13682
Szczegóły |
Tytuł |
13682 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13682 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13682 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13682 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Conrad
CZARNY STERNIK
Sporo lat temu kilka okr�t�w sta�o u pobrze�a dok�w londy�skich i zabiera�o
�adunek. M�wi�
o �smym dziesi�tku ubieg�ego stulecia, kiedy Londyn mia� nier�wnie wi�cej
pi�knych okr�t�w w
swych dokach ni� pi�knych budynk�w w swych dzielnicach.
Okr�ty stoj�ce u pobrze�a by�y wcale �adne. Sta�y one na kotwicach jeden za
drugim. Za�
Szafir, trzeci od ko�ca, by� niegorszy od innych, ot, tak sobie. Ka�dy z tych
okr�t�w mia�
oczywi�cie swego komendanta na pok�adzie. Podobnie jak inne okr�ty w dokach.
Policjanci, co stoj� u bram, znali ich wszystkich z widzenia, nie umiej�c
jednak�e od razu i
bez namys�u powiedzie�, z kt�rego ten lub �w jest okr�tu. Jako� sternicy
okr�t�w, co sta�y
pod�wczas na kotwicy w dokach londy�skich, byli podobnie jak wi�kszo�� oficer�w
marynarki
handlowej dzielnymi, zapracowanymi, krzepkimi i bynajmniej romantycznie nie
wygl�daj�cymi
lud�mi. Pochodzili oni z r�nych warstw spo�ecze�stwa, ale pi�tno zawodowe
zaciera�o rysy
indywidualne, co prawda niezbyt wyraziste.
Stosowa�o si� to do nich wszystkich z wyj�tkiem sternika Szafiru. Go do niego
policjanci nie
mogli mie� w�tpliwo�ci. On jeden si� wyr�nia�.
Poznawali go z daleka na ulicy. Kiedy za� rano szed� pobrze�em do swego okr�tu,
najemnicy
dzienni i robotnicy portowi, co toczyli bele i wozili taczkami skrzynie z
�adunkiem, powiadali
wzajem do siebie:
� Oto idzie �czarny sternik�.
Tak go przezywali, a przezwisko to by�o nie byle jakim szcz�ciem, nie mog�o
bowiem
wynikn�� z uznania dla jego godnej powierzchowno�ci. Dodatek: czarny, by� tylko
powierzchownym wra�eniem ludzi nie znaj�cych si� na rzeczy.
Jako� Mr. Bunter, sternik Szafiru, nie by� czarny. Nie wi�cej by� czarny od nas
wszystkich i
nie mniej bia�y od starszych sternik�w okr�towych w ca�ym porcie londy�skim.
Cera jego by�a
tej urody, �e nie�atwo ulega�a opaleni�nie; a przypadkiem dowiedzia�em si�, i�
biedak chorowa�
ca�y miesi�c bezpo�rednio przed obj�ciem s�u�by na Szafirze.
Z tego wida�, �e zna�em Buntera. Ju�ci�, �e go zna�em. Co wi�cej, zna�em w owym
czasie
jego tajemnic�, t� tajemnic�, co� ale mniejsza teraz o to. Co za� do
powierzchowno�ci Buntera,
to trzeba z�o�y� na karb niewiedzy i uprzedzenia s�owa, kt�re zas�ysza�em o nim
od pewnego
starszego marynarza: �Za�o�y�bym si�, �e to cudzoziemiec�. � Cz�owiek mo�e mie�
czarne
w�osy, nie b�d�c bynajmniej kud�aczem. Zna�em pewnego marynarza z zachodu,
boatswaina
pi�knego okr�tu, co wygl�da� wi�cej na Hiszpana ni� wszyscy Hiszpanie, kt�rych
zdarzy�o mi si�
widywa� na morzu. By� podobny do Hiszpana z jakiego� obrazu.
Uczeni, co si� znaj� na rzeczy, utrzymuj�, i� ziemia stanie si� w ko�cu
dziedzictwem ludzi o
czarnych w�osach i czarnych oczach. Podobno znaczna wi�kszo�� ludzko�ci jest ju�
ciemnow�osa
w r�nych odcieniach. Dopiero jednak, gdy si� zdarzy spotka� ludzi z istotnie
czarnymi w�osami,
czarnymi jak heban, pojmuje si�, jak s� one rzadkie. W�osy Buntera by�y
bezwzgl�dnie czarne,
czarne jak skrzyd�o kruka. Mia� przy tym okaza�� brod� (przystrzy�on�, lecz
porz�dnie d�ug�), a
brwi jego by�y g�ste i krzaczaste. Dodawszy do tego stalowob��kitne oczy, kt�re
u blondyna nie
by�yby niczym nadzwyczajnym, lecz w tym pos�pnym obramieniu tworzy�y uderzaj�c�
sprzeczno��, pojmie si� z �atwo�ci� dlaczego Bunter si� wyr�nia�. Gdyby nie
spok�j jego
ruch�w, nie og�lna pow�ci�gliwo�� jego zachowania si�, mo�na by by�o mniema�, i�
jest
nieokie�znanie nami�tn� natur�.
Nie by� ju�ci� pierwszej m�odo�ci, ale je�eli zwrot ,,w sile wieku� ma
jakiekolwiek znaczenie,
to urzeczywistnia� je w zupe�no�ci. By� wysokiego wzrostu, ale nieco zbyt
szczup�y. Przygl�daj�c
si� ze swego pok�adu, jak niestrudzenie krz�ta� si� pe�ni�c swe obowi�zki,
Ashton, kapitan statku
Elsinore, co sta� na kotwicy tu� przed Szafirem, odezwa� si� raz do kt�rego� ze
swych przyjaci�,
i� �Johns wzi�� sobie jakie� popychad�o, �eby wyr�cza�o go we wszystkim na
okr�cie�.
Kapitan Johns, komendant Szafiru, dowodzi� ju� od wielu lat okr�tami, wi�c by�
dobrze znany
nie b�d�c jednak�e lubianym ni szanowanym. W towarzystwie koleg�w zaniedbywano
go lub
nim pomiatano. Pomiata� nim przede wszystkim kapitan Ashton, cz�ek cyniczny i
dokuczliwy.
On to pozwoli� sobie na niew�a�ciwy �art powiadaj�c pewnego razu w towarzystwie,
i� �Johns
jest zdania, �e ka�dego marynarza po sko�czonej czterdziestce nale�a�oby otru� �
z wyj�tkiem
kapitan�w, co dowodz� obecnie okr�tami�.
