1382
Szczegóły |
Tytuł |
1382 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1382 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1382 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1382 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ursula K. Le Guin
GROBOWCE
ATUANU
ZIEMIOMORZE - CZʌ� II
7
Prolog
- Do domu, Tenar! Do domu!
Dolin� spowi� p�mrok; jab�onie mia�y wkr�tce zakwitn��. Tu i tam, w cieniu w�r�d ga��zi, b�yszcza� jak male�ka gwiazdka nazbyt wcze�nie rozkwit�y p�k, r�owy i bia�y. Mi�dzy drzewami, po �wie�ej, g�stej, wilgotnej trawie biega�a ma�a dziewczynka. Bieg�a dla czystej rado�ci biegu. S�ysz�c wo�anie, nie zatrzyma�a si� od razu, lecz szerokim �ukiem zawr�ci�a w stron� domu. Matka czeka�a w drzwiach chaty: ciemna sylwetka na de padaj�cego z wn�trza blasku ognia. Przygl�da�a si� podskakuj�cej figurce, podobnej do puszka dmuchawca niesionego wiatrem ponad ciemniej�c� w�r�d drzew traw�.
U w�g�a ojciec oskrobywa� z ziemi zab�ocon� motyk�.
- Dlaczego tak kochasz to dziecko? - zapyta�. - W przysz�ym miesi�cu przyjd�, �eby j� zabra�. Na dobre. Lepiej zapomnia�aby� o niej i tyle. Co ci z tego, �e tak lgniesz do kogo�, kogo i tak musisz straci�? Z niej nie b�dziemy mieli po�ytku. Z�by chocia� zap�acili, to by�oby co�. Ale nie. Zabieraj� i koniec.
Kobieta milcza�a. Patrzy�a na dziecko; zatrzyma�o si� w�a�nie, by poprzez korony drzew spojrze� w niebo. Ponad sadem, ponad szczytami g�r, czystym blaskiem l�ni�a gwiazda wieczorna.
- Ona nie nale�y do nas. Nigdy nie nale�a�a, odk�d przyszli i powiedzieli, �e ma by� Kap�ank� przy Grobowcach. Czemu nie chcesz tego zrozumie�? - glos m�czyzny by� szorstki, pe�en goryczy. - Masz jeszcze czworo. Zostan� z nami, a ona nie. Nie przywi�zuj si� do niej. Daj jej odej��.
- Gdy nadejdzie czas - odrzek�a - pozwol� jej odej��. Dziewczynka podbieg�a, stawiaj�c ma�e, bose stopki na b�otnistej ziemi. Matka schyli�a si�, by j� obj��, a kiedy wchodzi�y do
chaty, poca�owa�a czarne w�osy c�rki. Jej w�asne, w migoc�cym blasku ognia, by�y jasne.
M�czyzna pozosta� na zewn�trz. Czu�, jak marzn� mu bose stopy; widzia�, jak ciemnieje nad nim czyste, wiosenne niebo. Jego twarz pe�na by�a �alu - tak �lepego, t�pego, z�ego �alu, �e nie umia�by znale�� s��w, by go wypowiedzie�. W ko�cu wzruszy� ramionami i wszed� za �on� do zalanej blaskiem ognia izby, gdzie rozbrzmiewa�y g�osy dzieci.
1 Po�arta
Wysoki g�os rogu przeszy� powietrze i umilk�. Cisz� zak��ca� tylko odg�os krok�w stawianych w powolnym rytmie wybijanym przez b�ben - w r�wnym rytmie uderze� serca. Poprzez szczeliny w dachu Sali Tronu, przez wyrwy mi�dzy kolumnami, gdzie run�y ca�e odcinki muru, wpada�y migotliwe, uko�ne promienie s�o�ca. Powietrze by�o nieruchome i mro�ne. Szron pokrywa� martwe li�cie chwast�w, przeciskaj�cych si� mi�dzy p�ytami marmuru; trzeszcza�y cicho, czepiaj�c si� czarnych szat kap�anek.
Sz�y czw�rkami przez ogromn� sal�, pomi�dzy podw�jnymi rz�dami kolumn. G�ucho rozbrzmiewa� b�ben. Nie by�o s�ycha� niczyich g�os�w, niczyje oczy nie ogl�da�y tej procesji. P�omienie pochodni w d�oniach dziewcz�t okrytych czerni� zdawa�y si� czerwienie� w snopach s�onecznego �wiat�a, by zaraz rozb�ysn�� jasno w pasmach cienia mi�dzy nimi. Na zewn�trz, na stopniach Sali Tronu, zostali m�czy�ni - stra�nicy, tr�bacze, dobosze. Wielkie wrota przekroczy�y tylko kobiety - w ciemnych strojach, w kapturach, id�ce wolno, czw�rkami, w kierunku pustego tronu.
Na przedzie sz�y dwie: wysokie, spowite w czer�; jedna wyprostowana i sztywna, druga oci�a�a, ko�ysz�ca si� lekko. Mi�dzy nimi maszerowa�a sze�cioletnia dziewczynka w prostej bia�ej tunice. G�ow�, ramiona i nogi mia�a ods�oni�te. By�a bosa.
Dwie kobiety zatrzyma�y si� u stopni wiod�cych do tronu i lekko pchn�y dziecko do przodu. Pozosta�e czeka�y, ustawione w r�wne ciemne szeregi.
Zdawa�o si�, �e stoj�cy na wysokim postumencie tron okrywaj� zas�ony czerni, zwisaj�ce z ponurego p�mroku pod stropem. Czy to rzeczywi�cie zas�ony, czy tylko g�stniej�ce cienie, nie spos�b by�o stwierdzi�. Tron by� tak�e czarny; klejnoty i z�ocenia oparcia i por�czy rzuca�y pos�pne b�yski. Tron by� olbrzymi. Cz�owiek,
kt�ry by na nim zasiad�, zdawa�by si� kar�em - tron by� ponad ludzkie wymiary.
Sta� pusty. Zajmowa�y go tylko cienie.
Dziecko samotnie wesz�o na czwarty z siedmiu stopni z czerwono �y�kowanego marmuru. Byty tak szerokie i wysokie, �e musia�o na ka�dym postawi� obie stopy, zanim wspi�o si� na nast�pny. Na czwartym, �rodkowym, na wprost tronu, sta� du�y, nier�wny, wy��obiony u g�ry kloc drzewa. Dziewczynka ukl�k�a i u�o�y�a g�ow� w zag��bieniu, przekr�caj�c j� lekko w bok. W tej pozycji znieruchomia�a.
Nagle z cienia po prawej stronie tronu wynurzy�a si� posta� o zamaskowanej twarzy, okryta bia�� we�nian� tog�. W r�ku trzyma�a pi�ciostopowy miecz z polerowanej stali. W milczeniu, bez wahania, podnios�a go obur�cz nad szyj� dziewczynki. B�ben umilk�.
Ostrze zamar�o na chwil�. Wtem z lewej strony tronu wyskoczy�a posta� w czerni, zbieg�a w d� i chwyci�a szczup�ymi r�koma rami� ofiarnika. Miecz l�ni� w p�mroku. Przez chwil� bia�a posta� i czarna, obie bez twarzy, jak tancerze balansowa�y nad nieruchomym dzieckiem, kt�rego jasn� szyj� ods�ania�y rozdzielone pasma czarnych w�os�w.
W absolutnej ciszy postacie odskoczy�y od siebie i rozesz�y si�, znikaj�c w ciemno�ci za olbrzymim tronem. Jedna z kap�anek podesz�a do stopni i wyla�a na nie czar� jakiego� p�ynu, kt�ry w panuj�cym p�mroku wydawa� si� czarny.
Dziewczynka wsta�a i z trudem zesz�a na d�, gdzie dwie wysokie kobiety odzia�y j� w czarn� szat� i p�aszcz z kapturem. Potem odwr�ci�y j�, by spojrza�a na stopnie, na ciemn� plam�, na tron.
- Niech Bezimienni przyjm� ofiarowane im dziewcz�, jedyne, jakie kiedykolwiek zrodzi�o si� bezimiennym. Niech przyjm� jej �ycie, wszystkie lata a� do �mierci, kt�ra r�wnie� do nich nale�y. Niech j� uznaj� za godn� tej ofiary. Niech b�dzie po�arta!
Inne g�osy, chrapliwe i przenikliwe jak g�osy tr�b, odpowiedzia�y:
- Zosta�a po�arta! Zosta�a po�arta!
Dziewczynka spojrza�a spod czarnego kaptura w g�r�, na tron. Kurz pokrywa� klejnoty na ci�kich por�czach zdobionych rze�bionymi pazurami; z rze�b oparcia zwisa�y paj�czyny; wida� by�o bia�awe plamy sowich odchod�w. Na trzech stopniach powy�ej miejsca, gdzie kl�cza�a, nie stan�a nigdy stopa �miertelnika. Kurz zalega� na nich warstw� tak grub�, �e wygl�da�y jak jedna uko�na p�aszczyzna; �y�kowany marmur skrywa�a ca�kowicie nieporuszona, nietkni�ta pokrywa tylu ju� lat, tylu stuleci...
