15084
Szczegóły |
Tytuł |
15084 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15084 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15084 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15084 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARGIT SANDEMO
A GWIAZDY OD WIEKÓW NUCĄ TĘ
PIEŚŃ...
Z norweskiego przełożyła
LUCYNA CHOMICZ - DĄBROWSKA
POL - NORDICA
Otwock 1998
ROZDZIAŁ I
Ingę obudziły krzyki i czyjeś szybkie kroki za oknem. W jednej chwili zrozumiała, co
się dzieje, i wysunąwszy się pośpiesznie spod baranicy, niecierpliwie odszukała w mroku
ubranie. Po omacku zakładała długie, sznurowane po bokach reformy z nie bielonego płótna,
a potem nałożyła halkę i długą do kostek suknię z surowego lnu, którą ściągnęła w talii
ozdobnym niebiesko - czerwonym pasem. Jeszcze tylko spodnie z cienkiej koźlej skóry, by
nie zmarznąć, i oto była gotowa. Nie trwało to dłużej niż parę minut, mimo że z
niecierpliwości drżały jej ręce. Była taka podekscytowana, bo oto upragniona chwila, o której
tak długo marzyła, wreszcie nadeszła.
- Mamo! Jadą, już jadą! - zawołała.
Matka Ingi podniosła się z trudem. Miała dopiero czterdzieści cztery lata, ale ciężka
harówka i choroba odcisnęły na niej swe piętno. Rozpromieniła się, usłyszawszy dolatujące
zza okna odgłosy.
- Nareszcie! Szybko przynieś mi moje rzeczy, córko. Musimy godnie powitać ojca -
zarządziła i pomimo protestów dziewczyny wstała z łóżka i zaczęła się ubierać.
Inga tymczasem przysunęła twarz do niewielkiego okienka i wyjrzała na dwór.
W blasku zapalonych pochodni zobaczyła mieszkańców miasta, którzy biegnąc
wykrzykiwali radosną nowinę:
- Jadą! Jadą! Król wraca do Norwegii z dalekiej wyprawy!
W oddali wzmagał się tętent końskich kopyt. Nadjeżdżał zwiad.
- Mamo! Chodź popatrzeć! Siądź przy oknie, a ja wyjdę przed chatę.
- Ani mi się waż! Jesteś lekkomyślna! Sama pośród tych wszystkich mężczyzn? To
niebezpieczne. Przy oknie jest dość miejsca dla nas obu.
- Myślisz, że zauważymy ojca? - wyszeptała Inga, a jej błękitne oczy zalśniły z
podniecenia.
- Mam nadzieję - odpowiedziała matka. - Jeśli jest wśród rycerzy, na pewno odwróci
głowę w stronę naszej chaty, a jeśli go nie ma...
Zamilkły obie. Jeśli nie ma go wśród rycerzy... To znaczy, że leży pogrzebany w
Ziemi Świętej, w Jerozolimie.
Za oknem wyrósł nagle sąsiad i zawołał:
- Słyszałyście? Król Sigurd postanowił rozbić obozowisko na wielkim polu na zachód
od miasta! Gospody i zajazdy dzisiejszej nocy zbiją fortunę.
I nie tracąc czasu na pogawędkę, pośpieszył na powitanie wojska.
- Zimno ci, mamo? - zapytała Inga.
- Nie, przecież wieczór jest ciepły. Po prostu drżę ze zdenerwowania.
- Dlaczego to tak długo trwa? - niecierpliwiła się Inga.
- Zwiad zawsze przybywa dużo wcześniej, żeby przygotować nocleg dla króla. Ale...
spójrz, teraz już chyba jadą.
Przysunęły twarze jeszcze bliżej okna, by dokładniej widzieć. Odgłos tysiąca kopyt
odbijał się echem o ściany domów. Nad głowami rycerzy powiewał sztandar z wielkim
krzyżem. Wiwatujący ludzie zamilkli i padli na kolana.
Na przodzie podążał na gniadym koniu dostojny mąż - król Sigurd. Na jego piersi
widniał czerwony krzyż, a z ramion zwisała purpurowa peleryna ozdobiona białymi i złotymi
haftami.
- Jaki on młody! - wyrwało się Indze, ale zaraz dodała krytycznie: - Ale przystojny nie
jest!
Matka uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie tak przystojny, jak jego brat ?ystein? Rzeczywiście! Norwegia ma teraz dwóch
wspaniałych władców: jednego dobrego i mądrego, drugiego odważnego i walecznego w
boju. Ciekawe, co wyrośnie z trzeciego, młodego Olafa. Podobno świetnie się zapowiada.
- No cóż, ?ystein nie cieszy się zbyt dobrą sławą - prychnęła z pogardą Inga. - Tchórz,
siedzi w domu przy zastawionym stole, podczas gdy jego brat Sigurd znosi trudy dalekiej
wyprawy, by bronić Ziemi Świętej przed poganami.
- Mówisz jak dziecko - przerwała jej matka. - Któż rządziłby krajem, gdyby obaj
wyruszyli na wyprawę krzyżową? Uważam, że młody ?ystein dobrze sobie radzi.
- Może rzeczywiście oceniłam go zbyt pochopnie - przyznała Inga i ponownie skupiła
uwagę na przejeżdżającym wojsku. Zmęczeni wojowie na stąpających ciężko koniach
posuwali się kolumna za kolumną, ledwie zdając się dostrzegać podziw wiwatujących
mieszkańców miasta
- W ogóle nie można odróżnić barw na ich płaszczach, tacy są zabłoceni, może to
wcale nie są rycerze, tylko gliniane posągi?
- Nie żartuj! - skarciła ją matka. - Masz przed sobą najdzielniejszych mężów, którzy
okryli chwałą nasz kraj.
- Przecież wiem - uśmiechnęła się Inga. - W gruncie rzeczy czuję dla nich wielki
szacunek, a mówię tak tylko po to, by uciszyć niespokojne serce.
Milczący pochód wciąż przesuwał się przed oczami obu kobiet. Zbrojni szli i szli,
potem przetoczyły się powozy z rannymi. Eskortujący ich rycerze zamknęli ten zdawać by się
mogło trwający wieczność pochód.
Kobiety popatrzyły na znikającego w mroku ostatniego wojownika, za którym
pospieszyli wiwatujący mieszkańcy osady. W milczeniu odsunęły się od okna, Inga pomogła
osłabionej chorobą i zawiedzionej matce dojść do łóżka.
- Może go nie zauważyłyśmy - próbowała ją pocieszyć, ale nie zabrzmiało to
przekonująco.
- Nie było go wśród wojów! - rozpaczała matka. - Nie było go!
Inga nie wiedziała, jak ukoić jej ból. Otuliła matkę skórami i kocami, po czym, nie
rozbierając się, położyła się w swym łóżku.
Rozczarowanie paliło ją niczym rozjątrzona rana.
Cztery lata oczekiwania... Tyle czasu upłynęło od dnia, kiedy ojciec wyruszył na
wyprawę krzyżową z królem Sigurdem. Dochodziły ich wieści o męstwie króla, o starciach z
przeciwnikiem, o którym nigdy wcześniej nie słyszały, o triumfalnym powrocie, wkroczeniu
do Miklagardu i morskiej przeprawie przez cieśniny. Czekały, ciągle czekały. Od kilku dni
gromadziły żywność i trunki, by godnie uczcić powrót ojca.
