15084

Szczegóły
Tytuł 15084
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15084 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15084 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15084 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARGIT SANDEMO A GWIAZDY OD WIEKÓW NUCĄ TĘ PIEŚŃ... Z norweskiego przełożyła LUCYNA CHOMICZ - DĄBROWSKA POL - NORDICA Otwock 1998 ROZDZIAŁ I Ingę obudziły krzyki i czyjeś szybkie kroki za oknem. W jednej chwili zrozumiała, co się dzieje, i wysunąwszy się pośpiesznie spod baranicy, niecierpliwie odszukała w mroku ubranie. Po omacku zakładała długie, sznurowane po bokach reformy z nie bielonego płótna, a potem nałożyła halkę i długą do kostek suknię z surowego lnu, którą ściągnęła w talii ozdobnym niebiesko - czerwonym pasem. Jeszcze tylko spodnie z cienkiej koźlej skóry, by nie zmarznąć, i oto była gotowa. Nie trwało to dłużej niż parę minut, mimo że z niecierpliwości drżały jej ręce. Była taka podekscytowana, bo oto upragniona chwila, o której tak długo marzyła, wreszcie nadeszła. - Mamo! Jadą, już jadą! - zawołała. Matka Ingi podniosła się z trudem. Miała dopiero czterdzieści cztery lata, ale ciężka harówka i choroba odcisnęły na niej swe piętno. Rozpromieniła się, usłyszawszy dolatujące zza okna odgłosy. - Nareszcie! Szybko przynieś mi moje rzeczy, córko. Musimy godnie powitać ojca - zarządziła i pomimo protestów dziewczyny wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Inga tymczasem przysunęła twarz do niewielkiego okienka i wyjrzała na dwór. W blasku zapalonych pochodni zobaczyła mieszkańców miasta, którzy biegnąc wykrzykiwali radosną nowinę: - Jadą! Jadą! Król wraca do Norwegii z dalekiej wyprawy! W oddali wzmagał się tętent końskich kopyt. Nadjeżdżał zwiad. - Mamo! Chodź popatrzeć! Siądź przy oknie, a ja wyjdę przed chatę. - Ani mi się waż! Jesteś lekkomyślna! Sama pośród tych wszystkich mężczyzn? To niebezpieczne. Przy oknie jest dość miejsca dla nas obu. - Myślisz, że zauważymy ojca? - wyszeptała Inga, a jej błękitne oczy zalśniły z podniecenia. - Mam nadzieję - odpowiedziała matka. - Jeśli jest wśród rycerzy, na pewno odwróci głowę w stronę naszej chaty, a jeśli go nie ma... Zamilkły obie. Jeśli nie ma go wśród rycerzy... To znaczy, że leży pogrzebany w Ziemi Świętej, w Jerozolimie. Za oknem wyrósł nagle sąsiad i zawołał: - Słyszałyście? Król Sigurd postanowił rozbić obozowisko na wielkim polu na zachód od miasta! Gospody i zajazdy dzisiejszej nocy zbiją fortunę. I nie tracąc czasu na pogawędkę, pośpieszył na powitanie wojska. - Zimno ci, mamo? - zapytała Inga. - Nie, przecież wieczór jest ciepły. Po prostu drżę ze zdenerwowania. - Dlaczego to tak długo trwa? - niecierpliwiła się Inga. - Zwiad zawsze przybywa dużo wcześniej, żeby przygotować nocleg dla króla. Ale... spójrz, teraz już chyba jadą. Przysunęły twarze jeszcze bliżej okna, by dokładniej widzieć. Odgłos tysiąca kopyt odbijał się echem o ściany domów. Nad głowami rycerzy powiewał sztandar z wielkim krzyżem. Wiwatujący ludzie zamilkli i padli na kolana. Na przodzie podążał na gniadym koniu dostojny mąż - król Sigurd. Na jego piersi widniał czerwony krzyż, a z ramion zwisała purpurowa peleryna ozdobiona białymi i złotymi haftami. - Jaki on młody! - wyrwało się Indze, ale zaraz dodała krytycznie: - Ale przystojny nie jest! Matka uśmiechnęła się pod nosem. - Nie tak przystojny, jak jego brat ?ystein? Rzeczywiście! Norwegia ma teraz dwóch wspaniałych władców: jednego dobrego i mądrego, drugiego odważnego i walecznego w boju. Ciekawe, co wyrośnie z trzeciego, młodego Olafa. Podobno świetnie się zapowiada. - No cóż, ?ystein nie cieszy się zbyt dobrą sławą - prychnęła z pogardą Inga. - Tchórz, siedzi w domu przy zastawionym stole, podczas gdy jego brat Sigurd znosi trudy dalekiej wyprawy, by bronić Ziemi Świętej przed poganami. - Mówisz jak dziecko - przerwała jej matka. - Któż rządziłby krajem, gdyby obaj wyruszyli na wyprawę krzyżową? Uważam, że młody ?ystein dobrze sobie radzi. - Może rzeczywiście oceniłam go zbyt pochopnie - przyznała Inga i ponownie skupiła uwagę na przejeżdżającym wojsku. Zmęczeni wojowie na stąpających ciężko koniach posuwali się kolumna za kolumną, ledwie zdając się dostrzegać podziw wiwatujących mieszkańców miasta - W ogóle nie można odróżnić barw na ich płaszczach, tacy są zabłoceni, może to wcale nie są rycerze, tylko gliniane posągi? - Nie żartuj! - skarciła ją matka. - Masz przed sobą najdzielniejszych mężów, którzy okryli chwałą nasz kraj. - Przecież wiem - uśmiechnęła się Inga. - W gruncie rzeczy czuję dla nich wielki szacunek, a mówię tak tylko po to, by uciszyć niespokojne serce. Milczący pochód wciąż przesuwał się przed oczami obu kobiet. Zbrojni szli i szli, potem przetoczyły się powozy z rannymi. Eskortujący ich rycerze zamknęli ten zdawać by się mogło trwający wieczność pochód. Kobiety popatrzyły na znikającego w mroku ostatniego wojownika, za którym pospieszyli wiwatujący mieszkańcy osady. W milczeniu odsunęły się od okna, Inga pomogła osłabionej chorobą i zawiedzionej matce dojść do łóżka. - Może go nie zauważyłyśmy - próbowała ją pocieszyć, ale nie zabrzmiało to przekonująco. - Nie było go wśród wojów! - rozpaczała matka. - Nie było go! Inga nie wiedziała, jak ukoić jej ból. Otuliła matkę skórami i kocami, po czym, nie rozbierając się, położyła się w swym łóżku. Rozczarowanie paliło ją niczym rozjątrzona rana. Cztery lata oczekiwania... Tyle czasu upłynęło od dnia, kiedy ojciec wyruszył na wyprawę krzyżową z królem Sigurdem. Dochodziły ich wieści o męstwie króla, o starciach z