1383
Szczegóły |
Tytuł |
1383 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1383 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1383 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1383 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
URSULA K. LeGUIN
Najdalszy Brzeg
1. JARZ�BINA
Na dziedzi�cu Fontanny marcowe s�o�ce prze�wieca�o przez m�ode li�cie jesionu i wi�zu, a woda tryska�a w g�r� spadaj�c po�r�d cienia i jasnego �wiat�a. Wok� pozbawionego sklepienia dziedzi�ca wznosi�y si� cztery wysokie �ciany z kamienia. Kry�y za sob� sale, dziedzi�ce, pasa�e, korytarze i wie�e. Wszystko to otacza�y pot�ne zewn�trzne mury Wielkiego Domu Roke, kt�ry opar�by si� naporowi wojny, trz�sieniu ziemi, czy nawet samemu morzu. Kamienie bowiem, z jakich by� zbudowany wi�za�a magia, kt�rej nic nie mog�o wzruszy�. Roke by�a Wysp� M�dro�ci, gdzie naucza si� sztuki magicznej, a Wielki Dom - szko�� i samym �rodkiem czar�w. Wn�trze Domu stanowi� ten ma�y dziedziniec, ukryty g��boko za murami, gdzie szemra�a fontanna, a drzewa sta�y w deszczu, s�o�cu lub w �wietle gwiazd.
Korzenie smuk�ej jarz�biny, rosn�cej najbli�ej fontanny, wzd�y i rozsadzi�y marmurowe p�yty. Jasnozielony mech wype�nia� szczeliny, kt�re rozchodzi�y si� jak �y�y od skrawka poro�ni�tej traw� ziemi okalaj�cej basen. Na wybitym przez korzenie niskim garbie z marmuru, przetykanego mchem, siedzia� ch�opiec ze wzrokiem utkwionym w g��wnym strumieniu fontanny. By� to niemal m�czyzna, lecz wci�� jeszcze m�odzieniec; smuk�y, bogato odziany. Jego twarz zdawa�a si� by� odlana w z�ocistym br�zie: tak by�a delikatnie rze�biona i tak nieruchoma.
By� mo�e pi�tna�cie st�p nad nim, pod drzewami na drugim ko�cu ma�ego trawnika, sta� m�czyzna lub tylko wydawa�o si�, �e stoi. Trudno by�o by� tego pewnym w tym ci�g�ym migotaniu �wiat�a i cienia. A jednak istotnie sta� tam m�czyzna: nieruchomy i ca�y w bieli. I tak jak ch�opiec fontann�, tak on obserwowa� ch�opca. Nic si� nie porusza�o i nic nie by�o s�ycha�, opr�cz szmeru li�ci i nieustaj�cej pie�ni wody.
M�czyzna post�pi� naprz�d. Wiatr zako�ysa� �wie�o rozwini�tymi li��mi jarz�biny. Ch�opiec poderwa� si� zaskoczony. Zwr�ci� si� do m�czyzny i sk�oni� przed nim.
- Panie m�j, Arcymagu - powiedzia�.
M�czyzna zatrzyma� si� przed nim: niska, wyprostowana, krzepka posta� w bia�ym, we�nianym p�aszczu z kapturem. Ponad fa�dami odrzuconego kaptura jego twarz by�a czerwono�niada, orlonosa, z jednym policzkiem pokiereszowanym starymi bliznami. Oczy mia� bystre i surowe. Odezwa� si� jednak �agodnie.
- Przyjemnie tu posiedzie� na Dziedzi�cu Fontanny - i, uprzedzaj�c przeprosiny ch�opca, doda�. - Przyby�e� z daleka i nie odpoczywa�e�. Siadaj.
Sam ukl�k� przy bia�ym brzegu basenu i, wyci�gn�wszy r�k� do pier�cienia b�yszcz�cych kropel, kt�re spada�y z wy�szej czary fontanny, pozwala� wodzie sp�ywa� pomi�dzy palcami. Ch�opiec usiad� znowu na pokruszonych p�ytkach i przez chwil� obaj milczeli.
- Jeste� synem ksi�cia Enlad z Enlad�w - odezwa� si� Arcymag - spadkobierc� Ksi�stwa Morreda. Na ca�ym Ziemiomorzu nie ma dziedzictwa starszego i rzetelniejszego. Widzia�em sady Enlad wiosn� i z�ote dachy Berili... Jak ci na imi�?
- Arren.
- To s�owo w dialekcie twojej wyspy. Co ono oznacza w naszym j�zyku powszechnym?
- Miecz.
Arcymag skin�� g�ow�. Znowu zapad�a cisza, a potem odezwa� si� ch�opiec: nie�mia�o, lecz bez boja�ni.
- My�la�em, �e Arcymag zna wszystkie j�zyki. M�czyzna potrz�sn�� g�ow�, wpatrzony w fontann�.
- I wszystkie nazwy...
- Wszystkie nazwy? Tylko Segoy, kt�ry wypowiedzia� Pierwsze S�owo, wznosz�c wyspy z g��bi morza, zna�
wszystkie nazwy. To pewne. - I bystre, surowe spojrzenie spocz�o na twarzy Arrena.
- Gdybym musia� zna� twoje prawdziwe imi�, pozna�bym je. Lecz nie ma potrzeby. B�d� nazywa� ci� Arren. Ja za� jestem Krogulec. Powiedz jak� mia�e� podr�?
- Zbyt d�ug�.
- Czy wia�y przeciwne wiatry?
- Wiatry mieli�my sprzyjaj�ce, lecz wie�ci, kt�re przynosz�, s� z�e, Panie Krogulcze.
- Opowiedz je zatem - powiedzia� Arcymag powa�nie, lecz tak jak kto� ust�puj�cy przed dzieci�c� niecierpliwo�ci�. Podczas gdy Arren m�wi�, spogl�da� na kryszta�ow� zas�on� kropel, spadaj�cych z wy�szego do ni�szego basenu fontanny. S�ucha� s��w ch�opca, lecz jak gdyby i czego� wi�cej.
- Jak wiesz, panie, ksi���, m�j ojciec, jest cz�owiekiem czar�w, jako �e wywodzi si� w prostej linii od Mor-reda, a w swej m�odo�ci sp�dzi� rok na tej wyspie. Posiada pewn� moc i wiedz�, chocia� rzadko u�ywa swej sztuki. Zaj�ty jest panowaniem i utrzymywaniem �adu w kr�lestwie, zarz�dzaniem miastami i sprawami handlu. Nasza flota dociera daleko na zach�d, nawet na Rubie�e Zachodnie w poszukiwaniu szafir�w, sk�r wo�owych i cyny. Na pocz�tku zimy jeden z kapitan�w powr�ci� do Berili z wie�ciami, kt�re tak zainteresowa�y mego ojca, �e pos�a� po tego cz�owieka i wys�ucha� go. - Ch�opiec m�wi� pewnie i szybko. By� wychowany przez dworskich ludzi i nie zna� by�o po nim m�odzie�czego skr�powania. - Ten kapitan m�wi�, �e na wyspie Narveduen, kt�ra le�y jakie� pi��set mil od nas na zach�d drog� morsk�, magia ju� nie dzia�a. Czary nie maj� tam mocy, a s�owa sztuki magicznej zosta�y zapomniane. M�j ojciec zapyta� go, czy sta�o si� tak dlatego, �e wszyscy czarodzieje i czarownice opu�cili wysp�, a on odpowiedzia�: Nie, s� tam jacy� ludzie, kt�rzy byli czarodziejami, ale nie czyni� ju� czar�w, nawet takich, jak �atanie garnk�w czy odnajdywanie zagubionych igie�. M�j ojciec pyta� dalej: Czy to nie przera�a ludzi z Nerveduen? Na to kapitan odpowiedzia�: Nie, oni zdaj� si� nie dba� o to. I rzeczywi�cie, m�wi�, panuje w�r�d nich choroba: jesienne zbiory by�y liche, a ich wydaje si� to nie obchodzi�. By�em przy tym jak rozmawia� z ksi�ciem i wszystko s�ysza�em. Ci ludzie s� jak chory cz�owiek, kt�remu powiedziano, �e musi umrze� zanim rok up�ynie, a on upiera si�, �e to nieprawda, �e b�dzie �y� wiecznie. Chodz� - m�wi� - nie patrz�c na �wiat. Kiedy powr�cili inni kupcy, potwierdzili wie�ci o tym, �e Nerveduen sta�a si� biedn� wysp� i straci�a sztuk� magiczn�. Ale to by�y tylko opowie�ci z Rubie�y, zawsze dziwne i tylko ojciec ich nie zlekcewa�y�. A potem w �wi�to Jagni�t, kt�re obchodzimy na Enlad, kiedy �ony pasterzy przynosz� do miasta nowy przych�wek, ojciec wezwa� czarodzieja imieniem Korze�, aby rzuci� czary dla pomy�lnego rozwoju jagni�t. Korze� powr�ci� do pa�acu przygn�biony, odrzuci� swoj� lask�, i powiedzia�: M�j panie, nie mog� rzuci� czar�w. M�j ojciec wypytywa� go, lecz on powiedzia� tylko: Zapomnia�em s��w i wzor�w. Ojciec sam poszed� na rynek i wypowiedzia� zakl�cie, aby �wi�to mog�o si� zako�czy�. Widzia�em go, jak wr�ci� tego wieczoru do pa�acu ponury i zm�czony. Rzek� do mnie: Wypowiedzia�em s�owa zakl�cia, lecz nie wiem, czy co� zdzia�aj�. I rzeczywi�cie, co� z�ego dzieje si� ze stadami tej wiosny: owce padaj� przy wykotach, wiele jagni�t urodzi�o si� martwych, a niekt�re... zniekszta�cone.
