14642

Szczegóły
Tytuł 14642
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14642 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14642 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14642 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

The Memory Remains Autor: Marcin "Shedao Shai" Bąk Z prywatnych dzienników Rade’a Xavisa Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Nic się nie zmienia. Jak mówi Kodeks Jedi: „nie ma śmierci, jest Moc”. Chciałbym, aby moja wiara w kodeks była na tyle niezachwiana, że znajdowałbym w tych słowach pocieszenie. Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem kolejnym z upadłych Jedi, jakich po rzezi, znanej tylko nielicznym, i to pod klinicznym pseudonimem „Rozkaz 66” namnożyło się w Galaktyce. Nie jestem nawet wagabundą, jak K’Kruhk, mistrzyni Fay czy Jeisel, negującym zwierzchnictwo Rady Jedi i płynącym przez życie wraz z prądem Żywej Mocy, niczym listek na wietrze. Nigdy nie odtrąciłem autorytetu mądrego Yody czy potężnego Mace’a Windu. Nie łamałem zasad, ani kodeksu Jedi. Aż do końca. Do naszego końca. Nie wiem, czy przeżył ktoś oprócz mnie. W momencie wydania rozkazu, który zakończył bytność Zakonu Jedi, znajdowałem się na planecie Thyferra, walcząc na czele 616 Legionu Wielkiej Armii Republiki o wyzwolenie głównego źródła bacty w Galaktyce spod panowania Separatystów. Przechodziłem właśnie kurację leczniczą na fregacie MedStar, lecząc ranę brzucha, odniesioną na polu walki. Leżałem z wysoką gorączką, śniąc na jawie, gdy mój własny oddział obrócił się przeciwko mnie. Thyferra Wiatrak wentylatora rytmicznie rozcinał parne powietrze, bezskutecznie usiłując lepiej nawentylować pomieszczenie. To Thyferra – tutejszy klimat, choć idealnie sprzyjający do produkcji bacty, nie był wymarzonym miejscem dla ludzi. Mimo to, wartość strategiczna tej planety jest niesamowita, czyniąc z niej potencjalny cel dla przeciwnika podczas każdej wojny. Chociażby tej. Wszystkie sale na republikańskiej fregacie-klinice wyglądały tak samo: przytłumiona biel, wraz z czasem blaknąca jeszcze bardziej, cztery takie same łóżka, zazwyczaj zajęte przez rannych i umierających wszystkich możliwych ras Galaktyki. Teraz jednak, tylko jedno było zajęte: na łóżku koło iluminatora leżał na wznak generał Republiki, ranny podczas odbijania magazynu bacty z rąk Separatystów. Do tego typu budynków została ułożona specjalna strategia, polegająca na możliwie jak najcichszym i najszybszym wyeliminowaniu załogi, a dopiero w następnej kolejności ochrony magazynu. Spowodowane było to doświadczeniem z innych okupacji – czasem Konfederaci woleli zniszczyć kontenery, niż dopuścić do ich przejęcia przez wroga. Generał Rade Xavis został przebity piką androida-ochroniarza typu MagnaGuard, gdy jego próba pojmania gossamskiego dowódcy szturmu skończyła się fiaskiem. Ostatecznie budynek został zdobyty przez armię Republiki bez straty bacty, choć przy dużych ofiarach w ludziach, a Separatyści skapitulowali. - Nie... nie... nie! –Rade poderwał się z łóżka, jednak szybko opadł z powrotem, krzywiąc się z bólu. Rana jeszcze się nie zaleczyła; całe szczęście, że przynajmniej krwawienie ustało. Śnił o planecie wśród wielu gwiazd, którą ktoś zły, naprawdę zły, wybrał na swą siedzibę. To był bardzo niepokojący sen, tym bardziej, że Jedi nie miewali snów – tylko wizje. Generał z rezygnacją przechylił głowę, wpatrując się zamyślonym wzrokiem w niewidoczny punkt na odległej ścianie. Gdyby tylko był tu ktoś jeszcze... – westchnął w duchu. Protestował przeciwko wydzielaniu dla niego osobnego pomieszczenia – i bez tego było więcej potrzebujących, niż miejsca – ale załoga fregaty nalegała aż do skutku. Dlatego teraz Rade leżał, samotny, do następnego obchodu mając jeszcze ponad dwie godziny. Naturalnie, mógł wezwać lekarza dyżurującego, ale