14683

Szczegóły
Tytuł 14683
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14683 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14683 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14683 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DOM BIA�Y Powie�� K. Paw�a Koka. (Kock). t�umaczy� z�francuzkiego J�zef Kraszewski. Niegdy� (o by�o duch�w co niemiara! W ka�dej wioseczce wieszczk�w pytano si� rady Swoj� widmo miewa�a ka�da baszta siara. A na wieczorne starzy zszed�szy si� biesiady, M�� bajkami dzieciom spa� nie dali. Delil. (Wiejski cz�owiek). Tom drugi. Wilno. Nak�ad i�druk T. Gl�cksberg 1833 Wolno drukowa� z�obowi�zkiem z�o�enia trzech exemplarzy w�Komitecie Cenzury. Wilno, 9 sierpnia 1802 roku. Micha� Oczapowski, Cenzor. ROZDZIA� I. PODR�Z W�G�RACH. Opuszczaj�c Klerm�, trzej podr�ni poszli z�pocz�tku pokazan� im drog�, maj�c� ich prowadzi� do S�t�Aman. Lecz zaledwie uszli p�l mili w�g�rach, cho� przypatrzenia si� widokom, wdrapania si� na skal�, przebie�enia malowniczej dro�yny, odwraca ich od drogi, kt�r� i�� mieli. Napr�no Robino, niedziel�cy ich uniesie�, na widok po�o�e� dzikich lub sztuka upi�knionych, cz�sto si� zalrzymuje i�mruczy: �Nie t�dy! panowie!... odda � �acie si�!... zboczym z�drogi!... sto razy wi�cej nachodzim si� ni� potrzeba.� Alfred i�Edward nie s�uchaj� go. Biegn� naprz�d, i�zatrzymuj�c si� na wierzcho�ku g�ry, wo�aj�: Co za kraj!... jak urozmaicone przyrodzenie!... Tu nieprzyst�pne skaty; g�ry dzikie, grunt wapienny, wyrzuty wulkaniczne; u�n�g naszych zieleniej�ce iaki, winnice, pola, drzewa owocami okryte!... � Chod�my wy�ej! wo�a Edward, zdaje mi si�, �e na wierzcho�ku tej g�ry zbo�e spostrzegam... ciekawemby to by�o... � �Trzeba si� temu przypatrzy�!� odpowiada Alfred id�c za Edwardem i�oba szybko drapi� si� na skaty, biegn�c, skacz�c, �miej�c si�; Robino za� zostawszy si� na dole, wyrabia straszne miny, m�wi�c: Zdaje misie, panowie, �e tam mego zamku niema na tej g�rze... Jak si� u�mnie rozgo�cicie, b�dziecie sobie mogli lata�, ile si� wam podoba!... To zupe�nie bez sensu m�czy� si� tem ci�g�em �a�eniem!...� Dwaj przyjaciele id� a�id� � wchodz� nareszcie na p�aszczyzn�, zdaj�c� si� blisko na mil� rozci�ga�, na kt�rej w�istocie, znajduje si� obszerne pole. Zaj�ci tak przepysznem po�o�eniem, Alfred i�Edward zatrzymuj� si�, u�miechaj� si�, s� uszcz�liwieni! Kiedy uczucie szcz�cia w�naszej si� odezwie duszy, staramy si� je przed�u�y� i�utrzyma�. Cz�owiek tak rzadko jest w�tera�niejszo�ci szcz�liwym! i�zawsze prawie karmi si� tylko nadziej�. Robino z�min� politowania godn�, usiad� na wierzcho�ku ska�y, i�spogl�da na swoich towarzysz�w wzniesionych o�20 s��ni, nad jego g�ow�. Alfred wo�a go, �eby przyszed� do nich: �Chod��e no!.. to cudowne...; wida� ca�y kraj w�ko�o! � A�czy nie wida� tam tak�e mego zaniku? odzywa si� Robino. � O! jest ich tu ze dwana�cie!� Te s�owa nak�oni�y go do wdrapania si� na g�r�. Przybywa potem zlany, i�spogl�da w�oko�o, ocieraj�c czo�o. �C�? nie kontent�e jeste�, �e� si� tu dosta�? rzecze Alfred � czy�to nie warto troch� si� zmordowa� dla tego widoku, panie Julijaszu? � Przyznaj�, panowie, �e to �adne... wida� daleko... lecz w�Dioramie pan�w Dager i�Bul� (Daguerre, Bouton), widzia�em wiele podobnych!... � M�j kochany! Diorama jest wprawdzie bardzo zachwycaj�c� rzecz�; niepodobna dalej posun�� illuzii, doskona�o�ci szczeg��w i�ca�o�ci; lecz sztuka nie powinna by� przeszkod� do uwielbiania natury! � M�wcie co chcecie panowie, ja wo � l� Dioram�: przynajmniej mi zaraz t�umacz�, na co ja patrz�; a�tu sam nie wiem co mam przed oczyma... Oto ta wie� naprzyk�ad... B�g�e j� wie co ona za jedna? � Czekaj, czekaj! ten wie�niak nadchodz�cy bedzie naszym cicerone.� Zbli�a� si� ch�opek z�rydlem i�motyk� na ramieniu, i�mia� w�a�nie schodzi� z�g�ry, kiedy go Alfred zawo�a�, i�ch�opek przyszed� z�niskim uk�onem. W�Auwernii wi�cej daleko jest grzeczno�ci, ni�eli w�okolicach Pary�a. � �M�j dobry cz�owiecze, czy nie by�by� �askaw powiedzie� nam, co to tam za miasteczko wida� na dole... mi�dzy dw�ma rzekami? � To?.. to S�t�Aman... �adne miasteczko!... Ta rzeczu�ka kt�r� tu wida�, jestto Lawejra, wyp�ywaj�ca z�Panija wioseczki, kt�r� tam wida�; ��czy si� ona z�Lamon�, i�obie wpadaj� do Allieru. La � mona p�ynie od S� Satiurn�, o�p� mili od S�t�Aman... Ot tu! jak ja palcem pokazuj�!... � C� to jest, ten S� Satiurn�? � Wielka wie�, by�o to dawniej miasto... nawet forteca... � Czy niema tam gdzie zamku? pyta Robino. � O! jest! jest zamek! � I�nazywa si� zapewne La Rosz-nuar? � A�nie! chowaj Bo�e � nazywa si� S� Satiurn�. � A�gdzie� le�y La Rosz-nuar? � Pan zapewne chce m�wi� o�ma�ej tej wioseczce, ot! tam! na dole, zowi�cej si� la Rosz-blansz! � Ale nie! gdzie�, u�licha!... to mnie dziwi � ci Auwernijacy nie wiedz� nawet co maj� pod nosem! � A�z�tej strony m�j kochany; przerwa� Alfred � co za wioska? � Jest to mie�cina znawa Szanona (le Chanonat). � Szanona! gdzie si� Delil urodzi�? wo�a Edward. � Tego nie wiem, paniczu... a�co on robi� ten Delil? pewno wino � musia� mie� swoj� winnic�?! � Nie, m�j kochany, on robi� c� lepszego � by� to poeta! ale lubi� wie�, i�nowy Wirgiliusz, rolnictwo w�wierszach swoich opiewa�!... � Niezna�em go m�j panie... � Robino odwraca si� ruszaj�c ramionami i�mruczy: �Jakie to ciel�ta, ci ludzie uczeni!... on gada wie�niakowi o�poezii! wie�niakowi, kt�ry zna tylko swoje kaczki, �on� i�dzieci!.. Ju� co ja to nigdy podobnego g�upstwa nie zrobi�.� Polem zbli�aj�c si� do wie�niaka odzywa si�: �M�j przyjacielu, ci panowie pytaj� si� o�okolice, a�nie my�l� wcale o�najpotrzebniejszej rzeczy, to jest o�drodze, jak� nam i�� trzeba do S�t�Aman, a�tem samem i�do mego zamku, kt�ry le�y w�blisko�ci. � Do S�t�Aman, zejdziecie panowie naprz�d prosto... potem na lewo... ko�o Krest... a�ztamt�d traficie, bo ju� niedaleko... B�d�cie panowie zdrowi! � Dzi�kujem ci dobry cz�owiecze!