14444
Szczegóły |
Tytuł |
14444 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14444 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14444 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14444 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arkadij Strugacki
Borys Strugacki
Sprawa Zab�jstwa
(Otiel �U Pogibszego Alpinista�)
Prze�o�y�a Irena Lewandowska
Jak donosz� agencje prasowe, w departamencie Vaingi, w pobli�u miasta Muir wyl�dowa�
aparat lataj�cy, z kt�rego wysiad�y ��to-zielone cz�owieczki, ka�dy mia� po trzy nogi i o�mioro
oczu. �asa na sensacje bulwarowa prasa pospiesznie obwo�a�a ich przybyszami z Kosmosu...
(z gazet)
Rozdzia� I
Zatrzyma�em samoch�d, wysiad�em i zdj��em ciemne szk�a. Wszystko wygl�da�o tak, jak
opowiada� Segut. Hotel by� jednopi�trowy, ��tawozielony, a nad wej�ciem pi�knie prezentowa�
si� szyld-nekrolog �Pod Poleg�ym Alpinist��. W wysokich, g�bczastych zaspach po obu stronach
werandy stercza�y r�nokolorowe narty � naliczy�em siedem sztuk, w jednej siedzia� but. Z dachu
zwisa�y faliste, zm�tnia�e sople grubo�ci r�ki. Z ostatniego okna po prawej stronie parteru wyjrza�a
czyja� poblad�a twarz, jednocze�nie otworzy�y si� frontowe drzwi i na werandzie pojawi� si� kr�py,
�ysy cz�owiek. Podszed� ci�kim, powolnym krokiem i zatrzyma� si� przede mn�. Mia� grubo
ciosan� twarz i kark zapa�nika wagi ci�kiej. Nie patrzy� na mnie. Jego melancholijne spojrzenie
wype�nione dostojnym smutkiem b��dzi�o gdzie� poza mn�. Niew�tpliwie by� to sam Alec
Cenevert, w�a�ciciel hotelu i Doliny Wilczej Gardzieli.
� Tam... � powiedzia� nienaturalnie niskim i g�uchym g�osem. � Tam w�a�nie to wszystko si�
sta�o. � Wskazuj�ce wyci�gn�� d�o�. W d�oni dzier�y� korkoci�g. � Na tej grani...
Odwr�ci�em si� i mru��c oczy spojrza�em na siw�, przera�aj�c� i prawie pionow� ska��
zamykaj�c� dolin� od zachodu, na bia�awe j�zyki �niegu, na grzebieniast� turni�, wyra�n�, jakby
wyciosan� na soczystoniebieskiej powierzchni nieba.
� P�k� karabinek � wci�� tym samym g�uchym g�osem ci�gn�� w�a�ciciel � dwie�cie metr�w
w linii prostopad�ej spada� w d�, w �mier�, i nie mia� si� o co zaczepi� na g�adkiej skale. By�
mo�e krzycza�. Nie s�ysza� go nikt. By� mo�e modli� si�. S�ysza� go tylko B�g i ziemia zadr�a�a,
kiedy run�� na ni� wraz z czterdziestoma dwoma tysi�cami ton krystalicznego �niegu...
� Pozdrowienia od inspektora Seguta � powiedzia�em i w�a�ciciel natychmiast z ochot�
przerwa� opowie��.
� To zacno�ci cz�owiek � powiedzia� zadziwiaj�co normalnym g�osem. � Jak widz�, nie
zapomnia� naszych wieczor�w przy kominku.
� O niczym innym nie m�wi � powiedzia�em i chcia�em zawr�ci� do samochodu, ale Cenevert
z�apa� mnie za r�k�.
� Ani kroku w ty�! � o�wiadczy� surowo. � Tym zajmie si� Kaisa. Kaisa! � zagrzmia� niczym
tr�ba.
Na werand� wybieg� pies � wspania�y bernardyn wielko�ci cielaka, bia�y w ��te �aty. Jak ju�
wiedzia�em sk�din�d, pies ten by� wszystkim, co pozosta�o po Poleg�ym Alpini�cie, je�eli nie
liczy� niekt�rych drobiazg�w eksponowanych w pokoju-muzeum. Nie by�em od tego, �eby sobie
obejrze�, jak ten pies o damskim imieniu b�dzie wy�adowywa� m�j baga�, ale w�a�ciciel mocarn�
d�oni� popchn�� mnie w kierunku domu.
Przeszli�my przez mroczny hali, w kt�rym trwa� jeszcze ciep�y zapach zagas�ego kominka
i s�abo l�ni�y lakierem modne niskie stoliki, skr�cili�my korytarzem na lewo i Cenevert pchn��
ramieniem drzwi z napisem �Biuro�. Zosta�em posadzony w wygodnym fotelu, a w�a�ciciel
otworzy� le��c� na biurku ogromn� ksi�g�.
� Przede wszystkim pozwoli pan, �e si� przedstawi� � powiedzia�, w skupieniu oczyszczaj�c
stal�wk� wiecznego pi�ra. � Jestem Alec Cenevert, w�a�ciciel hotelu i mechanik z zawodu.
Zauwa�y� pan oczywi�cie wiatraczki przy wyje�dzie z Wilczej Gardzieli?
� Ach, wi�c to by�y wiatraczki?
� Tak. Silniki nap�dzane wiatrem. Sam je skonstruowa�em i sam zbudowa�em. Tymi oto
r�koma.
� Gdzie mam to zanie��? � zapyta� za moimi plecami przera�liwie cienki kobiecy g�os.
Odwr�ci�em si�. W drzwiach, z moj� walizk� w r�ku, sta�a pulchniutka, r�owiutka
bary�eczka, mniej wi�cej dwudziestopi�cioletnia.
� To jest Kaisa � oznajmi� w�a�ciciel.
Kaisa natychmiast zarumieni�a si� i zas�oni�a twarz d�oni�.
� T-tak... Zatem umieszcz� pana pod numerem czwartym. To najlepszy pok�j w ca�ym hotelu.
Kaisa, zanie� walizk� pana m-mm...
� Glebsky � powiedzia�em.
� Zanie� walizk� pana Glebsky�ego pod czw�rk�... Wyj�tkowa idiotka � zawiadomi� mnie
nawet z niejak� dum�, kiedy pulpecik znikn��. � Swego rodzaju fenomen... A wi�c, panie Glebsky?
� spojrza� na mnie wyczekuj�co.
� Peter Glebsky � podyktowa�em. � Inspektor policji. Urlop. Dwutygodniowy. Sam.
W�a�ciciel starannie notowa� te wszystkie informacje ogromnymi, ko�lawymi literami.
W czasie kiedy pisa�, do biura stukaj�c pazurami po linoleum wszed� bernardyn. Spojrza� na mnie,
mrugn�� jednym okiem i nagle z ha�asem, jaki wydaje rzucona na pod�og� wi�zka drzewa, klapn��
ko�o sejfu i po�o�y� pysk na �apie.
� To Lelle � zakr�caj�c pi�ro powiedzia� w�a�ciciel. � Sapiens. Wszystko rozumie, w trzech
j�zykach europejskich. Pche� nie ma, ale linieje.
Lelle westchn�� i przeni�s� pysk na drug� �ap�.
� Chod�my � powiedzia� w�a�ciciel wstaj�c. � Zaprowadz� pana do pokoju.
Weszli�my na pierwsze pi�tro i z korytarza skr�cili�my na lewo. Od razu przy pierwszych
drzwiach Cenevert zatrzyma� si�.
� To tu � powiedzia� dawnym, g�uchym g�osem. � Prosz�.
Otworzy� przede mn� drzwi, wszed�em do �rodka.
� Od tego w�a�nie pami�tnego i strasznego dnia... � zacz�� i nagle zamilk�.
Pok�j by� przyzwoity, chocia� mo�e nieco ciemny. Story zaci�gni�te, na ��ku nie wiadomo
dlaczego � ciupaga. Pachnia�o �wie�ym dymem tytoniowym. Na oparciu krzes�a, stoj�cego
po�rodku pokoju, wisia�a czyja� brezentowa kurtka, a na pod�odze obok krzes�a le�a�a gazeta.
� Hm... � powiedzia�em nieco zaskoczony. � Wydaje mi si�, �e kto� tu ju� mieszka.
W�a�ciciel milcza�. Jego uwag� przyku� st�. Na stole nie by�o niczego szczeg�lnego, sta�a na
nim tylko popielniczka z br�zu, a w popielniczce le�a�a fajka z prostym ustnikiem. Chyba Dunhil.
Z fajki unosi� si� dymek.
� Mieszka... � odezwa� si� wreszcie w�a�ciciel. � Czy naprawd� mieszka?...
