1475
Szczegóły |
Tytuł |
1475 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1475 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1475 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1475 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Zbigniew Rybarczyk
Tytul: Spotkanie przy wielkim czasie
Wyr�nione w konkursie "Fantastyka '90"
Z "NF" 4/92
Zmierzcha�o. Seear by� u kresu si�, jeszcze jeden taki
dzie�, a nawet on nie da�by rady. C�, teraz musia�.
Przeciwnik by� ju� blisko, czu� to ca�ym sob�. Zaje�dzi� ju�
trzy konie, je�eli ten pod nim nie padnie, jeszcze tej nocy
dope�ni si� misja. Rozpocz�� przygotowania, z namaszczeniem
otworzy� malutk� buteleczk�, jednym �ykiem wypi� zawarto��,
nalewka mia�a niepokoj�cy smak. Rozwi�za� podr�n� torb� i
wyci�gn�� malutki amulet, dar od ojca prze�o�onego. Zwolni�,
teraz mo�e odpocz��. Gdy przyjdzie na niego czas, na pewno
nie przeoczy tej chwili. Na razie niewiele od niego
zale�a�o, musi czeka�. Czeka� i odpoczywa�.
Las powoli ko�czy� si�, wida� ju� by�o wzg�rza
zwiastuj�ce niedalekie g�ry. S�o�ce ca�kiem schowa�o si� za
widnokr�giem, by�o jasno, �wiat�o gwiazd i malutkiego
ksi�yca odbija�o si� od �niegu daj�c przepi�kne refleksy. W
innych okoliczno�ciach zachwyca�by si� urod� tego miejsca,
ale nie dzi�. Czu� nadci�gaj�ce spotkanie, reszt� widzia�
jak w krzywym zwierciadle. Wiedzia�, �e jest �cigany,
wiedzia�, �e musi zaciera� �lady, ale wykonanie tego
przychodzi�o mu z coraz wi�kszym trudem. Teraz musi znale��
odpowiednie miejsce, musi zacz�� Pr�b�. Gdy zobaczy� du�y
d�b, rosn�cy na �rodku niewielkiej polany - chyba ojca i
matk� wszystkich d�b�w tego lasu - zdecydowa� si�. Tutaj
spr�buje skusi� los. Z namaszczeniem p�ta� nogi konia,
dobrze mu s�u�y� ten ma�y kuc, teraz niech odpoczywa.
P�niej zacz�� si� rozbiera�. Nago�� dawa�a cie� szansy,
przynajmniej tak m�wi�a regu�a. Reszta by�a niewiadom�. Gdy
by� ju� nagi, po�wi�ci� ziemi� i rozpocz�� pierwsz� pr�b�
przywo�ania. Posz�o nadzwyczaj dobrze, w odleg�o�ci jakich�
trzech krok�w �wiat�o pocz�o si� za�amywa�, znikn�y
cienie. Seear poczu� fal� gor�ca, widomy znak nawi�zanego
KONTAKTU. B�ogos�awi� wypity wywar, bez kt�rego chyba by
sp�on��. Teraz musia� �ci�gn�� do siebie Przeciwnika. Z
tego, co wiedzia�, tylko kilku ludzi pr�bowa�o tego przed
nim. Cz�� ju� nigdy nie wr�ci�a, cz�� zmar�a. M�g� mie�
tylko nadziej�, �e jego los oszcz�dzi. Rozpocz�� drug� cz��
przywo�ania. P�yn�cy z jego ust potok s��w sprowadza� tylko
nienawi�� ludzi. Nie by�o jednak odwrotu.
Coraz wyra�niej czu� obecno�� tego, kt�rego prosi� o
przybycie. Nie liczy�, �e p�jdzie tak dobrze, wr�cz �atwo,
jednak Przeciwnika jeszcze nie by�o. A teraz liczy� si�
czas, musia� dzia�a� szybko, nied�ugo sko�czy si� dzia�anie
nalewki, nied�ugo nadci�gnie po�cig, nied�ugo zamarznie...
Gdyby zdecydowa� si� p�j�� na skr�ty, m�g�by spr�bowa� ZEWU
KRWI. Podobno to gwarantowa�o powodzenie, ale cena, jak�
trzeba by�o zap�aci�, by�a za wysoka. Nawet dla niego.
Teraz wystarczy jeszcze jeden zryw, jeszcze jeden pot�ny
akt woli i powinien spotka� tego, kt�rego poszukiwa�.
Ukl�kn�� na ziemi, jeszcze raz kr�tkim gestem po�wi�ci� j� i
rozpocz�� wymawia� s�owa uk�adaj�ce si� w CZAR, jaki mo�na
wypowiedzie� tylko raz w �yciu. CZAR PRZEJ�CIA.
Przep�ywaj�ca moc rozszarpywa�a mu wn�trzno�ci. B�l
wydawa� si� nie do zniesienia i gdyby nie �wiadomo��, �e
minie szybko i bez �ladu, postrada�by zmys�y. Czar okaza�
si� skuteczny i nie wymaga� powt�rzenia, Seear poznawa� to
po ogromnych zmianach, jakie zasz�y w otoczeniu. Las rozwia�
si� i jakby odsun�� dalej, kontury bliskich przedmiot�w
rozmy�y si�, ucich�y le�ne odg�osy. By� poza swoim �wiatem,
m�g� spotka� si� z tym, kogo wzywa�.
- Witaj, nie liczy�em, �e tak szybko kt�ry� z was mnie
odnajdzie, stajecie si� coraz lepsi. - Kpina zawarta w
g�osie Przeciwnika nie zrazi�a Seeara. By� na ni�
przygotowany.
Ju� czwarty dzie� pod��ali jego tropem, a on ci�gle by�
daleko, daleko przed nimi. Przewodnik, mnich-banita,
twierdzi�, �e tej nocy �cigany powinien troch� odpocz��,
mo�e spr�buje si� przespa�. Pomaer po cichu liczy�, �e
w�a�nie dzi� go do�cign�. Pod��ali wi�c najszybciej, jak
by�o mo�liwe. Pochwycenie P�tnika na gor�cym uczynku
zapewnia�o s�aw�, a przede wszystkim pieni�dze. I to nie
tylko w Fanaan, ale i w stolicy. Gra by�a warta �wieczki.