Sta�o si� to w restauracji City, gdzie kilku dobrze znanych kapitan�w okr�towych
zebra�o si�
na lunch. By� tam kapitan Ashton, kwitn�cy i jowialny, w przestronnej, bia�ej
kamizelce i z ��t�
r� w dziurce od guzika i kapitan Sellers w marynarce, chudy i bladolicy, co
zaczesywa� swe
szpakowate w�osy za uszy i nie maj�c okular�w wygl�da� niby ascetyczny, �agodny
m�l
ksi��kowy; i kapitan Bell, nieokrzesany wilk morski z kosmatymi palcami, co mia�
na sobie
niebiesk� bluz� i czarny pil�niowy kapelusz, zasuni�ty w ty� z karmazynowego
czo�a. By� tam
r�wnie� bardzo m�ody komendant okr�tu z niewielkimi p�owymi w�sikami i powa�nymi
oczyma.
Ten nie m�wi� nic i u�miecha� si� tylko z lekka od czasu do czasu.
Kapitan Johns, nadzwyczaj zdumiony, podni�s� swe �atwowierne i zak�opotane oczy,
kt�re
wraz z niskim i poziomo poradlonym czo�em nie tworzy�y zbyt inteligentnego
ensemble�u.
Wra�enia tego bynajmniej nie os�abia� lekko sto�kowaty kszta�t jego �ysej g�owy.
Wszyscy za�miali si� na ca�e gard�o, a kapitan Johns, pomiarkowawszy o co
chodzi, j�� w
ko�cu u�miecha� si� poniek�d kwa�no i pr�bowa� si� broni�. Dobrze to jest
�artowa�, ale w
dzisiejszych czasach, kiedy okr�ty nie op�acaj� si� wcale i trzeba twardo
harowa� i w drodze, i w
porcie, morze nie jest odpowiednim miejscem dla starszych ludzi. Jedynie ludzie
m�odzi i w
kwiecie wieku mog� sprosta� nowoczesnym wymaganiom pr�dko�ci i po�piechu. Do��
przyjrze�
si� wielkim firmom; niemal wszystkie pozby�y si� ludzi, u kt�rych wyst�powa�y
ju� oznaki
staro�ci. On r�wnie� nie chcia�by mie� �adnego dziada na pok�adzie swego okr�tu.
Jako� w tych pogl�dach kapitan Johns nie by� odosobniony. By�o pod�wczas sporo
marynarzy, kt�rym nic nie zarzucano pr�cz tego, �e byli szpakowaci; zdzierali
oni ostatni� par�
obuwia na brukach City w rozpaczliwym poszukiwaniu jakiego� zaj�cia.
Kapitan Johns jak gdyby z nad�san� niewinno�ci�, doda�, i� od tego pogl�du jest
bardzo
daleko do trucia ludzi.
Zdawa�o si�, �e b�dzie to ko�cem, ale kapitan Ashton nie pozwoli� spe�zn�� na
niczym swemu
�artowi.
� O, tak! Jestem pewny, �e mia�by pan t� ch�tk�. Powiedzia� pan wyra�nie:
�nieu�yteczni�.
C� pocz�� z lud�mi, kt�rzy s� �nieu�yteczni?� Pan ma dobre serce, Johns. Jestem
przekonany,
i� gdyby pan zastanowi� si� nad tym dok�adniej, to zgodzi�by si� pan, �eby ich
uprz�ta� trucizn�
nie sprawiaj�c im zreszt� m�ki.
Kapitan Sellers zagryz� swe cienkie, krzywe wargi.
� Zamienia� ich w upiory � podda� jadowicie. Na wzmiank� o upiorach kapitan
Johns
przep�oszy� si� we w�a�ciwy sobie roztargniony, przebieg�y i niemi�y spos�b.
Kapitan Ashton mrugn�� znacz�co.
� Tak jest. A w�wczas m�g�by pan mie� widoki porozumiewania si� ze �wiatem
uch�w.
Widma marynarzy na pewno zwyk�y nawiedza� okr�ty. Znalaz�yby si� takie, kt�re by
chcia�y
odwiedzi� starego towarzysza.
Kapitan Sellers dorzuci� oschle:
� Niech pan nie roznieca w nim podobnych nadziei, bo jest to okrucie�stwem. Nic
nie
zobaczy. Przecie� pan wie, Johns, i� nikt jeszcze nie widzia� ducha.
Na to niedopuszczalne wyzwanie kapitan Johns wyzby� si� swej pow�ci�gliwo�ci.
Bez �ladu
jakiegokolwiek zmieszania i z niek�amanym uniesieniem ufno�ci, od kt�rego
poja�nia�y na
chwil� jego md�e, ma�e oczki, przytoczy� mn�stwo niew�tpliwie stwierdzonych
przyk�ad�w. Jest
bez liku ksi��ek, co przepe�nione s� tymi przyk�adami. Trzeba nie mie� poj�cia o
niczym, �eby
przeczy� zjawom nadzmys�owym. Czasopisma specjalne nadmieniaj� co miesi�c o
podobnych
wypadkach. Profesor Cranks widywa� duchy codziennie. A profesor Cranks nie jest
byle jakim
zjadaczem chleba. Jeden z najznakomitszych uczonych wsp�czesnych. A �w
dziennikarz �
jak�e on si� nazywa�? � kt�rego odwiedza� jaki� duch dziewcz�cy. Drukowa� w swym
dzienniku, co zas�ysza� od niej. I co to potem m�wi�, �e duch�w nie ma! �
Przecie� je
fotografowano! Czy to wam nie wystarcza?
Kapitan Johns by� wzburzony. Kapitan Bell zagryz� usta, ale kapitan Ashton znowu
si�
sprzeciwi�.
� Na mi�o�� Bosk�, nie przeszkadzajcie mu tym si� zajmowa�. Ale nawiasem, Johns,
kto to
jest ten kosmaty korsarz, kt�ry jest u pana nowym sternikiem? Nikt, jak si�
zdaje, nie widywa� go
przedtem w dokach.
Kapitan Johns, udobruchany zmian� tematu, odpowiedzia� po prostu, �e przys�a� mu
go Willy,
w�a�ciciel sklepu z tytoniem na rogu Fenchurch Street.
Jak mi si� zdaje, Willy, jego sklep, a nawet �w dom przy Fenfurch Street ju� nie
istniej�. W
owych czasach Willy, z zatroskanym, nieprzytomnym wyrazem na swej pulchnej
twarzy,
dostarcza� tytoniu wielu okr�tom, odp�ywaj�cym na po�udnie z portu londy�skiego.
O pewnych
porach dnia sklep jego by� pe�en komendant�w okr�towych. Siedzieli na beczkach,
opierali si�
leniwie o kantor.
Wielu m�odzik�w znalaz�o tam pierwsze w �yciu oparcie; wielu ludzi dojrza�ych
zdoby�o
bole�nie upragnion� posad� jedynie dlatego, i� w sprzyjaj�cej chwili wdepn�li
tam po odrobin�
machorki za cztery penny. Nawet pomocnik Willy�ego, rudy, bezinteresowny, w�t�y
z wygl�du
m�odzieniec, udziela� niekiedy zza kantoru cennych wskaz�wek, wr�czaj�c pude�ko
papieros�w i
szepc�c nieledwie drgni�ciem samych warg mniej wi�cej w ten spos�b: � Bellona.
