14267
Szczegóły |
Tytuł |
14267 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14267 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14267 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14267 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pawe� Siedlar
BRZYTW� KOCHANIE, BRZYTW�
Jest bardzo lekko. Lekko i cudownie. Ogarnia mnie ogromna tolerancja i
zrozumienie
wszystkiego. Sprawy, o kt�rych jeszcze przed chwil� nie wiedzia�em zgo�a nic,
jawi� mi si�
jako zupe�nie oczywiste. Delektuj� si� tym stanem wszechwiedzy i niewyobra�alnej
rado�ci,
granicz�cej z eufori�. O ludziach my�l� pob�a�liwie, z �yczliw� lito�ci�. Staj�
si� w�a�nie
czyst� �wiadomo�ci�, pozbawion� lub prawie pozbawion� emocji. Prawie, bo oto
pojawia si�,
z pocz�tku nie�mia�o, lecz narastaj�ce z ka�d� chwil� wspomnienie b�lu, kt�rego,
nie maj�c
cia�a, nie mog� przecie� odczuwa�. Ale ono staje si�, jest, trwa, eksploduje we
wn�trzu mej
bezwymiarowej struktury, sprawiaj�c, �e nieprawdopodobna jasno��, kt�rej cz�stk�
zaczyna�em si� stawa�, oddala si�. P�ynne, wch�aniaj�ce mnie �wiat�o przygasa,
wreszcie
znika ca�kiem. Wraz z nim znika tolerancja i zrozumienie. Nie trac� tylko
poczucia
zadziwiaj�cej lekko�ci, nieskr�powania niczym, wiedzy o wszystkim. Pozostawi�em
za sob�
co� wa�nego, co�, czego nie dane mi by�o uko�czy�. Co�, co kaza�o mi si� cofn��,
wyrwa� z
kr�gu wabi�cej mnie, niesko�czenie pi�knej �wiat�o�ci. Jest to co�, co usi�uj�
sobie
przypomnie� i co ma zwi�zek z b�lem. Jak silne musia�o by� to uczucie, jak
wielkie
cierpienie, je�li pami�� o nim trwa nawet teraz, wobec mocy porywaj�cego mnie,
l�ni�cego
wiru, niwecz�cego wszystko, co by�o przed nim, lecz obiecuj�cego w zamian
bezpiecze�stwo,
wolno��, szcz�cie w doskona�ej, sko�czonej postaci.
Wracam wi�c, walcz�c z wsysaj�c� mnie nico�ci�. Jestem trze�wy i czujny. Musz�
si�
dowiedzie� i dowiem si�, co mnie zatrzyma�o, bo to jest jedyne, czego nie wiem.
* * *
� Mieli�my ci�ki dzie�.
M�ody m�czyzna opieku�czo obejmuje ramieniem nieco starsz� od siebie, bardzo
atrakcyjn� kobiet�.
� Zrobi� ci drinka?
Kobieta bez s�owa potakuj�co kiwa g�ow�. Z wdzi�czno�ci� przyjmuje szklaneczk�.
Sadowi� si� na obitej sk�r� otomanie. Pij� alkohol z wyra�nym smakiem i ulg�.
Napi�cie
widniej�ce na ich twarzach s�abnie nieco, lecz kobieta zaczyna p�aka�. M�czyzna
obejmuje
j� cia�niej, staraj�c si� w�o�y� w ten gest czu�o��, tkliwo��. G�adzi jej w�osy,
ca�uje twarz,
usta, szyj�, piersi, lecz ona si� odsuwa.
� Daj spok�j � prosi. � Nie dzi�. Nie teraz.
� Jak to? Nie chcesz ju�. W�a�nie teraz? Kiedy pozbyli�my si� go i mo�emy
swobodnie�
Mo�emy si� nikogo nie obawia�?
� Chc�, chc�. Ale dzisiaj po prostu nie mog�. Zrozum mnie � prosi, widz�c na
jego
twarzy z trudem maskowan� irytacj�. � To musi potrwa�. Je�li jest tak, jak
m�wisz, jak
wierz�, �e jest, to musisz mi da� troch� czasu na otrz��ni�cie si�, na oswojenie
z sytuacj�.
Przecie� wiesz�.
� Wiem, wiem.
Zaplanowali wszystko dok�adnie. Dopracowali ka�dy detal. Nie by�o ich zbyt
wiele.
Wymy�lili prosty plan, tote� nie mieli specjalnych trudno�ci z jego wykonaniem.
M��, �ona i
przyjaciel domu sp�dzili dzie� w wiejskiej posiad�o�ci, za�ywaj�c k�pieli i
s�o�ca. Potem
zjedli dobr� kolacj�. W ostatniej chwili, tu� przed odjazdem, Ewelina
zaproponowa�a, by
zamieni� si� samochodami. Koniecznie chcia�a pojecha� nowym wozem Petera.
� Prosz�, kochanie. Dlaczego nie? � Greg zgodzi� si� bez wahania.
No bo niby dlaczego mia�by si� nie zgodzi�. Znali si� od kilku dobrych lat.
Peter wni�s� w
ich �ycie tyle entuzjazmu i rado�ci. By� m�ody, przystojny, inteligentny, tote�
pocz�tkowo
Greg z pewn� nieufno�ci� traktowa� zbyt cz�st�, jak mu si� zdawa�o, obecno��
m�odzie�ca.
Po pewnym czasie przywyk� do niej, zw�aszcza, �e �ona w �artach nazywa�a go
zazdro�nikiem i g�uptasem, a sam Peter przedstawi� mu �liczn� studentk�
architektury jako
sw� narzeczon�. M�ody cz�owiek z prowincji, nieco zagubiony w �wielkim �wiecie�,
�akn��
towarzystwa, a przede wszystkim oparcia. Zwierza� im si� czasem z obaw i
k�opot�w,
zasi�ga� rad i opinii, traktuj�c zar�wno Grega, jak i Ewelin� z nieco zabawn�
rewerencj�.
Daleka kuzynka Eweliny poleci�a ich uwadze m�odszego krewniaka, stawiaj�cego
pierwsze kroki na �liskiej �cie�ce powa�nego biznesu. Greg zaj�� si� nim
pocz�tkowo
niech�tnie, mocno naciskany przez obie panie. Po pewnym czasie, widz�c post�py
m�odego
cz�owieka, przekona� si� do niego i zaopiekowa� nim bardziej, ni� wymaga� tego
�wi�ty
spok�j i interesy. Zacz�� nawet traktowa� jak przyjaciela, w czym r�nica wieku
nie okaza�a
si� by� prze � szkod�. Peter r�wnowa�y� j� wielkim taktem, rozs�dkiem oraz
ujmuj�cym
sposobem bycia.
* * *
Do posi�ku wypili po kieliszku lekkiego, bia�ego wina i wsiedli do woz�w.
� Wiesz kochanie, ja si� chyba przesi�d� � oznajmi�a Ewelina. � Ten samoch�d
jest
jaki� ciasny.
� Zrozum kobiet� i nie oszalej � mrukn��. � Przecie� przed chwil� bardzo ci si�
podoba�. Mnie nadal si� podoba. Jak chcesz, mo�esz jecha� z Peterem naszym
autem. Ja z
przyjemno�ci� poprowadz� to cude�ko � uruchomi� silnik.
� Dobrze, Gri, Gri � nazywa�a go tak, gdy mia�a szczeg�lne powody do
zadowolenia.
Czule cmokn�a w policzek. � W tej zabawce tak nisko si� siedzi. Nie polubi�abym
go
chyba.
� �adna zabawka � za�mia� si�. � Czy wiesz, �e on ci�gnie dwie�cie
osiemdziesi�t?
Zabawka, ha ha. Z sercem smoka.
� Ach, wy m�czy�ni � westchn�a kokieteryjnie i wysiad�a. Po ma�ej chwili Greg
ujrza�
ty� w�asnego samochodu w perspektywie alejki. Zosta� sam w pachn�cej sk�r� i
nowo�ci�,
istotnie niezbyt obszernej kabinie. Cieszy� si� mo�liwo�ci� przetestowania
rasowego wozu.
Nie m�g� wiedzie�, �e wyrusza w sw� ostatni� podr�. Wraz z winem wypi� w�asn�
�mier�.
* * *
Peter prowadzi nerwowo i bardzo szybko. Jeden wira�, drugi, trzeci, wzi�te z
piskiem
opon i w�z z Gregiem, pod��aj�cy jak przylepiony, w niezmiennej odleg�o�ci,
wci�� w
zasi�gu wzroku, wci�� siedz�cy mu na ogonie.
� Kiedy wreszcie to zacznie dzia�a� � warczy przez z�by. Traci cierpliwo��. �
Jak
d�ugo mo�na prowadzi� z wzrokiem utkwionym w lusterku?
Zwalnia. Czerwone porsche wyprzedza srebrne BMW. Teraz oboje widz� sylwetk�
kieruj�cego nim cz�owieka.
