� wizje, kt�rych si� zawstydzi�.
Ktokolwiek bia�� r�k� w tym stuleciu
Prowadzi rz�dki liter na papierze
S�yszy stukania, g�osy biednych duch�w
Zamkni�tych w stole, w �cianie, w wazie kwiat�w.
Da� zna� pr�buj�, �e ich w�a�nie r�ka
Z materii przedmiot ka�dy wydoby�a.
Godziny m�ki, nudy, beznadziei
W nim zamieszka�y i znikn�� nie mog�.
P�oszy si� wtedy ten, co trzyma pi�ro.
Niejasn� w sobie czuje obrzydliwo��.
Dziecka niewinno�� odzyska� pr�buje
Ale daremny przepis i zakl�cie.
Oto dlaczego m�ode pokolenie
Tamtych poet�w polubi�o w miar�,
Ho�d im oddaj�c, ale nie bez gniewu.
J�ka� si� chcia�o odt�d programowo
Bo tre�� wyra�a� zdaje si� j�ka�a.
Broniewski te� nie znalaz� u nich �aski
Cho� co� - podziemne i nieujarzmione -
Uk�ada� w strofy dla proletariatu.
A jednak Wiosna Lud�w po raz drugi
To ostatecznie te� by�o Bel Canto.
Oni by chcieli nowego Whitmana.
Ten by im w t�umie wo�nic�w i drwali
Codzienne czyny zamienia� na s�o�ce..
Ten by im w heblach, obc�gach i d�utach
L�ni� i wibrowa�, obiegaj�c Kosmos.
Awangardzist�w by�o bardzo wielu.
Podziwu godny z nich jest tylko Przybo�.
W s�l, w popi� pad�y narody i kraje
A Przybo� zosta�, tak jak by�, Przybosiem.
�adne szale�stwo serca mu nie z�ar�o.
Ludzkie - wi�c �atwiej takich si� rozumie.
W czym jego sekret? Ju� w Anglii Szekspira
Kierunek powsta�, tak zwany euphuism:
Pisa� doradza� tylko metafor�.
Pod spodem Przybo� by� racjonalist�.
Uczucia miewa�, jakie s� wskazane
Dla rozs�dnego cz�onka spo�ecze�stwa.
R�wnie mu obcy i smutek i humor.
On chcia� w ruch pu�ci� statyczne obrazy.
Awangardzi�ci raczej si� mylili.
Wskrzeszali stary krakowski obrz�dek,
Wi�cej powagi przypisuj�c s�owom
Ni� s�owa unie�� mog� bez �mieszno�ci.
Czuli, �e z mocno zaci�ni�tej szcz�ki
G�os im wychodzi jakim� sztucznym basem,
I �e wybiegiem zal�knionej sztuki
Jest ich marzenie o ludowej sile.
Si�gnijmy g��biej. By� czas wielkiej schizmy.
"B�g i Ojczyzna" ju� n�ci� przesta�o.
I nienawidzi� poeta u�ana
Mocniej ni� kiedy� bohema filistra.
Drwi� ze sztandar�w, gardzi� amarantem
I spluwa�, kiedy wrzeszcz�c, r�j m�odzie�y
Goni� z laskami za kupcem w cha�acie.
Fina� zawczasu by� przygotowany.
Nie przez brak armat i pancernej broni.
Bo jest poeta w Polsce barometrem
Drukuj�c nawet w "Linii" czy "Kwadrydze".
P�k�, tak nazwijmy, kolektywny walor
I wsp�lna wiara ludzi nie ��czy�a.
�wiadomy wtedy w ironi� si� chroni�
I jak na wyspie �y� mi�dzy swoimi.
Bardziej �wiadomy, przed sob� udawa�
�e g�o�nym b�stwom sk�ada cz�� z narodem.
Ga�czy�ski pragn�� pada� na kolana.
G��bokiej prawdy pe�ne jego dzieje:
Tej, �e poeta bez ludzkiej wsp�lnoty
Jest jak szum wiatru w suchych trawach grudnia.
Nie jemu zwyczaj podawa� w w�tpliwo��,
Chyba, �e pi�tno zdrajcy zechce dosta�.
Niech tutaj b�dzie wreszcie powiedziane:
Jest ONR-u spadkobierc� Partia.
A poza nimi nic nigdy nie by�o
Pr�cz buntu godnych pogardy jednostek.
Kt� miecz Chrobrego wydobywa� z ple�ni?
Kt� wbija� my�l� s�upy a� w dno Odry??
I kt� nami�tno�� uzna� narodow�
Za cement wielkich budowli pprzysz�o�ci?
Ga�czy�ski zwi�za� wszystkie elementy:
Kpin� z bur�uja, polsk� pie�� Horst Wessel
I dum�, �e si� jest plemieniem Scyt�w.
Przez dwie epoki bieg�a jego s�awa.
Zupe�nie inna swojsko�� Czechowicza.
S�omiane dachy, grzedy kopru, marchwi,
I na Powi�lu ranek jak z lusterka.
Po rosach echo niesie kujawiaczek
Tych kijanek, tych praczek u potoczka.
Kocha� co ma�e, zebra� sielski sen
Apolitycznej i bezbronnej ziemi.
B�d�cie mu dobre, wy, ptaki i drzewa.
Od czasu chro�cie gr�b J�zka w Lublinie.
Nie jeden nar�d, ale sto narod�w
Chcia� dosta� Szenwald. A, cho� stalinista,
Umia� zaczerpn�� i z Marksa i z Grek�w.
Wierszem, jak gdyby narz�dziem chirurga
Si�ga� pomi�dzy zasklepione tkanki.
A wi�c malowa� scen� przy strumieniu.
Szkolna wycieczka tam nagle spotyka
Bose, kradn�ce opa� ch�opskie dzieci.
Czy pokazywa�, jak ch�opcu z barak�w
Wystarczy rower za cud i natchnienie.
Poezja nie jest kwesti� moralno�ci
Jak dowi�d� Szenwald, lejtnant Krasnoj Armii.
Kiedy w obozach dalekiej p�nocy
W szk�o zastyga�y trupy stu narod�w
On pisa� od� do Matki-Syberii.
