13777
Szczegóły |
Tytuł |
13777 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13777 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiedźmy, czarty i święci Huculszczyzny
Mity i legendy
Mojemu synowi, Mikołajowi, dzielnemu towarzyszowi wędrówek
Opracowanie: Ola Hnatiuk
Przekład: Ola Hnatiuk Tatiana Holyńska Katarzyna Kotyńska Renata Rusnak
Podziękowania
Serdecznie dziękujemy Iwanowi Hreczce, zbawcy HuculszcZyK/D'> Za udostępnienie ikon
Ze swojej przebogatej kolekcji. Bez jego wspaniałomyślności i fachowych rad wydanie to
byłoby o wiele uboż$%ę.
Dziękujemy również Za pomoc i życzliwą lekturę rękopisów Tatianie Hołyńskiej oraz
Danucie Sosnowskiej.
Składamy także podziękowania Jurijowi Myśko za okazaną pomoc techniczną.
Fotografie z kolekcji Iwana Hreczki: Jewhen Rawśkyj
Komputerowa realizacja okładki i kolorowych wkładek: Andrzej Stepan
Redakcja stylistyczna: Ola Hnatiuk Danuta Sosnowska
Korekta: Ola Hnatiuk Tatiana Hołyńska
Na okładce:
Ikona Matki Boskiej % Dzieciątkiem, poł. XIX w., pow. Nadwirna
ISBN 83-906203-3-2
© Copyright by „Tyrsa" Sp. z 0.0. 1997 Świat Literacki Fundacja Pogranicze
Wydawca: „Tyrsa" Sp. z 0.0. Świat Literacki Fundacja Pogranicze
Wydano przy wsparciu finansowym
Ministerstwa Kultury i Sztuki
Fotoskład: „Tyrsa" Sp. z 0.0.
03-614 Warszawa, ul. Kościeliska 7
Druk: „Koldruk"
03-678 Warszawa, ul. Lisia 20
Bóg* świat i święci
Stworzenie świata
Od prawieków była tylko woda, obłoki i Bóg święty. W obłokach spał Ałej, duch boży, a Bóg chodził po wodzie. Razu jednego zrobiła się na wodzie pianka. Jakaś kępa, jak kawałek drzewa, co się kręciła po wodzie jak żywa!
Bóg zobaczył to i pyta:
— Co ty jesteś?
A ono odpowiedziało:
— Ja nie wiem! Żywy jestem, a nie mogę ani chodzić, ani nic robić.
A to był Tryjuda - Aridnyk. Bóg nie wiedział, z czego on pochodzi, bo czart był tak jak Bóg — od prawieków. Ale że się Bogu cniło samemu po wodzie chodzić, pobłogosławił Bóg tę piankę i pyta:
— Chcesz mieć głowę?
— Chcę.
— A ręce?
— Chcę.
— A nogi?
— Chcę.
Wtedy dał Bóg Aridnykowi ręce, nogi, oczy— wszystko. Stali się jak bracia. Bóg wiedział wszystko na świecie, ale nic nie mógł zrobić, a Tryjuda miał siłę do wszystkiego. Bóg musiał od niego wszystko wycyganić albo ukraść, jak coś chciał mieć. Bóg wiedział, że na dnie, w głębinie morza jest glina i chciał od Aridnyka wychytrzyć, żeby ten jej wyniósł z dna trzydziewiątego morza, co jest trzy razy tak głęboko, jak ten świat.
Raz we dwóch sobie gawędzili, że dobrze by było, jak by była ziemia, bo byłoby na czym odpocząć. Tryjuda pyta:
— A co by zrobić, żeby była ziemia? Bóg mówi:
— Ja bym zrobił ziemię, żeby tylko była glina.
— A skąd jej wziąć? — pyta Aridnyk.
— Ona jest hen, na dnie.
— Ja bym tam zanurkował — mówi ten.
— Zanurkuj, — mówi Bóg — a jak będziesz zagarniać ziemię ręką, mów: „W imię moje!".
5
Gdy to Aridnyk usłyszał, rzucił się w głębinę, ale aż w trzydziewiątej znalazł glinę. Nabrał jej w garść i ruszył ku górze. Ale zanim się wynurzył, woda całą glinę wymułiła z jego ręki.
Przychodzi on przed Boga, a ten pyta:
— A gdzie glina?
— Nabrałem pełną garść, ale spójrz, nie ma!
— Boś nie mówił ,,w imię moje"! Zanurz się jeszcze raz i powiedz tak. On rzucił się po raz drugi, i tak samo się stało.
Aż za trzecim razem wyniósł tyle gliny, że zostało troszkę za paznokciem. Bóg wyskrobał glinę spod pazurów, zrobił z niej placek-palanyczkę i rzucił ja na wodę, a pałanyczka się rozrosła i z tego zrobiła się ziemia. Z początku była cienka, jak skorupka wróblego jajka. Ałej - Duch Boży obudził się, dojrzał z obłoków ziemię, wzdrygnął się i zatrząsł obłokami tak, że ten brzeg, co on do niego twarzą leżał, zadrżał, zwalił się, ziemia się na nim połamała. Z tego zrobiły się góry i skały.
Od razu Bóg przykuł jedną rękę Ałejowi, żeby tak bardzo nie trząsł ziemią; jedna ręka i dotąd jest przykuta; teraz grzmi Ałej tylko jedną ręką. Drugą rękę rozkuje mu Bóg przy końcu świata.
Teraz Bóg, zmęczony, położył się spać, ale Tryjuda nie zasnął. Przestraszył się grzmotów i mądrości Bożej. Za ten czas, jak Bóg spał, umyślił Aridnyk zgubić Boga; chciał sam żyć na tym świecie. Podszedł do śpiącego Boga i chciał go stoczyć w morze, żeby się utopił. Zaczął spychać Boga do wody, ale ziemia rosła wciąż w tę stronę, w którą on spychał Boga, aż Bóg się obudził i zrobił tak, że Aridnyk sam się zwalił w wodę, a woda nad nim zaraz zamarzła. Bóg myślał, że Aridnyk już z niej nie wylezie, ale on, jak rąbnął głową w lód, to rozwalił lód; za nim poszła para spod lodu, a mgła z niej poszła w górę. W zimie i teraz, jak na dworze mróz, idzie para spod lodu, gdzie wybita przerębel. Mgła poszła wtedy w górę i z tego zrobiły się chmury.
Jak Aridnyk przełamał lód, zrobiła się z niego kra, a z niej zrobiła się pieczara. Aridnyk bał się Boga i schował się pod krę, która podniosła się ku górze, i mówi:
— To będzie dla mnie chata!
Ale słońce przy grzało i chałupa się roztopiła. Od tego czasu oni obaj z Bogiem przestali być jak bracia. Mieszkali obaj na ziemi, ale już nie razem, ino czasem do siebie zachodzili.
Jak już była ziemia zarośnięta, na niej drzewa i trawy, było wody tylko tyle, co z morza nabiegało żyłami i jak deszcz spadł. Tryjuda porobił sobie owce i kozy. Zrobił też skrzypce; to on wymyślił całą muzykę, tyłko flojarę i trembitę Bóg wymyślił. Aridnyk zaczął grać na skrzypcach i owce pasać. Bóg to usłyszał, przychodzi do niego i patrzy. Aridnyk pyta:
— Czego się patrzysz, bracie?
— Patrzę, jak ty grasz. Ja bym te skrzypce ci zabrał!
— Nie, nie zabierzesz, — mówi Aridnyk.
— Nie tylko skrzypce, ale i owce bym zabrał — mówi Bóg.
