1475

Szczegóły
Tytuł 1475
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1475 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1475 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1475 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Zbigniew Rybarczyk Tytul: Spotkanie przy wielkim czasie Wyr�nione w konkursie "Fantastyka '90" Z "NF" 4/92 Zmierzcha�o. Seear by� u kresu si�, jeszcze jeden taki dzie�, a nawet on nie da�by rady. C�, teraz musia�. Przeciwnik by� ju� blisko, czu� to ca�ym sob�. Zaje�dzi� ju� trzy konie, je�eli ten pod nim nie padnie, jeszcze tej nocy dope�ni si� misja. Rozpocz�� przygotowania, z namaszczeniem otworzy� malutk� buteleczk�, jednym �ykiem wypi� zawarto��, nalewka mia�a niepokoj�cy smak. Rozwi�za� podr�n� torb� i wyci�gn�� malutki amulet, dar od ojca prze�o�onego. Zwolni�, teraz mo�e odpocz��. Gdy przyjdzie na niego czas, na pewno nie przeoczy tej chwili. Na razie niewiele od niego zale�a�o, musi czeka�. Czeka� i odpoczywa�. Las powoli ko�czy� si�, wida� ju� by�o wzg�rza zwiastuj�ce niedalekie g�ry. S�o�ce ca�kiem schowa�o si� za widnokr�giem, by�o jasno, �wiat�o gwiazd i malutkiego ksi�yca odbija�o si� od �niegu daj�c przepi�kne refleksy. W innych okoliczno�ciach zachwyca�by si� urod� tego miejsca, ale nie dzi�. Czu� nadci�gaj�ce spotkanie, reszt� widzia� jak w krzywym zwierciadle. Wiedzia�, �e jest �cigany, wiedzia�, �e musi zaciera� �lady, ale wykonanie tego przychodzi�o mu z coraz wi�kszym trudem. Teraz musi znale�� odpowiednie miejsce, musi zacz�� Pr�b�. Gdy zobaczy� du�y d�b, rosn�cy na �rodku niewielkiej polany - chyba ojca i matk� wszystkich d�b�w tego lasu - zdecydowa� si�. Tutaj spr�buje skusi� los. Z namaszczeniem p�ta� nogi konia, dobrze mu s�u�y� ten ma�y kuc, teraz niech odpoczywa. P�niej zacz�� si� rozbiera�. Nago�� dawa�a cie� szansy, przynajmniej tak m�wi�a regu�a. Reszta by�a niewiadom�. Gdy by� ju� nagi, po�wi�ci� ziemi� i rozpocz�� pierwsz� pr�b� przywo�ania. Posz�o nadzwyczaj dobrze, w odleg�o�ci jakich� trzech krok�w �wiat�o pocz�o si� za�amywa�, znikn�y cienie. Seear poczu� fal� gor�ca, widomy znak nawi�zanego KONTAKTU. B�ogos�awi� wypity wywar, bez kt�rego chyba by sp�on��. Teraz musia� �ci�gn�� do siebie Przeciwnika. Z tego, co wiedzia�, tylko kilku ludzi pr�bowa�o tego przed nim. Cz�� ju� nigdy nie wr�ci�a, cz�� zmar�a. M�g� mie� tylko nadziej�, �e jego los oszcz�dzi. Rozpocz�� drug� cz�� przywo�ania. P�yn�cy z jego ust potok s��w sprowadza� tylko nienawi�� ludzi. Nie by�o jednak odwrotu. Coraz wyra�niej czu� obecno�� tego, kt�rego prosi� o przybycie. Nie liczy�, �e p�jdzie tak dobrze, wr�cz �atwo, jednak Przeciwnika jeszcze nie by�o. A teraz liczy� si� czas, musia� dzia�a� szybko, nied�ugo sko�czy si� dzia�anie nalewki, nied�ugo nadci�gnie po�cig, nied�ugo zamarznie... Gdyby zdecydowa� si� p�j�� na skr�ty, m�g�by spr�bowa� ZEWU KRWI. Podobno to gwarantowa�o powodzenie, ale cena, jak� trzeba by�o zap�aci�, by�a za wysoka. Nawet dla niego. Teraz wystarczy jeszcze jeden zryw, jeszcze jeden pot�ny akt woli i powinien spotka� tego, kt�rego poszukiwa�. Ukl�kn�� na ziemi, jeszcze raz kr�tkim gestem po�wi�ci� j� i rozpocz�� wymawia� s�owa uk�adaj�ce si� w CZAR, jaki mo�na wypowiedzie� tylko raz w �yciu. CZAR PRZEJ�CIA. Przep�ywaj�ca moc rozszarpywa�a mu wn�trzno�ci. B�l wydawa� si� nie do zniesienia i gdyby nie �wiadomo��, �e minie szybko i bez �ladu, postrada�by zmys�y. Czar okaza� si� skuteczny i nie wymaga� powt�rzenia, Seear poznawa� to po ogromnych zmianach, jakie zasz�y w otoczeniu. Las rozwia� si� i jakby odsun�� dalej, kontury bliskich przedmiot�w rozmy�y si�, ucich�y le�ne odg�osy. By� poza swoim �wiatem, m�g� spotka� si� z tym, kogo wzywa�. - Witaj, nie liczy�em, �e tak szybko kt�ry� z was mnie odnajdzie, stajecie si� coraz lepsi. - Kpina zawarta w g�osie Przeciwnika nie zrazi�a Seeara. By� na ni� przygotowany. Ju� czwarty dzie� pod��ali jego tropem, a on ci�gle by� daleko, daleko przed nimi. Przewodnik, mnich-banita, twierdzi�, �e tej nocy �cigany powinien troch� odpocz��, mo�e spr�buje si� przespa�. Pomaer po cichu liczy�, �e w�a�nie dzi� go do�cign�. Pod��ali wi�c najszybciej, jak by�o mo�liwe. Pochwycenie P�tnika na gor�cym uczynku zapewnia�o s�aw�, a przede wszystkim pieni�dze. I to nie tylko w Fanaan, ale i w stolicy. Gra by�a warta �wieczki. Razem z przewodnikiem by�o ich dwunastu. Podobno to minimalna liczba zapewniaj�ca sukces przy spotkaniu