14465

Szczegóły
Tytuł 14465
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14465 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14465 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14465 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roberts Nora W zakl�tym kr�gu PROLOG Magia naprawd� istnieje. Jak mo�na w to w�tpi�, skoro istniej� tak�e t�cze, kwiaty, muzyka wiatru i milczenie gwiazd. To taki prosty, a zarazem niezwyk�y element naszego �ycia. Jednak niekt�rzy otrzymali od losu co� wi�cej. To w�a�nie oni zostali wybrani, by przekazywa� to niezwyk�e dziedzictwo z pokolenia na pokolenie. Przodkami ich byli Merlin, czarodziejka Ninian, kr�lowa wr�ek Rhiannon oraz d�iny z Arabii. To w ich �y�ach p�yn�a moc Celta Finna, ambitnej Morgan le Fay oraz wielu innych, kt�rych imiona wypowiadano wy��cznie potajemnie i szeptem. Kiedy �wiat by� jeszcze m�ody, a magia tak powszechna jak krople deszczu, w g��bi bor�w ta�czy�y wr�ki � i czasami na swoje nieszcz�cie, a czasami z mi�o�ci � ��czy�y si� ze zwyk�ymi �miertelnikami. I robi� to nadal. Anastasia mia�a si�gaj�ce daleko wstecz koneksje i prastare moce. Ju� jako dziecko rozumia�a � nauczy�a si� � �e za takie dary trzeba zap�aci� wysok� cen�. Nawet kochaj�cy rodzice nie byli w stanie obni�y� tych koszt�w albo ponie�� ich zamiast niej. Mogli j� tylko kocha�, uczy� i patrze�, jak z dziewczynki zmienia si� w kobiet�. Mogli trwa� przy niej z nadziej�, �e przyjmie cierpienia i rado�ci tej najbardziej fascynuj�cej ze wszystkich podr�y. A poniewa� czu�a wi�cej ni� inni, bo tego wymaga� od niej dar, kt�ry otrzyma�a wraz z �yciem, nauczy�a si� ceni� spok�j. Jako kobieta wola�a wie�� spokojne �ycie i cz�sto by�a sama, nie odczuwaj�c przy tym m�k samotno�ci. Jako czarodziejka akceptowa�a sw�j dar, nigdy te� nie zapomina�a, �e wi��e si� z nim spora odpowiedzialno��. By� mo�e, jak wszyscy zwyczajni �miertelnicy - i nie tylko oni - t�skni�a za prawdziw� mi�o�ci�. Bo kt� m�g� wiedzie� lepiej ni� ona, �e nie ma mocy, nie ma zakl�� i czar�w wi�kszych ni� dar otwartego, kochaj�cego serca. ROZDZIA� PIERWSZY Kiedy Anastasia zobaczy�a ma�� dziewczynk�, wygl�daj�c� zza krzaka r�, nie przypuszcza�a, �e to dziecko odmieni jej �ycie. Pracowa�a w�a�nie w ogrodzie i nuc�c p�g�osem, z lubo�ci� wdycha�a zapach ziemi. Wrze�niowe s�o�ce by�o z�ociste, a �agodny szum morza rozbijaj�cego si� o ska�y, stanowi� wspa-nia�e t�o dla bzyczenia pszcz� i ptasich treli. Olbrzymi kocur wyci�gn�� si� na trawie i przez sen macha� puszystym ogonem. Motyl przysiad� jej na r�ce, a ona koniuszkiem palca obwiod�a jego przejrzyste skrzyde�ka. Kiedy odfrun��, us�ysza�a trzask ga��zi. Podnios�a wzrok i zobaczy�a drobn� twarzyczk�, wygl�daj�c� zza �ywop�otu. U�miechn�a si� przyja�nie. Buzia by�a naprawd� urocza. Ze spiczastym podbr�dkiem, zadartym noskiem i wielkimi niebieskimi oczyma, w kt�rych odbija� si� b��kit nieba. Ca�o�ci dope�nia�a l�ni�ca, ciemnobr�zowa czupryna. Dziewczynka odpowiedzia�a u�miechem. W jej oczach malowa�a si� ciekawo��. - Dzie� dobry - odezwa�a si� Ana, jakby zawsze znajdowa�a ma�e dziewczynki w swoim ogrodzie w�r�d r�. - Hej! - Dziewczynka mia�a przenikliwy g�osik. - Czy pani umie �apa� motyle? Mnie si� nigdy nie uda�o pog�aska� motyla. - My�l�, �e umiem. Ale lepiej tego nie robi�, chyba �e same ci� o to poprosz�. Odgarn�a w�osy z czo�a i przysiad�a na pi�tach. Poprzedniego dnia zauwa�y�a w uliczce ci�ar�wk�, z kt�rej wy�adowywano meble. St�d wniosek, �e w�a�nie pozna�a now� s�siadk�. - Czy to ty wprowadzi�a� si� do tego domu obok? - Aha. B�dziemy tu mieszka�. Bardzo mi si� tu podoba, bo z mojego pokoju widz� morze. Widzia�am te� fok�. W Indianie mo�na je by�o zobaczy� tylko w zoo. Mog� do pani przyj��? - Oczywi�cie. - Ana odstawi�a �opat�. Dziewczynka przecisn�a si� mi�dzy krzewami r�. W ramionach trzyma�a szczeniaka. - A to kto? - To Daisy. - Ma�a wycisn�a czu�y poca�unek na �ebku pieska. - Labrador z�ocisty. Sama j� wybra�am przed wyjazdem z Indiany. Przylecia�y�my tu samolotem, ale wcale si� nie ba�y�my. Musz� si� ni� opiekowa�. Karmi� j�, daj� jej pi�, szczotkuj� jej sier�� i w og�le robi� wszystko, bo ja za ni� odpowiadam. - Jest �liczna - stwierdzi�a Ana. I pewnie za ci�ka dla sze�cioletniej dziewczynki. Wyci�gn�a r�ce. - Mog� j� potrzyma�? - Lubi pani psy? - zaszczebiota�a dziewczynka, podaj�c Daisy. - Bo ja lubi�. Psy i koty, i wszystko. Nawet chomika Billy' ego Walkera. Pewnego dnia b�d� mia�a konia. Trzeba si� b�dzie o to postara�. Tak m�wi m�j tata. Trzeba si� b�dzie o to postara�. Ana, oczarowana, pog�aska�a pieska, a on sapn�� i poliza� j� po r�ce. Pomy�la�a, �e ta ma�a dziewczynka to jest sam urok. - Bardzo lubi� psy i koty, i wszystko - powiedzia�a. - M�j kuzyn ma konie. Dwa du�e i jednego �rebaczka. - Naprawd�? - Dziewczynka przykucn�a i zacz�a g�aska� �pi�cego kota. -B�d� mog�a je zobaczy�? - To niedaleko st�d, wi�c mo�e pojedziemy tam kt�rego� dnia. Musimy tylko zapyta� twoich rodzic�w, czy ci pozwol�. - Moja mama posz�a do nieba. Jest teraz anio�em. Anie serce �cisn�o si� w piersi. Wyci�gn�a r�k� i pog�aska�a dziewczynk� po l�ni�cej czuprynie. Na szcz�cie nie odebra�a wibracji b�lu. W sercu dziecka by�y jedynie mi�e wspomnienia. Dziewczynka podnios�a na ni� oczy i u�miechn�a si�. - Nazywam si� Jessica. Ale mo�e pani m�wi� do mnie Jessie. - A ja si� nazywam Anastasia. - Wiedziona instynktem nachyli�a si� i poca�owa�a zadarty nosek. - Mo�esz m�wi� do mnie Ana. Po tej prezentacji Jessie zasypa�a An� gradem pyta�, dostarczaj�c jej przy okazji szczeg�owych informacji na w�asny temat. Niedawno mia�a urodziny. Sko�czy�a sze�� lat. We wtorek p�jdzie do pierwszej klasy w nowej szkole. Najbardziej lubi kolor czerwony i nie znosi fasolki. Czy Ana mo�e jej pokaza�, jak sadzi si� kwiaty? Czy jej kot ma jakie� imi�? Czy ma c�reczk�? Czemu nie ma dzieci? Siedzia�y na s�o�cu - ma�y chochlik w r�owych ogrodniczkach i d�ugonoga kobieta w uwalanych ziemi� szortach - a kocur Quigley ignorowa� przyjazne zaczepki Daisy. Ana mia�a d�ugie w�osy w kolorze dojrza�ej pszenicy, kt�re zwi�za�a w ko�ski ogon. Kilka pasemek wysun�o si� z gumki i ta�czy�o wok� twarzy. Nie u�y-wa�a kosmetyk�w. Jej delikatna uroda by�a r�wnie naturalna jak jej moce i stanowi�a kombinacj� celtyckiego