1449
Szczegóły |
Tytuł |
1449 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1449 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1449 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1449 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Marcin Wolski
Tytul: Omdlenie
Z "NF" 8/92
Hilary Grabiec przeklina� drog� na skr�ty. Przeklina�
soczy�cie, po proletariacku, jak zwykli przeklina�
budowniczowie wielkich bud�w, wrzucaj�c dla podkre�lenia
internacjonalistycznego charakteru przekle�stw wielkoruskie
"job twoju mat'!".
�ar la� si� z nieba, kt�re kolorytem upodabnia�o si� do
�an�w dojrzewaj�cych zb�. A jednocze�nie by�o
naelektryzowane energi� wielk�, duszn� i parn�.
Oczywi�cie, drog� t� pokaza� mu wr�g klasowy. Ca�a podr�
od pocz�tku naje�ona by�a trudno�ciami. Na stacji
dowiedzia� si�, �e z miasteczka nie przy�l� podwody i �eby
pr�bowa� zabra� si� okazj�, p�niej ci�ar�wka pe�na
roz�piewanej m�odzie�y zetempowskiej podwioz�a go wprawdzie,
za co zrewan�owa� si� gratisow� pogadank� o Korei, szelkach
Trumana i bezece�stwach Tito, ale czy m�odzie�y nie
przypad�a w smak gaw�da, czy te� kierowca, cz�ek
wystarczaj�co doros�y, �eby pami�ta� okres przedwojenny,
mia� inne pogl�dy polityczne, do��, �e wysadzono go na
rozstaju, twierdz�c, �e do miasteczka jest ledwie p�
kilometra z hakiem.
Uszed� te p� kilometra i jeszcze ze dwa haka, a dooko�a
tylko pola fa�dziste, ma�e grzebyki las�w przysiad�e jak
g�sienice na wzniesieniach.
Przy krzy�u natkn�� si� na bab�. Baba jak baba, na widok
m�czyzny w garniturze z teczk� pocz�a pozorowa�
zawi�zywanie sznurowad�a u trzewika, tak �e nawet
najbardziej dociekliwy ateista nie m�g� zarzuci� nic jej
pozycji kl�cz�cej.
- Czy dobrze id�, towarzyszko? - rzuci� Hilary z
oszcz�dnym u�miechem, aby nie zdradza� swych ubytk�w
z�bowych. P�niej �a�owa� partyku�y "towarzyszko". M�g�
przecie� zagai� neutralnym "Dzie� dobry", albo nawet
prowokacyjnym "Pochwalony", na co mia� dyspens� z komitetu.
Kobiecina wskaza�a mu do�� gorliwie skr�con� drog�,
"miedz�, miedz�, bez mostek, kole laska, potem cmentarzyk
ino i ju� miasteczko". Dopiero po przemaszerowaniu kolejnego
kilometra zorientowa� si�, �e pad� ofiar� dezinformacji.
Mia� racj� genialny J�zef Stalin - wr�g czai� si�
wsz�dzie. Nawet w�r�d ludzi prostych, predestynowanych do
roli surowca, z kt�rego w marksistowskim tyglu mia� wytopi�
si� Nowy Cz�owiek.
- Ile jeszcze walki przed nami - westchn�� Grabiec, otar�
pot skraplaj�cy si� na �ysinie i mocniej �cisn�� r�czk�
teczki wype�nionej naj�wie�szymi broszurami agitacyjnymi.
Pegeerowskie pole wydawa�o si� nie mie� ko�ca. Pr�no
szuka� jakiego� punktu orientacyjnego. Przez moment
zachwia�o si� jego niez�omne poparcie dla idei
kolektywizacji.
A potem dostrzeg� drzewo. Wielkie, baobabiaste,
usytuowane na lekkim wzniesieniu, o konarach poskr�canych
jak u bohater�w barokowych rze�b sakralnych (kt�rych nie
lubi�).
- Stamt�d si� rozejrz�. A mo�e odpoczn� w cieniu.
Jak ka�dy mieszczuch wychowany na ��dzkim podw�rku,
Grabiec nie lubi� plener�w. Kojarzy�y mu si� one z paniczn�
ucieczk� w trzydziestym dziewi�tym, potem z bezkresnymi
rubie�ami Kraju Rad, gdy zanios�o go a� do Karagandy. Cho�
mia� szcz�cie. Wiek i stan zdrowia uniemo�liwi�y mu s�u�b�
wojskow�, rodzinne umiej�tno�ci (pochodzi� z wielodzietnej
familii krawca Grabenmana) pozwoli�y znale�� prac� w szwalni
mundur�w. A potem jaki� kuzyn, Wi�niewski, Kwa�niewski czy
Nowak (mia� wielu kuzyn�w i du�e trudno�ci z zapami�taniem
ich �wie�ych nazwisk) wyci�gn�� go i przeni�s� na odcinek
pracy ideologicznej. Grabiec mia� tylko ma�� matur� i
niejakie trudno�ci z wypowiadaniem si� na pi�mie, tote� po
kr�tkim redagowaniu gazety (p�niej skrytykowanej za
odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne) skierowano go w
teren. Bo gada� �wietnie.
