14501

Szczegóły
Tytuł 14501
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14501 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14501 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14501 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J.D. Robb Świadek śmierci W epoce, gdy czas wolny spędza się poza naszą planetą morderstwo na scenie może bardziej fascynować niż przerażać... 1 Morderstwo od zarania dziejów budziło ciekawość. Przerażało, bywało wzniosłe, czasem wywoływało ponury uśmiech lub cichy smutek, ale zawsze i wszędzie fascynowało, będąc pożywką dla sensacji, czy to w świecie realnym, czy też w świecie fikcji. Od wieków przecież zapewniało one teatrom pełne widownie. Już starożytni Rzymianie tłoczyli się przy wejściu do Koloseum, pragnąc zobaczyć walki gladiatorów rąbiących się nawzajem na krwiste kawałki. Uwielbiali też, urozmaicając sobie szarzyznę dnia powszedniego, patrzeć na bezbronnych chrześcijan, ochoczo rzucanych na pożarcie lwom. Odbywało się to przecież przy wiwatach tłumów. Wynik nierównej walki był bardziej niż oczywisty i nikomu tak naprawdę nie zależało na tym, by choć raz chrześcijanie odnieśli zwycięstwo. Publiczność z góry znała rozstrzygnięcie, pragnęła więc tylko krwi i rzezi. Ludzie wracali do domów zadowoleni, przekonani, że dobrze wydali pieniądze, a co najważniejsze w takich momentach - czuli, że żyją. Obejrzawszy akt mordu, mieli podstawy, by sądzić w głębi duszy, że ich problemy nie są aż tak poważne. Natura ludzka i potrzeba tego rodzaju rozrywki nie zmieniły się wiele w ciągu jednego czy dwóch tysiącleci. Lwy i chrześcijanie dawno już przeszli do lamusa historii, ale w roku 2059, pod koniec zimy, morderstwo nadal stanowiło smakowitą pożywkę dla mediów. Oczywiście w bardziej cywilizowanej niż przed wiekami formie. Problemy zbrodni i kary stanowiły kwintesencję pracy porucznik Eve Dallas, a morderstwa interesowały ją szczególnie. Tego wieczoru pani porucznik zasiadając w przepełnionym widzami teatrze, zamierzała jednak oglądać morderstwo na niby, dla rozrywki. Miało się ono rozegrać na deskach sceny. - To on. On to zrobił. - Hm? - Roarke był w równym stopniu zainteresowany samym przedstawieniem, jak i reakcją żony. Ta oparłszy ręce na lśniącej balustradzie loży honorowej, pochyliła się do przodu i bursztynowymi oczami czujnie obserwowała przebieg akcji, grę aktorów; jej podniecenie nie zmniejszyło się nawet wówczas, kiedy opadła kurtyna i nastała przerwa. - Vole. To on zabił tę kobietę. Dla jej pieniędzy. Tak? Roarke spokojnie rozlał do kieliszków chłodzącego się na stoliku szampana. Nie mógł wiedzieć wcześniej, czy Eve spodoba się spektakl będący zagadką kryminalną, i teraz cieszył się, widząc, jak żona poddała się nastrojowi. - Może. - Nie musisz mi mówić. I tak wiem. - Podniosła wąski kieliszek, przyglądając się twarzy męża. Jest na co patrzeć, myślała. To najpiękniejsza męska twarz, wyrzeźbiona chyba przez czarodzieja. Na jej widok kobiece hormony stają się bardziej aktywne. Jej twarz oplatały ciemne włosy, a między kształtnymi policzkami przyciągały uwagę silne, stanowcze i pełne usta, które teraz ułożyły się w lekki uśmiech. Wyciągnął dłoń o długich palcach, jak zwykle niedbale, by dotknąć jej włosów. I te oczy, lśniące, niemalże parzące niebieskością, którym nadal udawało się sprawiać, że jej serce biło szybciej. Niesamowite, ale ten mężczyzna jednym tylko spojrzeniem potrafił wpłynąć na temperaturę jej uczuć. - Czemu się tak przyglądasz? - Lubię na ciebie patrzeć. - Proste zdanie, wypowiedziane z lekkim irlandzkim akcentem, miało olbrzymią siłę. - Tak? - Przekrzywiła głowę. Czuła się odprężona uświadomiwszy sobie, że ma przed sobą wolny wieczór, który może z nim spędzić, cieszyć się nim. Nie miała nic przeciwko temu, żeby gładził ją po ręce. - Widzę, że masz ochotę na igraszki. Rozbawiony, odstawił kieliszek i, przyglądając się jej, przeciągnął dłonią po jej nodze do miejsca na udzie, gdzie zaczynało się małe rozcięcie w spódnicy. - Świntuch. Przestań. - Sama tego chciałaś. - Nie masz wstydu - śmiejąc się, zganiła męża. Podała mu z powrotem kieliszek. - Połowa osób na widowni ma lornetki skierowane w stronę naszej loży. Wszyscy pragną oglądać sławnego Roarke’a. - O nie, patrzą na moją piękną żonę, która potrafiła mnie usidlić, panią porucznik z wydziału zabójstw, tę, przez którą się ustatkowałem. Spojrzała na niego kpiąco, jak tego się spodziewał. Pochylił się i chwycił zębami jej dolną wargę. - Rób tak dalej, a będziemy mogli sprzedawać bilety - ostrzegła. - Przecież właściwie nadal jesteśmy nowożeńcami. A nowożeńcy mają prawo do publicznych pieszczot. - Nie opowiadaj, że chodzi ci o jakiekolwiek prawo. - Położyła dłoń na jego piersi i odsunęła go na bezpieczną odległość. - A więc udało ci się ich tu wszystkich ściągnąć. Zapewne tego się spodziewałeś. - Odwróciła się, żeby znowu popatrzeć na widownię. Nie wyznawała się na architekturze ani na dekoracji wnętrz, ale nie trzeba było specjalisty, żeby zachwycić się luksusowym wnętrzem. Była pewna, że Roarke wynajął największe umysły i talenty, żeby przywrócić staremu budynkowi dawną świetność. Ludzie podczas przerwy przechadzali się tam i z powrotem po olbrzymim wielokondygnacyjnym teatrze, a ich rozmowy zbijały się w jeden niski szum. Kreacje niektórych osób zapierały dech w piersiach, inni przywdziali codzienne stroje. Eve wiedziała, że wysokie sklepienia i kilometry czerwonego dywanu to pomysł Roarke’a. Każda z podejmowanych przez niego inwestycji nosiła jakiś ślad jego ingerencji. Brał udział w projektowaniu wszystkiego, co posiadał. A przecież należało do niego prawie wszystko, co znaczące w tym przeklętym wszechświecie, pomyślała z lekką irytacją. Do tego bogactwa nie umiała się przyzwyczaić i szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek poczuje się