Jeden z pi�kniejszych, tak jest, polskich wierszy.
Tymczasem ucze�, stromym gdzie� chodnikiem
Z wypo�yczalni wraca, ksi��k� niesie.
A ksi��ka jest to "Puszcza wodna w lesie"
Palcami pilnych Indian zat�uszczona.
Nad Amazonk� w lianach sko�ny promie�.
Le�� na nurcie rozpostarte li�cie,
Wielkie, �e stan�� na nich mo�e cz�owiek.
On po tych li�ciach w�druje, fantasta.
Ma�py, brunatne jak kosmaty orzech,
W mosty wisz�ce splot�y si� nad g�ow�.
Nie widzi, przysz�y czytelnik poet�w,
Ni krzywych p�ot�w ani wron pod chmur�,
Got�w jest odt�d mieszka� w kraju czar�w.
To on, je�eli oszcz�dzi go zguba,
Zachowa czu�o�� dla tych, co go wiedli.
A Iwaszkiewicz, Lecho� i S�onimski,
Wierzy�ski, Tuwim na zawsze zostan�
Tak, jak spotka�a ich m�odziutka pami��.
Kto wi�kszy, a kto mniejszy nie zapyta.
Za barw� b�dzie goni� w ka�dym inn�
Prowadz�c cz�no Amazonk� planet.
Tam Wittlin ci�gle wk�ada �y�k� zupy
W zaros�e usta cz�owieczego g�odu,
Bali�ski s�yszy dzwoneczki karawan
W r�owo szare zmierzchy Ispahanu,
Tytus Czy�ewski powtarza zakl�cie
Pasterzy dm�cych w dudki Jezusowi,
Wa�yk ogl�da okr�t na wystawie,
Iskrzy si� fala u Apollinaire'a.
Tam si� rozlega trel polskiej Safony
Jakiej nie by�o nigdy w naszej mowie,
Orszuli wzesz�ej po czterech stuleciach.
�ycie si� zetrze, wiruj�ca p�yta
D�u�ej ni�eli aksamit Carusa
Gra� b�dzie skarg� Marii Pawlikowskiej,
Znad brzeg�w �mierci jej "Per che? Per che?"
Wi�c niedaremna by�a krew u�ana
Zakrzep�a w gwiazdki dla mr�wek pod brzoz�?
Mo�e nie ca�kiem godzien pot�pienia
Pi�sudski, chocia� troszczy� si� nie umia�
O nic pr�cz granic? Dwadzie�cia lat kupi�,
Na sobie nosi� deli� krzywd i win
A�eby mia�o czas dojrzewa� pi�kno.
Podobno pi�kno to jest bardzo ma�o?
Nie, czytelniku, nie zamieszkasz w r�y:
Ten kraj ma swoje planety i rzeki
Ale jest kruchy jak r�bek poranku.
To my tworzymy go co dzie� na nowo,
Wi�cej szanuj�c to, co rzeczywiste
Ni� to, co w nazwie i d�wi�ku zastyg�o.
I tak, przemoc�, �wiatu jest wydarty
Albo, za �atwy, wcale nie istnieje.
�egnaj minione. Jeszcze wzywa echo.
A nam przemawia� brzydko i chropawo.
Ostatni wiersz epoki by� w druku.
A jego autor, W�adys�aw Seby�a,
Lubi� wieczorem wyj�� z szafy skrzypce
K�ad�c futera� przy tomach Norwida.
Haftki munduru wtedy mia� rozpi�te
(Bo na kolei pracowa�, na Pradze).
W tym swoim wierszu, jakby testamencie,
Do �wiatowida przyr�wna� ojczyzn�.
Zbli�a si� do niej �wist i werbli trzask
Od r�wnin wschodu i r�wnin zachodu
A ona �ni o brz�ku swoich pszcz�,
O popo�udniach w hesperyjskich sadach.
Czy za to strzel� w ty� g�owy Sebyle
I pochowaj� go w smole�skim lesie?
Noc taka pi�kna. Wielki, jasny ksi�yc
Nape�nia przestrze� tym blaskiem co bywa
Tylko we wrze�niu. Nadranne godziny.
Cisza w powietrzu nad miastem Warszaw�
I zaporowe balony-owoce
Stoj� srebrnawe w �witaj�cym niebie.
Od Tamki stuka obcasem dziewczyna,
Wabi p�g�osem, na zaros�e place
Id� i �owi ucho dy�urnego
(On, niewidoczny, milczy w plamie cienia)
Ich s�abe �miechy na po�cieli mroku.
Dy�urny nie wie, jak unie�� t� lito��.
Wsp�lnej ich doli nie umie wyrazi�.
Ma�a kurewka i robotnik z Tamki.
Przed nimi terror wschodz�cego s�o�ca.
I b�dzie mo�e my�le� p�niej nieraz
Co si� z tym dwojgiem w dniach i wiekach sta�o.
III. DUCH DZIEJ�W
Kiedy poz�ota z ramion rze�b opada,
Kiedy litera z ksi�g prawa opada,
Naga jak oko zostaje �wiadomo��.
Kiedy na metal i strzaskane li�cie
Ogniami lec� z tom�w suche li�cie,
Nie ma okrycia drzewo z�a i dobra.
Kiedy w kartoflach ga�nie skrzyd�o z p��tna,
Kiedy rozdziera si� �elazo z p��tna,
Jest tylko s�oma chat i naw�z krowi.
Po ig�ach �cie�ek, w mazowieckich laskach,
Pomi�dzy Reichem i Gouvernement,
Pracuj� w piachu p�askie pi�ty ch�opki.
Przystaje, brzemi� o sosn� opiera
I cier� wyjmuje z zakurzonej stopy.
Ose�ka mas�a w wilgotnym ga�ganie
Odciska form� muzealn� plec�w.
A u przeprawy b�j, gdakanie kur,
G�si z koszyk�w wyci�gaj� szyje.
I ��obi w miastach kula suchy �lad
Na p�ytach, ko�o woreczk�w tytoniu.
