13704

Szczegóły
Tytuł 13704
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13704 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13704 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13704 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Philip K. Dick NIE ISTNIEJĄCA PLANETA — Ona tam stoi i stoi — powiedział nerwowo Norton. — Kapitanie, pan musi z nią porozmawiać. — Czego chce? — Biletu. Jest głucha jak pień. Stoi tam i stoi gapiąc się i nie ma mowy, żeby sobie poszła. Dostaję od tego gęsiej skórki. Kapitan Andrews uniósł się powoli. — W porządku. Pomówię z nią. Niech ją pan tu przyśle. — Dziękuję — powiedział Norton. — Kapitan będzie z panią mówił — rzucił w stronę korytarza. — Proszę wejść. Coś poruszyło się na zewnątrz sterówki. Błysk metalu. Kapitan Andrews odepchnął do tyłu podręczny skaner i stał czekając. — Tędy — Norton cofał się do sterówki. — Tą drogą. Właśnie tędy. Za Nortonem szła stara, mała, zwiędła kobieta. U jej boku poruszał się lśniący cyberlak, wysoki mechaniczny służący, podtrzymując ją ramieniem. Cyberlak i drobna, stara kobieta weszli powoli do sterówki. — Tu są jej papiery — Norton przesunął skoroszyt po stole z mapami. W jego głosie brzmiał podziw graniczący z przestrachem. — Ma trzysta pięćdziesiąt lat. Jedna z najstarszych długowiecznych. Z Rigi II. Andrews wolno przerzucił papiery w skoroszycie. Mała kobieta stała milcząc przed biurkiem i patrzyła prosto przed siebie. Jej spłowiale oczy były bladoniebieskie jak stara chińska porcelana. — Irma Vincent Gordon — mruknął Andrews. Podniósł wzrok. — To pani nazwisko. Stara kobieta nie odpowiedziała. — Jest całkowicie głucha, proszę pana — powiedział cyberlak. Andrews chrząknął i wrócił do papierów. Irma Gordon była jedną z pierwszych osadniczek w systemie Rigi. Pochodzenie nieznane. Prawdopodobnie urodzona w przestrzeni kosmicznej na jednym ze starych statków typu sub–C. Nawiedziło go dziwne uczucie. Mała stara kobieta. Te stulecia, które przeżyła! Te zmiany. — Chce podróżować? — zapytał cyberlaka. — Tak, proszę pana. Przybyła tu ze swej planety, żeby nabyć bilet. — Czy wytrzyma podróż kosmiczną? — Tutaj, na Fomalhaut IX, przybyła z Rigi. — Gdzie chce pojechać? — Na Ziemię, proszę pana — powiedział cyberlak. — Ziemię! — Andrews otworzył ze zdumieniem usta. Zaklął nerwowo. — Co to ma znaczyć? — Ona chce pojechać na Ziemię. — Widzi pan? — wymamrotał Norton. — Zupełnie zwariowana. Andrews zwrócił się do starej kobiety ściskając mocno blat biurka: — Proszę pani, nie możemy pani sprzedać biletu na Ziemię. — Ona pana nie słyszy — powiedział cyberlak. Andrews znalazł kawałek papieru i napisał dużymi literami: NIE MOŻEMY SPRZEDAĆ PANI BILETU NA ZIEMIĘ Uniósł papier. Oczy starej kobiety poruszały się, gdy odczytywała te słowa. Wargi zadrżały. — Dlaczego nie? — powiedziała w końcu. Jej głos był słaby i suchy — jak szeleszczące badyle. Andrews naskrobał odpowiedz: NIE MA TAKIEGO MIEJSCA I dodał nieubłaganie: MIT — LEGENDA — NIGDY NIE ISTNIAŁA Wyblakłe oczy starej kobiety oderwały się od wypisanych słów. Spojrzała na Andrewsa; twarz jej nie wyrażała żadnego uczucia. Poczuł się nieswojo. Obok niego Norton pocił się ze zdenerwowania. — Jezu — wymamrotał Norton. — Niech się pan jej pozbędzie. Rzuci na