� Mo�e w og�le sko�czy si� na niczym? � szepce Peter. Prawie chcieliby tego.
Napi�cie
jest zbyt wielkie. Przerasta ich wytrzyma�o��. Si�ga zenitu.
� Reakcja organizmu mo�e by� rozmaita. Greg jest bardzo silny, mo�e wi�c okaza�
si�
ma�o podatny na� � urywa, bo oto ma�y samoch�d zaczyna ta�czy� po szosie, uderza
w
zbocze po lewej stronie, odbija si� jak pi�ka, by z�ama� barier� i run�� w
przepa��.
Rozb�ysk i smuga ognia znacz� jego drog�. Kobieta zas�ania oczy d�o�mi.
M�czyzna
nawet nie zwalnia. Sta�o si�. Ju� nie ma odwrotu.
* * *
Wiem ju�, gdzie i do czego musz� wr�ci�. Moje cia�o p�onie we wraku samochodu.
Cofam
si� w czasie. Wizja tabletki, rozpuszczonej w lampce wina, nak�ada si� na obraz
id�cego
g��bokim �lizgiem auta. Moje d�onie wci�� �ciskaj� kierownic�. Spadam wraz z
mas�
p�on�cego metalu, sekundy upadku wlok� si� jak wieki. Nie mog� si� poruszy�.
Krwawa
miazga, w kt�r� zmienia mnie ka�de kolejne uderzenie o wyst�p skalny, nie jest
jeszcze
ca�kiem martwa. P�omienie si�gaj� coraz wy�ej. Docieraj� do d�oni, twarzy, oczu.
B�l odczuwany przez moje wci�� jeszcze �ywe cia�o, ka�e mi zawr�ci�, zawracam
wi�c.
Obserwuj� �arz�c� si� kup� z�omu. P�omie� przygasa, nie wzbija si� ju�, pe�gaj�c
rubinowo.
Tam nie pozosta�o ze mnie takiego, jakim by�em, prawie nic. B�l min��.
* * *
� Je�li ju� si� zdecydowa�a�, zaakceptowa�a� m�j plan, czy raczej zaplanowa�a�
wszystko, musisz, po prostu musisz by� konsekwentna. Czy nie potrafisz tego
zrozumie�?
� Rozumiem. Rozumiem ca�kiem dobrze. Nawet nie wiesz, jak dobrze, ale nie mog�am
przypuszcza�, �e to b�dzie takie trudne, takie straszne. � Nalewa sobie kolejn�
porcj�
koniaku.
� Nie to jest straszne, co si� sta�o. Tego ju� nie ma. Straszne jest nasze
wyobra�enie o
tym i o ewentualnych konsekwencjach. Zrozum kochanie, �e �adnych konsekwencji
nie
b�dzie, je�li oka�emy si� silni. Je�li b�dziemy si� nadal wspiera� i kocha�.
Przecie� wiesz, �e
tak d�u�ej by� nie mog�o, prawda?
� Prawda, prawda. � Ewelina kiwa g�ow� zamaszy�cie, z przekonaniem. Jest mocno
wstawiona, co pozwala jej pojmowa� s�owa i zawarte w nich fakty jako prawie
oczywiste. �
Tak musia�o si� sta�, Peter. Musia�o. Moja ty maskotko. Ju� mi przesz�o. Ju�
b�dzie dobrze.
Tylko nie trzeba za wiele my�le�. Jaki ty jeste� m�dry i silny. M�j silny ma�y
ch�opczyk, m�j
wspania�y, silny m�czyzna.
� Tw�j, tw�j. Pami�taj tylko, �e nie jestem ju� maskotk�. By�em ni� zbyt d�ugo.
� Ju� nie, ju� nie. Jeste� znacznie wi�cej. Jeste� wszystko.� prawie � droczy
si�.
Rozpina mu koszul�, spodnie. Po chwili le�� nadzy obok siebie. On szczup�y,
muskularny,
wysportowany, ona rozkwit�a pi�knie pe�ni� trzydziestoparoletniej, doskonale
utrzymanej
kobieco�ci.
Obserwuj� ich z pewnym zainteresowaniem, lecz nie wydaj� si� sobie podgl�daczem.
Nie
czuj� nic ponad to, co mo�e odczuwa� badacz, obserwuj�cy pod mikroskopem
wyhodowany
przez siebie ciekawy szczep bakterii. Ich czynno�ci s� mi oboj�tne emocjonalnie.
Jednak�e
�wiadomo��, �e oszukiwali mnie, nie jest mi�a. A oszukiwali od dawna. Pozbyli
si� mnie. Po
co? Przecie� mogli mi o wszystkim powiedzie�. Przecie� istnieje mn�stwo
rozwi�za� tego
typu sytuacji. Nigdy nie by�em brutalem ani tyranem. Nie by�em te� ani uparty,
ani z�o�liwy.
Da�bym Ewelinie rozw�d, gdyby go za��da�a, gdyby spokojnie porozmawiali ze mn�,
gdybym zda� sobie spraw�, i� utrzymanie ma��e�stwa nie ma sensu i nie rokuje
nadziei.
Wcale nie musieli post�powa� ze mn� tak, jak post�pili. Wcale nie musieli mnie�
zabija�.
A mo�e chodzi�o o co innego? Pewnie tak. Oczywi�cie. Jakie� to prostackie i
�a�osne.
Ewelina zawsze chcia�a by� niezale�na, nie mia�a jednak predyspozycji, by sta�
si� niezale�n�
od zera o w�asnych si�ach. Nigdy nie umia�a niczego robi�. Prawda, potrafi�a
�adnie wygl�da�
i kocha� si�. Niczego wi�cej od niej nie oczekiwa�em. Mo�e to by� b��d? Mo�e
powinienem
by� dostrzega� jej wybuja�e aspiracje? Ale nawet je�li by tak by�o, je�li bym je
zauwa�a�, to
czy zdoby�bym si� na powa�ne ich traktowanie? Nie. Niby jakim cudem? One sta�y w
zbyt
jaskrawej sprzeczno�ci z nik�ymi predyspozycjami Eweliny.
Taaak. Pomi�dzy jej predyspozycjami a aspiracjami istnia�y, istniej� i zawsze
b�d� istnie�
zbyt wielkie, wr�cz kolosalne dysproporcje. To musi by� dla niej wysoce
frustruj�ce.
Sk�ama�bym jednak, gdybym twierdzi�, �e jej wsp�czuj� z tego powodu. Po
rozwodzie moja
�ona zosta�aby bez �rodk�w do �ycia, na takim poziomie, do jakiego zd��y�a
przywykn��.
Teraz jest bogata. Jest nie tylko �on� bogatego m�a. Jest bogata samodzielnie.
Jest
niezale�na, a przynajmniej za tak� si� uwa�a. Zupe�nie nie zdaje sobie sprawy z
tego, co
zwi�za�o j� z Peterem. Nic nie wi��e mocniej ni� wsp�lnie dokonana zbrodnia.
Czy�by nie
czytali krymina��w? My�l o maj�tku, kt�ry przejmie ju� nied�ugo, bardzo podnosi
j� we
w�asnych oczach. Nie rozumie, �e maj�tek trzeba pomna�a�, dba� o niego,
prowadzi�
interesy. W przeciwnym razie zgromadzony przez lata kapita� ulegnie
rozproszeniu, firma
popadnie w ruin�. Tymczasem Ewelina dor�wnuje Peterowi, ba, nawet przewy�sza go
i to
znacznie. Peter jest bogaty. Dzi�ki swej inteligencji, pracowito�ci, ale przede
wszystkim
dzi�ki mnie, osi�gn�� bardzo wiele w stosunkowo kr�tkim czasie. Teraz straci�
wszystko,
cho� jeszcze o tym nie wie. G�upia, przera�liwie g�upia, ale sprytna Ewelino!
Nie zd��ysz
roztrwoni� zgromadzonej przeze mnie fortuny. Peter, �al mi ci�, ch�opcze.
Naprawd� ci�
lubi�em, zakochany m�ody frajerze. Przesuwaj�c si� w czasie dowolnie, znam
rozw�j
wypadk�w, wiem wszystko, co stanie si� waszym udzia�em w ca�kiem niedalekiej
przysz�o�ci.
Zastanawiam si� nad sposobem urozmaicenia im wieczoru. Dopiero zaczynam si�
orientowa� w zakresie w�asnych mo�liwo�ci. Nie wypr�bowa�em ich jeszcze i gdyby
nie
poczucie zawodu, krzywdy i wielkiej niesprawiedliwo�ci, mo�e nawet uzna�bym
sytuacj� do
pewnego stopnia za zabawn�. Obawiamy si� �mierci bardziej jako wielkiej
niewiadomej, ni�
ostatecznego ko�ca. Nie s�dz�, by wielu ludzi by�o absolutnie przekonanych, �e
ustanie
�yciowych funkcji organizmu stanowi ca�kowity kres ich egzystencji. Nie wydaje
mi si�
mo�liwe, by istnia� najwi�kszy nawet sceptyk, kt�ry nie �ywi�by cho� cienia
nadziei na
kontynuacj�, w innej, zmienionej formie, ale przecie�� �ycia (�ycia? nasuwa mi
si� szereg
pyta� o to, czym jest �ycie). W pewnym okresie cz�sto my�la�em o �mierci.