— Chyba, że ukradniesz, to ci daruję, a zabrać — nie zabierzesz, bo ja nie dam — mówi Aridnyk.
Razu jednego poszedł Aridnyk z owcami w las, siadł na wykrocie i gra. Owce położyły się, posnęły i Aridnyk też zasnął. Bóg podszedł tam, wziął skrzypce, owce i poszedł precz.
Przebudził się Aridnyk, a tu ani skrzypiec, ani owiec! Domyślił się, że to Bóg mu ukradł; przychodzi do Boga i mówi:
— Czekaj! Ukradłeś mi owce, ale ja jeszcze coś takiego mam, czego mi nie ukradniesz!
— A co ty masz? — pyta Bóg.
— Kozy — mówi Tryjuda.
— To co, — mówi Bóg — kozy lżej ukraść! Rozeszli się.
Aridnyk był zły na Boga; zrobił sobie piszczałkę, zabrał kozy i poszedł do lasu. Grał na piszczałce jakiś czas, oparł się o pień i zdrzemnął się, a Bóg przyszedł, złapał piszczałkę, przyniósł soli i znęcił tą solą kozy za sobą.
Tryjuda budzi się, a tu nie ma ani piszczałki, ani kóz. On do Boga, patrzy, a kozy na podwórku jedzą ze żłobu sól; Juda złapał kija, chwycił kozę i zaczął tłuc kijem w kolano; pociekła krew, a on mówi:
— Żebyś miała nogi diabelskie choć do kolan!
Od tego czasu kozy mają sierść na kolanach żółtą od tej krwi. Koza wszędzie wlezie, bo ma do kolan diable nogi!
Z gniewu na Boga wymyślił Aridnyk bardzo wielkiego wilka, żeby się go Bóg przestraszył. Ale Bóg przyszedł, obejrzał go sobie i poszedł.
Akurat obudził się Ałej i zobaczył wilka, to się przeląkł, bo wilk był strasznie wielki. Zaczął Boga prosić, żeby wilk był mały. Bóg wziął siekierę i zaczął wilka obciosywać, a co spadnie drzazga na ziemię, to uczyni się koń, krowa, prosię; która drzazga poleciała na wiatr, to zrobił się z niej ptak, a z malutkiej drzazeczki, co poleciała, zrobiła się mucha. A ta całkiem maciupka upadła na ziemię i z tego zrobił się robaczek. Tak zrobiła się na świecie cała żywina.
Jak już była cała żywina na świecie, zrobił Tryjuda chatę. W tej chacie było wszyściuteńko, jak ma być, ino okien nie było, przez szpary świeciło trochę słoneczko do środka. Aridnyk wziął worek, wyszedł na dwór i zagrabia do tego worka dzień, żeby zanieść do domu, bo tam było ciemno.
Przychodzi Bóg i pyta:
7
— A ty co robisz, nie-bracie?
— Patrz! Zbudowałem chatę, — mówi czort — a nie mogę dnia włożyć do domu!
Bóg mówi:
— Poczekaj, ja tak zrobię, że w chacie będzie dzień!
— jak tak zrobisz, - mówi Tryjuda — to ja ci chatę daruję!
Bóg wziął piłkę, przepiłował dwa przyciosy i zrobił ramy; wchodzą do domu, a tam jest dzień! Bóg rzekł:
— To będzie dobre dla ludzi!
Od tego czasu zawsze Bóg tak mówił, jak coś zdobył chytrością od Aridnyka. Ten mówi:
— Poczekaj, jakżeś u mnie wycyganił tę chatę, to ja zrobię w niej coś takiego, że tego ode mnie nie wycyganisz!
— Zrób — rzekł Bóg i odszedł.
Aridnyk zrobił w domu wóz, ale nie mógł go wynieść. Przychodzi Bóg, a Aridnyk mokry, pot się z niego ciurkiem leje, a wozu wynieść nie może. Bóg pyta:
— Co ty robisz?
— Wiesz, — mówi ten — zrobiłem dobrą rzecz, ale nie uradzę jej wynieść z domu na dwór.
A Bóg mówi:
— Co mi dasz, jak to wyniosę na dwór i będę jechać? Aridnyk na to:
— Wóz będzie twój!
Bóg wziął wóz, rozebrał go całkiem, wyniósł na dwór, złożył z powrotem i mówi:
— Siadaj, nie-bracie. Bóg pociągnął i mówi:
— Widzisz, już wóz jedzie!
Diabeł odszedł. Na dworze nastała zima, on zmarzł, zaczął myśleć, co tu robić, żeby się zagrzać, i wymyślił watrę; ona była wtedy bez dymu. Przychodzi Bóg i pyta:
— Co to?
— Watra — mówi ten. — Dobrze się grzać przy niej.
— Co byś chciał — mówi Bóg — jak byś mi tę watrę dał?
— O nie, — mówi Tryjuda — nie dam! Wszystkoś ode mnie wycyganił albo wprost ukradł, a watry nie wycyganisz i nie ukradniesz!
Poszedł Bóg, odłupał z buka hubę, wysuszył na słońcu, rozszczepił patyk od spodu, włożył hubę w szczelinę i przychodzi znów do Tryjudy. Siadł koło watry i z Aridnykiem gawędzi. W tym czasie szturchał Bóg wciąż tym patyczkiem, aż się zatliła huba w patyku; teraz Bóg wstał podpierając się kijem. Tryjuda zasnął. Ile spał, to spał, a za ten czas Bóg nałożył dużo drzewa i pozapalał watry. Tamten obudził się, zerwał, a tu Bóg ma watrę! Podszedł do niej i plunął w watrę, aż się z niej zakurzyło, a Bóg rzekł:
— Jak się pali, to niech się i kurzy! Dlatego teraz idzie z watry dym.
Od tej pory rozeźlił się Tryjuda bardzo na Boga i ze złości umyślił Boga zabić!
Wymyślił młyn, ale taki, że trzeba było nogą poruszać wałek, żeby ziarno szło z korytka pod kamień i mełło się na mąkę; koło tego wałka zrobił sidła, bo chciał, żeby Bóg, jak przyjdzie kiwać nogą ten wałek, wpadł w te sidła, a Tryjuda by go łańcuchem skrępował.
Ale Bóg był mądrzejszy od niego i mówi:
— Idź ty pierwszy, a ja potem pójdę, jak będę widział, jak ty to robisz. Jak tylko Tryjuda zaczął nogą kiwać, ale tak, że nie dotykał do sideł, rzucił
Bóg kamyczek, wcelował w sidła, poruszył je, a sidła złapały Tryjudę. Sidła były zrobione z żelaza; na początku ono było takie miękkie, jak rozgrzane. Ałe Bóg zaraz na nie podmuchał, i ono zastygło, stało się bardzo twarde, i od tego czasu i już takie jest.
Od tamtej pory Aridnyk jest przykuty, tylko czasem się wyrwie. Zaczął się wtedy szarpać, a ziemia była cienka i od tego się zawaliła; Aridnyk pociągnął młyn na trzydziewiątą ziemię do piekła!
Bo wiedzieć trzeba, że ziemia stoi na morzu, a w tym morzu jest druga ziemia, potem znów morze, a potem znów ziemia; to już ziemia Aridnykowa — piekło; tam pociągnął on młyn.
Teraz jak już było wszystko na ziemi, zaczął Bóg rozpładzać ludzi. Bóg coś robił i miał rękę obtartą; oderwał tę skóreczkę, ona się zwinęła w trąbkę. Bóg rzucił tę skóreczkę na ziemię, wiatr powiał i zaczął ją toczyć, a ona co się potoczy, to się robi coraz większa. Bogu wtedy przykrzyło się samemu; uczynił tak, że z tej skóreczki, co już bardzo urosła, zrobił się Adam! Zrazu Adam był czysty; w środku był nieskalany. Żyli oni obaj z Bogiem — długo czy krótko — chodzili po całym świecie i gawędzili sobie.
