14331
Szczegóły |
Tytuł |
14331 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14331 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14331 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14331 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Czesław Chruszczewski
NEFERTARI
— Bądź pozdrowiony Re–Har–achtej, który rozpraszasz mrok, otwierając bramy wiodące
do światła rodzącego życie. Bądź pozdrowiony Nb–r–dr Panie Całości, któremu Słońce było,
jest i zawsze będzie posłuszne. Tyś je stworzył, Chepre, Tobie służy z oddaniem wiernego
psa, z uległością nałożnicy odurzonej Twoją Boskością. Bądź pozdrowiony Książę z ON. Ty
sprawiasz, że dzień po dniu rozwieramy powieki, by umęczone ciemnością oczy sycić
słonecznym blaskiem świtu. Bądź pozdrowiony! Bracie mój, przybyłem do ON, gdzie czcimy
boga Słońca Re, przybyłem do Ciebie, bo żona moja Nefertari ciężko zaniemogła. Mówię do
niej — nie słyszy mnie. Uśmiecham się — nie poznaje mojej twarzy. Ty jesteś cherej–hebet,
ty jesteś ten, który nosi zwój papirusu, ty jesteś kapłanem, którego wiedza pozwala na
czynienie cudów. Spraw, by moja najdroższa małżonka powróciła do zdrowia.
— Nie znam leku, który może przywrócić zdrowie Nefertari.
— Ocal moją żonę, albo umrzesz w dniu, gdy ona wyda ostatnie tchnienie.
— Wielki to dla mnie zaszczyt odprowadzić żonę faraona przed tron Ozyrysa. Będę jej
bronił na Sądzie Umarłych.
— Broń jej teraz!
— Powiedziałem, nie ma takiego leku, który mógłby uratować twoją małżonkę. Być może
kiedyś, w dalekiej przyszłości znajomość chorób trapiących ludzi umożliwi wynalezienie
skutecznych lekarstw.
— Czy można powędrować w przyszłość i po kilku dniach wrócić do teraźniejszości?
— Można, lecz to bardzo niebezpieczna wyprawa.
— Wybudowałem dziesiątki wspaniałych świątyń w Egipcie i Nubii, przybliżając Niebo
do Ziemi. Wiesz dobrze, ile czasu zajęłoby wyliczanie moich darów, którymi uświetniłem
monotonne życie braci moich, sług bożych. Zasługuję na cud, kapłanie.
— Zasługujesz, lecz…
— No to spraw, żebym przeżył dzień, dwa dni w dalekiej przyszłości, wtedy gdy będzie
istniał lek, który uzdrowi Nefertari. Uczyń tak, abym mógł wrócić z tym lekiem. Czuwaj nad
każdym oddechem mojej żony. Nie pozwól jej odejść przed moim powrotem.
— Uczyń cud, uczyń cud, powinieneś wiedzieć, że przyspieszanie czasu nikomu jeszcze
nie wyszło na dobre. Kto zajmie się sprawami Państwa podczas twojej nieobecności?
— Państwo jest wieczne. Człowiek umiera, szkoda każdej sekundy. Na co czekasz?
— Dobrze, za sprawą Pana Wszechrzeczy przekroczysz próg Czasu, by przeżyć dwie doby
w dniach, które nadejdą za 3265 lat, teraz zaśniesz, twój sen będzie podobny do śmierci.
I zgasły moje źrenice, i zgasło słońce, a Jego promienie, utkane ze światła splecionego z
Życiem, Kapłan zamknął w moim mózgu, w moim sercu, W mojej wątrobie, w mojej
śledzionie, w moich trzewiach, w każdej kropli stygnącej krwi. I rozbłysły moje źrenice, i
rozgorzało słońce, i gorąca krew obudziła mój mózg, moje serce, moją wątrobę, moje trzewia.
Zerwałem się i pobiegłem przed siebie. Po kilkunastu minutach usłyszałem głosy:
— No, bracie, pora odpocząć.
— Powiadają, że czasy niewolnictwa dawno minęły, a my pracujemy jak galernicy.
— Praca ciężka, to prawda, dzień skwarny, ale dobrze płacą.
— Kto to widział, żeby kroić świątynie na drobne kawałki.