Tymczasem, choć upragniona chwila nadeszła, on nie przybył.
Inga słyszała, że wielu rycerzy zginęło w bitwach na obcej ziemi, część zmarła
wskutek epidemii dżumy i innych okropnych chorób, ale obie z matką przez cały czas nie
traciły nadziei. Dopiero teraz...
A może?
Inga usiadła gwałtownie na łóżku. Matka często ubolewała nad jej nierozwagą i
pewnie miała rację, kobietom wszak nie wypadało postępować zbyt samodzielnie. Ale bieda i
ogromna odpowiedzialność, która spadła na dziewczynę, gdy zachorowała matka, zmuszały ją
nie raz do podejmowania desperackich kroków. Czy cicha i pokorna poradziłaby sobie z
prowadzeniem domu? Wrodzone poczucie humoru i optymizm pomagały jej bez skarg znosić
przeciwności losu, jednak w głębi serca Inga ciągle odczuwała nieśmiałość wobec ludzi i
strach przed wielkim światem.
Dlatego też nagły pomysł sprawił, że serce zabiło jej niespokojnie.
Przez chwilę Inga wsłuchiwała się w równy oddech matki, która, zmęczona płaczem,
zasnęła. Potem dziewczyna bezszelestnie narzuciła na ramiona płaszcz i wymknęła się z
chaty. Postanowiła udać się do obozu rycerzy i zapytać o ojca. Przecież ktoś na pewno go
znał i będzie wiedział, co się z nim stało.
ROZDZIAŁ II
Było to roku pańskiego 1111. Borg rozbudowało się bardzo w ostatnich
dziesięcioleciach i w niczym nie przypominało grodu założonego przed stu laty przez króla
Olafa. Na ulicach panował gwar. Wojowie ciągnęli tłumnie do gospody, wielu z nich było już
mocno podchmielonych.
Inga przemykała się tuż przy ścianach budynków, bo ulice po przemarszu wojska
zamieniły się w bajora błota, w których grzęzło się po kolana. Dotarłszy do bramy miasta,
dziewczyna rozejrzała się niepewnie. Nagle opuściła ją odwaga. Przylgnęła do muru, by nie
dostrzegli jej przepychający się rycerze. Nie przewidziała takiej sytuacji Sądziła, że w
obozowisku skieruje się wprost do dowódcy i zapyta o ojca, a tymczasem natknęła się na
hałaśliwą zgraję podpitych i spragnionych uciechy wojów. Co prawda zdawała sobie sprawę,
że powzięła dość śmiały plan, jednak dopiero teraz zrozumiała, jakim błędem było wychodzić
samotnie wieczorem. Postanowiła tedy przecisnąć się między domami w jakiś boczny zaułek i
czym prędzej wrócić do domu. Sama do obozu iść nie mogła, a pytać napotkanych mężczyzn
o ojca nie miała odwagi.
- No nie, patrzcie, kogo tu mamy! - usłyszała nagle tubalny głos.
Zauważyli ją!
Wbiegła pośpiesznie do otwartej bramy, ale ktoś chwycił ją za włosy i mocno
przytrzymał. Inga odwróciła się i ujrzała otaczających ją podochoconych wojów.
- Zaprowadźmy ją na rynek i przyjrzyjmy się jej dokładnie! - wykrzyknął któryś i silne
ręce zaciągnęły dziewczynę przed drzwi gospody, mieszczącej się przy oświetlonym
pochodniami placu.
- Puśćcie mnie! - prosiła Inga. - Szukam ojca, on brał udział w wyprawie i...
Nikt jednak jej nie słuchał, czuła natrętne dłonie na piersiach i we włosach.
- Ślicznotka! - zarechotał pijany woj.
- Patrzcie na te loki! - zawołał inny. - Prawdziwe złoto!
Obrzucali ją obraźliwymi wyzwiskami, a gdy próbowała protestować, wybuchali
donośnym śmiechem.
- Czy uczciwa niewiasta wychodzi sama o tej porze? - spytał któryś.
Z gospody wytoczyli się kolejni mężczyźni. Mocno już podchmieleni przepychali się
przez ciżbę, torując sobie drogę do dziewczyny. Inga krzyknęła przerażona, gdy nachylił się
nad nią jakiś brodaty osiłek. Gromada napierała coraz silniej, aż dziewczyna straciła
równowagę i upadła na bruk.
Nikt nie słuchał jej rozpaczliwego błagania o litość, wokół rozlegał się tylko głośny
rechot i wulgarne wyrazy.
Nagle zapadła cisza jak nożem uciął. Stłoczeni wokół Ingi wojowie odwrócili głowy i
cofnęli się w milczeniu. Dziewczyna wstała i ujrzała na placu wysokiego rycerza.
Wojownicy pokłonili mu się nisko, niektórzy przeżegnali pośpiesznie. Nieznajomy w
milczeniu obserwował umykających jak zbite psy natrętów. Inga z głośnym szlochem osunęła
się na stopnie gospody. Czuła się upokorzona i sponiewierana. Bolała ją głowa, którą
uderzyła o kamienie, łokieć krwawił. Pochlipując, otrzepywała ubranie i poprawiała włosy.
Nagle kątem oka dostrzegła zbliżającego się do niej wybawcę.
- Wracaj, panienko, do domu - odezwał się obcy przyjaźnie. - To nie miejsce dla
ciebie.
Inga otarła łzy i skinęła głową. Próbowała wstać, ale pociemniało jej w oczach, więc
szybko oparła się o ścianę. Otarłszy ręką pot z czoła, jęknęła cicho:
- Za chwilę, panie. Zakręciło mi się w głowie.
Mężczyzna popatrzył na nią z wahaniem, jakby chciał jej pomóc, ale coś go przed tym
powstrzymywało.
Dziewczyna zastanawiała się, kim jest jej wybawca, okryty pancerzem i zniszczoną
peleryną. Sądząc po reakcji wojów, mógłby być h?vdingiem. Blask pochodni oświetlał jego
jasne sięgające do ramion włosy, ale twarz pozostawała w cieniu. Inga domyślała się, że jest
młody, jednak wydawał się starszy niż liczący sobie dwadzieścia lat król Sigurd.
Pewny siebie i obdarzony siłą woli, emanował niezwykłym spokojem.
- O, już mi lepiej. Bardzo dziękuję za pomoc! - Inga uśmiechnęła się słabo i ruszyła
ulicą. Ale znów poczuła zawrót głowy i pewnie by upadła, gdyby nieznajomy nie wsparł jej
ramieniem.
- Panie, nie kłopoczcie się moją osobą - zawstydziła się w pewnej chwili. - Tyle dla
mnie uczyniliście!
- Skoro już złamałem reguły, równie dobrze mogę cię odprowadzić do chaty. Gdzie
mieszkasz?
Inga, dziwiąc się w duchu jego słowom, wskazała drogę. Złamał reguły? Co to
znaczy?
- I nie zwracaj się do mnie „panie” - dodał nieznajomy. - Nie zasługuję na taki tytuł.