Wyobra�a�em
sobie, �e umr� jako cz�owiek stary, powoli dogasaj�c. Ba�em si� nie
biologicznego porz�dku,
naturalnej kolei rzeczy, lecz sposobu jej urzeczywistnienia. Obawia�em si�
choroby, kalectwa,
demencji, niesprawno�ci. Przeznaczenie zakpi�o ze mnie, z moich obaw, ale i z
oczekiwa�.
Nie ma to ju� jednak �adnego znaczenia. Dla mnie, takiego, jakim jestem, jakim
si� sta�em,
w�a�ciwie nic nie ma znaczenia.
Mi�osna gra osi�ga kulminacj�. J�ki i okrzyki Eweli � ny przybieraj� na sile.
Znam je
dobrze, anio�eczku. Sam dobywa�em z ciebie podobne tony wcale nie tak dawno
temu. Peter
jest naprawd� sprawnym, wytrwa�ym i oddanym kochankiem. Czy zauwa�y�a�, �e
bardziej
dba o ciebie ni� o w�asn� przyjemno��? Czy to doceniasz? Pewnie nie. Pewnie
uwa�asz, �e ci
si� to nale�y. Jak wszystko. Peter, brawo. Brawo! Sam bym tego lepiej nie
zrobi�! Siedzisz
uwa�nie reakcje kochanki, nie jeste� egoist�, przyziemnym, szybkozlewnym samcem.
Nie. Ty
jeste� wirtuozem, koneserem. Znakomicie Peter. Teraz chyba ju� pora na mnie.
Chyba
powinienem w��czy� si� w ten uroczy spektakl.
W pokoju rozlega si� cichutkie postukiwanie w szyb�. Zrazu nie zwracaj� na nie
uwagi,
poch�oni�ci sob�. Nagle zastygaj� oboje w p� ruchu, w p� szeptu, w p�
oddechu.
� Co si� sta�o? Co ci jest? � pyta Peter.
� Nie wiem. Ten d�wi�k� jako� dziwnie� pos�uchaj no� co to?
Jest im bardzo nieswojo.
� Kto� stuka do okna! � Ewelina nie tai l�ku.
� To niemo�liwe, kochanie. Jeste�my na pi�trze � trze�wo zauwa�a Peter.
Wstaje niech�tnie, spogl�da w ciemno�� nocy, otwiera okno.
� Sp�jrz, to ga��� drzewa. To wiatr. Trzeba b�dzie j� przyci��. Jutro powiem
ogrodnikowi�. Albo lepiej ty wydaj mu polecenie.
Ewelina oddycha z ulg�.
� Ju� my�la�am�
� Co, co my�la�a�?
� Nic. Nic wa�nego. Zamknij okno i wracaj do mnie. Zimno mi.
Peter starannie zamyka zasuwk� i gwa�townie odskakuje.
� Przytrzasn��em sobie palec � wyja�nia, widz�c jej zdumione spojrzenie. �
Dlatego
tak odskoczy�em. � �mieje si� nienaturalnie, dmuchaj�c sobie na palec.
Nie przyzna si�, �e w ciemnej szybie ujrza� zarys mojej sylwetki. Spi�ty wraca
do ��ka.
Ewelina przytula si� do niego.
� Obejmij mnie, obejmij swoj� male�k� myszk� � przymila si�.
Niezra�ona nag�ym ch�odem kochanka, usi�uje go zach�ci�, pobudzi�. Nic z tego.
Peter
odwraca si� od niej ze zniecierpliwieniem.
� Daj spok�j, przesta� � prosi. � Poczu�em si� nienajlepiej. Pewnie wypi�em za
du�o.
A mo�e przerwali�my zbyt nagle? Nie wiem, co mi si� sta�o.
� C�, pewnie tak. Po�pijmy � wzdycha Ewelina. Le�� obok siebie, ka�de ze swymi
my�lami. Nie s� to my�li weso�e. Prawie zasypiaj� ju�, zmo�eni troch� seksem, a
troch�
alkoholem. Towarzysz� im stale, niewidzialny, lecz wyczuwalny ca�kiem nie�le.
Ewelina
zrywa si�, szarpi�c Petera za rami�.
� Tu kto� jest! Tu kto� jest! � krzyczy.
� �pij, male�ka � uspokaja j� bezskutecznie. � Tu nie mo�e by� nikogo. Zreszt�
zaczekaj.
Wstaje. Z szuflady wyjmuje mojego browninga.
� Czy�by alarm nawali�? Je�li chcesz, mog� dok�adnie sprawdzi� ca�y dom. Przejd�
si�.
Mo�e rzeczywi�cie zakrad� si� jaki� z�odziej? Je�li tak, to ju� jest martwy �
dodaje sobie
otuchy.
� Nie, nie, b�agam. Nie zostawiaj mnie samej� z nim.
� Z kim? Z kim? O kim, o czym ty m�wisz? Co ty opowiadasz? � Stara si� nie
okaza�
zdenerwowania, nie mo�e jednak ca�kowicie zapanowa� nad g�osem. Zbyt dobrze wie,
kogo
mia�a na my�li.
� Czy ty naprawd� nic nie czujesz?
Peter walczy z sob�. Nie wypada mu okaza� si� tch�rzem czy mi�czakiem.
� Co masz na my�li? � Usi�uje nada� s�owom lekki ton. Sporo go to musi
kosztowa�.
Moja obecno�� staje si� niemal namacalna. Zapala g�rne �wiat�o.
� Sp�jrz � Zn�w �mieje si� sztucznie. � Tu nie ma nikogo. Opr�cz nas,
oczywi�cie.
� Tak, tak. Co� mi si� przy�ni�o.
� Sny s� projekcj� naszej pod�wiadomo�ci. Im wi�cej ci si� wy�ni, tym szybciej
odzyskasz spok�j � t�umaczy.
� Tak, tak, zapewne. To by�a tylko projekcja � powtarza za nim bezwiednie
Ewelina.
Nieznane wcze�niej poj�cia, kt�rymi operuje Peter, wzbudzaj� w niej zaufanie do
jego
rozs�dku i m�dro�ci. Ona zn�w jest bezbronn�, bezradn� dziewczynk�, du�ym
dzieckiem,
rzeczywi�cie potrzebuj�cym opieki i oparcia. Nie jak wtedy, przed laty, gdy
ok�amywa�a
mnie, umiej�tnie uczyniwszy z niedojrza�o�ci, naiwno�ci i prostoty kamufla� dla
swej
w�a�ciwej natury.
Doskonale zna�a �ycie, zdawa�a sobie spraw� z uczu�, jakie potrafi wzbudzi� w
dojrza�ym
m�czy�nie za pomoc� i�cie idiotycznych w swej prostocie i zwykle dzi�ki temu
w�a�nie
niezawodnych sztuczek.
Czego oczekuje od kobiety m�czyzna, kt�ry osi�gn�� prawie wszystko? Przecie�
nie
b�dzie szuka� partnerki w interesach, bo taka nie jest mu potrzebna. Towarzyszka
�ycia?
Nonsens.
Towarzyszami, kolegami, przyjaci�mi mog� by� tylko m�czy�ni jego pokroju,
wysoce
wyspecjalizowani �owcy. Pani domu? A jaki� to dom? Cz�owiekowi typu Grega ju� od
bardzo
dawna nie by� potrzebny dom w potocznym tego s�owa znaczeniu. Nie mia�by nawet
czasu na
przebywanie w nim. Nie potrzebowa� wi�c i �ony, kt�ra by�aby tego domu
wsp�tw�rczyni� i
jego g��wnym filarem.
W Ewelinie, �licznej, niewinnej, �wie�ej, znalaz� atrakcyjn� zabawk� i w pewnym
sensie,
co� w rodzaju etykietki firmowej. Lubi� j� ubiera�, stroi�, obsypywa�
kosztownymi
prezentami, pokazywa� j� w towarzystwie. Nie �y� z ni�, a raczej hodowa�, niczym
niezwykle
cenne zwierz�, na przyk�ad rasowego konia, kt�rego posiadanie nie jest do
niczego potrzebne,
ale dodaje splendoru w�a�cicielowi. Ewelina b�yszcza�a na przyj�ciach, stawa�a
si� centrum
m�skiego zainteresowania. Sw� obecno�ci� pomaga�a mu w interesach. Istotnie,
oczekiwa� od
niej tylko pe�nienia funkcji reprezentacyjnych i od czasu do czasu seksu.
Umiej�tnie zagra�a
swoj� rol�. Musia� zwr�ci� uwag� w�a�nie na ni�, bo tylko z tak� kobiet� got�w
by� si�
zwi�za�.