po co? Co by mu powiedział? Że odrywa go od obowiązków, bo chce pogadać? Niedorzeczne... Dlatego tylko leżał, od dwóch dni w tej samej pozycji, czasem tylko obracając się, aby zapobiec odleżynom. Cóż, taki los weteranów wojennych. Rade miał trochę ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, ciemne, wręcz czarne włosy i jasnozielone oczy. Według ludzkich standardów, mógł nawet uchodzić za przystojnego. Pomagało to w różnych misjach szpiegowskich, gdzie przedmiotem obserwacji była kobieta. Pomimo to, Rade nigdy nie związał się z żadną na stałe – przywiązanie do wartości doczesnych było zabronione kodeksem Jedi, a to stanowiło dla Xavisa najwyższą wartość. Chociaż, jak pewnie każdy Jedi, nie wyłączając Yody, musiał wielokrotnie opierać się pokusie innego życia... Aby być uczciwym, pomyślał, muszę przyznać, że całkiem przywiązałem się do jednego: mojego robota astromechanicznego R4-C7 „Wieśniak”. Z czasem, po wielu odbytych razem podróżach, zdążyłem się przyzwyczaić do jego panikującej osobowości... Oprogramowania, poprawił się po chwili. - Nie jest ze mną dobrze, jeśli zaczynam traktować roboty jak żywe istoty – rzucił w powietrze z lekkim uśmiechem. Ale mógłbyś być teraz ze mną, Wieśniaku – dodał w myślach, popadając w zadumę. Wieśniak był teraz u jego rodziców, na Bilbringi. Tak – Rade znał swoich rodziców i utrzymywał z nimi kontakt. Był nieślubnym synem Lance’a Xavisa, nie pod każdym względem szanowanego Mistrza Jedi, znanego ze swobodnego stylu życia. Właśnie dlatego Rade postanowił zostać przeciwieństwem swego ojca i służył Zakonowi tak dobrze, jak tylko mógł. Po latach ciężkiej, niezłomnej pracy, udało mu się odzyskać zaufanie i zdobyć szacunek innych Jedi – syn „tego Xavisa” uwolnił się od jego klątwy, a inni zrozumieli, że nie można oceniać syna po czynach jego ojca. Ogółem, Rade Xavis wiódł szczęśliwe życie. Takie, jakie chciał. A potem nastały Wojny Klonów. Idąc w ślady innych prominentnych Mistrzów Jedi, zgłosił się jako ochotnik na generała nowopowstałej Wielkiej Armii Republiki. Większość wojny spędził na Środkowych i Zewnętrznych Rubieżach, rzadko kiedy zapuszczając się w rejony Jądra. Ten czas był dla Rade’a piekłem. Najgorzej wspominał ostatnie miesiące, kiedy to polowanie na Jedi osiągnęło swe apogeum. On również go doświadczył. Starł się z samym Myśliwym. Z Generałem Grievousem. Geonosis Krępy, zlany potem mężczyzna z cichym westchnieniem ulgi obserwował zasuwające się drzwi z podwójnego durabetonu. Dawały one złudne poczucie bezpieczeństwa. Złudne, gdyż cała trójka mężczyzn, ukrywająca się w magazynie, była świadoma, jak bardzo liche mieli szanse na przeżycie. Byli trójką Jedi – Mistrz i dwaj Rycerze - wysłaną na planetę, na której rozpętało cię całe to piekło. Mieli zdobyć informacje wywiadowcze o przewydywanych posunięciach wojennych arcyksięcia Poggle’a Mniejszego. Niestety, jak to zazwyczaj bywa w misjach szpiegowskich, nic nie poszło po ich myśli. Geonosjanie spodziewali się ich. Osaczeni przez dziesiątki superrobotów bojowych i zapędzeni w ślepy zaułek, bo magazyn narzędzi konserwatorskich śmiało można takim nazwać, znaleźli się w pułapce. Pomieszczenie było na tyle duże, by mogło roznosić się po nim echo, acz jednocześnie ogromna liczba narzędzi, mechanizmów i przestarzałych robotów budowlanych redukowała owe echo do cichego, metalicznego pomruku. Dlatego Seph Middegold, Jedi z Commenoru, który jako ostatni wbiegł do bardzo tymczasowej reduty Jedi, starał się nie oddychać za głośno. Sapanie jego skrajnie wycieńczonego ciała wracało dźwiękiem, który mroził mu krew w żyłach. Już i bez tego był dostatecznie przerażony. - Cisza przed burzą – mruknął Rade Xavis, drugi Jedi, którego nisko opuszczona z lewego boku klinga miecza świetlnego rzucała jasnozieloną poświatę na twarze jego towarzyszów. Pot spływał cienką