Przez ca�� noc umiera na przedmie�ciu
Wrzucony do glinianki stary �yd,
Ryk jego cichnie dopiero nad ranem.
Szara jest Wis�a, obmywa �oziny
I �wiry k��bi tocz�c si� szeroko.
Pluszcze ko�ami statek obci��ony
na kt�ry siedli z workami szmuglerzy.
Dno tyk� maca Stasiek albo Heniek:
"Meter!" Chlup. "Meter!" Chlup. "Meter dwadzie�cia!"
Gdzie wiatr zawiewa dymem z krematorium
I dzwoni w wioskach dzwon na Anio� Pa�ski
Przechadza si� Duch Dziej�w, po�wistuje.
Lubi te kraje obmyte potopem,
Bezkszta�tne odt�d i odt�d gotowe.
Mile mu b�yska w op�otkach sp�dnica
Ta sama w Polsce, w Indiach i Arabii.
Rozk�ada w niebie grube swoje palce.
Pod jego d�oni� jedzie na rowerze
Organizator siatki bezpiecze�stwa,
Delegat partii wojskowej w Londynie.
Topole, ma�e jak �yto w przepa�ci,
Odprowadzaj� do lasu dach dworu,
A tam w jadalni zasiedli za sto�em
Zm�czeni ch�opcy w oficerskich butach.
Z krzak�w py� pr�szy na w�sy fornali.
Ju� go zobaczy� i pozna� poeta,
Gorszego boga, kt�remu poddany
I czas, i losy jednodniowych kr�lestw.
Twarz jego wielka jak dziesi�� ksi�yc�w,
Na szyi �a�cuch z nieobesch�ych g��w.
Kto go nie uzna, dotkni�ty pa�eczk�,
Be�kota� zacznie i utraci rozum.
Kto mu si� sk�oni b�dzie tylko s�ug�.
Gardzi� nim b�dzie jego nowy pan.
Lutnie i gaje i wie�ce laurowe!
Damy, ksi���ta z mitr�, gdzie jeste�cie!
Was mo�na by�o ucieszy� pochlebstwem,
Zr�cznie w podskoku z�apa� worek z�ota.
On ��da wi�cej. ��da krwi i cia�a.
Kim jeste�, Mo�ny? D�ugie s� te noce.
Czy znamy ciebie jako Ducha Ziemi
Kt�ry z jab�oni strz�sa g�sienice
A�eby �atwiej karmi�y si� kosy?
Kt�ry gromadzi nogi martwych �uk�w
Na pulchn� �ci�k� co wyda hiacynt?
Czy ty i on, to jedno, T�picielu?
On, nieodst�pny, on, wierny towarzysz
Ile� to razy prowadzi� nam r�k�
Po g�adkich plecach i szyi dziewczyny
Kiedy w lipcowym zmierzchu schodz� pary
W zapachu sosen ��k� nad jezioro
I gra harmonia melodi� nieby��
O kwiatach cytryn, o wyspie kochank�w,
A�, utracon�, przypomnie� nam straszno.
Ile� to razy, on, pi�kno i chwa�a,
Przepych i krzyki mi�osne cietrzewi,
Ironi� umia� wykrzywi� nam usta,
Szepcz�c do ucha, �e kolory wiosny,
Trele s�owika i nasze natchnienie
S� tylko jego rozrzutna przyn�t�
�eby spe�nia�o si� prawo gatunku.
�e krew ostygnie i rdz� pora�eni,
Ubrani w p�aszcze z gnij�cej purpury,
Spada� b�dziemy w proch sprzed lat miliona
Gdzie czeka pradziad nasz, Pithecanthropus.
Czy ty, co nosisz rozs�dny frak Hegla
I lubisz dzikie, wiatrom dane, strony,
Przybra�e� sobie tylko nowe imi�?
W zielonej torbie tajne biuletyny,
Poeta s�yszy jego �miech pot�ny:
Ja im za kar� odebra�em rozum.
Nikt nie powstanie przeciw mojej woli.
Jakim wyrazem si�gn�� w to, co b�dzie,
Jakim wyrazem broni� szcz�cia ludzi
- Ono ma zapach ziarnistego chleba -
Je�eli nie zna poetycka mowa
Miar, jakie p�nym potomkom przypad�y?
Nas nie uczono. My wcale nie wiemy
Jak w jedno z��czy� Wolno�� i Konieczno��.
Dwa ostre brzegi we �nie zwiedza umys�.
Zguba nieziemskich, zguba promienistych,
Niebo szturmuj�c, materi� wzgardzili.
W niej ciep�o, rado�� i zwierz�ca si�a.
Zguba rozwa�nych, zguba oci�a�ych.
Gwiazd� zarann� k�amstwami og�usz�,
Dar, bardziej trwa�y ni� �mier� i natura.
W zielonej torbie tajne biuletyny.
Propagandowy kruszy si� poemat.
D�wi�czy fa�szywie, bo jest ni�ej wiedzy.
Za wiele czuje, wi�c milknie poezja.
Jeszcze dalekie wezwania powtarza,
Do uniesienia tre�ci niegotowa.
Dwudziestoletni poeci Warszawy
Nie chcieli wiedzie�, �e Co� w tym stuleciu
My�lom ulega, nie Dawidom z proc�.
Byli jak cz�owiek na szpitalnej sali
Kt�ry �miech dzieci i zabawy ptak�w
Stara si� poj�� raz tylko, ostatni,
Zanim nie zamkn� si� kamienne wrota,
I na przymierza z jutrem oboj�tny
Dba tylko o to, jak by� wiernym chwili.
Nie ozdabia�y starej barykady
Zorze ludzko�ci, wieszcz�w obietnice.
Zraniona mieczem sta�a Matka Boska
Nad ��tym polem i wiankiem poleg�ych.
W zdumieniu m�odzi rano dotykali
Sto�u i krzes�a, jakby w deszcz ulewny
Znale�li ca�y, okr�g�y dmuchawiec.
Przedmioty dla nich �ama�y si� w t�cz�,
Mgliste jak lata wcze�nie po�egnane.
Zapowied� s�awy, pokoju, m�dro�ci
W�asn� litani� musieli odtr�ci�.