z takim wrogiem. Dobrani byli specjalnie, Pomaer szuka� najlepszych z najlepszych, a i tak obawia� si� o wynik walki. Wiedzia�, jak nik�e szanse daje top�r przeciw Lasce, miecz przeciw Mocy. Jedyna nadzieja w zaskoczeniu, dlatego pogania� wyko�czonych ludzi, ryzykuj�c zaje�d�enie ostatniej zmiany koni. Je�eli zd���, zaskocz� P�tnika podczas dziwnych obrz�d�w; wtedy powinno si� uda�, jego czujno�� b�dzie zmniejszona. Je�eli nie - ju� nic nie b�dzie wa�ne. Czas ucieka�. Zaczyna�o zmierzcha�, w oddali wida� by�o las, gorzej ju� by� nie mog�o. Ciemno�ci i mn�stwo le�nych �cie�ek, �eby to... Pomaer kaza� zwolni�, ludzie i przede wszystkim konie troch� odpoczn�. W�ciek�y wrzasn�� bez sensu, ale i tak zrozumieli, s�ycha� by�o westchnienie ulgi ca�ej kolumny. Mimo wszystko jemu te� troch� ul�y�o, �miertelna ruletka odroczona do rana. Chyba, chyba �e zdarzy si� cud. Doje�d�ali do lasu, ju� przy wje�dzie trakt rozga��zia� si� na trzy dr�ki, dalej pewnikiem b�dzie jeszcze gorzej. Oddzia� stan��. Trzeba co� zdecydowa�, o rozdzieleniu si� nie mo�e by� mowy, w mniejszej grupie nie mieli szans. - Dok�d? - rzuci� do przewodnika zastanawiaj�c si�, na ile mo�e mu ufa�. Przewodnik wjecha� w las, po chwili us�yszeli, jak mamrocze. Brzmia�o to tak, �e a� sk�ra cierp�a. Bez niego nie mieli �adnych szans na odnalezienie P�tnika, inaczej ju� dawno dosta�by to, co mu si� s�usznie nale�y. I on chyba zdawa� sobie z tego spraw�. - Panie, nie wiem, on zaciera �lady, tu w lesie jest tyle innych trop�w, �e prawie o�lep�em. Ale na zachodnim trakcie wyczuwam s�aby �lad, mo�e to on. - Dilur, sprawd� to. - Pomaer w�tpi�, �eby Dilur wykry� co� wi�cej ni� przewodnik, ale m�g� przynajmniej sprawdzi�, czy tamten nie k�amie. Przysadzisty �owca przywar� do ziemi, tropienie �lad�w to by�o jego �ycie, od kiedy pami�ta�, a jego prawdziwym domem by� las. Teraz przywo�a� wszystkie swoje umiej�tno�ci ca�e do�wiadczenie. Ale nic - ziemia by�a nietkni�ta, �adna trawka nie by�a z�amana, na �adnej ga��zi nie zosta�a najmniejsza nitka, grunt pachnia� lasem. Nie by�o cienia nadziei na pochwycenie tropu. - Nic nie widz�, panie, nie ma �ladu... - Dilur bezradnie roz�o�y� r�ce. Co robi�? W miar� jak b�d� dogania� P�tnika, lojalno�� przewodnika b�dzie mala�a. Strach mo�e si� okaza� silniejszy ni� pieni�dze, w�asna sk�ra wa�niejsza ni� s�awa i zaszczyty. Pomaer nie m�g� go sprawdzi�. Pytanie, czy ju� zacz�� kluczy�, czy na razie prowadzi ich dobrze? Musi sam odpowiedzie� na to pytanie i to odpowiedzie� trafnie. - W lewo, pogo�cie te szkapy, on dzi� b�dzie nasz!!! - Krzykn�� gromko, ale bez wiary, ten las sprawia�, �e zaczyna� si� ba�, on, kt�ry ba� si� nie m�g�. - Szybciej, rusza� si�, rusza�!!! Mistrz Wie�ci p�dzi� szybko przez klasztorny dziedziniec, na ile pozwala� mu wiek i niezbyt lu�ny habit. Nigdy dot�d nie narzeka� na zbyt wielk� przestronno�� Zakonu, wr�cz przeciwnie, Przeor nie m�g� si� op�dzi� od jego coraz to nowych pomys��w rozbudowy. Dzi� jednak du�o by da�, aby uczyni� klasztor mniejszym. Pozosta�o mu do przebycia tylko skrzyd�o Nowicjuszy, ale i to by�o sporo. Ech, m�odo��! Gdy ju� dotar� do celi Przeora, d�u�sz� chwil� dysza�, nie mog�c wydoby� z siebie g�osu. Przeor podni�s� go z kl�czek i potrz�sn�� jak workiem ziemniak�w. - M�w, bracie, m�w szybko - nigdy nie pos�dza� go o tak� si��. - Seear znalaz� go, spotkali si� przy starym d�bie, w lesie Wiutalem, zacz�o si�! - Teraz wszystko w jego r�kach! Oby podo�a�, jest ju� ostatnim. Ostatnim. - Mistrzu, nie m�w tak, on podo�a, jest ostatnim, ale i najwi�kszym z tropicieli, musi podo�a� - w g�osie Mistrza Wie�ci s�ycha� by�o determinacj�. Niestety r�wnie� strach... - Zwo�uj kapitu��, czas nagli - ojciec prze�o�ony niecierpliwie machn�� r�k� i podszed� do okna celi. - Czas w drog�. Wychodz�c z celi przeora Mistrz Wie�ci zauwa�y� pierwsze oznaki o�ywienia. Wiadomo�ci rozchodz� si� szybko. Kto jak kto, ale on o tym wiedzia�. Nie pierwszy raz zwo�ywa� kapitu�� i przewa�nie nim zd��y� obej�� jedno skrzyd�o, reszta ju� czeka�a na miejscu. Nawet gdy sprawa by�a poufna. Tym bardziej teraz, gdy wa�y�y si� losy Zakonu. Po zagl�dni�ciu do czterech - pustych ju� - cel, spokojnie uda� si� do refektarza. Stateczne kroki rozbrzmiewa�y echem w pi�knie sklepionym korytarzu. Gdy w klasztorze �ycie p�yn�o zwyk�ym torem, lubi� tu odpoczywa�, zawsze panowa� tu spok�j, nawet teraz. Skr�ci� w malutki korytarzyk biegn�cy r�wnolegle do