Do g�owy nie przychodzi�a mi �adna odpowied�, czeka�em, co b�dzie dalej. Mojej walizki
nigdzie nie by�o wida�, ale za to w k�cie sta� kraciasty sakwoja� z nalepkami niezliczonych hoteli.
Nie m�j sakwoja�.
� Tutaj � g�os w�a�ciciela ponownie nabra� mocy � przez sze�� lat od tego pami�tnego
i strasznego dnia, wszystko zosta�o tak, jak on to pozostawi� wyruszaj�c na sw� ostatni�
wspinaczk�...
Z pow�tpiewaniem spojrza�em na dymi�c� fajk�.
� Tak! � powiedzia� w�a�ciciel z wyzwaniem. � To jego fajka. Jego kurtka. Jego ciupaga...
� A to jest jego gazeta � powiedzia�em. Widzia�em wyra�nie, �e to by�a przedwczorajsza
�Muir Gazette�.
� Nie � powiedzia� Cenevert.� � Gazeta oczywi�cie nie jest jego.
� Te� odnosz� takie wra�enie � przyzna�em.
� To oczywi�cie nie jest jego gazeta � powt�rzy�. � I fajk� naturalnie pali� tu nie on, ale kto�
inny.
Wymrucza�em co� na temat niedostatecznego poszanowania pami�ci zmar�ych.
� Nie � w zamy�leniu zaprzeczy� w�a�ciciel. � To znacznie bardziej skomplikowane, panie
Glebsky. Ale o tym porozmawiamy innym razem. Teraz p�jdziemy do pa�skiego pokoju.
Jednak�e zanim wyszli�my, Cenevert zajrza� do �azienki, otworzy� i zamkn�� szaf�,
a nast�pnie podszed� do okna i uderzy� d�oni� w portiery. Wed�ug mnie mia� ogromn� ochot�
zajrze� r�wnie� pod ��ko, ale si� opanowa�. Wyszli�my na korytarz i w�a�ciciel otworzy� przede
mn� drzwi pokoju numer cztery.
Pok�j spodoba� mi si� od razu. Wszystko w nim l�ni�o od czysto�ci, powietrze by�o �wie�e, na
stole ani py�ka, za wymytym oknem �nie�na r�wnina i liliowe g�ry. W sypialni gospodarowa�a
Kaisa. Moja walizka by�a otwarta, rzeczy starannie pouk�adane i porozwieszane. Kaisa w�a�nie
wzbija�a poduszki.
� No to jest pan w domu � powiedzia� w�a�ciciel. � Prosz� si� rozlokowa�, odpoczywa�
i w og�le robi� to, na co ma pan ochot�. Narty, sprz�t � wszystko jest do pa�skiej dyspozycji, na
dole. Gdyby pan czego� potrzebowa�, prosz� si� zwraca� bezpo�rednio do mnie. Obiad jest
o sz�stej, a je�li ma pan ochot� teraz co� przegry�� albo si� nieco pokrzepi� � mam na my�li
alkohol � prosz� powiedzie� Kaisie. �ycz� dobrego wypoczynku.
I wyszed�.
Kaisa ci�gle jeszcze �cieli�a ��ko doprowadzaj�c je do niespotykanej doskona�o�ci, ja za�
wyj��em z paczki papierosa, zapali�em go i podszed�em do okna. By�em sam. Dzi�ki niebiosom
i Wszechmog�cemu nareszcie by�em sam! Wiem, �e to nie�adnie tak m�wi� i nawet my�le�, ale
jak okropnie trudno w naszych czasach urz�dzi� si� tak, �eby chocia� tydzie�, chocia� jedn� dob�,
chocia� par� godzin sp�dzi� w samotno�ci! M�j syn gdzie� wyczyta�, �e podstawowym
nieszcz�ciem wsp�czesnego cz�owieka jest osamotnienie i niemo�no�� porozumienia si�
z innymi lud�mi. Nie wiem, nie wiem. Albo wszystko to wymys�y poet�w, albo ja po prostu mam
pecha. W ka�dym razie w moim przypadku dwa tygodnie samotno�ci � to w�a�nie to, czego mi
potrzeba. I jakie to Wspania�e, �e mi jest dobrze samemu z sob�, z moim cia�em, jeszcze
stosunkowo m�odym, jeszcze silnym. �e b�d� m�g� pomkn�� na nartach po skrzypi�cym �niegu
tam, przez ca�� r�wnin�, a� pod liliowe zbocza g�r. Wtedy b�dzie ju� zupe�nie cudownie...
� Czy co� przynie��? � zapyta�a Kaisa. � Pan sobie �yczy?...
Spojrza�em na ni� i Kaisa znowu zas�oni�a twarz d�oni�. Mia�a na sobie obcis�� pstrokat�
sukienk� i malutki koronkowy fartuszek. Jej obna�one ramiona by�y bia�e i pe�ne, a szyj� otacza�
sznur drewnianych korali.
� Kto tu u was teraz mieszka? � zapyta�em.
� Gdzie?
� U was. W hotelu.
� W hotelu? W naszym? Mieszkaj� tu r�ni.
� Konkretnie � kto?
� Kto? Mieszkaj� pan Moses z �on�. W jedynce i w dw�jce. I w tr�jce te�. Tylko �e w tr�jce
nie mieszkaj�. A mo�e to c�rka. Kto ich tam wie. Taka pi�kna, ci�gle tylko patrzy tymi swoimi
oczami...
� Tak, tak � powiedzia�em, �eby j� zach�ci�.
� Jeszcze pan Simonet mieszkaj�... Tu, naprzeciwko. Ci�gle graj� w bilard i �a�� po �cianach.
Figlarz, tylko �e jakby sm�tny. Na tle psychicznym � Kaisa, znowu si� zaczerwieni�a.
� A kto jeszcze? � zapyta�em.
� Pan du Barnstockre. Hipnotyzer z cyrku...
� Barnstockre? Ten sam?
� Nie wiem. Mo�e i ten sam. Hipnotyzer... I Brune.
� Co za Brune?
� A ten z motocyklem. W spodniach.
� Tak � powiedzia�em. � To ju� wszyscy?
� Jeszcze jedni mieszkaj�. Ale oni to nie tak jak wszyscy. Nie �pi�, nie jedz�, tylko pok�j
zajmuj�...
� Nie rozumiem � przyzna�em szczerze.
� A tego to nikt nie rozumie. Zajmuj� pok�j i ju�. Gazety czytaj�. Niedawno ukradli pantofle
pana du Barnstockre�a... Siady zostawiaj�... Mokre...
� Dobrze � powiedzia�em z westchnieniem. � Nie rozumiem ciebie, Kaisa. Mo�e to i lepiej.
P�jd�, poje�d�� sobie na nartach.
Zgniot�em niedopa�ek w dziewiczo czystej popielniczce i poszed�em do sypialni, �eby si�
przebra�.
Rozdzia� II
Tu� obok hotelu wida� by�o �lady nart. Ale dalej �nie�na pokrywa by�a czysta i nietkni�ta jak
�wie�o wykrochmalone prze�cierad�o.
Poskaka�em przez chwil� w miejscu, wypr�bowuj�c wi�zania, wyda�em z siebie radosny
okrzyk i pop�dzi�em na spotkanie s�o�ca, bezustannie zwi�kszaj�c tempo, mru��c oczy od blasku
i rozkoszy, z ka�dym wydechem wyrzucaj�c z siebie nud� zadymionych gabinet�w, zbutwia�ych
dokument�w, beznadziejno�� p�aczliwych przest�pc�w i zrz�dz�cych zwierzchnik�w, sm�tek
politycznych spor�w i brodatych dowcip�w, monotonn� krz�tanin� �ony i naskoki dorastaj�cych
dzieci... pos�pne zab�ocone ulice, �mierdz�ce lakiem korytarze, puste paszcze kas pancernych,
ponurych jak martwe czo�gi, niebie�ciutkie wyp�owia�e tapety w jadalni, r�owiutkie wyp�owia�e
tapety w sypialni i pochlapane atramentem ��ciutkie tapety w pokoju dziecinnym...
Z ka�dym wydechem wyzwala�em si� od samego siebie, urz�dowego, przera�aj�co moralnego,
do ob��du pos�usznego prawu cz�owieka w mundurze z b�yszcz�cymi guzikami, troskliwego m�a
i przyk�adnego ojca, go�cinnego kolegi i serdecznego krewniaka, ciesz�c si�, �e wszystko to
opuszcza mnie i �udz�c si� nadziej�, �e opuszcza bezpowrotnie, �e od tej chwili �ycie b�dzie lekkie
i czyste jak kryszta�, b�dzie bieg�o w m�odym, weso�ym, szalonym tempie. O, jak to wspaniale, �e
tu przyjecha�em!... Niech �yje Segut, brawo, Segut, dzi�ki ci Segut, chocia� walisz swoich kasiarzy
po mordach... Ach, jaki ja jeszcze jestem lekki, zwinny, silny, mog� d�ugo p�dzi� w�a�nie tak, po
idealnej prostej, a mog� i tak � ostro w prawo, ostro w lewo, odrzucaj�c nartami tony �niegu.
