1426
Szczegóły |
Tytuł |
1426 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1426 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1426 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1426 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Planeta �mierci 2"
Autor: Harry Harrison
Rozdzia� 1
- Chwileczk� - powiedzia� Jason do mikrofonu, odwr�ci� si� na chwil� i zastrzeli� szar�uj�cego diab�oro-ga. - Nie, nie robi� nic wa�nego. Zaraz przyjd� i mo�e b�d� m�g� ci pom�c.
Wy��czy� mikrofon i obraz radiooperatora znikn�� z ekranu. Kiedy mija� nadw�glonego diab�oroga, bestia w ostatnich przeb�yskach swego wrednego �ycia zgrzytn�a rogami po jego metaloplastykowym bucie. Jason kopniakiem zrzuci� cielsko z muru w le��c� poni�ej d�ungl�. Meta zerkn�a na niego, u�miechn�a si� i zn�w zacz�a wpatrywa� si� w tablic� kontroln�.
- Id� na wie�� radiow� kosmoportu - oznajmi� Jason. - Na orbicie jest jaki� statek, kt�ry stara si� nawi�za� ��czno��, ale u�ywa jakiego� nieznanego j�zyka. Mo�e b�d� m�g� pom�c.
- Po�piesz si� - odpar�a Meta i sprawdziwszy szybko, �e wszystkie lampki �wiec� zieleni�, odwr�ci�a si� na krze�le i obj�a go. Jej ramiona by�y muskularne i silne jak u m�czyzny, ale wargi mia�a gor�ce, kobiece. Odda� jej poca�unek, ona jednak wyswobodzi�a si� r�wnie szybko, znowu ca�� uwag� po�wi�caj�c systemowi alarmowo-obronnemu.
- W tym ca�y problem z Pyrrusanami - powiedzia� Jason. -Zbyt du�y wsp�czynnik wydajno�ci. - Pochyli� si� i ugryz� j� delikatnie w kark, ona za� roze�mia�a si� i klepn�a go �artobliwie, nie odrywaj�c wzroku od indykator�w. Odsun�� si�, ale nie do�� szybko i wyszed�, rozcieraj�c st�uczone ucho. - Damski ci�arowiec! - mrukn�� pod nosem.
Radiooperator dy�urowa� w wie�y kosmoportu sam. By� to nastolatek, kt�ry nigdy dot�d nie opuszcza� planety i w zwi�zku z tym zna� jedynie j�zyk pyrrusa�ski, podczas gdy Jason, dzi�ki swej karierze zawodowego gracza., w�ada� wieloma j�zykami, a niekt�re tylko rozumia�.
- Jest teraz poza zasi�giem - powiedzia� operator. - Zaraz znowu si� pojawi. M�wi jako� inaczej. - W��czy� g�o�nik i przez trzask zak��ce� atmosferycznych zacz�� przebija� si� obcy g�os.
- ...jeg ka� ikkeforsta... Pyrrus, ka� dig hor mig...?
- Nie ma sprawy - stwierdzi� Jason, si�gaj�c po mikrofon. - To nytdansk, m�wi� nim na wi�kszo�ci planet regionu Polaris. - Przycisn�� w��cznik.
- Pyrrus til rumfartskib, odbi�r - powiedzia�. Natychmiast w tym samym j�zyku nadesz�a odpowied�:
- Prosz� o zezwolenie na l�dowanie. Jakie s� wasze koordynaty?
- Nie zezwalam l�dowa� i stanowczo zalecam poszuka� sobie zdrowszej planety.
- To niemo�liwe. Mam wiadomo�� dla Jasona dinAlta i poinformowano mnie, �e znajduje si� tutaj.
Jason spojrza� na potrzaskuj�cy g�o�nik z nowym zainteresowaniem. - Informacja prawdziwa, tu dinAlt.
Co to za wiadomo��?
- Nie mog� przekaza� otwartym kana�em ��czno�ci. Schodz� po waszym sygnale kierunkowym. Czy dostan� instrukcje?
- Czy zdaje sobie pan spraw�, �e zapewne pope�nia pan samob�jstwo? To najbardziej �mierciono�na planeta w ca�ej galaktyce i wszystko co �yje, od bakterii po pazurosoko�y, kt�re s� rozmiar�w pa�skiego statku, jest wrogie cz�owiekowi. Mamy teraz co� w rodzaju zawieszenia broni, ale dla kogo� z zewn�trz, takiego jak pan, to pewna �mier�. Czy mnie pan s�yszy?
Odpowiedzi nie by�o. Jason wzruszy� ramionami i spojrza� na ekran radaru podej�cia.
- C�, to pa�ska g�owa nie moja. Prosz� jednak nie m�wi� wydaj�c swe przed�miertne tchnienie, �e pana nie ostrzegali�my. Sprowadz� pana do l�dowania, ale tylko pod warunkiem, �e pozostanie pan na statku. Przyjd� sam, w ten spos�b b�dzie pan mia� pi��dziesi�t procent szansy, �e system odka�ania �luzy pa�skiego statku zdo�a zniszczy� miejscow� mikrofau-n� i mikroflor�.
- Zgoda - nadesz�a odpowied� - wcale nie mam ochoty umiera�, tylko chcia�bym przekaza� wiadomo��.
Jason sprowadza� statek, obserwowa� jak wy�ania si� z niskiej warstwy chmur, zawisa i ruf� w d� opada wreszcie ze zgrzytliwym �oskotem. Amortyzatory wygasi�y wi�ksz� cz�� si�y uderzenia, ale mimo to statek mia� wygi�ty wspornik i sta� wyra�nie przechylony na bok.
- Koszmarne l�dowanie - mrukn�� radiooperator i odwr�ci� si� w stron� swej aparatury, zupe�nie nie
interesuj�c si� przybyszem. Pyrrusanie nie odznaczali si� czcz� ciekawo�ci�.
W przeciwie�stwie do Jasona. Ciekawo�� sprowadzi�a go na Pyrrusa, wpl�ta�a w planetarn� wojn� i prawie zabi�a. Teraz za� ci�gn�a do statku. Kiedy zda� sobie spraw�, �e radiooperator nie zrozumia� jego rozmowy z obcym pilotem i nie wie, �e Jason ma zamiar wej�� na pok�ad, zawaha� si� przez moment. Je�eli gro�� mu jakie� k�opoty, nie mo�e liczy� na �adn� pomoc.
- Sam dam sobie rad� - powiedzia� do siebie ze �miechem i gdy uni�s� r�k�, pistolet wyskoczy� z automatycznej kabury umocowanej do wewn�trznej strony jego przegubu i wpad� prosto do d�oni. Palec wskazuj�cy by� ju� przygi�ty i gdy pozbawiony os�ony j�zyk spustowy trafi� we�, hukn�� pojedynczy strza� spopielaj�c odleg�ego lianooszczepnika.
By� dobry i wiedzia� o tym. Nie mia� najmniejszych szans, by osi�gn�� poziom rodzimego Pyrrusanina, kt�ry urodzi� si� i wychowa� na tej planecie �mierci o podw�jnej sile ci��enia, ale by� szybszym i bardziej �mierciono�nym przeciwnikiem ni� jakikolwiek cz�owiek spoza Pyrrusa. Podo�a�by ka�demu problemowi, kt�ry by wynikn�� - a m�g� si� tego spodziewa�. W przesz�o�ci bywa�o ju�, i� wywi�zywa�y si� r�nice zda� pomi�dzy nim a policj�, czy te� innymi w�adzami planetarnymi. Z drugiej jednak strony nie m�g� sobie wyobrazi�, �e komukolwiek zechcia�oby si� wys�a� policj� w przestrze� mi�dzygwiezdn� tylko po to, aby go aresztowa�.
Po co przylecia� ten statek?
Na rufie kosmolotu widnia� numer rejestracyjny
i sk�d� mu znany znak rozpoznawczy. Gdzie go ju� widzia�?
Jego uwag� odwr�ci�o otwarcie zewn�trznego w�azu �luzy. Wszed� do �rodka i gdy tylko luk zatrzasn�� si� za nim, zamkn�� oczy, podczas gdy ultrad�wi�ki i promieniowanie nadfioletowe cyklu odka�aj�cego robi�y co w ich mocy, by zniszczy� rozmaite formy �ycia, kt�re mog�y si� znajdowa� na powierzchni jego ubrania. Proces ten wreszcie si� zako�czy� i gdy wewn�trzny luk zacz�� si� otwiera�, przywar� mocno do niego, gotowy przeskoczy� przez w�az natychmiast, gdy tylko zdo�a si� przeze� przecisn��. Je�eli mia�a tu by� jaka� niespodzianka, to sam chcia� by� jej autorem.
Gdy znalaz� si� za drzwiami, poczu� nagle, �e pada. Pistolet wskoczy� do jego d�oni i Jason zdo�a� unie�� go, kieruj�c luf� w stron� cz�owieka w skafandrze siedz�cego w fotelu pilota.