refektarza, przeszed� mo�e pi�� metr�w, min�� drzwi kuchenne. Do refektarza wszed� bocznymi drzwiami, obecni byli ju� wszyscy. Nie dziwi� si�. Min�a chwila, nim go spostrzegli, ale gdy zosta� ju� zauwa�ony, umilkli. - M�w, musimy zadecydowa� co dalej - Przeor by� bardzo niecierpliwy. - Seear znalaz� go, rozpocz�li kontakt, co dalej, nie wiem, wyszli z naszego �wiata - bezradnie roz�o�y� r�ce. - To ju� jego rzecz, rad�my, co zrobi� z pogoni�. - Wjechali za nim w las. Wiutalem jest du�y, ale wygl�da na to, �e przewodnik wie, dok�d ich prowadzi. - Przekl�ty banita, nie mo�na by go jako� zg�adzi�? Bez niego oni b�d� �lepi. - Wiem, o co ci chodzi, bracie Aklino, ale kto zdob�dzie si� na takie ryzyko? Wsta� najstarszy z kapitu�y, Mistrz Po�egna�. Rzadko ostatnio zabiera� g�os, ale gdy ju� mia� go zabra�, wszyscy milkli. - Gra w was gor�ca krew, bracia, to, co zasugerowa� brat Alkino, to szale�stwo, za du�a odleg�o��. Pewna �mier�. - Podania m�wi�, �e brat Wetum przeskoczy� na odleg�o�� dwakro� wi�ksz�. - Podania m�wi� te�, �e po nim pr�bowa�o wielu. �aden z nich nie powr�ci�. - Ale my musimy spr�bowa�, nie mamy nic do stracenia. Ja jestem got�w. - M�wi�em ju�, gra w was gor�ca krew, to nie jest najlepszy doradca. Mam inn� propozycj� - musia� przerwa�, gwar by� tak wielki, �e uniemo�liwia� wszelk� dyskusj�. Przeor czeka�, nie chcia� ich ucisza�, wiedzia�, �e lepiej pozwoli� im si� wygada�, p�niej �atwiej b�dzie dyskutowa�. Tak, jak przypuszcza�, po chwili umilkli. - Bracie, wybacz im brak og�ady i m�w dalej. - Z�udzenia - to by�o s�owo klucz. - Trzeba ich zasypa� przer�nymi z�udzeniami. Dyskusja by�a sko�czona. - Uczymy si� szybciej ni� przypuszczasz. - Je�eli mierzy� trupami wasze post�py na �cie�ce wiedzy, to idzie wam nie�le. - Starasz si� by� dowcipny. - O, ja tylko komentuj� fakty. - A fakty s� takie, �e to twoja zas�uga. Nie mo�esz powiedzie�, �e jest inaczej, i dajmy ju� spok�j ja�owym sporom. Zaraz zaczniemy odczuwa� uroki tego miejsca, wi�c chyba czas przej�� do konkret�w. - S�ucham... - Przeciwnik nie przej�� si� mow� Seeara, c�, mimo wszystko to on dyktowa� warunki. Pro�b� Zakonu o spotkanie potraktowa� lekko, p�niej za jego fanaberie zap�aci� musieli bardzo wysok� cen�. Stracili trzech wielkich Mistrz�w. Niestety, nie mieli innego wyj�cia. Potrzebowali jego pomocy, a on o tym wiedzia�. Samo odkrycie jego marszruty przez nasz� rzeczywisto�� by�o, jak si� zdawa�o, zadaniem nad si�y. Na szcz�cie jednak nie w�o�y� w swoje ukrycie wiele wysi�ku i zacz�� zostawia� wyra�ne �lady w miejscach, gdzie dotyka� naszej rzeczywisto�ci. Mimo to Mistrz Dr�g sp�dzi� dwa dni w swojej celi, nim zobaczy� jego dalsz� marszrut�. Teraz musia� tak poprowadzi� spotkanie, by poniesiony trud nie poszed� na marne. Najtrudniej jest zacz��. - Nasta�y dla nas trudne czasy, przestali�my by� po��dani przez w�adc�w, lud zacz�� widzie� w nas przyczyn� z�a, nie bez udzia�u mo�nych obarcza si� nas odpowiedzialno�ci� za wszystkie mo�liwe nieszcz�cia. Co za tym idzie, nie ma prawie w og�le nowicjuszy. Zakon wymiera. Nagonka rozpocz�ta przez Tilonda doprowadzi�a do Bitwy o Wzg�rze. Bitwy podobno nie rozstrzygni�tej. Ale dla nas by�a to kl�ska, po�owa ludzi z Zakonu zgin�a, powa�na cz�� mur�w zosta�a nadwer�ona, a z Mistrz�w ocala� co czwarty. Tylko dzi�ki temu, �e w tych czasach sztuka dyplomacji wymiera, Zakon m�g� zab�ysn�� i tutaj. Osi�gn�li�my pok�j, na jak d�ugo, nie wiadomo. Nast�pnej takiej bitwy nie przetrzymamy... Przerwa� mu zdecydowanym ruchem r�ki. Wida� by�o, �e jest poruszony. W ko�cu te� by� zakonnikiem z takiego samego zakonu, tyle �e z innej rzeczywisto�ci. By� prze�miewc�, ale tak�e wielkim Magiem, potrafi� wyszydzi� ka�dy ich projekt, ale Seear liczy�, �e zrozumie wag� ich pro�by. Pro�by, jak� Przeor �le Przeorowi. Zapad�a dziwna cisza, zwykle gdy spotkanie odbywa�o si� w tym osobliwym miejscu, starali si� nie czyni� nic, co przed�u�a�oby je nad miar�. By�a wi�c nadzieja, �e jego wysi�ek mia� sens. Czeka�. - M�w dalej, s�ucham - nie by�o ju� jadu w tym g�osie. - Radzili�my d�ugo, co robi�. Pomys��w nie by�o za wiele, bo sytuacja nie pozwala na ryzyko. Ostatecznie zdecydowali�my si� poprosi� o pomoc ciebie. Zbli�a�a si� kompleta. W refektarzu ponownie zbiera�a si� kapitu�a, ucich�y podniecone g�osy, za�arte spory wygas�y. Decyzja zosta�a podj�ta. Zamkn� kr�g i spr�buj� z�udzeniami cho�by na chwil� powstrzyma� po�cig. Mistrz Wie�ci ju� od