Dok
po�udniowy. Potrzeba m�odszego oficera. Zd��y pan jeszcze na czas, je�li pan si�
po�pieszy.
Bieg�o si� te� p�dem!
� Oh, wi�c to Willy go przys�a� � rzek� kapitan Ashton. � Jest ogromnie
zastanawiaj�cym
cz�owiekiem. Gdyby go si� opasa�o czerwonym pasem i zawi�za�o si� mu czerwon�
chustk� na
g�ow�, wygl�da�by zupe�nie jak jeden z owych rozb�jnik�w morskich, co to
zmuszali m�czyzn
do czuwania na blankach i porywali w niewol� kobiety. Niech pan ma si� na
baczno�ci, �eby
panu nie poder�n�� gard�a i nie drapn�� wraz z Szafirem. Na jakim by� on
przedtem okr�cie?
Kapitan Johns, podni�s�szy jak zwykle swe �atwowierne oczy, zmarszczy� czo�o i
odrzek�
dobrotliwie, �e ten cz�owiek zazna� ju� lepszych czas�w. Nazywa si� Bunter.
� Kilka lat temu dowodzi� Samari�, okr�tem z Liverpoolu. Utraci� go na Oceanie
Indyjskim i
odebrano mu certyfikat komendanta na rok. Odt�d ju� nie m�g� dosta� innej
komendy. W
ostatnich czasach klepa� bied� na statkach handlowych Oceanu Zachodniego.
� No, to tym si� t�umaczy, dlaczego nikt go nie zna w dokach � wywnioskowa�
kapitan
Ashton, gdy wstawali od sto�u.
Kapitan Johns poszed� po lunchu do dok�w. By� kr�py z postawy i mia� nieco
pa��kowate
nogi. Wygl�d jego nie przejmowa� na og� ludzi poszanowaniem; natomiast inaczej
przedstawia�a si� rzecz z jego podw�adnymi. Uchodzi� za niemi�ego prze�o�onego,
tch�rzliwego
w drobnostkach, prze�uwaj�cego zawsze jakie� �ale i nieustannie dogryzaj�cego.
Nie by� to
cz�owiek, kt�ry by zadar� z kim� i na tym zako�czy�, lecz kt�ry zwyk� by� gada�
�wi�stwa
p�aczliwym g�osem. Powzi�wszy niech�� do kt�rego z oficer�w, by� zdolny zatru�
mu zupe�nie
�ycie.
Tego� samego wieczora poszed�em, by odwiedzi� Buntera na pok�adzie, i stara�em
si�
pocieszy� go co do widok�w podr�y. By� przygn�biony. Mniemam, i� cz�owiek,
kt�ry skrywa
tajemnic� w swej piersi, traci sw� lotno��. A by�a jeszcze inna przyczyna, dla
kt�rej nie mog�em
spodziewa� si�, by Bunter okaza� wielk� gibko�� umys�u. Z powodu pewnej rzeczy
by� od
niedawna bardzo niesw�j, a opr�cz tego� lecz o tym p�niej.
Kapitan Johns by� tego popo�udnia na pok�adzie i pl�ta� si�, i wa��sa� doko�a
swego starszego
sternika, co uprzykrzy�o si� niezmiernie Bunterowi.
� Czego on chce? � pyta� ze spokojnym rozgoryczeniem. � Wygl�da to, jakby
podejrzewa�, �e co� ukrad�em i chcia�by zobaczy�, do kt�rej kieszeni t� rzecz
ukradzion�
w�o�y�em. A mo�e kto� mu powiedzia�, �e mam ogon, za� on chcia�by wymiarkowa�,
jak
zdo�a�em go ukry�? Nie lubi�, �eby kto� zachodzi� mnie od ty�u co chwila
chy�kiem i �eby nagle
zagl�da� mi w oczy spod mojego �okcia. Czy to jaka� nowa zabawa w straszaka? Nie
bawi mnie
ona. Nie jestem ju� berbeciem.
Zapewni�em go, i� gdyby kto� wm�wi� w kapitana Johnsa, i� on � Bunter � ma ogon,
Johns
tak by to wykr�ci�, i� uwierzy�by, �e jest to istotnie prawdziwe w pewien
tajemniczy spos�b. By�
podejrzliwy i �atwowierny do nieprawdopodobnych granic. Wierzy� w ka�d� bajd�,
podejrzewa�
ka�dego o co� i �azi� z tym i prze�uwa� to w sobie i przetwarza� w swym umy�le w
najn�dzniejsze, do rdzenia p�aczliwe zak�opotanie. W ko�cu urabia� sobie
mo�liwie
najnikczemniejszy pogl�d i znajdowa� mo�liwie najnikczemniejszy spos�b
post�powania dzi�ki
jakiemu� wrodzonemu uzdolnieniu do tym podobnych rzeczy.
Bunter powiedzia� mi na to, i� ten pod�y osobnik pe�za� po okr�cie na swych
kr�tkich,
krzywych n�kach wodz�c go ze sob�, �eby burcze� i skomle� z powodu jakich� tam
g�upstewek. �azi� po pok�adach niby jaki� lichy owad � niby karaluch, tylko nie
tak �wawo.
Tak z wielkim niesmakiem wyrazi� si� panuj�cy nad sob� Bunter. Po czym m�wi�
dalej z
w�a�ciw� sobie, stateczn� rozwag�, marszcz�c przy tym z�owieszczo swe
kruczoczarne brwi:
� A przy tym ma on bzika. Chcia� przez chwil� by� uprzejmym, lecz zdoby� si�
zaledwie na
to, i� wytrzeszczy� na mnie oczy i zapyta�, czy wierz� �w obcowanie poza
grobem�. W
obcowanie poza grobem� nie wiedzia�em zrazu, o co mu chodzi�o. Nie wiedzia�em,
co mam
odpowiedzie�. �Bardzo powa�ny temat, Mr. Bunter� � odezwa� si� do mnie. �
�Studiowa�em
go nadzwyczajnie pilnie�.
Gdyby Johns �y� na l�dzie lub gdyby przynajmniej mia� sprzyjaj�ce sposobno�ci w
przerwach
mi�dzy swymi podr�ami, by�by si� sta� na pewno ofiar� oszuka�czych medi�w. Na
swe
szcz�cie podczas pobyt�w w Anglii przemieszkiwa� gdzie� w Leytonstone ze sw�
niezam�n�
siostr�, o dziesi�� lat starsz� od niego. Dr�a� przed t� straszliw� Herod�bab�,
co prze�ciga�a go
dwukrotnie sw� t�go�ci�. Podobno na og� wymy�la�a mu straszliwie; mia�a przy
tym swe
wyrobione pogl�dy, o ile chodzi�o o jego sk�onno�ci spirytystyczne.