Jego kuzyn (Wi�niewski albo Kwiatkowski), kt�ry wpad� raz
na szkolenie prowadzone przez Grabca i wys�ucha� jego
popisowego referatu pt. "Boga nie ma", stwierdzi�
�artobliwie, �e gdyby B�g to us�ysza�, to sam by straci�
wiar� w siebie.
Hilary nie lubi� takich �art�w. I gdyby nie fakt, �e
m�wi� to jego kuzyn (Kwiatkowski, a mo�e Nowak), uda�by si�
z doniesieniem do odpowiedniego Departamentu do spraw
Anegdotczyk�w, zajmuj�cego si� rejestracj� ochotnik�w do
Budowy Bie�omor Kana�u. Grabiec uwa�a�, �e socjalistyczny
system warto�ci musi by� integralny. Zw�tpienie w jeden z
element�w - koncesja dla relatywizmu lub cho�by kolorowych
skarpetek - stanowi� mo�e wy�om, doprowadzaj�cy z czasem do
p�kni�cia ca�o�ci.
- W�tpliwo�ci to kornik w ramie obrazu lepszego jutra -
wyrazi� si� kiedy� poetycko. - I dlatego ja ich nie mam.
Drzewo by�o tu�, tu�. Ale i zm�czenie robi�o swoje. Czu�
pulsowanie w skroniach, przed oczyma przelatywa�y mu
czerwone p�aty. Niebo pociemnia�o. Czy�by zbiera�o si� na
burz�?
Naraz potkn�� si�. B�l w piersiach uderzy� go jak
toporem, a niebo przekre�li�a krwawa b�yskawica.
"Boga nie ma! - przemkn�o mu w ostatnim przeb�ysku
�wiadomo�ci.
Najpierw uczu� ch��d, potem wilgo�. �y�.
Uni�s� g�ow� oczekuj�c kolejnego uderzenia b�lu. Nic
takiego nie nast�pi�o. Podni�s� si� na kolana. Poszuka�
wzrokiem teczki. Le�a�a opodal. Pada� musia�o kr�tko, a
chmurka, kt�ra by�a tego powodem, ju� odp�ywa�a ku skrajowi
nieba.
Popatrzy� na zegarek marki "Smiena". By�o dopiero w p�
do trzeciej. Zatem przele�a� w omdleniu najwy�ej dwie
godziny. W porz�dku, zd��y jeszcze na wyk�ad. Tylko w kt�r�
stron� musia� i��?
W pobli�u rozleg� si� warkot przeje�d�aj�cego samochodu.
A zatem droga musia�a by� niedaleko.
Porwa� si� �ywo, jakby uby�o mu kilka wiosen.
Miedza zda�a si� szersza, a �an zb� ust�pi�
szatkowaninie ma�ych poletek. Dotar� do w�skiego pasma
�wie�ego asfaltu.
- Nareszcie kto� zabra� si� za te poniemieckie dr�ki.
Przeskoczy� r�w i wtedy sta�o si� co� najgorszego,
nadwer�ony zamek teczki pu�ci� i sypn�y si� na jezdni� broszurki
cenne i niezast�pione: "Cyrk Trumanillo", "Zapluty karze�
reakcji", "Upiory Watykanu" czy "My�li J�zefa Stalina or�em
w walce z pryszczyc�".
Pochylony zacz�� zbiera� swe precjoza z gorliwo�ci�
zeloty, tak �e nie zauwa�y�, nie us�ysza� nadje�d�aj�cego
samochodu. Pisk hamulc�w dotar� do Hilarego z op�nieniem,
k�tem oka zobaczy� tylko kierowc� walcz�cego z kierownic�.
Szcz�ciem hamuj�ce auto musn�o go tylko odrzucaj�c do
rowu.
- Jezus Maria, czy my�my go nie zabili? - zapiszcza� g�os
kobiecy.
- Nie - chcia� odpowiedzie�, ale kiedy otworzy� oczy,
got�w by� zmieni� zdanie.