Razem z przewodnikiem by�o ich dwunastu. Podobno to
minimalna liczba zapewniaj�ca sukces przy spotkaniu z takim
wrogiem. Dobrani byli specjalnie, Pomaer szuka� najlepszych
z najlepszych, a i tak obawia� si� o wynik walki. Wiedzia�,
jak nik�e szanse daje top�r przeciw Lasce, miecz przeciw
Mocy. Jedyna nadzieja w zaskoczeniu, dlatego pogania�
wyko�czonych ludzi, ryzykuj�c zaje�d�enie ostatniej zmiany
koni. Je�eli zd���, zaskocz� P�tnika podczas dziwnych
obrz�d�w; wtedy powinno si� uda�, jego czujno�� b�dzie
zmniejszona. Je�eli nie - ju� nic nie b�dzie wa�ne. Czas
ucieka�.
Zaczyna�o zmierzcha�, w oddali wida� by�o las, gorzej ju�
by� nie mog�o. Ciemno�ci i mn�stwo le�nych �cie�ek, �eby
to... Pomaer kaza� zwolni�, ludzie i przede wszystkim konie
troch� odpoczn�. W�ciek�y wrzasn�� bez sensu, ale i tak
zrozumieli, s�ycha� by�o westchnienie ulgi ca�ej kolumny.
Mimo wszystko jemu te� troch� ul�y�o, �miertelna ruletka
odroczona do rana. Chyba, chyba �e zdarzy si� cud.
Doje�d�ali do lasu, ju� przy wje�dzie trakt rozga��zia� si�
na trzy dr�ki, dalej pewnikiem b�dzie jeszcze gorzej.
Oddzia� stan��. Trzeba co� zdecydowa�, o rozdzieleniu si�
nie mo�e by� mowy, w mniejszej grupie nie mieli szans.
- Dok�d? - rzuci� do przewodnika zastanawiaj�c si�, na
ile mo�e mu ufa�.
Przewodnik wjecha� w las, po chwili us�yszeli, jak
mamrocze. Brzmia�o to tak, �e a� sk�ra cierp�a. Bez niego
nie mieli �adnych szans na odnalezienie P�tnika, inaczej ju�
dawno dosta�by to, co mu si� s�usznie nale�y. I on chyba
zdawa� sobie z tego spraw�.
- Panie, nie wiem, on zaciera �lady, tu w lesie jest tyle
innych trop�w, �e prawie o�lep�em. Ale na zachodnim trakcie
wyczuwam s�aby �lad, mo�e to on.
- Dilur, sprawd� to. - Pomaer w�tpi�, �eby Dilur wykry�
co� wi�cej ni� przewodnik, ale m�g� przynajmniej sprawdzi�,
czy tamten nie k�amie.
Przysadzisty �owca przywar� do ziemi, tropienie �lad�w to
by�o jego �ycie, od kiedy pami�ta�, a jego prawdziwym domem
by� las. Teraz przywo�a� wszystkie swoje umiej�tno�ci ca�e
do�wiadczenie. Ale nic - ziemia by�a nietkni�ta, �adna
trawka nie by�a z�amana, na �adnej ga��zi nie zosta�a
najmniejsza nitka, grunt pachnia� lasem. Nie by�o cienia
nadziei na pochwycenie tropu.
- Nic nie widz�, panie, nie ma �ladu... - Dilur bezradnie
roz�o�y� r�ce.
Co robi�? W miar� jak b�d� dogania� P�tnika, lojalno��
przewodnika b�dzie mala�a. Strach mo�e si� okaza� silniejszy
ni� pieni�dze, w�asna sk�ra wa�niejsza ni� s�awa i
zaszczyty. Pomaer nie m�g� go sprawdzi�. Pytanie, czy ju�
zacz�� kluczy�, czy na razie prowadzi ich dobrze? Musi sam
odpowiedzie� na to pytanie i to odpowiedzie� trafnie.
- W lewo, pogo�cie te szkapy, on dzi� b�dzie nasz!!! -
Krzykn�� gromko, ale bez wiary, ten las sprawia�, �e
zaczyna� si� ba�, on, kt�ry ba� si� nie m�g�.
- Szybciej, rusza� si�, rusza�!!!
Mistrz Wie�ci p�dzi� szybko przez klasztorny dziedziniec, na
ile pozwala� mu wiek i niezbyt lu�ny habit. Nigdy dot�d nie
narzeka� na zbyt wielk� przestronno�� Zakonu, wr�cz
przeciwnie, Przeor nie m�g� si� op�dzi� od jego coraz to
nowych pomys��w rozbudowy. Dzi� jednak du�o by da�, aby
uczyni� klasztor mniejszym. Pozosta�o mu do przebycia tylko
skrzyd�o Nowicjuszy, ale i to by�o sporo. Ech, m�odo��! Gdy
ju� dotar� do celi Przeora, d�u�sz� chwil� dysza�, nie mog�c
wydoby� z siebie g�osu. Przeor podni�s� go z kl�czek i
potrz�sn�� jak workiem ziemniak�w.
- M�w, bracie, m�w szybko - nigdy nie pos�dza� go o tak�
si��.
- Seear znalaz� go, spotkali si� przy starym d�bie, w
lesie Wiutalem, zacz�o si�!
- Teraz wszystko w jego r�kach! Oby podo�a�, jest ju�
ostatnim. Ostatnim.
- Mistrzu, nie m�w tak, on podo�a, jest ostatnim, ale i
najwi�kszym z tropicieli, musi podo�a� - w g�osie Mistrza
Wie�ci s�ycha� by�o determinacj�. Niestety r�wnie� strach...
- Zwo�uj kapitu��, czas nagli - ojciec prze�o�ony
niecierpliwie machn�� r�k� i podszed� do okna celi. - Czas w
drog�.
Wychodz�c z celi przeora Mistrz Wie�ci zauwa�y� pierwsze
oznaki o�ywienia. Wiadomo�ci rozchodz� si� szybko. Kto jak
kto, ale on o tym wiedzia�. Nie pierwszy raz zwo�ywa�
kapitu�� i przewa�nie nim zd��y� obej�� jedno skrzyd�o,
reszta ju� czeka�a na miejscu. Nawet gdy sprawa by�a poufna.
Tym bardziej teraz, gdy wa�y�y si� losy Zakonu. Po
zagl�dni�ciu do czterech - pustych ju� - cel, spokojnie uda�
si� do refektarza. Stateczne kroki rozbrzmiewa�y echem w
pi�knie sklepionym korytarzu. Gdy w klasztorze �ycie p�yn�o
zwyk�ym torem, lubi� tu odpoczywa�, zawsze panowa� tu
spok�j, nawet teraz. Skr�ci� w malutki korytarzyk biegn�cy
r�wnolegle do refektarza, przeszed� mo�e pi�� metr�w, min��
drzwi kuchenne. Do refektarza wszed� bocznymi drzwiami,
obecni byli ju� wszyscy. Nie dziwi� si�. Min�a chwila, nim
go spostrzegli, ale gdy zosta� ju� zauwa�ony, umilkli.