z nim dobrze. Jednak Roarke'owi bogactwo nie przeszkadzało, a ona, skoro za niego wyszła, musiała się z tym godzić. Przez ostatni rok, który minął od ich pierwszego spotkania, dostali od losu po równo dobra i zła. - To miejsce jest naprawdę wspaniałe. Holograficzny model, który mi pokazywałeś, nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia. - Modele mają przedstawiać jedynie ogólną strukturę. Teatr ożywa dopiero wtedy, gdy znajdą się w nim ludzie, gdy wypełnia się ich zapachami i głosami. - Wierzę ci na słowo. Dlaczego akurat tę sztukę wybrałeś na otwarcie? - Bo to porywające przedstawienie, a jego temat jest ponadczasowy. Miłość, zdrada, morderstwo. Akcja rozwija się stopniowo, więc sztuka trzyma w napięciu. - A przy tym wyraża twój gust. Tak czy inaczej nieodmiennie uważam, że winny jest Leonard Vole. -Zmrużywszy oczy, spojrzała na mieniącą się czerwienią i złotem kurtynę, jakby pragnęła przeniknąć ją wzrokiem. - Jego żona jest bardzo opanowana, ale coś ukrywa. Prawnik jest w porządku. - Obrońca - poprawił ją. - Akcja toczy się w Londynie w połowie dwudziestego wieku. W tamtych czasach i rejonach świata prawnicy, występujący w imieniu oskarżonego, nazywali się obrońcami. - Wszystko jedno. Podobają mi się kostiumy. - Są autentyczne i pochodzą najprawdopodobniej z 1952 roku. „Świadek oskarżenia" był wtedy przebojem kinowym i - jak widać - przetrwał próbę czasu. Był świetnie obsadzony. Oczywiście Roarke, który uwielbiał czarno-białe filmy z początku XX wieku, miał ten utwór w swojej prywatnej kolekcji, nagrany na dyskietce. Chociaż, zdaniem niektórych, fabuła takich starych dzieł jest zazwyczaj zbyt prosta, wręcz infantylna, Roarke potrafił jednak zobaczyć w nich coś więcej. Wiedział, że akurat w tym względzie żona dorównuje mu spostrzegawczością. - Reżyser zrobił dobrą robotę, dobierając aktorów podobnych do tych z oryginału, ale zachowujących jednak swój styl - zauważył. -Musimy kiedyś obejrzeć ten film, żebyś sama osądziła. On także obserwował widownię. Mimo że bardzo go cieszył ten wieczór z żoną, to nie przestawał być biznesmenem i sztukę traktował jako inwestycję. - Czuję, że będziemy ją długo wystawiać. - Popatrz, Mira. -Eve wychyliła się, dostrzegając panią psycholog z policji jak zawsze bardzo elegancką. - Jest z mężem i chyba z grupą jakichś ludzi. - Chcesz, żebym przesłał jej wiadomość? Możemy po zakończeniu spektaklu zaprosić ją na drinka. Eve zaczęła ślizgać się wzrokiem po mężowskim profilu. - Nie, nie dzisiaj. Mam inne plany. - Naprawdę? - Tak. A co, czy to stanowi jakiś problem? - Skądże, żaden. - Dolał im szampana. - Pozostało jeszcze kilka minut do rozpoczęcia kolejnego aktu. - Powiedz mi, skąd ta pewność, że mordercą jest Vole. - Bo jest taki nieskazitelny i gładki. Wprawdzie nie taki jak ty -dodała, czym skłoniła męża do kwaśnego uśmiechu. - O takich ludziach mówi się, że są jak - no, zapomniałam, aha... -jak farbowane lisy. Ty natomiast swoją gładkością jesteś przepełniony aż do szpiku kości. - Kochanie, pochlebiasz mi. - Tak czy inaczej ten facet to egoista, wykorzystujący naiwność ludzką. Poza tym przystojni mężczyźni, posiadający piękne żony, nie adorują starych i nieatrakcyjnych kobiet, chyba że mają w tym jakiś interes. A tu chodzi o coś poważniejszego niż sprzedaż wynalezionych przez niego narzędzi kuchennych. Migoczące światło zasygnalizowało koniec przerwy, więc Eve, sącząc szampana, rozparła się wygodnie w fotelu. - Jego żona zna prawdę. Ona jest kluczem do zagadki, nie on. Gdybym to ja prowadziła śledztwo, skupiłabym się na niej. Tak, przeprowadziłabym długą rozmowę z Christiną Vole. - Widzę, że sztuka cię wciągnęła. - Opiera się na ciekawym pomyśle. Kurtyna się podniosła, ale Roarke obserwował żonę, nie scenę. Jest najbardziej fascynująca ze wszystkich kobiet, myślał. Jeszcze kilka godzin temu miała na sobie mundur poplamiony krwią, na szczęście nie własną. Sprawa, w wyniku której krew znalazła się na jej ubraniu, zakończyła się krótko po tym, jak się rozpoczęła. Eve zaledwie w godzinę udało się wyśledzić zabójcę i wydobyć od niego zeznania. Nie zawsze jednak szło jej tak gładko. Walka o sprawiedliwość często wysysała z niej ostatnie siły, nie mówiąc już o tym, ile razy ryzykowała przy tym życie. Upór to tylko jedna z wielu podziwianych przez niego wspaniałych cech żony. A teraz jest tutaj, tylko jego. Piękna, ubrana w elegancką czarną suknię i jak zawsze skromna. Z biżuterii miała na sobie tylko diament, który jej kiedyś podarował, a który teraz spływał między jej piersiami jak łza, no i oczywiście obrączkę. Chłonęła sztukę chłodnym wzrokiem policjantki, zapewne analizując dowody, motywy i charaktery, tak jakby to czyniła przy prowadzeniu własnego dochodzenia. Jak zwykle nie umalowała ust, ale jej wyrazistej twarzy z dumnie uniesionym podbródkiem nie było to potrzebne. Patrzył jak usta żony zaciskają się, jak mruży oczy, w których pojawiło się szczególne zainteresowanie, ponieważ na podium dla świadków stanęła Christina Vole i niespodziewanie zaczęła składać zeznania obciążające człowieka, którego nazywała swoim mężem. - Ona coś knuje. Mówiłam ci, że trzyma coś w zanadrzu. Roarke pieścił palcami kark żony. - Mówiłaś. - Ona kłamie - mruknęła. - Nie do końca, ale częściowo tak. Co z tym nożem? On się nim skaleczył. Ale to nie jest najważniejsze. Nóż to tylko przykrywka. Nie jest rzeczywistym narzędziem zbrodni, którego, tak na marginesie, nie włączono do rejestru dowodów. To błąd. Ale jeśli się skaleczył, krojąc chleb - a wszyscy wierzą, że tak było - po co im ten nóż? - Skaleczył się umyślnie, żeby uwiarygodnić krew na koszuli albo, tak jak twierdzi, była to sprawa przypadku. - Zresztą nieistotne, jak było. To tylko zasłona dymna. - Brwi Eve utworzyły jedną linię. - Och, jest dobry - jej głos przybrał gardłowy ton, zaczął wibrować