14539
Szczegóły |
Tytuł |
14539 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14539 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14539 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14539 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Skrywiec i Guisel
Roger Zelazny
Tłumaczenie Paweł Jendrych, Krzysztof Kurek
tyt.oryg. "The Shroudling and the Guisel"
Opowiadanie to podejmuje sprawy Merlina, syna Corwina, tak jak
pozostawiłem go na końcu "Księcia Chaosu", dziesiątego i
ostatniego
tomu mojego cyklu Amber.Jako książę Amberu ze strony ojca oraz
książę Chaosu od strony matki, Merlin ma pewne problemy - nie
najmniejszym z nich jest to, iż znajduje się w linii sukcesji do
zwolnionego dopiero co Tronu Chaosu. Nie jest to pozycja, którą
zamierzał zająć. Czuł, iż jest bezpieczny w tym względzie dzięki
liczbie pretendentów znajdujących się przed nim. Niestety,
ostatnimi
czasy zaczęli oni ginąć, generalnie z innych niż naturalnych
przyczyn. Podejrzewa, że jego matka, Dara, oraz przyrodni brat,
Mandor, maczali w tym palce. Jednakże przeciwstawił się im w
pojedynku na magię, w skutek którego musieli oni po raz kolejny
przemyśleć sprawę usadzenia go na tronie. Czy Merlin wymknął się
im
spod kontroli na dobre, czas pokaże. Tymczasem udał się on do
jednego z domów gościnnych Mandora, mając nadzieję na dobrze
przespaną noc.
Przebudziłem się w ciemnym pokoju, kochając się z kobietą, chociaż
nie pamiętam bym szedł z nią do łóżka. Życie potrafi być dziwne.
Czasami też wyjątkowo słodkie. Nie miałem chęci niszczyć naszego
wspólnego spotkania, więc kontynuowałem dalej i dalej to co
robiłem,
tak jak i ona, aż dotarliśmy do punktu dawania i przyjmowania,
tego
momentu równowagi i odpoczynku.
Wykonałem gest lewą ręką i nad naszymi głowami pojawiło się małe
światło. Miała długie czarne włosy i zielone oczy, wysoko osadzone
kości policzkowe i szerokie brwi. Kiedy zapłonęło światło,
zaśmiała
się, odsłaniając wampirze zęby. Na jej ustach nie było śladu krwi.
Choć wypadło to nieuprzejmie z mojej strony, sprawdziłem szyję w
poszukiwaniu ran po ugryzieniu.
- Upłynęło dużo czasu Merlinie. - powiedziała miękko.
- Pani, masz nade mną przewagę. - odrzekłem, myśląc usilnie skąd
powinienem ją pamiętać i skąd ona zna mnie.
Zaśmiała się ponownie.
- Niewielką. - odpowiedziała i poruszyła się w taki sposób, aby
rozkojarzyć mnie całkowicie oraz zapoczątkować na nowo cały
łańcuch
pewnych wydarzeń z mojej strony.
- To nie fair. - powiedziałem, wpatrując się w te głębokie oczy,
gładząc jej blade brwi. Było w tym coś przerażająco znajomego, ale
nie mogłem przypomnieć sobie co.
- Myśl - rzekła - gdyż chcę być pamiętaną.
- Ja...Rhanda? - zapytałem.
- Twoja pierwsza miłość. Kiedyś byłeś mój - mówiła uśmiechając się
-
tam w mauzoleum. Tak naprawdę były to dziecięce zabawy. Ale
słodkie,
czyż nie?
- Naturalnie. - odparłem, przeczesując jej włosy. - Nie, nigdy
ciebie nie zapomniałem. Jednak nie spodziewałem się, iż jeszcze
ciebie zobaczę po tym, jak znalazłem list mówiący, że twoi rodzice
zabraniają ci zabaw ze mną...sądząc, że jestem wampirem.
- Ale wszystko za tym przemawiało, mój książę Chaosu i Amberu. Ta
twoja dziwna siła i magia...
Spojrzałem na jej usta, na odsłonięte kły.
