14267

Szczegóły
Tytuł 14267
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14267 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14267 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14267 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pawe� Siedlar BRZYTW� KOCHANIE, BRZYTW� Jest bardzo lekko. Lekko i cudownie. Ogarnia mnie ogromna tolerancja i zrozumienie wszystkiego. Sprawy, o kt�rych jeszcze przed chwil� nie wiedzia�em zgo�a nic, jawi� mi si� jako zupe�nie oczywiste. Delektuj� si� tym stanem wszechwiedzy i niewyobra�alnej rado�ci, granicz�cej z eufori�. O ludziach my�l� pob�a�liwie, z �yczliw� lito�ci�. Staj� si� w�a�nie czyst� �wiadomo�ci�, pozbawion� lub prawie pozbawion� emocji. Prawie, bo oto pojawia si�, z pocz�tku nie�mia�o, lecz narastaj�ce z ka�d� chwil� wspomnienie b�lu, kt�rego, nie maj�c cia�a, nie mog� przecie� odczuwa�. Ale ono staje si�, jest, trwa, eksploduje we wn�trzu mej bezwymiarowej struktury, sprawiaj�c, �e nieprawdopodobna jasno��, kt�rej cz�stk� zaczyna�em si� stawa�, oddala si�. P�ynne, wch�aniaj�ce mnie �wiat�o przygasa, wreszcie znika ca�kiem. Wraz z nim znika tolerancja i zrozumienie. Nie trac� tylko poczucia zadziwiaj�cej lekko�ci, nieskr�powania niczym, wiedzy o wszystkim. Pozostawi�em za sob� co� wa�nego, co�, czego nie dane mi by�o uko�czy�. Co�, co kaza�o mi si� cofn��, wyrwa� z kr�gu wabi�cej mnie, niesko�czenie pi�knej �wiat�o�ci. Jest to co�, co usi�uj� sobie przypomnie� i co ma zwi�zek z b�lem. Jak silne musia�o by� to uczucie, jak wielkie cierpienie, je�li pami�� o nim trwa nawet teraz, wobec mocy porywaj�cego mnie, l�ni�cego wiru, niwecz�cego wszystko, co by�o przed nim, lecz obiecuj�cego w zamian bezpiecze�stwo, wolno��, szcz�cie w doskona�ej, sko�czonej postaci. Wracam wi�c, walcz�c z wsysaj�c� mnie nico�ci�. Jestem trze�wy i czujny. Musz� si� dowiedzie� i dowiem si�, co mnie zatrzyma�o, bo to jest jedyne, czego nie wiem. * * * � Mieli�my ci�ki dzie�. M�ody m�czyzna opieku�czo obejmuje ramieniem nieco starsz� od siebie, bardzo atrakcyjn� kobiet�. � Zrobi� ci drinka? Kobieta bez s�owa potakuj�co kiwa g�ow�. Z wdzi�czno�ci� przyjmuje szklaneczk�. Sadowi� si� na obitej sk�r� otomanie. Pij� alkohol z wyra�nym smakiem i ulg�. Napi�cie widniej�ce na ich twarzach s�abnie nieco, lecz kobieta zaczyna p�aka�. M�czyzna obejmuje j� cia�niej, staraj�c si� w�o�y� w ten gest czu�o��, tkliwo��. G�adzi jej w�osy, ca�uje twarz, usta, szyj�, piersi, lecz ona si� odsuwa. � Daj spok�j � prosi. � Nie dzi�. Nie teraz. � Jak to? Nie chcesz ju�. W�a�nie teraz? Kiedy pozbyli�my si� go i mo�emy swobodnie� Mo�emy si� nikogo nie obawia�? � Chc�, chc�. Ale dzisiaj po prostu nie mog�. Zrozum mnie � prosi, widz�c na jego twarzy z trudem maskowan� irytacj�. � To musi potrwa�. Je�li jest tak, jak m�wisz, jak wierz�, �e jest, to musisz mi da� troch� czasu na otrz��ni�cie si�, na oswojenie z sytuacj�. Przecie� wiesz�. � Wiem, wiem. Zaplanowali wszystko dok�adnie. Dopracowali ka�dy detal. Nie by�o ich zbyt wiele. Wymy�lili prosty plan, tote� nie mieli specjalnych trudno�ci z jego wykonaniem. M��, �ona i przyjaciel domu sp�dzili dzie� w wiejskiej posiad�o�ci, za�ywaj�c k�pieli i s�o�ca. Potem zjedli dobr� kolacj�. W ostatniej chwili, tu� przed odjazdem, Ewelina zaproponowa�a, by zamieni� si� samochodami. Koniecznie chcia�a pojecha� nowym wozem Petera. � Prosz�, kochanie. Dlaczego nie? � Greg zgodzi� si� bez wahania. No bo niby dlaczego mia�by si� nie zgodzi�. Znali si� od kilku dobrych lat. Peter wni�s� w ich �ycie tyle entuzjazmu i rado�ci. By� m�ody, przystojny, inteligentny, tote� pocz�tkowo Greg z pewn� nieufno�ci� traktowa� zbyt cz�st�, jak mu si� zdawa�o, obecno�� m�odzie�ca. Po pewnym czasie przywyk� do niej, zw�aszcza, �e �ona w �artach nazywa�a go zazdro�nikiem i g�uptasem, a sam Peter przedstawi� mu �liczn� studentk� architektury jako sw� narzeczon�. M�ody cz�owiek z prowincji, nieco zagubiony w �wielkim �wiecie�, �akn�� towarzystwa, a przede wszystkim oparcia. Zwierza� im si� czasem z obaw i k�opot�w, zasi�ga� rad i opinii, traktuj�c zar�wno Grega, jak i Ewelin� z nieco zabawn� rewerencj�. Daleka kuzynka Eweliny poleci�a ich uwadze m�odszego krewniaka, stawiaj�cego pierwsze kroki na �liskiej �cie�ce powa�nego biznesu. Greg zaj�� si� nim pocz�tkowo niech�tnie, mocno naciskany przez obie panie. Po pewnym czasie, widz�c post�py m�odego cz�owieka, przekona� si� do niego i zaopiekowa� nim bardziej, ni� wymaga� tego �wi�ty spok�j i interesy. Zacz�� nawet traktowa� jak przyjaciela, w czym r�nica wieku nie okaza�a si� by� prze � szkod�. Peter r�wnowa�y� j� wielkim taktem, rozs�dkiem oraz ujmuj�cym sposobem bycia. * * * Do posi�ku wypili po kieliszku lekkiego, bia�ego wina i wsiedli do woz�w. � Wiesz kochanie, ja si� chyba przesi�d� � oznajmi�a Ewelina. � Ten samoch�d jest jaki� ciasny. � Zrozum kobiet� i nie oszalej � mrukn��. � Przecie� przed chwil� bardzo ci si� podoba�. Mnie nadal si� podoba. Jak chcesz, mo�esz jecha� z Peterem naszym autem. Ja z przyjemno�ci� poprowadz� to cude�ko � uruchomi� silnik. � Dobrze, Gri, Gri � nazywa�a go tak, gdy mia�a szczeg�lne powody do zadowolenia. Czule cmokn�a w policzek. � W tej zabawce tak nisko si� siedzi. Nie polubi�abym go chyba. � �adna zabawka � za�mia� si�. � Czy wiesz, �e on ci�gnie dwie�cie osiemdziesi�t? Zabawka, ha ha. Z sercem smoka. � Ach, wy m�czy�ni � westchn�a kokieteryjnie i wysiad�a. Po ma�ej chwili Greg ujrza� ty� w�asnego samochodu w perspektywie alejki. Zosta� sam w pachn�cej sk�r� i nowo�ci�, istotnie niezbyt obszernej kabinie. Cieszy� si� mo�liwo�ci� przetestowania rasowego wozu. Nie m�g� wiedzie�, �e wyrusza w sw� ostatni� podr�. Wraz z winem wypi� w�asn� �mier�. * * * Peter prowadzi nerwowo i bardzo szybko. Jeden wira�, drugi, trzeci, wzi�te z piskiem opon i w�z z Gregiem, pod��aj�cy jak przylepiony, w niezmiennej odleg�o�ci, wci�� w zasi�gu wzroku, wci�� siedz�cy mu na ogonie. � Kiedy wreszcie to zacznie dzia�a� � warczy przez z�by. Traci cierpliwo��. � Jak d�ugo mo�na prowadzi� z wzrokiem utkwionym w lusterku? Zwalnia. Czerwone