Ich wiersze by�y modlitw� o m�stwo:
"Z �ycia, jak z miasta kiedy nas wysiedl�
Domie nasz z�oty, w po�ciel z malachitu
Na jedn� tylko noc nas wieczn� przyjm"
I �aden grecki antyczny bohater
Do bitwy nie szed� tak zbyty nadziei,
Z wyobra�eniem swojej bia�ej czaszki
Kopni�tej butem obcego przechodnia.
Kopernik, pos�g Niemca czy Polaka?
Sk�adaj�c przed nim kwiaty pad� Bojarski.
Czysta, bez celu, winna by� ofiara.
Trzebi�ski, nowy jaki� polski Nietzsche,
Nim umar�, usta mia� zagipsowane,
Mur i powolne chmury zapami�ta�
Sekund� patrz�c czarnymi oczyma.
Baczy�ski stukn�� czo�em o karabin.
Dalej go��bie p�oszy�o Powstanie.
Gajcy, Stroi�ski, byli podniesieni
W czerwone niebo na tarczy eksplozji.
Na g�sich pi�rach maczanych w inkau�cie
Jeszcze pod lip� �wiat�o dzienne dr�a�o.
W ksi�gach to samo rz�dzi�o prawid�o
Pocz�te z wiary, �e pi�kno�� widzialna
Jest ma�ym lustrem dla pi�kno�ci bytu.
Polami wtedy �ywi uciekali
Od samych siebie, wiedz�c, �e wiek minie
Zanim powr�c�. Przed nimi ruchome
Piaski, na kt�rych drzewo si� zamienia
W nic, w anty-drzewo, gdzie �adna granica
Kszta�tu i kszta�tu nie dzieli a w gronach
Zapada si� dom z�oty, s�owo JEST,
I STAJE SI� sprawuje odt�d w�adz�.
Ka�dy z nich d�wiga� do ko�ca dni swoich
Pami�� tch�rzostwa, bo umrze� bez celu
Nie chcia�, a zw�tpi�, bo nie chcia� umiera�.
I On, czekany, z dawna odgadniony,
Dymi� nad nimi tysi�cem kadzielnic.
Po grz�skich �cie�kach pe�zli mu do n�g.
"Kr�lu stuleci, nieobj�ty Ruchu,
Nape�niaj�cy groty oceanu
Wrzaw� bez d�wi�ku, zawarty w posoce
Rozdzieranego przez inne rekina,
W �wistach obecny p�-ptaka, p�-ryby,
W szumie, w �elaznym bulgotaniu ska�
Kiedy podnosz� si� archipelagi".
"Wre przyb�j tw�j, odnosi manele,
Per�y nie oczy, ko�ci z kt�rych s�l
Zdj�a korony i suknie z brokatu.
O, Bez Pocz�tku, o, zawsze pomi�dzy
Form� i form�, o, potoku, iskro,
O antytezo, co dojrzewasz w tezie.
Oto jeste�my ju� jako bogowie
W tobie pojmuj�c, �e nie istniejemy".
"Ty, gdzie si� ��cz� przyczyna i skutek
Jak swoj� fal� z g��bi nas wywiod�e�
Na jedno mgnienie bezbrze�nej odmiany.
B�l dwudziestego wieku nam odkry�e�,
Aby�my wst�pi� mogli na wysoko��
Gdzie twoja r�ka w�ada instrumentem.
Oszcz�d� nas, nie karz. Wielkie nasze winy.
Zapominali�my czym prawa twoje.
Zbaw od niewiedzy, uznaj nasz� wierno��".
Tak przysi�gali. A ka�dy zachowa�
Martw� nadziej�, �e dzier�awom czasu
Kres wyznaczony. �e kiedy�, raz tylko,
Dane im b�dzie na ga��� kwitn�c�
Patrze� przez chwil� niepodobn� chwili,
U�pi� ocean i zamkn�� klepsydr�
I nas�uchiwa� jak milkn� zegary.
Kiedy owin� mi szyj� powrozem,
Kiedy zabior� mi oddech powrozem,
Raz si� obr�c� w k�ko i kim b�d�?
Kiedy uk�uj� mnie w piersi fenolem,
Kiedy odejd� p� kroku z fenolem,
Jak�� ja m�dro�� prorok�w zdob�d�?
Kiedy nasz u�cisk jedyny rozerw�,
Kiedy nasz promie� na wieczno�� rozerw�,
Z��czy� go w niebie nie b�dzie ju� komu.
Pr�cz mego serca kt�re si� zatrzyma,
Pr�cz mego s�owa kt�re si� zatrzyma,
Nie znam ni ojca, ni syna, ni domu.
�piewak ob�okom grozi� w naszym getcie,
Rzuca�em pieni�dz �lepemu poecie,
Niechaj pie�� ze mn� zostanie do ko�ca.
Na murze celi ��obi�em noc ca��
S�owo mi�o�ci, a�eby przetrwa�o,
�eby z wi�zieniem bieg�o wok� s�o�ca.
Do taktu pie�ni w blaszank� dzwoni�em,
Ja, co nie jestem, ja, co tylko by�em,
Gdzie nasza droga skr�ci�a za druty.
�lad m�j, pami�tnik wmurowany w ceg�y.
Mo�e go znajd� w jaki� dzie� odleg�y,
Dzie� przebaczenia, albo dzie� pokuty.
Ziemia zag�ady, ziemia nienawi�ci,
�adne jej s�owo nigdy nie oczy�ci,
Taki si� na niej nie zrodzi poeta.
A gdyby nawet jeden by� wezwany,
Z nami szed� razem do ostatniej bramy
Bo m�g� by� tylko mi�dzy dzie�mi z getta.
Niezdarna mowa s�owia�skich rolnik�w
D�ugo szeleszcz�c rymem pracowa�a
A�eby wyda� �piew anonimowy
Dotychczas w dr��cym powietrzu s�yszalny
I tam, gdzie palmom sycz� bia�e piany
I tam, gdzie w zimne pr�dy Labradoru
Orze�-rybo��w spada p�ugiem blasku
Przy jod�ach Maine. Prosty by� ten �piew.