przeciwnikiem, o którym nigdy wcześniej nie słyszały, o triumfalnym powrocie, wkroczeniu do Miklagardu i morskiej przeprawie przez cieśniny. Czekały, ciągle czekały. Od kilku dni gromadziły żywność i trunki, by godnie uczcić powrót ojca. Tymczasem, choć upragniona chwila nadeszła, on nie przybył. Inga słyszała, że wielu rycerzy zginęło w bitwach na obcej ziemi, część zmarła wskutek epidemii dżumy i innych okropnych chorób, ale obie z matką przez cały czas nie traciły nadziei. Dopiero teraz... A może? Inga usiadła gwałtownie na łóżku. Matka często ubolewała nad jej nierozwagą i pewnie miała rację, kobietom wszak nie wypadało postępować zbyt samodzielnie. Ale bieda i ogromna odpowiedzialność, która spadła na dziewczynę, gdy zachorowała matka, zmuszały ją nie raz do podejmowania desperackich kroków. Czy cicha i pokorna poradziłaby sobie z prowadzeniem domu? Wrodzone poczucie humoru i optymizm pomagały jej bez skarg znosić przeciwności losu, jednak w głębi serca Inga ciągle odczuwała nieśmiałość wobec ludzi i strach przed wielkim światem. Dlatego też nagły pomysł sprawił, że serce zabiło jej niespokojnie. Przez chwilę Inga wsłuchiwała się w równy oddech matki, która, zmęczona płaczem, zasnęła. Potem dziewczyna bezszelestnie narzuciła na ramiona płaszcz i wymknęła się z chaty. Postanowiła udać się do obozu rycerzy i zapytać o ojca. Przecież ktoś na pewno go znał i będzie wiedział, co się z nim stało. ROZDZIAŁ II Było to roku pańskiego 1111. Borg rozbudowało się bardzo w ostatnich dziesięcioleciach i w niczym nie przypominało grodu założonego przed stu laty przez króla Olafa. Na ulicach panował gwar. Wojowie ciągnęli tłumnie do gospody, wielu z nich było już mocno podchmielonych. Inga przemykała się tuż przy ścianach budynków, bo ulice po przemarszu wojska zamieniły się w bajora błota, w których grzęzło się po kolana. Dotarłszy do bramy miasta, dziewczyna rozejrzała się niepewnie. Nagle opuściła ją odwaga. Przylgnęła do muru, by nie dostrzegli jej przepychający się rycerze. Nie przewidziała takiej sytuacji Sądziła, że w obozowisku skieruje się wprost do dowódcy i zapyta o ojca, a tymczasem natknęła się na hałaśliwą zgraję podpitych i spragnionych uciechy wojów. Co prawda zdawała sobie sprawę, że powzięła dość śmiały plan, jednak dopiero teraz zrozumiała, jakim błędem było wychodzić samotnie wieczorem. Postanowiła tedy przecisnąć się między domami w jakiś boczny zaułek i czym prędzej wrócić do domu. Sama do obozu iść nie mogła, a pytać napotkanych mężczyzn o ojca nie miała odwagi. - No nie, patrzcie, kogo tu mamy! - usłyszała nagle tubalny głos. Zauważyli ją! Wbiegła pośpiesznie do otwartej bramy, ale ktoś chwycił ją za włosy i mocno przytrzymał. Inga odwróciła się i ujrzała otaczających ją podochoconych wojów. - Zaprowadźmy ją na rynek i przyjrzyjmy się jej dokładnie! - wykrzyknął któryś i silne ręce zaciągnęły dziewczynę przed drzwi gospody, mieszczącej się przy oświetlonym pochodniami placu. - Puśćcie mnie! - prosiła Inga. - Szukam ojca, on brał udział w wyprawie i... Nikt jednak jej nie słuchał, czuła natrętne dłonie na piersiach i we włosach. - Ślicznotka! - zarechotał pijany woj. - Patrzcie na te loki! - zawołał inny. - Prawdziwe złoto! Obrzucali ją obraźliwymi wyzwiskami, a gdy próbowała protestować, wybuchali donośnym śmiechem. - Czy uczciwa niewiasta wychodzi sama o tej porze? - spytał któryś. Z gospody wytoczyli się kolejni mężczyźni. Mocno już podchmieleni przepychali się przez ciżbę, torując sobie drogę do dziewczyny. Inga krzyknęła przerażona, gdy nachylił się nad nią jakiś brodaty osiłek. Gromada napierała coraz silniej, aż dziewczyna straciła równowagę i upadła na bruk. Nikt nie słuchał jej rozpaczliwego błagania o litość, wokół rozlegał się tylko głośny rechot i wulgarne wyrazy. Nagle zapadła cisza jak nożem uciął. Stłoczeni wokół Ingi wojowie odwrócili głowy i cofnęli się w milczeniu. Dziewczyna wstała i ujrzała na placu wysokiego rycerza. Wojownicy pokłonili mu się nisko, niektórzy przeżegnali pośpiesznie. Nieznajomy w milczeniu obserwował umykających jak zbite psy natrętów. Inga z głośnym szlochem osunęła się na stopnie gospody. Czuła się upokorzona i sponiewierana. Bolała ją głowa, którą uderzyła o kamienie, łokieć krwawił. Pochlipując, otrzepywała ubranie i poprawiała włosy. Nagle kątem oka dostrzegła zbliżającego się do niej wybawcę. - Wracaj, panienko, do domu - odezwał się obcy przyjaźnie. - To nie miejsce dla ciebie. Inga otarła łzy i skinęła głową. Próbowała wstać, ale pociemniało jej w oczach, więc szybko oparła się o ścianę. Otarłszy ręką pot z czoła, jęknęła cicho: - Za chwilę, panie. Zakręciło mi się w głowie. Mężczyzna popatrzył na nią z wahaniem, jakby chciał jej pomóc, ale coś go przed tym powstrzymywało. Dziewczyna zastanawiała się, kim jest jej wybawca, okryty pancerzem i zniszczoną peleryną. Sądząc po reakcji wojów, mógłby być h?vdingiem. Blask pochodni oświetlał jego jasne sięgające do ramion włosy, ale twarz pozostawała w cieniu. Inga domyślała się, że jest młody, jednak wydawał się starszy niż liczący sobie dwadzieścia lat król Sigurd. Pewny siebie i obdarzony siłą woli, emanował niezwykłym spokojem. - O, już mi lepiej. Bardzo dziękuję za pomoc! - Inga uśmiechnęła się słabo i ruszyła ulicą. Ale znów poczuła zawrót głowy i pewnie by upadła, gdyby nieznajomy nie wsparł jej ramieniem. - Panie, nie kłopoczcie się moją osobą - zawstydziła się w pewnej chwili. - Tyle dla mnie uczyniliście! - Skoro już złamałem reguły, równie dobrze mogę cię odprowadzić do chaty. Gdzie mieszkasz? Inga, dziwiąc się w duchu jego słowom, wskazała