porsche wyprzedza srebrne BMW. Teraz oboje widz� sylwetk� kieruj�cego nim cz�owieka. � Mo�e w og�le sko�czy si� na niczym? � szepce Peter. Prawie chcieliby tego. Napi�cie jest zbyt wielkie. Przerasta ich wytrzyma�o��. Si�ga zenitu. � Reakcja organizmu mo�e by� rozmaita. Greg jest bardzo silny, mo�e wi�c okaza� si� ma�o podatny na� � urywa, bo oto ma�y samoch�d zaczyna ta�czy� po szosie, uderza w zbocze po lewej stronie, odbija si� jak pi�ka, by z�ama� barier� i run�� w przepa��. Rozb�ysk i smuga ognia znacz� jego drog�. Kobieta zas�ania oczy d�o�mi. M�czyzna nawet nie zwalnia. Sta�o si�. Ju� nie ma odwrotu. * * * Wiem ju�, gdzie i do czego musz� wr�ci�. Moje cia�o p�onie we wraku samochodu. Cofam si� w czasie. Wizja tabletki, rozpuszczonej w lampce wina, nak�ada si� na obraz id�cego g��bokim �lizgiem auta. Moje d�onie wci�� �ciskaj� kierownic�. Spadam wraz z mas� p�on�cego metalu, sekundy upadku wlok� si� jak wieki. Nie mog� si� poruszy�. Krwawa miazga, w kt�r� zmienia mnie ka�de kolejne uderzenie o wyst�p skalny, nie jest jeszcze ca�kiem martwa. P�omienie si�gaj� coraz wy�ej. Docieraj� do d�oni, twarzy, oczu. B�l odczuwany przez moje wci�� jeszcze �ywe cia�o, ka�e mi zawr�ci�, zawracam wi�c. Obserwuj� �arz�c� si� kup� z�omu. P�omie� przygasa, nie wzbija si� ju�, pe�gaj�c rubinowo. Tam nie pozosta�o ze mnie takiego, jakim by�em, prawie nic. B�l min��. * * * � Je�li ju� si� zdecydowa�a�, zaakceptowa�a� m�j plan, czy raczej zaplanowa�a� wszystko, musisz, po prostu musisz by� konsekwentna. Czy nie potrafisz tego zrozumie�? � Rozumiem. Rozumiem ca�kiem dobrze. Nawet nie wiesz, jak dobrze, ale nie mog�am przypuszcza�, �e to b�dzie takie trudne, takie straszne. � Nalewa sobie kolejn� porcj� koniaku. � Nie to jest straszne, co si� sta�o. Tego ju� nie ma. Straszne jest nasze wyobra�enie o tym i o ewentualnych konsekwencjach. Zrozum kochanie, �e �adnych konsekwencji nie b�dzie, je�li oka�emy si� silni. Je�li b�dziemy si� nadal wspiera� i kocha�. Przecie� wiesz, �e tak d�u�ej by� nie mog�o, prawda? � Prawda, prawda. � Ewelina kiwa g�ow� zamaszy�cie, z przekonaniem. Jest mocno wstawiona, co pozwala jej pojmowa� s�owa i zawarte w nich fakty jako prawie oczywiste. � Tak musia�o si� sta�, Peter. Musia�o. Moja ty maskotko. Ju� mi przesz�o. Ju� b�dzie dobrze. Tylko nie trzeba za wiele my�le�. Jaki ty jeste� m�dry i silny. M�j silny ma�y ch�opczyk, m�j wspania�y, silny m�czyzna. � Tw�j, tw�j. Pami�taj tylko, �e nie jestem ju� maskotk�. By�em ni� zbyt d�ugo. � Ju� nie, ju� nie. Jeste� znacznie wi�cej. Jeste� wszystko.� prawie � droczy si�. Rozpina mu koszul�, spodnie. Po chwili le�� nadzy obok siebie. On szczup�y, muskularny, wysportowany, ona rozkwit�a pi�knie pe�ni� trzydziestoparoletniej, doskonale utrzymanej kobieco�ci. Obserwuj� ich z pewnym zainteresowaniem, lecz nie wydaj� si� sobie podgl�daczem. Nie czuj� nic ponad to, co mo�e odczuwa� badacz, obserwuj�cy pod mikroskopem wyhodowany przez siebie ciekawy szczep bakterii. Ich czynno�ci s� mi oboj�tne emocjonalnie. Jednak�e �wiadomo��, �e oszukiwali mnie, nie jest mi�a. A oszukiwali od dawna. Pozbyli si� mnie. Po co? Przecie� mogli mi o wszystkim powiedzie�. Przecie� istnieje mn�stwo rozwi�za� tego typu sytuacji. Nigdy nie by�em brutalem ani tyranem. Nie by�em te� ani uparty, ani z�o�liwy. Da�bym Ewelinie rozw�d, gdyby go za��da�a, gdyby spokojnie porozmawiali ze mn�, gdybym zda� sobie spraw�, i� utrzymanie ma��e�stwa nie ma sensu i nie rokuje nadziei. Wcale nie musieli post�powa� ze mn� tak, jak post�pili. Wcale nie musieli mnie� zabija�. A mo�e chodzi�o o co innego? Pewnie tak. Oczywi�cie. Jakie� to prostackie i �a�osne. Ewelina zawsze chcia�a by� niezale�na, nie mia�a jednak predyspozycji, by sta� si� niezale�n� od zera o w�asnych si�ach. Nigdy nie umia�a niczego robi�. Prawda, potrafi�a �adnie wygl�da� i kocha� si�. Niczego wi�cej od niej nie oczekiwa�em. Mo�e to by� b��d? Mo�e powinienem by� dostrzega� jej wybuja�e aspiracje? Ale nawet je�li by tak by�o, je�li bym je zauwa�a�, to czy zdoby�bym si� na powa�ne ich traktowanie? Nie. Niby jakim cudem? One sta�y w zbyt jaskrawej sprzeczno�ci z nik�ymi predyspozycjami Eweliny. Taaak. Pomi�dzy jej predyspozycjami a aspiracjami istnia�y, istniej� i zawsze b�d� istnie� zbyt wielkie, wr�cz kolosalne dysproporcje. To musi by� dla niej wysoce frustruj�ce. Sk�ama�bym jednak, gdybym twierdzi�, �e jej wsp�czuj� z tego powodu. Po rozwodzie moja �ona zosta�aby bez �rodk�w do �ycia, na takim poziomie, do jakiego zd��y�a przywykn��. Teraz jest bogata. Jest nie tylko �on� bogatego m�a. Jest bogata samodzielnie. Jest niezale�na, a przynajmniej za tak� si� uwa�a. Zupe�nie nie zdaje sobie sprawy z tego, co zwi�za�o j� z Peterem. Nic nie wi��e mocniej ni� wsp�lnie dokonana zbrodnia. Czy�by nie czytali krymina��w? My�l o maj�tku, kt�ry przejmie ju� nied�ugo, bardzo podnosi j� we w�asnych oczach. Nie rozumie, �e maj�tek trzeba pomna�a�, dba� o niego, prowadzi� interesy. W przeciwnym razie zgromadzony przez lata kapita� ulegnie rozproszeniu, firma popadnie w ruin�. Tymczasem Ewelina dor�wnuje Peterowi, ba, nawet przewy�sza go i to znacznie. Peter jest bogaty. Dzi�ki swej inteligencji, pracowito�ci, ale przede wszystkim dzi�ki mnie, osi�gn�� bardzo wiele w stosunkowo kr�tkim czasie. Teraz straci� wszystko, cho� jeszcze o tym nie wie. G�upia, przera�liwie g�upia, ale sprytna Ewelino! Nie zd��ysz roztrwoni� zgromadzonej przeze mnie fortuny. Peter, �al mi ci�, ch�opcze. Naprawd� ci� lubi�em, zakochany m�ody frajerze. Przesuwaj�c si� w czasie dowolnie, znam rozw�j wypadk�w, wiem wszystko, co stanie si� waszym udzia�em w ca�kiem niedalekiej przysz�o�ci. Zastanawiam si� nad sposobem urozmaicenia im wieczoru. Dopiero zaczynam si� orientowa� w zakresie w�asnych mo�liwo�ci. Nie wypr�bowa�em ich jeszcze i gdyby nie poczucie zawodu, krzywdy i wielkiej niesprawiedliwo�ci, mo�e nawet uzna�bym sytuacj� do pewnego stopnia za zabawn�. Obawiamy si� �mierci bardziej jako wielkiej niewiadomej, ni� ostatecznego ko�ca. Nie s�dz�, by wielu ludzi by�o absolutnie przekonanych, �e