A przecie� ju� od trzech lat nie je�dzi�em na nartach, od czasu kiedy kupili�my ten przekl�ty nowy
dom... A do diab�a z domem i ze wszystkim, nie chc� o tym teraz my�le�, do diab�a ze staro�ci�, do
diab�a z domem i do diab�a z tob� Peter, Peter Glebsky, urz�dniku mi�uj�cy prawo, niechaj ci� Pan
B�g ma w swojej opiece...
Kiedy fala pocz�tkowego entuzjazmu opad�a, stwierdzi�em, �e stoj� przy drodze, mokry,
zadyszany, od st�p do g��w oblepiony �niegiem. Zdj��em r�kawiczk�, wytar�em twarz i nagle
us�ysza�em ha�a�liwy warkot, jak gdyby tu� przy mnie zamierza� wyl�dowa� sportowy samolot.
Ledwie zd��y�em przetrze� okulary, kiedy �mign�� obok mnie nie samolot, rzecz jasna, tylko
olbrzymi motocykl, nale��cy do gatunku tych w�a�nie, kt�re przebijaj� na wylot mury i maj� na
swoim koncie wi�cej �miertelnych ofiar ni� wszyscy mordercy, bandyci i gangsterzy razem wzi�ci.
Motocykl obsypa� mnie fontann� �niegu, okulary znowu mi zalepi�o i ledwie zdo�a�em zauwa�y�
chud�, przygi�t� sylwetk�, rozwiane czarne w�osy i stercz�cy jak deska koniec czerwonego szala...
Kiedy podjecha�em do hotelu, motocykl styg� przed werand�. Obok na �niegu poniewiera�y si�
olbrzymie sk�rzane r�kawice z rozci�ciami na boku. Wbi�em narty w zasp�, otrzepa�em si�
i ponownie spojrza�em na motocykl. Jaka to z�owieszcza maszyna! Nieodparcie nasuwa
cz�owiekowi my�l, �e w przysz�ym sezonie hotel b�dzie si� nazywa� �Pod Poleg�ym Motocyklist��.
W�a�ciciel we�mie nowo przyby�ego go�cia za r�k� i powie, wskazuj�c na dziur� w murze: �W
tym miejscu. W�a�nie w tym miejscu wpad� na �cian� z szybko�ci� stu dwudziestu mil na godzin�
i przebi� budynek na wylot. Ziemia zadr�a�a, kiedy wpad� do kuchni tocz�c przed sob� czterdzie�ci
dwie ceg�y...�
W samym �rodku hallu sta� nieopisanie d�ugi i bardzo przygarbiony cz�owiek w czarnym fraku.
R�ce trzyma� za plecami i surowo prawi� co� chudemu, zwinnemu stworzeniu nieokre�lonej p�ci,
wykwintnie rozpartemu w g��bokim fotelu. Stworzenie mia�o drobn� blad� buzi� do po�owy
zas�oni�t� wielkimi ciemnymi okularami, mas� czarnych skud�anych w�os�w i puszysty czerwony
szal.
Kiedy zamkn��em za sob� drzwi, d�ugi cz�owiek zamilk� i odwr�ci� si� w moj� stron�.
Okaza�o si�, �e ma czarn� muszk� i wyj�tkowo szlachetne rysy twarzy ukoronowane artystycznym
nosem. Przez sekund� wpatrywa� si� we mnie, z�o�y� wargi w ciup i wyci�gaj�c w�sk� bia�� d�o�
ruszy� mi na spotkanie.
� Du Barnstockre � oznajmi� �piewnie. � Do pa�skich us�ug.
� Czy�by ten s�ynny du Barnstockre? � zapyta�em �ciskaj�c jego r�k� z niek�amanym
szacunkiem.
� Ten, w�a�nie ten � odpowiedzia�. � Z kim mam honor?
Przedstawi�em si� i wtedy du Barnstockre z�apa� mnie nagle za klapy.
� Jakie to �liczne! Inspektorze! Gdzie pan to znalaz�?
W palcach trzyma� fio�ek. I zapachnia�o fio�kiem. Zmusi�em si� do okazania podziwu, chocia�
nie lubi� takich sztuczek. Stworzenie w fotelu ziewn�o na ca�� szeroko�� male�kich ust
i przerzuci�o jedn� nog� przez por�cz fotela.
� Z r�kawa � oznajmi�o ochryp�ym basem. � Cha�tura, wujku.
� Z r�kawa! � smutno powt�rzy� du Barnstockre. � Nie, Brune, to by�oby zbyt prymitywne. To
rzeczywi�cie by�aby cha�tura.
Po�o�y� fio�ek na otwartej d�oni, popatrzy� na�, uni�s� brwi i fio�ek znik�.
� Pan po mistrzowsku je�dzi na nartach, panie Glebsky � m�wi� dalej du Barnstockre. �
Obserwowa�em pana przez okno. I, musz� przyzna�, dozna�em prawdziwej przyjemno�ci.
� Ale� sk�d�e! � b�kn��em. � Kiedy� je�dzi�em...
Wujku � odezwa�o si� nagle stworzenie z g��bin fotela. � Lepiej by� stworzy� papierosa.
Du Barnstockre jakby si� opami�ta�.
Ach � powiedzia� � pozwoli pan przedstawi� sobie, panie Glebsky � to jest Brune, jedyna
latoro�l mego ukochanego nieboszczyka brata... Brune, dzieci� moje!
Dzieci� niech�tnie wylaz�o z fotela i zbli�y�o si� do nas. W�osy mia�o bujne, dziewcz�ce, mo�e
zreszt� nie dziewcz�ce, ale je�li mo�na tak powiedzie�, m�odzie�owe. Nogi obci�gni�te elastikiem
by�y chude, ch�opi�ce, a zreszt�, by� mo�e, zupe�nie przeciwnie � zgrabne, dziewcz�ce. Kurtka za�
by�a o co najmniej trzy numery za du�a. Latoro�l oboj�tnie u�miechn�a si� do mnie delikatnymi
r�owymi wargami i zainteresowa�a si� ochryple:
� Nie�le �e�my pana postraszyli, prawda? Tam przy drodze...
� My? � zapyta�em.
� No, nie my, oczywi�cie. Bucefa�. On to potrafi...
� W danym przypadku � uprzejmie wyja�ni� du Barnstockre � Bucefa� to motocykl, wstr�tna
i niebezpieczna maszyna, kt�ra...
� Papierosa... � przypomnia�o dzieci�.
Du Barnstockre sm�tnie pokr�ci� g�ow� i bezradnie roz�o�y� r�ce. Kiedy je znowu z�o�y�,
mi�dzy palcami tkwi� zapalony papieros, kt�ry zosta� wr�czony latoro�li. Latoro�l zaci�gn�a si�
i kapry�nie burkn�a:
� Znowu z filtrem...
Pan zapewne ma ochot� wzi�� prysznic po tym wspania�ym szusowaniu � powiedzia� du
Barnstockre. � Nied�ugo b�dzie obiad...
� Tak � powiedzia�em. � Oczywi�cie. Prosz� mi wybaczy�.
U siebie w pokoju umy�em si�, przebra�em, wzi��em papierosa i roz�o�y�em si� na kanapie.
Ogarn�o mnie przyjemne zm�czenie i chyba nawet par� minut podrzema�em. Rozbudzi� mnie
czyj� pisk i z�owrogi szlochaj�cy rechot na korytarzu. Podskoczy�em. W tej samej chwili zapukano
do drzwi i g�os Kaisy zamiaucza�: �Na obiad prosz�!� Odezwa�em si� w tym sensie, �e tak, tak,
zaraz zejd�, spu�ci�em nogi z kanapy szukaj�c pantofli. �Na obiad prosz�!� � dobieg�o z oddali,
a potem znowu kr�tki pisk i pot�pie�czy rechot. Nawet chyba us�ysza�em brz�k zardzewia�ego
�a�cucha.
Uczesa�em si� przed lustrem, przymierzy�em kilka wyraz�w twarzy, a wi�c: roztargniona
uwaga, bardzo m�ski, zamkni�ty w sobie specjalista, prostoduszna gotowo�� do zawarcia
wszelkich znajomo�ci i u�mieszek z gatunku �he, he�. Nic nie wyda�o mi si� odpowiednie
i dlatego nie trudz�c si� wi�cej w�o�y�em do kieszeni papierosy dla latoro�li i wyszed�em na
korytarz. Wyszed�em i os�upia�em.