- Swobodny, �ywy g�os ch�opca za�ama� si� przy tych s�owach. Arren skrzywi� si� i prze�kn�� �lin�. - Widzia�em niekt�re - powiedzia� i zamilk� na chwil�.
- M�j ojciec s�dzi, �e te sprawy, jak i wie�ci z Nerveduen, wskazuj�, na to i� w naszej cz�ci �wiata dzieje si� z�o. Potrzebuje rady Wtajemniczonych.
- To, �e ci� przys�a�, dowodzi jak pilna jest potrzeba
- odpar� Arcymag. - Jeste� jego jedynym synem, a podr� z Enlad na Roke jest d�uga. Czy masz jeszcze co� do powiedzenia?
- Tylko opowie�ci starych kobiet ze wzg�rz.
- I c� takiego opowiadaj� stare kobiety?
- �e wszystko, co czarownice wyczytuj� z dymu i sadzawek, wr�y �le na przysz�o��, a ich lubczyki s� do niczego. Lecz one przecie� nie maj� poj�cia o prawdziwych czarach.
- Przepowiadanie przysz�o�ci i warzenie lubczyk�w to rzeczywi�cie nic wa�nego, ale starych kobiet warto pos�ucha�. Wie�ci, kt�re przywioz�e�, Mistrzowie Roke rozwa��, ale nie wiem, Arrenie, jak� rad� mog� s�u�y� twemu ojcu. Enlad nie jest pierwsz� wysp�, sk�d nadesz�y takie wie�ci.
Podr� Arrena na p�noc, wzd�u� wielkiej wyspy Havnor i przez Wewn�trzne Morze na Roke, by�a jego pierwsz� wypraw�. W ci�gu ostatnich tygodni u�wiadomi� sobie, co to znaczy odleg�o�� i zrozumia�, �e poza �agodnymi wzg�rzami Enlad rozci�ga si� wielki �wiat, w kt�rym �yje wielu ludzi. Nie by� przyzwyczajony do my�lenia w takiej skali, wi�c up�yn�a chwila, zanim zrozumia�, co powiedzia� Arcymag.
- Sk�d jeszcze? - zapyta� zaniepokojony, mia� bowiem nadziej� natychmiast zawie�� na Enlad odpowied� na to, jak zaradzi� z�u.
- Przede wszystkim z Rubie�y Po�udniowych. Ostatnio nawet z po�udnia Archipelagu, z Wathort. M�wi�, �e na Wathort magia ju� nie dzia�a. Trudno by� pewnym. Ta wyspa tak d�ugo by�a o�rodkiem buntownik�w i pirat�w, �e, jak m�wi�, s�ucha� kupca z po�udnia to tak, jak s�ucha� k�amcy. Jednak opowie�ci m�wi� niezmiennie: �r�d�a czar�w powysycha�y.
- Ale tu na Roke...
- Tu na Roke nic takiego nie odczuwamy. Jeste�my chronieni przed sztormem, zmian� i wszelkim z�ym losem. By� mo�e nawet zbyt dobrze chronieni. Ksi���, co chcesz uczyni�?
- Wr�c� na Enlad w�wczas, kiedy b�d� m�g� dostarczy� memu ojcu jasnej odpowiedzi, co do natury tego z�a i lekarstwa na nie.
Raz jeszcze Arcymag spojrza� na niego - i tym razem, pomimo ca�ego swojego przygotowania, Arren odwr�ci� wzrok. Nie wiedzia� dlaczego to zrobi�, bowiem w spojrzeniu tych ciemnych oczu nie by�o gniewu. By�o bezstronne, spokojne i pe�ne wsp�czucia.
Wszyscy na Enlad powa�ali jego ojca, a on by� jego synem. Wszyscy zawsze widzieli w nim Arrena, dziedzica Enlad, syna panuj�cego ksi�cia, i nikt nigdy nie patrzy� na
niego w ten spos�b - jak na samego Arrena. Nieprzyjemna by�a mu my�l, �e boi si� wzroku Arcymaga, lecz mimo to nie m�g� odwzajemni� spojrzenia. Zdawa�o si� ono jeszcze bardziej poszerza� otaczaj�cy go �wiat i nie tylko Enlad stawa�a si� bez znaczenia. On sam w oczach Arcymaga wydawa� si� by� male�k� figurk�, prawie niewidoczn� na tle ogromu otoczonych morzem l�d�w, nad kt�rymi zawis�a ciemno��.
Siedzia�, skubi�c jasnozielony mech rosn�cy w szczelinach marmurowych p�yt, i kiedy nagle odezwa� si�, jego g�os, kt�ry dopiero w ostatnim czasie nabra� g��bszych ton�w, zabrzmia� cienko i ochryple: - Zrobi�, co mi ka�esz,
- Twoim obowi�zkiem jest pos�usze�stwo wobec ojca, nie wobec mnie - odpar� Arcymag.
Wci�� nie spuszcza� oczu z Arrena, lecz teraz ch�opiec odwzajemni� mu spojrzenie. Czyni�c sw�j akt poddania, zatraci� si� ca�kowicie i wreszcie zobaczy� Arcymaga naprawd�. Zobaczy� najwi�kszego czarodzieja Ziemiomorza, cz�owieka, kt�ry zatka� Czarn� Studni� Fundaur, zdoby� pier�cie� Erretha-Akbe z Grobowc�w Atuanu i zbudowa� w Nepp niewzruszon� tam�; �eglarza, kt�ry pozna� morza od Astowell do Selidoru; jedynego �yj�cego W�adc� Smok�w. Ten oto cz�owiek kl�cza� przy fontannie, niski i niem�ody, o �agodnym g�osie i oczach g��bokich jak zmierzch.
Arren w po�piechu, niezgrabnie powsta� i uroczy�cie ukl�kn�� na oba kolana,
- M�j panie - powiedzia�, zaj�kuj�c si�. - Pozw�l, abym ci s�u�y�.
Jego pewno�� siebie znik�a, twarz p�on�a, a g�os dr�a�.
U biodra nosi� miecz w pochwie z nowej sk�ry, ozdobionej wyt�aczanymi w czerwieni i z�ocie deseniami; lecz sam miecz by� g�adki, z wys�u�on� posrebrzan� r�koje�ci� w kszta�cie krzy�a. Wydoby� go teraz w po�piechu - podaj�c r�koje�� Arcymagowi, jak wasal ho�duj�cy ksi�ciu.
Arcymag nie wyci�gn�� r�ki, aby dotkn�� miecza.
Spogl�da� przez chwil� na or�. Potem podni�s� wzrok na Arrena.
- On jest tw�j, nie m�j - powiedzia�. - A ty nie jeste� niczyim s�ug�.
- Ojciec m�j powiedzia�, �e mog� zosta� na Roke, dop�ki nie dowiem si�, czym jest to z�o, i dop�ki si� czego� nie naucz�. Nie mam �adnych zdolno�ci i nie s�dz�, abym posiada� jak�� moc, lecz w�r�d moich przodk�w byli magowie... Gdybym m�g� w jaki� spos�b pom�c ci, panie...
- Zanim twoi przodkowie zostali magami - odpar� Arcymag - byli kr�lami.
Powsta�, energicznym krokiem podszed� do Arrena i ujmuj�c jego r�k�, pom�g� mu wsta�.
- Wdzi�czny ci jestem za to, �e ofiarowa�e� mi swoj� s�u�b� i cho� teraz jej nie przyjmuj�, by� mo�e zwr�c� si� o ni�, kiedy wsp�lnie naradzimy si� nad tymi sprawami. Ofiar� szczerego serca nie �atwo odrzuci�. Trudno te� wzgardzi� mieczem syna Morreda! Teraz id�! Ch�opiec, kt�ry ci� tutaj przyprowadzi�, zadba, aby� m�g� si� naje��, wyk�pa� i odpocz��. Id� ju�! - I pchn�� Arrena lekko mi�dzy �opatki, z poufa�o�ci�, na jak� dotychczas nikt sobie nie pozwoli�. M�ody ksi��� nie wybaczy�by tego nikomu innemu, lecz dotkni�cie Arcymaga by�o jak pasowanie na rycerza.