ko��ca, zamglonych oczu, szerokich, romantycznych ust Donovan�w i jeszcze tego czego�, co nieokre�lone. A poza tym mia�a serce wypisane na twarzy. Szczeniak pomaszerowa� do skalnego ogr�dka, �eby obw�cha� zio�a. Ana roze�mia�a si� z czego�, co powiedzia�a Jessica. - Jessie! - G��boki, m�ski g�os pe�en niepokoju ni�s� si� ponad krzakami r�. -Jessico Alice Sawyer! - Oho, u�y� pe�nego nazwiska! - Jessie poderwa�a si�, ale w jej oczach zamigota�y weso�e iskierki. Widocznie nie ba�a si� reprymendy. - Tu jestem, tatusiu! Jestem z An�! Chod� do nas! W chwil� p�niej nad r�ami wyros�a wysoka sylwetka m�czyzny. Nie trzeba by�o mie� �adnego nadzwyczajnego daru, �eby wyczu� fale ulgi, przygn�bienia i irytacji. Ana zamruga�a powiekami, zdumiona, �e ten szorstki m�czyzna jest ojcem ma�ego elfa, podryguj�cego u jej boku. Mo�e to kilkudniowy zarost sprawia�, �e wygl�da� tak gro�nie. Ale chyba raczej nie. Pod cieniem zarostu skrywa�a si� twarz o ostrych rysach i pe�nych, z gorycz� zaci�ni�tych ustach. Tylko oczy przypomina�y oczy c�rki. By�y przejrzyste, ale ich jaskrawy b��kit zm�cony by� nut� niepokoju. S�o�ce obudzi�o miedziane refleksy w jego ciemnych, zmierzwionych w�osach, kiedy przeczesywa� je palcami. Z do�u wygl�da� jak olbrzym: atletycznie zbudowany, w podartym podkoszulku i sp�owia�ych d�insach, pruj�cych si� na szwach. Obdarzy� An� d�ugim, nieufnym spojrzeniem, a potem przeni�s� wzrok na c�rk�. - Jessico, nie m�wi�em ci, �e masz si� bawi� na podw�rku? - Chyba m�wi�e�. - Dziewczynka pos�a�a mu ujmuj�cy u�miech. - Ale Daisy i ja us�ysza�y�my �piew Any. Zobaczy�y�my, jak motyl siada jej na r�ce, a potem ona zaprosi�a nas do swojego ogr�dka. Ana ma kota. Jej kuzyn ma konie. A kuzynka ma i kota, i psa. Ojciec, najwidoczniej przyzwyczajony do paplaniny c�rki, spokojnie j� przeczeka�. - Kaza�em ci zosta� na podw�rku - powiedzia�, kiedy wreszcie sko�czyli. -Nie by�o ci�, wi�c si� zaniepokoi�em. Powiedzia� to niezbyt g�o�no, spokojnym tonem. Ana poczu�a nag�y przyp�yw szacunku do tego m�czyzny, kt�ry nie musia� podnosi� g�osu, �eby przekaza� swoje racje. - Przepraszam, tatusiu - mrukn�a Jessie, a usta wygi�y jej si� w podk�wk�. - To raczej ja powinnam pana przeprosi�. - Ana wsta�a i po�o�y�a Jessie r�k� na ramieniu. W ko�cu ona tak�e mia�a w tym sw�j udzia�. - To ja j� tu zaprosi�am i tak nam si� dobrze rozmawia�o, �e nawet nie przysz�o mi do g�owy, �e mo�e si� pan niepokoi� o c�rk�. Nie odpowiedzia�, tylko patrzy� na ni� przez chwil� tymi swoimi b��kitnymi oczyma, a� poczu�a si� jak skarcone dziecko, a potem zn�w przeni�s� wzrok na Jessie. Wtedy u�wiadomi�a sobie, �e przez ca�y czas wstrzymywa�a oddech. - Przyjd� tu z Daisy. Trzeba j� nakarmi�. - Dobrze. - Jessie wzi�a na r�ce opieraj�cego si� szczeniaka i ju� mia�a podej�� do �ywop�otu, kiedy jej ojciec skin�� g�ow�. - Podzi�kuj pani... - Donovan. Nazywam si� Anastasia Donovan. - Podzi�kuj pani Donovan za to, �e po�wi�ci�a wam sw�j czas. - Dzi�kuj�, �e nam po�wi�ci�a� sw�j czas, Ana - powiedzia�a Jessica przesadnie uprzejmym tonem, po czym pos�a�a jej porozumiewawczy u�miech. -Czy b�d� mog�a znowu przyj�� do ciebie? - Mam nadziej�, �e b�dziesz przychodzi�. Jessie promiennie u�miechn�a si� do ojca. - Nie chcia�am ci� zmartwi�, tatusiu, naprawd�. M�czyzna nachyli� si� i pstrykn�� j� w nos. - �obuzica! - Ana us�ysza�a w jego g�osie bezgraniczn� mi�o��. Jessie, chichocz�c, pobieg�a przez podw�rko, a szczeniak wierci� jej si� w ramionach. Ana patrzy�a na to z u�miechem, kt�ry zamar� jej na twarzy, kiedy poczu�a na sobie spojrzenie zimnych, niebieskich oczu. - To uroczy dzieciak - zacz�a i ku swemu zdumieniu poczu�a, �e ma spocone d�onie. Szybko otar�a je o szorty. - Przykro mi, �e si� pan niepokoi�, ale mam nadziej�, �e pozwoli jej pan przychodzi� do mnie cz�ciej. - To nie pani wina. - Jego ton by� oboj�tny, ani przyjazny, ani wrogi. Ana odnios�a przykre wra�enie, �e jest taksowana od st�p, obutych w pozielenia�e od trawy tenis�wki, do potarganej g�owy. - Jessie jest z natury ufna i ciekawa. Czasami nawet za bardzo. Ona jeszcze nie wie, �e s� na �wiecie ludzie, kt�rzy mogliby to wykorzysta�. - Ma pan racj�, panie Sawyer - Ana pochyli�a g�ow�. - Ale mog� pana zapewni�, �e nie po�eram ma�ych dziewczynek na �niadanie. W odpowiedzi u�miechn�� si�. Kiedy z jego twarzy znikn�a surowo��, wyda� si� Anie piekielnie seksowny. - Zdecydowanie nie odpowiada pani mojemu wyobra�eniu wied�my, panno Donovan. Teraz to ja chcia�bym przeprosi� za moj� obcesowo��. Ale Jessie nap�dzi�a mi stracha. Jeszcze si� nie rozpakowa�em, a ju� j� zgubi�em. - Na szcz�cie si� znalaz�a, tyle �e nie na swoim miejscu. - Ana spr�bowa�a si� u�miechn��. Popatrzy�a na pi�trowy drewniany budynek w s�siedztwie i pomy�la�a, �e cho� zawsze ceni�a sobie spok�j, szczerze si� ucieszy�a, �e zn�w kto� mia� tam zamieszka�. - Mi�o jest mie� w pobli�u ma�e dziecko, zw�aszcza tak ujmuj�ce jak Jessie. Mam nadziej�, �e pozwoli jej pan przychodzi�. - Czasami zastanawiam si�, czy moje pozwolenie w og�le si� liczy. -Pog�aska� czerwon� r�yczk�. - Musia�aby pani posadzi� bardzo wysoki �ywop�ot, �eby j� zniech�ci�. - Pomy�la�, �e przynajmniej b�dzie wiedzia�, gdzie jej szuka�, kiedy znowu zniknie. - I niech si� pani nie waha odes�a� j� do domu, kiedy b�dzie siedzia�a za d�ugo. - Schowa� r�ce do kieszeni. - P�jd� sprawdzi�, czy przypadkiem moja ma�a nie karmi Daisy naszym obiadem. - Panie Sawyer? - odezwa�a si� Ana, kiedy si� odwr�ci�. - Mam nadziej�, �e spodoba si� panu w Monterey. - Ja te�. Dzi�kuj�. - Przeci�� trawnik i drewniany taras, i znikn�� we wn�trzu domu. Ana przez d�u�sz� chwil� nie rusza�a si� z miejsca. W ko�cu g��boko odetchn�a i zacz�a zbiera� narz�dzia ogrodnicze, a Quigley mi�kko ociera� jej si� o nogi. Nie mog�a sobie przypomnie�, kiedy po raz ostatni powietrze by�o tak na�adowane energi�. Z ca�� pewno�ci� nie potrafi�a sobie te� przypomnie�, kiedy po raz ostatni poci�y jej si� d�onie, bo spojrza� na ni� jaki� m�czyzna. A poza wszystkim nie pami�ta�a, �eby kiedykolwiek kto� patrzy� na ni� w taki spos�b. Bo ten m�czyzna nie tylko patrzy� na ni�, ale i w ni�, i jakby poprzez ni� - i to jednocze�nie. Niez�y trik, my�la�a, odnosz�c narz�dzia do szklarni. Intryguj�ca z nich para. Ojciec i c�rka. Popatrzy�a