14062

Szczegóły
Tytuł 14062
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14062 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14062 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14062 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maja Lidia Kossakowska Zakon Kra�ca �wiata Tom II Ilustrowa� Maciej Patka fabryka Lublin 2006 Maja Lidia Kossakowska Zakon Kra�ca �wiata Tom II Ilustrowa� Maciej Patka Copyright � by Maja Lidia Kossakowska, Lublin 2006 Copyright � by Fabryka S��w sp. z o.o., Lublin 2006 Wydanie l ISBN-10: 83-60505-02-0 ISBN-13: 978-83-60505-02-1 Wszelkie prawa zastrze�one Ali rights reserved Ksi��ka ani �adna jej cz�� nie mo�e by� przedrukowywana ani w jakikolwiek inny spos�b reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w �rodkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Cz�� II Ku Drzewu \ Rozdzia� 1 Bezoki bezskutecznie stara� si� uderzy� dziobem swego tr�jokiego przeciwnika. Bi� dwiema parami skrzyde� i skrzecza� ze z�o�ci�. Atakowany podskakiwa� na jedynej szerokiej, wielopalcza-stej �apie, strosz�c si� gniewnie. Otworzy� po�yskuj�cy metalicznie dzi�b, z kt�rego wystrzeli� d�ugi bicz j�zora. �lepy ptak trafiony potrz�sn�� �bem, kracz�c w�ciekle. �a�cuszek umocowany do obr�czy na jego nodze zabrz�cza� cicho. Drugi koniec tkwi� mocno w �ciance pud�a z ciemnego drewna, s�u��cego krukom za ring. Tr�j oki ponowi� uderzenie, lecz tym razem ob�y, po- zbawiony oczodo��w �eb uchyli� si� zwinnie, a zbrojna w ostre pazury �apa prze�lizn�a si� po pi�rach na piersi napastnika. Kruk wrzasn�� niemal ludzkim g�o- sem i spr�bowa� wzbi� si� w powietrze, ale �a�cuszek nie pozwoli� mu odlecie�. W trzech b��kitnych �lepiach niby w lustrach odbija� si� obraz pomieszczenia. Za ka�- dym uderzeniem skrzyde� rozw�cieczonych stworze� powietrze przepaja� osza�amiaj�cy, s�odki zapach wanilii i kwitn�cej czeremchy. Wysoki m�czyzna o bladej twarzy i w�osach czar- nych niczym atrament nie zwraca� uwagi na walcz�ce ptaki. W skupieniu wpatrywa� si� w le��c� na stole marmurow� tabliczk�, pokryt� po�yskliw� szar� sub- stancj�. Ka�dy ruch kruk�w sprawia�, �e na srebrzystej tafli pojawia� si� skomplikowany znak. W ko�cu linie i punkty pokry�y ca�� powierzchni� tabliczki. Blady m�czyzna zacisn�� usta. Ptaki walczy�y, pokrzykuj�c chrapliwie. Brwi czarnow�osego zmarszczy�y si�, tworz�c ciem- n�, prost� kresk�. Wiadomo�� by�a jednoznaczna. Drzewo wykaza�o wzmo�on� aktywno��. Niewykluczone, �e zn�w kogo� wezwa�o. M�czyzna spl�t� palce. Zastanawia� si� przez chwil�, a potem szybkim ruchem star� znaki, pozostawiaj�c tafl� po�yskliw� i g�adk�. D�ugim, czarnym jak obsydian paznokciem nakre�li� na powierzchni marmuru przekre�lony dwukrotnie tr�jk�t. Linie o poszarpanych kraw�dziach przypomina�y zadan� szponem drapie�nika ran�. Zadanie zosta�o przyj�te. Wiedzia�, �e nie wolno mu odm�wi�. Gdyby chodzi�o o zwyk�ego pozyskiwacza, rozwa�a�by, czy chce podj�� wyzwanie. Ale nie wtedy, gdy w gr� mog�o wchodzi� powo�anie. Na pewno nie wtedy. Kruki nadal walczy�y zaciekle, chocia� przekaz prze- sta� ju� p�yn��. Czarnow�osy wsta� od sto�u. Spojrza� oboj�tnie na ptaki. P�niej rzuci im jakie� och�apy, psie szczury albo m�odego k�apacza, zdecydowa�. Teraz musi zacz�� przygotowania do czekaj�cej go roboty. To nie ma sensu, pomy�la� Berg, gramol�c si� z koi. Ro- zejrza� si� niech�tnie po azylu. Odrapane, brudne �ciany bez okien, ciasnota i zapach st�chlizny. Pomieszczenie wyda�o mu si� bardziej ponure ni� chram Mistrza Przemian. Maszyny zawodzi�y monotonnie, sezam ter- kota� wstrz�sany drgawkami, jakby zaraz mia� si� roz- lecie�. Sprz�t gorszy ni� u najbardziej szmat�awego pa- sterza. Berg spu�ci� nogi na pod�og� i pomasowa� skronie. Koja mia�a spieprzon� wentylacj�, wi�c w dusznym po- wietrzu rozbola�a go g�owa. Poczeka�, a� sezam przestanie si� trz���, i uchyli� czasz�. Na dnie le�a� nowiutki sze�cian energetyczny, dwa na�adowane talizmany uzdrawiaj�ce i �redniej wielko�ci wykrywacz. Pryz raczej przeci�tny, chocia� tutaj oczekiwany jak skarb. Tutaj, pomy�la� Lars i skrzywi� si�. W ma�ym, pro- wincjonalnym miasteczku, daleko na p�nocy. W cho- lernej dziurze, kt�ra nie by�a niczym wi�cej ni� nad- miernie rozci�gni�t� wioch�. Kiedy przyby� tu prawie trzy tygodnie temu, nie przypuszcza�, �e zostanie d�u�ej ni� kilka godzin. Akurat tyle, �eby naprawi� przednie ko�o Achillesa. Ale utkn�� na dobre. Bo cholerny pech sprawi�, �e spotka� Zekego. Ma�ego, �ysawego cz�owieczka z ko�sk� twarz�, kt�ry sam siebie nazywa� burmistrzem i trz�s� ca�ym I tym parszywym miasteczkiem. I bardzo si� ucieszy� na widok prawdziwego pozyskiwacza, wlok�cego si� le�nym traktem na popsutym motocyklu. Zaproponowa� nieoczekiwanemu go�ciowi nocleg, kolacj� i wann� pe�n� gor�cej wody. A potem z �yczliwym u�miechem ob- serwowa�, jak oczy przybysza p�on� niczym gwiazdy na j my�l o wszystkich tych cudach cywilizacji. Po posi�ku wypytywa� uprzejmie o wie�ci z wielkiego �wiata i mi- mochodem napomkn��, �e ma wygodny, nowoczesny azyl, tylko pozyskiwaczy kiepskich i ca�kiem pozbawio- nych talentu. Gdyby wi�c szanowny Grabie�ca zechcia� nieco podreperowa� sw�j bud�et, przeprowadzaj�c jeden czy dwa aborda�e, to on, Zeke, by�by naprawd� za- szczycony. A senny Grabie�ca, kt�ry dopiero teraz po- czu�, �e naprawd� jest bardzo zm�czony, z trudem odzyskiwa� czucie w skostnia�ych d�oniach. W kominku p�on�y suche �wierkowe szczapy wysokim, jasnym p�omieniem. Z kuchni dochodzi� cudowny zapach pie- czonego drobiu. Na niskim stole sta� kubek pe�en grza- nego wina z miodem. �ciany z solidnych belek chroni�y przed hulaj�cym na zewn�trz zimnym wiatrem. Fotel, w kt�ry Berg zapad�, by� wielki i wygodny, a �agodny g�os gospodarza zdawa� si� przytacza� same rozs�dne argumenty. Grabie�ca przymkn�� oczy. Dawno nie czu� si� tak dobrze. Dwa tygodnie sp�dzone na trakcie wydawa�y si� paskudnym, nu��cym snem, kt�ry w�a�nie dobieg� ko�ca. Na sam� my�l, �e mia�by sp�dzi� nast�pn� noc w namiocie, Berg poczu� dreszcze. W ko�cu co w tym z�ego, je�li zdecyduj� si� zosta� na troch�. Wykonam kilka aborda�y, zarobi� par� groszy 