- M�w, musimy zadecydowa� co dalej - Przeor by� bardzo
niecierpliwy.
- Seear znalaz� go, rozpocz�li kontakt, co dalej, nie
wiem, wyszli z naszego �wiata - bezradnie roz�o�y� r�ce.
- To ju� jego rzecz, rad�my, co zrobi� z pogoni�.
- Wjechali za nim w las. Wiutalem jest du�y, ale wygl�da
na to, �e przewodnik wie, dok�d ich prowadzi.
- Przekl�ty banita, nie mo�na by go jako� zg�adzi�? Bez
niego oni b�d� �lepi.
- Wiem, o co ci chodzi, bracie Aklino, ale kto zdob�dzie
si� na takie ryzyko?
Wsta� najstarszy z kapitu�y, Mistrz Po�egna�. Rzadko
ostatnio zabiera� g�os, ale gdy ju� mia� go zabra�, wszyscy
milkli.
- Gra w was gor�ca krew, bracia, to, co zasugerowa� brat
Alkino, to szale�stwo, za du�a odleg�o��. Pewna �mier�.
- Podania m�wi�, �e brat Wetum przeskoczy� na odleg�o��
dwakro� wi�ksz�.
- Podania m�wi� te�, �e po nim pr�bowa�o wielu. �aden z
nich nie powr�ci�.
- Ale my musimy spr�bowa�, nie mamy nic do stracenia. Ja
jestem got�w.
- M�wi�em ju�, gra w was gor�ca krew, to nie jest
najlepszy doradca. Mam inn� propozycj� - musia� przerwa�,
gwar by� tak wielki, �e uniemo�liwia� wszelk� dyskusj�.
Przeor czeka�, nie chcia� ich ucisza�, wiedzia�, �e
lepiej pozwoli� im si� wygada�, p�niej �atwiej b�dzie
dyskutowa�. Tak, jak przypuszcza�, po chwili umilkli.
- Bracie, wybacz im brak og�ady i m�w dalej.
- Z�udzenia - to by�o s�owo klucz. - Trzeba ich zasypa�
przer�nymi z�udzeniami.
Dyskusja by�a sko�czona.
- Uczymy si� szybciej ni� przypuszczasz.
- Je�eli mierzy� trupami wasze post�py na �cie�ce wiedzy,
to idzie wam nie�le.
- Starasz si� by� dowcipny.
- O, ja tylko komentuj� fakty.
- A fakty s� takie, �e to twoja zas�uga. Nie mo�esz
powiedzie�, �e jest inaczej, i dajmy ju� spok�j ja�owym
sporom. Zaraz zaczniemy odczuwa� uroki tego miejsca, wi�c
chyba czas przej�� do konkret�w.
- S�ucham... - Przeciwnik nie przej�� si� mow� Seeara,
c�, mimo wszystko to on dyktowa� warunki. Pro�b� Zakonu o
spotkanie potraktowa� lekko, p�niej za jego fanaberie
zap�aci� musieli bardzo wysok� cen�. Stracili trzech
wielkich Mistrz�w. Niestety, nie mieli innego wyj�cia.
Potrzebowali jego pomocy, a on o tym wiedzia�. Samo odkrycie
jego marszruty przez nasz� rzeczywisto�� by�o, jak si�
zdawa�o, zadaniem nad si�y. Na szcz�cie jednak nie w�o�y� w
swoje ukrycie wiele wysi�ku i zacz�� zostawia� wyra�ne �lady
w miejscach, gdzie dotyka� naszej rzeczywisto�ci. Mimo to
Mistrz Dr�g sp�dzi� dwa dni w swojej celi, nim zobaczy� jego
dalsz� marszrut�.
Teraz musia� tak poprowadzi� spotkanie, by poniesiony
trud nie poszed� na marne. Najtrudniej jest zacz��.
- Nasta�y dla nas trudne czasy, przestali�my by� po��dani
przez w�adc�w, lud zacz�� widzie� w nas przyczyn� z�a, nie
bez udzia�u mo�nych obarcza si� nas odpowiedzialno�ci� za
wszystkie mo�liwe nieszcz�cia. Co za tym idzie, nie ma
prawie w og�le nowicjuszy. Zakon wymiera. Nagonka rozpocz�ta
przez Tilonda doprowadzi�a do Bitwy o Wzg�rze. Bitwy podobno
nie rozstrzygni�tej. Ale dla nas by�a to kl�ska, po�owa
ludzi z Zakonu zgin�a, powa�na cz�� mur�w zosta�a
nadwer�ona, a z Mistrz�w ocala� co czwarty. Tylko dzi�ki
temu, �e w tych czasach sztuka dyplomacji wymiera, Zakon
m�g� zab�ysn�� i tutaj. Osi�gn�li�my pok�j, na jak d�ugo,
nie wiadomo. Nast�pnej takiej bitwy nie przetrzymamy...
Przerwa� mu zdecydowanym ruchem r�ki. Wida� by�o, �e jest
poruszony. W ko�cu te� by� zakonnikiem z takiego samego
zakonu, tyle �e z innej rzeczywisto�ci. By� prze�miewc�, ale
tak�e wielkim Magiem, potrafi� wyszydzi� ka�dy ich projekt,
ale Seear liczy�, �e zrozumie wag� ich pro�by. Pro�by, jak�
Przeor �le Przeorowi. Zapad�a dziwna cisza, zwykle gdy
spotkanie odbywa�o si� w tym osobliwym miejscu, starali si�
nie czyni� nic, co przed�u�a�oby je nad miar�. By�a wi�c
nadzieja, �e jego wysi�ek mia� sens. Czeka�.
- M�w dalej, s�ucham - nie by�o ju� jadu w tym g�osie.
- Radzili�my d�ugo, co robi�. Pomys��w nie by�o za wiele,
bo sytuacja nie pozwala na ryzyko. Ostatecznie
zdecydowali�my si� poprosi� o pomoc ciebie.
Zbli�a�a si� kompleta. W refektarzu ponownie zbiera�a si�
kapitu�a, ucich�y podniecone g�osy, za�arte spory wygas�y.
Decyzja zosta�a podj�ta. Zamkn� kr�g i spr�buj� z�udzeniami
cho�by na chwil� powstrzyma� po�cig.