Drzwi do pokoju naprzeciwko by�y otwarte. U g�ry, opieraj�c si� stopami o jedn� futryn�,
a plecami o drug�, zawis� m�ody cz�owiek. Jego poza przy ca�ej nienaturalno�ci wydawa�a si�
ca�kowicie niewymuszona. Patrzy� na mnie z g�ry, szczerzy� d�ugie, ��te z�by i salutowa� po
wojskowemu.
Dzie� dobry � powiedzia�em po chwili milczenia. � Pom�c panu?
Wtedy cz�owiek ten mi�kko jak kot zeskoczy� na pod�og� i w dalszym ci�gu salutuj�c stan��
przede mn� na baczno��.
Mam zaszczyt, inspektorze � powiedzia�. � Pan pozwoli, �e si� przedstawi� � porucznik
cybernetyki Simon Simonet.
� Spocznij � powiedzia�em i u�cisn�li�my sobie d�onie.
W�a�ciwie jestem fizykiem � powiedzia� Simonet � ale �porucznik cybernetyki� brzmi prawie
tak dobrze, jak �porucznik infanterii�. To bardzo �mieszne. � I nieoczekiwanie wybuchn�� tym
samym okropnym szlochaj�cym rechotem, w kt�rym zwidy wa�y si� wilgotne lochy, niezmywalne
plamy krwi i brz�k zardzewia�ych �a�cuch�w na przykutych do ska�y szkieletach. � Szczerze
m�wi�c � ci�gn�� dalej Simonet � przyjecha�em tutaj, �eby po�azi� po ska�ach, ale w �aden spos�b
nie mog� jako� do nich dotrze�. Wsz�dzie �nieg. Wi�c wspinam si� na drzwi, na �ciany... � Nagle
zamilk� i uj�� mnie pod r�k�. � Projekt �Midas�, s�ysza� pan? �ci�le tajne. Cztery lata bez urlopu.
No wi�c lekarze przepisali mi cykl pozytywnych emocji. � Znowu straszliwie zarechota�, ale ju�
zbli�yli�my si� do jadalni, Simonet porzuci� mnie i pod��y� do stolika, na kt�rym sta�y zak�ski. �
Niech pan si� trzyma mnie, inspektorze! � rykn�� w biegu. � Niech pan si� spieszy, inaczej
przyjaciele i znajomi Poleg�ego zjedz� ca�y kawior!
Przy stole siedzieli ju� du Barnstockre i latoro�l jego nieboszczyka brata. Du Barnstockre
wytwornie miesza� srebrn� �y�eczk� bulion w talerzu i z wyrzutem zezowa� na latoro�l, kt�ra
po�o�ywszy na stole �okcie �ar�ocznie poch�ania�a zup� jarzynow�.
Na honorowym miejscu kr�lowa�a nie znana mi jeszcze dama dziwnej i ol�niewaj�cej urody.
Lat mog�a mie� ni to dwadzie�cia, ni to czterdzie�ci, ramiona delikatne, smag�ob��kitnawe, szyj�
�ab�dzia, ogromne p�przymkni�te oczy, d�ugie rz�sy, wysoko upi�te w�osy, bezcenny diadem �
by�a to niew�tpliwie pani Moses, i niew�tpliwie ten nieco prostacki table d�hotel nie by� dla niej
odpowiednim miejscem. Takie kobiety widywa�em dotychczas tylko na fotosach w pismach dla
wy�szych sfer oraz na ok�adkach bestseller�w.
W�a�ciciel obszed� ju� st� i w�a�nie zbli�a� si� do mnie z tack� w r�ku. Na tacce
w kryszta�owym r�ni�tym kieliszku gro�nie b��kitnia�a s�ynna firmowa nalewka na szarotkach.
� Chrzest bojowy! � oznajmi� w�a�ciciel, kiedy ju� znalaz� si� przy mnie. � Niech pan
wybierze sobie co� ostrego na zak�sk�.
Us�ucha�em. Po�o�y�em na talerzu oliwki i kawior. Potem spojrza�em na w�a�ciciela
i do�o�y�em jeszcze korniszona � takiego male�kiego marynowanego og�rka. Potem spojrza�em
na nalewk� i wycisn��em na kawior p� cytryny. Wszyscy patrzyli na mnie. Wzi��em kieliszek,
zrobi�em pot�ny wydech i wla�em nalewk� do gard�a. Zatrz�s�o mn�. Wszyscy patrzyli na mnie,
wi�c zatrz�s�o mn� tylko wewn�trznie, i odgryz�em po�ow� korniszona. W�a�ciciel chrz�kn��.
Simonet r�wnie� chrz�kn��. Pani Moses powiedzia�a kryszta�owym g�osem: �O, to prawdziwy
m�czyzna�. U�miechn��em si� i wsadzi�em do ust drug� po�ow� korniszona, gorzko �a�uj�c, �e
nie jest wielko�ci dyni. �Ale zasuwa!� � dono�nie o�wiadczy�o dzieci�.
� Pozwoli pani � powiedzia� w�a�ciciel do pani Moses � �e przedstawi� pani inspektora
Glebsky�ego. � Popielata wie�a u szczytu sto�u z lekka si� zachwia�a, unios�y si� i opad�y
zdumiewaj�ce, cudowne rz�sy. Sk�oni�em g�ow�. Z przyjemno�ci� zgi��bym si� do ziemi, tak mnie
pali�o w brzuchu, ale pani Moses u�miechn�a si� i od razu poczu�em ulg�.
Rozmow� przy stole kierowa� w�a�ciciel. Rozmawiano o zagadkowym i niepoznawalnym,
a m�wi�c �ci�le o tym, �e w hotelu ostatnimi dniami dziej� si� dziwne rzeczy. Jako nowicjuszowi
zreferowano mi szczeg�y. Du Barnstockre wyzna�, �e istotnie dwa dni temu zgin�y mu pantofle,
kt�re znaleziono dopiero wieczorem w pokoju-muzeum. Simonet z chichotem oznajmi�, �e kto�
czytuje jego ksi��ki � przewa�nie literatur� specjalistyczn�, i robi na marginesach notatki �
przewa�nie absolutnie krety�skie. W�a�ciciel zamieraj�c z zachwytu opowiedzia� o dzisiejszej
historii z dymi�c� fajk� i gazet� i doda�, �e nocami kto� snuje si� po domu. Pani Moses bez
przesadnej skromno�ci z ochot� potwierdzi�a te informacje i doda�a, �e wczoraj w nocy co�
zajrza�o do jej pokoju przez okno. Simon Simonet pochwali� si�, �e w nocy �pi jak zabity i niczego
takiego w og�le nie s�ysza�, a dzieci� ochryple poda�o do wiadomo�ci wszystkich obecnych, �e
ono nie ma specjalnie nic przeciwko tym figlom-miglom, ale zdecydowanie nie znosi, kiedy obcy
ludzie wyleguj� si� w jego, dzieci�cia, po�cieli.
Atmosfer� rozkosznej grozy, kt�ra zapanowa�a przy stole, naruszy� pan fizyk.
� Pewnego razu przyjecha� do nie znanego sobie miasta pewien major � zawiadomi� nas. �
Zatrzyma� si� w hotelu i poleci� wezwa�...
Nagle zamilk� i rozejrza� si� dooko�a.
� Pardon � powiedzia� � nie jestem pewien, czy w obecno�ci dam � tu sk�oni� si� w stron� pani
Moses � jak r�wnie� pa... e... e... pachol�t � tu spojrza� na latoro�l � e... e...
� A, ten g�upawy dowcip � powiedzia�o dzieci� lekcewa��co. � �Wszystko pi�knie, ale nie
dzieli si� na p�. Ten?
� W�a�nie! � zawo�a� Simonet i wybuchn�� �miechem.
� Dzieli si� na p�? � zapyta�a pani Moses z u�miechem.
� Nie dzieli si�! � gniewnie sprostowa�o dzieci�.
� Ach, nie dzieli si�? � zdumia�a si� pani Moses � A co si� w�a�ciwie nie dzieli?
Dzieci� otworzy�o ju� usta, ale du Barnstockre wykona� niedostrzegalny gest i usta zosta�y
zatkane wielkim rumianym jab�kiem. Dzieci� natychmiast ze smakiem odgryz�o wielki k�s.
� Ostatecznie dziwne rzeczy dziej� si� nie tylko u nas w hotelu � powiedzia� du Barnstockre. �
Wystarczy na przyk�ad wymieni� nie zidentyfikowane obiekty lataj�ce...
