1413

Szczegóły
Tytuł 1413
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1413 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1413 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1413 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Clive Barker ZAGUBIONE DUSZE Wszystko, co przepowiedzia�a Harry'emu niewidoma kobieta, okaza�o si� niezbit� prawd�. Jakiekolwiek wewn�trzne oko posiada�a Norma Paine - ow� niezwyk�� zdolno�� pozwalaj�c� jej, bez ruszania si� z male�kiego pokoiku przy Siedemdziesi�tej Pi�tej, obserwowa� cala wysp� Manhattan, od mostu Broadway po Battery Park - oko to by�o r�wnie ostre jak ka�dy z no�y cyrkowego �onglera. Na Ridge Street rzeczywi�cie sta� opuszczony dom, kt�rego ceglane �ciany szpeci�y smugi sadzy. Na ulicy rzeczywi�cie le�a� martwy pies, kt�ry, mimo brakuj�cej po�owy �ba, sprawia� wra�enie, �e tylko �pi. I tam te�, je�li wierzy� jej s�owom, przebywa� mia� demon, kt�rego szuka� Harry p�ochliwy i wyj�tkowo z�o�liwy Cha'Chat. Zdaniem Harry'ego jednak, dom ten nie byt miejscem, kt�re zdesperowany, wyniesiony Cha'Chat wybra�by na swoj� rezydencj�. Ostatecznie, cho� piekielne bractwo potrafi�o by� wyj�tkowo nieokrzesane, jego wizerunek jako mieszka�c�w siedliska wype�nionego ekskrementami i lodem by� tylko chrze�cija�skim wymys�em. Bardziej prawdopodobne by�o to, �e zbieg�y demon wyl�dowa� na w�dce w Waldorf-Astorii, a nie w tak nikczemnej kryj�wce. Zdesperowany Harry, nie mog�c zlokalizowa� Cha'Chata konwencjonalnymi metodami dost�pnymi prywatnemu detektywowi, uda� si� w ko�cu do �lepej kobiety jasnowidza. Wyzna� jej, �e to on w�a�nie jest winien temu, �e demon wyrwa� si� na wolno��. Najwidoczniej niewiele wyni�s� ze swych a� nazbyt cz�stych kontakt�w z Otch�ani� i jej potomstwem oraz nie przyswoi� sobie w dostatecznym stopniu wiedzy, jak wielkim geniuszem w dziedzinie oszuka�stwa jest Piek�o. Gdyby by�o inaczej, czy� pozwoli�by zmami� si� dziecku, kt�re stan�o przed nim w chwili, gdy celowa� ju� z pistoletu w Cha'Chata. Kiedy jednak demon ju� czmychn�� i mistyfikacja sta�a si� niepotrzebna, dziecko, naturalnie, zamieni�o si� w cuchn�c� chmur� i wyparowa�o bez �ladu. Teraz, gdy Harry mia� ju� za sob� blisko trzy tygodnie daremnych poszukiwa�, w Nowym Jorku by�o prawie Bo�e Narodzenie; pora wzajemnej ludzkiej �yczliwo�ci, oraz licznych samob�jstw. Zat�oczone ulice; powietrze niczym s�l w ranie; Mamona prze�ywaj�ca chwile glorii. Trudno wprost wyobrazi� sobie lepsze pole do dzia�ania dla Cha'Chata. Harry musia� odnale�� go jak najszybciej, zanim jeszcze demon nie wyrz�dzi naprawd� wielkich szk�d; odnale�� go i ponownie wepchn�� do nory, z kt�rej uciek�. W ostateczno�ci detektyw got�w by� nawet u�y� neutralizuj�cych demona sylab, inkantacji, kt�re zmar�y ojciec Hesse raczy� �askawie go nauczy�. S�owa te jednak kap�an opatrzy� tak straszliwym ostrze�eniem, �e Harry nie odwa�y� si� ich nawet zapisa�. Za to dobrze je zapami�ta�. Musia� uczyni� wszystko, by Cha'Chat, po tej strome