drogę. Złamał reguły? Co to znaczy? - I nie zwracaj się do mnie „panie” - dodał nieznajomy. - Nie zasługuję na taki tytuł. - Przecież wojowie kłaniali się wam uniżenie. - Możliwe, ale jestem jedynie prostym sługą. Powiedz mi lepiej, panienko, co robisz na ulicy o tak późnej porze. Nie wyglądasz na rozwiązłą dziewkę. - Bo nią nie jestem! - odpowiedziała oburzona Inga, nie przestając się zastanawiać, kim jest jej wybawca. „Prosty sługa”? Czyżby był duchownym? Nie! Nie miała najmniejszej wątpliwości, że człowiek, którego spotkała, jest rycerzem. Jego miecz wyglądał tak, jakby często robiono zeń użytek, a w pelerynie widoczne były rozcięcia. Ciepło bijące od mocnej, podtrzymującej ją pewnie dłoni mężczyzny sprawiło, że w przypływie ufności powiedziała: - Byłam nierozsądna, myślałam, że uda mi się dotrzeć do obozowiska i wypytać o mojego ojca, który walczył w oddziałach króla Sigurda. Nie widziałyśmy go wśród wojów przejeżdżających przez miasto. - Wielu ludzi poległo podczas wyprawy - westchnął nieznajomy. - Jak się nazywa twój ojciec? - Erling Edmundsson - odparła Inga z dumą. - Kowal w armii króla. - Erling Edmundsson? - powtórzył mężczyzna w pelerynie. - Znam go dobrze. Mężny z niego woj! - Znacie go? - krzyknęła Inga. - To znaczy, że żyje? Rycerz zamilkł. - Tak, żyje - odrzekł po chwili. - Ale nie raduj się zbytnio, panienko. Jest bardzo ciężko ranny i chyba już niewiele można dla niego zrobić. Król Sigurd zabrał go tylko dlatego, że oddał mu nieocenione przysługi swą zręcznością w kuciu broni. Gdyby nie to, twój ojciec pozostałby na obcej ziemi. Nadzieja, która gwałtownie napłynęła do serca dziewczyny, przygasła jak płomień na wietrze. Jednak Inga nie zwykła się poddawać. Ten człowiek nie ma pojęcia, że nauczyłam się sztuki leczenia od nieżyjącego już dziadka, pomyślała. Nie wie też, że od kilku lat pielęgnuję chorą matkę. - Gdzie on jest? - zapytała. - Czy może zostać przeniesiony do naszej chaty? - Dopilnuję, by tak się stało. Jak cię zwą, panienko? Ściany domów znów zakołysały się jej przed oczami. - Inga. - Ingo córko Erlinga, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli wezmę cię na ręce. Twoja śliczna buzia przypomina bowiem kolorem śnieg, za którym tak tęskniłem w południowych krajach. Bez najmniejszego wysiłku uniósł dziewczynę do góry. Inga zrazu chciała protestować, ale gdy boląca głowa znalazła wygodne oparcie na ramieniu mężczyzny, a jego jasne włosy przyjemnie połaskotały ją w twarz, tylko westchnęła. Wojowie na widok rycerza z dziewczyną na rękach rozstępowali się z wyraźnym szacunkiem. Inga dostrzegała w ich oczach zdumienie, którym jej tajemniczy wybawca zdawał się zupełnie nie przejmować. Cichym głosem zapytał, jak się czuje. - Już dobrze - zapewniła, ale nie poprosiła, by ją wypuścił z ramion. Przeciwnie, gdy dotarli do chaty, westchnęła w duchu rozczarowana, że już są na miejscu. Nieznajomy postawił ją na schodach, pożegnał się pośpiesznie i zniknął. Inga patrzyła za nim przez chwilę, a potem szybko weszła do domu. Matki jednak nie obudziła. Wolała odwlec chwilę, kiedy będzie musiała wyznać jej prawdę o ojcu i o swej lekkomyślnej eskapadzie. Usiadła przy okienku i długo wpatrywała się w mrok. Spotkanie z tajemniczym mężczyzną sprawiło, że w jej sercu zbudziły się nie znane dotąd uczucia. Tak dziwnie się zachowywał... Był panem, a twierdził, że jest tylko sługą. Wahał się, czy jej pomóc, właściwie uczynił to niechętnie, ale równocześnie odnosił się do niej przyjaźnie i uprzejmie. Młody, a wzbudzał taki respekt. Skromnie odziany, a wyglądał tak dostojnie. Wielu wojowników miało koszule i peleryny w jasnych barwach, misternie haftowane. Jego koszula była cała biała, a jej jedyną ozdobę stanowił haftowany krzyż. Peleryna już dawno straciła barwy, wytarta i połatana. Najdziwniejsze jednak było jego zachowanie. Sprawiał wrażenie, jakby się odgrodził jakimś osobliwym murem, broniąc do siebie dostępu. Przez chwilę ogarnęło Ingę przemożne pragnienie, by sforsować ten mur i sprawdzić, co się kryje w duszy nieznajomego. Szybko jednak porzuciła takie myśli. Przecież nawet nie widziała dokładnie jego twarzy! Pewnie nigdy więcej go nie spotka, zapamięta jednak jego silne ręce i głęboki głos. Po raz trzeci tej nocy Inga ułożyła się do snu. Długo nie mogła zmrużyć oka, nasłuchując krzyków pijanych wojów. W końcu zasnęła w nadziei, że rychło ujrzy swego ojca. Otoczy go najlepszą opieką i postara się, by odzyskał zdrowie. ROZDZIAŁ III Nazajutrz przed południem rozległo się głośne stukanie do drzwi. Inga zdążyła już ostrożnie przygotować matkę na powrót rannego ojca. Przy okazji oberwała burę za to, że wieczorem wyszła bez opieki Teraz odsunęła ciężką zasuwę i otworzyła drzwi. W blasku słońca rozpoznała czterech królewskich wojów, którzy wnieśli do środka nosze i ułożyli je na podłodze. Obie z matką były przerażone i zaskoczone zarazem. Nigdy nie przyszło im do głowy, że ukochany człowiek, którego tak długo wyglądały, powróci do domu w takim stanie. Nie przypominał silnego mężczyzny, jaki przed czterema laty pełen zapału wyruszył do Ziemi Świętej, by uwolnić ją z rąk pogan. Leżał u ich stóp wycieńczony, posyłając żonie i córce słaby, przepraszający uśmiech. Odpowiedziały mu także uśmiechem, choć serca im krwawiły z żalu i współczucia, gdy patrzyły na jego posiwiałą brodę i skronie, na rękę, którą nie mógł poruszać. Inga wskazała wojom, gdzie mają przenieść ojca, wypytała ich dokładnie o jego rany i pożegnała. Zaraz też oddaliła się do zwykłych porannych zajęć, pragnąc pozostawić rodziców przez chwilę samych. Ulicami miasteczka