nieszporu tkwi� w celi ws�uchany w tre�ci p�yn�ce zza Mur�w. Ju� dawno Laska nie roz�arzy�a si� tak jak dzi�. Mimo p�nej pory w celi by�o jasno. Runy zdobi�ce Lask� �wieci�y ognistym blaskiem. Okucia �piewa�y pie�� Wie�ci. Mistrz by� w Zakonie dwudziesty trzeci rok, Lask� Wie�ci otrzyma� osiem lat temu po �mierci poprzednika. W czasach gdy Zakon mia� swoje domy we wszystkich wa�niejszych miastach i warowniach, rola jego by�a inna ni� obecnie. By� przede wszystkim w�drowcem, p�niej dyplomat�, a na ko�cu �r�d�em informacji. S�u�y� Zakonowi nie tak bezpo�rednio jak teraz. By� kim� w rodzaju tw�rcy legend czy w�drownego Nauczyciela. Opowiada� o Zakonie ludziom, kt�rzy nie mieli nawet mo�liwo�ci zobaczy� klasztoru z bliska. Dzi�ki jego dzia�aniom legenda Zakonu zatacza�a coraz szersze kr�gi i dzia�oby si� tak dalej, gdyby nie Tilond z jego obsesj� zniszczenia Zakonu. Przedtem informacje o �wiecie zewn�trznym klasztor otrzymywa� z innego �r�d�a, Mistrz Przes�a� zorganizowa� wzorowo dzia�aj�c� sie� informator�w z uczni�w rozmieszczonych we wszystkich domach Zakonu, dzi�ki temu mo�na by�o uzyskiwa� informacje jednocze�nie z ca�ego niemal �wiata. Po izolacji klasztoru Laska Wie�ci okaza�a si� nie - zast�piona. Teraz ona by�a jedynym �r�d�em informacji o �wiecie za Murem. Tak by�o i dzi�. Ws�uchiwa� si� w rytm wygrywany przez okucia, wpatrywa� si� we wzory b��dz�ce po Runach i stara� si� jak najwi�cej uchwyci� z przep�ywaj�cych informacji. Dzi� las Wiutalem by� �rodkiem �wiata, ale poza Zakonem nikt o tym nie wiedzia�. I tak by�o dobrze. Wie�ci p�yn�ce stamt�d by�y nieweso�e, oddzia� dalej pod��a� �ladem tropiciela. Pozosta�y mu nie wi�cej ni� trzy godziny czasu, ale czasu miejscowego, dla niego mog�o to by� p� godziny albo i dwa dni. Dlatego musz� si� �pieszy�. Jeszcze raz sprawdzi�, czy aby Seear nie powr�ci� i wym�wi� Czar Zamkni�cia. Laska usn�a. Znikn�� blask i muzyka, by�a teraz tylko krzywym kosturem. Mistrz zawin�� j� w futera� i odstawi� do k�ta. Wiedzia� ju� tyle, ile wiedzie� chcia�. M�g� uda� si� do refektarza, zn�w b�dzie ostatni. Poszed� swoj� ulubion� drog�, bocznymi korytarzami, kr�tymi schodami, w�skimi galeryjkami, przeszed� przez opuszczone teraz Skrzyd�o Stra�y do g��wnego korytarza. Tym razem do refektarza wszed� g��wnym wej�ciem. Czekano na niego. - Przepraszam - powiedzia� cichutko. - Poka�� wam, gdzie s� ci, kt�rych musimy powstrzyma�. - Podszed� do stojaka z mapami, chwil� szuka� w�a�ciwej, rozwin�� j� i wskaza� palcem. - S� tutaj, na skraju Wiutalem. Seear znikn�� tutaj - odleg�o�� mi�dzy wskazanymi punktami by�a niepokoj�co ma�a. - Musimy skierowa� ich na t� �cie�k� - by�a to dr�ka wiod�ca prostopadle do obecnej marszruty oddzia�u - to wszystko, co wiem. I jeszcze jedno. Oni ju� czwarty dzie� s� w drodze, musz� by� mocno zm�czeni. - Mistrz usiad� na swoim zwyk�ym miejscu. Teraz poczu�, �e i jego opuszczaj� si�y. - Niewiele, ale musi wystarczy�. Co proponujecie? - zapyta� Przeor. Wsta� Opiekun Map. Nie by� jeszcze Mistrzem, ale w tych ci�kich czasach przys�ugiwa�o mu prawo uczestniczenia w zgromadzeniach kapitu�y. Podszed� do mapy wybranej przez Mistrza Wie�ci, delikatnie wyg�adzi� nie istniej�ce fa�dy, bardziej z przyzwyczajenia ni� z potrzeby przygl�dn�� si� jej przez Szk�o. Chwil� jakby si� zaduma�, znany by� z zami�owania do teatralnych gest�w. - Je�eli pozwolicie wyrazi� mi moje zdanie, moje skromne zdanie... - Streszczaj si�! - Ju� m�wi�, ju� m�wi� - sk�oni� si� Przeorowi. - Patrz�c na t� map� i s�uchaj�c s��w Mistrza Wie�ci dostrzegam kilka mo�liwych wniosk�w. Po pierwsze, trudno b�dzie nak�oni� ich do tak wielkiej zmiany kierunku, po drugie, w tej cz�ci lasu nie ma innych �cie�ek. Wydawa� by si� mog�o, �e sprawa nie jest ciekawa. Ot� nie jest tak �le, znalaz�em inne wyj�cie. Prosz�, podejd�cie do mapy... - Dwudziestu cz�onk�w kapitu�y z trudem mie�ci�o si� przy niewielkim mapniku, w najgorszej sytuacji by� Mistrz Zi�, kt�rego tusza nie straci�a na okaza�o�ci nawet w tych trudnych czasach, po chwili jednak ka�dy znalaz� miejsce. - Przyjrzyjcie si� �cie�ce, kt�r� idzie po�cig, Widzicie to malutkie zgrubienie, prawie na skraju lasu, o tutaj? To polanka. Dawniej sta�a tam karczma. My�l�, �e mo�na by j� stworzy� na nowo. To nie powinno by� trudne - sk�oni� si� i umilk�. To mia�o sens. Ale gospoda le�a�a niebezpiecznie blisko miejsca, gdzie znikn�� Seear. Gdy co� si� nie powiedzie, mo�e by� za p�no