ustanie �yciowych funkcji organizmu stanowi ca�kowity kres ich egzystencji. Nie wydaje mi si� mo�liwe, by istnia� najwi�kszy nawet sceptyk, kt�ry nie �ywi�by cho� cienia nadziei na kontynuacj�, w innej, zmienionej formie, ale przecie�� �ycia (�ycia? nasuwa mi si� szereg pyta� o to, czym jest �ycie). W pewnym okresie cz�sto my�la�em o �mierci. Wyobra�a�em sobie, �e umr� jako cz�owiek stary, powoli dogasaj�c. Ba�em si� nie biologicznego porz�dku, naturalnej kolei rzeczy, lecz sposobu jej urzeczywistnienia. Obawia�em si� choroby, kalectwa, demencji, niesprawno�ci. Przeznaczenie zakpi�o ze mnie, z moich obaw, ale i z oczekiwa�. Nie ma to ju� jednak �adnego znaczenia. Dla mnie, takiego, jakim jestem, jakim si� sta�em, w�a�ciwie nic nie ma znaczenia. Mi�osna gra osi�ga kulminacj�. J�ki i okrzyki Eweli � ny przybieraj� na sile. Znam je dobrze, anio�eczku. Sam dobywa�em z ciebie podobne tony wcale nie tak dawno temu. Peter jest naprawd� sprawnym, wytrwa�ym i oddanym kochankiem. Czy zauwa�y�a�, �e bardziej dba o ciebie ni� o w�asn� przyjemno��? Czy to doceniasz? Pewnie nie. Pewnie uwa�asz, �e ci si� to nale�y. Jak wszystko. Peter, brawo. Brawo! Sam bym tego lepiej nie zrobi�! Siedzisz uwa�nie reakcje kochanki, nie jeste� egoist�, przyziemnym, szybkozlewnym samcem. Nie. Ty jeste� wirtuozem, koneserem. Znakomicie Peter. Teraz chyba ju� pora na mnie. Chyba powinienem w��czy� si� w ten uroczy spektakl. W pokoju rozlega si� cichutkie postukiwanie w szyb�. Zrazu nie zwracaj� na nie uwagi, poch�oni�ci sob�. Nagle zastygaj� oboje w p� ruchu, w p� szeptu, w p� oddechu. � Co si� sta�o? Co ci jest? � pyta Peter. � Nie wiem. Ten d�wi�k� jako� dziwnie� pos�uchaj no� co to? Jest im bardzo nieswojo. � Kto� stuka do okna! � Ewelina nie tai l�ku. � To niemo�liwe, kochanie. Jeste�my na pi�trze � trze�wo zauwa�a Peter. Wstaje niech�tnie, spogl�da w ciemno�� nocy, otwiera okno. � Sp�jrz, to ga��� drzewa. To wiatr. Trzeba b�dzie j� przyci��. Jutro powiem ogrodnikowi�. Albo lepiej ty wydaj mu polecenie. Ewelina oddycha z ulg�. � Ju� my�la�am� � Co, co my�la�a�? � Nic. Nic wa�nego. Zamknij okno i wracaj do mnie. Zimno mi. Peter starannie zamyka zasuwk� i gwa�townie odskakuje. � Przytrzasn��em sobie palec � wyja�nia, widz�c jej zdumione spojrzenie. � Dlatego tak odskoczy�em. � �mieje si� nienaturalnie, dmuchaj�c sobie na palec. Nie przyzna si�, �e w ciemnej szybie ujrza� zarys mojej sylwetki. Spi�ty wraca do ��ka. Ewelina przytula si� do niego. � Obejmij mnie, obejmij swoj� male�k� myszk� � przymila si�. Niezra�ona nag�ym ch�odem kochanka, usi�uje go zach�ci�, pobudzi�. Nic z tego. Peter odwraca si� od niej ze zniecierpliwieniem. � Daj spok�j, przesta� � prosi. � Poczu�em si� nienajlepiej. Pewnie wypi�em za du�o. A mo�e przerwali�my zbyt nagle? Nie wiem, co mi si� sta�o. � C�, pewnie tak. Po�pijmy � wzdycha Ewelina. Le�� obok siebie, ka�de ze swymi my�lami. Nie s� to my�li weso�e. Prawie zasypiaj� ju�, zmo�eni troch� seksem, a troch� alkoholem. Towarzysz� im stale, niewidzialny, lecz wyczuwalny ca�kiem nie�le. Ewelina zrywa si�, szarpi�c Petera za rami�. � Tu kto� jest! Tu kto� jest! � krzyczy. � �pij, male�ka � uspokaja j� bezskutecznie. � Tu nie mo�e by� nikogo. Zreszt� zaczekaj. Wstaje. Z szuflady wyjmuje mojego browninga. � Czy�by alarm nawali�? Je�li chcesz, mog� dok�adnie sprawdzi� ca�y dom. Przejd� si�. Mo�e rzeczywi�cie zakrad� si� jaki� z�odziej? Je�li tak, to ju� jest martwy � dodaje sobie otuchy. � Nie, nie, b�agam. Nie zostawiaj mnie samej� z nim. � Z kim? Z kim? O kim, o czym ty m�wisz? Co ty opowiadasz? � Stara si� nie okaza� zdenerwowania, nie mo�e jednak ca�kowicie zapanowa� nad g�osem. Zbyt dobrze wie, kogo mia�a na my�li. � Czy ty naprawd� nic nie czujesz? Peter walczy z sob�. Nie wypada mu okaza� si� tch�rzem czy mi�czakiem. � Co masz na my�li? � Usi�uje nada� s�owom lekki ton. Sporo go to musi kosztowa�. Moja obecno�� staje si� niemal namacalna. Zapala g�rne �wiat�o. � Sp�jrz � Zn�w �mieje si� sztucznie. � Tu nie ma nikogo. Opr�cz nas, oczywi�cie. � Tak, tak. Co� mi si� przy�ni�o. � Sny s� projekcj� naszej pod�wiadomo�ci. Im wi�cej ci si� wy�ni, tym szybciej odzyskasz spok�j � t�umaczy. � Tak, tak, zapewne. To by�a tylko projekcja � powtarza za nim bezwiednie Ewelina. Nieznane wcze�niej poj�cia, kt�rymi operuje Peter, wzbudzaj� w niej zaufanie do jego rozs�dku i m�dro�ci. Ona zn�w jest bezbronn�, bezradn� dziewczynk�, du�ym dzieckiem, rzeczywi�cie potrzebuj�cym opieki i oparcia. Nie jak wtedy, przed laty, gdy ok�amywa�a mnie, umiej�tnie uczyniwszy z niedojrza�o�ci, naiwno�ci i prostoty kamufla� dla swej w�a�ciwej natury. Doskonale zna�a �ycie, zdawa�a sobie spraw� z uczu�, jakie potrafi wzbudzi� w dojrza�ym m�czy�nie za pomoc� i�cie idiotycznych w swej prostocie i zwykle dzi�ki temu w�a�nie niezawodnych sztuczek. Czego oczekuje od kobiety m�czyzna, kt�ry osi�gn�� prawie wszystko? Przecie� nie b�dzie szuka� partnerki w interesach, bo taka nie jest mu potrzebna. Towarzyszka �ycia? Nonsens. Towarzyszami, kolegami, przyjaci�mi mog� by� tylko m�czy�ni jego pokroju, wysoce wyspecjalizowani �owcy. Pani domu? A jaki� to dom? Cz�owiekowi typu Grega ju� od bardzo dawna nie by� potrzebny dom w potocznym tego s�owa znaczeniu. Nie mia�by nawet czasu na przebywanie w nim. Nie potrzebowa� wi�c i �ony, kt�ra by�aby tego domu wsp�tw�rczyni� i jego g��wnym filarem. W Ewelinie, �licznej, niewinnej, �wie�ej, znalaz� atrakcyjn� zabawk� i w pewnym sensie, co� w rodzaju etykietki firmowej. Lubi� j� ubiera�, stroi�, obsypywa� kosztownymi prezentami, pokazywa� j� w towarzystwie. Nie �y� z ni�, a raczej hodowa�, niczym niezwykle cenne zwierz�, na przyk�ad rasowego konia, kt�rego posiadanie nie jest do niczego potrzebne, ale dodaje splendoru w�a�cicielowi. Ewelina b�yszcza�a na przyj�ciach, stawa�a si� centrum m�skiego zainteresowania. Sw� obecno�ci� pomaga�a mu w interesach. Istotnie, oczekiwa� od niej tylko pe�nienia funkcji reprezentacyjnych i od czasu do czasu seksu. Umiej�tnie zagra�a swoj� rol�. Musia� zwr�ci� uwag� w�a�nie na ni�, bo tylko z