1476

Szczegóły
Tytuł 1476
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1476 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1476 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1476 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WSPOMNIENIA Aleksandra Pi�sudska Instytut Prasy i Wydawnictw Novum" Warszawa 1989 CZʌ� PIERWSZA ROK 1939 - WOJNA PO DWUDZIESTU PI�CIU LATACH OD WYMARSZU KADR�WKI Nie by�o ani jednej chmurki na niebie rankiem 6 sierpnia 1939 roku, gdy jecha�am z Warszawy do Krakowa. Urodzaj tego lata widzia�o si� wsz�- dzie. Pola dojrzewaj�cej pszenicy i j�czmienia, tu �wdzie poprzerywane szafirowym �ubinem, ci�gn�y si� na r�wninach a� do horyzontu. Dojrzewa�y lny bladoniebieskie, czekaj�ce na zebranie i wysy�k� do warsztat�w tkackich w okolice Wilna i do �odzi. W mijanych wioskach i maj�tkach kultur� ziemi widzia�o si� w czerwieniej�cych w s�o�cu pomidorach i kapu�cie, l�ni�cej w niewyschni�tej jeszcze porannej rosie. Starzy ludzie twierdzili, �e nie pami�- taj� takich urodzaj�w jak w tym roku. Nawet drzewa owocowe na dr�gach mi�dzy Warszaw� a Kielcami ugina�y si� pod ci�arem gruszek, jab�ek i �liwek. -Ogr�dki przy ch�opskich chatach pe�ne by�y s�onecznik�w i r�noko- lorowego kwiecia. S�o�ce w�a�nie wschodzi�o, gdy opu�ci�am przedmie�cia Warszawy i je- cha�am w wielkiej ciszy przez zamglone ��ki i �pi�ce jeszcze wioski. Zza pag�rk�w wstawa�o s�o�ce, o�wietlaj�c wierzcho�ki drzew; pianie kogut�w budzi�o mieszka�c�w wsi. Kiedy nadszed� ranek droga zape�nia�a si� przer�nymi pojazdami.- Niekt�re by�y bardzo prymitywne: barwne kilimki, dzie�o wiejskich gospo- dy�, przykrywa�y s�om� lub go�e deski. Konie wyczyszczone staranniej, z grzywami barwnie przyozdobionymi, wznosi�y wysoko o�wietlone s�o�cem g�owy, potrz�saj�c nimi i r��c, jakby wiedzia�y czym s� dla w�a�ciciela. Ch�op nasz kocha konia i w ci�kich chwilach sobie i rodzinie odejmie, aby konia nakarmi�. Jechali�my przez miasteczka fabryczne, gdzie w ten dzie� �wi�teczny ludno�� wolna od pracy zalega�a chodniki i place. Mijali�my ma�e wioski, w kt�rych wznoszono �uki tryumfalne z zieleni i kwiat�w, a m�czy�ni i kobiety, w strojach ludowych, spieszyli do ko�cio�a. By�a to - dwudziesta pi�ta rocznica wymarszu Kadr�wki. Obieca�am, �e b�d� na zje�dzie legioni- st�w w Krakowie i teraz, gdy min�li�my ju� Kielce, zacz�am sobie przypo- mina� tamte czasy, kiedy Kadr�wka przekracza�a granic�, po cofni�ciu si� wojsk rosyjskich, kt�re okupowa�y t� ziemi�. 7 Pami�tam jak tego dnia zgodnie z otrzymanym rozkazem ja i dwie inne panie oraz panowie wyjechali�my 6 sierpnia o godz. 6 po po�udniu ku Kiel- com, aby w �lad za kadrow� przekroczy� granic�. Mieli�my dzia�a� jako kurierzy i pracownicy na ty�ach naszych oddzia��w. Dwadzie�cia pi�� lat up�yn�o od tej chwili a zdawa�o mi si�, �e by�o to wczoraj. Pami�tam ka�dy szczeg� tej drogi. Nie by�o w�wczas roze�mia- nych t�um�w, tylko kobiety i m�czy�ni, spokojni, zdecydowani na wszystko, �wiadomi, �e mo�e ich czeka� �mier� lub wysiedlenie w g��b Rosji, w razie powrotu wojsk rosyjskich. Z niepokojem patrzy�y ich oczy na garstk� �o�nie- rzy z Pi�sudskim na czele, kt�ra podejmowa�a walk� z zaborc� rosyjskim. A my nawet wobec siebie samych nie chcieli�my si� przyzna� do poczucia, �e mamy ma�e szanse osi�gni�cia celu. Byli�my �le zaopatrzeni, niedoszkoleni; kawaleria bez koni, albo na li- chych koniach, piechota ze starymi karabinami, bo tylko takie rz�d austriacki uwa�a� za godne polskich ochotnik�w. Najbiedniejsza i najs�absza armia w Europie, lecz pierwsza armia polska od przesz�o stu lat niewoli; wojsko pomne wielko�ci i chwa�y minionych wiek�w naszej Ojczyzny. Pami�tam, jak �ywo, na kolanach ucisk r�cznej drukarenki i piecz�tek do paszport�w, kt�re wzi�am z sob� do wozu. Pami�tam r�wnie� jak �mia- �y�my si� z siebie, bo widok jaki przedstawia�y�my by� naprawd� �a�osny: nie by�o na naszych twarzach wyrazu heroizmu, siedzieli�my przyt�oczeni tobo�ami i paczkami. Ale w m�odo�ci jest si� zawsze skorym do u�miechu, nawet w obliczu niebezpiecze�stwa. Wkr�tce ogarn�a nas szalona rado��: w S�omnikach spotkali�my oddzia� strzelc�w; droga przed nami by�a wolna. Jad�c w samochodzie do Krakowa na to �wi�to legionowe odczuwa�am ca�� r�nic� z pocz�tkowym okresem pierwszej wojny �wiatowej. W 1939 wydawa�o mi si�, �e potrzeba walki o niepodleg�o�� jest ju� poza nami. Wydarzenia tamtych odleg�ych lat da�y Polsce niepodleg�o��, w du�ej mierze tej w�a�nie ma�ej armii, kt�ra mia�a odwag� podj�� samodzielnie czyn zbroj- ny, a w kilka lat p�niej sta�a si� kadr� wojska, kt�re w roku 1920 odnios�o nad Rosj� wspania�e zwyci�stwo. Przed pierwsz� wojn� �wiatow�, stare granice obstawione z obu stron zaborczymi bagnetami przedziela�y polsk� ziemi�. Teraz pola dojrzewaj�cej, z�otej pszenicy pokrywa�y od lat blizny bitew, a ch�opcy i dziewcz�ta, wita- j�cy nas po drodze machaniem r�k i u�miechami nale�eli do nowego poko- lenia, kt�re nie zna�o ani trudu walki, ani rado�ci zwyci�stwa. Byli spadko- biercami wolno�ci, o kt�r� my�my walczyli. Odwr�ci�am na chwil� oczy od uroczej r�wniny, aby popatrze� na pomnik wzniesiony po drodze dla uczczenia poleg�ych legionist�w. W t� rocznic� i oni �yli, zjednoczeni z narodem, z pa�stwem niepodleg�ym, za kt�rego wol- no�� oddali swe �ycie. My�li wr�ci�y do tera�niejszo�ci. Znale�li�my si� w Krakowie. Wsz�dzie zwiesza�y si� chor�gwie i dekoracje. I wida� by�o mieszczan z rodzinami, urz�dnik�w w od�wi�tnych ubraniach, dumnych legionist�w asystuj�cych ko- 8 bietom w od�wi�tnych sukniach z haftowanymi gorsetami i w szerokich, barwnych sp�dnicach, m�odych, pewnych siebie wie�niak�w w bia�ych suk- manach i czapkach z pawimi pi�rami, oraz wysokich, zgrabnych g�rali w wyszywanych kolorowo obci��ych portkach, guniach, serdakach i kierpcach. Jechali�my w�r�d gwaru przez wielki rynek z cudnymi arkadami Sukiennic a� na pola poza miastem, gdzie legioni�ci w liczbie 1800 zebrali si� dla wys�uchania mszy przy o�tarzu wzniesionym na b�oniach. Patrzy�am na nich jak kl�czeli w szaroniebieskich mundurach, z maciej�wkami w r�ku, na ich g�owy schylone w rozmodleniu i ten widok pozostanie mi wyryty w pami�ci do ko�ca �ycia. Weterani, kt�rzy