14779

Szczegóły
Tytuł 14779
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14779 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14779 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14779 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ksi��ki Richarda Morgana wydane przez ISA Sp. z o.o. Modyfikowany W�giel Upad�e Anio�y Zbudzone Furie Si�y Rynku ZBUDZONE FURIE Tytu� orygina�u: WOKEN FURIES Copyright � 2005, 2006 Richard Morgan. Wszelkie prawa zastrze�one. First published by The Orion Publishing Group Ltd, London. Prawa do wydania polskiego nale�� do ISA Sp. z o.o., Warszawa 2006. Ilustracja na ok�adce: �ukasz Mrozek Wszystkie postacie wyst�puj�ce w tej ksi��ce s� fikcyjne. Jakiekolwiek podobie�stwo do os�b prawdziwych, �yj�cych lub nie, jest ca�kowicie przypadkowe. Ksi��ka jest chroniona polskim i mi�dzynarodowym prawem autorskim. Jakiekolwiek jej powielanie lub nieautoryzowany u�ytek jej zawarto�ci jest zabronione bez pisemnej zgody wydawcy lub w�a�ciciela praw autorskich. Wydanie I Wydawca: ISA Sp. z o.o. T�umaczenie: Marek Pawelec Korekta: Aleksandra Gietka-Ostrowska Sk�ad: KOMPEJ Informacje dotycz�ce sprzeda�y hurtowej, detalicznej i wysy�kowej: ISBN: 83-7418-114-1 ISBN: 978-83-7418-114-3 ISA Sp. z o.o. Al. Krakowska 110/114 02-256 Warszawa tel./fax (0-22) 846 27 59 e-mail: [email protected] Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej: www. isa.pl Ta ksi��ka jest dla mojej �ony Virginii Cottinelli kt�ra wie, co to przeszkody PODZI�KOWANIA Wi�kszo�� tej ksi��ki po prostu wymy�li�em. W kilku miejscach, gdzie nie by�o to mo�liwe, wdzi�czny jestem za pomoc nast�puj�cym osobom: Dava Clare dostarczy� mi bezcennych rad i wiedzy w zakresie wspinaczki, zar�wno na papierze, jak i na �cianie. Doskona�a powie�� Kema Nunna Tapping the source i e-maile Jaya Caselberga umo�liwi�y wgl�d w kultur� surfer�w. A Bernard w Diving Fornells nauczy� mnie, jak bezpiecznie przetrwa� pod wod�. Je�li co� napisa�em �le, ponosz� za to win� ja, nie oni. Szczeg�lne podzi�kowania dla Simona Spantona i Carolyn Whitaker, kt�ra czeka�a z niewyczerpan� cierpliwo�ci� i absolutnie nigdy nie przypomina�a o terminach. Furia (rz): 1 a dzika, niekontrolowana i cz�sto niszczycielska w�ciek�o��... 2 dzika, nieopanowana si�a lub dzia�alno�� 3a jedna z trzech m�ciwych bogi�, kt�re w greckiej mitologii kara�y zbrodnie 3b z�a lub m�ciwa kobieta The New English Penguin Dictionary 2001 PROLOG Miejsce, w kt�rym mnie obudzili, musia�o by� starannie przygotowane. To samo dotyczy�o sali recepcyjnej, gdzie wy�uszczy�i spraw�. Rodzina Har�ana niczego nie robi po�owicznie i, jak mo�e potwierdzi� ka�dy przyj�ty, lubi sprawia� dobre wra�enie. Podkre�lone z�otem czarne dekoracje pasuj�ce do rodzinnych herb�w na �cianach, w tle prawie nies�yszalne d�wi�ki maj�ce przypomina� o szlachectwie. W rogu jaki� marsja�ski artefakt, milcz�co sugeruj�cy, �e opieka nad �wiatem przesz�a od naszych dawno nieistniej�cych, nieludzkich dobroczy�c�w w r�ce twardej i nowoczesnej oligarchii Pierwszych Rodzin. Obowi�zkowa ho-lorze�ba starego Konrada Harlana w pozie przepe�nionego triumfem planetarnego odkrywcy. Jedna r�ka uniesiona w g�r�, druga os�ania twarz przed promieniami obcego s�o�ca. I tym podobne. I w�r�d tego wszystkiego pojawia si� Takeshi Kovacs, wynurzaj�c si� ze zbiornika pe�nego �elu, upow�okowiony w zupe�nie nieznane, nowe cia�o, charcz�cy w �agodnym pastelowym �wietle, podnoszony do pionu przez skromne dworskie s�u�ki w powycinanych strojach k�pielowych. R�czniki o niezg��bionej puszysto�ci, by zetrze� wi�kszo�� �elu, i szlafrok z podobnego materia�u, by niepewnie przej�� do nast�pnego pokoju. Prysznic, lustro - lepiej przyzwyczaj si� do tej twarzy, �o�nierzu - i nowy zestaw ubra� dla nowej pow�oki, a p�niej do sali audiencyjnej na rozmow� z cz�onkiem rodziny. Oczywi�cie kobiet�. Znaj�c moje akta, absolutnie nie wykorzystaliby do tego m�czyzny. Porzucony w wieku dziesi�ciu lat przez ojca alkoholika, wychowywany z dwoma m�odszymi siostrami, �ycie pe�ne sporadycznych reakcji psychotycznych w kontaktach z patriarchalnymi przedstawicielami w�adzy. Nie, to kobieta. Jaka� wytworna ciotka, kt�rej powierza si� tajne misje rodziny Harlana. Subtelna pi�kno�� w indywidualnie hodowanej pow�oce, prawdopodobnie tu� po czterdziestce rachuby standardowej. 9 - Witamy z powrotem na �wiecie Harlana, Kovacs-san. Wygodnie panu? - Tak. A pani? G�adka bezczelno��. Szkolenie Emisariusza pozwala wch�ania� szczeg�y otoczenia z pr�dko�ci� nieosi�galn� dla zwyk�ych ludzi. Rozgl�daj�c si�, Takeshi Kovacs w u�amku sekundy rozumie wszystko i od chwili wyj�cia z wanny wie, �e go potrzebuj�. - Ja ? Mo�e mnie pan nazywa� Aiur�. - Wykonuje subtelny gest. M�wi w amangielskim, nie po japo�sku, ale pi�knie skonstruowane niedopowiedzenie, elegancja, z jak� unika obrazy, nie odwo�uj�c si� do oburzenia, jasno wskazuj� na kulturalne korzenie Pierwszych Rodzin. - Cho� w tej sprawie nie jest istotne, kim jestem. My�l�, �e i tak wie pan, kogo reprezentuj�. - Tak, to oczywiste. - Mo�e to subsonika, a mo�e po prostu trze�wa reakcja kobiety na moj� beztrosk�, ale t�umi� arogancki ton. Emisariusze wch�aniaj� to, co ich otacza, i do pewnego stopnia ten proces powoduje ska�enie. Cz�owiek cz�sto odkrywa, �e instynktownie przejmuje obserwowane zachowanie, zw�aszcza je�li intuicja Emisariusza podpowiada, �e dzi�ki temu zdobywa si� przewag�. - A wi�c zosta�em tymczasowo przeniesiony. Aiura odkasluje delikatnie. - Mo�na to tak uj��. - Misja solo? - Samo w sobie nic niezwyk�ego, ale te� ma�o przyjemne. Fakt, �e jest si� elementem zespo�u Emisariuszy gwarantuje poczucie bezpiecze�stwa, na kt�re nie ma szans podczas wsp�pracy ze zwyk�ymi istotami ludzkimi. - Tak. B�dzie pan jedynym Emisariuszem. Bardziej konwencjonalnymi zasobami mo�e pan za to dysponowa� w znacznych ilo�ciach. - Brzmi nie�le. - Mamy nadziej�. -A wi�c, co mam zrobi�? Kolejne delikatne chrz�kni�cie. - Wszystko w swoim czasie. Chcia�abym ponownie zapyta�, czy pow�oka jest wygodna? - Sprawia bardzo dobre wra�enie. - Nagle to sobie u�wiadamiam. Bardzo sprawne reakcje na imponuj�cym poziomie, nawet dla kogo� przyzwyczajonego do pow�ok bojowych Korpusu. Pi�kne