- Zosta�a po�arta! Zosta�a po�arta!
Znowu odezwa� si� b�ben, tym razem w szybszym rytmie.
W ciszy, powoli, nowo uformowana procesja ruszy�a na wsch�d, ku dalekiemu jasnemu kwadratowi wyj�cia. Po obu stronach sali szerokie podw�jne kolumny gin�y w mroku pod pu�apem. Mi�dzy kap�ankami sz�a dziewczynka, teraz ca�a w czerni, jak one. Jej bose stopy depta�y zamarzni�te li�cie i lodowate kamienie; nie podnosi�a wzroku, kiedy b�yska�y przed ni� promienie s�o�ca, przebijaj�ce zniszczony dach.
Stra�nicy trzymali wrota szeroko otwarte. Czarna procesja wysun�a si� na zewn�trz, na ch�odny wiatr i blade �wiat�o poranka. S�o�ce o�lepia�o, p�yn�c nad bezmiarem pustki na wschodzie. Ku zachodowi g�ry sta�y w jego blasku i ja�nia�a fasada Sali Tronu. Inne budynki, ni�ej na wzg�rzu, pogr��one by�y jeszcze w purpurowym cieniu. Tylko na niewielkim wzg�rku za drog� b�yszcza� w glorii niedawno z�ocony dach �wi�tyni Boskich Braci. Czarna kolumna kap�anek czw�rkami rozpocz�a marsz w d� Wzg�rza Grobowc�w. Id�c podj�y cichy �piew. Prosta melodia sk�ada�a si� z trzech tylko ton�w, a raz po raz powtarzane s�owo by�o tak staro�ytne, �e utraci�o ju� znaczenie. By�o jak kamie� milowy tkwi�cy ci�gle w miejscu, gdzie od dawna nie ma ju� drogi. Kobiety wci�� na nowo powtarza�y to puste s�owo. Ich cichy �piew jak nie milkn�cy, monotonny szum wype�nia� ca�y ten dzie�, Dzie� Odrodzenia Kap�anki.
Dziewczynka przechodzi�a z sali do sali, ze �wi�tyni do �wi�tyni. W jednym miejscu k�adziono jej s�l na j�zyk; w innym kl�cza�a twarz� ku zachodowi, gdy obcinano jej w�osy i namaszczano olejkiem i octem winnym; w jeszcze innym le�a�a twarz� w d� na p�ycie z czarnego marmuru, a za o�tarzem przenikliwe g�osy wy�piewywa�y modlitw� za zmar�ych. Przez ca�y dzie� nie jad�a nic i nie pi�a - ani ona, ani �adna z kap�anek.
Kiedy zap�on�a gwiazda wieczorna, dziewczynk� po�o�ono do � �o�a - nag�, okryt� owczymi sk�rami, w komnacie, gdzie nie by�a nigdy dot�d, w budynku, kt�ry przez ca�e lata sta� zamkni�ty i dopiero dzi� go otworzono. Bardzo wysoka komnata nie mia�a okien, a w powietrzu unosi� si� st�ch�y zapach. Tam, w ciemno�ci, pozostawi�y j� milcz�ce kobiety.
Nie porusza�a si�. Z szeroko otwartymi oczami le�a�a w pozycji, w jakiej u�o�y�y j� kap�anki. Trwa�a tak bardzo d�ugo.
Potem zobaczy�a �wiat�o: nik�y odblask na �cianie. Kto� nadchodzi� cicho korytarzem. Os�ania� �wiec�, by dawa�a nie wi�cej blasku ni� �wietlik.
- Hej, Tenar, jeste� tam? - us�ysza�a ochryp�y szept. Milcza�a.
Do wn�trza komnaty wsun�a si� jaka� g�owa - bezw�osa, o barwie ��tawej jak obrany ziemniak. Male�kie br�zowe oczy tak�e przypomina�y oczka ziemniaka. Nos zdawa� si� kar�owaty przy wielkich p�askich policzkach, usta przypomina�y pozbawion� warg szczelin�. Dziewczynka wpatrywa�a si� w t� twarz wielkimi ciemnymi oczami.
- Wi�c jeste�, Tenar, ma�a pszcz�ko! - G�os by� szorstki i wysoki, jakby kobiecy, lecz nie nale�a� do kobiety. - Nie powinienem tu przychodzi�, moje miejsce jest za drzwiami, na ganku; w�a�nie tam id�. Ale musia�em zobaczy�, jak si� czuje moja ma�a Tenar po tym d�ugim, ci�kim dniu. Tak, tak, jak tam moja biedna, ma�a pszcz�ka?
Bezszelestnie ruszy� w jej stron� wyci�gaj�c r�k�, jakby chcia� j� pog�aska�.
- Nie jestem ju� Tenar - powiedzia�a dziewczynka patrz�c wprost na niego.
Wyci�gni�ta r�ka opad�a; nie dotkn�� jej.
- Nie - szepn�� po chwili. - Wiem, wiem. Teraz jeste� male�k� Po�art�. Aleja... Milcza�a.
- To by� ci�ki dzie� dla mojej male�kiej - powiedzia� w ko�cu m�czyzna. Odsun�� si�. Nik�e �wiate�ko migota�o w jego szerokiej ��tej d�oni.
- Nie powiniene� przychodzi� do tego Domu, Manan.
- Nie... Wiem, �e nie. Nie powinno mnie by� w tym miejscu. No c�, dobrej nocy, male�ka... Dobrej nocy.
Dziecko milcza�o. Manan odwr�ci� si� wolno i odszed�. �wietlne b�yski znik�y z wysokich �cian. Dziewczynka, kt�rej jedynym imieniem by�o teraz Arha, Po�arta, le�a�a na plecach i nieruchomym wzrokiem wpatrywa�a si� w ciemno��.
2 Mur wok� Miejsca
Nie zdawa�a sobie z tego sprawy, ale w miar� dorastania zapomina�a matk�. Przynale�a�a tutaj, do Miejsca Grobowc�w; zawsze tu by�a. Tylko czasem, w d�ugie sierpniowe wieczory, kiedy patrzy�a na g�ry na zachodzie, wysuszone i p�owe w blasku s�o�ca, wspomina�a ogie�, kt�ry dawno temu p�on�� na kominku, rzucaj�c takie samo ��te �wiat�o. Wtedy wraca�a pami�� o tym, jak j� przytulano - niezwyk�a, gdy� tutaj ma�o kto jej dotyka�. I wspomnienia przyjemnego zapachu, aromatu w�os�w �wie�o umytych i p�ukanych w wodzie z sza�wi� - d�ugich, jasnych w�os�w o barwie ognia i s�o�ca tu� nad horyzontem. Tylko tyle jej pozosta�o.
Naturalnie, wiedzia�a wi�cej ni� pami�ta�a, gdy� opowiedziano jej ca�� histori�. Kiedy mia�a sze�� czy siedem lat i zaczyna�a si� zastanawia�, kim jest ta osoba, kt�r� nazywaj� Arh�, posz�a do swego opiekuna, dozorcy Manana.
- Opowiedz mi, jak zosta�am wybrana, Manan - poprosi�a.
- Przecie� wiesz, male�ka.
Rzeczywi�cie wiedzia�a. Wysoka kap�anka Thar powtarza�a jej to swym osch�ym g�osem, dop�ki nie nauczy�a si� s��w na pami��.
- Wiem - przyzna�a i zacz�ta recytowa�: - Po �mierci Jedynej Kap�anki Grobowc�w Atuanu, ceremonie pogrzebu i oczyszczenia ko�cz� si� z up�ywem jednego miesi�ca kalendarza ksi�ycowego. Potem wybrane Kap�anki i Stra�nicy Miejsca Grobowc�w ruszaj�
przez pustyni� do miasteczek i wiosek Atuanu, by szuka� i rozpytywa�. Poszukuj� dziewczynki urodzonej w noc �mierci Kap�anki. Kiedy j� znajd�, czekaj� i obserwuj�. Dziecko musi by� zdrowe na ciele i umy�le, a rosn�c nie mo�e chorowa� na krzywic� czy osp�, ani zdradza� �adnych deformacji, ani o�lepn��. Kiedy bez skazy osi�gnie wiek pi�ciu lat, wtedy wiadomo, �e istotnie jest ono nowym wcieleniem Kap�anki, kt�ra umar�a. Wie�� o tym zanosi si� do Boga-Kr�la w Awabath, a j� sam� przewozi do �wi�tyni, gdzie przez rok pobiera nauki. A kiedy ten rok dobiegnie ko�ca, prowadzi siej� do Sali Tronu, a jej imi� oddane zostaje na powr�t tym, kt�rzy s� jej W�adcami, Bezimiennym, jako �e sama jest bezimienn�, Kap�ank� Wiecznie Odradzan�.
Tak m�wi�a jej Thar, s�owo w s�owo, a ona nigdy nie o�mieli�a si� prosi� o wi�cej. Chuda kap�anka nie by�a okrutna, tylko zimna od �ycia w �elaznej dyscyplinie. Arha ba�a si� jej. Za to Manana nie ba�a si� ani troch� i mog�a mu rozkazywa�.