na s�siedni dom. Co w tym dziwnego, �e si� nimi interesuje? W ko�cu to jej najbli�si s�siedzi. Ale Ana, nauczona przykrymi do�wiadczeniami, by�a r�wnie� na tyle m�dra i ostro�na, �e nie pozwoli�aby ju� sobie na to, by ciekawo�� zaprowadzi�a j� dalej, ni� wymaga�a tego zwyk�a s�siedzka �yczliwo��. Tylko nieliczni wybra�cy otrzymali to, co nie by�o przeznaczone dla zwyk�ych �miertelnik�w. Cen� za jej moce by�o czu�e serce, kt�re kiedy� ju� wiele wycierpia�o, gdy zosta�o odrzucone. Ale teraz nie chcia�a do tego wraca�. Na my�l o ojcu i c�rce u�miechn�a si�. Ciekawe, jak zachowa�by si� ten surowy m�czyzna, gdyby mu powiedzia�a, �e wprawdzie nie jest wied�m� - o, co to, to nie! - ale za to bez w�tpienia jest wr�k�. W zalanej s�o�cem i rozpaczliwie zaba�aganionej kuchni Boone Sawyer p�ty grzeba� w pud�ach, p�ki nie znalaz� rondla. By� przekonany, �e przeprowadzka do Kalifornii by�a s�usznym krokiem - wci�� to sobie powtarza� - ale zdecydowanie przeliczy� si�, je�eli chodzi�o o czas, k�opoty i niewygody zwi�zane ze zmian� miejsca zamieszkania. Co zabra�? Co zostawi�? Trzeba by�o wynaj�� firm� transportow�. Przes�a� samoch�d. Przetransportowa� szczeniaka, w kt�rym Jessie zakocha�a si� od pierwszego wejrzenia. Wyt�umaczy� swoj� decyzj� zmartwionym dziadkom. Zapisa� c�rk� do szko�y i skompletowa� szkoln� wyprawk�. Bo�e, czy b�dzie musia� prze�ywa� ten koszmar ka�dej jesieni przez nast�pnych jedena�cie lat? Na szcz�cie najgorsze mia� ju� za sob�. Tak� mia� przynajmniej nadziej�. Teraz pozosta�o mu tylko rozpakowa� si�, pouk�ada� rzeczy na swoje miejsca i zamieni� obcy budynek we w�asny dom. Jessie by�a szcz�liwa. A to dla niego najwa�niejsze. Z drugiej strony, pomy�la�, kroj�c wo�owin� na obiad, Jessie wsz�dzie by�a szcz�liwa. Jej promienne usposobienie i zdumiewaj�ca �atwo�� zawierania przyja�ni stanowi�y dla niego zar�wno �r�d�o rado�ci, jaki i zdumienia. Boone nie by� w stanie poj��, jak dziecko, kt�re w wieku dw�ch lat straci�o matk�, mog�o by� tak pogodne, pewne siebie i.. . normalne. Wiedzia� jednak, �e gdyby nie lessie, po �mierci Alice postrada�by zmys�y. Teraz ju� nie my�la� zbyt cz�sto o Alice. Czasami nawet odczuwa� z tego powodu wyrzuty sumienia. Kocha� j� - i to jak! - a dziecko, kt�re pocz�li, by�o �ywym testamentem ich mi�o�ci. Z Alice �y� jednak kr�cej ni� bez niej, wi�c cho� na dow�d nieprzemijalno�ci ich uczucia pr�bowa� wytrwa� w b�lu, jego mi�o�� blad�a z up�ywem czasu i w�r�d prozy �ycia. Alice odesz�a, ale Jessie zosta�a. To dla dobra Jessie - i w�asnego - podj�� trudn� decyzj� o przeprowadzce do Monterey. W Indianie, w domu, kt�ry zbu- dowali, kiedy Alice nosi�a lessie pod sercem, zbyt wiele ��czy�o go z przesz�o�ci�. Rodzice jego i Alice mieszkali w najbli�szej okolicy, a lessie, jako jedyna wnuczka, znalaz�a si� w centrum uwagi, staj�c si� przedmiotem subtelnej rywalizacji. Ze swojej strony Boone mia� ju� do�� ci�g�ych poucze� oraz mniej lub bardziej �agodnej krytyki jego metod wychowawczych. Dopiek�a mu te� �wiadomo��, �e nieustannie go z kim� swatano. Dziecko potrzebuje matki. M�czyzna potrzebuje �ony. Jego matka za cel �ycia postawi�a sobie znalezienie mu idealnej partnerki. A poniewa� zaczyna�o go to powa�nie denerwowa�, a tak�e poniewa� zda� sobie spraw�, �e je�li zostanie w swoim starym domu, na zawsze ugrz�nie we wspomnieniach, postanowi� si� przeprowadzi�. Pracowa� m�g� wsz�dzie. Koniec ko�c�w jego wyb�r pad� na Monterey, a to z powodu klimatu, stylu �ycia i dobrych szk�. A tak�e dlatego, �e jaki� wewn�trzny g�os podpowiada� mu, �e to jest najlepsze miejsce. Dla niego i dla Jessie. Podoba�o mu si�, �e z okien wida� by�o morze i fantazyjnie ukszta�towane cyprysy. Oraz to, �e mia� niewielu s�siad�w. To Alice lubi�a otacza� si� lud�mi. Nie bez znaczenia pozostawa� te� fakt, �e odleg�o�� od drogi by�a na tyle du�a, by st�umi� odg�osy przeje�d�aj�cych samochod�w. Wygl�da�o na to, �e podj�� w�a�ciw� decyzj�. Jessie ju� zacz�a zapuszcza� tu korzenie. Wprawdzie kiedy znikn�a mu z oczu, prze�y� kilka chwil parali�uj�cego l�ku, ale powinien by� wiedzie�, �e posz�a poszuka� sobie kogo�, z kim mog�aby porozmawia� i kogo mog�aby oczarowa�. A ta kobieta! Marszcz�c brwi, Boone nakry� rondel pokrywk�, �eby mi�so mog�o si� chwil� podusi�. Dziwna osoba, pomy�la�, nalewaj�c sobie kubek kawy, kt�r� zamierza� wypi� na tarasie. Jeden rzut oka wystarczy�, �eby go uspokoi�, �e Jessie jest z ni� bezpieczna. W jej ciemnoszarych oczach malowa�a si� niesko�czona dobro�. To jego w�asna reakcja, naturalna, wr�cz instynktowna, sprawi�a, �e spi�� si�, a jego g�os sta� si� szorstki. Po��danie. Nag�e, bolesne i ca�kowicie nie na miejscu. Nie reagowa� tak na �adn� kobiet�, odk�d� U�miechn�� si� gorzko. Od nigdy. Z Alice to zawsze by�y chwile s�odkiej, wznios�ej komunii, kt�re b�dzie sobie ceni� do ko�ca �ycia. Tymczasem teraz poczu� si� jak p�ywak, zmierzaj�cy do brzegu, porwany przez podwodny pr�d. Min�o ju� tyle czasu, pomy�la�, patrz�c na ko�uj�ce nad wod� mewy. Zdrowa reakcja na widok pi�knej kobiety. To ca�kiem zrozumia�e i wybaczalne. A ona by�a naprawd� pi�kna, pi�kna spokojn�, klasyczn� urod�, stanowi�c� kra�cowe przeciwie�stwo jego gwa�townej reakcji. Poczu� do siebie wstr�t. Nie mia� czasu na takie g�upstwa i nie �yczy� sobie �adnych reakcji na widok �adnych kobiet. Mia� dziecko. Mia� o kim my�le�. Wyj�� z kieszeni papierosa i zapali�, mimowolnie spogl�daj�c w stron� �ywop�otu z delikatnych r�. Anastasia, pomy�la�. To imi� zdecydowanie do niej pasowa�o. By�o staro�wieckie, eleganckie i niecodzienne. - Tato! Boone podskoczy� jak nastolatek, przy�apany na paleniu w toalecie. Chrz�kn��, a potem u�miechn�� si� niepewnie do nad�sanej c�rki. - Daj twojemu staremu po�y�, Jess. Ju� i tak ograniczy�em si� do po�owy paczki dziennie. Jessie skrzy�owa�a r�ce na piersi. - Palenie szkodzi. Niszczysz sobie p�uca. - Wiem. - Wyj�� z ust papierosa. Pod przenikliwym spojrzeniem tych m�drych dzieci�cych oczu nie potrafi� si� nawet zaci�gn�� po raz ostatni. - Sama wiesz, �e staram si� rzuci� palenie. Jessie pos�a�a mu u�miech z rodzaju �ja wiem swoje�, a on wsun�� r�ce do kieszeni i na�laduj�c Jamesa Cagneya, wychrypia�: - Daj spok�j, szefie. Chyba mnie nie wsadzisz do pud�a za jednego sztacha? Jessie zachichota�a