Te sk�onno�ci by�y dla niej po prostu dzie�em szatana. Opowiadano, i� mia�a si�
wyrazi�, �e
�przy pomocy Bo�ej zdo�a zapobiec, aby ten dure� nie zaprzeda� si� diab�u�. Nie
ulega
w�tpliwo�ci, i� skryt� ambicj� Johnsa by�o wej�� w osobiste obcowanie z duchami
zmar�ych �
gdyby mu tylko pozwoli�a na to siostra. Ale by�a jak ska�a. S�ysza�em, i�
przebywaj�c w
Londynie musia� wyrachowywa� si� przed ni� z ka�dego grosza, kt�ry zabiera�
rano, i zdawa� jej
spraw� ze wszystkich godzin ca�ego dnia. Za� ksi��eczki czekowej nie wypuszcza�a
z r�ki.
Bunter (by� marnotrawnym synem, ale pochodzi� z dobrej rodziny; mia� przodk�w;
gr�b jego
rodziny znajdowa� si� k�dy� w dziedzicznych hrabstwach) � by� oburzony, mo�e z
powodu
bliskich mu zmar�ych. Stalowob��kitne oczy jarzy�y si� zawzi�t� dziko�ci� w jego
czarnobrodej
twarzy. Wywar� na mnie silne wra�enie � tyle pos�pnej nami�tno�ci by�o w jego
pow�ci�ganej
wzgardzie.
� To dopiero drab! Wej�� w obcowanie z� Taka n�dzna, ma�a pokraka! By�oby to
bezwstydnym natr�ctwem. Chcia�by wej��?� Co to znaczy? Nowy rodzaj snobizmu czy,
licho
wie, co?
Za�mia�em si� na ca�e gard�o z tego oryginalnego pogl�du na spirytyzm � czy jak
tam ta
ko�owacizna z duchami si� nazywa. Nawet Bunter raczy� si� u�miechn��. Ale by� to
u�miech
cierpki, co wnet znikn��. Innego po cz�owieku w jego niemal � je�li tak rzec
mo�na �
tragicznym po�o�eniu trudno by�o si� spodziewa�; to chyba jasne. By� naprawd�
udr�czony.
Got�w ju� by� j�� si� w razie potrzeby ka�dego trudnego wybiegu podczas podr�y.
Nie podobna
spodziewa� si� wielkich wzgl�d�w, gdy jest si� na �asce takiego osobnika jak
Johns. Niedola jest
niedol� i ma sw�j koniec. Ale by� dr�czonym n�dznymi, ja�owymi, bezdusznymi
bajdami o
duchach w stylu Johnsa przez ca�� drog� do Kalkuty i z powrotem, by�o my�l�
wprost niezno�n� i
poni�aj�c�. W tym o�wietleniu spirytyzm by�, zaprawd�, uroczystym tematem do
rozmy�la�. Ba,
nawet okropnym!
Biedny cz�owiek! Niewiele brakowa�o, a by�oby nam obu przysz�o na my�l, �e on
sam bardzo
rych�o� To pewna, �e nie mog�em go pocieszy�. Raczej by�em zatrwo�ony.
Bunter mia� jeszcze inn� przykro�� tego dnia. Zak�opotany dozorca portowy
przyszed� na
pok�ad niby to w jakiej� sprawie, ale w istocie, jak Bunterowi si� zdawa�o, po
prostu dla
zaspokojenia niew�a�ciwej ciekawo�ci � niew�a�ciwej, rozumie si�, w poj�ciu
Buntera.
Pokr�ciwszy nieco, jak szewc sk�r�, cz�owiek ten odezwa� si� nagle:
� Nie mog� obroni� si� tej my�li. Widzia�em ju� gdzie� pana dawniej. Gdybym
us�ysza�
pa�skie nazwisko, mo�ebym�
Bunter � najgorsz� rzecz� w �yciu jest tajemnica � zaniepokoi� si� bardzo.
By�o nader prawdopodobne, �e ten cz�owiek widzia� go ju� kiedy� � bodaj licho
wzi�o jego
doskona�� pami��! Natomiast od niego samego nie podobna by�o ��da�, �eby
pami�ta� ka�dego
trutnia w dokach, z kt�rym zdarzy�o mu si� przypadkowo mie� do czynienia. Bunter
z ca��
czelno�ci� ofukn�� si� na niego wyzyskuj�c t� natarczyw�, czarn� jak noc
surowo�� wyrazu,
kt�rej mu udziela� jego niezwyk�y zarost.
� Nazywam si� Bunter. Czy to wystarcza pa�skiej w�cibskiej przenikliwo�ci Mnie
nic nie
obchodzi pa�skie nazwisko. Nie pragn� go pozna�. Nie jest mi potrzebne. Osobnik,
kt�ry
spokojnie powiada mi w oczy, i� nie jest pewny, czy widzia� mnie ju� kiedy�,
albo chce by�
bezwstydnym, albo te� nie jest lepszy od padalca. Tak jest, panie! Nie lepszy od
padalca � od
�lepego padalca!
Dzielny Bunter. Nie podobna by�o lepiej post�pi�. Tak sprawnie wygna� tego
dziada z okr�tu,
jak gdyby ka�de s�owo by�o uderzeniem kija. Ale wytrwa�o�� tego bezczelnego
w�cibinosa by�a
zdumiewaj�ca. Zwia� wprawdzie z okr�tu przed gniewem Buntera nie m�wi�c ani
s�owa i
pokrywaj�c sw�j odwr�t md�ym u�miechem, ale skoro tylko stan�� na pobrze�u,
odwr�ci� si�
najspokojniej i z bezduszn� powag� j�� gapi� si� na okr�t. Utkn�� tam jak s�up
zupe�nie bez
ruchu, a g�upie jego oczy nie miga�y wi�cej od okienek w kabinach.
C� mia� Bunter pocz��? Ju�ci� by�o mu to nie na r�k�. Nie m�g� przecie� p�j�� i
�ci�gn��
niepotrzebny k�opot na sw� g�ow�. Nie pozosta�o mu tedy nic innego, jak zaj��
stanowisko pod
rejami masztu tylnego i patrze� r�wnie niezmru�onym okiem jak jego przeciwnik.
Tak stali
naprzeciw siebie i nie wiem, kt�remu pierwej zakr�ci�o si� w g�owie; ale
cz�owiek z pobrze�a nie
widz�c �adnej korzy�ci z d�u�szego dotrzymywania pola znu�y� si� wcze�niej,
machn�� r�k� i
zaniechawszy sporu, je�li tak wyrazi� si� mo�na, oddali� si� w ko�cu.
Bunter powiedzia� mi, i� rad jest, �e Szafir, ten �klejnot mi�dzy okr�tami�, jak
uszczypliwie o
nim si� wyrazi�, odp�ywa ju� nazajutrz. Mia� dosy� dok�w. Pojmowa�em jego
niecierpliwo��.