- A teraz opowiedz, jak zosta�am wybrana! Wiedzia�a, �e znowu ust�pi.
- Wyruszyli�my st�d na p�noc i zach�d, trzeciego dnia pierwszej kwadry, gdy� Arha-kt�ra-by�a umar�a trzeciego dnia ostatniego ksi�yca. Najpierw udali�my si� do Tenacbach, kt�re jest wielkim miastem, cho� wobec Awabath jest niczym pch�a przy krowie. Tak przynajmniej m�wi� ci, kt�rzy widzieli je oba. Ale dla mnie jest wystarczaj�co du�e: stoi tam chyba z tysi�c dom�w. I sprawdzili�my w Gar. Ale nikt w tych dw�ch miastach nie mia� dziecka-dziewczynki, urodzonej trzeciego dnia ksi�yca zesz�ego miesi�ca. Znale�li�my kilku ch�opc�w, ale ch�opcy si� nie nadaj�. Ruszyli�my wi�c w g�ry, na p�noc od Gar, do miasteczek i wiosek. To moja kraina. Nie urodzi�em si� na tej pustyni, ale tam, gdzie p�yn� potoki i ziemia jest zielona. - Matowy g�os Manana zawsze wtedy brzmia� dziwnie, a jego ma�e oczka kry�y si� zupe�nie; przerywa� na chwil�, nim zaczyna� opowiada� dalej. - Odszukali�my i rozmawiali�my ze wszystkimi, kt�rzy byli rodzicami dzieci urodzonych w ostatnich miesi�cach. Niekt�rzy pr�bowali k�ama�: "Tak, oczywi�cie, nasza c�rka urodzi�a si� trzeciego dnia ksi�yca!" Ci biedni ludzie, musisz wiedzie�, cz�sto s� zadowoleni, gdy mog� si� pozby� c�rek. Byli te� inni, ubodzy i mieszkaj�cy w samotnych chatach, w dolinach w�r�d g�r, kt�rzy nie liczyli czasu i rzadko potrafili rozr�ni� dni, wi�c nie umieli okre�li� z ca�� pewno�ci�, w jakim wieku s� ich dzieci. Ale pytaj�c dostatecznie d�ugo, zawsze potrafili�my doj�� do prawdy. Wreszcie znale�li�my: w wiosce licz�cej dziesi�� chatek, w dolinie sad�w na zach�d od Entat. Dziewczynka mia�a osiem miesi�cy. Tak d�ugo trwa�y nasze poszukiwania. Ale urodzi�a si� tej nocy, gdy zmar�a Kap�anka Grobowc�w, w godzinie jej �mierci. Pi�kne to by�o dziecko. Siedzia�a na kolanach matki i patrzy�a na nas b�yszcz�cymi oczkami, kiedy jak nietoperze do jaskini wciskali�my si� do jedynej izby domu. Jej ojciec by� biednym cz�owiekiem. Dogl�da� jab�oni w sadzie bogacza i nie mia� nic w�asnego pr�cz pi�ciorga dzieci i kozy. Nawet chata nie nale�a�a do niego. Tam wi�c stan�li�my wszyscy i po tym, jak kap�anki patrzy�y na ma�� i szepta�y mi�dzy sob�, mo�na by�o pozna�, �e ich zdaniem znalaz�y wreszcie Odrodzon�. Matka te� to pozna�a. Tuli�a dziecko i nie odzywa�a si� ani s�owem. No wi�c wr�cili�my nast�pnego dnia. I prosz�: dziecko le�y w wiklinowym ��eczku, krzyczy i p�acze, a na ca�ym ciele ma pr�gi i czerwone plamy z gor�czki. A matka p�acze jeszcze g�o�niej: "Och! Och! Moj� malutk� z�apa�y Palce Wied�my! " Tak w�a�nie m�wi�a. Mia�a na my�li osp�. W mojej wsi te� m�wili�my na ni� Palce Wied�my Ale Kossil, kt�ra jest teraz Najwy�sz� Kap�ank� Boga-Kr�la, podesz�a do ko�yski i wyj�a dziecko. Wszyscy inni cofn�li si�, a ja razem z nimi; nie ceni� swego �ycia zbyt wysoko, ale kto wchodzi do domu, gdzie jest ospa? Lecz Kossil nie ba�a si� ani troch�... Nie, nie ona. Wzi�a dziecko i m�wi: "Ona nie ma gor�czki". Potem po�lini�a palec i potar�a czerwone plamy, a one znikn�y. To by� tylko sok z jag�d. Biedna, g�upia matka my�la�a, �e nas oszuka i zatrzyma dziecko! - Manan �mia� si� z tego serdecznie; ��ta twarz prawie si� nie zmienia�a, ale brzuch trz�s� mu si� mocno. - No wi�c m�� j� zbi�, bo ba� si� gniewu kap�anek. Nied�ugo potem wr�cili�my na pustyni�, ale co roku jeden z ludzi Miejsca wraca� do wioski w�r�d jab�kowych sad�w i sprawdza�, jak dziewczynka dorasta. Tak min�o pi�� lat, a wtedy Kossil i Thar ruszy�y w podr� ze stra�� �wi�tyni i �o�nierzami w czerwonych he�mach, przys�anych przez Boga-Kr�la jako eskorta. Przywie�li tu dziecko, poniewa� by�a to w istocie Kap�anka Grobowc�w odrodzona, i tu powinna si� znale��. A kto by� tym dzieckiem, male�ka? No kto?
-Ja - odpowiada�a Arha patrz�c w dal, jakby chcia�a zobaczy� co�, czego nie mog�a dostrzec, co zgin�o poza widnokr�giem.
- A co zrobi�a... matka, kiedy przyszli zabra� jej c�rk�? - spyta�a kiedy�.
Tego Manan nie wiedzia�; nie pojecha� z kap�ankami na ostatni� wypraw�.
A ona nie pami�ta�a. Zreszt�, po co pami�ta�? Co przesz�o, min�o. Przyby�a tu, gdzie musia�a przyby�. Z ca�ego �wiata zna�a tylko jedno miejsce: Grobowce Atuanu.
Przez pierwszy rok sypia�a w du�ej sali razem z innymi nowicjuszkami, dziewcz�tami w wieku od czterech do czternastu lat. Ju� wtedy jednak Manan zosta� wybrany spo�r�d Dziesi�ciu Dozorc�w na jej osobistego opiekuna. Jej ��ko sta�o w male�kiej alkowie, cz�ciowo odgrodzone od d�ugiej, nisko sklepionej sali Wielkiego Domu, gdzie dziewcz�ta chichota�y mi�dzy sob� i szepta�y, zanim zasn�y, a w szarym blasku poranka ziewaj�c zaplata�y sobie w�osy. Kiedy odebrano jej imi� i sta�a si� Arh�, spa�a samotnie w Ma�ym Domu, w ��ku i pokoju, kt�re mia�y by� jej ��kiem i pokojem przez reszt� �ycia. Ten dom nale�a� do niej, by� Domem Jedynej Kap�anki i nikt nie mia� prawa tu wej�� bez jej pozwolenia. Gdy by�a jeszcze ma�a, bawi�o j�, gdy ludzie stukali pokornie do drzwi, a ona m�wi�a: "Mo�esz wej��". Irytowa�o j� te�, �e obie Najwy�sze Kap�anki, Kossil i Thar, uznawa�y jej pozwolenie za rzecz naturaln� i wchodzi�y bez pukania.
Mija�y dni i lata, wszystkie podobne do siebie. Dziewcz�ta w Miejscu Grobowc�w sp�dza�y czas na lekcjach i �wiczeniach. Nie bawi�y si�. Nie mia�y czasu na zabaw�. Uczy�y si� �wi�tych pie�ni i �wi�tych ta�c�w, historii Wysp Kargadu i sekret�w bog�w, kt�rym s�u�y�y: Boga-Kr�la, panuj�cego w Awabath, albo Boskich Braci, Atwaha i Wuluaha. Z nich wszystkich jedynie Arha poznawa�a rytua�y Bezimiennych, nauczana przez Thar, Najwy�sz� Kap�ank� Bli�niaczych B�stw. To zmusza�o j� do rozstawania si� z innymi na godzin� lub wi�cej dziennie, lecz reszt� czasu, podobnie jak pozosta�e dziewcz�ta, po�wi�ca�a na proste zaj�cia. Uczy�y si� zwija� i tka� we�n�, sadzi�, zbiera�, szykowa� posi�ki, jakie same jada�y:
soczewic�, kukurydz� mielon� grubo na p�atki i drobno na m�k� do pieczenia chleba, cebul�, kapust�, kozi ser, jab�ka i mi�d.
Najlepsze, co mog�o si� przydarzy�, to wyprawa na ryby nad m�tn� zielon� rzek� p�yn�c� przez pustkowie o p� mili na p�nocny wsch�d od Miejsca. Bra�a ze sob� jab�ko albo kawa�ek chleba jako drugie �niadanie, a potem siedzia�a w s�o�cu w�r�d trzcin, wpatruj�c si� w powolny ruch wody albo cienie chmur, zmieniaj�ce swe kszta�ty na zboczach g�r. A kiedy piszcza�a z rado�ci patrz�c, jak napina si� linka i w chwil� p�niej p�aska, migotliwa ryba podskakuje na brzegu i topi si� w powietrzu, Mebbeth sycza�a jak �mija:
- Uspok�j si�, wrzaskliwa idiotko!