� Wie�niak oddali� si�. Robino patrzy na zegarek i�wola: �No! chod�my panowie! czy wiecie kt�ra godzina? tylko p� do sz�stej. � Teraz widno i�do dziewi�tej. � Widno!... wielka rzecz!... jak gdzie!... przecie�e�my jeszcze nie przyszli na miejsce. � Bywaj�e mi zdr�w wdzi�czny wiwoku! rzek� Edward z�westchnieniem � z�jak�� roskosz� patrza�bym zt�d, na zachodz�ce s�o�ce!... � Tak!... i�przespaliby�my si� sobie pod go�em niebem!... � Prawdziwie, to miejsce zaczyna�o mi dodawa� natchnienia! czuje zapa�!... by�bym tu kilka wierszy napisa�!... � Mo�esz nawet i�ca�y utworzy� poemat drug� raz�, kochany Edwardzie, powr�cisz tu, popatrzysz na s�o�ce, na ksi�y�, na co chcesz; ale co teraz, to bardzo prosz�, chod�my ju� szuka� mojego zamku, o�kt�ry bardzo niespokojnym by� zaczynam!� To m�wi�c, Robino bierze Edwarda za r�k�, ci�gnie go i�wota Alfreda chc�c go tak�e przytrzyma�. � Czego� nas tak rwiesz? wota Alfred wyrywaj�c mu si�. � To! m�j kochany... dla lego... dla tego, �e we trzech id�c razem, nie tak si� �atwo po�lizniem. � Czy� tu �lisko? powiedz raczej �e si� l�kasz, aby�my ci si� raz jeszcze nic wymkn�li. � Cho�by i�tak by�o, jest�e wtem co z�ego, �em niecierpliwy pozna� copr�dzej moj� posiad�o��? � Kilka godzin wcze�niej czy po�niej, czy� to co stanowi? � Ty jak na cz�owieka maj�cego sto tysi�cy liwr�w intraty, dobrze m�wisz Alfredzie � ty, co� si� do bogactw przyzwyczai� znudziwszy si� prawie przyjemno�ciami, kt�re nam przynosz�!... ale ja jeszcze w�tem jestem prawic zupe�nie obcy, �pieszno mi by� szcz�liwym; i�najpi�kniejsze po�o�enia, najgodniejsze podziwienia widoki, nie zrobi� tyle przyjemno�ci jak widok kupionej posiad�o�ci. � Ja to pojmuje, odezwa� si� Edward; id�my! Id� niezastanawiajac si� przez czas niejaki, lecz wkr�tce wchodz�c w�w�sk� dro � �yn�, ska�ami otoczon�, spostrzegaj� nad g�owami kozy, przeskakuj�ce ze ska� na skaty i�wieszaj�ce si� nad urwiskami. Edward zatrzymuje si�, �eby si� temu przypatrze�: Ach! panowie! wo�a � przyzna� musicie, �e to jest prze�liczne... to miejsce, mimo swej dziko�ci, ma c� wspania�ego;... zdajemy si� tutaj B�g wi� jak oddaleni od �wiata! � Tak te� jest podobno w�istocie, bo nikogo nie widz�, ani nawet �adnego mieszkania! rzecze Robino pogl�daj�c smutnie w�oko�o. � Ta ciasna mi�dzy ska�ami dro�yna, ma w�sobie c� wielkiego... staro�ytnego... przenosi mi� w�odleg�e wieki... zdaje mi si� jakbym tu widzia� Oedipa spotykaj�cego si� z�Lajusem! � Zmi�uj si�, daj pok�j Grekom, bo jak si� z�niemi zadamy, nie odczepim si� od nich. przerywa Robino tupi�c nog� z�niecierpliwo�ci. � Ja my�l�, odzywa si� Alfred, �e tu by�oby bardzo przyjemnie spacerowa� z��adn� jak� kobiecin�.. Od kwadransa nie spotkali�my nikogo!... to przecudownie. Kiedy si� jakie miejsce podoba, mo�na si� zatrzyma� � u�cisn��! unosi� si� nad pi�kno�ciami przyrodzenia, nic l�kaj�c si� niczyjego spotkania, jak u�nas w�okolicach Pary�a, gdzie wie�niacy wy�cibiaj� si� z�kartofli w�wczas, kiedy ich przytomno��, wcale nam jest niepotrzebna. Nieprawda� Robino? ot! gdyby� tu mia� Franusi�! � Gdybym i� mia�, toby przynajmniej sz�a, niezatrzymuj�c si� co chwila dla przypatrzenia si� mchom i�kamieniom kt�re wisz� nad nasz� g�ow�, jak gdyby mia�y ochot�, na nos nam pospada�. � Wi�c twoja Franusia, wcale nie jest romantyczna? to dziwna! bo w�og�lno�ci kobiety, lubi� bardzo pod go�em niebem o�mi�o�ci rozmawia� � murawa... listki... miejsce ocienione, porusza jako�, dodaje natchnienia, rozczula; co mnie, to wiejskie powietrze dziwnie do mi�o�ci sk�onnym czyni. � Ach! jakie� z�was jeszcze dzieci, moi panowie! � Bogdajby�my jak najd�u�ej niemi by� mogli!... najprzyjemniejsze uczucia s� te, kt�re nam m�odo�� przypominaj�! � Id�my, id�my! bardzo prosz�, moi panowie... co tu pi�knego w�lej skalistej dro�ynie?... C� tam panie Edwardzie po niebie gawronisz? � Czy� nie widzisz tej kozy, nad samym brzegiem przepa�ci!... stopy jej ledwie si� ziemi dotykaj�... posun�a g��wk� i�spogl�da �mia�o w�przestrze�, nad kt�r� jest zawieszona!... � To ju� zanadto, mo�ci panowie! czy�e�cie nigdy koz nie widzieli!... �e si� im tak pilnie przypatrujecie... zdaje mi si�, �e tutejsze tak samo zupe�nie wygl�daj�, jak Paryskie... nawet pewno brzydsze; gdyby� to jeszcze lew, albo nied�wied�, tobym nie m�wi�!... ale koza!... � Piecz� �e ty, to si� pewno nic zatrzymasz, �eby spojrze� na nie. � Ta droga to si� widz� niesko�czy! wie�niak musia� nam pokaza� mylnie... jeszcze tego brakuje, �eby�my tu w�g�rach zab��dzili... Teraz to �a�uj�, �e�my przewodnika nie wzi�li. � To twoja wina, odrzuci�e� us�ug� tego cz�owieka, kt�ry si� ofiarowa� nas prowadzi�. � Mia��em zezwoli�? przyj�� lego n�dznika, kt�ry m�wi�c do nas nie uchyli� nawet kapelusza? � Chcesz bo, �eby nawet przewodnicy grzeczno�ci ci robili? � Chc� przynajmniej, z�by przewodnik m�j nie miny zbojeckiej; a�w�a�nie ten cz�owiek takim mi si� wydal;., nie uwa�a�e�, jak na nas patrza� z�pode�ba;... a�ten kij gruby w�r�ku? � Jakto? b�d�c we trzech l�ka�by� si� jeszcze? � Nie idzie o�to, �ebym si� l�ka�!... lecz kt� zar�czy, �e on niema towarzysz�w w�g�rach? � poprowadzi�by nas gdzieby chcia� i�raptem wpada na nas dw�nastu takich ichmo�ci�w. � Ach! m�j biedny Robino, ty podobno nie obejdziesz �wiata piechot�. � W�istocie, nier�wnie wol� jecha� pojazdem; przynajmniej do tej pory ujecha�bym kawa�ek, a�z�wami... zatrzymywa� si� trzeba co chwila;... a�zamku mego ani wida�. � Si�dma dochodzi! ij zaczynam si� czu� zmordowanym. � A�mnie je�� si� chce, odpowiada Alfred � wida� �e tych g�r powietrze do trawienia pomaga. � Dwaj przyjaciele nie mog� si� wstrzyma� od �miechu, widz�c wzdychaj�cego i�ogl�daj�cego si� smutnie w�oko�o, nowego bogacza. Id� jednak, wychodz� z�dro�yny, spostrzegaj� wie� nad jeziorem i�kieruj� si� ku niej. � Dowiemy si� w�tej wiosce, o�moim zamku; wo�a Robino. � I�przek�sim, dodaje Alfred � bo przechadzka apetytu nam doda�a. � Pi�kna tez to w�istocie przechadzka! pewny jestem., ze musieli�my uj�� ze trzy mile drogi, b��dz�c lak po �wiecie! Zbli�aj� si� do brzeg�w jeziora, nad kt�rem wie� jest zabudowana; wie�niacy siedz� przed domami, staruszki prz�d�, dziewcz�ta szyja, dzieci bawi� si� i�walaj� po ziemi. � Troch� s� opalone, odzywa si� Alfred patrz�c na dziewcz�ta; mimo