- Dziwnie to brzmi, biorąc pod uwagę, że jesteście rodziną
wampirów.
- oznajmiłem.
- Wampirów? Nie, nie jesteśmy wampirami. - zaprzeczyła. - Jesteśmy
ostatnimi ze Skrywców. Pozostało nas tylko pięć rodzin. Żyjemy we
wszystkich odbiciach cieni, stąd do Amberu i dalej, aż do Chaosu.
Przytuliłem ją mocniej, jednocześnie przetrząsając swoją wiekową
wiedzę o niezwykłościach tego świata. Później powiedziałem:
- Wybacz, ale nie mam pojęcia kim są Skrywce.
Jeszcze później odpowiedziała:
- Byłabym zdziwiona, gdybyś wiedział. Zawsze utrzymywaliśmy fakt o
istnieniu naszego gatunku w tajemnicy.
Otworzyła usta i w bladym świetle zobaczyłem, jak jej kły
przeobrażają się w normalne uzębienie.
- Pojawiają się w chwilach namiętności - zauważyła - ale też gdy
muszę się pożywić.
- W takim wypadku używasz ich tak jak wampiry.
- Albo ghoul. - odparła. - Ich ciało jest bardziej pożywne niż
krew.
- Ich?
- Tych, którymi się żywimy.
- A kim oni zazwyczaj są? - zapytałem.
- Tymi, bez których świat byłby lepszy. - powiedziała. - Większość
z
nich po prostu znika. Czasami, po posiłku, jacyś żartownisie
zostawiają kawałki ich ciał.
Pokręciłem głową.
- Pani, nic nie rozumiem. - stwierdziłem.
- Przychodzimy i odchodzimy jak chcemy. Jesteśmy niezauważalnym i
dumnym ludem. Żyjemy według kodeksu honorowego, który chroni nas
przed waszym zrozumieniem. Ci, którzy podejrzewają, że istniejemy,
nie wiedzą gdzie szukać.
- A jednak ty przyszłaś i mówisz mi te rzeczy.
- Obserwowałam ciebie przez większość mojego życia. Nie
zdradziłbyś
nas. Ty także żyjesz według pewnego kodeksu.
- Obserwowałaś mnie przez większość życia? Jak?
Zarzuciliśmy na chwilę rozmowę, ponieważ zbliżała się ta chwila.
Nie
chciałem jej stracić. W końcu, kiedy leżeliśmy obok siebie,
powtórzyłem pytanie. Tym razem była na nie gotowa.
- Jestem mgnieniem cienia w twoim lustrze. - rzekła. - Patrzysz, a
jednak mnie nie widzisz. Mamy swoje ukochane rzeczy, miejsca lub
osoby, którymi jesteśmy zafascynowani i obserwujemy je. Ty zawsze
byłeś moją.
- Dlaczego do mnie przyszłaś Rhando? - spytałem. - Po tylu latach?
Odwróciła wzrok.
- Być może umrzesz niedługo. - powiedziała po jakiejś chwili. -
Chciałam powrócić do tych szczęśliwych dni, które spędziliśmy w
Wildwood.
- Umrę niedługo? Nie przeczę, moje życie pełne jest
niebezpieczeństw. Jestem zbyt blisko tronu, mam jednak silnych
protektorów - i jestem silniejszy niż niektórzy myślą.
- Jak już mówiłam, obserwowałam ciebie. - oznajmiła. - Nie wątpię
w
twoją waleczność. Widziałam jak przygotowujesz różne czary i
utrzymujesz je. Niektórych nawet nie rozumiem.
- Jesteś czarodziejką?
Potrząsnęła głową.
- Moja wiedza w tych sprawach, choć rozległa, jest czysto
akademicka. - odrzekła. - Źródło moich mocy leży gdzie indziej.
- Gdzie? - dociekałem.
Wskazała na moją ścianę. Gapiłem się przez chwilę.
- Nie rozumiem. - powiedziałem w końcu.
- Mógłbyś to wzmocnić? - spytała, kiwając na światełko.
Zrobiłem to.
- Teraz przesuń je w pobliże lustra.