Mebbeth, kt�ra s�u�y�a w �wi�tyni Boga-Kr�la, by�a smag�� kobiet�, m�od� jeszcze, lecz tward� i ostr� jak obsydian. �owienie by�o jej pasj�. Arha musia�a uwa�a� i siedzie� cichute�ko, inaczej Mebbeth nigdy ju� nie wzi�aby jej ze sob� na ryby. A wtedy Arha nie mog�aby chodzi� nad rzek�, najwy�ej po wod� latem, kiedy wysycha�y studnie. To nie by�o przyjemne: brn�� p� mili przez pal�cy �ar, nape�nia� dwa wiadra na nosid�ach, potem jak najszybciej
wraca� pod g�r�, do Miejsca. Pierwsze pi��dziesi�t s��ni byto �atwe, ale potem wiadra stawa�y si� coraz ci�sze, nosid�a parzy�y ramiona jak rozpalone �elazo, a ka�dy krok by� m�k�. W ko�cu dociera�a do cienia na ty�ach Wielkiego Domu, obok grz�dki jarzyn, i z pluskiem wylewa�a wod� do wielkiej cysterny. Tylko po to, by zawr�ci� i pokonywa� t� drog� znowu, i znowu, i znowu.
W obr�bie Miejsca - nie potrzebowa�o i nie mia�o innej nazwy, gdy� by�o naj�wi�tszym i najstarszym ze wszystkich miejsc Czterech Wysp Imperium Kargadu - mieszka�o kilkuset ludzi i sta�y liczne budynki: trzy �wi�tynie, Wielki i Ma�y Dom, kwatery dozorc�w eunuch�w, a zaraz za murem koszary stra�y i chaty niewolnik�w, magazyny, budynki gospodarcze, zagrody owiec i k�z. Z daleka przypomina�o ma�e miasteczko. Z daleka, to znaczy z suchych pag�rk�w na zachodzie, gdzie ros�a tylko sza�wia, k�pki trawy i pustynne zio�a. Ale nawet z odleg�ych r�wnin na wschodzie mo�na by�o dostrzec z�oty dach �wi�tyni Bli�niaczych B�stw, po�yskuj�cy niczym kawa�ek miki w skale.
Sama �wi�tynia by�a kamiennym sze�cianem otynkowanym na bia�o, bez okien, z gankiem przed niskimi drzwiami. Bardziej efektowna i o ca�e wieki m�odsza by�a stoj�ca troch� ni�ej �wi�tynia Boga-Kr�la z wysokim portalem i rz�dem grubych bia�ych kolumn z wymalowanymi symbolami. Kolumny zrobiono z wielkich cedrowych pni, sprowadzonych statkiem z Hur-at-Hur, gdzie ros�y lasy. Dwudziestu niewolnik�w z wysi�kiem przeci�ga�o je po nagich r�wninach a� do Miejsca. Podr�ny zbli�aj�cy si� ze wschodu widzia� z�oty dach i bia�e kolumny o wiele wcze�niej, nim dostrzega� stoj�c� wy�ej na wzg�rzu najstarsz� �wi�tyni�: zniszczon� i br�zow� jak sama pustynia, ogromn�, nisk� Sal� Tronu o �atanych �cianach, z p�ask�, sypi�c� si� kopu��.
Za Sal� ci�gn�� si� otaczaj�cy ca�y szczyt wzg�rza masywny mur, wzniesiony bez zaprawy, z kamieni, kt�re w wielu miejscach ju� wypad�y. W jego kr�gu niby olbrzymie palce stercza�o z ziemi kilka czarnych g�az�w, wysokich na osiemna�cie czy dwadzie�cia st�p. Kto raz je zobaczy�, stale wraca� do nich my�l�. Sta�y pe�ne niewys�owionych znacze�. By�o ich dziewi��. Jeden trzyma� si� prosto, inne pochyla�y si� mniej lub bardziej, dwa by�y przewr�cone. Porasta� je szary i pomara�czowy mech, podobny do plam farby:
wszystkie pr�cz jednego, czarnego i l�ni�cego matowo. Byt g�adki w dotyku, lecz na innych mo�na by�o zobaczy� albo wyczu� palcami pod pokryw� mchu niewyra�ne rze�bienia -jakie� kszta�ty czy znaki. Te kamienie by�y Grobowcami Atuanu. Sta�y tu, jak powiadano, od czasu pierwszych ludzi, od kiedy powsta�o Ziemiomorze. Ustawiono je w ciemno�ciach, gdy ziemie wynurzy�y si� z g��bin oceanu. Starsze by�y o wiele od Bog�w-Kr�l�w Kargadu, starsze ni� Bli�niacze B�stwa, starsze ni� �wiat�o. By�y grobowcami w�adc�w �wiata sprzed czasu ludzi - w�adc�w, kt�rym nie nadawano imion. Ta, kt�ra im s�u�y�a, tak�e nie mia�a imienia.
Niecz�sto wchodzi�a mi�dzy Kamienie. Nikt inny nie �mia�by dotkn�� stop� gruntu, z kt�rego wyrasta�y na szczycie, wewn�trz kamiennego muru za Sal� Tronu. Dwa razy do roku, o pe�ni ksi�yca najbli�szej wiosennemu i jesiennemu zr�wnaniu dnia z noc�, przed Tronem sk�adano ofiar�. Arha wychodzi�a wtedy przez niskie drzwiczki z ty�u Sali, nios�c wielk� mis� pe�n� dymi�cej krwi ko�l�cia. Po�ow� jej musia�a wyla� u st�p pionowego czarnego g�azu, po�ow� na jeden z le��cych kamieni, pogr��onych w skalistej ziemi, ze �ladami krwi ofiarowywanej tu od wiek�w.
Czasami wczesnym rankiem przychodzi�a tu sama. Spacerowa�a w�r�d Kamieni, pr�buj�c rozpozna� niewyra�ne rze�bienia, lepiej widoczne w �wietle nisko stoj�cego s�o�ca. Albo siedzia�a tylko, spogl�daj�c na g�ry po zachodniej stronie, lub w d�, na dachy i mury Miejsca, na pierwsze oznaki krz�taniny wok� Wielkiego Domu i barak�w stra�y, na stada k�z i owiec pod��aj�ce ku sk�pym pastwiskom nad rzek�. Mi�dzy Kamieniami nigdy nie by�o nic do roboty. Przychodzi�a tu tylko dlatego, �e by�o jej wolno i �e nic
tu nie zak��ca�o samotno�ci. By�o to pos�pne miejsce. Ch��d panowa� nawet w upalne letnie po�udnia. Czasem wiatr gwizda� mi�dzy dwoma Kamieniami stoj�cymi najbli�ej siebie i pochylonymi tak, jakby powierza�y sobie jakie� tajemnice. Ale �adna tajemnica nie zosta�a wypowiedziana.
Z Murem Grobowc�w ��czy� si� inny, ni�szy, zataczaj�cy nieregularne p�kole wok� wzg�rza i ci�gn�cy si� dalej na p�noc, ku rzece. Nie tyle chroni� on Miejsce, co rozcina� je na dwie cz�ci: po jednej stronie �wi�tynie, domy kap�anek i dozorc�w, po drugiej kwatery stra�y i niewolnik�w, kt�rzy uprawiali ziemi�, pa�li owce i kozy, zdobywali �ywno�� dla Miejsca. �aden z nich nigdy nie przekracza� muru. Jedynie podczas niekt�rych, najwa�niejszych �wi�t stra�nicy, dobosze i tr�bacze towarzyszyli procesjom kap�anek. Nie wchodzili jednak do �wi�ty�. �aden inny m�czyzna nie mia� prawa postawi� stopy wewn�trz Miejsca. Kiedy� dociera�y tu pielgrzymki, kiedy� kr�lowie i wodzowie z Czterech Wysp przybywali pok�oni� si� bogom; p�tora wieku temu przyby� pierwszy B�g-Kr�l, by ustanowi� ceremonie w swej w�asnej �wi�tyni. Ale nawet on nie m�g� wej�� pomi�dzy Kamienie Grobowc�w, nawet on musia� je�� i spa� po zewn�trznej stronie muru otaczaj�cego Miejsce.
Wej�cie na mur nie by�o trudne - palce �atwo znajdowa�y szczeliny mi�dzy kamieniami. Pewnego wiosennego popo�udnia Po�arta i dziewczynka zwana Penthe siedzia�y na jego szczycie. Obie mia�y po dwana�cie lat. Powinny by� w Wielkim Domu, w ogromnej kamiennej sali tkalni; powinny sta� przy krosnach, zawsze za�adowanych szorstk� czarn� we�n�, i tka� materia� na szaty. Wymkn�y si�, by �ykn�� wody ze studni na dziedzi�cu, a potem Arha powiedzia�a "Chod�my!" i poprowadzi�a towarzyszk� do muru - do�em, by nie widziano ich z Wielkiego Domu. Teraz siedzia�y na szczycie, dziesi�� st�p nad ziemi�, spogl�daj�c na nagie r�wniny, ci�gn�ce si� bez ko�ca od wschodu i p�nocy.
