14104

Szczegóły
Tytuł 14104
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14104 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14104 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14104 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marek Baraniecki Gwiezdny Kupiec Ketlan Dafee był mężczyzną w średnim wieku. Jednakże ilość przebytych w życiu kilometrów przekraczała ilość kilometrów przebytych przez całą ludzkość od chwili jej narodzin aż do dnia jego urodzenia. Ilość widzianych przez Ketlana rzeczy też była spora. Mimo to, a może właśnie dlatego głosił on wszem i wobec, że Gwiezdny Kupiec nie istnieje. Miał do tego prawo z racji doświadczenia. Ketlan Dafee był świeżo emerytowanym Penetratorem Kosmosu wszystkich istniejących technik podróżowania, czyli elitarnym pilotem Transgalaktycznej Żeglugi Kosmicznej. Emerytury dosłużył się po pięciu latach służby czasu ziemskiego, która we wnętrzach kosmicznych kurierów zamknęła się liczbą tysiąca pięciuset lat pokładowych. Technika pozwoliła mu prawie się nie postarzeć. Pozostałe kilkadziesiąt lat pełnego życia Ketlan Dafee postanowił spędzić na Ziemi. Aktywnie. Teraz siedział w milczeniu za wielkim pulpitem swego własnego Statku „Mag Polarny”, kupionego za odłożone pobory i z uwagą wpatrywał się w panoramiczny ekran ścienny. Przestrzeń pełna była martwych, dobrze znanych milczących gwiazd. Pod nogami wisiała błyszcząca, pełna życia planeta, o której istnieniu Ziemia jeszcze nie wiedziała. Idealny punkt orientacyjny w pustym Kosmosie. Zegar jądrowy beznamiętnie odliczał czas do oczekiwanej od setek lat przez Ketlana chwili. Tutaj, z dala od rakietowych szlaków, czekał na swoich pierwszych kontrahentów, by wejść do wielkiego handlu. Na rozruch przygotował Towar, jakiego jeszcze nie było. Przestrzeń pozornie martwa i pusta na kiloparseki wokoło niedostrzegalnie drgnęła tuż nad krawędzią atmosfery. Z nadprzestrzeni wynurzył się statek-kula o średnicy kilometra i w ułamkach sekundy minął „Maga” hamując z deceleracją minus sto „g”. Chwilę później zawrócił i zawisł nieruchomo na optycznej na orbicie parkingowej. – MIA, krążownik Miecz – powiedział Statek. – Uzbrojony? – zapytał Ketlan Dafee. – Tak – odpowiedział Statek: – Istna forteca. Ketlan pomyślał, że pięćset lat wcześniej ledwie im umknął. Ale teraz sytuacja była inna. – Wytłumacz im, że już nie reprezentuję Ziemi – powiedział Ketlan. – Wiedzą o tym. Mówią, że dlatego przylecieli – wyjaśnił Statek. – Dziękuję – odparł lakonicznie Ketlan. Nad planetą przemknął cień i zniknął za jej krawędzią. – Quasar Enterprises – oznajmił Statek. Ketlan pomyślał o Towarze. Obrócił głowę w stronę pancernej ściany pomieszczenia. Czerwony kwadrat jaśniejący niepokojącą czerwienią oświetlał tabliczkę na niewielkich pancernych drzwiczkach z napisem: „Próba otwarcia sejfu spowoduje zniszczenie zawartości”. Wolno powiódł wilgotną dłonią po puszystym oparciu fotela czując rozkoszne mrowienie pod sercem. Odczuł rodzaj psychicznego komfortu. Miał Towar, a oni przylecieli, by go nabyć... za każdą cenę. Tego był pewien. – GIC, najważniejszy kontrahent – powiedział Statek. – Gdzie? – zdziwił się Ketlan. – Poza widmem widzialnym. W zakresie rentgenowskim dwa kilometry średnicy. – Co robisz? – zaciekawił się Ketlan, bo wzrosło subtelnie zużycie mocy. – Nawiązałem kontakty dyplomatyczne. Pozdrowiłem, podziękowałem za przybycie i obiecałem, że się nie rozczarują – wyjaśnił Statek. – A oni co? – Pozdrawiają także. – Jesteś zdolny – pochwalił siebie Ketlan i roześmiał się. – Operuję wzorcem twojej osobowości – powiedział Statek. – Wiem – spoważniał Ketlan, ale w jego głosie brzmiało samozadowolenie. – „Belisar”. Pozdrawia cię serdecznie. Lizus – powiedział Statek. – Jakiś nowy kontrahent? – Nic szczególnego... – mruknął Statek i roześmiał się: – Linie Archanioła. Twoja miłość. – Pasażerskie... Kliwia. Ileż to lat... no, robi się ciasno – powiedział Ketlan patrząc na sznur