1428
Szczegóły |
Tytuł |
1428 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1428 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1428 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1428 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu� orygina�u
To the Stars II, Wheelworld
Harry Harrison 1981 Copyright for the Polish edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA�SK 1991
Redaktor
Jacek Foroma�ski
Opracowanie graficzne: Maria Dylis Ilustracja: Rados�aw Dylis
Wydanie I
PRINTED IN GREAT BRITAIN ISBN 83-85276-59-9
WYGNANIE
Rozdzia� l
S�o�ce zasz�o przed czterema laty i do tej pory jeszcze nie wzesz�o.
Lecz ju� nied�ugo s�oneczna tarcza ponownie wyd�wignie si� ponad lini� horyzontu. W przeci�gu kilku najbli�szych miesi�cy jej b��kitno-bia�e promienie roz�arz� powierzchni� planety w stopniu uniemo�liwiaj�cym jakiekolwiek �ycie.
Na razie jednak w dalszym ci�gu panowa� nie ko�cz�cy si� p�mrok, w kt�rego niepewnym �wietle obficie wzrasta�y zmutowane formy zbo�a. Morze ��tej i zielonej pszenicy rozci�ga�o si� a� po horyzont, we wszystkich kierunkach - za wyj�tkiem jednego. Od po�udnia pola uprawne odgrodzone by�y wysokim metalowym p�otem, za kt�rym znajdowa�a si� ju� tylko pustynia. Piaszczyste, pozbawione cienia i zdawa�o si�, niesko�czone pustkowie, stapiaj�ce si� w oddali z cieniem mrocznego horyzontu. By� to obszar ca�kowicie ja�owy i nigdy nie sp�ukiwany kroplami deszczu. Lecz nawet na tak niego�cinnych terenach zawsze znajdzie si� jaka� forma �ycia, tw�r, kt�ry na piaskach odnajdzie to wszystko, co potrzebne jest do przetrwania. Tak by�o i tym razem.
Sp�aszczony wzg�rek pofa�dowanego, szarego mi�sa musia� wa�y� co najmniej sze�� ton. Na g�rnej powierzchni, stwora nie by�o �adnych widocznych szczelin czy organ�w, chocia� bli�sza obserwacja wykaza�aby, i� ka�dy z guz�w na grubej sk�rze by� silikonowym otworem, perfekcyjnie przystosowanym do absorpcji promieniowania z atmosfery. Znajduj�ce si� pod ka�dym z nich kom�rki ro�linne, jako cz�� niezwykle skomplikowanego zwi�zku symbiotycznego organizmu skoczonoga, przetwarza�y energi� w cukier. Powoli, ospale, dzi�ki ci�nieniu os-motycznemu, pomi�dzy �ciankami kom�rek cukier wnika� w g��b cia�a stwora. Tam by� przetwarzany na alkohol I magazynowany w wakuolach. Skoczon�g �erowa� na bogatych odkrywkach soli miedzi. Wyspecjalizowane kom�rki wydziela�y kwas rozpuszczaj�cy sole, kt�re z kolei przyswajane by�y przez organizm.
Bestia nie posiada�a m�zgu lub podobnego organu, kt�ry pozwoli�by jej mierzy� czas. Po prostu istnia�a. Przebywa�a tam, gdzie znalaz�a akurat po�ywienie, przyswajaj�c je bezmy�lnie, niczym krowa, prze�uwaj�ca traw�. Przemieszcza�a si� dopiero w�wczas, gdy wszystkie dost�pne sk�adniki pokarmowe ko�czy�y si�.
Tak by�o w tej w�a�nie chwili. Chemoreceptory przekaza�y wiadomo�� o braku pokarmu i w chwil� p�niej tysi�ce mi�ni sk�adaj�cych si� na niewielkie wypustki skokowe zacz�y si� kurczy�. Pobudzone dop�ywem zmagazynowanego wcze�niej alkoholu mi�nie zareagowa�y pojedynczym, gwa�townym spazmem, kt�ry pozwoli� ogromnemu, podobnemu do roz�o�onego dywanu cielsku, na przebycie w powietrzu jednym skokiem trzydziestu metr�w.
Stw�r przeskoczy� p�ot ogradzaj�cy jedn� z farm i z og�uszaj�cym �omotem wyl�dowa� po�r�d dwumetrowych, z�otych k�os�w. Poniewa� le��cy p�asko skoczon�g w swym najgrubszym miejscu mierzy� niewiele wi�cej ponad metr, by� doskonale ukryty przed innym stworem, kt�ry sun�� wolno w jego kierunku.
�adne z nich nie posiada�o m�zgu. Sze�ciotonowa, organiczna bestia wyposa�ona by�a jedynie w prymitywne zwoje nerwowe, kt�re nie zmieni�y si� przez wieki jej istnienia. Zbli�aj�cy si� metalowy potw�r wa�y� dwadzie�cia siedem ton, kontrolowany by� za� przez nieskomplikowany komputer, w kt�ry wyposa�ono go w trakcie budowy. Obydwa stwory mia�y zmys�y - lecz nie by�y istotami czuj�cymi. Ka�dy z nich by� zupe�nie nie�wiadomy obecno�ci drugiego, dop�ki si� nie zetkn�y.
Spotkanie mia�o dramatyczny przebieg. Sun�cy wolno kombajn zbo�owy zbli�a� si� coraz bardziej, brz�cz�c i powarkuj�c. Szcz�kaj�cymi ostrzami wycina� trzydziestometrow� �cie�k� wzd�u� nie ko�cz�cych si� rz�d�w k�os�w, biegn�cych r�wnymi szeregami a� po horyzont. Kosi�, oddzielaj�c r�wnocze�nie dojrza�e k�osy od �odyg, kt�re z kolei ci�� na mniejsze kawa�ki i ciska� do rycz�cego pieca. Powsta�a na skutek natychmiastowego spalania para wodna wydostawa�a si� bia�ym welonem na zewn�trz wysokiego komina, a buchaj�ca spomi�dzy szerokich g�sienic sadza znaczy�a �lad przej�cia pojazdu, opadaj�c powoli czarn�, g�st� chmur�. W sumie by�o to bardzo zmy�lne i wydajne urz�dzenie, nie przystosowane jednak do rozpoznawania ukrytych w polu skoczonog�w. Wiruj�ce ostrza wyci�y ze stwora dobre dwie�cie kilo mi�sa, zanim system alarmowy kombajnu uaktywni� si� i zatrzyma� pojazd.
System nerwowy zwierz�cia, chocia� prymitywny, zarejestrowa� jednak fakt, i� dzieje si� co� niedobrego. Sygna�y chemiczne zaktywowa�y wypustki skokowe i w przeci�gu paru minut, nieprawdopodobnie szybko, mi�nie skurczy�y si� i bestia skoczy�a ponownie. Nie by� to jednak udany skok, jako �e niemal ca�y zapas alkoholu wyczerpa� si� poprzednio. Wystarczy�o go jedynie na tyle, by unie�� niezgrabne cia�o kilka metr�w w powietrze. Ogromna g�ra mi�sa, przy akompaniamencie zgrzytaj�cych blach, wyl�dowa�a na szczycie kombajnu. Rozd�wi�cza�y si� dzwonki alarmowe.
Wsz�dzie tam, gdzie pow�oka z galwanizowanego z�ota odgi�a si� lub odpad�a, skoczon�g natrafi� na warstw� wybornej stali.
Opad� w d�, okrywaj�c sob� ca�� maszyn�. Rozpocz�o si� powolne przyswajanie i trawienie.
- Nie b�d� g�upi! - wykrzykn�� Lee Ciou, pr�buj�c przebi� si� poprzez gwar podekscytowanych g�os�w. - Pomy�l o odleg�o�ciach pomi�dzy gwiazdami, zanim zaczniesz gada� o sygna�ach radiowych. Oczywi�cie �e bez problemu m�g�bym skonstruowa� nadajnik. M�g�bym te� wys�a� sygna�, kt�ry zosta�by kiedy� odebrany, mo�e nawet na Ziemi... Lecz zanim dotar�by na najbli�sz� zamieszka�� planet�, up�yn�oby dwadzie�cia siedem lat. A tam by� mo�e wcale by na niego nie czekali...
- Spok�j, spok�j, spok�j - odezwa� si� Ivan Semenow, przy ka�dym s�owie uderzaj�c m�otkiem w st�. -
Musimy zachowa� porz�dek. Niech ka�dy m�wi po kolei, by�my mogli go rozpozna�. Daleko nie zajdziemy, dyskutuj�c w taki spos�b.
- Nigdy nigdzie nie zajdziemy - wykrzykn�� jaki� g�os. - To wszystko jest zwyk�� strat� czasu!
