14653

Szczegóły
Tytuł 14653
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14653 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14653 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14653 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Branch Cabell Affairs in Poictesme ZAMĘT W POICTESME Lud z Poictesme snuje opowieści o tym, jak Manuel i Niafer zboczyli z lekka na wschód, a potem skierowali się ku ciepłym ziemiom południa, jak znaleźli kapłana, który dał im ślub, i jak Manuel zarekwirował dwa rumaki. Prawią również o zwycięskiej potyczce Manuela z nader okropnym smokiem La Fleche i — nieopodal Orthez — kłopotach z Groachem, którego bohater pobił i uwięził w skórzanym bukłaku. Poza tym jednak — twierdzono — podróż przebiegała bez szczególnych wydarzeń. — A teraz, skoro wszelkie powinności zostały wypełnione, moja najdroższa Niafer, my zaś połączeni na nowo — rzekł Manuel, który odpoczywał po walce ze smokiem — będziemy, powtarzam, podróżować tam i sam, może zatem obejrzymy kiedy krańce świata i rozstrzygniemy, jakie też są w istocie. — Luby — odparła Niafer — rozmyślałam o tym i nie wątpię, iż to perspektywa wręcz czarująca. Ach, gdybyż tylko ludzie nie byli tak okropni. — Co chcesz przez to powiedzieć, mój ty skarbeńku? — Bo widzisz, Manuelu, skoroś na powrót uprowadził mnie z raju, ludzie będą twierdzić, iż w zamian za rozkosze niebiańskiego bytowania, które pozostawiłam za sobą, winieneś mi zapewnić przynajmniej względnie wygodne i stałe ziemskie siedlisko. Tak, najdroższy, wiesz, jacy są ludzie, jakże uradują się złośliwcy, gdy będą mogli powtarzać wszem i wobec, że podejmując wyprawę na krańce świata — które, spójrzmy prawdzie w oczy, obchodzą cię tyle, co zeszłoroczny śnieg — zaniedbujesz spełnienia swego oczywistego obowiązku. — No i co z tego? — zapytał Manuel, wyniośle wzruszając ramionami. — Niech sobie gadają zdrowi. — Zgoda Manuelu, aliści bezsensowne wędrówki, ku nieprzyjemnym miejscom, o których nikt nie słyszał, mogą sprawić takie wrażenie. Otóż nic nie sprawiłoby mi większej uciechy, aniżeli podróżowanie u twojego boku w pogoni za przygodą, pozycja zaś hrabiny nie ma „dla mnie najmniejszego znaczenia. Bez wątpienia nie chcę mieszkać we własnym pałacu, troskać się pięknymi szatami, obarczać się pilnowaniem swych rubinów, służbą i codziennymi przyjęciami. Zrozum jednak najdroższy — po prostu nie zniosę świadomości, iż ludzie myślą źle o mym małżonku, a skoro tak, gotowam, byle do tego nie dopuścić, stawić czoło wszystkim tym niedogodnościom. — Och i ach! — rzekł Manuel, poszarpując z irytacją swą krótką siwą brodę — jakże szybko jedno zobowiązanie rodzi następne! Czegóż tedy po mnie oczekujesz? — To oczywiste, musisz poprosić króla Ferdynanda o posiłki i przegnać z Poictesme tego okropnego Asmunda. — Niech mnie piorun! — odparł Manuel. — Jakże prosto w twoich ustach przedstawia się ta sprawa. Czy mam się nią zająć już dzisiejszego popołudnia? — Daj pokój, Manuelu, pleciesz, co ci ślina na język przyniesie, boć przecie żadnym cudem nie zdołasz odbić w ciągu jednego popołudnia całego Poictesme. — Och! — stwierdził Manuel. — Nie samopas, bynajmniej. Powinieneś wprzódy zdobyć posiłki, zarówno piechotę, jak i konnicę. — Najmilsza, chciałem tylko powiedzieć… — A i w takiej sytuacji wybicie tych wszystkich obrzydliwców z Północy będzie musiało trochę potrwać. — Niafer, pozwól mi tylko wyjaśnić… — Poza tym od Poictesme dzieli cię wiele mil. Nawet nie zdołasz tam dotrzeć dzisiejszego popołudnia. Manuel dłonią zakrył jej usta. — Niafer, mówiąc o podboju