Anio� mia� d�ugie blond w�osy spadaj�ce w splotach do
po�owy ramion, cer� blad�, a blado�� podkre�la� jeszcze
karmin wymalowanych ust. Ubrany by� w gieze�ko z nieznanej
tkaniny i sp�dniczk� tak kus�, �e stanowi�c� jedynie szersz�
wersj� paska, nie ukrywaj�c� nawet majtek, czarnych,
p�przezroczystych, przywodz�cych my�l� akwarium dla
grzesznik�w. Wy�ej przez rozci�cie giez�a wida� by�o piersi
zgo�a nie anielskie, dojrza�e, ci�kie o szerokich sutkach
koloru ciemnego piwa. Du�a liczba pier�cieni i tajemniczy
zegarek na r�ku dope�nia�y ca�o�ci zjawiska.
- �yjesz stary, nic ci nie nawali�o? - pyta� Anio�, a
umalowane usta ods�ania�y z�bki nier�wne i cokolwiek
dziurawe.
Nim jednak Hilary zdo�a� co� wykrztusi�, obok Anio�a
pojawi� si� Diabe�. Hebanowa g�owa i skr�cone w�osy
wyrasta�y z jasnej, bawe�nianej koszulki.
- Mo�esz m�wi�? - pyta�a dziewczyna.
Hilary kiwn�� g�ow�, co wyra�nie ucieszy�o par�. Pomogli
mu si� podnie��. Diabe� mamrota� co� �aman� polszczyzno-
angielszczyzn�.
W�z sta� krzywo, cokolwiek w poprzek drogi. Mia� odkryty
dach i czerwon�, l�ni�c� karoseri�. Grabiec nie zna� tej
marki, ale by� mo�e na drogach znalaz� si� ju� jaki�
najnowszy model "Pobiedy".
- W porz�delu, dziadek jest z solidnego materia�u -
za�mia�a si� dziewczyna, gdy stan�� na nogach.
Murzyn otworzy� portfel. Grabiec zamacha� r�kami. To w
ko�cu z w�asnej winy znalaz� si� na �rodku jezdni.
- Nic mi nie jest - dorzuci� bez przekonania.
- Mo�e mogliby�my co� dla ciebie zrobi�, wujaszku? -
blondyna oddycha�a z ulg�.
- Szed�em w stron� miasta, gdyby�cie pa�stwo mogli mnie
tam podrzuci�...
- Ale� pan szed� w przeciwn� stron�. Oczywi�cie,
podrzucimy pana.
Kieruj�c si� w stron� samochodu Hilary zachodzi� w g�ow�,
kim mo�e by� owa dziwaczna para. Tury�ci? Zimna wojna
ograniczy�a wymian� ze �wiatem. Studenci? Faktycznie, Murzyn
by� do�� m�ody i mo�e rzeczywi�cie pog��bia� marksistowsk�
wiedz� na kt�rej� z warszawskich uczelni. Mo�e to by� jaki�
post�powy syn kacyka z kraj�w walcz�cych z kolonializmem?
Zanim ruszyli, Murzyn wyci�gn�� ze schowka butelk� i
zaproponowa� Hilaremu i Beatce (tak mia�a na imi� blondyna)
drinka.
- Z tonikiem czy col�? - zapyta�a anielica.
Wybra� tonic. Coca-col� zna� od najgorszej strony i nie
mia� zamiaru pi� owej cieczy z rozgniecionej stonki.
- A mo�e to wszystko prowokacja? - przemkn�o Hilaremu. -
Mo�e kto� chce wypr�bowa� moj� odporno�� na zakusy
imperializmu?
Alkohol, cho� wrogi klasowo, mia� przyjemny smak. Grabiec
poprawi� si� obok teczki na tylnym siedzeniu. Ruszyli.
Dziewczyna nie przestawa�a go taksowa�, rzucaj�c spojrzenia
to na garnitur, to na buty (jeszcze UNRR-owskie), to na
teczk� ze �wi�skiej sk�ry.
- Pan chyba nietutejszy? - zapyta�a w ko�cu.
- Pochodz� z �odzi, ale ostatnio mieszkam w
Stalinogrodzie.*
Po wyrazie twarzy dziewczyny wida� by�o, �e nigdy nie
s�ysza�a tej nazwy i z niczym si� jej nie kojarzy�a.
Ruszyli. Motor pracowa� podejrzanie cicho, ale Hilary
postanowi� na wszelki wypadek nie zadawa� �adnych pyta�. Po
drodze min�li par� samochod�w nieznanych bli�ej marek oraz
maszyn rolniczych. Co oni m�wili w wojew�dztwie, �e w
tutejszym PGR-ze maj� k�opoty z mechanizacj�?
Widok miasteczka w dolinie uspokoi� Grabca. By�a to
typowa osada na Ziemiach Odzyskanych, a mo�e raczej du�a
wie� z rynkiem, dwoma wie�ami ko�cio��w, jak�� fabryczk� na
boku.
- Dok�d podrzuci�?
- Do �wietlicy, r�g Janka Krasickiego i Pawlika Morozowa.
Beata zastanawia�a si� chwil�.
- �wietlicy...?