i podbieg�a, �eby go u�ciska� - Jeste� niepowa�ny, tato - powiedzia�a. - Jasne. - Podni�s� j� za �okcie i da� jej siarczyste go ca�usa. - A ty jeste� ma�a. - Jeszcze b�d� taka du�a jak ty, zobaczysz. - Obj�a go nogami w pasie i zawis�a g�ow� w d�. By�a to jedna z jej ulubionych sztuczek. - Masz ma�e szanse. - Boone mocno trzyma� c�rk�. Jej w�osy muska�y deski tarasu. - Zawsze b�d� od ciebie wi�kszy. - Podci�gn�� j� do g�ry, a ona rado�nie zapiszcza�a. - I m�drzejszy, i silniejszy. - Przycisn�� szorstki policzek do jej g�adkiej buzi. Jessie zapiszcza�a i zacz�a si� wyrywa�. - I �adniejszy. - I zawsze b�dziesz mia� wi�ksze �askotki! - krzykn�a triumfalnie, k�uj�c go palcem pod �ebro. Tu go mia�a! Ze �miechem opad� na �awk�. - Dobrze ju�, dobrze! - Zaczerpn�� tchu i przytuli� do siebie c�rk�. - Ty zawsze b�dziesz sprytniejsza. Jessie, zarumieniona, usiad�a mu na kolanach. - Podoba mi si� nasz nowy dom - powiedzia�a, a oczy jej l�ni�y. - Tak? - Boone przyg�adzi� jej w�osy. Lubi� czu� pod r�k� ich jedwabist� g�adko��. - Mnie te�. - P�jdziemy po kolacji na pla��, �eby popatrze� na foki? - Jasne. - Daisy te�? - Daisy te�. - Przyzwyczajony do ka�u� na dywaniku i pogryzionych skarpetek, rozejrza� si� woko�o. - Gdzie ona jest? - �pi. - Jessie opar�a mu g�ow� na piersi. � Jest bardzo zm�czona. - Nic dziwnego. To by� ci�ki dzie�. � Ca�uj�c c�rk�, poczu�, jak dziecko wierci si� i ziewa. - To by� cudowny dzie�. Pozna�am An�. - Powieki zacz�y jej ci��y�. Zamkn�a oczy, uko�ysana r�wnym, spokojnym rytmem ojcowskiego serca. -Ona jest bardzo mi�a. Poka�e mi, jak si� sadzi kwiaty. - Hm. - Ona zna nazwy wszystkich kwiat�w. � Jessie znowu ziewn�a. - Daisy poliza�a j� po twarzy, a ona si� wcale nie pogniewa�a, tylko si� �mia�a. Ona si� tak �adnie �mieje. Jak wr�ka - wymrucza�a sennie i ju� po chwili spa�a. Boone zn�w si� u�miechn��. Ta jego c�rka to dopiero ma wyobra�ni�! Lubi� my�le�, �e to po nim j� odziedziczy�a. Obj�� mocniej �pi�ce dziecko i popatrzy� na nie czule. O zmierzchu Ana sz�a wzd�u� skalistej pla�y. Czu�a si� dziwnie poruszona i rozkojarzona. Dlatego nie by�a w stanie d�u�ej pracowa� w ogrodzie pe�nym kwiat�w i zi�. Wiatr na pewno wywieje ze mnie ten niepok�j, pomy�la�a, wystawiaj�c twarz na jego wilgotne podmuchy. Po d�ugim spacerze zn�w odzyska dobry humor i spok�j, kt�ry by� cz�ci� jej natury. W innych okoliczno�ciach zadzwoni�aby do kt�rego� z kuzynostwa i zaproponowa�a wyj�cie do miasta. Wyobrazi�a sobie jednak, �e Morgana sp�dza spokojny wiecz�r z Nashem, bo w tym stadium ci��y potrzebny jej wypoczynek. A Sebastian nie wr�ci� jeszcze do domu z podr�y po�lubnej. Zreszt� samotno�� nigdy jej nie doskwiera�a. Lubi�a pustk� skalistej pla�y i szum fal rozbijaj�cych si� o ska�y, a tak�e krzyki mew. Podobn� rado�� sprawi�o jej tego popo�udnia s�uchanie �miechu dziecka oraz m�czyzny. By� to mi�y d�wi�k i nie musia�a �mia� si� wraz z nimi, �eby go polubi�. Teraz, kiedy s�o�ce zbli�a�o si� do horyzontu, barwi�c niebo wachlarzem kolor�w, czu�a, jak opuszcza j� ten dziwny niepok�j. Mog�a si� tylko cieszy�, podziwiaj�c gasn�c� magi� dnia. W spi�a si� na drewniane k�ody, wyrzucone przez morze. Rozbryzguj�ce si� fale opryska�y jej twarz i zmoczy�y koszul�. Machinalnie wyj�a z kieszeni kamie� i potar�a go w palcach, patrz�c na s�o�ce, zanurzaj�ce si� w morzu p�omieni. Kamyk rozgrza� si� w r�ce. W p�mroku spojrza�a na ma�y, przejrzysty klejnot, na jego per�owy po�ysk. Ksi�ycowy kamie�, pomy�la�a rozbawiona. Ksi�ycowe czary. Czuwa nad podr�uj�cymi noc� i pomaga cz�owiekowi odnale�� samego siebie. No i oczywi�cie talizman, cz�sto stosowany, by wzbudzi� mi�o��. Czego szuka�a tej nocy? �miej�c si� z samej siebie, schowa�a kamyk do kieszeni i wtedy us�ysza�a, jak kto� j� wo�a. To by�a Jessie. P�dzi�a po pla�y, a t�u�ciutki szczeniak pl�ta� jej si� pod nogami. Kilka metr�w za nimi szed� ojciec. Ana zada�a sobie pytanie, czy naturalny wdzi�k dziecka nie podkre�la jeszcze bardziej jego rezerwy. Zesz�a na piasek i wiedziona naturalnym odruchem, chwyci�a lessie w obj�cia. - Znowu si� widzimy, s�oneczko. Szukacie z Daisy zaczarowanych muszelek? Tych, w kt�rych mieszkaj� wr�ki? Jessie szeroko otworzy�a oczy ze zdumienia. - Zaczarowanych muszelek? A jak one wygl�daj�? - Dok�adnie tak, jak sobie wyobra�asz. Mo�na je znale�� tylko o wschodzie albo o zachodzie s�o�ca. - M�j tato m�wi, �e wr�ki mieszkaj� w lesie i chowaj� si� przed lud�mi. - Tw�j tato ma racj�. - Ana roze�mia�a si�. � Ale lubi� te� wod� i wzg�rza. - Chcia�abym kiedy� spotka� wr�k�, ale tatu� m�wi, �e one rzadko rozmawiaj� z lud�mi, bo ju� nikt w nie, nie wierzy, opr�cz dzieci. - To dlatego, �e dzieci s� bliskie magii. - M�wi�c to, Ana podnios�a wzrok. Boone podszed� bli�ej. Zachodz�ce za jego plecami s�o�ce rzuca�o cienie na jego twarz, kt�ra wygl�da�a teraz gro�nie, a zarazem bardzo poci�gaj�co. -Rozmawia�y�my o wr�kach - zwr�ci�a si� do niego. - S�ysza�em. - Po�o�y� r�k� na ramieniu c�rki. Gest, cho� subtelny, wyra�nie sygnalizowa� "ona jest moja" . - Ana m�wi, �e na pla�y s� czarodziejskie muszelki. Ale mo�na je znale�� tylko rano albo wieczorem. M�g�by� napisa� o nich ksi��k�? - Kto wie? - U�miech przeznaczony dla c�rki by� �agodny i czu�y. Ale kiedy zwr�ci� wzrok na An�, poczu�a niemi�y dreszcz. - Przeszkodzili�my pani w spacerze. - Nie. - Wzruszy�a ramionami. Zrozumia�a, �e to raczej ona im przerwa�a. -Chcia�am tylko na chwil� popatrze� na morze. I tak mia�am ju� wraca� do domu, bo robi si� zimno. - Pomo�esz mi szuka� czarodziejskich muszelek? - wtr�ci�a si� Jessie. - Mo�e kiedy�. - Kiedy nie b�dzie przy tym jej ojca, kt�ry przeszywa� j� wzrokiem na wskro�. - Robi si� ju� zbyt ciemno. Musz� wraca�. - Leciutko pstrykn�a lessie w nos. - Dobranoc. - Ojcu zimno skin�a g�ow� na po�egnanie. Kiedy odchodzi�a, Boone patrzy� za ni�. Pomy�la�, �e z pewno�ci� nie zmarz�aby, gdyby mia�a na sobie co�, co zakry�oby jej nogi. Prychn�� ze zniecierpliwieniem. - Chod�, Jessie. My te� musimy ju� wraca�. �cigamy si�, kto pierwszy do domu? ROZDZIA� DRUGI - Chcia�abym go pozna�. Ana zerkn�a na Morgan� znad misy suszonych p�atk�w, z kt�rych w�a�nie przygotowywa�a potpouni. - Ale kogo? - Ojca tej dziewczynki, kt�ra tak ci� oczarowa�a. - Morgana kolistym ruchem pog�adzi�a sw�j