Poictesme jeszcze dzisiejszego popołudnia, usiłowałem niewinnie zażartować. Już nigdy więcej nie będę ironizował w twej obecności, albowiem mam wrażenie, iż nie doceniasz mego poczucia humoru. Tymczasem powtarzam: nie, nie, nie, po tysiąckroć nie! Tytuł hrabiego Poicteseme dobrze brzmi i mile łaskocze ucho, ale nie dam się zakorzenić i zmusić do wegetacji na kilku setkach łopat ziemi. Nie, dano mi bowiem tylko jeden żywot i w ciągu tego żywota zamierzam zobaczyć nasz świat i wszystkie jego krańce. I… — zakończył stanowczo — …jam jest Manuel, który słucha jeno własnych myśli i pragnień. Tu Niafer jęła pochlipywać. — Po prostu nie potrafię znieść świadomości, co na twój temat będą gadać ludzie. — Dajże spokój, najdroższa — rzekł Manuel. — To śmieszne. Niafer łkała nadal. — Bo skończy się na tym, że dostaniesz migreny — ostrzegł Manuel. Niafer wciąż pochlipywała. — Nieomal podjąłem już decyzję — oświadczył Manuel — więc po co, na Boga, to wszystko? Niafer płakała coraz doniosłej i bardziej rozdzierająco, a gdy tak wielki wojownik na nią patrzył, jego szerokie bary z lekka się skuliły. Wymierzył potężnego kopniaka w połyskujący wśród traw ciężki zielony łeb smoka, ale to również nie przyniosło mu ulgi. Smokobójca został pobity — był bezradny wobec tej słonej powodzi, w której roztopiła się i z którą odpłynęła cała jego stanowczość. Albowiem napomykano również, iż rozstawszy się z młodością, Dom Manuel przemyśliwał o spokoju i wygodnym życiu z większą rezygnacją, niż przyznawał. — Dobrze więc — zgodził się wreszcie — przeprawmy się przez Loarę i jedźmy na południe, aby rozejrzeć się za twoim, niech go wszyscy diabli, diademem z rubinami, twoją służbą i pięknym domem. Tak tedy podczas świąt Bożego Narodzenia przywiedziono pieczystego siwowłosego rycerza przed oblicze świętego króla Ferdynanda, który — należycie wyekwipowany w aureolę i gęsie pióro — siedząc w gaju cytrynowym za pałacem, zwykł w środy i soboty dokonywać cudów pośledniejszej natury. Król z radością odnotował zmiany, jakie nastąpiły w wyglądzie bohatera i oświadczył, że piękną jest rzeczą, gdy z powierzchowności szlachcica o Manuelowej pozycji wyczytać można dojrzałość i doświadczenie. Aliści — ot i szkopuł! — co tyczy przydzielenia mu wojsk, z którymi mógłby podbić Poictesme, sprawa przedstawia się całkiem inaczej. Król potrzebuje zbrojnych dla realizacji swych własnych celów, w tym niezwłocznego zajęcia Kordoby, poza tym są również na miejscu książę de Gatinais i markiz di Paz z tą samą, co Manuel, zwariowaną prośbą: pierwszy potrzebuje wojsk przeciwko Filistynom, drugi natomiast — przeciwko Katalończykom. — Chyba każdy, któregom kiedykolwiek uczynił wasalem, domaga się ostatnimi czasy zbrojnych posiłków — swarliwie mruknął król. — Ach, gdybyście mieli dość zdrowego rozsądku, aby utrzymać ziemie, którymi was obdarowano. — Słabości nasze — ozwał się nader śmiało młody książę de Gatinais — nie tyle biorą się z braku zdrowego rozsądku, ile z nikłości wsparcia gwarantowanego nam przez suwerena. Była to całkowita prawda, skoro jednak prawd tak brutalnych nie wypomina się zwykle w oczy królom i to w dodatku świętym, wąskie brwi Ferdynanda uniosły się. — Tak sądzisz? — zapytał król — Musimy rzecz sprawdzić. Co to jest, na przykład? Wskazał sadzawkę, krzepiącą wodą drzewka cytrynowe, książę zaś zerknął na żółtawy przedmiot pływający po powierzchni. — Sire — odparł — to cytryna, która spadła z drzewa. — A zatem uważasz, że to cytryna. Jakie jest w tej kwestii twoje zdanie, di Paz? Markiz był mężem stanu, który rzadko podejmował