- Mam tam wyg�osi� pogadank� dla miejscowego
spo�ecze�stwa.
- Ach, to pewno do Domu Kultury.
Skin�� g�ow�.
- Tylko, �e Dom Kultury jest teraz zamkni�ty, dziel� go
i prywatyzuj�. Chocia� mo�e jaka� salka dzia�a.
Nie zrozumia� tego zdania.
Wjechali na rynek. I Hilary zg�upia�.
Zna� takie senne ryneczki jak w�asn� kiesze�. Zna�
brudnawe knajpki, podupadaj�ce warsztaty, sklepiki obros�e
kolejkami. Zna� obowi�zkowe obeliski ku czci Armii Czerwonej
na �rodku... Ale tu?
Bruk, owszem, by� swojsko nier�wny, fasady odrapane. Ale
poza tym - wsz�dzie b�yszcza�a feeria reklam - "Thompson",
"Pepsi-cola", "Otake". Na wystawach pi�trzy�y si� stosy
owoc�w widywanych normalnie jedynie z okazji wa�niejszych
�wi�t. Sklep mi�sny przypomina� (co Hilary zdo�a� ju�
zapomnie�), �e kopytne sk�adaj� si� nie tylko z rog�w i
kopyt, ale miewaj� niekiedy szynki i pol�dwice... Po pomniku
wdzi�czno�ci straszy� cok�.
Ponad Domem Kultury (z wyrwanych liter pozosta�y tylko
cienie na tynku) pyszni� si� neon "Disco", a ca�� �lep�
�cian� zajmowa�y malunki reklamuaj�ce filmy. I to nie
"Opowie�� o Prawdziwym Cz�owieku" czy "M�od� Gwardi�", ale
jakiego� "Indian� Jonesa" i (to wygl�da�o bardziej swojsko)
"Polowanie na Czerwony Pa�dziernik "...
I naraz wszystko sta�o si� dla Hilarego jasne.
W miasteczku kr�cono film. Demaskatorski film o
kapitalizmie. St�d te zdumiewaj�ce auta, zaparkowane wzd�u�
placu, ci dziwacznie poubierani ludzie...
Na �aweczce kilku obywateli w �rednim wieku pokrzepia�o
si� piwem. Wygl�dali swojsko. Dosiad� si�. Popatrzyli z
ukosa, ale nic nie powiedzieli. Ba, nawet pocz�stowali.
- Jak si� nazywa ten film? - zapyta� o�mielony.
Starszy pijaczek popatrzy� czujnie.
- O czem pan m�wi?
Powi�d� r�k� dooko�a.
- My�l� o tych dekoracjach.
- Dobrze pan powiedzia� - odezwa� si� m�odszy - pieprzone
dekoracje! Wielki kapitalizm. A cz�owiekowi zasi�ku na
tydzie� nie starcza.
- A panowie...? - chcia� zapyta� czy staty�ci, ale
przestraszy� si�, �e mo�e tym okre�leniem urazi�
proletariackich aktor�w.
- Bezrobotni! Bezrobotni!
- Oczywi�cie, staty�ci - pomy�la� z ulg�. Wszystko si�
zgadza�o. Nawet coraz liczniejszy t�um gromadz�cy si� przed
ko�cio�em. W demaskatorskim obrazie nie mog�o przecie�
zabrakn�� opium dla mas. Zajrza� do dawnego Domu Kultury.
Wsz�dzie straszy�y kartki "Nieczynne".
Nigdzie za to nie by�o zawiadomienia o jego pogadance.
Adres si� zgadza�. Tak przynajmniej potwierdzi� staruszek
portier. Janka Krasickiego i r�g Pawlika Morozowa. Tyle �e
teraz tabliczki by�y inne. (Dla potrzeb filmu.) Biskupa
Ignacego Krasickiego i W�adys�awa Andersa.
- Mogliby�cie wskaza� mi drog� do Komitetu? - zapyta�
wreszcie zniecierpliwiony. Co� przecie� musia�o funkcjonowa�
nawet podczas kr�cenia filmu.
Portier wskaza� budynek w g��bi z czerwonym napisem o
dziwnym kroju liter. "Komiter Obywatelski Solidarno�� ".
Prawdopodobnie chodzi�o o solidarno�� z uciemi�onymi
narodami Azji, Afryki i Ameryki �aci�skiej. Ale nie tego
przecie� szuka� Hilary.
- My�l� o komitecie naszej partii - uzupe�ni�.
- Kt�rej? - zapyta� portier.
Grabca zdenerwowa�a ta rozmowa. Portier by� kretynem. Ju�
to dowodzi�o, �e w miasteczku dzia�o si� �le. Portierzy
powinni przecie� lud�mi sprawdzonymi, jak�e inaczej
spe�nialiby funkcje informator�w.
