14617
Szczegóły |
Tytuł |
14617 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14617 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14617 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14617 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eliza Orzeszkowa
BA�KA MYDLANA
I
Nigdy miasteczko nasze nie przedstawia tak doskona�ego obrazu ja�owej i skwarnej
pustyni,
jak w dnie letnie w porze zachodu s�o�ca. B�g widzi, �e nie jest ono nigdy ani
�wietnym, ani
weso�ym; lecz kiedy po dniu upalnym tumany kurzu i wyziewy kuchenne obejmuj� je
niby
wysokim kloszem z brudnego szk�a, kiedy rozpalone kamienie bruku ziej� suchym
gor�cem,
a ostatnie blaski s�o�ca jaskrawe �uny rzuc� na bia�e �ciany ko�cio��w i
kamienic, kiedy chodniki
ulic g��wnych zalegn� czarne gromady przechadzaj�cych si� �yd�w w d�ugich
cha�atach
i �yd�wek w aksamitnych paltotach i kapeluszach z kwiatami, na placach chmary
�ydzi�t goni�
si� i wywracaj� w krztusz�cej kurzawie, a na bocznych ulicach krowy wracaj�ce z
pastwiska
powa�nie krocz� i z przeci�g�ym ryczeniem do bramy domostw pochylonymi �bami
uderzaj�;
kiedy tu i �wdzie gromady jednokonnych doro�ek staj� w zakl�tej jakby
nieruchomo�ci, konie
drzemi�, a doro�karze w czerwonych pasach, nie maj�c nic innego do robienia,
drzemi� tak�e;
kiedy co chwila w r�kach przechodni�w ukazuj� si� bia�e chustki ocieraj�ce
kroplisty pot
z mizernych, rozpalonych, skrzywionych twarzy albo w pobli�u leniwie ciek�cych
rynsztok�w
przyciskaj�ce organ powonienia � wtedy spada na miasto ocean ci�kiej, suchej,
d�awi�cej
i beznadziejnej nudy. Tam, k�dy�, nad szerokimi polami, p�yn� wysoko r�owe
puchy ob�ok�w, na
zachodzie �agodzone przez liliowe b��kity nieba wieszaj� si� �wietne t�cze z
purpury i fioletu albo
ogromne, ciemne, z�otem obr�bione chmury rysuj� fantastyczne lasy i zamczyska,
upajaj�ce wonie
i �wie�e powiewy nadchodz�cego wieczora p�yn� powietrzem... Gdzie indziej znowu,
w murach
miast wielkich i ludnych... Tu � nic. Wprawdzie od czasu do czasu ku
rozweseleniu publicznego
ducha w czym� na kszta�t ogrodu hucze� i d�� zaczynaj� instrumenty wojskowej
orkiestry, a przy
energicznych d�wi�kach tych ma�omiejskie lafiryndy osoby swe wraz z akcesoriami
z rozkosz�
roztaczaj� przed wzrokiem oficer�w brz�cz�cych ostrogami, urz�dnik�w w binoklach
i rzadszych
ju� dygnitarskich okaz�w, kt�re opr�cz binokli nosz� jeszcze na obliczach swych
d�ugie, spiczaste
bokobrody. Wprawdzie w do�� g�sto po mie�cie rozstawionych budkach z sodow� wod�
czarowne
Fryny w loczkach i kokardach �wiegotliwe rozhowory tocz� z niezb�dnymi, na
ka�dym miejscu
obecnymi oficerami i urz�dnikami w binoklach. Weso�o jest lafiryndom, Frynom,
brz�cz�cym
ostrogom, binoklom i spiczastym bokobrodom; ale ktokolwiek nie ma szcz�cia
nale�e� do �adnej
z powy�szych grup spo�ecznych, ten w miejscu tym i w tej porze czuje w piersi
swej wysuszaj�cy
powiew pustyni, a w g�owie jego, jak w �r�d�ach pewnych kwiaty, my�l zamienia
si� w kamie�.
W takiej to chwili dnia letniego sz�a przez ulice miasta para ludzi, widocznie
ma��e�sk� par�
b�d�ca. Kobieta, skromnie, lecz dostatnio ubrana i do�� m�oda jeszcze, nie by�a
ani pi�kn�, ani
brzydk�. Przysadzista nieco i ci�ka, ci�sz� jeszcze wygl�da�a w zanadto troch�
wyfalbanowanej
i niezupe�nie zgrabnie do mody przystosowanej sukni. Na kapeluszu jej by�o te�
za du�o p�sowych
kwiat�w i brosza spinaj�ca czarny jej szal by�a tak�e za du�� i zanadto
fa�szywym kamieniem
b�yszcz�c�. Wszystko to przecie� dowodzi� mog�o tylko ma�ej mieszcza�skiej
pr�no�ci chc�cej
wyr�wna� strojem tej lub owej s�siadce czy znajomej, bo co si� tyczy zalotno�ci
lub ch�ci
popisywania si� z czymkolwiek, tych nie by�o ani �ladu w kobiecie tej, kt�rej
b��kitne, bardzo
�adne oczy patrza�y poczciwie i �agodnie, a policzki, widoczn� sk�onno�� do
utycia okazuj�ce, lecz
g�adkie i �wie�e, pokryte by�y silnym rumie�cem zm�czenia. Zm�czon� by�a,
niemniej weso�� i co
chwil� towarzysz�cemu jej m�czy�nie co� ze �miechem pokazywa�a. �miech jej
�wie�y by�
i szczery, uwagom, kt�re mu towarzyszy�y, nie brak�o trafno�ci i rozs�dku.
� Patrz, Jasiu! czy widzisz, Jasiu?
Ale Ja� wygl�da� tak zupe�nie, jak gdyby nic na niebie i ziemi pocieszy� go nie
mog�o.
Szczup�y, zgrabny, trzydzie�ci par� lat mie� mog�cy, zgrabnie i do�� wytwornie
ubrany, by� on
zapewne w chwilach zwyk�ych bardzo przystojnym. W tej chwili przecie� twarz mu
oszpeca�
wyraz niezwyk�ego, pogn�biaj�co z�ego humoru. By�o to po��czenie smutku, nudy i
rozj�trzenia.
Przez ulice miasta ci�gn�� si� jak niewolnik po wi�ziennym podw�rzu. Spojrzawszy
na jaskraw�,
nu��c� wzrok facjat� ko�cio�a niecierpliwie zamruga� powiekami i wlepi� wzrok w
ziemi�; tu�
ko�o uszu swych us�yszawszy wrzask dwojga �ydzi�t ci�gaj�cych si� wzajemnie za
rude w�osy
skrzywi� si� okropnie. Usta jego uk�ada�y si� pod rudawym w�sikiem w wyraz taki,
jakby
prze�yka� co� niesmacznego, a �miechy i swobodne gaw�dzenie �ony sprawia�y na
nim wra�enie
wiej�cego wiatru. Po prostu nie s�ucha� ich wcale. Widocznie kobieta
spostrzega�a ten z�y humor
i to pos�pne zamy�lenie m�a, bo od chwili do chwili rzuca�a na niego przelotne
wejrzenie,
a b��kitne, b�yszcz�ce jej oczy m�ci�y si� i przygasa�y. Lecz spostrzegaj�c
udawa�a, �e nie widzi
nic i zamiast zarzuca� go natr�tnymi pytaniami rozmow� sw� rozerwa� czy
rozweseli� go
usi�owa�a.
� Patrz, Jasiu, patrz! � zawo�a�a znowu i stan�a.
Tymczasem i on patrza� tak�e, a nawet wzrok jego rozja�ni� si� i o�ywi� znacznie.
Widoczek,
kt�ry zwr�ci� uwag� ich, nie przedstawia� nic osobliwego. By� tam niedu�y
kawa�ek
przezroczystych, zielonych sztachet, a za nimi, w g��bi ma�ego ogr�dka, szary
dom z sze�ciu
oknami i gankiem o dwu s�upkach. Przez pootwierane na o�cie� okna domu wida�
by�o bia�e
firanki, b�yszcz�cy samowar z imbrykiem i tylne por�cze sprz�t�w, w ogr�dku
ros�y dwa klony
z g�stymi i roz�o�ystymi ga��mi, a na kilku klombach kwit�y lewkonie, astry,
bratki i wysmuk�e,
sztamowe r�e. W tej chwili w�a�nie m�oda s�u��ca, bosa i z rozczochran� g�ow�,
i dorastaj�ca
panienka, w r�owym perkalu, zaj�te by�y w ogr�dku polewaniem kwiat�w, a siwy
jegomo�� jaki�
na ganku siedz�cy z ogromnymi okularami na nosie wczytywa� si� pilnie w grub�
ksi��k�,
w kt�rej po t�czowych jej brzegach z dala pozna� mo�na by�o zbi�r ustaw prawnych.
