145
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 145 |
Rozszerzenie: |
145 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 145 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 145 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
145 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
tytu�: "Co ja zrobi�em?"
autor: Mark Clifton
Opracowanie - Micha� Maracewicz
Tak, to musia�em by� ja. G�upot� by�oby upiera� si�, �e ten ci�ar powinien spa�� raczej na jakiego� wielkiego m�a stanu, przyw�dc�, czy znanego naukowca. Z ca�� skromno�ci�, na jak� mnie sta�, uwa�am, �e jestem jednym z nielicznych, kt�rzy potrafiliby odpowiednio wcze�nie wyczu� niebezpiecze�stwo i zapobiec nieszcz�ciu. Mam pewien specjalny talent. To w�a�nie jemu wszystko zawdzi�czam. Mianowicie znam si� na ludziach. Kiedy zobaczy�em go pierwszy raz, p�aci�em w�a�nie w sklepiku za papierosy. Facet sta� przy stela�u z czasopismami. S�dz�c z wyrazu jego twarzy, nigdy w �yciu czego� takiego nie widzia�. Z drugiej strony podobn� min� ma wielu ludzi nie mog�cych si� zdecydowa� na jedn�, �ci�le okre�lon� rzecz. Zaniepokoi� mnie tylko fakt, �e nie mog�em go rozpozna�. S� tacy, kt�rzy mog� por�wnywa� si� ze mn�, je�eli chodzi o liczb� przypadk�w, z jakimi mieli do czynienia, ale to w�a�nie ja zwr�ci�em uwag� na tego faceta. Przez trzydzie�ci lat s�ucha�em ludzi, rozmawia�em z lud�mi, radzi�em ludziom - w sumie sporo ponad dwustu tysi�com. Nie by�y to takie sobie rutynowe pogaduszki. Ka�demu z nich mia�em do zaoferowania wra�liwo��, wsp�czucie i inteligentne zainteresowanie. Moj� obsesj� by�a ch�� jak najlepszego poznania ludzi. Nie tak, jak to czyni zachodnia nauka, tworz�c narz�dzia i wzory s�u��ce do mierzenia z drobiazgow� dok�adno�ci� zewn�trznych pow�ok �ywych robot�w, ignoruj�c jednocze�nie tkwi�cego pod t� pow�ok� cz�owieka. Ani nie tak, jak to czyni� r�ne wschodnie filozofie, chc�ce pozna� cz�owieka na podstawie obrazu, jaki na u�amek sekundy wywo�a we mgle jego oddech. Stara�em si� korzysta� z obydwu tych szk�. Musz� stwierdzi�, �e nie bez sukces�w. Do�wiadczony geograf potrafi rzuci� okiem na fragment odr�cznie narysowanej, konturowej mapy i b�yskawicznie umiejscowi� przedstawiony na niej obszar kuli ziemskiej, orientuj�c si� wed�ug charakterystycznego zakr�tu rzeki, swoi�cie ukszta�towanej linii brzegowej jeziora czy wygi�cia �a�cucha g�rskiego. Swoj� wiarygodno�� potwierdzi nast�pnie opowiadaj�c z najdrobniejszymi szczeg�ami, co mo�na, a czego nie mo�na tam znale��. Dla mnie, po zapoznaniu si� z oko�o pi��dziesi�cioma tysi�cami przypadk�w, w kt�rych musia�em postawi� diagnoz�, a nast�pnie obserwowa� i sprawdzi� jej s�uszno��, takimi charakterystycznymi cechami sta�y si� skrzywienie ust, ruch d�oni, pochylenie plec�w. Moimi dokonaniami zainteresowa� si� jeden z uniwersytet�w. Wed�ug ich bada�, wyniki moich obserwacji potwierdzi�y si� w 92 % przypadk�w. Dzia�o si� to pi�tna�cie lat temu. Przypuszczam, �e przez ten czas mog�em si� jeszcze poprawi�. Mimo to przygl�daj�c si� m�odemu m�czy�nie stoj�cemu przy stela�u z czasopismami, nie mog�em nic odczyta�. Nic a nic. Gdyby by�a to taka sobie, zwyczajna twarz, odruchowo zaklasyfikowa�bym j� do takiej kategorii, po czym natychmiast bym j� zapomnia�. Widuj� takich tysi�ce. Ale ta twarz nie mog�a zosta� sklasyfikowana i zapomniana, poniewa� nie by�o w niej nic. Chcia�em ju� napisa�, �e to w og�le nie by�a twarz, ale to nieprawda. Ka�da ludzka istota ma jak�� twarz. Je�eli chodzi o sylwetk� to m�czyzna by� niewysoki, dosy� barczysty, proporcjonalnie zbudowany. Mia� kr�tko przystrzy�one, jasne w�osy, niebieskie oczy, jasn� karnacj� sk�ry. Klasyczny typ nordycki, mo�na by powiedzie� - ale nie by�oby to zgodne z prawd�. Zap�aci�em za papierosy i spojrza�em jeszcze raz w jego stron�, maj�c nadziej� na uchwycenie w jego rysach czego�, co mog�oby mi cokolwiek o nim powiedzie�. Nic z tego. Zostawi�em go przy czasopismach, sam za� wyszed�em na ulic� i skr�ci�em za najbli�szy r�g. Sama ulica, wystawy sklep�w, policjant na rogu, ciep�e, s�oneczne promienie - wszystko by�o tak znajome, �e nie zwraca�em na to �adnej uwagi. Wszed�em po schodach na pi�tro, do mego biura znajduj�cego si� w budynku stykaj�cym si� jedn� �cian� z tym, w kt�rym mie�ci� si� sklep. Poczekalnia mojej agencji zatrudnienia by�a pusta. Nie zale�y mi specjalnie na dzikich t�umach, bo wtedy nie mam mo�liwo�ci porozmawiania d�u�ej z interesantami i pog��biania mojej wiedzy. Margie, recepcjonistka, by�a zaj�ta sporz�dzaniem jakiego� sprawozdania, wi�c tylko skin�a mi g�ow�, gdy przechodzi�em ko�o jej biurka. Margie jest dobr�, pracowit� dziewczyn�, nie mog�c� zrozumie�, dlaczego marnuj� tyle czasu zajmuj�c si� r�nymi pijakami, �punami i rozmaitymi innymi psychopatami, po kt�rych od razu wida�, �e nie wzbogac� szczup�ego konta firmy �adnymi wp�atami. Usiad�em za biurkiem i powiedzia�em na g�os:
- Ten facet jest fa�szywy! Nie ma najmniejszych w�tpliwo�ci. Po prostu fa�szywy!Us�yszawszy m�j w�asny g�os, zastanowi�em si� przez chwil�, czy aby nie zaczynam wariowa�. Co to znaczy "fa�szywy"? Wzruszy�em ramionami Po prostu trafi�em wreszcie na kogo�, z kim nie potrafi�em sobie poradzi�. To wszystko. Wtedy dopiero do mnie dotar�o, jak niezwyk�e by�oby to prze�ycie. Nie do�wiadczy�em go ju� od przesz�o dwudziestu lat. Wyobra�cie sobie rozkosz, jak� po tylu latach mo�e da� zmierzenie si� z czym�, co wydaje si� niemo�liwe do osi�gni�cia!