Obok by�a czynna knajpa. Ta wygl�da�a swojsko. Chyba nie
kr�cono w niej �adnego filmu.
Wszed� do restauracji i zam�wi� set� z piwem.
- Nale�y si� pi��dziesi�t tysi�cy - rzek� podaj�cy
kelner.
Hilarego ogarn�a z�o��.
- Jak to, nie by�o u was wymiany pieni�dzy?
Teraz kelner zmieni� si� na twarzy.
- A co, wie pan co� na ten temat? - a� przysiad� przy
Grabcu. - Wszyscy m�wi� o denominacji, ale rz�d dementuje.
No pij pan, pij, ja stawiam. I m�w.
Kto� odwo�a� kelnera. Grabiec zosta� sam.
Zacz�� rozgl�da� si� po sali.
Pod oknem jakich� dw�ch facet�w ostentacyjnie liczy�o
pieni�dze. Mimo wieku Hilary mia� wzrok bystry. I dojrza�,
�e by�y to dolary. Ca�e paczki dolar�w. Mo�e falsyfikaty
potrzebne do filmu? W drugim k�cie dw�jka innych obywateli
k��ci�a si� g�o�no.
- Jak ja ci cystern� spirytusu, to ty, Cyganie, dajesz mi
tylko dwie cysterny benzyny. (Naturalnie uczyli si� roli.)
Coraz bardziej w sercu Hilarego budzi� si� strach. Co� tu
by�o nie tak. Za du�o si� tu nie zgadza�o. Nawet jak na
film.
A potem kelner w��czy� pud�o stoj�ce w ko�cu sali.
Grabiec pocz�tkowo wzi�� je za radio. Teraz okaza�o si�, �e
by� w b��dzie. Na niedu�ym ekranie pojawi� si� obraz.
O telewizji, owszem, s�ysza�, ale mia�a to by� pie��
odleg�ej przysz�o�ci.
I naraz my�l straszna, nierealna zal�g�a mu si� pod
czaszk�. A je�li on tam pod drzewem przespa� wi�cej czasu
ni� mu si� zdawa�o?
Na s�siednim krze�le le�a�a gazeta. Chwil� bi� si� z
my�lami. Potem si�gn��. Czu� si� jak kiedy�, gdy jako
sztubak podgl�da� ciotk� Ester w k�pieli.
Wzi�� dziennik delikatnie. Nikt na niego nie patrzy�.
Potem jak filuj�cy pokerzysta wolniutko odwr�ci� pismo.
"�ycie Warszawy"! Nazwa by�a znajoma. A data? 25 sierpnia
1991 roku. - O wszyscy klasycy marksizmu! Przespa� prawie 40
lat.
40 lat! Hilary zerwa� si�, pobieg� do toalety. Przejrza�
si� w lustrze. �adnej zmiany, ani jednej zmarszczki wi�cej,
ani jednego siwego w�osa wok� �ysiny. Materialistyczny cud.
Tak. Teraz wszystko stawa�o si� jasne. To nie by� film.
Min�o 40 lat. Zbudowano komunizm i pojawi� si� upragniony
dostatek d�br. Sklepy, samochody. A reklamy? Najwyra�niej
pad� imperializm. Znacjonalizowano te wszystkie Fordy, Coca
Cole i Thompsony, ale �wiat�y lud pracuj�cy zachowa� dawne
nazwy z szacunku dla tradycji.
Na twarzy Grabca wyst�pi�y wypieki. Do�y�! Do�y�!
Przez chwil� zastanawia� si�, czy mieli t� szans� jego
kuzyni (Wi�niewscy, Kwiatkowscy, Nowaki)? A co ze Stalinem?
Na pewno by� nie�miertelny jak jego idee. Tylko czemu nie
widzia� nigdzie jego portret�w?
Mo�e ze skromno�ci.
Tymczasem zacz�� si� dziennik. U�wiadomienie musia�o by�
w narodzie du�e, bo na sali ucich�y rozmowy. Jako pierwsza
pojawi�a si� korespondencja z Rzymu. Spotkanie z
robotnikami...
- Na pewno W�ochy maj� ju� rz�d komunistyczny - ucieszy�
si� Grabiec. Ale nie. Rozm�wc� proletariuszy by� jaki�
starszy m�czyzna w bieli. Papie�? W telewizji? Czy to
mo�liwe?
- No tak - zgani� si� w duchu - dla cel�w turystycznych
nie skasowali tej etnograficznej ciekawostki.
Potem by�o co� o tym, czy Warszawsk� Fabryk� Samochod�w
na �eraniu kupi koncern General Motors i agigator poczu� na
plecach strumyczek potu.
Naraz obraz zmieni� si�.
- Naj�wie�sze wiadomo�ci z Moskwy - nieomal zawo�a�
spiker.