cia�o, przynajmniej od wewn�trz. - To co� nowego z Nakamury? - - Nie. - Czy spojrzenie kobiety umyka w g�r� i w lewo? Jest szefo w� ochrony, pewnie ma wbudowany wy�wietlacz siatk�wkowy. - Har- kany Neurosystems, hodowane na pozaplanetarnej licencji Khumalo- Cape. Emisariusze nie powinni okazywa� zdziwienia. Nie wolno im marsz czy� czo�a. * - Khumalo? Nigdy o nich nie s�ysza�em. - Tak, nie m�g� pan. - Czyli? - Powiem tylko, �e wyposa�yli�my pana w najlepsz� dost�pn� biotechnologi�. Pewnie nie musz� wylicza� mo�liwo�ci pow�oki komu� o pa�skim przygotowaniu. Je�li zapragnie pan pozna� szczeg�y, dzi�ki wy�wietlaczowi w lewej cz�ci pola widzenia uzyska pan dost�p do podr�cznika. - Lekki u�miech, mo�e ze �ladami znu�enia. - Harkany nie zosta�y wyhodowane specjalnie na potrzeby Emisariuszy, ale nie by�o czasu na przygotowanie indywidualizowanego zam�wienia. - Macie tu jaki� kryzys? - Bardzo pan przenikliwy, Kovacs-san. Tak, sytuacj� mo�na uzna� za krytyczn�. Chcieliby�my, �eby natychmiast zacz�� pan prac�. - C�, za to w�a�nie mi p�ac�. - Tak. - Czy poruszy teraz spraw� tego, kto w�a�ciwie mi p�aci? Pewnie nie. -Jak niew�tpliwie ju� pan zgad�, b�dzie to misja tajna. Zupe�nie inna ni� na Sharyi. Cho� jak rozumiem, pod koniec kampanii mia� pan do czynienia z terrorystami. - Tak. -Po tym jak zniszczyli�my ich mi�dzyplanetarn� flot�, zag�uszyli�my systemy transmisji danych, rozbili�my ich ekonomi� i zasadniczo wyeliminowali�my mo�liwo�� globalnego oporu, zostali tam twar-dog�owi, kt�rzy nie zrozumieli przekazu Protektoratu. Wi�c wy�apali�my ich. Infiltracja, ob�askawienie, korupcja, zdrada. Ciche morderstwa. Troch� si� tym zajmowa�em. - Dobrze. Ta praca b�dzie podobna. - Macie problem z terrorystami? Zn�w pojawili si� �uelli�ci? Lekcewa��cy gest r�ki. Nikt ju� nie traktuje powa�nie �uellizmu. Ju� odporu stuleci. Tych kilku �yj�cych, prawdziwych �uellist�wprzehan-dlowa�o swoje rewolucyjne zasady na dochodow� zorganizowan� przest�pczo��. Nie stanow� zagro�enia dla tej kobiety i reprezentowanej przez ni� oligarchii. To pierwsza wskaz�wka, �e sytuacja wcale nie jest tak oczywista. - Mam na my�li raczej polowanie na cz�owieka, Kovacs-san. Kon kretn� osob�, bez podtekst�w politycznych. -1 chcecie wsparcia Emisariuszy? -Nawetprzez mask� kontroli musia�o przenikn�� zdziwienie. Unios�em brwi. M�j g�os pewnie te� troch� zdradzi�. - Musi to by� kto� wyj�tkowy. - Tak. Jest. Prawd� m�wi�c, to by�y Emisariusz. Kovacs-san, zanim przejdziemy do szczeg��w, my�l�, �e musimy wyja�ni� jedn� spraw�, kt�ra... - Z pewno�ci� musi pani co� wyja�ni� z moim oficerem dowodz�cym. Poniewa� wygl�da mi to na marnowanie czasu Korpusu Emisariuszy. Nie robimy takich rzeczy. - ...mo�e by� dla pana szokiem. Bez w�tpienia wierzy pan, �e zosta� upow�okowiony kr�tko po kampanii na Sharyi. Mo�e zaledwie kilka dni po transferze strunowym. Wzruszenie ramion. Opanowanie Emisariusza. -Dni czy miesi�ce, nie robi mi to du�ej r�... - Dwa wieki. -Co? - Tak jak powiedzia�am. Sp�dzi� pan w przechowalni prawie dwie �cie lat. W czasie rzeczywistym... Opanowanie Emisariusza wylatuje przez okno. - Co, do diabla, sta�o si�... - Prosz�, Kovacs-san. Wys�uchaj mnie. - Ostry, rozkazuj�cy ton. A potem, gdy warunkowanie zn�w mnie wy��cza, zmuszaj�c do s�uchania i uczenia si�, troch� ciszej: - P�niej przeka�� panu wszystkie szczeg�y, jakie zapragnie pan pozna�. W tej chwili powinno panu wystarczy�, �e nie stanowi pan ju� cz�ci Korpusu Emisariuszy jako takiego. Mo�e si� pan uzna� za rentiera rodziny Harlana. Odleg�y o stulecia od ostatnich zapami�tanych na �ywo do�wiadcze�. Upow�okowiony poza czasem. Wiele pokole� od znanych ludzi i przedmiot�w. Jak cholerny przest�pca. C�, technika asymilacyjna Emisariuszy powinna to ju� opanowa�, ale... - W jaki spos�b... - Plik pa�skiej osobowo�ci rodzina naby�a jaki� czas temu. Jak powiedzia�am, p�niej mog� poda� wi�cej szczeg��w. Nie musi si� pan tym przejmowa�. Kontrakt, kt�ry chc� panu zaproponowa�, jest naszym zdaniem wyj�tkowo korzystny. Wa�ne jest jednak, by pan zrozumia�, �e konieczne jest wykorzystanie pa�skich umiej�tno�ci Emisariusza. Nie jest to �wiat Harlana, jaki pan zna�. - - Z tym sobie poradz�. - Niecierpliwie. - Tym si� zajmuj�. -Dobrze. Teraz, oczywi�cie, b�dzie pan chcia� wiedzie�... - Tak. - St�umi� szok... Jak opaska na krwawi�cej ko�czynie. Jesz cze raz zebra� do�wiadczenie i butn� beztrosk�. Trzyma� si� tego, co oczywiste, kluczowego w tym wszystkim faktu. � Wi�c kim, do cholery, jest ten by�y Emisariusz, kt�rego tak bardzo chcecie z�apa�? * * * Mo�e tak to wygl�da�o. Z drugiej strony, mo�e nie. Wnioskuj� na podstawie podejrze� i fragmentarycznej wiedzy z p�niej. Buduj� z tego, co uda mi si� odgadn��, wykorzystuj� intuicj� Emisariusza, by wype�ni� �uki. Ale mog� si� myli�. Nie wiem. Nie by�o mnie tam. I nie widzia�em jego twarzy, kiedy powiedzieli mu, gdzie jestem. Ze to ja... i c� musi z tym zrobi�. CZE�� I OTO K//7 JESTE� We� to do siebie... QUELLCRISTA FALCONER Rzeczy, kt�re powinnam ju� wiedzie�, Tom II ROZDZIR� PIERUSZy Uszkodzenia. Rana piek�a jak diabli, ale miewa�em ju� gorsze. �adunek z blastera uderzy� mnie w �ebra os�abiony pancernymi drzwiami, przez kt�re musia� si� przebi�, zanim si� do mnie dobra�. Zebrani za zatrza�ni�tymi drzwiami kap�ani strzelili mi w bebechy. Noc pieprzonych amator�w. Sami pewnie oberwali r�wnie mocno rykoszetem z przystawionego do blachy blastera. Za drzwiami wykr�ci�em si� w bok. To, co zosta�o z �adunku, wyora�o mi d�ug�, p�ytk� bruzd� w klatce piersiowej i polecia�o w �wiat, wypalaj�c siew fa�dach mojego p�aszcza. Nag�e zimno wzd�u� boku cia�a i ostry smr�d spalonych czujnik�w w sk�rze. Ten dziwny syk, kt�ry ma niemal w�asny smak - smak ko�ci p�kaj�cych w miejscu, gdzie �adunek przedar� si� przez biologiczn� os�on� �eber. Osiemna�cie minut p�niej, wed�ug delikatnie �wiec�cych cyfr wy�wietlacza w lewym g�rnym polu widzenia, syk nadal mnie nie opuszcza�, gdy p�dzi�em o�wietlon� latarniami ulic�, pr�buj�c ignorowa� ran�. Spod p�aszcza dyskretnie wycieka�y p�yny. Niewiele krwi. Syntetyczne pow�oki maj� swoje zalety. - Chcesz si� zabawi�, kole�? - Ju� to zrobi�em - odpowiedzia�em mu, odwracaj�c si� od