statków różnych kształtów wiszących w półkolistym łuku jak perły w naszyjniku. Już wiedział, że jest panem sytuacji. Oto na jego dyskretne ogłoszenie zlatywali się różni armatorzy. Kosmos wypełniony zgiełkiem handlowego życia, przemytu, planetarnych rewolucji, karnych wojennych wypraw, legalnych i nielegalnych transportów przewożących wszystko i we wszystkich kierunkach, przestrzennych i czasowych wypluwał teraz na orbitę sojuszników i śmiertelnych wrogów, uciekinierów i tropiących. Tutaj jednak wszyscy tolerowali się, jakby na mocy nie pisanego porozumienia. Łączyła ich chęć zakupu silniej, niż odpychały siły wzajemnej nieufności. – Oni mówią, że to jest tajne zebranie, a nasza zbiórka może pozostawić ślad w świadomości cywilizacji planety – powiedział Statek: – Według nich pozostawanie na orbicie grozi zdemaskowaniem. – Pretekst – żachnął się Ketlan: – To cywilizacja homofagów na poziomie przedradiowym. Oni nawet nie widzą swojego nieba... No dobrze, proponuję spotkanie nad biegunem tej planety miliard lat temu. Pułap tysiąc kilometrów. – powiedział Ketlan – I zapytaj czy się zgadzają i czy mają warunki techniczne do skoku czasowego. – Tak. Zgadzają się – wyjaśnił niemal natychmiast Statek: – Ach, są statki z Monogram In i Holyoke Arb oraz jakiś zbuntowany pancernik „Włócznia”. – Oo – zdziwił się Ketlan: – To już do tego dochodzi. A z Ziemi? – Oni się też niecierpliwią, ale jest jeszcze siedem minut – wyjaśnił Statek. Sześć minut i trzydzieści sekund później przestrzeń z trudem wypluła pierścień o średnicy trzystu metrów. Przez dłuższą chwilę Ketlan Dafee obserwował ze zdumieniem i napięciem, jak ziemski statek usiłuje się zmaterializować wykazując odwagę załogi graniczącą z szaleństwem. Był to stary, wysłużony kosmolot Corco Zeta wożący unikalne izotopy. Widać to było jak na dłoni, gdy konstrukcja zmaterializowała się niemal w stu procentach, a obwarzanek izotopów zajmujących pierścieniową ładownię pozostawał w nadprzestrzeni, nie mogąc dołączyć do całości. W końcu jednak manewr się udał. Pierścień kosmolotu przeleciał niebezpiecznie pomiędzy czekającymi statkami jak podkowa rzucona ręką pijaka, wychodząc z rozpędu z orbity i pozdrawiając po drodze zebranych. Z trudem zawrócił. – On też się zgadza – powiedział Statek, na co Ketlan westchnął z ulgą: – Są wszyscy, na których mi zależało. Nie spodziewałem się nawet... Powiedz, że założyłem Gates Learjet. I w drogę. Miliard lat wcześniej na planecie nie było jeszcze życia. Nie było także życia na Ziemi, a co za tym szło nie było równocześnie ani świadków spotkania, ani też budzących obawy Kosmicznych Sił Porządkowych. Zadowolenie z tego stanu rzeczy Ketlan dostrzegł w zachowaniu kilkunastu osób, jakie zebrały się w sterowni jego Statku wokół podłużnego stołu. Siły te były największym problemem handlu upatrując, w umyśle Ketlana nie bez racji, w handlu właśnie instrumentu panowania nad polityką w Kosmosie. Ketlan Dafee zlustrował dyskretnie spojrzeniem siedmiu mężczyzn i sześć kobiet siedzących w napięciu oczekiwania. – Chwała władcom ludzkości – wypowiedział Ketlan sakramentalną formułę powitania. Kilka anemicznych głosów odpowiedziało: – Ich władza niech trwa... – i ucichło. – Cieszę się, że mogę gościć w swoich skromnych progach tak znakomitych armatorów – zaczął Ketlan. – Ty, Dafee, przyznaj się, co to za sztukę wymyśliłeś – przerwał mu bezceremonialnie dowódca „Włóczni”. Olbrzymi, otyły pilot w przyciasnym kombinezonie z dystynkcjami pułkownika. – Ciebie też witam serdecznie – odpowiedział uprzejmie Ketlan nie tracąc nic ze swobody gospodarza. – No, dobra... co to za towar, który tak wychwalałeś... – zaczął znów grubas, ale przerwał mu dowódca anarchistów ze statku MLA. Był to starszy, wysoki i niezmiernie chudy neurastenik o wielkich spoconych dłoniach. – Cicho! Być tu gościem i zachować się jak gość... Dafee – to było już skierowane w łamanym interjęzyku do Ketlana: – Z rozkładu prawdopodobieństwa