1 odpoczn�, pomy�la� sennie. Koncepcja wyda�a mu si� doskona�a. Prawdziwe zrz�dzenie losu. Odemkn�� z tru- dem powieki i spojrza� serdecznie na drobnego burmi- strza. Dobrze spotka� naprawd� �yczliwego cz�owieka. Zw�aszcza po dw�ch tygodniach w��czenia si� po lesie w czasie parszywej, zimnej jak diabli wczesnej wiosny. Rozparty w s�siednim fotelu Zeke obiecywa� po- moc w naprawie Achillesa. Kiedy tylko mechanik wr�ci z wyprawy do swojej rodzinnej wioski. Nied�ugo. Pew- nie za kilka dni. Grabie�ca kiwa� potakuj�co g�ow�. Nie s�ucha�. Zn�w zamkn�� oczy i pozwoli�, �eby ogarn�a go rozkoszna, leniwa senno��. �#- Maszyna burcza�a coraz ciszej, od czasu do czasu wstrz�sana atakiem dychawicznej czkawki. Berg wes- tchn�� i ponownie roztar� skronie. Po choler� si� w og�- le zgadza�em? - pomy�la� ze z�o�ci�. Trzy tygodnie psu w dup�. Achilles sta� w szopie Zekego, nawet nietkni�ty r�k� mechanika, kt�ry, co Berg zacz�� w ko�cu podejrzewa�, okaza� si� istot� mityczn�, widywan� w mie�cinie r�w- nie cz�sto, co jednoro�ec. Os�awiony, dobrze wyposa- �ony azyl by� brudn� nor� pe�n� zebranego napr�dce, zdezelowanego sprz�tu, a Grabie�ca traci� czas na bez- sensowne aborda�e. - Do�� tego - powiedzia� p�g�osem. - Czas ruszy� ty�ek, Berg. Przez szczeliny w deskach wpada�y do szopy d�ugie smugi s�onecznego �wiat�a. W powietrzu ta�czy�y drobiny kurzu. Berg mocowa� si� z ko�em Achillesa. Na szcz�cie awaria okaza�a si� niezbyt gro�na. Rozlaz�o si� ��czenie doprowadzaj�ce oddech energetyczny z kryszta��w bezpo�rednio do osi. Zaburzenia w cyrkulacji mocy blokowa�y ko�o. Grabie�ca wcisn�� palce pod metalow� os�on� i spr�- bowa� pochwyci� cienki b��kitny kabelek dyndaj�cy pod ci�g�em reduktora. Ju� prawie dotyka� jarz�cego si� s�abym niebieskim blaskiem oplotu, gdy nast�pi�o wy�adowanie. Iskra strzeli�a bia�ym zygzakiem i na po- dobie�stwo rozz�oszczonego owada uk�si�a Berga w pa- lec. Grabie�ca odruchowo cofn�� r�k�, a ostra kraw�d� os�ony zostawi�a na sk�rze p�ytkie naci�cie. Kabelek za- ko�ysa� si� i napi��, chowaj�c si� mi�dzy zagi�tymi bla- chami. Wida� by�o tylko cienk� b��kitn� strun� oplotu. Berg spojrza� na ni� z nienawi�ci�. Potem westchn�� i uni�s� wzrok na g�ruj�c� nad nim bry�� motocykla. - Nie pomagasz mi, stary - mrukn�� z wyrzutem. Wytar� skaleczony palec o spodnie, rozmazuj�c czerwon� kresk� krwi. Si�gn�� po w�skie, wyd�u�one szczypce i sz�sty czy si�dmy raz spr�bowa� dosi�gn�� za ich pomoc� kabla. Parszywa niebieska smu�ka wcisn�a si� g��biej w szczelin� w os�onie. Lars zakl��. Od�o�y� szczypce i przesun�� r�k� po twarzy. - Dobra - powiedzia� pod nosem. - Spr�bujmy wy gi�� haczyk z drutu. Zaczepimy drania i poci�gniemy. Co ty na to, Achilles? Przez d�ugie, sp�dzane na trakcie dni nabra� nawyku gaw�dzenia z motorem. Czasem �a�owa�, �e nie podr�- �uje na koniu czy innym �ywym stworzeniu, w kt�rym tli�aby si� cho� iskra �wiadomo�ci. Motocykl sta� nieruchomo na podp�rkach. Grabie�ca le�a� na brudnej pod�odze szopy, otoczony rozrzuconymi niedbale narz�dziami. Stara� si� w�a�nie zaczepi� wygi�ty kawa�ek drutu o kabel, gdy drzwi otwar�y si� ze skrzypni�ciem. Berg us�ysza� odg�os drobnych krok�w i tu� przed sob� zobaczy� noski wyglansowanych trzewik�w bur- mistrza. Zeke przykucn��. Na bladej ko�skiej twarzy, kt�ra pojawi�a si� w polu widzenia Larsa, malowa�o si� zafrasowanie. - Aaa, Bergerson - zacz�� z nagan� w g�osie. - Po co le�ysz na tej brudnej, za�mieconej pod�odze? Poczekaj, a� wr�ci mechanik... - Jasne - burkn�� Lars. - W�a�nie widz�, jak bardzo si� �pieszy. Spuszcza si� po linie z samego ksi�yca. Malutki burmistrz �achn�� si�, wyra�nie ura�ony. - No wiesz, Bergerson. Chcia�em tylko pom�c. Lars wyczo�ga� si� spod Achillesa i wsta�. Oczy mia� ch�odne niczym stawy w czasie roztop�w. - Wyje�d�am, Zeke. Gdy tylko zdo�am naprawi� motor. Jeszcze dzi�, a najp�niej jutro rano. Burmistrz roz�o�y� r�ce. W jego g�osie dawa�o si� s�ysze� rozczarowanie. - Dlaczego tak nagle? Poczekaj troch�. Kilka dni. Wr�ci mechanik, naprawi motor i wtedy... Berg potrz�sn�� g�ow�. - Jaki mechanik, Zeke? Ten sam, co sk�ada� trumn� .; dla Kr�lewny �nie�ki? Nie macie tu �adnego mechani- \ ka, burmistrzu. Nasz uk�ad si� sko�czy�. Ju� dla ciebie ' nie pracuj�. Na twarzy ma�ego cz�owieczka pojawi� si� u�miech zrozumienia. - Chcesz pogada� o podwy�ce, tak? Dobra, zastano wi� si�... Lars pochyli� si� nisko, �eby spojrze� w oczy praco- dawcy. - Zeke, nie zgrywaj idioty. Musz� jechao. I tak zosta �em znacznie d�u�ej, ni� by�o trzeba. To koniec wsp� pracy. Zrozumia�e�? Burmistrz wsadzi� r�ce w kieszenie starannie skro- jonego garnituru z drelichu. - Co ci si� nie podoba, Bergerson? Do tej pory nie narzeka�e�. Pracujesz, zarabiasz, masz gdzie mieszka� i co je��. Dok�d si� nagle spieszysz? - Nie tw�j interes, kolego. Przyjecha�em, popraco- wa�em i wyje�d�am, jasne? Zeke podrapa� si� w policzek. Przez chwil� sprawia� wra�enie, jakby zastanawia� si� nad odpowiedzi�. - Nie bardzo. �le ci u mnie? Porz�dna robota, kla- rowne warunki... - Pos�uchaj... - Mi�nie szcz�k Berga zadrga�y. - Je- stem Grabie�c�. Gdybym szuka� roboty, zosta�bym w mie�cie, a nie trafi� do twojej zakazanej dziury. By�o mi�o, ale to koniec. Obaj odnie�li�my korzy�ci z tej kr�tkiej znajomo�ci. Ty zarobi�e�, ja zarobi�em. Wspa- niale. A teraz odsu� si�, musz� doko�czy� napraw�. Burmistrz cofn�� si� pos�usznie. Wygl�da� �a�o�nie, jakby nagle zesz�o z niego powietrze. - Lars - zacz�� s�abym g�osem - to miasto ci� po- trzebuje. Potrzebuje twego talentu... - Jasne - warkn�� Berg. - Codziennie rano groma- dy wd�w i sierot szlochaj� z rozpaczy, gdy pomy�l�, �e mog�oby mnie tu zabrakn��. Uszanuj moj� inteligencj�, Zeke, i nie wciskaj mi takiego g�wna. Ma�y cz�owieczek wyprostowa� si�. - W porz�dku - burkn��. - Ja ci� potrzebuj�. Mu- sz� mie� dobrego pozyskiwacza. Bez ciebie daleko nie zajad�. - Masz Schiffera. Zeke prychn�� oburzony. - Dobrze wiesz, �e to stary pijak. Jest sko�czony. Berg kl�kn�� na pod�odze i si�gn�� po szczypce. - Jako� sobie radzi�e�, zanim przyjecha�em. Burmistrz zniecierpliwiony machn�� r�k�. - �wietnie to uj��e�. Jako�. A