bardzo ju� zaokr�glony brzuch. -Tak wiele m�wisz o niej, za to podejrzanie ma�o na temat jej ojca. - Bo on mnie nie interesuje - odpar�a Ana, wzruszaj�c ramionami. Do misy, wype�nionej pachn�cymi listkami i p�atkami, doda�a cytryny na wzmocnienie. Widzia�a, jak bardzo Morgana jest zm�czona. - Jest w takim samym stopniu zamkni�ty w sobie, jak jego c�rka otwarta i przyjazna. Gdyby nie jego rzucaj�ca si� w oczy mi�o�� do dziecka, pewnie bym go nie polubi�a, a tak, mam mieszane uczucia. - Czy jest chocia� przystojny? Ana unios�a brwi. - W por�wnaniu z kim? - Z ropuch� - roze�mia�a si� Morgana. - Ano, nie b�d� taka tajemnicza! - Szczerze m�wi�c, brzydki to on nie jest. - Ana odstawi�a mis� i zacz�a szuka� olejku w szafce. Pewnie zaliczy�aby� go do typu m�czyzn o surowym wygl�dzie. Ma atletyczn� budow�, ale nie jak ci�arowiec... - zawaha�a si�, patrz�c na dwie fiolki olejk�w. - Powiedzia�abym, �e ma raczej sylwetk� d�ugodystansowca. Smuk�� i nies�ychanie zgrabn�. Morgana podpar�a r�kami podbr�dek. - Poprosz� o jeszcze. - I to ma by� m�atka, kt�ra lada moment spodziewa si� bli�ni�t? - A co? Co� ci si� nie podoba? Ana roze�mia�a si� i wybra�a olejek r�any, dla elegancji. - No wi�c, je�eli ju� musz� powiedzie� o nim co� mi�ego, ma wyj�tkowo pi�kne oczy. Bardzo jasne i bardzo niebieskie. Kiedy patrzy na Jessie, robi� si� cudowne. A kiedy patrzy na mnie, podejrzliwe. - A o co mia�by ci� podejrzewa�? - Nie mam poj�cia. Morgana tylko potrz�sn�a g�ow�. - Anastasio, na pewno zaintrygowa�o ci� to na tyle, �e chcia�aby� si� dowiedzie�. Wystarczy zajrze�... Ana precyzyjnym ruchem doda�a do przygotowywanej mieszanki kilka kropli wonnego olejku. - Wiesz, �e nie lubi� by� intruzem. - O, czy�by? - Poza tym, nawet gdybym by�a ciekawa - doda�a, u�miechaj�c si� ukradkiem na widok zawiedzionej miny kuzynki - raczej nie pr�bowa�abym zobaczy�, co dzieje si� w sercu pana Sawyera. Odnosz� wra�enie, �e lepiej si� z nim nie ��czy�, nawet na kilka minut. - Skoro tak uwa�asz... - Morgana wzruszy�a ramionami. - W ko�cu sama wiesz najlepiej. Ale gdyby tu by� Sebastian, zaraz by ci powiedzia�, co temu facetowi chodzi po g�owie. - Upi�a �yk relaksuj�cego eliksiru, kt�ry przyrz�dzi�a jej Ana. - Je�eli chcesz, mog� to dla ciebie zrobi�. Od tygodni nie mia�am pretekstu, �eby u�y� mojego czarodziejskiego lusterka albo kryszta�owej kuli. Boj� si�, �e mog� wyj�� z wprawy. - Nie! -Ana wychyli�a si� i poca�owa�a kuzynk� w policzek. - Dzi�kuj�. A teraz pos�uchaj. - Wsypa�a mieszank� zi� do woreczka. - Chc�, �eby� zawsze nosi�a to przy sobie, a reszt� wsyp do miseczek i porozstawiaj w domu i w sklepie. Pracujesz teraz tylko przez dwa dni w tygodniu, tak? - Dwa, czasami trzy. - Morgana u�miechn�a si�. - Obiecuj� ci, kochana, �e nie b�d� si� przem�cza�. Nash mi na to nie pozwoli. Ana z roztargnieniem pokiwa�a g�ow�, po czym mocno zawi�za�a woreczek. - Pijesz herbat�, kt�r� ci przyrz�dzi�am? - Codziennie. I u�ywam twoich olejk�w. Nosz� te� chryzolit przeciwko napi�ciom emocjonalnym, topaz przeciwko stresom p�yn�cym z zewn�trz, cyrkon na pozytywne nastawienie do �wiata oraz bursztyn, �eby podnie�� si� na duchu. - U�cisn�a An� za r�k�. - Jak widzisz, jestem zabezpieczona z ka�dej strony. - Mam prawo si� niepokoi�. - Ana po�o�y�a woreczek z potpourri obok torebki Morgany, a potem nagle zmieni�a zdanie i w�o�y�a jej go do torebki. W ko�cu to nasze pierwsze dziecko. - Dzieci - poprawi�a j� Morgana. - Tym wi�kszy pow�d do niepokoju. Bli�ni�ta cz�sto rodz� si� przed terminem. Morgana z westchnieniem zamkn�a oczy. - Mam nadziej�, �e w moim przypadku tak b�dzie. Nie mog� ju� ani wsta�, ani usi���, �eby nie �apa�y mnie skurcze. - Wi�cej odpoczynku - zaleci�a jej Ana. - I troch� �agodnych �wicze�. Ale to nie znaczy, �e masz nosi� ci�kie pud�a i przez ca�y dzie� by� na nogach w sklepie. - Tak jest, pani doktor. - A teraz troch� sobie popatrz�. - Ana ostro�nie po�o�y�a rozpostarte d�onie na brzuchu kuzynki, otwieraj�c si� na cud, kt�ry rozwija� si� w jego wn�trzu. Morgana natychmiast poczu�a, jak opuszcza j� zm�czenie, a w jego miejsce przychodzi dobre samopoczucie, i to zar�wno fizyczne, jak i psychiczne. Przez p�przymkni�te powieki dostrzeg�a, jak oczy Any przybieraj� odcie� o�owiu, koncentruj�c si� na wizji, kt�r� tylko ona mog�a zobaczy�. Wodz�c r�kami po brzuchu kuzynki, Ana czu�a jego brzemi�, a przez jeden kr�tki moment poczu�a nawet pulsuj�ce w nim nowe �ycie. Czu�a te� �miertelne zm�czenie Morgany, straszn� niewygod�, ale te� jej b�ogie zadowolenie narastaj�ce podniecenie i zachwyt, �e nosi pod sercem dwie male�kie istotki. Cia�o j� bola�o, ale serce w niej ros�o. Ana u�miechn�a si� i na kr�tk� chwil� sama sta�a si� tymi istotkami -najpierw jedn�, a potem drug�. To ona p�ywa�a w ciep�ym, ciemnym brzuchu, karmiona i chroniona przez matk�, p�ki nie przyjdzie pora, by przyj�� na ten �wiat. Dwa ma�e, zdrowe serduszka, bij�ce mocno i r�wno pod sercem matki. Drobne, poruszaj�ce si� paluszki, wierzgaj�ce st�pki. Radosne objawy �ycia. Ana wycofa�a si�. Zn�w by�a sama. - Wszystko w porz�dku. Z tob� i z dzie�mi. - Wiem. - Morgana chwyci�a kuzynk� za r�k�. - Ale czuj� si� lepiej, kiedy mi to m�wisz. Tak jak czuj� si� pewniej, wiedz�c, �e b�dziesz przy mnie, kiedy przyjdzie m�j czas. - A gdzie indziej mog�abym by�? - Ana przytuli�a do policzka ich splecione d�onie. - Ale co na to Nash? Akceptuje mnie w roli akuszerki? - Ufa ci, tak samo jak ja. Wzrok Any z�agodnia�. - Masz szcz�cie, Morgano, �e trafi�a� na m�czyzn�, kt�ry kocha ci�, rozumie i ceni za to, �e jeste�, kim jeste�. - Wiem. Ju� samo to, �e znalaz�am mi�o��, jest wystarczaj�co cennym darem, i to tym wi�kszym, �e pokocha�am Nasha. - U�miech znikn�� jej z twarzy. - Ano, kochanie, przesta� wreszcie o tym my�le�. Robert ju� dawno znikn�� z twojego �ycia. - Nie my�l� o nim. To znaczy, je�eli ju�, to nie tyle o nim, co o z�ym kierunku, obranym na szczeg�lnie niebezpiecznej drodze. Morgana spojrza�a na ni� z oburzeniem. - Robert by� g�upcem. On nie by� ciebie wart. - Nigdy go nie lubi�a� - zauwa�y�a Ana. � Nie spodoba� ci si� od pierwszego wejrzenia. - To prawda. - Morgana z pos�pn� min� machn�a r�k�. - O ile pami�tasz, Sebastian te� go nie lubi�. - Pami�tam. I pami�tam te�, �e pocz�tkowo mia� pewne obiekcje