niechęcią, jaką czuła do Leonarda Vole'a. - Popatrz, jak stoi w... co to jest? - Ława oskarżonych. - Tak, stoi tam, udając zaszokowanego i przybitego jej zeznaniem. - A nie jest? - Coś mi tu się nie zgadza. Ale spróbuję to rozwikłać. Obserwowała rozwój akcji, jej nagłe niespodziewane zwroty, czując przy tym miły dreszczyk podniecenia. Przed poznaniem Roarke’a nigdy nie była w teatrze. Oczywiście od czasu do czasu oglądała telewizję albo dawała się wyciągać swojej przyjaciółce Mavis do holograficznego kina, ale teraz musiała przyznać, że oglądanie gry aktorów na żywo sprowadza całe widowisko na wyższy poziom. Miała wrażenie, że pogrążona w mroku, patrząc w dół na scenę, jest częścią przedstawienia, jednak nie do tego stopnia, żeby obawiać się końcowego rezultatu. Po prostu nie czuję się odpowiedzialna, pomyślała. To nie do niej przecież zwróciła się z prośbą o pomoc bogata wdowa, która dała się naiwnie wyprowadzić w pole. Dzięki temu Eve mogła nieźle się bawić, oglądając, jak ktoś inny rozwiązuje zagadkę. Jeśli przyszłość potoczy się po myśli Roarke’a - a rzadko bywa inaczej - ta bogata wdowa będzie umierała na tej scenie sześć wieczorów w tygodniu przez bardzo długi czas ku uciesze domorosłych detektywów z widowni. - On nie jest tego wart - mruknęła z rozdrażnieniem, na tyle pochłonięta akcją, że poruszało ją zachowanie bohaterów. - Ona się poświęca i udaje przed ławą przysięgłych oportunistkę, zimną wyrachowaną zdzirę. Bo go kocha. Ale on na to nie zasługuje. - Można by pomyśleć - odezwał się Roarke - że raczej go w tej chwili zdradziła i skazała na szubienicę. - E... Posłuchaj, co mówi. Zeznaje tak, aby wyszło na to, że to ona jest zła. Na kogo patrzą teraz przysięgli? Na nią. Ona znajduje się w centrum zainteresowania, nie on. Bardzo sprytnie pomyślane. Gdyby chociaż był tego wart... Czy ona tego nie rozumie? - Oglądaj dalej, a się dowiesz. - Więc mi chociaż powiedz, czy właściwie rozumuję. Pochylił się i pocałował ją w policzek. - Nie. - Nie? Mylę się? - Nic więcej ci nie powiem, a jeśli nie przestaniesz ze mną rozmawiać, przegapisz ważne sceny. Rzuciła mężowi złe spojrzenie, niemniej zamilkła, przyglądając się, jak dalej toczy się akcja. Oczy stanęły jej w słup, kiedy ogłoszono werdykt uniewinniający oskarżonego. Ach, te ławy przysięgłych, pomyślała z sarkazmem. Nie można na tych ludziach polegać. Gdyby na miejscu przysięgłych znalazło się dwunastu zwyczajnych policjantów, natychmiast skazaliby sukinsyna. Wypowiadała głośno tę myśl, patrząc zarazem na Christinę Vole przedzierającą się przez niechętny jej tłum obserwatorów na sali sądowej. Pokiwała głową z aprobatą, gdy kobieta na scenie przyznała się przed obrońcą Vole'a do oszustwa. - Ona wiedziała, że Vole jest winny. Wiedziała, ale skłamała, chcąc go ratować. Idiotka. Przecież on ją i tak porzuci. Tylko patrz. Eve spojrzała na śmiejącego się głośno męża. - Co cię tak rozbawiło? - Sądzę, że pani Christie bardzo by cię polubiła. - A to kto, do cholery? Cicho. Idzie Vole. Zobacz, jaki jest pewny siebie. Leonard Vole przeszedł przez salę sądową wyraźnie zadowolony z wyroku uniewinniającego. Na jego ramieniu opierała się szczupła brunetka. Jeszcze jedna kobieta, zdziwiła się Eve. A to niespodzianka. Widząc, że Christina rzuca się w stronę Vole'a, zapewne pragnąc go objąć, Eve poczuła najpierw współczucie dla tej kobiety, potem złość na nią. Patrzyła z odrazą, jak Vole arogancko odtrąca Christinę, obserwowała zdumienie i wyraz niedowierzania w jej oczach, gniew sir Wilfreda. Tego się spodziewała, ale musiała przyznać, że aktorzy zagrali tę scenę perfekcyjnie. Nagle wstała. - Cholera! - Siadaj. -Roarke rozradowany zachowaniem żony, pociągnął ją z powrotem na fotel w tym momencie, gdy na scenie Christina Vole porwała leżący na stoliku z dowodami rzeczowymi nóż i wbiła go w serce nikczemnego męża. - Cholera - powtórzyła Eve. - Tego się nie spodziewałam. Wymierzyła sprawiedliwość. No, no, pomyślał Roarke, Agata Christie byłaby zachwycona reakcją Eve. Sir Wilfred powtórzył jej słowa. Wokół Christiny Vole zebrała się grupa osób, próbujących odciągnąć ją od leżącego mężczyzny. - Coś mi się tu nie zgadza. - Eve znowu poderwała się na nogi, ale teraz jej puls tętnił już innym rytmem. Ujęła mocno barierkę obydwiema dłońmi, a oczy wbiła w scenę. - Coś się stało. Jak mogę się tam dostać? - Eve, to przedstawienie. - To nie jest gra. - Odepchnęła krzesło i wybiegła z loży. Roarke zobaczył, że jeden z klęczących przy ciele statystów podnosi się i wpatruje z niedowierzaniem w swoje zakrwawione ręce. Dogonił żonę i chwycił ją za ramię. - Tędy. Tam jest winda. Prowadzi prosto za kulisy. - Wystukał kod. Z pewnej odległości dobiegł ich krzyk kobiety. - Czy tak jest napisane w sztuce? - zapytała Eve, gdy wsiadali do windy. - Nie. - W porządku. - Wydobyła z torebki komunikator - Tu porucznik Eve Dallas. Przyślijcie karetkę. Teatr New Globe, róg Broadway i Trzydziestej Ósmej. Stan ofiary i obrażenia na razie nieznane. Wrzuciła komunikator z powrotem do torebki. W tej samej chwili rozsunęły się drzwi windy i ich oczom ukazała się scena pogrążona w całkowitym chaosie. - Zbierz wszystkich na zapleczu i postaraj się zapanować nad nimi. Nikt z obsługi i obsady nie może opuścić budynku. Policz ich, dobrze? - Zajmę się tym. Rozdzielili się, Eve przecisnęła się na scenę. Ktoś był na tyle przytomny, że spuścił kurtynę, ale nadal znajdowało się tu co najmniej tuzin osób demonstrujących różne odmiany histerii. - Proszę się odsunąć - rozkazała. - Niech ktoś wezwie lekarza. - Blondynka o zimnym spojrzeniu, która grała żonę Vole'a, stała na środku, przyciskając obie dłonie do piersi. - Och, Boże. Niech ktoś sprowadzi lekarza. Eve przykucnęła przy mężczyźnie leżącym twarzą zwróconą do podłogi. Po sekundzie już wiedziała, że jest za późno na pomoc. Wstała i wyciągnęła