tego; wszak�e nieszpetne... oczy pe�ne ognia... z�bki bia�e;... ubranie oryginalne, z�tych s�omianych kapelusik�w w�o�onych na bakier i�podwi�zanych pod brodk�, wygl�daj� jak Angielki. No! chod�my, chod�my � w�tpi�, �eby�my tu ober�� znale�li, trzeba wi�c, jak staro�ytni rycerze, prosi� tych poczciwych ludzi o�go�cinno��!.. z�t� tylko r�nic�, �e zap�acim za to, co we�miem, co niebardzo jest wprawdzie po rycersku, ale bardzo s�usznie. � Wchodz� do jednego z�najpozorniejszych domk�w; mieszka�ce spogl�daj� na nich z�ciekawo�ci� i�dobroci�. � Czy nie mo�ecie, da� nam je�� cokolwiek? powiada Alfred, a�my zap�acim, to si� samo z�siebie rozumie! � Mo�emy! czemu nie � natychmiast, cho�by�cie i�nie zap�acili, nam o�to nie idzie! � Oto� widzicie panowie, powiada Edward, �e dot�d jeszcze prawa go�cinno�ci istniej�... ci Judzie nas nie znaj�... a�jednak chc� nas darmo nakarmi�. � O! bo te� wiedz� pewno �e zap�acim � odzywa si� Robino. � Wi�c nie wierzysz, panie Juliuszu, w�cnoty patryarchalne? � Zmi�ujcie si�!... we wszystko uwierz�, jak tylko m�j zamek zobacz�!... Powiedzcie nam, poczciwi ludzie, jak si� ta wie� nazywa? � Ajda (Ayda) � m�j panie. � Zt�d do S�t�Aman jak daleko? � Dobre dwie mile! � To dowodzi, �e�my chodz�c kilka godzin, nic jednak nie uszli! � Do sto�u! do sto�u! panowie! Dano jaja, ser m�ody i�stary, mleko i�owoce; trzej m�odzi siadaj� na �awach; wie�niacy stoj� w�oko�o; napr�no Alfred zach�ca ich �eby siedli; poczciwe Auwernijaki wzbraniaj� si� a�Robino my�li sobie: � Dobrzem zrobi�, �em kupi� posiad�o�� w�Auwernii, lud jak widz� jest grzeczny. Dwoje dziewcz�t od lat 15 do 16 us�uguj� podr�nym, nalewaj�, podaj� im owoce, chleb i�mleko, u�miechaj�c si� i�k�aniaj�c co chwila. � Wcale niczego, odzywa si� Alfred patrz�c na nie; pod�ug mnie, wola�bym zawsze widzie� za sob� takie miluchno dziewcz�ta, jak naszych pleczystych hajduk�w, gadu��w i�szpieg�w;... ot, ty Robino, powiniene� ca�y. sw�j dom z�takich z�o�y� dziewcz�tek... b�d� ci s�u�y� su�tanowi! � Tak to ci si� zdaje, ale jak�e mo�na mie� kobiet� wo�nic�, d�okejem, lub lokajem. Pi�knieby to by�o, mie� furmana w�spodniczce! � Przebra�by� je po m�sku. � Na to si� wcale nie zgadzam, przeb�kn�� Edward, im w�tym stroju tak do twarzy! �Prawda tylko jest pi�kn�, prawda tylko mi��!� (1) � Mnie toby prawdziwie by�o mi�o, odezwa� si� Robino, nalewaj�c sobie mleka, gdyby�my przecie na miejscu stan�li. Powiedz�e mnie m�j kochany panie Auwernijaku, czy znasz tu w�okolicy zamek La Rosznuar? Wie�niak, do kt�rego Robino w�te s�owa si� odezwa�, pomy�la� chwilk�, i�wreszcie odpowiada: � O! czemu nie!... znam to miejsce i�bardzo dobrze!.... � Zna! zawo�a� Robino, i�w�uniesieniu - (1) Rien n�est beau que le vrai, le vrai seul est simable rado�ci, wznosi r�k� ku niebu i�wylewa mleko ze szklanki prosto Alfredowi w�oczy. � �eby ci� djabli porwali i�z�twoim zamkiem! krzykn��! Alfred porywaj�c si� od sto�u i�zdejmuj�c z�szyi chustk� przesi�kni�t� mlekiem, a�Edward �mieje si� do rospuku. � Ach! kochany przyjacielu! przepraszam ci�, powiada Robino, ale bo tez w�istocie zacz��em by� troch� niespokojny o�m�j zamek!... Ten cz�owiek �ycie mi wr�ci�! � Ba�e� si� zapewne, �eby ci go nie ukradziono?... � Dam ci drug� chustk� Alfredzie � a�ty szanowny wie�niaku, znaj�cy m�j zamek, powiedz mi czy to co �adnego? � O! panie!... ogromny! powiadaj� �e tam s� nawet i�wie�e ogromne... dawniej bili si� tam podobno... oblegali... � Oblegali! wota Robino, wywraca �awk�, i�bie�y do wie�niaka. � Na�ci talara, przyjacielu, a�powiedz rai, zmi�uj si�, co tylko wiesz o�tym zamku! � Pan jeste� wspania�y, jeste� nadto!... � Jestem w�a�cicielem tego zamku, o�kt�rym powiadasz, i� by� oblegany. Zar�czam ci�, �e i�teraz jeszcze b�d� si� tam dzia� dziwne rzeczy! B�d� dawa� turnieje... i�igrzyska... zapasy... lecz wr��my do rzeczy. Czy wida� ten zamek zdaleka? � O! zdaleka! bo stoi na g�rze! � Na g�rze!... to �licznie!... A�zwierzy�ce i�ogrody..; � Zwierzyniec musi by� wielki jak powiadaj�... w�ogrodach raz by�em... a! jakie �liczne! spania�e!... S� fontanny marmurowe... troch� nadpsute... ale to nic nie szkodzi!... i�pos�gi bardzo pi�kne!... takie golute�kie r�ne i�m�czy�ni i�kobiety! a� strach!... � S� i�pos�gi!.. powtarza Robino sciskaj�c wie�niaka, kt�regoby nawel uca�owa�, gdyby si� nie l�ka� nadto poni�y� nowej swojej godno�ci. Uspakaja si� nakoniec i�pyta znowu: Teraz, m�j kochany, powiedz mi rzecz najwa�niejsza, z�kt�rej strony le�y m�j zamek?. � La Rosz nuar! hm! to o�mile od S�t�Aman... A�poniewa� z�t�d do S�t� Aman dwie, wi�c jeste�my tylko o�mil� od mojego maj�tku. � O! nie! dobrodzieju! taki �e nie, to nie!., o! jeszcze daleko dalej... bo La Rosz-nuar nie w�tej le�y stronie, je�eli panowie z�Klerm� id�, to nie t�dy i�� by�o trzeba... � A�c� nie m�wi�em, panowie! zab��dzili�my! czy s�yszycie panowie? Robino obraca si� i�szuka oczyma swoich towarzysz�w, ale ci wyszli ju� z�chatki. � Przysi�g�bym!.. �e poszli na przechadzk�... sprzysi�gli si� jak widz� na mnie!... lecz teraz przynajmniej spokojniejszy ju� jestem!.. Zreszt�, m�j kochany, powiedz mi, jak daleko z�t�d do mego zamku? � Tak! lekkie trzy mile... � Trzy mile!.. a�kt�r�dy� i�� mamy? � O! teraz!.. do licha... to samemi ubocznemi drogami, naprz�d do Szadra, potem do S�t�Aman, a�ztamt�d na miejsce... � Szcz�cie to nasze b�dzie, kiedy zajdziem przed noc�!.. musz� ich wprz�dy poszuka�. Robino wychodzi z�chatki, pytaj�c po drodze o�swoich towarzysz�w; pokazuj� mu na brzegu jeziora; bie�y, i�spostrzega wkr�tce Edwarda siedz�cego na brzegu i�pisz�cego c� w�pulares, a�Alfreda, dalej nieco, ta�cuj�cego z�dziewczynk� przy odg�osie piszcza�ki, na kt�rej gra jaki� ch�opiec. � Chod�my! i�chod�my panowie, wkr�tce i�ciemno ju� b�dzie � wo�a Robino, lecz Alfred ta�cuje, Edward nieprzestaje pisa�. � Djabe� ich op�ta�! mruczy znowu zniecierpliwiony dziedzic, zbli�aj�c si� do Edwarda, i�uderza go po ramieniu w�wczas w�a�nie, kiedy on odczytuje zrobione wiersze. � Panie Edwardzie! trzeba nam i�� dalej! Edward patrzy mu w�oczy i�deklamuje: � Co za mile ustronie!... roskoszne