Wypad�em z biura i pop�dzi�em na d� do sklepu. Hallahan, ten gliniarz z rogu, przygl�da� si� ze zdziwieniem, jak k�usuj� ulic�. Pomacha�em mu r�k� na znak, �e wszystko w porz�dku. Zsun�� czapk� z czo�a i podrapa� si� za uchem, po czym potrz�sn�� g�ow�, przesun�� czapk� na jej poprzednie miejsce i zagwizda� w�ciekle na jaki� samoch�d prowadzony przez kobiet�. Wbieg�em do sklepu. Faceta, rzecz jasna, ju� tam nie by�o. Rozejrza�em si� dooko�a, maj�c nadziej�, �e dojrz� go kryj�cego si� za kt�rym� stela�em, ale nic z tego. Znikn��. Oci�gaj�c si� ruszy�em w drog� powrotn� do biura. Usi�owa�em przypomnie� sobie t� twarz, by spr�bowa� co� z niej jednak odczyta�. Logika m�wi�a mi to samo. Gdyby by�o mo�na, nie istnia�by �aden problem. Twarz by�a po prostu pusta, pozbawiona �ladu jakichkolwiek ludzkich uczu� b�d� emocji. Nie, to chodzi�o o co� jeszcze. By�a pozbawiona. . . pozbawiona. . . cz�owiecze�stwa!Zawr�ci�em do sklepu, rozgl�daj�c si� uwa�nie w nadziei, �e gdzie� go zauwa��. Hallahan znowu spojrza� w moim kierunku, ale teraz tylko krzywo si� u�miecha�. Podejrzewam, �e w s�siedztwie uwa�aj� mnie za dziwaka. Zadaj� ludziom najniezwyklejsze pytania, z punktu widzenia laika, rzecz jasna. Mimo to us�ysza�em ju� od kilku klient�w, �e gdy pytali gliniarza, jak trafi� do najbli�szej agencji zatrudnienia, zawsze byli kierowani w�a�nie do mnie. Po raz kolejny wspi��em si� po schodach i wszed�em do poczekalni. Margie spojrza�a na mnie podejrzliwie, ale powiedzia�a tylko:- Ma pan klienta. Czeka w gabinecie.
Odnios�em wra�enie, jakby chcia�a jeszcze co� doda�, ale tylko wzruszy�a ramionami. Albo zadr�a�a. Od razu wiedzia�em, �e co� musi by� nie tak, skoro nie kaza�a mu usi��� w poczekalni. Otworzy�em drzwi do mego gabinetu i dozna�em ogromnego, niewyobra�alnego uczucia ulgi. To by� on. W�a�ciwie nie by�o nic niezwyk�ego w tym, �e w�a�nie tu si� znalaz�. Prowadz� agencj� zatrudnienia. Ludzie przychodz� do mnie po pomoc w znalezieniu pracy, dlaczego wi�c nie on?W�r�d umiej�tno�ci, jakie posiadam, poczesne miejsce zajmuje zdolno�� nieujawniania �adnych uczu�. Ten osobnik nie mia� prawa cho�by przez moment podejrzewa�, jak wielk� rozkosz sprawi mi wys�uchanie jego historii. Gdybym spotka� go na ulicy, m�g�bym co najwy�ej zada� standardowe pytanie o godzin�, albo czy ma zapa�ki, ewentualnie czy nie wie, kt�r�dy do ratusza. Tutaj natomiast mog�em go wypytywa�, ile dusza zapragnie. Wys�ucha�em, co mia� o sobie do powiedzenia, a potem przyst�pi�em do zadawania rutynowych pyta�. Wszystko by�o w niesamowitym wr�cz porz�dku. S�u�y� w wojsku, sko�czy� astronomi� na uniwersytecie, bez sta�u pracy, bez do�wiadczenia, bez najmniejszego nawet wyobra�enia o tym, co w�a�ciwie chcia�by robi�, jednym s�owem bez niczego, czym m�g�by zainteresowa� ewentualnego pracodawc�. Typowe. W dodatku pozbawiony jakichkolwiek uczu� czy emocji. To ju� mniej typowe. Zwykle s� rozdra�nieni i oburzeni, �e nikt nie czeka na nich z otwartymi ramionami. Zdecydowa�em si� na stary schemat naprowadzaj�cy klienta na co� cho�by odrobin� praktycznego. - Astronomia? - spyta�em. - To znaczy, �e jest pan dobry w matematyce. Zdolno�ci matematyczne mo�na cz�sto wykorzysta� cho�by w pracy zwi�zanej ze statystyk�. Mia�em nadziej�, �e mo�e w ten spos�b posun� si� cho�by o krok naprz�d. Okaza�o si�, �e wcale nie jest taki dobry.
- Jeszcze nie przystosowa�em mojej matematyki do. . . - urwa�. Po raz pierwszy da� po sobie pozna�, �e reaguje na to, co si� dzieje doko�a niego. Zawaha� si�. Do tej pory mo�na go by�o wzi�� za grecki pos�g - szeroko otwarte, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu oczy, doskona�e, zbyt doskona�e rysy, nie wykrzywione czy zmienione echem �adnej my�li. - Po prostu nie jestem w tym zbyt dobry, to wszystko - doko�czy� po chwili. Westchn��em w duchu. To tak�e nie by�o nic nowego. Wypuszczaj� ich teraz z uczelni byle szybciej. Czasem przez kilka dni w�r�d moich klient�w nie trafia� si� nikt, kto potrafi�by robi� co� sensownego. Tak wi�c, w pewnym sensie i to by�o normalne.
Nienormalne natomiast by�o to, �e najwyra�niej wyczuwa�, i� to co m�wi, nie brzmi najlepiej. Zwykle tacy m�odzie�cy nie zdaj� sobie nawet sprawy z tego, �e jednak powinni co� potrafi�. Sprawia� wra�enie za�enowanego faktem, �e mo�na sko�czy� astronomi�, nie znaj�c zbyt dobrze matematyki. No c�, wcale bym si� nie zdziwi�, gdyby mo�na j� by�o sko�czy� nie wiedz�c nawet, ile jest planet w Uk�adzie S�onecznym. Najwyra�niej zacz�� si� te� niepokoi�. By�o to r�wnie� dosy� niezwyk�e, bowiem do tej pory wydawa�o mi si�, �e znam wszystkie mo�liwe kombinacje napr�e� i napi�� mi�ni cia�a, jego za� zdenerwowanie objawia�o si� tak, jakby by� skomplikowan� marionetk� prowadzon� przez lalkarza amatora. I jeszcze te oczy. Ci�gle bez �adnego wyrazu. Zapyta�em o to, o tamto. Podsun��em jedn� my�l, drug�. . . Spo�r�d wszystkich fa�szywych masek i sztucznych p�z, z jakimi mia�em do czynienia, ta by�a najbardziej nienaturalna. Spotykam si� nieraz z czym� takim u facet�w, kt�rzy siedzieli d�ugo w wi�zieniu i wychodz�c z niego fabrykuj� sobie przesz�o��. Ale to nigdy nie ma a� takich rozmiar�w. I jeszcze jedno. Zazwyczaj tak jest, �e gdy klient zorientuje si�, �e jego mydlenie oczu na nic si� nie zdaje, znika, korzystaj�c z pierwszego lepszego pretekstu. A ten nie. Wygl�da�o to tak, jakby. . . bo ja wiem. . . sprawdza�, na ile wiarygodne jest to, co ma mi do powiedzenia. Skierowa�em rozmow� na astronomi�, o kt�rej, jak mi si� wydawa�o, mam jakie takie poj�cie. Okaza�o si�, �e albo tylko mi si� wydawa�o, albo to on jest w tym zupe�nie zielony. Jego astronomia nie mia�a z moj� nic, ale to nic wsp�lnego. I wtedy w�a�nie wygada� si�. M�wi� co� o Uk�adzie S�onecznym i zacz�� nast�pne zdanie od "Dziesi�� planet, kt�re. . . ". Natychmiast przerwa�.