tak� kobiet� got�w by� si� zwi�za�. Bo tylko takiej kobiety szuka�. A w�a�ciwie nie szuka� kobiety, lecz �ywej laleczki, kt�r� m�g�by ca�kowicie zdominowa�. Marionetki obdarzonej rozumem tylko na tyle, by go nie kompromitowa� w towarzystwie. Przynajmniej nie ponad umown� granic� przyzwoito�ci. Ewelina tym razem jest naprawd� przestraszon� dziewczynk�, kompletnie bezradn� wobec czego�, co j� przerasta, czego nie rozumie i czego panicznie si� boi. Niepewnie wpatruje si� w kochanka, wsp�lnika. � To by� sen, koszmarny sen � powtarza, upewniaj�c sam� siebie. � Tak, jasne, �e sen. � Peter wsuwa bro� pod ��ko, aby �atwo m�c po ni� si�gn��. Magiczny, dodaj�cy odwagi i pewno�ci siebie, �mierciono�ny kawa�ek metalu spocznie w zasi�gu r�ki. Przed kim, czy przed czym ma was dzisiaj obroni�, wy �a�osne, beznadziejnie �a�osne stwory? Na dzisiaj wystarczy. Po co maj� przywyka� do mnie? Mam mn�stwo czasu. Mam przed sob� ca�y czas i doczekam si�. Doczekam si� was obojga. Swoj� drog� mieli sporo szcz�cia. Gdyby w�z nie eksplodowa�, nie spali� si�, gdybym nie zw�gli� si� razem z nim, mogliby mie� k�opoty. A tak? �adna sekcja nie wyka�e utlenionej w ogniu odrobiny substancji, kt�r� dobrowolnie, cho� nie�wiadomie przyj��em przed odjazdem. Zreszt� sekcji zw�ok nie b�dzie. Bo i po co? Pozostanie szybki, nieznany w�z na kr�tej, g�rskiej drodze, zm�czenie, chwila dekoncentracji. Pozostanie brak motyw�w plus zeznania �wiadk�w o zgodnym po�yciu z �on� i wieloletniej przyja�ni z Peterem. Pozostanie policja z mn�stwem beznadziejnej, papierkowej roboty, z tysi�cami spraw, z setkami wypadk�w na tej i na wielu innych trasach. Zesp� przepracowanych urz�dnik�w w granatowych mundurach. Grupa ludzi, od kt�rych wymaga si� rzeczy niemo�liwych. Nie, nie zale�y mi na tak zwanym wymiarze sprawiedliwo�ci. Co mi da, �e Ewelina i Peter pow�druj� do wi�zienia w wyniku d�ugotrwa�ego procesu dochodzeniowego i nudnej rozprawy? Czy w og�le mo�na m�wi� o karze? Czym mia�aby by� owa kara i co by zmieni�a? Ja r�wnie� nie chc� ich kara�. Zale�y mi na czym� innym. Mo�e to ma by� satysfakcja? Mo�e chc� im tylko uzmys�owi�, �e nie byli tak przebiegli, jak s�dz�? A je�li nawet byli, to �e na nic im si� ta przebieg�o�� nie przyda�a. Jestem z�o�liwy? By� mo�e sta�em si� taki ostatnio. Zreszt� sam sobie nie potrafi� odpowiedzie�, dlaczego ich zniszcz�. Bo przecie� tylko po to zosta�em z wami� moi drodzy. * * * Ewelina jest roztrz�siona. Wcale nie musi udawa�. Spazmuje, szlocha. Boi si� okropnie. Peter siedzi obok, trzymaj�c j� delikatnie za r�k�. � Sam pan rozumie, sam pan widzi, panie komisarzu. Od niej, od pani Bellert, niczego pan si� nie dowie, dop�ki znajduje si� w takim stanie. Bardzo, bardzo pana prosz�, panie komisarzu, by jej pan ju� dzisiaj d�u�ej nie� dr�czy�. Ja wiem wszystko. Ch�tnie udziel� wszelkich mo�liwych informacji i wyja�nie�, nawet teraz. Czy nie znalaz�yby si� tu jakie� �rodki uspokajaj�ce? Widzi pan przecie� jej reakcj� na to, o czym poinformowa� nas pan przed chwil�. Zawdzi�czam im prawie wszystko. Od lat by�em bliskim wsp�pracownikiem i przyjacielem zmar�ego, to jest, chcia�em oczywi�cie powiedzie� pana Bellerta. S�dz�, �e opiekuj�c si� pani� Bellert w tak trudnej i bolesnej chwili, w jaki� spos�b okazuj� wdzi�czno�� za to, co dla mnie zrobi�a, co razem ze swym nieod�a�owanym ma��onkiem zrobili dla mnie. G�os �amie mu si� ze wzruszenia, mo�e z �alu. (Niez�y z ciebie aktor, ch�opcze.) Policjant kiwa g�ow� ze wsp�czuciem. Ewelina pochlipuje. Wcale nie gra. Ona naprawd� �a�uje. �a�uje siebie. Sk�d mo�e o tym wiedzie� za�ywny, siwiej�cy pan komisarz policji? Dla niego Ewelina jest zrozpaczon� kobiet�, kt�rej zawali� si� ca�y �wiat. Nawiasem m�wi�c, moja by�a �ona wygl�da okropnie! N�dznie i staro. Makija� rozmaza� si�, tworz�c na jej twarzy co� w rodzaju tragikomicznej maski, zmieniaj�c trzydziesto � paroletni� pi�kno�� w �yciowy wrak w nieokre�lonym wieku. Alkohol i bezsenna noc te� zrobi�y swoje. To punkt dla nich. �aden m�czyzna o zdrowych zmys�ach nie pos�dza�by przystojnego, bardzo bogatego m�odzie�ca o romans z� kim� takim. � Dlaczego pa�stwo przyszli dopiero teraz? � Nie daje za wygran� policjant. � Czy nie niepokoi�a pani przed�u�aj�ca si� nieobecno�� m�a? Ewelina wybucha koncertowym rykiem. Peter obrzuca pytaj�cego spojrzeniem pe�nym wyrzutu. Ten, widz�c, �e nic nie wsk�ra, wydobywa z apteczki jakie� krople. � Prosz� to szybko wypi�. Nie s� smaczne, ale pomog�. Powinny przynie�� ulg�. � Co to jest? Boisz si� podst�pu, male�ka? Podejrzewasz, �e to jaki� eliksir prawdy? Cwana, g�upio cwana jest ta moja by�a �ona. Nie masz si� czego obawia�, koteczku. Ten stary, zm�czony urz�dol przed emerytur� chce mie� ju� tylko �wi�ty spok�j. Zaprotoko�uje zeznania i� zamknie spraw�. Zdarzy� si� wypadek podczas nieostro�nej jazdy. Jeden z wielu, wielu wypadk�w zdarzaj�cych si� w ka�dy weekend. � To �agodny �rodek uspokajaj�cy. Prosz� tylko po nim nie prowadzi� samochodu. O przepraszam, przepraszam � usi�uje zatuszowa� nietakt. Paln�� gaf� pod tytu�em: w domu wdowy po wisielcu nie nale�y m�wi� o sznurze. Wie o tym i robi mu si� g�upio. � Oczywi�cie odwioz� pani� Bellert do domu � ofiarowuje si� Peter rycersko. Ewelina przyjmuje lek i wychodzi, g�o�no smarkaj�c w chustk�. M�czy�ni zostaj� sami. Policjant przekona� si�, �e tak b�dzie lepiej, szybciej, wygodniej. Z niej i tak nie uda�oby mu si� wydusi� niczego sensownego. � Dlaczego pa�stwo zg�aszaj� si� dopiero teraz? � ponawia pytanie. � Nie niepokoili�my si� wcale. Nie by�o powodu do niepokoju. Greg, chcia�em powiedzie� pan Bellert, cz�sto zostawa� na noc w swojej posiad�o�ci. Zdarza�o si�, �e odwozi�em pani� Bellert do domu, podczas gdy on wybiera� samotno��. Wy��cza� wtedy kom�rk�, odcina� si� od �wiata. Zreszt� zar�wno jego �ona, jak i ja, potrafili�my si� zaj�� interesami pod jego nieobecno��. Mia�em dost�p do wszystkich jego spraw, a on do moich. Nasze dzia�ania uzupe�nia�y si�, a cz�sto nawet zaz�bia�y. Byli�my wi�cej ni� wsp�lnikami i jego obecno�� nie by�a niezb�dna, gdy� ja potrafi�em go zast�pi�. Och, oczywi�cie, by� ode