drzwi. Mrugn�� wytatuowanymi powiekami w lekcewa��cy spos�b, kt�ry m�wi�, �e to moja strata, i schowa� gibkie, muskularne cia�o z powrotem w mrok. Przeszed�em na drug� stron� ulicy i skr�ci�em za r�g, przeciskaj�c si� mi�dzy par� dziwek, kobiet� i drug� o nieokre�lonej p�ci. Kobieta by�a przerabiana, wysun�a z przero�ni�tych ust rozwidlony smoczy j�zyk, mo�e smakuj�c w nocnym powietrzu zapach mojej rany. Jej wzrok przesun�� si� po mnie, potem odp�yn��. Stoj�cy po drugiej stronie obojnak zmieni� lekko postaw� i rzuci� mi pytaj�ce spojrzenie, ale nic nie powiedzia�. �adne z nich nie okaza�o zainteresowania. Ulice by�y puste i �liskie od deszczu, a oni mieli wi�cej czasu, by mi si� przyjrze�, ni� tamten kole� w drzwiach. Ogarn��em si� po wyj �ciu z cytadeli, ale co� we mnie musia�o zdradza�, �e nie dam im zarobi�. - Us�ysza�em, jak rozmawiaj� o mnie za plecami w japskim. Wy�apa�em s�owo sp�ukany. Mogli sobie pozwoli� na wybredno��. Interesy kwit�y dzi�ki inicjatywie Mecseka. Tej zimy Tekitomura t�tni�a �yciem, pe�na handlarzy odzyskanym sprz�tem i ekip likwidator�w, kt�re przyci�ga�y ich jak trawler przyci�ga dar�oskrzyd�y. Bezpieczne Nowe Hokkaido dla Nowego Stulecia, g�osi�y reklamy. Ze �wie�o zbudowanego doku poduszkowc�w przy Kompcho do Nowego Hokkaido by�o w linii prostej nieca�e tysi�c kilometr�w, a transportowce p�ywa�y tam w dzie� i w nocy. Poza zrzutem lotniczym nie da si� szybciej przeby� Morza Andrassy'ego. A na �wiecie Harlana nie wzbija si� w powietrze, je�li tylko mo�na tego unikn��. Ekipy z ci�kim sprz�tem - a wszystkie go mia�y - p�ywa�y na Nowe Hokkaido poduszkowcem z Tekitomury. T� sam� drog� wracali ci, kt�rzy prze�yli. Miasto prosperity. Nowiutkie nadzieje i kipi�cy entuzjazm rozdmuchiwany pieni�dzmi Mecseka. Ku�tyka�em ulicami za�mieconymi resztkami po zabawach. W kieszeni niczym kostki stuka�y o siebie �wie�o wyci�te stosy korowe. Na skrzy�owaniu ulicy Pencheva i alei Muko toczy�a si� b�jka. W�a�nie zamkni�to palarnie na Muko i ich klienci z przepalonymi synapsami trafili na sp�nionych robotnik�w portowych wracaj�cych przez cich� dzielnic� magazyn�w. Wi�cej ni� dostateczny pow�d do walki. Teraz na ulicy t�oczy�o si� tuzin postaci o kiepskiej koordynacji, bij�c si� niezdarnie i drapi�c, podczas gdy zgromadzony t�umek wykrzykiwa� zach�ty. Jakie� cia�o le�a�o bezw�adnie na chodniku z topionego szk�a, a kto� inny odczo�giwa� si� na bok, krwawi�c. B��kitne iskry z prze�adowanego elektrycznego kastetu, gdzie indziej b�ysk �wiat�a na klindze. Ale wygl�da�o na to, �e ci, kt�rym uda�o si� utrzyma� na nogach, dobrze si� bawi�. Jeszcze nie pojawi�a si� policja. Jasne, zadrwi�a cz�� mnie. Pewnie s� teraz zaj�ci na wzg�rzu. Omin��em b�jk� szerokim �ukiem, os�aniaj�c zraniony bok. Pod p�aszczem zacisn��em d�onie na g�adkich krzywiznach ostatniego granatu halucynogennego i troch� lepkiej r�koje�ci no�a Tebbita. Nigdy nie wdawaj si� w b�jk�, je�li nie mo�esz szybko zabi� i znikn��. Virginia Viadura - instruktor w Korpusie Emisariuszy, p�niej krymi-nalistka i aktywistka polityczna. Kto� w rodzaju mojego idola, cho� od naszego ostatniego spotkania min�o kilkadziesi�t lat. Na tuzinie r�nych planet nieproszona wciska�a si� w moje my�li i dobry tuzin razy zawdzi�cza�em jej �ycie. Tym razem nie potrzebowa�em ani jej, ani no�a. Przeszed�em obok walcz�cych, unikaj�c kontaktu wzrokowego, dotar�em do rogu Pencheva i skry�em si� w cieniach zas�aniaj�cych uj�cie alei od strony morza. Zegarek w oku m�wi� mi, �e jestem sp�niony. Pospiesz si�, Kovacs. Wedle mojego kontaktu w Millsport, na Plek-sie nie mo�na by�o polega� i w najlepszych warunkach, a nie zap�aci�em mu do��, by czeka� d�ugo. Pi��set metr�w dalej, a potem w lewo, w ciasne zau�ki dzielnicy Pi�k-norost�w Kohei, nazwanej tak wiele stuleci temu dla zwyczajowej zawarto�ci okolicznych budynk�w i pierwotnego w�a�ciciela/operatora, kt�rego rodzinne magazyny sta�y na obrze�ach labiryntu krzywych uliczek. W skutek Niepokoj�w i utraty Nowego Hokkaido jako rynku zbytu, lokalny handel pi�knorostami praktycznie si� za�ama� i r�d Kohei b�yskawicznie zbankrutowa�. Teraz brudne okna na g�rnych poziomach fasad patrzy�y na siebie ponuro nad paszczami bram za�adunkowych, kt�rych �aluzje blokuj�ce utkwi�y gdzie� w p� drogi mi�dzy zamkni�tym a otwartym. Oczywi�cie m�wi�o si� o ich restauracji, remoncie i przer�bce na laboratoria likwidacyjne, centra szkoleniowe i magazyny sprz�tu. Przewa�nie ko�czy�o si� na gadaniu - entuzjazm rozpala� si� na nabrze�ach naprzeciw ramp poduszkowc�w bardziej na zach�d, ale jak dot�d si� nie rozprzestrzeni�. Tak daleko od nabrze�a i na wsch�d brz�k pieni�dzy Mecseka jeszcze nie dotar�. Rado�ci potoku bogactw. W budynku przy Pi�knorost�w Kohei dziewi�� koma dwadzie�cia sze�� w jednym z g�rnych okien tli� si� s�aby poblask i wida� by�o d�ugie, ruchome j�zyki cienia w �wietle przes�czaj�cym si� spod na wp� opuszczonej �aluzji bramy za�adunkowej, kt�ra nadawa�a budynkowi wygl�d jednookiego, za�linionego wariata. Przytuli�em si� do �ciany i podkr�ci�em obwody s�uchowe syntetycznej pow�oki na mo�liwie najwi�cej, czyli niewiele. Na ulic� wyciek�y g�osy, chwiejne jak cienie u moich st�p. - ...m�wi� ci, nie zamierzam tu siedzie� dla czego� takiego. Akcent z Millsport, samog�oski z nosowym brzmieniem amangiel- skiego ze �wiata Harlana rozci�gni�te do irytuj�cego zgrzytu. G�os Plek-sa, mamrocz�cego poni�ej zrozumia�ego zakresu, brzmia� mi�kkim prowincjonalnym kontrapunktem. Chyba zada� pytanie. - Sk�d, do cholery, mam wiedzie�? Wierz, w co chcesz. Towarzysz Pleksa chodzi�, czym� si� zajmowa�. Jego g�os zagubi� si� w echach magazynu. Wy�apa�em s�owa kaikyo, sprawa, urwany �miech. Potem zn�w, gdy zbli�y� si� do wyj�cia: - Liczy si� to, w co wierzy rodzina, a oni wierz� w technik�. A tech nika, przyjacielu, zostawia �lad. - Ostry kaszel i wdech brzmi�cy jak wci�ganie rozrywkowych proch�w. - Facet si� sp�nia. Zmarszczy�em czo�o. Kaikyo ma sporo znacze�, ale wszystkie zale�� od wieku m�wi�cego. Geograficznie to cie�nina lub kana�. Tak u�ywano tego s�owa w trakcie Lat Osiedlenia albo w przesadnie zagmatwanej bazgraninie kanji z pretensjami do Pierwszych Rodzin. Ten facet nie brzmia� jak kto� z