- Ach, prawda. Przecie� jest tylko dziewi��.
Mo�e to by�a ignorancja, ale nie przypuszczam. Raczej wiedzia� o istnieniu planety, kt�rej nie uda�o si� jeszcze odkry� naszym uczonym. U�miechn��em si�. Otworzy�em szuflad� i wyj��em z niej kilka magazyn�w SF. - Czyta� pan to kiedy�? - zapyta�em.
- Przejrza�em kilka w sklepie, par� minut temu.
- Dzi�ki nim bardzo rozszerzy�em moje horyzonty - powiedzia�em. - Tak bardzo, �e m�g�bym nawet uwierzy�, �e gdzie� w kosmosie istnieje system planetarny zamieszkany przez inteligentne istoty. Zapali�em papierosa i czeka�em na jego reakcj�. Je�li nawet si� myli�em, to zawsze b�d� m�g� obr�ci� to w �art. Jego oczy si� zmieni�y. Nie przypomina�y ju� oczu greckiego pos�gu. Nie by�y ju� b��kitne. By�y czarne bezdenn�, niesko�czon� czerni�, tak g��bok� i zimn� jak sam kosmos. - Na czym polega� m�j b��d? - zapyta�, wykrzywiaj�c wargi w u�miechu, kt�ry wcale nie by� u�miechem. No tak, teraz ju� wiedzia�em. Rzeczywi�cie trafi�em na co� niezwyk�ego, nie ma dw�ch zda�. Siedzia� sobie po drugiej stronie biurka, a ja nawet nie mia�em poj�cia, jakie ma zamiary. Nie wiedzia�em, jakie s� motywy jego post�powania. Nic nie wiedzia�em - bo i sk�d? Skoro przez ca�e �ycie poznajemy naszych bli�nich, to ile czasu potrzeba na to, by pozna� istot� z gwiazd?Wiele bym da� za to, by m�c zachowa� si� tak, jak ci bohaterowie space oper, kt�rzy w podobnych okoliczno�ciach u�miechaj� si� uprzejmie i m�wi�:"Powiadasz, �e jeste� z Arktura? Popatrz, popatrz, jaki ten Wszech�wiat ma�y!" A potem obejmuj� si� wp� i id� na drinka do najbli�szego baru. Przemkn�a mi histeryczna my�l, �e nie wiem nawet, czy ten typek lubi piwo, czy nie. Nie b�d� opisywa� walki, jak� stoczy�em z moim organizmem, a szczeg�lnie mi�niami, by nie da� niczego po sobie pozna�. W ka�dym razie uda�o mi si� nie spa�� z krzes�a i zachowa� uprzejmy wyraz twarzy. Procentowa�o du�e do�wiadczenie w stosunkach z lud�mi. - Nie mog�em nic w panu wyczu� - odpowiedzia�em. - Kompletnie nic, tylko pustk�. Faktycznie wygl�da� tak jako� pusto. Tyle �e oczy mia� ju� znowu b��kitne. Wola�em to, ni� tamt� czer�. W takiej sytuacji powinny cisn�� si� na usta miliony pyta�, ale ja mia�em ca�y czas uczucie, �e siedz� w towarzystwie odbezpieczonej bomby. Nie wiedz�c, co mo�e spowodowa� jej wybuch. Mog�em si� zdoby� tylko na co� doskonale trywialnego. - Jak d�ugo jest pan na Ziemi? - spyta�em. Co� takiego, jak: "Cze��, Joe! Kiedy wr�ci�e� do miasta?"- Od kilku waszych tygodni - odpowiedzia�. - Ale dzi� jestem po raz pierwszy w�r�d ludzi. - A gdzie pan by� do tego czasu?
- Uczy�em si�.
Jego odpowiedzi stawa�y si� coraz kr�tsze i znowu co� dziwnego dzia�o si� z jego mi�niami. - Gdzie pan si� uczy�? - naciska�em.
Wsta� z miejsca i wyci�gn�� do mnie r�k�, wszystko jak najbardziej sprawnie. - Musz� ju� i�� - o�wiadczy�. - Oczywi�cie, moje podanie o prac� przestaje by� aktualne. Musimy si� jeszcze wiele nauczy�. Unios�em w g�r� brwi.
- Uwa�a pan, �e ot, tak sobie o wszystkim zapomn�? O czym� takim?U�miechn�� si� ponownie swoim dziwnym u�miechem.
- Zdaje si�, �e na tej planecie istnieje zwyczaj zg�aszania wszelkich problem�w policji. Mo�e pan to zrobi�. Nie mog�em si� zdecydowa�, czy powiedzia� to powodowany ironi�, czy zwyk�� logik�. Nie wiedzia�em, co m�g�bym jeszcze powiedzie�. Wyszed�, a ja sta�em bez ruchu przy biurku i patrzy�em, jak zamykaj� si� za nim drzwi. Co mia�em robi�? I�� za nim?
Poszed�em.
Nie jestem wywiadowc�, ale czyta�em wystarczaj�co wiele powie�ci detektywistycznych, by wiedzie�, jak nale�y �ledzi� kogo�, samemu pozostaj�c niezauwa�onym. Po pewnym czasie dotarli�my do cichej, spokojnej dzielnicy domk�w jednorodzinnych. Stan��em za palm�, udaj�c, �e zapalam papierosa, a on wszed� w�a�nie do jednego z tych dom�w. Widzia�em, jak przez chwil� walczy z drzwiami, otwiera je i wchodzi do �rodka. Drzwi zamkn�y si�. Odczeka�em d�u�sz� chwil�, wszed�em po schodach i zadzwoni�em. Otworzy�a mi siwow�osa matrona, najwidoczniej oderwana od zaj�� w kuchni, bo wyciera�a d�onie w fartuch. - Niczego dzi� nie kupuj� - o�wiadczy�a, nie zd��ywszy jeszcze do ko�ca otworzy� drzwi. Niemniej spogl�da�a na mnie z ciekawo�ci�, czekaj�c, co mam do zaoferowania. Przywo�a�em na twarz najlepszy z moich u�miech�w, przeznaczonych dla starszych pa�. - A ja niczego nie sprzedaj� - odpar�em, wr�czaj�c jej moj� wizyt�wk�. Przyjrza�a jej si� ze zdziwieniem, po czym podnios�a wzrok. - Chcia�bym si� widzie� z Josephem Hoffmanem - powiedzia�em grzecznie. - Obawiam si�, �e pomyli� pan adresy.
