14576

Szczegóły
Tytuł 14576
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14576 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14576 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14576 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ondrej Neff Prawda o Piekle W ciemno�ci pod sk�rzanym kapturem zab�ys�o o�lepiaj�ce �wiat�o, kiedy kat zamkn�� obw�d i uwolnione dwa tysi�ce wolt zamieni�y m�zg Bezpalcego Maria w misk� owsianki. No to jestem w niez�ym g�wnie - brzmia�a ostatnia my�l, my�l, jak� umieraj�cy m�zg zdo�a� jeszcze wyprodukowa� zanim po prostu zawrza� i zacz�� parowa�, i ju� by�o po wszystkim, a Bezpalcy Mario jako osoba, najzwyczajniej przesta� istnie�. Mimo wszystko, nie ockn�� si� w g�wnie, jak domniemywa�, lecz w piekle. "Gdzie ja jestem?" my�la� gor�czkowo, kiedy ju� si� troch� rozejrza�. Sta� po �rodku czego�, co wygl�da�o jak ma�a kancelaria. Urz�dnicze biurko, za biurkiem urz�dniczy facecik o puco�owatych policzkach i wodnistych oczkach. Po lewej i po prawej jakie� katalogi. - W piekle - odrzek� facecik zupe�nie oboj�tnie. - Tak to wygl�da, Bezpalcy Mario, ockn��e� si� w piekle. Mario got�w by� uwierzy�. - Fakt, jedzie tu i�cie piekielnie. - To ty tak �mierdzisz - poprawi� go urz�dnik. Si�gn�� do kieszeni i poda� mu lusterko. - Jeszcze ci si� g�owa dymi. Straszne �wi�stwo, to krzes�o elektryczne. Straszne. Mario spojrza� w lusterko i a� przestraszy� si� czarnej spalenizny. - To mnie te kurwy urz�dzi�y. - Ano urz�dzi�y. Oddawaj lusterko... - za��da� urz�dnik. - I tak wyszed�e� na tym nie najgorzej. W przeciwie�stwie do Chi�czyka w Pottsville. Po tej k�pieli w kwasie wygl�da� zdecydowanie gorzej. - Sam tam wpad�! - Jasne... I sam sobie zwi�za� r�ce stalowym drutem, co? Na plecach? - A sk�d wy to mo�ecie wiedzie�? - dziwi� si� Mario. Przed s�dem o sprawie z Pottsville nie by�o nawet najmniejszej wzmianki. To by�a �wietnie zrobiona fucha. Do s�du trafi�y jedynie te spaprane. W por�wnaniu z tymi za�atwionymi sprawnie du�o ich nie by�o. Mo�e raptem jedna z�a na pi�� dobrych. Niestety, i tak wystarczy�y, �eby pos�a� Maria na krzes�o. - C�, w firmie by�em numero duo. Numero uno jest Holender. Temu to si� nigdy nic nie posra�o. Taki cholerny spryciarz, �e w policyjnych kartotekach nie by�o nawet jego nazwiska! Mario nie zazdro�ci� Holendrowi sukces�w, ani pozycji w firmie. Nie zazdro�ci� mu lasek, ani kasy. Lubi� go. W sumie, by� to jedyny cz�owiek, kt�rego Mario w swym �yciu polubi�. I na to krzes�o poszed� w�a�nie przez niego. Wykpi�by si� do�ywociem, gdyby podkablowa� Holendra. Tylko, na choler� komu takie �ycie, kiedy Holender, jego przyjaciel, mia�by gni� w celi obok! Ju� lepszy szybki koniec. Mo�liwe, �e zmieni�by zdanie, gdyby wiedzia�, �e piek�o to jednak nie s� �adne bajki, i �e w nim wyl�duje. - My tu widzimy wszystko - powiedzia� urz�dnik. - R�wnie� to, �e srasz ze strachu a� po swe zw�glone uszy. - W�a�nie, �e nie sram - sk�ama� Mario. - W�a�nie, �e tak - urz�dnik kiwn�� g�ow� i wsta�. - Ka�dy sra. Kto by si� powstrzyma�, po tym wszystkim, czego si� o piekle nas�ucha�. Okr��y� biurko i podszed� do najbli�szej szafy z segregatorami. Otworzy� j�, a wewn�trz ukaza� si� wspaniale wyposa�ony barek. - Burbon, szkocka? Mo�e gin? - A niby co to ma by�? - Co to ma by�? Powitanie w piekle! *** W piekle by�o zajebi�cie. Urz�dnik by� jednym z niewielu go�ci, z kt�rymi Mario mia� kontakty s�u�bowe. Poza tym - wsz�dzie laski, pi�kne, weso�e, zadbane, no i do�wiadczone! Do�wiadczone do tego stopnia, �e przebija�y wszystko, czego Mario kiedykolwiek spr�bowa�, czy chocia� widzia�. Grzesznice? Gdzie tam, diablice. Kiedy zat�skni� za kumplami, zaprowadzi�y go do nich. Spotka� tu wielu swoich starych znajomk�w. Ci mu dopiero pokazali najwa�niejsze - ci�gn�y si� tu d�ugie kilometry ulic, wy��cznie dancingi, kasyna i burdele. �ycie w piekle to by�a jedna wielka impreza, jak to sobie Mario podsumowa�, o wiele lepsza ni� cokolwiek tam, na g�rze. Po pijactwie cz�owiek nigdy nie rzyga�, a wacek na rozkaz trzyma� baczno��. Po kilku dniach zorientowa� si�, �e to, co widzia� wok� siebie, to jest zaledwie niewielka cz�stka wi�kszej instytucji. By� to zaledwie dystrykt oddany: "heteroseksualnej cz�ci w�oskiej mafii ze wschodniego wybrze�a". Dowiedzia� si�, �e jego stary, dobry kumpel z Pottsville, Chi�czyk (z gangu Zielony Smok) jest w piekle chi�skim, przy czym twarz zachowa� tak�, jak w chwili k�pieli w kwasie. Diab�y by�y zachwycone. B�jki i strzelaniny na granicach dystryktu nie tylko nie by�y zabronione, ba! by�y wr�cz wspania�� rozrywk�. Rany od no�a, kuli, a wreszcie i od granat�w, czy miotacza p�omieni goi�y si� b�yskawicznie, a o jakimkolwiek umieraniu nie mog�o by� mowy. By�o nie by�o, m�wimy przecie� o �yciu po�miertnym! Po pi�ciu tygodniach w piekle Mario zacz�� si� jakby troch� dziwi�. Odszuka� tego urz�dnika z biura meldunkowego. Jak si� okaza�o, by� to poddiabe� sz�stej kategorii, a nazywa� si� Popelstein. - Wie pan, panie Popelstein - zwierza� si� Mario - dziwi mnie, czemu piek�o tam, na g�rze, ma tak� z�� opini�. �e tylko wieczne m�ki, d�ganie wid�ami i gotowanie w smole. To same brednie! Przecie� tu jest super! Chla�sko, dupy i zadymy z Ruskimi i Chi�cami! - C�, drogi Mario, taka jest polityka firmy. Panu Lucyferowi raczej nie zale�y, �eby trafia�a tu ka�da jedna pipa. Nam tu potrzeba wy��cznie swoich ch�opak�w. No i w zwi�zku z tym nasz szef, pan Lucyfer... - Popelstein zni�y� g�os. Wida� by�o, �e si� szefa boi - ...wymy�li� antypropagand�. - Antypropagand�? - Dok�adnie! Wieczna kara, odp�ata za grzechy i podobne bulszity. I wiesz, �e na ten bulszit leci dziewi��dziesi�t pi�� procent �wiatowej