— Na bloki. To jedyny sposób, by uratować te zabytki przed wodami Nilu.
— Ludzie są zabawni, jedni chcą utopić to, co inni pragną uratować za wszelką cenę.
— Trzeba nawodnić ziemię pod uprawę, dlatego pod Asuanem rozpoczęto budowę
Wysokiej Tamy. Powstanie wielkie, sztuczne jezioro.
— Woda — nasze największe bogactwo, ale świątynie nie mniejsze.
— Spójrz, jakiś człowiek biegnie w naszą stronę.
— Wspaniale zbudowany! To na pewno zawodnik sportowy.
— Nie przypominam sobie barw tego klubu.
— W Beni–Suef widziałem lekkoatletów w podobnych kostiumach.
— Dokąd biegniesz?
— Do jakiej należysz drużyny?
— Czy to zawody międzynarodowe?
— Czy w Abu Simbel wyznaczono metę wyścigu?
— Zatrzymał się.
— To sprzeczne z regulaminem zawodów.
— Zostanie zdyskwalifikowany.
— Jeśli powiemy sędziemu.
— Czy musimy powiedzieć? On jest bardzo zmęczony. Coś mówi.
— Pić!
— Podaj mu wodę.
— Dziękuję. Co to za świątynia? Czyje to posągi?
— Ramzesa Drugiego i jego żony Nefertari.
— Dlaczego je niszczycie?
— Wtrącasz się w nie swoje sprawy, zamiast biec do mety.
— Dlaczego niszczycie świątynię?
— Nie niszczymy. Zostanie przeniesiona w inne miejsce. Dla uratowania tych rzeźbionych
kamieni sześćdziesiąt państw ofiarowało swoją pomoc naukową i pieniądze. Trzydzieści
sześć milionów dolarów. Dokąd biegniesz?
— Do najbliższego miasta.
— Skorzystaj z autostopu, wygrasz wyścig.
W najbliższym mieście zajrzałem do najbliższej świątyni, gdy pokazałem kapłanowi
pierścień Dża–dża–em–andra, wystękał:
— Kimkolwiek jesteś, bądź pozdrowiony, to pierścień Arcykapłana żyjącego cztery
tysiące lat temu. Zapewne otworzyłeś sarkofag.
— Muł przy tobie wydaje się mędrcem. Sprzedaj mi szatę, w której będę mógł chodzić po
ulicach tego miasta, wskaż drogę do człowieka, który leczy ludzi.
— Szatę sprzedam, wskażę drogę, jeśli na tej dłoni położysz monetę błyszczącą jak słońce.
— Zapłacę szmaragdami.
— Wspaniałe, cudowne, oczu nie można oderwać!
— Bierz, bierz.
— Wezmę, powiedzmy, dwa.
— Weź cztery.
— Trzy, ani jednego więcej, i tylko dlatego, by nie zasmucać odmową twojego serca. Dla
kogo szukasz lekarza?
— Dla mojej żony. Przed kilkoma dniami straciła przytomność. Umrze, jeśli nie przyniosę
lekarstwa.
— Oto szata, oto adres: profesor Ahmed Sadek, Aleja Południowa, czternaście. Skreślę do
niego kilka słów. Co za szmaragdy!
— I ten dla ciebie.
— Niech Allach pobłogosławi cię, panie. Obyś żył zawsze w zdrowiu i szczęściu.
Do domu lekarza zaprowadził mnie chłopiec żebrzący przed świątynią. Czekam na
przyjęcie w śmiesznie małym pokoiku, na białym krześle stojącym przy białym stole.
Profesor z uwagą wysłuchał mojego opowiadania, mówiłem tylko o chorobie żony, wysłuchał
i powiedział:
— To szczególny wypadek, panie. Proszę wybaczyć, nie dosłyszałem nazwiska.
— Ra, syn Seti.
— Szczególny i trudny wypadek, panie Ra. Powinienem zobaczyć pacjentkę, zbadać, a pan
twierdzi, że to niemożliwe.
— Opisałem dokładnie objawy choroby.
— Bardzo dokładnie, z dużą znajomością przedmiotu, jednak leczenie na odległość…
— Proszę o lekarstwo. Zapłacę.
— Co to jest?