co do Nasha. - To by�o zupe�nie co innego. By�o - podkre�li�a, widz�c u�mieszek Any. - W obecno�ci Nasha Sebastian zachowywa� si� bardzo opieku�czo. Natomiast Roberta ledwie tolerowa�, traktuj�c go z najbardziej obra�liw� uprzejmo�ci�. - Pami�tam. - Ana wzruszy�a ramionami. - Co w du�ym stopniu wp�yn�o na moje poczucie w�asnej warto�ci. C�, by�am wtedy bardzo m�oda - doda�a, machn�wszy r�k�. - I na tyle naiwna, �eby s�dzi�, �e je�li ju� kogo� pokocham, to z wzajemno�ci�. A tak�e na tyle g�upia, �eby wpa�� w rozpacz, kiedy ta moja naiwno�� spotka�a si� z nieufno�ci�, a potem wr�cz z odmow�. - Wiem, �e bardzo to prze�ywa�a�, ale nie mia�a� wp�ywu na to, co si� sta�o. - I to najmniejszego - przyzna�a Ana, kt�ra mia�a swoj� dum�. - Niekt�rzy z nas nie powinni ��czy� si� z lud�mi spoza naszej kasty. W g�osie Morgany przygn�bienie miesza�o si� ze wzburzeniem. - Wielu m�czyzn interesowa�o si� tob�, kuzynko. I to zar�wno tacy, kt�rzy mieli nasz� krew, jak i tacy, kt�rzy jej nie mieli. - Tylko �e ja si� nimi nie interesowa�am - roze�mia�a si� Ana. - Jestem straszliwie wybredna, Morgano. Poza tym, lubi� moje �ycie. - Niestety wiem, �e to prawda. Gdyby tak nie by�o, kusi�oby mnie, �eby rzuci� na ciebie mi�osne zakl�cie. Oczywi�cie nie chodzi�oby mi o nic wi���cego -dorzuci�a Morgana z b�yskiem w oku. - Tylko ma�y romansik, �eby ci� troch� rozerwa�. - Dzi�kuj� ci, ale sama potrafi� sobie znale�� stosowne rozrywki. - To te� wiem. Jak r�wnie� to, �e by�aby� w�ciek�a, gdybym pr�bowa�a si� wtr�ca� w twoje �ycie. Morgana odsun�a si� od sto�u. Wsta�a i na moment zat�skni�a za swoj� dawn� lekko�ci� i wdzi�kiem. Chod�my si� troch� przej��, a potem musz� wraca� do domu. - Pod warunkiem, �e po powrocie pole�ysz godzin� z nogami na poduszce. - U mowa stoi. S�o�ce mocno przygrzewa�o, wia� balsamiczny wiatr. Ana pomy�la�a, �e obie te rzeczy powinny pom�c Morganie bardziej ni� drzemka, do kt�rej po powrocie do domu b�dzie nak�ania� j� Nash. Obejrza�y p�no kwitn�ce nasturcje, gwia�dziste astry i wielkie, barwne cynie. Obie kuzynki kocha�y przyrod�. Mi�o�� do niej mia�y we krwi. Zosta�y te� tak wychowane. - Masz jakie� plany na Halloween? � zapyta�a Morgana. - Nic konkretnego. - Mieli�my nadziej� �e wpadniesz, cho�by tylko na cz�� wieczoru. Nash nie mo�e si� doczeka�, kiedy dzieci s�siad�w w maskach przyjd� nas straszy�. Przygotowa� ju� dla nich ca�� fur� s�odyczy. Ana u�miechn�a si� wyrozumiale. - Kto�, kto �yje z pisania scenariuszy horror�w, musi to lubi�. Bardzo chc� to zobaczy�. - Dobrze. Mo�e p�niej Sebastian do nas do��czy. Posiedzimy sobie razem. -Nachylona nad grz�dk� werbeny, Morgana zauwa�y�a nagle dziecko i psa, prze�lizguj�cych si� przez szczelin� mi�dzy krzakami r�. Wyprostowa�a si�. - Oho, mamy go�ci! - Jessie! - Ana z niepokojem spojrza�a na s�siedni dom. - Czy tw�j tata wie, gdzie jeste�? - Powiedzia�, �e mog� do ciebie p�j��, o ile jeste� na dworze i nie jeste� bardzo zaj�ta. Ale nie jeste� bardzo zaj�ta, prawda? - Nie. - Ana nachyli�a si� i poca�owa�a lessie w policzek. - To moja kuzynka, Morgana. Ju� jej m�wi�am, �e jeste� moj� now� s�siadk�. - Pani ma psa i kota, prawda? Ana mi opowiada�a - powiedzia�a z o�ywieniem Jessie. A potem jej wzrok pad� na wydatny brzuch Morgany. - Czy pani ma tam dzidziusia? - O tak. Nawet dwoje. - Dwoje? - Jessie otworzy�a szeroko oczy. � Sk�d pani wie? - Ana mi powiedzia�a. - Morgana roze�mia�a si� i po�o�y�a r�k� na brzuchu. -A poza tym za du�o wierc� si� i kopi�, �eby to mog�o by� jedno dziecko. - Mama mojej kole�anki, pani Lopez, mia�a tylko jedno dziecko w brzuchu, a by�a taka gruba, �e ledwo mog�a chodzi�. I pozwala�a mi poczu�, jak ono kopie. - lessie z nadziej� spojrza�a na Morgan�. Morgana, kt�r� lessie ju� zd��y�a podbi� swoim wdzi�kiem, wzi�a d�o� dziewczynki i przy�o�y�a do swego brzucha. Ana w tym czasie usi�owa�a powstrzyma� Daisy przed dewastacj� grz�dki. - Czujesz? Jessie, chichocz�c, skin�a g�ow�. - Ale kopi�! Czy to boli? - Nie. - My�li pani, �e one ju� nied�ugo wyjd� z brzucha? - Mam nadziej�. - Tatu� m�wi, �e dzieci wiedz�, kiedy maj� wyj��, bo anio�ek szepcze im to do ucha. Mo�e ten Sawyer i jest do�� ozi�b�y, pomy�la�a Morgana, ale musi te� by� m�dry i mi�y. - My�l�, �e tw�j tata ma racj� - zwr�ci�a si� do Jessie. - Tatu� m�wi te�, �e potem ten anio� zostaje z dzieckiem na zawsze, jako jego anio� str� - ci�gn�a Jessie, z policzkiem przyci�ni�tym do brzucha Morgany, w nadziei, �e us�yszy jakie� odg�osy ze �rodka. - je�eli cz�owiek odwr�ci si� bardzo szybko, mo�e mu si� uda zobaczy� kawa�ek skrzyd�a. Ja pr�bowa�am du�o razy, ale mi si� nie uda�o. Widocznie nie jestem do�� szybka. - Podnios�a oczy na Morgan�. - Wie pani, anio�y s� bardzo nie�mia�e. - Tak s�ysza�am. - Ale ja nie. - Jessie cmokn�a Morgan� w brzuch, a potem odskoczy�a. - Nie ma we mnie za grosz nie�mia�o�ci. Babcia Sawyer zawsze tak m�wi�a. - Twoja babcia Sawyer musi by� bystrym obserwatorem - zauwa�y�a Ana. Schyli�a si� i usi�owa�a wzi�� na r�ce wyrywaj�c� si� Daisy, kt�ra w�a�nie pr�bowa�a przerwa� kotu poobiedni� drzemk�. Potem ca�a tr�jka zacz�a si� przechadza� w�r�d grz�dek - to znaczy Ana i Morgana sz�y, a lessie biega�a, podskakiwa�a i fika�a kozio�ki. Kiedy wreszcie podesz�y pod dom, przed kt�rym sta� samoch�d Morgany, lessie wzi�a An� za r�k�. - Ja nie mam �adnych kuzyn�w. Dobrze jest mie� kuzyna albo kuzynk�? - O tak, bardzo dobrze. Morgana, Sebastain i ja wychowywali�my si� razem, jak rodze�stwo. - Wiem, sk�d bierze si� rodze�stwo. Tatu� mi powiedzia�. Ale sk�d si� bior� kuzyni? - Je�eli kt�re� z twoich rodzic�w ma rodze�stwo i kto� z nich ma dzieci, to te dzieci s� twoimi kuzynami. Marszcz�c brwi, Jessie przyswoi�a sobie t� informacj�. - A jak to jest u was? - To dosy� skomplikowane - roze�mia�a si� Morgana. - Nasi ojcowie s� bra�mi. To znaczy ojciec Any, Sebastiana i m�j. A nasze matki s� siostrami. Dlatego jeste�my ze sob� podw�jnie spokrewnieni. - Ale fajnie! Niestety, ja nie mam kuzyn�w. Mo�e mog�abym mie� brata albo siostr�... Ale tata m�wi, �e sama wystarcz� za ca�� gromadk�. - My�l�, �e on ma racj� - przyzna�a Morgana, a Ana roze�mia�a si� cicho. Morgana odrzuci�a w�osy do ty�u i spojrza�a w g�r�. W jednym z okien na pi�- trze s�siedniego domu sta� m�czyzna. Niew�tpliwie