teraz... - Prze�ywasz chwilowy okres prosperity, bo trafi� ci si� na tym zadupiu Grabie�ca - warkn�� Lars. - I powi niene� za to dzi�kowa� losowi. To by� bonus, Zeke. Pre zent. A teraz �egnaj, kolego. Jestem zaj�ty. Zeke przykucn�� na pod�odze. - Zosta�. Co ci szkodzi? Chocia� troch�. Berg przesun�� d�oni� po twarzy. - Zeke, jeste� rozs�dnym facetem. Czego w�a�ciwie nie rozumiesz? S�dzi�e�, �e b�d� tu siedzia� w niesko� czono��? Dobrze wiedzia�e�, �e to uk�ad na kr�tko. Naj wy�ej kilka dni. I co? Chcesz mnie zatrzyma� si��? Czarne jak u krewetki oczy burmistrza wydawa�y si� bezbrze�nie smutne. - Zosta�, Berg. B�agam. Nie mo�esz odej��. Nie te raz. Tyle kasy, takie zyski. Nie r�b mi tego. Pi�knie, skonstatowa� ponuro Lars. Zwariowa�. Potrz�sn�� g�ow�. - Nie ma mowy. Koniec wsp�pracy. Rozumiesz? Chuda pier� opi�ta drelichem poruszy�a si� w bez g�o�nym westchnieniu. - Trudno. Id� swoj� drog�. Ale zosta� chocia� do jutra. Zaraz zrobi si� ciemno. \ Lars spojrza� na drzwi. Rzeczywi�cie, wpadaj�ce do szopy �wiat�o by�o ju� czerwone i z�ote jak �wi�teczny serwis obiadowy. Wzruszy� ramionami. - Zobacz�. Zale�y, o kt�rej sko�cz�. Je�li zejdzie mi do nocy, mo�e zostan�. Zeke westchn��. - Dobrze, Lars. Ale pomy�l jeszcze nad tym. - Przykro mi - mrukn�� Berg. - W sumie mi�o by�o ci� pozna�, Zeke. Wyci�gn�� do burmistrza d�o�, a ten zacisn�� na palcach Grabie�cy ma��, wilgotn� �apk�. - Szkoda traci� takiego pozyskiwacza. Ale co pora dz�. Na razie. Berg patrzy�, jak Zeke idzie do drzwi, szuraj�c no- gami. Chyba naprawd� mia� nadziej�, �e zostan�, pomy�la�. Biedny �wir. Ukl�k� i zn�w zanurzy� szczypce w trzewiach mo- tocykla. Kiedy wreszcie sko�czy�, okaza�o si�, �e na zewn�trz panuje g�sty niczym melasa mrok. Nawet ksi�yc skry� si� za chmurami. Lars wyciera� w szmat� ubrudzone smarami r�ce. Nici z wyjazdu, stwierdzi�. W tej cholernej ciem- no�ci nie tylko nie znajd� �cie�ki, ale zabij� si� o w�as- ne nogi. Z westchnieniem podni�s� latarni� i ruszy� do swo- jej kwatery w rozleg�ym parterowym domu, kt�ry Zeke upiera� si� nazywa� ratuszem. �wiat�o, widoczne w szczelinie zamkni�tych drzwi, przypomina�o fosforyzuj�cy sznurek. Berg zatrzyma� si� i potar� w zamy�leniu policzek. Kiedy wychodzi� do szopy, by�o jeszcze jasno, wi�c z pewno�ci� nie zostawi� zapalonej lampy. Ostro�nie nacisn�� klamk�. - Witaj, Berg. My�la�am, �e si� nie doczekam - po- wiedzia�a Lizbeth g��bokim, gard�owym g�osem. Przy- wodzi� na my�l dojrza�y owoc zanurzony w miodzie. Ilekro� Lars s�ysza� kochank� burmistrza przemawia- j�c� w ten spos�b, mia� przed oczami wielkie z�ociste morele, ociekaj�ce lepk� s�odycz�. Zawaha� si� i zamar� w progu. Pok�j, o�wietlony mn�stwem grubych woskowych �wiec, wygl�da� jak kaplica. Osobliwa kaplica, bo na zastawionym liczny- mi srebrami i kryszta�ami stole siedzia�a Lizbeth, wy- ci�gaj�c przed siebie d�ugie jak autostrada nogi opi�te prawdziwymi koronkowymi po�czochami. Cieniutka czerwona sukienka by�a tak obcis�a, �e wydawa�a si� namalowana na pi�knym, smuk�ym ciele kobiety. �eby si� odezwa�, Berg musia� najpierw prze�kn�� �lin�, bo gard�o zrobi�o si� nagle wyschni�te na wi�r. - Mi�o, �e Zeke chce si� podzieli� tym, co ma najlep-1 szego, ale dzi�ki - powiedzia�. - Jutro wyje�d�am i nie chcia�bym nadu�ywa� jego go�cinno�ci. Za�mia�a si� cicho i zsun�a ze sto�u. Obcasy zastu- ka�y o deski pod�ogi, a Berg po raz kolejny zdziwi� si�, jak wysoka jest kochanka burmistrza. Przy tej ogrom- nej niczym Walkiria blondynce Zeke wygl�da� wyj�t- kowo pokracznie. - Nie wyobra�aj sobie za du�o, Berg. - U�miechn� �a si� serdecznie. - To tylko po�egnalna kolacja. Zeke chce, �eby� przyjemnie wspomnia� pobyt u\nas. Usi�d�, pewnie jeste� g�odny. Niestety, Zeke nie mo�e przyj��. Jako burmistrz ma wiele obowi�zk�w. Nawet po zmro ku. Ale ja dotrzymam ci towarzystwa. �eby� si� nie nu dzi�. Jeszcze jeden ol�niewaj�cy u�miech i mn�stwo ch�o- du w niebieskich, czystych jak szk�o oczach. Berg poczu� nag�e uk�ucie niepokoju. Co� nie jest w porz�dku, pomy�la�. Albo ta ma�a gnida Zeke oszala- �a, albo planuje co� paskudnego. Tylko co? Lizbeth ma mnie otru�, zadusi� czy zasztyletowa�? Opanuj si�, Ber- gerson. To nie przedstawienie kukie�kowe o rozgryw- kach gang�w pasterzy. Jeste� w zapad�ej dziurze na prowincji, gdzie nikt nie rozumie znaczenia s�owa �in- tryga". Wszed� do �rodka i zamkn�� drzwi. Lizbeth si�gn�a po wysokie kryszta�owe kieliszki. - Za twoj� podr�, Lars. Oby� znalaz� to, czego szu kasz. D�ugie, smuk�e palce musn�y jego brudn� od sma- ru r�k�. Berg poczu� dreszcz przebiegaj�cy po sk�rze niczym wy�adowanie elektryczne. Nie Walkiria, pomy�la�. Ale c�rka Lodowego Ol- brzyma. Do diab�a, jest trudniej ni� przypuszcza�em. Lizbeth u�miecha�a si� samymi ustami. Tu� przed sob� widzia� jej oczy niebieskie niczym arktyczny oce- an. Ch�odne i przenikliwe. Ale w g��bi, za b��kitem, czai�o si� dziwne napi�cie. Nagle poczu� nieprzyjemne mrowienie w lewym ra- mieniu. Dobrze znane mrowienie. Co� jest w tym cholernym winie, pomy�la�. Serce zabi�o mocniej, blizna po tatua�u �mi�a. Lizbeth umoczy�a wargi w trunku. Upi�a �yk i cof- n�a si� o p� kroku. Dziwne napi�cie w jej wzroku zni- k�o. Lars uni�s� kieliszek i pow�cha� ciemny, rubino- wy p�yn. Pachnia� s�odko aromatem dojrzewaj�cych w s�o�cu porzeczek. Przykre mrowienie w ramieniu usta�o. Nie �wiruj, Bergerson, skarci� si� w my�lach. To zwy- k�e wino. Popadasz w paranoj�. Przecie� po prawdziwej stronie Ko�ska Czaszka nie mo�e dzia�a�. Jest bezu�y- teczna. Poci�gn�� ma�y �yczek. Trunek mia� g��boki, �agod- ny smak. - Pyszne, prawda? - rzuci�a Lizbeth. - Zeke trzyma je na naprawd� specjalne okazje. Eksplozja b�lu w ramieniu zap�on�a niby dotkni�- cie suchego lodu. Berg drgn��, z trudem powstrzymuj�c si�, �eby nie zacisn�� palc�w na bli�nie. Cholera, zdecy- dowanie nie s�u�y�o mu to wino. - Co� si� sta�o? - spyta�a Lizbeth i cho� jej g�os na- dal by� s�odki i kusz�cy niczym morele w syropie, Lars wyra�nie wyczu� w nim niepok�j. - Nie, sk�d. - U�miechn�� si� mo�liwie naturalnie. - Mam strasznie brudne r�ce. Ca�e w smarze. Umyj� i za- raz wr�c�. Obr�ci� si� ku