Czy podobna, aby tak niezmiernie skromny widoczek m�g� kogokolwiek zachwyci� i
przyku�
do miejsca. Widocznie jest to mo�liwym, bo przebywaj�ca miasto ma��e�ska para
sta�a przed
zielonymi sztachetami jak przykuta do miejsca, i w zachwycenie wprawiona kobieta
nie tylko
wytrzeszczy�a szeroko swoje �adne oczy, ale nawet otworzy�a nieco usta i we
wp�rzewnym
a wp�gapiowatym u�miechu ukazywa�a zza warg p�sowych bia�e, zdrowe z�by.
Fizjonomia
m�czyzny by�a wprawdzie tego rodzaju, �e wyraz gapiowatego podziwu powsta� na
niej nie m�g�.
W zamian, zagas�e przed chwil� oczy jego b�ysn�y, a my�l�ce czo�o wypogodzi�o
si� pod
wp�ywem uczuwanej przyjemno�ci.
� M�j Bo�e! � szepta�a kobieta � jakie �liczne kwiaty!
� I te klony... takie cieniste! � powt�rzy� m�czyzna i wnet doda�: � Helka
przystojnieje
i �adniejsz� jeszcze b�dzie od panny J�zefy.
Stosowa�o si� to widocznie do podlotka w r�owej sukni.
� Jaki tam mi�y ch��d by� musi! Patrz, Jasiu, to� to ju� tam, pod drzewami,
szarzeje prawie,
a na ulicy jeszcze taka spieka.
Z blaszanych polewaczek ko�ysz�cych si� w r�kach s�u��cej i podlotka strumienie
kroplistej
wody ze szmerem la�y si� na kwiaty buchaj�ce siln� woni�. M�czyzna z rozkosz�
widoczn� wo�
t� wci�ga� w piersi, kobieta splataj�c r�ce szepn�a:
� M�j Bo�e! �eby to nasza Ja�cia mog�a po dniach ca�ych bawi� si� w takim
ogr�dku! Jakby
to jej zdrowo by�o!
� Chcia�bym przywita� si� z t� milutk� Helk�, ale mnie zaraz niezno�ny ten
Skiwski
przytrzyma... Nudny gadu�a i w dodatku... niekoniecznie uczciwy cz�owiek. Ju� to
pannie J�zefie
i Helci powinszowa� takiego stryja...
� Tote� J�zia wkr�tce ju� wyjedzie i siostr� zabierze...
Siwy jegomo�� zdj�� okulary i podni�s� g�ow� znad ksi��ki, panienka w r�owym
perkalu
cienkim g�osikiem szczebiocz�c co� do rozczochranej s�ugi z polewaczk� sw�
zbli�a�a si� ku
sztachetom. Niegrzecznie by�oby sta� tam d�u�ej i do cudzych k�t�w zagl�da�.
Odeszli.
Chodnikiem w�skim i ostrymi kamykami jak �wieczkami naje�onym post�puj�c a o
pobielony
parkan jaki�, kt�ry bia�e �lady na odzieniu ich zostawia�, ocieraj�c si� kobieta
rzek�a:
� Wiesz co? Jasiu? J�zia m�wi�a mi, �e Skiwski najdalej za lat par� dom sw�j
sprzeda
i przeniesie si� na mieszkanie do syna... Po co staremu k�opot ten? C� ty,
Jasiu, na to?
Zapytany z niecierpliwo�ci� pewn� odpowiedzia�:
� A c� ja na to? co mnie do tego?
� Jak to: co ci do tego? nieraz ju� przecie� m�wili�my z sob� o tym, jakby to
by�o dobrze dom
ten z tym ogr�dkiem kupi�!
� Nie wiedzie� za jakie pieni�dze! � gniewnie ju� prawie rzuci� m�czyzna.
� Jak to: za jakie? Za te, kt�re sobie zbierzemy. Mamy ju� przecie� oko�o dw�ch
tysi�cy,
a s�ysza�am, �e Skiwski sprzeda�by dom sw�j za sze��.
� Bagatela! niewielka r�nica! � Wielka, to wielka, ale da B�g nie poumieramy
ani jutro, ani
po jutrze! poma�u, poma�u, zbierze si�...
� P�ki s�o�ce wejdzie, rosa oczy wyje! � sarkn�� m�czyzna, a potem uchylaj�c
nieco czapki
i pot z czo�a ocieraj�c szydersko doda�: � Jakie to s� wielkie, wyg�rowane
marzenia! Dom w�asny
z pi�ciu klatkami, dwa drzewa i troch� kwiat�w. �eby tylko w zimie nie marzn�� w
wilgotnych
murach, a w lecie nie schn�� na bruku... Ot! A jednak i to za wiele! i na to
czeka� trzeba, aby mo�e
nie doczeka� si� nigdy! Psie �ycie!
Powietrze stawa�o si� coraz g�stszym i duszniejszym. Najl�ejszego znik�d powiewu
wiatru,
a tylko w zau�ku z wysokimi domami, w kt�ry w�a�nie weszli, smrody kuchenne
wychodz�ce
z suteren i opadaj�ce w d� czarne dymy komin�w.
Po prostu oddychanie sta�o si� prac�. Kobieta ocieraj�c tak�e pot z czo�a i
twarzy i ci�ko
dysz�c weso�o jednak m�wi�a:
� C� robi�? Jasieczku! trzeba czeka�! m�odzi jeste�my. Ja�cia ma�a... o, Bo�e
m�j! jak�e
gor�co! Chwa�a Bogu, �e ju� blisko do domu...
� A w domu co? � ironicznie zapyta� Ja�.
� Jak to: co? A herbata!... � naiwnie zawo�a�a kobieta, lecz rzuciwszy
spojrzenie na twarz
m�a do najwy�szego ju� stopnia spos�pnia�� doda�a: � Zawsze tam jednak
ch�odniej troch�...
odpoczniesz... i Ja�ci� J�zia do domu ju� odprowadzi� musia�a...
Na koniec znale�li si� przed bram� tego domu. By�a to du�a kamienica, kt�rej
�ciana, troch�
brudna i troch� z tynku odarta, wznosi�a si� nad zau�kiem. Mirewiczowie weszli
do mieszkania,
kt�rego okna wychodzi�y z jednej strony na zau�ek, z drugiej na dziedziniec z
oficynami
i stajniami, ciasny, brudny, nape�niony stosami opa�owego drzewa i belek, na
kt�rych ze
skrzypieniem i wrzaskiem ko�ysa�y si� roje �ydowskich dzieci. Mieszkanie
sk�ada�o si� z czterech
pokoi, z kt�rych najwi�kszy, jadalni� b�d�cy, weso�o wnet b�ysn�� �wiat�em lampy
wisz�cej
u sufitu nad sto�em przykrytym cerat� i krzes�ami ostawionym. Drug� lamp�
Mirewicz zapali�
w pracowni swej, na biurku nape�nionym papierami i ksi��kami. Oba o�wietlone
pokoje
urz�dzone by�y skromnie, lecz do�� wygodnie, i panowa�a w nich czysto��
nieskazitelna.
Zapaliwszy lamp� Mirewicz ze stukiem zamkn�� okno, przez kt�re wchodzi�o z
dziedzi�ca duszne
i cuchn�ce powietrze i rzucaj�c si� na stoj�cy u �ciany szezl�g m�wi� znowu:
� Psie �ycie!
Potem czo�o na d�oni opar�szy pogr��y� si� w zamy�leniu. Mirewiczowa za to nie
zamy�la�a
si� ani na chwil�. K�dy�, za jadalni�, w kuchni zapewne, s�ycha� by�o g�os jej
d�wi�czny
i dono�ny:
� Nie zagotowa� si� samowar? jeszcze nie zagotowa� si�? A, moja Kasiu! jak�e
mo�na by�o nie
nastawi� go wcze�niej? pewnie� do ogrodu na muzyk� lata�a!
� Jak Boga kocham, prosz� pani...
� No, nie przysi�gaj tylko! ot, dmuchaj lepiej! mocniej! poczekaj! ja sama
podmucham!
� Ju� gotuje si�, prosz� pani. Para! o, para ju� idzie!
Rozleg� si� stuk gdzie� z boku roztwieraj�cych si� drzwi i Kasia � wedle
panuj�cej mody
miejscowej � rozczochrana i bosa, wpad�a do jadalni z b�yszcz�cym i par�
buchaj�cym
samowarem. Za ni� Mirewiczowa, w sukni os�oni�tej napr�dce p��ciennym fartuchem,
nios�a
koszyk z bu�kami, masielnic� i kilka talerzy.
� A sztuka mi�sa odegrzana? �ywo, Kasiu, id��e j� odegrzewa�! O Bo�e, m�j Bo�e!
A Ja�ci
jak nie ma, tak nie ma! Ju� by j� J�zia dawno odprowadzi� by�a powinna!
Pos�pnie zamy�lony Mirewicz us�ysza� nagle obok siebie na nut� p�aczu nastrojony
g�os �ony:
� Jasiu! m�j Jasiu! Wyobra� sobie, �e J�zia dot�d jeszcze Ja�ci nie
odprowadzi�a...