nich, ale nie by�o powodu, by zak�ada�, �e nie m�g� kr��y�, gdy Konrad Harlan i jego kumple z koneksjami zmieniali Glim-mer VI we w�asne podw�rko. W przechowalniach pe�no jest osobowo�ci mc z tamtych lat, kt�re tylko czekaj�, by przela� je w pow�ok�. Skoro o tym mowa, i tak nie musia�by zmienia� pow�ok wi�cej ni� p� tuzina razy, �eby prze�y� ca�� histori� �wiata Harlana. W ziemskiej rachubie czasu min�o niewiele ponad cztery stulecia, od kiedy na planecie wyl�dowa�y barki kolonizacyjne. W mojej g�owie poruszy�a si� intuicja Emisariusza. Co� tu nie pasowa�o. Spotyka�em ju� ludzi maj�cych za sob� stulecia ci�g�ego �ycia -nie m�wili jak ten facet. To nie by�a m�dro�� wiek�w s�cz�ca si� w noc Tekitomury wraz z dymem fajki. Na ulicy, kilkaset lat p�niej, przej�ty przez �argon japskiego, wyraz kaikyo oznacza kontakt, kt�ry mo�e przemie�ci� skradziony towar. Kogo�, kto kieruje potajemn� dystrybucj�. W tym znaczeniu powszechnie u�ywa si� tego s�owa w niekt�rych cz�ciach archipelagu Millsport. Gdzie indziej znaczenie si� zmieni�o i teraz odnosi si� do uczciwych konsultant�w finansowych. Tak, a bardziej na po�udnie oznacza �wi�tego we w�adaniu duch�w albo wylot �cieku. Do�� tych detektywistycznych bzdur. S�ysza�e� go -sp�ni�e� si�. Wsun��em d�o� pod kraw�d� �aluzji i poci�gn��em w g�r�, blokuj�c pot�n� fal� b�lu w boku, na ile tylko pozwoli� mi uk�ad nerwowy sztucznego cia�a. �aluzja g�o�no podjecha�a pod sufit. �wiat�o pad�o na ulic� i na mnie. - Dobry wiecz�r. - Jezu! - Ten z akcentem z Millsport odskoczy� do ty�u. By� zaledwie par� metr�w od �aluzji. -Tak. - Cze��, Plex. - Moje spojrzenie pozosta�o na nowo przyby�ym. - Aten tani to...? Ale ju� wiedzia�em. Blady, w szytym na miar� dobrym ubraniu prosto z taniej sensorii, gdzie� mi�dzy Mickim Nozaw� i Ryu Bartokiem. Cia�o wojownika o dobrych proporcjach, masywne w ramionach i klacie, z d�ugimi ko�czynami. W�osy u�o�one tak, jak robi� to ostatnio na pokazach biosprz�tu, z wykr�conym w g�r� statycznym czym�, co ma sugerowa�, �e pow�ok� ledwie wyci�gni�to ze zbiornika do klonowania. Garnitur powypychany w spos�b sugeruj�cy ukryt� bro� i postawa, kt�ra zdradza, �e nie jest got�w jej u�y�. Postawa bojowa, kt�ra przypomina psie szczekanie, a nie ch�� gryzienia. W d�oni wci�� trzyma� zu�yt� mikrofajk�, a �renice mia� rozszerzone do granic mo�liwo�ci. Ust�pstwo na rzecz antycznej tradycji kaza�o mu wytatuowa� z boku czo�a iluminiowe zakr�tasy. Praktykant yakuzy z Millsport. Uliczny zbir. - Nie nazywaj mnie tanim - wysycza�. - Ty tu jeste� obcy, Kovacs. Ty jeste� intruzem. Patrz�c na niego k�tem oka, spojrza�em w stron� Pleksa. Sta� przy warsztacie z pl�tanin� ta�m w r�kach i z niepewnym u�miechem, kt�ry nie chcia� si� trzyma� jego twarzy. - S�uchaj, Tak... - To prywatna impreza, Plex. Nie prosi�em, by� wynaj�� b�azna. Yakuza szarpn�� si� do przodu, z trudem panuj�c nad sob�. Z jego gard�a doby�o si� warczenie. Plex wygl�da� na przera�onego. - Czekaj, j a... - Z widocznym wysi�kiem od�o�y� ta�my. - On tu przyszed� w innej sprawie, Tak. - Jest tu w czasie, kt�ry mia� by� zarezerwowany dla mnie - powiedzia�em �agodnie. - S�uchaj, Kovacs, ty pieprzony... - Nie. - M�wi�c to, odwr�ci�em si� z powrotem do niego w nadziei, �e w�a�ciwie zrozumie si�� mojego g�osu. - Wiesz, kim jestem, wi�c nie wchod� mi w drog�. Przyszed�em tu do Pleksa, nie do ciebie. A teraz zje�d�aj. Nie wiem, co go zatrzyma�o: reputacja Emisariusza, najnowsze wiadomo�ci z cytadeli - bo teraz ju� wsz�dzie si� o tym m�wi, bior�c pod uwag� ba�agan, jaki tam zostawi�e� - czy rozwaga wi�ksza, ni� sugerowa� wygl�d taniego zbira w garniaku. Przez chwil� balansowa� na progu w�ciek�o�ci, a potem cofn�� si� i st�umi� j�, wbijaj�c wzrok w paznokcie prawej r�ki. U�miechn�� si�. - Jasne. Prosz� bardzo, ubij interes z Pleksem. Poczekam na zewn�trz. Nie potrwa to d�ugo. - Zrobi� krok w stron� ulicy. Spojrza�em na Pleksa. - O czym on, do cholery, m�wi? Plex si� skrzywi�. - My... hmmm... musimy zmieni� plany, Tak. Nie mo�emy... - - O nie. - Rozgl�daj�c si� po pomieszczeniu, dostrzeg�em rozmazane �lady spiral kurzu w miejscach, gdzie kto� u�ywa� podno�nika grawitacyjnego. - Nie, nie, powiedzia�e� mi... - Ja... Ja wiem, Tak, ale... - Zap�aci�em ci. - Oddam ci pieni�dze... - Nie chc� pieprzonej forsy, Plex. - Wbi�em w niego wzrok, walcz�c z ch�ci� rozszarpania mu gard�a. Bez Pleksa nie b�dzie przelania. Bez przelania... - Chc� odzyska� moje cholerne cia�o. - Spokojnie, spokojnie. Dostaniesz je. Po prostu w tej chwili... - W tej chwili, Kovacs, korzystamy z naszego sprz�tu. - Yakuza wp�yn�� z powrotem w moje pole widzenia. Nadal si� u�miecha�. - Bo, prawd� m�wi�c, od pocz�tku nale�a� do nas. Cho� pewnie tego ci Plex nie powiedzia�, co? Spojrza�em na Pleksa. Wygl�da� na zak�opotanego. A� szkoda faceta. Isa, m�j po�rednik kontaktowy z Millsport, raptem pi�tna�cie lat, postawione na sztywno fioletowe w�osy i rzucaj�ce si� w oczy archaiczne gniazda infoszczura, znu�enie �wiatowca i refleksja przy opisie szczeg��w kontraktu i koszt�w. Popatrz na histori�. Wy-pieprzy�a go na dobre. Historia faktycznie chyba Pleksa nie kocha�a. Gdyby urodzi� si� jako Kohei trzy stulecia wcze�niej, by�by zepsutym, g�upim m�odszym synem rodu, kt�ry musia�by co najwy�ej gimnastykowa� umys� w dziedzinie tak egzotycznej jak astrofizyka czy archeologia. Tak si� jednak z�o�y�o, �e rodzina Kohei nie zostawi�a swoim potomkom z czas�w po Niepokojach nic opr�cz kluczy do dziesi�ciu ulic pustych magazyn�w i zanikaj�cego arystokratycznego wdzi�ku, kt�ry wedle s��w samego Pleksa, zwi�ksza� szanse u kobiet przy braku got�wki. Na�pany fajk�, w nieca�e trzy dni znajomo�ci opowiedzia� mi ca�� histori�. Chyba odczuwa� potrzeb� zwierze�, a Emisariusze to dobrzy s�uchacze. S�ucha si�, zapisuje informacje w pliku z lokalnym folklorem i wch�ania. Przyswojony szczeg� mo�e p�niej uratowa� �ycie. Kierowani strachem przed pojedynczym �yciem i brakiem ponownego upow�okowienia, zubo�ali nagle przodkowie Pleksa nauczyli si� zarabia� na �ycie, ale wi�kszo�� z nich nie radzi�a sobie najlepiej. Nawarstwia�y si� d�ugi, zebra�y si� s�py. Do czasu, gdy na �wiecie pojawi� si� Plex, jego rodzina tak g��boko siedzia�a