Schizmy, nie ujrza� pierwszego dnia �wi�t Bo�ego Narodzenia. Wewn�trz budynku przy Ridge Street by�o jeszcze zimniej ni� na dworze. Harry czu�, i� okrutny zi�b przenika mu przez obie pary skarpetek i zaczyna mrozi� stopy. Dotar� w�a�nie po schodach na pierwsze pi�tro, gdy us�ysza� westchni�cie. Odwr�ci� si� przygotowany na to, �e ujrzy Cha'Chata, kt�ry ze zje�on�, plugaw� sier�ci�, ki�ci� swych oczu spogl�da� b�dzie w kilkana�cie stron jednocze�nie. Ale nie. W ko�cu korytarza sta�a m�oda kobieta. Jej chuda posta� i wymizerowana twarz wyra�nie wskazywa�y na pochodzenie portoryka�skie. Zanim dziewczyna spiesznie zbieg�a po schodach, Harry zd��y� jeszcze zauwa�y�, �e by�a w zaawansowanej ci��y. Nas�uchuj�c jej oddalaj�cych si� krok�w, detektyw doszed� do przekonania, �e Norma pomyli�a si�. Gdyby w tym domu rzeczywi�cie przebywa� Cha'Chat, nie pozwoli�by wymkn�� si� z nietkni�tymi oczyma w g�owie tak wspania�ej zdobyczy. Na Ridge Street demona z ca�� pewno�ci� nie by�o. A zatem pozosta� do przeszukania ca�y Manhattan. Poprzedniego wieczoru Eddiemu Axelowi przytrafi�a si� bardzo osobliwa przygoda. Zataczaj�c si�, wraca� w�a�nie do domu z ulubionego baru po�o�onego w odleg�o�ci sze�ciu przecznic od jego delikates�w przy Trzeciej Alei. Eddie by� pijany; by� radosny; i mia� ku temu wszelkie powody. Tego dnia uko�czy� pi��dziesi�t pi�� lat. W tym czasie b�kart�w; oraz - co najwa�niejsze - za�o�y� przynosz�cy ogromne dochody sklep, Axel's Superette. �wiat toczy� si� normalnym torem. Jezu Chryste, ale zi�b! W tak� noc, zagra�aj�c� now� epok� lodowcow�, nie by�o nawet co my�le� o z�apaniu taks�wki. Do domu musia� doj�� na piechot�. Przeby� mniej wi�cej po�ow� drogi do najbli�szej przecznicy, kiedy - cud nad cudy - na ulicy pojawi�a si� taks�wka. Zatrzyma� j�, usadowi� si� w jej przytulnym wn�trzu i wtedy w�a�nie zacz�y si� dziwy. Po pierwsze, szofer zna� jego imi� i nazwisko. - Do domu, panie Axel? - zapyta�. - Tak - odpar� Eddie, nie kwestionuj�c daru niebios, jak� okaza�a si� wolna taks�wka. Pomy�la� zreszt�, �e stanowi ona urodzinowy prezent kt�rego� ze sta�ych bywalc�w baru. Zapewne na chwil� zamkn�� powieki; mo�e nawet przysn��. Jak by�o, tak by�o; nast�pn� rzecz�, jak� spostrzeg�, to to, �e taks�wka ze znaczn� szybko�ci� pomyka�a nie znanymi mu ulicami. Natychmiast otrz�sn�� si� z odr�twienia. Z ca�� pewno�ci� znajdowali si� w Village; na terenach, od kt�rych zawsze trzyma� si� z daleka. Jego sklep i mieszkanie znajdowa�y si� w s�siedztwie wysokiego Nineties. Nie interesowa�a go dekadencka Village, gdzie szyld na sklepie g�osi�: "Przek�uwania uszu; ze znieczuleniem lub bez", a przed drzwiami snuli si� m�odzi m�czy�ni o podejrzanie wygl�daj�cych biodrach. - Jedziemy w z�ym kierunku - stwierdzi�, stukaj�c w plastikow� szyb� oddzielaj�c� go od kierowcy, kt�ry jednak nie raczy� nawet obejrze� si� i przeprosi� lub cokolwiek wyja�ni�. Taks�wka nieoczekiwanie skr�ci�a w stron� rzeki, wjecha�a w uliczk�, wzd�u� kt�rej ci�gn�y si� magazyny i