Opancerzy� si� przeciw wszelkiej mo�liwej przykro�ci, jaka mog�a wynikn�� w tej
podr�y,
chocia� wida� obecnie, i� nie by� przygotowany na osobliw� przygod�, kt�ra ju�
go oczekiwa�a,
a nast�pi�a nie gdzie indziej ni� na Oceanie Indyjskim, to znaczy, w tej w�a�nie
cz�ci �wiata,
gdzie biedak postrada� sw�j okr�t, a wraz z nim, jak si� zdawa�o, na zawsze swe
szcz�cie.
Wiedz�c o wyrzutach sumienia z powodu pewnego skrytego czynu, jakiego dopu�ci�
si� w
swym �yciu, pojmowa�em w zupe�no�ci, i� cz�owiek o tak subtelnym jak Bunter
charakterze
zapewne cierpi niema�o. Jednak�e, m�wi�c mi�dzy nami, bez najl�ejszej ch�tki do
cynizmu, nie
podobna zaprzeczy�, i� nawet u najszlachetniejszych w�r�d ludzi obawa wykrycia
stanowi
niepo�ledni sk�adnik w z�o�onym przejawie wyrzut�w sumienia. Nie powiedzia�em
tego tak
obszernie Bunterowi, kiedy jednak biedak napomkn�� z lekka o tym, rzek�em mu, i�
znajdowano
ju� szkielety w bardzo wielu zacnych domach, je�eli za� chodzi o jego w�asn�
win�, to nie jest
ona dla wszystkich wypisana wyra�nie na jego twarzy � nie potrzebuje wi�c ni�
tak bardzo si�
trapi�. Zreszt� za jakie� dwana�cie godzin odp�ynie st�d na pe�ne morze.
Odpar�, �e my�l ta jest niejak� pociech� i wyszed�, by ostatni wiecz�r przed
roz��k�, co mia�a
trwa� wiele miesi�cy, sp�dzi� w towarzystwie swej �ony. Bowiem mimo swego
rozwichrzenia
Bunter nie pob��dzi� w swym ma��e�stwie. Po�lubi� dam�. Prawdziw� dam�. By�a ona
przy tym
przemi�� kobiet�. Wiedzia�em, co przeszli, i po prostu nie mia�em s��w podziwu
dla jej
dzielno�ci. Jako� do dzielno�ci, co zmaga si� codziennie z tward�, powszedni�
trosk�, jest zdolna
tylko prawa kobieta � tego pokroju, kt�ry nazwa�bym nieustraszonym.
Roz��k� t� ze sw� �on� odczuwa� ,,czarny sternik� du�o dotkliwiej ni� wszystkie
poprzednie,
co zdarza�y si� w minionych latach niedoli. Ale ona by�a nieustraszonej duszy i
mniej okazywa�a
cierpienia na swej s�odkiej twarzyczce ni� kruczow�osy, podobny do korsarza,
lecz pe�en
godno�ci sternik Szafiru. By� mo�e, i� jej sumienie mniejszej doznawa�o rozterki
ni� sumienie jej
m�a. Rzecz prosta, i� jego �ycie nie mia�o dla niej tajemnic; ale sumienie
kobiece jest poniek�d
wi�cej pomys�owe w wynajdowaniu s�usznych i przekonywaj�cych rozgrzesze�. Zale�y
to
r�wnie� w znacznej mierze od osoby, kt�ra ich potrzebuje.
Um�wili si�, �e ona nie p�jdzie do dok�w, by zobaczy�, jak on b�dzie odp�ywa�.
� Dziwi� si�, �e chcesz w og�le patrze� na mnie � rzek� ten przewra�liwiony
cz�owiek. A
ona si� nie za�mia�a.
Bunter by� bardzo wra�liwy; ostatecznie opu�ci� j� niemal szorstko. Zd��y� na
pok�ad w por� i
wywar� zwyk�e wra�enie na pilota rzecznego, co w po�amanym kapeluszu s�omkowym
wyprowadza� Szafira z dok�w. By� on bardzo uprzejmy dla pe�nego godno�ci,
niezwykle
wygl�daj�cego, starszego sternika: � Odrobineczk� przyci�gn�� liny, Mr. Bunter;
dzi�kuj� panu
� Mr. Bunter; prosz� pana bardzo. � Pilot morski, kt�ry opu�ci� �klejnot mi�dzy
okr�tami�,
pod��aj�cy spokojnie w d� Kana�u Doverskiego, wyrazi� si� do swych przyjaci�,
i� w tej
podr�y starszym sternikiem na Szafirze jest cz�owiek, kt�rego, s�dz�c z
przelotnego wra�enia,
nie jest wart stary Johns. Nazywa si� Bunter. Ciekaw te� jestem, sk�d si� wzi��.
Nie widzia�em
go jeszcze na �adnym okr�cie, przy kt�rym zdarzy�o mi si� by� pilotem w
ostatnich latach. To
cz�owiek, kt�rego si� nie zapomina. Nie podobna. A przy tym doskona�y marynarz.
C�, kiedy
stary Johns b�dzie mu suszy� g�ow�! Chyba, �e ten stary dure� zl�knie si� go �
bo nie wygl�da
on na cz�owieka, kt�ry pozwala kpi� ze siebie i nie da pozna�, co o kim� my�li.
A w�a�nie tego
stary Johns b�dzie si� l�ka� wi�cej, ni� czego innego.
O wydarzeniach tej podr�y nie warto wspomina�, gdy� wszystkie, zaprawd�, nikn�
w
por�wnaniu z przygod� spirytystyczn�, kt�ra zdarzy�a si�, je�li nie samemu
kapitanowi
Johnsowi, to jego okr�towi. By�a to podr� zwyczajna; za�oga by�a zwyczajn�
za�og�, a pogoda
nie przedstawia�a nic szczeg�lnego. Spokojny, rozwa�ny spos�b post�powania
�czarnego
sternika� wni�s� trze�wo�� w �ycie na okr�cie. Nawet podczas silniejszych
podmuch�w wiatru
wszystko odbywa�o si� wcale spokojnie.
Przydarzy�a si� tylko jedna przykra wichura, co da�a sporo do czynienia przez
ca�� dob�.
Okr�t min�� ju� Przyl�dek Dobrej Nadziei i znajdowa� si� po drugiej stronie
wybrze�a
afryka�skiego. Na wysoko�ci tego� przyl�dka morze bywa�o kilkakrotnie mocno
burzliwe. Nie
wynik�y jednak st�d znaczniejsze szkody pr�cz niema�ego pot�uczenia kruchych
przedmiot�w w
kredensie i w salonie. Mr. Bunter, wielce powa�any na pok�adzie, spotka� si� z
obel�ywym
obej�ciem Oceanu Po�udniowego, kt�ry wywaliwszy drzwi do jego kajuty niby
zbrodniczy
w�amywacz uni�s� ze sob� kilka przedmiot�w codziennego u�ytku, a wszystkie inne
doszcz�tnie
przemoczy�.