By�em ju� got�w wsadzi� stop� mi�dzy drzwi, ale okaza�o si� to niepotrzebne. - By� u mnie w biurze kilkana�cie minut temu - wyja�ni�em. - Wychodz�c zostawi� mi sw�j adres. Oferta pracy nadesz�a tu� po jego wyj�ciu, a poniewa� i tak szed�em w tym kierunku, pomy�la�em sobie, �e wpadn� i powiem mu o tym osobi�cie. To dosy� pilne - doda�em. Par� razy rzeczywi�cie zdarza�y mi si� takie sytuacje, ale teraz nawet ja sam nie bardzo mog�em uwierzy� w to, co m�wi�. - Nikt tu nie mieszka opr�cz mnie i mojego m�a - upiera�a si� gospodyni. - A on ju� dawno jest na emeryturze. Nie obchodzi�o mnie to, co robi jej m��. M�g� nawet wisie� g�ow� w d� na drzewie. Potrzebowa�em tego m�odego typka. - Ale widzia�em, jak ten m�ody m�czyzna tu wchodzi� - nie dawa�em za wygran�. - W�a�nie wyszed�em zza rogu i nie zd��y�em go dogoni�. Przyjrza�a mi si� podejrzliwie.
- Nie wiem, do czego pan zmierza - odpar�a z zaci�ni�tymi wargami - ale ja i tak niczego nie kupi�. Ani nie podpisz�. Nie chc� nawet z panem rozmawia�. - Wygl�da�o na to, �e naprawd� wierzy w to, co m�wi. Przeprosi�em j� mamrocz�c co� o pomy�ce, kt�r�, zdaje si�, musia�em pope�ni�. - Tak w�a�nie mi si� wydaje - powiedzia�a kwa�no i z godno�ci� zamkn�a drzwi. Mog� da� g�ow� za to, �e by�a to godno�� nieudawana.
Prowadz�c w odpowiedni spos�b biuro po�rednictwa pracy mo�na zyska� wielu przyjaci�. Przez kolejnych kilka dni ta nieszcz�sna starsza pani musia�a mie� wra�enie, �e zwali�a si� na ni� plaga szara�czy. Najpierw zjawi� si� cz�owiek od naprawy telefon�w w celu zlokalizowania stwierdzonego rzekomo uszkodzenia. Potem cz�owiek z gazowni sprawdza� plomby na liczniku. Potem cz�owiek z elektrowni szuka� zwarcia w sieci. Modli�em si� tylko o to, by jej m�� nie okaza� si� na przyk�ad by�ym elektrykiem, bo b�yskawicznie zdemaskowa�by t� maskarad�. Na koniec przyszed� cz�owiek z Urz�du Statystycznego, by skorygowa� pewne dane z ostatniego spisu. Dom zosta� przeszukany ceg�a po cegle, od piwnicy pocz�wszy, na strychu sko�czywszy. Kobieta m�wi�a prawd�: nie mieszka� w nim nikt opr�cz niej i jej m�a. Pogr��ony we frustracji czeka�em trzy miesi�ce. Wydepta�em dziury w chodnikach, szukaj�c wsz�dzie m�odego faceta. Bezskutecznie. I nagle, pewnego dnia otworzy�y si� drzwi mego gabinetu i Margie wprowadzi�a m�odego m�czyzn�. Za jego plecami chwyta�a si� za serce i trzepota�a op�ta�czo rz�sami. By� typowo wysoki, ciemnow�osy, przystojny, u�miechni�ty i o b�yszcz�cych, �ywych oczach. Jego osobowo�� uderzy�a mnie z si�� kowalskiego m�ota. Tacy faceci nigdy nie przychodz� do biur zatrudnienia, bo po prostu tego nie potrzebuj�. Ka�dy pracodawca zatrudni go po trzech minutach rozmowy, a potem b�dzie zachodzi� w g�ow�, dlaczego to zrobi�. Nazywa� si� Einar Johnson i pochodzi� z Norwegii. Je�eli my�la�, �e jestem naiwniakiem, kt�rego �atwo da si� otumani�, to od razu wyprowadzi�em go z b��du. - Poprzednim razem nazywa� si� pan Joseph Hoffman - powiedzia�em. - I pod wzgl�dem antropologicznym by� pan raczej Nordykiem. Ogniki w jego oczach momentalnie zgas�y, za� na twarzy pojawi�a si� irytacja. Spora irytacja, powiedzia�bym nawet. W dodatku sprawiaj�ca wra�enie jak najbardziej autentycznej. - W porz�dku. Na czym teraz wpad�em? - zapyta� niecierpliwie. - Wyja�nienie tego zaj�oby mi bardzo du�o czasu. Mo�e najpierw wys�ucham tego, co ma mi pan do powiedzenia. Mo�e to dziwne, ale czu�em si� zupe�nie swobodnie. Zdawa�em sobie spraw�, �e pod t� pozornie ludzk� pow�ok� kryje si� obce, niezrozumia�e stworzenie, ale kamufla� by� tak doskona�y, �e pozwala� o tym zapomnie�. Przez d�u�sz� chwil� mierzy� mnie spojrzeniem, a potem powiedzia�:- Wed�ug naszych przewidywa�, istnia�a nie wi�cej ni� jedna szansa na milion, �e zostan� rozpoznany. Przyznaj�, �e m�j poprzednik niezbyt nam si� uda�, ale od tego czasu sporo si� nauczyli�my i wszystko to zosta�o zebrane w osobowo�ci, kt�r� teraz nosz�. Przerwa�, by obdarzy� mnie promiennym u�miechem. Gdyby rzeczywi�cie przyszed� po prac�, ju� by j� mia�. - Przew�drowa�em ca�� po�udniow� Kaliforni� - podj��. - Pracowa�em przez jaki� czas jako sprzedawca. Chodzi�em na zabawy i przyj�cia. Upija�em si� i trze�wia�em. Nikt, powtarzam, nikt nie powzi�� najmniejszego podejrzenia. - Nie byli zbyt spostrzegawczy, prawda? - zapyta�em z ironi� w g�osie. - Ale pan jest - odpar�. - Dlatego w�a�nie zjawi�em si� tu, by przej�� ostatni test. Chcia�bym wiedzie�, na czym polega� m�j b��d. - Przychodz� tutaj r�ni osobnicy - zacz��em. - Facet, kt�ry rejestruje si� w r�nych biurach jako bezrobotny, by �y� z zasi�k�w. Nieszcz�nik, kt�rego przygania tutaj �ona strasz�c go, �e je�li nie p�jdzie wreszcie do pracy, to ona zrezygnuje ze swojej. Tajniak, w�sz�cy w poszukiwaniu nielegalnych kantor�w bookmacherskich. Najr�niejsi. - S�ucha� z zainteresowaniem. Skrzywi�em si�. - S� demaskowani w ci�gu najdalej dw�ch minut. Pana te� to spotka�o, ale pan nie nale�y do �adnej z kategorii, z kt�rymi zwykle mam do czynienia. A poza tym. . . czeka�em na pana. - Na czym polega� m�j b��d? - powt�rzy� z uporem.