drzwiom, a wtedy Lizbeth upu�ci�a na pod�og� kieliszek. Zadzwoni� przy uderzeniu o deski i rozsypa� si� na mn�stwo srebrzystych kryszta�k�w. Berg si�gn�� do klamki. Kochanka Zekego mia�a twarz �ci�gni�t� i blad�. - Wybacz - powiedzia�a zdecydowanie za g�o�no. - Straszna ze mnie niezdara. Drzwi otworzy�y si� z trzaskiem. Berg zd��y� tyl- ko k�tem oka dostrzec, �e Lizbeth zwinnie usuwa si� za st�. Czterech ros�ych facet�w wpad�o do �rodka. Lars rozpozna� Iwona i Sebastiana, najbardziej zaufa- nych ochroniarzy burmistrza, cwa�uj�cych ku niemu jak rozp�dzone byki. Grzmotn�� w pysk najbli�szego napastnika i spr�bowa� uskoczy� w bok, ale tam ju� sta� Sebastian. Berg zderzy� si� z nim, odbi� i straci� r�wno- wag�. - Teraz! - krzykn�� Iwo. Przed oczami Grabie�cy mign�� przezroczysty, l�ni�cy kastet obejmuj�cy grube palce Sebastiana, a po- tem o�lepiaj�cym b�yskiem eksplodowa� b�l. Lars upad� na pod�og�. Rzeczywisto�� woko�o pociemnia�a gwa�- townie, rozlecia�a si� na strz�py czerni i g��bokiej zie- leni. - Mamy go, Zeke - zabrz�cza�y unurzane w mio dzie szklane morele. A wtedy mroczna, bagienna to� zamkn�a si� nad Larsem i �wiat zgas�. Razem z md�ym, ��tawym �wiat�em nadp�yn�� b�l g�o - wy. Czaszka zdawa�a si� by� wype�niona pot�uczonym szk�em, kt�re przesypywa�o si� przy ka�dym ruchu. Berg zamruga�. Le�a� na szorstkiej drewnianej pod- �odze. W ustach czu� nieprzyjemny �elazisty posmak. Usiad� z trudem i spr�bowa� lekko potrz�sn�� g�ow�, �eby rozproszy� oszo�omienie. Ostre kawa�ki zabrz�- cza�y bole�nie. Kastet Settiego, pomy�la� z gorycz�. Niezawodny paralizator. Cholera, sam go dostarczy�em tej pieprzo- nej gnidzie Zekemu. Dobry Jezu, przecie� to kompletny �wir! Niewolnika sobie znalaz�! Poczu� nap�ywaj�c� fal� w�ciek�o�ci. - Skurwiel! - warkn��. - Ma�y, pieprzni�ty skur- wiel! Ale� ci� urz�dzi�, Bergerson! Rozejrza� si� po pomieszczeniu. By�o ciasne, pozba- wione okien, ze �cianami z grubych drewnianych bali, za to wysokie na jakie� trzy i p� metra. Za pod�og� wystarcza�y krzywo u�o�one, nieheblowane dechy. Ni- k�e �wiat�o wpada�o przez w�sk�, zakratowan� szczeli- n� pod samym sufitem, ci�gn�c� si� przez ca�� d�ugo�� �ciany. Otw�r powsta� prawdopodobnie przez usuni�- cie jednego tramu. W k�t pomieszczenia wepchni�to krzyw� drewnia- n� prycz�, za�cielon� derk�. Obok sta�o wiadro. Innych sprz�t�w nie by�o. Jak ja si� tu dosta�em? - zastanowi� si� niemrawo Lars. Przecie� nie przecisn�li mnie przez kraty u g�ry. D�wign�� si� z trudem i obmaca� �ciany. P�mrok panuj�cy w celi utrudnia� zadanie, ale w ko�cu Berg znalaz� dwie pionowe szczeliny w belkach, prawdo- podobnie zamaskowane i zabezpieczone od zewn�trz drzwi. - No to pi�knie - powiedzia� cicho. -Nied�wied� by tego nie sforsowa�. Usiad� na pryczy i �cisn�� palcami skronie. B�l g�o- wy zmieni� si� w t�pe pulsowanie. Sytuacja wydawa�a si� beznadziejna. Lars westchn��. Nie mia� poj�cia, co zrobi�. Zeke wyra�nie oszala�. M�g� go tu trzyma� la- tami albo, wiedziony jak�� niepoj�t� ��dz� zemsty, po prostu zamorzy� g�odem. Dobiegaj�cy z g�ry szelest sprawi�, �e Grabie�ca uni�s� wzrok. Pomi�dzy kratami pojawi�a si� zatroska- na twarz burmistrza. Berg porwa� si� na nogi. - Zeke! - krzykn�� z w�ciek�o�ci�. - Co to ma zna czy�, do kurwy n�dzy?! Usta ma�ego cz�owieczka wykrzywi� przepraszaj�cy u�mieszek. - Och, Berg, nawet nie wiesz, jak mi przykro... D�onie Grabie�cy bezwiednie zacisn�y si� w pi�ci. - Przykro ci, bydlaku?! - wrzasn�� z furi�. - Powia dasz, �e ci przykro?! Ty skurwielu! Og�uszy�e� mnie i zamkn��e� w jakiej� pieprzonej norze, a teraz ci przy kro?! Zeke zamacha� rozpaczliwie r�kami. - Ty nic nie rozumiesz, Berg! Potrzebuj� ci�! Nie mog�em pozwoli�, �eby� odszed�. Przecie� pr�bowa�em za�atwi� wszystko jak trzeba. Da�bym ci nawet podwy�- k�. Ale ty si� upar�e�. Nie mia�em wyj�cia, sam widzisz! Lars poczu�, �e w�ciek�o�� cofa si� niczym fala od- p�ywu. Zast�pi�a j� ci�ka, przygn�biaj�ca rezygnacja. Zeke naprawd� mia� nier�wno pod kapeluszem. A dys- kusja z szale�cem zdawa�a si� strat� czasu. Usiad� na pryczy. - Chcesz mnie tu trzyma� w niesko�czono��? - spy ta� ponuro. Burmistrz potrz�sn�� energicznie g�ow�. - Nie, jasne, �e nie. Wypuszcz� ci�, gdy troch� och�oniesz, zrozumiesz, co jest korzystne dla nas obu. Mam nadziej�, �e jak najpr�dzej. Lars przesun�� d�oni� po twarzy. No to koniec, pomy�la�. Musz� co� wymy�li�, zanim ten �wir mnie wyko�czy. Podni�s� wzrok i spojrza� wprost w ciemne, zak�o- potane oczy burmistrza. - No dobra, Zeke - zacz�� sucho. - Powiedz tylko, jak mnie zmusisz, �ebym dla ciebie pracowa�? Na zapadni�tych policzkach Zekego pojawi�y si� ru- mie�ce wstydu. - Och, Berg. Liczy�em, �e do tego nie dojdzie. Ale rozumiesz... s� sposoby. R�ne sposoby. Tak mi przy kro, naprawd�. Prosz�, nie zmuszaj mnie, �ebym kt� rego� u�y�. Bardzo ci� lubi�, ale musz� ci� sk�oni� do wsp�pracy. Sam powiniene� zrozumie�, jakie to wa� ne. Przemy�l wszystko, dobrze? Porozmawiamy rano, kiedy opadn� emocje. Powiadaj�, �e ranek jest m�drzej szy od wieczora. Zastan�w si� nad wszystkim, a jutro zn�w pogadamy. Dobranoc, Berg. - Hej! Zaraz! - krzykn�� Grabie�ca, gdy zasmucona ko�ska twarz znikn�a z widoku. - Dobranoc! - zawo�a� Zeke i niczym jaki� szalony, przekorny b�g powo�a� do �ycia mrok. Ciemno�� za- pad�a momentalnie, czarna i g�sta jak atrament. Przed oczami Larsa przez chwil� ta�czy�y kolorowe rozb�yski. Us�ysza�, �e gdzie� na g�rze szcz�kn�a zasuwa. Po�o�y� si� na pryczy, macaj�c d�o�mi siennik. Zdawa�o mu si�, �e znalaz� si� niespodziewanie na dnie zamkni�tej kamienn� p�yt� studni albo w trum- nie zakopanej g��boko w ziemi. We wszystkich tych przypadkach mia�by mniej wi�cej takie same szanse na odzyskanie wolno�ci. Ani poranna, ani kolejne rozmowy z Zekem nie po- prawi�y sytuacji. Burmistrz nie mia� najmniejszego za- miaru wypu�ci� wi�nia. Kiedy po raz kolejny zostawi� Grabie�c� w ciemno�ci, Lars ze z�o�ci� zacisn�� z�by. Wcze�niejsza rezygnacja zn�w zamieni�a si� we w�cie- k�o��. Jednego by� pewien. Niewolnicza praca dla tego ma- �ego skurwiela nie wchodzi�a w gr�. Wiedzia�, �e je�li ulegnie, burmistrz