w kieszeni yakuzy, �e drobna przest�pczo�� by�a w�r�d jej cz�onk�w na porz�dku dziennym. Pewnie Plex wyrasta� razem z takimi agresywnymi garniakami jak ten. A zrezygnowanego i zak�opotanego u�miechu nauczy� si� na kolanach ojca. Ostatnie, czego chcia�, to zdenerwowa� swoich patron�w. Ostatnie, czego ja chcia�em, to jecha� poduszkowcem do Millsport w tej pow�oce. - Plex, mam zarezerwowany bilet wyjazdowy na Kr�low� Saffron. Za cztery godziny. Zwr�cisz mi fors� za bilet? - Przeniesiemy go, Tak. - B�agalny ton. - Jutro wieczorem z MP wyp�ywa inny poduszkowiec. Mam sprz�t, to znaczy ludzie Yukio... - ...zwracaj si� do mnie po nazwisku, �mieciu - wrzasn�� yakuza. - Mog� ci� przenie�� na wieczorny prom, nikt si� nawet nie dowie. -Prosz�ce spojrzenie na Yukio. - Prawda? Zrobisz to, prawda? Te� na niego spojrza�em. - Prawda? Bior�c pod uwag�, �e psujesz mi w tej chwili plany wyjazdu? - Sam je sobie ju� spieprzy�e�, Kovacs. - Yakuza zmarszczy� brwi i potrz�sn�� g�ow�. Pogrywa� sempai z manieryzmem i sztuczn� powag�, kt�r� pewnie skopiowa� �ywcem z w�asnego sempai nie tak dawno temu. - Masz poj�cie, ilu ludzi ci� w tej chwili szuka? Policja wys�a�a niuchaczy na ca�e miasto, a moim zdaniem najp�niej za godzin� dotr� do dok�w. Wci�gn��e� do zabawy ca�y wydzia� policji. Nie wspominaj�c o brodatych szturmowcach z cytadeli. Cholera, cz�owieku, my�lisz, �e mog�e� tam zostawi� jeszcze wi�cej krwi? - Zada�em ci pytanie. Nie prosi�em o krytyk�. Przeniesiesz mnie na nast�pny transport czy nie? - Tak, tak. - Zby� mnie machni�ciem d�oni. - Masz to za�atwione. Nie dociera do ciebie, Kovacs, �e niekt�rzy ludzie prowadz� powa�ne interesy? Przychodzisz tu i machasz miejscowej policji przed nosem brutalno�ci�, a oni w szale wy�apuj� ludzi, kt�rych potrzebujemy. - Do czego potrzebujecie? - Nie tw�j pieprzony interes. - Poza sempai znik�a, zosta� tylko zbir z Millsport. - Po prostu schowaj si� na najbli�sze pi�� czy sze�� godzin i spr�buj nikogo nie zabi�. - A potem co? - A potem do ciebie zadzwonimy. Potrz�sn��em g�ow�. - B�dziesz si� musia� bardziej postara�. - - Bardziej? - Podni�s� g�os. - My�lisz, do cholery, �e z kim rozma wiasz, Kovacs? Oceni�em odleg�o��, a potem czas potrzebny na to, by go dosi�gn��. B�l, kt�ry z tego wyniknie. Wyrzuci�em z siebie s�owa, kt�re musia�y go sprowokowa�. - Z kim rozmawiam? Z na�panym chimpira, pieprzonym ulicznym zbirem z Millsport, spuszczonym ze smyczy przez swojego sempai. Robi si� p�no, Yukio. Daj mi sw�j telefon. Chc� porozmawia� z kim� po wa�nym. W�ciek�o�� eksplodowa�a. B�yskaj�ce biel� oczy, r�ka si�gaj�ca pod marynark�. Du�o za p�no. Uderzy�em go. Przez oddzielaj�c� nas przestrze� wyprowadzaj�c atak z nieuszkodzonej strony. Z boku w gard�o i kolano. Pad�, charcz�c. Chwyci�em go za rami�, wykr�ci�em je i przy�o�y�em do d�oni n� Tebbita tak, �eby go widzia�. - To biokodowane ostrze - powiedzia�em ostro. - Gor�czka krwo toczna z Adoracion. Drasn� ci� tym, a ka�de naczynie krwiono�ne w two im ciele p�knie przed up�ywem trzech minut. Tego w�a�nie chcesz? Zwis� ci�ko w moim uchwycie i z wysi�kiem z�apa� oddech. Mocniej przycisn��em ostrze do jego sk�ry. Zobaczy�em panik� w jego oczach. - To nie jest dobra �mier�, Yukio. Telefon. Si�gn�� do marynarki. Wylecia� z niej telefon i zastuka� na wieczno-betonie. Nachyli�em si�, blisko, by mie� pewno��, �e to nie bro�, a potem przysun��em kom�rk� butem do jego wolnej r�ki. Z�apa� j�, wci�� dysz�c ci�ko. - Dobrze. A teraz wystukaj numer kogo�, kto mo�e pom�c, i daj go mnie. Kilka razy stukn�� w wy�wietlacz i poda� mi telefon z b�agaln� min�, jak Plex kilka minut wcze�niej. Przez d�u�sz� chwil� wbija�em w niego wzrok, pami�taj�c o tym, �e typowe tanie sztuczne twarze nie maj� wyrazu, a potem pu�ci�em jego r�k�, wzi��em telefon i cofn��em si� poza zasi�g jego ramion. Odturla� si� ode mnie, wci�� trzymaj�c si� za gard�o. Przystawi�em telefon do ucha. - Kto m�wi? - zapyta� po japo�sku uprzejmy m�ski g�os. - Nazywam si� Kovacs. - Automatycznie prze��czy�em si� na jego j�zyk. - Mamy tu z twoim chimpira Yukio konflikt interes�w i pomy�la�em, �e m�g�by� go rozwi�za�. - Ch�odna cisza. - Chcia�bym, �eby� go rozwi�za� jeszcze tej nocy - doda�em spo kojnie. Z drugiego ko�ca linii dobieg� mnie syk g��boko wci�ganego powietrza. - Kovacs-san, pope�nia pan b��d. - Doprawdy? - Niem�drze by�oby miesza� nas w pa�skie sprawy. - To nie ja zacz��em. W tej chwili stoj� w magazynie i patrz� na puste miejsce po sprz�cie, z kt�rego zamierza�em skorzysta�. Dano mi do zrozumienia, �e to ty go zabra�e�. Zn�w cisza. Rozmowy z yakuz� nieodmiennie przerywane s� d�ugimi pauzami, w trakcie kt�rych nale�y rozmy�la� i starannie ws�uchiwa� si� w to, co nie zosta�o powiedziane. Nie mia�em na to nastroju. Bola� mnie bok. - Powiedziano mi, �e sko�czycie za jakie� sze�� godzin. Mog� z tym �y�. Ale chc� twojego s�owa, �e po tym czasie sprz�t wr�ci tu sprawny i �e b�d� m�g� z niego skorzysta�. Chc�, �eby� mi to obieca�. - Hirayasu Yukio jest osob�... - Yukio to chimp. B�d�my ze sob� szczerzy. Mia� tylko dopilnowa�, bym nie zaszlachtowa� naszego wsp�lnego podwykonawcy. Z czym, swoj� drog�, nie radzi sobie najlepiej. Kiedy tu przyszed�em, ju� brakowa�o mi cierpliwo�ci, a nie spodziewam si�, �e szybko mi jej przyb�dzie. Nie interesuje mnie Yukio. Chc� twojego s�owa. - A je�li go nie dam? - To par� waszych biur zacznie wygl�da� jak wn�trze cytadeli dzi� wieczorem. To mog� ci obieca�. Cisza. Potem... - Nie negocjujemy z terrorystami. - Och, prosz�. Co to, na przemowy ci si� zebra�o? My�la�em, �e rozmawiam z kim� na poziomie dyrektorskim. Mam tu jeszcze troch� narozrabia�? Cisza innego rodzaju. G�os po drugiej stronie s�uchawki sprawia� wra�enie, jakby jego posiadacz my�la� o czym� innym. - Czy Hirayasu Yukio odni�s� jakie� obra�enia? - Nie wygl�da na to. - Spojrza�em lodowato na yakuz�. Opanowa� wreszcie oddech i zaczyna� si� podnosi�. Na brzegu tatua�u b�yszcza�y krople potu. - Ale to si� mo�e zmieni�. Wszystko zale�y od ciebie. - - Dobrze. - Ledwie kilka sekund namys�u. Na standardy yakuzy wy dawa�o si� to wr�cz pospiesznie. - Nazywam si� Tanaseda. Ma pan moje s�owo, Kovacs-san, �e potrzebny panu sprz�t b�dzie na miejscu, dost�p