Fala otuchy nap�yn�a do serca Grabca.
Zobaczy� Kreml i t�umy manifestuj�cych ludzi. To go
uspokoi�o.
- Wszystko w porz�dku, wszystko w porz�dku w ojczy�nie
�wiatowego komunizmu.
Tymczasem g�os spikera zabrzmia� dziwnie weso�o.
- Prezydent Rosji, Borys Jelcyn, oficjalnie uzna�
niepodleg�o�� Litwy, �otwy i Estonii. Ukraina og�osi�a
suwerenno��. Mer Sankt Petersburga obiecuje szybk�
prywatyzacj�. Zachodni komentatorzy uznaj�, �e nie ma ju�
Zwi�zku Radzieckiego.
- Nie, nie! - rykn�� Grabiec i ukry� twarz w d�oniach.
Cia�em jego zacz�� wstrz�sa� dygot. - To k�amstwo, to
prowokacja...!
- Albo si� pan uspokoi, albo opu�ci pan nasz lokal -
zbli�y� si� do niego kelner.
- Poskar�� si� na was waszym zwierzchnikom - zakwili�
Hilary. - Co wy tu puszczacie?
- Jakim zwierzchnikom, jestem w�a�cicielem tego lokalu.
- W�a�cicielem?
Wyprowadzono go na ryneczek.
W g�owie mu szumia�o. Mijaj�cy go policjant z orze�kiem w
koronie na czapce popatrzy� podejrzliwie na Hilarego.
Grabiec uzna�, �e najlepiej zrobi wtapiaj�c si� w t�um
wychodz�cy z ko�cio�a. Bi�y dzwony. Mo�e to by� pogrzeb, a
mo�e procesja? T�um ni�s� go jak korek, ca�kowicie
og�upia�ego. Po chwili zorientowa� si�, �e ci�gle trzyma w
r�ku tamt� gazet�. Machinalnie schowa� j� do teczki. P�niej
przeczyta. Zorientuje si�, co jest grane.
Zatrzyma� si� na niedu�ym placyku obok budynku
przypominaj�cego szko��.
- Co to b�dzie? - odwa�y� si� zapyta� stoj�cego obok
emeryta o dr��cych r�kach i pobru�d�onej twarzy.
- Ods�oni�cie tablicy pami�tkowej. O, na tym murze.
Grabiec zbli�y� si� do �ciany. Bia�o-czerwony sztandar
skrywa� g�r� tablicy. Wida� by�o trzy ostatnie nazwiska. W
tym...
"Hilary Grabiec 1909-1952". Poni�ej: "Cze�� ich pami�ci".
Zn�w poczu� uderzenie gromu.
Piel�gniarka przypomina�a nieco Beat�. Ale w odr�nieniu od
niej mia�a szar�, zm�czon� twarz.
- Nareszcie si� obudzili�cie, obywatelu Grabiec.
- Gdzie ja jestem? - rzuci� si� nerwowo na ��ku.
- W naszym ma�ym szpitaliku - powiedzia� lekarz.
Stracili�cie przytomno��. Udar s�oneczny. Szcz�ciem znalaz�
was przechodz�cy tamt�dy nasz ksi�dz (s�owo "nasz"
powiedzia� wyra�nie ciszej). Teraz jest ju� z wami dobrze.
Za par� dni b�dziecie mogli wr�ci� do swojego Stalinogrodu.
- Stalino... ach, tak. A kt�rego dzi� mamy?
- 26 sierpnia. Byli�cie nieprzytomni dob�.
- A... czy ja m�g�bym to zobaczy� na kalendarzu? - ba�
si� wprost zapyta� o rok. Spe�nili jego pro�b�. Odetchn��.
Sta�o jak byk: 1952! - Czy ja co� gada�em przez sen?
- Spali�cie jak zabity - powiedzia�a piel�gniarka. - I
doda�a: - Bardzo si� tu wszyscy o was martwili, i Komitet,
i... - urwa�a, ale ca�a tr�jka wiedzia�a, co ma na my�li.
Grabiec przymkn�� oczy. A wi�c to by� sen. Wszystko by�
to jaki� upiorny antypartyjny sen. Ale przecie� sny nie
bior� si� z niczego! Czy�by w swojej najg��bszej
pod�wiadomo�ci on, Hilary Grabiec, by� wrogiem ustroju?
Marzy� o restytucji kapitalizmu, upadku obozu pokoju i
socjalizmu?
Dwa dni my�la� o tym wszystkim. Analizowa� ka�dy szczeg�
snu. Przez wychodz�ce na ryneczek okno konfrontowa� obraz
przypominaj�c sobie z fotograficzn� dok�adno�ci� ka�dy
szczeg�, ka�dy element. T� procesj�, t� telewizj�. Jak m�g�
zobaczy� co�, czego nie zna�? Jak r�wnie precyzyjnie m�g�
wy�ni� ryneczek, kt�ry ogl�da� teraz pierwszy raz w �yciu.