Bo tylko takiej kobiety szuka�. A w�a�ciwie nie szuka� kobiety, lecz �ywej
laleczki, kt�r�
m�g�by ca�kowicie zdominowa�. Marionetki obdarzonej rozumem tylko na tyle, by go
nie
kompromitowa� w towarzystwie. Przynajmniej nie ponad umown� granic�
przyzwoito�ci.
Ewelina tym razem jest naprawd� przestraszon� dziewczynk�, kompletnie bezradn�
wobec
czego�, co j� przerasta, czego nie rozumie i czego panicznie si� boi. Niepewnie
wpatruje si�
w kochanka, wsp�lnika.
� To by� sen, koszmarny sen � powtarza, upewniaj�c sam� siebie.
� Tak, jasne, �e sen. � Peter wsuwa bro� pod ��ko, aby �atwo m�c po ni�
si�gn��.
Magiczny, dodaj�cy odwagi i pewno�ci siebie, �mierciono�ny kawa�ek metalu
spocznie w
zasi�gu r�ki.
Przed kim, czy przed czym ma was dzisiaj obroni�, wy �a�osne, beznadziejnie
�a�osne
stwory?
Na dzisiaj wystarczy. Po co maj� przywyka� do mnie? Mam mn�stwo czasu. Mam przed
sob� ca�y czas i doczekam si�. Doczekam si� was obojga.
Swoj� drog� mieli sporo szcz�cia. Gdyby w�z nie eksplodowa�, nie spali� si�,
gdybym nie
zw�gli� si� razem z nim, mogliby mie� k�opoty. A tak? �adna sekcja nie wyka�e
utlenionej w
ogniu odrobiny substancji, kt�r� dobrowolnie, cho� nie�wiadomie przyj��em przed
odjazdem.
Zreszt� sekcji zw�ok nie b�dzie. Bo i po co? Pozostanie szybki, nieznany w�z na
kr�tej,
g�rskiej drodze, zm�czenie, chwila dekoncentracji. Pozostanie brak motyw�w plus
zeznania
�wiadk�w o zgodnym po�yciu z �on� i wieloletniej przyja�ni z Peterem. Pozostanie
policja z
mn�stwem beznadziejnej, papierkowej roboty, z tysi�cami spraw, z setkami
wypadk�w na tej
i na wielu innych trasach. Zesp� przepracowanych urz�dnik�w w granatowych
mundurach.
Grupa ludzi, od kt�rych wymaga si� rzeczy niemo�liwych.
Nie, nie zale�y mi na tak zwanym wymiarze sprawiedliwo�ci. Co mi da, �e Ewelina
i Peter
pow�druj� do wi�zienia w wyniku d�ugotrwa�ego procesu dochodzeniowego i nudnej
rozprawy? Czy w og�le mo�na m�wi� o karze? Czym mia�aby by� owa kara i co by
zmieni�a? Ja r�wnie� nie chc� ich kara�. Zale�y mi na czym� innym. Mo�e to ma
by�
satysfakcja? Mo�e chc� im tylko uzmys�owi�, �e nie byli tak przebiegli, jak
s�dz�? A je�li
nawet byli, to �e na nic im si� ta przebieg�o�� nie przyda�a. Jestem z�o�liwy?
By� mo�e
sta�em si� taki ostatnio. Zreszt� sam sobie nie potrafi� odpowiedzie�, dlaczego
ich zniszcz�.
Bo przecie� tylko po to zosta�em z wami� moi drodzy.
* * *
Ewelina jest roztrz�siona. Wcale nie musi udawa�. Spazmuje, szlocha. Boi si�
okropnie.
Peter siedzi obok, trzymaj�c j� delikatnie za r�k�.
� Sam pan rozumie, sam pan widzi, panie komisarzu. Od niej, od pani Bellert,
niczego
pan si� nie dowie, dop�ki znajduje si� w takim stanie. Bardzo, bardzo pana
prosz�, panie
komisarzu, by jej pan ju� dzisiaj d�u�ej nie� dr�czy�. Ja wiem wszystko. Ch�tnie
udziel�
wszelkich mo�liwych informacji i wyja�nie�, nawet teraz. Czy nie znalaz�yby si�
tu jakie�
�rodki uspokajaj�ce? Widzi pan przecie� jej reakcj� na to, o czym poinformowa�
nas pan
przed chwil�. Zawdzi�czam im prawie wszystko. Od lat by�em bliskim
wsp�pracownikiem i
przyjacielem zmar�ego, to jest, chcia�em oczywi�cie powiedzie� pana Bellerta.
S�dz�, �e
opiekuj�c si� pani� Bellert w tak trudnej i bolesnej chwili, w jaki� spos�b
okazuj�
wdzi�czno�� za to, co dla mnie zrobi�a, co razem ze swym nieod�a�owanym
ma��onkiem
zrobili dla mnie.
G�os �amie mu si� ze wzruszenia, mo�e z �alu. (Niez�y z ciebie aktor, ch�opcze.)
Policjant
kiwa g�ow� ze wsp�czuciem.
Ewelina pochlipuje. Wcale nie gra. Ona naprawd� �a�uje. �a�uje siebie. Sk�d mo�e
o tym
wiedzie� za�ywny, siwiej�cy pan komisarz policji? Dla niego Ewelina jest
zrozpaczon�
kobiet�, kt�rej zawali� si� ca�y �wiat. Nawiasem m�wi�c, moja by�a �ona wygl�da
okropnie!
N�dznie i staro. Makija� rozmaza� si�, tworz�c na jej twarzy co� w rodzaju
tragikomicznej
maski, zmieniaj�c trzydziesto � paroletni� pi�kno�� w �yciowy wrak w
nieokre�lonym
wieku. Alkohol i bezsenna noc te� zrobi�y swoje. To punkt dla nich. �aden
m�czyzna o
zdrowych zmys�ach nie pos�dza�by przystojnego, bardzo bogatego m�odzie�ca o
romans z�
kim� takim.
� Dlaczego pa�stwo przyszli dopiero teraz? � Nie daje za wygran� policjant. �
Czy nie
niepokoi�a pani przed�u�aj�ca si� nieobecno�� m�a?
Ewelina wybucha koncertowym rykiem. Peter obrzuca pytaj�cego spojrzeniem pe�nym
wyrzutu. Ten, widz�c, �e nic nie wsk�ra, wydobywa z apteczki jakie� krople.
� Prosz� to szybko wypi�. Nie s� smaczne, ale pomog�. Powinny przynie�� ulg�.
� Co to jest?
Boisz si� podst�pu, male�ka? Podejrzewasz, �e to jaki� eliksir prawdy? Cwana,
g�upio
cwana jest ta moja by�a �ona. Nie masz si� czego obawia�, koteczku. Ten stary,
zm�czony
urz�dol przed emerytur� chce mie� ju� tylko �wi�ty spok�j. Zaprotoko�uje
zeznania i�
zamknie spraw�. Zdarzy� si� wypadek podczas nieostro�nej jazdy. Jeden z wielu,
wielu
wypadk�w zdarzaj�cych si� w ka�dy weekend.
� To �agodny �rodek uspokajaj�cy. Prosz� tylko po nim nie prowadzi� samochodu. O
przepraszam, przepraszam � usi�uje zatuszowa� nietakt. Paln�� gaf� pod tytu�em:
w domu
wdowy po wisielcu nie nale�y m�wi� o sznurze. Wie o tym i robi mu si� g�upio.
� Oczywi�cie odwioz� pani� Bellert do domu � ofiarowuje si� Peter rycersko.
Ewelina przyjmuje lek i wychodzi, g�o�no smarkaj�c w chustk�. M�czy�ni zostaj�
sami.
Policjant przekona� si�, �e tak b�dzie lepiej, szybciej, wygodniej. Z niej i tak
nie uda�oby mu
si� wydusi� niczego sensownego.
� Dlaczego pa�stwo zg�aszaj� si� dopiero teraz? � ponawia pytanie.
� Nie niepokoili�my si� wcale. Nie by�o powodu do niepokoju. Greg, chcia�em
powiedzie� pan Bellert, cz�sto zostawa� na noc w swojej posiad�o�ci. Zdarza�o
si�, �e
odwozi�em pani� Bellert do domu, podczas gdy on wybiera� samotno��. Wy��cza�
wtedy
kom�rk�, odcina� si� od �wiata. Zreszt� zar�wno jego �ona, jak i ja,
potrafili�my si� zaj��
interesami pod jego nieobecno��. Mia�em dost�p do wszystkich jego spraw, a on do
moich.
Nasze dzia�ania uzupe�nia�y si�, a cz�sto nawet zaz�bia�y. Byli�my wi�cej ni�
wsp�lnikami i
jego obecno�� nie by�a niezb�dna, gdy� ja potrafi�em go zast�pi�. Och,
oczywi�cie, by� ode
mnie znacznie bardziej do�wiadczony. Stale uczy�em si� od niego. Ale na kr�tk�
met�
mog�em go zast�powa�. Jestem z tego dumny.