- Zbyt wielka si�a osobowo�ci. Ludzie po prostu tacy nie s�. Czu�em si� tak, jakbym, bo ja wiem. . . dosta� czym� ci�kim po g�owie. Westchn�� nieweso�o.
- Obawia�em si�, �e tak czy inaczej uda si� panu mnie rozpozna�. Skontaktowa�em si� z domem. Przekazano mi, bym w razie zdemaskowania, poleci� panu nawi�zanie z nami wsp�pracy. Unios�em w g�r� brwi. Nie wiedzia�em, czy jest a� tak mocny, �eby mi cokolwiek poleca�. - Mam w��czy� pana do naszych dzia�a� w charakterze kontroluj�cego i nadzoruj�cego nasz ostateczny trening tak, by nikt nie m�g� nas rozpozna�. Jest to nieodzowne dla realizacji naszego podstawowego planu. Gdyby to mia�o si� nie uda�, b�dziemy musieli wprowadzi� w �ycie plan zast�pczy. M�wi� jak nauczyciel, ale czar jego osobowo�ci ci�gle promieniowa� jak lampa podczerwona. - Musi mi pan powiedzie� znacznie wi�cej ni� do tej pory. - odezwa�em si�. Rzuci� szybkie spojrzenie na drzwi gabinetu.
- Nikt nie b�dzie nam przeszkadza� - zapewni�em go. - To, co klienci maj� do powiedzenia otoczone jest �cis�� tajemnic�.
- Pochodz� z jednej z planet Arktura - powiedzia�.
Na mojej twarzy musia� pojawi� si� u�miech, bo zaraz zapyta�:- Uwa�a pan, �e to zabawne?
- Ale� sk�d - zaprzeczy�em gwa�townie. A wi�c jednak nie potrafi czyta� w moich my�lach. Najwidoczniej byli�my dla nich r�wnie obcy jak oni dla nas. - U�miechn��em si� dlatego, �e za pierwszym razem, kiedy pan si� tu zjawi�, pomy�la�em sobie, �e jest pan r�wnie nieodgadniony, jak istota na przyk�ad z Arktura. A teraz okazuje si�, �e jednak mia�em racj�. Najwidoczniej jestem jeszcze lepszy ni� przypuszcza�em. Teraz on z kolei u�miechn�� si� ze zdawkow� uprzejmo�ci�. - Moja ojczysta planeta jest bardzo podobna do waszej - podj��. - Z jednym wyj�tkiem: jest du�o bardziej zat�oczona. Po plecach rozesz�y mi si� nieprzyjemne mr�wki.
- Zbadali�my wasz� planet� i postanowili�my j� skolonizowa�. - By�o to po prostu stwierdzenie faktu, bez cienia wahania czy w�tpliwo�ci. Spojrza�em na niego ze zdumieniem.
- I spodziewacie si�, �e wam w tym pomog�?
Odpowiedzia� mi m�drym, nieruchomym spojrzeniem.
- A czemu by nie?
- Chocia�by dlatego, �e istnieje co� takiego jak lojalno�� wobec w�asnego gatunku. Jeszcze kilka pokole� i nam te� b�dzie za ciasno. Nie zmie�cimy si� razem na Ziemi. - Och, to nie problem - odpar� ze wzruszeniem ramion. - Dla nas starczy miejsca na bardzo d�ugo. Rozmna�amy si� dosy� wolno. - A my nie - powiedzia�em z naciskiem. Ca�y czas mia�em niejasne wra�enie, �e ta rozmowa powinna si� toczy� mi�dzy nim a jakim� wielkim m�em stanu, nie mn�. - Pan mnie chyba nie zrozumia� - zacz�� znowu cierpliwym tonem. - Was tutaj nie b�dzie. Nie ma �adnego powodu, dla kt�rego mieliby�my oszcz�dzi� wasz gatunek. Po prostu wymrzecie i to wszystko. - Zaraz, zaraz - wpad�em mu w s�owo. - Ja wcale nie chc�, �eby�my umierali. Spojrza� na mnie jak na niezno�nego bachora, kt�ry uparcie odmawia po�o�enia si� spa�. - Dlaczego? - zapyta�.
I tym mnie za�atwi�. To bardzo dobre pytanie, pod warunkiem, �e zada si� je w odpowiednim miejscu. Spr�bujcie przedstawi� sensown� argumentacj� na rzecz tego, by pozostawi� ludzi przy �yciu. Ja spr�bowa�em. - Ludzko�� przesz�a nie�atw� drog� - zacz��em. - Za nasz rozw�j musieli�my nieraz p�aci� straszliw� cen�. Je�eli teraz zabierze si� nam przysz�o��, na kt�r� mo�na z nadziej� oczekiwa�, to znajdziemy si� w po�o�eniu kogo�, kto zap�aci� bardzo du�o za co�, o czym nie ma najmniejszego poj�cia - co to jest i do czego s�u�y. Nic lepszego nie potrafi�em wymy�le�. Przytaczanie argument�w o sprawiedliwo�ci, mi�osierdziu i lito�ci nie mia�o �adnego sensu. Nie mia�by poj�cia, o czym m�wi�. I raczej nie wygl�da�o na to, �eby m�g� si� tego pr�dko nauczy�. Nie czeka�em d�ugo na odpowied�.
- A je�eli nikt nie b�dzie wiedzia� o naszym istnieniu, my za� stopniowo i niepostrze�enie przejmiemy od was t� planet�, to kto b�dzie mia� cierpie� z tego powodu, �e ludzko�� nie ma ju� przed sob� �adnej przysz�o�ci? - Wsta� nagle, podobnie jak poprzednim razem i powiedzia� lodowatym tonem: - Mo�emy rzecz jasna, zrealizowa� nasz drugi plan i zniszczy� ludzko�� bez �adnych negocjacji. Nie mamy w zwyczaju zadawa� �adnej formie �ycia niepotrzebnych cierpie�, ale mo�emy to zrobi�, je�li zajdzie taka potrzeba. Je�eli nie zgodzi si� pan na wsp�prac� z nami, to jest jasne, �e pr�dzej czy p�niej zostaniemy zdemaskowani. A wtedy nie b�dziemy ju� mieli �adnego wyboru. U�miechn�� si�, og�uszaj�c mnie niemal si�� swego osobistego wdzi�ku. - Zdaj� sobie spraw�, �e musi pan si� nad tym zastanowi�. Jeszcze tu wr�c�. Ju� w drzwiach odwr�ci� si� do mnie jeszcze raz.
- I prosz� nie niepokoi� wi�cej tej biednej, starej kobiecinki. Drzwi jej domu s� tylko jednym z wielu po��cze�, jakie utworzyli�my. Ona nie ma poj�cia o naszym istnieniu, tylko czasem dziwi si�, dlaczego nie dzia�a jej zatrzask. A my wcale nie musimy korzysta� akurat z jej domu. Sam pan zreszt� widzi. . . I znikn��.
Otworzy�em drzwi. Margie, umalowana i promieniuj�ca kobieco�ci�, czeka�a w pogotowiu za biurkiem. Kiedy go�� si� nie pojawi�, wsta�a i zajrza�a do mojego gabinetu. - Gdzie on si� podzia�? - zapyta�a ze zdumieniem.