tam przystan�a. - Tu jest pana przystanek - o�wiadczy� szofer. Eddie nie potrzebowa� wyra�niejszej zach�ty do tego, by wysi���. Gdy wygrzeba� si� z auta, taksiarz wskaza� mroczn� przestrze� mi�dzy - Ona ju� na pana czeka - oznajmi� i odjecha�. Eddie zosta� na chodniku sam. Zdrowy rozs�dek nakazywa� mu natychmiastowy odwr�t, lecz gdy spojrza� przed siebie, znieruchomia� jak s�up soli. Ujrza� j� - t�, o kt�rej m�wi� taksiarz. By�o to najbardziej oty�e stworzenie, jakie Eddie spotka� w �yciu. Kobieta mia�a wi�cej podbr�dk�w ni� palc�w, a z ka�dego wyci�cia jej letniej, przewiewnej sukienki wylewa�o si� l�ni�ce od oliwy lub potu cia�o. - Eddie - odezwa�a si�. Najwyra�niej tego wieczoru wszyscy znali jego imi�. Gdy ruszy�a w jego stron�, pok�ady t�uszczu na jej korpusie i ko�czynach zacz�y marszczy� si� i falowa�. "Kim pani jest?" - chcia� zapyta� Eddie, lecz gdy ujrza�, �e zwa�y t�uszczu nie dotykaj� ziemi, s�owa uwi�z�y mu w gardle. Kobieta unosi�a si� w powietrzu. Gdyby Eddie by� trze�wy, w lot wszystko by poj�� i czmychn�� gdzie pieprz ro�nie. Ale buzuj�cy mu w �y�ach alkohol st�umi� strach i w�a�ciciel delikates�w odwa�nie podj�� wyzwanie. - Eddie - odezwa�a si� zn�w kobieta. - Drogi Eddie. Mam dla ciebie dobr� i z�� wiadomo��. Kt�r� chcesz us�ysze� najpierw? Eddie chwil� si� zastanawia�. - Dobr�. - Jutro umrzesz - pad�a odpowied�; kt�rej towarzyszy� leciutki u�miech. - I to ma by� dobra wiadomo��? - Na twoj� nie�mierteln� dusz� czeka raj - mrukn�a grubaska. -Czy� nie jest to dobra wie��? - A wi�c, jaka jest ta z�a? Wsun�a mi�dzy swe l�ni�ce cyce d�o� o serdelkowatych palcach. Rozleg� si� cichy pisk wyra�aj�cy ogromn� skarg� i kobieta wyci�gn�a co�, co tak skrz�tnie ukrywa�a mi�dzy piersiami. By�o to skrzy�owanie ma�ego gekona ze sparszywia�ym szczurem, stworzonko ��cz�ce cechy obu tych gatunk�w. Kiedy kobieta podsuwa�a je Eddiemu pod nos, stworek wymachiwa� �a�o�nie w powietrzu �apkami. - To jest ta twoja nie�miertelna dusza - wyja�ni�a. Ma racj�, pomy�la� Eddie. Nie jest to pomy�lna wiadomo��. - Do�� �a�osny widok, prawda? - powiedzia�a. Dusza �lini�c si� wi�a w jej d�oni, a ona ci�gn�a: - Jest wyg�odzona. Jest tak wyg�odzona, �e prawie zdycha. A dlaczego? - Nie da�a Eddiemu czasu na odpowied�. - Brak dobrych uczynk�w... Eddie zacz�� szcz�ka� z�bami. - Wi�c co mam z tym zrobi�? - zapyta�. - Pozosta�o ci jeszcze troch� tchu. Musisz skompensowa� swe �ycie po�wi�cone rozpasanym zyskom... - Nie rozumiem. - Jutro zamie� Axel's Superette w �wi�tyni� Mi�osierdzia. W ten spos�b dasz troch� mi�sa ko�ciom swej duszy. Eddie spostrzeg�, �e babsztyl zaczyna wznosi� si� w powietrze. Z ciemnego nieba pop�yn�y tony rzewnej, bardzo rzewnej muzyki. D�wi�ki otoczy�y monstrualn� posta� minorowymi akordami i niebawem grub� kobiet� poch�on�� mrok. Zanim Harry zbiegi po schodach i wyszed� na ulic�, dziewczyna znikn�a. Nie by�o te� martwego psa. Nie maj�c nic lepszego do roboty, zgn�biony Harry powl�k� si� ci�kim krokiem do mieszkania Normy. Uczyni� to