s�u�yli pod moim m�em, gdy byli m�odymi ch�opcami o rumianych policzkach, �mig�ych jak trzciny, teraz kl�czeli tu rami� przy ramieniu j ako siwiej �cy m�czy#ni, a ksi�dz modli� si� o pok�j. Wojsko wyros�e z ucisku i niewoli, armia zwyci�ska, kt�ra ju� niebawem mia�a zazna� goryczy przegranej. Po mszy odby�a si� defilada przed marsza�kiem Rydzem-�mig�ym, kt�ry nast�pnie wyg�osi� kr�tkie, mocne przem�wienie. M�wi� o nadchodz�cym niebezpiecze�stwie, gdy Polska b�dzie musia�a dokona� wyboru: czy podda� si� wrogowi, czy walczy� o wolno�� do ostatniej kropli krwi. W odpowiedzi zagrzmia�o tysi�ce g�os�w: "Ka� nam walczy�!" W tych s�owach nie by�o brawury, wyra�a�a si� jedynie wola i zdecydowanie. W oficjalnym obiedzie po rewii wojskowej, wzi�o udzia� wielu naszych ministr�w i ci z kt�rymi rozmawia�am, nie kryj�c powagi sytuacji, �pieszyli si� do Warszawy, gdzie przygotowania obronne by�y w ca�ej pe�ni. �aden z nich nie wierzy� w mo�liwo�� unikni�cia wojny, mimo �e pu�kownik Beck czyni� nieustanne wysi�ki w celu osi�gni�cia pokojowego rozwi�zania kwestii gda�skiej z Niemcami. Niebawem Hitler, podejmuj�c wykonanie swoich wielkich plan�w na Wschodzie i w ca�ej Europie wznowi� pretensje niemieckie do Gda�ska, aby uwik�a� nas w wojn�. Maj�c ci�gle na my�li mo�liwo�� wojny Pi�sudski zawar� umow� z prezydentem, �e w razie wojny on, jako Naczelny W�dz porozumiewa� si� b�dzie tylko z prezydentem i prezesem Rady Ministr�w i �e nie dopuszcz� do tworzenia jakiego� cia�a doradczego. Wojna z Niemcami by�a koszmarem, kt�ry dr�czy� mego m�a nieustan- nie z uwagi na fatalne po�o�enie geograficzne Polski, mi�dzy Rosj� a Niem- cami. Liczy� si� z tym, �e do niej dojdzie pr�dzej czy p�niej i ca�a jego polityka zagraniczna polega�a na utrzymaniu r�wnowagi mi�dzy tymi dwoma pa�stwami i d��eniu do zyskiwania na czasie dla wzmocnienia si� naszego pa�stwa. Kiedy doprowadzi� do paktu o nieagresji z Rosj� i Niemcami uwa�a� to za bardzo pomy�lne osi�gni�cie. Z jego inicjatywy odby�y si� konferencje na zamku ze wszystkimi by�ymi prezesami Rady Ministr�w w celu wzajemnego podzielenia si� swoimi do�wiadczeniami. Przewodniczy� zawsze prezydent. Po jego �mierci prezydent Mo�cicki, marsza�ek Rydz-�mi- g�y i minister spraw zagranicznych J�zef Beck utrzymywali t� sam� polityk� zagraniczn� i na poz�r nasze stosunki z Niemcami by�y poprawne. 9 Przez ca�y ten czas musieli�my walczy� z jawnymi i ukrytymi wrogami, kt�rzy pos�ugiwali si� najrozmaitszymi metodami. Na pierwszym miejscu w kolejno�ci wysi�k�w sta�a jednak odbudowa zniszczonego wojn� i gospodark� zaborcz� kraju. By�o to zadanie olbrzymie. Bez obcych kredyt�w, ze skro- mnym bud�etem i bez ci�kiego przemys�u nie mieli�my ani �rodk�w, ani czasu na przygotowanie dobrej obrony. Maj�c jeszcze du�o do nadrobienia musieli�my stan�� twarz� w twarz z nieprzyjacielem wielokrotnie od nas silniejszym. W dniu uroczysto�ci krakowskich po po�udniu pojecha�am na Wawel do grobu m�a. Gdy wysz�am na taras zamkowy miasto le�a�o w dole o�wiet- lone promieniami zachodz�cego s�o�ca. Opalizuj�ce promienie b��dzi�y po zielonych i czerwonych dachach, z�oc�c wie�e licznych ko�cio��w. Hen, w oddali ci�gn�y si� pola i sady, a tu i �wdzie wiejskie domy b�yszcza�y w zachodz�cym s�o�cu drobno i delikatnie jakby wyrobione z alabastru. Od miasta dolatywa�y d�wi�ki muzyki. Krak�w chcia� jakby zapomnie� tego dnia o niebezpiecze�stwie gro��cym ze strony Niemiec. Z dawnej stolicy nieraz ju� wychodzi�y zast�py na wojn�. By� mo�e, my�la�am, w dzie� r�wnie s�oneczny, w 1410 roku, hufce rycerzy krakowskich wyrusza�y na rozpraw� z Zakonem Krzy�ackim pod Grunwaldem. Ale czy mog�a powt�- rzy� si� historia, w epoce, w kt�rej o losach rozstrzyga ju� nie tyle my�l wodza i osobiste m�stwo walcz�cy�h, co liczba i zasoby ekonomiczne nowo- czesnego pa�stwa? Przypomnia�am sobie z jak� niech�ci� m�� m�j odnosi� si� do wojny masowej, totalnej, kt�ra spycha na drugi plan pojedynczego cz�owieka i powoduje olbrzymie straty w ludziach. W rozwa�aniach o pierw- szej wojnie �wiatowej pisa�: "W strategii mas zasadnicz� rzecz� by�o zwi�zanie milion�w w jedn� wsp�dzia�aj�c� stale mas� �o�niersk�... Strategia mas wyniku nie da�a. Za- mar�a ona po r�nych pr�bach w bezruchu i w bez�adzie. Ruch zosta� prze- zwyci�ony przez si�� okopu, przez si�y materialne i przegrody, kt�re prze- ciwnicy sobie wzajemnie postawili. I odt�d zaczyna si� walka z okopem, walka z przegrod� ruchu, kt�ry tak znacznie os�ab�. Ka�d� pr�b� przerwania okopu i zdobycia ruchu op�acano tak olbrzymimi ofiarami. . . p�acono ogromnie, by ruch zwyci�stwem znowu zrobi�. Pami�tam, gdy marsza�ek Petain wskazywa� mi skrwawione pag�rki pod Verdun i m�wi� mi, milion prawie ludzi le�y w tych zaoranych granatami polach bitwy! Milion ludzi, co znikn�li bez �ladu, tak �e obecnie ko�ci obu nieprzyjaci� le�� zmieszane z sob� i najbli�si krewni ich nie odr�ni�! Tak olbrzymie hekatomby dla stworzenia ruchu, gdy ruch leg� zwyci�ony w ponurych okopach!... My�la�em wi�c w owe czasy, �e wojna nie tylko si� wyradza, lecz �e w og�le zgin�� na zawsze musi. Gdy ruch, g��wny element zwyci�stwa zagin��, praca wojny sta�a si� jak�� bezsensown�, dzik� metod� zabijania ludzi. Nie mog�em sobie wyobra- �i�, by ludzko�� raz jeszcze pr�b� podobn� przedsi�wzi�� by�a w stanie. By raz jeszcze chcia�a przerwa� �ycie ca�ych kraj�w na to, aby okop �ywi�y, a 10 strategia i sztuka, zakrywszy oczy ze wstydu, liczy� by mia�y jedynie cyfr� zabitych, cyfr� zniszczonych istnie�, by z tej potwornej rachuby my�l o zwyci�stwie wysnu�. Cieszy�em si� wtedy w okopach. Wojna wi�c zniknie! I zmora wisz�ca nad tylu pokoleniami ludzkimi raz wreszcie sama si� zabije. Wyrodzi si� tak dalece, �e sztuka, �ycia wojny nie krasz�c, przez sam� obrzydliwo�� maszynowego mordowania ludzi zniech�ci do siebie najzago- rzalszych adept�w. Wojna zaginie wraz ze wszystkimi jej skutkami! Ulg� to przyniesie - tak my�la�em, - i mojej ojczy�nie, ofierze wojny! Lecz zarazem �al mi by�o tej niebia�skiej sztuki, kt�r� ludzko�� poch�d sw�j przez tysi�ce lat znaczy�a. Sztuka wojny, kt�ra tylu wielkich ludzi wyda�a, w kt�rych si�a niepoj�ta moc czarown� zaku�a tak, i� dzie�em swym - zwyci�stwem, czynili