Za ten czas szarpał się Tryjuda wciąż na łańcuchu, aż się urwał i wyszedł na ziemię. Jak raz był wtedy chłodny ranek; Adam zmarzł i zaczął się trząść. Bóg rozpalił watrę i mówi:
— Grzej się!
Usiadł Adam koło watry, grzeje się. Tryjuda zobaczył watrę i pobiegł tam. Patrzy, a koło niej grzeje się Adam; wtedy on, bodajby sczezł, obcharkał Adama, jak niegdyś tę watrę!
Przychodzi Bóg, a tu Adam nieczysty, kurzy się z niego. Bóg wziął i przewrócił go tym obryzganym do środka i od tego czasu człowiek jest w środku nieczysty, kurzy się z niego jak z watry. Wtedy nakazał Bóg Ałejowi, żeby zagrzmiał tak głośno, aż Aridnyk się przeląkł i sczezł. Ze strachu poleciał z powrotem na trzydziewiątą ziemię.
Adam stał się człowiekiem, a Bóg przekazał mu całe dobro, co było na świecie. Zostawił sobie tylko jedną jabłonkę; ona dojrzewa już na świętego Jana; w górach jej nie spotkasz. Te jabłka wolno było tylko Bogu jeść.
Raz położył się Adam spać. Bóg wziął gałązkę iwy i położył koło niego. A zanim Adam się przespał, już się zrobiła z tej gałązki kobieta, Iwa-Ewa. Inni gadają, że Bóg wyjął żebro Adamowi i z tego zrobiła się kobieta. Może i tak!
Ta Ewa poszła raz do sadu, rwała jabłka i jadła, a tej papierówki nie ruszyła. Tryjuda wylazł znów na świat, przemienił się w gadzinę i je sobie papierówkę. Jak Ewa przyszła popatrzeć, co to siedzi na jabłonce, a była ciekawa, bo gadziny jeszcze wtedy na świecie nie było, Tryjuda narwał jabłek i mówi do niej:
— Masz, jedz sobie, one lepsze są od wszystkich innych.
Nabrała Ewa jabłek i przynosi Adamowi, ale nie mówi, że to papierówki. Adam nadgryzł, ale zanim przełknął, zrozumiał, że to jakieś inne jabłka. Przypomniał sobie, że to pewnie papierówki, że nie wolno ich jeść. Przytrzymał kęs w gardle, który tam ugrzązł. I odtąd chłop ma kostkę w gardle.
Przychodzi Bóg i mówi:
— Teraz zrobiliście się grzeszni; do tego czasu nie trzeba wam było ani robić, ani się ubierać; odtąd będziecie robić i będziecie się ubierać!
Skóra Adama była porośnięta jak u barana, a na nogach były racice. Teraz spadły z Adama racice, zostały paznokcie, a włosy całkiem wypadły. Wtedy rzekł Bóg do Adama:
— Dam ci pług, woły, wszyściutko; będziesz orał, siał i robił aż do śmierci! Wyszedł Adam na pole i zaczął orać; porobił bruzdy na polu z jednego
końca do drugiego, orze, orze, a pole scala się z powrotem. Przychodzi do Boga i mówi:
— Orzę, a pole scala się z powrotem! A Bóg mówi:
— Idź, zdejm kapelusz, przeżegnaj się i proś Boga, żeby ci pomógł. Poszedł Adam, pomodlił się i już orał jak trzeba. Stąd jest modlitwa. Bóg
sam nauczył jej Adama.
p nj c
¦5*
IO
Od tej pory, jak Adam i Ewa zgrzeszyli, zaczęli się ludzie płodzić. Tryjuda przychodził na ziemię i podjudzał ich przeciw Bogu; Bóg bił go gromem, wtedy on się chował na jakiś czas do piekła, a odkąd z tych ludzi, co Tryjudy słuchali, namnożyło się judników, siedzi Tryjuda wciąż w piekle i tylko judników wysyła na ziemię. Oni schodzą się raz do roku do niego, a Tryjuda daje im rozkazy, który jak ma judzić ludzi. Potem każdy idzie do swojej służby na cały rok.
Jak urodziło się pierwsze dziecko Ewie, przyszedł do niej Bóg i rzekł:
— Weź dziecko i rzuć je przez chatę!
Ewa wzięła jagnię, rzuciła je, a dziecko nie.
Od tego czasu chodzi jagnię zaraz, jak się urodzi, a kobieta za nieposłuszeństwo męczy się przez trzy łata koło dziecka za karę, póki dziecko nie zacznie chodzić. Od tego czasu też musi każda żona przysięgać mężowi posłuszeństwo; inaczej by nie posłuchała.
Im bardziej mnożyli się ludzie na ziemi, tym bardziej nie wystarczało im jedzenia i picia. Bóg mieszkał jeszcze wtedy z ludźmi na ziemi. Przychodzi do niego żebrak i prosi jeść; Bóg mówi:
— Idź do drozda, poproś go o mleko.
Jak Bóg zabrał był owce Aridnykowi, to dał je drozdowi; i ten pasł owce. Przychodzi żebrak do drozda, a on doi owcę; zaczął żebrak prosić mleka, a drozd mówi:
— Szuru-buru i przez górę, pół skopka piany, a mleka nie ma; przyjdź w jesieni.
Poszedł żebrak do Boga, opowiedział wszystko, a Bóg mówi:
— Idź w jesieni.
Przychodzi żebrak w jesieni do drozda, a ten mówi:
— Wtedy była pianka z mleka, a teraz doję i doję, a mleka nie ma! Poszedł żebrak znów do Boga i opowiada, co mu drozd powiedział.
— Jak tak, — mówi Bóg — to ty już więcej drozda o mleko nie będziesz prosić.
Drozd pojadł sobie i usiadł na dębie spać, a owce też się położyły. Przychodzi Bóg z cebrzykiem, dał jemu fujarkę i mówi:
— Graj, i idź do domu.
Żebrak zaczął grać na fujarce, owce pobudziły się i poszły za głosem fujarki, a Bóg rzucił zaklęcie na drozda. Drozd obudził się, a tu owiec nie ma! Zaczął gwizdać, a ich jak nie ma, tak nie ma; dlatego on i do dziś gwiżdże, woła je. Tak jak ten drozd, tak i człowiek teraz woła owce, jak je chce zawrócić: tiu, tiu, fit, tiu, tiu! Od tego czasu owce są u ludzi i ludzie się wzbogacili.
Bóg mieszkał długo na ziemi; póki ludzi było mało i nie było między nimi nienawiści i gniewu, chodził Bóg po ziemi. A jak się wzbogacili i dużo się ich
11
namnożyło, zaczęli słuchać judników, bardzo grzeszyli, nie mógł Bóg między nimi zostać i wzleciał na wysokości. Stąd widzi on wszystko.
Od tej pory zaczął Aridnyk rządzić ziemią przez swoich judników; często i sam_ przychodził na ziemię; Bóg straszył go gromem, ale on już do niego przywykł i przestał się go bać, przez co zaczął się stawiać już samemu Bogu, puszczał się i do nieba, na wysokości wzlatywać; wtedy dał Bóg Alejowi do pomocy Pantelija.