- Gaz... - zdo�a� tylko powiedzie�, zanim straci� przytomno�� i run�� na metalowy pok�ad.
�wiadomo�� powr�ci�a przy akompaniamencie koszmarnego b�lu g�owy. Jason poruszy� si�, skrzywi� z b�lu, a kiedy otworzy� oczy, przera�liwie ra��ce �wiat�o sprawi�o, �e szybko znowu zacisn�� powieki. Czymkolwiek go za�atwiono, musia� to by� jaki� szybko dzia�aj�cy i szybko utleniaj�cy si� preparat. B�l g�owy przekszta�ci� si� w delikatne �mienie i wreszcie m�g� otworzy� oczy nie odnosz�c przy tym wra�enia, �e kto� wbija w nie rozpalone ig�y.
Tkwi� w standardowym fotelu pilota wyposa�onym dodatkowo w uchwyty krepuj�ce r�ce i kostki n�g. W s�siednim fotelu siedzia� m�czyzna, pochylony w skupieniu nad przyrz�dami sterowniczymi. Statek lecia� i znajdowa� si� do�� daleko od Pyrrusa. Nieznajomy pracowa� przy komputerze programuj�c przej�cie do lotu w podprzestrzeni.
Jason wykorzysta� t� okazj�, by poobserwowa� tego cz�owieka. Wydawa�o mu si�, �e jest on zbyt stary na policjanta, ale na dobr� spraw� trudno by�o okre�li� jego wiek. Siwe w�osy mia� tak kr�tko ostrzy�one, �e przypomina�y myck�, natomiast zmarszczki na wygarbowanej na rzemie� sk�rze wygl�da�y raczej na rezultat dzia�ania s�o�ca i wiatru ni� �wiadectwo podesz�ego wieku. Wysoki, trzymaj�cy si� prosto, sprawia� wra�enie nieco niedo�ywionego, ale Jason wkr�tce zorientowa� si�, �e na cz�owieku tym nie by�o zb�dnego grama. Wygl�da�o to tak, jakby s�o�ce pali�o go, a deszcz ch�osta� dop�ty, dop�ki nie pozosta�y jedynie ko�ci, �ci�gna i mi�nie. Gdy poruszy� g�ow�, musku�y napi�y si� pod sk�r� jego szyi jak liny, a r�ce na przyrz�dach sterowniczych przypomina�y szpony jakiego� ptaka. Przycisn�� w��cznik uruchamiaj�cy sterowanie lotem w podprzestrzeni, potem za� odwr�ci� si� do tablicy kontrolnej i spojrza� na Jasona.
- Widz�, �e si� obudzi�e�. To by� �agodny gaz. U�y�em go niech�tnie, ale tak by�o najbezpieczniej.
Gdy m�wi�, jego usta otwiera�y si� z bezapelacyjn� powag� bankowego sejfu. G��boko osadzone, lodowato niebieskie oczy spogl�da�y niewzruszenie spod g�stych, ciemnych brwi. W wyrazie twarzy i wypowiadanych s�owach nie by�o nawet cienia czego�, co
sugerowa�oby poczucie humoru.
- To nie by� zbyt przyjazny gest - rzek� Jason, delikatnie pr�buj�c kr�puj�ce go wi�zy. Trzyma�y mocno. - Gdybym przypuszcza�, �e ta wa�na, osobista wiadomo�� sprowadza si� do porcji obezw�adniaj�cego gazu, jeszcze raz przemy�la�bym metod� sprowadzenia pa�skiego statku do l�dowania.
- Kto podst�pem wojuje, od podst�pu ginie - odpar� trzaskaj�cym g�osem nieznajomy. - Gdybym m�g� pojma� ci� w inny spos�b, niew�tpliwie bym to uczyni�. Bior�c jednak pod uwag� tw� reputacj� bezwzgl�dnego zab�jcy, a tak�e fakt, �e masz na Pyrrusie przyjaci�, pochwyci�em ci� jedynym mo�liwym sposobem.
- To bardzo szlachetne z pa�skiej strony, bez w�tpienia. - To bezkompromisowe przekonanie rozm�wcy o w�asnej s�uszno�ci zaczyna�o wyprowadza� Jasona z r�wnowagi. - Cel u�wi�ca �rodki i tak dalej, to niezbyt oryginalny argument. Wpakowa�em si� jednak w t� pu�apk� z w�asnej woli i nie mam zamiaru si� uskar�a�. - "Nie bardzo", pomy�la� z gorycz�. Nast�pn� rzecz�, jak� powinien zrobi�, po tym jak obni�s�by tego zgreda na kopach, to samemu kopn�� si� w ty�ek za w�asn� g�upot�. - Ale je�eli nie b�dzie to nadu�ywaniem pa�skiej uprzejmo�ci, to mo�e zechcia�by mi pan powiedzie�, kim pan jest i po co zada� pan sobie tyle trudu,' by wej�� w posiadanie mej skromnej osoby.
- Jestem Mikah Samon. Wioz� ci� z powrotem na Cassyli�, aby� stan�� tam przed s�dem i otrzyma� wyrok.
- Cassylia... Mia�em wra�enie, �e znaki rozpozna-
wcze tego statku s� mi znane. S�dz�, i� nie powinienem by� zaskoczony s�ysz�c, �e wci�� s� zainteresowani spraw� odnalezienia mnie. Powinien pan jednak wiedzie�, �e z tych trzech miliard�w i siedemnastu milion�w kredytek, kt�re wygra�em w waszym kasynie, pozosta�o ju� bardzo niewiele.
- Cassylia wcale nie chce zwrotu tych pieni�dzy - oznajmi� Mikah w��czaj�c autopilota i obracaj�c si� w fotelu. - Nie chce r�wnie� ciebie, jeste� bowiem ich narodowym bohaterem. Kiedy umkn��e� ze swym nieuczciwie zdobytym �upem, uzmys�owili sobie, �e nigdy ju� nie zobacz� tych pieni�dzy. Uruchomili wi�c sw� maszynk� propagandow� i jeste� teraz znany we wszystkich s�siednich systemach gwiezdnych jako "Trzymiliardowy Jason", �ywy dow�d uczciwo�ci ich nieuczciwych gier i przyn�ta dla s�abych duchem. Stanowisz pokus� do tego, by grali o pieni�dze, nie za� uczciwie je zapracowali.
- Prosz� oi wybaczy�, �e jestem dzi� nieco oci�a�y umys�owo - rzek� Jason, potrz�saj�c gwa�townie g�ow�, by odblokowa� zatkane zatoki. - Mam niejakie trudno�ci ze zrozumieniem pa�skiej wypowiedzi. Nie pojmuj�, jak� policj� pan reprezentuje, skoro aresztuje mnie pan i chce postawi� przed s�dem na podstawie umorzonych oskar�e�?
- Nie jestem policjantem - oznajmi� surowo Mikah, zaciskaj�c mocno swe d�ugie palce. - Jestem cz�owiekiem, kt�ry wierzy w Prawd� - i nic poza tym. Skorumpowani politycy rz�dz�cy Cassylia postawili ci� na piedestale. Otaczaj� czci� ciebie, jeszcze bardziej, je�li to mo�liwe, od nich skorumpowanego cz�owieka. Ale za twoim obrazem, kt�ry stworzyli,
ukrywaj� jedynie lukrowan� pustk�. Ja jednak mam zamiar ukaza� Prawd� i zniszczy� ten obraz, a gdy to uczyni�, zniszcz� r�wnie� z�o, kt�re go stworzy�o.
- To do�� wyg�rowane plany, jak na jednego cz�owieka - odpar� Jason ze spokojem, kt�rego wcale nie odczuwa�. - Ma pan papierosa?
- Oczywi�cie, �e nie.Na pok�adzie tego statku nie ma ani tytoniu, ani alkoholu. I wcale nie jestem sam - mam wsp�wyznawc�w. Partia Prawdy jest ju� licz�c� si� si��. Po�wi�cili�my wiele czasu i trudu, by ci� wytropi�, ale nie na pr�no. Szli�my twoimi grzesznymi �ladami w przesz�o��, na Planet� Mahauta, do kasyna "Mg�awica" na Galipto, �ladami twych rozlicznych, plugawych wyst�pk�w, kt�re wywo�uj� obrzydzenie u ka�dego uczciwego cz�owieka. Mamy nakazy aresztowania wystawione w ka�dym z tych miejsc, a w niekt�rych przypadkach nawet akta i wyroki �mierci na ciebie.
- Przypuszczam, �e nie obra�a pa�skiego poczucia praworz�dno�ci fakt, i� procesy te by�y toczone zaocznie? - zapyta� Jason. - Albo to, �e wy��cznie oskubywa�em szuler�w i kasyna - tych, kt�rzy �yli z oskubywania naiwnych?
Mikah Samon rozwia� te zastrze�enia jednym ruchem r�ki.