- Przecież wojowie kłaniali się wam uniżenie.
- Możliwe, ale jestem jedynie prostym sługą. Powiedz mi lepiej, panienko, co robisz
na ulicy o tak późnej porze. Nie wyglądasz na rozwiązłą dziewkę.
- Bo nią nie jestem! - odpowiedziała oburzona Inga, nie przestając się zastanawiać,
kim jest jej wybawca. „Prosty sługa”? Czyżby był duchownym? Nie! Nie miała najmniejszej
wątpliwości, że człowiek, którego spotkała, jest rycerzem. Jego miecz wyglądał tak, jakby
często robiono zeń użytek, a w pelerynie widoczne były rozcięcia.
Ciepło bijące od mocnej, podtrzymującej ją pewnie dłoni mężczyzny sprawiło, że w
przypływie ufności powiedziała:
- Byłam nierozsądna, myślałam, że uda mi się dotrzeć do obozowiska i wypytać o
mojego ojca, który walczył w oddziałach króla Sigurda. Nie widziałyśmy go wśród wojów
przejeżdżających przez miasto.
- Wielu ludzi poległo podczas wyprawy - westchnął nieznajomy. - Jak się nazywa twój
ojciec?
- Erling Edmundsson - odparła Inga z dumą. - Kowal w armii króla.
- Erling Edmundsson? - powtórzył mężczyzna w pelerynie. - Znam go dobrze. Mężny
z niego woj!
- Znacie go? - krzyknęła Inga. - To znaczy, że żyje?
Rycerz zamilkł.
- Tak, żyje - odrzekł po chwili. - Ale nie raduj się zbytnio, panienko. Jest bardzo
ciężko ranny i chyba już niewiele można dla niego zrobić. Król Sigurd zabrał go tylko
dlatego, że oddał mu nieocenione przysługi swą zręcznością w kuciu broni. Gdyby nie to,
twój ojciec pozostałby na obcej ziemi.
Nadzieja, która gwałtownie napłynęła do serca dziewczyny, przygasła jak płomień na
wietrze. Jednak Inga nie zwykła się poddawać.
Ten człowiek nie ma pojęcia, że nauczyłam się sztuki leczenia od nieżyjącego już
dziadka, pomyślała. Nie wie też, że od kilku lat pielęgnuję chorą matkę.
- Gdzie on jest? - zapytała. - Czy może zostać przeniesiony do naszej chaty?
- Dopilnuję, by tak się stało. Jak cię zwą, panienko?
Ściany domów znów zakołysały się jej przed oczami.
- Inga.
- Ingo córko Erlinga, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli wezmę cię na ręce. Twoja śliczna
buzia przypomina bowiem kolorem śnieg, za którym tak tęskniłem w południowych krajach.
Bez najmniejszego wysiłku uniósł dziewczynę do góry. Inga zrazu chciała
protestować, ale gdy boląca głowa znalazła wygodne oparcie na ramieniu mężczyzny, a jego
jasne włosy przyjemnie połaskotały ją w twarz, tylko westchnęła.
Wojowie na widok rycerza z dziewczyną na rękach rozstępowali się z wyraźnym
szacunkiem. Inga dostrzegała w ich oczach zdumienie, którym jej tajemniczy wybawca
zdawał się zupełnie nie przejmować. Cichym głosem zapytał, jak się czuje.
- Już dobrze - zapewniła, ale nie poprosiła, by ją wypuścił z ramion.
Przeciwnie, gdy dotarli do chaty, westchnęła w duchu rozczarowana, że już są na
miejscu. Nieznajomy postawił ją na schodach, pożegnał się pośpiesznie i zniknął.
Inga patrzyła za nim przez chwilę, a potem szybko weszła do domu. Matki jednak nie
obudziła. Wolała odwlec chwilę, kiedy będzie musiała wyznać jej prawdę o ojcu i o swej
lekkomyślnej eskapadzie.
Usiadła przy okienku i długo wpatrywała się w mrok. Spotkanie z tajemniczym
mężczyzną sprawiło, że w jej sercu zbudziły się nie znane dotąd uczucia. Tak dziwnie się
zachowywał... Był panem, a twierdził, że jest tylko sługą. Wahał się, czy jej pomóc,
właściwie uczynił to niechętnie, ale równocześnie odnosił się do niej przyjaźnie i uprzejmie.
Młody, a wzbudzał taki respekt. Skromnie odziany, a wyglądał tak dostojnie. Wielu
wojowników miało koszule i peleryny w jasnych barwach, misternie haftowane. Jego koszula
była cała biała, a jej jedyną ozdobę stanowił haftowany krzyż. Peleryna już dawno straciła
barwy, wytarta i połatana.
Najdziwniejsze jednak było jego zachowanie. Sprawiał wrażenie, jakby się odgrodził
jakimś osobliwym murem, broniąc do siebie dostępu. Przez chwilę ogarnęło Ingę przemożne
pragnienie, by sforsować ten mur i sprawdzić, co się kryje w duszy nieznajomego. Szybko
jednak porzuciła takie myśli. Przecież nawet nie widziała dokładnie jego twarzy! Pewnie
nigdy więcej go nie spotka, zapamięta jednak jego silne ręce i głęboki głos.
Po raz trzeci tej nocy Inga ułożyła się do snu. Długo nie mogła zmrużyć oka,
nasłuchując krzyków pijanych wojów. W końcu zasnęła w nadziei, że rychło ujrzy swego
ojca. Otoczy go najlepszą opieką i postara się, by odzyskał zdrowie.
ROZDZIAŁ III
Nazajutrz przed południem rozległo się głośne stukanie do drzwi. Inga zdążyła już
ostrożnie przygotować matkę na powrót rannego ojca. Przy okazji oberwała burę za to, że
wieczorem wyszła bez opieki Teraz odsunęła ciężką zasuwę i otworzyła drzwi. W blasku
słońca rozpoznała czterech królewskich wojów, którzy wnieśli do środka nosze i ułożyli je na
podłodze.
Obie z matką były przerażone i zaskoczone zarazem. Nigdy nie przyszło im do głowy,
że ukochany człowiek, którego tak długo wyglądały, powróci do domu w takim stanie.
Nie przypominał silnego mężczyzny, jaki przed czterema laty pełen zapału wyruszył
do Ziemi Świętej, by uwolnić ją z rąk pogan. Leżał u ich stóp wycieńczony, posyłając żonie i
córce słaby, przepraszający uśmiech. Odpowiedziały mu także uśmiechem, choć serca im
krwawiły z żalu i współczucia, gdy patrzyły na jego posiwiałą brodę i skronie, na rękę, którą
nie mógł poruszać. Inga wskazała wojom, gdzie mają przenieść ojca, wypytała ich dokładnie
o jego rany i pożegnała.
Zaraz też oddaliła się do zwykłych porannych zajęć, pragnąc pozostawić rodziców
przez chwilę samych. Ulicami miasteczka przeganiano na pastwiska krowy, owce i kozy,
wokół obejść chodziły świnie i kury, brudząc okropnie. Gospodynie wietrzyły w oknach na
strychu najlepsze pierzyny, skóry, a także odświętne stroje. Na schodkach jednej z chat
kobieta skubała kurę, a pióra wrzucała do rynsztoku, którym płynęła brudna woda.