ludno�ci? - Serio? - Pewnie - zachichota� Popelstein. - tylko pi�� procent z nich ma jaja na tyle, �eby na ca�� t� moralno�� sra� r�wno i grzeszy�, jak si� patrzy. I to s� go�cie, na kt�rych nam zale�y. - Zale�y? - dopytywa� Mario, nie do ko�ca rozumiej�c, o co chodzi. - Przecie� wam, jako personelowi, powinno to zwisa�... - Personelowi? Mato� z ciebie, Mario! Jeste�my diab�y! Siedzimy tu od samego pocz�tku. �ci�gamy was na d� wy��cznie dla zabawy. - Wi�c my, kryminali�ci... - ...kurwy, z�odzieje, politycy, aktorzy i pismaki jeste�cie zabawni. Dostarczacie nam rozrywki, wi�c wpuszczamy was do piek�a. Innych posy�amy... - ...w dup� ciemn� - dopowiedzia� Mario. - Nie. Do nieba. Niebo jest na g�rze, jest tam wi�cej miejsca i wszystkie te pipy si� tam zmieszcz�. - Jezu Chryste... - A tak, ten myd�ek te� tam siedzi. - W niebie? - No przecie�, �e w niebie! - chichota� dalej Popelstein. Nagle spowa�nia�. - Ale, ale, pami�taj, �e �ycie to nie je bajka. �e jak ju� si� tu dosta�e�, to ci� nie mo�emy st�d na zbity ryj wypieprzy�! - Bez jaj! Niby co m�g�bym zrobi� TUTAJ, �eby sobie zaszkodzi�? Jak� dupci� zaliczy�, co ukra��, kogo kropn��? - Na przyk�ad... - Popelstein pokr�ci� g�ow� - na przyk�ad m�g�by� komu� wygada�, jak tu jest NAPRAWD�. - Komu wygada�? - dopytywa� Mario niezbyt rezolutnie. - Przecie� tutaj ka�dy i tak to wie... - Kretyn! Jasne, �e nikomu tutaj. Ale tam, na g�rze... Tam m�g�by� wygada�... "Na przyk�ad Holendrowi", pomy�la� nagle Mario. Jego jedynemu przyjacielowi, kt�ry potrafi� wykr�ca� najbardziej niesamowite numery i nigdy nie da� si� z�apa�. *** W piekle czas p�yn�� szybko. Mario ani si� obejrza�, jak �wi�towa� pi�t� rocznic� swego przybycia do piek�a. Im d�u�ej tu siedzia�, tym bardziej mu si� podoba�o, i nie m�g� si� doczeka� chwili przybycia swego przyjaciela, Holendra. W ko�cu tam, na g�rze, czas te� szybko biegnie, a przy takim zaj�ciu zawsze mo�e si� przytrafi� jaka� kulka w plecy. Od czasu do czasu wyskakiwa� na drinka z Popelsteinem. Bardzo si� polubili i pewnego razu Mario opowiedzia� Popelsteinowi o Holendrze i o tym, jak bardzo cieszy si� na spotkanie z nim. Go�ci tego formatu ma�o kiedy spotyka si� nawet TUTAJ. Tyle tylko, �e przez ten ca�y profesjonalizm ani kulka, ani zb��kana kulka, ani schwytanie nie wydaj� si� zbyt bliskie, �ali� si� Mario. - No to ci� musz� rozczarowa� - powiedzia� Popelstein. - Hm... - A tak. Holender dosta� raka i zosta� mu raptem rok �ycia. - To �wietnie! - krzykn�� Mario. O tak, NIE kulka, ale rak - ca�y on! Dopiero CHOROBA zdo�a�a go dopa��. Mario poczu� ogarniaj�c� go rado��. - Czyli, �e Holender pojawi si� tu nied�ugo! - Przypuszczam, �e w�tpi�. On o tym nowotworze wie ju� od trzech lat i w tej chwili odprawia pokut� za swe czyny. Za w�asne pieni�dze wybudowa� sierociniec. W ko�ciele le�y krzy�em. Same alleluje i inne