— Szmaragdy.
— Czy za wszystko płaci pan szmaragdami?
— Za wszystko.
— Niestety, w naszych aptekach nie znajdziemy tego lekarstwa, trzeba je sprowadzić z
zagranicy. Nadamy komunikat przez radio.
— Przez co?
— Przez radio, pan nie dosłyszy?
— Sam przywiozę, proszę powiedzieć, dokąd mam jechać?
— Nonsens, nigdzie pan nie pojedzie, nawiążemy kontakt z Leopoldville, słyszałem, że w
tych dniach otrzymali transport lekarstw. Proszę na mnie zaczekać, wrócę za chwilę.
O czym ten człowiek mówił? Kontakt? Leopoldville? Transport? Powiem mu całą prawdę,
kim jestem, skąd przybyłem… Powiem, tak będzie najlepiej. Zrozumie wówczas, dlaczego
nie mogę go zaprowadzić do Nefertari, ja zrozumiem, co on zamierza. Lecz, czy można mu
zaufać, jak przyjmie wiadomość o cudzie dokonanym przez kapłana? A jeśli potraktuje mnie
jak szaleńca? Wraca bardzo z siebie zadowolony.
— Dobra nowina, panie Ra, za godzinę wystartuje z Leopoldville specjalny samolot.
Przywiozą lek przed zachodem słońca. Miejmy nadzieję, że uratujemy pańską żonę.
— Miejmy nadzieję?
— Postawiłem diagnozę, nie widząc pacjentki.
— Przed zachodem słońca przywiozą lek?
— Za kilka godzin. Czy wolno zaproponować panu gościnę w moim domu? Zjemy razem
obiad.
Przyjąłem zaproszenie. Lekarz budzi zaufanie. Bądź pozdrowiony Re–Har–achtej. Bądź
pozdrowiony Książę z ON. Żyję w dniach, które nadejdą, poznaję przyszłość mego kraju,
oglądam miasto, którego mury zostaną wzniesione prawie cztery tysiące lat po mojej śmierci,
po śmierci Nefertari. Czy zdołam ją ocalić? Które z nas umrze pierwsze? Oni to wiedzą,
zapisali w księgach. Profesor wprowadza do komnaty dwie kobiety.
— Panie Ra, pozwoli pan, że przedstawię panu moją żonę i córkę.
— Mąż opowiadał nam, że przyjechał pan z dalekich stron.
— Z bardzo dalekich.
— Prosimy do stołu. Nasz rząd czyni starania, by opieką lekarską otoczyć najodleglejsze
prowincje. Podróż zapewne była bardzo męcząca?
— Bardzo.
— Nie wygląda pan na zmęczonego, pozazdrościć kondycji.
— To jeden z tych organizmów, które szybko regenerują się. Podobno przejeżdżał pan
przez Abu Simbel?
— Tak.
— Wspaniałe zabytki. Świątynia Ramzesa wywiera niezapomniane wrażenie.
Gigantyczna, monumentalna, a mała świątynia Nefertari przeurocza. Nie mogłem oderwać
oczu od płaskorzeźby przedstawiającej koronację żony faraona. Jakże on ją kochał.
Życzyłabym mojej córce takiego męża, ale w dzisiejszych czasach łatwiej dogadać się z
krokodylem, niż wyjść dobrze za mąż.
— Moja żona żartuje, panie Ra.
— Mama bawi pana, panie Ra.
— Pokażcie mi współczesnego mężczyznę, który wybuduje swojej małżonce świątynię.
— Tak, dlaczego na przykład profesor Ahmed Sadek nie mógłby wybudować pani
profesorowej okazałej świątyni?
— To kwestia możliwości finansowych. Budżet faraona trudno porównać z budżetem
profesora.
— Nie narzekaj ojcze, świetnie przecież zarabiasz.
— Nie stać mnie jednak na wzniesienie piramidy.
— Ojciec żartuje, panie Ra.
— Mój mąż żartuje, panie Ra! Przewodnik opowiadał, że Ramzes rozstawał się z żoną
tylko w czasie bitwy i pełnienia obowiązków kapłańskich. To była miłość.
— Jak długo żył Ramzes Drugi?
— Sześćdziesiąt siedem lat.