- Zosta�y ci udowodnione liczne przest�pstwa. �adne wykr�ty nie zmieni� tego faktu. Powiniene� by� wdzi�czny, �e twoja obrzydliwa kariera w rezultacie pos�u�y dobrej sprawie. B�dzie to d�wignia, dzi�ki kt�rej obalimy przekupny rz�d Cassylii.
- Musz� co� zrobi� z t� moj� przekl�t� ciekawo�ci� - oznajmi� Jason. - Prosz� spojrze�! - Szarpn��
uwi�zionymi przegubami i uruchomione impulsem czujnik�w serwomotory zawy�y przez chwil�, zaciskaj�c p�ta na nadgarstkach i jeszcze bardziej ograniczaj�c swobod� ruch�w. - Niedawno cieszy�em si� zdrowiem i wolno�ci�, a� tu nagle wezwa� mnie pan, bym porozmawia� z nim przez radio. Wtedy, zamiast pozwoli� panu r�bn�� w stok wzg�rza, sprowadzi�em statek do l�dowania i nie zdo�a�em opanowa� ch�tki wpakowania swego g�upiego �ba do pu�apki. Musz� si� nauczy� przezwyci�a� te odruchy.
- Je�eli mia�e� zamiar w ten spos�b b�aga� o �ask�, to by�o to obrzydliwe - rzek� Mikah. - Nigdy nie jestem stronniczy ani te� nigdy nic nie zawdzi�cza�em ludziom twego pokroju.
- Nigdy i zawsze, to cholernie d�ugi czas - odpar� bardzo spokojnie Jason. - Chcia�bym podziela� pa�skie niezachwiane przekonanie co do w�a�ciwego porz�dku rzeczy.
- Twoja uwaga pozwala przypuszcza�, �e jest jeszcze dla ciebie cie� nadziei. Mo�e b�dziesz zdolny pozna� Prawd�, zanim umrzesz. Pomog� ci, przem�wi� do ciebie i wyja�ni�.
- Lepszy ju� szafot - oznajmi� Jason zduszonym g�osem.
Rozdzia� 2
- Ma mnie pan zamiar karmi�, czy uwolni mi pan r�ce, �ebym m�g� zje��? - zapyta� Jason. Mikah sta� nad nim z tac� nie mog�c si� zdecydowa�. Jason podpuszcza� go, bardzo ostro�nie, bo je�eli cokolwiek mo�na by�o zarzuci� Mikahowi, to na pewno nie g�upot�.
- Oczywi�cie, wola�bym, �eby mnie pan karmi�, by�by z pana wspania�y s�u��cy.
- Sam mo�esz si� obs�u�y� - odpar� natychmiast Mikah, wsuwaj�c tac� w szczeliny fotela Jasona. - Ale musi ci wystarczy� jedna r�ka, bo gdybym ci� uwolni�, m�g�by� narobi� k�opot�w. - Dotkn�� przycisku na oparciu fotela i opaska na prawym przegubie odskoczy�a. Jason rozprostowa� �cierpni�te palce i uj�� widelec.
W czasie gdy jad�, jego wzrok nie spoczywa� nawet na chwil�. Nie rzuca�o si� to w oczy, poniewa� zainteresowanie gracza nigdy nie jest wyra�nie widoczne, ale mo�na wiele dostrzec, je�eli ma si� oczy otwarte, uwag� za� skierowan� pozornie gdzie indziej - nieoczekiwany widok czyich� kart, male�ka zmiana wyrazu twarzy, wszystko to mo�e zdradzi�, jak silny jest partner. Pozornie b��dz�ce bez celu spojrzenie Jasona rejestrowa�o, szczeg� po szczeg�le, wyposa�enie kabiny. Pulpit sterowniczy, ekrany, komputer, ekran nawi-
gacyjny, sterowanie lotem w podprzestrzeni, schowek na mapy, p�ka z ksi��kami. Wszystko zosta�o dostrze�one i zapami�tane. Niekt�re z tych przedmiot�w mog�y przyda� si� w jego planach.
Jak na razie mia� zaledwie pocz�tek i koniec pomys�u. Pocz�tek - jest uwi�ziony na statku i wioz� go na Cassyli�. Koniec - nie b�dzie ju� wi�niem i nie powr�ci na Cassyli�. Brakowa�o mu tylko do�� istotnego �rodka. Zako�czenie nie zdawa�o si� by� chwilowo poza zasi�giem jego mo�liwo�ci, ale Jason nigdy nie przyjmowa� do wiadomo�ci, �e co� mo�e mu si� nie uda�. Post�powa� zawsze zgodnie z zasad�, �e cz�owiek sam jest tw�rc� swego losu. Je�eli dzia�a� wystarczaj�co szybko - mia� szcz�cie. Je�eli zastanawia� si� nad mo�liwo�ciami i przegapi� okazj� - mia� pecha.
Odsun�� pusty talerz i zamiesza� cukier w fili�ance. Mikah jad� niewiele, ale zaczyna� ju� drug� porcj� herbaty. Pij�c, patrzy� przed siebie niewidz�cym wzrokiem. Drgn�� lekko, gdy Jason odezwa� si� do niego:
- Skoro nie ma pan papieros�w w swoich zapasach, to mo�e pan pozwoli, �e zapal� mojego w�asnego? Musi pan wyci�gn�� je z mojej kieszeni, bo tak jestem przykuty do fotela, za sam nie jestem w stanie do niej si�gn��.
- Nie mog� nic dla ciebie zrobi� - odpar� Mikah nie ruszaj�c si� z miejsca. - Tyto� jest �rodkiem podra�niaj�cym, rakotw�rczym, narkotykiem. Gdybym da� ci papierosa, to tak, jakbym wp�dza� ci� w chorob�.
- Nie b�d� pan hipokryt�! - warkn�� Jason, czuj�c wewn�trzne zadowolenie na widok rumie�ca pokrywaj�cego twarz Mikaha. - Przecie� elementy rako-
tw�rcze usuni�to z nich wieki temu. A nawet gdyby tak by�o, to co za r�nica? Wiezie mnie pan na Cassyli� po pewn� �mier�. Po c� wi�c troszczy� si� o przysz�y stan moich p�uc?
- Nie rozpatrywa�em tego pod tym k�tem. Po prostu s� pewne prawa w �yciu...
- Doprawdy? - przerwa� mu Jason przejmuj�c inicjatyw�. - Nie ma ich tak zn�w wiele, jak pan przypuszcza. I wy wszyscy, kt�rzy zawsze marzycie o takich prawach, nigdy nie zastanawiacie si� nad tym problemem wystarczaj�co d�ugo. Jest pan przeciwko narkotykom. Kt�rym narkotykom? A co z tein� w herbacie, kt�r� pan pije? Albo z kofein�? Pe�no w niej kofeiny - specyfiku, kt�ry jest zar�wno silnym �rodkiem podniecaj�cym, jak i moczop�dnym. Dlatego w�a�nie nikt nie znajdzie herbaty w zasobnikach z napojami umieszczonych w skafandrach. W tym przypadku zakaz ma istotnie sw�j sens. Czy mo�e pan r�wnie dobrze usprawiedliwi� sw�j zakaz palenia papieros�w?
Mikah chcia� si� odezwa�, ale zamiast tego pomy�la� przez chwil�. - By� mo�e masz racj�. Jestem zm�czony i w ko�cu to niewa�ne. - Ostro�nie wyj�� papiero�nic� z kieszeni Jasona i po�o�y� j� na tacy. Jason nie pr�bowa� nic zrobi�. Mikah z nieco przepraszaj�c� min� nala� sobie trzeci� fili�ank�.
- Musisz mi wybaczy�, Jasonie, �e pr�bowa�em ci� przekszta�ci� zgodnie ze swymi przekonaniami. Kiedy d��y si� do wielkiej Prawdy, mniejsze Prawdy czasami umykaj� naszej uwadze. Nie jestem nietolerancyjny, ale mam sk�onno�� do wymagania od innych ludzi, by �yli wed�ug pewnych zasad, kt�re ustanowi�em sam dla
siebie. Pokora jest cech�, o kt�rej nigdy nie powinni�my zapomnie� i dzi�kuj� ci, �e mi o tym przypomnia�e�. Poszukiwanie Prawdy jest trudne.
- Nie ma czego� takiego jak Prawda - odpar� Jason. Z�o�� i obra�liwy ton znikn�y z jego g�osu, chcia� bowiem wci�gn�� swego stra�nika do rozmowy. Wci�gn�� do tego stopnia, by na chwil� zapomnia� o jego wolnej r�ce. Uni�s� fili�ank� do ust i dotkn�� wargami herbaty, nie pij�c jednak nawet �yka. Na wp� opr�niona fili�anka by�a wspania�� wym�wk� dla swobodnej r�ki.
- Nie ma Prawdy? - Mikah zag��bi� si� w my�lach.
- Chyba nie m�wisz tego powa�nie. Ca�a galaktyka jest wype�niona Prawd�, to kryterium samego �ycia. To co�, co odr�nia Ludzko�� od zwierz�t.