ka�e po prostu wstawi� sprz�t do celi i Berg nigdy ju� nie zobaczy s�o�ca. Pryzy b�dzie wsadza� do koszyka spuszczanego pomi�dzy kratami na linie. W ten spos�b podawano mu posi�ki i opr�- niano kube�ek z nieczysto�ciami. Gorzej ni� w jakim� cholernym lochu. Siedzia� wi�c w celi niczym pieprzony szczur w za- czopowanej rurze i zastanawia� si�, w jaki spos�b uciec. Ale nic rozs�dnego nie przychodzi�o mu do g�owy. Nie mia� nawet �y�eczki, �eby zacz�� wygrzebywa� pod- ziemny tunel. A podda� si� nie chcia�. Honor Grabie�cy w �adnym wypadku nie pozwala�. Ale si� wda�e�, Bergerson, my�la� ponuro. A wszyst- ko z ch�ci zysku. Po diab�a ci by�a forsa ma�ego gnoja? Zach�anno�� to paskudna cecha, nie nauczyli ci� w Gil- dii, panie Przezorny? Na szcz�cie mia� pude�ko zielonych pigu�ek. Stara� si� �yka� lekarstwa oszcz�dnie, ale na sam� my�l, �e kiedy� si� sko�cz�, robi�o mu si� zimno. Pr�bowa� liczy�, jak d�ugo tkwi w celi, ale szybko straci� rachub�. Ocenia� z grubsza, �e dwa, mo�e trzy dni. Po jakim� czasie Zeke z wielkim smutkiem, wzdy- chaj�c g�o�no i apeluj�c do rozs�dku wi�nia, zapowie- dzia�, �e jest zmuszony ograniczy� racje �ywno�ciowe. Berg znajdowa� w koszyku ju� tylko suchary i podple�- nia�y ser. Pokrojony w cienkie plastry od czasu, gdy Lars, rzuciwszy celnie tward� jak kamie� gom�k�, podbi� burmistrzowi oko. Zeke wydawa� si� naprawd� wstrz��ni�ty. Blada ko�ska twarz wykrzywi�a si� �a�o�nie. - Och, Berg! - zaj�cza�. - Nie musia�e� tego robi�. My�la�em, �e jeste�my przyjaci�mi. Przecie� nie chc� zrobi� ci krzywdy. Pragn� tylko, �eby� wykorzystywa� talent, realizowa� prawdziwe powo�anie pozyskiwacza. Niesienie pomocy potrzebuj�cym. Tylko tyle. Poniewa� Lars okazywa� niezrozumia�� zatwardzia- �o��, Zeke z wielkim b�lem przesta� go w og�le karmi�, a racje wody ograniczy� do kubka dziennie. Z pocz�tku Grabie�ca my�la�, �e burmistrz blefuje. Lecz szybko si� przekona�, �e koszyk z jedzeniem na- prawd� przesta� zje�d�a� w d�. W ko�cu zrozumia�, �e Zeke faktycznie chce go za- g�odzi�. Nie wierz�, pomy�la� os�upia�y. To jaki� pieprzony koszmar. Zatru�em si� i mam zwidy. Ale wkr�tce koszmar sta� si� codzienno�ci�. Zeke odwiedza� wi�nia i b�aga�, �eby ten poszed� po rozum do g�owy, a Berg z ka�dym dniem nabiera� wi�k- szej ochoty, �eby zacisn�� palce na chudej szyi prze�la- dowcy i skr�ci� mu kark jak kurczakowi. Mia� k�opoty ze snem. Czasami, kiedy wreszcie zapada� w kr�tk�, niespokojn� drzemk�, m�czy�y go natr�tne majaki. Roi�, �e goni burmistrza, kt�ry zamienia si� w gulgo- cz�cego g�o�no indora albo wielk� gadaj�c� krewetk�. Budzi� si� wtedy zm�czony, z b�lem g�owy. Wi�ksz� cz�� czasu sp�dza� w ca�kowitej ciemno�ci, snuj�c pla- ny zaduszenia ma�ego cz�owieczka w drelichowym gar- niturze, z wolna granicz�ce z obsesj�. My�l o tym, �eby si� z�ama� i zn�w pracowa� dla gnoja, by�a i kusz�ca, i nienawistna. Zw�aszcza �e je- dyny plan, kt�ry zaczyna� z wolna kie�kowa� w g�owie Grabie�cy, wymaga� dost�pu do azylu. Ale by� to plan ryzykowny i niebezpieczny. Nie tylko dla Berga, ale tak�e dla przyjaci� Zekego i mieszka�c�w ca�ej wioski. Mog�o zgin�� wielu niewinnych ludzi, wi�c Lars posta- nowi� zrealizowa� pomys� jedynie w ostateczno�ci. Na razie spr�buje wytrwa� i przetrzyma� tego ma�ego sza- le�ca. Udr�czony ciasnot� i ciemno�ci�, na ca�e godziny przenosi� si� do ogrodu. Kiedy pierwszy raz przecis- n�� si� przez szczelin� w ska�ach i zobaczy� zalan� s�o�- cem kotlin�, poczu� si� naprawd� szcz�liwy. Znalaz� ll� w domu, bezpiecznym i spokojnym, po�r�d przyja- ci�, kt�rzy pociesz� go i pomog� znale�� drog� uciecz- ki z pu�apki. Bardzo potrzebowa� rady od swoich zwie- rz�t mocy. Liczy�, �e razem wymy�l� skuteczny plan. Jednak ogr�d zdawa� si� zupe�nie pusty. Lars ob- �zed� wko�o kotlin�, a potem ruszy� ku morzu. Fale �a- godnie liza�y piasek, woda by�a zielona i g�adka niby �zk�o. Berg wdrapa� si� na omsza�y g�az. - Hej! - zawo�a� - Max! Felis! Gdzie jeste�cie? Odpowiedzia�a mu cisza. - Wr�ci�em! - krzykn�� g�o�niej. - Co z wami? Fale pluska�y mi�kko, wiatr p�dzi� po niebie nielicz- ne ob�oki. Przez chwil� Bergowi wydawa�o si�, �e wi- dzi w oddali sylwetk� biegn�cego Maxa, ale ko� si� nie Ijawi�. Lars zeskoczy� z kamienia i wr�ci� na ��k�. W korze- niach drzewa zauwa�y� jaki� ruch. - Euzebiusz? - spyta� z nadziej�. Szczur podni�s� w�ski pyszczek. B�ysn�y czarne paciorki �lepek. Berg otworzy� usta, �eby spyta�, cze- mu Max i Felis nie przyszli, gdy Euzebiusz odwr�ci� si� 1 znik� w norze pod korzeniem. Lars zagryz� warg�. Nie mia� w�tpliwo�ci. Zwierz�ta dlaczego� nie chcia�y z nim gada�. Rozdra�niony, wzruszy� ramionami. - Nie, to nie - rzuci� na poz�r oboj�tnie, chocia� zrobi�o mu si� przykro. Jednak nie mia� zamiaru przejmowa� si� fochami futrzak�w. Odetchn�� g��boko czystym powietrzem. Nad g�ow�, niby czasza namiotu, rozpina�o si� niebo, niebieskie jak na rysunkach dla dzieci. Cudownie by�o czu� pod stopami traw� i rozgrzany piasek, zanurzy� si� w wodzie, posiedzie� w cieniu rosn�cego po�rodku kot- liny drzewa i spr�bowa� soczystych, s�odkich prawie-- �liwek. Spacerowa� brzegiem morza, siedzia� na kamie- niach i patrzy� w dal, p�ywa�. Dopiero wNogrodzie zda� sobie spraw�, do jakiego stopnia bardzo brakuje mu k�- pieli i czystych ubra�. Musia� lepi� si� z brudu i cuchn��. Doskonale wiedzia�, �e cudowna kotlina to tylko miejsce w jego umy�le. Ucieczka by�a pozorna, ale dawa�a wytchnienie od ponurej rzeczywisto�ci. Tam musia� zosta� sam z oszala�ym, nienawistnym Zekem. Coraz cz�ciej pokraczny, chuderlawy burmistrz jawi� mu si� w snach jako diabe�. Siada� na pryczy, �mierdz�c siark� i bredz�c o prawdziwym powo�aniu pozyskiwacza, Ma�o brakowa�o, a Berg postrada�by rozum. W�a�nie wtedy Zeke doszed� do wniosku, �e nie mo�e d�u�ej czeka�. Kiedy ozwa� si� szcz�k zasuw, a belki w �cianie wi�- zienia zacz�y z hukiem spada�, Berg by� pewien, �e to kolejny majak. �wiat�o naftowej lampy o�lepi�o przy- zwyczajone do mroku oczy. Lars mru�y� powieki niczym kret wygrzebany z nory. Z trudem rozpozna� sylwetki ochroniarzy, majacz�ce w otworze drzwi. Iwo chwyci� go mocno za rami� i