Inga szybko uporała się z obrządkiem. Z inwentarza uchowało się zaledwie kilka kóz i
kury, ale i one stanowiły dla obu kobiet prawdziwy skarb, gdyż pozwoliły im przetrwać bez
głodu ostatnie lata.
- Pozwól mi na siebie popatrzeć, córeczko - uśmiechnął się ojciec, gdy wróciła do
chaty. - Ależ piękność z ciebie wyrosła! I, jak słyszę, jesteś także dobra dla matki Masz
pewnie wielu zalotników?
Zawstydzona Inga spuściła wzrok, więc matka odpowiedziała za nią:
- O, tak, kręci się tu kilku chłopskich synów, ale Inga jest jeszcze za młoda. Gdy
nadejdzie pora, na pewno znajdziemy jej dobrego męża.
Dziewczyna odstawiła z hałasem wiadro z wodą. Odwrócona plecami do rodziców
obmyła się trochę, by pozbyć się zapachu obory.
- Kiedy nadejdzie pora... - powtórzył ojciec poważnie. - Wydaje mi się, że trzeba się
będzie trochę pośpieszyć. Biedne dziecko, wkrótce zostanie sama...
Inga odwróciła się przerażona.
- Nie, nie mów tak, ojcze! Potrafię pomóc chorym, a poza tym nie chcę jeszcze
wychodzić za mąż.
- Zobaczymy - rzekł krótko ojciec i zmienił temat. - Nie pojmuję, jak się tu znalazłem.
Gdy mi oznajmiono, że wracam do domu, zdziwiłem się bardzo, bo w ogóle nie miałem
pojęcia, że dotarliśmy do Borg. Król Sigurd pożegnał mnie osobiście i podziękował za
męstwo.
- Sądzę, że Inga najlepiej ci to wyjaśni - rzekła matka. - Nie krzycz jednak na nią, bo
ja już ją wystarczająco skarciłam.
Inga raz jeszcze opowiedziała o swej nocnej eskapadzie i o nieznajomym, który
przyszedł jej z pomocą oraz obiecał zadbać o to, by ojciec wrócił do domu.
- I dotrzymał słowa - zakończyła dziewczyna z dumą.
- Kto to mógł być? - zastanawiał się ojciec, marszcząc czoło w skupieniu. - Opisz, jak
wyglądał, córko!
- Wysoki i dostojny, dość młody, miał jasne włosy. Zwróciłam uwagę na to, że choć
nosił zniszczoną i podartą pelerynę i skromne szaty, wojowie okazywali mu ogromny
szacunek
- Czy widziałaś na pelerynie krzyż? - Erling Edmundsson wsparł się na łokciach,
wyraźnie poruszony.
Inga uśmiechnęła się.
- Nawet gdyby miał coś na pelerynie, to i tak bym nic nie zobaczyła, taka była
zabłocona. Chociaż... - dodała po namyśle. - To możliwe...
Ojciec przeżegnał się pośpiesznie.
- Święty Boże - wyszeptał. - Musiałaś być, córko, w poważnych tarapatach, skoro ten
człowiek zdecydował się pomóc tobie, niewieście.
- Zdawało mi się, że coś go przed tym powstrzymuje - powiedziała Inga po chwili
zastanowienia. - Powiedz, ojcze, kto to był? Czy któryś z h?vdingów króla?
Ojciec potrząsnął głową.
- Ktoś znacznie wyższy rangą. To jeden z dwunastu rycerzy, którzy wraz z królem
modlili się przy grobie Chrystusa. Pięciu spośród nich powierzono pieczę nad drewnem z
krzyża, na którym umarł Zbawiciel. Pięciu wybranych rycerzy ślubowało służyć Bogu i
królowi. Postanowili odrzucić wszelkie ziemskie pokusy i zachować czystość, by być
godnymi strażnikami Świętego Krzyża. Przysięgli dowieźć relikwię do Norwegii, a także
zawsze nosić peleryny, które mieli na sobie, gdy modlili się przy Chrystusowym grobie.
Rozumiesz teraz chyba, dlaczego ta podniszczona i zabłocona peleryna jest więcej warta niż
strojne szaty h?vdingów. I nie dziw się, że wojowie patrzyli ze zdumieniem, że ten mąż niesie
cię w ramionach. Przyrzekł wszak żyć w celibacie i stronić od kobiet! Winnaś mu wielką
wdzięczność, że odstąpił od swej przysięgi, by ci pomóc.
- A więc to miał na myśli, kiedy mówił, że złamał reguły - rzekła powoli Inga. -
Pojmuję teraz, dlaczego się wahał Nie powiedziałeś jednak, ojcze, jak zwą tego męża.
Ojciec przez chwilę się zastanawiał.
- Wnioskując z twego opisu, córko, nietrudno zgadnąć, którego z pięciu rycerzy
krzyżowych spotkałaś. Młody, jasnowłosy... tak, to mógł być tylko on. Ingo, przyszedł ci z
pomocą najzacniejszy w tym gronie. Zwą go Ormund Strażnik, on to bowiem od samej
Jerozolimy strzegł relikwii. Sigurd Krzyżowiec powierzył mu to zadanie, gdyż uważa go za
najsilniejszego, najwaleczniejszego i najszlachetniejszego rycerza. W pełni podzielam opinię
króla. Ormund cieszy się wielkim poważaniem, i to nie tylko z racji świętej misji, którą
przyszło mu wypełniać.
Serce Ingi zabiło mocno.
- I ja spotkałam tego człowieka! Mnie, Ingę córkę Erlinga, skromną i biedną
dziewczynę, ten święty mąż niósł ulicami Borg! - wykrzyknęła z zachwytem.
- No, nie rób z niego świętego - uśmiechnął się ojciec. - Jako wojownik nie zna litości.
Ponad innych wynosi go Święty Krzyż, nad którego drobiną sprawuje pieczę. Uważa się
jednak jedynie za sługę i pierwszy wyznaje swą małość.
- Ale to gorliwy chrześcijanin?
- Oczywiście - zapewnił ojciec. - Wszyscy rycerze krzyżowi nawiedzają kościoły,
gdziekolwiek się zatrzymujemy, i modlą się o siłę, która pozwoli im wypełnić godnie
powierzoną misję. Ich przełożony zresztą traktuje ich bardzo surowo.
- To Ormund Strażnik nie jest przełożonym?
- Nie, przełożonym jest najstarszy wiekiem krzyżowiec, Gaute Frostesson. Bacznie
strzeże, by żaden spośród wybrańców nie łamał reguł. Jest bardzo surowy, surowszy niż sam
król, i ma wielką władzę. Obawiam się, że Ormunda spotka kara za to, że ci pomógł.
- Może ten przełożony się nie dowie?
- Ormund sam mu to wyzna w świętej spowiedzi, a Gaute Frostesson jest bezlitosny.
Inga popatrzyła poruszona na ojca.
- Ale czy pomoc bliźniemu w potrzebie jest grzechem?
- Nie, ale zrozum, Ormund jest strażnikiem relikwii. Słusznie uczynił, ratując cię
przed pijanymi wojami, ale potem powinien cię oddać pod opiekę komuś innemu. Nie wolno
mu dotykać kobiet, to pierwsza reguła ustanowiona przez Gautego.