na drug� pr�b�. Inne mo�liwe rozwi�zania te� zawiera�y ryzyko, w ko�cu po�cig prowadzi� mnich. Zadecydowa� musia� Przeor. - Mistrz Wie�ci zaproponowa� najtrudniejsze rozwi�zanie daj�ce jednak du�o czasu Seearowi, oczywi�cie w wypadku powodzenia. Opiekun Map zaproponowa� rozwi�zanie prostsze, du�o prostsze, ale bez mo�liwo�ci ponowienia pr�by w wypadku niepowodzenia. Ja musz� rozstrzygn�� co lepsze... Starym zwyczajem podszed� do okna. Teraz nikt nie odwa�y�by si� pisn�� s��wka, Ojciec Prze�o�ony my�la�. Mistrz Wie�ci czasami zazdro�ci� Przeorowi jego roli w Zakonie, jego autorytetu, szacunku, jakim si� cieszy�. Ale w takich chwilach nie chcia�by by� na jego miejscu. Ci�ar decyzji bywa� tak ogromny, prawo sk�adaj�ce na barki Przeora odpowiedzialno�� za decyzje podejmowane podczas zebra� kapitu�y by�o wr�cz okrutne. Wtedy docenia� spok�j, jaki by� jego udzia�em. Nawet teraz jego rola w Zakonie nie by�a zbyt eksponowana, w�a�ciwie poza dniem dzisiejszym pozostawa� w cieniu. M�g� po�wi�ca� si� swoim ulubionym w�dr�wkom po zapomnianych zakamarkach Klasztoru. M�g� godzinami przesiadywa� w bibliotece. Po prostu robi� to, na co mia� ochot�. On �y� jeszcze w �wiecie sprzed Blokady. Przeor sta� przy oknie. Wida� by�o, jak trudno podj�� mu decyzj�. Niekt�rzy z m�odszych Mistrz�w zaczynali si� niecierpliwi�, ale zdo�ali to ukry�. Jak to powiedzia� Mistrz Po�egna�, gor�ca krew nie gra�a ju� w sercach zakonnik�w. W ko�cu Ojciec Prze�o�ony odwr�ci� si�. Cisza pog��bi�a si� jeszcze, napi�cie by�o wr�cz namacalne. - Zrobimy tak, jak radzi Opiekun Map, tak b�dzie lepiej. To by�o wszystko, co Przeor powiedzia�, reszta nale�a�a do kapitu�y. Trzeba b�dzie opracowa� szczeg�owy plan dzia�ania, podzieli� role przypadaj�ce ka�demu mistrzowi, ale to ju� detale. Ko�ci zosta�y rzucone. Tak, jak my�la�, las by� ich wrogiem, ju� trzy razy zmuszony by� podejmowa� bardzo ryzykowne decyzje. Stara� si� coraz mniej opiera� na sugestiach Przewodnika, coraz bardziej ufa� swojemu instynktowi. Doje�d�ali do kolejnego rozwidlenia, a raczej ten le�ny trakt wydziela� z siebie niewielk� odnog�, biegn�c� prawie prostopadle do obecnej marszruty. Poamer machinalnie skin�� r�k� na przewodnika i zaraz potem przysz�a obawa o rzetelno�� tego drania. Kaza� te� sprawdzi� drog� Dilurowi, lecz nie �udzi� si�, on nic nie znajdzie. Mnich odjecha� jak zwykle na niewielk� odleg�o�� od oddzia�u, pomamrota� chwil� i wr�ci�. Bez s�owa wskaza� r�k� g��wny trakt. Oddzia� powoli ruszy�. - Panie, jest jaki� �lad - tego Poamer si� nie spodziewa�, po raz pierwszy Dilur co� znalaz�! - Tu jest z�amana ga��zka, a tu zadeptane �d�b�a trawy, wygl�da, �e pojecha� prosto. Potwierdza�oby to s�owa Mnicha, mo�e i lepiej, chyba �e �ciganemu o to w�a�nie chodzi�o. Do tej pory nie zostawia� �adnych �lad�w. Dziwne... By�o, nie by�o, jechali dalej. Po d�u�szej chwili las zacz�� si� przerzedza�, doje�d�ali do sporej polany, wygl�da�o, �e nie by�a ona pusta. Po prawej stronie, bli�ej lasu, wida� by�o budynek, w miar� jak las si� przerzedza�, pozna� mo�na by�o kszta�ty gospody. Powoli zapadaj�ce ciemno�ci nadawa�y temu miejscu nadnaturalny wygl�d, ta gospoda w �rodku lasu zdawa�a si� jakby dla nich stworzona. Teraz ju� nic nie b�dzie w stanie zmusi� jego ludzi do dalszej drogi. Czas wype�ni si� jutro. - Z koni, rozpopr�y� i odprowadzi� do stajni. Na dzi� wystarczy, pora wieczerza�. - Rozgl�dn�� si� sprawdzaj�c ludzi, czasami lubi� patrzy� na swoj� dru�yn�, szczeg�lnie wtedy, gdy nie my�la� o nadchodz�cych trudach. Teraz widzia� wdzi�czno�� na ich twarzach i by� z tego zadowolony. Ta wyprawa i jemu zaczyna�a wychodzi� bokiem. Gospoda by�a nad wyraz przytulna, po�o�ona na uboczu, niezbyt bogata, na ich wymagania wystarcza�a jednak w zupe�no�ci. Gospodarz, cz�owiek uprzejmy, go�ci traktowa� wr�cz z kr�puj�c� czo�obitno�ci�. Mia� te� cztery niezwykle urodziwe c�ry, a to wp�yn�o na wy�mienity nastr�j go�ci. Poamera niepokoi�a tylko nieobecno�� Mnicha, on, co prawda, chodzi� zawsze swoimi drogami, ale teraz nawet nie napomkn��, �e ma zamiar znikn��. C� z tego, to nie jest wa�ne, szczeg�lnie, �e Ajula, najstarsza c�rka karczmarza przygl�da�a si� Poamerowi od d�u�szego czasu. Bez namys�u u�miechn�� si� do pi�knej dziewczyny licz�c, �e zrozumie. Nie pomyli� si�, spokojnym krokiem zbli�a�a si� do niego, a raczej p�yn�a przez dziel�c� ich przestrze�. Posiada�a ten rzadki, wr�cz hipnotyzerski, dar przykuwania