- Otrz��nij si�, dziewczyno - powiedzia�em. - Jeste� tak rozmarzona, �e nawet nie zauwa�y�a�, jak wychodzi�. - Co� tu jest nie tak - mrukn�a.
Mia�a racj�. A ja mia�em jak najbardziej realny, monstrualnych rozmiar�w problem.
Co mia�em robi�? Mog�em zg�osi� si� do miejscowych w�adz i wyl�dowa� w zak�adzie zamkni�tym jako niepoczytalny. Mog�em zg�osi� si� do jakiego� instytutu czy o�rodka badawczego i wyl�dowa� w zak�adzie zamkni�tym jako niepoczytalny. Mog�em zawiadomi� FBI i wyl�dowa� w zak�adzie zamkni�tym jako niepoczytalny. Nie, ta linia rozumowania stawa�a si� zdecydowanie zbyt monotonna. Uczyni�em jedyn� rzecz, kt�ra moim zdaniem mog�a pom�c! Spisa�em ca�� histori� i wys�a�em do mego ulubionego pisma science fiction. Prosi�em o pomoc i rad� tam, gdzie mog�em z pewno�ci� liczy� na szybk� reakcj� i, co najwa�niejsze, na zrozumienie. R�kopis wr�ci� tak szybko, jakby by� po��czony z moim biurkiem niewidzialn�, ci�gn�c� si� przez ca�y kontynent gumow� ta�m�. Obejrza�em dok�adnie, z dw�ch stron, kr�tk� odpowied� redakcji uzasadniaj�c� odrzucenie r�kopisu, ale nigdzie nie mog�em znale�� �adnych s��w dodaj�cych otuchy i radz�cych, co robi�. Ba, nie by�o tam nawet zach�ty, �eby spr�bowa� jeszcze raz. Wtedy pierwszy raz w �yciu przekona�em si�, co to znaczy by� samotnym - ca�kowicie, zupe�nie samotnym. W�a�ciwie trudno by�o si� dziwi�. Mog�em sobie wyobrazi� redaktora, odrzucaj�cego z niesmakiem m�j r�kopis. "No tak, i znowu jaka� obca rasa chce podbi� Ziemi�. Gdybym to wydrukowa�, ju� jutro by�bym bez pracy". Jak ten ksi�dz, kt�ry zobaczywszy wypisane na �cianie �wi�stwa mrukn�� tylko pod nosem: "I do tego z b��dami". Przypomnia�a mi si� bajka o ch�opcu, kt�ry o jeden raz za du�o krzykn��: "Wilk! Wilk!" By�em sam. Sam musia�em rozwi�za� ten problem. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e mia�em do wyboru dwa rozwi�zania: pierwszym by�a natychmiastowa eksterminacja. Rasa, kt�ra potrafi tak bezpo�rednio przenosi� si� z jednego systemu planetarnego do drugiego, dysponuje z pewno�ci� �rodkami, kt�re pozwoli�yby jej tego dokona�. Drugim by�o wyt�pienie, co prawda stopniowe, ale r�wnie pewne. Gdybym odm�wi� wsp�pracy, postawi�bym si� w sytuacji s�dziego, skazuj�cego ca�y rodzaj ludzki na �mier�. Gdybym si� zgodzi�, zosta�bym arcyzdrajc�, a skutki by�yby takie same. Mija�y dni, a ja cierpia�em m�ki niezdecydowania. Wreszcie, jak to si� zwykle robi w takich sytuacjach, postanowi�em gra� na zw�ok�. Udaj�c, �e zgadzam si� z nimi wsp�pracowa�, mog� odkry� spos�b, w jaki mo�na b�dzie ich pokona�. Kiedy ju� to postanowi�em, moje my�li zacz�y w szalonej gonitwie analizowa� najr�niejsze mo�liwo�ci. Gdybym zosta� instruktorem ucz�cym ich, jak maj� zachowywa� si� w�r�d ludzi, mia�bym ich w gar�ci. Wyposa�y�bym ich w takie cechy i nauczy� takich zachowa�, kt�re sprawi�yby, �e ludzie zniszczyliby ich w oka mgnieniu. A ja zna�em ludzi. Mo�e to i nawet dobrze, �e trafi�o akurat na mnie. Zadr�a�em na my�l, �e ta istota mog�a spotka� kogo� o mniejszym ode mnie do�wiadczeniu. Najprawdopodobniej na Ziemi nie by�oby ju� ani jednego cz�owieka. Tak, tak, ten stary i zu�yty pomys� o bezimiennym bohaterze ratuj�cym ca�� ludzko�� przed �miertelnym niebezpiecze�stwem mo�e jeszcze znale�� swoje odbicie w rzeczywisto�ci. By�em got�w. Arkturianin m�g� wraca�. I wr�ci�.
Porz�dnie tym razem przestraszona Margie otrzyma�a p�atny urlop, ja za� opu�ci�em biuro w towarzystwie Einara Johnsona. Mia� mas� pieni�dzy i nie widzia� nic z�ego w ich wydawaniu. Dla kogo�, kto potrafi przenie�� si� w dowolnej chwili do bankowego skarbca, pieni�dze naprawd� nie s� �adnym problemem. Oczami wyobra�ni widzia�em nieszcz�snych urz�dnik�w, t�umacz�cych si� przed kontrolerami, ale to ju� nie by� m�j problem. Zamkn��em za sob� drzwi biura i powiesi�em na nich wywieszk� z informacj�, �e jestem chory i nie wiem, kiedy wr�c� do pracy. Zeszli�my na parking, wsiedli�my do mego samochodu i w tej samej chwili znalaz�em si� na zacienionym patio w Beverly Hills. Tak po prostu. �adnych sensacji z utrat� przytomno�ci czy przewracaniem �o��dka na lew� stron�. Nic z tych rzeczy. Po prostu tak: samoch�d - patio.