bardziej z potrzeby czyjego� towarzystwa ni� z ch�ci w�tpliwej satysfakcji powiadomienia niewidomej, i� pope�ni�a omy�k�. - Nigdy si� nie myl� - o�wiadczy�a Norma, przekrzykuj�c harmider robiony przez pi�� w��czonych telewizor�w i liczne radioodbiorniki, kt�re gra�y w jej domu na okr�g�o. Utrzymywa�a, �e kakofonia taka stanowi jedyny skuteczny spos�b powstrzymania �wiata duch�w od ustawicznego zak��cania jej prywatno�ci; be�kot doprowadza� je do szale�stwa. - A jednak widzia�am na Ridge Street moc - o�wiadczy�a z uporem. Harry zamierza� wszcz�� na ten temat sp�r, ale jego wzrok przyci�gn�� obraz na jednym z ekran�w telewizyjnych. Reporter sta� na chodniku. Po drugiej stronie ulicy ze sklepu (na szyldzie widnia� napis "Axel's Superette") wynoszono cia�a. - O co chodzi? - zainteresowa�a si� Norma. - Wygl�da na to, �e kto� pod�o�y� bomb� - wyja�ni� Harry, pr�buj�c wy�uska� spo�r�d ha�asu graj�cych telewizor�w i radioodbiornik�w g�os reportera. - Zr�b g�o�niej - poleci�a Norma. - Uwielbiam takie nieszcz�cia. Okaza�o si�, �e ze sklepu wynoszono ofiary nie bomby, lecz zamieszek. P�nym rankiem w zat�oczonych delikatesach wybuch�a b�jka; nikt dok�adnie nie zna� jej przyczyny. Bijatyka szybko zamieni�a si� w krwaw� jatk�. Wst�pne szacunki m�wi�y o trzydziestu zabitych i dwukrotnie wi�kszej liczbie rannych. Tak spontaniczny wybuch agresji natychmiast wzbudzi� podejrzenia Harry'ego. - Cha'Chat... - mrukn��. Mimo panuj�cego w pokoju zgie�ku, Norma dos�ysza�a jego uwag�. - Sk�d masz t� pewno��? - zapyta�a. Harry nie odpowiedzia�. W nadziei, �e podany zostanie dok�adny adres sklepu Axel's Superette, uwa�nie s�ucha� podsumowuj�cego sw� relacj� reportera. Tak. W ko�cu ten adres pad�. Trzecia Aleja, mi�dzy ulicami Dziewi��dziesi�t� Czwart� a Dziewi��dziesi�t� Pi�t�. - U�miechnij si� - mrukn�� do Normy i zostawi� j� w towarzystwie butelki brandy i plotkuj�cego w �azience zmar�ego. Dom przy Ridge Street stanowi� dla Lindy ostatni� desk� ratunku. Wbrew wszelkim nadziejom mia�a jednak nadziej�, �e spotka w nim Bol�. Wyliczy�a sobie, �e najprawdopodobniej on w�a�nie jest ojcem dziecka, kt�re nosi�a pod sercem. W budynku jednak zasta�a tylko najdziwniejszego m�czyzn�, jakiego widzia�a w �yciu; m�czyzn� z oczyma o przedziwnym z�ocistym blasku; m�czyzn�, kt�ry nieoczekiwanie przes�a� jej pozbawiony rado�ci u�miech. Tak czy owak �mier�, kt�ra nie b�dzie ani godna, ani nie zapewni jej nadziei na Przysz�e �ycie; �mier�, kt�r� przyniesie m�czyzna w szarym garniturze, a kt�rego twarz czasami przypomina�a jej znanego mgli�cie �wi�tego, a czasami �cian� pokryt� gnij�cym gipsem. �ebrz�c, ruszy�a w g�r� miasta, w stron� Times Square. W�r�d t�umu przechodni�w czu�a si� chwilowo bezpieczna. Obliczywszy, �e u�ebrana kwota starczy jej na uregulowanie rachunku, w niewielkim barze zam�wi�a jajka i kaw�. Zapach jedzenia sprawi�, �e dziecko niespokojnie poruszy�o si� przez sen, prawie si� obudzi�o. B�ysn�a jej w g�owie my�l, �e powinna jeszcze troch� powalczy�. Je�li