Podnosi g�ow�. Opuszcza j� zaraz, jakby pojmuj�c niestosowno�� swego
o�wiadczenia w
danej chwili.
� A teraz� � powtarza sztuczk� z za�amuj�cym si� g�osem. (To robi wra�enie,
Peter.
Nawet na mnie.)
� Wyruszyli�cie razem, prawda?
� Tak. Ale Greg zawr�ci�. �Pewnie czego� zapomnia��, powiedzia�a pani Bellert.
Ja te�
tak pomy�la�em.
� No, ale gdy nie by�o go rano�
� Panie komisarzu, przecie� nie s�dzili�my, nie mogli�my przewidzie�, nie
martwili�my
si�. My�leli�my, �e zmieni� zamiar, �e postanowi� przenocowa�, i �e do��czy do
nas ko�o
po�udnia. Albo �e pojawi si� w siedzibie firmy, jakby nigdy nic. Dopiero po
wiadomo�ciach
dziennika porannego, gdy us�ysza�em w�asne nazwisko w kronice wypadk�w,
zadzwoni�em
do pani Bellert i wtedy zdali�my sobie spraw� z tego, co si� sta�o. Domy�lili�my
si�
wszystkiego. Greg jecha� moim samochodem! Jeszcze pr�bowali�my si� �udzi�, ale�
�
rozk�ada r�ce bezradnie.
� Taaak. Jecha� pa�skim wozem. Dlatego auto skojarzyli�my z panem. Odk�d
jeste�my
skomputeryzowani, nietrudno trafi� od numeru silnika do w�a�ciciela pojazdu.
Zw�ok po
prostu nie da�o si� zidentyfikowa� na miejscu. Byli�my pewni, �e to pan zgin��.
Nadal
niezupe�nie rozumiem, dlaczego pan Bellert u�ywa� pa�skiego wozu. � Policjant
�widruje
Petera wzrokiem.
� Greg� pan Bellert zaproponowa� zamian�. Spodoba� mu si� m�j nowy �w�zek�, jak
go
nazwa�. Pani Bellert wola�a wi�kszy, wygodniejszy samoch�d, wi�c pozosta�a ze
mn� w aucie
Grega. � Peter uprzedza nast�pne pytanie.
� Tak, tak. � Policjant pociera podbr�dek. Marzy o prysznicu i o kolacji
zakropionej
dobrym, czerwonym winem.
� Czy wcze�niej je�dzi� tym samochodem?
� Nie, chyba nie. � Peter udaje zastanowienie. � Na pewno nie � przypomina sobie
wreszcie. � Kupi�em go par� dni temu. Dawniej tak, owszem. Czasem je�dzi� moim
starym
autem. To by� ma�y peugeot, kt�rym �atwo si� wsz�dzie zmie�ci�. Z kolei ja
po�ycza�em
sobie niekiedy jego bryczk�, dop�ki nie sta� mnie by�o na co� r�wnie
efektownego. Pan
rozumie, panie komisarzu, w interesach cz�sto wa�ne s� pozory.
� To znaczy, �e pan Bellert nie zna� mo�liwo�ci tego samochodu? � Inspektor
ignoruje
dygresj�.
� Trudno mi powiedzie�. Chyba nie. Ale jego BMW to te� bardzo szybka maszyna. �
Peter cieszy si� z korzystnego obrotu sprawy. � Pan Bellert by� bardzo dobrym
kierowc� �
dodaje. � Kiedy� �ciga� si� w rajdach i odnosi� sukcesy.
� Lubi� szybk� jazd�?
� Tak. Ale je�dzi� bardzo bezpiecznie.
� Czy to by�o drogie auto?
� Jak to?
� Inaczej: czy du�o pan zap�aci� za rozbity w�z. Bo �e to drogie samochody, to
wiem.
� Ponad sto tysi�cy. � Peter marszczy brwi. � Pan wybaczy, panie komisarzu, ale
nie
jestem pewien, czy aby nie wkracza pan w kompetencje urz�du podatkowego. �
Udaje, �e
nie zrozumia� intencji pytania. � W tym kontek�cie pa�skie pytanie brzmi jak
niesmaczny�
� Sto tysi�cy frank�w? � przerywa policjant.
� Sto tysi�cy dolar�w. � Ton Petera jest lodowaty. � Tyle kosztuje nowy samoch�d
tej
marki i w tej wersji � dodaje wynio�le.
� Prosz� jeszcze raz okre�li�, jakie stosunki ��czy�y pana ze zmar�ym.
� Ju� m�wi�em, ale prosz�. � Nieznacznie wzrusza ramionami. � By�em jego
wychowankiem, uczniem, wsp�lnikiem, wreszcie przyjacielem.
� Czy w chwili obecnej, w zaistnia�ej sytuacji, przejmie pan� � policjant
zawiesza g�os.
� Rozumiem, do czego pan zmierza, panie komisarzu. To pa�ski obowi�zek. Ot� nie
przejm� firmy pana Bellerta. Mam ju� w�asn�. Dzi�ki niemu stoj� mocno na
w�asnych
nogach. Gdyby pani Bellert poprosi�a mnie o czasowe poprowadzenie jej interes�w,
nie
m�g�bym odm�wi�. Lecz na d�u�sz� met� nie by�oby to mo�liwe. On nauczy� mnie
wszystkiego. Zrobi� ze mnie cz�owieka � o�wiadcza prosto. Wcale nie k�amie.
Nast�pnie
opisuje wydarzenia poprzedniego wieczoru, nie komentuj�c ich. Policjant uwa�nie
s�ucha. Od
czasu do czasu notuje jaki� szczeg�.
� Czy nie uderzy�o pana w zachowaniu pana Bellerta co� niezwyk�ego? � pyta
nagle.
� Co pan ma na my�li?
� Nic konkretnego. Kolejne rutynowe pytanie.
Ale zna� pan go dobrze?
� O tak � podchwytuje Peter. � Bardzo dobrze. Pan Bellert sprawia� wczoraj
wra�enie
zrelaksowanego. Z pewno�ci� ostatnio bywa� przem�czony, niedospany. Ja zreszt�
te� ma�o
sypia�em. W pracy, w interesach zapanowa�a pewna nerwowo�� w zwi�zku z ostatnimi
wydarzeniami na arenie mi�dzynarodowej� Ale to nie ma nic do rzeczy. Wczoraj
bawili�my
si� �wietnie. Mia�em nawet zaprosi� swoj� narzeczon�. Chcia�em bli�ej pozna� ich
z sob�.
Mo�e lepiej si� sta�o, �e nie pojecha�a ze mn�. Gdyby wsiad�a do tamtego wozu�
Bo�e!
Bo�e!� Dopiero teraz o tym pomy�la�em.
Spryciarzu, cholerny spryciarzu! Do policyjnej m�zgownicy ju�, ju� zacz�y
ko�ata�
pewne, nie do ko�ca sprecyzowane podejrzenia co do ciebie i Eweliny. Ubieg�e� je
chytrze.
Po raz kolejny jestem z ciebie dumny.
� �eni� si� nied�ugo, panie komisarzu, a w tej sytuacji.� On by� dla mnie jak
ojciec. �
Ukrywa twarz w d�oniach, by opanowa� �szczery odruch g��bokiej rozpaczy�. � Nie,
nie
wolno si� poddawa� � konkluduje. � Mam teraz nowe obowi�zki.
� Pani Bellert jest bardzo pi�kna � zauwa�a od niechcenia policjant. � Dzisiaj
nie
wygl�da zbyt korzystnie, ale trudno si� dziwi�. Znam j� z wcze�niejszych zdj�� w
prasie,
telewizji, w zwi�zku z jej s�ynn� akcj� charytatywn�.
� O tak, tak, jest bardzo pi�kna i dobra � entuzjastycznie przyznaje Peter. �
Dlatego
czuj� si� w obowi�zku pomaga� jej. Musz� jej pomaga�. Tak. Tak. Poza wszystkim
to moja
krewna. Nie wiedzia� pan? Jako dziecko tytu�owa�em j� cioci�. Teraz ju� nie
wypada.
Postarza�bym j�.
Komisarz g�o�no wypuszcza powietrze. Jest to westchnienie ulgi. Nie b�dzie
przecie�
podejrzewa� m�odego cz�owieka o romans z w�asn� ciotk�! Ni�, kt�r� ju�, ju�
prawie zaczyna�
snu�, p�ka. Nie warto jej wi�za�. Nie sprawdzi wi�c bardzo w�tpliwego
pokrewie�stwa.