Odpowiedzia�y mu g�o�ne gwizdy i tupania, co poci�gn�o za sob� grad kolejnych uderze� m�otka. Lampka telefonu, umieszczonego tu� obok �okcia Semenowa, rozb�ys�a nagle. Podni�s� s�uchawk�, nie przestaj�c wali� zaciekle m�otkiem. S�ucha� przez chwil�, potwierdzi� otrzymanie wiadomo�ci i roz��czy� si�. Zamiast ponownie pos�u�y� si� m�otkiem, wykrzykn�� jedno tylko s�owo:
- Zagro�enie!
Cisza zapad�a natychmiast. Semenow skin�� g�ow� z aprobat� i ju� normalnym tonem zapyta�:
- Czy jest tutaj Jan Kulozik?
Jan siedzia� w ostatnich rz�dach kopu�y i do tej pory nie bra� udzia�u w dyskusji. Zatopiony we w�asnych my�lach, ledwie by� �wiadom zgie�ku podniesionych g�os�w i zapad�ej nagle ciszy. S�ysz�c jednak w�asne nazwisko, wsta�. By� wysokim m�czyzn� o wyra�nie zarysowanych mi�niach, b�d�cych rezultatem d�ugotrwa�ej pracy fizycznej. Chocia� jego kombinezon poplamiony by� smarem, a jeszcze wi�cej brudu widnia�o na jego d�oniach i twarzy, to jednak na pierwszy rzut oka wida� by�o, i� nie jest zwyk�ym mechanikiem. Spos�b, w jaki sta�, gotowy do dzia�ania, cho� r�wnocze�nie rozlu�niony, czy w jaki patrzy� na przewodnicz�cego �wiadczy� o tym dobitniej, ni� symbol z�otego ko�a z�batego na ko�nierzu.
- Mamy k�opoty na polu Taekenga IV - powiedzia� kr�tko Semenow. - Wydaje si�, �e skoczon�g spotka� si� z kombajnem i wy��czy� go z akcji. Chc�, aby� -tam polecia� natychmiast.
- Zaczekaj na mnie! - wykrzykn�� niewielki m�czyzna i zacz�� torowa� sobie �okciami drog� przez t�um, �piesz�c w �lad za Janem.
By� to Chun Taekeng. G�owa Rodziny Taekeng. Chocia� stary, pomarszczony i �ysy, znany by� z tego, �e niezwykle �atwo wpada� w z�o��. Tak by�o i tym razem. M�czyzn, kt�rzy nie do�� szybko schodzili mu z drogi, kopa� po kostkach lub odpycha� bezceremonialnie na bok. Jan nie zwolni� jednak i Chun musia� biec, aby dotrzyma� mu kroku. Dysza� przy tym i sapa� jak stara lokomotywa.
Kopter konserwacyjny sta� tu� przed magazynem maszyn. Natychmiast, gdy Chun wdrapa� si� do �rodka, Jan odpali� turbiny i ustawi� skok �mig�a.
- Powinni�my zabi� te przekl�te skoczonogi a� do ostatniej sztuki - wysapa�, gdy ju� usadowi� si� na fotelu obok Kulozika.
Jan nie sili� si� nawet na odpowied�. Wiedzia� doskonale, �e wysuni�ta przed chwil� propozycja by�a nie do przyj�cia. Zignorowa� Chuna, kt�ry mamrota� co� do siebie ze z�o�ci�, a sam, po wzniesieniu si� na odpowiedni� wysoko��, otworzy� szeroko przepustnic�. Chcia� dosta� si� na miejsce tak szybko, jak to by�o mo�liwe. Skoczonogi potrafi� by� niebezpieczne, je�eli nie obchodzi si� z nimi umiej�tnie. Wi�kszo�� farmer�w wiedzia�a o nich bardzo niewiele.
Przesuwaj�cy si� pod nimi krajobraz przypomina� faluj�cy, ��to-zielony koc. �niwa by�y ju� na uko�czeniu. Prawie ca�e zbo�e zosta�o z��te, a unosz�ce si� w g�r� s�upy pary wskazywa�y miejsca, gdzie jeszcze pracowa�y kombajny. Jedynie niebo pozostawa�o niezmiennie ogromn� czasz� nieprawdopodobnej, jednostajnej szaro�ci, kt�ra rozci�ga�a si� nad horyzontem.
"S�o�ce zasz�o cztery lata temu" - pomy�la� Jan. Cztery d�ugie, jednostajne lata. Ludzie tutaj wydawali si� tego nie zauwa�a�, lecz dla niego ten nieprzygn�biaj�cy, niezmienny p�zmierzch by� rzecz�, kt�rej czasami nie potrafi� ju� znie��. W�wczas si�ga� po pigu�ki.
- Tam, pod nami! - wykrzykn�� nagle Chun Taekeng, wskazuj�c na co� ko�cistym palcem. - L�duj tutaj.
Jan ponownie zignorowa� starca. B�yszcz�cy z�otem kad�ub kombajnu znajdowa� si� tu� pod nimi, skryty w po�owie przez ogromne cielsko skoczonoga. Jan dostrzeg�, �e by�a to du�a sztuka. Jakie� sze��, siedem ton.
Zazwyczaj jedynie mniejsze okazy zapuszcza�y si� w okolice farm.
Unieruchomiony kombajn otacza�y ci�ar�wki i pojazdy g�sienicowe, a chmury py�u wskazywa�y, i� nadci�ga�o ich jeszcze wi�cej. Jan kr��y� powoli nad miejscem wypadku, wywo�uj�c przez radio najwi�kszy kopter podno�nikowy na planecie, zwany popularnie Wielkim Hakiem.
Kiedy, nie zwa�aj�c na protesty Chuna, wyl�dowa� wreszcie sto metr�w od uszkodzonego kombajnu, ma�y cz�owieczek urz�dzi� mu prawdziwe piek�o. Jan pozosta� kompletnie niewzruszony, wiedzia� bowiem, �e gniewu staruszka powinni obawia� si� jedynie cz�onkowie Rodziny Taekeng.
Dooko�a kombajnu zgromadzi� si� ju� podekscytowany t�um, gestykuluj�cy i rozprawiaj�cy o czym� z o�ywieniem. Niekt�re kobiety mia�y w swoich wiadrach butelki sch�odzonego piwa i nape�nia�y w�a�nie szklanki. Panowa�a atmosfera karnawa�u, z rado�ci� witano kr�tk� odmian� w monotonnym, pracowitym �yciu. Rozentuzjazmowany t�um z uwag� przygl�da� si� m�odemu m�czy�nie, kt�ry przytkn�� p�on�c� pochodni� do zwisaj�cego z boku maszyny br�zowego mi�sa. Pod wp�ywem p�omienia skoczon�g zadr�a�. Wkr�tce w powietrzu rozszed� si� przykry zapach palonego mi�sa.
- Rzu� t� pochodni� i wyno� si� st�d - poleci� spokojnie Jan.
M�czyzna otworzy� g�upkowato usta i spojrza� na Jana, ale nie odrzuci� pochodni ani nie wykona� najmniejszego ruchu. Sprawia� wra�enie op�nionego w rozwoju. Rodzina Taekeng�w by�a bardzo liczna i krzy�owa�a si� pomi�dzy sob�.
- Chun - wykrzykn�� Jan w stron� nadchodz�cej w�a�nie G�owy Rodziny. - Zr�b co� z tym g�upcem, zanim zaczn� si� k�opoty.
Chun pisn�� co� z w�ciek�o�ci�, popieraj�c s�owa silnym kopniakiem. M�czyzna z pochodni� uciek�. Jan, przygl�daj�c si� tej scenie, wyj�� zza pasa par� ci�kich, roboczych r�kawic.
- B�d� potrzebowa� pomocy - powiedzia�. - Przynie�cie r�czniki i pom�cie mi podnie�� brzegi tego stwora. Nie dotykajcie jednak od spodu. Wydziela kwas, kt�ry wypali�by w was dziury na wylot.
Z wysi�kiem podnie�li skraj zwisaj�cego nieruchomo zwierz�cia. Jan ostro�nie przyjrza� mu si� od do�u. Mi�so by�o bia�e i napi�te, wilgotne od kwasu. Dostrzeg� jedn� z wielu wypustek skokowych o rozmiarach ludzkiej nogi. Gdy poci�gn�� za ni�, drgn�a i schowa�a si� w pochwie mi�niowej. Mechanik nie ust�powa� jednak i ci�gn�� dalej. Wkr�tce wysun�a si� na tyle, �e mo�na by�o wyra�nie dostrzec kierunek zgi�cia niezgrabnego kolana. Zwolnion� wypustka wolno powr�ci�a do pozycji spoczynkowej...
- W porz�dku, mo�ecie pu�ci� - cofn�� si� i narysowa� na piasku d�ug� lini�. Spojrza� na ni� krytycznie i odwr�ci� si�. - Zabierzcie st�d te ci�ar�wki - poleci�. - Odsu�cie je co najmniej do koptera. Gdyby ta rzecz skoczy�a, wyl�dowa�aby dok�adnie na nich. A po tym bezmy�lnym przypaleniu co� takiego mo�e si� zdarzy�.