wypchn�� na dw�r. Grabie�cy pl�ta�y si� nogi. Gdy wci�gn�� w p�uca haust zimnego, �wie�ego powietrza, poczu� zawr�t g�owy. W celi musia�o by� przez ca�y czas cholernie duszno. Ciemno�� nocy roz�wietla�y latarnie w d�oniach lu- dzi Zekego. Sebastian wykr�ci� do ty�u r�ce wi�nia i mocno skr�powa� na plecach. Nie jest dobrze, pomy�la� Lars. Uni�s� g�ow� i spojrza� w niebo. Odleg�e, zimne gwiazdy po wielu dniach niewoli wydawa�y si� obce I nierzeczywiste. Poczu� mocne szturchni�cie w plecy. - Ruszaj - warkn�� Iwo. Nie by�o sensu protestowa�. Berg zna� osi�k�w bur- mistrza i wiedzia�, �e nie b�d� si� specjalnie wzdraga� przed u�yciem si�y. A czu� si� zbyt os�abiony, �eby wal- czy�. - Dok�d? - spyta� tylko. Iwo ruchem g�owy wskaza� kierunek. Zawsze spra- wia� wra�enie, jakby mowa przychodzi�a mu z najwy�- izym trudem. Sebastian chyba wcale nie opanowa� tej sztuki. Pod stopami chlupota�o b�oto wczesnowiosennych roztop�w. Trzej m�czy�ni przemierzali podw�rze re- zydencji Zekego, kieruj�c si� w stron� zabudowa� go- spodarskich. Berg szed� powoli, rozgl�daj�c si� dyskretnie i oce- niaj�c szanse ewentualnej ucieczki. Kt�re z ka�dym krokiem stawa�y si� bardziej nik�e. Je�li sukinsyny zechc� mnie zabi�, spr�buj� zrobi� wszystko, co w mojej mocy, �eby im przeszkodzi�. Co I tak si� nie uda, pomy�la� ponuro. Sebastian otworzy� drzwi szopy s�u��cej za drewut- ni� i warsztat ciesielski. - W�a� - mrukn�� Iwo. Wn�trze okaza�o si� suche i przestronne, o�wietlone �mi�c� si� w rogu lamp� przy��czon� do na wp� wy palonego kryszta�u energetycznego. Pod�og�, niczym osobliwy �nieg, zasnuwa�a warstwa trocin. Pachnia�o �wie�ym drewnem. i Wepchni�ty do �rodka Berg rozgl�da� si� niepewnie. Ochroniarze burmistrza nagle przestali si� nim in- teresowa�. Sebastian usiad� na stole, z �okciem niedbale opartym na imadle, a Iwo, wspar�szy si� o �cian�, zacz�� z namaszczeniem skr�ca� papierosa. \ Pewnie czekaj� na swojego kurduplowatego pana* stwierdzi� Lars z niech�ci�. Grzeczne psy. Dobrze wy- tresowane. W�a�ciwie nie czu� strachu. Wszystko, co wydarzy�o si�, odk�d postanowi� opu�ci� osad�, wydawa�o si� nie-i realne na podobie�stwo z�ego snu. Mia�by zgin�� w szo- pie na drewno, zamordowany przez wioskowego tyra-* na, ledwo odros�ego od pod�ogi wariata, kt�ry ubrdal sobie, �e mo�e mie� prywatnego niewolnika? I na nic wszystkie przepowiednie, tajemniczy Zakon, wyrocznia zwana Ksi�niczk�? Amen. Koniec pana Bergerso-na, Grabie�cy, niech mu trociny lekkie b�d�. Niemo�lii we. Zbyt absurdalne. Cofn�� si� pod �cian�, �eby usi��� na wi�zce polan mo�liwie daleko od ochroniarzy. I wtedy zobaczy� lin�j Dynda�a przewieszona przez solidny pier�cie� w sufi cie. Gruba na dwa palce, o starannym, g�adkim oplocie Idealna na stryczek. II Berg poczu�, �e w �o��dku ro�nie mu ci�ka, lodowa-l ta kula. D�onie zwilgotnia�y, a serce przyspieszy�o bieg� Do diab�a, po co mia�by to robi�? - pomy�la�, stara- j�c si� uspokoi�. Co komu po martwym pozyskiwaczu? Wzdrygn�� si� lekko, kiedy skrzypn�y drzwi i w progu pojawi� si� Zeke. W obszernym, za d�ugim p�aszczu wygl�da� jak nietoperz. Na twarzy mia� ten sam co zawsze za�enowany u�mieszek. - Zimna noc - stwierdzi�, jakby to wszystko uspra wiedliwia�o. Berg stara� si� zachowa� spok�j. Wsta� i spojrza� pro- sto w czarne oczy. - Wypu�� mnie, Zeke - powiedzia� mo�liwie opa nowanym tonem. - Przecie� to jakie� wariactwo. Przej rzyj wreszcie. Nie mo�esz mnie wi�zi� do ko�ca �wiata. Ma�y cz�owieczek westchn�� ci�ko. - Rzeczywi�cie, nie mog�. Sam widzisz, Berg. Nie mam wyj�cia. Okropnie mi przykro. Naprawd�. Bierz cie go - rzuci� ochroniarzom. Iwo natychmiast zdusi� papierosa o st�. Lars odru- chowo cofn�� si� o par� krok�w. - Zaczekaj, Zeke! Pogadajmy. - P�niej, Berg. - Burmistrz u�miechn�� si� przepra- szaj�co. - Po prostu musz� ci� przekona�. Radykalnie. Sebastian i Iwo chwycili Grabie�c� za ramiona i po- wlekli w stron� zwisaj�cej z sufitu liny. Berg pr�bowa� kopn�� Iwona z boku w kolano, ale drugi ochroniarz podci�� mu nogi. Lars grzmotn�� kolanami o pod�og�. - Co ty, kurwa, wyrabiasz, Zeke?! - wrzasn�� z fu ri�. - Odbi�o ci?! Poczu� szorstki dotyk liny na nadgarstkach. - Jezu Chryste, Zeke! - krzykn��, kiedy gwa�towne szarpni�cie niemal wyrwa�o mu ramiona ze staw�w. Lina napr�y�a si�. Lars rozpaczliwie pr�bowa� wsta�. W�ciek�y b�l wzmaga� si� nieustannie, oddech sta� si� kr�tki, �wisz- cz�cy. Grabie�ca czu�, �e za moment ramiona wyskocz� mu ze staw�w, barki po�ami� si�, a mi�nie pozrywaj�. Z b�lu ledwie widzia� na oczy. - Przesta�! - wycharcza� desperacko. - Na choler� ci pozyskiwacz z po�amanymi r�kami! Zeke wyra�nie si� przestraszy�. - Pu��cie go! - nakaza� szybko. Napr�ona lina zwi�d�a i Berg upad�Vi�ko. Barki i ramiona bola�y jak diabli. Ale jeszcze nie p�k�y. Le�a�, dysz�c. Zeke przydrepta� i kucn�� obok swo- jego wi�nia. Przywodzi� na my�l ojca, kt�ry musia� przyprowadzi� krn�brnego dzieciaka do dentysty. Za- frasowany, ale pewien swej rodzicielskiej mocy. - Zeke, ja ci� zabij�, sukinsynu - wychrypia� Berg. Burmistrz roz�o�y� r�ce. - Nie, Bergerson. B�dziesz dla mnie pracowa�. Mani zobowi�zania, kt�re musz� wype�ni�. Bez ciebie jestem sko�czony, a do tego nie mog� dopu�ci�. Smutne, ale prawdziwe. Lars u�miechn�� si� z gorycz�. - Co mi zrobisz? Pobijesz? Okaleczysz? I jaki b�dzie po�ytek z niesprawnego pozyskiwacza? Sam widzisz, �e to beznadziejne. Zeke pokiwa� g�ow�. - Faktycznie - przyzna�. - Pope�ni�em b��d. AU w�a�nie wymy�li�em co� innego. Zabior� ci pigu�ki. Po winienem by� od tego zacz��. Berg d�wign�� si� na kolana, chocia� nadwer�one ramiona zap�on�y b�lem, od kt�rego pociemnia�o mu w oczach. - Nie zrobisz takiego dra�stwa, Zeke! Burmistrz u�miechn�� si� przepraszaj�co. - Jasne, �e zrobi�. Wybacz, ale te� jestem przyparty do muru. Iwo! Ochroniarz oderwa� si� od �ciany. - Czekaj! - krzykn�� Berg. - Masz mnie. B�d� dla ciebie skaka�, draniu. Na d�ugiej, w�skiej twarzy pojawi� si� wyraz ulgi. Zeke si� rozpromieni�. - Nareszcie, Berg! Nie trzeba tak by�o do razu, co? Stracili�my mn�stwo czasu. Pom�cie mu wsta� - rzu ci� do Iwona i Sebastiana. Lars zacisn�� usta. Ciesz