musia� to by� ojciec lessie. Patrz�c na niego, pomy�la�a, �e Ana dobrze go opisa�a, cho� by� zdecydowanie bardziej m�ski i atrakcyjny, ni�by to wynika�o ze s��w kuzynki. Podnios�a z u�miechem r�k� i pomacha�a mu. Boone zawaha� si�, a potem tak�e wykona� gest pozdrowienia. - To m�j tatu�. - Jessie rado�nie zamacha�a r�kami. - Pracuje w pokoju na g�rze, ale jeszcze nie rozpakowali�my wszystkich pude�. - A co on robi? - zapyta�a Morgana, widz�c, �e Ana nie ma zamiaru tego zrobi�. - Pisze ksi��ki. Bardzo ciekawe. O czarownicach, wr�kach, smokach i czarodziejskich �r�d�ach. Czasami mu pomagam. Ale teraz musz� ju� i��, bo jutro zaczyna si� szko�a i tatu� kaza� mi wcze�nie wr�ci�. Chyba nie siedzia�am za d�ugo? - Nie. - Anapochyli�a si� i poca�owa�a j� w policzek. - Mo�esz przychodzi�, kiedy tylko zechcesz. - Pa, pa! - Jessie pu�ci�a si� biegiem, a pies pop�dzi� za ni� w podskokach. - Dawno si� tak nie ubawi�am i dawno nie by�am taka zm�czona - powiedzia�a z westchnieniem Morgana, wsiadaj�c do samochodu. - Co to za urocze, �ywe dziecko. - Wk�adaj�c kluczyk do stacyjki, zerkn�a na An�. - A i tatu� niczego sobie. - My�l�, �e nie�atwo jest m�czy�nie samotnie wychowywa� c�rk�. - Z tego, co widzia�am, jasno wynika, �e nie�le sobie z tym radzi. - Przekr�ci�a kluczyk. - To ciekawe, �e on pisze ksi��ki. I to o wr�kach i czarach. Sawyer, powiadasz? - Tak. - Ana odgarn�a w�osy. - To chyba jest Boone Sawyer. - Mo�e go zaciekawi fakt, �e jeste� siostrzenic� Bryny Donovan. Przecie� dzia�aj� w tej samej bran�y. O ile, oczywi�cie, chcesz, �eby si� tob� zaintere-sowa�. - Nie chc� - kategorycznym tonem o�wiadczy�a Ana. - Mo�e ju� si� tob� zainteresowa�... � Morgana wrzuci�a wsteczny bieg. - Z Bogiem, kuzynko. Ana w zamy�leniu d�ugo patrzy�a za odje�d�aj�cym samochodem. Nast�pnego dnia, po porannej wizycie w stajniach Sebastiana, wi�ksz� cz�� przedpo�udnia Ana sp�dzi�a na rozwo�eniu potpourri, olejk�w aromatycznych, nalewek i zi�. Spor� parti� zapakowa�a do pude�ek, �eby wys�a� poczt�. Mia�a kilku miejscowych odbiorc�w, w tym sklep Morgany, ale wi�kszo�� klienteli pochodzi�a z dalszych stron. Interes, kt�ry zacz�a przed sze�ciu laty, szed� dobrze. Sprawia� jej du�� satysfakcj�, w pe�ni zaspokaja� potrzeby i ambicje oraz stwarza� ten luksus, �e mog�a pracowa� w domu. Pieni�dze nie mia�y tu znaczenia. Fortuna Donovan�w pozwala�a ca�ej rodzinie �y� na wysokiej stopie. Ale Ana, podobnie jak Morgana prowadz�ca sw�j sklep i Sebastian rozliczne interesy, chcia�a pracowa� i czu� si� potrzebna. By�a uzdrowicielk�. Ale oczywi�cie nie wszystkich da si� uleczy�. Wiele lat temu nauczy�a si�, �e nie nale�y bra� na siebie wszystkich cierpie� i bol�czek tego �wiata. Cz�ci� ceny za jej dar by�a �wiadomo��, �e istnieje b�l, kt�rego nie potrafi uleczy�. Nie odrzuci�a jednak swojego daru, tylko postanowi�a u�ywa� go najlepiej, jak potrafi�a. Zawsze fascynowa�o j� zio�olecznictwo, przekona�a si� te�, �e potrafi leczy� dotykiem. Przed wiekami mog�aby by� wiejsk� babk� i fakt ten nieustannie j� �mieszy�. W dzisiejszym �wiecie by�a po prostu kobiet� interesu, kt�ra potrafi�a sporz�dzi� zar�wno olejek k�pielowy, jak i czarodziejski nap�j. A je�li dodawa�a troch� czar�w, robi�a to od siebie. I by�a szcz�liwa, bardzo szcz�liwa z przeznaczenia, kt�re zosta�o jej narzucone, a tak�e z �ycia, kt�re wiod�a. A nawet gdyby czu�a si� nieszcz�liwa, dzisiejszy dzie� podni�s�by j� na duchu. Promienne s�o�ce, pieszczotliwy wietrzyk, w powietrzu delikatny przedsmak deszczu, kt�ry jeszcze przez wiele godzin nie spadnie, a kiedy ju� zacznie pada�, to �agodnie. Pragn�c jak najlepiej wykorzysta� ten pi�kny dzie�, postanowi�a popracowa� w ogrodzie i wysia� troch� nowych zi�. Zn�w j� podgl�da�. Co za brzydki obyczaj, pomy�la� Boone, krzywi�c si�. Sta� w oknie z papierosem w r�ku i spogl�da� w d�. Pokonywanie z�ych nawyk�w sprawia�o mu spore trudno�ci. A odk�d wyjrza� przez okno i zobaczy� j� w ogrodzie, nie sz�a mu nawet praca. Pomy�la�, �e zawsze wygl�da�a tak... elegancko. Mia�a w sobie t� wewn�trzna elegancj�, kt�rej nie umniejsza�y poplamione traw�. szorty i podkoszulek. Elegancja kry�a si� w jej ruchach, w dumnej postawie. Pomy�la�, �e zaczyna si� robi� sentymentalny, a ten rodzaj uczu� powinien zachowa� na u�ytek swoich ksi��ek. Mo�e to wszystko dlatego, �e wygl�da jak jedna z tych czarodziejek, kt�re tak cz�sto opisywa�? Otacza�a j� eteryczna aura, jakby nie z tego �wiata. A ta dziwna moc w jej wzroku. .. Boone nigdy nie wierzy�, �e czarodziejki mog� by� uleg�e i s�abe. Ona jednak mia�a bardzo delikatn� budow�. Jej cia�o... - po co znowu zacz�� my�le� o jej ciele? Nie by�a krucha, ale mia�a w sobie �agodn� kobieco��, kt�ra musia�a robi� wra�enie na m�czy�nie z krwi i ko�ci. A Boone Sawyer za takiego w�a�nie si� uwa�a�. Co ona tam robi? Zgni�t� papierosa w palcach i podszed� bli�ej do okna. Znikn�a w szopie, a potem wysz�a z niej z nar�czem doniczek. Typowa kobieta - lubi nosi� ci�ary ponad swoj� miar�. Ledwo zd��y� to pomy�le� - nie bez uczucia m�owskiej wy�szo�ci - zobaczy�, jak Daisy �ciga po trawniku szarego kota. Ju� mia� otworzy� okno i gwizdn�� na psa, ale okaza�o si�, �e jest za p�no. Na zwolnionym filmie wygl�da�oby to pewnie jak jaki� skomplikowany uk�ad choreograficzny. Kot przemkn�� mi�dzy nogami Any, kt�ra si� zachwia�a. Gliniane doniczki zadr�a�y jej w d�oniach. Boone zakl��, a potem odetchn�� z ulg�, kiedy Ana si� wyprostowa�a. Niestety, rado�� by�a przedwczesna. Daisy wpad�a na An� z impetem, kt�ry zniszczy� chwilow� r�wnowag�. Tym razem Ana straci�a grunt pod nogami i run�a jak d�uga, a doniczki wypad�y jej z r�k. Boone zakl��. Zbiegaj�c na d�, us�ysza� g�o�ny brz�k. Kiedy do niej dobieg�, mrucza�a co�, co w jego uszach brzmia�o jak egzotyczne przekle�stwa. Prawd� m�wi�c, wcale jej si� nie dziwi�. Kot siedzia� na drzewie, w�ciekle prychaj�c na ujadaj�cego psa, a doniczki zmieni�y si� w kup� skorup. Boone wzdrygn�� si�, chrz�kn��, a potem zapyta�: - Nic si� pani nie sta�o? Jak si� pani czuje? Skulona na czworakach, odgarn�a w�osy z twarzy i rzuci�a mu pow��czyste spojrzenie. - Fantastycznie. - Sta�em w oknie. - W takim momencie raczej nie wypada�o si� przyznawa�, �e j� podgl�da�. - To znaczy, przechodzi�em obok okna - poprawi� si� - i