jezioro! Jak tu mi�o wieczorn� odpoczywa� pora!... � Ale!.. hm! powtarzam, ze ju� niedaleko do nocy!.. � Na te g�ry olbrzymie, nieprzebyte ska�y, Oczy mieszka�c�w tylko spokojnie patrza�y. � Jeszcze mamy i�� dobre trzy mile po tych nieprzebytych skatach, m�j panie. � Lecz dla serca czu�ego, dla serca poety, Ile� to miejsce, ma wdzi�k�w, zalety!... Te niedost�pne ska�y, i�kr�te dro�yny, Strumienie czyste i�wdzi�czne krzewin!.. � �sma dochodzi, a�my pewno po tych kr�tych dro�ynach karku nadkr�cim!... � Tu mi� wszystko zachwyci, wszystko mie poruszy Wszystko nowym j�zykiem przemawia do duszy. � Ju� to wcale niezgrabne �arty, panie Edwardzie, bo tu pr�cz mnie, nikt do ciebie nie przemawia! � No! kochany Julijuszu, jak�e ci si� te wierszyki podobaj�? rzek� Edward wstaj�c i�chowaj�c pulares do kieszeni. � �liczne... wyborne;... ale to tylko bieda, �e jak zaczniesz je; pisa�. to my tu w�g�rach b�dziemy musieli nocowa�, co mi si� wcale nie b�dzie podoba�o. � Mo�e chcesz �ebym ci je raz jeszcze odczyta�?... � Nie, nie, czas ju� nam i�� dawne A! ten Alfred ta�cuje jak szalony!.. Ch�opiec takiego urodzenia, baron! wierci si� z�jak�� Auwernijaczk�!.. Alfredzie!.. Alfredzie!... � Zaraz, zaraz! tylko si� tego m�ynka naucz�, rzek� Alfred nie przestaj�c ta�cowa� i�okr�caj�c si� z�dziewczyn�. Sko�czy� si� taniec wreszcie; Alfred uca�owa� wie�niaczk�, i�wraca do towarzysz�w. � Taniec Auwernijak�w nie jest lekki i�powietrzny, powiada on; lecz r�cz� pan�w, �e ma swoje zalety. Zamawiam wi�c sobie, m�j kochany Robino, �e b�d� ta�cowa� ze wszystkiemi twojemi poddankami. � Czy ju� koniec, panowie? � Tak, s�u�� ci � idziemy. � No, id�my�, prosz� pr�dzej... Ta droga poprowadzi nas do Szadra, a�ztam � t�d, je�li Pan B�g pozwoli, do mego zamku. Trzej podr�ni �egnaj� wie�niak�w, i�ruszaj�; Alfred ta�cuj�c, Edward odczytuj�c swoje wiersze; a�Robino, co chwila patrz�c na zegarek. ROZDZIA� II. DOM BIA�Y. Szli do�� d�ugo w�g�rach, zdala wida� by�o wiosk�, lecz zmierzcha� si� zaczyna�o; Alfred przesta� ta�cowa�, bo si� l�ka wpa�� w�jak� dziur�; Edward czyta� nie mo�e, Robino nawet napr�no si� sili rozpozna� godzin� na zegarku; wkr�tce nakoniec i�wie�, do kt�rej szli znik�a im z�oczu. W�wczas Robino rozpacza�, Alfred �mia�, a�Edward deklamowa� zaczyna: �By�em pewny, �e si� na tem sko�czy!� rzek� z�g��bokiem westchnieniem Robino, oto� i�noc, a�my�my jeszcze w�g�rach, w�kraju zupe�nie nam niezna � jomym!... Co krok, wpa�� mo�em w�jak� przepa��, lub co najmniej, potoczy� si� po jakiej pochy�o�ci!... I�co�my mieli zbli�y� si� do mego zamku, to si� mo�e jeszcze od niego oddalim;... i�panowie jeszcze si� �miejecie! tego niepojmuj�! � Mamy� p�aka� Robino, czy ci to sprawi jak� przyjemno��? No! panie! La Rosz-nuar, przyzwij na pomoc twoj� m�stwo; chc�c mieszka� w�starym zamczysku, musisz mie� serce rycerskie? A Edward deklamuje zamiast odpowiedzi. W spokojnem nocy �onie ca�y �wiat spoczywa, Idamor tylko z�mur�w miasta si� wyrywa... W jaki� las mi� zawiod�e�... przy �wietle ksi�yca �wi�tyni� jak�� widz�!... � Widzisz �wi�tyni�? wo�a Robino: Gdzie� to, gdzie? bo co ja to ni� nie postrzegani! � Cha! cha! cha! Robino, nie pozna � �es�e tych pi�knych wierszy Kazimierza Delavinia? � Przecie� Edward deklamuje urywek z�Parii? � O, mo�ci panowie!... nie spodziewa�em si� wcale, �eby�cie tu grali trajedij�... Hm!., nie wiecie co�cie stracili przez to, �e�my przed noc�, w�moich dobrach nie stan�li. S�dzicie mo�e, �e murgrabia tylko przyj��by nas po prostu!.. By�oby tam wcale co innego!., kwiaty... ta�ce... powinszowania, �yczenia... wszystko�my to stracili! Ach!... � I�z�k�d�e to wiesz? pyta Edward. � Tak!.. naturalnie � zgaduje!.. powiada Alfred, Franciszek nie darmo musia� p�j�� na prz�d!... Rozumiem!!. Robino musia� sobie zaobstalowa�, niby to niespodziewane przyj�cie... z�okrzykami: Vivat Ja�nie Wielmo�ny Dzie � dzic! z�wystrza�ami, i�tam dalej, na wz�r podobnych zabaw ludu. � Nie, nie, panowie � nic nie rozkaza�em; lecz znam gorliwo�� Franciszka; pewno wypapla�, ze ja przyb�d�; a�to naturalnie, musia�o na ludziach zrobi� wra�enie. � Kiedy tak, to b�d� spokojny, je�li nic przyb�dziem tam, a� jutro rano, to feta jeszcze b�dzie pi�kniejsza; bo b�d� mieli czas nauczy� si� komplement�w, amy� si�, co nigdy nie szkodzi; wprawdzie co si� tycze fajerwerku, ten wiele na pi�kno�ci w�r�d bia�ego dnia utraci; ale to Chi�ski zwyczaj; a�ty pewno nie b�dziesz si� gniewa� za to, bo mo�esz sobie wyobrazi�, �e� zosta� wielkim mandarynem. � Ach! ten biedny Franciszek!... b�dzie niezmiernie o�nas niespokojny?... panowie o�tem ani my�licie?... � Pewno nie dla Franciszka tak si� spieszysz!.. ale nie nie rospaczaj, przecie� dzi� gdziekolwiek trafiemy. � Tak! gdziekolwiek!.. do jakiej przepa�ci, w�kt�r� si� zwalim, nie maj�c si� nawet za co przytrzyma�. � Wszak to ciemno, cho� oczy wykol!... � Coraz romantyczniej;... podr�owa� noc� po g�rach! ach! nic czujesz chyba ca�ego wdzi�ku naszego po�o�enia. � To pewna, �e ja w�tem nic pi�knego niewidz�: gdyby�my przynajmniej bro� jak� mieli... ale twoje pistolety zosta�y si� w�poje�dzie!... � Dzid nam tylko brakuje, toby�my zupe�nie wygl�dali jak b��dni rycerze. � Gdyby tez kij przynajmniej jaki!.. Panie Edwardzie!.. nie le� tak pr�dko... jemu tego brakuje, �eby�my. si� rozbiegli!.. j� nie moge i�� tak szybko po ciemku... ch! panie Edwardzie!.. Edward si� zatrzymuje i�zaczyna m�wi� tonem j�kliwym: ...gdzie� jestem? jaka�, noc pokrywa Ciemn� zas�ona, �wiat�a konaj�ce... Widz� mury krwi� zlane! Eumenida m�ciwa Pochodnie swoje wstrz�sa gorej�ce... Tysi�c grom�w strzeli�o, by mi g�ow� strzaska�... Otwarte piek�o widz�!... � Panie Edwardzie!... bez �art�w, bardzo prosz�!., c�e� tam zobaczy�? To m�wi�c Robino do�cign�� Edwarda i�porywa go pod r�k�. � �Ja nic a�nic nie widz�; czeka�em na ciebie!� odpowiada spokojnie Edward.