Arren by� ch�opcem pe�nym �ycia. Znajdowa� rado�� w grach, czerpa� dum� i przyjemno�� ze sprawno�ci umys�u i cia�a, ochoczo wype�nia� obowi�zki wynikaj�ce z zarz�dzaniu ksi�stwem. Jednak niczemu nie po�wi�ca� si� w pe�ni. Wszystko przychodzi�o mu �atwo i ze wszystkiego �atwo si� wywi�zywa�. Wszystko by�o gr�, w kt�rej z przyjemno�ci� bra� udzia�. Lecz teraz o�y�a w nim jaka� g��bia. Nie sprawi�y tego gry, ani marzenia, lecz honor, niebezpiecze�stwo, m�dro��, pokryta bliznami twarz, spokojny g�os i ciemna r�ka, niedba�a o sw� moc, trzymaj�ca lask� z cisowego drewna. Na owej lasce, w miejscu gdzie spoczywa�a d�o�, widnia� inkrustowany srebrem w czarnym drewnie Zagubiony Run Kr�l�w.
Pierwszy krok, pozostawiaj�cy za sob� dzieci�stwo, dokona� si� nagle, bez patrzenia w prz�d lub w ty�, bez �adnych �rodk�w ostro�no�ci, nie zostawiaj�c niczego w zanadrzu.
Zapominaj�c o dworskich po�egnaniach, Arren pospieszy� do drzwi, skr�powany H pos�uszny, lecz rozpromieniony. Arcymag d�ugo patrzy� za nim kiedy odchodzi�.
Ged sta� jeszcze przez jaki� czas ko�o fontanny, a potem uni�s� g�ow� ku sk�panemu w s�o�cu niebu. - Mi�y pos�aniec ze z�ymi nowinami - powiedzia� p�g�osem, jak gdyby do fontanny. Lecz ta nie s�ucha�a, dalej szepcz�c w swym w�asnym, srebrnym j�zyku, a on przys�uchiwa� si� jej przez chwil�. Potem podszed� do innych drzwi, kt�rych Arren nie widzia� i kt�re tylko niewiele oczu mog�o zobaczy�. Mistrzu Od�wierny - powiedzia�.
Pojawi� si� niewielki cz�owiek w nieokre�lonym wieku. Nie by� m�ody, wi�c nale�a�oby nazwa� go starym, lecz s�owo to nie pasowa�o do niego. Twarz mia� such�, koloru ko�ci s�oniowej, a mi�y u�miech rze�bi� d�ugie, p�koliste bruzdy na jego policzkach.
- O co chodzi, Ged? - zapyta�.
Byli sami, a on by� jedn� z siedmiu os�b na �wiecie, kt�re zna�y prawdziwe imi� Arcymaga. Pozosta�ymi byli: Mistrz Dawca Imion z Roke; Ogion Milcz�cy, czarodziej z Re Albi, kt�ry dawno temu nada� Gedowi to imi� na g�rze Gont; Bia�a Pani z Gont, Tenar Nosz�ca Pier�cie�; wioskowy czarodziej z Iffish imieniem Vetch; i r�wnie� na Iffish - �ona cie�li, matka trzech c�rek, Yarrow, nie maj�ca poj�cia o czarach, lecz znaj�ca si� na innych rzeczach; i w ko�cu, po drugiej stronie Ziemiomorza, na najdalszym Zachodzie, dwa smoki: Orm Embar i Kalessin.
- Powinni�my spotka� si� dzi� w nocy - powiedzia� Arcymag. - P�jd� do Tkacza. I po�l� po Kurremkarmerruka. Niech od�o�y swoje listy, da odetchn�� studentom cho� jeden wiecz�r i przyb�dzie do nas, niekoniecznie we w�asnej osobie. Zajmiesz si� pozosta�ymi?
- Tak - odpar� Od�wierny u�miechaj�c si�, i znikn��. Arcymag te� odszed�. Tylko fontanna szepta�a dalej do siebie, pogodna w s�o�cu wczesnej wiosny.
Gdzie� na zach�d od Wielkiego Domu Roke, a czasami i gdzie� na po�udnie od niego, mo�na zobaczy� Las Immanentny. Nie ma go na mapach i nikt nie mo�e znale�� drogi do niego, z wyj�tkiem tych, kt�rzy j� znaj�. Lecz nawet nowicjusze, mieszczanie i farmerzy mog� go zobaczy�, cho� zawsze z pewnej odleg�o�ci. - Las wysokich drzew, kt�rych li�cie, przy ca�ej swej zielono�ci, nawet wczesn� wiosn� przeb�yskuj� z�otem. I wszyscy oni - nowicjusze, mieszczanie, farmerzy - uwa�aj�, �e Las porusza si� w jaki� tajemniczy spos�b. Lecz myl� si�, gdy� Las jest nieruchomy. Jego korzenie s� korzeniami bytu. To porusza si� wszystko wok�.
Ged szed� przez pola, pozostawiwszy za sob� Wielki Dom. Zdj�� bia�y p�aszcz, gdy� s�o�ce sta�o w zenicie. Farmer, orz�cy br�zow� rol� na zboczu wzg�rza, uni�s� r�k� w ge�cie pozdrowienia. Ged odpowiedzia� mu w ten sam spos�b. Ma�e ptaszki �piewaj�c wzlatywa�y w powietrze. Wysoko w g�rze sok� kre�li� szerokie �uki na niebie. Ged spojrza� w tamt� stron� i znowu uni�s� r�k�. Ptak zanurkowa� w d� jak pierzasta strza�a i wyl�dowa� prosto na wystawionym nadgarstku, �ciskaj�c go ��tymi szponami. Nie by� to krogulec, lecz wielki Sok� z Roke, pasiasty, bia�obr�zowy sok�-rybo��w. Spojrza� z ukosa na Arcymaga okr�g�ym, jasnoz�otym okiem, potem k�apn�� dziobem i ponownie spojrza�, tym razem wprost.
- Nieustraszony - powiedzia� m�czyzna do ptaka w j�zyku Tworzenia. - Nieustraszony.
Wielki sok� uderzy� skrzyd�ami i mocniej zacisn�� szpony, wpatruj�c si� w niego.
Daleko na zboczu, pod jasnym niebem, farmer zatrzyma� si�, aby popatrze�. Pewnego razu, jesieni�, widzia�, jak Arcymag przywo�a� ptaka, kt�ry tak samo usiad� mu na nadgarstku, a po chwili nie by�o ju� m�czyzny, tylko dwa soko�y dosiadaj�ce wiatru.
Tym razem rozdzielili si�: ptak poszybowa� wysoko w powietrze, a Arcymag poszed� dalej zaoranym polem.
Doszed� do �cie�ki prowadz�cej do Lasu Immanentne-go, zawsze prostej, bez wzgl�du na to jak bardzo wok� niej poskr�cany jest czas i �wiat. Pod��aj�c ni�, zanurzy� si� wkr�tce w cieniu drzew.
Pnie niekt�rych z nich by�y olbrzymie. Widz�c je, nabiera�o si� wreszcie pewno�ci, �e Las nigdy nie m�g� si� porusza�. By�y jak odwieczne wie�e - poszarza�e ze staro�ci, a ich korzenie jak ska�y wro�ni�te w ziemi�. Jednak, niekt�re z najstarszych mia�y przerzedzone li�cie i obumar�e ga��zie. Nie by�y nie�miertelne. Pomi�dzy olbrzymami ros�y m�ode drzewa: wysokie i mocne, o jasnych koronach listowia, i ledwo wyros�e, drobne li�ciaste r�d�ki, nie wy�sze od dziewczyny.
Rozk�adaj�ce si� od lat li�cie sprawia�y, �e gleba pod drzewami by�a mi�kka i �yzna. Ros�y w niej paprocie i inne drobne ro�liny le�ne, lecz nie by�o tam innych drzew, opr�cz tego jednego gatunku, kt�ry nie ma nazwy w haryckim j�zyku Ziemiomorza. Powietrze pod drzewami pachnia�o ziemi� i �wie�o�ci�, a w ustach czu�o si� smak �r�dlanej wody.
W przesiece powsta�ej przed laty na skutek upadku olbrzymiego drzewa, Ged spotka� Mistrza Tkacza, kt�ry mieszka� w lesie i opuszcza� go z rzadka lub wcale. Jego w�osy by�y ��te jak mas�o. Nie pochodzi� z Archipelagu. Od czasu odzyskania Pier�cienia Erretha-Akbe barbarzy�cy z Kargadu zaprzestali najazd�w, zawarli pok�j i zaj�li si� handlem z L�dami Wewn�trznymi. Nie by� to przyjazny lud i do innych odnosi� si� z rezerw�. Jednak co jaki� czas m�ody wojownik lub syn kupca przybywa� na Zach�d gnany ��dz� przyg�d lub pragnieniem poznania sztuki magicznej. Tak w�a�nie by�o dziesi�� lat temu z Mistrzem Tkaczem z mieczem u pasa i w czerwonym pi�ropuszu na g�owie, m�ody dzikus z Karego-At pojawi� si� pewnego deszczowego poranka na Roke. - Przybywam, aby si� uczy� - rzek� do Mistrza Od�wiernego w�adczym tonem w �amanym j�zyku harydzkim. A teraz sta� w zielonoz�otym �wietle pod drzewami: wysoki, jasnosk�ry m�czyzna, o d�ugich w�osach i dziwnych zielonych oczach - Mistrz Tkacz Ziemiomorza.