Mistrz Wie�ci ju� od nieszporu tkwi� w celi ws�uchany w
tre�ci p�yn�ce zza Mur�w. Ju� dawno Laska nie roz�arzy�a si�
tak jak dzi�. Mimo p�nej pory w celi by�o jasno. Runy
zdobi�ce Lask� �wieci�y ognistym blaskiem. Okucia �piewa�y
pie�� Wie�ci. Mistrz by� w Zakonie dwudziesty trzeci rok,
Lask� Wie�ci otrzyma� osiem lat temu po �mierci poprzednika.
W czasach gdy Zakon mia� swoje domy we wszystkich
wa�niejszych miastach i warowniach, rola jego by�a inna ni�
obecnie. By� przede wszystkim w�drowcem, p�niej dyplomat�,
a na ko�cu �r�d�em informacji. S�u�y� Zakonowi nie tak
bezpo�rednio jak teraz. By� kim� w rodzaju tw�rcy legend czy
w�drownego Nauczyciela. Opowiada� o Zakonie ludziom, kt�rzy
nie mieli nawet mo�liwo�ci zobaczy� klasztoru z bliska.
Dzi�ki jego dzia�aniom legenda Zakonu zatacza�a coraz
szersze kr�gi i dzia�oby si� tak dalej, gdyby nie Tilond z
jego obsesj� zniszczenia Zakonu. Przedtem informacje o
�wiecie zewn�trznym klasztor otrzymywa� z innego �r�d�a,
Mistrz Przes�a� zorganizowa� wzorowo dzia�aj�c� sie�
informator�w z uczni�w rozmieszczonych we wszystkich domach
Zakonu, dzi�ki temu mo�na by�o uzyskiwa� informacje
jednocze�nie z ca�ego niemal �wiata.
Po izolacji klasztoru Laska Wie�ci okaza�a si� nie -
zast�piona. Teraz ona by�a jedynym �r�d�em informacji o
�wiecie za Murem. Tak by�o i dzi�. Ws�uchiwa� si� w rytm
wygrywany przez okucia, wpatrywa� si� we wzory b��dz�ce po
Runach i stara� si� jak najwi�cej uchwyci� z przep�ywaj�cych
informacji. Dzi� las Wiutalem by� �rodkiem �wiata, ale poza
Zakonem nikt o tym nie wiedzia�. I tak by�o dobrze. Wie�ci
p�yn�ce stamt�d by�y nieweso�e, oddzia� dalej pod��a� �ladem
tropiciela. Pozosta�y mu nie wi�cej ni� trzy godziny czasu,
ale czasu miejscowego, dla niego mog�o to by� p� godziny
albo i dwa dni. Dlatego musz� si� �pieszy�. Jeszcze raz
sprawdzi�, czy aby Seear nie powr�ci� i wym�wi� Czar
Zamkni�cia. Laska usn�a. Znikn�� blask i muzyka, by�a teraz
tylko krzywym kosturem. Mistrz zawin�� j� w futera� i
odstawi� do k�ta. Wiedzia� ju� tyle, ile wiedzie� chcia�.
M�g� uda� si� do refektarza, zn�w b�dzie ostatni. Poszed�
swoj� ulubion� drog�, bocznymi korytarzami, kr�tymi
schodami, w�skimi galeryjkami, przeszed� przez opuszczone
teraz Skrzyd�o Stra�y do g��wnego korytarza. Tym razem do
refektarza wszed� g��wnym wej�ciem. Czekano na niego.
- Przepraszam - powiedzia� cichutko. - Poka�� wam, gdzie
s� ci, kt�rych musimy powstrzyma�. - Podszed� do stojaka z
mapami, chwil� szuka� w�a�ciwej, rozwin�� j� i wskaza�
palcem. - S� tutaj, na skraju Wiutalem. Seear znikn�� tutaj
- odleg�o�� mi�dzy wskazanymi punktami by�a niepokoj�co
ma�a.
- Musimy skierowa� ich na t� �cie�k� - by�a to dr�ka
wiod�ca prostopadle do obecnej marszruty oddzia�u - to
wszystko, co wiem. I jeszcze jedno. Oni ju� czwarty dzie� s�
w drodze, musz� by� mocno zm�czeni. - Mistrz usiad� na swoim
zwyk�ym miejscu. Teraz poczu�, �e i jego opuszczaj� si�y.
- Niewiele, ale musi wystarczy�. Co proponujecie? -
zapyta� Przeor.
Wsta� Opiekun Map. Nie by� jeszcze Mistrzem, ale w tych
ci�kich czasach przys�ugiwa�o mu prawo uczestniczenia w
zgromadzeniach kapitu�y. Podszed� do mapy wybranej przez
Mistrza Wie�ci, delikatnie wyg�adzi� nie istniej�ce fa�dy,
bardziej z przyzwyczajenia ni� z potrzeby przygl�dn�� si�
jej przez Szk�o. Chwil� jakby si� zaduma�, znany by� z
zami�owania do teatralnych gest�w.
- Je�eli pozwolicie wyrazi� mi moje zdanie, moje skromne
zdanie...
- Streszczaj si�!
- Ju� m�wi�, ju� m�wi� - sk�oni� si� Przeorowi. - Patrz�c
na t� map� i s�uchaj�c s��w Mistrza Wie�ci dostrzegam kilka
mo�liwych wniosk�w. Po pierwsze, trudno b�dzie nak�oni� ich
do tak wielkiej zmiany kierunku, po drugie, w tej cz�ci
lasu nie ma innych �cie�ek. Wydawa� by si� mog�o, �e sprawa
nie jest ciekawa. Ot� nie jest tak �le, znalaz�em inne
wyj�cie. Prosz�, podejd�cie do mapy... - Dwudziestu cz�onk�w
kapitu�y z trudem mie�ci�o si� przy niewielkim mapniku, w
najgorszej sytuacji by� Mistrz Zi�, kt�rego tusza nie
straci�a na okaza�o�ci nawet w tych trudnych czasach, po
chwili jednak ka�dy znalaz� miejsce. - Przyjrzyjcie si�
�cie�ce, kt�r� idzie po�cig, Widzicie to malutkie
zgrubienie, prawie na skraju lasu, o tutaj? To polanka.
Dawniej sta�a tam karczma. My�l�, �e mo�na by j� stworzy� na
nowo. To nie powinno by� trudne - sk�oni� si� i umilk�.
To mia�o sens. Ale gospoda le�a�a niebezpiecznie blisko
miejsca, gdzie znikn�� Seear. Gdy co� si� nie powiedzie,
mo�e by� za p�no na drug� pr�b�. Inne mo�liwe rozwi�zania
te� zawiera�y ryzyko, w ko�cu po�cig prowadzi� mnich.