P�niej, ale tego samego dnia, Ocean Po�udniowy da� si� we znaki Szafirowi w
taki
nieokie�znany spos�b, i� dwie szuflady, pomieszczone pod pos�aniem Mr. Buntera
wypad�y
zupe�nie rozsypuj�c wszystk� sw� zawarto��. Ju�ci� powinny by�y by� zamkni�te na
klucz i Mr.
Bunter sam zawdzi�cza� sobie to, co si� sta�o. Trzeba by�o obr�ci� klucze w
zamkach, zanim
wysz�o si� na pok�ad.
Zmieszanie jego by�o ogromne. Steward, kt�ry przez ca�y czas uwija� si� z
miot��, by osuszy�
zalan� kajut�, s�ysza�, jak zawo�a�: �Do licha!� strwo�onym i zak�opotanym
tonem. Zaj�ty sw�
prac� steward dozna� odruchu wsp�czucia dla zmartwienia sternika.
Kapitan Johns ucieszy� si� w skryto�ci, gdy dowiedzia� si� o tej szkodzie. L�ka�
si� bowiem
swego starszego sternika, jak to przypadkiem przepowiedzia� pilot morski, a
l�ka� si� z tego
w�a�nie powodu, kt�ry owemu pilotowi wydawa� si� prawdopodobnym.
Tote� kapitan Johns wielce pragn��, by ten czarny sternik znalaz� si� na jego
�asce w ten lub
�w spos�b. C�, kiedy by� bez zarzutu i zbli�a� si� nieledwie do bezwzgl�dnej
doskona�o�ci.
Wi�c kapitan Johns czu� si� wielce dotkni�tym, a zarazem gratulowa� sobie
spr�ysto�ci swego
g��wnego oficera.
Udawa�, �e utrzymuje z nim stosunki towarzyskie, wychodz�c z za�o�enia, �e im w
bli�szej
�yje si� z kim� przyja�ni, tym �atwiej przychwyci� go na niedok�adno�ciach.
Czyni� to tak�e
dlatego, �e potrzebowa� kogo�, co chcia�by s�ucha� jego gadaniny o zjawach,
widziad�ach,
duchach oraz innych szczeg�ach idiotycznej nauki o upiorach. Zna� to wszystko
jak palce
w�asnej r�ki i prz�d� t� widmow� prz�dz� upartym, bezbarwnym g�osem nadaj�c jej
w�a�ciwe
sobie, nijakie, znaczenie.
� Lubi� rozmawia� z moimi oficerami � mawia�. � Bywaj� panowie, co nie otwieraj�
ust
od pocz�tku do ko�ca podr�y z obawy, by nie utraci� swej godno�ci. Czym�e w
istocie rzeczy
jest taka ma�a rzecz jak stanowisko, kt�re cz�owiek zajmuje?
Towarzysko�ci jego nale�a�o si� najwi�cej obawia� podczas drugiej warty nocnej,
nale�a�
bowiem do ludzi, co o�ywiaj� si� pod wiecz�r i oficer, kt�ry miewa� pod�wczas
s�u�b�, nie m�g�
znale�� ju� wym�wki, o ile zdarzy�o mu si� zej�� ze swego stanowiska. Kapitan
Johns napada�
znienacka i przyczepiwszy si� chy�kiem do biednego Buntera, co przechadza� si�
po pok�adzie,
wystrzela� jakim� spirytystycznym konceptem w rodzaju nast�puj�cego:
� Duchy m�skie i �e�skie okazuj� na og� wiele wysubtelnienia, nieprawda�?
Na co Bunter nios�c wysoko sw� czarn� czupryn� okryt� g�ow� b�ka�:
� Nie wiem.
� Ach, to dlatego, �e pan o to nie dba. Jest pan najzatwardzialszym, najbardziej
uprzedzonym
cz�owiekiem, jakiego zdarzy�o si� mi spotka�. M�wi�em ju�, �e mo�e pan bra�
ksi��ki z mojej
biblioteki. Niech pan bez ceremonii wchodzi do mojego salonu i sam sobie
wybiera.
A kiedy Bunter o�wiadczy�, �e bywa zbyt zm�czony wartami i nie mo�e znale��
czasu na
czytanie, kapitan Johns u�miecha� si� szpetnie za jego plecami i pozwala� sobie
na uwag�, �e s�
ju�ci� ludzie, kt�rzy potrzebuj� wi�cej snu ni� inni, by zachowa� zdolno�� do
pracy. Inaczej
jednak przedstawia si� sprawa, je�eli Mr. Bunter obawia si�, i� nie jest
zupe�nie przytomny
pe�ni�c s�u�b� w nocy.
� Ale co� mi si� zdaje, �e pan po�yczy� onegdaj od m�odszego sternika jak��
powie��, marny
stek k�amstw � wzdycha� kapitan Johns. � Przykro mi, �e nie jest pan
uduchowionym
cz�owiekiem, Mr. Bunter. W tym s�k!
Niekiedy pojawia� si� na pok�adzie o p�nocy i wygl�da� nader groteskowo i
krzywonogo w
swym kostiumie nocnym. Na ten widok utrapiony Bunker za�amywa� pokryjomu r�ce, a
czo�o
pokrywa�o mu si� rz�sistym potem. Postawszy sennie nad kompasem i poczochrawszy
si� w
niemi�y spos�b, kapitan Johns zaczyna� niezawodnie z tej lub owej beczki swych
komuna��w.
Rozwodzi� si� na przyk�ad nad wzmo�eniem si� moralno�ci, jakie wyniknie z
powszechnego i
�cis�ego nawi�zania stosunk�w z duchami zmar�ych. Duchy w pojmowaniu kapitana
Johnsa
zgodzi�yby si� obcowa� poufale z �ywymi, gdyby nie sta�a temu na przeszkodzie
niewiara
znacznej cz�ci ludzko�ci. On sam nie chcia�by mie� do czynienia z t�uszcz�,
kt�ra by nie
wierzy�a w jego istnienie, w istnienie kapitana Johnsa. Dlaczeg�by mia� uczyni�
to duch?
Zbyteczne pytanie.
M�wi� z zadyszk� w g�osie, stoj�c przy kompasie, i stara� si� znale�� za jego
plecami. Po
czym z nieokrzesan�, t�p� surowo�ci� dodawa�:
� Niedowiarstwo, panie, jest zaka�� tej epoki.
Odrzuca�a �wiadectwo profesora Cranksa i tego jakiego� tam dziennikarza. Nie
dawa�a si�
przekona� fotografiom.
Bowiem kapitan Johns wierzy� niewzruszenie, �e niekt�re duchy powiod�o si�
sfotografowa�.