ny w podanym przez pana terminie. Dodatkowo wyp�acimy panu re kompensat�. -Dzi�kuj�. To... - Nie sko�czy�em. Ma pan te� moje s�owo, �e je�li dopu�ci si� pan jakiekolwiek aktu przemocy wobec moich ludzi, wy�l� globalny nakaz schwytania pana i egzekucji. M�wi� tu o bardzo nieprzyjemnej prawdziwej �mierci. Zrozumia� mnie pan? - Brzmi uczciwie. Ale my�l�, �e lepiej b�dzie, je�li sam pan powie swojemu chimpowi, �eby si� zachowywa�. Zdaje si�, �e ma jakie� z�udzenia co do w�asnej kompetencji. - Prosz� mu da� telefon. Yukio Hirayasu zdo�a� ju� usi��� przygarbiony na wiecznobetonie, oddychaj�c chrapliwie. Sykn��em na niego i rzuci�em mu telefon. Z�apa� go niezdarnie jedn� r�k�, drug� wci�� masuj�c sobie gard�o. - Tw�j sempai na s��wko. Pos�a� mi pe�ne nienawi�ci spojrzenie za�zawionych oczu, ale przystawi� telefon do ucha. Ze s�uchawki dobieg�y skompresowane japo�skie sylaby, jakby kto� pogrywa� na przebitym zbiorniku z gazem. Yukio zesztywnia�, opuszczaj�c g�ow�. Odpowiada� st�umionymi monosylabami. Cz�sto powtarza� s�owo �tak". Jedno trzeba yakuzie przyzna� - s� mistrzami �wiata, gdy przychodzi utrzyma� porz�dek w szeregach. Monolog dobieg� ko�ca i Yukio wyci�gn�� do mnie telefon, nie patrz�c mi w oczy. Wzi��em go. - Problem zosta� rozwi�zany - powiedzia� mi do ucha Tanaseda. - Prosz� przenie�� si� gdzie indziej na reszt� nocy. Mo�e pan wr�ci� za sze�� godzin, a sprz�t i rekompensata b�d� ju� na pana czeka�y. Nie b� dziemy wi�cej rozmawia�. To... zamieszanie... by�o niewybaczalne. Wcale nie brzmia� na przej�tego. - Zna pan jakie� miejsce, gdzie mo�na zje�� dobre �niadanie? - za pyta�em. Cisza. Uprzejmy szum linii. Przez chwil� wa�y�em telefon w d�oni, a potem odrzuci�em go do Yukio. - No dobrze. - Przenios�em wzrok z yakuzy na Pleksa i z powrotem. - Kt�ry� z was mo�e mi poleci� jakie� miejsce na �niadanie? ROZDZIRl DRUGI Zanim Leonid Mecsek obj�� swoj� wspania�omy�lno�ci� s�abo rozkwit�� gospodark� archipelagu Safrron, Tekitomura utrzymywa�a si� z sezonowego wynajmu �odzi do polowania na butlogrzbiety bogatym �owcom od Millsport do wysp Ohrid, oraz zbioru sieciornic, z kt�rych uzyskiwano olej. Bioluminescencja sprawia�a, �e te ostatnie naj�atwiej zbiera�o si� noc�, ale za�ogi �owieckie stara�y si� nie wyp�ywa� jednorazowo na wi�cej ni� kilka godzin. Po d�u�szym czasie na ubraniach i pok�adzie zbiera�a si� tak gruba warstwa jadowitych, unosz�cych si� w powietrzu nitek, �e za�ogom grozi� powa�ny spadek produktywno�ci na skutek wdychania toksyn i oparze� sk�ry. Przez ca�� noc kutry wraca�y do portu, by sp�uka� za�og� i pok�ady tanim rozpuszczalnikiem biologicznym. Za o�wietlon� lampami rt�ciowymi myjni� sta� rz�d czynnych ca�� noc bar�w i knajp. Wylewaj�c z siebie przeprosiny jak z dziurawego wiadra, Plex poprowadzi� mnie przez dzielnic� magazyn�w do nabrze�a i do pozbawionego okien przybytku o nazwie Tokio Crow. Nie r�ni� si� on zbytnio od ta�szych bar�w rybackich z Millsport - na brudnych �cianach rysunki Ebisu i Elma, a mi�dzy nimi standardowe plakietki wotywne z napisami wkanji lub amangielskim: Prosz� o spokojne morze i pe�ne sieci. Za barem z lustrodrzewu monitory z aktualnymi prognozami pogody, wzorami orbitalnymi i wiadomo�ciami ze �wiata. W k�cie sali obowi�zkowe holoporno na szerokiej podstawie projekcyjnej. Przy barze i stolikach pe�no za��g kutr�w z twarzami rozmytymi zm�czeniem. Nie by� to g�sty t�um, g��wnie m�czy�ni i przewa�nie niezadowoleni. - Ja zam�wi� - odezwa� si� Plex, gdy tylko weszli�my. - Masz cholerna racj�, ty zam�wisz. Pos�a� mi ciel�ce spojrzenie. - Och. Tak. W takim razie co chcesz? - To, co uchodzi tu za whisky. Tylko mocne. Co�, co poczuj� przez obwody smakowe tej cholernej pow�oki. Odszed� do baru, a ja z przyzwyczajenia znalaz�em stolik wrogu. Z widokiem na drzwi i klientel�. Opad�em na siedzenie, krzywi�c si� z wywo�anego ruchem b�lu w przypalonych blasterem �ebrach. Pieprzony bajzel. Wcale nie. Przez tkanin� p�aszcza dotkn��em le��cych w kieszeni stos�w. Mam to, po co przyszed�em. Istnieje jaki� pow�d, dla kt�rego nie mog�e� po prostu poder�n�� im garde� we �nie? Musieli wiedzie�. Musieli widzie�, co ich czeka. Plex wr�ci� z baru ze szklankami i tac� sushi drugiej �wie�o�ci. Wydawa� si� niezmiernie z siebie zadowolony. - S�uchaj, Tak. Nie musisz si� martwi� niuchaczami. W syntetycznej pow�oce... Popatrzy�em na niego. - Tak, wiem. -1, no... wiesz. To tylko sze�� godzin. - Oraz ca�y jutrzejszy dzie� do czasu wyp�yni�cia towarowca. - Zaj rza�em do swojej szklaneczki. - Naprawd� uwa�am, �e powiniene� si� zamkn��, Plex. Zrobi� to. Po kilku ponurych minutach odkry�em, �e tego te� wcale nie chc�. W syntetycznej sk�rze traci�em cierpliwo��, denerwowa�em si� jak przy trze�wieniu z tetrametu, niezadowolony z tego, kim by�em. Potrzebowa�em czego�, by o tym zapomnie�. - Od dawna znasz Yukio? Spojrza� na mnie z uraz�. - My�la�em, �e chcesz... - Tak. Przepraszam. Postrzelili mnie dzisiaj i nie nastawia mnie to przyja�nie do ludzi. Po prostu... -Postrzelili ci�?! - Plex. - Nachyli�em si� ku niemu nad sto�em. - Mo�e zechcia�by�, do cholery, m�wi� ciszej. - Och. Przepraszam. - No wiesz. - Machn��em bezradnie. - Jak, do cholery, utrzymujesz si� w interesie? Na mi�o�� bosk�, podobno jeste� kryminalist�. - To nie by� m�j wyb�r - zapewni� sztywno. - Nie? W takim razie jak to dzia�a? Organizuj� tu jaki� pob�r? - Bardzo �mieszne. Pewnie ty wybra�e� wojsko, co? W wieku pieprzonych siedemnastu standardowych lat? - Wzruszy�em ramionami. - Tak, dokona�em wyboru. Wojsko albo gangi. Postawi�em na mundur. Zarabia�em tam lepiej ni� na przest�pstwach, kt�rymi si� wtedy para�em. - C�, ja nigdy nie by�em w gangu. - Prze�kn�� porcj� drinka. - Yakuza tego dopilnowa�a. Za du�e ryzyko uszkodzenia inwestycj i. Uczy�em si� u odpowiednich nauczycieli, sp�dza�em czas w ich towarzystwie, pracowa�em nad rytmem krok�w i g�osem, a potem zerwali mnie jak cholern� wi�ni�. Wbi� wzrok w pobru�d�one drewno blatu sto�u. - Pami�tam mojego ojca - powiedzia� gorzko. - W dniu, w kt�rym dali mi dost�p do rodzinnych bank�w danych. Zaraz po przyj�ciu uro dzinowym z okazji pe�noletnio�ci, nast�pnego ranka. Wci�� mia�em kaca, wci�� by�em na�pany, a Tanaseda, Kadar