Madryga�, dawniej z wt�rowaniem wioli
Nucony pannom w pi�knej porze roku
Brzmia� po raz pierwszy na odwr�t. To wszystko.
Minie zima
Maszeruj�ce �ydowskie dziewcz�ta
Jedyn� rado�� zemsty wyrazi�y.
Tak, wkr�tce noc� �urawie pogoni�,
�nieg suchy rani� nie b�dzie ju� r�ki.
Tak, u strumienia, r�owy jak usta
Kamyk na �wirach zachrz�ci pod stop�.
Przyjdzie wiosna
Tak, zielonym sokiem wzbior� tulipany,
I chrab�szcz, hucz�c o szyb� uderzy.
Tak, narzeczony splecie narzeczonej
Wieniec na czo�o z m�odych li�ci d�bu.
B�dzie na nas
Na nas, bo teraz my jeste�my jedno.
Ko��, mi�so, nerwy s� nasze, nie moje.
Imiona Miriam, Soni i Racheli
Gasn� i stygn� powoli w powietrzu.
Trawa ros�a
Ironi� pie�ni zwyci�ona trawa.
Kisn� og�rki w zapotnia�ym s�oju
Z badylem kopru. Og�rki s� wieczne.
I trzaska rano chrust na palenisku.
W misie drewniane miski i polewka.
Kosz�w i motyk szuka si� pod �cian�
W sieni, gdzie kokosz stroszy si� na grz�dzie.
I miedz�, miedz�. Ni widu, ni kresu.
Mglisto i p�asko do samych Skierniewic.
Mglisto i p�asko dalej, do Uralu.
Ej, nie ustawaj, niepr�dko po�udnie.
Lekkie nareszcie obl�k�szy nankiny
Modnej m�odzie�y przywo�ywam ko�o;
Strojem poranne zbywamy godziny
Albo rozmow� bawim si� weso��.
Nad kartoflami i jesienn� ziemi�
Skr�, p�atkiem �niegu obr�ci samolot.
Koz�y wywija wysoko za chmur�.
M�wcie, komu czego braknie,
Kto z was pragnie, kto z was �aknie.
Ziaren goryczy wi�cej nie potrzeba.
S�u�� poezji ciep�e porcelany,
Grono czarownych s�u�y jej Charytek,
Z greckich i rzymskich zi� ci�gnione tre�ci.
Pykaj�c lulk�, obl�k�szy nankiny
Niechby pomarzy� na nowo poeta.
M�g� dom by� z drzewa, lecz podmurowany.
Le�a� tam Fedon i �ywot Katona.
Albo je�eli zapalano w pi�tek
�wiece w jarz�cym rodzinnym �wieczniku,
Z rytm�w Daniela, z rytm�w Izajasza
Lekcj� na zawsze zachowywa� m�ody
Jak milcze� warto i jak wiersze sk�ada�.
Zamek na barkach nowogrodzkiej g�ry.
Pag�rk�w le�nych, jasnych w�d potrzeba.
Nigdy si� tutaj nie obroni cz�owiek.
Bo kiedy pusty ogarnie horyzont
�e stoi w �rodku, nigdy nie uwierzy.
Doradc� b�dzie mu ruchomy cie�.
Kto nie w tym polnym kraju urodzony
Morzem pop�ynie, pow�druje l�dem,
Pod jab�oniami na brzegach Wezery,
Pod jod�� Maine �cigaj�c odbicie
Czarno-zielonych rzek swojej ojczyzny,
Tak jak si� w t�umie cudzoziemskich twarzy
�ciga twarz jedn�, kiedy� ukochan�.
Za trudny dla nas chyba ten Mickiewicz.
Gdzie� nam do pa�skiej, �ydowskiej nauki.
Za p�ugiem, broni� tylko�my chodzili.
Gra�a nam w �wi�to muzyka nie taka.
Ho la o la
pastyrze �ode pola
du dy u dy
pastyrze �ody budy
id�cie do stayenki
do �wientej Panienki
i Grzegorz karbowy
pisarz prowentowy
Bzycz� i bucz� grubym brzuchem basy:
hudu- hudu - hu
maju graj- u
Panu Bogu Chrystu Panu
gramy mu
Lipowe skrzypki cieniu�ko piskaj�:
tiri, tiri, tili, tili
zagrajmy se w tej to chwili
wili li wili
od o-zorzy do wilji
Dmucha i kobz� gniecie stary Grzela:
me-e -le - me
kozu- be - kozu - me
buli - wybuli mojej kozuli
Z nim na wyprz�dki k�ania si� klarynet:
mula - ula
u la la
matulina matula
I ci�gn� basy, wt�ruj�ce basy:
Panu Bogu
Chrystu Panu
gramy mu
Wiele, tak wiele ju� spraw przemin�o
I kiedy �adne nie wspomaga dzie�o
Tytus Czy�ewski wr�ci� nam kol�d�.
Jako bucza�y basy, bucze� b�d�.
Skr�ci�em tyto�, bibu�k� �lini�em,
Potem zapa�ka w ma�ym domku d�oni.
Czemu nie hubka? Czemu nie krzesiwo?
Wia� wiatr. Siedzia�em na miedzy w po�udnie
My�l�c i my�l�c, a przy mnie kartofle.
IV. NATURA
Ogr�d natury otwiera si�.
Trawa na progu zielenieje.
Migda�owe drzewo zakwita.
Sint mihi Dei Acherontis propitii!
Valeat numen triplex Jehovae!
Ignis, aeris, aquae, terrae spiritus,
Salvete! - m�wi go�� w dom.
Ariel, cho� mieszka w pa�acu jab�oni,
Nie zjawia si� wibruj�c skrzyd�em osy.
I Mefistofel, w przebraniu opata
Dominikan�w albo Franciszkan�w,
Nie st�pnie z krzaku morwy na pentagram
Wyryty lask� w czarnoziemie �cie�ki.
Ale po ska�ach idzie w sk�rzniach li�ci
Milcz�c r�owym dzwonkiem rododendron.