- Nie ma czego� takiego jak Prawda, �ycie czy Ludzko��. W ka�dym razie warto�ci te nie istniej� w takim sensie, jaki stara si� pan im nada�.
Sk�r� na czole Mikaha pobru�dzi�y zmarszczki.
- Mo�e mi to wyja�nisz - powiedzia�. Wyra�asz si� niejasno.
- To pan si� wyra�a niejasno. Tworzy nie istniej�ce byty. Prawda - przez ma�e p - jest okre�leniem, wyra�eniem stosunku. Sposobem okre�lenia stanu, narz�dziem semantycznym. Natomiast prawda przez du�e P jest wyimaginowanym s�owem, d�wi�kiem bez znaczenia. Udaje rzeczownik, ale nie ma desygnatu. Niczego nie przedstawia i nic nie znaczy. Kiedy m�wi pan "Wierz� w Prawd�" w rzeczywisto�ci znaczy to "Wierz� w nic".
- Jeste� w straszliwym b��dzie! - rzek� Mikah, pochylaj�c si� do przodu z wyci�gni�tym palcem
wskazuj�cym. - Prawda jest abstrakcj� filozoficzn�, jednym z instrument�w, kt�rymi pos�u�y� si� nasz umys�, by wydoby� si� ponad zwierz�ta, jest dowodem, �e nie jeste�my zwierz�tami, lecz wy�szym gatunkiem stworzenia. Zwierz�ta mog� by� prawdziwe - ale nie znaj� Prawdy. Zwierz�ta mog� widzie�, ale nie widz� Pi�kna.
- Wrrr! - warkn�� Jason. - Nie spos�b z panem rozmawia�, a jeszcze trudniej cieszy� si� wymian� jakich� zrozumia�ych my�li. Nawet nie m�wimy tym samym j�zykiem. Gdyby�my zapomnieli o tym, kto ma racj�, a kto jest w b��dzie, mogliby�my powr�ci� do podstaw i przynajmniej uzgodni� znaczenie s��w, kt�rymi si� pos�ugujemy. Na pocz�tek - czy mo�e pan zdefiniowa� r�nic� pomi�dzy etyk� a etosem?
- Oczywi�cie. - Oczy Mikaha roz�wietli� b�ysk rozkoszy na sam� my�l o czekaj�cym go dzieleniu w�osa na czworo. - Etyka jest dyscyplin� naukow�, kt�ra rozwa�a, co jest dobre, a co z�e, co s�uszne, a co nies�uszne. To tak�e moralne obowi�zki i powinno�ci. Etos - to przewodnie idee, wierzenia lub standardy, kt�re charakteryzuj� grup� lub spo�eczno��.
- Bardzo dobrze. Widz�, �e sp�dza� pan tu d�ugie noce siedz�c z nosem w ksi��kach. A teraz upewnijmy si�, �e r�nica pomi�dzy tymi dwiema definicjami jest bardzo precyzyjnie przeprowadzona, stanowi to bowiem sedno naszego ma�ego problemu. Etos jest nierozerwalnie zwi�zany z konkretnym spo�ecze�stwem i nie mo�e by� rozpatrywany w oderwaniu od niego, gdy� w przeciwnym razie traci swe znaczenie. Zgadza si�?
- C�...
- No, no - musi pan uzna� cz�ony swojej w�asnej definicji. Etos grupy jest po prostu wszechogarniaj�cym okre�leniem sposobu tworzenia wi�zi mi�dzygru-powych. Tak?
Mikah niech�tnie przytakn�� skinieniem g�owy. - Skoro doszli�my w tym punkcie do porozumienia, mo�emy zrobi� nast�pny krok. Z kolei etyka, zgodnie z pa�sk� definicj�, musi dotyczy� dowolnej liczby spo�ecze�stw lub grup spo�ecznych. Je�eli istniej� jakie� absolutne prawa etyki, musz� by� tak szerokie, by mog�y mie� zastosowanie w stosunku do ka�dego spo�ecze�stwa. Prawo etyki musi by� r�wnie uniwersalne jak prawo grawitacji.
- Nie bardzo chwytam...
- Nie przypuszcza�em, �e zrozumie pan te sprawy. Wszyscy, kt�rzy gl�dz� wci�� o waszych Uniwersalnych Prawach, nigdy, na dobr� spraw�, nie zastanawiaj� si� nad w�a�ciwym znaczeniem s��w. Moje wiadomo�ci z historii nauki s� do�� mgliste, ale jestem got�w si� za�o�y�, �e pierwsze prawo grawitacji jakie wymy�lono, g�osi�o, �e przedmioty spadaj� z tak� to a tak� pr�dko�ci� i przy�pieszaj� w taki to a taki spos�b. To nie prawo, ale zwyczajna obserwacja, kt�ra nawet nie jest kompletna, dop�ki nie dodamy: "na tej planecie". Na planecie maj�cej inn� mas�, uzyskaliby�my inne obserwacje. Prawo grawitacji natomiast zawiera si� we wzorze:
F =
mM
d2
kt�ry mo�na zastosowa� do obliczania si�y przyci�gania pomi�dzy dwoma cia�ami w dowolnym miejscu
przestrzeni. To w�a�nie jest spos�b wyra�ania fundamentalnych i niezmiennych zasad, kt�re mo�na stosowa� w dowolnych sytuacjach. Je�eli kto� chce dysponowa� prawdziwymi prawami etycznymi, musz� one mie� r�wnie uniwersalny charakter. Musz� one dzia�a� zar�wno na Cassylii, jak i na Pyrrusie czy na ka�dej innej planecie lub w ka�dym spo�ecze�stwie. I tu wracamy do pana. To co nazywa pan tak dumnie - brakuje jedynie akompaniamentu fanfar - Prawami Etyki, to wcale nie s� prawa, ale po prostu male�kie strz�pki plemiennych etos�w, tubylczych obserwacji poczynionych przez band� pasterzy owiec w celu zaprowadzenia porz�dku w swym w�asnym domu albo raczej w namiocie. Prawa te nie maj� �adnego powszechnego zastosowania, nawet pan musi to zauwa�y�. Prosz� tylko pomy�le� o rozmaitych planetach, na kt�rych pan by�, o liczbie przedziwnych i cudownych sposob�w, jakimi ludzie reaguj� na siebie wzajemnie. A potem prosz� postara� si� wyobrazi� sobie dziesi�� zasad, kt�re mia�yby zastosowanie we wszystkich tych spo�ecze�stwach. Niemo�liwa sprawa. Ale mimo to za�o�y�bym si�, �e ma pan ju� takich dziesi�� zasad, �e chcia�by pan, bym ich te� przestrzega� i �e jedna z nich zmarnowana jest na zakaz modlenia si� do wyrze�bionych bo�k�w. Doskonale mog� sobie wyobrazi� jak wspaniale uniwersalne jest dziewi�� pozosta�ych! Nie by�by pan istot� etyczn�, gdyby pr�bowa� pan zastosowa� je w ka�dym miejscu, do kt�rego si� udaje: po prostu jest to wyszukiwanie szczeg�lnie dziwacznego sposobu pope�nienia samob�jstwa!
- Zaczynasz mnie obra�a�!
- Mam nadziej�. Je�eli nie mo�na si� dobra� do pana w �aden inny spos�b, to mo�e cho� obraza zburzy ten stan pa�skiego moralnego samozadowolenia. Jak pan �mie my�le� o postawieniu mnie przed s�dem za skradzenie pieni�dzy z kasyna na Cassylii, skoro to co zrobi�em, odpowiada�o ich w�asnym zasadom etycznym! Prowadz� oszuka�cze gry, a wi�c zgodnie z prawem ich miejscowego etosu oszukiwanie podczas gry jest norm�. Gdyby jednocze�nie wydali prawo, �e oszukiwanie w grze jest nielegalne, to w�a�nie owo prawo by�oby nieetyczne, nie za� oszukiwanie. Je�eli chce mnie pan dostarczy� po to, by mnie os�dzono opieraj�c si� na takim prawie, sam pan jest cz�owiekiem nieetycznym, ja za� jestem bezbronn� ofiar� z�ego cz�owieka.
- Nasienie Szatana! - wrzasn�� Mikah, zrywaj�c si� na r�wne nogi. Zacz�� chodzi� tam i z powrotem przed Jasonem, z podnieceniem zaciskaj�c i rozwieraj�c d�onie. - Pr�bujesz zbi� mnie z tropu swoj� semantyk� i tak zwan� etyk�, kt�ra w rzeczy samej jest niczym innym, jak tylko oportunizmem i chciwo�ci�. Istnieje Wy�sze Prawo, kt�re nie podlega dyskusji...