Jak tylko Aridnyk zacznie na Boga się wykrzywiać, bardzo go rozgniewa, a czasem to i zadek mu pokaże, wtedy Bóg nakazuje, żeby Ałej skarcił Aridnyka. Jak w niego wceluje, to Pantelij zaraz weń wypali, krzemień zajmuje się i pali; od tego pali się wszystko, żeby nie wiadomo jakie było wilgotne, jeśli Aridnyk na nim siedzi. A jak on ucieknie, to się nie zajmie, choć w niego Ałej bije, bo już tam Aridnyka nie ma.
Jawydy (judy, czarty, diabły, piekielnicy, nieczyści) przebywają na ziemi w tych domach, gdzie się dzieje bezeceństwo, kradzież, szachrajstwo i niedbałość o Boga panuje. Judniki są nawet w cerkwi, w kopule; stąd judzą ludzi, żeby w cerkwi spali, gadali i śmiali się. Zwykle siedzą pod wykrotami w lesie i na miedzach, albo biegają przez wieś wszędzie; dlatego ludzie kładą na wrotach, na drzwiach, na belce krzyże, żeby Juda się do domu nie pchał.
Jawydy powstają z dzieci straconych, których przez siedem lat nikt nie chrzci i z sukrowyszcza — miejsca, gdzie zabito człowieka i pochowano bez sakramentów. Jak stracony tam pobędzie przez siedem lat i nikt o nim nie wie i nie da sakramentów, wtedy go zabija Juda.
Jak wyskoczy czasem z piekła sam Aridnyk Tryjuda, to przychodzi burza; on miarkuje, kiedy Ałej Boży twardo uśnie, że go nie można rozbudzić; i z tego bywa dużo szkody: dużo ludzi i trzody zabierze ulewa, pozawala chaty i niesie precz, a on, bodajby sczezł, idzie we mgle, w ciemności i muzyka gra, że aż strach! Przyjdzie nad rzekę, zabierze stamtąd wodę. Żeby nie wiem, jaka była powódź, to rzeka zrobi się sucha, bo on ją przeniesie w inną stronę. Razu pewnego był tu niedaleko — w Długopolu i zapomniał tam fajki; fajka była taka wielka, że jej nie pociągnęło dwanaście koni, a cybuch był jak pniak. Trzeciego dnia przyszedł i zabrał ją.
12
Stworzenie świata i pierwsi ludnie
To jeszcze Chrystusa nie było, ino była modra woda i biały kamień. I Ojciec Przedwieczny na tym kamieniu sobie odpoczywał. Razu jednego słońce grzało i cień Boży był na wodzie. A Ojciec Przedwieczny mówi do cienia swojego:
— Satanaelu, wyjdź stamtąd!
I on wyszedł, stanął koło Ojca Niebieskiego, bo był stworzony na anioła przez Boga. I zaraz Bóg posłał go do wody, w głębinę, bo chciał świat stworzyć. Ten miał ziemi kapkę wynieść. Bóg powiada:
— Idź i będziesz mówić: „Biorę ziemię w imię Boże!" Ten poszedł — a od razu na złe się ważył — i powiedział:
— Biorę ziemię w imię swoje! Nie wyniósł nic.
— Czemuś tak nie mówił, jak ci przykazałem: „Biorę ziemię w imię Boże"? — pyta Bóg.
— Mówiłem.
— Nieprawda. Ano, idźże jeszcze raz. Ten poszedł i tak samo nic nie przyniósł.
— Idź trzeci raz i powiedz: „Biorę ziemię w imię Boże!".
Ten poszedł, ale ze złości nie powiedział: „Biorę ziemię w imię Boże", ale „Biorę ziemię w imię jego!".
I wyniósł ciutkę gliny za pazurami. Bóg wyskrobał to szpilką. Może było tego tyle, co ziarnko bobu. Pan Bóg to pobłogosławił i zrobił się kawałek ziemi.
Powiada Bóg do Satanaela:
— Legnijże trochę i śpij, ile zechcesz.
— Abyś mnie jakoś nie zwiódł! — mówi Ten do Boga.
— Nie bój się.
A Satanael mówi:
— To najprzód ty sobie legnij.
Bóg legł sobie, ale nie śpi. A Ten ino legł, już zasnął. Wtedy Bóg pobłogosławił ziemię i zaczęła rosnąć na wszyćkie strony. A Ten się zerwał:
— Oho, jużeś mnie zwiódł! — i dalejże zawalać ziemię. Myślał, że załamie ją do wody i ziemia na powrót się zapadnie. Ale tam, gdzie upadł, to dziś tam dolinka jest na ziemi, a tam, gdzie podnosił ziemię tak, że do góry wypychał, to i dziś góra stoi.
Jak się już zrobiła ziemia, to Pan Bóg zaczął sadzić sad. I gdzieś było pięć ziarenek, a Bóg posłał Tego po nie:
— Idź, przynieś, będziemy sadzić owoce.
Ten przyniósł cztery ziarenka, a piąte schował pod językiem. A Bóg pyta:
— A gdzie piąte ziarenko?
— Nie było tam.
— Jakże to nie było, kiedy masz je pod językiem. A on wyciągnął i wrzasnął:
— Na, niech ci to będzie na ukrzyżowanie! A Bóg mu na to:
— Niech tobie będzie na wygnanie!
I zaraz go zaklął. I dziś, jak się przeżegnać, to Ten za morze uciecze. A przedtem Ten się krzyża nie bał.
Nie chciał Satanael Boga słuchać, to Pan Bóg wziął i umoczył palec wr wodzie, machnął i zrobił się święty Michał. Bo i dziś jest archanioł Michał, nie rodzony, jeno stworzony.
Pyta się Satanael Boga:
— A na co żeś ty to zrobił?
— Jak to na co, przecie ty mnie słuchać nie chcesz/
Wtedy i Satanael wziął, garścią zaczerpnął, jak bryznął, to się Złych tyle narobiło, co trawy. A Bóg się pyta:
— A co ty robisz?
— He-he! Będę z tobą wojować! I dalejże robić kolisnycię - karocę niebieską, tę, co grzmi i hurkoce.
Ale Bóg powiada:
— Może byś tak jeszcze poszedł głębinę zmierzył, jak tu głęboko?
A Ten poszedł i bawił pod wodą czterdzieści dni. Wtedy Bóg zamroził wodę tak, że się lód na sto łokciów zrobił. Ale Ten zmiarkował, że kolisnycię na ziemi zostawił i nie doszedł tam, gdzie dno wody, a jął wracać do góry po karocę, bo żal mu było, żeby święty Michał mu jej nie odebrał. Ale Michał już ją wziął.
Jak Satanael spod wody wychodził, to uderzył głową w lód tak, że lód więcej jak na sto sążni w górę poleciał. Wyszedł na ziemię i do Boga powiada:
— Teraz będziem wojować!
A Pan Bóg mówi do Michała:
— Rusz orężem swoim — bo już masz w ręku to, co grzmi!
Jak zagrzmiał święty Michał, jak zaczął bić, to wybił wszyćkie te czarty, co Zły z wody stworzył, tylko sam Satanael skrył się Bogu za pazuchą:
— Oj, daruj mi życie!
I Bóg darował mu, nie zabił go. I do dziś tak ludziska wierzą, że on z wody narobił czartów, jak strząsał z łap wodę. A kto o tym wie, to wielki grzech czyni, kiedy tak wodę strząsa — jak baba łyżki umyje i strząśnie wodę albo jak się chłop myje i rękami tak machnie.
Bóg wziął i stworzył Adama z gliny i gdzieś o coś oparł, żeby wysechł. A ten, bodajby sczezł, przybiegł, zobaczył i dźgnął palcem. I dziś przez to człowiek ma ospę.