By� mo�e i on zna� prawdziwe imi� Arcymaga, lecz je�li tak, to nigdy go nie wym�wi�. Przywitali si� w milczeniu.
- Czemu si� tak przygl�dasz? - zapyta� Arcymag.
- Paj�kowi - odpowiedzia�.
Na polanie, pomi�dzy dwoma wysokimi �d�b�ami trawy, paj�k utka� sie�: zawieszony w powietrzu delikatny kr�g. Srebrne nici �apa�y �wiat�o s�o�ca. Paj�k czai� si� w samym �rodku sieci: szaroczarny stw�r, nie wi�kszy od �renicy oka.
- On te� jest tkaczem - powiedzia� Ged, przygl�daj�c si� uwa�nie misternej paj�czynie.
- Co to jest z�o? - zapyta� m�odszy m�czyzna.
- Paj�czyna, kt�r� tkamy my, ludzie - odpar� Ged.
W tym lesie nie by�o s�ycha� �piewu ptak�w. Ged i Tkacz stali milcz�cy w gor�cych promieniach po�udniowego s�o�ca. Otacza�y ich tylko drzewa i cienie.
- S� wie�ci z Narveduen i Enlad; te same.
- Jak r�wnie� z po�udnia i po�udniowego zachodu, z p�nocy i p�nocnego zachodu - powiedzia� Tkacz, nie spuszczaj�c oczu z okr�g�ej paj�czyny.
- Spotkamy si� tutaj wieczorem. To najlepsze miejsce na narad�.
- Nie znam �adnej odpowiedzi - Tkacz spojrza� na Geda, a jego zielone oczy by�y zimne. - Boj� si� - powiedzia�. - Wsz�dzie wok� czai si� strach. Strach jest w korzeniach.
- Tak - odpar� Ged. - S�dz�, �e musimy spojrze� w g��bokie �r�d�a. Zbyt d�ugo cieszyli�my si� �wiat�em s�o�ca i pokojem, kt�ry nasta� po odzyskaniu pier�cienia. Poprzestawali�my na ma�ych rzeczach, �owili�my na p�yciznach. Dzi� w nocy musimy poszuka� odpowiedzi w g��binach. - I pozostawi� Tkacza samego, wci�� wpatrzonego w paj�ka zawieszonego w rozs�onecznionej trawie.
Ged usiad� na skraju lasu, gdzie li�cie wielkich drzew zwiesza�y si� okapem nad zwyczajn� ziemi�. Wspar�szy plecy o pot�ny korze�, u�o�y� lask� na kolanach. Zamkn�� oczy, i jakby odpoczywa�. Musia� teraz wys�a� duchowe pos�anie ponad wzg�rzami i polami Roke, na p�noc, ku atakowanemu przez morze przyl�dkowi, gdzie wznosi si� Samotna Wie�a.
- Kurremkarmerruk - powiedzia� w duchu, a Mistrz Dawca Imion uni�s� wzrok znad grubej ksi�gi zawieraj�cej prawdziwe nazwy korzeni, zi�, li�ci, nasion i p�atk�w, kt�re odczytywa� swoim uczniom i rzek�. - Tu jestem, m�j panie.
A potem zmieni� si� w s�uch - wysoki, chudy, stary
m�czyzna z bia�ymi w�osami pod ciemnym kapturem. Studenci przy swoich pulpitach w komnacie w wie�y spojrzeli na niego, a potem po sobie nawzajem.
- Przyb�d� - powiedzia� Kurremkarmerruk, i pochyliwszy g�ow� nad ksi�g� zwr�ci� si� do uczni�w. - I tak p�atek kwiatu dzikiego czosnku ma swoj� nazw� - iebera, a tak�e dzia�ka kielicha - partonath, r�wnie� �odyga, li�� i korze� - wszystkie one maj� swoje prawdziwe nazwy...
Pod swoim drzewem Ged Arcymag, kt�ry zna� prawdziwe imi� ka�dej cz�stki dzikiego czosnku nie s�ucha� ju� tego, tylko wyci�gn�� wygodnie nogi i zapad� w sen. Spa� spowity �wiat�em, mi�dzy nakrapianymi cieniem li��mi.
2. MISTRZOWIE ROKE
Szko�a na Roke by�a miejscem, do kt�rego przysy�ano ze wszystkich L�d�w Wewn�trznych Ziemiomorza ch�opc�w wykazuj�cych zdolno�ci czar�w, aby poznali najg��bsze tajniki sztuki magicznej. Tutaj stawali si� biegli w r�nych rodzajach czar�w. Poznawali nazwy, runy, sposoby zakl��, wszystko co powinno i czego nie powinno si� robi� i dlaczego. Tam, po d�ugiej praktyce, je�li tylko zdolno�ci r�k, ducha i umys�u sz�y w parze ze sob�, mogli otrzyma� godno�� czarodzieja i lask� mocy. Tylko na Roke kszta�ci�o si� prawdziwych czarodziei, a poniewa� byli oni potrzebni na ka�dej wyspie, praktykowanie magii sta�o si� dla ludzi tak niezb�dne jak chleb i tak mi�e jak muzyka. Szko�a Czar�w cieszy�a si� wielkim powa�aniem. Dziewi�ciu Mag�w, Mistrz�w Szko�y uwa�ano za r�wnych wielkim ksi�ciom Archipelagu. Za� ich Mistrz, Stra�nik Roke, Arcymag, nie odpowiada� przed nikim, za wyj�tkiem Kr�la Wszystkich Wysp, a i to tylko z poczucia wierno�ci i dobroci serca. Nawet Kr�l nie m�g�by zmusi� tak wielkiego maga do przestrzegania zwyk�ego prawa, je�li jego wola by�aby inna. Przez stulecia bezkr�lewia Arcymagowie z Roke dochowywali wierno�ci i s�u�yli prawu. Wszystko na Roke dzia�o si� od wiek�w bez zmian - szko�a zdawa�a si� by� wyzbyta wszelkich k�opot�w, a �miech ch�opc�w d�wi�cza� echem w�r�d dziedzi�c�w i szerokich, ch�odnych korytarzy Wielkiego Domu.
Przewodnikiem Arrena po Szkole by� kr�py ch�opak, kt�rego p�aszcz spina�a pod szyj� srebrna brosza - znak, �e zako�czy� nowicjat i jest promowanym czarodziejem staraj�cym si� o lask�. Na imi� mia� Hazard. - Moi rodzice mieli sze�� c�rek - wyja�ni� - wi�c si�dme dziecko, jak powiedzia� m�j ojciec, to igranie z losem, czysty hazard.
By� mi�ym towarzyszem, bystrym i wygadanym. Kiedy indziej Arrena cieszy�oby jego poczucie humoru, lecz ten dzie� dostarczy� mu a� nadto wra�e�. Prawd� m�wi�c, niemal go nie s�ucha�. A Hazard, z naturalnej potrzeby zwr�cenia na siebie uwagi, zacz�� wykorzystywa� roztargnienie go�cia. Najpierw opowiada� mu o Szkole r�ne dziwne rzeczy, potem r�ne dziwne k�amstwa. A na to wszystko Arren odpowiada� tylko "tak" lub "rozumiem", a� Hazard pomy�la�, �e ma do czynienia z wyj�tkowym g�upcem.
- Oczywi�cie oni tutaj nic nie gotuj� - wyja�ni�, oprowadzaj�c Arrena po ogromnej kamiennej kuchni, pe�nej �ycia w blasku miedzianych kot��w, stukocie tasak�w i szczypi�cym w oczy zapachu cebuli.
- To tylko na pokaz. Zbieramy si� w refektarzu i ka�dy wyczarowuje sobie to, na co ma ochot�. A jaka oszcz�dno�� na zmywaniu!
- Tak, rozumiem - odpar� grzecznie Arren.
- Oczywi�cie nowicjusze, kt�rzy nie umiej� jeszcze odpowiednich zakl��, w pierwszych miesi�cach pobytu tutaj trac� sporo na wadze, ale w ko�cu si� ucz�. Jest tu pewien ch�opak z Havnor, kt�ry stale pr�buje wyczarowa� pieczone kurcz�, lecz wci�� wychodzi mu kasza jaglana. Jako� nie bardzo mo�e si�gn�� czarami poza t� kasz�. Wczoraj uda�o mu si� z suszonym �upaczem.
Hazard a� ochryp� od wysi�ku, z jakim pr�bowa� wzbudzi� w swym go�ciu cho� odrobin� zdumienia lub niedowierzania, w ko�cu zrezygnowa� i zamilk�.
- Sk�d... z jakiego kraju pochodzi Arcymag? - zapyta� Arren, nawet nie raczywszy rzuci� okiem na wspania�� galeri�, kt�r� w�a�nie szli, miejsce o pi�knie rze�bionych �cianach i �ukowym sklepieniu, wyobra�aj�cym Drzewo Tysi�ca Li�ci.
- Z Gont - odpar� Hazard. - By� tam wioskowym pastuchem k�z.
Ten prosty i zwyczajny fakt sprawi�, �e ch�opiec z Enlad spojrza� na Hazarda z niedowierzaniem i zarazem pot�pieniem.