pochopne decyzje, nim więc udzielił odpowiedzi, podszedł do brzegu sadzawki i uważnie obejrzał przedmiot. Wrócił uśmiechnięty. — Ach, Sire — oświadczył — zaiste wykoncypowałeś przemyślny argument przeciwko nieprzemyślanym opiniom, o ile bowiem drzewko jest cytrynowe, pływa pod nim pomarańcza. — Tak więc, markizie, uważasz tę rzecz za pomarańczę? Jakie jest twoje zdanie, hrabio Poictesme? — zadał król trzecie pytanie. Jeśli di Paz rzadko podejmował pochopne decyzje, Manuel nie podejmował ich nigdy. Wszedł do sadzawki i podjął unoszący się na jej powierzchni przedmiot. — Królu — stwierdził, sprytnie mrugając swymi jasnobladymi oczyma — to połówka pomarańczy. Król zasię orzekł: — Oto mąż, którego łatwo nie zwiodą płoche sztuczki świata i który prawdę ceni sobie bardziej aniżeli suche ciżmy. Hrabio Manuelu, dostaniesz swoje wojska, wy zaś, panowie, musicie poczekać, aż wyrobicie w sobie taką jak hrabia przenikliwość, która, pozwólcie sobie powiedzieć, ma znacznie większą wartość, aniżeli wszelkie lenna pozostające w mej dyspozycji. Kiedy więc nastała wiosna, Manuel udał się do Poictesme na czele znacznej armii, następnie zaś wezwał księcia Asmunda do kapitulacji. Asmund, znany z tego, że gdy grożono mu palcem, popadał w złość, odpowiedział stekiem obelżywych epitetów i rozpoczęła się wojna. Manuel, oczywista, nie miał pojęcia o dowodzeniu, król Ferdynand jednak przydał mu diuka de Tohil Vaca w charakterze adiutanta. Manuel paradował teraz w złotej zbroi i prezentował się zaiste imponująco, widok zaś jego tarczy ze stojącym dęba rumakiem oraz hasłem Mundus vult decipi stał się w bitwach sygnałem dla co rozważniejszych z przeciwników naszego bohatera, iż lepiej zabłysnąć męstwem w jakimś innym miejscu potyczki. Złe języki poszepty wały, iż podczas narad i debat publicznych Dom Manuel gromko powtarzał rozkazy i opinie podsunięte mu przez diuka de Tohil Vaca; jakkolwiek było, oficjalne wystąpienia hrabiego Poictesme budziły wszędzie ciepłe uczucia, jakie człowiek rezerwuje dla starych przyjaciół, nie działo się zatem nic złego. W istocie Dom Manuel rozwinął teraz bezcenny dar oratorski i w każdej podbitej i okupowanej przez siebie miejscowości żarliwie przemawiał do niedobitków, zanim ich obwiesił, nawołując wszystkich ludzi zdrowego rozsądku do zmiażdżenia militarnej dyktatury Asmunda. Poza tym, podkreślał Manuel, to był konflikt, jakiego świat dotąd nie widział, wojna, która już na zawsze zakończy wszystkie wojny i przyszłym pokoleniom zapewni wieczny pokój. Nigdy, jak to wykazywał z mocą, nie walczono o bardziej chwalebną sprawę. Gadał tak i gadał, a owe wzniosłe słowa wywierały druzgoczący efekt na każdym ze słuchaczy. — Jakże cudownie przemawiasz! — stwierdziła pewnego razu z podziwem Pani Niafer. Manuel zaś dziwnie na nią popatrzył i odparł: — Haruję na twój dom, moja droga, i pensje twojej służby, pewnego zaś dnia istniejące jeno w słowach klejnoty złożą się na prawdziwy diadem. Zaczynam dochodzić do wniosku, iż jeden z moich dawnych znajomych miał rację, gdy wskazywał różnice pomiędzy ludźmi a zwierzętami. — Ach, zaiste! — odrzekła Niafer solennym tonem, nie przywiązując szczególnej wagi do słów Manuela, przekonana jednak, iż mówią o czymś uwznioślającym i świątobliwym. Albowiem, jak przystoi hrabinie Poictesme, była teraz gorliwą chrześcijanką i nikt nie mógł iść z nią w zawody, jeśli chodzi o najszczerszą rewerencję dla wzniosłej paplaniny. — Na przykład — ciągnęła Pani Niafer — słyszałam, iż te twoje urocze oracje wywarły na Flilistynach takie wrażenie, że ich królowa Stultycja