zobaczy�em, jak pies goni kota, a potem jak pani upad�a. - Przykucn�� i zacz�� zbiera� pot�uczone doniczki. Przepraszam za nasz� Daisy. Jest u nas dopiero od kilku dni i na razie nie uda�o nam si� jej wytresowa�. - Przecie� to jeszcze szczeniak. Nie mo�na wini� psa, �e robi to, co jest zgodne z jego natur�. - Odkupi� pani te doniczki - powiedzia� zgn�biony. - Nie trzeba, mam pe�no doniczek. � Poniewa� szczekanie i prychanie stawa�o si� coraz bardziej rozpaczliwe, Ana przysiad�a na pi�tach. - Daisy! - Komenda by�a spokojna, lecz stanowcza i natychmiast poskutkowa�a. Piesek podbieg�, machaj�c rado�nie ogonem, i zacz�� liza� j� po r�kach i twarzy. - Siad! -powiedzia�a, a Daisy pos�usznie usiad�a. - A teraz b�d� grzeczna. - Popiskuj�c �a�o�nie, Daisy opar�a g�ow� na wyci�gni�tych �apkach. Boone ze zdumieniem pokr�ci� g�ow�. - Jak pani to zrobi�a? - Czary - odpowiedzia�a kr�tko. - Mo�na powiedzie�, �e zawsze mia�am dobr� r�k� do zwierz�t. Daisy jest szcz�liwa i podniecona i strasznie chce si� bawi�. Musi pan da� jej do zrozumienia, �e pewne zachowania s� niew�a�ciwe. -Pog�aska�a psa po g�owie, otrzymuj�c w zamian spojrzenie pe�ne psiego uwielbienia. - Pr�bowa�em j� przekupi�. - To te� dobry spos�b. - Ana zanurkowa�a pod krzakiem fioletowego powojnika, szukaj�c pot�uczonych doniczek. Wtedy w�a�nie Boone zauwa�y� d�ugie zadrapanie na jej ramieniu. - Skaleczy�a si� pani. Uda tak�e mia�a podrapane. - To nie do unikni�cia, kiedy na cz�owieka spadaj� doniczki - odpar�a. Poderwa� si�, chwyci� An� za r�k� i pom�g� jej wsta�. - Przecie� pyta�em, czy nic si� pani nie sta�o. - Prawd� m�wi�c, ja. .. - Trzeba to przemy�... - Zobaczy� stru�k� krwi sp�ywaj�c� jej po nodze i zareagowa� tak, jakby chodzi�o o Jessie. Po prostu wpad� w panik�. - O Bo�e! -Chwyci� zdumion� An� na r�ce i ruszy� w stron� najbli�szych drzwi. - Naprawd�, nie ma potrzeby.. . - Wszystko b�dzie dobrze, moje dziecko. Zaraz si� tym zajmiemy. Na wp� rozbawiona, na wp� zniecierpliwiona, Ana g�o�no prychn�a, kiedy pchn�� drzwi do kuchni. - Skoro tak, to odwo�am karetk�. Gdyby pan m�g� mnie... - przerwa�a, bo Boone posadzi� j� na jednym z wy�cie�anych krzese� przy stole. - No w�a�nie, o to mi chodzi�o. Roztrz�siony, Boone podskoczy� do zlewu. Pierwsze, co przychodzi�o mu na my�l w takich sytuacjach, to skuteczno��, szybko�� i u�miech. Mocz�c �cierecz-k�, parokrotnie odetchn��, �eby si� uspokoi�. - To nie b�dzie wygl�da�o tak �le, kiedy si� obmyje. Zobaczy pani. - Z przyklejonym do twarzy u�miechem wr�ci� i ukl�k� przed An�. - I nie b�dzie bola�o. - Zacz�� ostro�nie �ciera� czerwone stru�ki na jej �ydce. - Zaraz wszystko opatrz�. Prosz� zamkn�� oczy i odpr�y� si�. - Znowu wzi�� g��boki oddech. - Pewnego razu �y� sobie cz�owiek, kt�ry mieszka� w Briarwood... -zacz�� improwizowa� bajk�, tak jak to zawsze robi� dla swojej c�rki. - By� tam zaczarowany zamek. . . Ana, kt�ra ju� mia�a mu kategorycznie powiedzie�, �e sama potrafi o siebie zadba�, rzeczywi�cie poczu�a, �e wst�puje w ni� spok�j. - Mury zamku porasta�o dzikie pn�cze o d�ugich, ostrych kolcach. Nikt nie odwiedza� zamku od ponad stu lat, bo nie by�o �mia�ka, kt�ry chcia�by zaryzykowa� spotkanie z tymi kolcami. Ale ten samotny biedak by� ciekawy, wi�c codziennie chodzi� pod mur zamczyska i wspina� si� na palce, �eby zobaczy�, jak s�o�ce odbija si� od najwy�szych wie�. Wyp�uka� �ciereczk� i zacz�� ociera� skaleczenia. - Cz�owiek ten nie potrafi� nikomu wyt�umaczy�, co dzia�o si� w jego sercu, kiedy tak wystawa� pod murami zamku. A on rozpaczliwie pragn�� wspi�� si� na te mury. Nocami, kiedy le�a� w ��ku, wyobra�a� to sobie. Powstrzymywa� go strach przed kolcami. A� kt�rego� dnia, w �rodku lata, kiedy zapach kwiat�w by� wyj�tkowo upajaj�cy, poczu�, �e widok samych wie� ju� mu nie wystarcza. Serce powiedzia�o mu, �e to, czego najbardziej pragnie, znajduje si� za tymi murami. Wi�c zacz�� si� na nie wspina�. Raz po raz spada� na ziemi�, krwawi�c, ale zn�w pr�bowa� je sforsowa�. G�os Boone'a brzmia� koj�co, za to dotyk, cho� delikatny, wcale jej nie uspokaja�. Poczu�a dziwny b�l, powoli promieniuj�cy z jej wn�trza. Boone muska� teraz jej uda, w miejscu gdzie ostra kraw�d�skorupy rozci�a jej sk�r�. Zacisn�a pi�ci, czuj�c, jak jednocze�nie kurczy jej si� �o��dek. Poczu�a, �e musi co� zrobi�, �eby przesta�. A zarazem chcia�a, �eby nie przestawa�. Ani na chwil�. - Przez ca�y dzie� pr�bowa� - ci�gn�� Boone tym swoim hipnotyzuj�cym g�osem. - Pot miesza� si� z krwi�, ale on nie ustawa�. Nie m�g� si� podda�, bo wiedzia�, �e jego marzenia, jego przysz�o�� i przeznaczenie le�� po drugiej stronie mur�w. Wi�c mimo poranionych r�k wspi�� si� a� na sam� g�r�. Wyczerpany i obola�y zeskoczy� na g�sta muraw�, porastaj�c� teren mi�dzy murem a czarodziejskim zamkiem. Ksi�yc sta� wysoko na niebie. Ostatkiem si� powl�k� si� przez ��k� i przez zwodzony most wszed� do zamku, kt�ry od dzieci�stwa nawiedza� go w snach. Kiedy przekroczy� jego progi, zal�ni�y �wiat�a tysi�ca pochodni. W tej samej chwili znikn�y wszystkie rany. W kr�gu p�omieni, rzucaj�cych �wiat�a i cienie na �ciany z bia�ego marmuru, sta�a najpi�kniejsza kobieta, jak� w �yciu widzia�. W�osy mia�a z�ote jak s�o�ce, a oczy siwe jak dym. Nim zd��y�a si� odezwa�, nim jej cudowne usta rozchyli�y si� w powitalnym u�miechu, poj��, �e to dla niej nara�a� �ycie. A ona podesz�a bli�ej i poda�a mu r�k�, m�wi�c: "Czeka�am na ciebie". Boone urwa� i podni�s� oczy na An�. By� r�wnie oszo�omiony i zdezorientowany jak cz�owiek z jego opowie�ci. W kt�rym momencie serce zacz�o mu tak mocno bi�? Jak m�g� w og�le my�le�, kiedy krew uderza�a mu do g�owy i l�d�wi? Nie spuszczaj�c z niej wzroku, spr�bowa� si� opanowa�. W�osy z�ote jak s�o�ce. Oczy siwe jak dym. Nagle u�wiadomi� sobie, �e kl�czy mi�dzy nogami Any, z r�k� opart� na jej biodrze, a drug� gotow� dotkn�� jej z�otych w�os�w. W sta� tak szybko, �e omal nie przewr�ci� sto�u. - Przepraszam - powiedzia�, bo nic innego nie przysz�o mu do g�owy. A kiedy wci�� patrzy�a na niego w milczeniu, tylko �y�ka na szyi pulsowa�a jej coraz szybciej, dorzuci�: - Przerazi�em si�, kiedy zobaczy�em, �e pani krwawi. Nie najlepIej radzi�em sobie ze skaleczeniami Jessie. - Nagle wyda�o mu si�, �e paple bez sensu. Rzuci� Anie �ciereczk�. - Chyba pani zrob