przeganiano na pastwiska krowy, owce i kozy, wokół obejść chodziły świnie i kury, brudząc okropnie. Gospodynie wietrzyły w oknach na strychu najlepsze pierzyny, skóry, a także odświętne stroje. Na schodkach jednej z chat kobieta skubała kurę, a pióra wrzucała do rynsztoku, którym płynęła brudna woda. Inga szybko uporała się z obrządkiem. Z inwentarza uchowało się zaledwie kilka kóz i kury, ale i one stanowiły dla obu kobiet prawdziwy skarb, gdyż pozwoliły im przetrwać bez głodu ostatnie lata. - Pozwól mi na siebie popatrzeć, córeczko - uśmiechnął się ojciec, gdy wróciła do chaty. - Ależ piękność z ciebie wyrosła! I, jak słyszę, jesteś także dobra dla matki Masz pewnie wielu zalotników? Zawstydzona Inga spuściła wzrok, więc matka odpowiedziała za nią: - O, tak, kręci się tu kilku chłopskich synów, ale Inga jest jeszcze za młoda. Gdy nadejdzie pora, na pewno znajdziemy jej dobrego męża. Dziewczyna odstawiła z hałasem wiadro z wodą. Odwrócona plecami do rodziców obmyła się trochę, by pozbyć się zapachu obory. - Kiedy nadejdzie pora... - powtórzył ojciec poważnie. - Wydaje mi się, że trzeba się będzie trochę pośpieszyć. Biedne dziecko, wkrótce zostanie sama... Inga odwróciła się przerażona. - Nie, nie mów tak, ojcze! Potrafię pomóc chorym, a poza tym nie chcę jeszcze wychodzić za mąż. - Zobaczymy - rzekł krótko ojciec i zmienił temat. - Nie pojmuję, jak się tu znalazłem. Gdy mi oznajmiono, że wracam do domu, zdziwiłem się bardzo, bo w ogóle nie miałem pojęcia, że dotarliśmy do Borg. Król Sigurd pożegnał mnie osobiście i podziękował za męstwo. - Sądzę, że Inga najlepiej ci to wyjaśni - rzekła matka. - Nie krzycz jednak na nią, bo ja już ją wystarczająco skarciłam. Inga raz jeszcze opowiedziała o swej nocnej eskapadzie i o nieznajomym, który przyszedł jej z pomocą oraz obiecał zadbać o to, by ojciec wrócił do domu. - I dotrzymał słowa - zakończyła dziewczyna z dumą. - Kto to mógł być? - zastanawiał się ojciec, marszcząc czoło w skupieniu. - Opisz, jak wyglądał, córko! - Wysoki i dostojny, dość młody, miał jasne włosy. Zwróciłam uwagę na to, że choć nosił zniszczoną i podartą pelerynę i skromne szaty, wojowie okazywali mu ogromny szacunek - Czy widziałaś na pelerynie krzyż? - Erling Edmundsson wsparł się na łokciach, wyraźnie poruszony. Inga uśmiechnęła się. - Nawet gdyby miał coś na pelerynie, to i tak bym nic nie zobaczyła, taka była zabłocona. Chociaż... - dodała po namyśle. - To możliwe... Ojciec przeżegnał się pośpiesznie. - Święty Boże - wyszeptał. - Musiałaś być, córko, w poważnych tarapatach, skoro ten człowiek zdecydował się pomóc tobie, niewieście. - Zdawało mi się, że coś go przed tym powstrzymuje - powiedziała Inga po chwili zastanowienia. - Powiedz, ojcze, kto to był? Czy któryś z h?vdingów króla? Ojciec potrząsnął głową. - Ktoś znacznie wyższy rangą. To jeden z dwunastu rycerzy, którzy wraz z królem modlili się przy grobie Chrystusa. Pięciu spośród nich powierzono pieczę nad drewnem z krzyża, na którym umarł Zbawiciel. Pięciu wybranych rycerzy ślubowało służyć Bogu i królowi. Postanowili odrzucić wszelkie ziemskie pokusy i zachować czystość, by być godnymi strażnikami Świętego Krzyża. Przysięgli dowieźć relikwię do Norwegii, a także zawsze nosić peleryny, które mieli na sobie, gdy modlili się przy Chrystusowym grobie. Rozumiesz teraz chyba, dlaczego ta podniszczona i zabłocona peleryna jest więcej warta niż strojne szaty h?vdingów. I nie dziw się, że wojowie patrzyli ze zdumieniem, że ten mąż niesie cię w ramionach. Przyrzekł wszak żyć w celibacie i stronić od kobiet! Winnaś mu wielką wdzięczność, że odstąpił od swej przysięgi, by ci pomóc. - A więc to miał na myśli, kiedy mówił, że złamał reguły - rzekła powoli Inga. - Pojmuję teraz, dlaczego się wahał Nie powiedziałeś jednak, ojcze, jak zwą tego męża. Ojciec przez chwilę się zastanawiał. - Wnioskując z twego opisu, córko, nietrudno zgadnąć, którego z pięciu rycerzy krzyżowych spotkałaś. Młody, jasnowłosy... tak, to mógł być tylko on. Ingo, przyszedł ci z pomocą najzacniejszy w tym gronie. Zwą go Ormund Strażnik, on to bowiem od samej Jerozolimy strzegł relikwii. Sigurd Krzyżowiec powierzył mu to zadanie, gdyż uważa go za najsilniejszego, najwaleczniejszego i najszlachetniejszego rycerza. W pełni podzielam opinię króla. Ormund cieszy się wielkim poważaniem, i to nie tylko z racji świętej misji, którą przyszło mu wypełniać. Serce Ingi zabiło mocno. - I ja spotkałam tego człowieka! Mnie, Ingę córkę Erlinga, skromną i biedną dziewczynę, ten święty mąż niósł ulicami Borg! - wykrzyknęła z zachwytem. - No, nie rób z niego świętego - uśmiechnął się ojciec. - Jako wojownik nie zna litości. Ponad innych wynosi go Święty Krzyż, nad którego drobiną sprawuje pieczę. Uważa się jednak jedynie za sługę i pierwszy wyznaje swą małość. - Ale to gorliwy chrześcijanin? - Oczywiście - zapewnił ojciec. - Wszyscy rycerze krzyżowi nawiedzają kościoły, gdziekolwiek się zatrzymujemy, i modlą się o siłę, która pozwoli im wypełnić godnie powierzoną misję. Ich przełożony zresztą traktuje ich bardzo surowo. - To Ormund Strażnik nie jest przełożonym? - Nie, przełożonym jest najstarszy wiekiem krzyżowiec, Gaute Frostesson. Bacznie strzeże, by żaden spośród wybrańców nie łamał reguł. Jest bardzo surowy, surowszy niż sam król, i ma wielką władzę. Obawiam się, że Ormunda spotka kara za to, że ci pomógł. - Może ten przełożony się nie dowie? - Ormund sam mu to wyzna w świętej spowiedzi, a Gaute Frostesson jest bezlitosny. Inga popatrzyła poruszona na ojca. - Ale czy pomoc bliźniemu w potrzebie jest grzechem? - Nie, ale