zaproponowała ci sojusz i obiecała podesłać lekką jazdę i machiny oblężnicze. — Istotnie, ale jak dotąd były to czcze obietnice. — Niemniej jednak, Manuelu, przekonasz się, jak bezcenny będzie moralny efekt jej aprobaty, a to, często sobie myślę, rzecz w końcu najważniejsza. — Tak, tak — mruknął Manuel ze zniecierpliwieniem — mamy tu po uszy moralnej aprobaty i elokwentnych oracji, a na południu w dodatku świętego, który wspomaga nas cudami, ale to Asmund dysponuje wspaniałą armią. Cóż z tego, że złożoną z zatwardziałych grzeszników, którzy wartości moralne i retorykę cenią sobie nie bardziej niźli brud za paznokciem? Przez całą wiosnę trwały zatem w Poictesme walki, bardzo ważne z pozoru i bezprecedensowe — tak zresztą postrzegają wszystkie wojny zaangażowani w nie ludzie — przynosząc śmierć tysiącom mężczyzn, opłakiwanych potem przez matki, ukochane, a niejednokrotnie nawet małżonki. Nie brakło zwykłych wojennych okrucieństw, perfidii, gwałtów, pożóg i tak dalej, ich uczestnicy zaś traktowali swoją drogę przez męki z taką samą powagą, że aż śmiech człowieka bierze, gdy się pomyśli, jak trywialny był koniec tego całego zamętu. Albowiem ta szczególna rzeź miała miejsce tak dawno temu, że szkoda sobie strzępić język, aby na użytek nieuważnych słuchaczy nowymi słowy opisywać rycerską potyczkę pod Perdigon, sławną niegdyś bitwę druciarzy, epizod gdy nieustępliwi rajcy z Montors zostali uwięzieni w klatce, a potem omyłkowo wyrżnięci, historie o tym, jak Hiperboreje spalili w Manneville most pontonowy, jak podczas katastrofalnego oblężenia Evre nastąpiwszy na przepalony bal, Asmund spadł z wysokości trzydziestu stóp w największą gęstwę wrogów, ale mimo złamanej nogi poczynał sobie tak dzielnie, że wykaraskał się z opresji, czy wreszcie starcie pod Lisuarte, w którym nieopancerzeni kmiecie pokonali popleczników Manuela kosami, widłami i pałkami. Czas zmył wagę owych pradawnych aktów bohaterstwa w taki sposób, w jaki woda spłukuje barwy z tandetnej materii, kronikarze więc postępują rozsądnie, kiedy nie umoczonym w inkauście piórem odganiają niczym natrętną muchę zarówno wspomnienia o mężnych Sieneńczykach i ich zielonej truciźnie zastosowanej w Bellegarde, jak i o poczynaniach tamtejszego antypapieża, oraz gdy nie uznają za konieczne, by uwiecznić na pergaminie godny najwyższej uwagi sposób, w jaki posępny Tohil Vaca nałożył na każdy komin w Poictesme podatek o wysokości jednego liwra. Trudno dzisiejszymi czasy okazać bliższe zainteresowanie owymi fascynującymi przecież kotłami pełnymi rozpalonej siarki, sadła i niegaszonego wapna, które wylewano z murów obronnych Storisende ku wielkiemu strapieniu Manuelowych ludzi. Choć’ bowiem była to zaiste heroiczna wojna, podczas której każda ze stron okazywała wierność zasadom moralnym najwyższego rzędu i nie szczędziła najbardziej gromko brzmiących słów, to przecie ludzkości nie zdołała ani zniszczyć, ani zreformować: gdy mordowanie i obracanie w ruinę dobiegło wreszcie kresu, świat — tak samo jak po wszystkich innych wojnach — podążył dalej utartym szlakiem, żywiąc tylko mętne przekonanie, że zmarnowano mnóstwo czasu i wysiłku. Jak również mając pewność, iż jest to prawda wstydliwa. Dość tedy powiedzieć, że zabijania i nieszczęść było wszędzie nad miarę, w czerwcu zaś diuk de Tohil Vaca został pojmany i z okrutną krotochwilnością — której instrumentem, rzecz niezwykła, stał się rozżarzony pogrzebacz— zamordowany. W następstwie owego godnego największego pożałowania wydarzenia pobite wojska Manuela poszły w rozsypkę. Przełożył Andrzej Ziembicki