Zapad�a chwila konsternacji, lecz min�a szybko, gdy Chun powt�rzy� rozkaz z ca�� moc� swego starczego autorytetu. T�um rozpierzchn�� si�. Jan star� z r�kawic �lady �luzu i wspi�� si� na szczyt kombajnu. Nagle uwag� wszystkich przyku� niski, g�uchy d�wi�k, zwiastuj�cy przybycie Wielkiego Haka. Olbrzymi kopter zawis� nieruchomo tu� nad uszkodzon� maszyn�.
Jan wyj�� z kieszeni bluzy radio i wyda� kilka kr�tkich rozkaz�w. W masywnym kad�ubie otworzy�a si� kwadratowa klapa i na stalowej linie zacz�a opada� belka podno�nikowa. Wywo�ane obrotem pot�nych rotor�w strumienie powietrza uderza�y prosto w Jana, kt�ry mocowa� belk� przy pomocy du�ych hak�w do boku skoczonoga. Nawet je�eli stw�r czu� przebijaj�ce jego cia�o ostrza, nie da�o si� tego zauwa�y�. Kiedy wszystkie haki zosta�y ju� zamocowane, Jan machn�� r�k� i kopter zacz�� si� wolno unosi�.
Kieruj�c si� wkaz�wkami Jana, pilot zacz�� wolno nawija� lin�. W miar� zag��biania si� ostrzy, cia�em skoczonoga zacz�y wstrz�sa� niekontrolowane spazmy. By� to najniebezpieczniejszy moment ca�ej operacji. Gdyby stw�r skoczy� w�a�nie teraz, z pewno�ci� �ci�gn��by kopter na ziemi�.
Lecz ju� po chwili ca�y blok zacz�� si� podnosi� wy�ej, a� w ko�cu �ciana bia�ego, wilgotnego mi�sa uniesiona zosta�a na dobre dwa metry w powietrze. Jan ponownie da� znak i Wielki Hak powoli odp�yn�� w bok, zsuwaj�c bezw�adnego w tej chwili stwora na ziemi�. Ca�a operacja przypomina�a wywracanie na drug� stron� le��cego koca. Skoczon�g �agodnie i bez wi�kszych k�opot�w da� si� odwin�� na drug� stron�, a� w ko�cu le�a� rozci�gni�ty na grzbiecie, eksponuj�c wewn�trzn� powierzchni� swego cia�a.
Jednak w chwil� p�niej g�adka powierzchnia pokry�a si� lasem bladych wypustek, kt�re jednocze�nie wystrzeli�y w powietrze. Trwa�y wyprostowane przez kilka sekund, a potem zwiotcza�y i opad�y.
- Jest teraz bezbronny - powiedzia� Jan. - Nie mo�e si� sam odwr�ci�.
- Wi�c teraz go zabijemy - u�miechn�� si� z satysfakcj� Chun.
Jan postara� si� odpowiedzie� spokojnie.
- Nie, nie zabijemy. Nie chcesz chyba na swoim polu siedmiu ton gnij�cego mi�sa? Na razie zostawimy to tutaj. Kombajn jest najwa�niejszy.
Jan wezwa� Wielkiego Haka do l�dowania i wsp�lnymi si�ami odczepili skoczonoga od belki podno�nikowej.
W kopterze znajdowa�a si� torba w�glanu sodowego, na wypadek takich w�a�nie spotka� z mieszka�cami pustyni. Jan ponownie wspi�� si� na szczyt kombajnu i cisn�� par� gar�ci proszku w ka�u�� kwasu. Na zewn�trz nie by�o wida� wi�kszych zniszcze�, lecz k�opoty mog�y si� zacz��, je�eli okaza�oby si�, i� kwas przedosta� si� do silnika. Nale�a�o natychmiast zdj�� p�yt� os�onow�. Kulozik dostrzeg� tak�e, �e kilka k� zamachowych zosta�o wyrwanych, a jedna g�sienica spad�a z k� prowadz�cych. Zapowiada�a si� ci�ka praca.
Mechanik odsun�� kombajn o dwa metry od le��cego stwora, wykorzystuj�c cztery ci�ar�wki i nap�d jednej g�sienicy kombajnu. Nast�pnie, pod krytycznym okiem Chun Taekenga, ponownie wezwa� Wielkiego Haka i manewruj�c ostro�nie belk� podno�nikow�, przewr�cili skoczonoga grzbietem do g�ry.
- Zostaw t� besti� tutaj! Zabij j� i zakop! Za chwil� mo�e skoczy� jeszcze raz i pozabija� nas wszystkich!
- Nie zrobi tego - odpar� spokojnie Jan. - Mo�e si� porusza� w jednym tylko kierunku, a sam widzia�e�, w kt�r� stron� wyprostowa�y si� wszystkie nogi. Ustawi�em go tak, �e je�eli skoczy, upadnie prosto na pustyni�.
- Nie mo�esz by� tego absolutnie pewien...
- Mog�. I mog� ci te� powiedzie�, �e potrafi� nakierowa� tego stwora tak dok�adnie, jakbym mierzy� z karabinu. Gdy skoczy, zniknie nam z oczu.
Jakby na potwierdzenie tych s��w skoczon�g oderwa� si� od ziemi. Kompleks chemicznych wyzwalaczy zareagowa� prawid�owo. Kiedy wszystkie wypustki stwora r�wnocze�nie uderzy�y o ziemi�, nast�pi� nag�y wstrz�s. Kilka kobiet krzykn�o, a Chun Taekeng g�o�no sapn�� i odsun�� si� do ty�u.
Olbrzymie cielsko wzbi�o si� w powietrze, przeskoczy�o s�upy czujnik�w sensorowych p�otu i po opuszczeniu pola z �omotem wyl�dowa�o na piasku. W niebo wzbi�y si� chmury szarego p�ynu.
Jan wyj�� z koptera skrzynk� z narz�dziami i zadowolony, przyst�pi� do naprawy. Jednak, gdy j� zako�czy� jego my�li natychmiast wr�ci�y ku statkom. Cho� by� ju� zm�czony bezustannymi rozwa�aniami i rozmowami, nie m�g� o nich zapomnie�.
Nikt nie m�g�.
Rozdzia� 2
- Nie chce rozmawia� o statkach - powiedzia�a podniesionym tonem El�bieta Mahrowa. - To jedyny temat, na jaki wszyscy teraz rozprawiaj�.
Siedzia�a na �awce sztywno, w spos�b przyj�ty w miejscach publicznych, jednocze�nie przyciskaj�c udo do nogi Jana. Poprzez gruby materia� sukienki i w�asny kombinezon wyra�nie czu� ciep�o jej promieniuj�cego cia�a. D�onie zacisn�� tak mocno, �e �ci�gna na nadgarstkach wyst�pi�y niczym postronki. Siedzia� przy niej tak blisko, jak tylko by�o to mo�liwe tutaj, na tej planecie. K�tem oka spogl�da� na g�adk�, opalon� sk�r� ramion, na d�onie, opadaj�ce a� na plecy czarne w�osy, na delikatny zarys jej piersi...
- Statki s� niezwykle wa�ne - powiedzia�, z trudem odwracaj�c od niej wzrok. - S� ju� sp�nione o sze�� tygodni. Dzi� wieczorem b�dziemy musieli co� postanowi�. Czy prosi�a� ponownie Hradil o pozwolenie na nasz �lub?
- Tak - El�bieta odwr�ci�a si� i uj�a jego d�onie, mimo �e przechodz�cy obok ludzie z �atwo�ci� mogli to zauwa�y�. - Nawet nie chcia�a mnie s�ucha�. Mog� po�lubi� jedynie kogo�, kto jest cz�onkiem Rodziny Seme-now lub nie po�lubi� nikogo. Takie jest prawo.
- Prawo! - parskn��, uwalniaj�c d�onie i odsuwaj�c si� od niej, jakby oparzony jej dotykiem. - To nie prawo, a zwyczaj, g�upi zwyczaj. Zwyk�y wie�niaczy przes�d. Na planecie wie�niak�w, kr�c�cej si� dooko�a b��kit-no-bia�ej gwiazdy, kt�ra z Ziemi nie jest nawet widoczna! Na Ziemi m�g�bym si� o�eni�, m�g�bym mie� rodzin�.
- Ale nie jeste� na Ziemi - powiedzia�a tak cicho, �e do jego uszu dotar� ledwie zrozumia�y szept.
Nagle z�o�� go opu�ci�a, ust�puj�c miejsca przygn�bieniu. Tak, nie znajdowa� si� na Ziemi i nigdy na Ziemi� nie powr�ci. Dokona swego �ycia tutaj, musi wi�c si� przystosowa� i spr�bowa� przestrzega� panuj�cych tu regu�. Nie mo�e ich po prostu �ama�. Chocia� mrok trwa� tutaj przez cztery piekielnie d�u��ce si� lata, ludzie wci�� jeszcze mierzyli czas rytmem oddalonej o lata �wietlne macierzystej planety. Jan spojrza� na zegarek i wsta�.