odznakę. - Porucznik Eve Dallas, policja nowojorska. Proszę, żeby wszyscy się cofnęli. Niczego nie należy dotykać i usuwać ze sceny. - To był wypadek. - Aktor, odtwórca roli sir Wilfreda, ściągnął z głowy perukę. Makijaż rozpływał mu się na spoconej twarzy. - Straszliwy wypadek. Eve spojrzała w dół na kałużę krwi i wbity w ciało aktora aż po trzonek kuchenny nóż. - Znajdujemy się w miejscu zbrodni. Proszę się nie zbliżać. Gdzie, do diabła, jest ochrona? Wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia kobiety, o której nadal myślała jako o Christinie Vole. - Powiedziałam, cofnąć się. - Gdy spostrzegła, że z bocznego wejścia wychodzi Roarke w towarzystwie trzech umundurowanych mężczyzn, dała mu sygnał. - Zabierz tych ludzi ze sceny. Odizoluj ich w oddzielnych pomieszczeniach. Pewnie są tu jakieś garderoby lub coś w tym rodzaju. Niech ich ktoś pilnuje. To samo dotyczy obsługi. - Czy on nie żyje? - Tak. W przeciwnym wypadku musiałby otrzymać nagrodę aktora roku. - Trzeba zapewnić bezpieczeństwo publiczności. Miej to na uwadze. - Zajmij się tym. Może uda ci się znaleźć Mirę, przydałaby mi się. - Zabiłam go. - Blondynka cofnęła się dwa kroki, podnosząc dłonie i wpatrując się w nie. - Zabiłam go - powtórzyła i zemdlała. - Wspaniale. Roarke? - Zajmę się nią. - Pan - Eve wymierzyła palcem w pierś jednego ze strażników -przeprowadzi tych ludzi do garderób. I niech pan pilnuje, żeby tam zostali. A pan - zwróciła się stanowczym tonem do następnego -zacznie zbierać pracowników i techników. Obstawcie wyjścia. Nikogo nie wpuszczać i nie wypuszczać. Jakaś kobieta zaczęła płakać, rozległy się podniesione męskie głosy wyrażające sprzeciw. Eve policzyła do pięciu, podniosła odznakę i krzyknęła: - Proszę o spokój! Prowadzę tu dochodzenie i jeśli ktoś będzie mi je utrudniał, zostanie przewieziony do najbliższego aresztu. A teraz proszę natychmiast opuścić scenę! - Idziemy. - Brunetka, która w sztuce pojawiła się na końcu jako kochanka Vole'a, przeszła obojętnie nad ciałem zemdlonej Christiny. - Niech dwóch silnych panów podniesie naszą gwiazdę. Muszę się czegoś napić. - Rozejrzała się dokoła chłodnymi zielonymi oczami. - Czy to dozwolone, pani porucznik? - Byleby nie w tym miejscu. Eve zadowolona sięgnęła po komunikator. - Porucznik Eve Dallas. - Ponownie przykucnęła przy ciele zmarłego. - Przyślijcie mi tu zaraz ekipę dochodzeniową. Eve. - Przez scenę biegła doktor Mira. - Roarke powiedział mi...- spojrzała na ciało i zamilkła. - Wielki Boże - westchnęła i popatrzyła na Eve. - Co mogę zrobić? - Na razie nic. Nie mam przy sobie aparatury. Peabody jest już w drodze. Wezwałam ekipę dochodzeniową i pogotowie. Do czasu ich przyjazdu jesteś tu lekarzem i przedstawicielem policji. Przykro mi, że zepsułam ci wieczór. Mira potrząsnęła głową i pochyliła się nad zmarłym. - Uważaj na krew. Zatrzesz ślady i zniszczysz sobie suknię. - Jak to się stało? - Widziałyśmy to samo. Odwołując się do własnej spostrzegawczości, zaryzykuję stwierdzenie, że narzędziem zbrodni był nóż. - Eve rozłożyła ręce. - Nie mam przy sobie nawet najprostszych torebek do zabezpieczenia dowodów. Gdzie, do diabła, jest Peabody? Zła, że dopóki nie zjawi się asystentka z potrzebnymi rzeczami, nie może rozpocząć prawdziwych oględzin, okręciła się i dostrzegła Roarke’a. - Zastąpisz mnie tu, Mira? Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w lewy róg sceny. - Powiedz mi, jak miała wyglądać ta scena z nożem. Jak on działa? - zapytała męża. - To atrapa. Ostrze chowa się, gdy się go wciska w twardą powierzchnię. - Ale tak nie stało się tym razem - mruknęła. - Ofiara? Jak brzmi jego prawdziwe nazwisko? - Draco. Richard. Bardzo gorący człowiek. Choć teraz pewnie już znacznie ostygł. - Czy dobrze go znałeś? - Niezbyt. Widzieliśmy się kilka razy na gruncie towarzyskim. Znana mi jest przede wszystkim jego kariera zawodowa. - Roarke włożył rece do kieszeni i zaczął się huśtać na piętach, przyglądając się oczom zmarłego, w których rysowało się zdumienie. - Cztery razy zdobył główną nagrodę Tony Awards, a filmy, w których grał, zbierały zawsze świetne recenzje. Był gwiazdą kina i teatru już od kilku dobrych lat. Mówiło się o nim - ciągnął - że jest nieznośny, arogancki i dziecinny. Podrywacz. Lubił chemiczne środki pobudzające, które raczej nie znajdują się w policyjnym wykazie dozwolonych używek. - A kobieta, która go zabiła? - To Areena Mansfield. Wspaniała aktorka. Bardzo spokojna kobieta, całym sercem oddana zawodowi. Cieszy się w kręgach aktorskich wielkim szacunkiem. Mieszka i gra przede wszystkim w Londynie, ale ze względu na tę sztukę przeniosła się do Nowego Jorku. - Kto ją do tego namówił? - W pewnym stopniu ja sam. Znamy się od wielu lat. Ale - dodał wpychając ręce głębiej w kieszenie - nie spałem z nią. - Nie pytałam o to. - Owszem, pytałaś. - Skoro tak, to bawimy się dalej. Dlaczego z nią nie spałeś? Roarke uśmiechnął się. - Początkowo dlatego, że była zamężna. Potem, gdy już jej stan cywilny się zmienił... - musnął palcem brodę Eve - ja z kolei się ożeniłem. Moja żona nie wyobraża sobie, że mógłbym sypiać z innymi kobietami. Na ten temat ma bardzo wyraźnie sprecyzowane poglądy. - Zapamiętam to sobie - zapewniła, zastanawiając się jednocześnie, co powinna w tym momencie zrobić. - Znasz większość aktorów, a przynajmniej coś o nich wiesz. Będę chciała porozmawiać z tobą na ich temat później. - Westchnęła, przybrawszy oficjalny ton. - Nie ma sprawy. Czy wydaje ci się możliwe, że to był wypadek? - Wszystko może się zdarzyć. Najpierw jednak muszę zbadać nóż. Nie mogę tknąć go palcem, dopóki nie zjawi się Peabody. Lepiej już idź do swoich ludzi i podtrzymuj ich na duchu. Miej oczy szeroko otwarte. - Czy zgłaszasz się z oficjalną prośbą o pomoc w dochodzeniu? - Nie, nic z tych rzeczy. - Mimo tragicznych okoliczności poczuła, że usta