nas zły urok. Andrews zwrócił się do cyberlaka. — Nie możesz jej tego wytłumaczyć? Nie ma takiego miejsca jak Ziemia. Udowodniono to tysiąc razy. Nie istnieje taka praplaneta. Wszyscy naukowcy są zgodni, że życie ludzkie powstało równocześnie w… — Jej życzeniem jest podróż na Ziemię — powiedział cierpliwie cyberlak. — Ma trzysta pięćdziesiąt lat i wstrzymano jej zabiegi przedłużające życie. Chce odwiedzić Ziemię przed śmiercią.. — Ale to mit! — wybuchnął — Andrews. Otwierał i zamykał usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. — Ile? — zapytała stara kobieta. — Me? — Nie mogę tego zrobić! — wykrzyknął Andrews. — Nie ma takiego… — Mamy kilopozyt — powiedział cyberlak. Andrews uspokoił się w jednej chwili. — Tysiąc pozytów. — Pobladł z zaskoczenia. Szczęki zacisnęły się, krew odpłynęła z twarzy. — Ile? — powtórzyła stara kobieta. — Ile? — Czy to wystarczy? — zapytał cyberlak. Przez chwilę Andrews dławił się w milczeniu. Nagle odzyskał głos. — No pewnie — powiedział. — Czemu nie? — Kapitanie — zaprotestował Norton. — Czy dostał pan bzika? Wie pan, że nie ma takiego miejsca jak Ziemia. Jak do diabła możemy… — Pewnie, że ją zabierzemy — Andrews zapinał wolno kurtkę trzęsącymi się dłońmi. — Zabierzemy ją, gdzie chce. Powiedz jej to. Za tysiąc pozytów z przyjemnością zabierzemy ją na Ziemię. W porządku? — Oczywiście — powiedział cyberlak. — Oszczędzała na to przez wiele dziesiątków lat. Da panu kilopozyt natychmiast. Ma go przy sobie. — Niech pan posłucha — powiedział Norton. — Można dostać za to dwadzieścia lat. Zabiorą panu towary i uprawnienia, i… — Zamknij się pan — Andrews wykręcił numer międzysystemowej sieci wideołączności. Pod nimi ryczały i dygotały silniki. Zrupieciały transportowiec wyszedł w Kosmos. — Proszę z centrum informacyjnym na Centaurze II — powiedział do głośnika. — Nie uda się panu tego zrobić nawet za tysiąc pozytów. Nikomu się nie uda. Od pokoleń próbowano odnaleźć Ziemię. Statki Dyrektoriatu wytropiły każdą rozsypującą się planetę w całym… Coś trzasnęło w wideonadajniku. Centaur II. — Centrum informacyjne proszę. Norton złapał Andrewsa za ramię. — Kapitanie, błagam. Nawet za dwa tysiące pozytów… — Potrzebne mi są następujące informacje — powiedział Andrews do aparatu. — Wszystkie znane fakty odnoszące się do planety Ziemi, legendarnego miejsca narodzin rasy ludzkiej. — Nie ma znanych faktów — dobiegł go obojętny głos bibliomonitora. — Temat został zaklasyfikowany jako metapartykularny. — Jakie przetrwały niezweryfikowane, lecz szeroko rozpowszechnione pogłoski? — Większość legendarnych zapisów związanych z Ziemią zaginęła podczas konfliktu centauriańsko–rigańskiego w roku 4–B33a. To, co przetrwało, ma charakter fragmentaryczny. Ziemia jest opisywana na różne sposoby: jako wielka, otoczona pierścieniem planeta z trzema księżycami; jako mała i gęsta — z jednym księżycem; jako pierwsza z dziesięciu planet krążących wokół białego karła… — Jaka legenda jest najbardziej rozpowszechniona? — Raport Morrisona z roku 5–C21r przeanalizował wszystkie etniczne i podprogowe zapisy dotyczące Ziemi. W końcowym podsumowaniu stwierdzono, że na ogół uważa się, iż Ziemia jest małą planetą z jednym księżycem, trzecią z kolei w systemie dziewięcioplanetarpym. Nie udało