- Pastuchem k�z?
- Wi�kszo�� Gontyjczyk�w to pastuchy, wyj�wszy pirat�w i czarodziei. Nie powiedzia�em, �e jest pastuchem teraz!
- Lecz jak pastuch mo�e zosta� Arcymagiem?
- Tak samo jak i ksi���! Wystarczy, �e przyb�dzie na Roke i przewy�szy wszystkich Mistrz�w, wykradnie Pier�cie� z Atuanu, przep�ynie Smoczy Szlak i stanie si� najwi�kszym czarodziejem od czas�w Errwtha-Akbe - jak�e inaczej?
Wyszli z galerii p�nocnymi drzwiami. Zaorane zbocza wzg�rz, dachy miasta Thwil i daleka zatoka ton�y w cieple i blasku p�nego popo�udnia. Zatrzymali si�, aby porozmawia�.
- Oczywi�cie by�o to ju� dawno temu - ci�gn�� Hazard. - Nie zrobi� wiele od czasu, kiedy zosta� Arcymagiem. Zreszt� oni nigdy nic nie robi�. Przypuszczam, �e siedz� na Roke i pilnuj� R�wnowagi. A poza tym on jest ca�kiem stary.
- Stary? Ile ma lat?
- Och, czterdzie�ci lub pi��dziesi�t.
- Widzia�e� go?
- Oczywi�cie, �e go widzia�em - odpowiedzia� szorstko Hazard. Wyj�tkowy g�upiec okaza� si� r�wnie� wyj�tkowym snobem.
- Czy cz�sto go spotykasz?
- Nie. On trzyma si� z dala. Lecz w dniu, kiedy przyby�em na Roke, widzia�em go na Dziedzi�cu Fontanny.
- W�a�nie tam dzisiaj z nim rozmawia�em - powiedzia� Arren. Jego ton sprawi�, �e Hazard spojrza� na niego i udzieli� wyczerpuj�cej odpowiedzi.
- To by�o trzy lata temu. Tak by�em przestraszony, �e nawet na niego nie spojrza�em. Oczywi�cie by�em bardzo m�ody. A poza tym trudno tam cokolwiek wyra�nie dostrzec. Przede wszystkim pami�tam jego g�os i szmer fontanny. Po chwili doda� - ma gontyjski akcent.
- Gdybym umia� rozmawia� ze smokami w ich w�asnym j�zyku, by�oby mi oboj�tne, jaki ma akcent - odpar� Arren.
Gdy to powiedzia�, Hazard spojrza� na niego z wi�ksz� sympati� i zapyta�. - Czy przyby�e� tutaj, aby wst�pi� do szko�y, ksi���?
- Nie, przywioz�em Arcymagowi wie�ci od mego ojca.
- Enlad jest jednym z Ksi�stw Kr�lestwa, czy� nie?
- Enlad, Hien i Way. Niegdy� jeszcze Havnor i Ea, ale linia kr�lewska wygas�a na tych wyspach. Hien wywodzi swych panuj�cych od Gemala z Morza Urodzonego Przez Mahariona. Way od Akambara i Rodu Shelieth. Enlad, najstarsze ksi�stwo, od Morreda, przez jego syna Serriadha i R�d Enlad.
Arren recytowa� te genealogiczne powi�zania z rozmarzon� min� ucznia wypowiadaj�cego zadan� lekcj�, lecz my�lami b��dzi� gdzie indziej.
- Jak s�dzisz, czy do�yjemy dnia, kiedy Kr�l znowu zasi�dzie na swoim tronie w Havnor?
- Nigdy si� nad tym specjalnie nie zastanawia�em.
- Na Ark, sk�d pochodz�, ludzie wiele o tym my�l�. Jak wiesz, od czasu, gdy zawarto pok�j, jeste�my cz�ci� Ksi�stwa Hien. Ile to ju� lat min�o, siedemna�cie lub osiemna�cie, od czasu kiedy Pier�cie� Znaku Kr�lewskiego powr�ci� do Wie�y Kr�l�w w Havnor? Kr�tko potem by�o lepiej, lecz teraz jest znowu gorzej, gorzej ni� kiedykolwiek. Najwy�szy czas, aby na tronie Ziemiomorza znowu zasiad� kr�l dzier��cy Znak Pokoju. Ludzie s� zm�czeni wojnami i najazdami, kupcami, kt�rzy ��daj� zbyt wysokich cen, ksi���tami, kt�rzy nak�adaj� zbyt wysokie podatki i ca�ym tym chaosem, wynikaj�cym z nieudolnych rz�d�w. Roke przewodzi, lecz nie mo�e rz�dzi�. Tu znajduje si� o�rodek R�wnowagi, lecz W�adza winna spoczywa� w kr�lewskich r�kach.
Hazard m�wi� z prawdziwym przej�ciem, odrzuciwszy wszelkie b�aze�stwa, a� w ko�cu uda�o mu si� przyku� uwag� Arrena.
- Enlad jest bogatym i spokojnym krajem - rzek� wolno m�ody ksi���. - Nigdy nie bra� udzia�u w �adnych realizacjach. S�yszeli�my o k�opotach na innych wyspach. Lecz trzeba pami�ta�, �e od o�miuset lat - od �mierci Mahariona - tron Kr�la Havnor stoi pusty. I gdyby teraz si� pojawi� nowy w�adca, czy wszystkie wyspy uzna�yby go?
- Gdyby przyby� w pokoju i sile, gdyby Roke i Havnor uzna�y jego prawo...
- Lecz jeszcze proroctwo, kt�re musi si� spe�ni�, czy� nie? Maharion powiedzia�, �e nast�pny kr�l musi by� magiem.
- Mistrz Kantor pochodzi z Havnor, interesuje si� t� spraw� i od trzech lat wci�� wbija nam do g��w s�owa przepowiedni. Maharion powiedzia� tak: Ten odziedziczy tron m�j, kto �ywy przemierzy ciemn� krain� i dotrze do dalekich brzeg�w dnia.
- Zatem mag.
- Tak, bowiem tylko czarodziej lub mag mo�e zej�� do krainy zmar�ych i stamt�d powr�ci�. Powr�ci� - tak, lecz nie - przemierzy�. Przecie� wszyscy zawsze m�wi� o niej, �e ma tylko jedn� granic�, a poza tym nic, �adnego kresu. Wi�c czym s� te dalekie brzegi dnia? Tak brzmi proroctwo Ostatniego Kr�la, przeto kt�rego� dnia narodzi si� kto�, kto je wype�ni. Roke uzna go i przyb�d� do niego wszystkie wojska, floty i narody. I znowu w centrum �wiata, w Wie�y Kr�l�w w Havnor zapanuje majestat kr�lewski. A ja przyby�bym tam i s�u�y� prawdziwemu kr�lowi ca�ym moim sercem i sztuk�.
Hazard zako�czy� z zapa�em i zaraz roze�mia� si�, wzruszywszy ramionami, aby Arren nie pomy�la� przypadkiem, �e si� nadmiernie przej��. Lecz Arren spogl�da� na niego z �yczliwo�ci�, my�l�c "Czu�by do kr�la to samo, co ja czuj� do Arcymaga". Jednak g�o�no powiedzia� tylko: - Kr�l powinien mie� wok� siebie takich ludzi jak ty.
Stali - ka�dy pogr��ony we w�asnych my�lach, czuj�c jednak zawi�zan� mi�dzy nimi ni� porozumienia - dop�ki w Wielkim Domu nie zabrzmia� d�wi�czny gong.
- Prosz�! - ockn�� si� Hazard. - Dzi� na kolacj� soczewica i zupa cebulowa. Chod�my.
- Wydawa�o mi si�, i� m�wi�e�, �e tutaj nic nie gotuj� - zdziwi� si� Arren, wci�� rozmarzony, pod��aj�c za swoim towarzyszem.
- Och, czasami im si� zdarza... przez pomy�k�...
Kolacja by�a obfita, konkretna, i nie mia�a nic wsp�lnego z magi�. Gdy zjedli, wyszli na spacer. Szli przez pola pogr��one w delikatnym, b��kitnym zmierzchu.
To jest Pag�rek Roke - powiedzia� Hazard, gdy zacz�li si� wspina� na okr�g�e wzg�rze. Pokryta wieczorn� ros� trawa muska�a ich nogi, a z do�u, od bagnistej Thwilburn, s�ycha� by�o ch�r ropuch, witaj�cych pierwsze ocieplenie i coraz kr�tsze, gwia�dziste noce.
By�o co� tajemniczego w tym kawa�ku ziemi.
- To wzg�rze pierwsze wy�oni�o si� z morza, kiedy wypowiedziano Pierwsze S�owo - rzek� cicho Hazard.
- I ostatnie si� zanurzy, kiedy nadejdzie czas odtwarzania rzeczy - odpar� Arren.
- Zatem jest to bezpieczne miejsce - stwierdzi� Hazard, otrz�saj�c si� z dreszczu przestrachu, lecz ju� po chwili, przej�ty, krzykn�� - patrz! Las!