� � Strach widz� pami�ci ci pozbawi�, kiedy� nie pozna� wierszy, kt�re tyle razy s�ysza�e� w�Narodowym Teatrze? � Strach!... wyborni jeste�cie, u�was nazywa si� ba�, kiedy kto niechce nocy pod go�em niebem przep�dzie!.. Ja niemam �elaznego zdrowia: pewny jestem ie mi to zaszkodzi! � Skar� si� co najwi�cej, m�j drogi, chocia� t�usty jeste� jak kuropatwa!.. � To i�c�?... czy nie mo�na by� t�ustym i�delikatnym...No! we�my si� wszyscy trzej pod r�ce; ja p�jd� po �rodku i�b�d� prowadzi�. � Dr�ysz Robino? � Zimno mi. � Zimno? w�pocz�tkach sierpnia! � W�g�rach mrozy ca�y rok trwaj�. � Ah! czy doprawdy? to pociesznie!.. � Wistocie, to bardzo pociesznie... nic trzeba mi by�o i�� z�wami do mego zamku! � Mo�cipanie Julijuszu, �wi�ty Grzegorz powiada: Gdy ci si� wielkie jakie wydarzy nieszcz�cie � rozwa� nad niem; a�przekonasz si� �e w�tem cho� troch� twojej jest winy. � Prawd� m�wi� ten �wi�ty Grze � gorz!... Jezus! Marija!.. c� zarycza�o ko�o nas?... � Przepraszam... zabecza�o tylko! zbli�amy si� do jakiego� folwarku... � Do jaskini! � Brawo! panowie, widz� �wiat�o... bardzo wprawdzie male�kie; ale zawsze �wiat�o. � Czy doprawdy?.. Ja nic nie widz�... � Tu, ot gdzie palcem pokazuj�. � Ale ja twego palca nawet nie widz�... aha! aha!., zobaczy�em przecie; id�my� w�te stron�... Robino nie traci z�oczu �wiat�a i�wkr�tce wota: �Dwa, trzy... cztery... dziesi�� �wiate�!... ocaleni jeste�my!., to wie�; to Sza... Sza... Jakie si� tam u�djab�a nazywa? � Szadra. � To, to, to... ruszajmy�. W�przeci�gu minut pi�ciu, podr�ni zbli�yli si� do mieszka�, w�kt�rych �wiat�a widzieli; lecz to s� tylko n�dzne z�gliny i�s�omy sklecone chatki, obok kt�rych domki wie�niak�w Ajdy, usz�yby za pa�ace. Robino zatrzymuje si� z�przestrachem pogl�da na towarzysz�w, i�cichym g�osem si� odzywa: Gdzie� to jeste�my:? � W�jakiej� wsi, naturalnie... � Ale� pi�kna wioseczka!.. ktoby my�la�, �e�my miedzy dzikich wpadli. � To pewno, ze powierzchowno�� bogactwa nie okazuje; ale mieszka�cy mog� by� bardzo poczciwi ludzie. � B�g wie czem oni by� mog�; ludzie mieszkaj�cy w�takich dziurach!... � Zastukajmy, zawo�ajmy;... nic musz� spa� jeszcze, bo wida� �wiat�o. � Poczekajcie! poczekajcie! panowie! wo�a Robino zabiegaj�c drog� Al � tredowi, biegn�cemu ku najwi�kszej cha�upce. � Poczekaj!.. narad�my si� wprz�dy: czy rostropnie to tak le�� w�r�ce tym, kt�rzy tu mieszkaj�? � Ach! daj�e nam pok�j! � Przynajmniej pochowajcie dewizki od zegark�w, bardzo prosz�, i�nic m�wcie �e macie pieni�dze;... nie trzeba im dawa� pochopu do z�ego uczynku. Alfred zastuka� do drzwiczek ma�ych i��le przystaj�cych, nad kt�rymi okr�g�a dziura zast�powa�a okno. Przez jaki� czas nikt nieodpowiada; nareszcie g�os mocny i�chrapliwy odzywa si�: Kt� tam? � Powiedz, ze nikt! szepcze Piobino bardziej jeszcze tym g�osem przestraszony. � Trzej zb��kani podr�ni! odpowiada Alfred. � Trzej �ebracy, nie maj�cy si� za co posili�, dodaje Robino. � Milcz! Robino, odezwa� si� znie � cierpliwiony Alfred, bo ci� zepchn� z�tego wzg�rka. Nikt nieodpowiada� � Edward zbli�a si� i�wo�a: Otw�rzcie, zap�acim wam dobrze za wszystko i�za przewodnika, kt�rego nam dacie. � B�dziemy prosi� za was pana Boga, bo nie mamy przy sobie pieni�dzy. dodaje znowu Robino. Drzwi chatki otworzy�y si�, i�cz�owiek jaki� w�kaftanie z�koziej sk�ry, jak pasterz Szwajcarski, wychodzi i�os�upia�ym wzrokiem pogl�da na trzech podr�nych. � M�j Bo�e! c� to za figura! rzecze Robino kryj�c si� za swoich towarzysz�w, to urangutang! albo fa�szerz monety! Wie�niak popatrzywszy w�milczeniu na nich, wskazuje drzwi pytaj�c: Czy panowie wej�� zechc�? � Najch�tniej, powiada Alfred, wcho � dzi, za nim Edward, a�Robino niechc�c si� sani jeden pozosta�, idzie tak�e za niemi do chatki. Wewn�trz by�a ona wi�ksza, ni�eli si� zdawa�a po wierzchu. Pokry�a by�a dachem spiczastym, a��wiat�o do niej zg�ry wpada�o. Na dole dzieli�a si� na dwie cz�ci, lecz przefursztowanie z�kilku mizernych tarcic, niczem niespojonych, zrobione, zdawa�o si� raczej utrzymywa� �ciany, aby na mieszka�c�w si� nie osun�y, ni�eli je przedziela�. W pierwszej izbie w�k�cie, ogie� si� pali�, gliniany tygiel sta� przy nim; a�kobieta od lal czterdziestu, siedz�ca a�raczej skurczona przed ogniem, drewnian� �y�k� miesza�a c� w�tym tyglu; ko�o niej trzech ch�opc�w du�ych i�kr�pych kl�cza�o patrz�c tak�e na to, co si� w�tyglu mie�ci�o; dalej czerstwy starzec siedzia� na kulu. s�omy, i�g�aska� starego ko � z�a lez�cego przy nim. Lampa stoj�ca na ma�ym drewnianym stoliku, o�wieci�a ten obraz, bo dym unosi� si� k��bami po izbie, i�powoli wychodzi? przez wierzchni Otw�r chaty. Trzej podr�ni weszli. Zatrzymuj� si�, aby si� temu dziwnemu obrazowi przypatrze�; mieszka�cy chatki nawzajem na nich spogl�daj� z�g�upowatem podziwieniem, z�miejsc si� swoich nie ruszaj�c. � Jak to oryginalnie! odzywa si� Alfred do przyjacio�. � Jak to bezecnie! powiada Robino. � Zupe�nie malowniczy obraz, rzecze Edward, maj�cy sw�j w�asny oddzielny koloryt i�barw�. � Nie wiem nic o�kolorze jego, odmrukn�� Robino; ale ten widok malowniczy, wcale nie�adnie pachnie!... � Jak si� to miejsce nazywa? moi kochani? rzek� Alfred. � Szadra� odpowiada starzec. � Szadra, odzywa sie znowu Robino to?.. Szadra?.. i, oni to wsi� nazywaj�!... pi�kna wie�, jabym tu moich koni nie postawi�. Nies�uchaj�c tego, pasterz, kt�ry ich wprowadzi�, daje znak rozkazuj�cy trzem ch�opcom siedz�cym przy ogniu; ci wstaj�, chocia� niech�tnie i�podaj� podr�nym �awki. � Siadajcie... panowie... odpocznijcie. powiada Auwernijak. Alfred i�Edward siadaj�. Robino z�przestrachem pogl�da na trzech ch�opc�w, kt�rzy wstali i�nieznacznie rzuca wzrok na drzwi; lecz towarzysze jego nie uwa�aj� na jego miny i�znaki, siada wi�c i�on nakoniec ko�o nich. � Chcieliby�my dzi� przyby� do pewnego zamku La Rosz-nuar � powiada Alfred � czy znacie to miejsce? Wie�niacy spogl�daj� po sobie i�potrz�saj� g�owami na znak przeczenia. � Otto tak�e!., chcia�, �eby te gawrony, znali m�j zamek! my�li Robino. � Ale� musicie zna� zapewne miasteczko S�t�Aman? powiada Edward. � Se�t�Aman Taland... oh! czemu nie! � Daleko� to zt�d jeszcze? � Niebardzo... chocia� to jeszcze kawa� drogi. � S�uchaj, m�j kochany, ci trzej ch�opcy s� twoi synowie, zapewne? Wie�niak kiwn�� tylko g�ow�, zamiast odpowiedzi. � Oto�!., jak oni