- Chcia�abym zobaczy� morze - powiedzia�a Penthe.
- Po co? - zdziwi�a si� Arha. �uta gorzk� �odyg� jakiej� ro�liny, kt�r� znalaz�a mi�dzy kamieniami.
Dobiega� w�a�nie ko�ca czas kwitnienia na tej ja�owej ziemi. Wszystkie pustynne kwiatki, ��te, r�owe i bia�e, skarla�e i szybko przekwitaj�ce, zaczyna�y wysiew, rozrzucaj�c na wiatr bia�e jak popi� pi�rka i parasolki, upuszczaj�c zbrojne w haczyki nasiona. Ziemi� pod jab�oniami w sadzie okrywa� bia�o-r�owy dywan. Ga��zie by�y zielone - jedyne zielone drzewa w promieniu wielu mil od Miejsca. Wszystko inne, od horyzontu po horyzont, mia�o matowe, wyp�owia�e barwy pustyni - z wyj�tkiem srebrzyste b��kitnych g�r, gdzie pojawi�y si� pierwsze p�czki sza�wi.
- Och, nie wiem, po co. Po prostu chcia�abym zobaczy� co� innego. Tu jest zawsze tak samo. Nic si� nie dzieje.
- Wszystko, co dzieje si� gdziekolwiek, tutaj ma sw�j pocz�tek - o�wiadczy�a Arha.
- Wiem... Ale chcia�abym widzie�, jak si� dzieje. Penthe u�miechn�a si�. By�a pulchn�, mi�� dziewczyn�. Potar�a podeszwami st�p rozgrzane s�o�cem kamienie.
- Widzisz... - m�wi�a dalej. - Kiedy by�am ma�a, mieszka�am nad morzem. Nasza wioska sta�a zaraz za pasem wydm i czasem bawili�my si� na pla�y. Raz, pami�tam, zobaczyli�my daleko od brzegu ca�� flot� statk�w. Pobiegli�my powiedzie� o tym w wiosce i wszyscy przyszli popatrze�. Statki wygl�da�y jak smoki z czerwonymi skrzyd�ami. Niekt�re mia�y prawdziwe szyje ze smoczymi �bami. Przep�ywa�y w pobli�u Atuanu, ale to nie byty kargijskie statki. Przyby�y z zachodu, z Wewn�trznych Krain. Tak m�wi� w�jt. Wszyscy poszli, �eby popatrze�. Chyba si� bali, �e wyl�duj�. Ale one przep�yn�y i nikt nie wiedzia�, dok�d zmierzaj�. Mo�e napa�� na Karego-At. Ale pomy�l tylko, naprawd� przyby�y z wysp czarodziej�w, gdzie wszyscy ludzie s� koloru ziemi i mog� rzuci� na ciebie czar r�wnie �atwo jak mrugn��.
- Nie na mnie - o�wiadczy�a z gniewem Arha. -Ja bym nie patrzy�a na ich statki. To �li, przekl�ci czarownicy. Jak �mieli przep�ywa� tak blisko �wi�tej Ziemi?
- Wiesz, przypuszczam, �e B�g-Kr�l podbije ich kiedy� i zrobi z nich niewolnik�w. Ale chcia�abym znowu zobaczy� morze. W ka�u�ach na pla�y znajdowali�my ma�e o�miornice, a jak si� na nie krzykn�o "Buu!", to robi�y si� zupe�nie bia�e. O, tam idzie stary Manan. Pewnie ci� szuka.
Opiekun i s�uga Arhy zbli�a� si� wolno wzd�u� muru. Pochyli� si�, by zerwa� dzik� cebul�, kt�rej zebra� ju� ca�y p�czek, potem wyprostowa� si� i rozejrza�. Przyty� z wiekiem, a jego ��ta sk�ra b�yszcza�a w s�o�cu.
- Schowamy si� po stronie m�czyzn - sykn�a Arha. Dziewczynki zsun�y si� zwinnie jak jaszczurki i przylgn�y do muru tu� pod jego szczytem, niewidoczne od wewn�trznej strony. S�ysza�y coraz bli�sze kroki Manana.
- Hej! Hej, ziemniaczana g�owo! - Kpi�cy g�os Arhy byt cichy jak wiatr w�r�d traw.
Ci�kie kroki ucich�y.
-Jest tam kto? - odezwa� si� niepewnie Manan. - Male�ka? Arha? Cisza. Manan ruszy� dalej.
- Hej! Ziemniaczana g�owo!
- Hej, ziemniaczany brzuchu! - na�ladowa�a Arh� Penthe i a� j�kn�a, usi�uj�c st�umi� chichot.
-Jest tam kto? Cisza.
- Dobrze, dobrze, dobrze -westchn�� eunuch i odszed� powoli. Kiedy znikn�� za wzg�rzem, dziewcz�ta wspi�ty si� z powrotem
na mur: Penthe zaczerwieniona i spocona ze �miechu, ale Arha
w�ciek�a.
- Stary tryk, �azi za mn� wsz�dzie!
- Musi - zauwa�y�a rozs�dnie Penthe. - To jego praca. Ma ci� pilnowa�.
- Pilnuj� mnie ci, kt�rym s�u��. Dla nich si� staram i dla nikogo wi�cej nie musz�. Te stare kobiety i p�-m�czy�ni powinni mnie zostawi� w spokoju. Jestem Jedyn� Kap�ank�!
Penthe spojrza�a na ni� zaskoczona.
- Wiem - powiedzia�a dr��cym g�osem. - Wiem, �e jeste�, Arho...
- Wi�c powinni da� mi spok�j, a nie rozkazywa� przez ca�y czas!
Penthe westchn�a ci�ko. Macha�a pulchnymi nogami, wpatrzona w pust�, piaszczyst� ziemi� i daleki, wysoki horyzont.
- Nied�ugo sama b�dziesz wydawa� rozkazy - odezwa�a si� w ko�cu cichym g�osem. - Za dwa lata przestaniemy by� dzie�mi. Sko�czymy czterna�cie lat. Ja odejd� do �wi�tyni Boga-Kr�la i pewnie nic si� dla mnie nie zmieni. Ale ty naprawd� staniesz si� Najwy�sz� Kap�ank�. Nawet Kossil i Thar b�d� musia�y ci� s�ucha�.
Po�arta nie odpowiedzia�a. Na jej zawzi�tej twarzy pod czarnymi brwiami migota�y oczy, odbijaj�c blask jasnego nieba.
- Powinny�my ju� wraca� - stwierdzi�a Penthe.
- Nie.
- Ale dozorczyni tkalni mo�e si� poskar�y� Thar. Nied�ugo ju� pora na Dziewi�� Psalm�w.
- Zostaj� tutaj. I ty te�.
- Ciebie nie ukarz�; mnie tak - poskar�y�a si� Penthe, cho� bez wyrzutu.
Arha milcza�a. Penthe westchn�a i zosta�a przy niej. S�o�ce zapada�o w mgie�k� ponad r�wnin�. Z daleka s�ycha� by�o dzwonki owiec i beczenie jagni�t. Podmuchy suchego, wiosennego wiatru nios�y s�odkie zapachy.
Kiedy dziewcz�ta wr�ci�y do Wielkiego Domu, Dziewi�� Psalm�w prawie si� ko�czy�o. Mebbeth zobaczy�a, �e siedz� na Murze M�czyzn i donios�a o tym swojej zwierzchniczce, Kossil, Najwy�szej Kap�ance Boga-Kr�la.
Ci�ko zbudowana Kossil przem�wi�a do dziewcz�t bez �ladu emocji ani na twarzy, ani w g�osie. Nakaza�a im i�� za sob�. Poprowadzi�a je korytarzami Wielkiego Domu, przez frontowe drzwi, w g�r� do �wi�tyni Atwaha i Wuluaha. Tam opowiedzia�a o wszystkim Najwy�szej Kap�ance tej �wi�tyni, Thar, wysokiej, suchej i chudej jak ko��.
- Zdejmij szat� - poleci�a Kossil Penthe.
Potem wych�osta�a dziewczynk� trzcinow� r�zg�, lekko nacinaj�c� sk�r�. Penthe znios�a to w milczeniu, po�ykaj�c �zy. Zosta�a odes�ana do tkalni bez kolacji, wiedz�c, �e nast�pnego dnia tak�e nie dostanie nic do jedzenia.
-Je�li jeszcze raz zostaniesz przy�apana na Murze M�czyzn, czeka ci� co� o wiele gorszego. Zrozumia�a�? - Gtos Kossil by� cichy, lecz wcale nie �agodny.
Penthe odpowiedzia�a: "Tak" i wysz�a, dr��c i kul�c si�, gdy ci�ka szata ociera�a rany na plecach.
Arha sta�a obok Thar obserwuj�c ch�ost�. Teraz przygl�da�a si�, jak Kossil p�ucze trzcinow� r�zg�.
- Nie uchodzi, by widziano ci� wspinaj�c� si� i biegaj�c� z innymi dziewcz�tami. Jeste� Arha.