ju� nie ze wzgl�du na siebie, to przynajmniej przez wzgl�d na dobro dziecka. D�ugo siedzia�a przy stoliku, rozwa�aj�c ten problem, i dopiero gniewne mamrotanie niezadowolonego w�a�ciciela wygoni�o j� zn�w na ulic�. By�o p�ne popo�udnie, a pogoda wyra�nie zmienia�a si� na gorsze. Na pobliskim rogu jaka� kobieta �piewa�a po w�osku tragiczn� ari�. Bliska �ez Linda odwr�ci�a si� od smutku, jaki nios�a pie��, i ruszy�a przed siebie bez celu. Gdy poch�on�� ju� j� dum, m�czyzna w szarym garniturze wy�lizgn�� si� z niewielkiej grupy s�uchaczy otaczaj�cych uliczn� �piewaczk�. Towarzysz�cego mu miedziaka pos�a� przodem, by mie� pewno��, �e ofiara im si� nie wymknie. Marchetti �a�owa�, �e traci takie widowisko. �piewaczka �mieszy�a go. �piewaj�c zatopionym ju� dawno w alkoholu g�osem, nieustannie myli�a tonacje i fa�szowa�a - c� za wspania�y testament dla niedoskona�o�ci - sprawiaj�c, i� wznios�a sztuka Verdiego stawa�a si� �miechu warta. M�g� jednak wr�ci� na ten r�g gdy bestia zostanie ju� wyprawiona na tamten �wiat. S�uchanie tej szpetnej ekstazy doprowadza�o go do �ez. Nie czul si� tak ju� od miesi�cy. Chcia�o mu si� p�aka�. Harry sta� na Trzeciej Alei naprzeciwko delikates�w Axel's Supcrette i obserwowa� gapi�w. W ch�odzie zapadaj�cego wieczoru zebra�y si� ich setki i teraz ogl�dali wszystko, co by�o do ogl�dania; widok nie sprawi� im zawodu. Cia�a wynoszono nieustannie; w workach, w tobo�kach, nawet w wiadrach. - Czy kto� wie, co tu si� dok�adnie wydarzy�o? - zapyta� jednego z gapi�w. M�czyzna odwr�ci� do niego poczerwienia�� z zimna twarz. - W�a�ciciel sklepu postanowi� rozda� za darmo ca�y towar - wyja�ni�, �miej�c si� z takiej g�upoty sklepikarza. - Delikatesy zala� dos�ownie t�um ch�tnych. W �cisku kogo� zabito... - S�ysza�em, �e wszystko zacz�o si� od puszki z mi�sem - wtr�ci� kto� z t�umu. - Zat�uczono ni� cz�owieka na �mier�. Do rozmowy w��czali si� kolejni gapie; ka�dy podawa� inn� wersj� wydarze�. Harry zamierza� w�a�nie oddzieli� fakty od fikcji, kiedy jego uwag� odwr�ci�a wymiana zda�. Ch�opak w wieku dziewi�ciu, dziesi�ciu lat chwyci� swego koleg� za guzik. - Czu�e� jej zapach? - chcia� wiedzie�. Drugi dzieciak skwapliwie pokiwa� g�ow�. - Obrzydliwy, co? - dopytywa� si� ten pierwszy. - Cuchn�a gorzej ni� g�wno. Obaj malcy wybuchn�li konspiracyjnym �miechem. Harry popatrzy� na drug� stron� ulicy, na obiekt ich zainteresowania. Ujrza� kobiet�. Mia�a potworn� tusz�, by�a stanowczo zbyt lekko ubrana jak na t� por� roku i spogl�da�a na rozgrywaj�ce si� wypadki ma�ymi, b�yszcz�cymi oczkami. Harry w jednej chwili zapomnia� o pytaniach, jakie zamierza� zada� By� to Cha'Chat, co do tego nie by�o najmniejszych w�tpliwo�ci. Zupe�nie jakby na potwierdzenie tego faktu, demon rzuci� si� do panicznej ucieczki. Przy ka�dym kroku jego ko�czyny i potwornych rozmiar�w po�ladki ta�czy�y fandango. Zanim Harry zdo�a� przepchn�� si� przez t�um, Cha'Chat znika� ju� za rogiem Dziewi��dziesi�tej Pi�tej. Ale skradzione cia�o nie by�o