bulszity. Mia� tu u nas naprawd� imponuj�ce konto, szacun jak si� patrzy, tylko �e teraz i tak g�wno z tego, kiedy si� cz�owiek skazi pokut�. Po ptokach, przez tak� pokut� to ma cz�owiek r�wno przesrane - Popelstein pokiwa� smutno g�ow�. Od tego czasu Mario chodzi� jak struty. Nie my�la� o niczym innym, tylko jak ostrzec Holendra. Na szcz�cie, mia� ju� tu na dole do�� znajomo�ci i jeden fa�szerz pieni�dzy, Pat Golonka, zgodzi� si� pom�c. - Musisz si� wypu�ci� do starego, �ydowskiego piek�a - szepta� mu Golonka. - Znajdziesz tam facia imieniem Judasz. On ci powinien pom�c. - Jak go poznam? - Ma na szyi �lad po p�tli, rozumiesz, go�� si� powiesi�. I ca�y czas liczy srebrn� kas�. Ale nie mo�e si� bidny, doliczy�. Lekki przyg�up, ale jak m�wi�, pomo�e ci. Bezpalcy Mario znajdowa� si� ju� w takim stanie psychicznym, �e got�w by� nawet pos�ucha� tak ciemnego typka, jakim bez w�tpienia by� Pat Golonka. Z�apa� wi�c taks�wk� i natychmiast pojecha� do starego, �ydowskiego piek�a. Judasza znalaz� bez problemu. Siedzia� w jednej knajpie, liczy� srebrniki, a brunatny �lad po powrozie na szyi by� doskonale widoczny nawet w tak n�dznym �wietle, jakie dawa�a olejowa lampka. Judasz wys�ucha� spokojnie, o co chodzi. - Zrobi� to dla ciebie, �aden problem. - Za ile? - spyta� Mario i czeka�, ile srebrnik�w Judasz mu za�piewa. - Zrobi� to za darmo. - Bez jaj. To by by� dobry uczynek, nie chcia�bym, �eby� sobie nachlapa�. Chcesz kasy? - Nagle przysz�o mu do g�owy, �e masa tych antycznych go�ci to przecie� cioty. - Bo chyba nie chcesz, �ebym ci... - Nie martw si� - powiedzia� Judasz - zapewniam ci�, �e zamierzam to zrobi� dla SIEBIE, nie dla ciebie... Um�wili si�, �e spikn� si� za p� godziny w uliczce za knajp�. Mario a� ca�y chodzi�, bo ba� si�, �e Judasz go koncertowo oleje, ale okaza�o si�, �e to jednak solidna firma. Przyszed�, a z nim jeszcze jeden go��, te� zawini�ty w jakie� prze�cierad�o. Mario u�wiadomi� sobie, �e wszystkie antyczne cioty tak si� ubieraj�. Wprowadzili go przez bram� na ma�e podw�reczko, na �rodku kt�rego znajdowa�a si� studnia. - Skacz - powiedzia� Judasz. - Pierdol si� - obruszy� si� Mario. - Jak chcesz, ale tylko w ten spos�b dostaniesz si� na Ziemi�. - O tym w zasadzie nie my�la�em... mo�e... da�oby si� jako� zatelefonowa�? Albo wys�a� list? - To by ci nic nie da�o. Nie by�oby efektu. Musisz sam, jako zjawa. Nic si� nie b�j, na Ziemi nie zostaniesz. To ci mog� zagwarantowa�. Mario pomy�la� o biednym Holendrze, kt�ry po tak udanym �yciu mia� teraz wszystko straci� przez jak�� g�upi� pokut� i charytatywne bzdety. Nabra� wi�c powietrza do p�uc i skoczy�. I zn�w by�o to tylko jedno kr�tkie migni�cie, jak wtedy, kiedy pod kapturem rozb�ysn�� mu w oczach elektryczny �adunek ze �mierciono�nego krzes�a. Dojrza� jeszcze towarzysza Judasza, go�ciowi rozwin�o si� prze�cierad�o