Arha spu�ci�a ponuro g�ow� i milcza�a.
- Lepiej, �eby� robi�a tylko to, co robi� powinna�. Jeste� Arha. Dziewczynka na chwil� podnios�a wzrok, spogl�daj�c w twarz Thar, potem Kossil. W jej spojrzeniu by�a nienawi�� albo w�ciek�o�� tak g��boka, �e a� straszna. Lecz chuda kap�anka nie przej�a si� tym; raczej podra�ni�a j� jeszcze bardziej, pochylaj�c si�, by rzuci� szeptem:
-Jeste� Arha! Nic ju� nie pozosta�o. Wszystko jest po�arte.
- Wszystko jest po�arte - powt�rzy�a dziewczynka tak, jak powtarza�a codziennie, przez wszystkie dni �ycia, odk�d uko�czy�a sze�� lat.
Thar pochyli�a g�ow�; Kossil tak�e, odk�adaj�c na bok r�zg�. Dziewczynka odwr�ci�a si� z pokor� i wysz�a.
Po kolacji z�o�onej z ziemniak�w i zielonej cebuli, kt�re zjad�a w w�skim, ciemnym refektarzu, po od�piewaniu wieczornych hymn�w i umieszczeniu �wi�tych znak�w na drzwiach, po kr�tkim Rytuale Niewypowiedzianego, praca wyznaczona na ten dzie� zosta�a wykonana. Dziewcz�ta mog�y teraz i�� do sypialni i bawi� si� ko��mi lub patyczkami, p�ki nie wypali si� �wieca z trzcinowym knotem. Potem, le��c ju� w ��kach, mog�y szepta� do siebie w ciemno�ci. Arha, jak to czyni�a co wiecz�r, ruszy�a przez podw�rza i dr�ki Miejsca do Ma�ego Domu, gdzie spa�a samotnie.
Wiosenny wiatr ni�s� s�odkie zapachy. Gwiazdy b�yszcza�y jasno jak p�ki stokrotek na wiosennej ��ce, jak �wiat�a na morzu w kwietniu. Lecz dziewczynka nie pami�ta�a ��k ani morza. Nie patrzy�a w g�r�.
- Hej, male�ka!
- Manan... - rzuci�a oboj�tnie.
Wielki cie� zr�wna� si� z ni�. Gwiazdy odbija�y si� w bezw�osej czaszce eunucha.
- Ukara�y ci�?
- Nie mo�na mnie kara�.
- Nie... To prawda...
- Nie mog�y mnie ukara�. Nie o�mieli�y si�.
Sta� ze zwieszonymi r�kami, t�gi i s�abo widoczny w mroku. Czu�a zapach dzikiej cebuli, wo� potu i szatwii wydzielan� przez jego star� czarn� szat�, rozdart� na skraju i za kr�tk� na niego.
- Nie mog� mnie dotkn��. Jestem Arh� - o�wiadczy�a piskliwie i wyzywaj�co. A potem si� rozp�aka�a.
Wielkie d�onie unios�y si� i przytuli�y j�, �ciska�y delikatnie i g�adzi�y jej splecione w�osy.
-Ju� dobrze, dobrze, ma�a pszcz�ko, moja malutka.
Us�ysza�a chrapliwy pomruk w g��bi jego piersi i przylgn�a do niego. �zy wysch�y szybko, lecz nie wypuszcza�a go, jakby nie potrafi�a usta� samodzielnie.
- Biedna male�ka - szepn��, bior�c dziecko na r�ce. Zani�s� je a� do drzwi domu, gdzie spa�o samotnie. Tam postawi� na ziemi.
-Ju� dobrze, male�ka?
Kiwn�a g�ow�, odwr�ci�a si� od niego i wesz�a do ciemnego wn�trza.
3 Wi�niowie
- R�wne i ci�kie kroki Kossil odbija�y si� echem w korytarzu Ma�ego Domu. Jej wysoka, t�ga sylwetka przes�oni�a otw�r drzwi, zmala�a, gdy kap�anka pok�oni�a si�, przykl�kaj�c na jedno kolano, uros�a na powr�t, kiedy si� wyprostowa�a.
- Pani...
- O co chodzi, Kossil?
- Dogl�danie niekt�rych spraw dotycz�cych Dziedziny Bezimiennych do dzi� dnia by�o moim obowi�zkiem. Je�li sobie �yczysz, to nadszed� w�a�nie czas, by� si� przyjrza�a, nauczy�a i przej�a ode mnie zadania, jakich w tym �yciu jeszcze nie pozna�a�.
Dziewczynka siedzia�a w pozbawionym okien pokoju. Powinna medytowa�, lecz w�a�ciwie nie robi�a nic i nic prawie nie my�la�a. Chwila min�a, nim jej twarz straci�a ch�odny, wynios�y i oboj�tny wyraz. Straci�a go jednak, cho� stara�a si� to ukry�.
- Labirynt? - spyta�a z pozorn� niedba�o�ci�.
- Nie wejdziesz do Labiryntu. Konieczne jest jednak przej�cie przez Podgrobie.
W g�osie Kossil zabrzmia� dziwny ton, jakby l�k, prawdziwy lub mo�e udawany, by przerazi� Arh�. Dziewczynka wsta�a bez po�piechu.
- Dobrze - rzuci�a oboj�tnie. Lecz pod��aj�c za wysok�, t�g� kap�ank� Boga-Kr�la krzycza�a w duchu z rado�ci: Nareszcie! Nareszcie! Zobacz� w ko�cu moj� w�asn� dziedzin�!
Mia�a pi�tna�cie lat. Min�� ponad rok odk�d sta�a si� kobiet� i r�wnocze�nie osi�gn�a pe�ni� w�adzy jako Jedyna Kap�anka Grobowc�w Atuanu, najwy�sza ze wszystkich kap�anek Wysp Kargadu, kt�rej nawet sam B�g-Kr�l nie ma prawa rozkazywa�. Wszyscy teraz zginali przed ni� kolano, nawet pos�pne Kossil i Thar. Wszyscy odzywali si� z wyuczonym szacunkiem. Ale poza tym nic si� nie zmieni�o. Nic si� nie sta�o. Kiedy dobieg�y ko�ca ceremonie konsekracji, dni mija�y tak jak dot�d. Trzeba by�o zwija� we�n�, tka� czarny materia�, mieli� m�k�, dope�nia� rytua��w; co wiecz�r musia�a od�piewa� Dziewi�� Psalm�w, pob�ogos�awi� drzwi, dwa razy w roku nakarmi� Kamienie krwi� ko�l�cia, wykona� przed Pustym Tronem taniec nowiu ksi�yca. Tak przemin�� rok, taki sam jak wszystkie poprzednie. Czy tak ma min�� ca�e jej �ycie?
Nuda wzbiera�a w niej tak mocno, �e czasem odczuwa�a j� jak groz�: d�awi�a w gardle. Jaki� czas temu poczu�a, �e musi komu� o tym opowiedzie�. Inaczej popad�aby w ob��d. Mog�a rozmawia� tylko z Mananem. Duma nie pozwala�a jej zwierza� si� innym dziewcz�tom, a ostro�no�� - starszym kobietom. Lecz Manan by� nikim, tylko wiernym g�upcem. Nie mia�o znaczenia, co mu powie. Ku jej zdziwieniu, zawsze mia� dla niej odpowied�.
- Dawno temu - powiedzia� kiedy� - wiesz, male�ka, zanim cztery nasze wyspy po��czy�y si� w jedno imperium, zanim B�g-Kr�l zapanowa� nad nami wszystkimi, rz�dzi�o tu wielu pomniejszych kr�l�w, ksi���t i wodz�w. Zawsze k��cili si� mi�dzy sob�. I przychodzili tutaj, by rozstrzygn�� swoje spory. Tak w�a�nie by�o;
przybywali z naszego Atuanu, z Karego-At i Atnini, nawet z Hur-at-Hur: wszyscy ci ksi���ta i wodzowie ze swoj� s�u�b� i wojskiem. I pytali ci�, co maj� robi�. A ty stawa�a� przed Pustym Tronem, a potem przekazywa�a� im rady Bezimiennych. Tak by�o dawno temu. Po pewnym czasie Kr�lowie-Kap�ani zacz�li rz�dzi� Atuanem, a teraz, od czterech czy pi�ciu pokole�, Bogowie-Kr�lowie w�adaj� wszystkimi czterema wyspami, z kt�rych stworzyli imperium. Wiele si� zmieni�o. B�g-Kr�l potrafi poskromi� niepokornych wodz�w i sam rozwi�zuje ich spory. A �e jest bogiem, rozumiesz, nie musi tak cz�sto radzi� si� Bezimiennych.
Arha zastanowi�a si� nad tym. Czas niewiele znaczyt w tej pustynnej krainie, pod niezmiennymi Kamieniami, w �yciu p�yn�cym tak samo od pocz�tku �wiata. Nie potrafi�a si� pogodzi� z my�l� o zmianie, o upadku dawnych obyczaj�w i powstawaniu nowych. Nie podoba� si� jej taki punkt widzenia.