wynikać, że twój towar, jak nas szły słuchy, trafiać się raz na milion lat ziemskich... hę? Ketlan uśmiechnął się w duchu. Te słuchy rozpuścił sam. Westchnął z udawanym strapieniem. – Jeżeli nie dacie mi dojść do słowa, to nie wyjdziecie stąd i za miliard lat. Poskutkowało. Ketlan wstał z fotela i wsparł się na krawędzi stołu. – Wiecie, że nie jestem już na służbie i nie obowiązują mnie żadne kodeksy ani powinności wobec Ziemi. Ale z jej czasów znam wszystkie wasze bolączki, jakie trapią uczciwy, ale prawdziwy handel. Wiem, że patrole celne i federacyjne siły porządkowe konfiskują dwa transporty na trzy. Z tego – podniósł teatralnie głos – jeden idzie do ich ładowni jako wykup. To niesprawiedliwe! Siedzący poruszyli się w fotelach, a w spojrzeniach dojrzał cień aprobaty przesłonięty nieufnością.. – Mówią, że to dla Gwiezdnego Kupca – wyrwał się chudzielec. Ale kto go widział? – Nikt, bo to jest wymówka. Kto z was wie, czym handluje ten rzekomy gwiazdor? – odezwała się Kliwia, rudowłosa piękność z Linii Pasażerskich o anielskich kształtach. Zapanowało milczenie. Przerwał je Ketlan. – Ja nic nie wiem o Gwiezdnym Kupcu, a nawet gdyby istniał, to mam sposób na wszystkich jego rzekomych agentów. On jest tam. To właśnie mój Towar – Ketlan wykonał półobrót ciałem i wyciągniętą dłonią wskazał oświetlone czerwonym prostokątem pancerne drzwiczki w ścianie. Siedzący na końcu stołu unieśli się na łokciach. Wszyscy stężeli w oczekiwaniu. – A teraz dowiedzcie się, że lepszego nie ma... i nie może być. Dowiedzcie się, na czym to polega. Usiadł. Cisza dzwoniła w uszach, była subtelniejsza od kosmicznej pustki. – Tracicie towary, bo nie udaje się ich wam ukryć przed konfiskującymi – Ketlan Dafee zaczął mówić tonem doświadczonego wykładowcy: – Cóż z tego, że techniki bukowania doszły granic technicznych możliwości. Cóż z tego, że dawno już wymyśliliśmy pozorne komory ładunkowe o ujemnej kubaturze i znikowe ładowanie podprzestrzenne maskowane prawdziwymi zabudowanymi na ich geometrycznym miejscu. Jaki pożytek z tego, że są one technicznie nie do wykrycia... A propos, słyszałem też o najnowszym wynalazku polegającym na załadunku statku i cofaniu towaru wraz ze ścianami ładowni w przeszłość lub przyszłość. Chylę czoła przed autorem tego epokowego wynalazku... Ketlan udał, że nie dostrzega, jak twarz przedstawicielki Eon Flashcorp pokrywa się lekkim pąsem. – Podziwiam technikę – mówił dalej: – Zważając, iż ładunek podróżuje w ślad za geometrycznymi wymiarami statku i musi mieć zdublowany system ochrony przed ciałami krążącymi w owej przestrzeni, jest to rozwiązanie perfekcyjne. Zderzenie w przeszłości z meteorytem likwiduje w teraźniejszości cały statek w chwili cofania ładunku wstecz, a zderzenie w przyszłości powoduje utratę ładunku. To wielkie handlowe poświęcenie. Ketlan opuścił głowę ze smutkiem. Trwał tak kilka sekund. Potem uniósł ją i powiedział: – I cóż z tego, skoro siły porządkowe nie umiejące przeszukiwać czasoprzestrzeni wyłuskują ten ładunek jak pisklę z gniazda? Nie pytając nawet co przewozisz, zapraszają do siebie i każą usiąść w specjalnym fotelu-obmacywaczu. A potem uśmiechając się penetrują waszą podświadomość... Nie muszą pytać czy przewozisz niewolników (tu rudowłosa piękność przełknęła ślinę), czy materiały inicjujące nielegalne życie na pustych planetach (tu przedstawiciel Quasar Ent wyprostował się jakby połknął kij) czy też ładunki i materiały do syntez termo czy kwarkorodnych (tutaj dowódca „Corco Zeta” spojrzał podejrzliwie na Ketlana). W podświadomości mamy wszystkie informacje, jaki jest towar i jak go ukryliście. Znów urwał przygotowując się do decydującego uderzenia. – Prawda wygląda tak. Łańcuch środków używanych do zabezpieczenia towaru przed wykryciem ma bardzo silne ogniwa... oprócz jednego. To wy jesteście tym słabym ogniwem. Z punktu widzenia technicznego to ogniwo jest jak szczypce do bielizny zaciskające wylot zbiornika ciekłego tlenu. To