Id�c do toalety pods�ucha� na korytarzu rozmow� dw�ch
kobiet...
- I wtedy, prosz� pani - szepta�a jedna - ta zakonnica mi
powiedzia�a, �e p� wieku nie minie, jak zaczn� si� cuda.
Polak zostanie papie�em, Ruskie st�d odejd�, a rz�d z
Londynu przyjedzie odda� w�adz� prawdziwemu w Warszawie.
- Cicho! O takich rzeczach nie wolno nawet my�le�. To
niemo�liwe. A zreszt� my i tak tego nie do�yjemy.
- Co prawda, to prawda.
Nast�pnego dnia rano zabrali go do miejscowej delegatury
Urz�du.
- Przejmie was Warszawa - powiedzia� miejscowy
podporucznik o smolistym w�sie - to za du�y kaliber dla nas.
Ale prywatnie powiem, zaskoczyli�cie mnie, Grabiec.
- Czym?
- Czym! - funkcjonariusz podni�s� g�os. - Tym. - I
zamacha� mu przed nosem egzemplarzem "�ycia Warszawy" z 25
sierpnia 1991 r.
- Sk�d panowie to maj�?
- My? Z twojej teczki, kanalio! Ale sk�d ty to masz?
Przecie� to mistrzowskie fa�szerstwo. I do tego wykonane
za granic�.
- Za granic�?
- Nie ma u nas maszyn mog�cych tak drukowa� - doda� drugi,
starszy, wyra�nie niemiejscowy.
- Ale b�d�!
- B�d�? Co chcecie powiedzie�?
Za p�no ugryz� si� w j�zyk.
- Gadaj - starszy potrz�sn�� nim jak workiem kartofli. -
Do jakiej siatki nale�ysz?
- Ja nie nale��. Ja - j�ka� si� beznadziejnie - ja tylko
mia�em sen.
- Sen?
- Tak, �ni�o mi si�, �e jestem w roku 1991.
- Co si� �ni�o?
Zacz�� opowiada�. Zrazu niesk�adnie, potem coraz bardziej
poddawa� si� narracji. S�uchali w milczeniu, palili
papierosy. Wreszcie starszy przerwa�.
- Nie potrafi� sobie tego wyobrazi�, chyba...
- Chyba? Co...? Chyba �e to nie by� sen?
Do pokoju zajrza�a jaka� kobieta.
- Towarzyszu majorze, Warszawa.
Starszy wsta� i wyszed�. M�odszy zosta� sam na sam z
Grabcem. Patrzy� bardzo uwa�nie na zatrzymanego.
- Wi�c m�wisz, �e widzia�e� na w�asne oczy to, co pisz� w
tej antypa�stwowej fantazji?
Skin�� g�ow�.
- To jeste� durniem, �e o tym m�wisz. Bo to jest
najbardziej niebezpieczna rzecz, o jakiej s�ysza�em. Dla
wszystkich. Je�li tam na g�rze dowiedz� si�, jak ma wygl�da�
jutro, to wiesz, co zrobi�...?
Grabiec nie wiedzia�.
- Zrobi� wszystko, aby uniemo�liwi� t� wizj�. Wszystko! I
to b�dzie straszne.
Zn�w jechali t� sam� drog�, tyle �e w przeciwnym kierunku.
Ubecki gazik, major, podporucznik, kierowca. Nie skuli
Grabcowi nawet r�k. Zreszt� gdzie mia�by uciec. Gdzie?
Droga by�a piaszczysta, pe�na wyboj�w.
- Za czterdzie�ci lat b�dzie tu asfalt - pomy�la� Hilary.
W oddali zamajaczy�o wielkie drzewo. Wygl�da�o dok�adnie
tak samo jak tamtego dnia. Te� by� skwar i nadci�ga�a
burzowa chmura.
- Chyba nie wytrzymam - wyj�ka� Grabiec.
- Co?
- Musz� si� za�atwi�.
Wysiedli. Nie spuszczali z niego oka.
- Mog� pod tym drzewem? - zaskomli� Hilary.
Wzruszyli ramionami. Chmury by�y tu�, tu�.
- Czy cud mo�e zdarzy� si� dwa razy?
I nagle Hilary ku swemu zdumieniu pomy�la� o Bogu. I o
tym gro�nym Jahwe swojego ojca. I tym jego, kiedy jako
ch�opiec przyj�� Komuni�.
- Je�li jeste�, pom�.
Za lasem przetoczy� si� grom.
- R�b to pr�dzej! - warkn�� major. - Zaraz lunie.