Zadecydowa� musia� Przeor.
- Mistrz Wie�ci zaproponowa� najtrudniejsze rozwi�zanie
daj�ce jednak du�o czasu Seearowi, oczywi�cie w wypadku
powodzenia. Opiekun Map zaproponowa� rozwi�zanie prostsze,
du�o prostsze, ale bez mo�liwo�ci ponowienia pr�by w wypadku
niepowodzenia. Ja musz� rozstrzygn�� co lepsze...
Starym zwyczajem podszed� do okna. Teraz nikt nie
odwa�y�by si� pisn�� s��wka, Ojciec Prze�o�ony my�la�.
Mistrz Wie�ci czasami zazdro�ci� Przeorowi jego roli w
Zakonie, jego autorytetu, szacunku, jakim si� cieszy�. Ale w
takich chwilach nie chcia�by by� na jego miejscu. Ci�ar
decyzji bywa� tak ogromny, prawo sk�adaj�ce na barki Przeora
odpowiedzialno�� za decyzje podejmowane podczas zebra�
kapitu�y by�o wr�cz okrutne. Wtedy docenia� spok�j, jaki by�
jego udzia�em. Nawet teraz jego rola w Zakonie nie by�a zbyt
eksponowana, w�a�ciwie poza dniem dzisiejszym pozostawa� w
cieniu. M�g� po�wi�ca� si� swoim ulubionym w�dr�wkom po
zapomnianych zakamarkach Klasztoru. M�g� godzinami
przesiadywa� w bibliotece. Po prostu robi� to, na co mia�
ochot�. On �y� jeszcze w �wiecie sprzed Blokady.
Przeor sta� przy oknie. Wida� by�o, jak trudno podj�� mu
decyzj�. Niekt�rzy z m�odszych Mistrz�w zaczynali si�
niecierpliwi�, ale zdo�ali to ukry�. Jak to powiedzia�
Mistrz Po�egna�, gor�ca krew nie gra�a ju� w sercach
zakonnik�w.
W ko�cu Ojciec Prze�o�ony odwr�ci� si�. Cisza pog��bi�a
si� jeszcze, napi�cie by�o wr�cz namacalne.
- Zrobimy tak, jak radzi Opiekun Map, tak b�dzie lepiej.
To by�o wszystko, co Przeor powiedzia�, reszta nale�a�a
do kapitu�y. Trzeba b�dzie opracowa� szczeg�owy plan
dzia�ania, podzieli� role przypadaj�ce ka�demu mistrzowi,
ale to ju� detale. Ko�ci zosta�y rzucone.
Tak, jak my�la�, las by� ich wrogiem, ju� trzy razy zmuszony
by� podejmowa� bardzo ryzykowne decyzje. Stara� si� coraz
mniej opiera� na sugestiach Przewodnika, coraz bardziej ufa�
swojemu instynktowi.
Doje�d�ali do kolejnego rozwidlenia, a raczej ten le�ny
trakt wydziela� z siebie niewielk� odnog�, biegn�c� prawie
prostopadle do obecnej marszruty. Poamer machinalnie skin��
r�k� na przewodnika i zaraz potem przysz�a obawa o
rzetelno�� tego drania. Kaza� te� sprawdzi� drog� Dilurowi,
lecz nie �udzi� si�, on nic nie znajdzie. Mnich odjecha� jak
zwykle na niewielk� odleg�o�� od oddzia�u, pomamrota� chwil�
i wr�ci�. Bez s�owa wskaza� r�k� g��wny trakt. Oddzia� powoli
ruszy�.
- Panie, jest jaki� �lad - tego Poamer si� nie
spodziewa�, po raz pierwszy Dilur co� znalaz�! - Tu jest
z�amana ga��zka, a tu zadeptane �d�b�a trawy, wygl�da, �e
pojecha� prosto.
Potwierdza�oby to s�owa Mnicha, mo�e i lepiej, chyba �e
�ciganemu o to w�a�nie chodzi�o. Do tej pory nie zostawia�
�adnych �lad�w. Dziwne... By�o, nie by�o, jechali dalej. Po
d�u�szej chwili las zacz�� si� przerzedza�, doje�d�ali do
sporej polany, wygl�da�o, �e nie by�a ona pusta. Po prawej
stronie, bli�ej lasu, wida� by�o budynek, w miar� jak las
si� przerzedza�, pozna� mo�na by�o kszta�ty gospody. Powoli
zapadaj�ce ciemno�ci nadawa�y temu miejscu nadnaturalny
wygl�d, ta gospoda w �rodku lasu zdawa�a si� jakby dla nich
stworzona. Teraz ju� nic nie b�dzie w stanie zmusi� jego
ludzi do dalszej drogi. Czas wype�ni si� jutro.
- Z koni, rozpopr�y� i odprowadzi� do stajni. Na dzi�
wystarczy, pora wieczerza�. - Rozgl�dn�� si� sprawdzaj�c
ludzi, czasami lubi� patrzy� na swoj� dru�yn�, szczeg�lnie
wtedy, gdy nie my�la� o nadchodz�cych trudach. Teraz widzia�
wdzi�czno�� na ich twarzach i by� z tego zadowolony. Ta
wyprawa i jemu zaczyna�a wychodzi� bokiem.
Gospoda by�a nad wyraz przytulna, po�o�ona na uboczu,
niezbyt bogata, na ich wymagania wystarcza�a jednak w
zupe�no�ci. Gospodarz, cz�owiek uprzejmy, go�ci traktowa�
wr�cz z kr�puj�c� czo�obitno�ci�. Mia� te� cztery niezwykle
urodziwe c�ry, a to wp�yn�o na wy�mienity nastr�j go�ci.
Poamera niepokoi�a tylko nieobecno�� Mnicha, on, co prawda,
chodzi� zawsze swoimi drogami, ale teraz nawet nie
napomkn��, �e ma zamiar znikn��. C� z tego, to nie jest
wa�ne, szczeg�lnie, �e Ajula, najstarsza c�rka karczmarza
przygl�da�a si� Poamerowi od d�u�szego czasu. Bez namys�u
u�miechn�� si� do pi�knej dziewczyny licz�c, �e zrozumie.
Nie pomyli� si�, spokojnym krokiem zbli�a�a si� do niego, a
raczej p�yn�a przez dziel�c� ich przestrze�. Posiada�a ten
rzadki, wr�cz hipnotyzerski, dar przykuwania wzroku. Zanim
podesz�a, Poamer zd��y� jeszcze zdziwi� si�, co ona robi w
tej dziurze. Mog�a by� ozdob� ka�dego dworu.