mnie znacznie bardziej do�wiadczony. Stale uczy�em si� od niego. Ale na kr�tk� met� mog�em go zast�powa�. Jestem z tego dumny. Podnosi g�ow�. Opuszcza j� zaraz, jakby pojmuj�c niestosowno�� swego o�wiadczenia w danej chwili. � A teraz� � powtarza sztuczk� z za�amuj�cym si� g�osem. (To robi wra�enie, Peter. Nawet na mnie.) � Wyruszyli�cie razem, prawda? � Tak. Ale Greg zawr�ci�. �Pewnie czego� zapomnia��, powiedzia�a pani Bellert. Ja te� tak pomy�la�em. � No, ale gdy nie by�o go rano� � Panie komisarzu, przecie� nie s�dzili�my, nie mogli�my przewidzie�, nie martwili�my si�. My�leli�my, �e zmieni� zamiar, �e postanowi� przenocowa�, i �e do��czy do nas ko�o po�udnia. Albo �e pojawi si� w siedzibie firmy, jakby nigdy nic. Dopiero po wiadomo�ciach dziennika porannego, gdy us�ysza�em w�asne nazwisko w kronice wypadk�w, zadzwoni�em do pani Bellert i wtedy zdali�my sobie spraw� z tego, co si� sta�o. Domy�lili�my si� wszystkiego. Greg jecha� moim samochodem! Jeszcze pr�bowali�my si� �udzi�, ale� � rozk�ada r�ce bezradnie. � Taaak. Jecha� pa�skim wozem. Dlatego auto skojarzyli�my z panem. Odk�d jeste�my skomputeryzowani, nietrudno trafi� od numeru silnika do w�a�ciciela pojazdu. Zw�ok po prostu nie da�o si� zidentyfikowa� na miejscu. Byli�my pewni, �e to pan zgin��. Nadal niezupe�nie rozumiem, dlaczego pan Bellert u�ywa� pa�skiego wozu. � Policjant �widruje Petera wzrokiem. � Greg� pan Bellert zaproponowa� zamian�. Spodoba� mu si� m�j nowy �w�zek�, jak go nazwa�. Pani Bellert wola�a wi�kszy, wygodniejszy samoch�d, wi�c pozosta�a ze mn� w aucie Grega. � Peter uprzedza nast�pne pytanie. � Tak, tak. � Policjant pociera podbr�dek. Marzy o prysznicu i o kolacji zakropionej dobrym, czerwonym winem. � Czy wcze�niej je�dzi� tym samochodem? � Nie, chyba nie. � Peter udaje zastanowienie. � Na pewno nie � przypomina sobie wreszcie. � Kupi�em go par� dni temu. Dawniej tak, owszem. Czasem je�dzi� moim starym autem. To by� ma�y peugeot, kt�rym �atwo si� wsz�dzie zmie�ci�. Z kolei ja po�ycza�em sobie niekiedy jego bryczk�, dop�ki nie sta� mnie by�o na co� r�wnie efektownego. Pan rozumie, panie komisarzu, w interesach cz�sto wa�ne s� pozory. � To znaczy, �e pan Bellert nie zna� mo�liwo�ci tego samochodu? � Inspektor ignoruje dygresj�. � Trudno mi powiedzie�. Chyba nie. Ale jego BMW to te� bardzo szybka maszyna. � Peter cieszy si� z korzystnego obrotu sprawy. � Pan Bellert by� bardzo dobrym kierowc� � dodaje. � Kiedy� �ciga� si� w rajdach i odnosi� sukcesy. � Lubi� szybk� jazd�? � Tak. Ale je�dzi� bardzo bezpiecznie. � Czy to by�o drogie auto? � Jak to? � Inaczej: czy du�o pan zap�aci� za rozbity w�z. Bo �e to drogie samochody, to wiem. � Ponad sto tysi�cy. � Peter marszczy brwi. � Pan wybaczy, panie komisarzu, ale nie jestem pewien, czy aby nie wkracza pan w kompetencje urz�du podatkowego. � Udaje, �e nie zrozumia� intencji pytania. � W tym kontek�cie pa�skie pytanie brzmi jak niesmaczny� � Sto tysi�cy frank�w? � przerywa policjant. � Sto tysi�cy dolar�w. � Ton Petera jest lodowaty. � Tyle kosztuje nowy samoch�d tej marki i w tej wersji � dodaje wynio�le. � Prosz� jeszcze raz okre�li�, jakie stosunki ��czy�y pana ze zmar�ym. � Ju� m�wi�em, ale prosz�. � Nieznacznie wzrusza ramionami. � By�em jego wychowankiem, uczniem, wsp�lnikiem, wreszcie przyjacielem. � Czy w chwili obecnej, w zaistnia�ej sytuacji, przejmie pan� � policjant zawiesza g�os. � Rozumiem, do czego pan zmierza, panie komisarzu. To pa�ski obowi�zek. Ot� nie przejm� firmy pana Bellerta. Mam ju� w�asn�. Dzi�ki niemu stoj� mocno na w�asnych nogach. Gdyby pani Bellert poprosi�a mnie o czasowe poprowadzenie jej interes�w, nie m�g�bym odm�wi�. Lecz na d�u�sz� met� nie by�oby to mo�liwe. On nauczy� mnie wszystkiego. Zrobi� ze mnie cz�owieka � o�wiadcza prosto. Wcale nie k�amie. Nast�pnie opisuje wydarzenia poprzedniego wieczoru, nie komentuj�c ich. Policjant uwa�nie s�ucha. Od czasu do czasu notuje jaki� szczeg�. � Czy nie uderzy�o pana w zachowaniu pana Bellerta co� niezwyk�ego? � pyta nagle. � Co pan ma na my�li? � Nic konkretnego. Kolejne rutynowe pytanie. Ale zna� pan go dobrze? � O tak � podchwytuje Peter. � Bardzo dobrze. Pan Bellert sprawia� wczoraj wra�enie zrelaksowanego. Z pewno�ci� ostatnio bywa� przem�czony, niedospany. Ja zreszt� te� ma�o sypia�em. W pracy, w interesach zapanowa�a pewna nerwowo�� w zwi�zku z ostatnimi wydarzeniami na arenie mi�dzynarodowej� Ale to nie ma nic do rzeczy. Wczoraj bawili�my si� �wietnie. Mia�em nawet zaprosi� swoj� narzeczon�. Chcia�em bli�ej pozna� ich z sob�. Mo�e lepiej si� sta�o, �e nie pojecha�a ze mn�. Gdyby wsiad�a do tamtego wozu� Bo�e! Bo�e!� Dopiero teraz o tym pomy�la�em. Spryciarzu, cholerny spryciarzu! Do policyjnej m�zgownicy ju�, ju� zacz�y ko�ata� pewne, nie do ko�ca sprecyzowane podejrzenia co do ciebie i Eweliny. Ubieg�e� je chytrze. Po raz kolejny jestem z ciebie dumny. � �eni� si� nied�ugo, panie komisarzu, a w tej sytuacji.� On by� dla mnie jak ojciec. � Ukrywa twarz w d�oniach, by opanowa� �szczery odruch g��bokiej rozpaczy�. � Nie, nie wolno si� poddawa� � konkluduje. � Mam teraz nowe obowi�zki. � Pani Bellert jest bardzo pi�kna � zauwa�a od niechcenia policjant. � Dzisiaj nie wygl�da zbyt korzystnie, ale trudno si� dziwi�. Znam j� z wcze�niejszych zdj�� w prasie, telewizji, w zwi�zku z jej s�ynn� akcj� charytatywn�. � O tak, tak, jest bardzo pi�kna i dobra � entuzjastycznie przyznaje Peter. � Dlatego czuj� si� w obowi�zku pomaga� jej. Musz� jej pomaga�. Tak. Tak. Poza wszystkim to moja krewna. Nie wiedzia� pan? Jako dziecko tytu�owa�em j� cioci�. Teraz ju� nie wypada. Postarza�bym j�. Komisarz g�o�no wypuszcza powietrze. Jest to westchnienie ulgi. Nie b�dzie przecie� podejrzewa� m�odego cz�owieka o romans z w�asn� ciotk�! Ni�, kt�r� ju�, ju� prawie zaczyna� snu�, p�ka. Nie warto jej wi�za�. Nie sprawdzi wi�c bardzo w�tpliwego pokrewie�stwa. Ciotka to ciotka. W pod�wiadomo�ci ma zakodowany obraz licznych, zapami�tanych z dzieci�stwa, starych i brzydkich ciotek, kt�rych czu�ostkowo�ci na przemian ze