— A Nefertari?
Zadźwięczał dzwonek. Profesor podszedł do białej skrzyneczki.
— Tak, słucham… Skąd pan dzwoni…? Proszę powtórzyć… Tak, zrozumiałem,
dziękuję… Zła wiadomość, drogi panie Ra, samolot wiozący lekarstwo dla pańskiej żony
został zestrzelony, nie dostrzeżono znaków Czerwonego Półksiężyca… Jedziemy do
rozgłośni radiowej.
Pojechaliśmy. Profesor cieszył się w tym mieście wielkim szacunkiem. Dźwięk jego
nazwiska otwierał wszystkie drzwi. Byłem świadkiem następującej rozmowy:
— Oto treść komunikatu. Przekażcie go rozgłośniom radiowym i ośrodkom telewizyjnym
w Bejrucie, Bagdadzie, Damaszku, Istambule i Haifie.
— W Haifie, panie profesorze?
— Musimy uczynić wszystko, by zdobyć to lekarstwo.
— Z Izraelem nie utrzymujemy stosunków dyplomatycznych. W tej chwili uruchamiam
dalekopisy, nasza rozgłośnia będzie co godzinę nadawać ten komunikat, za kilka minut
otrzymamy połączenie z Bejrutem, Bagdadem, Damaszkiem, Istambułem, ale z Haifą nie
mogę, panie profesorze.
— Halo, tu Damaszek. Przesyłam 250 tysięcy jednostek leku ST–107… Powtarzam… 250
tysięcy.
— Radio Bejrut… Wysyłamy sto tysięcy jednostek ST–107…
— Halo Kair… Halo Kair… Tu Bagdad… Brak zgłoszeń… Brak zgłoszeń…
— Tu Istambuł. Za pół godziny startuje samolot Czerwonego Półksiężyca. Przywiezie 200
tysięcy jednostek ST–107.
— Dwieście pięćdziesiąt, sto, dwieście, razem pięćset pięćdziesiąt, zaledwie połowa.
Na lotnisku w N.:
— A ja panu powiadam, że pan nie wystartuje.
— Otrzymałem rozkaz od pułkownika Yassufa.
— Pułkownik Yassuf został przed chwilą aresztowany.
— Mieliśmy zawieźć do Kairu lekarstwo dla ciężko chorej kobiety.
— Nic na to nie poradzę. Żaden samolot nie opuści dzisiaj lotniska.
— Ta kobieta umrze.
— Przykre, w ciągu ostatnich kilku godzin w czasie zamieszek zginęło trzystu ludzi.
Odpowiadam głową za każdy samolot.
Na lotnisku w Y.:
— Otworzyć to pudło!
— Panie majorze, wiozę lekarstwo, które…
— Otwierać, otwierać, szybciej… ST–107? Co to znaczy?
— Nazwa leku, panie majorze.
— Powiada pan — nazwa leku. Interesujące. Piękna nazwa… Nie pozwolę robić z
siebie durnia!
— Ależ, panie majorze!
— Nie pozwolę! ST–107. Podejrzana historia, bardzo podejrzana. Przekażemy ten
pakuneczek do sztabu. Niech martwią się specjaliści od szyfrów.
— A ja, panie majorze…
— A pana na wszelki wypadek aresztujemy. Profesor złożył wizytę Człowiekowi, Który
Wiele Może.
— Pozostało nam zaledwie kilka godzin czasu, a otrzymaliśmy do tej pory tylko sto
tysięcy jednostek ST–107, jedną dziesiątą dawki, pan rozumie, jedną dziesiątą!
— Rozumiem, profesorze. Wyjątkowo skomplikowana sytuacja polityczna w tej części
świata utrudnia nam przeprowadzenie skutecznej akcji, lecz nie traćmy nadziei, uczynię
wszystko, co w mojej mocy, poruszę niebo i ziemię, by dopomóc tej kobiecie, niebo i ziemię,
co pan proponuje?
— Nawiązać kontakt z Genewą.