To również zrobiłem. Lustro było wyjątkowo ciemne, tak jak
wszystko
inne w domu gościnnym Mandora, jaki wybrałem by spędzić noc po
naszym niedawnym pojednaniu.
Wstałem z łóżka i podszedłem do lustra. Całkowicie czarne, nie
zawierało odbicia czegokolwiek.
- Osobliwe.
- Nie. - rzekła. - To ja je zamknęłam i zablokowałam zaraz po tym
jak tu weszłam. Podobnie uczyniłam z innymi lustrami w tym domu.
- Weszłaś tutaj przez lustro?
- Tak. Żyję w świecie luster.
- A twoja rodzina? I te cztery inne, które wspominałaś?
- Każde z nas zakłada dom poza granicami przestrzeni odbitej w
lustrze.
- I stamtąd podróżujesz z miejsca na miejsce?
- W rzeczy samej.
- Oczywiście aby obserwować twoje ukochane rzeczy oraz zjadać
istoty, których nie akceptujesz?
- To również.
- Jesteś przerażająca, Rhando. - Wróciłem do łóżka i usadowiłem
się
na brzegu. Ująłem ją za rękę. - Cieszę się, że znów mogliśmy się
spotkać. Szkoda tylko, że nie przyszłaś do mnie wcześniej.
- Przychodziłam. - powiedziała. - Pod osłoną czarów snu mojej
rasy.
- Mogłaś mnie chociaż obudzić.
Kiwnęła głową.
- Chciałabym móc zostać z tobą, lub zabrać ciebie do domu, ale w
tym
okresie twojego życia umiejętnie ściągasz na innych
niebezpieczeństwa.
- Na to wygląda. - zgodziłem się. - Lecz w takim razie dlaczego
tutaj jesteś, pomijając rzecz oczywistą?
- Zagrożenie rozszerza się. Teraz dotyczy także nas.
- Szczerze mówiąc sądziłem, że niebezpieczeństwa w moim życiu
zostały w niewielkim stopniu zażegnane. Przezwyciężyłem próby
przejęcia nade mną kontroli Dary i Mandora i doszedłem z nimi do
niejakiego porozumienia.
- Nie mniej jednak oni wciąż spiskują.
Wzruszyłem ramionami.
- To ich natura. Oni wiedzą, że ja wiem. Wiedzą też, że jestem dla
nich równym przeciwnikiem oraz, że jestem na nich teraz
przygotowany. A mój brat Jurt...wydaje się, że i z nim doszedłem
do
pewnego porozumienia. I Julia...pojednaliśmy się. Razem...
Roześmiała się.
- Julia zdążyła wykorzystać to pojednanie i zwróciła Jurta
przeciwko
tobie. Obserwowałam to. I wiem. Podsyca jego zazdrość dając mu do
zrozumienia, że bardziej zależy jej na tobie niż na nim. Tak
naprawdę chce ciebie usunąć z drogi, wraz z siedmiorgiem innych,
którzy ubiegają się o Tron. Jak również tych, którzy się czają.
Julia chce zostać królową Chaosu.
- Nie jest przeciwnikiem dla Dary. - stwierdziłem.
- Odkąd pokonała Jasrę, ma o sobie wysokie mniemanie. Nie przyszło
jej do głowy, że Jasra po prostu stała się leniwa i przegrała
przez
przypadek, a nie brak mocy. Woli raczej żyć w przekonaniu, że jest
potężniejsza niż w rzeczywistości. To jest jej słabością.
Przymierze
pozwoliło jej uśpić twoją czujność i ponownie obrócić brata
przeciwko tobie.
- Zostałem ostrzeżony i dziękuję ci za to - choć tak naprawdę jest
tylko sześciu kandydatów do Tronu. Ja jestem pierwszy, lecz
ostatnio
pojawiło się pół tuzina nowych pretendentów. Wspomniałaś o
siódmym.
Czy jest ktoś o kim nie wiem?