nowe tworzywa dziej�w, kt�re �y� mog�o i wieki ca�e. Czy znajdzie ludzko�� inne metody skr�tu dla swego tworzywa dziejowego? To by�y pytania, kt�- rymi jako ma�y brygadier, zatracony w okopach swoje konkluzje w stosunku do przysz�o�ci czyni�em". * Po �wi�cie legionowym pojecha�am z c�rkami na wie� do naszego dwor- ku, kt�ry nazywa� si� Kamienny Dw�r. W ciszy ogrodu i zapachu dojrzewa- j�cych owoc�w, otoczona spokojnym �yciem wsi zapomnia�am o gro�bie wojny. A zbiory zosta�y w�a�nie dokonane i wed�ug starego zwyczaju, kt�ry si�ga poga�skich czas�w, pierwszy snop �yta wniesiono do spichrza z wielkim ceremonia�em. Po�o�ono go tam na snopie ze zbioru poprzedniego lata, co mia�o zapewni� urodzaj na rok przysz�y. Nast�pnie odby�y si� do�ynki. Orszak do�ynkowy na czele z naj�adniejsz� i najm�odsz� dziewczyn�, wr�czy� mi wieniec ze zb� i kwiat�w, �piewaj�c przy tym tradycyjn� pie�� �niwiarzy. Po tym poszli�my wszyscy do ogrodu, gdzie na trawnikach pod drzewami sta�y sto�y nakryte do wieczerzy. Ugina�y si� one od kie�bas i szynek, od ser�w, pieczywa najrozmaitszego, misek kisielu, piwa i wina domowego wyrobu. Kapela wiejska zacz�a stroi� instrumenty - d�wi�k mi�y dla ucha, gdy si� s�yszy pr�bne g�osy skrzypiec, harmonu i basetli, zanim zabrzmi krako- wiak lub mazurek. Do mazura w pierwszej parze posz�a c�rka moja Wanda z kowalem i za nimi reszta m�odych. Po mazurze przyszed� walc, po tym polka i raz jeszcze mazur. (Do wsi polskiej nie dotar�a jeszcze moda jazzu i szcz�liwie nikt tam nie zna� nazwiska Gershwina). Ta�ce trwa�y a� do �witu. Przygl�daj�c si� parom ta�cz�cym nie mog�am uwolni� si� od natr�tnej my�li, �e ci ludzie silni i m�odzi, zdrowi i zgrabni, ta s�l polskiej ziemi i nasze najcenniejsze bogactwo, nara�eni s� na to samo niebezpiecze�stwo, przez kt�re i moje pokolenie przej�� musia�o. Stan�y mi przed oczami ogromne fabryki �kody i Essen, dymi�ce d�ugimi kominami; piece w rzuca- j�ce ze swych czelu�ci w dzie� i w noc rozpalone rzeki bia�o;# ## �elaza, tworzywo narz�dzi �mierci. * J�zef Pi�sudski, Pisma zbiorowe, Warszawa 1937, t. VIII, s. 16l#162. -. #." #, r # # 4 # o # a Dnie nam up�ywa�y na domowych zaj�ciach. Piek�y�my chleb i ciastka, sma�y�y�my konfitury, przygotowywa�y�my marynaty. Z jab�ek robi�o si� wino, z brzoskwi� i moreli likiery, a ze �liwek nalewki. Wielka by�a rado��, gdy jedna z dziewczyn, pokoj�wka Maria, wychodzi- �a za m��. �luby, chrzciny i pogrzeby - zawsze wzbudzaj� na wsi du�e poruszenie. I tym razem zjecha�y si� wozy i bryczki z ca�ej okolicy, aby orszak �lubny wygl�da� jak najokazalej, co jest dobr� wr�b� na przysz�o��. Gdy pann� m�od� ju� ubrano i w asy�cie dru�ek sprowadzono na d� na ganek, pierwsza dru�ka przypi�a panu m�odemu bukiecik z mirtu i orszak �lubny ustawi� si� parami, got�w do wyjazdu do ko�cio�a. Zgodnie z obyczajami w bia�ostockiem, panna m�oda winna sta� przy drzwiach, daj�c baczenie czy wszyscy go�cie ju� usadowili si� na wozach i bryczkach, gdy� dopiero wtedy wolno zaj�� miejsce w swoim powozie. Przed tym jednak musi si� formalnie zapyta�: - Czy wszyscy s� gotowi i wszystko jest w porz�dku? Maria pochodzi�a z Warszawy, zwyczaj�w wiejskich nie zna�a, a nikt jej nie uprzedzi� jak powinna si� zachowa�. Nic wi�c dziwnego, �e wsiad�a do pierwszej bryczki razem z panem m�odym i pojechali zanim jeszcze reszta go�ci zdo�a�a usadowi� si� na swoich miejscach. Powsta�o zamieszanie, l�k niezadowolenie. Jaka� staruszka podesz�a do mnie, i trz�s�c z�owrogo g�ow� powiedzia�a: - Panna m�oda nie zrobi�a tego co nale�a�o. Ca�e �ycie b�dzie mia�a k�opoty, zobaczy pani. . . zawsze tak bywa. Zareagowa�am na to pojednawczo, t�umacz�c, �e nie mo�na wini� dzie- wczyny za omini�cie zwyczaju, kt�rego nie zna�a. W tydzie� p�niej, s�ysz�c szlochy i narzekania w kuchni wesz�am tam i zobaczy�am Mari� na krze�le, z fartuchem na g�owie, zanosz�c� si� od p�aczu. Okaza�o si�, �e m�a porwa�a mobilizacja. Wi�kszo�� m�czyzn we wsi otrzyma�a tego ranka karty mobilizacyjne. Po�pieszy�am do telefonu. Wszystkie linie z Warszaw� by�y zaj�te i mu- sia�am czeka� kilka godzin. Gdy mnie na koniec po��czono z naszym znajo- mym, pu�kownikiem, kt�ry p�niej odznaczy� si� w obronie Lwowa, us�ysza- �am, �e Niemcy skoncentrowali wzd�u� granicy znaczne si�y, ale �e zabiegi o unikni�cie konfliktu zbrojnego trwaj�. Wojna zawis�a nad nami. 1 WRZE�NIA - WOJNA! Przypuszczaj�c, �e organizacje, do kt�rych nale�a�y�my, b�d� potrzebo- wa�y wsp�pracy wszystkich swoich cz�onki�, zdecydowa�y�my si� z c�rkami na natychmiastowy wyjazd do Warszawy. Poci�g, sp�niony o kilka godzin, przepe�niony by� rezerwistami i rodzinami, kt�re przerwa�y letnie wywczasy, aby jak najpr�dzej wr�ci� do domu. Wszystkie przedzia�y by�y zapchane, stano w korytarzach. Trzech �o�nierzy odda�o nam swoje miejsca, a sami stan�li w korytarzu. Na ka�dej kolejnej stacji �cisk i zamieszanie wzrasta�o. Ludzie, oszo�omieni biegiem wypadk�w, zadawali nam mn�stwo pyta�- niestety, nie potrafi�y�my na nie odpowiedzie�. Kr��y�y fantastyczne plotki i pog�oski. Podobno wojska niemieckie ju� przekroczy�y granic�, podobno mobilizacja by�a jedynie �rodkiem ostro�no�ci, podobno traktat z Niemcami miano podpisa� w ci�gu nast�pnych dwudziestu czterech godzin. Na ka�dej stacji widzia�y�my m�odych m�czyzn �egnanych przez p�acz�ce �ony i matki. Na stacjach w�z�owych zatrzymywano nasz poci�g na czas d�u�szy, aby przepu�ci� transporty wojska. Gdy linia kolejowa bieg�a r�wno- legle do dr�g bitych, widzia�y�my kolumny piechoty, oddzia�y kawalerii, konwoje benzyny i amunicji. Od czasu do czasu pokazywa�y si� eskadry samolot�w. W wielu okolicach ch�opi najwidoczniej zostali powo�ani do wojska jesz- cze przed �niwami, gdy� pola �yta, j�czmienia i pszenicy sta�y niez��te, gubi�c ziarno na ziemi� z pochylonych k�os�w. Kobiety i niedorostki, dzieci nawet widzia�y�my przy �niwach. Snopki �adowano na ma�e w�zki podr�cz- ne, bo wozy by�y zarekwirowane; d�ugie korowody woz�w, z �ywno�ci� i pasz�, ci�gn�y w kierunku Warszawy. Wsz�dzie panowa� gor�czkowy po�- piech, tak charakterystyczny dla stanu wyj�tkowego i przygotowa� nieuko�- czonych. Po przyje�dzie do Warszawy natychmiast pojecha�y�my do domu. Od �mierci m�a mieszka�am z c�rkami w ma�ym domku niedaleko Belwederu - niegdy� naszego oficjalnego mieszkania, w latach gdy m�� by� Generalnym Inspektorem Si� Zbrojnych i Ministrem Spraw Wojskowych. Z przyjemno�ci� wspominam ten ma�y domek, przytulny i wygodny, w�r�d roz�o�ystych drzew owocowych. 