wzroku. Zanim podesz�a, Poamer zd��y� jeszcze zdziwi� si�, co ona robi w tej dziurze. Mog�a by� ozdob� ka�dego dworu. - Mo�e napijesz si� miodu... Panie - g�os mia�a mi�kki, cho� nie pozbawiony nuty przekory. Zapowiada� si� fascynuj�cy wiecz�r. By� zachwycony. - Z r�k twoich cho�by cykuty, prosz�, usi�d� tutaj - zupe�nie naturalnie przyj�� dworski ton, przesun�� si� te�, aby zrobi� jej miejsce. My�l, by posadzi� j� na kolanach zupe�nie nie przysz�a mu do g�owy. Usiad�a. - Powiedz mi, co robisz w tej g�uszy, jeste� tak pi�kna... - O, oszcz�d�... Panie tych s��w dla znaczniejszych ni� ja dam, ja jestem tu, aby czeka� na ciebie i tobie podobnych go�ci. Prosz� - poda�a mu puchar. Poamer ukry� zmieszanie pij�c spory �yk. - Czy jeste�, pani, czarodziejk�, to nie mi�d, to nieziemski nektar, to niczym... - To raczej w�tpliwy komplement w czasach, gdy Czarnoksi�nicy �cigani s� niczym wcielenie wszelkiego z�a. Dow�dca by� zbity z tropu. Oczekiwa� innych ni� intelektualne rozrywek tego wieczoru, a aluzja do �cigania P�tnika by�a oczywista. Spojrza� na Ajul�, figlarne ogniki w jej oczach zostawia�y nadziej�, �e opr�cz intelektualnych tak�e inne atrakcje mog� czeka� go tego wieczora. Dyskretnie przysun�� si� do niej i obj�� w pasie. Przytuli�a si� w spos�b tak naturalny, �e w�tpliwo�ci rozwia�y si� jak zdmuchni�te. Od tej chwili rozmowa obraca�a si� wok� miodu, urody i urok�w lasu. Poamer nie pi� du�o, wi�c kiedy zobaczy�, jak ich przewodnik pojawia si� w gospodzie, przechodz�c przez �cian�, mocno si� zdziwi�. Mnich zazwyczaj unika� takich sztuczek, przenikanie �cian, jak sam kiedy� przyzna�, nie by�o spraw� prost�. Dow�dca poca�owa� delikatnie dziewczyn� i przeprosi� j� na chwil�. Przewodnik czeka� na niego w rogu izby zaraz ko�o pieca, a co najdziwniejsze, prawa noga wnika�a w piec. Dow�dca zaczyna� by� w�ciek�y. Nie znosi� czar�w. - Co jest!!! - Panie, musimy porozmawia�, teraz, ale nie tutaj... - to m�wi�c, nie zauwa�ony przez nikogo z wyj�tkiem Poamera, wyszed� przez �cian� na zewn�trz. Rozw�cieczony dow�dca pogna� do drzwi. Wzbudzi�o to docinki jego podkomendnych. - Patrzcie, dziewki si� wystraszy�! - E, co ty wiesz, tutejszy mi�d mu nie s�u�y! Salwy �miechu zby� niecierpliwym machni�ciem r�ki. P�niej z nimi pogada. Musia� obiec dooko�a karczm�, zanim natkn�� si� na Mnicha. Mia� zamiar mu przy�o�y�, lecz nim zd��y� cokolwiek uczyni�, poczu�, �e dzieje si� co� dziwnego. Nie m�g� wykona� gwa�towniejszego ruchu, nie m�g� biec, o uderzeniu banity nie by�o nawet co marzy�. To w�a�nie jego sprawa. Poamer, gdyby m�g�, zabi�by go teraz. - Pozwoli�em sobie ograniczy� twoje ruchy, ale tylko po to, �eby� mnie W S P O K O J U wys�ucha�. Jak us�yszysz, o co chodzi, zdejm� czar. Obiecuj�. - Gadaj!!! - Ca�a ta przemowa nie zrobi�a wra�enia na uwi�zionym, oczywi�cie poza fragmentem o uwolnieniu. Wiedzia�by, co zrobi� z wolno�ci�. - Pos�uchaj i postaraj si� zrozumie� - warkni�cie by�o jedyn� odpowiedzi�. - To, co widzisz, nie jest rzeczywisto�ci�, to Z�UDZENIA: karczma, dziewczyna, mi�d nie istniej�. To podarunek od Zakonu. K�oda rzucona nam pod nogi, najlepsza, na jak� by�o ich sta�. Dow�dca szarpn�� si� bezradnie. Jakie z�udzenia, jaka k�oda, przecie� Ajula by�a rzeczywisto�ci�. Ten szalony Mnich nie b�dzie pr�bowa� mu wm�wi�, �e jest inaczej. - Niestety, musz� przekona� ci�, �e si� mylisz. - Poamer spr�bowa� jeszcze raz rzuci� si� na Mnicha. Bezskutecznie. - �mijo, czytasz mi w my�lach! - Nie musz�. Twoja twarz m�wi za ciebie. Musimy st�d odjecha�, trzeba kontynuowa� po�cig. ON jest ju� niedaleko, nie dalej ni� o cztery strza�y z �uku. Poamer tylko warkn��... Zdziwienie, jakie malowa�o si� na jego twarzy, wr�cz ucieszy�o Seeara. Teraz ju� wiedzia�, nie jecha� na pr�no. - Na czym moja pomoc ma polega�? Jak mawia� Przeor, by� w domu, teraz zosta�y ju� tylko szczeg�y. A z tym nie powinno by� k�opot�w. - Jak ju� wspomnia�em, nast�pnej bitwy nie przetrzymamy, a o tym, �e zbli�a si� ona wielkimi krokami, dowiedzieli�my si� nie dalej ni� miesi�c temu. Znowu zbierana jest wielka armia, p�atnerze maj� mas� roboty... - Streszczaj si�! - Dobrze, ju� m�wi�. Summa summarum, je�eli nie mo�emy wygra� tej bitwy ani jej unikn��, musimy si� ukry�. Postanowili�my wi�c, �e je�eli musimy ucieka�, zr�bmy to w spos�b wr�cz radykalny. Chcemy przenie�� ca�y klasztor o sto, sto pi��dziesi�t lat w przysz�o��. Spojrza� na twarz swego rozm�wcy szukaj�c w niej oznak zaskoczenia