- To sformu�owanie jest nie do przyj�cia i mog� to udowodni�. - Jason wskaza� ksi��ki stoj�ce w bibliotece. - Mog� to udowodni� u�ywaj�c pa�skich w�asnych ksi��ek, jednego z tych czytade�ek na tej p�ce. Nie, nie Tomasz z Akwinu - zbyt gruby. O, ten tomik ze s�owem "Luli" na grzbiecie. Czy to "Ksi�ga Zakonu Rycerskiego" Ramona Lulla?
Mikah wytrzeszczy� oczy. - Znasz t� ksi��k�? Znane ci s� prace Lulla?
- Oczywi�cie - oznajmi� Jason z bezceremonialn�
pewno�ci� siebie, kt�rej zreszt� wcale nie czu�. By�a to jedyna ksi��ka w tym zbiorze, kt�r� kiedy� czyta�. Zapami�ta� j� tylko dzi�ki temu dziwacznemu tytu�owi. - Prosz� mi j� da�, a wtedy poka��, o co mi chodzi.
- Widz�c jego niezmiennie naturalny spos�b bycia, trudno by�o przypuszcza�, �e jest to w�a�nie chwila, do kt�rej przez ca�y czas ostro�nie d��y�. Wypi� �yk herbaty w najmniejszym stopniu nie zdradzaj�c swojego napi�cia.
Mikah Samon zdj�� ksi��k� i poda� mu j�.
Jason przerzuca� kartki, m�wi�c bez przerwy.
- Tak..., tak... to doskonale pasuje. Niemal idealny przyk�ad pa�skiego sposobu my�lenia. Czy lubi pan czyta� Lulla?
- Niezwykle inspiruj�cy! - odpar� Mikah z b�yszcz�cymi oczyma. - W ka�dej linijce jest zawarte Pi�kno i Prawdy, o kt�rych zapomnieli�my w gonitwie wsp�czesnego �ycia. Jest to dow�d istnienia wzajemnych zwi�zk�w pomi�dzy Mistycznym a Konkretnym i pojednanie tych poj��. Dzi�ki swej absolutnej logice, manewruj�c symbolami wyja�nia wszystko.
- Nie udowadnia niczego - oznajmi� Jason z naciskiem. - Bawi si� tylko s�owami. Bierze jakie� s�owo, nadaje mu abstrakcyjn� i nieprawdziw� warto��, a potem udowadnia t� warto�� odnosz�c j� do innych s��w o r�wnie mg�awicowych antecedencjach. Jego fakty wcale nie s� faktami, lecz jedynie d�wi�kami bez znaczenia. To w�a�nie jest �w kluczowy punkt, w kt�rym r�ni� si� nasze wszech�wiaty - pa�ski i m�j. �yje pan w tym �wiecie nic nie znacz�cych i nie istniej�cych fakt�w. M�j �wiat zawiera fakty, kt�re mo�na zwa�y�, wypr�bowa�, udowodni�, odnie�� w logiczny spos�b do innych fakt�w. Moje fakty s� nie do podwa�enia i bezdyskusyjne. One istniej�.
- Poka� mi jeden z tych twoich niepodwa�alnych fakt�w - stwierdzi� Mikah g�osem, kt�ry by� o wiele spokojniejszy od g�osu Jasona.
- O, tam - odpar� Jason. - Du�a, zielona ksi��ka nad konsol� komputera. Zawiera fakty, kt�re nawet pan uzna za prawdziwe... Zjem ka�d� kart�, je�eli b�dzie inaczej. Prosz� mi ja poda�. - M�wi� rozgniewanym tonem, rzucaj�c zbyt zuchwa�e stwierdzenia i Mikah wpad� w zastawion� pu�apk�. Poda� Jasonowi ksi��k�, trzymaj�c j� obur�cz. By�a bardzo gruba, oprawna w metal i ci�ka.
- Teraz prosz� pos�ucha� uwa�nie i spr�bowa� to zrozumie�, nawet je�eli b�dzie to trudne - powiedzia� Jason otwieraj�c ksi�g�. Mikah u�miechn�� si� kwa�no, s�ysz�c jak zarzuca, mu ignorancj�. - To tabele efemeryd gwiezdnych, wype�nione faktami jak jajko bia�kiem i ��tkiem. Na sw�j spos�b jest to historia ludzko�ci. Prosz� teraz spojrze� na ekran kontroli lotu w podprzestrzeni, a zobaczy pan, o co mi chodzi. Widzi pan poziom� zielon� lini�? To nasz kurs.
- Skoro jest to m�j statek i ja go pilotuj�, to jestem �wiadom tego faktu - odpar� Mikah. - S�ucham twoich dowod�w.
- Prosz� dobrze uwa�a� - ci�gn�� Jason. - Pr�buj� to przedstawi� w prostej formie. Z kolei czerwona kropka na zielonej linii oznacza pozycj� naszego statku. Cyfra powy�ej oznacza nasz nast�pny punkt nawigacyjny, miejsce, w kt�rym pole grawitacyjne gwiazdy jest wystarczaj�co silne, by wykry� je z podprzestrzeni. Jest to oznaczenie kodowe gwiazdy
- BD89-046-229. Zagl�dam do ksi��ki - szybko przerzuci� kartki - i odnajduj� jej opis. Nie nazw�. Po prostu szereg zakodowanych symboli, kt�re jednak wiele mog� nam powiedzie�. Ten ma�y znaczek informuje, �e jest tam planeta lub planety, a na nich s� warunki, w kt�rych �y� mo�e cz�owiek. Nie informuje jednak, czy �yj� tam ludzi.
- Do czego zmierzasz? - zapyta� Mikah.
- Cierpliwo�ci, zaraz pan zobaczy. Sp�jrzmy teraz na ekran. Zielona kropka, kt�ra zbli�a si� po linii kursowej to PNZ - Punkt Najwi�kszego Zbli�enia. Kiedy czerwona i zielona kropka na�o�� si� na siebie...
- Oddaj mi ksi��k� - rozkaza� Mikah robi�c krok do przodu. Nagle zorientowa� si�, �e co� jest nie tak. Sp�ni� si� jednak o w�os.
- Oto tw�j dow�d - zawo�a� Jason i cisn�� ci�k� ksi�g� w delikatne obwody, ukryte za ekranem podprzestrzeni. Zanim dolecia�a do celu, cisn�� nast�pn�. Rozleg� si� brz�cz�cy huk, b�ysn�y p�omienie i zatrzeszcza�y zwarcia w obwodach.
Pok�ad pochyli� si� gwa�townie, gdy z��cza rozwar�y si�, przerzucaj�c statek do przestrzeni liniowej.
Mikah mrukn�� z b�lu, wt�oczony w pod�og� gwa�towno�ci� tego przej�cia. Uwi�ziony w swym fotelu Jason stara� si� opanowa� wyprawiaj�cy dzikie harce �o��dek i ciemno�� przed oczyma. Gdy Mikah powoli d�wiga� si� z pod�ogi, Jason wycelowa� starannie i cisn�� tac� wraz z talerzami w dymi�ce zw�oki komputera nawigacji w podprzestrzeni.
- Oto pa�ski fakt - oznajmi� z radosnym triumfem w g�osie. - Ten niepodwa�alny, z�ocony i platynowy fakt! Ju� nie lecimy na Cassyli�!
Rozdzia� 3
- Zabi�e� nas obu - rzek� Mikah. Jego twarz by�a �ci�gni�ta i blada, ale m�wi� ca�kowicie opanowanym g�osem.
- Niezupe�nie - odpar� rado�nie Jason. - Ale za�atwi�em sterowanie podprzestrzenne i w zwi�zku z tym nie mo�emy lecie� do innej gwiazdy. Poniewa� jednak nic z�ego si� nie sta�o zwyk�emu nap�dowi mi�dzyplanetarnemu, mo�emy wyl�dowa� na jednej z tych planet - sam pan widzia�, �e przynajmniej jedna z nich nadaje si� do zamieszkania.
- A tam naprawi� nap�d podprzestrzenny i ruszymy w dalsz� drog� na Cassyli�. Nic na tym nie zyska�e�.
- By� mo�e - rzek� Jason najbardziej wymijaj�cym tonem, na jaki m�g� si� zdoby�, nie mia� bowiem najmniejszego zamiaru kontynuowa� tej podr�y bez wzgl�du na to, co na ten temat my�la� Mikah Samon.
Jego stra�nik doszed� do tego samego wniosku.
- Po�� r�k� na oparciu - rozkaza� i ponownie zatrzasn�� uchwyt. Zachwia� si� na nogach w chwili, gdy silniki si� w��czy�y i statek zmieni� kierunek lotu.
- Co si� dzieje? - zapyta�.
- Sterowanie awaryjne. Komputer pok�adowy wie, �e sta�o si� co� powa�nego i zacz�� dzia�a�. M�g�by pan przej�� na r�czne sterowanie, ale na razie nie zawraca�bym sobie tym g�owy. Statek wykorzystuj�c swoje czujniki i zgromadzon� informacj� da sobie z tym rad� lepiej ni� kt�rykolwiek z nas. Odnajdzie planet�, kt�rej szukamy, wyznaczy kurs i dostarczy nas tam, trac�c jak najmniej paliwa i czasu. Kiedy wejdziemy w atmosfer�, b�dzie pan m�g� przej�� stery i wyszuka� miejsce do l�dowania.