Inga pokręciła głową.
- Nie pojmuję tego. Powiedz mi tylko, ojcze, czy wczoraj wieczorem Ormund miał
przy sobie drewno Świętego Krzyża?
- Sądzę, że tak.
- Święta Maryjo - wyszeptała matka Ingi, patrząc na córkę oniemiałą z wrażenia.
W izbie zapadło milczenie, wszyscy troje czuli, jak podniosła jest ta chwila.
W końcu Inga zapytała cicho:
- Dokąd zostanie przewieziona relikwia?
- Do Nidaros , tam ma zostać złożona przy grobie świętego Olafa. Tak król postanowił
jeszcze w Jerozolimie.
- Do Nidaros - powtórzyła Inga w rozmarzeniu. - To daleka droga.
- Przebyliśmy już dłuższą - uśmiechnął się ojciec i westchnąwszy, z zadowoleniem
dodał: - Och, jak dobrze wrócić do domu!
ROZDZIAŁ IV
Inga pielęgnowała ojca z wielką troską. Jej zioła oraz lecznicze maści postawiły go na
nogi. Po trochu zaczął wracać do swego starego zajęcia, by w ten sposób zapewnić rodzinie
środki do życia. Inga pomagała ojcu w kuźni przy lżejszych pracach. Mimo że co wieczór
brała kąpiel w balii przy piecu, miała wrażenie, że nigdy nie zdoła zmyć z siebie brudu. Za to
częste mycie włosów w letniej wodzie sprawiło, że włosy dziewczyny stały się jeszcze
jaśniejsze i bardziej błyszczące. Niestety, dłonie Ingi poczerniały i zrobiły się szorstkie.
Matka zauważyła, że córka bardzo się tym martwi, ale nie było rady, musiała pomagać ojcu,
bo nie stać go było na przyjęcie pomocnika. Na szczęście dzięki zajęciu ojca w chacie znowu
nie brakowało jedzenia. Chłopi i rzemieślnicy płacili tym, co mieli, przeważnie zbożem,
mięsiwem albo chlebem.
Ale choć Inga dwoiła się i troiła, pracując w kuźni i wykonując wszystkie prace
domowe, matka i tak słabła z dnia na dzień. Zachorowała na chorobę wyniszczającą
człowieka od środka, na którą nie było lekarstwa. Inga opiekowała się nią najlepiej jak
potrafiła, starała się przynajmniej ulżyć jej cierpieniom. W izbie, w której leżała chora, było
zawsze ciepło. Jednak wszystko na próżno. Którejś nocy matka zasnęła i już się nie obudziła.
Nie toczyła walki o życie, umarła po cichutku. Łagodna śmierć ukoiła jej długie cierpienia.
Inga i ojciec zostali sami, w chacie zrobiło się pusto. Bez matki wszystko wydawało
się pozbawione sensu. Inga widziała rozpacz ojca, sama zaś czuła się zmęczona i pełna
niepokoju o przyszłość.
Któregoś zimowego dnia Inga zaniosła pewnemu wieśniakowi gotowe już narzędzia,
które zamówił u jej ojca. Wracała właśnie gościńcem, patrząc z zachwytem na śnieg
okrywający dachy niziutkich chat, gdy nagle pośród obsypanych białym puchem drzew
dostrzegła na tle błękitnego nieba rycerza na koniu. Wierzchowiec był ciemny, podobnie jak
ubranie jeźdźca. Inga zatrzymała się i zaciekawiona odprowadziła wzrokiem rycerza, póki nie
zniknął jej z oczu u bram miasta. Wtedy ocknęła się i pobiegła w stronę domu.
Jakież było jej zdumienie, gdy zobaczyła, że ten sam jeździec zatrzymuje się przed jej
chatą i zeskakuje z konia. Pośpiesznie podeszła i zapytała:
- Szukasz, panie, Erlinga Edmundssona?
Jeździec, pochylony nad jukami, odwrócił głowę.
- Tak.
Inga drgnęła. Bez trudu rozpoznała w rosłym mężczyźnie swego wybawcę, choć jasne
włosy skrywał mu hełm. Twarz obcego, którą ledwie zauważyła w mroku tamtego
pamiętnego wieczoru, teraz po prostu ją zachwyciła. Była niezwykle urodziwa, choć brwi
nadawały jej surowy wyraz. Zielone oczy patrzyły z powagą.
Inga ukłoniła się.
- Dzięki ci, panie, za pomoc.
- Ingo córko Erlinga - odrzekł surowo. - Przecież mówiłem już, żebyś nie nazywała
mnie panem. Czy twój ojciec jest w chacie?
- Nie, w kuźni, ale zaraz go zawołam.
- Nie trzeba, pójdę tam. Tylko poprawię juki, bo poluzowały się w czasie drogi.
- Pozwól, że pomogę - ożywiła się Inga. - Przywykłam do pracy.
- Od czego masz takie zniszczone ręce? - zapytał Ormund, patrząc na jej dłonie. -
Zdaje mi się, że nie zajmowałaś się haftem i robótkami, jak przystało niewieście.
Inga pośpiesznie ukryła dłonie za plecami i zaczerwieniona odpowiedziała:
- Muszę pomagać ojcu w kuźni. Jeszcze nie całkiem wyzdrowiał. Leczę go
przeróżnymi ziołami, ale widać nie jestem dość biegła.
Jeździec popatrzył zamyślony na zarumienioną twarz dziewczyny i loczki nad jej
czołem.
- Wydawało mi się, że twój ojciec nigdy już nie będzie chodził, a co dopiero mówić o
pracy - rzekł powoli. - Właśnie w związku z twoim ojcem król Sigurd przysłał mnie tutaj.
Dotarły do niego wieści, że Erling kowal wraca do zdrowia.
Inga wskazała Ormundowi drogę do kuźni. Ojciec, zaskoczony, przerwał robotę i z
szacunkiem ukłonił się gościowi.
- Witam cię, Ormundzie synu Ingjalda, co cię tu sprowadza?
- Sigurd Krzyżowiec potrzebuje, Erlingu, twojej pomocy. Doszły go słuchy, że
wróciłeś do swych zajęć, więc kazał posłać po ciebie. Prosi, byś dołączył do moich wojów.
Wieziemy świętą relikwię do Konghelli.
Ojciec Ingi popatrzył zdziwiony na rycerza.
- Przecież król przysięgał w Jerozolimie, że drewno krzyża, na którym umarł
Zbawiciel, zostanie złożone u grobu świętego Olafa w Nidaros!
Twarz Ormunda zdawała się nieprzenikniona.
- Król Sigurd zmienił zdanie. Uznał, że Święty Krzyż powinien chronić nasz kraj
przed atakami wrogów, a właśnie Konghella leży na najdalej na południe i wschód
wysuniętym skrawku Norwegii. Król planuje zbudowanie tam zamku oraz świątyni, w której
zostanie złożona relikwia. Krążą pogłoski, że wzdłuż wybrzeża ruszyli Wenedowie, i dlatego
król rozkazał, bym oddziały, którymi dowodzę, poprowadził do Konghelli.