Czyta� co� o tym w dziennikach. Prze�wiadczenie, i� istotnie mia�o to miejsce,
opanowa�o go
przemo�nie, poniewa� umys� jego nie by� krytyczny. Bunter powiada� p�niej, i�
nie podobna
by�o wyobrazi� sobie czego� wi�cej cudacznego od tego drobnego cz�owieczka, co
spowity w
szlafrok, o trzy razy za du�y na niego, pl�ta� si� z podnieceniem w po�wiacie
miesi�cznej opodal
ko�a i potrz�sa� pi�ci� w kierunku spokojnego morza.
� Fotografie, fotografie! � powtarza� g�osem, co skwiercza� jak zardzewia�e
zawiasy.
Nawet marynarz, stoj�cy tu� za nim u steru, uczuwa� si� nieswojo z powodu tych
dziwactw,
nie m�g� bowiem dok�adnie poj��, �dlaczego ten dziad gderze zn�w na sternika�.
Po czym Johns och�on�wszy nieco zaczyna� znowu:
� Czu�a na �wiat�o p�yta nie mo�e k�ama�. Nie, panie!
Krotochwilne by�o to prze�wiadczenie �miesznego cz�owieczka i jego dogmatyczny
ton.
Bunter nie przestawa� kiwa� si� w takt ko�ysania si� pok�adu, niby rozwa�ne i
pe�ne godno�ci
wahad�o. Nie odzywa� si� ani s�owem. Atoli biedak mia� nie byle co na swym
sumieniu, jak ju�
wiadomo. Tote� omal nie dostawa� bzika, kiedy te idiotyczne duchy chwyta�y go za
gard�o, a on
ju� nie wiedzia�, co pocz�� ze sw� w�asn� zgryzot�. Czu� si� niejednokrotnie na
skraju ob��du
poniewa�, ulegaj�c op�ta�czym zwidzeniom kapitana Johnsa, mia� ochot� chwyci� go
za kark i
wrzuci� przez burt� we wr�c� za okr�tem topiel � czego �aden zdrowy na umy�le
marynarz nie
uczyni�by przenigdy ani z kotem, ani z �adnym innym zwierz�ciem. Wyobra�a�
sobie, jakby si�
chybota� tworz�c nik��, czarn� plamk�, co pozosta�a za okr�tem na rozokolonym w
po�wiacie
miesi�cznej oceanie.
Nie s�dz�, aby nawet w najgorszych chwilach Bunter chcia� naprawd� utopi�
kapitana Johnsa.
Przypuszczam, i� te zachcianki rozstrojonej wyobra�ni mia�y na celu tylko
pow�ci�gni�cie
upiornej a czczej gadaniny tego pajaca.
B�d� co b�d� by�a to niebezpieczna forma pob�a�ania swym odruchom. Do��
wyobrazi� sobie
okr�t na Oceanie Indyjskim, co w jasn�, podzwrotnikow� noc mknie cicho, party
swymi
rozwini�tymi �aglami; na przed nim pok�adzie czuwa niewidzialna stra�, na tylnym
okaza�y
czarny sternik przechadza si� miarowym, pe�nym godno�ci krokiem milcz�c
z�owieszczo, za� ten
groteskowo marny potworek w pr��kowanej flaneli na przemian grzmi, to zn�w
skrzeczy o
�obcowaniu osobistym poza grobem��
Przechodz� mnie ciarki po ca�ym ciele, gdy my�l� o tym. Niekiedy bzik kapitana
Johnsa jawi�
si� w os�once op�ta�czego utylitaryzmu: Z jakim by to by�o po�ytkiem, gdyby
duchy zmar�ych
zechcia�y wzi�� praktyczny udzia� w sprawach ludzi �ywych! Jak�� by to by�o
pomoc� na
przyk�ad dla policji przy wykrywaniu przest�pstw! To pewna, �e ilo�� zab�jstw
znacznie by si�
zmniejszy�a � wyrokowa� z wyrazem wielkiej przenikliwo�ci. Po czym dawa� uj�cie
cudacznemu zniech�ceniu.
Lecz czy� warto wchodzi� w zetkni�cie z lud�mi, kt�rzy nie maj� wiary i
najprawdopodobniej
wzgardziliby zaofiarowanymi wskaz�wkami. Duchy czuj�. W pewnej mierze ca�e s�
uczuciami.
Zdumiewa go jednak�e pob�a�liwo��, jak� ofiary okazuj� swym mordercom. By�yby to
takie
zwidy, i� �aden winowajca nie �mia�by nawet mrukn��. A mo�e nie wy�ledzeni
mordercy �
wierz�cy lub nie wierz�cy � s� nawiedzani przez duchy? Wszelako wedle wszelkiego
prawdopodobie�stwa nie chcieliby tym si� pochwali� � nieprawda�?
Je�eli chodzi o mnie � gl�dzi� dalej jakowym� m�ciwym, zajad�ym skomleniem � to
nie
przebaczy�bym, gdyby mnie kto� zamordowa�. Zam�czy�bym go, zadr�czy�bym groz� na
�mier�
My�l, �e duch tego b�azna m�g�by zadr�czy� kogo�, by�a tak komiczna, i� czarny
sternik,
aczkolwiek niezbyt usposobiony do �art�w, parskn�� mimo woli md�ym �miechem.
�miech ten,
co stanowi� jedyne uznanie dla tych d�ugich i powa�nych wywod�w, obrazi�
kapitana Johnsa.
� Z czeg� pan si� �mieje, i to w taki zarozumia�y spos�b, Mr. Bunter? �
warkn��. � Zjawy
nadprzyrodzone trapi�y cenniejszych ludzi od pana. Czy� zdaniem pa�skim nie mam
do�� duszy,
�ebym m�g� by� widmem?
Jak si� zdaje, przemierz�y ton tych s��w by� powodem, i� Bunter zatrzyma� si� i
odwr�ci�.
� Nie dziwi�bym si� � m�wi� dalej rozgniewany fanatyk spirytyzmu � gdyby pan
nale�a�
do tych ludzi, co nie wi�cej zastanawiaj� si� nad cz�owiekiem � ni� nad
zwierz�ciem. Nie
w�tpi�, i� by�by pan zdolny odm�wi� nie�miertelnej duszy nawet w�asnemu ojcu.
W�wczas Bunter, co nie m�g� znie�� ju� d�u�ej tego gderania, a przy tym by�
rozgoryczony
swymi osobistymi zgryzotami, straci� panowanie nad sob�.
Podszed� nagle ku kapitanowi Johnsowi i zatrzymawszy si� nieco, by spojrze� mu z
bliska w
twarz, rzek� g�uchym, miarowym g�osem:
� Pan nie wie, do czego taki cz�owiek, jak ja, jest zdolny.