- Zgromadzenie trwa ju� od przesz�o dwu godzin i najprawdopodobniej rozprawiaj� w k�ko o tym samym. Musz� ju� by� zm�czeni.
- Co chcesz zrobi�? - zapyta�a cicho dziewczyna.
- Tylko to, co konieczne. Decyzja nie mo�e by� odk�adana w niesko�czono��.
�agodnym ruchem po�o�y�a mu d�o� na ramieniu i u�cisn�a lekko.
- �ycz� ci zatem szcz�cia.
- Moje szcz�cie sko�czy�o si�, gdy przywieziono mnie tutaj na do�ywotni kontrakt.
Nie mog�a p�j�� razem z nim, poniewa� w Zgromadzeniu uczestniczy�y jedynie G�owy Rodzin i wy�si przedstawiciele s�u�b technicznych. Jan, jako G��wny Konserwator, mia� tam sta�e miejsce.
Wewn�trzne drzwi prowadz�ce do kopu�y by�y zamkni�te, musia� wi�c g�o�no zastuka� i czeka�, nim mu otworzono. Stoj�cy w progu Kapitan Proktor Ritterspach spojrza� na� podejrzliwie.
- Sp�ni�e� si�.
- Zamknij si�, Hein i otw�rz te drzwi. - Jan mia� niewiele szacunku dla ludzi pokroju Kapitana Proktora, nieustannie schlebiaj�cych zwierzchnikom, a gn�bi�cych tych, kt�rzy nie dor�wnywali im stopniem.
Zgromadzenie by�o niezwykle chaotyczne. Jak si� mo�na by�o spodziewa�. Przewodniczy� Chun Taekeng jako starszy Senior, lecz jego bezustanne wrzaski i walenie m�otkiem w st� nie by�y w stanie ostudzi� zapa�u rozgrzanych dyskutant�w. W powietrzu krzy�owa�y si� obelgi i s�owa pe�ne gorzkich wyrzut�w, ale jak do tej pory nie zaproponowano niczego konkretnego. Bez przerwy rozstrz�sano jeden problem, o kt�rym m�wi�o si� ju� od miesi�cy. Nadszed� czas.
Jan podni�s� d�o� i ruszy� do przodu, a� w ko�cu zatrzyma� si� tu� przed niepozorn� postaci� przewodnicz�cego. Chun usi�owa� zby� go niecierpliwym ruchem d�oni, lecz on sta� nieporuszenie.
- Wracaj na swoje miejsce. To rozkaz.
- Chc� przem�wi�. Ucisz ich.
Szmer g�os�w zacz�� nagle cichn��. Chun jeszcze raz uderzy� m�otkiem w st� i zapad�a cisza.
- B�dzie przemawia� G��wny Konserwator - wykrzykn��, odrzucaj�c z obrzydzeniem m�otek. Jan odwr�ci� si� twarz� w stron� zebranych.
- Chc� przypomnie� wam kilka fakt�w, o kt�rych wiecie wszyscy. Po pierwsze - statki s� op�nione ju� o sze�� tygodni. Nigdy jeszcze nie by�o tak wielkiego sp�nienia. Jak dotychczas najwi�ksze wynosi�o cztery dni. Tymczasem my wykorzystali�my ju� czas oczekiwania. Je�eli zostaniemy tu d�u�ej, sp�oniemy. Rano musimy zarzuci� wszystkie prace i rozpocz�� przygotowania do ewakuacji.
- Lecz cz�� zbior�w jest jeszcze na polach... - wykrzykn�� kto� z g��bi sali.
- A wi�c musimy je zostawi�. Jeste�my ju� bardzo sp�nieni. Pyta�em o to naszego Koordynatora, Ivana Semenowa.
- A co z ziarnem w silosach?
Jan zignorowa� to pytanie. Na wszystko przyjdzie w�a�ciwa pora.
- A wi�c, Semenow?
Siwa g�owa Koordynatora sk�oni�a si� z widocznym wahaniem.
- Tak, musimy ju� rusza�, by zmie�ci� si� w planie.
- No w�a�nie. Statki s� op�nione, a je�eli b�dziemy czeka� jeszcze d�u�ej, to zginiemy wszyscy. Musimy rozpocz�� nasz� podr� na po�udnie, maj�c jedynie nadziej�, �e statki b�d� tam na nas czeka�. To wszystko, co mo�emy zrobi�. Ziarno zabierzemy ze sob�.
Zapad�a pe�na zdumienia cisza. Kto� roze�mia� si� g�o�no, lecz szybko zamilk�. By� to nowy pomys�, a nowe pomys�y przyjmowano tutaj nadzwyczaj niech�tnie.
- To niemo�liwe - powiedzia�a w ko�cu Hradil, a wiele g��w skin�o z milcz�c� aprobat�.
Jan spojrza� na kanciast� twarz i w�skie wargi rzeczniczki Rodziny El�biety. Po chwili przem�wi� znowu, staraj�c si�, by nienawi��, jak� czu� do tej kobiety, nie znalaz�a odzwierciedlenia w tonie jego g�osu:
- Mo�liwe. Jeste� ju� star� kobiet�, kt�ra nie zna si� na tego typu sprawach. To ja pozostaj� w s�u�bie nauki i m�wi� ci, �e mo�emy tego dokona�. Wszystko obliczy�em. Je�eli podczas podr�y ograniczymy przestrze� mieszkaln�, mo�emy zabra� ze sob� jedn� pi�t� ziarna. Gdy przyb�dziemy na miejsce, mo�emy opr�ni� wagony i odes�a� je. Puste wagony b�d� w stanie przewie�� dalsze dwie pi�te ziarna. Reszta sp�onie - lecz uratujemy blisko dwie trzecie zbior�w. Kiedy przyb�d� statki, musz� zabra� �ywno��. Je�eli nie, ludzie b�d� przymiera� g�odem. Musimy to dla nich zrobi�.
Przey wt�rze w�ciek�ych uderze� m�otka ze wszystkich stron rozleg�y si� pe�ne oburzenia okrzyki. Jan odwr�ci� si� plecami. Wiedzia�, i� ludzie musz� wyrzuci� z siebie ca�� z�o��. Byli konserwatywnymi, upartymi wie�niakami, nie dostrzegaj�cymi tego, co nowe. Gdy si� uspokoj�, b�dzie m�g� do nich przem�wi�. Na razie odwr�ci� si� i spojrza� na wielk� map� planety, b�d�c� jedyn� dekoracj� olbrzymiego holu.
Za�oga statku zwiadowczego, kt�ra dokona�a odkrycia nazwa�a j� Halvmork. "�wiat wiecznego mroku". Oficjalna nazwa w katalogach brzmia�a: Beta Aurigae III. By�a to trzecia i jedyna zdatna do zamieszkania planeta spo�r�d sze�ciu �wiat�w, kr���cych dooko�a w�ciekle gor�cej, bia�oniebieskiej gwiazdy. A raczej prawie zdatna.
Planeta ta by�a anomali�, czym� niezwykle interesuj�cym dla astronom�w. Posiada�a odchylenie osiowe, kt�re wprawia�o naukowc�w w eufori�, lecz kt�re jednocze�nie by�o niezwykle uci��liwe dla zamieszkuj�cych j� ludzi. Owe odchylenie - wielko�ci czterdziestu jeden stopni - i d�uga, sp�aszczona elipsa orbity, powodowa�y niezwykle osobliw� sytuacj�. Odchylenie osiowe Ziemi wynosi�o zaledwie par� stopni, a i to ju� wystarczy�o, by powodowa� szybkie i bezustanne zmiany p�r roku.
Zima i lato trwa�y tutaj cztery ziemskie lata. Przez ten czas na biegunie zimowym, odwr�conym od s�o�ca, panowa�y ciemno�ci. Ko�czy�y si� nagle, gdy planeta obraca�a si�, a biegun zimowy stawa� si� biegunem letnim. R�nice klimatyczne towarzysz�ce temu zjawisku by�y niezwykle drastyczne, poniewa� teraz to ten obszar wystawiony by� na pal�ce promienie s�o�ca.
Pomi�dzy obydwoma biegunami, od 40 stopni na p�noc do 40 stopni na po�udnie trwa�o nieustannie, pe�ne piekielnego �aru lato. Temperatura na r�wniku cz�sto przekracza�a 200 stopni. Na biegunie zimowym utrzymywa�a si� na sta�ym poziomie 30 stopni, wyst�powa� nawet niekiedy przymrozek.
Przy tak ekstremalnych warunkach na ca�ej planecie by�o tylko jedno miejsce, w kt�rym �y�o si� w miar� bezpiecznie: strefa mroku, czyli w�ski pas dooko�a bieguna zimowego. Tutaj ludzie mogli sia� i uprawia� zmutowane zbo�e, wystarczaj�ce do wy�ywienia p� tuzina przeludnionych planet. Atomowe odsalarnie zapewnia�y �wie�� wod�, przetwarzaj�c jednocze�nie sk�adniki chemiczne m�rz w nawozy.