Erling Edmundsson pokiwał głową zamyślony.
- Może i król postępuje mądrze, że każe przewieźć tam Święty Krzyż? Dlaczego
jednak miałbym z wami jechać. Czy nie ma innych kowali?
- Król chce mieć ciebie. Podczas wyprawy do Jerozolimy dobrze się sprawiłeś, a sam
wiesz najlepiej, że król ceni tych, którzy oddali mu przysługę.
Erling Edmundsson przez dłuższą chwilę milczał zamyślony.
- Chciałbym znów podążyć za królem. Sądzę nawet, że zdrowie pozwoliłoby mi na to.
Nie mogę jednak zostawić mojej córki samej. Nie, Ormundzie Strażniku, po prostu nie mogę.
Już teraz mężczyźni zerkają na nią łakomie.
- Nie masz nikogo, komu mógłbyś ją powierzyć?
Erling pokręcił głową.
- Czy sądzisz, że nie myślałem już o tym, gdy oboje z żoną ciężko chorowaliśmy? Ale
nie znam nikogo. Mam tylko nadzieję, że znajdę jej dobrego męża, na razie jednak, zanim
sama nie będzie pewna swoich uczuć, nie chciałbym wydawać jej za mąż. Wiem, że zwykle
nikt nie pyta kobiet o zdanie w tych sprawach, ale Inga to moje jedyne dziecko i nie
chciałbym jej unieszczęśliwić. Jej posagiem jest tylko uroda i dobre serce. Sądzę, że źle bym
uczynił, nadmiernie się spiesząc z wydaniem jej za mąż. Poza tym... Poza tym jest mi tu
potrzebna. Tylko ona potrafi ulżyć moim cierpieniom, gdy odzywają się rany odniesione w
czasie wyprawy. Pomaga mi też w kuźni.
- Uważam, że pracuje zbyt ciężko - rzekł Ormund. - Ale rozumiem, że to jest
konieczne.
- Tak, nieraz serce mi krwawi, kiedy patrzę, jak haruje. Doradź mi, Ormundzie, co
mam zrobić. Nie chciałbym odmawiać królowi, a nie zostawię Ingi samej. Może mogłaby
pojechać razem ze mną?
Ormund milczał przez chwilę.
- Myślałem o tym. Droga jednak przed nami daleka, a ziąb niemiłosierny. Poza tym
już nieraz się przekonałem, jak kłopotliwa jest obecność kobiet w czasie wyprawy. A co
dopiero jeśli idzie o taką urodziwą pannę...
- Twoich wojów się nie obawiam - odpowiedział Erling. - Przecież będziesz z nami, a
także Święty Krzyż, którego strzeżesz. Czyż to nie wystarczy, by uchronić niewinność mej
córki? Nie wiem tylko, jak Inga zniesie trudy podróży w samym środku mroźnej zimy.
- Obawiam się, że może marznąć - rzekł Ormund. - Gdybyśmy tak mogli wziąć sanie,
nie byłoby kłopotu, ale w siodle...
- Zniosę to - zdecydowanie wtrąciła się Inga. - Ormundzie Strażniku, zgódź się!
Obiecuję, że nie będę dla nikogo ciężarem. Podążymy konno za wojskiem, zaopiekuję się
ojcem i zadbam o jego zdrowie. Postaram się nie rzucać nikomu w oczy.
- O, to może być trudne - uśmiechnął się Ormund. - Ale niech tak będzie. Dołączycie
do nas za siedem dni, kiedy przybędziemy do miasta.
- Jak długo pozostaniemy w Konghelli? - zapytał Erling.
- Nie potrafię ci powiedzieć. Teraz przebywa tam książę ?ystein, ale nie sądzę, by
zatrzymał się na dłużej, przecież musi wracać do Nidaros. Za to później przybędzie król
Sigurd i on z pewnością zechce, byś pomagał przy budowie zamku.
- Wobec tego sprzedam to, co posiadam - zdecydował Erling. - Kupię natomiast konie,
ciepłe odzienie i to wszystko, co będzie potrzebne podczas wyprawy. Jak sądzisz, uda nam się
znaleźć jakiś kąt do zamieszkania w Konghelli?
- Na pewno. Pomogę ci w tym - obiecał Ormund Strażnik i zgodził się zostać u kowala
na wieczerzy.
Inga zaproponowała Ormundowi, że połata jego zniszczoną pelerynę, na co on
przystał dopiero po dłuższym wahaniu. Podziękował jednak ciepło, gdy dziewczyna starannie
pozaszywała rozdarcia.
Właśnie wtedy Inga poczuła, że za takiego mężczyznę gotowa byłaby umrzeć, tak
zaimponował jej przymiotami ducha i mądrością. Siedziała cicho w kąciku, jak przystało na
skromną pannę, i z wypiekami na twarzy słuchała wspomnień ojca i Ormunda z wyprawy do
Jerozolimy. Zwróciła uwagę na to, że gość zjadł niewiele, choć wystawiła najlepsze jedzenie,
jakie mieli. Zgodnie z regułami zakonu Strażników Krzyża starał się też nie patrzeć w jej
stronę.
Za to Inga nie spuszczała z niego oczu, nigdy dotąd nie spotkała równie urodziwego
rycerza. Silne dłonie bez wątpienia dzierżyły pewnie miecz. Wprawdzie twarz Ormunda,
okolona jasnymi włosami, wydawała się Indze chłodna i surowa, ale emanowała z niej
szlachetność. Nikt nie byłby lepszym strażnikiem relikwii, uznała.
ROZDZIAŁ V
Siedem dni później Ormund Strażnik wraz ze swą drużyną wjechał do Borg. Na wieść
o tym, że do bram miasta zbliża się grupa jeźdźców, Erling i Inga ubrali się pośpiesznie i
dosiedli koni, by nikt nie musiał na nich czekać.
Kowal kupił córce wierzchowca i damskie siodło. Dziewczyna przez kilka ostatnich
dni wprawiała się na błoniach podmiejskich w jeździe konnej, bacząc pilnie, by nikt nie był
świadkiem jej pierwszych nieudanych prób i częstych upadków. Uczyła się szybko i w
krótkim czasie poczyniła niebywałe postępy. Teraz więc siedziała pewnie w siodle, wpatrując
się niecierpliwie w miejską bramę. W jukach spoczywały wszystkie niezbędne rzeczy, a
wśród nich pudełeczko z suszonymi ziołami i innymi medykamentami, które Inga zabrała na
wypadek, gdyby zdrowie ojca się pogorszyło. Poprzedniego dnia pożegnała się z miastem,
odwiedziła także grób matki, niepewna, czy kiedykolwiek powróci w rodzinne strony.
Otrząsnąwszy się jednak ze smutku, podekscytowana rozmyślała o przyszłości Teraz otulona
ciepłą peleryną z ciemnoniebieskiego sukna, z wyglądającymi spod kaptura złocistymi
lokami, zaróżowionymi od chłodu i podniecenia policzkami i promieniejącymi błękitnymi
oczami wyglądała naprawdę ślicznie. Kiedy Ormund Strażnik zatrzymał swego karego konia
przed chatą kowala i dojrzał nieśmiały uśmiech dziewczęcia, poczuł się tak, jakby strzała
trafiła go prosto w serce.