- Znajduje się w ukryciu. - powiedziała. - Nie znam jego imienia,
chociaż wiem, że widziałeś go w lustrze Suhuya. Znam jego formy,
Chaosu i ludzką. Wiem, że nawet Mandor uważa go za godnego
przeciwnika w kwestii spisków. Z drugiej strony sądzę, że Mandor
jest głównym powodem, dla którego usunął się on do naszej krainy.
Boi się Mandora.
- Zamieszkuje świat luster?
- Tak, jednakże nie jest świadom naszej obecności. Odnalazł nasz
świat przez zupełny przypadek, lecz jest przekonany, że dokonał
niesamowitego odkrycia - tajne drzwi, którymi można się dostać
niemal wszędzie, przez które można zobaczyć niemal wszystko samemu
nie będąc widzianym. Nasz lud umyka jego uwadze, używając zaułków,
których on nie dostrzega, nie mówiąc o wykorzystywaniu. Stał się
przez to znacznie groźniejszym kandydatem do Tronu.
- Jeżeli potrafi podglądać, chociażby podsłuchiwać, przez dowolne
lustro bez ujawniania się...jeżeli może wyjść i zamordować kogoś,
po
czym uciec tą samą drogą - tak, wtedy to rozumiem.
Noc wydała się nagle wyjątkowo zimna. Rhanda rozszerzyła oczy.
Podszedłem do krzesła, na które rzuciłem swoje rzeczy i zacząłem
się
ubierać.
- Tak, zrób to.
- Jest jeszcze coś, prawda?
- Tak. Ów tajemniczy pretendent odnalazł i sprowadził utrapienie
na
naszą spokojną krainę. Gdzieś odnalazł guisela.
- Co to jest guisel?
- Stworzenie z naszych mitów, dawno temu wytępione w świecie
luster.
Ich rodzaj niemal zgładził rasę skrywców. Cała rodzina poświęciła
się, zabijając tego potwora, sądząc, iż jest to ostatni z nich.
Zapiąłem pas i wciągnąłem buty. Podszedłem do lustra i
przytrzymałem
rękę nad jego czarną powierzchnią. Tak, wydawało się być źródłem
zimna.
- Zamknęłaś je i zablokowałaś? - spytałem. - Wszystkie lustra w
posiadłości?
- Ukryty wysłał guisla poprzez lustra, aby zniszczyć dziewięciu
rywali do Tronu. Teraz poszukuje dziesiątego - ciebie.
- Rozumiem. Czy może przełamać twoje zabezpieczenia?
- Nie wiem. Z pewnością nie bez pewnych problemów. Ale nie sądzę.
Jednakże sprowadza zimno. Czai się tuż za powierzchnią lustra.
Wie,
że tutaj jesteś.
- Jak wygląda?
- Skrzydlaty węgorz z wieloma szponiastymi kończynami. Jest długi
na
10 stóp.
- Jeśli go wpuścimy?
- Zaatakuje ciebie.
- Jeśli sami wejdziemy do lustra?
- Zaatakuje ciebie.
- Po której stronie jest silniejszy?
- Wydaje mi się, że tak samo po każdej.
- Niech to piekło pochłonie! Czy można wejść przez inne lustro i
podejść to?
- Może.
- Spróbujmy. Chodź.
Wstała, szybko ubrała się w krwistoczerwone ubrania i podążyła za
mną poprzez ścianę do pokoju, który właściwie był położony kilka
mil
dalej. Jak większość szlachty w Dworcach, mój brat Mandor wolał
utrzymywać swoją rezydencję rozrzuconą. Długie lustro wisiało na
odległej ścianie, pomiędzy biurkiem a dużym zegarem Chaosu.
Zauważyłem, że miał wygrywać kuranty. Świetnie. Wyciągnąłem miecz.
- Nie wiedziałam, że jedno jest tutaj. - powiedziała.
- Jesteśmy w pewnej odległości od pomieszczenia w którym spałem.
Zapomnij o przestrzeni. Przenieś mnie przez lustro.
- Wpierw ciebie ostrzegę. - rzekła. - Według podań nikt nigdy nie
pokonał guisela przy pomocy miecza ani czystą magią. Guisele
potrafią absorbować czary i strumienie mocy. Mogą też przyjąć
straszliwe rany i wciąż żyć.