— Słusznie, Czerwony Półksiężyc, Czerwony Krzyż, a jeśli zajdzie potrzeba, zwrócimy
się do ONZ, będziemy walczyć, panie profesorze, musimy walczyć o życie każdego
człowieka, bez względu na taką czy inną sytuację polityczną, bez względu. Pamięta pan,
bodajże przed siedmiu laty zachorował chłopiec, trzeba było dostarczyć lekarstwa do trudno
dostępnej wioski w górach, czternaście państw pospieszyło z pomocą… czternaście albo
dwanaście, mimo różnic ustrojowych, ideologicznych, a ta kobieta, panie profesorze, tej
kobiecie nie pozwolimy umrzeć bez względu na taką czy inną sytuację polityczną. Niech pan
wraca do domu, profesorze, co godzinę będę pana informował o przebiegu akcji… co pół
godziny, do widzenia, panie profesorze.
Córka profesora usiłowała odnaleźć informację dotyczącą daty śmierci Nefertari.
— Przeszukaliśmy całą twoją bibliotekę, ojcze. Pan Ra pragnie wiedzieć, kiedy umarła
Nefertari.
— Czy to takie ważne? A, pojmuję, w ten sposób czas szybciej przemija… szczerze
mówiąc, wolałbym, by wszystkie zegary stanęły.
— Co z lekarstwem?
— Czekamy.
— W którym roku umarła żona Ramzesa Drugiego, Nefertari?
— Pan swoje: Nefertari, Nefertari! Przepraszam, uniosłem się, nerwy odmawiają mi
posłuszeństwa.
— Mądrzy ludzie zapisują na papirusach, na skałach ważniejsze wydarzenia.
— Tak, naturalnie. Ostatecznie może pan ma rację, zamiast siedzieć bezczynnie, zabawmy
się w historyków… Nie, nie potrafię spokojnie myśleć. Zatelefonuję do Hassana, to chodząca
encyklopedia. Halo, Hassan… Dzień dobry, posłuchaj, potrzebna nam data śmierci Nefertari,
żony Ramzesa Drugiego… Nie pamiętasz? A kto pamięta? Profesor Amir? Podaj mi numer
jego telefonu… Tak, bardzo pilne… Dziękuję.
Człowiek, Który Wiele Może, przekazał pierwszą wiadomość:
— Przed kwadransem z Genewy i Paryża wystartowały dwa odrzutowce. Wiozą milion
jednostek ST–107. No co, dobrze się spisałem? Życie ludzkie trzeba ratować bez względu na
sytuację polityczną. Nie ukrywam, to zdanie przypadło mi do smaku, zdanie–hasło. Pan wie,
jestem nie tylko urzędnikiem, jestem również poetą. Muszę poznać tę kobietę, rzecz prosta,
gdy wyzdrowieje. Przedstawi mnie pan, profesorze? Zorganizujemy małą uroczystość.
— O której godzinie przylecą?
— Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wylądują o siedemnastej. Utrzymujemy łączność
radiową z pilotami… Za pół godziny przekażę panu następną wiadomość.
— Panie Ra, ile potrzeba czasu, by dotrzeć z lekarstwem do pańskiej żony?
— Niewiele.
— Allach Akbar! A więc zdążymy!
— Kiedy umarła Nefertari?
— Ale z pana uparty człowiek, może to obsesja, już dzwonię do profesora Amira… Tu
Ahmed Sadek, przepraszam, że niepokoję pana, ale nikt nam nie umie pomóc. Chodzi o
ustalenie daty śmierci Nefertari… Zatelefonuje pan za kilkanaście minut? Uprzejmie dziękuję
i przepraszam… No, wreszcie pańska ciekawość zostanie zaspokojona, niechże mi pan powie,
na Allacha, skąd to nagłe zainteresowanie osobą tak dawno zmarłej królowej?
— Moja żona nosi to samo imię.
— Co pan powie? Nefertari, a, zaczynam rozumieć, zapewne wierzy pan w magię cyfr, czy
coś takiego. To odległe czasy, prawie cztery tysiące lat. Wówczas kobiety umierały bardzo
młodo, również mężczyźni. Pojmuje pan, poziom medycyny, brak leków, nie mówiąc o
higienie. Nie warto porównywać, panie Ra. Współczesna wiedza uratuje życie pańskiej żonie.