Koliber, b�czek dziecinny powietrza,
Zawisn�� w miejscu. Silne serce ruchu/
Brunatn� kropl� poci si� u pyska
Na gw�d� tarniny wbity konik polny,
Ani tortury �wiadomy, ni prawa.
I c� ma pocz�� ten, jak go nazwano,
Upi�r naczelny, wi�cej ni� czarodziej,
Jak go nazwano: Sokrates �limak�w,
Muzykant gruszek, rozjemca wilg, cz�owiek?
W rze�bach i p��tnach indywidualno��
Potrafi przetrwa�, a w �ywio�ach ginie.
On niechaj kroczy za trumn� le�niczych
Kt�rych obali� g�rski diabe�, kozio�,
Z obr�cz� rog�w nad karkiem zagi�t�.
Niechaj ogl�da cmentarz harpunnik�w.
Oszczep wbijali w cia�o lewiatana
I w t�uszczu jelit szukali dekretu.
Energia styg�a i we�ni�a morze.
Tak�e pami�tnik doktor�w alchemii
Niechaj rozwija. Prawie ju� dosi�gli
Cyfry, wi�c ber�a, i wtedy min�li
Bez r�k i oczu i bez eliksiru.
Tutaj jest s�o�ce. A kto dzieckiem wierzy�,
�e akt i czynno�� wystarczy zrozumie�,
�eby rozerwa� powtarzalno�� rzeczy,
Jest poni�ony, gnije w sk�rze innych
I dla kolor�w motyla ma podziw
Niemy, bez formy, nieprzyjazny sztuce.
A�eby wios�a w dulkach nie skrzypia�y
Zwija�em chustk�. Ciemno�� podchodzi�a
Od G�r Skalistych, Nebraski, Nevady,
Zgarniaj�c w siebie lasy kontynentu.
Odbite �ary nieba z ostr� chmur�,
I loty czapli, drzewa torfowiska,
Susz czarny, siny. Cz�nem roztr�cona
Zn�w zak�ada�a utopia komar�w
B�yszcz�ce dwory. Gr���c si� szele�ci�
P�aski cie� lilii, pod burt� zepchni�ty.
A� noc ju� tylko, popieleje to�.
Grajcie muzyki, ale nies�yszalnie
Jak �cieg zegarka, bo czekam godzin�.
Moj� stolic� bobrowe �eremi�.
I sfa�dowa�a si� jeziorna woda,
Ora� j� w k�ko czarny ksi�yc zwierza
Wzesz�y z g��biny, z bulgotu metan�w.
Niematerialny nie jestem, nie b�d�.
Tak niecielesne nie dla mnie spojrzenie.
M�j od�r wsp�lny, m�j od�r zwierz�cy,
Mieni si� t�cz�, huczy, bobra sp�oszy
I kla�nie echo.
Ale ja zosta�em
W wysokiej, mi�kkiej skrzyni aksamitu,
W�adaj�c nad tym, co trafi�o we mnie:
Jak tam pracuj� czw�rpalczaste �apy,
Jak si� otrz�sa w�os w mokrym tunelu.
On nie zna czasu i nie wie o �mierci.
Mnie jest poddany, bo ja wiem, �e umr�.
Wszystko pami�tam. Ten �lub w Bazylei.
Dotkni�ta struna wioli i owoce
W misach ze srebra. Puchar przewr�cony,
Na ust sze�cioro, zwyczajem Sabaudii,
Z kt�rego �cieka wino. P�omie� �wiec
Chwiejny i kruchy w powiewie od Renu.
Jej palce, z kostk� �wiec�c� przez sk�r�,
Trafia�y w hafty i spi�cia jedwabiu.
Suknia, otwarta �upina orzecha,
Spad�a z toczonej ziarnisto�ci brzucha.
�a�cuch na szyi dzwoni� bez epoki,
W studniach, gdzie splata si� bro� testament�w,
Krzyk ptaka wiosn� i rudo�� cezar�w.
Mo�e to zreszt� moja tylko mi�o��
Za si�dm� rzek�. Tam brud subiektywny,
Obsesja, chroni� na zawsze dost�pu.
A� okiennica, psy w zimnym ogrodzie,
Gwizdek poci�gu, sowa na jedlinie,
Zabrane b�d� fa�szom przypomnienia
I trawa powie: nie wiem czy to by�o.
Plu�ni�cie bobra w noc ameryka�sk�
I pami�� wi�ksza ni� jest moje �ycie.
Cynowy talerz ci�gle jeszcze dzwoni
O sko�ne tafle ceglanej pod�ogi,
Belinda z wielk� stop�, Julia, Thais
W�ochato�� seksu zakrywaj� wst��k�.
Pok�j ksi�niczkom pod tamaryszkami.
O farb� powiek bi� im wiatr z pustyni.
Zanim zwi�zano cia�o w bandolety,
Zanim pszenica w grobowcu zasn�a,
Zanim umilkn�� kamie� i jest lito��.
W�� wczoraj drog� przebiega� o zmroku.
Starty opon�, wi� si� na asfalcie.
A my jeste�my i w�em i ko�em.
Dwa s� wymiary. Tu niedosi�galna
Prawda istoty, tutaj, na kraw�dzi
Trwania, nie-trwania. Dwie linie przeci�te.
Czas, wyniesiony ponad czas przez czas.
Niemy, bez formy, przed barw� motyla
L�k w sobie czuje, on, niedosi�galny.
Bo czym jest motyl bez Julii i Thais?
I czym jest Julia bez puchu motyla
W jej oczach, w�osach, ziarnisto�ci brzucha?
Kr�lestwo m�wisz. My nie nale�ymy.
Cho� r�wnocze�nie do niego nale��c.
Na jak�e d�ugo starczy mi nonsensu
Polski, gdzie pisze si� poezj� wzrusze�
Z ograniczon� odpowiedzialno�ci�?
Chc� nie poezji, ale dykcji nowej.
Bo tylko ona pozwoli wyrazi�
T� now� czu�o��, a w niej ocalenie
Od prawa, kt�re nie jest naszym prawem,
Od konieczno�ci kt�ra nie jest nasza,
Cho�by�my nasze jej nadali imi�.