- W takim przypadku czy masz jakieś wskazówki?
- Odszukaj go, uwięź, niszcz. To może być skuteczniejsze niż próby
zabicia go.
- Dobra, rozegramy to według takich zasad. Jeżeli wpadnę w
prawdziwe
kłopoty, zmiataj stąd.
Nie odpowiedziała, ale chwyciła mnie za rękę i wkroczyła w lustro.
Kiedy podążałem za nią, antyczny zegar Chaosu zaczął dzwonić w
nieregularnych odstępach. Wnętrze lustra wyglądało dokładnie jak
pokój który opuściliśmy. Był jednak odwrócony. Rhanda zabrała mnie
do najodleglejszego punktu lustrzanego odbicia, potem przestąpiła
zaułek.
Wyszliśmy w pokręconym, mrocznym miejscu, wśród wież i wielkich
rezydencji, których nie rozpoznawałem. W powietrzu unosiły się
wici
falujących, poskręcanych linii. Zbliżyła się do jednej, włożyła w
nią wolną rękę i weszła ciągnąc mnie za sobą. Wyłoniliśmy się na
zakrzywionej ulicy, wzdłuż której wiły się budynki.
- Dziękuję... - powiedziałem wtedy. - ...za ostrzeżenie i szansę
na
uderzenie.
Uścisnęła moją dłoń.
- To nie tylko dla ciebie. Robię to także dla swojej rodziny.
- Wiem.
- Nie podjęłabym się tego, gdybym nie wierzyła, że masz szansę
przeciwko temu czemuś. Gdybym zwątpiła, po prostu ostrzegłabym
ciebie i powiedziała co wiem. Pamiętam jednakże ten dzień...wtedy
w
Wildwood...gdy obiecałeś mi, że będziesz moim rycerzem. Wydawałeś
się wtedy naprawdę bohaterski.
Uśmiechnąłem się i wspomniałem ten ponury dzień. Czytaliśmy w
mauzoleum opowieści o rycerskości. W przypływie szlachetności
wyprowadziłem ją na zewnątrz. Grzmiało, a my staliśmy pośród
nagrobków nieznanych śmiertelników - Dennis Colt, Remo Williams,
John Gaunt - i przysięgłem być jej rycerzem, jeżeli kiedykolwiek
będzie tego potrzebować. Wtedy pocałowała mnie, a ja miałem
nadzieję, że naraz wydarzy się coś złego i będę mógł stawić temu
czoła w jej imieniu. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.
Ruszyliśmy do przodu, ona liczyła drzwi. Zatrzymała się przy
siódmych.
- To te. - powiedziała. - Prowadzą przez zaułki do miejsca po
drugiej stronie zablokowanego lustra w twoim pokoju.
Puściłem jej rękę i poszedłem za nią.
- W porządku. Czas na guiselowanie. - I ruszyłem. Guisel
zaoszczędził mi trudu przemykania przez zaułki, wyłaniając się
zanim
dotarłem na miejsce.
Był długi na 10 czy 12 stóp. Z tego co zauważyłem, nie miał oczu,
za
to mnóstwo czułków bijących szybko wokół tego, co wziąłem za
głowę.
Jaskrawo różowy z długim, zielonym pręgiem przecinającym jego
ciało
w jedną stronę i niebieskim w drugą. Uniósł czułki na jakieś 3-4
stopy nad ziemię i zamachał nimi. Zakwiczał i zwrócił się w moją
stronę. Pod spodem miał wielką rekinią szczękę. Zakłapał nimi
kilka
razy i zobaczyłem jego liczne zęby. Z pyska kapała mu zielona, jak
mniemałem jadowita, ciecz, parująca przy zetknięciu z ziemią.
Czekałem, aż podejdzie do mnie. Patrzyłem jak się porusza - szybko
jak się okazało, na licznych małych nóżkach. Trzymałem miecz w
pozycji en garde i taksowałem swoje czary.