Dzieci� z �oskotem odsun�o krzes�o i nadal z chrz�stem gryz�c jab�ko skierowa�o si� do
wyj�cia. Ci�gle jeszcze zastanawia�em si�, od kogo by tu si� dowiedzie�, czy to ch�opiec czy
dziewczyna, a du Barnstockre w dalszym ci�gu szemra�:
� Giordano Bruno zosta� spalony nie na darmo. Kosmos niew�tpliwie zamieszkany jest nie
tylko przez nas. Zagadnienie polega wy��cznie na g�sto�ci rozmieszczenia istot rozumnych we
wszech�wiecie. Gdybym by� matematykiem, prosz� pa�stwa, spr�bowa�bym obliczy�
prawdopodobie�stwo tego chocia�by, czy nasza Ziemia mo�e stanowi� obiekt czyichkolwiek
naukowych obserwacji...
�Samego du Barnstockre�a zapyta�, jako� niezr�cznie � my�la�em. � Kaisa to idiotka. Zapyta�
Simoneta, to znaczy narazi� si� na now� pow�d� upiornej weso�o�ci... Zreszt� o czym ja w�a�ciwie
my�l�? Co mnie to obchodzi? Mo�e by zje�� jeszcze troch� pieczeni?�
� ...Zgodzicie si� � szemra� du Barnstockre � i� sama my�l o tym, �e czyje� oczy starannie
i uwa�nie studiuj� nasz� staruszk� Ziemi� poprzez kosmiczny ocean...
� Obliczy�em � powiedzia� Simonet. � Je�eli oni umiej� odr�nia� systemy zaludnione od nie
zaludnionych, b�dzie to jedno�� minus �e� do pot�gi minus jeden.
� Naprawd� tak w�a�nie b�dzie? � przerazi�a si� pani Moses nagradzaj�c Simoneta
zachwycaj�cym u�miechem.
Simonet za�mia� si� szczekliwie. Nawet podskoczy� na krze�le. Oczy mu zwilgotnia�y.
� A ile to wyniesie konkretnie? � zainteresowa� si� du Barnstockre, przeczekawszy ow�
akustyczn� lawin�.
� W przybli�eniu dwie trzecie � odpowiedzia� Simonet wycieraj�c oczy.
� Ale to przecie� ogromne prawdopodobie�stwo! � z �arem o�wiadczy� du Barnstockre, ale
w tym momencie drzwi do jadalni za moimi plecami za�omota�y i zadygota�y, jakby je kto�
z wielk� si�� pr�bowa� wywa�y�. Odwr�ci�em g�ow�. W progu ukaza�a si� zdumiewaj�ca posta�.
By� to masywnie zbudowany niem�ody m�czyzna o twarzy niew�tpliwego buldoga, przyodziany
w nies�ychany str�j przypominaj�cy �redniowieczn� kamizel� w kolorze �ososiowym.
� Zupa! � zarycza� spogl�daj�c przed siebie zm�tnia�ymi oczami. Jedn� r�k� trzyma� za
plecami, w drugiej za� dzier�y� smuk�y metalowy kubek. Powsta�o kr�tkie zamieszanie. Pani
Moses z jakim� ubli�aj�cym jej po�piechem podbieg�a do stolika z zupami, w�a�ciciel oderwa� si�
od bufetu i zacz�� wykonywa� r�koma gesty oznaczaj�ce gotowo�� do wszelkich us�ug, a pan
Moses, poniewa� niew�tpliwie by� to w�a�nie on � uroczy�cie podryguj�c policzkami zani�s� sw�j
kubek na miejsce vis a vis pani Moses i tam spocz�� � cudem tylko nie chybi� i nie usiad� obok
krzes�a.
Co do pogody, prosz� pa�stwa, to dzisiaj pada � oznajmi�. Pani Moses postawi�a przed nim
zup�. Pan Moses surowym wzrokiem zajrza� do talerza i �ykn�� z kubka. � O czym mowa? �
zasi�gn�� informacji.
� Pan Simonet obliczy� nam prawdopodobie�stwo... � zacz�� du Barnstockre.
� Bzdura � powiedzia� pan Moses. � Matematyka to nie nauka, panie Barns... Barnl... du! Kto
to jest? � zapyta� wytrzeszczaj�c na mnie prawe oko. M�tne jakie� takie oko, niesympatyczne.
� Panowie pozwol� � pospiesznie powiedzia� w�a�ciciel. � Pan Moses � inspektor Glebsky.
� Inspektor � zawarcza� Moses. � Fa�szywe pokwitowania... podrobione paszporty... � Znowu
surowo spojrza� na talerz i poci�gn�� z kubka. � Dobra dzi� zupa � oznajmi�. � Olga, sprz�tnij to
i daj jakiego� mi�sa. No i dlaczego milczycie? M�wcie, m�wcie, s�ucham was.
� A propos mi�sa � natychmiast zg�osi� si� Simonet. � Pewien smakosz zam�wi� w restauracji
filet...
� Filet. Tak! � z aprobat� powiedzia� pan Moses pr�buj�c przekroi� piecze� jedn� r�k�,
Z drugiej nie wypuszcza� kubka.
� Kelner przyjmuje zam�wienie, a smakosz oczekuj�c na ulubion� potraw�, przygl�da si�
dziewcz�tom na estradzie...
� �mieszne � powiedzia� pan Moses. � Na razie bardzo �mieszne. Za ma�o soli. Olga, podaj no
mi s�l. No i co?
Simonet zawaha� si�.
� Pardon � powiedzia� niezdecydowanie. � Nabra�em powa�nej obawy...
� Tak. Obawy � z zadowoleniem powt�rzy� pan Moses. � A co dalej?
� To ju� wszystko � sm�tnie powiedzia� Simonet i opad� na oparcie krzes�a.
Moses wzni�s� oczy na Simoneta.
� Jak to wszystko? � zapyta� z oburzeniem. � Czy mu przynie�li filet?
� M-m... W�a�ciwie... w�a�ciwie to nie � powiedzia� Simonet.
� To bezczelno�� � o�wiadczy� Moses. � Nale�a�o wezwa� maitre d�hotela � z obrzydzeniem
odsun�� od siebie talerz. � Wyj�tkowo ohydn� histori� opowiedzia� nam pan, panie Simonet.
Historia jak historia � odpar� z bladym u�miechem Simonet.
Moses poci�gn�� z kubka i zwr�ci� si� do w�a�ciciela.
� Cenevert � powiedzia�. � Czy znalaz� pan tego drania, co kradnie pantofle? Inspektorze! I tak
pan tu zbija b�ki. Jaki� �obuz kradnie pantofle i zagl�da w okna. Co pan my�li o tych kradzie�ach?
� My�l�, �e to �arty kogo� z obecnych.
� Dziwne stanowisko � z dezaprobat� powiedzia� Moses.
Bynajmniej � zaprotestowa�em. � Po pierwsze: we wszystkich tych dzia�aniach nie wida�
innego celu poza mistyfikacj�. Po drugie: pies zachowuje si� tak, jakby w domu byli tylko swoi.
� O tak! � oznajmi� w�a�ciciel g�uchym g�osem. � Oczywi�cie w domu s� sami swoi. Ale on
by� dla Lelle nie tylko �swoim� cz�owiekiem. On by� dla niego bogiem, prosz� pa�stwa!
Moses wytrzeszczy� oczy na w�a�ciciela.
� Jaki on? � zapyta� srogo.
� On. Poleg�y.
� Niech pan mi nie zawraca g�owy � powiedzia� Moses. � A je�eli pan wie, kto tu si� zabawia
w taki spos�b, to niech mu pan poradzi � powa�nie poradzi! � �eby przesta�. Pan mnie dobrze
rozumie? � Potoczy� po nas przekrwionym okiem. � Inaczej ja te� zaczn� �artowa� � zarycza�.
Zapad�o milczenie. Moim zdaniem wszyscy pr�bowali sobie wyobrazi�, czym si� to sko�czy,
je�eli Moses te� zacznie �artowa�.
Potem pani Moses odstawi�a talerz, przytkn�a serwetk� do cudownych warg i wznosz�c oczy
do sufitu o�wiadczy�a:
� Ach, jak ja kocham pi�kne zachody s�o�ca! Ta feeria barw!
Natychmiast poczu�em pot�ny poci�g do samotno�ci. Wsta�em i powiedzia�em stanowczo:
� By�o mi niezwykle mi�o. Spotkamy si� przy kolacji.
Rozdzia� III
� Poj�cia nie mam, kto to jest � powiedzia� Cenevert ogl�daj�c szklank� pod �wiat�o. � Zapisa�
si� w mojej ksi�dze jako handlowiec podr�uj�cy prywatnie. Ale to nie handlowiec.