- Nie wierz� w ani jedno twoje s�owo - odpar� Mikah ponuro. - Przejm� stery i wy�l� sygna� na cz�stotliwo�ci alarmowej. Na pewno kto� mnie us�yszy.
Gdy tylko zrobi� krok do przodu, statek zadygota� i wszystkie �wiat�a zgas�y. W zapad�ych ciemno�ciach wida� by�o p�omienie migocz�ce za tablic� przyrz�dow�. Rozleg� si� syk ga�nicy pianowej i ogie� znikn��. Zapali�y si� md�e �wiat�a awaryjne.
- Nie powinienem by� wrzuca� tej ksi��ki Ramona Lulla - stwierdzi� Jason. - By�a ona r�wnie niestrawna dla statku jak i dla mnie.
- Jeste� pozbawionym szacunku blu�nierc� - wycedzi� Mikah przez zaci�ni�te z�by, siadaj�c za sterami. - Chcia�e� zabi� nas obu. Nie szanujesz ani swego, ani mojego �ycia. Jeste� cz�owiekiem zas�uguj�cym na najsurowsz� kar� przewidzian� przez prawo.
- Jestem graczem - roze�mia� si� Jason - i to nie takim z�ym, jak pan twierdzi. Ryzykuj�, ale tylko wtedy, gdy mam realne szans�. Wi�z� mnie pan na pewn� �mier�. Najgorsze, co mo�e mnie spotka�, po tym jak zniszczy�em sterowanie podprzestrzenne, to
taki sam los. A wi�c podj��em ryzyko. Oczywi�cie, pan ponosi wi�ksze ryzyko, ale obawiam si�, �e nie wzi��em tego pod uwag�. W ko�cu, ca�a ta afera jest pa�skim pomys�em. B�dzie pan musia� ponie�� konsekwencje swoich czyn�w i trudno mie� o to do mnie pretensje.
- Masz ca�kowit� racj� - odpar� spokojnie Mikah. - Powinienem by� bardziej czujny. A teraz powiedz mi, co zrobi�, by ocali� nas obu. �aden system sterowania nie dzia�a.
- �aden? Pr�bowa� pan uruchomi� sterowanie awaryjne? To ten du�y, czerwony prze��cznik pod kopu�k� zabezpieczaj�c�.
- Pr�bowa�em. R�wnie� na nic.
Jason osun�� si� na oparcie fotela. Dopiero po chwili zdo�a� wydoby� g�os. - Poczytaj jedn� ze swoich ksi��ek, Mikah - oznajmi� wreszcie. - Spr�buj poszuka� pociechy w swojej filozofii. Jeste�my bezsilni. Teraz wszystko zale�y od komputera i od tego, co zosta�o z obwod�w.
- Czy mo�emy pom�c? Czy mo�emy co� zrepero-wa�?
- Znasz si� na tym? Bo ja nie. Najprawdopodobniej nabroiliby�my jeszcze bardziej.
Do planety ku�tykali dwa dni. Jej atmosfera by�a zasnuta pow�ok� chmur. Zbli�ali si� od zacienionej strony i nie mogli dostrzec �adnych szczeg��w. �wiate� r�wnie�.
- Gdyby by�y tu jakie� miasta, widzieliby�my ich �wiat�a, nieprawda�? - zapyta� Mikah.
- Niekoniecznie. Mo�e s� zakryte chmurami. Mo�e to miasta pod kopu�ami. Mo�e na tej p�kuli jest tylko ocean.
- Albo mo�e nie ma tam wcale ludzi - przerwa� mu Mikah. - Nawet je�eli uda si� nam bezpiecznie wyl�dowa�, to co z tego? B�dziemy tu uwi�zieni do ko�ca �ycia i do ko�ca �wiata.
- Nie b�d� taki radosny - rzek� Jason. - Co by� powiedzia� o zdj�ciu tych obr�czek na czas l�dowania. Pewnie b�dzie do�� twarde i chcia�bym mie� jakie� szans�.
Mikah popatrzy� na�, marszcz�c brwi. - Czy dasz mi s�owo honoru, �e nie b�dziesz pr�bowa� ucieczki podczas l�dowania?
- Nie. A nawet, gdybym da� i tak by� nie uwierzy�. Je�eli mnie uwolnisz, podejmiesz ryzyko. Niech �aden z nas si� nie �udzi, �e co� si� zmieni.
- Musz� spe�ni� sw�j obowi�zek - odpar� Mikah. Jason pozosta� przykuty do fotela.
Weszli w atmosfer� i pocz�tkowy, delikatny szelest szybko przerodzi� si� w przera�liwe wycie. Silniki wy��czy�y si� i zacz�li spada�. Tarcie powietrza rozgrza�o zewn�trzne pow�oki kad�uba do bia�o�ci i temperatura wewn�trz szybko wzrasta�a, mimo �e aparatura ch�odz�ca dzia�a�a pe�n� moc�.
- Co si� dzieje? - zapyta� Mikah. - Znasz si� na tym lepiej ni� ja. Czy... czy si� rozbijemy?
- By� mo�e. S� dwie ewentualno�ci. Albo wszystko wysiad�o - i w tym przypadku rozsmaruje nas po ca�ej okolicy, albo komputer oszcz�dza si�y do jednej, ostatniej pr�by. Mam nadziej�, �e w�a�nie o to chodzi. Te dzisiejsze komputery s� sprytne, ca�e nafaszerowa-
ne obwodami decyzyjnymi. Kad�ub i silniki s� w dobrym stanie, ale systemy sterownicze mamy kiepskie i niepewne. Cz�owiek w takich okoliczno�ciach postara�by si� zej�� tak nisko i tak szybko jak tylko by m�g�, a dopiero potem ponownie w��czy�by silniki. Potem da�by pe�n� moc - trzyna�cie g, albo i wi�cej, tyle, ile jego zdaniem wytrzymaliby pasa�erowie w fotelach. Kad�ubowi by si� dosta�o, ale mniejsza o to. Dzi�ki temu obwody sterowania by�yby wykorzystane kr�tko i w najprostszy spos�b.
- Czy s�dzisz, �e komputer to w�a�nie robi? - spyta� Mikah.
- Mam nadziej�. Czy masz zamiar rozpi�� mi kajdanki, zanim p�jdziesz lulu? To mo�e by� kiepskie l�dowanie i niewykluczone, �e b�dziemy musieli szybko si� st�d wynosi�.
Mikah pomy�la� chwil� i wyj�� pistolet. - Uwolni� ci�, ale mam zamiar strzela�, je�eli spr�bujesz wyci�� jaki� numer. Gdy tylko znajdziemy si� na dole, znowu ci� zamkn�.
- Dzi�ki ci, panie, za twe skromne dary - rzek� Jason. Gdy tylko wi�zy pu�ci�y, zaczai masowa� przeguby r�k.
Deceleracja wyr�n�a w nich, wyciskaj�c im powietrze z p�uc, wgniataj�c ich g��boko w uginaj�ce si� fotele. Pistolet przyci�ni�ty do piersi Mikaha by� zbyt ci�ki, by m�g� go unie��. To zreszt� nie mia�o �adnego znaczenia - Jason nie by� w stanie ani si� podnie��, ani nawet ruszy�. Tkwi� na granicy �wiadomo�ci, jego spojrzenie z trudem przebija�o si� przez czarn� i czerwon� mg��.
R�wnie niespodziewanie ci�ar znikn��.
Wci�� spadali.
Silniki na rufie zaj�cza�y, prze��czniki zaterkota�y. Bez skutku. M�czy�ni patrzyli na siebie bez ruchu przez t� niezmierzon� chwil�, podczas kt�rej statek spada�.
Opadaj�c obr�ci� si� i uderzy� pod k�tem. Dla Ja-sona koniec nadszed� wszechogarniaj�c� fal� grzmotu, wstrz�su i b�lu. Gwa�towne szarpni�cie rzuci�o go na pasy bezpiecze�stwa, zerwa� je bezw�adn� mas� swego cia�a i przelecia� przez ca�� d�ugo�� ster�wki. Ostatni� �wiadom� my�l� Jasona by�o: "os�oni� g�ow�!". W�a�nie unosi� ramiona, gdy uderzy� w �cian�.
Ch��d by� tak przejmuj�cy, �e a� bolesny. By� to ch��d, kt�ry przeszywa cia�o, zanim je obezw�adni i zabije.