jej drżą, gotując się do uśmiechu. - Poprosiłam tylko, żebyś miał oczy szeroko otwarte. - Stuknęła go palcem w pierś. - I nie wchodź mi w drogę. Jestem teraz na służbie. Odwróciła się, słysząc za sobą ciężkie stąpanie. Taki odgłos wydają tylko buty policyjne. Te na nogach Peabody były tak wypucowane, że Eve dostrzegła ich połysk nawet ze sceny. Asystentka, ubrana w zapiętą pod szyję zimową kurtkę i czapkę policyjną osadzoną na ciemnych prostych włosach pod przepisowym kątem, zbliżała się do przełożonej zamaszystym krokiem. Spotkały się przy ciele ofiary. - Witam panią doktor - Peabody zwróciła się do Miry, po czym zerknęła na leżącego denata i zasznurowała usta. - Wygląda na to, że przedstawienie premierowe się udało. Eve wyciągnęła rękę po służbową torbę z przyborami, potrzebnymi do zabezpieczenia śladów zbrodni. - Włącz magnetofon, Peabody. - Tak jest. - Rozgrzana światłem jupiterów asystentka zrzuciła z siebie kurtkę, zwinęła ją i odłożyła na bok. Następnie przymocowała mikrofon magnetofonu do kołnierzyka munduru. - Gotowe - zawiadomiła Eve, wkładającą w tym momencie ochraniacze na ręce i nogi. - Porucznik Eve Dallas, z miejsca zbrodni, scena teatru New Globe. Asystują inspektor Delia Peabody i doktor Charlotte Mira. Ofiara nazywa się Richard Draco, jest mężczyzną rasy mieszanej, wiek około pięćdziesiątki. Rzuciła Peabody plik torebek służących do przechowywania w nich dowodów przestępstwa. - Przyczyną zgonu jest pchnięcie nożem, pojedyncza rana. Ilość krwi wskazuje na to, że nóż trafił w serce. Przykucnęła i wyjęła nóż z ciała. - Rana została zadana narzędziem wyglądającym na zwykły kuchenny nóż o ostrzu długości około sześciu centymetrów. - Zmierzę go i zapieczętuję, pani porucznik. - Jeszcze nie - mruknęła Eve. Przez chwilę przyglądała się nożowi, następnie sięgnęła po mikrookulary i znowu uważnie go obejrzała. - Wstępne oględziny nie wskazują istnienia mechanizmu do cofania się. To nie jest atrapa. Przesunęła okulary na czoło. - Jeśli to nie atrapa, to nie można mówić o wypadku. - Przekazała nóż Peabody. - Mamy więc do czynienia z morderstwem. 2 Potrzebuję twojej pomocy - powiedziała Eve do doktor Miry. Ekipa zdejmująca odciski zakończyła już pracę na scenie, a ciało Draca umieszczone w foliowej torbie policyjnej znajdowało się w drodze do kostnicy. - Co mogę dla ciebie zrobić? - Kilkunastu funkcjonariuszy spisuje nazwiska i adresy widzów. -Nie chciała myśleć o nadgodzinach i górach papierkowej roboty, które będą towarzyszyły przesłuchaniu ponad dwóch tysięcy świadków. - Chciałabym jednak zacząć przesłuchania od aktorów, aby jak najszybciej ich wypuścić. Inaczej zaczną mnie straszyć adwokatami. Na oczach publiczności, myślała, przyglądając się scenie i rzędom wyściełanych miękkim welwetem foteli, w których jeszcze niedawno siedzieli pochłonięci przebiegiem akcji widzowie. Zabójca dobrze sobie wszystko obmyślił. - Twoja obecność działa kojąco - ciągnęła. - Zależy mi, żebyś uspokoiła Areenę Mansfield. - Zrobię, co będę mogła. - Dziękuję. Peabody, ty zostajesz ze mną. Przeszła przez scenę w stronę kulis. Kręcili się tam przede wszystkim policjanci. Cywili albo poutykano po pokojach, albo zbili się w małe bezradne grupki. - Czy mamy jakieś szanse, żeby utrzymać do rana prasę z daleka? Peabody spojrzała na przełożoną powątpiewająco. - Raczej zerowe. - Halo, posterunkowy. - Eve pomachała do jednego z funkcjonariuszy. - Proszę postawić straż przy każdym wyjściu. - Już to zrobiliśmy. - Ustawcie też kogoś wewnątrz. Nikomu nie wolno opuścić budynku, nawet policjantowi. Nikogo nie wpuszczajcie, zwłaszcza dziennikarzy. Zrozumiano? - Tak jest. Za kulisami ciągnął się korytarz. Eve poszła tam i popatrzyła na rząd drzwi, nieco rozbawiona złotymi gwiazdami przytwierdzonymi do niektórych z nich. Odczytywała tabliczki z nazwiskami i w końcu zatrzymała się przed tą z nazwiskiem Mansfield. Zapukała tylko raz, po czym weszła. Uniosła wysoko brwi, widząc Roarke' a siedzącego na niebieskiej leżance i trzymającego za rękę Areenę. Aktorka jeszcze nie usunęła scenicznego makijażu i choć łzy wyrzeźbiły w nim ciemne smugi, nadal jej uroda budziła zachwyt. Spojrzała w stronę wchodzącej Eve i w jej oczach natychmiast pojawił się strach. - O Boże, o mój Boże. Będę aresztowana? - Zadam pani tylko kilka pytań, pani Mansfield. - Nie pozwolili mi się przebrać. Powiedzieli, że nie wolno. Jego krew. - Dłonie gwiazdy złożone w pięści drżały. - Nie mogę tego znieść. - Przykro mi. Doktor Mira, proszę pomóc pani Mansfield pozbyć się kostiumu. Peabody go spakuje. - Oczywiście. - Roarke, proszę, wyjdź. - Eve odwróciła się do drzwi i otworzyła je. - Nie martw się Areeno, pani porucznik wszystko wyjaśni. -Uścisnął rękę kobiety, wstał i przeszedł obok żony. - Prosiłam cię, żebyś miał oczy otwarte, a nie żebyś się przymilał do podejrzanych. - Uspokajanie rozhisteryzowanej kobiety nie należy do najmilszych zajęć. - Głośno wypuścił powietrze. - Przydałby mi się kieliszek brandy. - Więc jedź do domu i napij się. Nie wiem, jak długo mi tu jeszcze zejdzie. - Myślę, że to, czego mi trzeba, znajdę na miejscu. - Lepiej wracaj do domu – powtórzyła,- Nic tu po tobie. - Nie ma mnie na liście osób podejrzanych - zaczął spokojnie - za to jestem właścicielem tego teatru, sądzę więc, że mam prawo sam zadecydować o tym, czy zostać, czy nie. Musnął palcem policzek żony i opuścił garderobę. - Jak zawsze - mruknęła, zamykając za nim drzwi. Rozejrzawszy się dokoła, doszła do wniosku, że bogate i obszerne pomieszczenie, w którym się znajdowała, mylnie nazywano garderobą. Przede wszystkim w oczy rzucała się długa kremowa toaletka, na której w równym rzędzie stały rozliczne słoiczki, tubki i buteleczki. Szerokie potrójne lustro oświetlone było podłużnymi żarówkami. W pokoju stała też sofa, kilka wygodnych krzesełek, auto-kucharz, lodówka oraz