Z przykro�ci� przerwa� bieg swych my�li.
� I c� st�d? Skoro posz�a z pann� J�zef�, mo�esz by� przecie� o ni� zupe�nie
spokojn�. Wiesz
sama, �e panna J�zefa jest uosobieniem powagi i rozs�dku...
Ostatnie wyrazy wym�wi� ze z�o�liwym przek�sem. Dos�ysza�a to Mirewiczowa.
� M�j Jasiu, nie wiem, dlaczego od czasu jakiego� zacz��e� nie lubi� J�zi...
Wprz�dy tak
admirowa�e� j�...
� At! � rzek� � admirowa�em... inteligentniejsz� jest i wykszta�ce�sz� od innych
tutejszych
kobiet, a wi�niowi zamkni�temu w ciemnicy najmniejszy promyk �wiat�a wydaje si�
czym�
nadzwyczajnym i prze�licznym...
S�owa te wywar�y na Mirewiczowa bardzo przykre wra�enie. Nie odpowiedzia�a nic,
ale przy
biurku m�a stoj�c z oczami w papiery wlepionymi zamy�li�a si� smutnie. On
milcza� tak�e; wtem
na dziedzi�cu ozwa� si� turkot doro�ki i u samych drzwi mieszkania g�os kobiecy,
d�wi�cznie
i imponuj�co brzmi�cy, u str�a domu zapewne zapytywa�:
� Czy tu mieszka pan Jan Mirewicz?
� Jasiu! Jasiu! pewno jaka� nowa klientka, z interesami... ja tu niepotrzebna,
ale przez drzwi
popatrz�...
Ze s�owami tymi cofn�a si� do ciemnego pokoju, a bosa i rozczochrana Kasia
drzwi otwiera�a.
Po kr�tkiej chwili przyby�a kobieta ukaza�a si� w pracowni Mirewicza i � o Bo�e!
� jakim�e
blaskiem zaja�nia�a na tle skromnych �cian tych s�abo o�wietlonych a oklejonych
tanim obiciem
w szafirowe kraty! By�o to jakby niebieskie widzenie, zes�ane na ziemi� umy�lnie
po to, aby
napoi� rozkosz� znudzony i pos�pny wzrok Mirewicza. Wysoka, kszta�tna, jasna
blondynka
z silnymi rumie�cami na bia�ej twarzy, ubran� by�a troch� fantastycznie, lecz
bardzo uroczo,
w jakie� jasne draperie, a fantastyczny kapelusik jej, wp�kobiecy, wp�m�ski,
zuchwale i wysoko
podnosi� si� nad jej czo�em, tak zarzuconym p�owymi loczkami, �e a� opada�y jej
one na oczy...
jakie oczy! Ach! dumnie, �mia�o i zarazem wahnie patrza�y one na Mirewicza, gdy
u�miechaj�cymi si� ustami wymawia�a:
� Nie poznajesz mi�, Jasiu?
Mirewicz, jakby oczom w�asnym nie wierz�c, rzuci� si� naprz�d i znowu stan��.
� Paulinka Mirewicz�wna! � zawo�a�.
� Paula Mirewicz! � poprawi�a i wyci�gn�a ku niemu r�ce, do�� du�e i
niezupe�nie
klasycznych kszta�t�w, ale du�skimi, d�ugimi r�kawiczkami oci�gni�te. Mirewicz
pochwyci� je
i do ust swych poni�s�.
� Jak to? ty, kuzynko, tutaj? sk�d? kiedy? dlaczego?
� Z daleka! w tej chwili! Przejazdem w dalekie strony! � zawo�a�a �miej�c si� i
rzuciwszy na
st� wykwintny parasolik na szezl�g osun�a si�, a raczej upad�a, obie �licznie
obute n�ki daleko
przed siebie wyci�gaj�c, a zdj�ty z g�owy kapelusik rzucaj�c na krzes�o, na
kt�rym on, par� razy
kulka przewr�ciwszy, znieruchomia� i zuchwale zje�y� si� wysokim swym skrzyd�em.
� S�ysza�am, �e o�eni�e� si�! zaznajom�e mnie z �on� swoj�, bo przecie� dop�ki u
was
mieszka� b�d�. Ale poczekaj, niech�e ci si� przypatrz�! jak wygl�dasz, czy
bardzo zmieni�e� si�?
Z dziesi�� lat ju� ci� nie widzia�am!
Zerwa�a si� z szezlongu i Mirewicza za ramiona pochwyciwszy ogl�da� go zacz�a
od st�p do
g�owy, niby w�dz �o�nierza staj�cego do musztry. R�ce jej przyciska�y mu ramiona,
a �mia�e oczy
ciekawie i bystro zatapia�y si� w jego twarzy. Mirewicz, zdziwiony i zachwycony,
obla� si� silnym
rumie�cem; Paula wybuchn�a rubasznym troch�, ale serdecznym �miechem.
� Cha, cha, cha! � �mia�a si� � rumienisz si� jak staro�wiecka panienka! cha,
cha, cha! Czy
o�eniwszy si� przemieni�e� si� w mniszk�? Ot� to! teraz m�czy�ni przemieniaj�
si� w kobiety,
a kobiety w m�czyzn. Rumienienie si�, m�j drogi, jest dowodem zbytniej
wra�liwo�ci naszych
nerw�w... Ale wy tutaj ciemni pewno jeste�cie jak w rogu i nie �ledzicie
rozwijania si� idei czasu...
Trzymaj�c r�ce jej w swoich i patrz�c w jej oczy Mirewicz wp�serio,
wp�artobliwie m�wi�:
� Ale� owszem, �ledzimy... �ledzim... ja przynajmniej bardzo �ledz�... w tej
chwili jednak
wiem, czuj� i rozumiem to tylko, �e jeste� �liczna!
Z gniewem niby wyrwa�a r�ce z jego d�oni i znowu na szezl�g upad�a.
� C� to? � zawo�a�a � czy my�lisz, �e ja jestem tak� kobiet�, kt�rej
komplimenty m�wi�
mo�na? Wy nie mo�ecie odwykn�� od waszych g�sek i kwoczek �yj�cych cukierkami,
kt�rymi je
karmicie... Ja, m�j drogi, do innego ju� gatunku kobiet nale��... Samodzieln�
jestem, od was,
m�czyzn, niczego nie potrzebuj�, ani chleba, ani cukierk�w... Jak poznasz mnie
dobrze,
przekonasz si�, �e s� ju� na �wiecie kobiety, kt�re pod ka�dym wzgl�dem maj�
prawo stan�� na
r�wni z wami...
W�tpi� by�o nie podobna, �e wszystko to m�wi�a szczerze i z g��bokim nawet
przej�ciem si�.
Szlachetna duma podnios�a wysoko czo�o jej zarzucone p�owymi loczkami, w oczach
b�ysn��
zapa�, usta okr��y� wyraz powa�nego zamy�lenia. Mirewicz spowa�nia� tak�e, a na
wyrazistej
twarzy jego odmalowa�a si� g��boka rado��. Wzi�� jej r�k� i z powa�nym
rozrzewnieniem rzek�:
� Widz�, Paulo, �e jeste� kobiet� niepospolit�. Jakie� to szcz�cie dla mnie,
�e� tu przyjecha�a.
Na pustyni tej b�dziemy razem, cho�by przez czas jaki�, pracowa�, my�le�...
b�dziemy sobie
nawzajem dopomaga� w znoszeniu ci�kiego �ycia...
Ze zdziwieniem na niego spojrza�a.
� Ci�kiego? a dlaczeg� ma by� ono ci�kim? U�miechn�� si� gorzko.
� S� ludzie, kt�rym okoliczno�ci tak si� z�o�y�y...
� Chyba g�upi! � rzuci�a kr�tko i wsta�a z szezlonga.
� Cz�owiek, m�j drogi, na to jest stworzony, aby by� szcz�liwym... czy nie
czyta�e�, co o tym
napisa�...
Tu zacytowa�a nazwisko jednego z najg�o�niejszych my�licieli i tytu� jednego
z najpowa�niejszych i najtrudniejszych do zg��bienia dzie� sp�czesnych.
� Jak to! ty czytujesz takie rzeczy? � z uradowaniem zawo�a� Mirewicz.
� Jeszcze by nie! ja tylko tym �yj�...
� Co za szcz�cie! i ja tyle tylko mam zadowolenia, ile go znajd� w takich
ksi��kach... Ale
wyobra� sobie, �e tutaj o niczym podobnym z nikim nigdy pom�wi� nawet nie mog�...
� To po c� tu mieszkasz?
� Musz�. Za�mia�a si�.
� Ja tego s�owa nie rozumiem.
Gdy tak rozmawiali, coraz wi�ksz� przyjemno�� w rozmowie swej znajduj�c, w
ciemno�ciach
zalegaj�cych pok�j bawialny dwa g�osy szepta�y tak�e:
� Prosz� pani, samowar ostygnie...