- Mo�e napijesz si� miodu... Panie - g�os mia�a mi�kki,
cho� nie pozbawiony nuty przekory. Zapowiada� si�
fascynuj�cy wiecz�r. By� zachwycony.
- Z r�k twoich cho�by cykuty, prosz�, usi�d� tutaj -
zupe�nie naturalnie przyj�� dworski ton, przesun�� si� te�,
aby zrobi� jej miejsce. My�l, by posadzi� j� na kolanach
zupe�nie nie przysz�a mu do g�owy. Usiad�a.
- Powiedz mi, co robisz w tej g�uszy, jeste� tak
pi�kna...
- O, oszcz�d�... Panie tych s��w dla znaczniejszych ni�
ja dam, ja jestem tu, aby czeka� na ciebie i tobie podobnych
go�ci. Prosz� - poda�a mu puchar. Poamer ukry� zmieszanie
pij�c spory �yk.
- Czy jeste�, pani, czarodziejk�, to nie mi�d, to
nieziemski nektar, to niczym...
- To raczej w�tpliwy komplement w czasach, gdy
Czarnoksi�nicy �cigani s� niczym wcielenie wszelkiego z�a.
Dow�dca by� zbity z tropu. Oczekiwa� innych ni�
intelektualne rozrywek tego wieczoru, a aluzja do �cigania
P�tnika by�a oczywista. Spojrza� na Ajul�, figlarne ogniki w
jej oczach zostawia�y nadziej�, �e opr�cz intelektualnych
tak�e inne atrakcje mog� czeka� go tego wieczora. Dyskretnie
przysun�� si� do niej i obj�� w pasie. Przytuli�a si� w
spos�b tak naturalny, �e w�tpliwo�ci rozwia�y si� jak
zdmuchni�te. Od tej chwili rozmowa obraca�a si� wok� miodu,
urody i urok�w lasu.
Poamer nie pi� du�o, wi�c kiedy zobaczy�, jak ich
przewodnik pojawia si� w gospodzie, przechodz�c przez
�cian�, mocno si� zdziwi�. Mnich zazwyczaj unika� takich
sztuczek, przenikanie �cian, jak sam kiedy� przyzna�, nie
by�o spraw� prost�. Dow�dca poca�owa� delikatnie dziewczyn�
i przeprosi� j� na chwil�. Przewodnik czeka� na niego w rogu
izby zaraz ko�o pieca, a co najdziwniejsze, prawa noga
wnika�a w piec. Dow�dca zaczyna� by� w�ciek�y. Nie znosi�
czar�w.
- Co jest!!!
- Panie, musimy porozmawia�, teraz, ale nie tutaj... - to
m�wi�c, nie zauwa�ony przez nikogo z wyj�tkiem Poamera,
wyszed� przez �cian� na zewn�trz.
Rozw�cieczony dow�dca pogna� do drzwi. Wzbudzi�o to
docinki jego podkomendnych.
- Patrzcie, dziewki si� wystraszy�!
- E, co ty wiesz, tutejszy mi�d mu nie s�u�y!
Salwy �miechu zby� niecierpliwym machni�ciem r�ki.
P�niej z nimi pogada. Musia� obiec dooko�a karczm�, zanim
natkn�� si� na Mnicha. Mia� zamiar mu przy�o�y�, lecz nim
zd��y� cokolwiek uczyni�, poczu�, �e dzieje si� co�
dziwnego. Nie m�g� wykona� gwa�towniejszego ruchu, nie m�g�
biec, o uderzeniu banity nie by�o nawet co marzy�. To
w�a�nie jego sprawa. Poamer, gdyby m�g�, zabi�by go teraz.
- Pozwoli�em sobie ograniczy� twoje ruchy, ale tylko po
to, �eby� mnie W S P O K O J U wys�ucha�. Jak us�yszysz,
o co chodzi, zdejm� czar. Obiecuj�.
- Gadaj!!! - Ca�a ta przemowa nie zrobi�a wra�enia na
uwi�zionym, oczywi�cie poza fragmentem o uwolnieniu.
Wiedzia�by, co zrobi� z wolno�ci�.
- Pos�uchaj i postaraj si� zrozumie� - warkni�cie by�o
jedyn� odpowiedzi�. - To, co widzisz, nie jest
rzeczywisto�ci�, to Z�UDZENIA: karczma, dziewczyna, mi�d nie
istniej�. To podarunek od Zakonu. K�oda rzucona nam pod
nogi, najlepsza, na jak� by�o ich sta�.
Dow�dca szarpn�� si� bezradnie. Jakie z�udzenia, jaka
k�oda, przecie� Ajula by�a rzeczywisto�ci�. Ten szalony
Mnich nie b�dzie pr�bowa� mu wm�wi�, �e jest inaczej.
- Niestety, musz� przekona� ci�, �e si� mylisz. - Poamer
spr�bowa� jeszcze raz rzuci� si� na Mnicha. Bezskutecznie. -
�mijo, czytasz mi w my�lach!
- Nie musz�. Twoja twarz m�wi za ciebie. Musimy st�d
odjecha�, trzeba kontynuowa� po�cig. ON jest ju� niedaleko,
nie dalej ni� o cztery strza�y z �uku.
Poamer tylko warkn��...
Zdziwienie, jakie malowa�o si� na jego twarzy, wr�cz
ucieszy�o Seeara. Teraz ju� wiedzia�, nie jecha� na pr�no.
- Na czym moja pomoc ma polega�?
Jak mawia� Przeor, by� w domu, teraz zosta�y ju� tylko
szczeg�y. A z tym nie powinno by� k�opot�w.
- Jak ju� wspomnia�em, nast�pnej bitwy nie przetrzymamy,
a o tym, �e zbli�a si� ona wielkimi krokami, dowiedzieli�my
si� nie dalej ni� miesi�c temu. Znowu zbierana jest wielka
armia, p�atnerze maj� mas� roboty...
- Streszczaj si�!
- Dobrze, ju� m�wi�. Summa summarum, je�eli nie mo�emy
wygra� tej bitwy ani jej unikn��, musimy si� ukry�.
Postanowili�my wi�c, �e je�eli musimy ucieka�, zr�bmy to w
spos�b wr�cz radykalny. Chcemy przenie�� ca�y klasztor o
sto, sto pi��dziesi�t lat w przysz�o��.