Uprawy nie by�y niczym zagro�one, poniewa� �ycie na planecie opiera�o si� na komponentach miedzi, a nie w�gla. To, co by�o po�ywieniem dla jednych, dla drugich stanowi�o �mierteln� trucizn�.
Osadnictwo, oparte na podstawach ziemskiej ekonomii, mog�o si� wi�c rozwija� bez wi�kszych przeszk�d. Po dok�adnym przeanalizowaniu okaza�o si�, i� planeta jest w stanie produkowa� spore ilo�ci �ywno�ci, kt�ra mo�e by� tanio eksportowana do najbli�szych, zamieszka�ych �wiat�w, a ca�a operacja przynosi ca�kiem niez�y doch�d. Nasuwa�o si� jednak jedno, za to zasadnicze pytanie. W jaki spos�b co cztery lata przemieszcza� farmer�w wraz ze sprz�tem od strefy do strefy, na odleg�o�� prawie dwudziestu siedmiu tysi�cy kilometr�w?
Wi�kszo�� propozycji i plan�w po przedyskutowaniu znikn�a na zawsze w przepastnych wn�trzach kartotek. Kilka pomys��w by�o jednak dosy� interesuj�cych. Najprostszy, lecz zarazem najbardziej kosztowny, zak�ada� utworzenie w obu strefach mroku sta�ych, w pe�ni wyposa�onych do �ycia obszar�w pracy. I chocia� same koszty budowy urz�dze� i pomieszcze� nie by�y nadmiernie wysokie, to jednak my�l o ludziach sp�dzaj�cych bezczynnie cztery lata w dziewi�ciu klimatyzowanych budynkach by�a zupe�nie nie do przyj�cia. Nie tego wymagano od ludzi, kt�rzy ka�d� chwil� po�wi�ca� mieli pracy.
Rozwa�ano te� transport drog� morsk� - Halvm�rk by�a w wi�kszo�ci planet� oceaniczn�, za wyj�tkiem dw�ch kontynent�w oko�obiegunowych i paru �a�cuch�w wysepek. Lecz to oznacza�oby z kolei transport ludzi drog� l�dow� do ocean�w, a potem u�ycie olbrzymich, kosztownych okr�t�w, kt�re musia�yby stawi� czo�a w�ciek�ym, tropikalnym sztormom. O okr�ty trzeba by by�o poza tym pieczo�owicie dba�, u�ywaj�c ich zaledwie raz na cztery i p� roku. To tak�e wydawa�o si� nie do pomy�lenia. Czy istnia�o zatem jakiekolwiek inne, sensowne rozwi�zanie?
Istnia�o. In�ynierowie mieli ju� wystarczaj�ce do�wiadczenie w przystosowywaniu planet do potrzeb cz�owieka. Potrafili oczy�ci� zatrut� atmosfer�, stopi� bieguny lodowe i och�odzi� tropiki, czy zamieni� pustyni� w u-prawne pola. Potrafili nawet podnie�� masyw l�dowy w miejscu, gdzie by�o to potrzebne, a zatopi� w innym.
Te ostatnie zmiany powodowane by�y umieszczonymi w odpowiednich miejscach bombami grawitronicznymi. Ka�da z nich mia�a rozmiary niewielkiego budynku i musia�a by� precyzyjnie umieszczona w specjalnie do tego celu dr��onych jaskiniach. Spos�b, w jaki przeprowadzano takie operacje, by� sekretem korporacji, kt�re budowa�y takie bomby - jednak rezultat�w nie da�o si� utrzyma� w tajemnicy.
U�ycie bomby grawitronicznej powodowa�o nag�y wzrost aktywno�ci sejsmicznej. Skorupa planety mog�a by� w ten spos�b rozszczepiona, co z kolei wywo�ywa�o erupcje wulkaniczne i ruchy tektoniczne.
Bomby grawitroniczne zdetonowane na Halvm�rk wyd�wign�y z morskich g��bin �a�cuch wulkan�w pluj�cych ogniem i law�, kt�ra po ostygni�ciu zakrzep�a w �a�cuch skalistych wysepek. Zanim aktywno�� wulkaniczna zamar�a zupe�nie, wysepki utworzy�y pomost l�dowy, ��cz�cy oba kontynenty oko�obiegunowe. Obni�enie najwy�szych szczyt�w g�rskich okaza�o si� ju� stosunkowo proste - tym razem u�yto do tego celu zwyk�ych bomb wodorowych. Jeszcze prostszym zadaniem by�o wyr�wnanie ca�ej powierzchni, by uzyska� solidn�, kamienn� groble, tworz�c� drog� d�ugo�ci dwudziestu siedmiu tysi�cy kilometr�w.
Osadzani si�� na Halvm�rk farmerzy byli wi�c z konieczno�ci spo�eczno�ci� na wp� tylko osiad��. Przez cztery lata wykonywali sw� prac� obsiewaj�c pola i magazynuj�c zbiory w oczekiwaniu na przybycie statk�w. Chwila ta by�a najd�u�ej wyczekiwanym, najbardziej podniecaj�cym i wa�nym wydarzeniem w ca�ym cyklu ich szarej egzystencji. Gdy statki sygnalizowa�y swoje przybycie, ko�czono wszystkie prace. Nie zebrane jeszcze plony pozosta�y na polu: rozpoczyna�a si� fiesta, gdy� statki przywozi�y to wszystko, co niezb�dne do �ycia na tej z gruntu niego�cinnej planecie. R�wnie� �wie�e nasiona, poniewa� zmutowane formy by�y bardzo niestabilne, a farmerzy nie byli naukowcami, kt�rzy potrafiliby kontrolowa� krzy�owanie si� odmian.
W �adowniach by�y ubrania i cz�ci maszyn, nowe materia�y radioaktywne do silnik�w atomowych i tysi�ce innych rzeczy, niezb�dnych do przetrwania na pozbawionej jakiegokolwiek przemys�u planecie. Statki pozostawa�y jedynie przez czas, kt�ry pozwala� na wy�adowanie przywiezionych towar�w i nape�nienie �adowni ziarnem. Potem odlatywa�y, a wraz z tym ko�czy�o si� �wi�to. Wszystkie ma��e�stwa zosta�y ju� do tego czasu zawarte, poniewa� by�a to jedyna, dozwolona pora na pobieranie si�. Uroczysto�ci dobiega�y ko�ca, a ca�y zapas likieru po�piesznie wypijano.
Rozpoczyna�a si� wielka podr�.
W�drowali niczym Cyganie. Jedynymi sta�ymi obiektami w strefie by�y hangary dla ci�kiego sprz�tu i pot�ne silosy zbo�owe. Po otwarciu wszystkich przegr�d wtaczano tam koptery i kombajny zbo�owe, rozsiewniki i pozosta�e maszyny przeznaczone do prac w polu. Powleczone ochronn� pow�ok� smaru silikonowego i opatulone brezentem, przez cztery lata oczekiwa�y kolejnej zmiany klimatu i powrotu farmer�w.
Ca�� reszt� zabierano ze sob�. Wszystkie kopu�y by�y rozhermetyzowane i pakowane. Wy�ania�y si� wtedy spod nich d�ugie, stoj�ce na masywnych ko�ach pomieszczenia mieszkalne. Kobiety magazynowa�y zapasy na d�ugie miesi�ce podr�y, bito owce i byd�o, lod�wki zape�niano mi�sem.
Zabierano ze sob� jedynie kilka sztuk kurcz�t i ciel�t - po dotarciu na nowe miejsce stada by�y odtwarzane przy wykorzystaniu bank�w spermy.
Gdy wszystko by�o ju� przygotowane, traktory i ci�gniki - zanim spoczn� zabezpieczone w hangarach - formowa�y z jednostek mieszkalnych d�ugie karawany, istne' poci�gi na ko�ach. Zespo�y silnikowe, po czterech latach pracy jako elektrownie atomowe, ponownie przystosowywano do ruchu i montowano z przodu ka�dego poci�gu jako g��wn� jednostk� nap�dow�. Okna uszczelniano i w��czano klimatyzacj�, kt�ra dzia�a�a nieprzerwanie, dop�ki poci�gi nie dociera�y na miejsce. Na r�wniku temperatura przekracza�a 200 stopni, a poniewa� obr�t dobowy Halvm�rk trwa� jedynie osiemna�cie godzin, noce by�y kr�tkie. Zbyt kr�tkie, by mog�y nast�pi� jakie� znacz�ce spadki temperatury.
- To by�o pytanie do ciebie, Janie Kulozik. Prosz� o odpowied�, to rozkaz! - po wielu godzinach nieustannego wrzasku g�os Chuna Taekenga zaczyna� si� za�amywa�.
Jan odwr�ci� si� do t�umu. Ignorowa� wywrzaskiwane pod swoim adresem pytania, dop�ki nie ucich� powszechny gwar.