� Id��e st�d, Kasiu... cicho b�d�...
� Sztuka mi�sa ostyg�a ju� zupe�nie...
� Daj�e mi pok�j... kiedy ci m�wi�, �eby� sobie st�d sz�a...
� Czy ta pani, prosz� pani, zostanie na herbacie?...
� Ach, zapomnia�am! No, dobrze, �e� mi przypomnia�a... Zbiegaj co tchu do
cukierni, tej
najbli�szej, po ciastka... Za dwa z�ote, ot, masz... Powiedz tylko, �eby da�
�wie�ych, a wracaj�c do
sklepiku zabiegnij i p� funta �wie�ego mas�a... Nie pami�tasz, czy w szafie
jest jeszcze szynka?
S�ycha� by�o t�tent biegn�cych przez ciemn� bawialni� bosych st�p Kasi, a
Mirewiczowa
wesz�a do pracowni m�a. Gdyby ktokolwiek w tej chwili uwa�nie na t� kobiet�
spojrza�,
dostrzeg�by, �e aby zadysponowa� ciastka, mas�o i szynk� do herbaty, u�y� ona
musia�a znacznego
wysi�ku woli. Smutnie i trwo�nie wzruszon� by�a. S�ysza�a rozmow� m�a z
przyby�� kobiet�,
przez wp�otwarte drzwi przypatrzy�a si� wszystkim jej �wietno�ciom; twarz jej
bledsz� by�a
znacznie ni� przed godzin� i r�ce dr�a�y troch�.
� �ona moja, Anna; krewna, Paulina Mirewicz�wna...
� Paula Mirewicz. Bardzo mi przyjemnie pani� pozna�!
Jak na kobiet� niepospolit�, s�owa te by�y niezmiernie pospolitymi. Niemniej
Anna podnios�a
na ni� oczy takiego wyrazu pe�ne, jakby spojrzeniem tym, na wp� uprzejmym, na
wp�
nie�mia�ym i prosz�cym, powiedzie� chcia�a: �Ty elegancka i m�dra, nie gn�b
bardzo mnie,
prostej i g�upiej kobiety!� Gn�bi� jej, w tej chwili przynajmniej, Paula nie
mia�a zamiaru, ale te�
w najmniejszej mierze ch�ci zabrania z ni� bli�szej znajomo�ci nie okaza�a.
Jednym wejrzeniem
orzuciwszy twarz wcale niebrzydk�, lecz �adnymi loczkami nie przyozdobion�,
kibi� przyci�k�
i tak bardzo do jej, pe�nej tak�e, lecz kszta�tnej, kibici niepodobn�, fartuch
os�aniaj�cy zbyt
wyfalbanowan� sukni� i brosz� wygl�daj�c� spod brody na kszta�t ��tego plastra,
tak bardzo
niepodobne do tych draperii, kt�re z grecka jako� okrywa�y znaczn� cz��
alabastrowej szyi jej
i utoczonych ramion � jednym wejrzeniem orzuciwszy t� pospolit� posta� zwr�ci�a
si� znowu do
Mirewicza i w dalszym ci�gu przerwanej rozmowy cytowa�a dos�ownie jaki� ust�p z
jakiej�
uczonej ksi��ki.
� Prosz� na herbat�! � z cicha ozwa�a si� Mirewiczowa.
By� to do�� d�ugo g�os wo�aj�cy na puszczy; gdy jednak Mirewicz dos�ysza� go na
koniec i sam
krewnej swej wezwanie to powt�rzy�, przechodz�c przez ma�y przedpok�j pracowni�
z jadalni�
dziel�cy znale�li si� wszyscy troje w niema�ym k�opocie z przeci�ni�ciem si�
pomi�dzy trzema
kuframi znakomitych rozmiar�w. Na jeden z nich, najwi�kszy, wskazuj�c Paula
rzek�a:
� Oto s� moje ksi��ki, moje drogie, najlepsze przyjaci�ki, kt�re wsz�dzie wo��
z sob�,
z kt�rymi nie rozstaj� si� nigdy.
Z rozmiar�w kufra wnosz�c wozi�a ona z sob� zawsze wcale spor� biblioteczk�.
Mirewicz
cieszy� si� coraz bardziej i ca�kiem ju� rozradowany zasiad� przy stole, nad
kt�rym pali�a si� lampa,
a na kt�rym sta�y w naj�adniejszej, jaka tylko by� mo�e, symetrii: koszyk z
bu�kami, ciastka
francuskie, sztuka mi�sa odegrzana i szynka pokrajana w cienkie plasterki.
Rzuciwszy okiem po
wszystkich przedmiotach tych Mirewicz zachmurzy� si� znowu. Niespokojnie patrza�
na krewn�
sw� badaj�c zapewne wra�enie, kt�re wywiera�o na niej tak nieestetyczne
otoczenie, w jakim
znalaz�a si� i jego znalaz�a. Paula powoli �ci�ga�a z r�k du�skie swe r�kawiczki
i zaj�ta niby
rozpinaniem d�ugiego rz�du ich guzik�w spod spuszczonych powiek ciekawie na
wszystko
spoziera�a. Na domiar biedy Anna w�asnor�cznie i przy tym�e samym stole
przek�ada�a
z ot�uszczonego papieru do masielnicy tylko co przyniesione �wie�e mas�o.
Czyni�a to wprawdzie
�wawo i wprawnie.
Mirewicz spostrzeg� na ustach Pauli przelotny u�miech i co pr�dzej ujemne
wra�enie, kt�re
trywialno�� Anny wywrze� na ni� musia�a, zmodyfikowa� usi�owa� zawi�zaniem na
nowo
przerwanej rozmowy. Zaledwie przecie� zamienili si� paru zdaniami, w kuchni tu�
obok jadalni
znajduj�cej si� zadzwoni� g�osik dziecinny, a us�yszawszy go Anna zapominaj�c o
ma�le i go�ciu
rzuci�a si� ku drzwiom, w kt�rych te� jednocze�nie ukaza�a si� �adna,
dwudziestoparoletnia panna
za r�k� prowadz�ca czteroletni�, do najwy�szego stopnia rozweselon� i
odszczebiotan�
dziewczynk�.
� No, Andziu! � z kuchni jeszcze wo�a� zacz�a �adna panna � oddaj� ci skarb
tw�j w ca�o�ci!
Niespokojn� ju� by� musia�a�... Mniejsza o to! My bawi�y�my si� wybornie...
by�y�my w ogrodzie,
s�ucha�y�my muzyki, potem zasz�y�my do Helki, kt�ra nam da�a troch� kwiatk�w...
potem...
Spostrzeg�szy obecno�� w pokoju nie znanej sobie kobiety przesta�a m�wi� i ma�a
Ja�cia
w wyci�gni�tej ku matce r�czce trzymaj�c p�k kwiat�w od Helci otrzymanych
umilk�a.
� Przyjaci�ka �ony mojej, panna J�zefa Skiwska; krewna moja, Paulina...
przepraszani ci�
kuzynko, Pola Mirewicz�wna!
� Paula Mirewicz! bardzo mi przyjemnie pozna� pani�.
�adna brunetka, z delikatnym owalem twarzy, blada i troch� mizerna, lecz bardzo
zgrabna,
w obcis�ym staniku skromnej, ciemnej sukni, uprzejmie sk�oni�a si� przed
nieznajom�, spojrza�a
na ni� wielkimi, powa�nymi, pe�nymi przyt�umionego ognia oczami i usiad�szy przy
stole wnet
gospodyni� domu, cz�stowaniem go�cia zaj�t�, w pojeniu i karmieniu ma�ej Ja�ci
wyr�cza�
zacz�a. Gospodyni domu, zdobywaj�c si� na �mia�o��, bardzo serdecznie i mo�e a�
nadto
natarczywie cz�stowa�a Paul� sun�c przed ni� wszystko, co tylko znajdowa�o si�
na stole, dygaj�c,
zapraszaj�c, przepraszaj�c... Paula te� zajada�a. Spore porcje mi�sa i ciast
przez Ann� jej na talerz
k�adzione znika�y w mgnieniu oka. Monumentalny apetyt taki zdradza� organizm
niepospolicie
energiczny, a kt�rego energii i zdrowia nic dot�d nie wyczerpa�o i nawet nie
nadwer�y�o.