Ciotka to ciotka. W pod�wiadomo�ci ma zakodowany obraz licznych, zapami�tanych z
dzieci�stwa, starych i brzydkich ciotek, kt�rych czu�ostkowo�ci na przemian ze
zrz�dliwo�ci�
serdecznie nie cierpia�. Wspomnienie tych sm�tnych, grz�zn�cych w
staropanie�stwie
postaci, kt�re nazywa� kwokami lub koczkodanami, przys�ania mu obraz Eweliny z
oficjalnych fotografii. � Pewnie zdj�cia by�y sprzed paru lat � my�li. � Teraz
to taka sama
ma�pa jak i one. Ciotka to ciotka.
Jest tak duszno, tak gor�co. Pro�ciej, du�o pro�ciej jest zaopatrzy� spraw� w
nag��wek
�wypadek drogowy� i., z�o�y� j� ad akta. Awansu ju� i tak si� nie doczeka.
Zreszt� wszystkie
poszlaki wskazuj� na wypadek. Nic innego nie mog�o si� zdarzy�.
� By� mo�e b�dziemy pana jeszcze potrzebowali � ko�czy przes�uchanie, nie
wierz�c w
to, co m�wi. � Do widzenia panu, panie Dabeau.
* * *
� Ju� po wszystkim, kochanie.
Spuchni�te oczy Eweliny wpatruj� si� w niego bezmy�lnie.
� Po wszystkim?
� Tak, najdro�sza. Co wi�cej mo�na powiedzie� o nieszcz�liwym wypadku? Bo to
by�
wypadek. Je�eli policja tak uzna�a, to nie mog�o by� inaczej, prawda? (Nie
pos�dza�em ci� o
cynizm, przyjacielu).
� Co im powiedzia�e�?
� Prawd�. Tylko prawd�. Omin��em kilka nieistotnych szczeg��w, par� nie
maj�cych
znaczenia drobiazg�w. (�winia z ciebie, ch�opcze. Nie�adnie).
� Uwierzyli ci?
� A czy mogli nie uwierzy�. Niby dlaczego? Wszystko, czego si� dowiedzieli, jest
niepodwa�alne, proste, logiczne. S�dz�, �e pomog�a nam cena samochodu, kt�ry
po�wi�ci�em
i nasze, hahaha, pokrewie�stwo, cioteczko. Ty te� musisz uwierzy�, �e tak by�o.
Nie mo�esz
my�le� inaczej. Autosugesti�, male�ka, mo�na zdzia�a� bardzo, bardzo wiele.
� Autosugesti�? � Ewelina zdaje si� nie rozumie�.
� Tak. Musisz przekona� sam� siebie, �e to by� wypadek. Je�li to osi�gniesz,
sko�cz� si�
z�e sny, obawy, bo wtedy nasza prawda stanie si� prawd� obiektywn�. (Nie
s�dzi�em, �e
jeste� filozofem. Nie docenia�em twej wszechstronno�ci.) Ja ju� w ni�
uwierzy�em, a to, w co
wierz�, jest prawd� � ko�czy tryumfalnie. (Machiavelli dla ubogich.)
A ona wci�� niczego nie rozumie. Peter nie zna� jej z tej strony. Ewelina zawsze
by�a
ukryta w moim cieniu, przyt�umiona. Cz�sto odpowiada�em za ni�, wi�c trudno si�
by�o
zorientowa� w jej straszliwej g�upocie, w pustce wn�trza, w braku jakiegokolwiek
wn�trza.
Zakochany m�czyzna nie widzi pocz�tkowo wad swej wybranki, a Peter pod tym
wzgl�dem
nie odbiega od normy. Milkliwo�� Eweliny t�umaczy� do tej pory g��bi� intelektu,
bezmy�lno�� ocz�t uwa�a� za subteln� zadum�, g�upie uwagi traktowa� jako
doskona�e
dowcipy. Teraz jest wi�c mocno zaskoczony.
� Nie pojmujesz, o czym m�wi�?
� Daj mi spok�j. Jestem zm�czona. Taka zm�czona � j�czy.
� Przepraszam. G�upiec ze mnie. Ty jeste� taka delikatna, taka wra�liwa, a ja
ci�
niepokoj�. Powoli wszystko si� u�o�y. Nie martw si�, czas jest najlepszym
lekarzem duszy.
� Plecie bana�y, do�� s�uszne zreszt�, i dociera nimi do jej ot�pia�ego umys�u.
� Tak, tak. Czas uleczy wszystko, naprawi � zgadza si� z nim Ewelina, pr�buj�c
przybra� bohaterski u�miech.
� Moja biedna, moja dzielna � rozczula si� Peter. Zdaje si�, �e rzeczywi�cie
bardzo j�
kocha.
* * *
Pogrzeb mia�em skromny. By�a Ewelina, oczywi�cie z Peterem, podtrzymuj�cym
duchowo
i fizycznie �zrozpaczon� wdow�. Przysz�o kilku moich wsp�pracownik�w z �onami.
Nie
udawali smutku. Nie musieli. Odczuwali go naprawd�. By�em dla nich wymagaj�cym,
ale
chyba nienajgorszym szefem. Przynajmniej niekt�rzy z nich lubili mnie, a wszyscy
z
pewno�ci� szanowali.
Z szacunkiem te� k�aniali si� Ewelinie, sk�adali kondolencje. Pada�y s�owa
pociechy,
otuchy. Przyjmowa�a je spokojnie, godnie. Nie rycza�a, nie robi�a scen. Kilka
�ez wymkn�o
jej si� spod ciemnych okular�w. Sprawia�a wra�enie pogodzonej z �okrutnym
losem�.
Imponowa�a opanowaniem. Wszyscy podziwiali jej poblad�� pod czarn� woalk� twarz,
z
zastyg�ym na niej wyrazem cierpienia.
Bez w�tpienia prze�ywa�a koszmar. Prze�ywali go oboje, ona i Peter. Stara�em si�
regularnie dostarcza� im mn�stwa zdrowych emocji. Czuli mnie zawsze i wsz�dzie.
Sygnalizowa�em sw� obecno�� prostymi �rodkami. Nie by�o dnia, nie by�o wieczoru,
�e o
nocy nie wspomn�, by nie zdarzy�o si� co�, czego wyt�umaczy� nie potrafili, a co
mniej lub
bardziej �wiadomie kojarzyli ze mn�. Cz�owiek, dzi�ki swej abstrakcyjnej
wyobra�ni, jest
bardzo dziwnym zwierz�ciem. A nad ich wyobra�ni� pracowa�em intensywnie i
skutecznie. Z
czasem przeobra�� ich w par� szale�c�w, nie odr�niaj�cych jawy od uroje�, nie
panuj�cych
nad sob�, ca�kowicie zdanych na pastw� emocji, g�upich niewolnik�w, wik�aj�cych
si� coraz
mocniej w sieci w�asnych iluzji i zsy�anych im wizji. W moich niewolnik�w.
Trumna wolniutko, dostojnie zsuwa si� w czelu�� grobowca. Nagle, co to? Rozlega
si�
zgrzyt. Stateczna w�dr�wka gustownej, l�ni�cej politur� i metalem skrzyni
zostaje raptownie
przerwana.
� Awaria urz�dzenia � wyja�nia starszy cz�owiek o zawodowo smutnym obliczu. �
Przepraszam pa�stwa bardzo, zaraz usuniemy. � Manipuluje przy d�wigniach. �
Gotowe �
oznajmia. � Jeszcze raz ogromnie przepra�!
Trumna spada z platformy, wieko odskakuje. W powietrzu zastyga zbiorowy okrzyk
zaskoczenia, przera�enia i wstr�tu. Z wn�trza spogl�da na �wiat�o dzienne
szczerz�ca si�
upiorna maska niemal ca�kowicie spalonej twarzy, p�zw�glone d�onie, pierwotnie
z�o�one na
piersiach, rozwarte s� w powitalnym, zdawa�oby si�, ge�cie. Peter pierwszy
odzyskuje
przytomno�� umys�u. Gwa�townie odpycha Ewelin�, dopada trumny, d�wiga wieko i
usi�uje
u�o�y� je na w�a�ciwym miejscu. W nast�pnej sekundzie wspomaga go pracownik
przedsi�biorstwa pogrzebowego. Wsp�lnymi si�ami osi�gaj� cel. Wreszcie moje
cia�o
definitywnie znika sprzed oczu zebranych. P�yta grobowca zostaje zasuni�ta.
� Szanowni pa�stwo, prosz� o chwil� uwagi. Jeszcze raz chcia�em serdecznie
przeprosi�
za jak�e przykry incydent. W zwi�zku z nim czuj� si� zobowi�zany w imieniu mej
firmy
zaprosi� pa�stwa na lampk� koniaku. My�l�, �e nam, wszystkim tu zebranym, jest
potrzebna,
�e wszyscy odczuwamy potrzeb� uspokojenia si�, odpr�enia, je�liby u�y� tak
banalnego
zwrotu. � Przedstawiciel szacownego zak�adu �Aeterna� usilnie stara si� zatrze�
niemi�e
wra�enie.
Propozycja zostaje przyj�ta. �ycie jest �yciem. Organizm ma swoje prawa. Grupka
czarnych postaci oddala si�, by pokrzepi� nadw�tlone dusze i cia�a. Nie sko�czy
si� na jednej
lampce.