czy wr�cz niedowierzania, ale znalaz� tylko zadum�. - Nie wiem, czy zdajecie sobie spraw� z ryzyka. Na t� skal� nikt tego jeszcze nie robi�. - W�a�nie dlatego prosimy ci� o pomoc, a w zasadzie prosimy o pomoc ca�y tw�j Zakon. Najwi�kszy do tej pory przerzut obejmowa� domek pustelnika z nim w �rodku, wi�c skala faktycznie jest inna. Ale tylko skala, poza tym wszystko powinno by� jak zwykle. - Powinno... A jak nie b�dzie? - I tak zgin�liby�my, musimy spr�bowa�. - Za��my, �e si� zgodz�, musz� mie� jaki� argument, kt�ry m�g�by przekona� kapitu��. Musi to by� wymierny argument. - Jeste�my i na to przygotowani. Chcemy wam ofiarowa� co�, co w waszym �wiecie zagin�o. Podobno ju� przesz�o dwie�cie lat temu... - Formu�� Czaru Przej�cia??? - Tak. - Wiesz, �e teraz musz� si� zgodzi�. Draniu, nie mog�e� wcze�niej powiedzie�, jaka jest wasza zap�ata? Nie traciliby�my niepotrzebnie czasu. - Najpierw musia�em mie� twoj� zgod� na wsp�prac�, zgod� nie wymuszon� obietnic� zap�aty. Zbyt �atwo z�ama� dane w ten spos�b s�owo. Seear czu� ogarniaj�c� jego cia�o ogromn� fal� zm�czenia, jego misja dobieg�a ko�ca. Powr�t do klasztoru nie powinien sprawi� wi�kszego k�opotu. Zapomnia� w tej chwili o po�cigu. Spogl�daj�c na swojego rozm�wc� zastanawia� si�, sk�d wzi�a si� nazwa Przeciwnik. Nigdy nie odwa�y� si� spyta� o to Przeora, a sam nie potrafi� jej uzasadni�. - Dlaczego nazywamy was Przeciwnikami? - zupe�nie bezwiednie zada� to pytanie. Wida� by�o, �e jednak go zaskoczy�. Przeciwnik u�miechn�� si� dyskretnie i jakby zamy�li�. - Widzisz, my was te� nazywamy Przeciwnikami. Sk�d to si� wzi�o? Sami dobrze nie wiemy. Przypuszczamy, �e pierwszy kontakt mi�dzy naszymi �wiatami by� przepojony wzajemn� nieufno�ci� i podejrzliwo�ci� i chyba wtedy narodzi�a si� ta nazwa. I zdaje si� przetrwa�a znacznie d�u�ej ni� �wczesne animozje. U�miech mia� by� potwierdzeniem jego tezy. Czas animozji min�� ju� dawno i bezpowrotnie. - Nie powiedzia�e� jeszcze, kiedy chcecie, by�my zamkn�li kr�g. I przede wszystkim, dok�adnie na ile lat chcecie znikn��. - Chcemy, aby wszystko odby�o si� za trzy dni o �witaniu. A czas ustalimy, gdy ju� nasze kr�gi po��cz� si� w jeden. - Dobrze, to ju� chyba wszystko. Czas wraca�, robi si� tu nieprzytulnie. - Fakt, trzeba wraca�. �egnaj, w�a�nie jak ci� zw�? - Cateltin. - Ja jestem Seear. Mocny u�cisk d�oni zako�czy� ich spotkanie. Wr�cili do swoich �wiat�w. Dochodzi� do siebie wyj�tkowo powoli, jak dot�d by� to jego najd�u�szy pobyt na zewn�trz. Czu� si� paskudnie, ledwie dowl�k� si� do swojego konia i napi� si� zi� na wzmocnienie. Przypomnia� sobie o istnieniu po�cigu i nie by�a to my�l weso�a, ci�ko by mu by�o obroni� si� teraz. Wola� nie my�le�, �e go znajd�. Gdy ju� och�on��, ubra� si� i uwolni� konia. Si�gn�� po Lask�. O ma�y w�os nie utrzyma�by jej w d�oni. By�a roz�arzona. Oznacza� to mog�o tylko jedno: po�cig by� ju� bardzo blisko. Chyba zbyt blisko, by my�le� o ucieczce. Najpierw uspokoi� Lask�, p�niej zacz�� zastanawia� si� nad sposobem obrony. Najpewniejszy - zmiana postaci nie wchodzi�a w gr�, na to by� za s�aby. Czasu pozostawa�o coraz mniej, ju� powoli wyczuwa� ich. A to znaczy, �e s� bardzo blisko. Nie pozosta�o mu nic innego, jak przysposobi� si� do walki bezpo�redniej. Kuca wygoni� w las, to powinno da� dodatkowe minuty na nabranie si�. Teraz liczy�a si� ka�da chwila. Przygotowa� Lask� do czekaj�cej j� bitwy, jednym prostym zakl�ciem oczy�ci� teren wok� d�bu. Musia� porz�dnie widzie� swoich prze�ladowc�w. By�o ich za wielu, aby m�g� pozwoli� sobie na jakie� niedopatrzenie. Zobaczyli go w ko�cu. Tak, jak podejrzewa�, nie wiedzieli, co maj� robi�. W ko�cu najwy�szy z nich, wygl�daj�cy na przyw�dc�, gestem nakaza�, by go otoczyli. Bez jednego s�owa zacz�li rozje�d�a� si� na boki. Mieli do�wiadczenie w takiej wojaczce. Seear odrzuci� do ty�u kaptur ukazuj�c im ohydn� twarz Polikona. Nie starcza�o mu si� na w�a�ciwe przeistoczenie, ale to ma�e z�udzenie powinno wywrze� te� niez�y skutek. Nie pomyli� si�, wida� by�o zaskoczenie na ich twarzach. Najmocniej zareagowa�y konie, prawie wszystkie stan�y d�ba i nijak nie chcia�y ruszy� z miejsca. To ju� co�, �atwiej walczy� z pieszymi ni� z konnic�. Ju� bez koni manewr by� kontynuowany. Przyszed� czas na bardziej zdecydowane dzia�ania. Nie odrywaj�c plec�w od d�bu Seear wyci�gn�� przed siebie Lask� i gestem inwokacji rozpocz�� zakl�cie niszczenia. Ale co� si� nie zgadza�o!!! Tu