zrozum, Ormund jest strażnikiem relikwii. Słusznie uczynił, ratując cię przed pijanymi wojami, ale potem powinien cię oddać pod opiekę komuś innemu. Nie wolno mu dotykać kobiet, to pierwsza reguła ustanowiona przez Gautego. Inga pokręciła głową. - Nie pojmuję tego. Powiedz mi tylko, ojcze, czy wczoraj wieczorem Ormund miał przy sobie drewno Świętego Krzyża? - Sądzę, że tak. - Święta Maryjo - wyszeptała matka Ingi, patrząc na córkę oniemiałą z wrażenia. W izbie zapadło milczenie, wszyscy troje czuli, jak podniosła jest ta chwila. W końcu Inga zapytała cicho: - Dokąd zostanie przewieziona relikwia? - Do Nidaros , tam ma zostać złożona przy grobie świętego Olafa. Tak król postanowił jeszcze w Jerozolimie. - Do Nidaros - powtórzyła Inga w rozmarzeniu. - To daleka droga. - Przebyliśmy już dłuższą - uśmiechnął się ojciec i westchnąwszy, z zadowoleniem dodał: - Och, jak dobrze wrócić do domu! ROZDZIAŁ IV Inga pielęgnowała ojca z wielką troską. Jej zioła oraz lecznicze maści postawiły go na nogi. Po trochu zaczął wracać do swego starego zajęcia, by w ten sposób zapewnić rodzinie środki do życia. Inga pomagała ojcu w kuźni przy lżejszych pracach. Mimo że co wieczór brała kąpiel w balii przy piecu, miała wrażenie, że nigdy nie zdoła zmyć z siebie brudu. Za to częste mycie włosów w letniej wodzie sprawiło, że włosy dziewczyny stały się jeszcze jaśniejsze i bardziej błyszczące. Niestety, dłonie Ingi poczerniały i zrobiły się szorstkie. Matka zauważyła, że córka bardzo się tym martwi, ale nie było rady, musiała pomagać ojcu, bo nie stać go było na przyjęcie pomocnika. Na szczęście dzięki zajęciu ojca w chacie znowu nie brakowało jedzenia. Chłopi i rzemieślnicy płacili tym, co mieli, przeważnie zbożem, mięsiwem albo chlebem. Ale choć Inga dwoiła się i troiła, pracując w kuźni i wykonując wszystkie prace domowe, matka i tak słabła z dnia na dzień. Zachorowała na chorobę wyniszczającą człowieka od środka, na którą nie było lekarstwa. Inga opiekowała się nią najlepiej jak potrafiła, starała się przynajmniej ulżyć jej cierpieniom. W izbie, w której leżała chora, było zawsze ciepło. Jednak wszystko na próżno. Którejś nocy matka zasnęła i już się nie obudziła. Nie toczyła walki o życie, umarła po cichutku. Łagodna śmierć ukoiła jej długie cierpienia. Inga i ojciec zostali sami, w chacie zrobiło się pusto. Bez matki wszystko wydawało się pozbawione sensu. Inga widziała rozpacz ojca, sama zaś czuła się zmęczona i pełna niepokoju o przyszłość. Któregoś zimowego dnia Inga zaniosła pewnemu wieśniakowi gotowe już narzędzia, które zamówił u jej ojca. Wracała właśnie gościńcem, patrząc z zachwytem na śnieg okrywający dachy niziutkich chat, gdy nagle pośród obsypanych białym puchem drzew dostrzegła na tle błękitnego nieba rycerza na koniu. Wierzchowiec był ciemny, podobnie jak ubranie jeźdźca. Inga zatrzymała się i zaciekawiona odprowadziła wzrokiem rycerza, póki nie zniknął jej z oczu u bram miasta. Wtedy ocknęła się i pobiegła w stronę domu. Jakież było jej zdumienie, gdy zobaczyła, że ten sam jeździec zatrzymuje się przed jej chatą i zeskakuje z konia. Pośpiesznie podeszła i zapytała: - Szukasz, panie, Erlinga Edmundssona? Jeździec, pochylony nad jukami, odwrócił głowę. - Tak. Inga drgnęła. Bez trudu rozpoznała w rosłym mężczyźnie swego wybawcę, choć jasne włosy skrywał mu hełm. Twarz obcego, którą ledwie zauważyła w mroku tamtego pamiętnego wieczoru, teraz po prostu ją zachwyciła. Była niezwykle urodziwa, choć brwi nadawały jej surowy wyraz. Zielone oczy patrzyły z powagą. Inga ukłoniła się. - Dzięki ci, panie, za pomoc. - Ingo córko Erlinga - odrzekł surowo. - Przecież mówiłem już, żebyś nie nazywała mnie panem. Czy twój ojciec jest w chacie? - Nie, w kuźni, ale zaraz go zawołam. - Nie trzeba, pójdę tam. Tylko poprawię juki, bo poluzowały się w czasie drogi. - Pozwól, że pomogę - ożywiła się Inga. - Przywykłam do pracy. - Od czego masz takie zniszczone ręce? - zapytał Ormund, patrząc na jej dłonie. - Zdaje mi się, że nie zajmowałaś się haftem i robótkami, jak przystało niewieście. Inga pośpiesznie ukryła dłonie za plecami i zaczerwieniona odpowiedziała: - Muszę pomagać ojcu w kuźni. Jeszcze nie całkiem wyzdrowiał. Leczę go przeróżnymi ziołami, ale widać nie jestem dość biegła. Jeździec popatrzył zamyślony na zarumienioną twarz dziewczyny i loczki nad jej czołem. - Wydawało mi się, że twój ojciec nigdy już nie będzie chodził, a co dopiero mówić o pracy - rzekł powoli. - Właśnie w związku z twoim ojcem król Sigurd przysłał mnie tutaj. Dotarły do niego wieści, że Erling kowal wraca do zdrowia. Inga wskazała Ormundowi drogę do kuźni. Ojciec, zaskoczony, przerwał robotę i z szacunkiem ukłonił się gościowi. - Witam cię, Ormundzie synu Ingjalda, co cię tu sprowadza? - Sigurd Krzyżowiec potrzebuje, Erlingu, twojej pomocy. Doszły go słuchy, że wróciłeś do swych zajęć, więc kazał posłać po ciebie. Prosi, byś dołączył do moich wojów. Wieziemy świętą relikwię do Konghelli. Ojciec Ingi popatrzył zdziwiony na rycerza. - Przecież król przysięgał w Jerozolimie, że drewno krzyża, na którym umarł Zbawiciel, zostanie złożone u grobu świętego Olafa w Nidaros! Twarz Ormunda zdawała się nieprzenikniona. - Król Sigurd zmienił zdanie. Uznał, że Święty Krzyż powinien chronić nasz kraj przed atakami wrogów, a właśnie Konghella leży na najdalej na południe i wschód wysuniętym skrawku Norwegii. Król planuje zbudowanie tam zamku oraz świątyni, w której zostanie złożona relikwia. Krążą pogłoski, że wzdłuż wybrzeża ruszyli Wenedowie, i dlatego król rozkazał, bym oddziały, którymi dowodzę, poprowadził