- Pos�uchajcie mnie wszyscy - powiedzia�. - Obliczy�em wszystko i zaraz podam wam niezb�dne dane. Lecz zanim to zrobi�, musicie si� na co� zdecydowa� - zabieramy zbo�e, czy te� nie. Ale zanim o tym postanowicie, pami�tajcie o dw�ch sprawach. Gdy przyb�d� statki, a my nie dostarczymy zbo�a, miliony ludzi b�d� cierpia�y g��d. Tysi�ce, by� mo�e nawet setki tysi�cy umr�, a ich �mier� obci��y nasze sumienia. Je�eli statki nie przyb�d�, my zginiemy tak�e. Nasze zapasy s� ju� na wyczerpaniu, nie mamy cz�ci zapasowych do maszyn, a dwa z naszych ci�gnik�w trac� moc wyj�ciow�. B�dziemy mogli przetrwa� jeszcze kilka lat, ale to wszystko. Rozwa�cie to, prosz� i zadecydujcie.
- Panie Przewodnicz�cy, prosz� o g�os.
Gdy Hardil wsta�a, Jan instynktownie przeczu�, i� b�dzie to d�uga batalia. Ta stara kobieta, rzecznik Rodziny Mahrowa, reprezentowa�a ca�� pot�g� oporu przeciwko jakimkolwiek zmianom. By�a przebieg�a, lecz jednocze�nie posiada�a typowy umys� wie�niaka. To, co by�o stare - by�o dobre, to co nowe bez wyj�tku z�e. Uwa�a�a, �e wszelkie zmiany pogarsza�y jedynie istniej�cy stan rzeczy.
Rzecznicy innych rodzin s�uchali jej zawsze z respektem, poniewa� najlepiej wyra�a�a ich g��boko zakorzenione obawy przed jakimikolwiek nowo�ciami.
- Wys�ucha�am tego, co przed chwil� powiedzia� nam ten oto m�ody cz�owiek. Ceni� jego opini�, chocia� nie jest rzecznikiem, ani nawet cz�onkiem �adnej z naszych Rodzin.
"Dobrze powiedziane" - pomy�la� Jan.
Otwarte podwa�anie jego wiarygodno�ci ju� w pierwszych s�owach brzmia�o jak przygotowanie do ostatecznej rozprawy z wszelkimi rzeczowymi argumentami.
- Jednak pomimo tego - kontynuowa�a - musimy rozwa�y� zasadno�� wyra�anych przez niego s��w. To, co powiedzia�, jest prawd�. To jedyne wyj�cie. Musimy zabra� ziarno. To nasz obowi�zek, jedyny sens naszej egzystencji. Wzywam was zatem, by�cie wyrazili zgod� na natychmiastowy wyjazd i na zabranie ze sob� ziarna. Proponuj� g�osowanie. Kto jest przeciwko, niech wstanie.
Zaskoczeni byli wszyscy. Po pierwsze - samym pomys�em. O sprawach podobnej wagi dyskutowano niebywale rzadko i z ogromn� niech�ci�. A teraz projekt ten poparty zosta� przez sam� Hradil, kt�rej wola niemal zawsze by�a wol� og�u. To by�o zastanawiaj�ce.
Jan nie by� zachwycony takim rozwojem wypadk�w, ale nie protestowa�. Podejrzliwo�� nie opuszcza�a go. By� pewny, i� Hradil nienawidzi�a go r�wnie mocno, jak on j�. A jednak popar�a jego pomys� i zmusi�a innych, by zrobili to samo. Mia� niejasne przeczucie, �e b�dzie musia� za to kiedy� zap�aci�... Do diab�a z tym. Najwa�niejsze, �e si� zgodzi�a.
- A wi�c, co robimy dalej? - zapyta�a Hradil, odwracaj�c si� w jego kierunku.
- Tak jak zawsze, utworzymy poci�gi. Lecz zanim to zrobimy, rzecznicy wszystkich Rodzin musz� sporz�dzi� list� rzeczy, kt�re chcemy pozostawi�. Potem przejrzymy j� wsp�lnie, a to, czego zdecydujemy si� nie bra�, umie�cimy razem z maszynami. Cz�� na pewno zniszczy ciep�o, lecz nie mamy wyboru. W ka�dym poci�gu jedynie dwa wagony u�wane b�d� jako przedzia�y mieszkalne. B�dzie t�ok, lecz musimy tak zrobi�. Wszystkie pozosta�e wagony nape�nimy ziarnem. Wed�ug moich oblicze� to jest mo�liwe. Ci�gniki b�d� musia�y pracowa� z wi�kszym obci��eniem, lecz przy zachowaniu �rodk�w ostro�no�ci dadz� sobie rad�.
- Ludziom si� to nie spodoba - powiedzia�a Hradil, a wiele os�b skin�o potakuj�co g�owami.
- Wiem, lecz jeste�cie rzecznikami Rodzin i mo�ecie sprawi�, by was s�uchali. Wasz autorytet jest niepodwa�alny we wszystkich sprawach. R�wnie� takich, jak ma��e�stwa - m�wi�c to spogl�da� znacz�co w stron� Hradil, lecz kobieta obj�tym wzrokiem patrzy�a na �cian�. - B�d�cie wi�c stanowczy. Wasza w�adza jest przecie� absolutna. Wykorzystajcie j�. Ta podr� nie b�dzie �atw� i przyjemn� przygod�. Przebywanie w silosach Southtown, dop�ki poci�gi nie powr�c� po raz drugi, tak�e mo�e okaza� si� do�� uci��liwe. Powiedzcie o tym cz�onkom rodzin. Musz� by� ostrze�eni teraz, by byli przygotowani i nie narzekali p�niej. Nie b�dziemy jecha� pi�� godzin dziennie, jak zazwyczaj, lecz co najmniej osiemna�cie. Poci�gi b�d� musia�y odby� dwa razy t� sam� drog�. Mamy na to bardzo ma�o czasu. I pozosta�a jeszcze jedna sprawa. Trzeba by�o podj�� kolejn� decyzj�, dla niego najwa�niejsz�. Mia� nadziej�, i� Lee Ciou zareaguje tak, jak si� tego spodziewa�.
- B�dzie to dla nas zupe�n� nowo�ci� - powiedzia� Jan. - Musimy wybra� kogo�, kto b�dzie za to wszystko odpowiedzialny. Kogo proponujecie?
Kolejna decyzja. Jak oni tego nienawidzili! Spogl�dali po sobie w�ciekli, �e zn�w czego� od nich wymaga. Lee Ciou wsta� i z widocznym wysi�kiem powiedzia�:
- Jan Kulozik jest najodpowiedniejsz� osob�. On jeden wie, co nale�y robi�.
Zapad�a cisza. Wszyscy analizowali propozycj�, wy�amuj�c� si� spod u�wi�conych tradycj� regu�.
- Nie! - pisn�� nagle czerwony z gniewu Chun Taekeng, nie�wiadomy, i� przez ca�y czas wali zaciekle m�otkiem w st�. - Ivan Semenow zorganizuje t� podr�. To on zawsze organizuje podr�e. Jest przecie� Koordynatorem. W taki spos�b si� to odbywa i w taki spos�b odb�dzie si� i tym razem - wykrzykuj�c to, opryskiwa� �lin� siedz�cych najbli�ej, kt�rzy ocieraj�c twarze, potakiwali z entuzjazmem g�owami.
By�o to wreszcie co�, co potrafili zrozumie�. �adnego szalonego wybiegania w przysz�o�� - lepiej pozosta� przy tym, co sta�e i pewne.
- Przesta� wali� tym m�otkiem, Taekeng, bo go wreszcie z�amiesz - sykn�a Hradil.
Przewodnicz�cy spojrza� na ni� z otwartymi ustami. Nie by�o precedensu, by kto� odezwa� si� w ten spos�b, gdy m�wi� przewodnicz�cy. M�otek zawis� w powietrzu, a Hradil zacz�a szybko m�wi�, zanim Chun by� w stanie zebra� my�li.
- Teraz du�o lepiej. Musimy my�le� o tym, co b�dzie lepsze, a nie o tym, co by�o kiedy�. Nigdy jeszcze nie robili�my tego, czego si� teraz podejmujemy i by� mo�e rzeczywi�cie potrzebowa� b�dziemy nowego organizatora. Nie m�wi�, �e na pewno. By� mo�e. Dlaczego nie zapyta�, co my�li o tym wszystkim Ivan Semenow? Czy m�g�by� si� wypowiedzie�, Ivanie?
Ogromny m�czyzna podni�s� si� powoli i rozejrza� po twarzach otaczaj�cych go technik�w. Malowa�a si� na nich jedynie dezorientacja.
- By� mo�e Jan rzeczywi�cie powinien by� brany pod uwag� w tym planie. Zmiany? Tak, one musz� by� zaplanowane. Naprawd�, nie wiem... - j�ka� si� Semenow.
- A wi�c zamknij si�, skoro nie wiesz! - wykrzykn�� Chun Taekeng i dla podkre�lenia wagi swoich s��w uderzy� m�otkiem w st�.