i Hirayasu siedzieli w jego biu rze jak pieprzone wampiry. Tamtego dnia p�aka�. - Ten Hirayasu? Potrz�sn�� g�ow�. - Yukio to syn tamtego. Chcesz wiedzie�, jak d�ugo znam Yukio? Ra zem dorastali�my. Razem spali�my na tych samych lekcjach kanji, uwala li�my si� tym samym take, spotykali�my si� z tymi samymi dziewczyna mi. Wyjecha� do Millsport mniej wi�cej wtedy, kiedy zacz��em praktyki doktorskie z biotechniki, a wr�ci� rok p�niej w tym pieprzonym garnia- ku. - Podni�s� wzrok. - My�lisz, �e podoba mi si� sp�acanie d�ug�w ojca? To nie wymaga�o odpowiedzi. I nie chcia�em wi�cej go s�ucha�. Poci�gn��em jeszcze troch� whisky, zastanawiaj�c si�, jakiego mia�aby kopa w pow�oce z prawdziwymi kubkami smakowymi. Wskaza�em szklaneczk�. - Wi�c jak to si� sta�o, �e potrzebowali dzisiaj twojego sprz�tu do upow��kowie�? W tym mie�cie jest pewnie wi�cej zestaw�w do przele wania ludzi. Wzruszy� ramionami. - Kto� co� spieprzy�. Mieli w�asny sprz�t, ale zosta� ska�ony. Woda morska w zbiornikach z �elem. - Ech, zorganizowana przest�pczo��. W spojrzeniu, jakie mi rzuci�, wida� by�o pe�n� urazy zazdro��. - Nie masz rodziny, co? - Nie zauwa�y�by� r�nicy. - Zabrzmia�o to ostro, ale nie musia� zna� prawdy. Nakarmi� go czym� innym. - D�ugo mnie nie by�o. - Siedzia�e� w przechowalni? Potrz�sn��em g�ow�. - Poza planet�. - - Poza planet�? Gdzie by�e�? - Charakterystyczne podniecenie w jego g�osie, ledwie hamowane przez cie� dobrych manier. W uk�adzie Glim- mera poza �wiatem Harlana nie ma planet nadaj�cych si� do zamieszka nia. Nie�mia�a terraformacja ni�ej w p�aszczy�nie ekliptyki na Glimmerze V nie przyniesie zadowalaj�cych wynik�w jeszcze przynajmniej przez stu lecie. Dla Harlanity �poza planet�" oznacza transfer strunowy na dystan sach mi�dzygwiezdnych, zrzucenie fizycznego cia�a i ponowne upow�o- kowienie gdzie� o wiele lat �wietlnych st�d, pod obc� gwiazd�. Wszystko to jest bardzo romantyczne i w publicznej �wiadomo�ci ludziom po trans ferze strunowym udziela si� statusu gwiazdy mniej wi�cej w stylu pilot�w z wczesnych wewn�trzuk�adowych lot�w kosmicznych na Ziemi. Fakt, �e w przeciwie�stwie do pilot�w tego rodzaju gwiazdy nie musia�y w�a�ciwie nic robi�, by podr�owa�, a w wielu przypadkach ich brak jakichkolwiek umiej�tno�ci czy osi�gni�� poza samym transferem zdawa� si� nie wp�ywa� negatywnie na ich triumfalny podb�j masowej wyobra�ni. Oczywi�cie idealnym celem jest Stara Ziemia, ale w gruncie rzeczy nie ma wi�kszego znaczenia, gdzie si� poleci, o ile tylko si� wr�ci. To ulubiona technika przywracania popularno�ci przygas�ym gwiazdom sensorii i niemodnym kurtyzanom z Millsport. Je�li tylko zdo�a si� jako� zebra� �rodki na transfer, ma si� praktycznie gwarancj� wielu lat dobrze p�atnych relacji w brukowych magazynach. Oczywi�cie, nie dotyczy to Emisariuszy. My po prostu lecimy cicho, t�umimy planetarny bunt, obalamy stary re�im, a potem budujemy inny, kt�ry wspiera NZ. Masakry i t�umienie powsta� na dystansach mi�dzygwiezdnych dla dobra - oczywi�cie - zjednoczonego Protektoratu. Ju� si� tym nie zajmuj�. - By�e� na Ziemi? - Mi�dzy innymi. - U�miechn��em si� na wspomnienie sprzed wieku. - Ziemia to kloaka, Plex. Pieprzone statyczne spo�ecze�stwo, super-bogate, pozbawione moralno�ci elity i bezmy�lne masy. Wzruszy� ramionami i pod�uba� ponuro pa�eczkami w sushi. - Czyli podobnie jak tutaj. - Tak. -Napi�em si� jeszcze whisky. Mi�dzy �wiatem Harlana a Ziemi� dostrzeg�em sporo subtelnych r�nic, ale nie chcia�o mi si� tego teraz t�umaczy�. - Skoro ju� o tym wspominasz. -A wi�c co tam... O cholerni Przez chwil� zdawa�o mi si�, �e poluje w sushi na kawa�ek butlogrz-bieta. Niepewne sprz�enie przedziurawionej syntetycznej pow�oki, a mo�e po prostu zm�czenie przed�witu. Potrzebowa�em kilku sekund, by podnie�� wzrok, prze�ledzi� kierunek jego spojrzenia do baru i drzwi, a potem zrozumie�, co widz�. Kobieta na pierwszy rzut oka wygl�da�a zwyczajnie - szczup�a, pewna siebie, w szarym kombinezonie i niczym niewyr�niaj�cej si� kurtce, z niespodziewanie d�ugimi w�osami i blad� twarz�. Mo�e troch� za ostre rysy jak na cz�onka za�ogi kutra. Potem zauwa�y�em spos�b, w jaki sta�a, z lekko rozstawionymi nogami, d�o�mi opartymi o bar z lu-strodrzewu, podbr�dkiem wysuni�tym do przodu i z nienaturalnie znieruchomia�ym cia�em. P�niej m�j wzrok wr�ci� do jej w�os�w i... W drzwiach nie dalej ni� pi�� metr�w od niej sta�a grupa wy�szej kasty kap�an�w Nowego Objawienia, ozi�ble lustruj�cych klientel�. Musieli zauwa�y� kobiet� mniej wi�cej w tej samej chwili, kiedy ja dostrzeg�em ich. - O szlag, o cholera! - Plex, zamknij si�. - Sykn��em cicho przez zaci�ni�te z�by i ledwie uchylone wargi. - Nie znaj� mnie. -Ale ona jest... - Sied� i czekaj. Gang pomy�lno�ci duchowej wszed� do sali. By�o ich dziewi�ciu. Komiksowe brody patriarch�w i g�adko ogolone czaszki, ponure skupienie na twarzach. Trzech s�dzi�w, z emblematami ewangelicznego wyboru udra-powanymi jaskrawo na szatach w kolorze wyblak�ej ochry i bionicznymi wizjerami noszonymi na jednym oku jak antyczna piracka przepaska. Ruszyli w stron� kobiety przy barze, skr�caj�c ku niej jak mewy na wietrze. Jej ods�oni�te w�osy musia�y dzia�a� na nich jak czerwona p�achta na byka. Nie mia�o znaczenia, czy przeczesywali ulice, szukaj�c mnie. Do cytadeli poszed�em zamaskowany i w syntetycznej pow�oce. Nie zostawi�em �lad�w. Ale Rycerze Nowego Objawienia, kt�rzy szerzyli swe pogl�dy na archipelagu Saffron, przes�czaj�c si� na p�nocne brzegi najbli�szych l�d�w jak trucizna z przebitej sieciornicy, a teraz, jak mi powiedziano, zagnie�d�aj�c si� nawet tak daleko na po�udnie jak Millsport, wywijali �wie�o odtworzonym mizoginizmem z entuzjazmem, z kt�rego dumni byliby ich ziemscy, islamo-chrze�cija�scy przodkowie. Samotna kobieta w barzeju� przyci�gn�aby ich uwag�, ods�oni�ta tym bardziej, ale to... - Plex - powiedzia�em cicho. - Tak sobie my�l�... mo�e jednak le piej si� st�d zabieraj. - S�uchaj, Tak... Ustawi�em granat halucynogenny na maksymalne op�nienie, uzbroi�em go i poturla�em �agodnie pod st�. Plex us�ysza� go i j�kn�� cicho. - Id� - ponagli�em. Pierwszy z s�dzi�w dotar� do baru. Stan�� p� metra od kobiety, mo�e czekaj�c, by okaza�a