Na po�udnie od Pag�rka pojawi�o si� na ziemi silne �wiat�o, jak gdyby k�ad� si� tam blask wschodz�cego ksi�yca. Lecz by�a to tylko z�uda, gdy� cienki sierp w�a�nie chyli� si� ku zachodowi nad szczytem wzg�rza. W promieniach tego �wiat�a wida� by�o jakie� dr�enie, podobne do ruchu li�ci na wietrze.
- Sk�d to �wiat�o?
- Wydobywa si� z Lasu - musz� tam by� Mistrzowie. Podobno p�on�� on takim �wiat�em, zbli�onym do �wiat�a ksi�yca, kiedy spotkali si� tam pi�� lat temu, aby wybra� Arcymaga. Ale dlaczego zebrali si� teraz? Czy to nie z powodu wie�ci, jakie przywioz�e�?
- By� mo�e - odpar� Arren.
Hazard podniecony niespokojnie, chcia� natychmiast wraca� do Wielkiego Domu, aby wys�ucha� wszelkich pog�osek o tym, co te� mo�e wr�y� tak nagle zebrana Rada Mistrz�w. Arren ruszy� z nim, lecz cz�sto ogl�da� si� za siebie, patrz�c na dziwne, promieniuj�ce �wiat�o, dop�ki nie skry�o go zbocze wzg�rza, pozostawiaj�c tylko zachodz�cy w nowiu ksi�yc i wiosenne gwiazdy.
Le�a� z- otwartymi oczyma, sam w ciemno�ci kamiennej celi, przeznaczonej na sypialni�. Przez ca�e swe �ycie spa� na ��ku pod mi�kkimi futrami. Nawet na dwudziesto-wios�owej galerze, na pok�adzie kt�rej przyby� z Enlad, zapewniono m�odemu ksi�ciu wi�ksze wygody ni� tutaj: s�omiany siennik na kamiennej pod�odze i wystrz�piony, woj�okowy koc. Lecz by�o mu to zupe�nie oboj�tne. Jestem w samym centrum �wiata - my�la� - Mistrzowie naradzaj� si� w �wi�tym miejscu. Co postanowi�? Czy utkaj� czar po to, by uratowa� magi�? Czy to prawda, �e czary na �wiecie wymieraj�? Czy istnieje niebezpiecze�stwo, kt�re zagra�a nawet Roke? Zostan� tutaj. Nie wr�c� do domu. Wol� zamiata� jego pok�j ni� by� ksi�ciem na Enlad. Czy pozwoli mi zosta� i rozpocz�� nowicjat? A mo�e nie b�dzie ju� wi�cej nauczania sztuki magicznej i prawdziwych imion rzeczy? M�j ojciec ma dar czynienia czar�w, lecz ja nie, by� mo�e sztuka magiczna rzeczywi�cie zamiera na �wiecie. Chc� jednak zosta� z nim, nawet gdyby straci� ca�� swoj� moc i sztuk�. Nawet gdybym mia� go ju� nie zobaczy�. Nawet gdyby nie odezwa� si� do mnie s�owem.
Rozpalona wyobra�nia ponios�a go dalej i w jednej chwili Arren zobaczy� znowu siebie, stoj�cego twarz� w twarz z Arcymagiem na dziedzi�cu pod jarz�bin�. Niebo zasnuwa�a ciemno��, drzewa sta�y bezlistne, a fontanna milcza�a. "Panie, wok� nas sztorm; lecz ja zostan� z tob� i b�d� ci s�u�y�" - i wtedy Arcymag u�miechn�� si� do niego... Lecz tu wyobra�nia zawiod�a go, gdy� nie potrafi� dostrzec u�miechu na ciemnej twarzy.
Wsta� o �wicie czuj�c, �e wczoraj by� jeszcze ch�opcem, lecz dzi� jest ju� m�czyzn�. By� got�w na wszystko, ale gdy przysz�o co do czego, sta� patrz�c bezmy�lnie z otwartymi ustami.
- Ksi��e Arrenie, Arcymag pragnie z tob� m�wi� - wiadomo�� t� przekaza� mu od drzwi nieznany nowicjusz; poczeka� chwil�, lecz umkn�� zanim Arren zdo�a� zebra� my�li, aby mu odpowiedzie�.
Zszed� z wie�y i kamiennymi korytarzami uda� si� w stron� Dziedzi�ca Fontanny, nie wiedz�c dok�d powinien i��. W korytarzu spotka� starego m�czyzn� z mi�ym u�miechem na twarzy, ��obi�cym g��bokie bruzdy na policzkach. By� to ten sam cz�owiek, kt�ry powita� go poprzedniego dnia, gdy Arren, spiesz�c do portu po raz pierwszy stan�� w drzwiach Wielkiego Domu, i kt�ry, zanim go wpu�ci�, za��da�, aby powiedzia� mu swoje prawdziwe imi�.
- T�dy - rzek� Mistrz Od�wierny.
Sale i korytarze tej cz�ci Domu pogr��one by�y w ciszy, wolne od ch�opi�cej wrzawy i zgie�ku, o�ywiaj�cych pozosta�� cz�� budynku. Tutaj czu�o si� wiek mur�w, a czar u�yty do u�o�enia i ochrony prastarych kamiennych blok�w by� wr�cz namacalny.
Na �cianach, w pewnych odst�pach od siebie widnia�y g��boko wyryte w kamieniu znaki runiczne. Niekt�re z nich inkrustowane by�y srebrem. Ojciec nauczy� Arrena Run�w Hardu, lecz �aden z tu wyrytych nie by� mu znany, cho� odnosi� wra�enie, �e niekt�re gdzie� ju� widzia�, innych za� nie m�g� sobie wyra�nie przypomnie�.
- To tutaj, ch�opcze - powiedzia� Od�wierny, kt�ry najwidoczniej nie przyk�ada� wagi do tytu��w takich jak "ksi���" czy "pan".
Arren wszed� za nim do d�ugiej sali o nisko belkowanym stropie, gdzie z jednej strony d�bowa pod�oga odbija�a blask p�on�cego w kominku ognia, z drugiej za� ostro�ukie okna wpuszcza�y g�ste �wiat�o mglistego poranka. Przy kominku sta�a grupa m�czyzn. Spojrzeli na niego kiedy wchodzi�, lecz on widzia� w�r�d nich tylko jednego - Arcymaga. Zatrzyma� si�, sk�oni� i stan�� oniemia�y.
- Arrenie, to s� Mistrzowie Roke - przedstawi� ich Arcymag. - Siedmiu z dziewi�ciu. Tkacz nie chcia� opu�ci� Lasu, a Dawca Imion jest w swojej wie�y, trzydzie�ci mil st�d na p�noc. Wszyscy jednak znaj� spraw�, z jak� tutaj przyby�e�, panowie, oto syn Morreda.
S�owa te nie wzbudzi�y w Arrenie �adnej dumy, a jedynie nieokre�lony l�k. Oczywi�cie by� dumny ze swego pochodzenia, lecz o sobie my�la� jedynie jako o potomku ksi���t, jednym z rodu Enlad. Morred, od kt�rego wywodzi si� jego r�d, nie �y� od dw�ch tysi�cy lat. Jego czyny nale�a�y do legendy, a nie do obecnego �wiata. Brzmia�o to tak, jak gdyby Arcymag nazwa� go synem mitu, dziedzicem marze�.
Nie �mia� spojrze� w twarz o�miu m�czyznom. Wpatrywa� si� w okuty �elazem koniec laski Arcymaga i czu� jak krew pulsuje mu w skroniach.
- Zjedzmy razem �niadanie - powiedzia� Arcymag i poprowadzi� ich do sto�u ustawionego pod oknami. By�o tam mleko, gorzkie piwo, chleb, �wie�e mas�o i ser. Arren usiad� z innymi i zacz�� je��.
Ca�e swoje �ycie sp�dzi� w�r�d szlachty, w�a�cicieli ziemskich i bogatych kupc�w. Pa�ac jego ojca w Berili by� pe�en ludzi bogatych w rzeczy tego �wiata, kt�rzy wiele posiadali, wiele sprzedawali i kupowali. Jedli wyszukane potrawy, pili wino i g�o�no rozmawiali. Wielu dyskutowa�o, wielu schlebia�o, a wi�kszo�� szuka�a czego� dla siebie. Mimo m�odego wieku Arren wiele si� ju� nauczy� o zwyczajach i pozorach stanowi�cych natur� ludzko�ci. Lecz nigdy jeszcze nie by� w�r�d ludzi takich, jak ci. Jedli chleb, m�wili niewiele, a ich twarze by�y spokojne. Je�li czego� szukali, to z pewno�ci� nie dla siebie. Jednak byli to ludzie obdarzeni wielk� moc� - Arren rozpozna� to od razu.
Krogulec - Arcymag, siedzia� u szczytu sto�u i cho� zdawa� si� s�ucha� wszystkiego co m�wiono, to jednak otacza�a go cisza i nikt nie odzywa� si� do niego. Arrena te� pozostawiono samego sobie, tak �e mia� czas przyj�� do siebie. Po jego lewej r�ce siedzia� Od�wierny, a po prawej siwow�osy m�czyzna o �agodnym spojrzeniu, kt�ry w ko�cu odezwa� si� do Arrena:
- Jeste�my rodakami, ksi���. Urodzi�em si� na wschodnim Enlad, niedaleko Lasu Aol.