Tchnął Bóg na Adama i ten się ożywił. Potem legł spać, a Bóg wyjął z niego żebro i zrobiła się żona Ewa. Adam się przebudził, zląkł się, ale wtedy anioł Michał rzekł do niego:
— Nie bój się, Adamie, to żona twoja, Ewa. To po was caluśki świat będzie. I nic nie trzeba było wtedy robić, bo dał Pan Bóg raj Adamowi i Ewie,
nawet ciało takie było, jak teraz paznokieć — rogowe. Nie trzeba było ani się odziewać, ani nic. I do dziś nikt nie zmarznie w paznokieć.
Ale ten Zły nauczył się do Ewy chodzić. A Pan Bóg wziął i ogniem ogrodził raj — ogień zamiast stróża postawił, żeby Zły tam nie chodził. Ten szukał sposobu, jak by się dostać do Ewy, bo bez niej nie mógł wytrzymać. Zrobił wtedy rurę żelazny, postawił przez ogień, zrobił się taki, jak wąż i przez rurę przepełznął do raju. A Pan Bóg wtedy go zaklął:
— Bodajbyś tak pełzał na brzuchu, póki świata tego.
I do dziś tak pełzają te gady, i dziś są, bo to od Złego pochodzą.
Ale Ten wszedł do raju. A owoce, co Pan Bóg nasadził, już obrodziły. Z tego ziarna, co on pod językiem schował, to najlepsze jabłka wyrosły. I pyta się Adama:
— Czemuż to nie jesz tych jabłek?
— Hm, Pan Bóg mi zakazał jeść z tego drzewa.
— Eee, to on ci żałuje, sam chce je mieć. Poczekaj, pójdę zerwać. Poszedł, zerwał, dał Adamowi jedno i Ewie jedno. Ewa ugryzła i przełknęła. Jak Adam ugryzł, to anioł zawołał:
— Jużeś zgrzeszył, Adamie.
A on się chwycił za to jabłko, mu w szyi zostało. I do dziś tak chłop ma. Baba zżarła, to i nie ma jabłka.
Jak tylko Adam zgrzeszył, to już nie miał takiego ciała, jak paznokieć i już się wstydził swojego ciała. Dał wtedy Pan Bóg Ewie kądziel, żeby przędła, a Adamowi dał osła i rydel:
— Na, ty przędz, a ty siedź i kop dokoła siebie, byś żył.
I Adam kopie, a tu już żyto czy coś dojrzewa, a drugie wschodzi, a trzecie dopiero sieje. Skądeś Zły nadbiegł:
— Co robisz?
— Widzisz - mówi Adam — coś mi narobił, że już muszę kopać.
— Ale czemu tak kopiesz siedząc?
— Bo Bóg tak nakazał.
— He-he! Ja ci nie tak poradzę. Wstań i kop, a więcej będziesz miał. A ona, ta baba, posłyszała to i tak rzekła:
— Prawdę powiada, wstań! Adam wstał, a anioł zawołał:
— Adamie! Rób w pocie czoła i nigdy syty nie będziesz. A ty, kobieto, dzieci bez bólu nie wykarmisz. I przeklął ich. I dziś tak jest u nas, że człek orze i sieje, czy pan, czy chłop, kto żyje, ale takiego nie ma, co by powiedział: „Jużem syty, więcej nie chcę". Wciąż mu mało i mało. A baba to i dziś takie męki z dziećmi wycierpi, że gorzej nigdzie nie może być.
Jak zaszedł Zły tam koło Ewy czas zabijać, to zrobił jej takie dziecko, że miało dwadzieścia i cztery głowy. Jak zaryczało przed wschodem słońca, to słychać było aż tam, gdzie słońce zachodziło.
Adam zląkł się tego, nie wie, co robić. A Zły powiada:
— Nie bój się nic, ino zapisz mi to, co po tobie będzie. Ja tak miarkuję, że nic nie będzie, chyba że jedno.
Adam nie wiedział, że po nim cały świat pójdzie. I zapisał to, co po nim będzie. Wtedy ludzie zaczęli się płodzić. Długo to trwało. Ludzie zaczęli już umierać, i wszyćkie do Złego idą, a Bóg nic nie ma, bo Zły ludzi zakupił.
Pan Bóg dał na świecie ludziom niwy wszelakie: żyto, pszenicę, jęczmień, ale nie wiedział, co komu obiecał. A Zły mówi:
— A dla mnie co?
— Tobie dam owies — odparł Bóg.
Idzie Zły drogą i do siebie gada: „Owies, owies!". A tu baba nadchodzi i pyta się:
— Co tam, panoczku, gadacie?
A ten nie chce wyjawić i tak mówi:
— Coś mi obiecał Bóg i jużem zapomniał przez ciebie!
A Bóg i tak byłby nie dał, bo miał rozum i żałował Temu owsa, bo powiadał, że jak ludziom biednie żyć się będzie, to i owies będą jeść. I do dziś ludzie owies jedzą, co biedniejsi, chyba panowie i Żydzi jedzą żytnie bułki — pałanycie. U nas to we młynie mielą, a jeszcze wyżej pod górami, jak nic nie ma, to w stępie utłucze owies, zamiesi mąkę, upiecze podpłomyk i zje.
A Zły powiada do baby:
— No, może ty mi przypomnisz, co mi Bóg dał?
— Może żyto?
— A gdzie tam.
— To pszenicę.
16
— Gdzieżby tam.
— No, to jęczmień.
— Ale gdzie tam.
— Może bób?
— Iii, tam.
I tak wszystko, co tylko ludzie sieją baba wyliczyła i nie zgadła, co takiego Bóg dał.
— A może ziarno? (A ziarnem my owies nazywamy.)
— A gdzież tam!
— To może oset?
— Oset, oset!
I dziś przez niego rodzi się w owsie oset, trzecia część, a czasem to i połowa. Bóg jeden to wie, czy przez to, czy nie.
Ale jednego dnia Bóg idzie drogą taki zasmucony. A Ten go spotyka i pyta:
— A cóżeś taki smutny? (Bo nie mówili sobie na pan.)
— A jakże mam nie być smutny, kiedy ludzie rodzą się i umierają, i dla ciebie to wszyćko, a dla mnie nic.
— Ha! Bo ja zakupiłem! A Bóg się pyta:
— A gdzie to pismo jest?
— Oho-ho-ho! Daleko! W wodzie, w skale, w jaskini.
— A czy jest taki, żeby te pisma stamtąd wydobył?
— Ho-ho-ho! Nie ma. Chyba żeby się urodził, i umarł, i zmartwychwstał, aż wtedy by wydobył.
I Bóg tak dał, że się urodziła Najświętsza Panienka. Tchnął Bóg duchem na Najświętszą Panienkę i urodził się z matki Jezus Chrystus. Kiedy przyszło krzyż robić, żeby go ukrzyżować, to z tego drzewa, co Zły jego ziarno miał pod językiem, krzyż zrobili. A czemu? Bo Satanael jeszcze wtenczas, jak pod językiem schował i wypluł, to powiedział: „Na, niech ci będzie na ukrzyżowanie!". Ale nie wiedział, że tak się stanie. I wtedy, jak Jezusa ukrzyżowali, jak umarł na krzyżu i zmartwychwstał, to te pisma wypłynęły i na wodzie zgorzały. A dusze do królestwa szły z piekła trzy doby. Wszyćkie święty Piotr z piekła wypuścił, ino jednego Salomona zostawił, bo Salomon już tam wcześniej był.
Powiada Piotr do Boga:
— Boże, Salomon się został!