Człowiek, Który Wiele Może, przekazał drugą wiadomość:
— Przed chwilą otrzymałem komunikat od obu pilotów, pogoda piękna, przybędą na
miejsce przed czasem… No, co… zadowolony pan, profesorze?
— Jak najbardziej, serdecznie dziękuję, również w imieniu męża chorej kobiety.
— Zna pan może imię tej biedaczki?
— Nefertari.
— Nefertari! Świątynia w Abu Simbel? Fantastyczny zbieg okoliczności. Tam, dzięki
międzynarodowej akcji, ratujemy świątynię Ramzesa Drugiego i jego małżonki Nefertari. Tu,
również dzięki międzynarodowej współpracy, ratujemy życie kobiety o takim samym
imieniu… Nefertari! No i co pan na to, profesorze?
— Istotnie, zbieg okoliczności.
— Bardzo poetyczny, bardzo. Napiszę wiersz pod tytułem: Dwie Nefertari. Słowo daję,
napiszę. No, do rychłego usłyszenia.
— Do widzenia. Dokąd pan idzie, panie Ra?
— Odetchnąć świeżym powietrzem, jeśli pan pozwoli.
— Przejdę się razem z panem. Córka zostanie przy telefonie.
— I zanotuje, kiedy umarła Nefertari.
— Otóż to… No, idziemy, panie Ra. Wrócimy za pół godziny, a potem prosto na lotnisko.
Pańska żona powinna otrzymać pierwszą dawkę lekarstwa przed zachodem słońca.
Szliśmy gwarną ulicą. Profesor zapytał:
— O czym pan myśli, panie Ra?
— O wojnach.
— To prawdziwe utrapienie ludzi. Od wieków ciągle to samo.
— Ciągle inaczej. Gdyby na przykład Ramzes Drugi znał konstrukcję broni używanej
teraz, bez większego trudu rozprawiłby się z wrogami.
— Bez większego trudu, to prawda.
— Człowiek, spacerujący przed bramą tego pałacu, to zapewne wojownik.
— Wartownik. Element dekoracyjny dla turystów, jak sądzę.
— Jest uzbrojony.
— Tak, ma karabin.
— Podejdźmy bliżej, to groźna broń?
— Wynaleziono, niestety, groźniejsze.
— Czy można to kupić?
— Tu w pobliżu znajduje się skład z bronią, lecz na Allacha, po co panu broń?
— Pragnę tylko zabrać ze sobą jeden karabin…
— Za dwadzieścia minut wylądują samoloty z lekarstwem.
— Zdążymy.
Właściciel magazynu znał swój zawód jak mało kto.
— Mam w sklepie czternaście rodzajów karabinów, wszystkie najwyższej jakości, ten na
przykład oddaje dziesięć strzałów w ciągu minuty, a ten z lunetą to prawdziwe arcydzieło
rusznikarstwa.
— Piękny. Na czym polega działanie tej broni?
— Pan z prowincji? Ja wytłumaczę, trzeba nacisnąć spust, o, w tym miejscu, i sprawa
załatwiona. Tą kulą zabije pan lwa… Szanowny pan wybiera się na polowanie?
— Chodźmy, panie Ra.
— Chwileczkę, panie profesorze. A gdy nacisnę dwa razy?
— Wylecą dwie kule i zabiją dwa lwy albo dwa krokodyle.
— Daleko niosą te kule?
— Różnie… Pięćset metrów, tysiąc i dalej.
— Panie Ra, marnotrawimy niepotrzebnie czas.
— A to?
— Piękny colt, szanowny panie, sześciostrzałowy.
— W te otwory wkłada się kule?
— Podziwiam spostrzegawczość szanownego pana.
— Proszę mnie nauczyć, jak się to robi, kupię jeden karabin i jeden…
— Colt. Bardzo proszę. Do bębenka wkłada pan nabój… o tak, rewolwer nabity… Proszę
uważać, z bronią nie ma żartów.
— Zabiorę ze sobą… Zabiorę ze sobą…
I znowu zgasło słońce, przygasły moje źrenice. Słyszałem oddalające się głosy:
— Pan Ra nie żyje?
— Tragiczny wypadek.
— Przed chwilą wylądowały samoloty wiozące ST–107. Pan Ra przypłacił życiem swoją
nieostrożność i uniemożliwił ratunek żony, nie znamy przecież adresu chorej.