13 Nie trac�c czasu zacz�am telefonowa� do r�nych organizacji spo�ecz- nych; wszystkie by�y przeci��one prac�, szczeg�lnie za� kuchnie dla bezro- botnych, poniewa� poza ich normaln� funkcj� do�ywiania starc�w, bezrobo- tnych i biednych dzieci, musia�y one obecnie dostarcza� �ywno�ci i jedzenia uciekinierom z zachodniej Polski. Za�atwi�am telefonicznie co si� da�o i obieca�am stawi� si� nazajutrz w r�nych miejscach. Wanda posz�a si� zamel- dowa� do s�u�by w Czerwonym Krzy�u i Przysposobieniu Kobiet do Obrony Kraju. Krwawo zachodzi�o s�o�ce tego wieczoru nad miastem. Posz�am na spacer przez ogrody belwederskie, puste i opuszczone od czasu, gdy Belweder za- mieniono na muzeum. Nigdy nie zachwyca�am si� specjalnie tym pseudokla- sycznym dzie�em architektury i pami�tam, �e by�am pe�na z�ych przeczu�, gdy si� dowiedzia�am, �e mamy tam zamieszka�. Spojrza�am na okna w g�rze, za kt�rymi m�� zwykle pracowa� do p�nej nocy. �wiat�o w oknach zawsze m�wi�o mi, �e on jeszcze pracuje. Teraz by�o w nich znowu �wiat�o: to szyby k�pa�y si� w z�ocie zachodz�cego s�o�ca; przez moment wyda�o mi si�, �e on wci�� tam jeszcze czuwa. W ci�gu nocy Warszawa zmieni�a si� w fortec�. Dzia�a przeciwlotnicze zaj�y pozycje w parkach i na ulicach, szpitale i punkty opatrunkowe stan�y w pogotowiu, nieko�cz�cy si� �a�cuch poci�g�w i samochod�w wi�z� wojsko na front, a ca�a ludno�� cywilna gotowa�a si� do obrony stolicy. Kupcy, urz�dnicy, studenci, robotnicy, dziewcz�ta fabryczne, panie z towarzystwa, wszyscy stan�li rami� przy ramieniu z �opatami i kilofami do kopania row�w. Gdy jedni odpoczywali, drudzy pracowali na ich miejscu i robota sz�a bez przerwy, dzie� i noc. Te w�a�nie rowy przeciwlotnicze ocali�y p�niej tysi�ce ludzi od �mierci. Kopa�am r�wnie� te rowy z c�rkami. Optymizm ostatnich kilku miesi�cy ust�pi� miejsca determinacji. 1 wrze�nia o godzinie w p� do si�dmej obudzi�o nas wycie syren. Ubra- �y�my si� pospiesznie i wysz�y�my na dw�r, aby przej�� do schronu przeciw- lotniczego w piwnicy Belwederu. Wkr�tce przy��czy�y si� do nas kobiety i dzieci z s�siednich dom�w, ogrodnicy i urz�dnicy muzeum oraz kilku robo- tnik�w, kt�rych alarm zaskoczy� w drodze do pracy. Przesiedziawszy tam przesz�o godzin� i nie s�ysz�c samolot�w dosz�y�my do wniosku, �e by� to jedynie pr�bny alarm, wobec tego wr�ci�y�my do domu. Przed samymi drzwiami natkn�y�my si� na adiutanta marsza�ka Rydza-�mig�ego. - Co to jest? - zapyta�am. - Pr�bny alarm? - Nie - odpowiedzia� twardo. - Wojna. Bomby spada�y na ��d� i Cz�stochow�. Lotnictwo nasze jednak, tym razem, nie dopu�ci�o si� nieprzyjacielskich do Warszawy. Po �niadaniu posz�am do jednej z mych organizacji, gdzie ju� kilka os�b na mnie czeka�o. Po kilku minutach znowu zawy�y syreny. Reszt� poranka musia�am przesiedzie� w schronie. Samoloty niemieckie przedar�y si� przez nasz� obron�, wycie maszyn i huk dzia� przeciwlotniczych gdzie� niedaleko nas rozlega�o si� bez przerwy. Okrzyki rado�ci ludzi, wbrew rozkazom i 14 przepisom, kr�c�cych si� po ulicach, zwiastowa�y nam pojawienie si� naszych my�liwc�w. Nieprzyjaciel znikn��, bez wyrz�dzenia powa�niejszych szk�d. Po wyj�ciu ze schronu posz�y�my na obiad, w nadziei, �e uda nam si� wr�ci� do pracy po po�udniu. Ale oko�o p� do drugiej bombowce wr�ci�y; nast�pny nalot by� o czwartej, a potem nalot za nalotem trwa� niemal bez przerwy. Musia�am pogodzi� si� z tym - jak zreszt� ka�dy w Warszawie- �e pracowa� mo�na jedynie w czasie wolnym od nalot�w, kiedy miasto wraca jako tako do stanu normalnego. Czasami alarm zmusza� mnie do szukania ukrycia w przygodnym schronie lub w westybulu hotelu; najcz�ciej jednak stawa�am w pierwszej lepszej bramie, gdzie po chwili zjawiali si� mieszka�cy danego domu z zaproszeniem do korzystania z ich go�cinno�ci. Raz, pami�- tam, znalaz�am si� w kawiarni w czasie jednego z najwi�kszych i najci�szych nalot�w. Przesiedzia�am tam prawie dwie godziny, podczas gdy orkiestra gra�a bez przerwy, a ludzie pili kaw� i zajadali w najlepsze ciastka bez �ladu trwogi. Najci�ej by�o mi przyzwyczai� si� do ogranicze� w komunikacji. Ka�de prywatne auto nie zarekwirowane przez wojsko, s�u�y�o potrzebom organizacji z wojskiem wsp�pracuj�cych takich jak Czerwony Krzy�, a o taks�wce nie mo�na by�o nawet marzy�, ze wzgl�du na ograniczenia benzy- nowe. Autobusy, prawie wszystkie, przewozi�y oddzia�y wojskowe; nieliczne nadal kursuj�ce normalnie by�y z regu�y przepe�nione, tak jak i tramwaje. Sz�o si� wi�c tam gdzie trzeba by�o, piechot�. Nasze auto zabra�a Wanda dla cel�w Czerwonego Krzy�a; w ten pierwszy wiecz�r wojny zrobi�am dobre kilkana�cie kilometr�w. Zaledwie znalaz�am si� w domu, zadzwoni� telefon. Kierowniczka zak�a- du dla gru�liczych dzieci, kt�ry jako przewodnicz�ca Towarzystwa "Osiedle" za�o�y�am w Otwocku, donosi�a o strasznej rzeczy. Dzieci bawi�y si� na podw�rzu, gdy nadlecia�y bardzo nisko niemieckie samoloty. Lotnicy nie- mieccy odp�dzeni od stolicy chcieli si� pozby� balastu i w odpowiedzi na przyjazne machanie r�czkami ze strony dzieci rzucili na nie bomby, kt�re omijaj�c nasz zak�ad uderzy�y w s�siedni. Bomba trafi�a w szpital, zabijaj�c pi�tna�cioro dzieci i rani�c wiele innych. By� to najtragiczniejszy wypadek w pierwszych dniach wojny, ale, nieste- ty, nie ostatni. Niemcy, d���c do zdemoralizowania ca�ego spo�ecze�stwa, starali si� osi�gn�� to bezwzgl�dnym barbarzy�stwem. Liczyli na to, �e dzie- si�� kobiet rozpaczaj�cych nad zniekszta�conymi cia�kami swych dzieci, mo�e wi�cej zrobi� ni� zniszczenie ca�ego pu�ku w boju. Drugiego dnia wojny bomby spad�y na Komor�w, spokojne osiedle podwarszawskie, nie posiadaj�ce �adnego schronu przeciwlotniczego. Ogie� karabin�w maszynowych poeh�on�� dalsze ofiary. W og�le, w ci�gu pierwszego tygodnia przedmie�cia i ma�e miasta doko�a Warszawy ucier- pia�y wi�cej ni� stolica sama, kt�rej broni�a artyleria przeciwlotnicza i na- sze my�liwce. Samoloty niemieckie, odp�dzane od Warszawy urz�dza�y w�r�d bezbronnych miasteczek istne orgie barbarzy�stwa. Nasze my�liwce spisywa�y si� wspaniale. 