Siedzieli�my w salonie przed kominkiem. Czerwono �arzy�y si� w�gle, fotele by�y
autentycznie staro�wieckie, wzbudzaj�ce zaufanie. Portwein by� gor�cy, aromatyczny i z cytryn�.
P�mrok by� przytulny, czerwonawy, swojski. Na dworze zacz�a si� zamie�, w kominie
pogwizdywa�o. W domu panowa�a cisza, tylko czasami z oddali, jak z cmentarza, dobiega�y
wybuchy szlochaj�cego rechotu i ostre jak wystrza� kla�ni�cia udanych karamboli. W kuchni
Kaisa podzwania�a garnkami.
� Handlowcy s� przewa�nie sk�pi � m�wi� dalej w�a�ciciel w zadumie � a pan Moses nie jest
sk�py, o nie! �Czy nie by�by pan �askaw poinformowa� mnie, czyim rekomendacjom
zawdzi�czam ten zaszczyt, �e raczy� pan wybra� m�j hotel?� � Zamiast odpowiedzi wyci�gn��
z portfela stukoronowy banknot, zapali� go zapalniczk�, przypali� od niego cygaro, dym
wydmuchn�� mi w twarz i odpowiedzia�: �Jestem Moses, m�j panie, Albert Moses! Mosesowi
niepotrzebne s� rekomendacje. Moses zawsze i wsz�dzie jest u siebie�. Co pan na to? Podr�uje
prywatnie... Po mojej dolinie si� nie podr�uje. Tu si� przyje�d�a na narty albo na wspinaczk�. To
�lepa dolina. St�d nie ma drogi donik�d.
Nieomal le�a�em w fotelu krzy�uj�c wyci�gni�te nogi. Sprawia�o mi niezwyk�� przyjemno��
le�enie w takiej pozycji i rozwa�anie w najzupe�niej powa�nym tonie, kim te� mo�e by� pan
Moses.
� No, dobrze � powiedzia�em � dolina bez wyj�cia. A co robi w tej dolinie bez wyj�cia s�awny
pan du Barnstockre?
� O, pan du Barnstockre to zupe�nie inna sprawa. Pan du Barnstockre przyje�d�a do mnie
rokrocznie, ju� trzynasty raz z rz�du. Ma bzika na punkcie mojej nalewki. A pan Moses, o�miel�
si� zauwa�y�, stale jest na lekkiej bani, a tymczasem nie zam�wi� jeszcze ani razu �adnego
alkoholu.
Chrz�kn��em znacz�co i poci�gn��em niez�y �yk.
� Wynalazca � stanowczo powiedzia� w�a�ciciel � wynalazca albo czarownik.
� Wierzy pan w czarownik�w, panie Cenevert?
� Alec, gdyby pan by� tak �askaw. Po prostu Alec. Unios�em szklank� i wypi�em jeszcze jeden
spory �yk za zdrowie Aleca.
� W takim razie prosz� do mnie m�wi� po prostu Peter.
W�a�ciciel uroczy�cie skin�� g�ow� i wypi� spory �yk za zdrowie Petera.
� Czy wierz� w czarnoksi�nik�w? � zapyta�. � Widzia�e� moje perpetuum mobile?
� Nie. Czy one pracuj�?
� Czasami. Musz� je cz�sto zatrzymywa�. Zbyt szybko zu�ywaj� si� cz�ci... Kaisa! �
wrzasn�� nagle tak g�o�no, �e a� si� wzdrygn��em. � Jeszcze jeden portwein dla pana inspektora!
Zjawi�a si� Kaisa, bardzo zarumieniona i z lekka rozczochrana. Poda�a mi szklank� portweinu,
dygn�a, zachichota�a i znikn�a.
� Pulpecik � zamrucza�em machinalnie. B�d� co b�d� to ju� by�a trzecia szklanka. Alec
za�mia� si� dobrodusznie.
� Nie spos�b si� jej oprze�. Nawet pan du Barnstockre nie wytrzyma� i uszczypn�� j� wczoraj
w podbr�dek. A to, co si� dzieje z naszym fizykiem...
� Wed�ug mnie fizyk ma raczej ochot� na pani� Moses.
� Pani Moses � w zamy�leniu powiedzia� w�a�ciciel. � A wiesz, Peter, mam do�� powa�ne
podstawy do przypuszcze�, �e to nie pani i nie Moses...
Nie zaprzeczy�em. Te� co�...
� Zauwa�y�e� ju� zapewne � m�wi� dalej Alec � �e ona jest znacznie g�upsza od Kaisy.
A opr�cz tego... � zni�y� g�os. � Moim zdaniem Moses j� bije.
Wstrz�sn��em si�.
� Jak to �bije�?
� Moim zdaniem pejczem. Moses ma pejcz. Rodzaj dyscypliny. Jak tylko j� zobaczy�em,
zada�em sobie pytanie � po co panu Mosesowi dyscyplina? Czy mo�esz mi na to odpowiedzie�?
� No wiesz, Alec � powiedzia�em.
� Nie b�d� si� upiera� � m�wi� w�a�ciciel � w �adnym wypadku nie b�d� si� upiera�. Ale
chcia�em Jeszcze doda�... � przerwa� i zacz�� nads�uchiwa�.
� Samoch�d � powiedzia�. � S�yszysz?
Wsta� z�apa� futrzan� kamizelk� i poszed� do drzwi. Ruszy�em za nim.
Na dworze szala�a prawdziwa zamie�. Przed werand� sta� wielki, czarny samoch�d, obok,
w blasku reflektor�w jacy� ludzie wymachiwali r�koma i przeklinali.
� Dwadzie�cia koron! � piszczeli falsetem. � Dwadzie�cia koron i ani grosza mniej! Co, nie
widzieli�cie, jaka to by�a droga?
� Za dwadzie�cia koron mog� kupi� ciebie razem z twoim pud�em � wydzierali si�
w odpowiedzi.
W�a�ciciel chy�o zbieg� z werandy.
� Panowie � zahucza� jego pot�ny g�os. � To przecie� b�ahostka!
� Dla pi�ciu koron got�w si� powiesi�! A ja musz� jeszcze dojecha� z powrotem!
� Pi�tna�cie i ani grosza wi�cej! Rzezimieszek!
Zrobi�o mi si� zimno, wi�c wr�ci�em do kominka, wzi��em szklank� i poszed�em do bufetu.
W hallu przystan��em. Drzwi si� rozwar�y i w progu stan�� ogromny o�nie�ony m�czyzna
z walizk� w r�ku. Powiedzia� �br-r-r�, otrz�sn�� si� gwa�townie i okaza� si� jasnow�osym
wikingiem. Jego rumiana twarz by�a mokra, a rz�sy bia�e od �niegu. Kiedy mnie zauwa�y�,
u�miechn�� si� b�yskawicznym u�miechem, ukazuj�c r�wne bia�e z�by, i powiedzia� mi�ym
barytonem:
� Olaf Andvarafors. Albo zwyczajnie � Olaf. Wymieni�em i ja swoje nazwisko. Drzwi znowu
zgrzytn�y, pojawi� si� Cenevert z dwiema torbami podr�nymi, a za nim male�ki, zakutany po
same oczy cz�owieczek, r�wnie� ca�y oblepiony �niegiem i bardzo niezadowolony.
� Przekl�ci z�odzieje! � m�wi� histerycznym g�osem. � Um�wili�my si� na pi�tna�cie. Chyba
to jasne dla ka�dego � po siedem i p� od �ebka...
� Panowie, panowie!... � zagadywa� w�a�ciciel. � To przecie� b�ahostka... Prosz� tutaj, na
lewo... Panowie!...
Male�ki cz�owieczek, dalej krzycz�c co� o waleniu po mordzie i o policji, da� si� zaci�gn�� do
biura, a wiking Olaf powiedzia� basem: �Sk�pirad�o...� � i zacz�� si� rozgl�da� z takim wyrazem
twarzy, jakby oczekiwa�, �e go tu powitaj� rozentuzjazmowane t�umy.
� Kto to? � zapyta�em.
� Nie wiem. Wzi�li�my jedn� taks�wk�. Innej nie by�o.
Zamilk� patrz�c ponad moim ramieniem. Odwr�ci�em si�. Nic specjalnego nie zauwa�y�em.
Tylko leciutko porusza�a si� portiera oddzielaj�ca wej�cie do korytarza prowadz�cego do salonu
i do pokoi Moses�w. Zapewne z powodu przeci�gu.
Rozdzia� IV
Rano zamie� ucich�a. Wsta�em o �wicie, kiedy wszyscy w hotelu jeszcze spali, wybieg�em
w samych slipach na werand� i wydaj�c gromkie, dziarskie okrzyki natar�em si� �wie�ym
puszystym �niegiem, �eby zneutralizowa� ostatnie skutki trzech szklanek portweinu. S�o�ce
zaledwie odrobin� wychyn�o spoza grzbiet�w g�rskich i d�ugi, granatowy cie� hotelu le�a�
w dolinie. Zauwa�y�em, �e trzecie okno po prawej stronie na pi�trze jest szeroko otwarte.