zrz�dliwo�ci� serdecznie nie cierpia�. Wspomnienie tych sm�tnych, grz�zn�cych w staropanie�stwie postaci, kt�re nazywa� kwokami lub koczkodanami, przys�ania mu obraz Eweliny z oficjalnych fotografii. � Pewnie zdj�cia by�y sprzed paru lat � my�li. � Teraz to taka sama ma�pa jak i one. Ciotka to ciotka. Jest tak duszno, tak gor�co. Pro�ciej, du�o pro�ciej jest zaopatrzy� spraw� w nag��wek �wypadek drogowy� i., z�o�y� j� ad akta. Awansu ju� i tak si� nie doczeka. Zreszt� wszystkie poszlaki wskazuj� na wypadek. Nic innego nie mog�o si� zdarzy�. � By� mo�e b�dziemy pana jeszcze potrzebowali � ko�czy przes�uchanie, nie wierz�c w to, co m�wi. � Do widzenia panu, panie Dabeau. * * * � Ju� po wszystkim, kochanie. Spuchni�te oczy Eweliny wpatruj� si� w niego bezmy�lnie. � Po wszystkim? � Tak, najdro�sza. Co wi�cej mo�na powiedzie� o nieszcz�liwym wypadku? Bo to by� wypadek. Je�eli policja tak uzna�a, to nie mog�o by� inaczej, prawda? (Nie pos�dza�em ci� o cynizm, przyjacielu). � Co im powiedzia�e�? � Prawd�. Tylko prawd�. Omin��em kilka nieistotnych szczeg��w, par� nie maj�cych znaczenia drobiazg�w. (�winia z ciebie, ch�opcze. Nie�adnie). � Uwierzyli ci? � A czy mogli nie uwierzy�. Niby dlaczego? Wszystko, czego si� dowiedzieli, jest niepodwa�alne, proste, logiczne. S�dz�, �e pomog�a nam cena samochodu, kt�ry po�wi�ci�em i nasze, hahaha, pokrewie�stwo, cioteczko. Ty te� musisz uwierzy�, �e tak by�o. Nie mo�esz my�le� inaczej. Autosugesti�, male�ka, mo�na zdzia�a� bardzo, bardzo wiele. � Autosugesti�? � Ewelina zdaje si� nie rozumie�. � Tak. Musisz przekona� sam� siebie, �e to by� wypadek. Je�li to osi�gniesz, sko�cz� si� z�e sny, obawy, bo wtedy nasza prawda stanie si� prawd� obiektywn�. (Nie s�dzi�em, �e jeste� filozofem. Nie docenia�em twej wszechstronno�ci.) Ja ju� w ni� uwierzy�em, a to, w co wierz�, jest prawd� � ko�czy tryumfalnie. (Machiavelli dla ubogich.) A ona wci�� niczego nie rozumie. Peter nie zna� jej z tej strony. Ewelina zawsze by�a ukryta w moim cieniu, przyt�umiona. Cz�sto odpowiada�em za ni�, wi�c trudno si� by�o zorientowa� w jej straszliwej g�upocie, w pustce wn�trza, w braku jakiegokolwiek wn�trza. Zakochany m�czyzna nie widzi pocz�tkowo wad swej wybranki, a Peter pod tym wzgl�dem nie odbiega od normy. Milkliwo�� Eweliny t�umaczy� do tej pory g��bi� intelektu, bezmy�lno�� ocz�t uwa�a� za subteln� zadum�, g�upie uwagi traktowa� jako doskona�e dowcipy. Teraz jest wi�c mocno zaskoczony. � Nie pojmujesz, o czym m�wi�? � Daj mi spok�j. Jestem zm�czona. Taka zm�czona � j�czy. � Przepraszam. G�upiec ze mnie. Ty jeste� taka delikatna, taka wra�liwa, a ja ci� niepokoj�. Powoli wszystko si� u�o�y. Nie martw si�, czas jest najlepszym lekarzem duszy. � Plecie bana�y, do�� s�uszne zreszt�, i dociera nimi do jej ot�pia�ego umys�u. � Tak, tak. Czas uleczy wszystko, naprawi � zgadza si� z nim Ewelina, pr�buj�c przybra� bohaterski u�miech. � Moja biedna, moja dzielna � rozczula si� Peter. Zdaje si�, �e rzeczywi�cie bardzo j� kocha. * * * Pogrzeb mia�em skromny. By�a Ewelina, oczywi�cie z Peterem, podtrzymuj�cym duchowo i fizycznie �zrozpaczon� wdow�. Przysz�o kilku moich wsp�pracownik�w z �onami. Nie udawali smutku. Nie musieli. Odczuwali go naprawd�. By�em dla nich wymagaj�cym, ale chyba nienajgorszym szefem. Przynajmniej niekt�rzy z nich lubili mnie, a wszyscy z pewno�ci� szanowali. Z szacunkiem te� k�aniali si� Ewelinie, sk�adali kondolencje. Pada�y s�owa pociechy, otuchy. Przyjmowa�a je spokojnie, godnie. Nie rycza�a, nie robi�a scen. Kilka �ez wymkn�o jej si� spod ciemnych okular�w. Sprawia�a wra�enie pogodzonej z �okrutnym losem�. Imponowa�a opanowaniem. Wszyscy podziwiali jej poblad�� pod czarn� woalk� twarz, z zastyg�ym na niej wyrazem cierpienia. Bez w�tpienia prze�ywa�a koszmar. Prze�ywali go oboje, ona i Peter. Stara�em si� regularnie dostarcza� im mn�stwa zdrowych emocji. Czuli mnie zawsze i wsz�dzie. Sygnalizowa�em sw� obecno�� prostymi �rodkami. Nie by�o dnia, nie by�o wieczoru, �e o nocy nie wspomn�, by nie zdarzy�o si� co�, czego wyt�umaczy� nie potrafili, a co mniej lub bardziej �wiadomie kojarzyli ze mn�. Cz�owiek, dzi�ki swej abstrakcyjnej wyobra�ni, jest bardzo dziwnym zwierz�ciem. A nad ich wyobra�ni� pracowa�em intensywnie i skutecznie. Z czasem przeobra�� ich w par� szale�c�w, nie odr�niaj�cych jawy od uroje�, nie panuj�cych nad sob�, ca�kowicie zdanych na pastw� emocji, g�upich niewolnik�w, wik�aj�cych si� coraz mocniej w sieci w�asnych iluzji i zsy�anych im wizji. W moich niewolnik�w. Trumna wolniutko, dostojnie zsuwa si� w czelu�� grobowca. Nagle, co to? Rozlega si� zgrzyt. Stateczna w�dr�wka gustownej, l�ni�cej politur� i metalem skrzyni zostaje raptownie przerwana. � Awaria urz�dzenia � wyja�nia starszy cz�owiek o zawodowo smutnym obliczu. � Przepraszam pa�stwa bardzo, zaraz usuniemy. � Manipuluje przy d�wigniach. � Gotowe � oznajmia. � Jeszcze raz ogromnie przepra�! Trumna spada z platformy, wieko odskakuje. W powietrzu zastyga zbiorowy okrzyk zaskoczenia, przera�enia i wstr�tu. Z wn�trza spogl�da na �wiat�o dzienne szczerz�ca si� upiorna maska niemal ca�kowicie spalonej twarzy, p�zw�glone d�onie, pierwotnie z�o�one na piersiach, rozwarte s� w powitalnym, zdawa�oby si�, ge�cie. Peter pierwszy odzyskuje przytomno�� umys�u. Gwa�townie odpycha Ewelin�, dopada trumny, d�wiga wieko i usi�uje u�o�y� je na w�a�ciwym miejscu. W nast�pnej sekundzie wspomaga go pracownik przedsi�biorstwa pogrzebowego. Wsp�lnymi si�ami osi�gaj� cel. Wreszcie moje cia�o definitywnie znika sprzed oczu zebranych. P�yta grobowca zostaje zasuni�ta. � Szanowni pa�stwo, prosz� o chwil� uwagi. Jeszcze raz chcia�em serdecznie przeprosi� za jak�e przykry incydent. W zwi�zku z nim czuj� si� zobowi�zany w imieniu mej firmy zaprosi� pa�stwa na lampk� koniaku. My�l�, �e nam, wszystkim tu zebranym, jest potrzebna, �e wszyscy odczuwamy potrzeb� uspokojenia si�, odpr�enia, je�liby u�y� tak banalnego zwrotu. � Przedstawiciel szacownego zak�adu �Aeterna� usilnie stara si� zatrze� niemi�e wra�enie. Propozycja zostaje przyj�ta. �ycie jest �yciem. Organizm