się ustalić żadnej innej zgodności między legendarnymi podaniami. — Rozumiem. Trzecia w systemie dziewięcioplanetarnym. Z jednym księżycem — Andrews przerwał połączenie i ekran zgasł. — No więc? — powiedział Norton. Andrews wstał szybko. — Ona prawdopodobnie zna wszystkie podania o Ziemi. — Wskazał w dół, w kierunku pasażerskich kabin. — Chcę się jak najszybciej rozliczyć. — Dlaczego? Co zamierza pan zrobić? Andrews z trzaskiem otworzył główną mapę gwiezdną. Przesunął palcem po indeksie i wcisną( skaner. Po chwili wypadła z niego karta. Schował mapę i wsunął ją do robopilpta. — System Emphor — mruknął zamyślony. — Emphor? Lecimy tam? — Według mapy jest dziewięćdziesiąt systemów z dziewięcioma planetami, w których trzecia planeta ma pojedynczy księżyc. Z tych dziewięćdziesięciu Emphor jest najbliżej. Właśnie tam lecimy. — Nie rozumiem — sprzeciwił się Norton. — Emphor to normalny system handlowy. Emphor III nie jest nawet punktem kontrolnym klasy D. Kapitan Andrews wyszczerzył w uśmiechu zaciśnięte zęby. — Emphor III ma jeden księżyc i jest trzecią z dziewięciu planet. To wszystko, czego nam trzeba. Czy ktoś wie cokolwiek więcej o Ziemi? — Skierował wzrok w dół. — Czy ona wie coś więcej o Ziemi? — Taak — powiedział wolno Norton. — Zaczynam pojmować. Emphor III obracał się cicho pod statkiem. Ciemnoczerwony glob otoczony bladymi chmurami, ze spieczoną i wytrawioną powierzchnią znaczoną skrzepłymi resztkami dawnych mórz. Potrzaskane i wygryzione skały sterczały sztywno ku górze. Płaskie równiny były zryte i ogołocone. Wielkie, wydrążone w ziemi jamy żłobiły powierzchnię jak niekończące się otwarte wrzody. Twarz Nortona wykrzywiła odraza. — Proszę na to spojrzeć. Czy może być tam w dole coś żywego? Kapitan Andrews zmarszczył brwi. — Nie miałem pojęcia, że tak tu wszystko poharatane. — Podbiegł nagle do robotopilota. — Gdzieś tu w dole powinna być automatyczna cuma. Spróbuję ją zobaczyć. — Cuma? Sądzi pan, że ta pustynia jest zamieszkana? — Paru Emphorytów. Podupadła kolonia handlowa. — Andrews, sprawdził na mapie. — Zawijają tu czasami statki kupieckie. Kontakt z tym regionem pozostaje nieregularny od czasu wojny między Centaurem a Rigą. Coś rozdzwoniło się nagle w przejściu. Lśniący cyberlak i pani Gordon pojawili się w drzwiach sterowni. Twarz starej kobiety ożywiona była uczuciem podniecenia. — Kapitanie! Czy tam w dole… czy to Ziemia? Andrews skinął głową. — Tak. Cyberlak poprowadził panią Gordon ku dużemu ekranowi obserwacyjnemu. Twarz starej kobiety zadrżała; jej zwiędłe rysy zafalowały pod wpływem emocji. — Trudno mi uwierzyć, że to naprawdę Ziemia. Wygląda nieprawdopodobnie. Norton spojrzał ostro na kapitana Andrewsa. — To Ziemia — stwierdził Andrews nie patrząc Nortonowi w oczy. — Niedługo wzejdzie już Księżyc. Stara kobieta milczała. Odwróciła się plecami. Andrews odszukał automatyczną cumę i podczepił do niej robopilota. Transportowiec zadygotał i zaczął opadać, gdy sygnał z Emphor schwycił go i przejął prowadzenie. — Lądujemy — powiedział Andrews do starej kobiety dotykając jej ramienia. — Ona pana nie słyszy — powiedział cyberlak. Andrews chrząknął. — Cóż, przynajmniej zobaczy. Pod nimi szybko wznosiła się podziurawiona, zniszczona powierzchnia planety Emphor III. Statek