Widocznie kto� nie chcia� nawet w nocy rezygnowa� z uzdrawiaj�cego g�rskiego powietrza.
Wr�ci�em do pokoju, ubra�em si�, zamkn��em drzwi na klucz i zbieg�em do bufetu. Kaisa,
czerwona i zgrzana, ju� si� krz�ta�a przy rozpalonej kuchni. Da�a mi fili�ank� kakao i kanapk�, a ja
unicestwi�em jedno i drugie, stoj�c przy bufecie i nas�uchuj�c k�tem ucha, jak w�a�ciciel nuci
sobie jak�� piosenk� w swoim warsztacie. �eby tylko nikogo nie spotka� � my�la�em. Ranek jest
zbyt cudowny, �eby go z kim� dzieli�. My�l�c o tym poranku, o tym jasnym niebie, o z�otym
s�o�cu, o pustej puszystej dolinie czu�em si� takim samym sk�pcem, jak wczorajszy zakutany po
same brwi cz�owieczek, kt�ry urz�dzi� skandal z powodu pi�ciu koron. (Hincus, kurator do spraw
nieletnich, na urlopie z powodu choroby). I nikogo nie spotka�em, je�li nie liczy� bernardyna Lelle,
kt�ry z �yczliw� oboj�tno�ci� obserwowa�, jak zapinam wi�zania. I ca�y ten poranek, i jasne niebo,
i puszysta bia�a dolina � wszystko to przypad�o w udziale mnie jednemu.
Kiedy powr�ci�em do hotelu, �eby co� przegry�� po dziesi�ciomilowej przeja�d�ce, wszyscy
byli ju� na nogach.
W bufecie nie bez pewnego trudu dowiedzia�em si� od Kaisy, �e jedyny czynny prysznic
mie�ci si� na pi�trze. Szybko uda�em si� wi�c po czyst� bielizn� i r�cznik. Ale chocia� spieszy�em
si� bardzo, jednak przyszed�em za p�no. �azienka by�a ju� zaj�ta, zza drzwi dobiega� plusk wody
i niewyra�ny �piew. Pod drzwiami sta� Simonet, r�wnie� z r�cznikiem przewieszonym przez
rami�... Stan��em za nim, a za mn� natychmiast zaj�� miejsce pan du Barnstockre. Zapalili�my.
Simonet dusz�c si� ze �miechu i spogl�daj�c na boki zacz�� opowiada� dowcip o kawalerze, kt�ry
zamieszka� u wdowy z trzema c�rkami. Z pierwsz� c�rk� szybko si� upora�, a losy pozosta�ych na
szcz�cie pozosta�y nam nie znane, poniewa� w hallu objawi�a si� pani Moses, kt�ra zapyta�a nas,
czy nie przechodzi� t�dy pan Moses, jej m�� i w�adca. Pan du Barnstockre z galanteri�
odpowiedzia�, �e niestety, nie. Simonet obliza� si� i wpi� si� w pani� Moses �akomym spojrzeniem,
a ja przys�uchiwa�em si� g�osowi dobiegaj�cemu z �azienki i wyrazi�em przypuszczenie, �e pan
Moses znajduje si� w�a�nie tam. Pani Moses odnios�a si� do tej hipotezy z jawnym
niedowierzaniem. U�miechn�a si�, pokr�ci�a g�ow� i zwierzy�a si� nam, �e w na rue de Chanel
maj� dwie �azienki � jedn� ze z�ota drug� z platyny. A kiedy nikt z nas nie znalaz� godnej
odpowiedzi, oznajmi�a, �e p�jdzie poszuka� pana Mosesa gdzie indziej. Simonet prze�kn�� �lin�
i natychmiast zaproponowa� jej swoj� pomoc, a my z du Barnstoekre�em zostali�my sami. Nie na
d�ugo jednak, poniewa� zaraz przy��czy� si� do nas Hincus kurator, kt�ry niezw�ocznie zacz�� si�
piekli� w tym sensie, �e pieni�dze to wyci�gaj� podw�jnie, ale prysznic dzia�a tylko jeden. Pan du
Barnstockre uspokoi� go � wydoby� z jego r�cznika dwa lizaki w kszta�cie kogucik�w. Hincus
b�yskawicznie zamilk� i nawet, biedactwo, zmieni� si� na twarzy. Koguciki przyj��, w�o�y� je do
ust i zapatrzy� si� na wielkiego prestidigitatora ze zgroz� i z niedowierzaniem. Za� pan du
Barnstockre bardzo zadowolony z efektu, jaki osi�gn��, zacz�� nas zabawia� dzieleniem
i mno�eniem w pami�ci wielocyfrowych liczb.
A w �azience wci�� szumia�a woda, tylko �piew umilk�, za to rozleg�y si� niewyra�nie
wypowiadane s�owa. Z pi�tra ci�kim krokiem zeszli rami� przy ramieniu pan Moses i jasnow�osy
wiking Olaf. Kiedy zeszli ze schod�w, rozstali si�. Pan Moses popijaj�c poni�s� sw�j kubek do
siebie za portier�, a wiking nie m�wi�c ani s�owa stan�� z nami we wsp�lnym szeregu. Spojrza�em
na zegarek. Czekali�my ju� ponad dziesi�� minut.
Trzasn�y drzwi wej�ciowe. Obok nas nie zatrzymuj�c si� przemkn�o niedos�yszalnymi
susami dzieci�, zostawiaj�c po sobie zapach benzyny, potu i perfum.
I wtedy do mojej �wiadomo�ci dotar�o, �e z kuchni s�ycha� g�osy Ceneverta i Kaisy, i jakie�
dziwaczne podejrzenie ol�ni�o mnie po raz pierwszy. Niezdecydowanie spojrza�em na drzwi
�azienki. Hincus nagle co� niezrozumiale wybe�kota�, potr�ci� Olafa ramieniem i ruszy� do hallu.
� S�uchajcie � powiedzia�em. � Czy dzi� rano kto� przyjecha�?
� Tylko ci panowie � odpar� du Barnstoekre. � Pan Andvarafors i pan... e-e... ten niewysoki
pan, kt�ry odszed�.
� My przyjechali�my wczoraj wieczorem � sprostowa� Olaf.
Sam wiedzia�em, kiedy przyjechali. Na sekund� w mojej wyobra�ni pojawi� si� obraz
ko�ciotrupa nuc�cego piosenki pod strumieniem gor�cej wody i namydlaj�cego piszczele.
Ogarn�a mnie z�o�� i pchn��em drzwi. W �azience nikogo nie by�o. Szumia�a odkr�cona na ca�y
regulator gor�ca woda, pe�no by�o pary, na haczyku wisia�a znajoma brezentowa kurtka Poleg�ego
Alpinisty, a pod ni�, na d�bowej �awie mrucza� po�wistuj�c stary tranzystorowy odbiornik.
� Quelle diable! � wykrzykn�� du Barnstockre. � Panie Cenevert!
Powsta�o zamieszanie. �omoc�c ci�kimi buciorami przybieg� w�a�ciciel. Jak spod ziemi
wyskoczy� sk�d� Simonet. Przechyli�o si� przez por�cz dzieci� z niedopa�kiem papierosa
przyklejonym do dolnej wargi. Z hallu l�kliwie wyjrza� Hincus.
� To nies�ychane! � m�wi� wzburzony du Barnstoekre � Stoimy tu i czekamy co najmniej od
pi�tnastu minut!...
� A na moim ��ku znowu kto� si� wylegiwa� � o�wiadczy�o dzieci�. � I r�cznik jest mokry.
W oczach Simoneta jarzy�a si� szata�ska rado��.
� Panowie, panowie... � powtarza� w�a�ciciel wykonuj�c uspokajaj�ce gesty. Zajrza� do
�azienki i przede wszystkim zakr�ci� wod�. Nast�pnie zdj�� z haczyka kurtk�, zabra� radio
i odwr�ci� si� do nas. Twarz jego mia�a wyraz nader uroczysty. � Panowie! � o�wiadczy� g�uchym
g�osem. � Mog� tylko stwierdzi� nast�puj�ce fakty. To jest JEGO radio. I JEGO kurtka...
W milczeniu odsun��em w�a�ciciela na bok, wszed�em do �azienki i zamkn��em za sob� drzwi.