strach. Zignorowa�a go. W�a�ciwie ignorowa�a wszystko poza powierzchni� baru pod swoimi d�o�mi. Nagle pomy�la�em, �e twarz kap�ana powinna si� w nim odbija�. Niespiesznie podnios�em si� z miejsca. - Tak, nie warto, stary. Nie wiesz, co... - Kaza�em ci wyj��, Plex. - Teraz ju� dryfowa�em w ich stron�, zbieraj�c furi� jak porzucony skif na skraju sztormu. -Nie chcesz gra� w tym filmie. S�dzia zm�czy� si� oczekiwaniem. - Kobieto - warkn�� - masz si� okry�. - Mo�e - odpowiedzia�a z krystaliczn� ostro�ci� - p�jdziesz i wy-pieprzysz si� czym� ostrym? W powietrzu zawis�a prawie komiczna pauza. Najbli�si klienci baru wykr�cili g�owy, jak na komend� otwieraj�c usta ze zdziwienia. Czy ona naprawd� powiedzia�a... Kto� zarechota�. W powietrzu ju� sun�� cios. Ostre uderzenie otwart� d�oni�, kt�re wedle wszelkich praw powinno odrzuci� kobiet� od baru i pos�a� j� bez�adn� na pod�og�. Zamiast tego... Bezruch znikn��. Szybciej ni� cokolwiek, co widzia�em od czasu walki na Sanction IV. Co� we mnie spodziewa�o si� takiego obrotu sytuacji, a i tak przeoczy�em poszczeg�lne ruchy. Odnosi�o si� wra�enie, �e kobieta porusza si� skokami jak posta� z kiepsko wyedytowanej rzeczywisto�ci wirtualnej - w bok i znika. Spad�em na ma�� grupk� z bojow� furi� ograniczaj�c� syntetyczne pole widzenia do poszczeg�lnych cel�w. K�tem oka zauwa�y�em, �e kobieta si�ga w ty� i chwyta nadgarstek s�dziego. Us�ysza�em trzask p�kaj�cego �okcia. Kap�an wrzasn�� i zatrzepota� r�kami. Kobieta docisn�a mocno, a on osun�� si� w d�. B�ysn�a bro�. Grzmot i oleisty b�ysk na por�czy baru. W pomieszczeniu rozprys�a si� krew i fragmenty m�zgu. Rozgrzane krople spryska�y mi twarz, parz�c j�. B��d. Zabi�a kap�ana na pod�odze, daj�c pozosta�ym czas do namys�u. Najbli�szy kap�an zbli�y� si� i uderzy� j� elektrycznym kastetem. Upad�a wprost na zniszczone cia�o s�dziego. Pozostali dopadli j�, kopi�c obitymi stal� butami spod habit�w w kolorze wyschni�tej krwi. Kto� przy dalszych sto�ach zacz�� wiwatowa�. Si�gn��em, ostro szarpn��em brod� jednego z kap�an�w i rozci��em gard�o pod ni� a� do kr�gos�upa. Odrzuci�em cia�o w bok. Zamachn��em si� nisko przez habit i poczu�em, jak ostrze wbija si� w cia�o. Przekr�ci�em je i wysun��em. Poczu�em ciep�� krew na d�oni; to n� Tebbita, wysuwaj�c si�, prysn�� kroplami. Si�gn��em zn�w, jak we �nie. Si�gn�� i chwyci�, przytrzyma� i d�gn��, odrzuci� z drogi. Inni zacz�li si� odwraca�, ale nie byli wojownikami. Rozci��em czyj� policzek do ko�ci, rozp�ata�em nadlatuj�c� d�o� od �rodkowego palca do nadgarstka i odp�dzi�em ich od kobiety na pod�odze, ca�y czas szczerz�c z�by w u�miechu, jak demon z raf. Sara. Podsun�� si� opi�ty habitem ka�dun. Zrobi�em krok w jego kierunku, a n� Tebbita wyskoczy� w prz�d, rozcinaj�c go. Spojrza�em w oczy zarzynanemu cz�owiekowi. Dostrzeg�em pobru�d�on�brodat� twarz. Czu�em jego oddech. Przez kilka minut nasze twarze oddziela�o zaledwie par� centymetr�w, zanim w jego oczach rozb�ys�o zrozumienie tego, co robi�. Kiwn��em g�ow� na potwierdzenie i poczu�em, jak w k�cikach ust rodzi mi si� u�miech. Z wrzaskiem zatoczy� siew ty�, podtrzymuj�c wylewaj�ce si� wn�trzno�ci. Sar... -To on! Kolejny g�os. Przetar�em oczy i zobaczy�em kap�ana ze zranion� r�k� - trzyma� ran� niczym jaki� nieokre�lony dow�d wiary. Jego nadgarstek purpurowia�, naczynia najbli�ej ci�cia ju� zacz�y p�ka�. To on! Emisariusz! Wiaro�omca! Z cichym hukiem wybuch� za mn� granat halucynogenny. * * * Wi�kszo�� kultur reaguje niezbyt �yczliwie, gdy zarzyna si� ich kap�an�w. Nie potrafi�em stwierdzi�, po czyjej stronie opowiedz� si� cz�onkowie za��g kutr�w, kt�rzy t�oczyli si� w barze - �wiat Harlana nigdy nie popiera� fanatyzmu religijnego, ale sporo si� zmieni�o podczas mojej nieobecno�ci, w wi�kszo�ci na gorsze. Cytadela wznosz�ca si� nad ulicami Tekitomury by�a jedn� z kilku, kt�re zaatakowa�em w ci�gu ostatnich dw�ch lat, a wsz�dzie, gdzie dotar�em na p�noc od Millsport, biedni, spracowani ludzie zasilali szeregi wiernych. Lepiej si� zabezpieczy�. Wybuch granatu odrzuci� st� jak duch w paskudnym nastroju, ale w�r�d furii i rozlewu krwi panuj�cych w barze praktycznie nikt nie zwr�ci� na to uwagi. Up�yn�o p� tuzina sekund, zanim molekularny szrap-nel dosta� si� do p�uc, roz�o�y� i zacz�� dzia�a�. Wok� mnie rozleg�y si� wrzaski zag�uszaj�ce agoni� kap�an�w. Pe�ne zmieszania krzyki, przerywane szale�czym �miechem. Dzia�anie granatu H wywo�uje indywidualne do�wiadczenia. Widzia�em m�czyzn, kt�rzy uskakiwali i walczyli z wyimaginowanymi przeciwnikami. Inni, dygocz�c, wpatrywali si� we w�asne d�onie czy k�ty sali. M�j oddech automatycznie zablokowa� si� w chwili wybuchu - pozosta�o�� dziesi�tk�w lat sp�dzonych w takim czy innym obozie wojskowym. Odwr�ci�em si� do kobiety przy barze. W�a�nie si� podnosi�a, twarz mia�a posiniaczon�. Zaryzykowa�em wdech, by krzykn�� w og�lnym zgie�ku. - Zdo�asz utrzyma� si� na nogach? Kiwn�a g�ow�, zaciskaj�c z�by. Wskaza�em na drzwi. - Idziemy. Spr�buj nie oddycha�. Chwiejnie min�li�my pozosta�ych kap�an�w komanda Nowego Objawienia. Ci, kt�rzy nie zacz�li jeszcze krwawi� z ust i oczu, byli zbyt zaj�ci halucynacjami, by stanowi� jakie� zagro�enie. Potykali si� i �lizgali we w�asnej krwi, wymachuj�c i bij�c w powietrzu w wymy�lonych przeciwnik�w. By�em prawie pewien, �e za�atwi�em wszystkich, ale na wypadek, gdybym pomyli� siew obliczeniach, zatrzyma�em si� przy jednym z kap�an�w, na kt�rego ciele nie wida� by�o ran. Inkwizytor. Nachyli�em si� nad nim. - �wiat�o - wybe�kota� pe�nym przej�cia g�osem. Uni�s� r�k� w mo j� stron�. - �wiat�o w niebiosach, zst�pi� ku nam anio�. Kt� odm�wi narodzin, kiedy nadejd�, kiedy oni czekaj�. Nie m�g� zna� jej imienia. To nie mia�o sensu. - Anio�. Zwa�y�em w d�oni n�. - Sp�jrz jeszcze raz, inkwizytorze - powiedzia�em g�osem st�umionym brakiem powietrza. - An... - A potem zrozumienie przebi�o si� przez halucynogeny. Jego g�os zmieni� si� we wrzask. Zacz�� si� cofa�, wbijaj�c szeroko otwarte oczy w ostrze. -Nie! Widz� starego, odrodzonego. Widz� niszczyciela. - Wreszcie to do ciebie dotar�o. - f Biotoksyn� umieszcza si� w zbroczu klingi, p� centymetra od brze gu ostrza. Przypadkowa ranka prawdopodobnie nie by�aby do�� g��bo