Jason ockn�� si�, s�ysz�c sw�j w�asny, ochryp�y krzyk. Zimno wype�nia�o ca�y wszech�wiat. To zimna woda, uzmys�owi� sobie, wykrztuszaj�c j� z ust i nosa. Co� go opasywa�o. Z wysi�kiem rozpozna�, �e jest to rami� Mikaha, kt�ry p�yn�c utrzymywa� twarz Jasona nad powierzchni� wody. Oddalaj�ca si� czarna plama na wodzie mog�a by� tylko ich statkiem, ton�cym przy akompaniamencie bulgotania i zgrzyt�w. Zimna woda ju� nie sprawia�a b�lu i Jason w�a�nie zacz�� si� rozlu�nia�, gdy poczu� pod stopami co� twardego.
- Sta� i id�, niech ci�... - wyj�cza� Mikah ochryp�ym g�osem. - Nie mog�... ci� nie��... sam ledwo id�...
Wyczo�gali si� z wody rami� przy ramieniu, jak dwa czworono�ne, pe�zaj�ce zwierzaki, kt�re nie mog�
stan�� wyprostowane. Wszystko by�o jakie� nierealne i Jason z trudem m�g� zebra� my�li. Nie powinien si� zatrzymywa�, by� tego pewien, ale co poza tym?
W ciemno�ci zamigota� trzepocz�cy p�omie�. Zbli�a� si� do nich. Jason nie m�g� m�wi�, ale s�ysza� jak Mikah wzywa pomocy. �wiat�o zbli�a�o si�, by�o to co� w rodzaju trzymanej wysoko pochodni czy �uczywa. Gdy p�omie� by� ju� blisko, Mikah wsta�.
To by� koszmar. Pochodni� trzyma� nie cz�owiek, ale co�. Co�, kanciastego i straszliwego, z paszcz� pe�n� k��w. Mia�o przypominaj�cy maczug� wyrostek, kt�rym uderzy�o Mikaha. Upad� bez s�owa, a potw�r zwr�ci� si� w stron� Jasona. DinAlt nie mia� si�y, by walczy�, cho� pr�bowa� stan�� na nogi. Jego palce drapa�y zmarzni�ty piasek, ale nie by� w stanie si� podnie��. Wreszcie, zm�czony tym ostatnim wysi�kiem, run�� na twarz.
�wiadomo�� go opuszcza�a, ale nie chcia� si� podda�. Migocz�ce �wiat�o pochodni zbli�y�o si�, rozleg�o si� szuranie ci�kich st�p po piasku. Nie m�g� znie�� my�li o tym straszydle za jego plecami. Ostatkiem si� przekr�ci� .si� i opad� na plecy, patrz�c na stoj�c� nad nim besti�, a czarna mg�a zm�czenia zasnuwa�a jego wzrok.
Rozdzia� 4
Potw�r nie zabija� go, ale sta� patrz�c na niego. Sekundy mija�y powoli i Jason, wci�� �yj�c, zmusi� si� do zastanowienia nad owym niebezpiecze�stwem, kt�re wy�oni�o si� z ciemno�ci.
- K'e vi sta� el? - zapyta�a istota i dopiero w tym momencie Jason uzmys�owi� sobie, �e jest to cz�owiek. Jaki� zakamarek m�zgu zarejestrowa� pytanie, czu�, �e prawie je mo�e zrozumie�, cho� nigdy przedtem nie s�ysza� tego j�zyka. Pr�bowa� odpowiedzie�, ale z jego gard�a wydobywa�o si� jedynie ochryp�e gulgotanie.
- Ven k'n torcoy - r'pidu!
Z ciemno�ci wy�oni�o si� wi�cej �wiate�, a jednocze�nie rozleg� si� tupot biegn�cych st�p. Gdy pochodnie znalaz�y si� bli�ej, Jason m�g� dok�adniej przyjrze� si� stoj�cemu nad nim cz�owiekowi. Bez trudu zrozumia�, dlaczego poprzednio wzi�� go za jak�� dzik� besti�. Jego ko�czyny by�y ca�kowicie owini�te d�ugimi pasami poplamionej sk�ry, tors za� i reszt� cia�a chroni�y dach�wkowato zachodz�ce na siebie grube, sk�rzane p�aty pokryte krwistoczerwonymi rysunkami. G�ow� zakrywa�a mu wielka muszla zwijaj�ca si� w przedniej
swej cz�ci w spiralny r�g, wywiercono w niej r�wnie� dwa niewielkie otwory na oczy. By ten wystarczaj�co przera�aj�cy efekt by� silniejszy, do dolnej kraw�dzi muszli by�y przymocowane wielkie, d�ugie na palec k�y. Jedyn� w pe�ni ludzk� cech� tej istoty by�a brudna, zbita broda wy�aniaj�ca si� spod muszli.-Szczeg�y by�y zbyt liczne, by Jason m�g� je wszystkie zarejestrowa�. Tajemnicza posta� mia�a co� du�ego przerzuconego przez jedno rami�, jakie� ciemne przedmioty wisia�y u jej pasa. Wysun�a w stron� Jasbna ci�k� pa�k� i tr�ci�a go ni� w �ebra, on za� by� zbyt s�aby, by stawi� op�r.
Gard�owy rozkaz zatrzyma� nios�cych pochodnie w odleg�o�ci przynajmniej pi�ciu metr�w od miejsca, w kt�rym le�a� Jason. Przez chwil� zastanawia� si� leniwie, dlaczego ten pokryty pancerzem cz�owiek nie poleci� im podej�� bli�ej, przecie� �wiat�o pochodni ledwie tu si�ga�o. Na tej planecie wszystko zdawa�o si� by� niewyt�umaczalne.
Na par� chwil Jason musia� straci� przytomno��, gdy bowiem popatrzy� znowu, pochodnia tkwi�a w piasku przy jego boku, opancerzony za� facet zd��y� ju� �ci�gn�� mu jeden but, a teraz mocowa� si� z drugim. DinAlt m�g� jedynie poruszy� si� s�abiutko na znak protestu, ale w �aden spos�b nie by� w stanie zapobiec kradzie�y - z jakiego� powodu, jego cia�o zupe�nie nie chcia�o mu si� podporz�dkowa�. W r�wnym stopniu musia�o zosta� zak��cone jego poczucie czasu, gdy� ka�da sekunda ci�gn�a si� w niesko�czono��, podczas gdy w istocie wydarzenia rozgrywa�y si� w zadziwiaj�cym tempie. Buty zosta�y ju� zdj�te, cz�owiek za� mocowa� si� z ubraniem Jasona, co chwila przerywaj�c
to zaj�cie, by spojrze� na szereg ludzi trzymaj�cych pochodnie.
Magnetyczne szwy by�y czym�, czego ta dziwna istota nie zna�a. Gdy pr�bowa�a je otworzy� albo rozerwa� wytrzyma�y, metalizowany materia�, ostre k�y naszyte na sk�rze jej r�kawic wpija�y si� w cia�o Jas_ona. Napastnik pomrukiwa� ju� z niecierpliwo�ci, gdy nagle przypadkowo dotkn�� guzika zwalniaj�cego mocowanie medpakietu, a mechanizm pos�usznie wpad� do jego d�oni. Wydawa�o si�, �e b�yszcz�ca zabawka podoba mu si�, ale kiedy jedna z igie� przebi�a grube r�kawice i uk�u�a go, wrzasn�� z w�ciek�o�ci�, cisn�� medpakietem o ziemi� i rozdepta� go dok�adnie. Utrata tak wa�nego, niezast�pionego przedmiotu zmusi�a Jasona do dzia�ania - usiad� i pr�bowa� dosi�gn�� medpakietu, ale nagle opu�ci�a go �wiadomo��.
Nied�ugo przed �witem b�l g�owy przywr�ci� mu przytomno��. By� owini�ty w jakie� �mierdz�ce sk�ry, kt�re chroni�y jego cia�o przed utrat� tej niewielkiej ilo�ci ciep�a, jakie w nim pozosta�o. Odsun�� dusz�ce go fa�dy, kt�re przykrywa�y mu twarz i popatrzy� na gwiazdy, zimne punkciki �wiat�a migocz�ce w mro�nej nocy. Powietrze dzia�a�o orze�wiaj�co, wi�c wdycha� je g��bokimi haustami, kt�re pali�y w gardle, ale zdawa�y si� oczyszcza� umys�. Po raz pierwszy zda� sobie spraw�, �e jego poprzednie oszo�omienie by�o rezultatem uderzenia w g�ow� podczas katastrofy statku. Pod palcami czu� na czaszce poprzedni� niemo�no�� poru-
szania si� i sp�jnego my�lenia. Zimne powietrze szczypa�o go w twarz i ch�tnie naci�gn�� na g�ow� w�ochat� sk�r�.
Zastanawia� si�, jakie by�y losy Mikaha Samona po tym, jak miejscowy bandzior w koszmarnym ubranku zdzieli� go pa��. By� to niesympatyczny i trudny do przewidzenia koniec dla kogo�, kto zdo�a� prze�y� rozbicie si� statku. Jason nie pa�a� szczeg�ln� mi�o�ci� do tego niedo�ywionego fanatyka, ale b�d� co b�d� zawdzi�cza� mu �ycie. Mikah ocali� go po to tylko, by zgin�� z r�ki mordercy.