- Chc� pod drzewem.
- Nie, tu.
Hilary wiedzia�, �e musi. Czu� wr�cz odliczane sekundy
dziel�ce go od wy�adowania. My�la� o tamtych czasach, o
Beacie, wnuczce starej piel�gniarki, o telewizji. I nagle
wyrwa� si� i skoczy� w zbo�e.
- �ap go - wrzasn�� major, ale sam po�lizn�� si� i upad�.
Porucznik nie goni�. Odbezpieczy� pistolet.
- Musz� - szepn�� do siebie.
I strzeli�.
Kula trafi�a Grabca mi�dzy �opatki na u�amek sekundy
wcze�niej, zanim ca�ego otoczy�a b��kitna po�wiata.
Major dopad� do trafionego. Hilary nie �y�. Mia� na
twarzy dziwny spok�j.
- P�jdziesz za to pod s�d - wrzeszcza� major. - M�g� nam
powiedzie� bezcenne rzeczy...
- Ucieka�. Mog�o mu si� uda�. Straci�em g�ow� - t�umaczy�
podporucznik.
Od drogi dolecia� ich klakson. Wr�cili do gazika.
�miertelnie przera�ony kierowca t�umaczy�, �e jedna z
odn�g b�yskawicy musn�a gazik.
- Ale widz�, �e nic si� nie sta�o - wrzasn�� major. - Co
panikujesz!
- Ale dow�d rzeczowy, ta teczka... znikn�a.
T�um by� bardzo g�sty. Emerytowany podporucznik s�u�by
bezpiecze�stwa o dr��cych r�kach i pomarszczonej twarzy
oczekiwa� na ceremoni� ods�oni�cia tablicy pami�tkowej. Nikt
nie wiedzia� o jego zas�ugach, zreszt� wylali go jeszcze w
pi��dziesi�tym drugim. S�ycha� by�o orkiestr�. Nadje�d�ali
oficjele i duchowie�stwo.
Staruszek wraca� pami�ci� do dnia sprzed czterdziestu
lat. Takiego jak ten, ciep�ego, parnego.
- Co to b�dzie? - zapyta� go naraz jaki� facecik w
niemodnym starym garniturze.
- Ods�oni�cie tablicy pami�tkowej na tym murze - odpar�
machinalnie.
I dopiero kiedy zobaczy� te przygarbione plecy przed
sob�, uczu� dziwny skurcz. Na chwil� przymkn�� oczy, ale
kiedy je otworzy�, zjawa znikn�a. Wyda�o mu si�, �e poczu�
nag�y podmuch gor�ca... Par� minut p�niej opad�a flaga z
tablicy.
"Polegli za Woln� Polsk�
ofiary zbrodni stalinowskich..."
Dopiero kiedy t�um zacz�� si� rozchodzi�, emerytowany
ubek dostrzeg� znajomy kszta�t tu� pod samym murem.
Zniszczon� teczk� ze �wi�skiej sk�ry z p�kni�tym zamkiem.
Marcin Wolski
przypis do stro. 7 maszynopisu
* �wiadoma ahistoryczno��. W istocie Katowice zosta�y
Stalinogrodem rok p�niej.
MARCIN WOLSKI
Urodzony w 1947 r. w �odzi, z wykszta�cenia historyk. Poeta,
radiowiec, satyryk i prozaik uprawiaj�cy socjologiczn�
odmian� science fiction. Tw�rca radiokabaretu "60 minut na
godzin�" i telekabaretu "Polskie ZOO". Powie�ci SF ("Agent
Do�u", "Pi�ty odcie� zieleni", "Bogowie jak ludzie"); zbiory
opowiada� ("Tragedia Nimfy 8", "Antyba�nie").
Fantastyka w wykonaniu Wolskiego polega�a dot�d na
pastiszu, na swobodnym ��czeniu r�nych poetyk - krymina�u,
klasycznej ba�ni, podrobionego dokumentu historycznego, na
swoistej grze z czytelnikami �wiadomymi umowno�ci konwencji
(i istnienia cenzora),umiej�cymi smakowa� jej aluzyjne i
samoistne uroki. Teraz, podobnie jak w "Polskim ZOO",
wdziera si� do tej prozy rzeczywisto��, prawie bez
pseudonim�w. Co Pa�stwo na to?
Drukowali�my nast�puj�ce opowiadanie M.W. :"Zadziwiaj�cy
przypadek fascynacji" ("F" nr 3/83), "Wariant autorski" ("F"
nr 5/85), "Telefon zaufania" ("F" nr 4/89). Wypowiedzi
autora na w�asny temat: "Ulubiony ci�g dalszy" (wywiad z
M.W., "F" nr 10/84) oraz w dyskusji redakcyjnej "Na wira�u"
("NF" nr 4/90).
(mp)