15 Pewnego razu przypatrywa�am si� walce o�miu polskich my�liwc�w z dwudziestoma pi�cioma niemieckimi. Wydawa�am w�a�nie obiady dla wyewa- kuowanych w jad�odajni niedaleko dworca na Pradze, gdy zawy�a syrena. Poniewa� naloty tego dnia trwa�y bez przerwy od samego rana, postanowi�am i ten przeczeka� na miejscu. W chwil� potem zobaczy�am dwadzie�cia pi�� niemieckich bombowc�w. Lecia�y bardzo wysoko, poza zasi�giem ognia ar- tyleru, gdy nagle przesz�y w lot nurkowy, wyra�nie atakuj�c dworzec na Pradze. Pierwsza bomba spad�a na s�siedni� ulic�. Fontanny kurzu i kamieni wystrzeli�y w powietrze, a za nimi buchn�y j�zyki p�omieni. Odezwa�y si� dzia�a przeciwlotnicze; na niebie p�ka�y bia�e chmurki eksploduj�cych poci- sk�w; od�amki szrapneli zagrzechota�y po ulicach. Wtem nad miastem zawy�y silniki i osiem ma�ych samolot�w spad�o na formacj� bombowc�w niemieckich. Ludzie wybiegli na ulic�, przygl�da� si� walce. Za chwil� jeden bombowiec zwali� si� w p�omieniach ku ziemi, a z dw�ch innych posz�y strugi dymu. To wystarczy�o, aby Niemcy przerwali borfibardowanie; nasze my�liwce ruszy�y za nimi w po�cig w kierunku zacho- dnim. W pierwszej fazie wojny nasi lotnicy cz�sto odnosili sukcesy, ale p�niej przewaga lotnicza nieprzyjaciela z�ama�a nasze �si�y. Nasi lotnicy nie byli gorzej wyszkoleni od Niemc�w i z pewno�ci� nie brakowa�o im odwagi- niestety, nie mieli�my wystarczaj�cej ilo�ci maszyn. Za ma�o by�o r�wnie� dzia� przeciwlotniczych, dzia�, kt�re by�y doskona�e, jak o tym �wiadczy liczba str�conych przez nie samolot�w nieprzyjaciela. Je�li jak�kolwiek mo�na wyci�ga� nauk� z Wrze�nia, to niew�tpliwie t�, �e do prowadzenia wojny potrzebne s� przede wszystkim ogromne �rodki pieni�ne, a tych Polska Niepodleg�a, wobec ogromu swych zada�, nigdy nie mia�a dosy�. W por�wnaniu z Niemcami, kt�rych ca�a gospodarka od lat by�a nastawiona na wojn�, a zasoby gospodarcze zosta�y zwi�kszone przez zab�r Austru i Czechos�owacji, byli�my w sytuacji katastrofalnej. Jestem przekonana, �e historia wska�e na trzy g��wne przyczyny naszej przegranej w kampanu wrze�niowej, obok oezywi�cie ciosu jaki nam zada�a Rosja z ty�u, w porozumieniu z Niemcami: pierwsz� - by�o nasze ub�stwo drug� - to na szerok� skal�, doskonale zorganizowana, paj�cza praca szpie- gowska nieprzyjaciela, trzeci�, niedotrzymanie umowy przez sojusznik�w. Przenikanie obcych agentur w �ycie Polski w najr�norodniejszych for- mach nieustannie trapi�o mego m�a. Licz�c si� stale z niebezpiecze�stwem szpiegostwa zw�aszcza w wojsku m�� m�j stosowa� jak najdalej id�ce �rodki ostro�no�ci. Czuwa� te� osobi�cie nad tym, aby pod �adnym pozorem nie dawa� nikomu, do kogo nie mia� absolutnego zaufania - dost�pu do tajemnic woj skowych. Jeszcze w czasie choroby rozwa�a� plany zabezpieczenia tajemnic wojsko- wych. Niestety, nie do�y� chwili zrealizowania tych, jak i wielu innych zamia- r�w. Sprawie r�norodnych agentur, po�wi�ci� specjalne przem�wienie na kaliskim zje�dzie legionist�w w 1927 r. M�wi� wtedy: 16 "W pracy tej (walce o niepodleg�o��) spotkali�my jednak natychmiast zjawisko, kt�re spokojnie nazw� agenturami obcymi. Wobec tego, �e liczba nas, jako prze�amuj�cych nowe drogi, by�a wzgl�dnie ma�a, �e zatem og� naszych rodak�w za nami nie szed�, praca tej agentury by�a znacznie u�atwio- na. Przypomnijmy te usilne starania, a�eby�my wygl�dali jak mniejszy landszturmowiec, z r�kawem otoczonym czarno-��t� opask�, przypomnijcie przykro�ci robione naszym mundurom, walk� o nasze sztandary, nios�ce or�y tylko z jedn� g�ow�, a nie z dwiema; czy najrozmaitsze pr�by, aby�my podlegali zupe�nie austriackiemu mundurowi, stawianemu ponad nasz mun- dur. W parze z t� agentur� austriack� sz�a agentura inna, agentura rosyjska... tak�e p�atna... pracuj�ca nad obni�eniem naszej pracy, brukaj�ca nas s�owa- mi, okre�leniami, aby�my poci�gaj�cymi dla naszych rodak�w nie byli. Gdy przysz�y historyk dost�p mie� b�dzie do tajnych archiw�w poszcze- g�lnych pa�stw - bo i te czasy zawsze nadchodz� - wtedy ujawnione b�d� by� mog�y dossier, bo to tak technicznie si� nazywa, ka�dego z p�atnych agent�w. Agent�w okre�lonych wed�ug ich oceny, wed�ug tego ile kosztowa- li... W tych "dossier" znajdziecie nazwiska wielu znajomych. Ucieka�em nieraz od moich bliskich pomocnik�w, aby moje zamiary nie by�y wydane na �up kogokolwiek b�d�, byle by� cudzoziemcem... Mog� powiedzie�, �e system moich kalkulacji jako Naczelnego Wodza zawsze roz- bija� si� nie o co innego, jak o t� si�� agentur obcych, p�atnych przez obcych dla szkodzenia Polsce, aby nie by�a ona zbyt silna, aby nie mia�a tej si�y, jak� mog�aby mie� w tej czy innej chwili. Znajdowa�em zawsze momenty upadku Polski, gdy, prosz� pan�w, ludzie dzielili si� pomi�dzy sob� tylko tym, od kogo pensje brali, czy od protektorki Polski - imperatorowej Katarzyny - czy od przyjaciela Polski - Fryderyka Wielkiego, czy od trzeciej konkurentki - Maru Teresy. Ja prosz� pan�w, w Polsce pracuj� nad obron� od szpiegostwa od czasu, kiedy Polska istnieje. Jako Naczelnik Pa�stwa i jako Naczelny W�dz i p�- niejszy minister, �miem twierdzi� ze smutkiem, �e nie ma chwili w �yciu moim, kiedy nie by�em szpiegowany osobi�cie i, zgodnie z moj� dawno wyrobion� prac� oczu, odczuwam to doskonale. Nie mam #zatem ani jednej chwili, pomimo tego, �e jestem w wolnej, niepodleg�ej Polsce, a�eby �ycie moje wygl�da�o inaczej ni� tak, jak wygl�da�o za dawnych czas�w, kiedym by� �cigany przez r�ne psy go�cze, jak zaj�c... Nigdzie bowiem tak �atwo i dok�adnie nie rozpracowano pracy szpiegowskiej w ca�ym �wiecie, jak w Polsce, a z tym stale i ci�gle musz� mie� do czynienia..."