Jason zanotowa� sobie w pami�ci, �e musi zabi� tego cz�owieka natychmiast, gdy tylko b�dzie do tego zdolny, cho� jednocze�nie z niejakim zdziwieniem zauwa�y� pojawienie si� w jego psychice owej afirmacji krwawego zado��uczynienia - �ycie za �ycie. Najwidoczniej jego d�ugi pobyt na Pyrrusie przyt�umi� cechuj�c� go zawsze niech�� do zabijania, chyba �e w samoobronie. Zreszt� to, czego do tej pory by� �wiadkiem, wskazywa�o, �e pyrrusa�skie przeszkolenie b�dzie tu niezwykle przydatne. Niebo widziane przez dziur� w sk�rze zaczyna�o szarze� i Jason odsun�� swe okrycie, by spojrze� na poranek.
Mikah Samon le�a� tu� obok niego. Jego g�owa stercza�a spod przykrywaj�cych go futer. W�osy mia� posklejane zaschni�t�, ciemn� krwi�, ale wci�� jeszcze oddycha�.
- Trudniej go zabi� ni� przypuszcza�em - mrukn�� Jason unosz�c si� na �okciu i spogl�daj�c na �w �wiat, na kt�ry rzuci�o go sprowokowane przeze� rozbicie statku.
By�a to ponura pustynia, na kt�rej le�a�y skulone
cia�a. Wygl�da�a jak pobojowisko po jakiej� bitwie na ko�cu �wiata. Kilka istot wstawa�o powoli, otulaj�c si� w swoje sk�ry i by� to jedyny znak �ycia na tej niezmierzonej przestrzeni pokrytej piaskiem. Z jednej strony �a�cuch wydm zas�ania� morze, ale wci�� dobiega� go g�uchy �oskot fal rozbijaj�cych si� na brzegu. Bia�y szron pokrywa� ziemi�, a zimny wiatr wyciska� �zy z oczu. Na szczycie jednej z wydm pojawi�a si� nagle dobrze zapisana w pami�ci posta�; opancerzony cz�owiek zwija� co�, co przypomina�o kawa�ki sznura. Do uszu Jasona dobieg�o urwane nagle, metaliczne dzwonienie. Mikah Samon j�kn�� i poruszy� si�.
- Jak si� mamy? - zapyta� Jason. - To najpi�kniejsze przekrwione ocz�ta, jakie kiedykolwiek widzia�em.
- Gdzie ja jestem...?
- C� za b�yskotliwe i oryginalne pytanie! Nie s�dzi�em, �e jeste� facetem, kt�ry ogl�da historyczne przygod�wki kosmiczne w TV. Nie mam zielonego poj�cia, gdzie jeste�my, ale mog� zrobi� kr�tkie streszczenie tego, jak si� tu znale�li�my, je�eli masz na to ochot�.
- Pami�tam, �e dop�yn�li�my do brzegu, potem z ciemno�ci wy�oni�o si� co� strasznego, jak demon z otch�ani piekielnej. Walczyli�my...
- On za� wyr�n�� ci� w g�ow� - jeden szybki cios i to w�a�nie, prawd� m�wi�c, by�a ta ca�a walka. Mog�em si� lepiej przyjrze� twojemu demonowi, cho� wcale si� nie nadawa�em do walki bardziej ni� ty. To cz�owiek, tyle �e ubrany w dziwaczny str�j rodem z koszmaru �puna. Mam wra�enie, �e jest on szefem tej grupki obozowicz�w. Na dobr� spraw� nie bardzo
wiem, co si� tu dzieje - poza tym, �e ukrad� mi buty i mam zamiar mu je odebra�, cho�bym go mia� przy okazji zabi�.
- Nie po��daj przedmiot�w doczesnych - oznajmi� Mikah uroczy�cie. - I nie m�w o zabijaniu cz�owieka dla zysku. Jeste� z�ym cz�owiekiem Jasonie i... Mikah odrzuci� przykrywaj�ce go sk�ry i dokona� zadziwiaj�cego odkrycia. - Moje buty znikn�y! I ubranie... O, Belial! - rykn��. - Asmodeusz, Abaddon, Apollion i Baal-zebub!
- Bardzo pi�knie - oznajmi� Jason z podziwem. - Wida�, �e pilnie studiowa�e� demonologi�. Czy wylicza�e� je, czy wzywa�e� na pomoc?
- Zamilcz, blu�nierco! Zosta�em obrabowany! -zerwa� si� na r�wne nogi. Wiatr, kt�ry owiewa� jego niemal nagie cia�o, szybko nada� sk�rze Mikaha delikatny, sinawy odcie�. -Odnajd� kreatur�, kt�ra to uczyni�a i zmusz� do oddania tego, co moje.
Odwr�ci� si�, by odej��, ale Jason uchwyci� go za kostk�, szarpn�� i z g�uchym �omotem przewr�ci� na piasek. Upadek oszo�omi� Mikaha i Jason bez problem�w otuli� sk�rami jego ko�ciste cia�o.
- Jeste�my kwita - oznajmi�. - Minionej nocy ocali�e� mi �ycie, a teraz ja ocali�em twoje. Jeste� nieuzbrojony i ranny, podczas gdy ten staruszek, tam na g�rze, to chodz�ca zbrojownia, a dla ka�dego, kto odznacza si� osobowo�ci� sk�aniaj�c� do noszenia takiej odzie�y, zabi� ci� b�dzie znaczy�o tyle, co splun��. Uspok�j si� i staraj si� unika� k�opot�w. Na pewno jest spos�b, by wydosta� si� z tej afery, zreszt� z ka�dej afery mo�na si� wydosta�, wystarczy dobrze poszuka� jakiego� sposobu - i mam zamiar ten spos�b
odnale��. W rzeczy samej powinienem si� przespacerowa� i rozpocz�� moje badania. Zgoda?
Odpowiedzia� mu tylko j�k. Mikah zn�w by� nieprzytomny, z rany na g�owie s�czy�a si� �wie�a krew. Jason wsta�, owin�� si� sk�rami i pozawi�zywa� lu�ne ko�ce. To go troch� chroni�o przed wiatrem. Nast�pnie grzeba� nog� w piasku tak d�ugo, a� odnalaz� odpowiedni kamie�. By� g�adki, o rozmiarach takich, �e ca�kowicie da� si� zacisn�� w pi�ci i tylko koniec lekko wystawa� na zewn�trz. Tak uzbrojony zacz�� skrada� si� w�r�d �pi�cych postaci.
Gdy wr�ci�, Mikah ponownie odzyska� przytomno��, s�o�ce za� znajdowa�o si� ju� do�� wysoko ponad horyzontem. Obudzi�a si� r�wnie� ca�a reszta tego iskaj�cego si� stada, licz�cego oko�o trzydziestu m�czyzn, kobiet i dzieci. Wszyscy byli tak samo brudni i tak samo opatuleni w prymitywne, sk�rzane opo�cze. Albo w��czyli si� bez celu woko�o, albo siedzieli na ziemi, t�po wpatrzeni w piasek. Nie okazywali najmniejszego zainteresowania dwoma obcymi. Jason poda� Mikahowi sk�rzan� czark� i kucn�� tu� przy nim.
- Wypij. To woda, chyba jedyny p�yn, jaki tu pij�. Nie znalaz�em nic do jedzenia. - Wci�� trzyma� w d�oni kamie�. M�wi�c, wyciera� go piaskiem - szpiczasty koniec by� wilgotny i czerwony, przylepi�o si� do� kilka d�ugich w�os�w.
- Rozejrza�em si� nieco i wsz�dzie wygl�da to tak samo. Po prostu banda st�amszonych typ�w z tobo�kami owini�tymi w sk�ry. Paru z nich ma sk�rzane buk�aki na wod�. Jedyna regu�a, jak� si� kieruj�, to "ja
silniejszy". U�y�em wi�c si�y i mo�emy si� napi�. Nast�pny problem, to �arcie.
- Kim oni s�? Co robi�? - wybe�kota� Mikah, kt�ry najwyra�niej ci�gle odczuwa� skutki uderzenia. Jason popatrzy� na jego rozwalon� g�ow� i postanowi� jej nie dotyka�. Rana krwawi�a obficie, a teraz zacz�a ju� przysycha�. Je�eli j� obmyje t� nader podejrzan� wod�, zdzia�a niewiele, ale za to mo�e wywo�a� zaka�enie.
- Tylko jednego jestem pewien - powiedzia� Jason. - S� niewolnikami. Nie wiem, co tu robi�, dlaczego s� tutaj albo dok�d id�, ale ich pozycja spo�eczna i nasza r�wnie� jest bole�nie jasna. Ten Stary Zgred na wzg�rzu jest naszym panem. No, a my wszyscy -jego niewolnikami.
- Ni