wstydliwie słabe ogniwo i nie ma na to rady, że puszczacie informacje, które są tym, czego patrole szukają... To nie ładunek trzeba ochraniać, lecz was. Jeden ładunek na trzy przecieka tylko dlatego, że udaje się wam uniknąć penetracji podświadomości... Mój Towar to sposób na uszczelnienie tego słabego ogniwa. To jest... Wszystkie spojrzenia skoncentrowały się na jego ustach. Tuż za pozornie zblazowanymi spojrzeniami potencjalnych kupców czaić się zaczęła chciwość. – To jest klucz do podświadomości zamykający ją jak sejf! – zakończył Ketlan. Za plecami czuł ciche brzęczenie aparatury i szmer klimatyzacji. Potem z końca pomieszczenia padło ciche pytanie: – Co to znaczy? – To oznacza, że posiadacz tego klucza przejdzie bezpiecznie przez każde pranie mózgu, dokonywane przez kogokolwiek – Ketlan roześmiał się: – Jeżeli wierzycie w tego Gwiezdnego Kupca, to rozkładając wszystkie patrole, które, jak twierdzicie, pracują dla niego (Ketlan skomentował te słowa ironicznym uśmieszkiem), uwolnicie się z jego rąk i zadacie mu niepowetowane straty... Mój towar to trzy zakończone szczęśliwie transporty na trzy rozpoczęte. Cios był skuteczny. Wokoło stołu zapanowało podniecenie i zamieszanie. Gra pozorów upadła pod wrażeniem propozycji. Teraz Ketlan postanowił kuć żelazo póki gorące. Wstał i klasnął w dłonie. – A teraz pokaz – powiedział głośno przekrzykując gwar. Podszedł do ściany i położył dłoń na czerwonym prostokącie. Drzwiczki grube na pół metra cofnęły się w głąb odsłaniając małą pustą komorę. Kiedy wyjmował klucz, czuł na plecach spojrzenia obecnych. Obrócił się na pięcie i podszedł do stołu. Na wyciągniętych dłoniach uginających się pod niewielkim ciężarem trzymał... nic. Klucz był niewidzialny. Ketlan czuł wibrującą w powietrzu, rozpalającą się wciąż żądzę posiadania i nieufności. Tej ostatniej od początku jednak ubywało. Ketlan bez słowa podał niewidzialny przedmiot grubemu, pocącemu się obficie dowódcy „Włóczni”. Ten drgnął i wydał ciche „liii”, gdy jego dłonie ugięły się, a skóra przyjęła kształt niewidzialnego przedmiotu. Grubas długo wodził palcami po zarysach przedmiotu, a jego nalana twarz stopniowo przybierała na wyrazie zdumienia. W końcu podał klucz siedzącemu obok chudemu anarchiście. Upłynęły prawie dwie godziny zupełnego milczenia, zanim przedmiot wrócił do rąk Ketlana Dafee. W tym czasie on triumfował, gdy oglądający dyskretnie włączali osobiste dyskryminatory sugestii. Przedmiot nie znikał. Ketlen opuścił dyskretnie głowę, gdy mały człowieczek wyjął z kieszeni rozpylacz lakieru i położywszy przedmiot na kolanach skierował nań strumień barwnika. Lakier przeleciał przez klucz i oblał spodnie kombinezonu. Chytry dotąd wyraz twarzy mężczyzny ustąpił tępemu zdumieniu. – Jak to działa? – zapytał w ciszy przedstawiciel GIC, który uważał się za eksperta od technik kamuflażu. – Co pan poczuł? – odpowiedział pytaniem Ketlan. – Figurkę człowieka – odpowiedział blady mężczyzna. – Jakiego? Mężczyzna chrząknął z zażenowaniem. – No, moją... Wszystkie głowy obróciły się gwałtownie ku niemu. – Po czym pan to rozpoznał? – głos Ketlana był uprzejmy i zachęcający do odpowiedzi. – Po sylwetce, szczegółach kombinezonu... – Nieprawda, to była moja sylwetka – przerwała mu naraz rudowłosa piękność: – To byłam ja! – Tak? – zachęcił ją czujnym głosem Ketlan. – Nie! To była moja postać... – basem odezwał się dowódca „Belisar”. W jego głosie było więcej zdumienia niż oznajmienia. – Panie i panowie! Szanowni kontrahenci! – Ketlan wstał energicznie i odsunął fotel: – Przepraszam za to małe zamieszanie, zresztą trochę celowe. Czas na wyjaśnienia... każde z was poznało w sylwetce siebie i... wszyscy mieliście rację. Figura nie ma gabarytów. Leżąc samotnie nie istnieje w ogóle. Z punktu widzenia technicznego jest miejscem w przestrzeni, które nabiera formy dopiero, gdy natrafimy na jej granice rękami. Jest formą continuum nie poddającą się badaniom ani powtórzeniu. Ta forma