Ju� kiedy zdar�em z siebie ubranie, przysz�o mi do g�owy, �e w�a�ciwie teraz by�a nie moja kolejka,
tylko Simoneta, ale �adnych wyrzut�w sumienia nie odczuwa�em. Na pewno on to wszystko
zaaran�owa�, pomy�la�em ze z�o�ci�. Niech sobie teraz poczeka. Tyle wody niepotrzebnie si�
zmarnowa�o...
Kiedy wyszed�em z �azienki, zgromadzeni w hallu nadal rozprawiali o dziwnym wydarzeniu.
Niczego nowego zreszt� nie us�ysza�em, wi�c poszed�em sobie. Na schodach min��em dzieci�
nadal zwisaj�ce z por�czy. �Zwariowany dom!.. � o�wiadczy�o mi wyzywaj�co. Pomin��em to
milczeniem i uda�em si� prosto do swojego pokoju.
Pod wp�ywem prysznicu i mi�ego zm�czenia z�o�� mi przesz�a ca�kowicie. Przysun��em sobie
fotel do okna, wybra�em najgrubsz� i najpowa�niejsz� ksi��k� i usiad�em opieraj�c nogi o blat
sto�u. Przy pierwszej stronie zdrzemn��em si� i obudzi�em prawdopodobnie po p�torej godzinie �
s�o�ce przesun�o si� bardzo znacznie i cie� hotelu le�a� teraz pod moim oknem. S�dz�c po cieniu,
na dachu siedzia� cz�owiek, a poniewa� by�em zaspany, pomy�la�em, �e to prawdopodobnie
sm�tny figlarz Simonet skacze z komina na komin i rechocze. Znowu usn��em, potem ksi��ka
spad�a na pod�og�, drgn��em i obudzi�em si� na dobre. Teraz na dachu wida� by�o wyra�nie cienie
dw�ch ludzi � jeden widocznie siedzia�, drugi sta�. Opalaj� si�, pomy�la�em, i poszed�em si� my�.
Kiedy si� my�em, przysz�o mi do g�owy, �e nie�le by�oby wypi� fili�ank� kawy dla dodania sobie
si�. Zapali�em i wyszed�em na korytarz. By�o oko�o trzeciej.
Na pode�cie schod�w spotka�em Hincusa. Schodzi� ze strychu na d� i wygl�da� jako� bardzo
dziwnie. By� nagi do pasa, straszliwie spocony, a twarz mia� tak blad�, �e a� zielonkaw�. Oczy
jego by�y nieruchome i obiema r�kami przyciska� do piersi zmi�te ubranie. Kiedy mnie zobaczy�,
wzdrygn�� si� i przystan��.
� Opala si� pan? � zapyta�em grzeczno�ciowo. � Niech pan uwa�a, �eby si� nie poparzy�. �le
pan wygl�da.
Przejawiwszy w ten spos�b trosk� o bli�niego, nie czekaj�c na odpowied� poszed�em na d�.
Hincus maszerowa� w �lad za mn�.
� Pi� mi si� zachcia�o � powiedzia� ochryple.
� Mo�e jednak si� pan ubierze � poradzi�em mu. � Bo je�eli tam jest pani Moses...
� Tak � odpowiedzia� Hincus. � Naturalnie. Zupe�nie zapomnia�em.
Przystan�� i zacz�� pospiesznie naci�ga� koszul� i kurtk�, a ja poszed�em do bufetu
i otrzyma�em od Kaisy talerz z zimnym rostbefem, chleb i kaw�. Hincus, ju� ubrany i ju� mniej
zielony, przy��czy� si� do mnie i za��da� czego� mocniejszego.
� Simonet te� jest tam? � zapyta�em. Przysz�o mi do g�owy, �e mo�na by pogra� w bilard.
� Gdzie? � gwa�townie zapyta� Hincus, ostro�nie podnosz�c do ust kieliszek.
� Na dachu.
R�ka Hincusa drgn�a, brandy pop�yn�a po palcach. Spiesznie wypi�, wci�gn�� nosem
powietrze i wycieraj�c usta d�oni� powiedzia�:
� Nie. Na dachu nie ma nikogo.
Spojrza�em na niego ze zdumieniem. Wargi mia� zaci�ni�te i nalewa� sobie nast�pny kieliszek.
� To dziwne � powiedzia�em. � Nie wiem czemu wydawa�o mi si�, �e Simonet jest na dachu.
� Niech si� pan prze�egna, to si� panu przestanie wydawa� � ordynarnie odpowiedzia� kurator
do spraw, wypi� i znowu sobie nala�.
� Co si� z panem dzieje? � zapyta�em.
Przez chwil� w milczeniu patrzy� na nalany kieliszek.
� Tak � odpowiedzia� w ko�cu � nieprzyjemno�ci. Czy cz�owiek mo�e mie� nieprzyjemno�ci?
By�o w nim co� �a�osnego, zdj�a mnie lito��.
� Tak, oczywi�cie. Przepraszam pana.
Goln�� sobie trzeci kieliszek i nagle powiedzia�:
� Czy nie mia�by pan ochoty poopala� si� na dachu?
� Nie, dzi�kuj� � odpowiedzia�em. � Nie chc� si� poparzy�. Mam wra�liw� sk�r�.
Hincus pomy�la�, wzi�� butelk� i zakorkowa� j�.
� Tam jest wspania�e powietrze � powiedzia�. � Pi�kne widoki. Ca�a dolina jak na d�oni...
G�ry...
� Chod�my zagra� w bilard � zaproponowa�em. � Gra pan?
Po raz pierwszy spojrza� mi prosto w twarz swoimi male�kimi chorymi oczami.
� Nie � odm�wi�. � Lepiej p�jd� na � powietrze. Nast�pnie znowu otworzy� butelk� i nala�
sobie czwarty kieliszek. Sko�czy�em je�� rostbef, wypi�em kaw� i zamierza�em odej��. Hincus
t�po wpatrywa� si� w swoj� butelk� brandy.
� Niech pan uwa�a, �eby nie spa�� z dachu � powiedzia�em na odchodnym.
U�miechn�� si� krzywo i nic nie odpowiedzia�. Znowu wszed�em na pierwsze pi�tro. Nie
s�ysza�em stukotu bilardowych kul, wi�c zapuka�em do pokoju Simoneta. Nikt si� nie odezwa�.
Zza drzwi obok dobiega�y niewyra�ne g�osy, wi�c zapuka�em. Simoneta nie by�o tam r�wnie�.
Przy stole siedzieli du Barnstockre z Olafem i grali w karty. Byli nies�ychanie przej�ci.
Przeprosi�em i zamkn��em drzwi. Trudno, zagram sam ze sob�. Szczerze m�wi�c nie robi mi
to �adnej r�nicy. Skierowa�em si� w stron� sali bilardowej i po drodze prze�y�em niewielki szok.
Po schodach ze strychu, podtrzymuj�c dwoma palcami wytworn� sukni�, schodzi�a pani Moses.
Kiedy mnie zobaczy�a, u�miechn�a si� niezwykle czaruj�co.
� Pani r�wnie� si� opala�a? � paln��em speszony.
� Opala�am si�? C� za dziwaczny pomys�! � pani Moses zbli�y�a si� do mnie. � Jakie
zdumiewaj�ce przypuszczenia przychodz� panu do g�owy, inspektorze!
� Niech mnie pani nie nazywa inspektorem � poprosi�em. � Tak mi ju� to obrzyd�o...
� U-wiel-biam policj� � oznajmi�a pani Moses wznosz�c do g�ry przepi�kne oczy. �
Uwielbiam tych �mia�k�w, tych bohater�w. Pan wszak jest �mia�kiem, nieprawda�?
I wysz�o tak jako�, samo przez si�, �e zaproponowa�em jej rami� i razem poszli�my do sali
bilardowej. Rami� pani Moses by�o bia�e, twarde i zdumiewaj�co zimne.
� Droga pani � powiedzia�em � przecie� pani strasznie zmarz�a.
� Ani troszeczk�, inspektorze � odpowiedzia�a i nagle przypomnia�a sobie: � Pan wybaczy, ale
jak mam w takim razie pana nazywa�?
� A mo�e Peter? � zaproponowa�em.
� To by�oby cudowne. Mia�am kiedy� przyjaciela, by� to baron Peter von Gottesknecht. Pan go
nie zna? Jednak�e w takim razie b�dzie pan musia� m�wi� do mnie: Olga. A co b�dzie, je�eli
us�yszy Moses?
Przeszli�my przez jadalni� i znale�li�my si� w sali bilardowej. Odkryli�my tam Simoneta. Nie
wiadomo dlaczego le�a� na pod�odze w p�ytkiej, ale szerokiej niszy. W�osy mia� potargane, a twarz
nabieg�a mu krwi�.
� Simon! � zawo�a�a pani Moses i przy�o�y�a d�onie do policzk�w. �