Czy zdołam ją ochronić przed pięcioma setkami wojów? pomyślał przerażony. Nie
powinienem był pozwolić, by towarzyszyła ojcu! Jest na to zbyt młoda i zbyt urodziwa.
Żegnani przez mieszkańców Borg, wyjechali z miasta i niebawem dotarli nad rzekę
Raumaelven, zwaną także Gl?ma. Tam Ormund Strażnik wstrzymał konia i zawołał:
- Na lód wjeżdżajcie pojedynczo! Nurt jest w tym miejscu wartki, a lód miejscami
niezbyt gruby.
Przeprawa przez rzekę zajęła sporo czasu. Wojowie ustawili się w szeregu i niczym
cienka, długa wstążka rozciągnęli się po obu brzegach skutej lodem rzeki. Inga niecierpliwie
oczekiwała na swą kolej. Ojciec, odziany w kaftan z ciepłych owczych skór, gawędził z
towarzyszami poznanymi podczas wyprawy do Jerozolimy, więc dziewczyna czuła się trochę
samotna. Pochyliła się i wtulona w końską szyję, pogłaskała zwierzę. Jak dobrze, że chociaż
w nim miała przyjaciela! Tak cierpliwie znosił jej pierwsze nieudane próby jeździeckie!
Początkującej amazonce damskie siodło wydawało się strasznie śliskie i strome, chwilami
wątpiła, czy kiedykolwiek zdoła się w nim utrzymać. W końcu opanowała tę sztukę, co
zarówno ona sama, jak i wierne zwierzę przyjęło z wyraźną ulgą.
Wreszcie i Inga wjechała na rozkruszony przez końskie podkowy i rozjeżdżony przez
płozy sań lód. Siedziała w siodle zdenerwowana, lękała się, że koń może się poślizgnąć.
Dopiero gdy dotarła szczęśliwie na drugi brzeg, odetchnęła z ulgą i poklepała wierzchowca,
żeby mu podziękować. Ruszyli dalej przez Austfold.
Tylko raz zatrzymali się na popas, by się posilić i dać wytchnąć koniom. U schyłku
dnia Inga całkiem zesztywniała od siedzenia w tej samej pozycji. Próbowała poruszać palcami
u stóp, które dotkliwie jej zmarzły, zabijała dłonie schowane w ciepłych rękawicach i od
czasu do czasu chuchała, żeby ogrzać palce. Mróz szczypał ją w nos, a brwi i długie rzęsy
pokryły się szronem.
Słońce zaszło, śnieg skrzypiał pod końskimi kopytami. Ojciec i córka co chwila pytali
się wzajemnie o samopoczucie, ale żadne z nich nie przyznawało się do zmęczenia.
Nieoczekiwanie przed jeźdźcami otworzyła się rozległa równina.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała Inga.
- To Iddefjorden. Jeszcze dzisiejszego wieczoru musimy się przeprawić przez fiord.
Po drugiej stronie znajduje się osada, a także gospoda, gdzie czekają na nas z ciepłą strawą.
- Nakarmią pięciuset wojów?
- Oczywiście, przywykli do tego, tędy często przemieszcza się wojsko. Flota
królewska często wpływa do fiordu, gdy trzeba naprawić okręty. Trochę za długo trwała
przeprawa przez Gl?mę, gdyby nie to, zdążylibyśmy dotrzeć do osady przed zmrokiem.
Inga z lękiem popatrzyła na zatokę.
- Myślisz, że lód nas utrzyma?
- Ormund Strażnik zna dobrze ten teren, poza tym rozproszymy się, żeby nie obciążać
nadmiernie lodu w jednym miejscu.
Tuż przy brzegu lód był bardzo cienki, gdyż zalewała go fala przypływu, i dlatego
wojowie ułożyli pnie, tak by konie mogły po nich przejść na grubą, mocną taflę. Inga jednak
ze ściśniętym gardłem nasłuchiwała złowrogiego trzeszczenia.
- Lód się załamuje - wyszeptała przerażona.
- Przeciwnie - uśmiechnął się ojciec. - Jest coraz mocniejszy. Nic się nie bój!
Upłynęła długa chwila, nim Inga zdołała uciszyć łomotanie serca. Zaraz jednak znów
drgnęła przerażona. Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy widać jeszcze brzeg, gdy nagle
ujrzała podążające w ślad za wojskiem szare cienie.
- Ojcze, popatrz! - zawołała.
Erling Edmundsson odwrócił się w siodle i krzyknął:
- Wilki!
Wojowie powtórzyli wołanie i wnet wiadomość dotarła na czoło oddziału. Ormund
Strażnik polecił kontynuować przeprawę, by jak najszybciej wszyscy dotarli na drugi brzeg, i
rozpalić ogniska. Sam zaś z grupką wybranych ludzi cofnął się na tyły, by je ochraniać. Po
drodze zawołał do Ingi:
- Jedź najprędzej jak potrafisz! Trzymaj się blisko innych i uważaj, żebyś nie została
sama na końcu.
Obecność Ormunda podziałała na dziewczynę jak balsam. Przerażenie i panika
zniknęły, zastąpił je dziwny spokój. Nic złego się nie stanie, bo przecież Ormund obroni mnie
przed wygłodzonymi bestiami, powtarzała w duchu.
Wojowie nie zamierzali atakować sfory wilków, wzmogli jedynie czujność. Gdy Inga
raz jeszcze obejrzała się za siebie, znowu dostrzegła kłębiące się szare cienie. Wreszcie
zapłonęło pierwsze ognisko na brzegu, ku któremu zmierzali, potem kolejne i jeszcze jedno.
Wierzchowiec Ingi stanął dęba przerażony widokiem ognia, ale dziewczyna jakimś cudem
utrzymała się w siodle. Nad fiordem zgromadzili się mieszkańcy wioski i rozpalali kolejne
ogniska.
- Uważaj! Woda! - usłyszała nagle Inga.
W ostatniej chwili zmusiła konia do skoku. Gdy nareszcie znalazła się w bezpiecznym
miejscu i próbowała uspokoić rozdygotane zwierzę, podjechał do niej Ormund.
Wskazał jej dziedziniec jakiejś zagrody, sam zaś zawrócił nad fiord.
Gdzieś w oddali rozlegało się echem wycie zawiedzionych wilków. Co by było,
gdybym nie obejrzała się za siebie? pomyślała ze zgrozą Inga. Kto wie, czy zdołałabym się
wówczas uratować przed sforą zgłodniałych bestii?
W zagrodzie przybyszów przyjęto serdecznie i ugoszczono. Przygotowano też
posłania. Kiedy podróżujący posilali się przy stole, do chaty wszedł Ormund. Zapytał, jak
znieśli trudy minionego dnia, a otrzymawszy uspokajającą odpowiedź, wyszedł. Inga nie
miała odwagi się przyznać, że ledwie siedzi na obolałych pośladkach. Po posiłku ułożyła się
na posłaniu i w okamgnieniu zasnęła.
ROZDZIAŁ VI
Po obfitym śniadaniu opuścili zagrodę w Helle i ruszyli w dalszą drogę na południe.