— Nie bój się — mówi Bóg — on chytrością się stamtąd wydostanie.
A Salomon jął zaraz cerkwie po piekle stawiać, krzyże robić, a czarty wzięły i wyrzuciły Salomona.
Skąd pochodni Matka Boska?
Bóg tak stworzył Adama: z pszenicznej mąki ciasto zrobił, ulepił Adama, postawił na słońcu, żeby sobie wysechł. Ale nadbiegł pies i zjadł go. Wtedy Bóg ulepił nowego człowieka z gliny, tchnął w niego anielską duszę i dał mu rogowe ciało, żeby nigdy nie zgniło i nie bało się zimna. Potem Bóg zesłał na Adama sen, a jak zasnął, Bóg wziął różę i stworzył z niej kobietę. Położył ją koło Adama. Adam jak się zbudził i zobaczył, że kobieta nie jest taka, jak on, powiedział Bogu:
— Nie chcę kobiety z kwiatu. Mnie potrzebna jest taka kobieta, jak ja! Wtedy Bóg znowu zesłał na Adama sen, jeszcze głębszy, niż pierwej. Kiedy
Adam zasnął, Bóg wyjął z niego jedno żebro, stworzył z tego żebra Ewę i położył koło Adama. Adam zbudził się, zobaczył, że jego żona jest taka jak on i wziął ją sobie.
Pyta wtedy Bóg Adama:
— A co, która ci się teraz lepiej podoba: ta, co z kwiatu, czy ta, co z twego żebra?
A Adam powiada:
— Ta mi się lepiej podoba, co z mojego żebra. A Bóg na to:
— A mnie znowu ta, co z kwiatu. Dam ją za matkę mojemu synowi. Wziął i odesłał Bóg kobietę z kwiatu do nieba, a Adamowi i Ewie nakazał:
— Żyjcie sobie tutaj i jedzcie wszelkie owoce, jeno z tego drzewa, co koło krynicy, nie jedzcie, bo umrzecie!
Ale Adam i Ewa nie posłuchali i za to Bóg wygnał ich z raju.
18
Jak się rodzili czarci i jak Aridnyk ^ Bogiem wojował
Bieda była bardzo smutna, że Bóg narobił sobie aniołów, a ona nie miała. Wtedy Bóg orzekł:
— Weź i myj się, a co się umyjesz, to strzepuj palcami, a z tych kropli będą biedy. I mów: ,,w imię Boże", a jak nie będziesz tak mówić, to nic nie będzie.
Bieda zaczęła się myć, ale nie mówi: ,,W imię Boże", lecz: „W imię moje"! No i z tych jej kropel nic nie powstawało. Wtedy Bieda mówi Bogu:
— Łżesz, z tych kropel nic nie ma! Coś ty mówił?! Bóg wtedy mówi:
— A jak żeś mówiła?
— Mówiłam: ,,w imię moje!"
— Raz ci już powiedziałem, że nie mów „w imię moje", lecz ,,w imię Boże"! Bieda zaczęła się myć i mówi: „W imię moje"! - a potem: „W imię Boże"!
i tak zaczęły powstawać biedy. Potem bieda tyle tego narobiła, jak choiny i liści, że nie było temu rachunku. I wtedy zebrała wszystkie biedy i chciała z Bogiem stanąć na wojnę — chciała być starszą od Boga. Bieda mówi Bogu:
— Jak ja ciebie pobiję, to ja będę starsza, a jak ty mnie, to jakeś był starszy, to będziesz starszy!
A ona miała więcej bied, jak Bóg aniołów.
Bóg powiedział, że dobrze. Bieda przyszła na wojnę, a Bóg rzekł do Ilji:
— Idź i bij się!
Ilja jak zagrzmiał gromem, to aż sam Bóg padł na kolana, a Ilja wybił wszystkie czarty. Wtedy Bóg powiedział do Ilji:
— Jak ty tak strasznie grzmisz, że aż ja sam padłem na kolana, to ty byś wybił wszystkich ludzi na ziemi.
Wtedy przykuł Bóg Ilji prawą rękę do piersi i przez to teraz już nie tak mocno grzmi.
Skąd to na świecie wzięły się źródła i stawy, jeziora, potoki i rzeki?
Na początku świata nie było tak na ziemi, jak teraz, ale były wszędzie po całym świecie tylko wody i wody — jedno morze! Pan Bóg i Ten — bodajby sczezł — chodzili sobie po wodzie. Długo tak chodzili, bo to jeszcze było tak, że nie było gdzie ani siąść, ani lec spać. Ale jednego razu przyszedł Ten — bodajby sczezł — do Boga i mówi:
— Bieda, Boże, chce się siąść, ale nie ma gdzie, chce się spać — nijak.
— Prawda — powiada Pan Bóg — i ja tak myślę. A Ten — bodajby sczezł — mówi:
— Jakbyś, Boże, wymyślił jakiś sposób, cobyśmy się wyspali. Pan Bóg pomyślał i mówi:
— Zanurkuj na dno morza i przynieś stamtąd gliny, to będzimy coś majstrować, ale pamiętaj: jak będziesz brać, to powiedz: ,,W imię moje!".
Ten — bodajby sczezł — zanurkował na dno i zahaczył pazurami o dno i mówi: „W imię moje!" i wynurzył się nazad do Boga, ale nic nie przyniósł. A Pan Bóg pyta się go:
— Czemuś niczego nie przyniósł? A Ten mówi:
— A bo ja niby wiem, czemu nie? Ja tak zahaczałem obiema rękami o dno, że omal sobie rąk nie powyłamywałem, a zanim żem się wynurzył, to nic nie zostało, gdzieś się z rąk podziało.
A Pan Bóg mówi:
— No, a jakżeś mówił, jakeś chciał wziąć gliny z dna? A Ten — bodajby sczezł — mówi:
— No, a jakże by — tak, jakeś mi kazał mówić: ,,W imię moje!". A Pan Bóg mówi:
— No, kiedyś tak mówił, to nie dziwota, żeś nic nie przyniósł! Idźże jeszcze raz, a jak będziesz brać, to mów: ,,W imię moje", nie twoje — że niby to w imię Boże, a nie imię diabelskie, (duch święty z nami wszystkiemi, co są ochrzczeni!)
Zanurkował Ten — bodajby sczezł — znów na dno, i zahaczył palcami o glinę i mówi: „W imię moje, nie twoje" — i znów wynurzył się ku Bogu, ale jak i pierwej nic nie przyniósł.
A Pan Bóg pyta go:
— Czemuś znów nic nie przyniósł? A Ten — bodajby sczezł — mówi:
— A bo ja wiem, czemu nie?
20
Ale Ten — bodajby sczezł —. wiedział dobrze, czemu — nie mówił przecie „w imię Pańskie", lecz „w imię moje", niby to diabelskie — (duch święty z nami wszystkiemi, co są ochrzczeni) — nie chciał powiedzieć: „W imię Pańskie".
A Pan Bóg znów go pyta:
— A jakżeś mówił, jakeś brał?
A Ten — bodajby sczezł — mówi:
— No, a jakże by? Mówiłem tak, jakeś mi kazał: „W imię moje, nie twoje!". A Pan Bóg wzruszył ramionami i zaśmiał się z głupiego sczezuna,
i powiada:
— Gdybyś póki życia wciąż nurkował i tak mówił, tobyś wszystko jedno czego nie przyniósł! Idźże, idź! Zanurz się jeszcze raz i mów: „W imię Pańskie", to wyniesiesz.
No, to zanurkował Ten — bodajby sczezł — znów na dno i zahaczył palcami w glinę, ale nie chciało mu się powiedzieć: „W imię Pańskie", choć -wiedział, że jak nie powie, to nie weźmie gliny.