Gdy zbliżył się, uderzyłem go Rozpędzonym Buickiem i Płonącą
Szopą.
W każdym przypadku stwór zamierał w bezruchu i czekał, aż czar
dojdzie do celu. Powietrze zlodowaciało i zaczęło parować wokół
jego
ust i korpusu. Wyglądał, jakby spowalniał i trawił moje czary, aż
dokonywał się ich rozkład. Kiedy przestał parować przyspieszył, a
ja
uderzyłem czarem Oszalałych Narzędzi. Raz jeszcze zatrzymał się,
pozostał bez ruchu i parował. Tym razem skoczyłem do przodu i
uderzyłem z całej siły swoim mieczem. Zadzwoniło, ale nic ponadto.
Odskoczyłem z powrotem kiedy poruszył się.
- To zjada moje czary i wydziela mróz.
- Inni też zwrócili na to uwagę. - odpowiedziała Rhanda.
Gdy rozmawialiśmy, bestia zaczęła targać ciałem przesuwając
potworną
szczękę w górę. Stwór rzucił się na mnie. Pchnąłem go w gardziel
mieczem, a jego długie nogi chwyciły mnie pazurami. Szarpnęło mnie
do tyłu gdy kłapnął szczęką, a ja usłyszałem trzask. Z miecza
pozostała mi jedynie rękojeść. Odgryzł mi ostrze!
Wystraszony sięgnąłem do mojej nowej mocy, podczas gdy stwór
szykował się do ponownego ataku.
Otworzyłem bramy spikarda i uderzyłem stworzenie czystą energię,
mającą źródło gdzieś w Cieniu. On znów zamarł, a wokół mnie
powiało
chłodem. Oderwałem się od niego, krwawiąc z dziesiątek małych ran.
Odtoczyłem się i wstałem, ciągle smagając go mocą spikarda.
Próbowałem rozciąć go tym, co zostało z mojego miecza, lecz on
wchłonął mój atak, pozostając bryłką różowego lodu.
Sięgnąłem poprzez Cień i znalazłem nowy miecz. Końcem jego ostrza
nakreśliłem w powietrzu prostokąt z jasnym okręgiem w środku.
Sięgnąłem w niego całą moją wolą i pragnieniem. Po chwili poczułem
kontakt.
- Tato! Czuję cię, ale nie widzę!
- Ghostwheel. - powiedziałem. - Walczę na śmierć i życie. Zapewne
nie tylko swoje, ale i wielu innych. Przybądź, jeśli możesz.
- Próbuję. Jednakże znalazłeś się w dziwnym obszarze przestrzeni.
Jakieś kraty blokują mi możliwość wejścia.
- Szlag!
- Racja. Spotkałem się już wcześniej z czymś takim gdy
podróżowałem.
Nie poradzę sobie z tym od razu.
Guisel ruszył znowu. Próbowałem utrzymać kontakt atutowy, ale
zanikał.
- Ojcze! - krzyknął Ghostwheel. - Spróbuj... - usłyszałem jeszcze
i
straciłem z nim kontakt. Odskoczyłem i spojrzałem na Rhandę. Stała
w
towarzystwie dziesiątek innych skrywców. Wszyscy ubrani w czarne,
białe lub czerwone szaty. Zaczęli intonować dziwną, żałobną pieśń.
Tak, jakby mojej walce był potrzebny jakiś mroczny podkład
muzyczny.
Zdawał się jednak spowalniać guisla, a we mnie obudził wspomnienia
z
przeszłości. Odrzuciłem głowę w tył i zawyłem. Było to wołanie,
jakie usłyszałem w pewnym śnie i na zawsze pozostało w mej
pamięci.
Przybył mój przyjaciel.
On/ona/ono - nigdy nie byłem pewien. Kergma - żywe równanie -
przybył wślizgując się z wielu stron jednocześnie. Czekałem i
patrzyłem jak składa się w całość. Kergma był towarzyszem moich
dziecięcych zabaw, tak jak Glait i Gryll.