tu musza zna� na palcach te g�ry, toby nam wielk� zrobili przys�ug�, gdyby kt�ren z�nich chcia� nam s�u�y� za przewodnika... zreszt� cho�by i�wszyscy trzej razem; my im dobrze zap�acim. � Umhu! dodaje Robino � zap�acim tam... w�mie�cie, tam zostawili�my pieni�dze. Przez czas niejaki wie�niacy pogl�daj� po sobie w�milczeniu; nakoniec ojciec si� odzywa: C�, czy chcecie p�j��, malcy? Ch�opcy zdaj� si� namy�la�, nakoniec, najstarszy powiada z�cicha: Tylko ze to trzeba przechodzi� ko�o Domu Bia�ego. � C� to za Bia�y Dom? przerywa Alfred: czy to ober�a. Wie�niacy daj� znak g�ow�, �e nie. � C�, folwark? karczma? powiada Edward. Wie�niacy milcz� znowu, a�Robino mruczy pod nosem: � C� to za gapie!.. Nakoniec starzec zbli�a si� do podr�nych, i�tonem tajemniczym si� odzywa: Dom Bia�y!.. jest to miejsce z�e w�dzie�... a�tem gorsze w�nocy!. miejsce niebespieczne!.. zt�d zawsze wszystkie nie � szcz�cia przychodz�!.. jest to miejsce zaczarowane!... � Oho moi kochani! czyli� wierzycie w�czary? powiada Alfred; a�wie�niacy zdziwieni, �e s� ludzie, kt�rzy si� �mia� waz�, kiedy mowa o�Bia�ym Domie, cofaj� si� w�ty� kilka krok�w, i�spogl�daj� z�podziwieniem i�boja�ni� na podr�nych. Robino, widz�c i� ludzie, kt�rych si� l�ka�, s� sami lak boja�liwi; wstaje nagle, i�krokiem �mia�ym przechodz�c si� po chatce wota: Jakto? biedni ludzie! do tego stopnia jeste�cie g�upiemi!.. wierzycie w�czary i�szatan�w?.. Ch�opy jak d�by!...to dziwno!.. aj! to nawet... W zapale, kt�ry go unosi�, Robino tylko co tygla nie wywr�ci!, i�spostrzeg� si�, ze wlaz� na chr�st zapalony, przy kt�rym si� jedzenie gotowa�o. � Panowie, odzywa si� z�kolei Edward, nic to niema dziwnego, ze mie � szka�cy ma�ej wioseczki, zamurowanej w�g�rach, dalekiej od go�ci�c�w, kt�rzy zdaj� si� jeszcze zachowywa� obyczaje dawnych wiek�w; wierz� w�b��dne bajki, kt�rym my ju� oddawna wiary nie dajem. Pytanie nawet, czy i�my ca�kiem od tego jeste�my wolni? W�Pary�u, w�ognisku o�wiecenia i�cywilizacij za naszych jeszcze czas�w, Panna Le Norman (le Normand) zrobi�a maj�tek, a�kabali�ci i�wro�biarzc odwiedzani s� od ludzi klass najwy�szych; mamy do lego wrodzon� sk�onno��; Rzymianie mieli sybilie, i�kap�an�w wieszczbiarzy; Grecy, wyrocznie i�pitonissy; Gallowie, Druid�w; Egipcijanie tajemnice Izydy, Eleuzynskie, Apisa i�Anubisa! Zreszt�, zdarza�y si� przyk�ady, �udzi rozs�dnych, bohater�w nawet zabobonnych; a�cho� z�Platonem niewierze w�czary, nie dziwi mie jednak wcale, ze mieszka�cy n�dznej wioseczki, podlegli s� b��dom, do kt�rych nawet ludzie o�wieceni, tak wielk� okazuj� sk�onno��. � Kochany Edwardzie; niewiadomo�� tych ludzi nie jest w�moich oczach zbrodni�, nie b�d� nawet usi�owa� uleczy� ich z�niej, boby si� to troch� przeci�gn�o; lecz t� ci tylko zrobi� uwag�, i� nie chodzi nam o�to, czy wszystkie ludy �wiata wierzy�y w�czary, lecz czy kt�ren z�ych ch�opc�w zechce nam s�u�y� za przewodnika do miasta. � Tak, tak! o�to chodzi, powiada Robino; nic o�popisanie si� z�dowcipem; ale o... o... No! ch�opcy, czy poprowadzi nas kt�ren do S� �t �Aman? jestem posiadacz zamku La Rosz-nuar, nagrodz� was wspaniale. Ani pro�by, ani obietnice nie mog� �adnego z�nich zniewoli� do prowadzania, podr�nych; boja��, ktor� ich przejmuje ten Dom Bia�y, jest silniejsza nad wszystkie wzgl�dy. � Na honor! powiada Alfred, poniewa� ci g�rale uparli si� i�przededniem poprowadzi� nas niechc�; pozostaje nam tylko tutaj przenocowa�. � Przenocujem!... rzecze Edward. Mam s�owo! kt� by� mo�e szcz�liwszym odemnie; W p�noc do jej sypialni, wcisn� sit; tajemnie! � B�dzie to wielka sztuka! je�li tu gdzie znajdziesz sypialni�? Mnie si� zdaje, moi panowie, �em nim tu postanowimy zanocowa�... gdzie si� mo�em podusi�... i�nieprzyjemnych wcale zapach�w pow�cha�, mo�eby nale�a�o popyta� innych wie�niak�w, s� zapewne, odwa�niejsi od tych... � O! m�j kochany! wszyscy zar�wno musz� by� zabobonni!.. Widzisz, �e dla nich tem jest ten Dom Bia�y, czem Bia�a Dama dla mieszka�c�w Glendearg, w�Klasztorze Waltera Skota. � Nie chodzi tu o�romanse, nie jeste�my w�Szkocii; ja ta nocowa� niechce; i�poka�� wam, ze sobie zaradzi� potrafi�. To m�wi�c Robino, zbli�a si� ku drzwiom chatki; otwiera je; lecz przestraszony ciemno�ci� panuj�c� w�g�rach, kt�rej nawet �wiat�o ksi�yca nie zmniejsza, nie widz�c ani jednego �wiat�a w�s�siednich chatkach, Robino cofa si� pr�dko i�powraca smutnie do towarzysz�w, m�wi�c: No! kiedy chcecie, to nocujmy tutaj, zgadzam si� na to. Alfred pyta si� gospodarza, czy mo�e im pozwoli� przenocowa� u�siebie. � Auwernijak, �ona jego, ojciec i�dzieci, o�wiadczaj� �e mog� si� jak zechc� rozgo�ci�, a�podr�ni zmuszeni s� wyzna�, �e mieszka�cy Szadra cho� g�upowaci i�oci�ali, maj� jednak ludzko��, dobro� i�go�cinno��, cnoty rzadkie mi�dzy lud�mi rozs�dnymi, dowcipnymi i�uczonymi. Jak tylko u�o�ono, �e podr�ni maja nocowa� w�chatce, Alfred i�Edward rozgo�cili si� zupe�nie, jakby byli domowi: �miej� si�, �piewaj�, gaw�dz� z�wie�niakami; jeden tylko Robino krzywi si� i�Dogl�da na wszystko pogardliwym wzrokiem. � Jak ci imie, poczciwy cz�owiecze? pyta Alfred pasterza. � Ja, panie, jestem Klodijusz, �ona moja Klodyna... � I�przysi�g�bym, �e dzieci Klodzi�ta! wo�a Robino ruszaj�c ramionami. � C� porabiacie?. � Jesieni pasterzem. � A�dzieci? � Uprawiaj� ziemi�, mamy tu kawa? pola w�blizko�ci... � A�ojciec? � On!... odpoczywa... �ona, to mi je�� gotuje i�nosi w�pole. � Rad�e jeste� ze swego losu? � Jakto?...co? � Pytam si�, czy� szcz�liwy? � Do licha! a�czeg�by nam wi�cej by�o potrzeba? mam co je��, czem si� odzia�, chatk�: i�czy� to nic dosy�? � M�j kochany, rzeki Edward do Alfreda, oto cz�owiek w�stanie pierwotnym, bez chciwo�ci i���dz; przyrodzenie da�o mu tylko Iakie potrzeby, kt�re �atwo zaspokoi� mo�e, nie widzi szcz�cia gdzie indziej Jak lani, gdzie si� urodzi�, a�zadania jego nie przelatuj� nigdy za wierzcho�ki g�r otaczaj�cych jego mieszkanie. Utrzymuj�, ze to jest cz�owiek, kt�rego szuka� Diogenes, i�szuka� napr�no w�r�d ludu oddanego roskoszom, i�podanego nami�tno�ciom, kt�rych zwyci�a� nie umia�. � Je�eli to cz�owiek