Spojrza� na twarz swego rozm�wcy szukaj�c w niej oznak
zaskoczenia czy wr�cz niedowierzania, ale znalaz� tylko
zadum�.
- Nie wiem, czy zdajecie sobie spraw� z ryzyka. Na t�
skal� nikt tego jeszcze nie robi�.
- W�a�nie dlatego prosimy ci� o pomoc, a w zasadzie
prosimy o pomoc ca�y tw�j Zakon. Najwi�kszy do tej pory
przerzut obejmowa� domek pustelnika z nim w �rodku, wi�c
skala faktycznie jest inna. Ale tylko skala, poza tym
wszystko powinno by� jak zwykle.
- Powinno... A jak nie b�dzie?
- I tak zgin�liby�my, musimy spr�bowa�.
- Za��my, �e si� zgodz�, musz� mie� jaki� argument,
kt�ry m�g�by przekona� kapitu��. Musi to by� wymierny
argument.
- Jeste�my i na to przygotowani. Chcemy wam ofiarowa�
co�, co w waszym �wiecie zagin�o. Podobno ju� przesz�o
dwie�cie lat temu...
- Formu�� Czaru Przej�cia???
- Tak.
- Wiesz, �e teraz musz� si� zgodzi�. Draniu, nie mog�e�
wcze�niej powiedzie�, jaka jest wasza zap�ata? Nie
traciliby�my niepotrzebnie czasu.
- Najpierw musia�em mie� twoj� zgod� na wsp�prac�, zgod�
nie wymuszon� obietnic� zap�aty. Zbyt �atwo z�ama� dane w
ten spos�b s�owo.
Seear czu� ogarniaj�c� jego cia�o ogromn� fal� zm�czenia,
jego misja dobieg�a ko�ca. Powr�t do klasztoru nie powinien
sprawi� wi�kszego k�opotu. Zapomnia� w tej chwili o po�cigu.
Spogl�daj�c na swojego rozm�wc� zastanawia� si�, sk�d
wzi�a si� nazwa Przeciwnik. Nigdy nie odwa�y� si� spyta� o
to Przeora, a sam nie potrafi� jej uzasadni�.
- Dlaczego nazywamy was Przeciwnikami? - zupe�nie
bezwiednie zada� to pytanie.
Wida� by�o, �e jednak go zaskoczy�. Przeciwnik u�miechn��
si� dyskretnie i jakby zamy�li�.
- Widzisz, my was te� nazywamy Przeciwnikami. Sk�d to si�
wzi�o? Sami dobrze nie wiemy. Przypuszczamy, �e pierwszy
kontakt mi�dzy naszymi �wiatami by� przepojony wzajemn�
nieufno�ci� i podejrzliwo�ci� i chyba wtedy narodzi�a si� ta
nazwa. I zdaje si� przetrwa�a znacznie d�u�ej ni� �wczesne
animozje.
U�miech mia� by� potwierdzeniem jego tezy. Czas animozji
min�� ju� dawno i bezpowrotnie.
- Nie powiedzia�e� jeszcze, kiedy chcecie, by�my zamkn�li
kr�g. I przede wszystkim, dok�adnie na ile lat chcecie
znikn��.
- Chcemy, aby wszystko odby�o si� za trzy dni o �witaniu.
A czas ustalimy, gdy ju� nasze kr�gi po��cz� si� w jeden.
- Dobrze, to ju� chyba wszystko. Czas wraca�, robi si� tu
nieprzytulnie.
- Fakt, trzeba wraca�. �egnaj, w�a�nie jak ci� zw�?
- Cateltin.
- Ja jestem Seear.
Mocny u�cisk d�oni zako�czy� ich spotkanie. Wr�cili do
swoich �wiat�w.
Dochodzi� do siebie wyj�tkowo powoli, jak dot�d by� to jego
najd�u�szy pobyt na zewn�trz. Czu� si� paskudnie, ledwie
dowl�k� si� do swojego konia i napi� si� zi� na
wzmocnienie. Przypomnia� sobie o istnieniu po�cigu i nie
by�a to my�l weso�a, ci�ko by mu by�o obroni� si� teraz.
Wola� nie my�le�, �e go znajd�. Gdy ju� och�on��,
ubra� si� i uwolni� konia. Si�gn�� po Lask�. O ma�y
w�os nie utrzyma�by jej w d�oni. By�a roz�arzona. Oznacza�
to mog�o tylko jedno: po�cig by� ju� bardzo blisko. Chyba
zbyt blisko, by my�le� o ucieczce. Najpierw uspokoi� Lask�,
p�niej zacz�� zastanawia� si� nad sposobem obrony.
Najpewniejszy - zmiana postaci nie wchodzi�a w gr�, na to
by� za s�aby. Czasu pozostawa�o coraz mniej, ju� powoli
wyczuwa� ich. A to znaczy, �e s� bardzo blisko. Nie
pozosta�o mu nic innego, jak przysposobi� si� do walki
bezpo�redniej. Kuca wygoni� w las, to powinno da� dodatkowe
minuty na nabranie si�. Teraz liczy�a si� ka�da chwila.
Przygotowa� Lask� do czekaj�cej j� bitwy, jednym prostym
zakl�ciem oczy�ci� teren wok� d�bu. Musia� porz�dnie
widzie� swoich prze�ladowc�w. By�o ich za wielu, aby m�g�
pozwoli� sobie na jakie� niedopatrzenie.
Zobaczyli go w ko�cu. Tak, jak podejrzewa�, nie wiedzieli,
co maj� robi�. W ko�cu najwy�szy z nich, wygl�daj�cy na
przyw�dc�, gestem nakaza�, by go otoczyli. Bez jednego s�owa
zacz�li rozje�d�a� si� na boki. Mieli do�wiadczenie w takiej
wojaczce. Seear odrzuci� do ty�u kaptur ukazuj�c im ohydn�
twarz Polikona. Nie starcza�o mu si� na w�a�ciwe
przeistoczenie, ale to ma�e z�udzenie powinno wywrze� te�
niez�y skutek. Nie pomyli� si�, wida� by�o zaskoczenie na
ich twarzach. Najmocniej zareagowa�y konie, prawie wszystkie
stan�y d�ba i nijak nie chcia�y ruszy� z miejsca. To ju�
co�, �atwiej walczy� z pieszymi ni� z konnic�.
Ju� bez koni manewr by� kontynuowany. Przyszed� czas na
bardziej zdecydowane dzia�ania. Nie odrywaj�c plec�w od d�bu
Seear wyci�gn�� przed siebie Lask� i gestem inwokacji
rozpocz�� zakl�cie niszczenia. Ale co� si� nie zgadza�o!!!