Rhanda westchnęła - zapewne rozpoznała istotę, która mogła dostać
się wszędzie. Kergma krążył teraz wokół jej ciała w geście
przywitania, a potem podpłynął do mnie i uczynił to samo.
- Przyjaciele! Jak wiele czasu minęło nim ponownie wezwaliście
mnie
do zabawy! Tęskniłem za wami.
Guisel dźwignął się naprzód zaczynając przełamywać pieśń skrywców.
- To nie zabawa. - odpowiedziałem. - Potwór zniszczy nas
wszystkich
jeśli my nie przygwoździmy go pierwsi.
- Zatem muszę to rozwiązać. Wszystko co żyje jest równaniem,
złożonym kwantem wiedzy. Mówiłem ci to dawno temu.
- Tak. Spróbuj. Proszę.
Bałem się ponownie strzelić w bestię mocą spikarda, podczas gdy
Kergma nad nią pracował. Nie chciałem mu przeszkodzić w
obliczeniach. Trzymałem miecz i spikarda w gotowości, wycofując
się
powoli. Skrywce cofały się za mną.
- Zabójcza równowaga. - rzekł w końcu Kergma. - Ma wspaniałe
równanie życia. Użyj teraz swojej zabawki by go powstrzymać.
Znów zamroziłem guisla spikardem. Skrywcy śpiewali. Po chwili
Kergma
powiedział:
- Jest broń, która w odpowiednich okolicznościach może zniszczyć
to
coś. Musisz jednak po nią sięgnąć. Jest to składane ostrze, które
miałeś już w rękach wcześniej. Wisi na ścianie w jednej knajpce,
gdzie kiedyś piłeś z Lukiem.
- Miecz Migbłystalny? - spytałem. - Załatwi to?
- Kawałek po kawałku w sprzyjających okolicznościach.
- Znasz te okoliczności?
- Rozwiązałem je.
Ściskając miecz uderzyłem guisla mocą spikarda. Zakwiczał i
zamarł.
Odrzuciłem starą broń i sięgnąłem daleko, daleko przez Cień w
poszukiwaniu nowej. Czułem, że zajmie mu to dużo czasu, więc
dodałem
moc spikarda do własnej i wkrótce go znalazłem. Raz jeszcze
trzymałem w rękach lśniący, składany Miecz Migbłystalny.
Ruszyłem do ataku, lecz Kergma mnie powstrzymał. Smagnąłem więc
stwora ponownie energią spikarda.
- Nie tak, nie tak.
- Więc jak?
- Potrzebna nam wariacja Dysona na równanie lustra.
- Pokaż mi.
Wokół nas wystrzeliły w górę ściany luster, zamykając się wokół
mnie, guisla i Kergma. Unieśliśmy się w powietrze i poszybowaliśmy
do środka kuli. Wszędzie na ścianach były nasze odbicia.
- Zrobione. Atakuj, ale uważaj aby nie dotknął ścian.
Uderzyłem drzemiącego guisla Mieczem Migbłystalnym. Ponownie wydał
z
siebie dźwięk dzwonu i pozostał nieruchomy.
- Poczekaj. - powiedział Kergma. - Niech odtaje.
Zaczekałem więc aż zaczął się ruszać, co oznaczało że wkrótce mnie
zaatakuje. Nic nie jest łatwe. Z zewnątrz dobiegały niknące
dźwięki
pieśni.
Guisel doszedł do siebie szybciej niż sądziłem, ale szybkim
cięciem
pozbawiłem go połowy głowy. Odrąbany kawałek rozdzielił się na
cienkie płatki, które odleciały w różnych kierunkach.
- Caloo! Callay! - zawołałem i ciąłem, usuwając drugi kawałek
ciała
z prawej strony. Ponownie, odcięty kawałek rozdzielił się w locie.
Potwór znów zbliżył się, a ja ciąłem raz jeszcze. Za każdym razem,
gdy wijąc się docierał do ściany, przeszkadzałem mu przy pomocy
miecza i ciała. Wypychałem go na środek tnąc i dźgając. Raz po raz
wracał do ściany. Za każdym razem moja odpowiedź była podobna. Ale
wciąż nie umierał. Walczyłem tak długo, aż zaledwie końcówka ogona
wiła się przede mną.