do Konghelli. Erling Edmundsson pokiwał głową zamyślony. - Może i król postępuje mądrze, że każe przewieźć tam Święty Krzyż? Dlaczego jednak miałbym z wami jechać. Czy nie ma innych kowali? - Król chce mieć ciebie. Podczas wyprawy do Jerozolimy dobrze się sprawiłeś, a sam wiesz najlepiej, że król ceni tych, którzy oddali mu przysługę. Erling Edmundsson przez dłuższą chwilę milczał zamyślony. - Chciałbym znów podążyć za królem. Sądzę nawet, że zdrowie pozwoliłoby mi na to. Nie mogę jednak zostawić mojej córki samej. Nie, Ormundzie Strażniku, po prostu nie mogę. Już teraz mężczyźni zerkają na nią łakomie. - Nie masz nikogo, komu mógłbyś ją powierzyć? Erling pokręcił głową. - Czy sądzisz, że nie myślałem już o tym, gdy oboje z żoną ciężko chorowaliśmy? Ale nie znam nikogo. Mam tylko nadzieję, że znajdę jej dobrego męża, na razie jednak, zanim sama nie będzie pewna swoich uczuć, nie chciałbym wydawać jej za mąż. Wiem, że zwykle nikt nie pyta kobiet o zdanie w tych sprawach, ale Inga to moje jedyne dziecko i nie chciałbym jej unieszczęśliwić. Jej posagiem jest tylko uroda i dobre serce. Sądzę, że źle bym uczynił, nadmiernie się spiesząc z wydaniem jej za mąż. Poza tym... Poza tym jest mi tu potrzebna. Tylko ona potrafi ulżyć moim cierpieniom, gdy odzywają się rany odniesione w czasie wyprawy. Pomaga mi też w kuźni. - Uważam, że pracuje zbyt ciężko - rzekł Ormund. - Ale rozumiem, że to jest konieczne. - Tak, nieraz serce mi krwawi, kiedy patrzę, jak haruje. Doradź mi, Ormundzie, co mam zrobić. Nie chciałbym odmawiać królowi, a nie zostawię Ingi samej. Może mogłaby pojechać razem ze mną? Ormund milczał przez chwilę. - Myślałem o tym. Droga jednak przed nami daleka, a ziąb niemiłosierny. Poza tym już nieraz się przekonałem, jak kłopotliwa jest obecność kobiet w czasie wyprawy. A co dopiero jeśli idzie o taką urodziwą pannę... - Twoich wojów się nie obawiam - odpowiedział Erling. - Przecież będziesz z nami, a także Święty Krzyż, którego strzeżesz. Czyż to nie wystarczy, by uchronić niewinność mej córki? Nie wiem tylko, jak Inga zniesie trudy podróży w samym środku mroźnej zimy. - Obawiam się, że może marznąć - rzekł Ormund. - Gdybyśmy tak mogli wziąć sanie, nie byłoby kłopotu, ale w siodle... - Zniosę to - zdecydowanie wtrąciła się Inga. - Ormundzie Strażniku, zgódź się! Obiecuję, że nie będę dla nikogo ciężarem. Podążymy konno za wojskiem, zaopiekuję się ojcem i zadbam o jego zdrowie. Postaram się nie rzucać nikomu w oczy. - O, to może być trudne - uśmiechnął się Ormund. - Ale niech tak będzie. Dołączycie do nas za siedem dni, kiedy przybędziemy do miasta. - Jak długo pozostaniemy w Konghelli? - zapytał Erling. - Nie potrafię ci powiedzieć. Teraz przebywa tam książę ?ystein, ale nie sądzę, by zatrzymał się na dłużej, przecież musi wracać do Nidaros. Za to później przybędzie król Sigurd i on z pewnością zechce, byś pomagał przy budowie zamku. - Wobec tego sprzedam to, co posiadam - zdecydował Erling. - Kupię natomiast konie, ciepłe odzienie i to wszystko, co będzie potrzebne podczas wyprawy. Jak sądzisz, uda nam się znaleźć jakiś kąt do zamieszkania w Konghelli? - Na pewno. Pomogę ci w tym - obiecał Ormund Strażnik i zgodził się zostać u kowala na wieczerzy. Inga zaproponowała Ormundowi, że połata jego zniszczoną pelerynę, na co on przystał dopiero po dłuższym wahaniu. Podziękował jednak ciepło, gdy dziewczyna starannie pozaszywała rozdarcia. Właśnie wtedy Inga poczuła, że za takiego mężczyznę gotowa byłaby umrzeć, tak zaimponował jej przymiotami ducha i mądrością. Siedziała cicho w kąciku, jak przystało na skromną pannę, i z wypiekami na twarzy słuchała wspomnień ojca i Ormunda z wyprawy do Jerozolimy. Zwróciła uwagę na to, że gość zjadł niewiele, choć wystawiła najlepsze jedzenie, jakie mieli. Zgodnie z regułami zakonu Strażników Krzyża starał się też nie patrzeć w jej stronę. Za to Inga nie spuszczała z niego oczu, nigdy dotąd nie spotkała równie urodziwego rycerza. Silne dłonie bez wątpienia dzierżyły pewnie miecz. Wprawdzie twarz Ormunda, okolona jasnymi włosami, wydawała się Indze chłodna i surowa, ale emanowała z niej szlachetność. Nikt nie byłby lepszym strażnikiem relikwii, uznała. ROZDZIAŁ V Siedem dni później Ormund Strażnik wraz ze swą drużyną wjechał do Borg. Na wieść o tym, że do bram miasta zbliża się grupa jeźdźców, Erling i Inga ubrali się pośpiesznie i dosiedli koni, by nikt nie musiał na nich czekać. Kowal kupił córce wierzchowca i damskie siodło. Dziewczyna przez kilka ostatnich dni wprawiała się na błoniach podmiejskich w jeździe konnej, bacząc pilnie, by nikt nie był świadkiem jej pierwszych nieudanych prób i częstych upadków. Uczyła się szybko i w krótkim czasie poczyniła niebywałe postępy. Teraz więc siedziała pewnie w siodle, wpatrując się niecierpliwie w miejską bramę. W jukach spoczywały wszystkie niezbędne rzeczy, a wśród nich pudełeczko z suszonymi ziołami i innymi medykamentami, które Inga zabrała na wypadek, gdyby zdrowie ojca się pogorszyło. Poprzedniego dnia pożegnała się z miastem, odwiedziła także grób matki, niepewna, czy kiedykolwiek powróci w rodzinne strony. Otrząsnąwszy się jednak ze smutku, podekscytowana rozmyślała o przyszłości Teraz otulona ciepłą peleryną z ciemnoniebieskiego sukna, z wyglądającymi spod kaptura złocistymi lokami, zaróżowionymi od chłodu i podniecenia policzkami i promieniejącymi błękitnymi oczami wyglądała naprawdę ślicznie. Kiedy Ormund Strażnik zatrzymał swego karego konia przed chatą kowala i dojrzał nieśmiały uśmiech dziewczęcia, poczuł się tak, jakby strzała trafiła go prosto w serce. Czy