Na obrze�ach cmentarza kilku przedsi�biorczych restaurator�w ulokowa�o swe
przybytki.
Ci znawcy reali�w �yciowych i psychiki ludzkiej robi� zupe�nie niez�e interesy,
ofiarowuj�c
pogr��onym w �a�obie odrobin� czysto fizycznej pociechy i chwilowego
zapomnienia. Moi
�a�obnicy wkraczaj� w go�cinne podwoje restauracji �Concordia�. Wyjd� ogromnie
pokrzepieni.
* * *
Ogl�daj� telewizj�. Program zupe�nie ich nie interesuje. Zmienili kilka kana��w,
nie
znajduj�c nic dla siebie. Spa� jednak nie p�jd�. Zdarzenia dni ostatnich
sprawiaj�, �e oboje
nie s� w stanie zasn��, tote� my�l o nocy przejmuje ich l�kiem. Odwlekaj� wi�c
moment, w
kt�rym b�d� musieli uda� si� na spoczynek. Peter z niech�ci� obserwuje
manipulacje Eweliny
przy barku. Ma serdecznie do�� jej pija�stwa, lecz zdaje sobie spraw�, �e bez
alkoholu jej
stres by�by znacznie bardziej dotkliwy. Ona pije coraz wi�cej. Nie mo�e jej tego
zabroni�,
stara si� wi�c, aby pi�a mniej, bardziej umiarkowanie i s�absze trunki.
� Nalej i dla mnie � prosi. � Nie, nie whisky, nie brandy. Koniak? Nie, nie. Za
ciep�o
dzi� na koniak. Mo�e raczej napijmy si� wermutu z lodem? � proponuje.
Pobrz�kuj� kostki. S�cz� alkohol w milczeniu. Ewelina zdaje si� wyczuwa� nastr�j
kochanka.
� Ja si� boj�, Peter. Dlatego pij�. Nie gniewaj si� na mnie.
� Nie gniewam si�. Martwi� si� o ciebie � odpowiada ciep�o, ze smutkiem. � Czego
si�
boisz? Policja o nic nas nie podejrzewa. Rozmawiali�my o tym kilka razy. Nic nam
nie grozi.
� Nie my�l� o policji. Boj� si� czego� innego. Nalewa sobie now� porcj�. Od
dawna
chcia�a z nim porozmawia�, ale wstydzi�a si� przyzna� w obawie przed wy�mianiem.
Dzi�
jest na tyle trze�wa, by w miar� poprawnie artyku�owa� my�li, i na tyle pijana,
by
zdecydowa� si� na poruszenie tematu, kt�ry jej samej wydaje si� sprzeczny ze
zdrowym
rozs�dkiem. Dlatego zwleka�a.
� Peter, ja nie wiem, jak zacz��. Co� jest ze mn� nie tak. A mo�e i z tob�?
� Och, nie przejmuj si�. Oboje jeste�my kompletnie wytr�ceni z r�wnowagi.
Dziwisz si�?
Nie my�l o tym. Po prostu nie my�l o przesz�o�ci. Tyle razy ci� prosi�em, �eby�
traktowa�a�
zaj�cie, jako wypadek. Z czasem przywykniesz do tej my�li i pod�wiadomo��
przestanie ci�
dr�czy� � powtarza swoj� star� �piewk�. � To takie proste.
� Ja nie to. Ja nie o tym. � Troch� trudno zebra� jej my�li. � Czy ty naprawd�
niczego
nie dostrzegasz? Nie s�yszysz? Nie widzisz i nie czujesz?
(Wiesz dobrze, ch�opcze, o co chodzi mej by�ej po�owicy, lecz zgrabnie udajesz
nie�wiadomo��, unosisz brwi ze zdumienia.)
� Nie dostrzegam? Czego?
� Tego, co dzieje si� wok� nas. On jest z nami! Osacza nas. S�ysz� jego kroki w
hollu na
dole co noc. Kr��y wok�. Bez powodu trzaskaj� drzwi. Wyrzuci�am wszystkie jego
rzeczy, a
wczoraj w �azience znalaz�am jego grzebie� i szczoteczk� do z�b�w. Na grzebieniu
widzia�am jego w�osy, a szczoteczka by�a wilgotna, jakby u�ywa� jej przed
chwil�. Ja wiem,
�e mnie wy�miejesz, �e wszystko m�drze wyt�umaczysz, odg�os krok�w � z�udzeniem,
trzaskanie drzwi � przeci�giem, przybory toaletowe � moim roztargnieniem,
zapomnieniem. Ale ja te rzeczy na pewno wyrzuci�am. Przysi�gam!
� Nie wy�miej�. � Peter patrzy na ni� powa�nie. � To nie jest �mieszne,
kochanie. Ja
te� �api� si� czasem na odbieraniu nietypowych zjawisk i ignoruj� je. To jest
jedyna metoda.
Uwierz mi, zaufaj. To pod�wiadomo��, nasza pod�wiadomo��. Nie martw si�,
ptaszku. Damy
jej rad�.
� Ci�gle ta pod�wiadomo��. Nie potrafisz wymy�li� nic bardziej sensownego? � Pod
wp�ywem alkoholu odzyskuje animusz. � Pod�wiadomo��, phi. Robisz ze mnie
wariatk�!
� Ale� sk�d, sk�d�e znowu. Wcale nie � protestuje Peter.
� I nie nazywaj mnie ptaszkiem. On tak do mnie m�wi�. Jeszcze troch�, a
zaczniesz
nazywa� mnie anio�kiem. �Koteczku� te� ju� do mnie m�wisz. Zupe�nie tak samo jak
on.
Wszystko zaczynasz robi� tak jak Greg. Coraz mocniej mi go przypominasz.
� No wiesz, kochanie, to naturalne. Znali�my si� od kilku lat. On bardzo mi
imponowa�.
W pewnym sensie by� moim idolem w niekt�rych sprawach. Mog�em bezwiednie przej��
od
niego wiele zachowa�, odruch�w. Jeste� ostatnio bardzo przeczulona, podatna na
niekt�re
wra�enia. Po prostu troszeczk� przesadzasz.
� Cooo? Ja przesadzam? � krzyczy Ewelina. � Ja? M�wi�am, �e chcesz zrobi� ze
mnie
nienormaln�. Te twoje m�dre mowy � jak jego. On te� tak pieprzy�, a nic do
sensu. Oooo,
nawet papierosa trzymasz tak jak samo.
� Mo�liwe, mo�liwe � uspokaja j�. � Po prostu wcze�niej nie pali�em i teraz
wydaje ci
si�, �e�
� Nic mi si� nie wydaje. Palisz jak Greg, pijesz, trzymaj�c kieliszek jak Greg,
siadasz
podobnie, m�wisz, u�ywasz jego zwrot�w i okre�le�, g�os ci si� zmieni�,
na�ladujesz jego
ruchy�
� Niczego nie na�laduj�. To bzdura. Jestem troszk� nerwowy, zm�czony, ale nic
poza
tym. Jestem jaki by�em.
� Bzdura? Bzdura? Nawet w ��ku przy�apa�am ci� na podobnych numerach. On te�
miewa� takie� zboczone zachcianki.
� Jakie zn�w zachcianki? Wszystko robi� tak, jak do tej pory, normalnie, tak jak
zawsze
ci si� podoba�o.
� Nie tak samo. Nie tak samo. Ca�kiem inaczej. Jak on! Patrzy na ni� z obaw�.
Albo ja
zwariowa�em, albo ona, my�li.
� Chyba �artujesz, kochanie! Sk�d niby mia�bym wiedzie�.� Sk�d mia�bym zna�
nawyki
i upodobania seksualne Grega? Nigdy nie rozmawia�em z nim na takie tematy. Wiem,
�e
pewne zachowania codzienne mog�em przej�� bezwiednie, ale szczeg�y intymne�?
Wybacz. A propos ��ka, chcia�em zauwa�y�, �e nie kochali�my si� od trzech dni.
Nied�ugo
zapomn� w og�le jak to si� robi � dodaje, sil�c si� na �art.
� No w�a�nie, w�a�nie. Ja si� boj� nawet kocha� z tob�, bo to jakby z nim.
Czuj�, s�ysz�
jego oddech. Dotykaj� mnie jego r�ce, jego cia�o. Widzia�em jak wygl�da� wtedy,
w trumnie,
i teraz nie mog�, nie mog�, nie mog�! To tak jak z nim. Jak z nim � powtarza.
Peter nie wie, co odpowiedzie�. Co w tej sytuacji w og�le mo�na powiedzie�?
Wypija
spor� szklank�, potem drug�, trzeci�. Dzisiaj upij� si� razem, jutro oboje b�d�
skacowani�
te� razem. C�est la vie.
* * *
Peter k�adzie si� na mojej kanapie. Ewelina �pi ju� w swojej (naszej) sypialni.