Tylko raz tego ranka Inga widziała Ormunda, wtedy gdy pomagał jej dosiąść konia. Sadowiąc
się w siodle, nie zdołała stłumić jęku. Rycerz zapytał, czy coś ją boli, ale zaraz umilkł i
zmieszany spuścił wzrok Dziewczyna, choć zawstydzona, nie mogła powstrzymać uśmiechu,
tak rozbawiło ją zakłopotanie Ormunda.
Tego dnia do Ingi przyłączył się młody rycerz. Był wesoły i dobrze się z nim
gawędziło, rzucał dowcipne uwagi i mądrze replikował. Zabawnie naśladował starszych
wiekiem wojów, a przy tym potrafił żartować także z samego siebie. Inga już od dawna nie
śmiała się tak serdecznie. Przez ostatnie lata pracowała ciężko, zmagała się z biedą i chorobą
rodziców i niemal zapomniała, co to radość i beztroska.
Ojciec patrzył na córkę ze zdumieniem, ale widząc ją tak rozpromienioną, nie
przepędził młodzieniaszka.
Zrobił to w końcu Ormund Strażnik.
- Kalv! - rzucił ostro. - To nie twoje miejsce!
- Ależ, Ormundzie, on mi wcale nie przeszkadza - zapewniła pospiesznie Inga. -
Zachowuje się wobec mnie przyjaźnie i uprzejmie. Od wielu lat nie przebywałam w
towarzystwie rówieśników.
- Nie mam nic przeciwko temu, że miło wam się gawędzi - oznajmił lodowatym
tonem Ormund. - Ale jeśli jeden z wojów uzyska zgodę na przebywanie w twoim
towarzystwie, inni mogą pomyśleć, że też mają do tego prawo, a wówczas stracę nad nimi
kontrolę. Kalv, wracaj na swoje miejsce w szeregu!
Indze żal było rozstawać się z tak sympatycznym towarzyszem podróży, posłała więc
Ormundowi zagniewane spojrzenie. Ten jednak nie przejął się jej reakcją i nie zmienił zdania.
Kalv posłuchał zaś bez słowa protestu, bo tak jak i inni wojowie czuł ogromny respekt przed
Ormundem Strażnikiem.
Koło południa zatrzymali się na zboczu wzgórza. Inga pomogła nakarmić konie, a
potem wraz z ojcem posiliła się chlebem i wędzonym mięsiwem. Zauważyła, że Kalv macha
do niej, i również mu pomachała, ale nie odważyła się z nim rozmawiać. Ona także czuła
ogromny szacunek dla Ormunda Strażnika i nawet ze skruchą w głosie poprosiła, by
wybaczył jej, że odważyła się mu sprzeciwiać.
- Wybaczam - skwitował krótko, dając Indze wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy
sobie dalszej dyskusji.
Na szczęście ucichł wiatr, ale i tak było zimno. Karmiąc konie, Inga przytupywała,
żeby nie zmarzły jej nogi. Z przyjemnością zajmowała się zwierzętami, bo odwzajemniały się
ciepłem i sprawiały, że czuła się mniej samotna.
Nagle podbiegł do niej jakiś woj.
- Ormund Strażnik prosił, żeby przyprowadzić panienkę. Jeden z naszych ludzi
odmroził sobie nogi!
- Mnie? - zdumiała się Inga.
- Wszyscy wiedzą, jak doskonale opiekowała się panienka matką, a ojca uzdrowiła - z
szacunkiem rzekł mężczyzna. - Ormund Strażnik wierzy w umiejętności panienki i pragnie,
byś pomogła, jasnowłosy aniele.
Coś podobnego! Uczynili ze mnie anioła! zdumiała się. Skąd im to przyszło do
głowy? Podążyła jednak za wojem do dowódcy. Ormund wyszedł jej na spotkanie.
- Nie przeraź się tym, co ujrzysz - uprzedził. - Ten człowiek jest i tak już dostatecznie
przestraszony, choć stara się to za wszelką cenę ukryć.
Inga podeszła do mężczyzny, który siedział na ziemi na cienkiej pelerynie. Zatroskana
popatrzyła na jego liche, podniszczone onuce. Gdy odsłonięto odmrożoną nogę, Inga poczuła,
jak krew odpływa jej z twarzy. Spuchnięta stopa przypominała banię, a duży palec miał
granatowoczarną barwę.
- Jak druga noga? - wykrztusiła wreszcie z siebie.
- Dobrze - odrzekł chory, patrząc na nią z nadzieją. Inga dostrzegła w jego oczach lęk,
mimo że starał się zachować spokój.
Zerknęła bezradnie na Ormunda, który stał z drugiej strony.
- To ubogi chłopski syn, który dołączył do nas, bo chciał w Konghelli pomagać przy
budowie zamku - wyjaśnił Ormund. - Nie miałem pojęcia, że jest tak marnie obuty.
Popełniłem błąd, bo nie sprawdziłem tego wcześniej.
Inga w milczeniu stała przy chorym. Wokół tłoczyli się wojowie, patrząc na nią z
nadzieją, choć wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, co należy uczynić. Nagle
zrozumiała, że ci ludzie jej ufają. Ciepło jej się zrobiło na sercu, gdy sobie uświadomiła, że jej
poświęcenie i troska o chorych rodziców znane były nawet poza Borg.
Ponownie przechwyciła spojrzenie Ormunda. Jego oczy wpatrywały się w nią ze
spokojem, jednak dziewczynie wydało się, że ten człowiek wie, co ona myśli i czuje.
Przypomniało jej się, jak się zdumiał, gdy dowiedział się, że ojciec Ingi wrócił do pracy.
Wojowie, którzy ujrzeli ojca na koniu, także przecierali oczy ze zdziwienia. Nikt nie wierzył,
że przeżyje, a tymczasem ona go uzdrowiła!
Westchnęła ciężko, a potem zarządziła krótko:
- Rozpalcie ogień! Wystarczy niewielkie ognisko. Kto ma ostry nóż?
Kilkanaście noży wyciągnięto w jej stronę, wybrała najostrzejszy.
Ubogi chłop wpatrywał się w nią blady jak ściana. Inga czuła, że zbiera się jej na
mdłości, serce zaś waliło mocno. Przecież co innego leczyć rany ojca, a co innego obciąć
obcemu człowiekowi odmrożone palce! Chcąc odpędzić kłębiące się w głowie myśli,
przemówiła do chorego:
- Mój ojciec zabrał ze sobą dodatkową parę butów, dostaniesz je potem.
Chłop pokiwał tylko głową, jego twarz wydawała się jakby wykuta w kamieniu.
Inga obmyła nóż śniegiem i potrzymała go przez chwilę w płomieniach.
- Dlaczego trzymasz nóż w płomieniach? - zapytał chory ochrypłym głosem.
- Żeby go oczyścić w świętym ogniu od złych mocy. Tak mnie uczono.
Kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Ormundzie - zwróciła się Inga szeptem do dowódcy. - Czy użyczysz mi puszki z
relikwią?
Popatrzył na nią pytająco, ale po chwili z mieszka przy pasie wyjął puszkę. Inga
wzięła ją do rąk i uklęknąwszy, przycisnęła mocno do piersi. Spuściła głowę i pomodliła