poddaje się jednak kodowaniu. Tymczasowemu, gdy trzymany jest w dłoniach tak jak przed chwilą, i stałemu. To drugie następuje tylko raz, ale na zawsze. Nastąpi w momencie kupna przyjmując cechy właściciela na stałe. Te cechy będą stanowić rodzaj szyfru nie do podrobienia, tak jak nie do podrobienia jest każde z nas. Ketlan wyprostował się i uniósł lekko głowę. Uśmiechnął się. – Właściciel tego klucza staje się panem swojej podświadomości... w zakresie handlu. A kluczem posługuje się tak. Ketlan położył prawą dłoń na stojącym przedmiocie, obrócił się lekko w lewo, a lewą dłoń skierował na ekran: – Oto technologia przemytu – powiedział akcentując ostatnie słowo umyślnie: – Nadawca to ten czerwony ludzik, wy to ten zielony. A obok jest jeszcze trzeci. Na końcu jest planeta docelowa. Biały odbiera towar. Nadawca od momentu zakupu nie zajmuje się już transportem ukrywanego towaru. Wybiera drugą osobę, tę zieloną, najlepiej z załogi. Za pomocą tego klucza – tu klepnął niewidzialny przedmiot: – Wprowadza do jej głębokiej podświadomości spis ładunków, cel podróży, technikę ukrycia towaru i dalsze polecenia. Wybrana osoba nie wie, co przewozi nie tylko statek, ale nawet to, co niesie w sobie. Jej podświadomość jest zamknięta dla tej części ludzkiego składnika, jakim jest własne „ja”. Zamknięta przed świadomym istnieniem. Czy to jasne? Oczy zebranych udawały zrozumienie, ale jak było naprawdę Ketlan nie miał czasu dociekać. To zresztą nie było ważne, skoro słuchali. – Podświadomość zawsze ochrania siebie i wszystko, co jest nami samymi. Ochrania za pomocą nieświadomych i świadomych poczynań ciała i umysłu przed grożącymi ciału niebezpieczeństwami. Tak jest zawsze i wszędzie. W naszej sytuacji przekażemy jej niebezpieczeństwo utraty towaru jako zagrożenie dla naszych interesów, a zatem dla nas samych. Nasza podświadomość zrobi za nas resztę. Ten klucz wprowadzi jej dane bezpośrednio tak, że nie będzie w stanie odróżnić niebezpieczeństwa utraty towaru od niebezpieczeństwa osobistego. I tak zadziała jak wobec fizycznego zagrożenia. Zamknie się wraz z informacją do środka, zamknie dla wszelkich technik jej zdobycia. Cofnie tę wiedzę tak głęboko, że nikt tam nie sięgnie. Do samego dna naszej istoty... a jest ona głęboka, zapewniam was. Ketlan pokiwał głową. Uśmiechnął się ciepło do tępawych spojrzeń, w których igrały płomyki chciwości. – W tym czasie – podjął – my, za pomocą tego klucza przelewamy całą wiedzę o własnym zamierzeniu i jego parametrach do tego... naczynia nicości – tu Ketlan klepnął jeszcze raz niewidzialny przedmiot i likwidujemy go przez zerwanie kontaktu z naszym ciałem. Bo on istnieje tylko przy styku z ludzkim ciałem. Zdjął dłoń z klucza, ujął kartkę papieru leżącą obok i pomachał nią w miejscu, gdzie stała figura, a teraz już jej nie było. – Zapytacie pewnie po namyśle, co się stanie, gdy patrol przewłóczy wami po całej kubaturze statku. Mam nadzieję, że na to nigdy nie wpadną. Ale i ten krok jest przewidziany. Czy chcesz przyjacielu mi pomóc – zwrócił się Ketlan do siedzącego po lewej stronie stołu krzepkiego przystojniaka – w zademonstrowaniu tej techniki? I nie czekając na odpowiedź rzucił kluczem w jego stronę. Tamten odruchowo machnął rękami. Niezbyt dobrze złapał, bo przedmiot uderzył go w pierś, aż mężczyzna cofnął się razem z fotelem pół metra do tyłu. – W tej chwili jestem pozbawiony nawet wiedzy o tym, co przewożę. Tę wiedzę ma on. – Naprawdę jest złożona u niego? I wie o tym? – zapytała wysoka szatynka po jego prawej stronie. – Nie wie, że jest drugim nośnikiem w waszej załodze – odpowiedział Ketlan i zwrócił się do przystojniaka: – W praktyce nie muszę ci tego podawać. Klucz jest mój i robi, co sobie zażyczę. A przed startem ja go znikam na rzecz osoby noszącej, o tak. Ketlan strzelił palcami, a jego pstryknięcie zlało się z klaśnięciem rąk mężczyzny. Ręce tamtego zderzyły się, bo zabrakło między nimi klucza. – Rozumiecie? Zielony ludzik ma