Z rozbitych zbroi, z oczu pora�onych
Rozkazem czasu i wzi�tych z powrotem
Pod jurysdykcj� ple�ni i ferment�w,
Nasza nadzieja. Tak, po��czy� w jedno
Kosmato�� bobra i zapach sitowia
I zmarszczki d�oni le��cej na dzbanie
Z kt�rego �cieka wino. Czemu� wo�a�
�e historyczno�� niszczy nam substancj�,
Je�eli ona w�a�nie jest nam dana,
Muza siwego ojca, Herodota,
Jako bro� i instrument? Cho� nie�atwo
U�y� jej wreszcie i tak spot�gowa�
�e niby o��w z czystym centrum z�ota
Pos�u�y znowu na ratunek ludzi.
Tak my�l�c, ciemnym �rodkiem kontynentu
P�dzi�em cz�no przez grz�skie �odygi,
Z wyobra�eniem fal dw�ch ocean�w
I chwiejby latar� na statkach stra�niczych,
�wiadomy, �e w tej chwili nie ja jeden
Jak w ziarnie trzymam nienazwan� przysz�o��.
W takt uk�ada�o si� wtedy wezwanie
Dla �my, jedwabiem furkocz�cej, obce:
O Miasto, Spo�ecze�stwo, o Stolico!
Wn�trze dymi�ce swoje ods�oni�a�.
Nie b�dziesz nigdy czym dotychczas by�a�.
Serc nam ju� pie�ni twoje nie nasyc�.
Stal, cement, wapno, edykty i prawa
Nazbyt ju� d�ugo by�y uwielbione.
W tobie�my mieli i cel i obron�.
Nam ros�a twoja s�awa i nies�awa.
I gdzie z�amane zosta�o przymierze?
Czy w ogniach wojny, w trzasku meteor�w,
Czy raz, o zmierzchu, nad pustyni� tor�w,
Kiedy biegn�ce wida� by�o wie�e
I w oknie, za kr��eniem lokomotyw,
Dziewczyn�, kt�ra pochmurn� i w�sk�
Twarz w lustrze bada i zwi�zuje wst��k�
W�osy, przebite iskr� papilot�w?
Te mury twoje s� murami cieni.
I twoje �wiat�o na zawsze znikn�o.
Nie pos�g �wiata, nasze tylko dzie�o
Stoi pod s�o�cem zmienionej przestrzeni.
Ze �cian i luster, szkie� i malowide�,
Zas�ony dr�c ze srebra i bawe�ny,
Wychodzi cz�owiek, nagi i �miertelny,
Got�w do prawdy, do mowy i skrzyde�.
P�acz Republiko. Wo�aj: na kolana!
Megafonami pr�buj swoich czar�w.
S�uchaj - to idzie w tykaniu zegar�w
�mier�, jego r�k� tobie ju� zadana.
Z wios�ami na ramieniu szed�em lasem.
Je�ozwierz fuka� na mnie w s�kach drzewa.
I by� obecny puchacz, m�j znajomy,
Nieodmieniony pprzez epok�, przestrze�,
B u b o ten sam z dzie�a Linneusza.
Ameryka ma dla mnie sier�� racoona
I oczy jego w czarnym okularze.
Miga chipmunkiem w z�o�ach suchej kory,
Gdzie bluszcz i pow�j nad czerwon� gleb�
Splata arkad� pnie tulipanowca.
Jej skrzyd�o jest koloru kardyna�a.
Dzi�b p�otwarty, kiedy mocking-bird
Syczy pod krzakiem w �a�niach wodnej pary.
Jej linia jest falista jak moccasin
Przep�ywaj�cy rzek� ruchem trawy.
Grzechotnik, rumowisko plam i c�tek,
Zwija j� w k��bek pod kwiatami yukki.
Ameryka jest dla mnie dope�nieniem
Poda� dzieci�stwa o j�drze g�stwiny
Opowiadanym w stuku ko�owrotka.
I skrzypce, wiod�c korow�d square-dance,
Graj� jak skrzypce Litwy albo Flandrii.
Moj� tancerk� jest Biruta Svenson.
Wysz�a za Szweda, urodzona w Kownie.
A wtedy w �wiat�o wpada nocny motyl
Tak du�y, jak z�o�one obie d�onie,
I z przezroczystym po�yskiem szmaragdu.
Czemu w naturze, jak neon gor�cej,
Na zawsze sobie nie za�o�y� domu?
Czy ma�o rob�t przynosi nam jesie�,
Zima i wiosna i truj�ce lato?
O dworze kr�la Zygmunta Augusta
Nic nam nie m�wi rzeka Delaware.
"Odprawy pos��w greckich" nie potrzeba.
Herodot b�dzie le�a� nierozci�ty.
I tylko r�a, symbol seksualny,
Albo mi�o�ci, pi�kno�ci nadziemskiej,
Otworzy przepa��, nigdy znan� do dna.
O niej to we �nie znajdziemy piosenk�:
We wn�trzu r�y s� domy ze z�ota,
Zimne strumienie, czarne izobary,
I �wit ma palce na kraw�dzi alp,
I wiecz�r sp�ywa z palm w zatoki morza.
Kiedy umiera kto� we wn�trzu r�y
D�ugim pochodem sfa�dowanych p�aszcz�w
Nios� go z g�ry drog� purpurow�,
W pieczary ptak�w �wiec� pochodniami.
I pogrzebany b�dzie w nietykalnym
Pocz�tku barwy, pod �r�d�em westchnienia,
We wn�trzu r�y.
Nazwy miesi�cy niech tylko to znacz�
Co znacz�. W �adnej grom armat "Aurory"
Niech nie trwa. �adnej nocy marsz chor��ych
Niechaj nie skazi. Najwy�ej pami�tka
Niech si� zachowa, niby wachlarz w kufrze.
Czemu� na wiejskim, chropowatym stole
Po staro�wiecku nie pisa� mam ody
Na chwa�� gwiazdom poddanych sezon�w,
Sp�dzaj�c z liter �uka ostrzem pi�ra?
ODA
O pa�dzierniku.
Jeste� moj� prawdziw� rozkosz�.
