13917
Szczegóły |
Tytuł |
13917 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13917 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13917 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13917 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Julia Hermes
Ostatni monolog Kasandry
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – zasyczał, zionąc pijanym oddechem. –
Królewska
córka, na dworze chowana, nie umie się znaleźć w towarzystwie Agamemnona.
– Zginiesz – powtórzyłam uparcie. – Nie ujrzysz syna, nie doczekasz wnuków.
Śmierć czeka
w twoim pięknym Argos.
Obudziłam się w środku nocy. Usłyszałam tupotanie nóg i płacz kobiet. Hekuba
zawodziła.
Ojciec krzyczał, szukając miecza. Wiedziałam, że to Achajowie znów uderzyli.
Ktoś wsunął głowę do mojej komnaty.
– Świątynia Ateny, tam uciekamy! Oni boją się Ateny.
I zrobiło się cicho. Zostałam sama w pałacu. Nikt nie chciał go bronić.
Nałożyłam chustę na głowę i wybiegłam na dziedziniec. Przez bramę, w dół, do
świątyni.
Wąskimi uliczkami. Szybko, szybko! Znałam drogę bardzo dobrze, ale szłam
ostrożnie.
Oni byli już w mieście. Widziałam dwie łuny, jedną od północy, drugą od zachodu.
Słyszałam, przemykając chyłkiem, odgłosy walki i wycie zarzynanych ludzi.
Wszystko to coraz bliżej, coraz bliżej mnie. Coraz trudniej iść uliczkami
przesiąkniętymi
dymem. Między płonącymi domami. Szybciej, szybciej, aby zdążyć do świątyni!
Achajski
żołnierz na rogu. Ledwie zdążyłam się schować. Łuna nad placem świątynnym.
Wybiegłam na plac i cofnęłam się nagle. Tam też już dotarli, znacząc swoją
obecność
okrzykami triumfu i stertą trupów, która ciągle się powiększała. Ale nie
wszystkim było dane
umrzeć w walce. Oto moje siostry, trzymane w uścisku przez żołnierzy. Nasze
dwórki, które
wdzięczyły się do wrogów. Ogień przed świątynią. Krew, tak dużo krwi na
kamieniach. Jak
dostać się do środka? Słyszałam za sobą tupot nóg. Obcych nóg.
Zobaczyłam pośrodku dwóch ludzi. Tak, poznałam ich od razu. Krępy, o chytrym
wyrazie
twarzy to Odys. Szczupły i tępy to Ajas. Patrzył chciwie na szamoczące się
ludzkie ciała...
Cofnęłam się jeszcze głębiej, ale i oni mnie rozpoznali. Jednym skokiem rzuciłam
się do biegu.
Na próżno. Odys krzyknął, Ajas przeciął mi drogę.
– Cóż za zdobycz – powiedział.– Królewska córka, ulubienica Apolla.
Zbliżał się do mnie z pijanym uśmiechem. Złapałam nóż, leżący na schodach.
Zamachnęłam
się. Niestety, ugodziłam tylko w rękę bandyty. Skulił się z jękiem, podczas gdy
ja biegłam po
schodkach do świątyni. Rzucili się za mną – Ajas zatrzymał ich. Słyszałam go,
jak przeklinał,
zataczając się, ciągle kilka kroków za mną. W świątyni pusto. Szybko, do posągu!
Uchwyciłam
się go rozpaczliwie. Ajas wbiegł do środka, oderwał mnie od Ateny, cisnął na
ziemię,
przytrzymał kolanem. Krew z jego rozciętej ręki zalewała mi twarz.
– Pokażemy bogini, jaki pożytek jest z królewskich córek – wybełkotał,
przewiązując sobie
ramię moją chustą.
Odys śmiał się zza progu.
Ocknęłam się rankiem na zimnych kamieniach świątyni. Obok mnie leżał strzaskany
posąg.
– Jeszcze jedna – usłyszałam – kto ją sobie weźmie?
Achajscy żołnierze.
– Stać! – krzyknął któryś – to królewskie nasienie, nie dla was. Wodzowie
rozstrzygną, komu
przypadnie.
Rozpoznałam głos Odysa. Wszyscy rozstąpili się, a on podszedł do mnie, odwrócił
nogą,
popatrzył w twarz.
– Jak minęła noc, wariatko?
– Zapytaj lepiej żony, czy było jej ciepło w łożu – odparłam.
Twarz mu się nagle skurczyła. Potrząsnął mieczem.
– Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, strzępie. Jesteś teraz niewolnicą. Pewnie
Agamemnon
cię weźmie, boś ładna, chociaż trochę popsuta przez Ajasa. Sam bym spróbował –
nachylił się
nade mną z obleśnym uśmiechem – ale nie jestem takim bezbożnikiem, jak on.
– On nie doczeka jutra – wyszeptałam – a ty swojej Itaki.
Spochmurniał i odwrócił się. Odys wierzył moim przepowiedniom.