Semenow nie zwr�ci� jednak na niego uwagi i kontynuowa�:
- Niewiele wiem o tych zmianach, a wi�c b�d� potrzebowa� pomocy. Jan Kulozik wie o nich wszystko, to przecie� jego plan. Zorganizuj� podr� jak zawsze, lecz na Jana spadnie odpowiedzialno�� za wprowadzone zmia-ny, kt�re jednak b�d� musia�y by� przeze mnie zaaprobowane.
Jan odwr�ci� si� szybko, by nikt nie m�g� dostrzec wyrazu jego twarzy. Chocia� stara� si� tego nie okazywa�, nie czu� do tych ludzi nic, poza nienawi�ci�. Otar� usta wierzchem d�oni. Nikt nie zwraca� na niego uwagi. Wszyscy zapatrzeni byli w Hradil, kt�ra w�a�nie m�wi�a:
- Dobrze, to rozs�dny plan. Dowodzi� podr� mo�e jedynie G�owa Rodziny. Tak powinno by�. A przedstawiciel s�u�b technicznych b�dzie s�u�y� wszelk� pomoc�. Tak, wydaje mi si�, �e to dobry pomys�. Jestem za. Kto jest przeciw, niech podniesie r�k�.
Jan chcia� upiera� si� przy przyznaniu mu przyw�dztwa, wiedzia� jednak, i� w tej chwili nie osi�gn��by niczego wi�cej. Ugi�li si�, a wi�c i on b�dzie musia� ust�pi�. Przynajmniej w tej chwli. Ostatecznie, najwa�niejsz� spraw� by�o zabranie ze sob� zbo�a.
- Dobrze - powiedzia�. - Zrobimy to w taki w�a�nie spos�b. Musimy si� jednak wszyscy zgodzi�, i� od tej pory nie mo�e ju� by� �adnych sprzeciw�w. �niwa musz� zosta� zako�czone natychmiast. Z pojazd�w trzeba wy�adowa� wszystko to, co nie jest absolutnie konieczne w podr�y. Pami�tajcie, �e b�dziemy mieli o przesz�o po�ow� miejsca mniej, ni� zazwyczaj. Powiedzcie swoim ludziom, �e na wszystkie przygotowania zostanie tylko jeden dzie�. Je�eli og�osicie to w�a�nie tak, to by� mo�e uporaj� si� ze wszystkim w dwa dni. A wtedy pierwsze pojazdy musz� by� ju� puste, by mo�na by�o zacz�� za�adunek zbo�a. Czy s� jakie� pytania?
Pytania? Odpowiedzia�a mu g�ucha cisza. Czy ktokolwiek pyta porywaj�cy go w�a�nie huragan o to, z jak� pr�dko�ci� wieje?
Rozdzia� 3
- Wydaje mi si�, �e wyruszamy zbyt wcze�nie. To b��d.
Hein Ritterspach, nie patrz�c w stron� Jana, bawi� si� bezmy�lnie zamkiem atomowej armaty. Jan zatrzasn�� pokryw� reduktora pr�dko�ci i umocowa� j� na miejscu. Kabina kierowcy by�a ciasna i duszna; w powietrzu unosi� si� kwa�ny zapach potu.
- Nie, Hein. Raczej zbyt p�no - powiedzia� Jan zduszonym g�osem, zm�czony ju� ustawicznym powtarzaniem wszystkiego od pocz�tku. - Poci�gi nie pozostan� za wami daleko z ty�u, poniewa� b�d� posuwa�y si� szybciej, ni� zazwyczaj. O wiele szybciej, ni� ci si� wydaje. Dlatego w�a�nie dobrany jest podw�jny sk�ad za��g. Twoje zadanie jest bardzo odpowiedzialne, Hein. Te czo�gi b�d� jecha�y przed nami i sprawdza�y, czy droga jest w dalszym ci�gu przejezdna. Wiesz, czego mo�esz si� spodziewa�. Robi�e� to ju� niejeden raz. Teraz jednak wszystko musi przebiega� o wiele sprawniej.
- Nie b�dziemy w stanie porusza� si� tak szybko. Ludzie odm�wi�.
- A wi�c zmu� ich do tego.
- Nie mog� przecie� prosi�...
- Nie pro�, tylko rozka�!
Dni nie ko�cz�cej si�, ci�kiej pracy da�y mu si� we znaki. Oczy mia� podpuchni�te z niewyspania i by� potwornie zm�czony. Pochlebstwami, namowami, ci�g�ym popychaniem i zmuszaniem tych ludzi, by cho� raz w ci�gu ca�ego �ycia zrobili co� odmiennego. Znajdowa� si� ju� na kraw�dzi wybuchu i widok tego j�cz�cego, p�katego idioty przyprawia� go o md�o�ci. Odwr�ci� si� gwa�townie i wpakowa� palec prosto w wydatny brzuch m�czyzny.
- Jeste� �a�osny, Hein, wiesz o tym? Nikt nie potrzebuje tutaj w tej chwili Kapitana Proktora. Wszyscy s� zbyt zaj�ci i zbyt zm�czeni, by pakowa� si� w jakie� k�opoty. Naprawd� przydasz si� dopiero wtedy, gry rusz� poci�gi. Jedyne, co teraz powiniene� zrobi�, to sprawdzi� stan drogi. Przesta� wynajdywa� wi�c durne wym�wki i zabieraj si� do roboty.
- Nie wolno ci m�wi� do mnie w ten spos�b!
- Naprawd�? Twoje czo�gi i ludzie s� ju� gotowi do drogi. Sprawdzi�em ca�y sprz�t sam i wszystko jest w porz�dku. Ten czo�g ogl�dam ju� po raz trzeci i powtarzani ci, �e jest absolutnie sprawny. Ruszaj wi�c.
- Ty, ty!... - purpurowy z w�ciek�o�ci Hein zaci�� si�, nie potrafi�c znale�� w�a�ciwych s��w. Zamiast tego podni�s� w g�r� olbrzymi� pi��.
- Tak, uderz mnie. Czemu by� nie mia� spr�bowa� szcz�cia?
Szcz�ki Jana zaci�ni�te by�y tak mocno, �e musia� m�wi� przez z�by. Ramiona mu dr�a�y pod wp�ywem z trudem powstrzymywanego gniewu. Hein nie odwa�y� si� na walk�. Zaci�ni�ta pi�� opad�a, a on odwr�ci� si� i wyszed� niezgrabnie przez w�az na pancerz.
- Koniec z tob�, Kulozik! - wrzasn��, zbli�aj�c czerwon� twarz do otworu w�azu. - P�jd� do Semenowa, do Chun Taekenga. Tym razem posun��e� si� za daleko.
Jan ruszy� do przodu i zamierzy� si� pi�ci�. Hein natychmiast znikn��. Tak, rzeczywi�cie posun�� si� za daleko. Pokaza� temu �mierdzielowi, �e jest on po prostu tch�rzem. A tego Hein nigdy mu nie wybaczy. Tym bardziej, �e zrobi� to przy �wiadku. Przez ca�y czas w fotelu drugiego kierowcy siedzia� Lajos Nagy, kt�ry, cho� milcza�, z pewno�ci� nie przeoczy� niczego.
- W��cz silniki - poleci� Jan. - Nie uwa�asz, �e by�em dla niego troch� za ostry?
- Nie jest taki z�y, gdy si� go pozna bli�ej...
- By� mo�e, ale kiedy nie ma nic do roboty, staje si� nie do zniesienia.
Pracy w��czonych silnik�w towarzyszy�o wyra�ne dr�enie pod�ogi kabiny. Jan przerwa� i odwracaj�c g�ow� nas�uchiwa� przez chwil�. Czo�g wydawa� si� by� w dobrym stanie.
- Rozka� pozosta�ym, by tak�e uruchomili silniki - powiedzia�.
Zamkn�� w�az i w��czy� klimatyzacj�, a potem usadowi� si� wygodnie w fotelu kierowcy, opieraj�c stopy na peda�ach hamulc�w, a d�onie k�ad�c na kierownicy, b�d�cej jednocze�nie d�wigni� zmiany bieg�w.
- Przeka�, by reszta posuwa�a si� za mn� w stumetrowych odst�pach. Ruszamy.
Lajos zawaha� si� na moment, nim w��czy� mikrofon i wyda� polecenie. By� dobrym fachowcem, jednym z lepszych mechanik�w w ekipie.
Jan poci�gn�� kierownic� do siebie, przechylaj�c j� r�wnocze�nie w bok. Zazgrzyta� wrzucony bieg. Ci�ki czo�g drgn�� i ruszy� do przodu, chrobocz�c szerokimi g�sienicami po bazaltowej nawierzchni Drogi. Po w��czeniu kamery, na ekranie dostrzeg� reszt� pojazd�w, ustawiaj�cych si� w lini� i ruszaj�cych za nim. Jechali szybko szerok�, centraln� ulic� miasta, pozostawiaj�c za sob� grube mury magazyn�w, a� znale�li si� pomi�dzy pierwszymi, le��cymi na obrze�ach miasta farmami.