wszedł w pas chmur i wynurzył się z niego; schodził w dół z wyłączonymi silnikami, ponad rozpościerającą się jak okiem sięgnąć jałową równinę. — Co się tu stało? — spytał Norton Andrewsa. — Wojna? — Wojna, kapitanie. I jest bardzo stara. Dziury to prawdopodobnie kratery po bombach. Niektóre z długich rowów są chyba pozostałościami po odkrywkach. Wygląda na to, że wyeksploatowali to miejsce do końca. Pod nimi przemknął wygięty łańcuch potrzaskanych szczytów górskich. Zbliżali się do resztek oceanu. W dole chlupotała ciemna, niezdrowa woda — rozległe morze ze skorupą soli i odpadków, którego brzegi zanikały w hałdach. — Dlaczego to tak? — odezwała się nagle pani Gordon. Wyraz zwątpienia pojawił się na jej twarzy. — Dlaczego? — O co pani chodzi? — zapytał Andrews. — Nie rozumiem. — Popatrzyła niepewnie na powierzchnię pod nimi. — To nie powinno być tak. Ziemia jest zielona. Zielona i żywa. Niebieska woda i… — zawiesiła głos niepokojąco. — Dlaczego? Andrews schwycił kawałek papieru i napisał: DZIAŁALNOŚĆ GOSPODARCZA WYNISZCZYŁA POWIERZCHNIĘ PLANETY. Pani Gordon odczytała jego słowa; wargi jej drżały. Nagle skurcz wstrząsnął jej wiotkim, wyschniętym ciałem. — Wyniszczona. — Głos jej się załamał w nagłym rozczarowaniu. — To nie powinno być tak! Ja nie chcę, żeby tak było! Cyberlak wziął ją za ramię. — Niech lepiej odpocznie. Zaprowadzę ją do kabiny. Proszę nas powiadomić, gdy lądowanie się zakończy. — Oczywiście — Andrews skinął głową z zakłopotaniem, gdy cyberlak odprowadzał starą kobietę od ekranu. Schwyciła się poręczy; strach i oszołomienie wykrzywiły jej twarz. — Coś jest nie tak! — zawodziła. — Dlaczego to jest tak? Dlaczego… Cyberlak wyprowadził ją ze sterowni. Hydrauliczne drzwi zasunęły się ucinając wątły płacz kobiety. Andrews odprężył się; rozluźnił mięśnie… — Boże — zapalił papierosa drżącą ręką. — Ależ ona się wydziera. — Jesteśmy prawie na miejscu — powiedział Norton lodowatym tonem. Zimny wiatr smagnął ich, gdy ostrożnie wyszli na zewnątrz. Powietrze pachniało nieprzyjemnie, kwaśno i gorzko — jak zepsute jaja. Wiatr ciskał im w twarz sól i piach. Parę mil dalej rozciągało się zgęstniałe morze. Słyszeli jego słabe, kleiste pluski. Parę ptaków przeleciało cicho nad nimi trzepocząc bezgłośnie wielkimi skrzydłami. — Cholerne, przygnębiające miejsce — wymamrotał Andrews. — Taak. Ciekaw jestem, co myśli sobie starsza pani. Błyszczący cyberlak schodził po opuszczonej pochylni podtrzymując małą starą kobietę. Poruszała się z wahaniem, chwiejnie, ściskając metalowe ramię. Podmuchy zimnego wiatru uderzały w jej kruche ciało. Przez chwilę chwiała się niepewnie na nogach, lecz potem ruszyła dalej, schodząc z pochylni na nierówny grunt. Norton potrząsnął głową. — Ona nie wygląda najlepiej. To powietrze. Wiatr. — Wiem — Andrews zawrócił w stronę pani Gordon i cyberlaka. — Jak ona się czuje? — zapytał. — Źle, proszę pana — odpowiedział cyberlak. — Kapitanie — wyszeptała stara kobieta. — O co chodzi? — Musi pan powiedzieć mi prawdę. Czy to… Czy to naprawdę Ziemia? — Wpatrywała się z uwagą w jego wargi. — Przysięgnie pan, że to Ziemia? Przysięgnie? — głos załamał się jej w przerażeniu. — To Ziemia! — warknął gniewnie Andrews. — Powiedziałem już pani. Oczywiście, że to Ziemia. — To nie