– Do Agamemnona z nią – wrzasnął – tylko nie rozrabiać po drodze! To teraz
własność
króla.
Ból był tak wielki, że znów straciłam świadomość.
Odzyskałam przytomność, gdy ktoś trącił mnie stopą. Achajowie używają swoich nóg
do
porozumiewania się z niewolnikami.
Tak, pomyślałam, kiedy spojrzałam na jego twarz. To jest właśnie obecny pan
świata.
Agamemnon, brat rogacza Menelaosa, sam rogacz, choć tego nieświadom. Wysoki,
umięśniony,
brodaty. Zgraja niewolników chowała się po kątach namiotu.
– Twoje imię? – warknął.
– Kasandra – odparłam, kuląc się z bólu.
Nachylił się i chwycił mnie za brodę, chcąc się lepiej przyjrzeć.
– Teraz jesteś moja – powiedział. – Pojedziesz do mnie, do Argos.
– Zginiesz – odparłam.
Skrzywił się i zaczął śmiać.
– Harda księżniczka – mruknął.
– Zginiesz w swoim własnym pałacu – powtórzyłam.
Odepchnął mnie i odwrócił w stronę sług, wydając rozkazy mocnym, ostrym głosem.
Odszedł, stukając włócznią o ziemię. Cienie pochyliły się nade mną, podniosły
mnie,
przeklinając. Byłam w ich rękach jak kłoda drewna, jak ciężka bela materiału,
którą przerzuca się
z miejsca na miejsce.
Pamiętam kąpiel w ciepłej wodzie i szorstkie, raniące moją skórę ubrania, utkane
przez
barbarzyńskie kobiety z zachodu. Głosy, które informowały mnie o przebiegu walk.
Głosy, które
opowiadały mi o rzezi i podziale łupów. O tym, że Helena uszła z życiem, a nawet
darowano jej
zdradę. O Astianaksie zrzuconym ze skały. O nowych kochankach wodzów. O
kłótniach
pomiędzy zwycięzcami. Wszystko to spływało po mnie niczym woda. Byłam obojętna
na ich
opowieści, bezwolna i bez czucia.
Dopiero kiedy opowiedziano mi o Poliksenie, jak mężnie szła na stracenie – bo
oddano ją
cieniowi Achillesa – kiedy opowiedzieli mi o zawodzeniu Hekuby i tym strasznym,
pięknym
spokoju mojej małej, skazanej na śmierć siostry – po raz ostatni odzyskałam
rozpacz. Miotałam
się po namiocie niczym oszalała pszczoła. Musiano sprowadzić lekarzy i kapłanów,
którzy
ziołami pozbawili mnie przytomności. Od tej pory żyłam w odrętwieniu przez
długie dni.
Leżałam w kącie pokładu, nie niepokojona przez nikogo. Poddawałam się morzu i
jego
kołysaniom. Byłam tylko strzępkiem ciała, niesionym przez statek w obce,
barbarzyńskie kraje.
Nie jadłam, nie spałam. Czasem zwilżano mi usta szmatką namoczoną w mleku.
Widziałam Agamemnona, jak przemierzał statek twardym, żołnierskim krokiem.
Wpatrywał
się w horyzont, odliczał kolejne wyspy. Przesuwał ręką po oczach.
Gdzie jesteś, Ateno, gdzie jesteś, Afrodyto, gdzie jesteście, Apollinie i
Dionizosie?
Sprzedaliście nas wszyscy. Mężczyźni zginęli, nie oszczędzono nawet maleńkich
chłopców.
Barbarzyński pomiot będzie się teraz lągł w płodnym brzuchu Andromachy. Tylko
Eneasza nie
znaleziono, śmieją się z niego, że uciekł jak baba. Głupcy. Agamemnon na próżno
odlicza
kolejne wyspy. Błądzimy.
Pewnego dnia przypomniał sobie o mnie. Znowu pojawiły się nade mną cienie innych
niewolnic. Znowu kąpiel, egipskie mazidła, cienkie tkaniny na moich ramionach.
Stanęłam przed
królem świata, który pił wino ze zdobycznych, trojańskich pucharów.
– Kasandra – powiedział, podnosząc wzrok znad czary. Wyciągnął rękę i posadził
mnie
u swoich stóp.
– Mów, Kasandro, natchnienie Apollina – zadrwił. – Jakież to tajemnice przekazał
ci ten
bożek ze strzałą?
– Że zginiesz – odparłam.
Odstawił puchar i przyciągnął mnie do siebie.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – zasyczał, zionąc pijanym oddechem. –
Królewska
córka, na dworze chowana, nie umie się znaleźć w towarzystwie Agamemnona.
– Zginiesz – powtórzyłam uparcie. – Nie ujrzysz syna, nie doczekasz wnuków.
Śmierć czeka
w twoim pięknym Argos.