komputer i mały wideofon. W szafie ściennej, której drzwi były teraz rozsunięte, wisiały kostiumy i cywilne ubrania. I tu też, podobnie jak na toaletce, panował wzorowy porządek. Na każdym stoliku, a także w kilku miejscach na podłodze stały wazony z kwiatami, których mocny zapach przywodził Eve na myśl j ceremonię zaślubin. Albo pogrzeb. - Dziękuję. Dziękuję pani bardzo. - Areena drżała lekko, kiedy Mira pomagała jej założyć długą białą suknię. - Nie wiem, ile jeszcze potrafiłabym znieść ten... Chciałabym zmyć makijaż. -Sięgnęła dłonią gardła. - Chciałabym poczuć się sobą. - Proszę bardzo. - Eve usiadła w jednym z wygodnych krzeseł. -To przesłuchanie będzie nagrywane. Czy pani rozumie? - Niczego nie rozumiem. - Areena usadowiła się na wyściełanym stołeczku przed toaletką. - Mam wrażenie, że śpię, a mój umysł nie nadąża za wydarzeniami. - To właściwa reakcja - zapewniła ją doktor Mira. - W takich sytuacjach dobrze jest opowiedzieć ze szczegółami o wydarzeniu, które spowodowało szok. To pozwala oswoić się z emocjami i w rezultacie zmniejszyć ich natężenie. - Tak, chyba ma pani rację. - Areena, patrząc w lustro, przeniosła wzrok na Eve. - Chce mi pani zadawać pytania i ma to być zarejestrowane. Dobrze, chcę mieć to już za sobą. - Włącz magnetofon, Peabody. Porucznik Eve Dallas, przesłuchuję Areenę Mansfield, znajdujemy się w jej garderobie w teatrze New Globe. Obecni są inspektor Delia Peabody i doktor Charlotte Mira. Podczas gdy Areena zmywała z twarzy makijaż, Eve wyrecytowała formułkę o jej prawach i obowiązkach. - Proszę potwierdzić, że mnie pani zrozumiała, pani Mansfield. - Tak. To następna część koszmaru. - Zamknęła oczy, próbując wyobrazić sobie rozległe, kojące łąki. Widziała tylko krew. -Czy on naprawdę nie żyje? Czy Richard naprawdę nie żyje? - Tak. - Zabiłam go. Pchnęłam nożem. - Jej ciałem od ramion w dół wstrząsnął dreszcz. - Wielokrotnie - ciągnęła, otwierając oczy i napotykając w lustrze wzrok Eve - przynajmniej tuzin razy powtarzaliśmy tę scenę. Bardzo się staraliśmy, by nadać jej odpowiednią ekspresję. Co się stało? Dlaczego nóż się nie schował? -W oczach aktorki po raz pierwszy pojawił się błysk gniewu. - Jak mogło do tego dojść? - Proszę mnie przez to przeprowadzić. Przez tę scenę. Jest pani Christiną. Ochraniała pani męża, kłamała ze względu na niego. Zrujnowała się pani dla niego. Potem, po tylu poświęceniach, on panią odtrąca i odchodzi z inną, młodszą kobietą. - Kochałam go. Miałam obsesję na jego punkcie - mój kochanek, mój mąż, moje dziecko, wszystko w jednej osobie. - Uniosła ramiona. - Christina kochała Leonarda Vole'a ponad wszystko. Wiedziała, jaki jest i co zrobił. Ale to nie miało dla niej znaczenia. Oddałaby za niego życie, tak głęboka i obsesyjna była jej miłość. Już spokojniejsza Areena wyrzuciła do kosza zużyte chusteczki i okręciła się na stołeczku. Miała twarz bladą jak prześcieradło, oczy czerwone i opuchnięte, a jednak nadal była piękna. - W takim momencie zrozumie ją każda kobieta siedząca na widowni. Nawet jeśli nie przeżyła podobnej miłości, w głębi duszy pragnie jej doświadczyć. Więc kiedy do Christiny dociera wreszcie, ze po tym wszystkim, co zrobiła dla męża, on z taką obojętnością ją porzuca, kiedy w końcu pojmuje, kim on naprawdę jest, chwyta za nóż. Areena uniosła dłoń złożoną w pięść, tak jakby ściskała w niej trzonek noża. - Rozpacz? Nie, ona jest człowiekiem czynu. Nigdy nie była pasywna. To nakaz chwili, impuls, przeszywający ją aż do szpiku kości. Wbija w niego nóż i zarazem go obejmuje. Miłość i nienawiść, obydwa te uczucia w swej skrajnej formie rozszarpują w tej jednej chwili jej serce. Spojrzała na uniesioną dłoń i wtedy dłoń zaczęła drżeć. - Bożę! Bożę! - Nagłym zrywem zwróciła się do szuflady przy toaletce i otworzyła ją. Eve poderwała się, a jej ręka zamknęła się stanowczo na nadgarstku aktorki. - To... to... papieros - wyjąkała. - Wiem, że nie wolno tu palić, ale ja muszę. - Odepchnęła dłoń policjantki. - Do cholery, muszę zapalić! Eve zajrzała do szuflady. Leżała tam paczka drogich papierosów. - To się nagrywa. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. - Ale odsunęła się. - Moje nerwy. - Areena bezskutecznie mocowała się z zapalniczką. Doktor Mira podeszła do niej i delikatnie podała jej ogień. -Dziękuję. - Aktorka zaciągnęła się mocno, po czym powoli wypuściła dym. - Przepraszam. Na co dzień nie jestem taka... miękka. Teatr bardzo szybko rozprawia się z mięczakami. - Wyśmienicie daje sobie pani radę - pocieszyła ją Mira cichym i spokojnym głosem. - Rozmowa z porucznik Dallas pani pomoże. - Nie wiem, co mam mówić. - Areena popatrzyła ufnie na Mirę, na co Eve raczej nie mogła liczyć. - To się po prostu zdarzyło. - Gdy podniosła pani nóż - przerwała jej Eve - czy zauważyła pani w nim coś dziwnego? - Dziwnego? - Aktorka zamrugała oczami, ponownie skupiając wzrok na policjantce. - Nie. Znajdował się tam, gdzie miał być, trzonkiem zwrócony w moją stronę, żebym nie traciła czasu, podnosząc go, a ruch wbijania został wykonany szybko i bez przeszkód. Chwyciłam go, chwilę przytrzymałam, żeby widownia mogła zobaczyć ostrze. Miało na nie paść światło, tak aby stal zalśniła. Potem pchnęłam. Od stołu do Richarda były tylko dwa kroki. Chwyciłam go za ramię powyżej łokcia, lewą ręką. Przytrzymałam. Odsunęłam prawą rękę... a potem zadałam cios -skończyła po następnym głębokim zaciągnięciu się papierosem. -Wówczas pod wpływem uderzenia powinna rozerwać się torebka ze sztuczną krwią. Następnie mieliśmy stać jakiś czas blisko siebie i dopiero po chwili reszta aktorów miała podbiec do mnie i próbować mnie odciągnąć. - Co panią łączyło z Richardem Drakiem? - Słucham? - Oczy Areeny zalśniły zdziwieniem. - Co łączyło panią z Drakiem? Proszę opisać wasz związek. - Z Richardem? - Areena zacisnęła usta, a jej dłoń wędrowała między