stworzone do biegania i Harry b�yskawicznie zmniejsza� dziel�cy ich dystans. Kilka kolejnych ulicznych lamp mia�o poprzepalane �ar�wki, wi�c gdy Harry w ko�cu z�apa� demona za kark i us�ysza� d�wi�k prutego materia�u, mrok sprawi�, �e odra�aj�ca prawda dotar�a do niego dopiero po dobrych pi�ciu sekundach. Cha' Chat, w sobie tylko znany spos�b, pozby� si� obcego cia�a i Harry trzyma� w r�ku jedynie wielk�, ci�k� opo�cz� utkan� z ektoplazmy. Odra�aj�ca peleryna roztapia�a mu si� w r�ku niczym przejrza�y ser. Pozbawiony balastu demon by� ju� daleko; w�tlutki jak nadzieja, delikatny, zwinny i gibki. Harry odrzuci� obrzydliw� p�acht� i wypowiadaj�c sylaby Hessego, rzuci� si� w dalsz� pogo�. Ku jego zdumieniu demon zatrzyma� si� w p� kroku i odwr�ci� w stron� nadbiegaj�cego detektywa. Strzela� oczyma w prawo i w lewo; unika� jedynie spojrze� w same Niebiosa. Z rozwartych ust dobywa� mu si� rechot. Brzmia� tak, jakby kto� wymiotowa� do szybu windy. - S�owa, D'Amour? - odezwa� si�, szydz�c z sylab Hessego. -S�dzisz, �e zatrzymasz mnie s�owami? - Nie - odpar� Harry i zanim demon bezlikiem swych oczu zd��y� spostrzec w jego r�ku pistolet, jednym strza�em zrobi� w brzuchu Cha' Chata wielk� dziur� - Ty skurwysynu! - zawy� demon. - Ty cwelu! Upad� na ziemi�, z rany wyp�ywa�a mu krew koloru szczyn, Harry wolnym krokiem podszed� do powalonego przeciwnika. By�o wr�cz niemo�liwe zabi� Cha'Chata zwyk�ym pociskiem, ale w poj�ciu jego klanu, nawet rana zadana r�k� cz�owieka sprowadza�a na� ha�b�. Dwie rany by�y obelg� wprost nie do zniesienia. - Nie! - zacz�� b�aga� demon, kiedy Harry wycelowa� bro� w jego g�ow�. - Tylko nie w twarz! - Daj mi wi�c cho� jeden pow�d, abym tego nie zrobi�. - B�dziesz potrzebowa� kul - pad�a odpowied�. Harry, kt�ry spodziewa� si� targ�w i gr�b, s�ysz�c takie s�owa, zamilk�. - D'Amour, dzisiejszej nocy zn�w co� wyrwie si� na wolno�� -powiedzia� Cha'Chat. Ka�u�a krwi, w kt�rej le�a� zaczyna�a krzepn�� przybieraj�c mleczn� barw� roztopionego wosku. - Co� du�o dzikszego ni� ja. - Co dok�adnie? Demon roze�mia� si�. - A kt� to mo�e wiedzie�? To dziwna pora roku, prawda? D�ugie noce. Czyste niebo. Czy�by� jeszcze nie wiedzia�, �e w takie w�a�nie noce rodz� si� najprzedziwniejsze stwory. - Gdzie? - zapyta� z kolei Harry, przyciskaj�c mocniej do nosa Cha'Chata luf� pistoletu. - Jeste� tch�rzem zn�caj�cym si� nad s�abszymi, D'Amour - odpar� z nagan� w g�osie demon. - Wiesz o tym? - Odpowiedz... Oczy stwora pociemnia�y, jego twarz zacz�a si� jakby rozmywa�. - Powiedzia�bym, �e na po�udnie st�d... - odpar� po kr�tkim zastanowieniu. - Hotel... - Ton jego g�osu lekko si� zmieni�, a rysy twarzy jakby straci�y troch� na materialno�ci. Harry'ego �wierzbi� trzymany na spu�cie palec. Ze wszystkich si� powstrzymywa� si�, by nie zada� przekl�temu stworowi takiej rany, �e na zawsze zniech�ci go do spogl�dania w lustro. Ale Cha'Chat gada�, a on nie m�g� pozwoli� sobie na przerywanie mu. - ...Na Czterdziestej Czwartej. Mi�dzy Sz�st�... Sz�st� a