Taki stan
rzeczy trwa od pewnego czasu, to znaczy od kilkunastu dni zajmuj� osobne pokoje.
Po prostu
nie mog� wzajemnie znie�� swej obecno�ci. Ona, ci�gle pijana lub skacowana,
zachowuje si�
ordynarnie, co razi jego subtelne poczucie estetyki. S� jednak sobie potrzebni.
Peter wci��
liczy na cudotw�rcze dzia�anie czasu. Zaczyna zdawa� sobie spraw� z pomy�ki,
kt�r�
pope�ni�, wi���c si� z Ewelin� tak trudnymi do rozplatania wi�zami. Bardzo
postarza� si�
ostatnio. (Cena kt�r� p�aci, znacznie przewy�sza warto�� � powiedzmy � �d�br
nabytych�.
Wpakowa�e� si� w niez�e g�wno, przyjacielu mojej �ony. Nie by�o warto. Sk�d
jednak akurat
ty mia�e� o tym wiedzie�?)
Jeszcze broni si� przed ponur� prawd�, atakuj�c� go coraz brutalniej. Pr�buje
t�umaczy�
Ewelin�. Nie zawsze mu si� to udaje. Rozmy�la, pal�c papierosa. Nie mo�e zasn��.
� Podejdziesz teraz do lustra. Wsta�! Podejd�! � rozkazuj�.
Jak automat zwleka si� z kanapy, pos�uszny niespodziewanemu impulsowi. Staje
przed
lustrem. Bezmy�lnie gapi si� w swe odbicie. Szklana tafla zaczyna falowa�. Peter
przeciera
oczy. Odczuwa wielkie zm�czenie, ale �eby a� tak�?
Obraz za�amuje si� i zaciera. Niespodziewanie lustro rozb�yska jak ekran.
Pojawia si� na
nim moja �ywa twarz. Zanim patrz�cy zareaguje w jakikolwiek spos�b, stanie si�
�wiadkiem
male�kiej metamorfozy. Oto u�miechni�te oblicze czterdziestoparoletniego
m�czyzny,
przygl�daj�cego mu si� pogodnie, ulega b�yskawicznej przemianie. Peter zas�ania
oczy
d�o�mi.
� O Bo�e, dobry Bo�e, co to jest? Czy ja �ni�, czy postrada�em zmys�y?
� Nie zwariowa�e�, ch�opcze. To by�oby zbyt proste � odpowiada bezg�o�nie trupia
maska, obci�gni�ta resztkami spalonej, �uszcz�cej si� sk�ry. M�tne, martwe oczy
wpatruj� si�
w niego. Opuchni�te, sp�kane usta, zdaj� si� co� m�wi�, krzycz� grymasem
straszliwej
m�czarni.
Peter cofa si�, cofa, potyka o fotel, wywraca.
� Nie, nie! To nie ja! To ona mnie nam�wi�a � t�umaczy si� naiwnie. � Nie m�cz
mnie!
Zostaw mnie w spokoju � be�kocze. � Odejd�!
Lustro, wisz�ce od lat na mocno wbitym haku, spada z hukiem i rozpryskuje si� na
tysi�ce
kawa�k�w. Rani� mu twarz, r�ce. Peter traci przytomno��.
Zastanawiam si�, czy by podobnego obrazka nie przedstawi� Ewelinie, stwierdzam
jednak,
�e jest kompletnie niepodatna na jakiekolwiek bod�ce. Alkohol zrobi� swoje. Na
dzisiaj
wystarczy, a nied�ugo i tak sko�czy wam si� wszystko. Ca�y wasz plan runie.
Nie �ud� si�, Peter, �e mia�e� w tej grze jakiekolwiek szanse. By�e� tylko
narz�dziem,
�rodkiem do osi�gni�cia okre�lonego celu. Wszystko to, co zaplanowa�e�, i tak
rozpad�oby si�
i bez mojej ingerencji. Wiem, �e zaczynasz to rozumie�. �a�ujesz �licznej i
m�drej Danielle, z
kt�r� zerwa�e�, zauroczony Ewelin�. Broni�e� si� d�ugo. Jej awanse traktowa�e�
jako wyraz
sympatii i troskliwo�ci. Nawet gdy jej zamiary sta�y si� zupe�nie oczywiste,
zdawa�e� si� ich
nie dostrzega�. Ignorowa�e� prowokacje. Ja te� by�em �lepy, przyznaj�. Dopiero,
gdy
obcesowo wpakowa�a ci si� do ��ka, uleg�e�. Kto by nie uleg�? Rozumiem ci�
dobrze i
pewnie dlatego troszk� ci jednak wsp�czuj�. Wyjecha�em wtedy do Lyonu,
pami�tasz?
Ewelina zatelefonowa�a do ciebie. Podobno ba�a si� samotnej nocy w pustym domu.
Wcze�niej da�a wychodne pokoj�wce i ogrodnikowi. Przyjecha�e� i grzecznie
u�o�y�e� si� na
niewygodnej kanapie, kt�r� i teraz zajmujesz. Zasn��e�, a gdy poczu�e� j� obok
siebie,
wyrwany z g��bokiego snu, by�o ju� za p�no. Nie ma zdrowego, m�odego m�czyzny,
kt�ry
o godzinie trzeciej nad ranem by�by zdolny wyrzuci� ze swego ��ka pi�knie
pachn�c�,
atrakcyjn� kobiet�, w kt�rej na dodatek od dawna podkochuje si� skrycie. A potem
zakocha�e� si� tak mocno, tak �lepo, tak po wariacku, �e omota�a ci� ca�kowicie.
C�. To si�
zdarza nawet ca�kiem m�drym samcom. Szkoda, �e zdarzy�o si� w�a�nie tobie.
* * *
Ewelina maluje si� bardzo starannie. Troch� trz�s� si� jej r�ce. Poci�ga ma�y
�yk.
� Musz� � t�umaczy. � Tylko odrobin�. Inaczej b�d� nie do �ycia. � Dr�enie d�oni
rzeczywi�cie ustaje.
Peter obserwuje j� zatroskanymi oczami. Milczy. Wyczerpa� ju� wszystkie
argumenty.
Prosi�, grozi�, wyja�nia�, t�umaczy�. Nic nie pomog�o. Nie mog�o pom�c.
� Dobrze, kochanie, tylko uwa�aj � �artobliwie grozi jej palcem.
Ten gest zupe�nie nie pasuje ani do sytuacji, ani do stanu jego umys�u, lecz on
bardzo
mocno stara si� ratowa� j�, siebie, ratowa� twarz. Wie, �e jest bezradny, lecz
r�wnie dobrze
wie, �e nie wolno mu tego okazywa�. Musi by� m�dry, silny, przedsi�biorczy.
Musi�
wytrzyma� za dwoje. Dlatego delikatnie kiwa paluszkiem, zamiast wyrwa� jej
szklank� i da�
w twarz, �eby otrze�wia�a. Ma na to cholern� ochot�. Roz�adowa�by narastaj�c�,
t�umion� z
coraz wi�kszym trudem, bezsiln� w�ciek�o��. Kiedy� naprawd� ci� paln�, my�li.
Mo�e to
przywr�ci ci� rzeczywisto�ci, skretynia�a pijaczko.
� Pospiesz si�, myszko � przynagla �agodnie, z u�miechem numer sze��. � No,
chod�my wreszcie � naciska, widz�c, �e ona zn�w si�ga po butelk�. � Czekaj� na
nas!
Ewelina niech�tnie odstawia szk�o.
� Chod�my, jak mamy i�� � zgadza si� sm�tnie, rzucaj�c t�skne spojrzenie na
barek.
* * *
Pracownicy zebrali si� w hollu, by przywita� szefow�. Ewelina w czerni, z oczami
zapuchni�tymi od bezsenno�ci i pija�stwa, os�oni�tymi ciemnymi okularami,
przyjmuje
kondolencje dyrektora handlowego i supervisora. Wygl�da bardzo godnie i� staro.
Tak
w�a�nie powinna wygl�da� wdowa w �a�obie, pogr��ona w �alu, gn�biona b�lem po
stracie
ukochanego m�a. M�czy�ni z szacunkiem rozst�puj� si� przed ni�. Po koniecznych
ceremoniach, przechodz� do mego gabinetu.
� Tu nic si� nie zmieni�o � wzdycha Ewelina, rozgl�daj�c si�.
� Oczywi�cie madame. Niczego nie zmieniali�my. Nie o�mieliliby�my si� niczego
tkn��
bez pani wiedzy. Przecie� nieod�a�owany ma��onek pani, pan Bellert wci�� �yje� w
naszych
sercach, w naszej pami�ci.
Ewelina lustruje go tak dziwnym spojrzeniem, �e g�adki frazes wi�nie
cz�owiekowi w
gardle. Dotkn�� bardzo czu�ej struny, tym swoim �on wci�� �yje�. W Ewelinie
wszystko
nagle kurczy si� z prz