zdołam ją ochronić przed pięcioma setkami wojów? pomyślał przerażony. Nie powinienem był pozwolić, by towarzyszyła ojcu! Jest na to zbyt młoda i zbyt urodziwa. Żegnani przez mieszkańców Borg, wyjechali z miasta i niebawem dotarli nad rzekę Raumaelven, zwaną także Gl?ma. Tam Ormund Strażnik wstrzymał konia i zawołał: - Na lód wjeżdżajcie pojedynczo! Nurt jest w tym miejscu wartki, a lód miejscami niezbyt gruby. Przeprawa przez rzekę zajęła sporo czasu. Wojowie ustawili się w szeregu i niczym cienka, długa wstążka rozciągnęli się po obu brzegach skutej lodem rzeki. Inga niecierpliwie oczekiwała na swą kolej. Ojciec, odziany w kaftan z ciepłych owczych skór, gawędził z towarzyszami poznanymi podczas wyprawy do Jerozolimy, więc dziewczyna czuła się trochę samotna. Pochyliła się i wtulona w końską szyję, pogłaskała zwierzę. Jak dobrze, że chociaż w nim miała przyjaciela! Tak cierpliwie znosił jej pierwsze nieudane próby jeździeckie! Początkującej amazonce damskie siodło wydawało się strasznie śliskie i strome, chwilami wątpiła, czy kiedykolwiek zdoła się w nim utrzymać. W końcu opanowała tę sztukę, co zarówno ona sama, jak i wierne zwierzę przyjęło z wyraźną ulgą. Wreszcie i Inga wjechała na rozkruszony przez końskie podkowy i rozjeżdżony przez płozy sań lód. Siedziała w siodle zdenerwowana, lękała się, że koń może się poślizgnąć. Dopiero gdy dotarła szczęśliwie na drugi brzeg, odetchnęła z ulgą i poklepała wierzchowca, żeby mu podziękować. Ruszyli dalej przez Austfold. Tylko raz zatrzymali się na popas, by się posilić i dać wytchnąć koniom. U schyłku dnia Inga całkiem zesztywniała od siedzenia w tej samej pozycji. Próbowała poruszać palcami u stóp, które dotkliwie jej zmarzły, zabijała dłonie schowane w ciepłych rękawicach i od czasu do czasu chuchała, żeby ogrzać palce. Mróz szczypał ją w nos, a brwi i długie rzęsy pokryły się szronem. Słońce zaszło, śnieg skrzypiał pod końskimi kopytami. Ojciec i córka co chwila pytali się wzajemnie o samopoczucie, ale żadne z nich nie przyznawało się do zmęczenia. Nieoczekiwanie przed jeźdźcami otworzyła się rozległa równina. - Gdzie jesteśmy? - zapytała Inga. - To Iddefjorden. Jeszcze dzisiejszego wieczoru musimy się przeprawić przez fiord. Po drugiej stronie znajduje się osada, a także gospoda, gdzie czekają na nas z ciepłą strawą. - Nakarmią pięciuset wojów? - Oczywiście, przywykli do tego, tędy często przemieszcza się wojsko. Flota królewska często wpływa do fiordu, gdy trzeba naprawić okręty. Trochę za długo trwała przeprawa przez Gl?mę, gdyby nie to, zdążylibyśmy dotrzeć do osady przed zmrokiem. Inga z lękiem popatrzyła na zatokę. - Myślisz, że lód nas utrzyma? - Ormund Strażnik zna dobrze ten teren, poza tym rozproszymy się, żeby nie obciążać nadmiernie lodu w jednym miejscu. Tuż przy brzegu lód był bardzo cienki, gdyż zalewała go fala przypływu, i dlatego wojowie ułożyli pnie, tak by konie mogły po nich przejść na grubą, mocną taflę. Inga jednak ze ściśniętym gardłem nasłuchiwała złowrogiego trzeszczenia. - Lód się załamuje - wyszeptała przerażona. - Przeciwnie - uśmiechnął się ojciec. - Jest coraz mocniejszy. Nic się nie bój! Upłynęła długa chwila, nim Inga zdołała uciszyć łomotanie serca. Zaraz jednak znów drgnęła przerażona. Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy widać jeszcze brzeg, gdy nagle ujrzała podążające w ślad za wojskiem szare cienie. - Ojcze, popatrz! - zawołała. Erling Edmundsson odwrócił się w siodle i krzyknął: - Wilki! Wojowie powtórzyli wołanie i wnet wiadomość dotarła na czoło oddziału. Ormund Strażnik polecił kontynuować przeprawę, by jak najszybciej wszyscy dotarli na drugi brzeg, i rozpalić ogniska. Sam zaś z grupką wybranych ludzi cofnął się na tyły, by je ochraniać. Po drodze zawołał do Ingi: - Jedź najprędzej jak potrafisz! Trzymaj się blisko innych i uważaj, żebyś nie została sama na końcu. Obecność Ormunda podziałała na dziewczynę jak balsam. Przerażenie i panika zniknęły, zastąpił je dziwny spokój. Nic złego się nie stanie, bo przecież Ormund obroni mnie przed wygłodzonymi bestiami, powtarzała w duchu. Wojowie nie zamierzali atakować sfory wilków, wzmogli jedynie czujność. Gdy Inga raz jeszcze obejrzała się za siebie, znowu dostrzegła kłębiące się szare cienie. Wreszcie zapłonęło pierwsze ognisko na brzegu, ku któremu zmierzali, potem kolejne i jeszcze jedno. Wierzchowiec Ingi stanął dęba przerażony widokiem ognia, ale dziewczyna jakimś cudem utrzymała się w siodle. Nad fiordem zgromadzili się mieszkańcy wioski i rozpalali kolejne ogniska. - Uważaj! Woda! - usłyszała nagle Inga. W ostatniej chwili zmusiła konia do skoku. Gdy nareszcie znalazła się w bezpiecznym miejscu i próbowała uspokoić rozdygotane zwierzę, podjechał do niej Ormund. Wskazał jej dziedziniec jakiejś zagrody, sam zaś zawrócił nad fiord. Gdzieś w oddali rozlegało się echem wycie zawiedzionych wilków. Co by było, gdybym nie obejrzała się za siebie? pomyślała ze zgrozą Inga. Kto wie, czy zdołałabym się wówczas uratować przed sforą zgłodniałych bestii? W zagrodzie przybyszów przyjęto serdecznie i ugoszczono. Przygotowano też posłania. Kiedy podróżujący posilali się przy stole, do chaty wszedł Ormund. Zapytał, jak znieśli trudy minionego dnia, a otrzymawszy uspokajającą odpowiedź, wyszedł. Inga nie miała odwagi się przyznać, że ledwie siedzi na obolałych pośladkach. Po posiłku ułożyła się na posłaniu i w okamgnieniu zasnęła. ROZDZIAŁ VI Po obfitym śniadaniu opuścili zagrodę w Helle i ruszyli w dalszą drogę na południe. Tylko raz tego ranka Inga widziała Ormunda, wtedy gdy pomagał jej dosiąść