Widzi, że w imię swoje nic nie wyniesie, a w imię Pańskie nie chce mu się powiedzieć, a tu bieda! Już się bardzo utrudził, nurkując na dno — a strasznie głęboko było to dno — i już bardzo był śpiący, bo jeszcze nigdy w życiu
— odkąd istnieje Ten — bodajby sczezł — nie spał. Więc co było robić? Mówi: „W imię jego!".
I znów wynurzył się ku Bogu, ale jednak nic nie wyniósł w rękach. Tylko ostało się trochę gliny i piasku za paznokciami. Wzięli oni i wydłubali to spod pazurów i zrobili placek-pałanyczkę, i położyli na wodę, a potem legli na nim spać.
No, spali oni czy nie spali — prędzej Ten — bodajby sczezł — nie spał, bo zamyślił strącić śpiącego Boga z tej palanyczki w wodę, żeby Bóg się utopił. Wziął i pomalutku strąca Boga, żeby się nie zbudził. Oho! Pan Bóg czuje to, ale sczezunowi nic nie mówi, udaje, że śpi. Ale Bóg dał tak, że co Ten
— bodajby sczezł — potrąci Go, to ta palanyczka się rozszerza — czym bardziej trąca Boga, żeby Go strącić w wodę, tym bardziej się palanyczka na wszystkie boki rozszerza. Ujrzał Ten — bodajby sczezł — że nic nie zdziała — Boga nie strąci, bo palanyczka coraz to bardziej się rozrasta, a dalej już taka wielka się rozrosła, że jej ani początku, ani końca nie mógł sczezun dojrzeć oczami, więc wziął się na sposób.
Wtedy Ten — bodajby sczezł — wziął i podziurawił palcami pod Bogiem palanyczkę, żeby przez te dziureczki woda na palanyczkę jednak wystąpiła, i tak, żeby Pana Boga zalało, żeby się utopił. Ale i to nie pomagało, bo woda nie chciała na placek wypływać. A Ten — bodajby sczezł — jak ujrzał, że woda przez te małe dziurki na palanyczkę nie występuje, to zaczął coraz większe
21
dziury robić, w końcu wielkie kawały tej palanyczki wydzierał: wszystko jedno woda nie chciała występować na ten placek i Boga utopić, bo to Pan Bóg tak dał. Zobaczył sczezun, że i tak Boga nie utopi, to wziął się jeszcze na inny sposób; zaczął rękami wody z tych dziur pod Boga polewać, ale woda nie szła pod Boga; co ją sczezun na placek lujnie, to ona pocieknie rowkiem gdzieś do innej dziurki, i ścieknie z powrotem w morze.
Za ten czas Pan Bóg się przespał i przebudził, a Ten - bodajby sczezł — zląkł się, żeby go Pan Bóg nie karał — niby nie skrzyczał, albo nie bił za to — zerwał się i w nogi — uciekał, uciekał, ile miał siły, ale obejrzał się w biegu, czy go Pan Bóg nie dogania. Natrafił wtedy na jedną taką, co ją sam zrobił, wielką dziurę i poszedł pod wodę, i do teraz tam siedzi!
Tych dziur, co Ten — bodajby sczezł — porobił, Pan Bóg nie reperował, ale już tak pozostawały; te, co małe — to źródła, i krynice; większe — to stawy; a największe — to jeziora. Ta palanyczka to ziemia, ta właśnie, co my na niej jesteśmy; ona stoi na wodzie, na morzu, a wokół niej także woda — morze. A w tym morzu jest bardzo wielka ryba; jak ta ryba podejdzie pod ziemię, jak machnie ogonem, to aż cała ziemia zadrży. Ta woda, co ją sczezun lał pod Boga i która rowkami ściekała do innych dziur — to potoki i rzeki; a te kawały, co sczezun z tej palanyczki powydzierał i po niej porozrzucał — to góry!
22
Jak święty Piotr czartowi ryzy wykradł
Raz szedł Pan Bóg i napotkał piankę — szumkę w morzu i z tego stworzył Tego, co w skale siedzi. I stał się on dla Boga za najpierwszego towarzysza. Ale raz coś on Bogu się sprzeciwił, a Bóg wziął i odegnał jego precz od siebie. A on potem zaszedł po cichutku, ukradł Bogu szaty i uciekł... Wtedy Bóg powiedział świętemu Piotrowi:
— Idź, Piotrze i powiedz mu, że ja ciebie niby odegnałem od siebie; powiedz mu tak: „Będziemy razem kolegować". A potem odkradnij od niego moje szaty i uciekaj tu.
A święty Piotr przyszedł i mówi do niego:
— Mnie — mówi — Bóg odegnali, to się pobratajmy. A on wtedy mówi:
— Dobrze! Wiesz, — mówi — co? Ja pójdę w morze i znajdę taki kamień, że dostaniemy się do nieba, ale przysięgnij, że nie odkradniesz u mnie szat...
I święty Piotr przysiągł na Boga trzykrotnie, że nie odkradnie. No i ten zanurkował w morzu, a święty Piotr trzy razy chuchnął na morze i zrobił się taki lód bardzo gruby, że Ten nie mógł stamtąd wyjść. A święty Piotr wziął szaty i uciekł...
A Ten, jak wrócił z dna — to tak głową rąbnie, a lód nie puszcza, drugi raz rąbnął, a lód dalej nie puszcza, aż za trzecim razem jak rąbnął, to lód trząsł... Wyszedł on z wody i jak zobaczył, że szat nie ma, to on ten kamień puścił — co wyniósł — i za świętym Piotrem...
Dogania on Piotra aż pod samym niebem. A święty Piotr jak zobaczył, że Ten już tuż-tuż, a śpieszył się bardzo — przestraszył się, że Ten może go zabić. A Bóg powiedział wtedy:
— Nie bój się, Piotrze! Masz tu miecz ognisty i utnij mu jedno skrzydło, wtedy on spadnie.
A święty Piotr jak machnął tym mieczem, obciął mu jedno skrzydło... A on z jednym skrzydłem nie mógł już utrzymać się w powietrzu i poleciał i spadł, kręcąc młyńce, na ziemię... A jak on tak leciał, a pasterze dojrzeli z ziemi, jak on się kręci w kółko jak się obraca w koło, to zaczęli i sami się kręcić; i odtąd na ziemi jest taniec.
Wilk i czart
Ten — bodajby sczezł — ulepił wilka z gliny, i tak pomyślał: „Zrobił Bóg człowieka, a ja zrobię wilka, a wtedy ten wilk człowieka zje". Jak było, tak było, dosyć na tym, że jak ulepił już tego wilka, to rzekł:
— Wstawaj!
Ale wilk nawet nie myśli wstać; nie ma w nim duszy... Ten go ustawia na nogi, różnie się z nim cacka, aż wreszcie idzie do Boga i mówi:
— Ożyw wilka! A Bóg mówi:
— Idź do niego i tak powiedz: „Wstań, wilku, zjedz diabelskie!". Wtedy on wstanie.
Poszedł Ten do wilka i boi się mówić tak, jak Bóg kazał, lecz mówi:
— Wstań, wilku, i zjedz Boże!
I tak trzy razy. Ale wilk ani myśli wstać.
A Ten przyciągnął go do olchy, wylazł na tę olchę i mówi:
— Wstań, wilku, i zjedz diabelskie!