Jedzenie przecie� nie przeszkadza�o m�wieniu. M�wi�a o tym, �e osiem lat
przeby�a
w wewn�trznych guberniach pa�stwa, gdzie naprz�d nauczycielk� po domach
obywatelskich
i kupieckich bywa�a, a potem w jednym z miast du�ych zajmowa�a si� udzielaniem
prywatnych
lekcji. Wybornie znaj�c trzy cudzoziemskie j�zyki i muzyk� dochody mia�a bardzo
znaczne, ale
sprzykrzy�o si� jej baka�arzenie i powzi�a inne ca�kiem zamiary. Teraz, kiedy
dojrza�a zupe�nie
i w�asne si�y swe wypr�bowa�a, wie, �e straci�a wiele drogiego czasu. Teraz cele
jej inne s�...
wy�sze... M�wi�c zwraca�a si� wy��cznie prawie do Jana, od czasu do czasu tylko
przemawia�a do
J�zefy, kt�rej my�l�ce oczy i spokojne ruchy wyda� si� jej musia�y wi�cej
obiecuj�cymi ni�
poczciwa, lecz ca�kiem gospodarska powierzchowno�� Anny. Kiedy m�wi�a o
dojrza�o�ci swej,
Mirewicz ukradkiem, lecz bacznie i ciekawie popatrza� na ni�. Wiedzia� on dobrze,
�e gdy kraj
opuszcza�a, mia�a ju� dobrych lat dwadzie�cia par�... osiem lat by�a tam...
rachunek prosty,
trzydziestka w pe�ni albo i z g�rk�. Lecz chyba go pami�� zawodzi! Kobieta przed
nim siedz�ca
jest po prostu m�odziutk�. Bia�e �wiat�o lampy wprost na ni� padaj�ce o�wieca
twarz
dwudziestoletni�, tym wi�cej urocz�, �e z m�odziutkimi jej wdzi�kami ��cz� si�
uroki
niepospolitego umys�u i p�ynnej wymowy. Uwagi te we wn�trzu swoim snuj�c
Mirewicz mimo
woli prawie wym�wi�:
� Co to jest jednak praca umys�owa! jak ona podtrzymuje ludzkie zdrowie i si�y!
Wygl�dasz,
kuzynko, na lat dziewi�tna�cie... dwadzie�cia!...
Za�mia�a si� weso�o.
� Ty najlepiej wiesz, Jasiu, �e mam daleko wi�cej, ale istotnie praca umys�owa...
Dzi�ki jej
jestem zdrowa, silna i pe�na tego wewn�trznego zadowolenia, kt�re tak zbawiennie
wp�ywa na
nasz organizm.
Po delikatnych, bladawych wargach panny J�zefy przemkn�� zaledwie dostrzegalny
u�mieszek.
Rzecz dziwna! Dwudziestoparoletnia dziewczyna ta o pi�knie zarysowanym, lecz
bladym
czole i kruczych w�osach z prostot� na ty� g�owy w jeden splot zebranych
wygl�da�a cokolwiek
starzej od trzydziestoletniej z g�rk� Pauli... By� mo�e, i� nie zajmowa�a si�
ona prac� umys�ow�
albo przynajmniej nie zajmowa�a si� tym jej rodzajem, kt�ry organizmy, kobiece
szczeg�lniej,
w tak pi�knej �wie�o�ci i m�odo�ci utrzymywa� umie... � Ale powiedzie mi,
kuzynko, jakimi s� te
cele twoje, o kt�rych m�wisz? Pa�am ciekawo�ci�...
Spu�ci�a powieki i z powag� odrzek�a:
� Gdybym to pa�stwu powiedzia�a, wzi�liby�cie mi� za zarozumia��, zbyt zuchwa��,
a mo�e
i pot�piliby�cie mi� ca�kiem, bo tu, w zak�cie, rzeczy takie uchodz� jeszcze
zapewne za grzech
albo i wyst�pek...
I z wp�gorzkim, wp�szyderskim u�miechem doko�czy�a:
� O, wierz mi, Jasiu, �e w naszych jeszcze czasach rola pionierki usuwaj�cej z
drogi post�pu
ciernie i chwasty �atw� i b�og� nie jest wcale... Kobieta b�d�ca
przedstawicielk� uswobodnienia
p�ci swojej spod wiekowego jarzma przenie�� musi mn�stwo b�l�w, zawod�w i
walczy� ci�ko
z przes�dami g�upiego mot�ochu...
� Wielka prawda! � z przej�ciem si� zawo�a� Jan � ale jak�e pi�kn� jest rola
tych, kt�re tyle
przenosz�c nie przestaj� pracowa� dla najs�uszniejszej pod s�o�cem sprawy!
I w twarzy kuzynki-pionierki zatopi� wzrok uwielbienia pe�en.
� To prawda � �ywo te� i z silnym, ciemnym b�yskiem w �renicach ozwa�a si� panna
J�zefa �
ja tylko znajduj�, �e skoro na drodze pracuj�cych kobiet wiele znajduje si�
ci�kich walk i trud�w,
to zdanie pa�stwa o owej odm�adzaj�cej i wzmacniaj�cej w�a�ciwo�ci pracy
kobiecej zostaje z t�
smutn� realno�ci� w sprzeczno�ci zupe�nej.
M�wi�c to na Paul� i z kolei na Mirewicza patrza�a, a wzrok jej by� tak�e
�mia�ym, ale w tej
chwili troch� ironicznym. Paula ze zdziwieniem widocznym na ni� spojrza�a.
� Pani wi�c jeste� tak�e... � zacz�a.
Chcia�a zapewne pyta�, czy panna J�zefa jest tak�e pionierk�, lecz ta z weso�ym
ju�
u�miechem przerwa�a:
� Jestem nauczycielk�, wychowuj� m�odsz� siostr� i upewniam pani�, �e z jednym i
drugim,
to jest z w�asnym nauczycielstwem i z uczeniem si� siostry, mam niesko�czenie
wiele k�opot�w!
Nadzwyczaj prozaiczna odpowied� ta zmrozi�a Paul�.
� Tak... zapewne... � zacz�a � skoro si� ma na widoku tylko chleb powszedni...
a jest si�
jeszcze skr�powanym r�nymi przes�dami...
Mirewicz wsta� od sto�u. Odezwanie si� panny J�zefy sprawi�o mu przykro��
widoczn�, co� na
kszta�t urazy i lekcewa�enia malowa�o si� na twarzy jego, gdy na ni� patrza�.
� Przejd�my do bawialnego pokoju, kuzynko.
Od kwadransa ju� Anna, kt�ra w tocz�cej si� przy stole rozmowie �adnego nie
przyjmuj�c
udzia�u, po cz�stowaniu i zapraszaniu go�cia, aby jad�, pomy�la�a o o�wietleniu
na cze�� jego
skromnej bawialni; niewielki to by� pok�j, sztywny i nagi. Gospodarskie �ycie
domu skupia�o si�
w jadalni i kuchni, umys�owe w pracowni Mirewicza. W bawialnym pokoju nikt nie
�y� nigdy.
Zgrabne mahoniowe mebelki w niewielkiej ilo�ci i sztywnymi rz�dami otacza�y
�ciany, przed
kanap�, na stole okrytym do�� kosztown� nawet serwet� nie by�o nic pr�cz pal�cej
si� sporej
lampy. Lampa i dwie jeszcze �wiece w wysokich lichtarzach o�wietla�y �ciany
bia�e, zimne,
przyozdobione kilku zaledwie sztychami. Od dwu okien na zau�ek wychodz�cych wia�
zapach
paru kwitn�cych ro�lin. Wchodz�c do pokoju tego Paula obejrza�a si� doko�a i
splataj�c d�onie
zawo�a�a:
� Jasiu! Jasiu! jak ty tutaj w otoczeniu takim �y� mo�esz?
Gest jej by� tak serdeczny i przyjacielski, na twarzy malowa�o si� tak szczere i
tak gor�ce
wsp�czucie, �e Mirewicz uczu� si� g��boko wzruszonym. Wzi�� w swoje obie jej
r�ce, posadzi� j�
na jednym z wysokich fotel�w, kt�re st� otacza�y, a na drugim, tu� przy niej,
usiad� sam.
Trzymaj�c wci�� r�k� jej i w twarz jej patrz�c z cicha wym�wi�:
� Na koniec znalaz�em kogo�, kto mi� zrozumie! � Tak, Jasiu, zrozumiem ci� z
pewno�ci�.
Wszak znamy si� od dzieci�stwa i zawsze mieli�my do siebie sympati�. By�e�
zawsze bardzo
dobrym dla mnie, a ja zawsze widzia�am w tobie t� inteligencj�, te zdolno�ci...
� One to, w�a�nie, czyni� mi� teraz bardzo nieszcz�liwym. Posiadam ��dz� wiedzy,
poczucie
pi�kna, pop�d do zajmowania si� szerokimi sprawami, a �yj� wci�� w�r�d g�upiego,
brzydkiego,
ciasnego otoczenia. Praca na chleb, sucha i nudna, i czytania samotne, o kt�rych
z nikim nawet
pom�wi� tu nie mog�, oto jest ca�e istnienie moje... Gorzko i ci�ko czuj� nie
zadowolone
potrzeby umys�u mego. smaku i... nawet serca!
�zy stan�y mu w oczach. Paula z wilgotnymi te� oczami otar�a je z lekka
cieniutk�
chusteczk�. Pochwyci� pocieszaj�c� r�k� t� i gor�co j� uca�owa�.