informację o ładunku, a ten człowiek, którego nawet nie ma w naszym schemacie na ekranie, przechowuje w swej podświadomości tę cząstkę ja, która wie, że coś w ogóle kombinowałem. Przed zniknięciem nakazuję panu zwrócić moją własność po zakończeniu lotu. Pełna i doskonała konspiracja. Oczy słuchających były teraz tak czytelne, że Ketlan rozpłynął się z czułości. – Nie będę się wdawał w techniczne szczegóły, nabywający pozna je przy transakcji... a tak następuje zwrot klucza – wyciągnął dłoń. Rozległ się cichy i stłumiony stuk i jego skóra ugięła się pod ciężarem przedmiotu, który wrócił do właściciela. – Teraz mam znów całego siebie, a w międzyczasie mogłem się nie obawiać prania mózgu. Panie i panowie. Jak widzieliście, moja propozycja jest dużo prostsza od technik stosowanych przez was, takich jak picie do nieprzytomności przez cały rejs lub... nie będę się rozwodził – skrócił nagle potok słów pod dyskretnymi muśnięciami spojrzeń pań. Chrząknął i odniósł klucz do sejfu. – Czy pan sądzić, że dobrze robić, że wokół takie szerokie przyjęcie? – ponuro mruknął przywódca anarchistów. Ketlan Dafee uśmiechnął się: – Handlowca winno cechować zaufanie do klientów. Nie ma pan zbyt dobrego mniemania o zebranych tutaj damach i dżentelmenach. Ja mam, mimo iż nie zdążyłem jeszcze ujawnić mechanizmu samej techniki utrwalania klucza... Tylko poważni klienci, jak wy, nie wahają się wpłacić niezwracalne wadium w postaci energii waszych statków zużytkowanych na przybycie tutaj... – Wadium?! – wrzasnęli zebrani i zerwali się z miejsc. – Jest właśnie problem dotyczący ilości egzemplarzy klucza – powiedział spokojnie jakby usprawiedliwiającym tonem. – Mów jaśniej, Dafee! – zawarczał grubas zwijając w pięść wielką jak bochen dłoń. – Jak na razie istnieje tylko jeden egzemplarz klucza – powiedział Ketlan zerkając na tę pięść. – Dlaczego na razie? – pięść zawahała się. – Bo przy próbie porwania go siłą ulegnie samolikwidacji i nie będzie żadnego... w całym kosmosie. Dowódca „Włóczni” potoczył osłupiałym wzrokiem po zebranych. – Chcesz za niego udziału? – warknął prowokując jednocześnie spojrzeniem stojących, ale nikt nie dał się sprowokować. – Nie – wyjaśnił z zimną krwią Ketlan. – To czego chcesz? – Siedmiu zer w banknotach niskonominałowych, jednej usługi transportowej i prawa wyłączności do tej planety. Ketlan opuścił powieki i popatrzył na swoje starannie przypiłowane paznokcie. – Prawa wyłączności? – Ona nie wchodzi w zasięg cywilizacji ziemskiej? – dorzucił ktoś odruchowo: – To zupełna dziura... – Nieważne... – paznokcie, a raczej skórki jeszcze bardziej zainteresowały Ketlana. Wydawał się poświęcać im teraz całą uwagę. – Ty skurwysynie powiedział grubas. – Panie i panowie zza stołu krzyknął nagle przedstawiciel Holyoke: Protestuję, lo obniżające! Zbył długi) słuchałem spokojnie lego bezczelnego monologu. Człowiekowi interesu nie wypada się unosić, chyba że w obronie dobrego imienia firmy. Wydawało mi się, że to tylko popis ekscentrycznego przedstawiciela jakiejś Gates-Lwaj... jak jej tam, tfu. O ile mnie słuch nie mylił, pan Dafee użył sformułowania „przemyt” jako nazwy lub też określenia naszej uczciwej działalności! Były też inne podtekstowe insynuacje! Ale dość tego. Jestem... jesteśmy uczciwymi kupcami, którzy przybyli tutaj, by znaleźć obronę przed niesprawiedliwością Militarnych Sił Kosmicznych. A co tutaj nam zaproponowano! Żywe nośniki tajemnic! Oburzające! Wykorzystanie ludzkiej natury do tak niegodziwych celów za pomocą niegodziwych środków, jak naruszenie ludzkiego wnętrza... I te insynuacje! Jacyś niewolnicy?! W naszych czasach? Nielegalne życia kwarkony mogące anihilować przestrzeń! Panie Dafee! Mężczyzna był czerwony na twarzy. Wyciągniętą w górę ręką groził Ketlanowi. Gniew przysłonił mu spojrzenie. – Jestem przyzwoitym handlowcem i żałuję, że przyleciałem na to tajne zebranie. W przeciwnym razie powiadomiłbym o nim Siły Porządkowe! Jeżeli uwikłałem się w