Jeszcze nie zdążył tego wymówić, jak wilk zerwie się w jednej chwili, skoczy do niego i chaps go za łydkę zębami, tak, że tylko krew się polała po olsze... A Ten przyszedł później do Boga i mówi:
— Widzisz, Boże, co wilk mi zrobił... A Bóg mówi:
— Za to, żeś go rychtował na człowieka! Teraz, mówi, krew twoja zostanie na wieki na olsze, a ludzie będą strugać z olchy korę i będą gotować i postoły garbować twoją krwią.
Dlatego olcha do dziś jest czerwona.
24
Koza i kobza
Bóg stworzył drozda, ale drozd nie miał co jeść, więc Bóg dła niego stworzył owce. Drozd brał i ssał, a jak nie mógł już wyssać, to dołek w ziemi wykopał i w ten dołek owce wydoił.
Przyszedł potem Bóg do niego i pyta:
— Czy żeś zachował trochę mleka? Drozd na to:
— To mleko świeże — szuru-buru wszystko na paszę poszło — bo owce paszę jedzą, to i mleko idzie na paszę.
A jednak prawdę powiadał drozd, bo mleko w ziemię poszło, na paszę. Ale Bóg rozgniewał się na drozda i powiada:
— Czekaj, jeśliś taki, że nie umiesz mleka zachować, to dam ludziom te owce i mleko też, oni mają naczynia i umieją przechować. A tobie nie dam niczego, bo nie umiesz ani mleka przechować, ani o owce dbać!
I dał Bóg ludziom owce.
A czart zobaczył, że ludzie mają owce i ulepił sobie z gliny kozy, ale nie chciały one ożyć. Bóg rzekł:
— Czekaj, daj mnie te kozy!
Czart dał. Bóg wziął je, a potem wyrzekł:
— Bądźcie żywe!
Kozy od razu zrobiły się żywe. Czart, jak zobaczył żywe kozy, to mu się żał zrobiło i zaczął płakać i prosić, żeby mu Bóg oddał te kozy. Bóg mu na to:
— Mógłbym ci dać jedną! Złap ją za rogi i prowadź ją tak za sobą, ale żebyś się nie obzierał, bo jak się obejrzysz, to ucieknie od ciebie!
Czart wziął kozę, prowadzi za sobą i nie ogląda się. Ale Bóg tak dał, że czartowi ino rogi zostały się w ręku, a koza uciekła z powrotem do Bożych kóz. Przychodzi czart do chałupy, patrzy, a tu same rogi zostały mu w łapach! Co to się stało? Gdzie koza? Wrócił czart do Boga i zaczął prosić, żeby Bóg mu dał choćby skórę z kozy.
— Dam, ale żebyś nie kroił!
Bóg wziął i obłupił kozę ze skóry. Czart zabrał sobie skórę i zrobił z niej dudy (kobzę), a z rogów piszczałki do tej kobzy i zaczął na niej grać. Przez to dudy są czarcie, a fujarka — Boża.
Skąd się dudy wzięły
Na początku świata pastuszy! i Bóg, i Osynawec — czart. Bóg miał owieczki, a Ten miał kozy. Zeszli się raz obydwaj i założyli się: który szybciej do południa wypasie, wydoi i taki bunc zrobi, żeby się nóż złamał, jak będą krajali, ten wygra i ma sobie wziąć kozy albo owce. Jak Bóg wygrałby, to ma wziąć od Tego kozy, a jak Ten wygra, to ma sobie zabrać wszyćkie owieczki Boże.
Powstawali rankiem, Bóg poszedł za owcami, a Ten za kozami. Bóg chodzi sobie za owieczkami i gra na sopiłce — fujarce, a Osynawec — na drumli sobie gra, siadł na skale, a kozy poszły po skałach. A jak południe nadchodziło, Osynawec chciał być pierwszy, ale kozy były jedne na skałach, inne w smreki powłaziły, a on ugania się za nimi, aż się spocił.
A te kozy to on przecie wymyślił, temu są takie przewrotne, jak on. Kozy łaziły po drzewach jak wiewiórki, bo miały przy kolanach pazury, a rogi do przodu zagięte. I ogon miały dłuższy, taki jak u owcy. I chodziło to to, kędy chciało — czy po drzewie, czy po skale, jak wiewiórka. I dziś na drzewo wskoczy, jak pochyłe, na proste już nie pójdzie, bo pazurów nie ma.
Osynawec chce kozy pozaganiać, a to się porozbiegało i nie może ani rusz. Wlazł na świerczek, kozę złapał za ogon - ogon się urwał. Podbiegł do drugiej, łaps za ogon i ciągnie w dół, a koza zaparła się pazurami i rogami o świerczek. Ten szarpie, rogi się prostują, a ogon został w garści. Co złapie, to koza znowu się tam wdrapie, a czartowi ino ogon zostaje. To dlatego i teraz kozy nie mają tych pazurów, rogi są już proste, a ogon do góry sterczy.
Bóg tymczasem zagnał owieczki, wydoił, zrobił bunc i położył, żeby kapkę ociekł. A Osynawec nie mógł już uganiać się za kozami i zaczął rzucać w nie kamieniami. Tak długo rzucał, póki wszystkie pozaganiał. Do koszary, gdzie owce i kozy trzymali przyszedł taki, że pot się z niego ciurkiem lał. A Bóg już chciał z południa owce z powrotem zaganiać. Ukroił Bóg bunc, aż tu nóż
— trzask! i złamał się.
Tak Bóg wygrał zakład. Zabrał sobie Bóg kozy, bo tak się pierwej ugodzili. Ale trzy kozy zostały jeszcze na skałach. Bóg chciał i tamte zabrać, ale Osynawec wyprosił sobie jedno koźlę i Bóg mu dał. A ten — bodajby sczezł
— włożył rogi koźlątka za pas - czeres, złapał za tylne nogi i dusi je, a kózka jak nie zacznie meczeć różnymi głosami. Ten — bodajby sczezł — powiada, że on tak gra na instrumencie, że to dudy. Potem wziął, złupił skórę z tego koźlątka, dorobił piszczałki i dmuchawę, bas, chodził sobie po lasach i grał.
26
Pierwszy młyn
Kiedy już było zboże na ziemi, nie mieli go ludzie czym zemleć. Ścierali więc ziarno ręcznie, kamieniem tarli o kamień i z takiej mąki robili chleb. Oj, dawała im się we znaki ta robota! Przychodzili do Pana Boga i tak pytali:
— Panie Boże, jak zrobić, żeby mieć mąkę, ale żeby nie trzeba było trzeć kamieniem o kamień?
A Pan Bóg na to:
— Musimy coś wymyśleć, żeby zbudować młyn.
Wiedział Pan Bóg, że młyn jest potrzebny, ale zbudować go nie umiał. Długo czekali ludzie na młyn, martwili się okrutnie, aż w końcu zaczęli na Boga wyrzekać. Usłyszał to Irod — czart i posłał do ludzi jawydnyka, swojego posłańca, który tak im powiada:
— Jak zapiszecie mi dusze, zbuduję wam młyn!
Dali się ludziska skusić i dusze mu pozapisywali. Poszedł jawydnyk do lasu, drew narąbał, zniósł je w dolinę i młyn zmajstrował. Ale młyn nie chciał mleć, bo wody nie było. Na to jawydnyk łaps! — za rzeszoto i nosi wodę z potoka, i na koło leje; zanim doniesie, woda z rzeszota het ucieknie. I nosi tę wodę, i nosi, a młyn jak stał, tak stoi. Aż tu przechodzi Pan Bóg koło tego młyna i pyta:
— Co robisz, nie-bracie?
— Ano, przyjacielu, — odpowiada jawydnyk — młyn zbudowałem, i nie daję rady wody nanosić, żeby