na miejscu musia� by� inny mag i to nie pozbawiony du�ej mocy. St�umi� bowiem jego czar prawie idealnie. Seear troch� za p�no go zlokalizowa�, lecz teraz widzia� wroga wyra�nie, ten trzyma� si� z ty�u grupy, ukryty za niewielk� sosenk� na skraju polany. Nie s�dzi�, �e kt�rego� z tych zdrajc�w Zakonu spotka podczas kr�tkiego wypadku za mury. W�a�nie jego musi teraz przede wszystkim pokona�. Na zastanawianie si� czas przyjdzie p�niej. Ignoruj�c pozosta�ych prze�ladowc�w ca�� moc skoncentrowa� na zdrajcy. Ten nie m�g� odeprze� ataku i z potwornym okrzykiem b�lu pad� na ziemi�. Jego wrzask podzia�a� niby has�o do walki na pozosta�ych napastnik�w, z pot�pie�czym wyciem rzucili si� do ataku. nie zamkn�wszy wcze�niej kr�gu wok� d�bu. To by� ich b��d. Seear ju� bez przeszk�d wypowiedzia� Czar Niszczenia i nim dobiegli do niego na odleg�o�� ciosu, mieczem skierowa� Lask� przeciw najbli�szej tr�jce. Widok by� nieprzyjemny. Eksplodowali brudz�c towarzyszy swoj� posok�. To ich powstrzyma�o. Wycofali si�. Dow�dca wrzasn�� co� w nieznanym mu j�zyku do swoich ludzi. Skutek by� taki, �e odeszli jeszcze kawa�ek. Rzucenie jakiegokolwiek czaru na odleg�o�� wi�ksz� ni� metr, p�tora przekracza�o jego mo�liwo�ci. Musia� czeka�, co zrobi�. A sytuacja zaczyna�a wygl�da� nieweso�o, wygl�da�o, �e zaraz zaczn� strzela� z �uk�w. To jeszcze samo w sobie nie by�o najgorsze, ale gdy wpadn� na pomys�, �eby jednocze�nie zaatakowa� go, najlepiej od ty�u, b�dzie gor�co... Wl�k� si� noga za nog�. Mia� nadziej� wykrzesa� z siebie resztk� si� w pobli�u klasztoru. Pr�na to by�a nadzieja. Wzg�rze klasztorne powinien zobaczy� zaraz po wyj�ciu z lasu, jednak jako� si� mu nie przybywa�o. Wa�ne, �e to ju� koniec jego drogi. Od czasu gdy uda�o mu si� wyrwa� z klatki, w kt�rej by� pokazywany niczym dzikie zwierz�, nie m�g� doj�� do siebie. Ten banita, kt�ry go strzeg�, zna� si� na swoim fachu. Gdyby nie to, �e Seear dysponowa� jeszcze pot�niejsz� moc�, sko�czy�by �ycie jako obwo�ony po miastach relikt minionej epoki. A tak powoli ros�a legenda ostatniego P�tnika, kt�ry z�amawszy strzeg�ce go czary, uciek� wycinaj�c dwa tuziny stra�y miejskiej i zast�p strzeg�cych go najemnik�w. Z pocz�tku czu� si� dumny, gdy niby to jednym uchem s�ucha� po karczmach opowie�ci o swoim wyczynie. Teraz, gdy coraz wi�cej w niej by�o plotki i coraz mniej prawdy, nie znosi� jej wr�cz chronicznie. Nie bardzo wiedzia�, na co liczy, pod��aj�c ku miejscu, gdzie dawniej sta� klasztor. Nie jeden raz pr�bowa� nawi�za� kontakt z Zakonem. Bezskutecznie. Liczy� na to, �e jego obecno�� w tym miejscu co� zmieni, by�o szale�stwem. Ale spr�bowa� musi. Wychodzi� z lasu, mimo �e by�a bardzo wczesna pora i mg�a nie zd��y�a jeszcze opa��. Doskonale widzia� wzg�rze klasztorne. Rozpocz�� mozoln� wspinaczk�, na szczycie nie czeka� ju� Mistrz Powita�, kt�ry bywa� niezast�piony w takich chwilach. Wreszcie osi�gn�� szczyt. Widok by� koszmarny, po klasztorze nie zosta� nawet �lad. Mimo �e tkwi� tu nadal, nikt nie m�g� go widzie�. Klasztor czeka� na sw�j czas. D�u�sze przebywanie w tym miejscu mog�o �ci�gn�� na Seeara zdrowe nieprzyjemno�ci. Gdyby go kto� tu dostrzeg�, m�g�by sko�czy� nawet na m�kach. Nie zwlekaj�c rozpocz�� inwokacj�... Po ostatnich s�owach czeka�o go nie lada zaskoczenie. Na wprost Seeara na wysoko�ci oczu �wieci� napis, a w�a�ciwie list. Autor tego dziwnego pos�ania nie stanowi� dla niego niespodzianki, za to tre�� - tak. Przeor prosi� Seeara o pozostanie w czasie, w kt�rym si� znajdowa� i o pe�nienie roli wybielacza opinii o Zakonie. Mia� w bardzo zakamuflowany spos�b tworzy� legend� Zakonu. Dobr� legend�. Przeor sugerowa�, �eby oprze� j� na istniej�cej ju� legendzie ostatniego p�tnika. W zamian za pozostanie w tych niebezpiecznych czasach Seear mia� otrzyma� nie�miertelno��, a w zasadzie jej namiastk�. Nie umrze do czasu ponownego pojawienia si� klasztoru. Co by�o robi�, pro�ba przeora by�a dla niego rozkazem. Zbigniew Rybarczyk ZBIGNIEW RYBARCZYK Urodzi� si� 8 XII 1966 r. w Krakowie, z wykszta�cenia technik telekomunikacji, pracuje w krakowskiej filii sp�ki "Apexim". "Spotkanie przy wielkim czasie" jest pierwszym opowiadaniem, kt�re uda�o mu si� sko�czy� (dzi�ki serdecznym ponagleniom �ony Agaty i inspiruj�cym dyskusjom z przyjacielem Paw�em). W chwilach wolnych od pracy i my�lenia o nast�pnych opowiadaniach (sic!) Zbyszek muzykuje z kumplami, graj�c co si� da - od jazzu po ostry metal. (mp)