- Moc Boga-Kr�la jest o wiele mniejsza od mocy Tych, kt�rym ja s�u�� - stwierdzi�a marszcz�c brwi.
- Z pewno�ci�... Ale trudno to powiedzie� bogu, ma�a pszcz�ko. Albo jego kap�ance.
Patrz�c w ma�e br�zowe oczka Manana pomy�la�a o Kossil, Najwy�szej Kap�ance Boga-Kr�la, kt�rej ba�a si� od samego pocz�tku, odk�d przyby�a do Miejsca. Wiedzia�a, o czym m�wi eunuch.
- Ale B�g-Kr�l i jego lud zaniedbuj� wiar� Grobowc�w. Nikt ju� tu nie przychodzi.
- No c�, przysy�aj� wi�ni�w na ofiary. Tego nie zaniedbuj�. Nie zapominaj� te� o darach nale�nych Bezimiennym.
- Dary! �wi�tyni� Boga-Kr�la maluj� co roku, cetnar z�ota le�y na o�tarzu, w lampach pal� r�anym olejkiem! A sp�jrz na Sal� Tronu: dziurawy dach, pop�kana kopu�a, w �cianach �yj� myszy, sowy i nietoperze... ale i tak przetrwa wszystkich Bog�w-Kr�l�w i wszystkie ich �wi�tynie. Istnia�a przed nimi, a kiedy odejd�, nadal b�dzie tu sta�a. To jest �rodek wszechrzeczy.
- To jest �rodek wszechrzeczy.
- S� tam bogactwa; Thar opowiada czasem o nich. Do��, by dziesi�ciokrotnie zasypa� �wi�tyni� Boga-Kr�la. Z�oto i klejnoty ofiarowane ca�e wieki, setki pokole� temu... Kto wie, jak dawno. Wszystko le�y zamkni�te w grotach i skarbcach, pod ziemi�. Nie chc� mnie jeszcze tam zabra�; ka�� mi czeka� i czeka�. Ale wiem, jak tam jest. Pod wzg�rzem s� komnaty, pod ca�ym Miejscem: tu,
gdzie teraz stoimy. Tam jest ogromna sie� korytarzy. Labirynt, jak wielkie, ciemne, podziemne miasto. Pe�ne z�ota, mieczy dawnych bohater�w, starych koron i ko�ci, i lat, i ciszy.
M�wi�a jak w transie. Manan przygl�da� si� jej z niepokojem. Jego t�usta twarz nigdy nie wyra�a�a niczego pr�cz smutku. Teraz by�a smutniejsza ni� zwykle.
- Tak. A ty jeste� pani� tego wszystkiego - powiedzia�. - Ciszy i ciemno�ci.
-Jestem. A one nie chc� mi nic pokaza�, tylko pomieszczenia na powierzchni ziemi, za Tronem. Nie pokaza�y mi nawet wej�cia do podziemi; mamrocz� tylko czasem na ten temat. Nie wpuszczaj� mnie do mojej dziedziny! Dlaczego ka�� mi czeka� i czeka�?
-Jeste� m�oda - odpar� chrapliwym altem Manan. - A mo�e... mo�e po prostu si� boj�, male�ka. Przecie� to nie ich dziedzina. Twoja. Kiedy tam wchodz�, grozi im niebezpiecze�stwo. Ka�dy �miertelnik l�ka si� Bezimiennych.
Arha milcza�a, lecz oczy jej rozb�ys�y. Jeszcze raz Manan ukaza� jej nowy spos�b widzenia pewnych spraw. Tak wspania�e, zimne, pot�ne wydawa�y jej si� zawsze Thar i Kossil, �e nie wyobra�a�a sobie, by mog�y si� czego� ba�. Lecz 'eunuch mia� racj�. L�ka�y si� tamtych miejsc i si�, kt�rych Arha by�a cz�ci�, do kt�rych nale�a�a. Baty si� wej�� w ciemno��, by nie zosta�y po�arte.
A teraz, gdy schodzi�a wraz z Kossil schodami od drzwi Ma�ego Domu, a potem wspina�a si� strom� �cie�k� w stron� Sali Tronu, wspomina�a tamt� rozmow� z Mananem i czu�a rado��. Niewa�ne, gdzie j� zabior� i co poka��, nie przestraszy si�. B�dzie wiedzia�a, co robi�.
-Jednym z zada�, jakie wykonywa�am w imieniu mojej pani, jak jej wiadomo - odezwa�a si� Kossil, id�ca nieco z ty�u - by�o sk�adanie w ofierze wi�ni�w, przest�pc�w szlachetnie urodzonych, kt�rzy �wi�tokradztwem lub zdrad� zgrzeszyli przeciw naszemu panu, Bogu-Kr�lowi.
- Albo przeciwko Bezimiennym - doda�a Arha.
- W istocie. Nie jest w�a�ciwe, by Po�arta spe�nia�a te obowi�zki, b�d�c jeszcze dzieckiem. Lecz pani moja ju� dzieckiem nie jest. Wi�niowie czekaj� w Komnacie �a�cuch�w, przystani tu z �aski pana naszego, Boga-Kr�la, z jego miasta Awabath.
- Nikt mi nie m�wi�, �e przybyli wi�niowie. Dlaczego?
- Wi�ni�w sprowadza si� noc�, sekretnie, na spos�b nakazany pradawnym rytua�em Grobowc�w. To tajemna droga, na kt�r� pani moja wkroczy, gdy wejdzie na �cie�k� biegn�c� obok muru.
Arha skr�ci�a wzd�u� wysokiego muru otaczaj�cego Grobowce. Kamienie, z kt�rych go zbudowano, byty masywne; najmniejszy ci�szy byt od cz�owieka, najwi�ksze miaty wielko�� wozu. Cho� bezkszta�tne, zosta�y starannie u�o�one i dopasowane. Mimo to w niekt�rych miejscach mur rozsypywa� si�, a od�amki le�a�y stosami na ziemi. Jedynie czas m�g� tego dokona�, ca�e wieki gor�cych dni i mro�nych nocy, ruchy gruntu mierzone w tysi�cleciach.
- Nietrudno si� wspi�� na Mur Grobowc�w - zauwa�y�a Arha.
- Nie mamy do�� ludzi, by go odbudowa� - odpar�a Kossil.
- Ale do��, by go strzegli.
- To tylko niewolnicy. Nie mo�na im ufa�.
- Mo�na, je�li b�d� si� bali. Niech kara dla nich b�dzie taka sama, jak dla obcego, kt�ry postawi stop� na �wi�tej ziemi za murem.
-Jaka to kara? - Kossil pyta�a nie po to, by si� dowiedzie�. Dawno temu sama nauczy�a Arh� odpowiedzi na to pytanie.
- �ci�cie g�owy przed Tronem.
- Czy pani moja pragnie, by postawiono stra�e przy Murze Grobowc�w?
- Tak - potwierdzi�a dziewczyna.
Zaciska�a w podnieceniu ukryte w d�ugich r�kawach palce. Wiedzia�a, �e Kossil nie chce marnowa� niewolnik�w na pilnowanie muru. I rzeczywi�cie, wcale nie by�o to potrzebne, gdy� jacy
obcy tu przybywali? Nie wierzy�a, by ktokolwiek niezauwa�ony, przypadkiem lub celowo, znalaz� si� w promieniu mili od Miejsca. A ju� na pewno nie dosta�by si� w pobli�e Grobowc�w. Ale stra� sprawi, �e b�d� uhonorowane, a Kossil nie mo�e spiera� si� z ni� w tym wzgl�dzie. Musi by� pos�uszna.
- To tutaj - odezwa� si� zimny g�os kap�anki.
Arha zatrzyma�a si�. Cz�sto spacerowa�a �cie�k� pod Murem Grobowc�w i zna�a j�, jak zna�a ka�dy skrawek Miejsca, ka�dy kamie�, cier� i oset. Wysoki na trzech ludzi pot�ny mur wznosi� si� po jej lewej r�ce. Po prawej zbocze opada�o w p�ytk�, ja�ow� dolin�. Kawa�ek dalej teren wznosi� si� znowu ku wzg�rzom na zachodzie. Rozejrza�a si� uwa�nie, lecz nie zobaczy�a niczego, czego nie widzia�aby ju� przedtem.
- Pod czerwon� ska��, pani.
Kilka s��ni poni�ej �cie�ki j�zyk czerwonej lawy tworzy� stopie� czy male�kie urwisko. Zesz�a tam i stoj�c twarz� do ska� spostrzeg�a, �e tworz� jakby bram�, wysok� na cztery stopy.
- Co trzeba uczyni�?
Ju� dawno nauczy�a si�, �e w �wi�tych miejscach nie nale�y otwiera� drzwi, p�ki si� nie wie, jak nale�y to robi�.
- Pani moja posiada wszystkie klucze do miejsc ciemno�ci. Od rytua�u dojrza�o�ci Arha nosi�a u pasa �elazne k�ko, na kt�rym wisia� ma�y sztylet i trzyna�cie kluczy: niekt�re d�ugie i ci�kie, inne ma�e jak haczyki na ryby.
- To ten - wskaza�a Kossil, po czym przytkn�a sw�j gruby palec do szczeliny mi�dzy dwoma nier�wnymi powierzchniami czerwonego kamienia.