wygląda jak Ziemia — zdjęta przerażeniem pani Gordon uchwyciła się jego odpowiedzi. — To nie wygląda jak Ziemia, kapitanie. Czy to naprawdę Ziemia? — Tak! Jej wzrok powędrował ku oceanowi. Dziwny wyraz przemknął przez zmęczoną twarz rozpalając wyblakłe oczy nagłym pożądaniem. — Czy to woda? Chcę zobaczyć. Andrews zwrócił się do Nortona. — Proszę wyprowadzić łazik. Niech pan ją zawiezie, gdzie chce. Norton szarpnął się gniewnie. — Ja? — To rozkaz. — W porządku — Norton niechętnie zawrócił do statku. Andrews w ponurym nastroju czekał i palii papierosa. Wkrótce łazik wysunął się ze statku i potoczył ku nim przez popiół. — Możesz pokazać jej wszystko, co zechce — powiedział Andrews do cyberlaka. — Norton was zawiezie. — Dziękuję panu — odpowiedział cyberlak. — Ona będzie wdzięczna. Przez całe życie pragnęła stanąć na Ziemi. Pamięta, jak dziadek opowiadał jej o niej. Wierzy, że przybył z niej, bardzo dawno temu. Ona jest bardzo stara. Jest ostatnim żyjącym członkiem swej rodziny. — Ale Ziemia to tylko… — Andrews ugryzł się w język. — To znaczy… — Tak, proszę pana. Ale ona jest bardzo stara. I czekała przez wiele lat. Cyberlak odwrócił się do starej kobiety i poprowadził ją łagodnie do łazika. Andrews patrzył za nimi posępnie, pocierając szczękę i marszcząc brwi. — W porządku — doszedł go ze środka głos Nortona. Otworzyła się klapa i cyberlak wprowadził ostrożnie starą kobietę do wnętrza. Klapa zamknęła się za nimi. W chwilę później łazik wystartował kierując się przez słoną równinę ku obrzydliwemu, chlupiącemu oceanowi. Norton i kapitan Andrews przechadzali się niespokojnie wzdłuż brzegu. Niebo ciemniało. Uderzały w nich niesione wiatrem słone strzępy. Gliniaste równiny cuchnęły w narastającym mroku nocy. Gdzieś daleko niewyraźna linia gór zanikała w ciszy i .oparach. — Proszę mówić dalej — powiedział Andrews. — Co było potem? — To wszystko. Wysiadła z łazika, ona i cyberlak. Zostałem w środku. Oni stali patrząc na ocean. Po chwili stara kobieta odesłała cyberlaka z powrotem do łazika. — Dlaczego? — Nie wiem. Przypuszczam, że chciała być sama. Stalą przez jakiś czas o własnych siłach. Na brzegu, patrząc na wodę. Wiatr się wzmaga!. I nagle jak gdyby osiadła. Opadła jak kłoda, w słony popiół. — Co wtedy? — Gdy starałem się zebrać myśli, cyberlak wyskoczył z łazika i podbiegł do niej. Podniósł ją. Stał przez sekundę i ruszył w kierunku wody. Wyskoczyłem z łazika krzycząc. Wszedł do wody i przepadł. Pogrążył się w błocie i nieczystościach. Zniknął. — Z jej ciałem. Andrews z pasją odrzucił papierosa, który potoczył się żarząc do tyłu. — Coś jeszcze? — Nic. To wszystko wydarzyło się w jednej sekundzie. Stała tam patrząc na wodę. Nagle zadrżała jak zeschła gałąź. I potem jakby zapadła się w sobie. A cyberlak wyskoczył z łazika i wbiegł do wody razem z nią, zanim mogłem zdać sobie sprawę z tego co się dzieje. Niebo było już prawie całkiem ciemne. Płynęły po nim olbrzymie chmury przesłaniając blade gwiazdy. Chmury niezdrowej, nocnej mgły i cząsteczek brudu. Na horyzoncie pojawiło się lecące bezszelestnie stado olbrzymich ptaków. Zza potrzaskanych gór wschodził księżyc. Chora, jałowa kula zabarwiona na bladożółty kolor. Jak stary pergamin. — Wracajmy na statek — powiedział Andrews. — Nie podoba