Diogenesa; przerwa� Robino, ko�ysz�c si� na �awce: to przyzna� nale�y, �e wcale czysto i��adnie wygl�da! � Co tu macie w�tym tyglu? � Zapewne, to wasza wieczerza, powiada Alfred. � Tak! panie! to polewka. � No, to i�my z�wami wieczerza� b�dziemy; jedli�my wprawdzie cokolwiek w�Ajda; ale co to szkodzi? zjemy i�tutaj, nic prawda� Edwardzie? � Tak, bezw�tpienia; dotrzymamy im kompanii... dla mnie ma jaki� wdzi�k osobliwszy ta wieczerza! � Jak im to nie zbrzydnie! my�li Robino. Odstawiono polewk� od ognia, by�a gotowa, a��e st� za ma�y, �eby si� wszyscy pomie�cili ko�o niego, g�rale posiadali na ziemi. Alfred i�Edward poszli za ich przyk�adem; tylko Robino zostaje si� na �awce, m�wi�c do towarzysz�w: C� to znowu? siedli�cie na ziemi? � Czemu� niemamy zrobi� tego, co oni? odpowiada Alfred. � Jest to naturalne siedzenie, wprawdzie nie wykwintne, ale c� mu brakuje? dodaje Edward. � Wygl�dacie na dzikich. � M�j kochany, dzicy, s� dzie�mi przyrodzenia, a�my�my dzieci przesad�w. � Kiedy tak, moi panowie, to ja zt�d jutro wyjd� bez spodni, i�powiem, �e to najnaturalniejsze odzienie. � To co innego!... przystojno�� jest odwieczn�!. przypomnij sobie li�cie ligowe! zreszt� nikt ci nie broni pokaza� ty�ek mieszka�com Szadra, a�nawet i�twoim nowym poddanym, je�eli zechcesz. Poniewa� kupi�e� zamek, b�d� my�li�, �e chcesz wskrzesi� dawny jaki zwyczaj. zechc� ci� nawet mo�e na�ladowa�; co, osobliwie w�wielkich uroczysto�ciach, bardzo b�dzie zabawne! Podczas tej rozmowy, gospodyni rozdawa�a drewniane talerze i��y�ki. Staruszek kraja� chleb razowy. A�Robino nawet mimo odrazy, bierze talerz polewki i�je jak wszyscy, chocia� zjad�szy j� narzeka� �e by�a s�ona, a�wypiwszy wino, powiada �e by�o m�ode. G�rale jednak nie uwa�aj� na to, i�dolewaj� mu coraz wi�cej polewki, chocia� wo�a bez ustanku: � Dzi�kuje! dosy�, ju� dosy�! Staruszek dzieli� si� swoim jedzeniem ze starym koz�em, stoj�cym ko�o niego, kt�ry zdawa� si� by� przyjacielem ca�ego domu. W czasie wieczerzy Edward wprowadza rozmow� o�Domie Bia�ym, ciekawy jest bowiem pos�ysze� o�nim co wi�cej. Opowiedzcie nam, b�d�cie �askawi co wiecie o�tem strasznem miejscu � rzek� do g�rali: Czy dawno to ju� jak ten Dom Bia�y jest postrachem okolicy? � Ach! tak! takt b�d�cie �askawi. Ja lubi� Iakie bajeczki!... to przestrasza!... to �liczne! Robino milczy, lecz przybli�a si� cokolwiek do zgromadzonych w�oko�o s�uchaczy. � Hm! moi panowie, odezwa� si� starzec, nie tak to bardzo dawno jak ten Dom Bia�y wszystkich nas przestrasza. Musz� naprz�d powiedzie�, �e on le�y zt�d nie bardzo daleko, na lewo, u�spodu g�ry. Wchodzi si� na dolin�, bardzo pi�kn� dolin�, zaros�a winn� latoro�l�, krzaczkami, kwiatkami i�leszczyna, a�w�po�r�d Iego wszystkiego stoi Dom Bia�y. � No to przynajmniej grunta nie sta � �y si� niep�odne... a�do kogo� ten don, nale�y? � Oto� w�tem s�k! m�j panie � bo od lat dwudziestu jak go zbudowano, nikt w�nim nie mieszka�... a� teraz niedawno djabli si� tam rozkwaterowali. Oto�, o�trzysta krok�w od Bia�ego Domu, jest �liczny domeczek, kt�ry dawniej nale�a� do pewnego imieniem Andrzeja Sarpiott�. Andrzej by� bogaty, mia� trzody liczne i�talary; i�zbudowa� ten dom, kt�ry Domem Bia�ym nazywamy; bo jak by� nowy, to wygl�da� �liczniuchno, bieluchno. pi�kniej ni� wszystkie inne w�okolicy! Oto� ten Andrzej Sarpiot�a, budowa� ten dom w�my�li, �eby go przeda� komu; ale dom by� wielki � het! z�ogrodem obmurowanym, a�dla nas to by�a za drogo! Tym sposobem Andrzej zosta� przy swoim domu; ale go �onka pociesza�a. bo ten Andrzej by� �onaty � i��ona w�a�nie powifa mu dzieci�. � Ale, m�j kochany, zdaje mi si� �e to co opowiadasz ze strachami, o�kt�re�my si� pytali, �adnego niema zwi�zku? � O! i�owszem ma! o! ma! oto ju�, ju� do lego dochodzim. Jednego razu dowiedzieli�my sic we wsi, �e pani Andrzejowa wzi�a jakie� dziecko karmi� ze swojem razem; by�a to c�reczka, nikt niezna� jej rodzic�w; a�sam Andrzej m�wi� �e to byli z�daleka jacy� i�nie bogaci. Uwa�ano jednak, ze �ona Andrzeja coraz pi�kniej si� ubiera�a, �e mia�a pe�no r�nych ozd�bek, a�Andrzej �yt coraz lepiej. Poniewa� mu ju� wszystko sz�o na r�k�, w�sze�� miesi�cy polem przeda� sw�j Dom Bia�y jakiemu� nieznajomemu podr�uj�cemu w�tyra kraju; napisali akt u�Notarjusza w�S�t�Aman, sam pan nazywa� si� pan �erwe (Gervais) i�nic o�nim wi�cej nie wiadomo. Ale co najdziwniejsza, �e ten jegomo�� posprowadza� tu meble i�wszystko czego tylko by�o trzeba; a�potem sam nie mieszka� tu, pojecha� zaraz, i�odt�d nie wr�ci�... co daje domy�lenia, �e przekl�ty szatan musia� ju� tam w�wczas siedzie�, co postrzeg�szy �w w�a�ciciel, wi�cej tam ju� nosa nie pokaza�. W okolicy jednak nikt o�tem jeszcze nie wiedzia�, temu si� tylko dziwiono, �e pan domu, nigdy w�nim nie mieszka�. Czas up�ywa�, a�dziewczynka, kt�r� wzi�li na wychowanie pa�stwo Andrzejowie, ci�gle u�nich by�a. Ku ko�cowi dw�ch lat, powiedzieli �e jej rodzice umarli, i��e dziecie za swoje w�asne przybieraj�; ale im ten dobry uczynek, wcale si� nie poszcz�ci�. W�asne ich dziecie umar�o; a�w�rok potem, Andrzej, kt�ry si� czasem lubi� troch� zalewa�, wracaj�ce z�festu �wi�tego Galia, wpad� w�jam�, z�kt�rej nie�ywego ju� wyci�gn�li. I tak w�folwarczku, zostai� si� ju� tylko Andrzejowa z�Izor�, tak si� nazywa�a ta dziewczynka. W�wczas to spostrze�ono dziwne rzeczy w�Bia�ym Domie. Naprz�d, cho� tam nikt nie mieszka�, zdarza�o si� wieczorami przechodz�c, widzie� �wiat�a migaj�ce po pokojach; a�w�ogrodzie s�yszano tuptanie; jakby ko�skie!... Naturalnie strasznem si� to wyda�o. Gdyby to w�a�ciciel domu przyje�d�a!, widzianoby go!... nie kry�by si�, nie chodzi�by nocami! Zacz�to o�tem gada�... my�le�... bo w�istocie okna i�drzwi zamkni�te! a�w��rodku jakie� ha�asy i��wiat�a!.. by�a to wida� jaka� nieczysta sprawa!.. � Ale� wdowa Andrzejowa mieszka�ca tak blizko Bia�ego Domu, musia�a si� wi�cej jeszcze leka� od drugich? � Oto� to, �e si� wcale nic ba�a; bo kiedy kto o�tem wspomnia� pani Sarpiottowej; odpowiada�a, �e�my g�upi, i��e to do nas nie nale�a�o! � Mocnego musia�a by� ducha ta pani wdowa. � Ju� ja tam niewiem, czy