- Kergma, wysłaliśmy większą część tego czegoś w nieskończoność.
Czy
mógłbyś teraz przejrzeć to równanie? Wtedy za pomocą spikardu
pomógłbym ci stworzyć następnego guisla dla mnie - takiego, który
znajdzie nadawcę i potraktuje go jak zwierzynę.
- Też tak myślę. - powiedział Kergma. - Rozumiem, że pozostawiłeś
ten ostatni kawałek, aby nowy go pożarł?
- Tak właśnie to planowałem.
I tak też zrobiliśmy. Nim opadły tafle szkła o moje nogi niczym
kot
ocierał się nowy guisel - czarny z czerwonymi i żółtymi pasami.
- Idź i znajdź tego, co się ukrywa. - rozkazałem. - I zwróć mu
wiadomość.
Wyruszył, wpełzł w zaułek i znikł.
- Co zrobiłeś? - zapytała Rhanda, więc wytłumaczyłem jej.
- Ukryty będzie cię teraz uważać za najgroźniejszego z rywali. -
powiedziała. - Jeśli przeżyje. Możliwe, że zwiększy wysiłki
przeciw
tobie, zarówno w subtelności jak i gwałtowności.
- To dobrze. - rzekłem. - Mam taką nadzieję. Lubię wymuszać
konfrontacje. Zapewne nie będzie się już czuł bezpiecznie w twoim
świecie. Nigdy nie wiadomo, kiedy nowy guisel może wyruszyć na
polowanie.
- Zgadza się. - powiedziała. - Jesteś moim rycerzem... - i
pocałowała mnie.
Właśnie wtedy, zupełnie znikąd pojawiła się łapa i opadła na
miecz,
który dzierżyłem. Druga łapa machnęła mi przed nosem dwoma
świstkami
papieru. Zabrzmiał miękki głos:
- Ciągle pożyczasz ten miecz, a tego nie podpisujesz. Łaskawie
proszę cię Merlinie, zrób to teraz. Ten drugi zwitek jest za
poprzedni raz. - W połach płaszcza znalazłem długopis i
podpisałem,
a kot zmaterializował się w całości.
- Należy się 40 dolców. - powiedział. - Cena wynosi 20 dolców za
każdą godzinę lub jej część na migbłysk.
Przekopałem kieszenie i wyciągnąłem należną sumę. Kot uśmiechnął
się
i zaczął znikać.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność. - powiedział przez
uśmiech.
- Wpadnij kiedyś. Następny drink na koszt firmy. I przyprowadź
Luka.
Ma wspaniały baryton.
Zauważyłem, że wraz z kotem zniknęła cała rodzina skrywców.
Zbliżył się Kergma.
- Gdzie inni - Glait i Gryll?
- Zostawiłem Glaita w lesie. - odpowiedziałem. - Choć równie
dobrze
może być teraz w wazie Pana Wiatrów, w muzeum Grambla gdzieś w
domenie Sawalla. Jeśli go spotkasz, powiedz mu, że ta duża rzecz
mnie nie zjadła. Pewnego wieczoru wypijemy razem ciepły mleko i
opowiem mu kilka historii. Natomiast Gryll, jak sądzę, pracuje
teraz
u mojego wujka Suhuya.
- Ah, Pan Wiatrów...to były dni. - powiedział. - Tak, musimy
kiedyś
znów się zebrać i zabawić. Dziękuję, że mnie wezwałeś. - To
rzekłszy
odpłynął w wielu kierunkach jednocześnie i już go nie było, tak
jak
i innych.
- Co teraz? - spytała Rhanda.
- Ja wracam do łóżka. - zawahałem się. - Idziesz ze mną?
Też się zawahała, w końcu kiwnęła głową.
- Skończymy noc tak, jak ją zaczęliśmy. - powiedziała.
Przeszliśmy przez siódme drzwi, a Rhanda zdjęła blokadę z lustra.
Wiedziałem, że obudzę się sam.
Roger Zelazny