A on zaczął się śmiać. Śmiał się długo, popijając wino, którego czerwone krople
spływały
mu po brodzie. – Ja, Agamemnon, wygrałem wojnę z Troją, przeszedłem do historii
tylko po to,
żeby zginąć we własnym domu? Niedoczekanie twoje, szalona wieszczko.
Trzymał mnie tak blisko siebie, że ciągle czułam na twarzy jego przesycony winem
oddech.
Agamemnon śmiał się, gładząc brodę. Potem pochwycił mnie mocno i odesłał
niewolników. Nie
krzyczałam. Było mi wszystko jedno.
– Panie, zabrać ją stąd? – usłyszałam nad sobą.
– Nie – odparł Agamemnon. – Niech zostanie.
Całą więc podróż spędziłam u jego stóp, spełniając jego wolę, słuchając
opowieści o jego
zwycięstwach, patrząc, jak pije wino niezmieszane z wodą. Godny zaiste pogardy
był ten wódz,
żyjący cudzymi przewagami i kłótniami o niewolnice, wiecznie pijany i bełkoczący
płaczliwie,
gdy wspomniał na swoje dzieci, nie pamiętające ojca. Kiedy trzeźwiał, klął na
opieszałych
wioślarzy i walił w twarz służące. Tak więc podawałam mu nowe kielichy, czary,
pełne czystego
wina, a on, mrucząc coś w pijackim zwidzie, patrzył na mnie i rechotał.
– Zginę? – pytał.
– Zginiesz – odpowiadałam.
Śmiał się wtedy długo i zwalał się na mnie jak kłoda.
Ale przyszedł dzień, w którym Agamemnon nie wypił ani kropli. W zamyśleniu
patrzył na
mój brzuch, którego krągłość od dawna wiadoma już była wszystkim, oprócz niego.
– Dziewko – zapytał mnie, urągając – gdzie teraz jest twoja duma? Przed
Apollinem
chowałaś, co potem głupi Ajas wziął, a teraz nosisz mój pomiot...
I śmiał się znów, jak z dobrego żartu, bawiąc się moimi czarnymi włosami,
ściągając je do
tyłu tak mocno, że aż bolało. Wyrwałam się.
– Nie będzie twoich dzieci – mówiłam mściwie, z ogniem – twoje dzieci w krwi
utopię,
twoje dzieci ręce w krwi będą nurzać...
Zerwał się z gniewem i położył twarde dłonie na moich ramionach.
– Znów wieszczysz? Odys mówił, żeby uważać na twoje słowa... Ale ja ci będę
teraz
wieszczyć, nieudany pomiocie Priamowy, jak do Argolidy dopłyniesz, jak pod moim
łóżkiem
będziesz spać, pohańbiona jak żona mojego brata, pełna mojego nasienia, będziesz
rodzić mi co
rok niewolników... królewskich niewolników... a jeśli mi się spodoba, to cię
kopnę w brzuch –
i sczeźniesz, szalona, jak zwierzę.
Wyszarpnęłam się z jego objęć, zostawiając mu w garści resztki tkaniny.
Wybiegłam na
pokład – ku morzu – ku morzu – nim skoczyłam, złapali mnie za ręce, przywiedli
do niego.
Odesłał niewolników. Złapał mnie za włosy. Patrzyłam mu prosto w błyskające
oczy. Nie
bałam się go.
– Zabij mnie – powiedziałam wzgardliwie.
– Zabić? – syknął przez zęby. – Nie, córko Priama. Urodzisz mi bękarta. Będzie
to dobra
kara. Wnuka Priamowego wyszkolę na żołnierza. Całe wojsko wnuków Priamowych
powiodę na
wschód...
I zaprowadził mnie znów pod swój tron.
Dopływamy. Widzę już na horyzoncie zarys półwyspu. Siedzę na pokładzie, w
dłoniach
trzymam brzuch ciężki jak te kamienie z murów mykeńskich, o których opowiadał
Agamemnon.
Kilka kroków za mną strażnicy. Pilnują mnie, zupełnie niepotrzebnie. Nie skoczę
ze statku
w morze. Jestem potrzebna w tym dramacie.
Ziemia zbliża się do nas powoli. Ale ja znów widzę więcej niż inni. Moje oczy
dostrzegają
już zwaliste mury Argos, Mykeny i bramę z trójkątną rzeźbą na szczycie. Widzę
Klijtamnestrę,
ona też obserwuje horyzont. Dostrzegam w jej oczach zimną nienawiść. To dobrze.
Klijtamnestra
patrzy w dal, nie myśli o kochanku. Myśli o córce, którą on oddał Artemidzie.
Myśli
o naostrzonym toporze, ukrytym w jednej z komnat zamku.
Dopływamy do brzegu. Agamemnon wyszedł na pokład, kładzie twardą rękę na moim
ramieniu, patrzy z nadzieją w głąb lądu. Koniec podróży, statek przestanie
kołysać, obudzą się
nasze dzieci do krótkiego życia. Jeszcze tylko parę kroków i będziemy w Argos.
Klijtamnestra
szykuje ciepłą kąpiel.