si�, gnido, pomy�la�. Na razie wygra�e�. Ale do czasu. Dostaniesz, co twoje. Przysi�gam. I sam b�dziesz sobie winny. Poprzednie obawy Berga spe�ni�y si� ca�kowicie. Zeke ani my�la� zwr�ci� wi�niowi wolno�ci. Grabie�ca wr�- ci� do celi. Na szcz�cie burmistrz pozwoli� mu si� wy- k�pa� i przebra�, zabra� lamp�, zapas paliwa i dodat- kowy koc. Nareszcie czysty i ogolony, Grabie�ca zasta� w celi suty, gor�cy posi�ek oraz butelk� wina. R�wnie smacznego jak to, do kt�rego Lizbeth dosypa�a �rodk�w usypiaj�cych. Kiedy to by�o? - zastanowi� si� Berg. Mia� wra�enie, �e ca�� wieczno�� temu. W rzeczywisto�ci przesiedzia� w zamkni�ciu pi�� dni. W celi zasta� kilka dodatkowych sprz�t�w. St� i krzes�o, kufer z ubraniami, misk� ustawion� na me- talowym stojaku i du�y dzban z wod�. Na �cianie, nad t� prymitywn� umywalk�, kto� powiesi� ma�e lusterko i wieszak z p��ciennymi r�cznikami. - Co za luksusy - mrukn�� Berg z gorycz�. - Jak w pa�acu. Jednak tej nocy po�o�y� si� spa� wreszcie syty i od- �wie�ony, a �mierdz�cy siark�, sypi�cy iskrami z uszu Zeke ju� mu si� nie przy�ni�. Rankiem okaza�o si�, �e nie spos�b wnie�� do celi sprz�tu z azylu, bo rozklekotane, wiekowe urz�dzenia nie prze�yj� przeprowadzki. Zafrasowany Zeke musia� si� zgodzi�, �eby Berg chodzi� pracowa� do g��wnego budynku. Ale ca�y czas pod eskort� milcz�cych osi�k�w z kastetami Settiego w d�oniach. Kiedy Lars wr�ci� z pierwszym pryzem, burmistrz by� tak uradowany, �e omal nie p�k� ze szcz�cia. - Wspaniale, Berg! - powtarza� w k�ko. - To si� nam op�aci, zobaczysz! Zobaczysz, co to znaczy igra� z Grabie�c�, Zeke, my�la� Lars ponuro. I po�a�ujesz, kolego. A wszystko na w�asn� pro�b�. Zach�anno�� to paskudna cecha, panie burmistrzu. Trudno, zmusi�e� mnie. Czas zrealizowa� plan. Odbywa� proste aborda�e, przynosi� pryzy �redniej warto�ci i czeka� na okazj�. Nied�ugo, zaledwie kilka dni. Poczu�, �e nadesz�a, gdy tylko rozproszy�a si� aksa- mitna ciemno�� w koi i postawi� stop� na d�ugim nad- rzecznym wale, swoim pasie startowym. Przej�cie by�o gwa�towne i nieprzyjemne. Berg za- wis� nad tafl� srebrzystej, g�stej mg�y. Wyt�y� wzrok, �eby dobrze przypatrze� si� majacz�cemu niewyra�- nie obrazowi. Blizna po tatua�u odzywa�a si� przejmu- j�cym zimnem, od kt�rego cierp�o ca�e rami�. Mrocz- na, gro�na aura wisia�a nad tym miejscem niczym kir. Ka�dy pozyskiwacz przy zdrowych zmys�ach natych- miast by si� wycofa�. Ale Berg u�miechn�� si� leciutko. Mam ci�, Zeke, pomy�la� i opad� na tafl� mg�y. Cz�owiek, kt�rego niegdy� zwano Przydatnym Dwu- dziestym Si�dmym z Domu S�onecznego Sz�stego, obecnie nosz�cy haniebne miano Niegodziwego, trz�s� li� z zimna i g�odu. A tak�e z l�ku. Bo chocia� stara� si� ze wszystkich si� ignorowa� wszelkie bod�ce zewn�trz- 1 ne, ha�as, kt�ry s�ysza�, nie ustawa�. Szur, szur. Ciche, I ostro�ne st�pni�cia. W Niegodziwy zacisn�� powieki. Gdyby m�g� poru- ? iza� r�kami, zatka�by uszy. Lecz to oznacza�oby triumf ? materii nad wol�. Powinien nauczy� si� zoboj�tnienia I na ca�y �wiat zewn�trzny i ka�d� sw� my�l po�wi�ca� I Mistrzowi. Ale nie potrafi�. Wci�� s�ysza� zbli�aj�ce si� I ostro�ne kroki. Dr�a� wi�c, przeszywany coraz wi�k-\ izym strachem. Wyschni�tymi, spierzchni�tymi war- gami powtarza� nieustannie hymn na cze�� Mistrza. - Mistrz jest najwy�szym �wiat�em. Mistrz jest naj- wy�sz� prawd�. Wszelka cze�� nale�na jest Mistrzowi. Wszelka my�l nale�y do Mistrza. Ka�da �ywa istota wzywa Mistrza i wielbi Mistrza. Ponad Niego nie ma nic na tym �wiecie. Dobro jest z�ud�, bo tylko Mistrz j zna �cie�ki. Wszelkie przywi�zanie jest z�em, bo odda- \ la od Mistrza... Usta powtarza�y hymn, ale s�owa dawno nie by�y! bardziej czcze i puste. Niegodziwy trz�s� si� i poci� ze ] strachu, ale nie potrafi� nie s�ysze� krok�w. Rozwarty mi z przera�enia oczami zezowa� to na ciemny wlot ko rytarza, to na ogromne kamienne ko�o zawieszone na : �cianie tu� przed nim. \ Odg�os krok�w ucich� i w ciemno�ci korytarza poja- wi�a si� posta�. Niegodziwy chcia� odwr�ci� wzrok, zamkn�� powie-; ki, ale ju� by�o za p�no. Zauwa�y� go. Akolit� w dziwnie powyci�ganej i poplamionej szacie. To koniec, zrozumia� z przera�aj�c� jasno�ci�. Oddycha� szybko, czu� sp�ywaj�ce po twarzy stru�ki potu. Ko�o. M�g� teraz patrze� jedynie na pokryte drobnymi, misternymi p�askorze�bami ko�o. Widzia�, �e I drgn�o. Drgn�o i zaraz si� obr�ci. Z pewno�ci� zaraz si� obr�ci. Nie. Tylko nie to! B�agam, b�agam! - modli� si� w my�lach do jakiego� dobrego, nieistniej�cego boga, cho� wiedzia�, �e ju� jest za p�no. Usta powtarza�y hymn, ale g�os robi� si� coraz bar- dziej piskliwy ze strachu. - Nie istniej� zwi�zki przywi�zania, bo trwa�a jest tylko chwa�a Mistrza. Jedynie medytacja o Mistrzu jest godna istoty �ywej. Mistrz... Pot�ne ko�o osadzone na wbitym w skaln� �cian� trzpieniu obr�ci�o si�, hurkocz�c g�o�no. Niegodziwy Wyda� wysoki, wibruj�cy przera�eniem krzyk. Jego oczy Zamgli�y si�, wpatrzone w najbli�sz� p�askorze�b�. Ma- lutka kobieca posta� rozci�gni�ta na ta�mie podajnika zbli�a�a si� ku rozwartej paszczy olbrzymiej zgniatarki. Wewn�trz urz�dzenia wida� by�o precyzyjnie ukazane tarcze, kt�re mia�y powoli mia�d�y� cia�o. Scena zo-Ita�a przedstawiona niezwykle realistycznie. Rozwarte izeroko, wype�nione �zami oczy Niegodziwego rozpo- zna�y w male�kiej twarzy rysy Przydatnej Siedemnastej Z Domu Ksi�ycowego Osiemdziesi�tego. - Nie! - zaszlocha� i wtedy posta� z p�askorze�by za cz�a rosn��. Ale nie by�a ju� kamieniem. Niegodziwy sta�, patrz�c na olbrzymi� zgniatark�, kt�ra zaraz zacznie poch�ania� szamocz�c� si� w wi�zach, wyj�c� ze strachu kobiet�. - Przywi�zanie do innej istoty �ywej jest wielkim grzechem i niegodziwo�ci�, bo wszelkie uczucie nale �y si� jedynie Mistrzowi. Mi�o�� do Mistrza stanowi najczystsz� duchow� wielko��, daje �ycie i staje si� �y ciem - wyrecytowa� �ami�cym si� z rozpaczy g�osem. Stopy Przydatnej Siedemnastej znalaz�y si� w pasz- czy zgniatarki, obracaj�ce si� tarcze ju� muska�y palce. Krzyki kobiety zmieni�y si� w przeci�g�y wrzask. Niegodziwy ca�ym wysi�kiem woli zmusza� si�, �eby te� nie zacz�� krzycze�. Nie m�g� nawet