mi się to miejsce. — Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak się stało. Ta kobieta… — Norton potrząsnął głową. — Wiatr. Radioaktywne trucizny. Sprawdziłem w centrum informacyjnym. Wojna zniszczyła cały system. Z planety został śmiercionośny wrak. — Więc nie będziemy… — Nie. Nie będziemy musieli za to odpowiadać. — Szli jakiś czas w milczeniu. — Nie będziemy musieli się tłumaczyć. To oczywiste. Każdy kto tu przyjeżdża, a zwłaszcza starsza osoba… — Tylko że nikt tu już nie przyjeżdża — powiedział ostro Norton. — A zwłaszcza starsza osoba… Andrews nie odpowiedział. Kroczył ze spuszczoną głową, z rękami w kieszeniach. Norton w milczeniu podążał za nim. Ponad nimi zaświecił jaśniej pojedynczy księżyc, który umknął mgłom i wszedł na skrawek czystego nieba. — Przy okazji — powiedział Norton chłodnym i dalekim głosem, który dobiegł do Andrewsa z tyłu. — To ostatni mój kurs z panem. Gdy byłem na statku, wypełniłem formalne podanie o nowy przydział. — Ach, tak? — Myślę, że powinien pan wiedzieć. A co do mojego udziału w tysiącu pozytów — może go pan zatrzymać. Andrews zaczerwienił się i przyspieszył kroku zostawiając Nortona w tyle. Śmierć starej kobiety wstrząsnęła nim. Zapalił kolejnego papierosa, potem odrzucił go. Psiakrew — to przecież nie jego wina. Była stara. Trzysta pięćdziesiąt lat. Zgrzybiała i głucha. Zwiędły liść porwany przez wiatr, który kręcił się nad planetą i smagał jej zniszczone oblicze. Zniszczone oblicze. Słony popiół i zwietrzeliny. Łamana linia rozpadających . się gór. I cisza. Wieczna cisza. Nic — tylko wiatr i chlupotanie zastałej wody. I ciemne ptaki nad głową. Coś błysnęło. Coś u jego stóp, w słonym popiele, odbijało chorowitą bladość księżyca. Andrews schylił się i pomacał w ciemnościach. Palce zamknęły się na czymś twardym. Podniósł mały krążek i obejrzał go. — Dziwne — powiedział. Przypomniał sobie o krążku dopiero wtedy, gdy wyszli w Kosmos z rykiem silników kierując się w stronę Fomalhauta. Wysunął się zza pulpitu sterowniczego i przeszukał kieszenie. Krążek był zniszczony i cienki. I okropnie stary. Andrews pluł na niego i pocierał, aż go na tyle oczyścił, by można go było dokładnie obejrzeć. Słabo widoczny napis — i nic więcej. Odwrócił go w palcach. Żeton? Podkładka? Moneta? Na rewersie widniało parę nic nie znaczących liter. Jakieś starożytne, zapomniane pismo. Podniósł krążek do światła, aż zdołał odczytać: E PLURIBUS UNUM* Wzruszył ramionami i wrzucił starożytny kawałek metalu do stojącego obok dezintegratora. Uwagę swą skierował na mapę gwiezdną, na dom… Przełożyła Dorota Lutecka POSTSCRIPTUM Zmarły przed dwoma laty autor amerykański Philip K. Dick pozostawił po sobie bogaty dorobek w postaci kilkudziesięciu znakomitych powieści i mniej więcej podobnej liczby opowiadań, które są jednak stosunkowo mało znane. W bieżącym miesiącu proponujemy czytelnikom dwie nowelki, obie niejako o tym samym — o chwili, gdy „Ziemia, ojczyzna ludzi” przestanie nią być — czy to w wyniku wojny jądrowej, czy rabunkowej eksploatacji. Oba opowiadania niosą wyraźne przesłanie ostrzegawcze — i możemy tylko mieć nadzieję, że nigdy nie dojdzie do urzeczywistnienia wizji autora. Wiktor Bukato * Łaciński napis na monetach Stanów Zjednoczonych AP (przyp. autora).