— Oto skutki manipulowania bronią.
— Ten człowiek po raz pierwszy w życiu trzymał w ręku rewolwer.
— Po raz pierwszy i ostatni.
Widzę mego kapłana. Słyszę jego słowa: — Wracasz, Królu, przed wyznaczonym czasem.
Zdobyłeś lek, który uzdrowi Nefertari? Jeszcze żyje, ale odejdzie od nas, gdy zgaśnie
słońce… Milczysz, Panie… Słaniasz się utrudzony daleką drogą. Ludzie wylegli na ulice
stolicy Pi–Ra–messe–mi–Amon. Pragną wyrazić radość z powrotu Ramzesa ukochanego
przez Amona. Powiedziałem im ustami wielu kapłanów, że choroba żony sprowadziła na
ciebie, Panie, ciężki sen. Wiedzą także, iż przed wieczorem obudzisz się, uzdrowiony
modłami do Pana Wszechrzeczy, niech będzie pozdrowione Jego imię… Twoje dłonie puste,
Królu, patrzysz przed siebie, twój wzrok przenika ściany pałacu Królowej, ty wiesz, nikt nie
zdoła jej zatrzymać wśród żywych… Daremna była twoja podróż w przyszłość. Czy
zabłądziłeś? Czy się omyliłem, mniemając, że w dalekiej przyszłości odnajdziesz cudowny
lek? Byłeś tam?
— Byłem.
— Jesteś starszy o kilka tysięcy lat. Czy również mądrzejszy?
— Spójrz, bracie mój, wszystko dookoła: i granitowe kamienie piramid, i płochliwe
gazele, i błaznujące pawiany, szeleszczące liście sykomory, i pustynne piaski, i mury domów,
i twarze starców, i policzki dzieci Książę z ON barwi purpurowym rumieńcem. Niebo
czerwienieje, jak gdyby Sachmet zapaliła je ogniem nienawiści.
— To nie Sachmet, Ramzesie, to Atum, pan bobów, to Amon–Re.
— To nie Sachmet, która rozlewa ludzką krew, pali domy bogów i ludzi?
— To chyba nie Sachmet.
— Niech przysposobią bandaże i wonności. Niech przygotują kapłanów cherej–hebet i
lekarzy, którzy chodzą do komnaty balsamowania. Niech wprowadzą ciało Nefertari do
świątyni oliwnej.
— Pozdrowienie bogom trybunału dla mieszkańców Krainy Zachodniej. Pozdrowienie
wielkiemu bogu Ozyrysowi.
— Co mówisz?
— Po lewej stronie Ozyrysa wielki bóg Anubis, po prawej wielki bóg Tot.
— Ozyrys, Anubis, Tot. Chętnie przebywają w swoim towarzystwie.
— Bogowie trybunału dla ludzi z Krainy Zachodniej ważą złe i dobre uczynki, zapisywane
przez wielkiego boga Tota.
— Dobre i złe, bracie mój, a które są dobre, a które złe?
— Te, które składają na prawej szali wagi, są dobre, te, które rzucają na lewą, są złe.
— Jakie to proste i oczywiste.
— Pozdrowienie bogini Hathor, co przez pewien czas nosiła imię Nefertari. Za sprawą
Księcia z ON przeżyłeś dni dalekiej przyszłości, czy ciągle wracasz do nich wspomnieniem?
— Myślę, dlaczego Nefertari musiała umrzeć.
— Myślisz, dlaczego nie mogłeś jej uratować.
— Myślę dlaczego w dniach, które nadejdą za wiele tysięcy lat, ludzie uczynią wszystko,
by ocalić nasze świątynie przed wodami Nilu.
— Powiedziano: „Czymże jest szmaragdowa Kraina Hah, słynąca z nieprzebranych
bogactw malachitu, w porównaniu z jednym źdźbłem jęczmienia wzrastającego na polach.
Najwspanialsze góry malachitu nie są takie jak jedno źdźbło jęczmienia, bo źdźbło jest
pokarmem i żywi wszystkich, a malachitu się nie jada”. Zawarte w nim jest jednak piękno,
pokarm serc ludzkich.