zamkn�� oczu, bo tu, w �wiecie ko�a, by� samym wzrokiem i s�uchem. - Mi�o�� do innej istoty �ywej to niegodziwo�� naj gorsza z najgorszych i ha�ba, jakiej zmy� niepodob- na... - wyszepta� ochryple, nie chc�c, nie mog�c patrze� na to, co za chwil� zacznie si� dzia�. B�agam, nie! - my�la� gor�czkowo, rozpaczliwie, cho� wiedzia�, �e nie wolno mu czepia� si� �adnej na- dziei. Przydatna Siedemnasta zginie za chwil� w strasz- liwych m�czarniach, poniewa� nie potrafi� wyzby� si� z�ych, niegodnych, materialnych uczu�. Poniewa� nie- nawidzi Mistrza z ca�ego serca i nigdy tego nie zmieni. Zaszlocha� z rozpaczy, b�lu i w�ciek�o�ci. A wtedy wybuch�a ciemno��. Rozla�a si�, topi�c wszystko w atramentowym mroku. Niegodziwy poczu� ucisk w skroniach i na kr�tk� chwil� straci� przytom- no��. Berg wsun�� si� do ciasnej, spowitej p�mrokiem niszy. Wiedzia�, �e musi si� zachowywa� cholernie ostro�nie, je�li chce wyj�� st�d �ywy. W korytarzach i celach wi- sia� g�sty, zat�ch�y od�r. Smr�d niemytych cia� i nie- wietrzonych pomieszcze�. Zapach cierpienia. Rozejrza� si�, wypatruj�c ob�ego kszta�tu �my. Skal- ne �ciany by�y pokryte bladym ko�uchem ple�ni. Md�e �wiat�o lamp m�czy�o wzrok. Ani jednej, pomy�la� z niech�ci�. Cholera, b�d� mu- sia� zajrze� do celi. Zdecydowanie wola�by tego unikn��. A jednak tyl- ko tam mia� szans� zwabi� �m�. Nie musia� obawia� si� pu�apek, bo �aden pozyski- wacz nigdy nie zjawi�by si� tu z w�asnej woli. Dzi�ki temu do�� �atwo dokona� aborda�u. Korytarz wydawa� si� pusty. Tylko u wylotu maja- czy� jaki� cie�, ale to chyba nie by� stra�nik. W nik�ym �wietle Berg nie by� w stanie stwierdzi�, czy widzi istot� ludzk�, czy ulega z�udzeniu. Je�li mia� zaryzykowa�, to lepiej teraz, zanim domniemany stra�nik podejdzie bli- �ej. Wysun�� si� z cienia i znikn�� w otworze najbli�szej celi. Zamar� w p� kroku. Skulony w nienaturalnej pozie, wychud�y do granic mo�liwo�ci cz�owiek nie by� wyrze�bionym w kamieniu pos�giem. Za bardzo �mierdzia�. Przypomina� chor� ma�p�. Albo pokraczny, wyj�tkowo brzydki maszkaron. Opiera� si� na wspartych o pod�og� d�oniach, a patyko- wate nogi o �ylastych stopach z d�ugimi jak szpony pa- znokciami trzyma� zaplecione w pozycji lotosu i unie- sione w g�r�. Ca�y ci�ar chudego cia�a musia�y wi�c utrzymywa� r�ce. G�owa podrygiwa�a na cienkiej szyi, ko�ysa� si� przylepiony do czaszki ci�ki ko�tun pokry- tych ple�ni� w�os�w. Wi�zie� mamrota� co� monotonnie. W jego g�osie dawa�o si� s�ysze� napi�cie. Nieprzytomnymi, szeroko rozwartymi oczami wpatrywa� si� w kamienny okr�g zawieszony na �cianie. Po pobru�d�onej, wykrzywionej rozpaczliwie twarzy p�yn�y �zy. Sp�ywa�y kanionami zmarszczek jak strumienie po wiosennych roztopach. Berg cofn�� si� odruchowo. Ga�ki oczne nieszcz�s- nej istoty poruszy�y si� i Lars napotka� pe�ne zwierz�- cego przera�enia spojrzenie wi�nia. Wtedy ko�o drgn�o z chrobotem, a cz�owiek wyda� wysoki, pe�en rozpaczy pisk. Lars ockn�� si� z odr�twienia. P�ynnym ruchem wy- doby� z kieszeni smoln� �z� i cisn�� prosto w �rodek kamiennego ko�a. Ciemna kulka uderzy�a w tarcz� i rozla�a si� g�st�, podobn� do oparu mg�y czerni�. Po- wierzchnia ko�a natychmiast zmatowia�a, reliefy pokry�y si� szarawym nalotem. Urz�dzenie, kt�re napawa�o nieszcz�snego wi�nia takim l�kiem, zamar�o na zawsze. Berg nabra� g��boko powietrza. Wsun�� r�k� do kie- szeni i namaca� cieniutk�, delikatn� materi� cienia. Mia� tylko jeden, kupiony dawno temu, za grube pieni�dze, dlatego musia� si� dobrze przygotowa�.. Zaburzenie mocy, spowodowane uszkodzeniem ko�a, powinno �ci�gn�� �m�. W ko�cu zosta�a stworzona w�a�nie na takie okazje. Berg delikatnie wymaca� brzeg cienia. Nie chcia� za wcze�nie wyjmowa� side� z kieszeni, �eby nie porwa� delikatnego materia�u. Przylgn�� plecami do �ciany i nas�uchiwa�. Zdawa�o mu si�, �e z korytarza dobiega ju� �piewny, delikatny szelest. Odg�os bij�cych skrzyde� �my. Rozejrza� si� szybko po celi, oceniaj�c przysz�e pole walki, i napotka� zdumione spojrzenie szeroko rozwar- tych �renic wi�nia. Po�o�y� palec na ustach i lekko pokr�ci� g�ow�. - Nie zrobi� ci krzywdy - szepn��. - Tylko nie krzycz. Wychud��, zniszczon� twarz wykrzywi� nag�y grymas. Wydawa�o si�, �e m�czyzna chce przytakn��, ale , nie mo�e wydoby� s�owa. Szelest wzm�g� si�. Wysoki, �piewny wizg iw polu widzenia pojawi�a si� �ma. Czarne, puste oczodo�y do- strzeg�y ubranego w t�czow� tunik� Berga. Grabie�ca 42 Maja Lidia Kossakowska spr�y� si�, wyszarpn�� z kieszeni cie�. Stw�r, wytr�- cony z r�wnowagi obecno�ci� akolity, zawis� na sekun- d� w drzwiach celi. Lars nigdy jeszcze nie widzia� �my z tak bliska. Wygl�da�a odra�aj�co. Przypomina�a zsi- nia�y, opuchni�ty jakby na skutek utoni�cia ludzki emb- rion, trzepocz�cy trzema parami b�oniastych skrzyde�. Pod zapadni�t� klatk� piersiow� spazmatycznie drga�y w�skie, �ukowato wygi�te szczeliny podobne do skrzeli. Bia�� pergaminow� sk�r� pokrywa�y szkar�atne i nie- bieskawe plamy. Berg zamachn�� si� i cisn�� sid�a. Cienka, szarawa materia rozpostar�a si� w powietrzu i zacz�a opada�. Przypomina�a widmow� ka�amarnic�. �ma wyda�a wysoki, wibruj�cy pisk, poderwa�a si� w g�r�. Za p�no. Macki musn�y siny tu��w istoty, kt�ra zama- cha�a w�ciekle o�mioma odn�ami, staraj�c si� roz- szarpa� cieniutki materia� zakrzywionymi, ostrymi jak no�e pazurami. Gwa�towny ruch spowodowa�, �e sid�a zacisn�y si� momentalnie. �ma wrzasn�a jeszcze raz, staraj�c si� zawr�ci� ku wlotowi korytarza, ale srebrzy- stoszare pasma cienia ju� kr�powa�y b�oniaste skrzyd- �a. Stw�r zatoczy� si� w powietrzu i run�� prosto na Grabie�c�. Berg odskoczy�, t�uk�c bole�nie ramieniem w wyst�p skalny. ��te, zakrzywione k�y o w�os min�y jego twarz. Poczu� kwa�ny od�r istoty, kt�ra przelecia�a tu� przed nim. Skr�powane cieniem skrzyd�o musn�o pier� Grabie�cy, rozcinaj�c kolorow� tunik�. Poczu� ostry, piek�cy b�l. Na sk�rze wykwit�a d�uga, czerwona smuga. �ma odbi�a si� od �ciany i upad�a, wizgaj�c i t�u- k�c rozpaczliwie oplatanymi cieniem skrzyd�ami. �ysa Rozdzia� 1 43 g�owa wali�a o kamienn� pod�og�, podobne do czarnej ziej�cej dziury usta k�apa�y spazmatycznie