Jan kierowa� maszyn� r�cznie, dop�ki nie min�li ostatnich zabudowa�. Teraz przed nimi wi�a si� jedynie Droga. Zwi�kszy� szybko�� i prze��czy� sterowanie. Prowadzi� ich teraz gruby przew�d, po�o�ony pod nawierzchni� zakrzep�ej lawy. Czo�gi z rykiem posuwa�y si� w stron� pustyni.
P�dzili przez piaszczyste pustkowia, gdzie jedynym �ladem egzystencji cz�owieka by�a nie ko�cz�ca si� wst�ga Drogi. Z g�o�nika rozleg� si� oczekiwany g�os.
- Mam k�opoty z radiem. Spr�buj� odezwa� si� p�niej - odpowiedzia� Jan, wy��czaj�c mikrofon.
Pozosta�e czo�gi pozostawa�y na cz�stotliwo�ci bojowej, tak wi�c nie odebra�y tej wiadomo�ci. Zreszt� nie mia�o to ju� wi�kszego znaczenia. Ca�a machina puszczona zosta�a w ruch, a jemu pozostawa�o jedynie zako�czy� wszystko po swojemu.
Oddalili si� o przesz�o trzysta kilometr�w od ostatnich zabudowa�, gdy napotkali pierwsze przeszkody. Drog� tarasowa�a wysoka na dwa metry wydma naniesionego wiatrem piachu. Jan zatrzyma� kolumn�, a sam wjecha� na szczyt wzniesienia.
- Kt�re z czo�g�w wyposa�one s� w spycharki?
- Siedemnastka i dziewi�tnastka - odpar� Lajos.
- A wi�c pole� im, by uprz�tn�y ca�y ten interes. Potem dobierz sobie drugiego kierowc� i niech zostanie z tob�, dop�ki nie przyb�dzie Hein Ritterspach. Przez kilka dni z pewno�ci� b�dzie niezno�ny, wi�c staraj si� go ignorowa�. Zaraz wezw� go, by przyby� tu kopterem, a sam wr�c�.
- Mam nadziej�, �e nie b�dzie wi�kszych k�opot�w. Jan zm�czony, lecz szcz�liwy, u�miechn�� si� lekko.
- Oczywi�cie, �e b�d�. Zawsze s�. Lecz kolumna ju� wyruszy�a, a Ritterspach nie odwa�y si� jej zawr�ci�. Mo�e jedynie pcha� si� dalej. A to w tej chwili jest najwa�niejsze.
Wys�a� wiadomo��, otworzy� w�az i wyskoczy� na piasek. Czy to wyobra�nia, czy rzeczywi�cie by�o ju� cieplej? I czy nad po�udniowym horyzontem nie zrobi�o si� odrobin� ja�niej? To mo�liwe, do �witu nie pozosta�o wiele godzin. Odszed� na bok i przygl�da� si�, jak wyposa�one w masywne spycharki czo�gi zaatakowa�y wydm�.
Kiedy przeszkoda zosta�a ju� usuni�ta i kolumna pojazd�w ruszy�a w dalsz� drog�, Jan us�ysza� nad sob� szum �migie� koptera. Pojazd musia� by� w drodze ju� przed wys�aniem wiadomo�ci. Maszyna zatoczy�a ko�o i osiad�a wolno na piasku. Jan spokojnym krokiem ruszy� jej na spotkanie. Na widok wysiadaj�cych z wn�trza m�czyzn instynktownie poczu�, �e jego k�opoty dopiero si� zaczynaj�. Przem�wi� pierwszy, maj�c nadziej� na przej�cie inicjatywy:
- Ivan, co ty, do diab�a, tutaj robisz? Kto b�dzie odpowiada� za ca�o��, skoro obaj znajdujemy si� na Drodze?
Ivan Semenow z nieszcz�liw� min� g�aska� si� po brodzie. Pierwszy przem�wi� jednak Hein Ritterspach, maj�c u swego boku Proktora asystenta:
- Janie Kulozik, jeste� aresztowany. Zabieram ci� z powrotem. Zostaniesz oskar�ony o...
- Odwo�uj� si� do twego autorytetu, Semenow! - wykrzykn�� Jan, patrz�c w stron� Koordynatora. Obaj Proktorzy stali nieruchomo, trzymaj�c d�onie blisko kabur z gotow� do strza�u broni�. - Jeste� przecie� Koordynatorem, a to jest sytuacja krytyczna. Czo�gi oczyszczaj� Drog�. Hein, jako dowodz�cy, powinien jecha� teraz na czele kolumny. Mo�emy porozmawia� o jego problemach, gdy dotrzemy ju� na miejsce.
- Czo�gi mog� poczeka�, ta sprawa jest wa�niejsza! Zaatakowa�e� mnie!
M�wi�c to Hein trz�s� si� z powstrzymywanej z trudem w�ciek�o�ci. Po�o�y� d�o� na kolbie rewolweru. Jan k�tem oka obserwowa� Proktor�w, gdy przem�wi� Semenow:
- Tak, to powa�na sprawa. By� mo�e powinni�my wr�ci� do miasta i porozmawia� o tym spokojnie.
- Nie ma ju� czasu na ja�owe dyskusje! - wykrzykn�� gniewnie Jan. - Ten gruby dure� podlega moim bezpo�rednim rozkazom. K�amie, m�wi�c, �e go zaatakowa�em. Nawet go nie dotkn��em. Je�eli natychmiast nie do��czy do czo�g�w, oskar�� go o sabotowanie rozkaz�w, rozbroj� i aresztuj�.
Tego ju� Hein nie by� w stanie znie��. Nag�ym ruchem wyszarpn�� z kabury rewolwer. Tym razem Jan nie waha� si� ani chwili. Praw� d�oni� z�apa� Heina za nadgarstek, a lew� nacisn�� silnie na �okie�. Szarpn�� uzbrojon� w rewolwer r�k� do do�u, wykr�caj�c j� r�wnocze�nie za plecy Heina. M�czyzna zawy� z b�lu, a bro� upad�a na ziemi�. Jan nie rozlu�nia� chwytu. By�o to okrutne, niemniej musia� to zrobi�. Pu�ci� dopiero wtedy, gdy rozleg� si� ohydny trzask �amanej ko�ci. Cia�o Heina zwiotcza�o i grubas osun�� si� wolno na ziemi�. Jan odwr�ci� si� w stron� drugiego uzbrojonego m�czyzny.
- Dowodz� tutaj, Proktorze. Rozkazuj�, by� opatrzy� tego rannego i zabra� go do koptera. Koordynator Semenow z pewno�ci� poprze ten rozkaz.
Proktor spogl�da� na obu m�czyzn z wyra�nym niezdecydowaniem na twarzy. Zak�opotany Semenow milcza�. Le��cy na ziemi Hein j�kn�� i to dopiero wp�yn�o na podj�cie przez m�odego m�czyzn� decyzji. Wyci�gni�ta do po�owy bro� wsun�a si� do kabury i ch�opiec kl�kn�� obok rannego prze�o�onego.
- Nie powiniene� by� tego robi�, Janie - powiedzia�, kr�c�c z niezadowoleniem g�ow� Semenow. Jan uj�� go za rami� i odci�gn�� na bok.
- Sytuacja ju� wygl�da wystarczaj�co �le. Musisz mi uwierzy�, �e nie zaatakowa�em Heina pierwszy. Mam �wiadka. Jednak Hein posun�� si� za daleko. On nie jest niezast�piony. Komend� mo�e obj�� jego zast�pca, Lajos. Hein pojedzie poci�giem. Po dotarciu na po�udnie sprawi nam jeszcze niema�o k�opot�w, najwa�niejsze jednak, �e nie b�dzie m�g� zrobi� tego teraz. Musimy wyruszy� zgodnie z planem.
Semenow nic nie powiedzia�. Decyzja podj�ta zosta�a za niego i nawet tego nie �a�owa�. Wyj�� z koptera apteczk� i pom�g� opatrzy� z�aman� r�k� Heina. Podr� powrotna up�yn�a im w ca�kowitym milczeniu.
Rozdzia� 4
Jan le�a� na koi i b�d�c zbyt zm�czonym, by zasn��, raz jeszcze przebieg� wzrokiem list� czynno�ci, kt�re powinny zosta� wykonane. Od wyjazdu dzieli�y ich ju� tylko godziny. Za�adunek ziarna dobiega� ko�ca. Gdy silosy zostan� opr�nione ca�kowicie, b�dzie mo�na rozpocz�� wtaczanie do �rodka ci�kiego sprz�tu. Odpowiednio zabezpieczony i zakonserwowany, bez wi�kszego uszczerbku zniesie czteroletnie upa�y. U kresu w�dr�wki - w Southtown - czeka�y ju� na nich bli�niaczo podobne maszyny i urz�dzenia, w podobny spos�b zabezpieczone i zmagazynowane.
Z