strużką po jego skroni; pocieszyło to Sepha – nie on jeden był wykończony po szaleńczym sprincie w stronę hangaru. Nieszczęśliwie, obstawionym przez roboty. - Czuję coś... innego. – oznajmił beznamiętnym głosem trzeci z Jedi, w przeciwieństwie do reszty, wydający się być w pełni sił. Miał na imię Tremayne i był najmłodszy z całej trójki. Nie powodowało to, by czuł się gorszy od Sepha czy Rade’a. Był na tyle inteligentny i potężny, żeby z powodzeniem móc już wypełniać niebezpieczne misje godne prawdziwego Jedi – którym w końcu był, mimo że od niedawna. - Wynaturzenie – zgodził się ponurym głosem Rade. Sygnatura w Mocy nadchodzącego przeciwnika była słaba, wręcz znikoma – Seph nie miał pojęcia, dlaczego. Mimo to czuł, że będą z tego ogromne kłopoty. Usłyszeli mechaniczne skrzypienie serwomotorów, nasilające się za zabarykadowanymi wrotami. Był coraz bliżej. - Seph, stań z lewej. – sprowadził go na ziemię zdecydowany głos mistrza Xavisa. – Tremayne, po prawej, ja w środku. Cokolwiek to jest, nie da rady nam trzem. Seph stracił dech w piersiach. Kosmiczny moment prawdy. Zobaczył punkt przełomu sytuacji: w takim ustawieniu, zginą wszyscy. Nikt się stąd nie wydostanie. Nagle cały strach, całe zmęczenie, opadło. Poczuł ciepło, ogarniające jego ciało. Spokój... wszechobecny spokój. - Nie – odezwał się, w pełni świadom swojej decyzji. – Ja stanę w środku. Był pogodzony ze sobą. Ze swoim losem. Ze spokojem słuchał coraz wyraźniejszych skrzypnięć. Kroki nasilały się; Seph miał wrażenie, że tajemnicza istota jest tuż za bramą. Zauważył badawcze spojrzenie, jakim obserwował go mistrz Xavis. - Seph – odezwał się ten drugi cichym głosem. – Nie musisz tego robić. - Muszę – pokręcił głową, uśmiechając się kącikami ust. – Jestem najsłabszym z nas, tylko bym przeszkadzał. A beze mnie wciąż macie szansę. Tremayne głęboko westchnął. - Opowiemy, jak było. Obiecuję. Seph położył mu rękę na ramieniu. - Niech Moc będzie z wami. - I z tobą, przyjacielu – dodał z powagą Rade. – I z tobą. Skrzypienie ustało i zapanowała martwa cisza. Trzech Jedi spojrzało po sobie z niezrozumieniem. Wówczas rozległ się syk topiącego się durabetonu. W dwóch miejscach, wrota zaczynały ustępować. Miecze świetlne. Seph przełożył swój do lewej ręki, wyciągając go na wysokość głowy, klingą do przodu. W drzwiach wypaliła się ogromna dziura, w kształcie nieforemnego owalu. Powróciło skrzypienie, a w obłoku pary ukazał się zarys humanoidalnej postaci. Gdy para opadła nieco, Seph rozpoznał swojego przeciwnika. W innych okolicznościach, widok ten zmroziłby mu krew w żyłach. Teraz tylko się uśmiechnął. Nie czekając na reakcję Generała Grievousa, rzucił się do przodu z mieczem skierowanym łukiem ku jego głowie. Oczywiście nie mógł wiedzieć o dwóch dodatkowych ramionach Generała. Przyjął śmierć z pogodą ducha; odchodząc, czuł się spełniony. Z prywatnych dzienników Rade’a Xavisa Seph Meddigold stał się w tamtym momencie ideałem Jedi. Stał się tym, czym powinien być każdy z nas. Jego poświęcenie pozwoliło nam... mi... przeżyć. Tak, jak mu obiecaliśmy, opowiedziałem o wszystkim Radzie Jedi. Ku mojemu zdziwieniu, jej członkowie nie zareagowali tak, jak ja. Odniosłem wrażenia, jakby uznali poświęcenie Sepha za coś naturalnego; coś, co było obowiązkiem każdego Jedi. Pogodzili się z tym natychmiastowo. Wola Mocy, mówili. Jestem ciekawy, czy gdy ginęli, równie lekko przyjęli wolę Mocy względem nich samych. Wątpliwe. Dużo czasu minęło, nim sam zrozumiałem, jak kruchym i nietrwałym stanem jest życie i przestałem rozpaczać po śmierci każdego przyjaciela. Ileż można. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Nic się nie zmienia. Generał Grievous, dowódca wojsk Konfederacji, czteroręki cyborg, rzeźnik Jedi. Nigdy nie przegrał walki. Mimo, iż Rade i Tremayne walczyli niczym natchnieni szermierze, nie umieli zdobyć nad nim przewagi. Cios – unik. Pchnięcie – odskok. Cięcie – blokada. Stopniowo zaczynało powracać do nich z całą siłą wcześniejsze zmęczenie. W pewnym momencie, na Rade’em skoncentrowały się aż trzy ostrza mieczy Grievousa. Sparował ciosy dwóch z nich, lecz trzecie nadpaliło mu ramię. Wrzasnął z bólu i osunął się na kolana. Poczuł swąd palonego powietrza, a świat zapłonął na niebiesko. Ku jego zdziwieniu, nie pożegnał się natychmiastowo z głową; więcej, miecz zniknął sprzed jego twarzy. Co u diabła... – zdziwił się. Gargantuiczna sylwetka Generała oddaliła się od niego i pomknęła bez słowa przez wypalone wrota, za którymi zniknął Tremayne. Rade poczuł przypływ wściekłości. Jego przyjaciel skorzystał z nadarzającej się okazji i uciekł, zostawiając go na pastwę Grievousa. Postanowił więc nie marnować czasu i podniósł się. Podszedł do drzwi i ostrożnie nimi wyjrzał. W oddali prawej odnogi korytarza, w półmroku, zauważył błyskające ostrza mieczy świetlnych. Skupił całą uwagę na zamaskowaniu swojej obecności, jednak ktoś go wyczuł. - Xavis, pomóż mi! – wrzasnął z rozpaczą w głosie Tremayne. – Sam nie dam rady! Rade tylko wzruszył ramionami. Jego towarzysz wykazał się egoizmem i teraz za to zapłaci. Odwrócił się na pięcie i korzystając z okazji, pospieszył w stronę swojego statku. Thyferra Odgłos kroków na korytarzu wyrwał Rade’a z zamyślenia. Wśród wahnięć wentylatora dało się słyszeć ciche stąpnięcia po podłodze za drzwiami sali. Oznaczało to niespodziewany obchód, co samo w sobie było dziwne o tej porze, bądź posłańca z wiadomością lub raportem z sytuacji w systemie Thyferry. Rade podniósł się na łokciach i nadał swojej twarzy obojętny wyraz, starając się ignorować kłujący ból w płucach. Czekał na pukanie, lecz one nie nastąpiło. Do sali weszły cztery klony, prowadzone przez Starka, klona-dowódcę ze specjalnie zmodyfikowanej linii produkcyjnej ARC. W rękach trzymał odbezpieczony karabin szturmowy E-11, wycelowany lufą do środka pomieszczenia. Rade bez zastanowienia rzucił się na ziemię i przeturlał przez prawy bark pod sąsiednie łóżko. Sala rozjarzyła się rozbłyskiem światła plazmy, a wszystko, co się w niej znajdowało zaczęło ustępować pod stałym ogniem zaporowym. Jedi poruszał się niczym błyskawica; rzucił się na klona najbliżej okna, wyrwał jego broń i strzelił Starkowi w tył głowy. Potem odwrócił się z drapieżnym uśmiechem na ustach. Cała piątka leżała na ziemi, martwa, w przeciągu czternastu sekund. Rade przywołał ze stolika swój świetlny miecz i oddychając płytko, aby nie odnowić rany płuca, wybiegł na korytarz z zamiarem dowiedzenia się czegoś więcej o buncie jego załogi. Z prywatnych dzienników Rade’a Xavisa Imperialne komunikaty podają, że nie przeżył żaden Jedi. Żaden „zdrajca Republiki”. Nie wierzę w to; skoro przeżyłem ja, przeżyli i inni. Tyle tylko, że podobnie jak ja, są zagubieni, zaszczuci i ścigani. Wiem, że mój ojciec przeżył – przebywając poza Zakonem, nie został uwzględniony. Przynajmniej do momentu, gdy ostatnio z nim rozmawiałem. Czasy stały się niebezpieczne a przyszłość niepewna. Republika upadła i może się już nigdy nie podnieść. Pod żelaznym butem Palpatine’a znalazły się tryliardy istnień. Za każdym Jedi rozesłano listy gończe; powstała nawet specjalna instytucja – Inkwizytorium Imperialne, zrzeszające kolaborantów wrażliwych na Moc. Ja chyba zostałem uznany za martwego. Upozorowałem swoją śmierć podczas ucieczki z Thyferry, która, nawiasem mówiąc, ledwo mi się udała. Nie wiem, co ze mną będzie. Ciemna Strona przesłania wszystko. Galaktykę czeka tylko Ciemność. I śmierć. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Nic się nie zmienia. Absolutnie nic. Mistrz Rade Xavis zginął sześć lat po wydarzeniach na Thyferrze, z ręki osławionego imperialnego łowcy Jedi, Wielkiego Inkwizytora Tremayne’a.