* My�l o obronie pa�stwa przed szpiegostwem, przed zaraz� szpiegostwa, sp�dza�a mu sen z powiek. Ale Sejm w walce z Pi�sudskim skre�li� 2 miliony z funduszu walki ze szpiegostwem. Unia Obro�c�w Ojczyzny zebra�a wtedy na ten cel prawie r�wnoznaczn� sum� i ofiarowa�a j� m�owi do dyspozycji. * Op. cit., t. II, s. 9 Aleksandra Pilsudska - "Wspomnienia ' - 2 Si�gano po najwi�ksze tajemnice wojskowe. Wo�nego w Inspektoracie chcia� przekupi� agent bolszewicki. Ale wo�ny doni�s� o tym swoim w�adzom i szpiega aresztowano. W Belwederze na pierwszym pi�trze mie�ci�y si� przez pewien czas w , szafach ogniotrwa�ych papiery wojskowe. Po zab�jstwie wartownika Koryz- my w ogrodzie belwederskim szafy te zosta�y przeniesione do Inspektoratu. W czasie tego napadu jedna z kul trafi�a w mur naro�nego pokoju nad drzwiami. M�� lubi� przesiadywa�, a nawet pracowa� w tym pokoju. Tym razem by� jednak na g�rze w dawnej sypialni. Takie wypadki wydarza�y si� w normalnych czasach pokojowych. Tym silniej przejawi�a si� akcja agentur, kiedy przysz�o napi�cie stosunk�w. Na kilka dni przed wybuchem wojny pracowa�am na pods�uchowej stacji telefonicznej. Pewnego dnia przej�am alarmuj�cy meldunek Zwi�zku Strzeleckiego z zachodniej dzielnicy Polski. Zawiadaniiano, �e kiedy cz�onkowie Zwi�zku odbywali �wiczenia w terenie, osadnicy Niemcy zacz�li do nich strzela�. Okaza�o si�, �e Niemcy ju�-w�w- . czas byli zaopatrzeni w bro�. Strzelcy musieli wezwa� pomocy policji. W Polsce z 1939 r. na 35 milion�w mieszka�c�w by�o 765 000 Niemc�w, co stanowi�o tylko 2,4"/a og�u ludno�ci, lecz by� to w niekt�rych szczeg�lnie okolicach element gospodarczo silny i dobrze zorganizowany. Propaganda hitlerowska o�ywi�a niebezpiecznie zwi�zki wielu z nich z Rzesz� oraz pobu- dzi�a ich nacjonalizm. Specjalnym �r�d�em niebezpiecze�stwa sta�y si� setki rodzin pozornie spolszczonych i naturalizowanych, spo�r�d kt�rych zw�aszcza w m�odszym pokoleniu Berlin potrafi� zmobilizowa� swoj� zakonspirowan� "pi�t� kolumn�". Mogli oni dzia�a� tym �atwiej, �e istnia�a u nas od dawna szczeg�lnie w miastach i na ziemiach zachodnich kategoria Polak�w o nie- mieckich nazwiskach i niemieckiego kiedy� pochodzenia, pod kt�r� podszy- wali si� dywersanci. Niejeden te� gorzki sp�r i g��boki dramat rozdar� rodzi- ny polsko-niemieckie w czasie ostatniej wojny. Z wybuchem wojny potencjalne niebezpiecze�stwo szpiegostwa zamieni�o si� w koszmarn� rzeczywisto��: okaza�o si�, �e Niemcy s� w posiadaniu niekt�rych tajemnic wojskowych. Sie� szpiegowska pokry�a ca�y kraj, nie wy��czaj�c wiosek. Donoszono szybko i dok�adnie o wszelkich ruchach na- szych wojsk, przerywano linie komunikacyjne, dokonywano sabota�u gospo- darczego, wysadzano w powietrze obiekty wojskowe, zgodnie z g�ry przygo- towanymi planami. Ka�da baza lotnicza, cho�by najlepiej ukryta, zosta�a zbombardowana. Na wielu lotniskach nieprzyjaciel zniszczy� wszystkie maszy- ny na ziemi. Szoferka komendy Przysposobienia Kobiet do obrony Kraju okaza�a si� agentk� niemieck�. Dziesi�tki szpieg�w przy�apano na gor�cym uczynku i postawiono przed s�dami polowymi. Zazwyczaj byli to ludzie na kt�rych nikt by przedtem nie �mia� rzuci� podejrzenia. Jedna z centrali szpiegowskich w Warszawie mia�a swoj� siedzib� w domu pewnego przemys�owca, kt�rego rodzina pochodz�ca z Niemiec, by�a osiad�a w Polsce od przesz�o stu lat. Niewinny rytownik napis�w w marmurze, zamieszka�y w domku przy cmentarzu w Wilnie od 18 lat pi�tnastu, okaza� si� szefem sieci szpiegowskiej, licz�cej kilkunastu agen- t�w, kobiet i m�czyzn. Pewien pu�kownik, dow�dca jednego z pu�k�w kawalerii, m�wi� mi, �e gdy tylko dywizja, w kt�rej walczy� zajmowa�a pozycje na noc, natychmiast szpiedzy w jej szeregach zaczynali porozumiewa� si� za pomoc� ognia i sygna��w �wietlnych z lotnictwem niemieckim. Dw�ch podoficer�w z jego w�asnego pu�ku z�apano w chwili kiedy podk�adali dynamit pod most, przez kt�ry pu�k mia� przechodzi�. Od jednego z oficer�w marsza�ka Rydza-�mig�ego s�ysza�am, �e szpieg wprowadzi� katastrofalne zamieszanie i zw�ok� w momencie krytycznym dla obrony Warszawy, gdy udaj�c oficera sztabowego, skierowa� ca�y poci�g amunicji na lini� frontu niemieckiego. Wielkie ilo�ci Niemc�w osadzone celowo na ziemiach polskich, w okresie zabor�w, a w Polsce niepodleg�ej chronione przez narzucony traktat mniej- szo�ciowy sta�y si� we wrze�niu podstaw� dywersji na wielk� skal�. Z tych do�wiadcze� powinny by� wyci�gni�te konsekwencje na przysz�o��. W BOMBARD#lWANEj WARSZAWIE - WYjAZD Warszawa prze�y�a wiele wojen. Imi� jej zapisa�o si� ognistymi zg�oskami na stronicach burzliwej historu Polski, a jej mieszka�cy stworzyli dumn� tradycj� walki i przetrwania. Wzorem swoich ojc�w ludno�� Warszawy wy- kaza�a bohatersk� postaw� tak�e we wrze�niu 1939 r. Ka�dego dnia powi�ksza�a si� liczba zabitych i rannych. Jednak �ycie stolicy toczy�o si� prawie normalnie. Nawet kiedy p� domu zmiot�a bomba, zamieniaj�c go w kup� gruzu i �miecia, ludzie szli najnormalniej do swoich zaj��, licz�c na to, �e znajd� schronienie gdzie indziej. Fabryki pracowa�y nadal, miejsca rozrywkowe by�y otwarte. A ka�dego dnia Stefan Starzy�ski, prezydent miasta, przemawia� przez radio do jego mieszka�c�w,.podtrzymu- j�c ich na duchu w�asnym przyk�adem i w�asn� odwag�. Cz�owiek ten przez lata pracowa� z niezwyk�� energi�, umiej�tno�ci� i entuzjazmem nad rozwo- jem stolicy, a teraz jej zniszczenie by�o ko�cem jego ukochanej pracy, a niebawem i w�asnego �ycia. W pierwszych dniach wojny naloty trwa�y niemal bez przerwy. Cisza nastawa�a dopiero p�nym wieczorem i ko�czy�a si� o �wicie. Wtedy te� ludno�� pracowa�a gor�czkowo, aby nadrobi� godziny stracone w ci�gu dnia. Wtedy te� grzebano zabitych. Ci�kie straty przynios�o zbombardowanie Dworca Wschodniego, gdzie znajdowa�a si� kuchnia towarzystwa "Osiedle", jednej z organizacji spo�ecz- nych dla bezrobotnych. Mia�am tam w�a�nie mie� dy�ur owego fatalnego popo�udnia. Kiedy zamierza�arn wyj�� c�rka moja Wanda, poprosi�a abym na ni� zaczeka�a. Wybiera�a si� tam z kole�ank� w celu dostarczenia papie- ros�w i innych rzeczy Czerwonemu Krzy�owi. To dziesi�ciominutowe op�- nienie uratowa�o nam prawdopodobnie �ycie; ledwo bowiem zd��y�y�my zapakowa� co trzeba by�o. do auta, zawy�y syreny. Dwie nast�pne godziny sp�dzi�y�my w schronie przeciwlotniczym w Belwederze. W czasie najsilniej- szego bombardowania us�ysza�y�my straszny wybuch. Stoj�cy obok mnie cz�owiek, pr�bowa� co� mi powiedzie�. Nie zrozumia�am ani jednego s�owa, tak og�uszaj�cy by� huk dzia� przeciwlotniczych. Nareszcie odwo�ano alarm. Pospieszy�y�my do domu, aby zabra� reszt� rzeczy, gdy zadzwoni� telefon. 