piersiami w górę i w dół, aby następnie zbliżyć się do gardła, co mogło sprawiać wrażenie, że słowa, które miały się przez nie przecisnąć, utknęły tam i powodowały ból. - Znamy się od kilku lat, pracowaliśmy ze sobą już wcześniej, ostatnio w Londynie przy produkcji „Twice Owned". - A kontakty osobiste? Areena zawahała się. Trwało to sekundę, niemniej Eve dostrzegła tę chwilę zastanowienia i zanotowała w pamięci. - Byliśmy dość zaprzyjaźnieni - odparła aktorka. - Jak powiedziałam, znamy się od lat. Ostatnio media londyńskie wymyśliły sobie romans między nami. Ponieważ graliśmy w sztuce, która była romansem, w sumie cieszył nas ten rozgłos. Dzięki niemu bilety lepiej się sprzedawały. Wtedy byłam mężatką, ale to nikomu nie przeszkadzało opowiadać o mnie i Richardzie niestworzone rzeczy. Bawiło nas to. - Ale nie było prawdą? - Byłam zamężna, a poza tym na tyle rozsądna, żeby wiedzieć, że Richard nie jest typem mężczyzny, dla którego warto rozbijać małżeństwo. - Ponieważ? - Jest wyśmienitym aktorem. Był- poprawiła się, przełykając z trudem ślinę i zaciągając się gasnącym już papierosem. - Ale nie był najlepszym człowiekiem. Och, wiem, że to brzmi okrutnie. -Znowu położyła rękę na gardle. - Czuję się okropnie, mówiąc to, ale ja... ja chcę być szczera. Boję się. Przeraża mnie, że pani pomyśli, iż pragnęłam tego, co się stało. - W tym momencie staram się nie myśleć, tylko słucham. Proszę opowiedzieć mi o Richardzie Dracu. - Dobrze, dobrze. Nabrała powietrza, a następnie zaczęła ssać papierosa, jakby to była słomka do napojów. - Zresztą jeśli nie ja, to inni pani powiedzą. Richard dbał tylko o siebie. Był typowym egocentrykiem, jak wielu... większość z nas w tym środowisku. Nie miałam mu tego za złe. I cieszyłam się możliwością pracy z nim. - Czy zna pani kogoś, kto podobnie jak pani nie uważał go za najlepszego człowieka, a przy tym miał mu to za złe? - Wydaje mi się, że Richard obraził lub zranił wszystkich pracujących nad tym spektaklem. - Przycisnęła palce do kącika oka, jakby chcąc zmniejszyć rosnące w nim ciśnienie. - Oczywiście słyszałam plotki o kłótniach, skargi, ciche przekleństwa i grożenie. To przecież teatr. Eve szybko nabrała przekonania, że teatr to skupisko pomyleńców. Aktorzy zalewali się łzami, wygłaszali wzniosłe mowy w sytuacji, gdy każdy, nawet mierny adwokat, poradziłby im odpowiadać tylko tak lub nie, a następnie nabrać wody w usta. Oni jednak namiętnie rozprawiali o śmierci kolegi, a wielu udało się uczynić z niej dramat, w którym sobie przydzielili główną rolę. - W dziewięćdziesięciu procentach wszystko to są brednie, Peabody. - Domyślam się. - Peabody oglądała pomieszczenie za kulisami, próbując zajrzeć we wszystkie kąty naraz. - Ale niektóre rzeczy mi się podobają. Te światła, holograficzne obrazy i kostiumy. Są naprawdę ciekawe, jeśli lubi się stroje z innej epoki. Czy nie uważasz, że to musi być wspaniałe uczucie stać na scenie przed taką masą ludzi? - Raczej przerażające. Chyba zwolnimy publiczność, zanim co poniektórzy zaczną nam przypominać o przysługujących im prawach obywatelskich. - Nienawidzę tego. Eve uśmiechnęła się kpiąco, przeglądając notatnik. - Rysuje się nam tu interesujący obraz ofiary. Nikt tak naprawdę nie chce powiedzieć tego na głos, jednak odnosi się wyraźne wrażenie, że Richard Draco był nielubiany. Wszyscy milczą na ten temat, ale dają to do zrozumienia, oczywiście przy okazji roniąc łzy. Rozejrzę się, a ty idź i każ policjantom wypuścić publiczność. Sprawdź tylko, czy mamy aktualne adresy wszystkich i czyświadków poinformowano o ich obowiązkach. Umów się z niektórymi na przesłuchania na jutro. - Mają się zjawić w komendzie czy my do nich pojedziemy? - Na razie będziemy dobre i my ich odwiedzimy. Gdy to wszystko zakończysz, jesteś wolna. Do pracy przyjdź na ósmą. Peabody przestąpiła z nogi na nogę. - A ty? Idziesz do domu? - Kiedyś w końcu pójdę. - Mogę na ciebie zaczekać. - Nie ma sensu. Wolę, żebyś odpoczęła i miała jutro energię. Tylko nie zapomnij umówić się ze świadkami. Chcę przesłuchać w najkrótszym czasie jak największą liczbę osób. I oczywiście jeszcze raz porozmawiam z Areeną Mansfield. - Tak jest. Wspaniała kreacja - dodała Peabody, przyglądając się przełożonej. - Lepiej szybko oddaj tę suknię do czyszczenia, bo krew wsiąknie w nią na dobre. Eve popatrzyła po sobie i gniewnie wykrzywiła usta. - Nienawidzę pracować w cywilnym ubraniu. - Odwróciła się i poszła w głąb korytarza znajdującego się za kulisami. Zatrzymała się przy policjancie pilnującym drzwi do jakiegoś pokoju. - Klucz. - Wyciągnęła dłoń, na co funkcjonariusz wyjął go z torebki na dowody rzeczowe. - Czy ktoś próbował się tu dostać? - Tylko inspicjent. Ale poszedł sobie grzecznie, gdy mu powiedziałem, że mam rozkaz nikogo nie wpuszczać. - Dobrze. Idź na scenę i powiedz specom od daktyloskopii, że będą mogli tu wejść za jakieś dziesięć minut. - Tak jest. Kiedy została sama, otworzyła podwójne drzwi. Ze zmarszczonymi brwiami wodziła wzrokiem po pudełku cygar, staromodnym telefonie i kilku innych przedmiotach ustawionych starannie w miejscu oznaczonym plakietką „Gabinet sir Wilfreda". Nieco dalej znajdowały się rekwizyty, które miały zostać wykorzystane w scenie w barze. Miejsce przeznaczone na przedmioty ze sceny w sali sądowej ziało pustką. Sądząc po panującym tu porządku, inspicjent starannie wywiązywał się ze swoich obowiązków, a rzeczy, które już nie były potrzebne na scenie, od razu odstawiał na miejsce. Ktoś tak dokładny nie pomyliłby kuchennego noża z atrapą. - Porucznik Dallas? Eve obejrzała się i zobaczyła wyłaniającą się z cienia od strony kulis młodą brunetkę, tę, która pojawiła się dopiero w ostatniej odsłonie sztuki. Zamieniła kostium na zwykły czarny dres i rozpuściła włosy, które teraz opadały swobodnie na plecy. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam pani w pracy. - Mówiła z miękkim południowym akcentem, uśmiechając się przy tym lekko. Podeszła bliżej. - Chciałam zamienić z panią parę słów. Pani podwładna poinformowała mnie, że jestem wolna. Przynajmniej na razie. - Zgadza się - Eve przypomniała sobie program, który przeczytała już po dokonaniu morderstwa - panno Landsdowne. - Carly Landsdowne. A w tym tragicznym przedstawieniu Diana. - Rozejrzała się dookoła zielonymi oczami. - Mam nadzieję, że nie podejrzewa pani Pete’a o to, że miał coś wspólnego z tym, co się stało z Richardem. Stary Pete nie skrzywdziłby muchy, nawet gdyby wleciała mu do ucha. - Pete to inspicjent? - Tak. I jest nieszkodliwy jak wszyscy inspicjenci. Czego nie można powiedzieć o reszcie naszego małego cyrku. - Najwyraźniej. Czy chce pani porozmawiać o czymś konkretnie? - Chcę tylko powiedzieć to, czego, jak sądzę, nikt inny pani nie powie, przynajmniej nie teraz. A mianowicie, wszyscy nienawidziliśmy Richarda. - Włącznie z panią? - Och, naturalnie. - Powiedziała to i uśmiechnęła się promiennie. - Rozpychał się łokciami i szedł po trupach, byleby tylko uwaga świata skierowana była na niego, a nie na kogoś innego. Poza sceną był złośliwym małym robakiem. Jego świat kręcił się tylko wokół własnego ego. Lekko wzruszyła ramionami. - W końcu i tak od kogoś by to pani usłyszała, więc pomyślałam sobie, że nie stanie się nic złego, jeśli ja to pani powiem. Przez krótki czas byliśmy kochankami. Nasz romans zakończył się kilka tygodni temu małą paskudną scenką. Richard lubował się w takich scenach, a tę odegrał perfekcyjnie. Miała miejsce podczas pierwszej próby kostiumowej. - Domyślam się, że z panią zerwał. - Zgadza się. - Kobieta powiedziała to niedbale, ale ponury błysk w jej oczach upewnił Eve, że nadal szarpie nią złość na wspomnienie tego faktu. -Wychodził ze skóry, żeby mnie zauroczyć, a kiedy mu się to udało, robił z kolei wszystko, żeby mnie poniżyć na oczach kolegów. A to jest moja pierwsza sztuka na Broadwayu. Rozejrzała się i uśmiechnęła przybrawszy minę ostrą jak potłuczone szkło. - Pani porucznik, byłam naiwna, ale bardzo szybko dojrzałam. Nie chcę udawać i nie powiem, że jest mi przykro z powodu śmierci Richarda, chociaż uważam, że nie był wart tego, żeby go zabijać. - Czy pani go kochała? - W tym momencie mojego życia i kariery nie ma miejsca na miłość, ale dałam się... oszołomić. Podobnie jak kobieta, którą gram w sztuce. Wątpię, żeby ktokolwiek związany z tym przedstawieniem nie żywił jakiejś urazy do Richarda. Chciałam sama opowiedzieć o swojej. - Doceniam to. Powiedziała pani, że panią poniżył. W jaki sposób? - W ostatniej scenie, tej, gdy razem z nim wchodzę na salę sądową i gdzie następuje spotkanie z Christiną, przerwał mi, kiedy wypowiadałam moją kwestię. Zaczął rzucać się po scenie, wrzeszcząc, że moja gra jest bez wyrazu. Zacisnęła usta i zmrużyła oczy. - Powiedział, że jest pozbawiona pasji i stylu podobnie jak to, co robię w łóżku. Nazwał mnie pozbawioną mózgu lalunią, która brak talentu próbuje zatuszować średnią urodą i ładnymi piersiami. Carly leniwym ruchem odsunęła włosy na tył głowy, co bardzo kontrastowało z furią malującą się w jej oczach. - Powiedział też, że choć przez jakiś czas go bawiłam, to ogólnie jestem nudna i jeśli nie postaram się grać lepiej, on postara się, żeby zastąpiono mnie kimś innym. - Zaskoczył panią całkowicie? - To był podły gad. Jak wąż uderzał niespodziewanie szybko i uciekał, bo był tchórzem. Odcięłam mu się kilka razy, ale nie wykorzystałam wszystkich możliwości. Zaskoczył mnie, a poza tym byłam wówczas zmieszana. Richard zszedł ze sceny i zamknął się w swojej garderobie. Asystent reżysera poszedł go uspokoić, a my kontynuowaliśmy próbę z jego zastępcą. - Kto to był? - Michael Proctor. Okazał się bardzo dobry. - I jeśli sztuka będzie szła dalej, to on będzie grał Vole'a? - Jest to pytanie do producentów, nie do mnie. Ale nie zdziwiłabym się, gdyby Proctor dostał tę rolę, przynajmniej na jakiś czas. - Dziękuję za informacje, panno Landsdowne - rzekła Eve, uważając w duchu, że tego rodzaju niewymuszone wyznania są zawsze podejrzane. - Nie mam nic do ukrycia. - Carly ponownie wzruszyła ramionami, patrząc na Eve dużymi zielonymi oczami. - A nawet gdybym miała, przypuszczam, że szybko by to pani odkryła. Od kilku miesięcy słyszę plotki o żonie Roarke'a, policjantce. Nie uważa pani, że trzeba wiele bezczelności, żeby na morderstwo wybrać wieczór, gdy znalazła się pani na widowni? - Bezczelnością jest odebranie komuś życia. Będę z panią w kontakcie, panno Landsdowne. - Nie wątpię. Eve czekała, aż kobieta zniknie za kulisami. - Jeszcze jedno - zatrzymała ją w ostatnim momencie. - Słucham? - Chyba nie przepada pani także za Areeną Mansfield? - Nie żywię do niej żadnych bliżej sprecyzowanych uczuć. Carly potrząsnęła głową i uniosła jedną brew. - Dlaczego pani pyta? - Nie przejęła się pani zbytnio, kiedy zemdlała. Kobieta uśmiechnęła się tak promiennie, że zapewne błysk jej białych zębów byłoby widać w ostatnich rzędach. - Zrobiła to z wielką gracją, nie uważa pani? Aktorom, pani porucznik, nie można ufać. Potrząsając niedbale włosami, odeszła. - Więc - mruknęła Eve - kto tu gra? - Pani porucznik. - Żwawym krokiem podeszła do Eve policjantka z ekipy zdejmującej odciski. Jej obszerny kombinezon ochronny szeleścił przy każdym ruchu. - Mam tu małą zabaweczkę, której zapewne zechce się pani przyjrzeć. - No, no. - Eve odebrała od policjantki zapieczętowaną torebkę, w której znajdował się nóż. Przyjrzała się mu z zaciśniętymi ustami, po czym placem dotknęła przez plastik ostrza, chcąc sprawdzić, czy się cofa. - Gdzie to pani znalazła... - zerknęła na plakietkę przypiętą do szarego kombinezonu - pani Lombowsky? - W wazonie z różami. Ładne kwiaty i na dodatek prawdziwe. Pełno ich tam, jak na jakimś pogrzebie.