Chcia�bym m�c opisa� Arkturian jako istoty o ohydnych, wij�cych si� mackach i obrzydliwych paszczach, ale nie mog�. W og�le nie mog� ich opisa�, bo ich nie widzia�em. Widzia�em natomiast oko�o trzydziestu ludzi spaceruj�cych po patio, p�ywaj�cych w basenie, wchodz�cych i wychodz�cych z domu. Miejsce by�o idealnie dobrane. Nieproszeni go�cie nie odwiedzaj� posiad�o�ci w Beverly Hills. Miejscowi przyzwyczaili si� ju� na tyle do obecno�ci ca�ej chmary gwiazd, �e przestali si� w�a�ciwie czemukolwiek przygl�da� albo dziwi�, za� ciekawscy tury�ci mogli co najwy�ej dostrzec zakr�caj�cy podjazd, drzewa, traw� i mo�e kawa�ek dachu. Je�li mieli z tego cho� odrobin� satysfakcji, to tym lepiej dla nich. Jednak nawet gdyby rozesz�a si� wie��, �e po posiad�o�ci w��czy si� gromada dziwacznych osobnik�w, nikt by si� tym nie zainteresowa�. Mieszka�cy takich posiad�o�ci nie r�ni� si� specjalnie od zbieraniny, kt�r� mo�na zobaczy� na ulicach Hollywood. Tyle tylko, �e ci akurat si� r�nili. Mogliby zrobi� fortun� wyst�puj�c jako trupa naturalnej wielko�ci marionetek. Teraz wiedzia�em, dlaczego pozbawiony �ycia Nordyk, kt�rego dane mi by�o nie tak dawno spotka�, zosta� uznany za tak doskona�ego, by m�c przebywa� mi�dzy lud�mi. W por�wnaniu z t� gromad� by� tryskaj�cym energi� i pe�nym czaru disc-jockeyem. Tyle w�a�nie zobaczy�em. Ludzkie cia�a wykonuj�ce ludzkie ruchy bez cho�by �ladu ludzkich uczu� czy emocji. Zadanie wygl�da�o na trudniejsze, ni� w pierwszej chwili przypuszcza�em. Ale skoro uznali ten w�a�nie spos�b za najw�a�ciwszy i najszybciej prowadz�cy do celu, to ich sprawa. Kto� ciekawski zasypa�by ich dziesi�tkami pyta� - sk�d maj� ten dom, sk�d wzi�li ludzkie cia�a, gdzie nauczyli si� m�wi� po angielsku - ale ja nie by�em ciekawski. Mia�em wa�niejsze sprawy na g�owie. Skoro mieli i potrafili to wszystko, to znaczy, �e byli do tego zdolni i ju�. Nie b�d� si� rozpisywa� o tygodniach, kt�re nast�pi�y potem. Nie mam poj�cia, jak mo�e wygl�da� cywilizacja na ich ojczystej planecie. Ca�a paj�cza sie� naukowej psychologii nie wystarczy, by ukaza� cho�by skrawek wn�trza cz�owieka. Podobnie jakiekolwiek opisy ich cywilizacji nic by nam o nich nie powiedzia�y. Wiedzie� co� o cz�owieku a zna� go to dwie zupe�nie odr�bne rzeczy. Na przyk�ad wszystkie te warunkuj�ce nasze zachowanie reakcje m�zgu, kt�re nazywamy potocznie uczuciami, s� im zupe�nie nieznane. Idea�y, takie jak prawda, honor, sprawiedliwo��, doskona�o�� - tak�e. Nie ma u nich nawet podzia�u na p�cie, st�d te� nie s� w stanie zrozumie�, co to jest mi�o��. Ze wszystkich film�w i spektakli, kt�re ogl�dali w telewizji rozumieli mniej, ni� my z zachowania kolumny mr�wek, maszeruj�cych przez �cie�k�. Czy pr�by opisu takiej cywilizacji mog� zako�czy� si� sukcesem? Cz�owiek nie mo�e osi�gn�� spe�nienia nie marz�c najpierw o czym�. Oni najwyra�niej mogli, bo przecie� dotarli tutaj. Kiedy wreszcie przekona�em si�, �e nie ma sensu i potrzeby kontaktowania ze sob� tych dw�ch cywilizacji, odczu�em przyp�yw wielkiej rado�ci i ulgi. Moje zadanie stawa�o si� tym samym znacznie �atwiejsze. Wiedzia�em, jak ich zniszczy�. I mia�em podstawy przypuszcza�, �e nie b�d� potrafili unikn�� pu�apki, kt�r� na nich zastawi�. A nie b�d� potrafili w�a�nie dlatego, �e maj� ludzkie cia�a. Mo�e stworzyli je sobie z powietrza, ale w ich �y�ach p�yn�a krew, czuli b�l, zimno i gor�co, otrzymywali zwyk�� porcj� produkowanych przez gruczo�y hormon�w. Ot� to, hormony. Dowiedz� si�, co to emocje i uczucia. By�em przecie� mistrzem w manipulowaniu i jednym, i drugim. Marzeniem cz�owieka by�o osi�gni�cie wielkich, nie�miertelnych idea��w. Niemal ca�a literatura dotyczy w gruncie rzeczy w�a�nie tego tematu. Zawsze i wsz�dzie m�wi�o si� i pisa�o o tym, jacy powinni�my by�, prawie nigdy i nigdzie o tym, jacy jeste�my. W ramach prowadzonej przeze mnie nauki zaaplikowa�em im spory wyb�r arcydzie� �wiatowej literatury, malarstwa, rze�by, muzyki - tych ga��zi sztuki, w kt�rych najlepiej wida� ci�g�e d��enie do idea�u. Nauczy�em ich, co to znaczy "marzy�". Wiedz�c, co to jest i ulegaj�c dzia�aniu produkowanych bezustannie hormon�w, nauczyli si� czu�. Tym wi�kszym podziwem zacz��em obdarza� Einara, bo przecie� wtedy, kiedy tak mnie oszo�omi� si�� swojej osobowo�ci, jeszcze nie czu�. Z marionetek stali si� na nowo narodzonymi dzie�mi. Dzie�mi obdarzonymi doros�ymi cia�ami, ze wszystkimi konsekwencjami wynikaj�cymi z tego faktu. Chcia�em uczu� - i mia�em uczucia. Nie ograniczone �adnymi hamulcami, nie skr�powane �adnymi zakazami. Czasem, najzwyczajniej w �wiecie ba�em si� i musia�em korzysta� z ca�ej mojej wiedzy o manipulowaniu emocjami. Kiedy indziej znowu zachowywali si� za bardzo po hollywoodzku, nawet jak na Hollywood. Stara�em si� utrzyma� ich w granicach szeroko poj�tych norm. Jedno musz� im przyzna�: uczyli si�. I to szybko. Najpierw marionetki, potem dzieci, ha�a�liwi ch�opcy i dziewcz�ta, m�odzie� o zmiennych nastrojach i zachowaniu, kt�rego nie mo�na by�o przewidzie�, wreszcie dojrzali, zr�wnowa�eni m�czyzni i kobiety. Metamorfoza dokonywa�a si� na moich oczach. Zrobi�em jeszcze wi�cej.
Uczyni�em z nich takich, jakimi chcia� by� ka�dy z nas: m�drych, szlachetnych, uczuciowych. M�j skromny IQ 145 sta� si� granic�, poni�ej kt�rej by�a ju� tylko g�upota. Najwspanialsze z marze� o wielko�ci cz�owieka okaza�y si� niczym wobec tego, co oni osi�gn�li i co jeszcze mogli osi�gn��.
Realizacja mego planu odbywa�a si� bez zak��ce�.