20 Dzwoniono z Dworca Wschodniego. G�os, kt�ry us�ysza�am, by� bez wyrazu, jak po gwa�townym wstrz�sie nerwowym. Znajoma pani prosi�a, abym przy- jecha�a natychmiast z doktorem, je�eli tylko uda mi si� jakiego� znale��. Mam przywie�� du�o opatrunk�w i morfiny. Dworzec zosta� zbombardowa- ny. Szesna�cie kobiet i dziewcz�t, harcerek, zosta�o zabitych. Wiele os�b rannych. Pani, kt�ra mi to m�wi�a, przygotowywa�a ze swoj� znajom� jedze- nie w s�siednim budynku. One jedynie ocala�y. Na pr�no stara�a si� po��- czy� z jakimkolwiek szpitalem. Wanda najwidoczniej wyczyta�a przygn�bienie z mych oczu, gdy� rzuci�a tylko jedno s�owo: "Gdzie". - Dworzec Wschodni - odpowiedzia�am. - Musimy natychmiast znale�� doktora. Zblad�a, wra�enie by�o tym wi�ksze, �e tam pracowa�o du�n os�b zna- jomych; bez jednego s�owa siad�a do samochodu. Jecha�y�my ulicami na p� zatarasowanymi przez szcz�tki budynk�w, w�r�d ruin �wie�o zburzonych dom�w i dymi�cych zgliszcz, nad kt�rymi unosi� si� gorzki zapach niedopa- lonego drzewa. Wozy stra�y po�arnej sta�y tu i tam, sanitariusze wnosili na noszach do ambulans�w przykryte bia�ymi prze�cierad�ami zw�oki ludzi. Wsz�dzie panowa�o zniszczenie. Sklepy z wybitymi oknami, futra, po�- czochy i bele materia��w na ulicy, a obok rozbitego sklepu jubilerskiego stoi policja. Handlarz obraz�w za�ama� r�ce nad porozrzucanymi i podartymi p��tnami. Ogonek kobiet przed sklepem kolonialnym - futryny drzwi i okien le�a�y na chodniku. Naprzeciw, wygi�ty mur kawiarni, jako tako podparty belkami, a przy stolikach kilku m�czyzn starszych wiekiem siedzia�o nad kaw� i gazetami. Dalej jeszcze przez du�� dziur� w �cianie hotelu, wida� by�o po�amane meble i strz�py starej tapety. W dzielnicach biedniejszych bomby potworzy�y wielkie kratery na jezdni; z dom�w nie by�o ani �ladu. Wielki blok mieszka� robotniczych, kt�ry z dum� pokazywali�my cudzoziemcom, zr�wnany zosta� z ziemi�. Ca�e rodziny dogrzebywa�y si� w zgliszczach szcz�tk�w swego mienia. Jaka� staruszka wynurzy�a si� ze szkieletu zbombardowanego domu, z tryumfuj�c� min�, machaj�c nieuszkodzonym obrazem. Nareszcie uda�o nam si� znale�� lekarza - kobiet�, kt�ra w�a�nie wr�ci�a do domu. Z zapadni�tymi oczami, ochrypni�ta, przez trzy dni i trzy noce pracowa�a bez przerwy w szpitalu, ale na nasz apel natychmiast wsiad�a do auta. Po przyje�dzie na Dworzec Wschodni okaza�o si�, �e ambulanse ju� zabra�y zabitych i rannych. Nie pozostawa�o nam wi�c nic innego jak tylko zawiadomi� najbli�sze rodziny ofiar. Mi�dzy zabitymi by�o kilka harcerek; i b�l nieszcz�snych matek by� nie do zniesienia. Tam zabita zosta�a moja znajoma Grody�ska, �ona wiceministra. Spogl�daj�c wstecz, dziwi� si� czasem, jak mo�na by�o wytrzyma� to piek�o. Nawet w czasie najwi�kszych nalot�w nigdy nie wybuch�a panika. By� mo�e ludzie odkryli wtedy w sobie mi�osiern� granic�, poza kt�r� prze- staje si� odczuwa� strach i cierpienie. Mo�na si� l�ka� tylko do pewnego 21 momentu. Potem spok�j zapanowuje w cz�owieku b�d� to dlatego, �e nie- kt�rzy ludzie si�gaj� bezwiednie lub wysi�kiem woli do nieznanych sobie uprzednio duchowych rezerw odwagi, b�d� to dzi�ki temu, �e ulegaj� apatii. Nieraz za dawnych czas�w bywa�o, �e po pierwszych godzinach wielkiego strachu wyczuwa�am w sobie mo�liwo�� wytrwania, z kt�r� przychodzi�o r�wnie� przyzwyczajenie do obcowania ze �mierci�. Teraz w Warszawie by�o to samo. Spa�am twardo w piekielnym ha�asie. �ycie w cieniu �mierci daje zrozumienie prawdziwego znaczenia �ycia. W pierwszych czterdziestu o�miu godzinach wojny odpad�y wszelkie zb�dne warto�ci. Potrzeby sta�y si� potrzebami prymitywnego cz�owieka. Walka, �ywno��, ciep�o, schronienie. Po��czy�o ludzi wsp�lne niebezpiecze�stwo, wsp�lne straty, wsp�lny b�l. Poczucie obowi�zku spo�ecznego wzros�o ogro- mnie. Ch�opki z okolicznych wsi co dzie� dociera�y do stolicy z �ywno�ci�. Poci�gi, cel niezwykle wa�ny dla samolot�w niemieckich, kursowa�y bez przerwy; widzia�am wagony, kt�re wygl�da�y jak szkielety. Oddzia�y robo- tnik�w naprawia�y szyny w dzie� i w nocy. Na miejsce poleg�ych od ognia karabin�w maszynowych samolot�w nieprzyjacielskich przychodzili natych- miast inni. Ten duch zbiorowej walki panowa� wsz�dzie. Wojny, kt�re przez wieki nawiedza�y Polsk�, da�y nam dziedzictwo wy- trwa�o�ci w najci�szych warunkach i jakby instynktowny przymus naprawy tego, co uleg�o zniszczeniu. Wielokrotnie odbudowywali�my nasze miasta. Gdy tylko milk� s#cz�k i ha�as wojny, ka�de pokolenie zabiera�o si� natych- miast do odbudowy kraju. To samo by�o w Warszawie jeszcze gdy wojna trwa�a. Gdy tylko kurz i dym opada�, a syreny zwiastowa�y koniec alarmu, wsz�dzie widzia�o si� ludzi reperuj�cych i naprawiaj�cych uszkodzone budynki, aby za wszelk� cen� nada� im wygl�d mieszkalnych dom�w. Cz�sto by� to tylko jeden pok�j, z workiem, zamiast dachu nad g�ow�. Czas straci� znaczenie; najg��wniejsz� rzecz� by�y przerwy mi�dzy nalo- tami. Kt�rej� nocy odezwa� si� telefon; to jeden z genera��w, stary �o�nierz mego m�a, nalega� abym opu�ci�a natychmiast Warszaw�, gdy� Niemcy znajduj� si� zaledwie o trzydzie�ci kilometr�w od stolicy. Odpowiedzia�am, �e praca w organizacjach spo�ecznych nie pozwala mi na wyjazd z miasta. Z kolei us�ysza�am, �e rz�d postanowi� odda� stolic�. Obudzi�am c�rki. Postanowi�y�my wyjecha� do Kamiennego Dworu, gdzie �atwo mo�na by�o urz�dzi� szpital dla rannych na froncie lub ewaku- owanych z Warszawy. Nast�pnie zbudzi�am swoje dwie s�u��ce, proponuj�c im wyjazd z nami lub u�atwienie powrotu do rodziny. Jedna, kt�ra mia�a rodzin� na wsi w Kamiennym Dworze, wybra�a podr� z nami. Druga, prze�egnawszy si� powiedzia�a: - Czy mnie zabij� Niemcy czy nie, to w r�ku Boga. Ja tu zostan� i b�d� pilnowa�a pani domu. Spakowa�y�my rzeczy, ale wyjazd okaza� si� niemo�liwy. Niemcy bombar- dowali zaciekle t� w�a�nie lini� kolejow�, kt�r� mieli�my jecha� i ruch po- 22 ci�g�w na niej zawieszono. Wyratowa� nas m�j kuzyn, Jerzy Bu�hak bawi�cy w�wczas w Warszawie, proponuj�c wyjazd do jego maj�tku na kresach wschodnich. Wielu ziemian tamtejszych, z nim razem, zaofiarowa�o swoje dwory wojsku na szpitale i nasza pomoc tam mog�a przyda� si�. Wyjechali�my o si�dmej