Broadwayem. - Teraz ju� demon m�wi� kobiecym g�osem. -Niebieskie zas�ony - mrukn��. - Widz� niebieskie zas�ony. Kiedy to powiedzia�, znikn�y resztki jego prawdziwej fizjonomii i na chodniku, u st�p Harry'ego, le�a�a brocz�ca krwi� Norma. - Chyba nie zastrzelisz staruszki, prawda? - pisn�a. Na widok takiego triku Harry zawaha� si� tylko kilka sekund. Ale to Cha'Chatowi w zupe�no�ci wystarczy�o. Z�o�y� si� mi�dzy jednym planem a drugim i znikn��. Harry straci� to stworzenie po raz drugi w tym miesi�cu. A na domiar wszystkich jego strapie�, zacz�� jeszcze pada� �nieg. Opisany przez demona niewielki hotel zna� lepsze czasy; nawet �wiat�a w holu wej�ciowym miga�y, jakby lada chwila mia�y zgasn�� na dobre. Krzes�o za lad� recepcyjn� by�o puste, lecz w chwili gdy Harry zamierza� ruszy� schodami na pi�tro, z mroku wynurzy� si� m�ody cz�owiek z wygolon� na �yso i przypominaj�c� jajo czaszk�, z kt�rej zwiesza� si� tylko d�ugi kosmyk w�os�w. - Nikogo tu nie ma - burkn��. W innych okoliczno�ciach Harry po prostu roztrzaska�by to jajko go�� pi�ci�, co sprawi�oby mu ogromn� rado��. Tego wieczoru jednak mia� ju� wszystkiego serdecznie do��, wi�c tylko powiedzia�: - C�, musz� chyba poszuka� innego hotelu, prawda? Jego spolegliwo�� najwyra�niej udobrucha�a Kosmyka; u�cisk na ramieniu Harry'ego zel�a�. W nast�pnej sekundzie jednak lufa pistoletu detektywa odnalaz�a podbr�dek ch�opaka, na kt�rego twarzy odmalowa� si� bezmiar niedowierzania. Kosmyk z impetem wyr�n�� plecami o �cian� i zacz�� plu� krwi�. Gdy Harry wbiega� po schodach, z do�u dobiegi go wrzask miedziaka: -Darrieux! Ani krzyk, ani odg�osy szamotaniny nie wywo�a�y odzewu w �adnym z pokoi. Hotel by� pusty, a Harry'emu b�ysn�a my�l, �e miejsce to wybrano nie dlatego, �e mie�ci� si� w nim hotel, lecz z jakiego� innego powodu. Kiedy znalaz� si� na pierwszym pi�trze, rozleg� si� krzyk kobiety, kt�ry trwa�, trwa� i nie chcia� ucichn��. Harry stan�� jak wryty. Za plecami mia� schody, po kt�rych po dwa, trzy stopnie wbiega� Kosmyk, a przed sob� umieraj�cego cz�owieka. Zacz�� powa�nie podejrzewa�, �e dobrze si� to nie sko�czy. Gdy na ko�cu korytarza otworzy�y si� drzwi, sprawdzi�y si� jego najgorsze obawy. W progu, �ci�gaj�c z d�oni zakrwawione chirurgiczne r�kawiczki, pojawi� si� m�czyzna w szarym garniturze. Harry natychmiast go pozna�; tak naprawd�, przera�aj�cej prawdy domy�li� si� w chwili, gdy us�ysza�, jak Kosmyk zawo�a� do swego pracodawcy po imieniu. By� to Darrieux Marchetti; znany te� jako Naro�lak; cz�onek tajnej regu�y teologicznych zab�jc�w odbieraj�cych rozkazy z Rzymu lub z Piek�a. Albo i st�d, i st�d. - D'Amour! Harry'ego kosztowa�o sporo wysi�ku, by ukry� dum� z tego, �e Marchetti go zapami�ta�. - Co tu si� wydarzy�o? - zapyta�, daj�c krok w stron� drzwi. - Sprawa prywatna - odrzek� Naro�lak. - Prosz�, nie podchod� bli�ej. W niewielkim pokoju p�on�y �wiece. W ich jasnym blasku Harry ujrza� le��ce na pozbawionym materaca ��ku cia�a: kobiety, kt�r� spotka� w domu