- Polowa�em w tym lesie - odpar� Arren. Przez chwil� rozmawiali o lasach i miastach Wyspy Mit�w, a� wspomnienie rodzinnych stron podnios�o Arrena na duchu.
Kiedy zjedli, zebrali si� znowu przed kominkiem, niekt�rzy siedz�c, inni stoj�c. Przez jaki� czas nikt si� nie odzywa�.
- Ostatniej nocy - zacz�� Arcymag - zebrali�my si� na narad�. D�ugo rozmawiali�my, lecz niczego nie postanowili�my. Teraz, w �wietle poranka, chcia�bym us�ysze� czy podtrzymujecie, czy te� odrzucacie swoje wczorajsze s�dy.
- To, �e niczego nie postanowili�my - rzek� Mistrz Zielarz, kr�py, ciemnow�osy, o spokojnych oczach - samo w sobie jest s�dem. W lesie mo�na znale�� wzory, lecz my nie znale�li�my niczego opr�cz sporu.
- Tylko dlatego, �e nie widzieli�my wzoru wyra�nie - powiedzia� siwow�osy mag z Enlad, Mistrz Zmian. - Wiemy za ma�o. Pog�oski z Wathort, wie�ci z Enlad. Dziwne wie�ci, godne uwagi. Lecz niepotrzebnie wznieca si� tak wielki strach, na tak w�t�ych podstawach. Nasza moc nie mo�e by� zagro�ona tylko dlatego, �e paru czarodziei zapomnia�o swoich zakl��.
- I ja tak s�dz� - popar� go szczup�y, bystrooki Mistrz Klucznik.
- Czy uby�o co� z naszej mocy? Czy Drzewa w Lesie nie rosn� i nie wypuszczaj� li�ci? Czy burze na niebie nie s�uchaj� naszych s��w? Kt� mo�e ba� si� o sztuk� czar�w, najstarsz� ze wszystkich kunszt�w ludzko�ci?
- �aden cz�owiek - odezwa� si� Mistrz Herold, m�ody, szczup�y, o g��bokim g�osie i ciemnej, szlachetnej twarzy - �aden cz�owiek i �adna moc nie jest w stanie powstrzyma� dzia�ania czar�w ani uciszy� s��w mocy. S� to bowiem prawdziwe s�owa Tworzenia i ten, kto m�g�by je uciszy�, m�g�by r�wnie� odtworzy� �wiat.
- Tak - zgodzi� si� Mistrz Zmian - i z pewno�ci� nie by�oby go na Wathort czy Nerveduen. By�by tu, u wr�t Roke i koniec �wiata by�by bliski. Jednak nie dosz�o jeszcze do tego.
- A jednak co� jest nie tak - odezwa� si� nast�pny i wszyscy spojrzeli na niego. By� to m�� o szerokiej piersi, solidny jak d�bowa beczka. Siedzia� przy ogniu, a jego g�os brzmia� tak �agodnie i czysto, jak d�wi�k wielkiego dzwonu. By� to Mistrz Kantor. - Gdzie jest Kr�l, kt�ry powinien zasiada� na swym tronie w Havnor? Roke nie jest sercem �wiata. Jest nim ta wie�a, na kt�rej osadzono miecz Erretha-Akbe, i w kt�rej stoi tron Serriadha, Akambara i Mahariona. Od o�miuset lat serce �wiata jest puste! Mamy koron�, lecz nie mamy kr�la, kt�ry by j� za�o�y�.
Mamy Zagubiony Run, Run W�adzy Kr�lewskiej, Znak Pokoju, odzyskany dla nas, lecz czy mamy pok�j? Niech Kr�l zasi�dzie na tronie, a w�wczas zapanuje pok�j i nawet na najdalszych Rubie�ach czarodzieje b�d� w spokoju praktykowa� sw� sztuk�, nastanie porz�dek i w�a�ciwy czas dla ka�dej rzeczy.
- Tak - przyzna� Mistrz Z�ota R�ka, drobny, �ywy, skromny w zachowaniu, o czystych i rozumnych oczach. - Zgadzam si� z tob�, Mistrzu Kantorze. - Czy nale�y si� dziwi�, �e czary schodz� na manowce, je�li wszystko schodzi na manowce? Je�li zb��dzi ca�e stado, czy czarna owca pozostanie w owczarni?
S�ysz�c to Od�wierny roze�mia� si�, lecz nie powiedzia� ani s�owa.
- Zatem uwa�acie - odezwa� si� Arcymag - �e nic z�ego si� nie dzieje, a je�li tak, to przyczyna le�y w tym, �e nasze kraje s� �le kierowane lub wr�cz pozbawione rz�d�w i dlatego wszystkie sztuki oraz kunszty ludzi zosta�y zaniedbane. Z tym si� zgadzam. Rzeczywi�cie tak jest, i dlatego musimy polega� na pog�oskach. Bo przecie� na po�udniu nie ma pokojowego handlu, a kt� mo�e bezpiecznie dostarczy� wie�ci z Zachodu, wyj�wszy te z Narveduen? Gdyby nasze statki wraca�y z wypraw bezpiecznie jak niegdy�, gdyby pomi�dzy wyspami Ziemiomorza istnia�a �cis�a wi�, wiedzieliby�my co dzieje si� w odleg�ych miejscach i mogliby�my dzia�a�. I s�dz�, �e teraz te� powinni�my dzia�a�! Gdy�, moi panowie, je�li Ksi��� Enlad - jak nam przekazano - wypowiada w zakl�ciu s�owa Tworzenia i nawet nie rozumie ich znaczenia, je�li Mistrz Tkacz m�wi, �e strach jest w korzeniach i nic wi�cej nie chce powiedzie� - czy� to jest nik�a podstawa do niepokoju? Sztorm te� zwiastuje zrazu tylko niewielka chmurka na horyzoncie.
- Masz dar wyczuwania nieszcz��, Krogulcze - stwierdzi� Od�wierny. - Zawsze mia�e�. Jak s�dzisz, dlaczego tak �le si� dzieje?
- Nie wiem. Os�abiona moc. Brak zdecydowania.
Przy�mione s�o�ce. Czuj�, moi panowie, czuj� si� tak jakby�my my wszyscy, kt�rzy tutaj siedzimy i rozmawiamy, byli �miertelnie ranni i jakby powoli wycieka�a nam krew z �y�...
- A ty chcia�by� nie siedzie�, tylko dzia�a�.
- Chcia�bym - odpar� Arcymag.
- C� - powiedzia� Od�wierny. - Czy� sowa powstrzyma soko�a przed lotem?
- Ale gdzie chcesz si� uda�? - zapyta� Mistrz Zmian, a Kantor odpowiedzia� mu. - Odszuka� Kr�la i sprowadzi� go na tron.
Arcymag spojrza� badawczo na Kantora, lecz odrzek� tylko. - P�jd� tam, gdzie dzieje si� z�o.
- Zatem na po�udnie lub na zach�d.
- Na p�noc i na wsch�d, je�li zajdzie potrzeba - doda� Od�wierny.
- Lecz ty jeste� potrzebny tutaj, m�j panie - zaprotestowa� Mistrz Zmian. - Czy nie lepiej, zamiast szuka� po omacku w�r�d nieprzyjaznych lud�w i obcych m�rz, zosta� tutaj, gdzie magia jest pot�na i moc� swej sztuki dowiedzie� si�, w czym tkwi z�o i chaos?
- Moja sztuka nie zdaje si� na nic - odpar� Arcymag. By�o co� w jego g�osie, co kaza�o im spojrze� na niego powa�nie i z niepokojem. - Jestem Stra�nikiem Roke i nie�atwo przychodzi mi opu�ci� wysp�. Chcia�bym, aby wasze zamiary by�y takie same jak moje, ale na to nie ma teraz nadziei. Os�d nale�y do mnie: musz� i��.
- Poddajemy si� temu s�dowi - powiedzia� Herold.
- Id� sam. Wy stanowicie Rad� Roke, a ona nie mo�e si� rozpa��. Jednak wezm� kogo� ze sob�, je�li zechce p�j��. - Spojrza� na Arrena. - Wczoraj ofiarowa�e� mi sw� s�u�b�. Tej nocy Mistrz Tkacz powiedzia�: nikt nie przybywa przypadkowo do brzeg�w Roke. Nieprzypadkowo te� syn Morreda jest pos�a�cem w tej sprawie. I przez ca�� noc nie chcia� powiedzie� nic wi�cej. Wi�c pytam ci�, Arrenie, czy p�jdziesz ze mn�.
- Tak, m�j panie - odpar� Arren, kt�remu zasch�o w gardle.
- Ksi��e, tw�j ojciec z pewno�ci� nie pozwoli�by ci wyruszy� na tak niebezpieczn� wypraw� - zaprotestowa� ostrym tonem Mistrz Zmian, a potem zwr�ci� si� do Arcymaga - ch�opiec jest m�ody i nie szkolony w czarach.