� O, dawno! dawno ju� nie do�wiadczy�em rozkoszy takiej! � westchn�� � mie� przy
sobie tak�
istot�, jak ty, Paulo, widzie� wsp�czucie jej, trzyma� przy ustach t� �liczn�
r�czk�...
R�czka oderwa�a si� od ust jego, lecz w zamian pieszczotliwie, siostrzano
przesuwa�a si� mu
po czole i w�osach.
� Dlaczeg� to nie emancypujesz si�, Jasiu? � szepta�y dr��ce od wzruszenia,
p�sowe usta �
cz�owiek powinien walczy� o swoje szcz�cie i nie zrzeka� si� go nigdy...
nigdy... Zrzekanie si�
szcz�cia swego dla jakichkolwiek przyczyn jest samob�jstwem... B�d� energicznym,
odwa�nym,
Jasiu, i emancypuj si�! Emancypuj si� koniecznie, m�j biedny Jasiu!
Byli sami zupe�nie; mogli swobodnie i bez przeszkody zwierza� si� i pociesza�
wzajem.
Pracownia i przedpok�j rozdziela�y ma�� bawialni� z jadalnym pokojem, w kt�rym
na stoj�cej
w cieniu kanapie siedzia�y dwie kobiety, z kt�rych jedna trzyma�a na kolanach
�pi�c� ju� ma��
dziewczynk�. Panna J�zefa by�a ju� na wylocie, bo krucze w�osy swe przykry�a
ciemnym
kapeluszem i na r�ce naci�ga�a czarne r�kawiczki. � Czego ty dzi� taka smutna,
Anulku?
Smutna i zamy�lona istotnie Anna wstrz�sn�a g�ow�.
� C� chcesz? � rzek�a � albo to weso�o s�ysze� zawsze, �e on nieszcz�liwym si�
czuje?
Albo� to przyjemnie, kiedy o n zejdzie si� z kim� podobnym sobie, nie m�c do ich
rozmowy s�owa
�adnego w�cibi�? Oj! moja J�ziu! gorzka to bieda, kiedy �ona g�upsz� jest od
m�a...
� No, no! przesadzasz to, Andziu, przesadzasz! � weso�o u�miechaj�c si�
pociesza�a panna
J�zefa � ani ty nie jeste� idiotk�, ani tw�j m�� nie jest geniuszem...
� Ju� to co do tego � z �ywo�ci� przerwa�a Anna � to ju� wybacz, ale ja sama
wiem i uznaj�, �e
on jest bardzo rozumny, uczony i �e ja nie jestem stosown� dla niego par�... Ale
ty, J�ziu,
uprzedzi�a� si� do niego i od jakiego� czasu, uwa�am, �e unikasz go nawet...
Szkoda! bo
towarzystwo twoje sprawia�o mu wielk� przyjemno��... ty� tak�e wykszta�cona! Co�
musia�o zaj��
pomi�dzy wami, ale co by to takiego by�o, domy�le� si� nie mog�.
Blad� twarz bladej panny obla� nagle krwisty rumieniec.
� Ale�, prosz� ci�, Andziu, nie �am sobie nad tym g�owy i nie domy�laj si�
niczego! Nic wcale
pomi�dzy nami nie zasz�o. Ot, ja po prostu na rozmowy z twoim m�em czasu nie
mam. Wiesz
dobrze, �e mam siedem godzin lekcji dziennie, a opr�cz tego przygotowuj� Helk�
do zdania
egzaminu w gimnazjum onwilskim...
� Wyjedziecie wi�c na pewno?
� O! najpewniej! D�u�ej przebywa� w domu stryja by�oby gubi� przysz�o�� Helki...
Anna przyja�nie kibi� jej obj�a.
� Moja ty biedna J�ziu! Ale� ty zapracowujesz si�, zdrowie tracisz, a wszystko
tylko dla Helki
i dla Helki!
Za�mia�a si�. � C� chcesz? � odpowiedzia�a weso�o � przys�owie m�wi, �e ka�dy
cz�owiek
ma swego konika, na kt�rym je�dzi. Moim konikiem jest to, aby nie da� zmarnowa�
si�
zdolno�ciom siostry i wykierowa� j� na pracuj�c�, niezale�n�, o ile to by� mo�e,
szcz�liw�
kobiet�. W Onwilu b�dzie ona mog�a bra� lekcje prywatne od nauczycieli daleko
lepszych ni�
tutejsi, ja sama te� uczy� si� jeszcze tego i owego b�d�, a potem...
Wsta�a i ciemne, ogniste jej oczy z marz�cym wyrazem tkwi�y w przestrzeni.
Pr�dko jednak
obudzi�a si� z zamy�lenia i r�k� do Anny wyci�gn�a.
� B�d� zdrowa! dobranoc! na przysz�� niedziel� znowu do ciebie przybiegn�... Jak
Ja�cia
smaczno zasn�a!... Helka moja gdzie� nad ksi��kami siedzi i pewno tam beze mnie
biedzi si�
z jak�� trudno�ci�... Dobranoc!
Wybieg�a. Anna wsta�a z kanapki i zwolna przeszed�szy przedpok�j w pracowni m�a
stan�a
w niepewnej i wahaj�cej si� postawie. Czy wej�� do bawialni, czy nie wej��?
Grzeczno��
wzgl�dem go�cia nakazywa�a wej��, ale znowu przeszkodzi im mo�e rozmawia�
i o n niezadowolonym z niej b�dzie?... Oni tam z takim o�ywieniem i tak weso�o
rozmawiaj�.
� Kuzynko! Paulo, droga! �liczna! powiedz�e mi na koniec, jakie to s� te twoje
wysokie cele...
� Ot� nie powiem teraz. Dowiesz si� o tym, gdy b�d� st�d wyje�d�a�...
� Wyje�d�a�! Ale ty chyba niepr�dko, bardzo niepr�dko wyjedziesz...
� Owszem, za dni par� najdalej... jad� do mojej matki, kt�ra jest bardzo s�ab� i
pisa�a do mnie,
abym przyje�d�a�a natychmiast, bo kto wie, czy d�ugo jeszcze �y� b�dzie!
� Biedna ciotka!
� Biedna mama!
W g�osie Pauli, gdy wymawia�a dwa te wyrazy, zad�wi�cza�o wzruszenie... Stoj�ca
w przyleg�ym pokoju Anna szepn�a:
� Ot, poczciwa! Kocha matk� swoj�! A tak mi si� jako� nie podoba�a!
� Ale ty tam d�ugo nie b�dziesz?
� Naturalnie; za tydzie� albo dwa tygodnie wr�c� i zaraz ju� po�egnawszy si� z
tob�...
w �wiat... w �wiat... ku moim wielkim, kochanym celom...
� Jakim?
� Powiem ci to przed samym odjazdem...
Anna z l�ejszym jako� sercem pracowni� m�a opu�ci�a do bawialni ju� nie
wchodz�c.
� Dwa dni! niewielka rzecz! Potem pojedzie sobie... i matk� kocha!... Pami�tam,
�e Ja�
opowiada� mi kiedy� o swojej ciotecznej ciotce, kt�ra c�rce jedynaczce �wietne
wychowanie da�a...
to ona!... No, ale wdzi�czna przynajmniej za to i kocha matk�!
My�l�c tak podj�a w ramionach u�pion� Ja�ci� i do sypialnego pokoju j� ponios�a.
Dziewczynka obudzi�a si� i wp�sennym g�osem dopomina� si� zacz�a o swoje
kwiatki. Przy
�wietle nocnej lampki, kt�r� zapali�a, Anna rozebra�a dziecko, po�o�y�a je w
czyst�, �adnie
wyhaftowan� po�cio�k� i tu� przy niej umie�ci�a p�czek �wie�ych jeszcze kwiat�w.
Ja�cia
pochwyci�a je mocno, �cisn�a w pi�stce i wnet usn�a. Anna do jadalni wr�ciwszy
i starannie
pozamykawszy drzwi, aby turkot maszyny do szycia jak najmniej do bawialnego
pokoju dochodzi�,
szy� zacz�a. Szy�a sukni� jak�� z umiej�tno�ci� widoczn�, wprawnie i pilnie,
chwilami jednak
r�ka jej odpada�a od korby poruszaj�cej ko�o maszyny, zamy�li�a si� smutnie
jako� i trwo�nie. Co�
j� widocznie w serce k�u�o... Raz jednak uczyni�a giest niedba�y.
� At! � szepn�a � sk�d�eby ju� tak od razu?... Potem jeszcze pomy�la�a g�o�no:
� Wprawdzie ona taka �adna, elegancka, m�dra! Na koniec po d�ugiej chwili
zamy�lenia
z tryumfuj�cym u�miechem szepn�a:
� Ale zawsze co �ona, to �ona i... matka jego dziecka!... I szy�a znowu.