Tu na miejscu musia� by� inny mag i to nie pozbawiony du�ej
mocy. St�umi� bowiem jego czar prawie idealnie. Seear troch�
za p�no go zlokalizowa�, lecz teraz widzia� wroga wyra�nie,
ten trzyma� si� z ty�u grupy, ukryty za niewielk� sosenk� na
skraju polany. Nie s�dzi�, �e kt�rego� z tych
zdrajc�w Zakonu spotka podczas kr�tkiego wypadku za mury.
W�a�nie jego musi teraz przede wszystkim pokona�. Na
zastanawianie si� czas przyjdzie p�niej. Ignoruj�c
pozosta�ych prze�ladowc�w ca�� moc skoncentrowa� na zdrajcy.
Ten nie m�g� odeprze� ataku i z potwornym okrzykiem b�lu
pad� na ziemi�. Jego wrzask podzia�a� niby has�o do walki na
pozosta�ych napastnik�w, z pot�pie�czym wyciem rzucili si�
do ataku. nie zamkn�wszy wcze�niej kr�gu wok� d�bu.
To by� ich b��d. Seear ju� bez przeszk�d wypowiedzia�
Czar Niszczenia i nim dobiegli do niego na odleg�o�� ciosu,
mieczem skierowa� Lask� przeciw najbli�szej tr�jce. Widok
by� nieprzyjemny. Eksplodowali brudz�c towarzyszy swoj�
posok�. To ich powstrzyma�o. Wycofali si�. Dow�dca wrzasn��
co� w nieznanym mu j�zyku do swoich ludzi. Skutek by� taki,
�e odeszli jeszcze kawa�ek. Rzucenie jakiegokolwiek czaru na
odleg�o�� wi�ksz� ni� metr, p�tora przekracza�o jego
mo�liwo�ci. Musia� czeka�, co zrobi�. A sytuacja zaczyna�a
wygl�da� nieweso�o, wygl�da�o, �e zaraz zaczn� strzela� z
�uk�w. To jeszcze samo w sobie nie by�o najgorsze, ale gdy
wpadn� na pomys�, �eby jednocze�nie zaatakowa� go, najlepiej
od ty�u, b�dzie gor�co...
Wl�k� si� noga za nog�. Mia� nadziej� wykrzesa� z siebie
resztk� si� w pobli�u klasztoru. Pr�na to by�a nadzieja.
Wzg�rze klasztorne powinien zobaczy� zaraz po wyj�ciu z
lasu, jednak jako� si� mu nie przybywa�o. Wa�ne, �e to ju�
koniec jego drogi. Od czasu gdy uda�o mu si� wyrwa� z
klatki, w kt�rej by� pokazywany niczym dzikie zwierz�, nie
m�g� doj�� do siebie. Ten banita, kt�ry go strzeg�, zna� si�
na swoim fachu. Gdyby nie to, �e Seear dysponowa� jeszcze
pot�niejsz� moc�, sko�czy�by �ycie jako obwo�ony po
miastach relikt minionej epoki. A tak powoli ros�a legenda
ostatniego P�tnika, kt�ry z�amawszy strzeg�ce go czary,
uciek� wycinaj�c dwa tuziny stra�y miejskiej i zast�p
strzeg�cych go najemnik�w. Z pocz�tku czu� si� dumny, gdy
niby to jednym uchem s�ucha� po karczmach opowie�ci o swoim
wyczynie. Teraz, gdy coraz wi�cej w niej by�o plotki i coraz
mniej prawdy, nie znosi� jej wr�cz chronicznie.
Nie bardzo wiedzia�, na co liczy, pod��aj�c ku miejscu,
gdzie dawniej sta� klasztor. Nie jeden raz pr�bowa� nawi�za�
kontakt z Zakonem. Bezskutecznie. Liczy� na to, �e jego
obecno�� w tym miejscu co� zmieni, by�o szale�stwem. Ale
spr�bowa� musi.
Wychodzi� z lasu, mimo �e by�a bardzo wczesna pora i mg�a
nie zd��y�a jeszcze opa��. Doskonale widzia� wzg�rze
klasztorne. Rozpocz�� mozoln� wspinaczk�, na szczycie nie
czeka� ju� Mistrz Powita�, kt�ry bywa� niezast�piony w
takich chwilach.
Wreszcie osi�gn�� szczyt. Widok by� koszmarny, po
klasztorze nie zosta� nawet �lad. Mimo �e tkwi� tu nadal,
nikt nie m�g� go widzie�. Klasztor czeka� na sw�j czas.
D�u�sze przebywanie w tym miejscu mog�o �ci�gn�� na Seeara
zdrowe nieprzyjemno�ci. Gdyby go kto� tu dostrzeg�, m�g�by
sko�czy� nawet na m�kach. Nie zwlekaj�c rozpocz��
inwokacj�...
Po ostatnich s�owach czeka�o go nie lada zaskoczenie. Na
wprost Seeara na wysoko�ci oczu �wieci� napis, a w�a�ciwie
list. Autor tego dziwnego pos�ania nie stanowi� dla niego
niespodzianki, za to tre�� - tak. Przeor prosi� Seeara o
pozostanie w czasie, w kt�rym si� znajdowa� i o pe�nienie
roli wybielacza opinii o Zakonie. Mia� w bardzo
zakamuflowany spos�b tworzy� legend� Zakonu. Dobr� legend�.
Przeor sugerowa�, �eby oprze� j� na istniej�cej ju�
legendzie ostatniego p�tnika. W zamian za pozostanie w tych
niebezpiecznych czasach Seear mia� otrzyma� nie�miertelno��,
a w zasadzie jej namiastk�. Nie umrze do czasu ponownego
pojawienia si� klasztoru.
Co by�o robi�, pro�ba przeora by�a dla niego rozkazem.
Zbigniew Rybarczyk
ZBIGNIEW RYBARCZYK
Urodzi� si� 8 XII 1966 r. w Krakowie, z wykszta�cenia
technik telekomunikacji, pracuje w krakowskiej filii sp�ki
"Apexim". "Spotkanie przy wielkim czasie" jest pierwszym
opowiadaniem, kt�re uda�o mu si� sko�czy� (dzi�ki serdecznym
ponagleniom �ony Agaty i inspiruj�cym dyskusjom z
przyjacielem Paw�em). W chwilach wolnych od pracy i my�lenia
o nast�pnych opowiadaniach (sic!) Zbyszek muzykuje z
kumplami, graj�c co si� da - od jazzu po ostry metal.
(mp)