ma swoje prawa. Grupka czarnych postaci oddala si�, by pokrzepi� nadw�tlone dusze i cia�a. Nie sko�czy si� na jednej lampce. Na obrze�ach cmentarza kilku przedsi�biorczych restaurator�w ulokowa�o swe przybytki. Ci znawcy reali�w �yciowych i psychiki ludzkiej robi� zupe�nie niez�e interesy, ofiarowuj�c pogr��onym w �a�obie odrobin� czysto fizycznej pociechy i chwilowego zapomnienia. Moi �a�obnicy wkraczaj� w go�cinne podwoje restauracji �Concordia�. Wyjd� ogromnie pokrzepieni. * * * Ogl�daj� telewizj�. Program zupe�nie ich nie interesuje. Zmienili kilka kana��w, nie znajduj�c nic dla siebie. Spa� jednak nie p�jd�. Zdarzenia dni ostatnich sprawiaj�, �e oboje nie s� w stanie zasn��, tote� my�l o nocy przejmuje ich l�kiem. Odwlekaj� wi�c moment, w kt�rym b�d� musieli uda� si� na spoczynek. Peter z niech�ci� obserwuje manipulacje Eweliny przy barku. Ma serdecznie do�� jej pija�stwa, lecz zdaje sobie spraw�, �e bez alkoholu jej stres by�by znacznie bardziej dotkliwy. Ona pije coraz wi�cej. Nie mo�e jej tego zabroni�, stara si� wi�c, aby pi�a mniej, bardziej umiarkowanie i s�absze trunki. � Nalej i dla mnie � prosi. � Nie, nie whisky, nie brandy. Koniak? Nie, nie. Za ciep�o dzi� na koniak. Mo�e raczej napijmy si� wermutu z lodem? � proponuje. Pobrz�kuj� kostki. S�cz� alkohol w milczeniu. Ewelina zdaje si� wyczuwa� nastr�j kochanka. � Ja si� boj�, Peter. Dlatego pij�. Nie gniewaj si� na mnie. � Nie gniewam si�. Martwi� si� o ciebie � odpowiada ciep�o, ze smutkiem. � Czego si� boisz? Policja o nic nas nie podejrzewa. Rozmawiali�my o tym kilka razy. Nic nam nie grozi. � Nie my�l� o policji. Boj� si� czego� innego. Nalewa sobie now� porcj�. Od dawna chcia�a z nim porozmawia�, ale wstydzi�a si� przyzna� w obawie przed wy�mianiem. Dzi� jest na tyle trze�wa, by w miar� poprawnie artyku�owa� my�li, i na tyle pijana, by zdecydowa� si� na poruszenie tematu, kt�ry jej samej wydaje si� sprzeczny ze zdrowym rozs�dkiem. Dlatego zwleka�a. � Peter, ja nie wiem, jak zacz��. Co� jest ze mn� nie tak. A mo�e i z tob�? � Och, nie przejmuj si�. Oboje jeste�my kompletnie wytr�ceni z r�wnowagi. Dziwisz si�? Nie my�l o tym. Po prostu nie my�l o przesz�o�ci. Tyle razy ci� prosi�em, �eby� traktowa�a� zaj�cie, jako wypadek. Z czasem przywykniesz do tej my�li i pod�wiadomo�� przestanie ci� dr�czy� � powtarza swoj� star� �piewk�. � To takie proste. � Ja nie to. Ja nie o tym. � Troch� trudno zebra� jej my�li. � Czy ty naprawd� niczego nie dostrzegasz? Nie s�yszysz? Nie widzisz i nie czujesz? (Wiesz dobrze, ch�opcze, o co chodzi mej by�ej po�owicy, lecz zgrabnie udajesz nie�wiadomo��, unosisz brwi ze zdumienia.) � Nie dostrzegam? Czego? � Tego, co dzieje si� wok� nas. On jest z nami! Osacza nas. S�ysz� jego kroki w hollu na dole co noc. Kr��y wok�. Bez powodu trzaskaj� drzwi. Wyrzuci�am wszystkie jego rzeczy, a wczoraj w �azience znalaz�am jego grzebie� i szczoteczk� do z�b�w. Na grzebieniu widzia�am jego w�osy, a szczoteczka by�a wilgotna, jakby u�ywa� jej przed chwil�. Ja wiem, �e mnie wy�miejesz, �e wszystko m�drze wyt�umaczysz, odg�os krok�w � z�udzeniem, trzaskanie drzwi � przeci�giem, przybory toaletowe � moim roztargnieniem, zapomnieniem. Ale ja te rzeczy na pewno wyrzuci�am. Przysi�gam! � Nie wy�miej�. � Peter patrzy na ni� powa�nie. � To nie jest �mieszne, kochanie. Ja te� �api� si� czasem na odbieraniu nietypowych zjawisk i ignoruj� je. To jest jedyna metoda. Uwierz mi, zaufaj. To pod�wiadomo��, nasza pod�wiadomo��. Nie martw si�, ptaszku. Damy jej rad�. � Ci�gle ta pod�wiadomo��. Nie potrafisz wymy�li� nic bardziej sensownego? � Pod wp�ywem alkoholu odzyskuje animusz. � Pod�wiadomo��, phi. Robisz ze mnie wariatk�! � Ale� sk�d, sk�d�e znowu. Wcale nie � protestuje Peter. � I nie nazywaj mnie ptaszkiem. On tak do mnie m�wi�. Jeszcze troch�, a zaczniesz nazywa� mnie anio�kiem. �Koteczku� te� ju� do mnie m�wisz. Zupe�nie tak samo jak on. Wszystko zaczynasz robi� tak jak Greg. Coraz mocniej mi go przypominasz. � No wiesz, kochanie, to naturalne. Znali�my si� od kilku lat. On bardzo mi imponowa�. W pewnym sensie by� moim idolem w niekt�rych sprawach. Mog�em bezwiednie przej�� od niego wiele zachowa�, odruch�w. Jeste� ostatnio bardzo przeczulona, podatna na niekt�re wra�enia. Po prostu troszeczk� przesadzasz. � Cooo? Ja przesadzam? � krzyczy Ewelina. � Ja? M�wi�am, �e chcesz zrobi� ze mnie nienormaln�. Te twoje m�dre mowy � jak jego. On te� tak pieprzy�, a nic do sensu. Oooo, nawet papierosa trzymasz tak jak samo. � Mo�liwe, mo�liwe � uspokaja j�. � Po prostu wcze�niej nie pali�em i teraz wydaje ci si�, �e� � Nic mi si� nie wydaje. Palisz jak Greg, pijesz, trzymaj�c kieliszek jak Greg, siadasz podobnie, m�wisz, u�ywasz jego zwrot�w i okre�le�, g�os ci si� zmieni�, na�ladujesz jego ruchy� � Niczego nie na�laduj�. To bzdura. Jestem troszk� nerwowy, zm�czony, ale nic poza tym. Jestem jaki by�em. � Bzdura? Bzdura? Nawet w ��ku przy�apa�am ci� na podobnych numerach. On te� miewa� takie� zboczone zachcianki. � Jakie zn�w zachcianki? Wszystko robi� tak, jak do tej pory, normalnie, tak jak zawsze ci si� podoba�o. � Nie tak samo. Nie tak samo. Ca�kiem inaczej. Jak on! Patrzy na ni� z obaw�. Albo ja zwariowa�em, albo ona, my�li. � Chyba �artujesz, kochanie! Sk�d niby mia�bym wiedzie�.