D�ugi klucz z dwoma ozdobnymi pi�rami wsun�� si� mi�dzy ska�y. Arha chwyci�a go obur�cz i przekr�ci�a g�adko, cho� z trudem.
- Co teraz?
- Razem...
Wsp�lnie napar�y na kamienn� powierzchni� na lewo od dziurki od klucza. Powoli, lecz ptynnie i prawie bez ha�asu nier�wna p�yta czerwonej skaty odsun�a si�, ods�aniaj�c w�sk� szczelin�. Wewn�trz panowa�a ciemno��.
Arha pochyli�a si� i zag��bi�a w mrok.
Kossil, t�ga kobieta w grubych szatach, musia�a si� przeciska� przez w�skie przej�cie. Gdy tylko znalaz�a si� wewn�trz, opar�a plecy o kamienne odrzwia i zamkn�a je z wysi�kiem.
Nic tu nie rozprasza�o absolutnego mroku. Niby mokry filc zdawa� si� przylega� do otwartych oczu.
Kossil i Arha zgina�y si� niemal w p�, gdy� korytarz nie mia� nawet czterech st�p wysoko�ci, a by� tak w�ski, �e Arha wyci�gni�tymi r�kami dotyka�a szorstkiej ska�y po lewej i po prawej stronie r�wnocze�nie.
- Przynios�a� �wiat�o?
Zapyta�a szeptem, tak jak si� m�wi w ciemno�ci.
- Nie - odparta z ty�u Kossil. M�wi�a g�osem zni�onym, lecz brzmi�cym dziwnie -jak gdyby si� u�miecha�a. A przecie� Kossil nigdy si� nie u�miecha�a. Serce Arhy podskoczy�o gwa�townie, czu�a uderzenia krwi w krtani. Z uporem powtarza�a sobie: to m�j teren, tutaj jest moje miejsce, nie b�d� si� ba�a!
Na g�os nie powiedzia�a ani s�owa. Ruszy�a przed siebie; by�a tylko jedna droga. Prowadzi�a do wn�trza wzg�rza i w d�.
Kossil sz�a za ni� oddychaj�c z wysi�kiem. Jej szaty szele�ci�y czepiaj�c si� ska� i piachu.
Nagle sklepienie unios�o si�; Arha mog�a ju� stan�� wyprostowana, a wyci�gn�wszy r�ce na boki nie si�ga�a �cian. St�ch�e dot�d i pachn�ce ziemi� powietrze teraz muska�o jej twarz wilgotnym ch�odem, a jego drobne poruszenia wywo�ywa�y wra�enie rozleg�ej przestrzeni. Arha ostro�nie post�pi�a kilka krok�w w absolutn� ciemno��. Spod jej sanda��w wy�lizn�� si� kamyk, uderzy� w inny i cichy stuk zbudzi� echo... wiele ech, delikatnych, dalekich, jeszcze
dalszych. Grota musia�a by� ogromna, wysoka i szeroka, lecz nie pusta. Co� w mroku, powierzchnie niewidocznych obiekt�w lub �cian, rozbija�y echa na tysi�ce fragment�w.
- Musimy by� teraz pod Kamieniami - szepn�a, a jej g�os pomkn�� w czarn� pustk�, rozdzielony na paj�cze nici odbi�, d�ugo jeszcze lgn�ce do uszu.
- Tak, to Podgrobie. Id�my. Ja nie mog� tu zosta�. Trzymaj si� �ciany po lewej r�ce, a� miniesz trzy przej�cia.
Kossil sycza�a raczej ni� szepta�a, a delikatne echa sycza�y wraz z ni�. Nie czu�a si� dobrze tutaj, w�r�d Bezimiennych, w ich grobowcach, ich grotach, w ciemno�ci. Nie tu by�o jej miejsce, nie do niego nale�a�a.
- Przyjd� tu z pochodni� - oznajmi�a Arha, dotykaj�c palcami �ciany, kt�ra j� prowadzi�a.
Zdumiewa�y j� niezwyk�e kszta�ty, jakie wyczuwa�a: wg��bienia i wybrzuszenia, delikatne krzywe kraw�dzie, tu szorstkie jak koronki, �wdzie g�adkie jak mosi�dz. Na pewno zosta�y wyrze�bione. Mo�e ca�a ta grota by�a dzie�em rze�biarzy z dawnych dni...
- �wiat�o w tym miejscu jest zakazane - odpar�a ostro Kossil. Nim jeszcze to powiedzia�a, Arha poj�a, �e tak w�a�nie by� musi. Znalaz�a si� w domu ciemno�ci, w najg��bszym o�rodku nocy.
Trzy razy palce Arhy pokona�y pustk� rozwieraj�c� si� w kamiennej czerni. Za czwartym razem jej r�ce odkry�y przej�cie. Wesz�a, a Kossil pod��a�a za ni�.
W tunelu, wznosz�cym si� lekko w g�r�, min�y otw�r korytarza po lewej stronie. Potem, przy rozwidleniu, skr�ci�y w prawo;
wszystko na dotyk. Niczym �lepe wymacywa�y drog� w ciszy panuj�cej we wn�trzu ziemi. W takim tunelu trzeba by�o niemal bez przerwy dotyka� �cian, by nie pomin�� jakiego� korytarza, kt�rego wylot mia� by� policzony. Dotyk by� jedynym przewodnikiem. Id�cy nie widzia� drogi, lecz trzyma� j� w d�oniach.
- Czy to Labirynt?
- Nie. To mniejsza sie�, pod Tronem.
- A gdzie jest wej�cie do Labiryntu? - Dziewczynie podoba�a si� ta w�dr�wka przez ciemno��, ale pragn�a stan�� wobec wi�kszej zagadki.
- Drugi korytarz, jaki min�y�my w Podgrobiu. Szukaj teraz drzwi po prawej stronie. Drewnianych drzwi. Mo�e ju� zasz�y�myza daleko.
Arha s�ysza�a, jak Kossil nerwowo obmacuje �cian�, skrobi�c o kamienie. Sama lekko muska�a je czubkami palc�w i po chwili wyczu�a g�adk� powierzchni� drewna. Pchn�a. Drzwi zgrzytn�y i otworzy�y si� bez oporu. Znieruchomia�a na moment, o�lepiona blaskiem.
Po chwili obie wesz�y do du�ego, niskiego, wykutego w skale pomieszczenia, o�wietlonego zwisaj�c� na �a�cuchu pojedyncz� pochodni�. Cuchn�o tu dymem, kt�ry nie mia� uj�cia. Oczy Arhy piek�y i �zawi�y.
- Gdzie s� wi�niowie?
- Tam.
Wtedy zrozumia�a, �e trzy niewyra�ne wzg�rki po drugiej stronie komory to ludzie.
- Drzwi nie by�y zamkni�te? Nie ma stra�y?
- Nie ma potrzeby.
Wesz�a dalej, niepewnie wyt�aj�c wzrok w zadymionej przestrzeni. Wi�niowie byli przykuci za obie kostki i jedn� r�k� do wielkich, wbitych w ska�� pier�cieni. Gdyby kt�ry� chcia� si� po�o�y�, jego r�ka zwisa�aby na �a�cuchu podniesiona w g�r�. Cienie i spl�tane w jedn� mas� brody i w�osy wi�ni�w skrywa�y ich twarze. Jeden z nich na wp� le�a�, dwaj pozostali siedzieli, a mo�e raczej kucali. Byli nadzy. Od�r ich cia� przebija� si� nawet przez zapach dymu.
Zdawa�o si� jej, �e jeden z nich patrzy na ni�; dostrzeg�a chyba b�ysk oczu, lecz nie by�a pewna. Pozostali nie poruszyli si� ani nie podnie�li g��w.
Odwr�ci�a si�.
- Nie s� ju� lud�mi - stwierdzi�a.
- Nigdy nie byli lud�mi. To demony, bestie spiskuj�ce przeciw b�ogos�awionemu �yciu Boga-Kr�la! - Oczy Kossil p�on�y czerwonym blaskiem pochodni.
- Arha spojrza�a na wi�ni�w, zal�kniona i ciekawa.
-Jak cz�owiek mo�e atakowa� boga? Ty powiedz: jak �mia�e� podnie�� r�k� na �ywego boga?
Jeden z m�czyzn spojrza� na ni� przez czarn� pl�tanin� w�os�w, lecz milcza�.
- Przed odjazdem z Awabath wyrwano im j�zyki - wyja�ni�a Kossil. - Nie m�w do nich, pani. To robactwo. Nale�� do ciebie, ale nie po to, by� z nimi rozmawia�a, patrzy�a na nich czy o nich my�la�a. Nale�� do ciebie, by� odda�a ich Bezimiennym.
-Jak ma si� to dokona�?
Arha nie patrzy�a na wi�ni�w. Wpatrywa�a si� w Kossil, czerpi�c si�� z jej ch�odu, z widoku jej masywnego cia�a. Kr�ci�o jej si� w g�owie, a smr�d dymu i brudu przyprawia� o md�o�ci. Mimo to Kossil zdawa�a si� zachowywa� absolutny spok�j. Czy