przy Ridge Street, oraz jej dziecka. Oboje zostali zaszlachtowani z rzymsk� dok�adno�ci�. - Protestowa�a - wyja�ni� Marchetti, najwyra�niej nie przejmuj�c si� tym, �e Harry ogl�da wynik jego pracy. - Ale mnie chodzi�o tylko o dziecko. - Kim by�o? - zapyta� Harry. - Demonem? Marchetti wzruszy� ramionami. - Tego ju� nigdy si� nie dowiemy - odrzek� Marchetti. - Ale o tej porze roku zawsze co� pr�buje przedosta� si� przez dziur� w p�ocie. Wolimy zatem wcze�niej si� zabezpieczy�, by p�niej nie �a�owa�. Poza tym istniej� tacy, i ja si� do nich r�wnie� zaliczam, kt�rzy wierz� w istnienie nadmiaru Mesjaszy... - Mesjaszy? - zapyta� Harry i zn�w popatrzy� na male�kie cia�ko. - S�dz�, �e kry�a si� w nim moc - odezwa� si� Marchetti. - Ale teraz ju� i tak odszed�. B�d� wdzi�czny, D'Amour. Tw�j �wiat nie jest jeszcze got�w na objawienie. - Popatrzy� przez rami� Harry'ego na miedziaka, kt�ry dotar� w�a�nie na pi�tro. - Patrice, b�d� anio�em i podstaw mi samoch�d. I tak ju� jestem sp�niony na Msz�. Rzuci� r�kawiczki na ��ko. - Nie stoisz ponad prawem - odezwa� si� Harry. - Och, prosz� - j�kn�� Naro�lak. - Nie opowiadaj bzdur. Nie o tak p�nej porze. Harry poczu� ostry b�l w podstawie czaszki, poczu� gor�cy strumyk sp�ywaj�cej po plecach krwi. - Patrice uwa�a, �e pora by� poszed� ju� sobie do domu, D'Amour. Ja te� tak s�dz�. N� zanurzy� si� w cia�o odrobin� g��biej. - Tak? - zapyta� Marchetti. - Tak - powiedzia� Harry. - On tu by� - oznajmi�a Norma, gdy w jej mieszkaniu zn�w pojawi� si� Harry. - Kto? - Eddie Axel, w�a�ciciel Axel's Superette. Przenikn�� do mieszkania z �atwo�ci� s�onecznego �wiat�a. - Martwy? - Oczywi�cie, �e martwy. Pope�ni� w celi samob�jstwo. Pyta�, czy widzia�am jego dusz�. - I co mu odpowiedzia�a�? - Harry, jestem telefonistk�. Ja tylko ��cz�. Nie udaj�, �e znam si� na metafizyce. - Si�gn�a po butelk� brandy, kt�r� Harry postawi� przed ni� na stole. - To milo z twojej strony - powiedzia�a. -Napijesz si�? - Innym razem. Normo. Gdy nie b�d� a� tak zm�czony. - Podszed� do drzwi. - Swoj� drog� mia�a� racj�. Na Ridge Street co� by�o... - A gdzie jest to teraz? - Odesz�o... do domu. A Cha'Chat? - Wci�� gdzie� tu si� w��czy. Jest w fatalnym nastroju... - Harry, Manhattan widzia� ju� gorsze rzeczy. By�a to s�aba pociecha, lecz Harry mrukni�ciem przyzna� jej racj� i zamkn�� za sob� drzwi, �nieg pada� coraz g�stszy. Harry zatrzyma� si� na stopniu schodk�w i obserwowa� wiruj�ce wok� ulicznej latarni bia�e p�atki. Gdzie� kiedy� przeczyta�, �e nie istniej� dwa takie same. Skoro wi�c zwyk�e, skromne �nie�ynki mia�y tyle kszta�t�w, jak m�g� dziwi� si�, �e zdarzenia przybieraj� tak r�norodne i nieprzewidywalne oblicza? Ka�da chwila rz�dzi si� swoimi prawami, duma�, wsuwaj�c g�ow� w paszcz� �nie�ycy. Musia� jedynie czerpa� w�t�� pociech� z tego, i� mi�dzy t� mro�n� godzin� a �witem nast�pi jeszcze niesko�czona ilo�� takich chwil - zapewne �lepych, dzikich i wyg�odnia�ych - lecz przynajmniej o�ywionych gor�cym pragnieniem, by si� narodzi�.