� Sk�d mia�bym zna� nawyki i upodobania seksualne Grega? Nigdy nie rozmawia�em z nim na takie tematy. Wiem, �e pewne zachowania codzienne mog�em przej�� bezwiednie, ale szczeg�y intymne�? Wybacz. A propos ��ka, chcia�em zauwa�y�, �e nie kochali�my si� od trzech dni. Nied�ugo zapomn� w og�le jak to si� robi � dodaje, sil�c si� na �art. � No w�a�nie, w�a�nie. Ja si� boj� nawet kocha� z tob�, bo to jakby z nim. Czuj�, s�ysz� jego oddech. Dotykaj� mnie jego r�ce, jego cia�o. Widzia�em jak wygl�da� wtedy, w trumnie, i teraz nie mog�, nie mog�, nie mog�! To tak jak z nim. Jak z nim � powtarza. Peter nie wie, co odpowiedzie�. Co w tej sytuacji w og�le mo�na powiedzie�? Wypija spor� szklank�, potem drug�, trzeci�. Dzisiaj upij� si� razem, jutro oboje b�d� skacowani� te� razem. C�est la vie. * * * Peter k�adzie si� na mojej kanapie. Ewelina �pi ju� w swojej (naszej) sypialni. Taki stan rzeczy trwa od pewnego czasu, to znaczy od kilkunastu dni zajmuj� osobne pokoje. Po prostu nie mog� wzajemnie znie�� swej obecno�ci. Ona, ci�gle pijana lub skacowana, zachowuje si� ordynarnie, co razi jego subtelne poczucie estetyki. S� jednak sobie potrzebni. Peter wci�� liczy na cudotw�rcze dzia�anie czasu. Zaczyna zdawa� sobie spraw� z pomy�ki, kt�r� pope�ni�, wi���c si� z Ewelin� tak trudnymi do rozplatania wi�zami. Bardzo postarza� si� ostatnio. (Cena kt�r� p�aci, znacznie przewy�sza warto�� � powiedzmy � �d�br nabytych�. Wpakowa�e� si� w niez�e g�wno, przyjacielu mojej �ony. Nie by�o warto. Sk�d jednak akurat ty mia�e� o tym wiedzie�?) Jeszcze broni si� przed ponur� prawd�, atakuj�c� go coraz brutalniej. Pr�buje t�umaczy� Ewelin�. Nie zawsze mu si� to udaje. Rozmy�la, pal�c papierosa. Nie mo�e zasn��. � Podejdziesz teraz do lustra. Wsta�! Podejd�! � rozkazuj�. Jak automat zwleka si� z kanapy, pos�uszny niespodziewanemu impulsowi. Staje przed lustrem. Bezmy�lnie gapi si� w swe odbicie. Szklana tafla zaczyna falowa�. Peter przeciera oczy. Odczuwa wielkie zm�czenie, ale �eby a� tak�? Obraz za�amuje si� i zaciera. Niespodziewanie lustro rozb�yska jak ekran. Pojawia si� na nim moja �ywa twarz. Zanim patrz�cy zareaguje w jakikolwiek spos�b, stanie si� �wiadkiem male�kiej metamorfozy. Oto u�miechni�te oblicze czterdziestoparoletniego m�czyzny, przygl�daj�cego mu si� pogodnie, ulega b�yskawicznej przemianie. Peter zas�ania oczy d�o�mi. � O Bo�e, dobry Bo�e, co to jest? Czy ja �ni�, czy postrada�em zmys�y? � Nie zwariowa�e�, ch�opcze. To by�oby zbyt proste � odpowiada bezg�o�nie trupia maska, obci�gni�ta resztkami spalonej, �uszcz�cej si� sk�ry. M�tne, martwe oczy wpatruj� si� w niego. Opuchni�te, sp�kane usta, zdaj� si� co� m�wi�, krzycz� grymasem straszliwej m�czarni. Peter cofa si�, cofa, potyka o fotel, wywraca. � Nie, nie! To nie ja! To ona mnie nam�wi�a � t�umaczy si� naiwnie. � Nie m�cz mnie! Zostaw mnie w spokoju � be�kocze. � Odejd�! Lustro, wisz�ce od lat na mocno wbitym haku, spada z hukiem i rozpryskuje si� na tysi�ce kawa�k�w. Rani� mu twarz, r�ce. Peter traci przytomno��. Zastanawiam si�, czy by podobnego obrazka nie przedstawi� Ewelinie, stwierdzam jednak, �e jest kompletnie niepodatna na jakiekolwiek bod�ce. Alkohol zrobi� swoje. Na dzisiaj wystarczy, a nied�ugo i tak sko�czy wam si� wszystko. Ca�y wasz plan runie. Nie �ud� si�, Peter, �e mia�e� w tej grze jakiekolwiek szanse. By�e� tylko narz�dziem, �rodkiem do osi�gni�cia okre�lonego celu. Wszystko to, co zaplanowa�e�, i tak rozpad�oby si� i bez mojej ingerencji. Wiem, �e zaczynasz to rozumie�. �a�ujesz �licznej i m�drej Danielle, z kt�r� zerwa�e�, zauroczony Ewelin�. Broni�e� si� d�ugo. Jej awanse traktowa�e� jako wyraz sympatii i troskliwo�ci. Nawet gdy jej zamiary sta�y si� zupe�nie oczywiste, zdawa�e� si� ich nie dostrzega�. Ignorowa�e� prowokacje. Ja te� by�em �lepy, przyznaj�. Dopiero, gdy obcesowo wpakowa�a ci si� do ��ka, uleg�e�. Kto by nie uleg�? Rozumiem ci� dobrze i pewnie dlatego troszk� ci jednak wsp�czuj�. Wyjecha�em wtedy do Lyonu, pami�tasz? Ewelina zatelefonowa�a do ciebie. Podobno ba�a si� samotnej nocy w pustym domu. Wcze�niej da�a wychodne pokoj�wce i ogrodnikowi. Przyjecha�e� i grzecznie u�o�y�e� si� na niewygodnej kanapie, kt�r� i teraz zajmujesz. Zasn��e�, a gdy poczu�e� j� obok siebie, wyrwany z g��bokiego snu, by�o ju� za p�no. Nie ma zdrowego, m�odego m�czyzny, kt�ry o godzinie trzeciej nad ranem by�by zdolny wyrzuci� ze swego ��ka pi�knie pachn�c�, atrakcyjn� kobiet�, w kt�rej na dodatek od dawna podkochuje si� skrycie. A potem zakocha�e� si� tak mocno, tak �lepo, tak po wariacku, �e omota�a ci� ca�kowicie. C�. To si� zdarza nawet ca�kiem m�drym samcom. Szkoda, �e zdarzy�o si� w�a�nie tobie. * * * Ewelina maluje si� bardzo starannie. Troch� trz�s� si� jej r�ce. Poci�ga ma�y �yk. � Musz� � t�umaczy. � Tylko odrobin�. Inaczej b�d� nie do �ycia. � Dr�enie d�oni rzeczywi�cie ustaje. Peter obserwuje j� zatroskanymi oczami. Milczy. Wyczerpa� ju� wszystkie argumenty. Prosi�, grozi�, wyja�nia�, t�umaczy�. Nic nie pomog�o. Nie mog�o pom�c. � Dobrze, kochanie, tylko uwa�aj � �artobliwie grozi jej palcem. Ten gest zupe�nie nie pasuje ani do sytuacji, ani do stanu jego umys�u, lecz on bardzo mocno stara si� ratowa� j�, siebie, ratowa� twarz. Wie, �e jest bezradny, lecz r�wnie dobrze wie, �e nie wolno mu tego okazywa�. Musi by� m�dry, silny, przedsi�biorczy. Musi� wytrzyma� za dwoje. Dlatego delikatnie kiwa paluszkiem, zamiast wyrwa� jej szklank� i da� w twarz, �eby otrze�wia�a. Ma na to cholern� ochot�. Roz�adowa�by narastaj�c�, t�umion� z coraz wi�kszym trudem, bezsiln� w�ciek�o��. Kiedy� naprawd� ci� paln�, my�li. Mo�e to przywr�ci ci� rzeczywisto�ci, skretynia�a pijaczko. � Pospiesz si�, myszko � przynagla �agodnie, z u�miechem numer sze��. � No, chod�my wreszcie � naciska, widz�c, �e ona zn�w si�ga po butelk�. � Czekaj� na nas! Ewelina niech�tnie odstawia szk�o. � Chod�my, jak mamy i�� � zgadza si� sm�tnie, rzucaj�c t�skne spojrzenie na barek. * * * Pracownicy zebrali si� w hollu, by przywita� szefow�. Ewelina w czerni, z oczami zapuchni�tymi od bezsenno�ci i pija�stwa, os�oni�tymi ciemnymi okularami, przyjmuje kondolencje dyrektora handlowego i supervisora. Wygl�da bardzo godnie i� staro. Tak w�a�nie powinna wygl�da� wdowa w �a�obie, pogr��ona w �alu, gn�biona b�lem po stracie ukochanego m�a. M�czy�ni z szacunkiem rozst�puj� si� przed ni�. Po koniecznych ceremoniach, przechodz� do mego gabinetu. � Tu nic si� nie zmieni�o � wzdycha Ewelina, rozgl�daj�c si�. � Oczywi�cie madame. Niczego nie zmieniali�my. Nie o�mieliliby�my si� niczego tkn�� bez pani wiedzy. Przecie� nieod�a�owany ma��onek pani, pan Bellert wci�� �yje� w naszych sercach, w naszej pami�ci. Ewelina lustruje go tak dziwnym spojrzeniem, �e g�adki frazes wi�nie cz�owiekowi w gardle. Dotkn�� bardzo czu�ej struny, tym swoim �on wci�� �yje�. W Ewelinie wszystko nagle kurczy si� z prz