W tej samej chwili w bawialni Mirewicz trzymaj�c w d�oniach swych r�k� kuzynki i
patrz�c
jej w oczy m�wi� z cicha:
� Dziwi mi� niesko�czenie, Paulo, jakim sposobem ty, z pi�kno�ci� swoj�, ze
swoim
wykszta�ceniem, z t� energi� i niepodleg�o�ci� charakteru, kt�ra tak �licznie
��czy si� w tobie
z kobiecym wdzi�kiem, mog�a� dot�d nie wyj�� za m��...
Wp� ze �miechem, wp� ze zdziwieniem szeroko otworzy�a oczy, kt�re jak dwa
szafiry
b�yszcza�y spoza przys�aniaj�cych je z�otawych wisiork�w.
� Ale� m�j Jasiu! Ja by�am przecie� m�atk�! Poskoczy� a� ze zdziwienia.
� Jak to! owdowia�a�, czy rozwiod�a� si�? Powiedzia�a� mi przecie� panie�skie
swoje
nazwisko...
� Bom go wcale nie zmienia�a.
� Wi�c jak�e?
Szeroko wci�� otwartymi oczami na niego patrz�c �mia� si� zacz�a g�o�no,
serdecznie.
Pr�dko jednak uspokoiwszy ten wybuch weso�o�ci sta�a si� bardzo nawet powa�n�.
� Wy tu tego nie znacie � zacz�a � ale ty, Jasiu, zrozumiesz... Poznali�my si�,
pokochali, i c�?
czy mieli�my, zaraz na wieki �wiat sobie zawi�zywa�? Czy mieli�my jak owce
Panurga i�� �ladem
ca�ego stada? Zreszt� on, gdyby i chcia�, nie m�g�by, bo by� z bogatej familii,
kt�ra by za nic mu
nie pozwoli�a... A ja? ja by�am dumn�, �e mog�am jawnie i otwarcie da� dow�d
niepodleg�o�ci
mojej i stan�� wobec �wiata jako przedstawicielka uswobodnienia kobiety spod
jarzma zwyczaj�w
i przes�d�w... Szcz�cie nasze trwa�o dwa lata...
� A potem? � gor�czkowo zapyta� Jan. � A potem � splataj�c r�ce na sukni
odpowiedzia�a
spokojnie � przestali�my podoba� si� sobie i rozeszli�my si�.
Jan ze spuszczonymi oczami milcza� i my�la�. Zrazu jako� mu si� to nie zdawa�o...
O wolnej
mi�o�ci, o ma��e�stwach tak zwanych na wiar� s�ysza�, czytywa�, ale z daleka to
wygl�da inaczej,
z bliska inaczej, i by�a to mo�e pozosta�o�� dawnych, m�odzie�czych jego marze�
lub skutek
wielkiej zakorzenia�o�ci niekt�rych cech natury ludzkiej, ale wola�by, aby ta
kobieta, kt�ra
podoba�a mu si� bardzo, w inny jako� spos�b na te rzeczy patrza�a. Z zamy�lenia
wyrwa� go
mi�kki, rzewny szept Pauli:
� Z ca�ej przesz�o�ci tej �a�uj� tylko mojej biednej Reginy-Wiktorii...
� Jakiej Wiktorii?
� C�reczki mojej!
Mirewicz poskoczy� znowu na fotelu i po d�ugiej dopiero chwili zd�awionym g�osem
zapyta�:
� A c� si� z ni� sta�o?
� Umar�a! na r�kach moich umar�a! � cichutko szepn�a Paula i przy�o�ywszy
chustk� do oczu
szczerze, rzewnie zap�aka�a.
Mirewicz wsta� i szybkim, niespokojnym krokiem kilka razy przebieg� pok�j, potem
przed
rozrzewnion� jeszcze, ale ju� wypogadzaj�c� si� kuzynk� sw� stan��.
� Dzi�ki ci, Paulo, za zaufanie, kt�re mi okaza�a�. Prawo�� i otwarto�� twoj�
ceni� wysoko.
Tak, cz�owiek powinien jawnie i �mia�o nie�� odpowiedzialno�� za czyny i
post�pki swoje. Ty
post�pujesz wedle przekona� swych, odwa�n� jeste� i szczer�. Jeste�, Paulo,
kobiet� niepospolit�.
Gor�czkowo zarumieniony Mirewicz pochyli� si� i z g��bok� czci� r�k� jej
uca�owa�. Ona
uroczy�cie tak�e przycisn�a do czo�a jego swe usta. Poca�unek ten, jakkolwiek
uroczysty, do czci
Mirewicza przymiesza� kropl� uczucia innej natury. Obie r�ce jej b�agalnie ku
sobie przyci�gaj�c
szepn��: � Nie odje�d�aj tak pr�dko!
� Zobacz� � odszepn�a � zobacz�, mo�e... I wnet �ywo ogl�daj�c si� doko�a
zawo�a�a:
� Czuj�, �e mam strasznie podra�nione nerwy... chcia�abym zagra�... Ale� tu
fortepianu nie
ma...
� Zagra�! ja tak t�skni� do dobrej muzyki, a ty musisz gra� prze�licznie! Jutro
b�dziesz mia�a
fortepian! co za szcz�cie!
Wielkim by� k�opot Anny z umieszczeniem w szczup�ym mieszkaniu wykwintnej
kuzynki.
Z pomoc� jednak ustawionych w jadalni parawan�w zrobi�o si� to jako�, a gdy
nazajutrz herbat�
rann� w bawialnym pokoju nalewa�a, to Paula, wskutek zapewne m�cz�cej podr�y,
spa�a bardzo
d�ugo. Mirewicz w pracowni swej od wczesnego ranka przyjmowa� klient�w, kt�rzy
do niego, jako
do obro�cy prawnego, przybywali. Przez drzwi wp�otwarte przyjemnie brzmi�cy
g�os i p�ynna
mowa jego dochodzi�a uszu Anny, kt�ra te� oko�o samowara krz�taj�c si� s�ucha�a
ich od chwili do
chwili z dum� i rozkosz�. Zdawa�o si� jej niepodobie�stwem, aby istnia� na
�wiecie cz�owiek
rozumniejszy i ucze�szy od Jasia. W gruncie rzeczy Mirewicz posiada� istotny dar
wymowy.
M�wi� jasno, p�ynnie i ozdobnie, ozdobniej nawet mo�e, ni�by tego wymagali grubi
i pro�ci ludzie
w siermi�gach i kapotach pracowni� jego nape�niaj�cy. T�umacz�c im ustawy prawne,
wyja�niaj�c
stosunki, dla kt�rych tak a nie inaczej doradza� im musi, wpada� niekiedy w
oratorski zapa�,
u�ywa� wyraz�w oderwanych, a spostrzegaj�c, �e od przedmiotu rozmowy odst�pi�,
wraca� do�
wnet, lecz nie bez przykro�ci. Widocznym by�o, �e my�l jego zrywa�a si� do
szerszego lotu, ni�
dozwala� na to zakres jego zaj��, �e wiadomo�ci, kt�re posiada�, przewy�sza�y
potrzeby jego
zawodu, �e w g�owie jego zebra�o si� du�o materia�u umys�owego, z kt�rym nie
mia� co zrobi�.
Dlatego praca, kt�r� spe�nia� gorliwie, lecz w�r�d kt�rej ci�gle zni�a� si� i
pow�ci�ga� musia�,
nu�y�a go i niecierpliwi�a; dlatego po kilku godzinach jej wszed� do bawialni z
wyrazem z�ego
humoru w przygas�ych oczach i na zmarszczonym czole. Nagle przecie� jakby
czarodziejska
r�d�ka g�owy jego dotkn�a! Rozpogodzi� si� i nawet rozpromieni�. Przy stole
okrytym zastaw�
do herbaty naprzeciw Anny, kt�ra w ciemnej sukni os�oni�tej p��ciennym fartuchem
�nie�n�
serwetk� wyciera�a szklanki, siedzia�a Paula. W�osy mia�a uczesane jak wczoraj,
to jest z�ocistymi
wisiorami opadaj�ce na czo�o i oczy, a kibi� jej op�ywa� fa�dzisty, bia�y, w
hafty zdobny peniuar,
spod kt�rego wysuwa�a si� n�ka sporych rozmiar�w, lecz w a�urow� po�czoszk� i
�liczny
pantofelek ubrana. Kiedy Mirewicz schylony przed ni� d�ugi poca�unek na r�ku jej
sk�ada�, uczu�
ulatuj�c� z peniuaru wo� fio�kowej czy jakiej� innej perfumy. Obok kuzynki
usiad�szy d�ugim
spojrzeniem ogarn�� ca�� jej posta�, a z wyrazu oczu jego pozna� mo�na by�o, �e
pi�kna kobieta
w bia�ym peniuarze i �adnych pantofelkach na rann� herbat� przychodz�ca
spe�nia�a jedno
z marze� jego �ycia. Z marzeniem tym przecie� ��czy�y si� inne, kt�re Paula
spe�nia�a tak�e. Po
kilku zamienionych s�owach odezwa�a si�:
� Wiesz, Jasiu? Postanowi�am zabawi� u was d�u�ej, jak my�la�am... tydzie� mo�e
jaki lub dni
dziesi��. Nie znam prawie Ongrodu, i musz� zapozna� si� ze sposobem �ycia i
my�lenia tutejszych
ludzi. Cz�owiek my�l�cy nie powinien opuszcza� �adnej sposobno�ci studiowania
przejaw�w
spo�ecznych.