W pe�ni ukszta�towani przypominali bog�w. Wpajaj�c nowe, wyrzuca�em jednocze�nie stare. Odkry�em, �e mamy jednak z nimi co� wsp�lnego: podstaw� ich dzia�ania by�a logika, ale wyniesiona na takie wy�yny, o kt�rych mnie nigdy si� nawet nie �ni�o. Mimo to uda�o mi si� znale�� co�, co mo�na by�o uzna� za wsp�lny punkt odniesienia. W pewnej chwili zrozumieli, �e je�li pozwol�, by w ich �wiadomo�ci funkcjonowa�a ICH w�asna, obca motywacja, to zawsze towarzyszy� im b�dzie aura inno�ci, stanowi�ca zagro�enie dla realizacji ich cel�w. Zaniepokoi�em si�, kiedy mi o tym powiedzieli, podejrzewaj�c, �e teraz z kolei oni pr�buj� zastawi� na mnie pu�apk�. Dopiero potem u�wiadomi�em sobie, �e przecie� nie nauczy�em ich fa�szu i ob�udy. Uznawali za ca�kowicie logiczne i s�uszne, �e musz� mi si� zupe�nie podporz�dkowa�. Gdybym to ja znalaz� si� na ich planecie i stara� si� do nich upodobni�, r�wnie� musia�bym robi� wszystko, co by mi poleci� tamtejszy instruktor. Zdawali sobie spraw�, �e po prostu nie maj� innego wyj�cia. Z pocz�tku nie widzieli nic dziwnego w tym, �e pomagam im w zniszczeniu mego w�asnego gatunku. Wed�ug nich Arkturianie byli najlepiej przystosowani do tego, by przetrwa�, wi�c tak w�a�nie powinno si� sta�. O ludziach nie mo�na by�o tego powiedzie�, dlatego musieli zgin��. Nauczy�em ich co to wsp�czucie. I wreszcie, kiedy zacz�li dojrzewa� jako ludzie i gdy ich ch�odny intelekt zosta� przyt�umiony przez ludzkie uczucia, zrozumieli, na czym polega m�j dylemat. By�o w tym sporo ironii. Od ludzi nie mog�em oczekiwa� zrozumienia. Naje�d�cy obdarzyli mnie zrozumieniem i wsp�czuciem. Poj�li, �e m�j zdradziecki czyn mia� na celu zyskanie jeszcze kilku lat dla ludzi. Ale ich arkturia�ska logika by�a jeszcze zbyt silna. Ronili wraz ze mn� gorzkie �zy, lecz nie mog�o by� mowy o zmianie planu. Plan by� ustalony, oni za� stanowili jedynie zesp� instrument�w niezb�dnych dla jego sprawnego przeprowadzenia. A jednak, wykorzystuj�c ich wsp�czucie, uda�o mi si� go zmieni�. A oto rozmowa, w kt�rej wysz�o na jaw, �e taka modyfikacja zaistnia�a. Einar Johnson, kt�ry jako robi�cy najwi�ksze post�py w�a�ciwie si� ze mn� nie rozstawa�, powiedzia� do mnie pewnego dnia:- Wszystko wskazuje na to, �e jeste�my ju� lud�mi. Sam powiedzia�e�, �e tak jest, wi�c musi to by� prawd� - doda� z u�miechem. - Zaczynamy zdawa� sobie spraw�, jak wielki i wspania�y jest cz�owiek. - Kiedy to m�wi�, promieniowa� powag� i dostoje�stwem. - Ci, kt�rzy pozostali na naszej planecie nie dysponuj�c ani ludzkimi cia�ami, ani ow� r�wnowag� mi�dzy inteligencj� a uczuciami, kt�r� ty nazywasz dusz�, nie b�d� w stanie doceni� i zrozumie� ogromnego skoku, kt�rego dokonali�my. Nigdy nie staniemy si� tym, czym byli�my, bo zbyt wiele przysz�oby nam utraci�. Nasi ziomkowie kieruj� si� w swym post�powaniu logik�. Musz� polega� na tym, co im przeka�emy, o ile, rzecz jasna, nie wi�za�oby si� to z konieczno�ci� zrezygnowania z planu, jaki mamy zrealizowa�. Poinformowali�my ich o wszystkim, czego si� nauczyli�my. We Wszech�wiecie jest dosy� miejsca i dla nas, i dla was. Nie b�dzie migracji z naszej planety na wasz�. Pozostaniemy w�r�d was, b�dziemy si� rozmna�a� i �y� tak godnie, jak nas tego nauczy�e�. Mo�e kiedy� naszym udzia�em stanie si� ta wielko��, kt�r� mo�emy podziwia� u ludzi. Pomo�emy wam znale�� wasze przeznaczenie w�r�d gwiazd, tak jak my je znale�li�my. Schyli�em g�ow� i rozp�aka�em si�. A jednak zwyci�y�em.
Min�y cztery miesi�ce. Wr�ci�em do siebie. Hallahan zostawi� kierowc�w ich w�asnemu losowi i zszed� ze skrzy�owania, by powita� mnie pytaniem:- Gdzie pan si� podziewa�?
- Chorowa�em - odpar�em.
- Wida� to po panu. Niech pan na siebie uwa�a. Co. . . Co za dure� tam si� wpakowa�! - pop�dzi� na swoje miejsce, dmuchaj�c co si� w gwizdek. Wszed�em po schodach na g�r�. Tak, zdecydowanie wymagaj� remontu. Ca�y czas wysy�a�em Margie pieni�dze, �eby p�aci�a za czynsz i telefon. Zdj��em z drzwi wywieszk� i wszed�em do �rodka. Poczekalnia mia�a ten typowy, zakurzony wygl�d, jaki przybieraj� wszystkie pomieszczenia, w kt�rych od dawna nikogo nie by�o. Dozorca w og�le nie otwiera� okien, tote� powietrze by�o st�ch�e i nie�wie�e. Z przyzwyczajenia oczekiwa�em, �e zobacz� Margie siedz�c� za jej biurkiem, ale by�o to zupe�nie nierealne. Je�eli dziewczyna i tak dostaje pensj�, a jednocze�nie nie ma kompletnie nic do roboty, to jedynym miejscem, gdzie mo�na j� na pewno spotka�, jest pla�a. Moje krzes�o pokryte by�o warstw� kurzu, ale usiad�em na nim nie zadaj�c sobie nawet trudu, by go zgarn��. Ukry�em twarz w d�oniach i wpatrzy�em si� w ludzk� dusz�. Wszystko zale�a�o w�a�nie od tej umiej�tno�ci. Zna�em ludzi. Zna�em ich bardzo dobrze, kto wie, mo�e nawet najlepiej ze wszystkich. Zajrza�em w przesz�o�� i zobaczy�em, jak cz�owiek pali, krzy�uje i drze na strz�py to, co szlachetne, dobre i wspania�e. A przecie� jedyna szansa ocalenia ludzko�ci le�a�a w tym, by uda�o mi si� wpoi� tym trzydziestu istotom w�a�nie to, co wspania�e, dobre i szlachetne. By uda�o mi si� przekona� ich, �e wszyscy ludzie s� w�a�nie tacy. Tylko wtedy mogliby uzna� nas za r�wnych sobie. Zajrza�em w przysz�o�� i zobaczy�em, jak gin� jeden po drugim. Nie da�em im �adnej mo�liwo�ci obrony. S� ca�kowicie nie przygotowani na spotkanie z cz�owiekiem takim, jaki jest w istocie. Nie b�d� potrafili tego poj��. To bowiem, co cz�owiek najbardziej podziwia - dobro, szlachetno��, pi�kno - jest jednocze�nie tym, czego nie potrafi �cierpie�, gdy ju� to odnajdzie. S� bezbronni, gdy� nie zdaj� sobie z tego sprawy. Zgin�, pokonani w�ciek�o�ci�, zawi�ci� i ��dz� niszczenia, tak bowiem zawsze reaguje cz�owiek, gdy stanie twarz� w twarz ze swoimi idea�ami. Chowam twarz w d�oniach.
Co ja zrobi�em?. . .
KONIEC