Miesi�cu �urawiny i czerwonych klon�w,
G�si lec�cych w czystym powietrzu od Zatoki Hudsona,
Schn�cych powoj�w i przywi�d�ych traw.
O pa�dzierniku.
O pa�dzierniku.
W tobie mieszka cisza dr�g wys�anych igliwiem
I zawodzenie ps�w do�awiaj�cych si� tropu.
W tobie jest granie na piszcza�ce ze skrzyd�a sowy
I �oskot ptaka, nim zapadnie w b�r.
O pa�dzierniku.
O pa�dzierniku.
Ty na szpadach bia�ym szronem b�yszczysz
Kiedy na West Point, z obro�ni�tej bluszczem ska�y,
Artylerzysta polski widzi r�nobarwn� puszcz�.
I klonowe kabaty angielskich �o�nierzy
Przekradaj�cych si� szlakiem Apalach�w.
O pa�dzierniku.
O pa�dzierniku.
Ch�odne twoje kryszta�owe wino.
Cierpki smak twoich ust nad naszyjnikiem z jarz�bin.
Twoje boki zdyszane okrywa
P�owa sier�� g�rskiego jelenia.
O pa�dzierniku.
O pa�dzierniku.
Zasypuj�cy ros� rdzawe �lady,
Dm�cy w r�g bawoli nad obozowiskiem powsta�c�w,
Pal�cy bose nogi na pochy�ych miedzach,
Kiedy id� ziemniaczane i armatnie dymy.
O pa�dzierniku.
O pa�dzierniku.
Jeste� por� poezji to jest zupe�nego odwa�enia si�
Na zaczynanie �ycia w ka�dej sekundzie na nowo.
Dajesz mi czarodziejski pier�cie�, kt�ry, odwr�cony,
�wieci w d� niewidzialnym dla nikogo klejnotem wolno�ci. O
pa�dzierniku.
Wiele nam b�dzie, wiele wypomniane.
�e�my, tak mog�c, spok�j odrzucili
Milczenia, marze� o strukturze �wiata
Godnych szacunku. I �e temat wieczny
Nas nie przyci�ga� jak trzeba, ni czysto��.
�e, wr�cz przeciwnie, py� zdarze� i nazwisk
Chcieli�my co dzie� porusza� s�owami,
Za ma�o dbaj�c o to, �e zga�nie
Tysi�cem iskier i my razem z nimi.
Nawet przyj�ta na siebie nies�awa
Nie by�a obca niekt�rym zamiarom
I, cho� z niech�ci�, p�acili�my cen�.
Niejeden przyzna, je�eli zna siebie,
�e by� jak cz�owiek, kt�ry s�yszy g�osy
Cho� nie wie, co te znacz�. I st�d w�ciek�o��,
Stopa oparta na akceleratorze,
Jak gdyby w szybko�� uciec mo�na by�o
Od widm i g�os�w. Tak wlekli�my wsz�dzie
Sznur niewidzialny, w sobie czuj�c ostrze.
A jednak myl� si� oskar�yciele
Ubolewaj�c nad z�em tej epoki,
Je�eli widz� w nas tylko anio��w
Str�conych w otch�a� i stamt�d, z otch�ani,
Wygra�aj�cych pi�ci� pracom Boga.
Na pewno wielu nies�awnie zniszcza�o
Bo czas i wzgl�dno��, jak analfabeta
Odkrywa chemi�, tak nagle odkryli.
Dla innych sama wypuk�o�� kamienia
Kiedy go we�mie si� nad brzegiem rzeki
By�a nauk�. Wystarczy ten moment,
Albo krwawi�ce okuniowe skrzela,
Albo, nim ksi�yc wzejdzie ponad chmur�,
P�u�enie bobra w mi�kkiej, sennej toni.
Bo kontemplacja ga�nie bez oporu.
Z mi�o�ci do niej trzeba jej zabroni�.
A my szcz�liwsi byli�my na pewno
Ni� tamci, kt�rzy z ksi�g Schopenhauera
Czerpali smutek, s�ysz�c jak na dole
Pod ich mansard�, huczy tingel-tangel.
I filozofia, poezja, dzia�anie
Nie by�y, tak jak dla nich, rozdzielone.
W jedn� ��czy�y si� wol�? niewol�?
Taka jest, przykra czasami, nagroda.
Je�eli z b��dem, tylko historyczni,
Nie dostaniemy wie�c�w d�ugiej chwa�y
To, ostatecznie, co? Maj� pomniki
I mauzolea, ale w deszcz majowy
Pod jednym p�aszczem ch�opiec i dziewczyna
Ich doskona�o�� min� oboj�tnie,
I zawsze s�owo, kt�re pozostanie
B�dzie wspomnieniem p�otwartych ust:
Nigdy, jak chcia�y m�wi�, nie zd��y�y.
Duchy powietrza i ognia i wody
B�d�cie wi�c przy nas, ale nie za blisko.
�ruba okr�tu ju� od was oddala.
Mijamy stref� mewy i delfina.
Potem nadzieja, �e Neptun z tr�jz�bem
Wynurzy brod�, wlok�c orszak nimf,
Nie jest spe�niona. Nic, tylko ocean
Wre i powtarza: daremnie, daremnie.
Tak mocna nico��, �e j� zwyci�amy
Pr�buj�c my�le� o ko�ciach korsarzy,
O at�asowych brwiach gubernator�w
kt�re przebija� krab, si�gaj�c mi�sa.
Raczej nam �cisn�� metal balustrady,
W zapachu farby, myd�a i lakieru
Szuka� pomocy. Trzeszczy w nitach pud�o,
Niesie szale�stwo nasze i niejasno��,
Wiar� ukryt� i brud subiektywny
I bia�e twarze poleg�ych bez domu.
Do wyspy szcz�cia? Nie. W tobie i we mnie
Wicher zag�uszy� strof� horacja�sk�.
Z �awki, poci�tej szkolnym scyzorykiem,
Ju� nie dogoni nas w tej s�onej pustce:
Iam Cytherea choros ducit Venus imminente luna.
Brie-Comte-Robert, 1956