spotkanie z człowiekiem, który mieni się kupcem i straciłem tyle energii na przelot i czasowy przeskok, to nie oznacza, że jestem zmuszony do uczestniczenia w tej... – Wydął wzgardliwie usta: – licytacji... idę ochłonąć do, gościnnej (tu skrzywił się z ironią) kabiny i opuszczam ten statek... Wybaczcie państwo – skłonił się zebranym i wyszedł. Za nim w oburzeniu zrobili to pozostali. Ketlan Dafee pozostał sam wśród rozsuniętych w nieładzie foteli. Pół godziny później Ketlan z małą walizeczką w dłoni wyszedł na korytarz. Szedł wolno, w zamyśleniu, wyprostowany i zapatrzony w niski sufit. Mijał zamknięte na głucho drzwi kabin. Dochodził już do końca korytarza, gdy usłyszał ciche: „Psst „. Zatrzymał się nie odwracając głowy. Zza pleców dobiegło znów jeszcze ciche: „Psst. Spojrzał w bok. W uchylonych drzwiach tkwił zakrzywiony palec przyzywający go do siebie. Wszedł do kabiny. Był to przedstawiciel Holyoke. Mrugnął z krytym uśmiechem do Ketlana i zamknął za nim drzwi. Podszedł i wziął gospodarza pod łokieć: – Nie obraził się pan Dafee? Może przesadziłem? Ketlan w odpowiedzi postawił na stoliku walizeczkę i z kamienną twarzą otworzył ją. Mężczyzna chciwie zerknął do jej pustego wnętrza i uśmiechnął się szeroko. – To dla mnie? – Dla tego, kto będzie pierwszy – powiedział chłodno Ketlan. – Trzymaj się mnie Dafee, a nie zginiesz – powiedział protekcjonalnie przedstawiciel Holyoke i otworzył swoją walizkę wypchaną szczelnie pakietami banknotów z ogólnokosmicznym kodem nominału. – Trzymać się mnie, Dafee, a nie zginąć – powiedział kwadrans później przywódca anarchistów. Popatrzył pożądliwie na otwartą walizeczkę Ketlana stojącą na stoliku w małej kabinie. Rozpiął kombinezon i z szelmowskim uśmiechem obnażył tors wyłożony paczkami banknotów. – To dla mnie? – zapytała w swojej kabinie Kliwia, rudowłosa piękność otwierając szeroko swoje, wielkie, słodkie, piwne oczy. – Dla tego, kto będzie pierwszy – odpowiedział obojętnie Ketlan patrząc na jej anielską figurę. Figura dotknęła bransolety na przegubie lewej ręki i na łóżku zmaterializowała się metalicznie połyskująca skrzyneczka. Ketlan wiedział co zawiera. Ale przyrzeknij mi jedno szepnęła podchodząc do niego lak blisko, że materiały ich kombinezonów wydały ciche westchnienie. – Co? – Że to zostanie między nami – musnęła wzrokiem otwartą walizeczkę Ketlana. Przełożyła swoją skrzynkę na stolik i dotknęła przycisku zamka skafandra. – To tez przełącznik czasoprzestrzeni? – zapytał, kiedy go nacisnęła. – Ładnie to nazwałeś – szepnęła splatając dłonie na jego karku. – Zostanie między nami? – upewniła się. – Słowo handlowca – szepnął w jej włosy. Kilka godzin później Ketlan Dafee otworzył walizeczkę z jedenastym kluczem w kabinie dowódcy Corco Zety. – Co z tamtymi? – zapytał dowódca. – Obrazili się – odparł Ketlan. – Głupcy – ucieszył się mężczyzna i spojrzał nagle w oczy Ketlana. Odczytał z nich szczerość i prawdę. Twarz mężczyzny znającego się z racji handlu jak mało kto na ludziach zajaśniała uśmiechem. – Znam się na ludziach, Dafee, nie kłamiesz. To dobrze. Myślę, że Gwiezdny Kupiec przestaje istnieć – powiedział dowódca i otworzył neseser pełen pieniędzy. – Ta zakichana planeta nie jest mi w ogóle potrzebna – mówił dalej układając paczki banknotów na łóżku. – Bałem się tylko, że ten palant z Holyoke blefuje. Czy to wystarczy? – Tak – powiedział Ketlan nie licząc pieniędzy i podał klucz mężczyźnie. Ten ze smakiem obrócił go w dłoniach. – Właścicielem i panem tego wynalazku staniesz się na pomyślane słowo, które nazwiesz hasłem. W tym samym momencie wiedza zawarta w kluczu, a dotycząca jego obsługi, przeleje się do twojej świadomości. Tego hasła nikt nie będzie znał, nawet ja. Klucz utrwali się, kiedy powiem „start”. Przygotuj się. Mężczyzna drżał z emocji. – Start! – powiedział Ketlan. Mężczyzna zmarszczył czoło i nagle jego twarz zmieniła się. Pojawiło się na niej zdumienie i uniesienie. Potem pożądliwe oczy wyraziły