rano, ja, c�rki, moja siostra i m�oda kuzynka Anna, kt�ra spodziewa�a si� dziecka za par� tygodni. Anna opiera�a si� troch� wyjazdowi, gdy� m�� jej by� w wojsku i naturalnie chcia�a by� jak najbli�ej niego. Pomie�ci�y�my si� w dw�ch autach, zabieraj�c z sob� tylko najkonieczniejsze osobiste rzeczy. My�la�y�my, �e podr� samochodem b�- dzie bezpieczniejsza ni� kolej�, gdy� linie kolejowe i poci�gi by�y stale bombardowane. Pr�dko jednak wypadki wyprowadzi�y nas z b��du. Podr�, kt�ra mia�a trwa� cztery godziny zaj�a nam dziewi�tna�cie. Wyjecha�y�my ze stolicy w sznurze samochod�w, woz�w i ci�ar�wek ob�adowanych kobietami i dzie�mi. Pos�pne matki i krzycz�ce dzieci tkwi�y w�r�d tobo�k�w i walizek, maszyn do szycia, w�zk�w dzieci�cych, garnk�w i rondli, a nawet klatek z kurami. Posuwali�my si� powoli. W po�udnie g��d da� si� nam we znaki. - Zatrzymamy si� w najbli�szej wsi i napijemy si� mleka - zaproponowa- �am. Najbli�sza wie� by�a pusta. Zaszli�my do jednej i do drugiej chaty - nie by�o ani �ywej duszy. Plac targowy i ma�a karczma - zupe�nie opustosza�e. Ju� w poprzedniej wsi nie by�o wida� nikogo. Ch�opi najwidoczniej poucie= kali do las�w w pop�ochu, gdy� krowy rycza�y nie wydojone, a w jednej chacie znalaz�y�my chleb piek�cy si� w piecu. Ruszy�y�my dalej, dziwi�c si� co mog�o spowodowa� t� nag�� ucieczk�, gdy nagle w g�rze rykn�y motory samolot�w. Us�ysza�am ostry szcz�k ka- rabina maszynowego i niemal jednocze�nie �a�osny szloch z s�siedniego auta. Kilka sekund p�niej samoloty znalaz�y si� nad naszymi g�owami, tak nisko, �e wida� by�o wyra�nie ich kolor i znaki oraz lufy karabin�w maszynowych, b�yskaj�ce przerywanym ogniem. Kierowca auta przed nami nagle wyrzuci� jedn� r�k� w prz�d i wpad� ca�ym cia�em na kierownic�. Auto run�o do rowu. Kto� z boku skoczy� na ratunek. Ko� sp�oszony przegalopowa� tu� obok naszego samochodu i jak na filmie mign�y przede mn� blade, przestraszone twarze kobiet na wozie p�dz�cym wariacko. Nasz szofer, stary �o�nierz, rzuci� przez zaci�ni�te z�by: - Bo�e! �ebym ja mia� cho� karabin! I zjecha� na brzeg szosy, gdy� samoloty zawraca�y. W po�piechu wysko- czy� z auta i szarpn�� drzwiami: - Pr�dko, prosz� pani w kartofle ! Nie ma innej rady ! Tam, do krzak�w ! Za kartofliskiem niedaleko wida� by�o jakie� zaro�la. Zacz�li�my biec przez pole. Z innych samochod�w r�wnie� posypali si� ludzie. Obok starzec z dzieckiem w obj�ciach zachwia� si� nagle i upad�. Widzia�am jak le�a� bez ruchu. Jaka� zakonnica schyli�a si� po p�acz�ce dziecko. 23 Ponownie zawr�ci�y samoloty i nieznajoma kobieta obok mnie zacz�a wrzeszcze�. Krzykn�am na ni�, aby si� k�ad�a natychmiast na ziemi�, a gdy to nie odnios�o skutku, chwyci�am jej dwoje dzieci, kt�re ci�gn�a za sob�, i rzuci�am je na ziemi� obok siebie. Jedno dziecko, dziewczyneczka, mo�e trzyletnia, �mia�a si� ubawiona, i odt�d nie odchodzi�a ode mnie. Przele�eli�my w kartoflisku nie wi�cej ni� p� godziny, cho� wydawa�o si� nam, �e s� to wieki. Nareszcie samoloty odlecia�y. Dziwnie spokojne wyda�o si� kartoflisko, bez strug piachu wylatuj�cych pod pociskami w po- wietrze. Po dziesi�ciu kilometrach nowy atak. Tym razem schronili�my si� w rowie, nad brzegiem kt�rego ros�y drzewa. Na szcz�cie by�o sucho i godzina tam sp�dzona zbieg�a do�� szybko. W czasie trzeciego nalotu mieli�my wi�cej szcz�cia, gdy� zaskoczy� nas niemal na przedmie�ciu wi�kszego miasta, bronionego przez artyleri� prze- ciwlotnicz�. Gospodarz domu, w kt�rym si� schronili�my, przyj�� nas bardzo go�cinnie i ani s�ysze� nie chcia�, �eby�my po godzinie z nim sp�dzonej, zaraz ruszyli w dalsz� drog�. Mimo to ruszyli�my zaraz dalej, bo ju� by�o dobrze po po�udniu, a wi�cej ni� po�owa drogi by�a jeszcze przed nami. Nast�pnym schronem by�a obora, potem spichlerz, gdzie zasta�y�my gromad� kobiet. Jedna z nich, nie zwracaj�c uwagi na ogie� karabin�w maszynowych, sta�a w drzwiach, kln�c i wygra�aj�c pi�ci� samolotom. Dnia poprzedniego jej dwoje dzieci zgin�o od bomby. Gdy nalot si� sko�czy� i trzy maszyny odlecia�y w kierunku na Warszaw�, ujrzeli�my stary ko�ci�ek wiejski w p�omieniach. Pali�o si� r�wnie� kilka chat; by�o dziesi�ciu zabitych i rannych. Znowu wsiedli�my do auta, ale mogli�my jecha� tylko bardzo powoli, gdy� droga by�a zat�oczona niemo�liwie. Za zakr�tem s�ycha� by�o ponownie motory samolot�w, a w dole przed nami p�on�a ca�a wioska. Na prawo od nas - las, sk�d ludzie machali do nas r�kami. Tam szukali�my schronienia. W ciszy sosnowego lasu, wysokie konary ukry�y nas lepiej ni� najg��bszy schron; zm�czeni, roz�o�yli�my si� na trawie bez jednego s�owa. Zamkn�am oczy. Po chwili trzask ga��zki zbudzi� we mnie czujno��. Nie ruszaj�c si�, zacz�am obserwowa�, co si� doko�a nas dzieje. Ma�y ch�opak wiejski sta� w g�stwinie, przygl�daj�c nam si� z ciekawo�ci� nie pozbawion� podejrzliwo- �ci. Za chwil� krzykn�� i dwie kobiety wy�oni�y si� spomi�dzy drzew, patrz�c na nas w milczeniu. Jedna z nich odesz�a w g��b lasu i po up�ywie kr�tkiego czasu, wr�ci�a z le�niczym. Us�ysza�am szept: - Niemieccy szpiedzy. . . Le�nik za��da� od nas papier�w. - S� w aucie - odpowiedzia�am. - A gdzie auto? - O tam, na drodze. W odpowiedzi kiwanie g�ow� i rzucaj�ce si� w oczy niedowierzanie. Ju� by�am przygotowana na to, �e nas zaaresztuj�. Ale na szcz�cie zjawi� si� 24 znajomy oficer i wyratowa� nas z opresji. Wyja�ni� nam r�wnie�, �c w okolicy by�o ty�e szpieg�w, i� w�a�ciciele ziemscy i ch�opi organizowali na nich samorzutnie ob�awy. Kilkunastu z�apano, gdy l�dowali na spadochro- nach, innych przy�apano na dawaniu sygna��w samolotom niemieckim. Dla- tego te� ka�dego kto nie m�g� si� wylegitymowa�, odprowadzano na miej- scowy posterunek policji. Radzono nam, �eby�my mieli papiery zawsze przy sobie. Lasy s� pe�ne ch�opstwa i z pewno�ci� jeszcze nieraz b�dziemy zatrzy- mywani. Tymczasem ju� si� �ciemni�o. Postanowili�my jednak jechae dalej, gdy� droga sz�a w�r�d las�w, a i niebezpiecze�stwo nalot�w zmala�o. G��boka cisza tej le�nej drogi przynios�a nam nieopisan� ulg� po nerwowym zgie�ku ca�ego dnia. By�a ju� druga po p�nocy; gdy dotarli�my na miejsce, zm�cze- ni, ale bardzo radzi, �e wreszcie mo�emy i�� do ��ka. PRZEZ P�ON�CY KRAJ Ju� �wit