i w �wietle pochodni Mario dostrzeg� twarz Popelsteina. *** Kancelaria nie wygl�da�a jak ta, w kt�rej Mario zawar� znajomo�� z Popelsteinem. Urz�dnik by� inny, najwyra�niej jaki� �ydek, jak Mario os�dzi�. Mia� chud� g�b� i przenikliwe oczka, jak handlarz na targu, co to potrafi przewierci� cz�owieka samym spojrzeniem. - Gdzie ja jestem? Na Ziemi - spyta� Mario. - Twoje pos�annictwo sko�czy�o si� po trzech latach. Nie, nie jeste� na Ziemi. - �e co?! Trzy lata by�em na Ziemi? - Tak by�o, zaprawd�. - No to jak to jest, �e nic z tego kompletnie nie pami�tam? - Zosta�e� obdarzony �ask� zapomnienia. Ale pomog� ci. Ca�e trzy lata g�osi�e� na ziemskim padole. - Co g�osi�em? - S�owo Bo�e. Z nadludzkimi sukcesami. Czyni�e� cuda. Zast�py pod��a�y za tob�. Zbawi�e� miliony dusz. Zyska�e� prawo wst�pu do Kr�lestwa Niebieskiego. - Chwilunia... Przecie� ja nale�� do piek�a. - Ju� nie, bracie. Nale�a�e�. Grzechy zosta�y odkupione. - Ale pan Judasz i pan Popelstein... W tym momencie poci�g�a twarz u�miechn�a si� smutno. - Popelstein... Lucyfer ma wiele r�nych imion, bracie. Jednym z nich jest Pokuszenie. Te� si� zaczyna na PO. - Czyli to by�a podpucha? - Tak, bracie... Kusiciel podda� ci my�l o dobrym uczynku, a Judasz, swym starym zwyczajem, zdradzi�. Powr�ci�e� na �wiat, niczym nowy Mesjasz. A twe ponowne przyj�cie, kryminalisty straconego na krze�le elektrycznym, kryminalisty, kt�ry si� nawr�ci�, sprawi�o, �e ocali�e� miliony dusz. I to w chwili, kiedy wydawa�o si� ju�, �e ca�y �wiat sko�czy w obj�ciach piek�a! Zaprawd�, we w�a�ciwym momencie Judasz z Kusicielem przywr�cili ci� �wiatu... Ju� tu prawie nikt nie trafia�, podczas gdy na dole, w piekle, robi�o si� zbyt t�oczno... - A Holender? - Nie l�kaj si�. Zmar� w stanie g��bokiej �aski i przyby� dos�ownie chwil� przed tob�. Go�� o mizernym wygl�dzie uczyni� gest b�ogos�awie�stwa. Mario dostrzeg� w jego d�oniach dziury. B�d�c W�ochem, a wi�c i katolikiem, wiedzia�, co oznaczaj�. - Ty jeste� Chrystus... - wyszepta�. - Zgadza si�, bracie. - Chuda twarz u�miechn�a si� znowu. - Mog� ci� zapewni�, �e te dwa miglance te� mnie tak podesz�y, a ja da�em si� r�wnie idiotycznie z�apa�. To ju� dwa tysi�ce lat i... dalej jestem ostro wkurwiony. Co pocz��, bracie, jest jak jest. A poniewa� nie jestem zdolny do k�amstwa, nie b�d� ci� zapewnia�, �e ci si� tu spodoba. Jezus Chrystus podszed� do szafki, otworzy� j�, wyci�gn�� z niej nie pierwszej �wie�o�ci pokutn� w�osiennic� i ga��zk� palmow�, Mariowi, kt�ry sta� oniemia�y, pom�g� si� przebra� i powi�d� go do nieba, gdzie obrzydliwie �mierdzia�o kadzid�o, a z ka�dej strony dolatywa�y kwicz�co-rz꿹ce anielskie �piewy, po�r�d kt�rych najfa�szywiej brzmia�o "Alleluja" Holendra, i gdzie Bezpalcy Mario nudzi� si�, nudzi� i nudzi�, a� po wieki wiek�w amen. Z j�zyka czeskiego prze�o�y� brat Konrad Ba�kowski