psią wdzięczność. – Wszystko rozumiem. Jesteś genialny – szepnął mężczyzna: – Czuję się tak jak to, że się oddycha i żyje. Nie żałuję tej transakcji. – Jak wyniesiesz figurkę? – Odlatujecie z jednej śluzy. Mężczyzna roześmiał się i klasnął z rozpędu dłoniami o siebie, bo klucz stracił formę geometryczną: – Przeniosłem ją. Pewien błazen wyniesie ją w sobie nie wiedząc o tym – roześmiał się szelmowsko. Mężczyzna podszedł do drzwi wejściowych i obrócił się do Ketlana. – Do widzenia Dafee. I trzymaj się mnie, to nie zginiesz. Ketlan Dafee wrócił do sterowni i usiadł w swoim fotelu. Na ekranie widniały kapsuły rozwożące gości do ich statków. W jakiś czas potem rudobrudna planeta zafalowała i stała się ponownie zielona i błękitna. Statek wrócił do czasu wyjściowego. Statki wiszące na orbicie ruszyły kolejno z miejsca i przebywszy wycinek orbity zaczęły znikać w nadprzestrzeni. Ketlan Dafee i jego Statek pozostali sami. Wtedy odezwał się Statek. – Wracam ci pamięć. Hasło „koniec transakcji”. Ketlan drgnął i jego świadomość odzyskała wspomnienie całego planu i wieloletnich przygotowań. – Udało się – powiedział Ketlan: – Nawet nie musiałeś przeciążać sugestorów hipnotycznych, żeby tłumić niepotrzebne podejrzenia. Chciwość zagłuszyła rozsądek. – Znakomicie – powiedział Statek. – Poślij ostatnie pozdrowienia i życzenia szczęśliwej podróży – zadysponował Ketlan. – Nie potrafię – odpowiedział Statek. – Co? – Zwróciłem ci osobowość zgodnie z programem i jestem tylko mózgiem szóstej generacji. Taki, jaki chciałeś. Ketlan Dafee uśmiechnął się. – Wszyscy myślą, że najważniejszy jest towar. – Zapisać? – Głupiś... uwierzyli, że są pierwszymi kupującymi – mruknął w zamyśleniu Ketlan. – W twoim i ich mniemaniu mówiłeś prawdę. Przy każdej transakcji nie pamiętałeś o innych, bo natychmiast wyrzucałeś zgodnie z programem zapis chwili do mojej pamięci... a oni na to nie wpadli. – Zatem byłem prawdomówny? – uśmiechnął się Ketlan do siebie kwaśno: – Moralny, nie tak jak oni? – Co to jest moralność? – zapytał Statek. – To taki specjalny towar... termin nie znany maszynom – wyjaśnił Ketlan i dodał: – Jeżeli będą dalej tak szukać Gwiezdnego Kupca jak dotąd, to nigdy go nie znajdą. – A jaki towar ciebie interesuje? – To co panuje nad podświadomością. To co trwa dłużej niż izotopy, życie czy ewolucja. I może się bez nich obyć. – Co trwa dłużej? – zypytał Statek. – Nadświadomość. – Co? – Kiedyś nazwano ją duszą. – Co to jest dusza? – zapytał Statek. – Coś się tak rozgadał! – uniósł się Ketlan – Leć na Ziemię, bo mam tam coś do zrobienia. – Co? – zapytał pieszczotliwie Statek. – Nie wiem. To jest gdzieś zakodowane – obruszył się Ketlan i zawahał: – ...na pewno jest, skoro pracowałem nad tym tysiąc lat. No, ruszaj. Masz tam być przed nimi. – Jak sobie życzysz Gwiezdny Kupcu. W końcu to nie moja sprawa – powiedział Statek i zniknął z Kosmosu. W pierwszych dniach dziewiątego wieku w małej osadzie południowej Europy przyszło na świat niemowlę. Kiedy umyto je i położono na miękkiej skórze rysia, stara wróżka znana we wsi z dobrego słowa rozłożyła rączkę dziecka i powiedziała: – Życie mieć będziesz pełne ruchu. Dużo się dziać będzie, tak dużo, że więcej na człowieka nie trzeba. Poprawiła kosmyki siwych włosów i spojrzała po twarzach domowników skupionych wokół matki i dziecka. – Rodzisz się do szczęścia... boś kupił sobie szczęście w niebiosach, hen w czarnym niebie. Złe siły nie znajdą cię, bo nie znają drogi. Szczęśliwy będziesz, bo wiesz, co na świecie najważniejsze. A tarczą twoją niepamięć i łuski na oczach bóstw. Dusza twoja cię nie wyda na pastwę złych mocy, bo się rodzisz, by być z nią w zgodzie. Ta zgoda da ci zdrowie, zdarzenia szczęśliwe i sen dobry. To będzie najlepsze życie, jakie ziemia i niebo widziało. Nikt starej wróżki nie zrozumiał, choć lata jeszcze wspominano jej słowa. A słuch o tym człowieku zaginął, bo o takich ludziach historia nie wspomina. A Kosmos milczy jak zawsze.