konia. Sadowiąc się w siodle, nie zdołała stłumić jęku. Rycerz zapytał, czy coś ją boli, ale zaraz umilkł i zmieszany spuścił wzrok Dziewczyna, choć zawstydzona, nie mogła powstrzymać uśmiechu, tak rozbawiło ją zakłopotanie Ormunda. Tego dnia do Ingi przyłączył się młody rycerz. Był wesoły i dobrze się z nim gawędziło, rzucał dowcipne uwagi i mądrze replikował. Zabawnie naśladował starszych wiekiem wojów, a przy tym potrafił żartować także z samego siebie. Inga już od dawna nie śmiała się tak serdecznie. Przez ostatnie lata pracowała ciężko, zmagała się z biedą i chorobą rodziców i niemal zapomniała, co to radość i beztroska. Ojciec patrzył na córkę ze zdumieniem, ale widząc ją tak rozpromienioną, nie przepędził młodzieniaszka. Zrobił to w końcu Ormund Strażnik. - Kalv! - rzucił ostro. - To nie twoje miejsce! - Ależ, Ormundzie, on mi wcale nie przeszkadza - zapewniła pospiesznie Inga. - Zachowuje się wobec mnie przyjaźnie i uprzejmie. Od wielu lat nie przebywałam w towarzystwie rówieśników. - Nie mam nic przeciwko temu, że miło wam się gawędzi - oznajmił lodowatym tonem Ormund. - Ale jeśli jeden z wojów uzyska zgodę na przebywanie w twoim towarzystwie, inni mogą pomyśleć, że też mają do tego prawo, a wówczas stracę nad nimi kontrolę. Kalv, wracaj na swoje miejsce w szeregu! Indze żal było rozstawać się z tak sympatycznym towarzyszem podróży, posłała więc Ormundowi zagniewane spojrzenie. Ten jednak nie przejął się jej reakcją i nie zmienił zdania. Kalv posłuchał zaś bez słowa protestu, bo tak jak i inni wojowie czuł ogromny respekt przed Ormundem Strażnikiem. Koło południa zatrzymali się na zboczu wzgórza. Inga pomogła nakarmić konie, a potem wraz z ojcem posiliła się chlebem i wędzonym mięsiwem. Zauważyła, że Kalv macha do niej, i również mu pomachała, ale nie odważyła się z nim rozmawiać. Ona także czuła ogromny szacunek dla Ormunda Strażnika i nawet ze skruchą w głosie poprosiła, by wybaczył jej, że odważyła się mu sprzeciwiać. - Wybaczam - skwitował krótko, dając Indze wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie dalszej dyskusji. Na szczęście ucichł wiatr, ale i tak było zimno. Karmiąc konie, Inga przytupywała, żeby nie zmarzły jej nogi. Z przyjemnością zajmowała się zwierzętami, bo odwzajemniały się ciepłem i sprawiały, że czuła się mniej samotna. Nagle podbiegł do niej jakiś woj. - Ormund Strażnik prosił, żeby przyprowadzić panienkę. Jeden z naszych ludzi odmroził sobie nogi! - Mnie? - zdumiała się Inga. - Wszyscy wiedzą, jak doskonale opiekowała się panienka matką, a ojca uzdrowiła - z szacunkiem rzekł mężczyzna. - Ormund Strażnik wierzy w umiejętności panienki i pragnie, byś pomogła, jasnowłosy aniele. Coś podobnego! Uczynili ze mnie anioła! zdumiała się. Skąd im to przyszło do głowy? Podążyła jednak za wojem do dowódcy. Ormund wyszedł jej na spotkanie. - Nie przeraź się tym, co ujrzysz - uprzedził. - Ten człowiek jest i tak już dostatecznie przestraszony, choć stara się to za wszelką cenę ukryć. Inga podeszła do mężczyzny, który siedział na ziemi na cienkiej pelerynie. Zatroskana popatrzyła na jego liche, podniszczone onuce. Gdy odsłonięto odmrożoną nogę, Inga poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Spuchnięta stopa przypominała banię, a duży palec miał granatowoczarną barwę. - Jak druga noga? - wykrztusiła wreszcie z siebie. - Dobrze - odrzekł chory, patrząc na nią z nadzieją. Inga dostrzegła w jego oczach lęk, mimo że starał się zachować spokój. Zerknęła bezradnie na Ormunda, który stał z drugiej strony. - To ubogi chłopski syn, który dołączył do nas, bo chciał w Konghelli pomagać przy budowie zamku - wyjaśnił Ormund. - Nie miałem pojęcia, że jest tak marnie obuty. Popełniłem błąd, bo nie sprawdziłem tego wcześniej. Inga w milczeniu stała przy chorym. Wokół tłoczyli się wojowie, patrząc na nią z nadzieją, choć wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, co należy uczynić. Nagle zrozumiała, że ci ludzie jej ufają. Ciepło jej się zrobiło na sercu, gdy sobie uświadomiła, że jej poświęcenie i troska o chorych rodziców znane były nawet poza Borg. Ponownie przechwyciła spojrzenie Ormunda. Jego oczy wpatrywały się w nią ze spokojem, jednak dziewczynie wydało się, że ten człowiek wie, co ona myśli i czuje. Przypomniało jej się, jak się zdumiał, gdy dowiedział się, że ojciec Ingi wrócił do pracy. Wojowie, którzy ujrzeli ojca na koniu, także przecierali oczy ze zdziwienia. Nikt nie wierzył, że przeżyje, a tymczasem ona go uzdrowiła! Westchnęła ciężko, a potem zarządziła krótko: - Rozpalcie ogień! Wystarczy niewielkie ognisko. Kto ma ostry nóż? Kilkanaście noży wyciągnięto w jej stronę, wybrała najostrzejszy. Ubogi chłop wpatrywał się w nią blady jak ściana. Inga czuła, że zbiera się jej na mdłości, serce zaś waliło mocno. Przecież co innego leczyć rany ojca, a co innego obciąć obcemu człowiekowi odmrożone palce! Chcąc odpędzić kłębiące się w głowie myśli, przemówiła do chorego: - Mój ojciec zabrał ze sobą dodatkową parę butów, dostaniesz je potem. Chłop pokiwał tylko głową, jego twarz wydawała się jakby wykuta w kamieniu. Inga obmyła nóż śniegiem i potrzymała go przez chwilę w płomieniach. - Dlaczego trzymasz nóż w płomieniach? - zapytał chory ochrypłym głosem. - Żeby go oczyścić w świętym ogniu od złych mocy. Tak mnie uczono. Kiwnął głową ze zrozumieniem. - Ormundzie - zwróciła się Inga szeptem do dowódcy. - Czy użyczysz mi puszki z relikwią? Popatrzył na nią pytająco, ale po chwili z mieszka przy pasie wyjął puszkę. Inga wzięła ją do rąk i uklęknąwszy, przycisnęła mocno do piersi. Spuściła głowę i pomodliła