- Mych lat i czar�w starczy dla nas obu - odpar� Arcymag. - Arrenie, co zrobi�by ojciec?
- Pu�ci�by mnie.
- Sk�d mo�esz wiedzie�? - zapyta� Herold.
Arren nie wiedzia�, dok�d ka�� mu p�j�� ani kiedy, ani dlaczego. By� oszo�omiony i zmieszany w obecno�ci tych powa�nych prawych, m�czyzn. Gdyby mia� czas pomy�le�, z pewno�ci� nie powiedzia�by ani s�owa. Lecz nie zd��y� zastanowi� si�, gdy Arcymag zapyta� go: - Czy p�jdziesz ze mn�?
- Kiedy m�j ojciec wysy�a� mnie tutaj, powiedzia�: "Boj� si�, �e nadchodzi z�y czas dla �wiata, czas niebezpiecze�stw. Wol� pos�a� ciebie ni� kogo innego, gdy� ty b�dziesz w stanie os�dzi�, czy w tej sprawie my powinni�my prosi� o pomoc Wysp� Wtajemniczonych, czy te� sami j� ofiarowa�". Skoro wi�c jestem potrzebny, oddaj� si� w twoj� s�u�b�, panie.
Zobaczy� przelotny u�miech na twarzy Arcymaga.
- S�yszeli�cie - zwr�ci� si� do siedmiu mag�w - czy wiek lub znajomo�� czar�w mog�yby tu co� doda�?
Arren czu�, �e tamci patrz� na niego z aprobat�, lecz w dalszym ci�gu ich wzrok wyra�a� co� w rodzaju zamy�lenia lub zdziwienia. Odezwa� si� Herold, tak marszcz�c wygi�te w �uk brwi, a� utworzy�y lini� prost�. - Nie rozumiem tego, m�j panie. Jeste� zdecydowany wyruszy� - dobrze. By�e� tu wi�ziony jak w klatce przez pi�� lat. Lecz zawsze przedtem by�e� sam. Dlaczego teraz chcesz wyruszy� z towarzyszem?
- Gdy� nigdy przedtem nie potrzebowa�em pomocy - odpar� Krogulec, a w jego g�osie zabrzmia�o echo gro�by czy te� ironii. - Poza tym znalaz�em odpowiedniego towarzysza. - Otacza�a go aura niebezpiecze�stwa i Herold nie zadawa� mu ju� wi�cej pyta�, cho� wci�� mia� niezadowolon� min�.
Wtedy Mistrz Zielarz, kt�rego spokojne oczy i ciemna sk�ra czyni�y podobnym do m�drego, cierpliwego wo�u, podni�s� si� i stan�� jak pos�g. - Id�, m�j panie - powiedzia� - i zabierz ch�opca. Ca�a nasza ufno�� b�dzie z tob�.
Pozostali po kolei dawali ciche przyzwolenia i pojedynczo lub parami opuszczali komnat�, a� w ko�cu ze wszystkich siedmiu pozosta� tylko Herold.
- Krogulcze - odezwa� si� - nie kwestionuj� twego os�du. Powiem tylko, �e je�eli masz racj�, je�eli rzeczywi�cie R�wnowaga zosta�a naruszona i niebezpiecze�stwo wielkiego z�a jest bliskie, w�wczas podr� na Wathort czy na Rubie�e Zachodnie, lub nawet na koniec �wiata, nie jest zbyt daleka. Dok�dkolwiek jednak si� udasz, zabierzesz tam swego przyjaciela. Czy b�dzie to wobec niego uczciwe?
Stali z dala od Arrena i Herold zni�y� g�os, jednak Arcymag odpowiedzia� otwarcie. - Uczciwe.
- Nie m�wisz mi wszystkiego, co wiesz - rzek� Herold.
- Gdybym wiedzia�, powiedzia�bym ci. Nie wiem nic, wiele si� domy�lam.
- Pozw�l mi p�j�� z tob�.
- Kto� musi strzec wr�t.
- To rola Od�wiernego...
- Nie tylko wr�t Roke. Zosta� tutaj i obserwuj, czy s�o�ce wstaje jasne o poranku, przygl�daj si� kamiennemu murowi: kto go przekracza i w kt�r� stron� zwr�cona jest jego twarz. Gdzie� powsta� wy�om, Thorionie, gdzie� jest luka, rana i w�a�nie jej id� szuka�. Je�li mnie si� nie uda, by� mo�e ty j� znajdziesz. Lecz czekaj. Nakazuj� ci, aby� czeka� na mnie. - M�wi� teraz w Starej Mowie, j�zyku Tworzenia, j�zyku w kt�rym tka si� wszystkie prawdziwe zakl�cia, na kt�rym opieraj� si� wszystkie akty wielkiej magii, lecz kt�ry niezwykle rzadko jest u�ywany w zwyk�ej rozmowie, chyba �e pomi�dzy smokami. Herold nie wysuwa� ju� innych argument�w, ani nie protestowa�, tylko sk�oni� spokojn� g�ow� przed Arcymagiem i Arrenem, po czym wyszed�.
Nie by�o s�ycha� nic opr�cz trzaskania ognia w kominku. Za oknami k��bi�a si� mg�a - m�tna i bezkszta�tna.
Arcymag wpatrywa� si� w p�omienie, jak gdyby zapomnia� o obecno�ci Arrena. Ch�opiec sta� w pewnej odleg�o�ci od kominka. Nie wiedzia�, czy sam powinien wyj��, czy czeka�, a� go odprawi. By� niezdecydowany i strapiony. Czu� si� znowu jak male�ka figurka w nieokre�lonej, ciemnej i bezmiernej przestrzeni.
- Najpierw udamy si� do Miasta Hort - przem�wi� Krogulec, odwracaj�c si� plecami do ognia. - To miejsce dok�d nap�ywaj� wie�ci z ca�ego obszaru Rubie�y Po�udniowych. Mo�e tam dowiemy si�, gdzie i czego szuka�. Tw�j statek wci�� czeka w zatoce. Porozmawiaj z kapitanem, niech dostarczy wiadomo�ci twemu ojcu. S�dz�, �e powinni�my wyruszy� tak szybko, jak to mo�liwe. Jutro o �wicie. Przyjd� na stopnie przystani.
- Panie m�j, czego... - na chwil� g�os uwi�z� mu w gardle. - Czego szukasz?
- Nie wiem Arrenie.
- Wi�c...
- Wi�c jak mam to znale��? Te� nie wiem. By� mo�e to co� znajdzie mnie. - U�miechn�� si� k�tem ust do Arrena. W s�cz�cym si� z okien szarym �wietle jego twarz by�a jak z �elaza.
- Panie m�j - odezwa� si� Arren, a g�os jego nabra� teraz mocy. - To prawda, �e wywodz� si� od Morreda, je�li w og�le mo�na odtworzy� rodow�d tak stary. I je�li b�d� m�g� tobie s�u�y�, poczytam to sobie za najwi�ksze szcz�cie i honor. Nie ma niczego, co bardziej chcia�bym czyni�. Lecz boj� si�, �e wzi��e� mnie za kogo� znaczniejszego, ni� jestem w rzeczywisto�ci.
- Mo�e - odpar� Arcymag.
- Nie mam �adnych wielkich dar�w ani zdolno�ci. Umiem fechtowa� si� na kr�tkie i d�ugie miecze. Umiem �eglowa�. Znam dworskie ludowe ta�ce. Umiem doprowadzi� do zgody pomi�dzy dwoma sk��conymi dworakami. Jestem niez�ym zapa�nikiem, �ucznikiem za� s�abym. Umiem �piewa�, gra� na harfie i lutni. Lecz to wszystko. Nie umiem niczego poza tym. W czym mog� by� ci potrzebny? Mistrz Herold ma racj�...
- Ach, zauwa�y�e� to, czy� nie? Jest zazdrosny. Uwa�a, �e przys�uguje mu pierwsze�stwo z uwagi na przywilej starsze�stwa.
- I wi�kszych umiej�tno�ci, m�j panie.
- Zatem wola�by�, aby on poszed� ze mn�, a nie ty?
- Nie! Lecz boj� si�...
- Czego si� boisz?
�zy nap�yn�y do oczu ch�opca. - �e ci� zawiod� - odpar�.
Arcymag znowu odwr�ci� si� do ognia. - Usi�d� Arrenie - powiedzia� i ch�opiec podszed� do kamiennego siedzenia w naro�niku kominka. - Nie wzi��em ci� za czarodzieja, ani za wojownika, ani za kogo� ju� w pe�ni ukszta�towanego. Kim jeste� tego nie wiem, cho� jestem zadowolony, �e dajesz sobie rad� z �odzi�... Kim b�dziesz tego nie wie nikt. Lecz wiem to, co najwa�niejsze - jeste� synem Morreda i Serriadaha.
Arren milcza�. - To prawda, m�j panie - odezwa� si� w ko�cu. - Ale... - Arcymag nie przerwa� mu, wi�c Arren musia� doko�czy� zdanie. - Ale nie jestem Morredem. Jestem ty