� Zjawisk, kuzyneczko; b��d j�zykowy przez kuzynk� pope�niony � �artobliwie
poprawi�
Mirewicz, kt�ry sam m�wi� czysto i poprawnie. Niemniej, uczu� si� podw�jnie
zachwyconym.
Umie� ubiera� si� i zarazem my�le�, nosi� bia�e peniuary i studiowa� zjawiska
spo�eczne � by� to
dla niego idea� kobiety, z kt�rym w skromnej i ciasnej sferze swych stosunk�w
nie spotka� si�
dot�d nigdy. Bardzo serdecznie dzi�kowa� kuzynce, �e przed�u�y�a czas pobytu
swego w jego
domu, Anna za�, kt�ra zmiesza�a si� by�a i nawet jakby zblad�a troch�, ozwa�a
si� nagle:
� Wczoraj by� taki upa�, a dzi� deszcz pada!
Uwaga ta by�a zupe�nie s�uszna, ale tak bezpo�rednio i niespodzianie po
studiowaniu zjawisk
spo�ecznych nast�pi�a, �e po ustach Pauli przebieg� ironiczny u�mieszek, a Jan z
niezadowoleniem
brwi �ci�gn��. Oczom Anny, �agodnym i dobrodusznym, ca�kiem bystro�ci nie
brakowa�o.
I u�miech, i �ci�gni�cie brwi spostrzeg�a, a do reszty zmieszana, zaj�kliwie i
pl�cz�c wyrazy
m�wi� zacz�a o mie�cie, ulicach jego, mieszka�cach, domach. Sko�czy�a na tym,
�e mieszkania
z ka�dym rokiem dro�ej�, a potem, �mielej ju� i ja�niej, bo z g��bokim
przej�ciem si�, powiedzia�a,
�e ubogich i nieszcz�liwych ludzi jest tu wiele... tak wiele! Da�o to asumpt
Pauli do m�wienia
o ekonomii politycznej, o kwestii pracy i kapita�u, o stosunku robotnik�w do
fabrykant�w na
Zachodzie i Wschodzie itd. M�wi�a p�ynnie i z o�ywieniem, wykazywa�a bardzo
znaczny zas�b
posiadanych wiadomo�ci i niepospolite w dodatku wykszta�cenie filologiczne, bo
do mowy swej
wplata�a do�� g�sto wyrazy i frazesy z trzech czy nawet czterech j�zyk�w
czerpane. Mirewicz nie
wszystkie j�zyki te zna�, par� z nich jednak i jemu te� zupe�nie obcymi nie by�y,
a o przedmiotach
rozmowy czytywa� wiele, zna� si� na nich wcale dobrze i zajmowa�y go one �ywo.
M�wi� wi�c
sam z zaj�ciem i przyjemno�ci� widoczn�, a z widoczniejszym jeszcze upodobaniem
s�ucha�, gdy
Paula m�wi�a. W spos�b ten godzina przesz�o zlecia�a jak mgnienie oka, i
Mirewicz wypadkiem
dotkn�wszy zegarka swego zerwa� si� z krzes�a. Pora mu ju� by�a wielka i�� do
s�du, gdzie jeden
z klient�w obecno�ci jego niezb�dnie potrzebowa�.
� Ale� to niewola, m�j Jasiu! � zawo�a�a Paula. � Nie m�c rozporz�dzi� si�
swobodnie ka�d�
godzin� swego �ycia jest to okropne! Tym razem uczu� si� nieco zdziwionym.
� Ale jak�e! � rzek� � czy� mo�na w jakimkolwiek kierunku pracowa� inaczej? I ty
pewno,
kuzynko, aby nauczy� si� tyle, ile umiesz, musia�a� wiele i systematycznie
pracowa�...
� O! ja epartank�. jestem! Ile� to nocy bezsennych i dni samotnych... Zreszt�,
wszystko
przychodzi mi z �atwo�ci� i uczenie si� jest najwy�sz� moj� rozkosz�!
Szafirowe oczy jej pali�y si� za mg�� z�ocistych wisiork�w, gdy Mirewicz na
dobre ju�
odchodz�c i r�k� ca�uj�c m�wi�:
� Co za szcz�cie, Paulo, wraca� po pracy do domu z my�l�, �e si� tam znajdzie
tak�, jak ty,
kobiet�.
Wieczorem, w porze zapalania �wiate�, Mirewicz i Paula wr�cili z parogodzinnej
przechadzki
w celu studiowania miasta przedsi�wzi�tej. Miasto wcale od wczoraj nie
wypi�knia�o, a jednak
w powierzchowno�ci Mirewicza wczorajszego niesmaku i znudzenia nie by�o ani
�ladu. Owszem,
weso�o i z �ywo�ci� ruch�w, kt�re go o lat dziesi�� odm�adza�y, przenosi� on z
przedpokoju do
bawialni podr�n� bibliotek� kuzynki, w czym dopomaga�a mu ona �miej�c si�,
podskakuj�c,
swawol�c. Dziw a� zdejmowa� na widok tej kobiety, kt�ra trzydziestu lat �ycia
dobieg�szy, takie
ju� koleje przebywszy, tyle nocy bezsennych i dni samotnych nad nauk� straciwszy
zachowa�
mog�a tak� wdzi�czn�, mi��, m�odziutk� weso�o��. Istotnie, musia�a to by� natura
nadzwyczaj
energiczna i spr�ysta! Uwag� t� Mirewicz uczyni� g�o�no, gdy ju� wszystkie
ksi��ki do bawialni
wniesionymi zosta�y, a potem Anna doko�a sto�u w jadalni krz�taj�ca si� s�ysze�
przesta�a weso�e
ich g�osy. Ucichli jako�... II
W �adnym domku z �adnym ogr�dkiem, kt�ry by� przedmiotem marze� Mirewicz�w,
w niewielkim i nader skromnie urz�dzonym pokoju panowa� przedwyjazdowy widocznie
nie�ad.
Dwie osoby zajmowa�y si� tam pakowaniem w t�umoki po�cieli, sukien i ksi��ek.
Jedn� z os�b
tych by�a J�zefa Skiwska, drug� siostra jej, pi�tnastoletnia Helka, �adne, �ywe
dziewcz�, z bardzo
poj�tnymi, bystrymi oczami i cer� twarzy, jak u siostry, przyblad�� nieco i
zm�czon�. Pracowa�y
zawzi�cie, ale nied�ugo, bo wcale niewielkie bogactwa do dw�ch niewielkich
t�umok�w
zapakowywa� im przysz�o. W jednym pomie�ci�a si� po�ciel i odzie�, drugi
nape�nionym zosta�
ksi��kami. Tym to ostatnim wy��cznie zajmowa�a si� Helka. Drobne jej r�ce
zr�cznie u�o�y�y
biblioteczk� t�, z�o�on� w znacznej cz�ci z przer�nych szkolnych podr�cznik�w,
po czym
przysiad�a obok t�umoka na ziemi i twarz opar�szy na d�oni zamy�li�a si� smutnie.
J�zefa �ci�gaj�c
ta�my swego t�umoka na siostr� spojrza�a.
� A to� co, Helciu? czego p�aczesz?
Po twarzy dziewczynki p�yn�y istotnie �zy. Otar�a je szybko i z zawstydzeniem.
W g�osie
starszej siostry dos�ysza�a niezadowolenie.
� Nic to, J�ziu, nic! �al mi si� zrobi�o pokoiku tego, ogr�dka... Wszystkiego!
� Ogr�dka! � powt�rzy�a J�zefa � wiesz dobrze, �e nie masz jeszcze prawa my�le�
o kwiatkach. Dop�ki by�y, mog�a� bawi� si� nimi, gdy ich nie b�dzie, powinna�
umie� nie my�le�
o nich. Helka potakuj�co wstrz�sn�a g�ow�, ale usta jej dr�e� zacz�y od
t�umionego �alu.
� Widzisz, J�ziu � zacz�a � tam w Onwilu wszyscy nieznajomi b�d�, wszystko
cudze i... sama
m�wi�a�, �e b�dzie nam daleko, daleko gorzej ni� tu...
Zamkn�wszy t�umok J�zefa wyprostowa�a si� i odrzek�a:
� Mieszkanie nasze b�dzie cia�niejsze i ciemniejsze i jedzenie gorsze