ona mia�a ducha, czy nie � ale to tylko pewno, �e posz�a za m�em... w�lat dwana�cie po jego �mierci. � I�ona tedy umar�a? � Aha! umar�a! trzy lata temu, zostawuj�c testamentem dom, krowy, kozy, i�wszystko co tylko mia�a, ma�ej Izorze, kt�ra w�wczas mia�a ju� lat pi�tna�cie... � I�ta dziewczynka mieszka�a ci�gle ko�o Bia�ego Domu? � Mieszka�a!., i�to tak odwa�nie, jakby we wsi; a�jednak uwa�ano, �e po �mierci Andrzeja cz�stsze by�y w�Bia�ym Domu te dziwy. Dawniej mija�o czasem sze�� miesi�cy, a�nic nie by�o wida� ani s�ycha�; teraz, dw�ch nigdy nic minie, �eby nie by�o pewno�ci, �e tam kt� przebywa w�nocy. Ostatni� raz�, Jak�b, kt�ry przechodz�c wprz�dy uwa�a�, �e wszystkie okiennice byty pozamykane, wracaj�c nazajutrz raniutko widzia� wyra�niule�ko dwa okna na pierwszem pi�trze otwarte! Naturalnie same si� otworzy� nie mog�y. Po�niej znowu ju� wszystkie by�y zamkni�te. � A�ta dziewczynka, kt�ra jeszcze niema lat o�mnastu, jak s�dzim, mieszka sama jedna, ko�o lak strasznego miejsca!., kt�r�dy my w�nocy przechodzi� nawet si� boim... o! jest w�tem c� niedobrego!.. I�dla tego to my najstarsi z�okolicy zebrali�my wszystkie te wypadki... i�zadecydowali�my, �e ta dziewczyna nie musi by� pospolit� dziewczyna! � A�czem�e? ch�opcem? rzek� u�miechaj�c si� Alfred. � O�nie! panie � i�nie to nawet; bo widzicie panowie, uwa�ali�my �e od jej przybycia do Andrzeja zacz�y si� te wszystkie dziwy. Przedali dom jakiemu� jegomo�ci, kt�ry si� wi�cej nie pokaza�;., dom zamkni�ty, w�kt�rym c� w��rodku �wieci... i�jakie� czarne widmo b��kaj�ce si� tu i��wdzie ko�o domostwa... � Jest i�widmo? powiada Edward. � I�widmo! powtarza Robino, kt�ry przysuwaj�c si� do ko�a w�czasie opowiadania, wlaz� ca�kiem nakoniec w��rodek. � O! jest! jest! widmo... czyli z�y duch pokazuj�cy si� zdala w�dolinie. � Widzia�e� go zapewne, m�j staruszku? � Nie! nie � ale go m�j syn widzia� � Sam go nie widzia�em � odpowiedzia� gospodarz, ale m�j syn Piotru�. � To nie ja, to J�zefek, odezwa� si� Piotr. � I�ja sam go nie widzia�em � rzek� J�zef, ale Miko�ajek, z�kt�rym szed�em powiada�, �e mu si� c� nakszta� tego przyda�o. � Z�tego s�dz�c � przerwa� Alfred, bytno�� widma jest niezaprzeczona, lecz wr��my do Izory, kt�ra jak powiadasz, nie mo�e by� ani ch�opcem, ani dziewczyn�, wi�c musi mie� jakie� do szatana podobie�stwo. � Wracaj�c do tego, my s�dzim, �e kto si� djab�a nie boi, ten z�nim by� musi w�stosunkach.... wi�c i�ta dziewczyna musi by� albo zaczarowana, albo ma jakie z�szatanami ceregiele, �e si� ich nic nie boi I! prosz� tylko, przyjmuj� j� do tego domu, i�wszyscy natychmiast wymieraj�... � Tak, w�przeci�ga lat pi�tnastu... � To ona tam teraz mieszka sama jedna? � Samiute�ka;... tu� ko�o Bia�ego Domu, gdzie myby�my nawet przebywa� nie chcieli!.. To rzecz dziwna! A�zreszt�, ta Izora nawet do naszych dziewcz�t nie podobna... chocia�, kiedy tu by�a wychowana, powinna tyle tylko umie� co i�nasze; bo i�Andrzej z��on�, cho� si� nie �le mieli, nie byli jednak tak bardzo m�dre ludzie! � To ta dziewczyna, wi�cej umie ni� inni tych g�r mieszka�ce? � O! pewno!.. B�g wie czego ona nie umie!... Naprz�d! umie czyta� po drukowanych ksi��kach!., m�wi� nawet �e czyta bardzo g�adko!.. A�jednak pan Andrzej Sarpiotta nie nadto by� w�tem bieg�y!.. Jakim�e to sposobem umie� ma�e wi�cej od lego, kt�ry j� uczy�? � To niema nic nadzwyczajnego!.. ale c� dalej m�j staruszku? � Potem, �piewa jakie� piosenki niezrozumiale i�nieznane u�nas zupe�nie... Kt� j� tego nauczy�?.. pr�cz tego, kiedy co m�wi, to z�takiemi minami... z�uk�onami, jakby co miejskiego! hm? � I... doda�a Klodyna, kt�ra dot�d przez uszanowanie dla starca milcza�a: jeszcze to nie wszystko, ojcze. Izora umie tak�e sadzi� drzewa, sia� kwiatki i�r�ne uprawia� ro�liny: o! ona to umie na palcach! �eby kto widzia� jej ogr�dek! jak tam wszystko ro�nie, to cud!.. a�jak ona leczy byd�o! � Leczy bydl�ta! zawo�a� Robino os�upia�y. � O! leczy! uzdrowi�a swoj� krow�, kt�rej si� ju�, na �mier� zabiera�o, ja � kim� zielem, a�koza Johasi, co to mia�a jak�� nar�� pod brzuchem � i�j� Izora uzdrowi�a jakim� olejkiem, kt�ry jej, pi� data. � Co? to ona wyleczy�a Johasin� koz�! zawo�a� pasterz. O! moja miia! niechby mi wszystkie kozy wyzdycha�y, a�pewnobym do �adnej nie da� si� ani dotkn�� Izorze. Zdaje mi si�, �e teraz i�panowie�cie si� przekonali, �e ona ma jakie�� z�djab�em konszachty. � Nic pewniejszego, mruczy Robino, kiedy leczy krowy i�kozy... to nie darmo!... � Jak na g�ralk� nawet... niema ani postawy, ani miny; a�kiedy gada to takiemi jakiemi� s�owami, kt�rych nierozumiemy... miluchno, s�odziuchno... nie tak jak nasze pastuszki. � Dalib�g! bardzom ciekawy pozna� t� dziewczyn�! powiada Alfred. � O! i�ja � dodaje Edward. � Co ja, to ani troch� nie mam ochoty, mruczy Robino. � Ale! zmi�ujcie si�! � przerywa Alfred, jak�e ta Izora wygl�da? nie m�wili�cie nam tego, czy i�w�twarzy ma tak�e co szata�skiego? � Hm! co do lego, rzek� pasterz: musiemy przyzna�, �e wcale niczegowato wygl�da;... niekt�rzy nawet utrzymuj�, �e jest �adna. O! tak, tak! m�j ojcze! � odezwali si� trzej ch�opcy; bardzo mi�a ta Izora... u�miech ma taki s�odziuchny! � Milcze�! malcy! przerwa�a KIodyna, wy si� jeszcze na tem nieznacie!... ja wam m�wi�, �e w�jej niebieskich oczach, jest co� z�o�liwego, zdradliwego!.. a�ten g�osek mi�y, to tylko dla zwabienia ludzi. A�zreszt�, czy mo�e taka czarownica by� �adna! � Nie! ja jestem jej zdania � powiada Riobino: Ka�da czarownica musi by� szkaradn�. � Jaka ona jest, to jest � dodaje pasterz, to tylko pewno, ze od niej ka�dy unika, kiedy p�jdzie jedn� stron�, wszyscy id� druga. Jak tylko ona wprowadzi swoje kozy na g�ry, wszyscy sp�dzaj� na d�... i�bardzo sprawiedliwie � mog�aby urzec, albo oczarowa�. � O! pewno, odezwa�a si� Klodyna � niedawno Bastijanowi zdech�a owca. niechybnie z�tej przyczyny, �e ona j� g�aska�a. � Ale�, mamuniu � rzek� jeden z�m�odych Auwernijak�w: Bastijanowa owca Spad�a z�g�ry, o�pi��dziesi�t st�p na ziemi�. � To by� mo�e! powiada Klodyna, ale dla czego spad�a? bo j� Izora do � tkn�a; gdyby nic to, c