Kapitan Johns zadar� g�ow�, lecz nazbyt by� zdumiony, by si� poruszy�. Bunter
j�� znowu
chodzi�; przez d�ugi czas te miarowe st�pania oraz poszmer w�d u �cian okr�tu
by�y jedynymi
szmerami, co m�ci�y milczenie, zalegaj�ce roztocze morskie. Nast�pnie kapitan
Johns chrz�kn��,
jakby mu by�o nieswojo, i odsun�wszy si� dla wi�kszego bezpiecze�stwa ku
schodom, co
prowadzi�y pod pok�ad, odci�� si�, by pokry� sw�j odwr�t pozorami powagi:
� Rozwin�� wielki �agiel z prawej strony i obni�y� prostok�tn� rej�! Czy pan nie
widzi, �e
okr�t p�ynie niemal z wiatrem?
Bunter odrzek� zaraz:
� Tak jest, tak jest, panie.
Chocia� nie trzeba by�o wcale tyka� rej, a wiatr bynajmniej nie nagli� okr�tu.
Przyst�pi� do
wykonania rozkazu, a tymczasem kapitan Johns zawis� na stopniach i mrucza� do
siebie:
� Chodzi jak admira� po pok�adzie, nawet nie zwr�ci uwagi, kiedy nale�y
naprostowa� reje!
S�owa te by�y tak g�o�ne, �e je us�ysza� sterowniczy. Po czym zeszed� zwolna i
znik� z oczu
ludzkich. Znalaz�szy si� u podn�a schod�w stan�� bez ruchu i my�la�:
� To niebezpieczny hultaj mimo swych wielkopa�skich pozor�w. Nie mam
przyzwoitego
towarzystwa.
W dwie noce p�niej spa� spokojnie na swym pos�aniu, gdy naraz mocne stukanie
nad g�ow�
(na znak, i� jest potrzebny na pok�adzie) obudzi�o go w oka mgnieniu i
zniewoli�o go do
opuszczenia ��ka.
� Co si� sta�o na g�rze? � mrukn�� i pobieg� nie w�o�ywszy obuwia. Mijaj�c
kabin� spojrza�
na zegar. By� czas �redniej stra�y. � Po co, u licha, jestem temu sternikowi
potrzebny? �
my�la�.
Wbieg�szy po schodach zobaczy�, i� by�a jasna, ro�na noc ksi�ycowa. Wia� sta�y,
mocny
wiatr. Rozejrza� si� nieprzytomnie. Na pok�adzie tylnym nie by�o nikogo pr�cz
sterowniczego,
kt�ry natychmiast zwr�ci� si� do niego:
� To ja, panie! Pu�ci�em na chwil� ko�o, �eby za�omota�o nad pa�sk� g�ow�.
Zaniepokoi�em
si�, bo z naszym sternikiem co� si� �le dzieje.
� Dok�d�e on poszed�? � spyta� kapitan ostro. Sterowniczy, kt�ry by� widocznie
nerwowy,
rzek�: � Ostatni raz, kiedy go widzia�em, spada� przez drzwiczki pok�adu tylnego
w g��b klatki
schodowej.
� Spada� w g��b klatki schodowej? Po c� to zrobi�? Go mu si� sta�o?
� Nie wiem, panie. Przechadza� si� od strony drzwiczek. Wtem, kiedy w�a�nie
zwr�ci� si� do
mnie, by post�pi� w ty��
� Widzia�e� go? � przerwa� kapitan.
� Tak jest. Patrzy�em na niego. I s�ysza�em �oskot � co� okropnego! Jak gdyby
wielki maszt
przewali� si� przez burt�. Wyda�o mi si�, jakby go co� spiorunowa�o.
Kapitanowi Johnsowi zrobi�o si� bardzo markotno, przep�oszy� si�.
� Ej�e! � odezwa� si� cierpko. � Czy go kto uderzy�? Co widzia�e�?
� Nic, panie, dalib�g! Nic nie by�o wida�. Tylko krzykn�� z lekka, wyci�gn��
r�ce przed
siebie i powali� si� � �omot! Nie s�ysza�em nic wi�cej, wi�c pu�ci�em ko�o na
chwil�, by
przywo�a� pana na g�r�.
� Zl�k�e� si�! � zawo�a� kapitan Johns.
� Ju�ci�, panie, okrutnie.
Kapitan Johns wytrzeszczy� oczy na niego. Cisza zalegaj�ca jego okr�t, co
pod��a� sw� drog�,
zdawa�a si� ukrywa� jakie� niebezpiecze�stwo � jak�� tajemnic�. Nie mia� ochoty
p�j�� i sam
szuka� swego oficera w pomrokach, co g�uche i spokojne zalega�y pok�ad g��wny.
Zdoby� si� tylko na to, i� post�pi� ku wylotowi pok�adu tylnego i zawo�a� wart�.
Gdy zaspani
ludzie nadbiegli hurmem, krzykn�� na nich srogo:
� Niech no kt�ry z was zajrzy w g��b klatki schodowej pok�adu tylnego.
Zobaczcie, czy tam
nie le�y sternik!
Przera�one ich okrzyki da�y mu zna�, �e go ujrzeli. Kt�ry� z nich wrzasn�� nawet
odruchowo:
� Nie �yje!
Zaniesiono Mr. Buntera do jego nory i kiedy zapalono �wiat�o, zdawa�o si�
istotnie, �e nie
�yje, ale zarazem okaza�o si�, �e jeszcze oddycha. Obudzono stewarda, wezwano
m�odszego
sternika i pos�ano go na pok�ad, by pilnowa� okr�tu, a kapitan Johns po�wi�ci�
przesz�o godzin�,
by przywo�a� swego oficera do przytomno�ci. W ko�cu Mr. Bunter otworzy� oczy,
ale nie m�g�
m�wi�. By� og�uszony i bezw�adny. Steward banda�owa� szpetnie zranion� g�ow�, a
kapitan
Johns trzyma� �wiat�o. Dla za�o�enia opatrunku trzeba by�o odci�� sporo kruczych
w�os�w Mr.
Buntera. Uko�czywszy t� prac� i popatrzywszy przez chwil� na pacjenta obaj
wyszli z kabiny.
� Dziwna to historia, stewardzie � rzek� kapitan Johns.
� Ju�ci�, panie.
� Trze�wy cz�owiek, kt�ry ma dobrze w g�owie, nie spada w g��b klatki schodowej
jak
worek z kartoflami. Okr�t trzyma si� mocno, jak jaki ko�ci�.
� Tak jest, panie. Pewno jaki� zawr�t g�owy, nie dziwota.
� No, a ja si� dziwi�. Nie wygl�da na to, �eby podlega� zawrotom i omdleniom.
Przecie� to
cz�owiek w kwiecie wieku. Gdyby nie to � nie chcia�bym mie� takiego sternika.
Czy ci si� nie
zdaje, �e on po cichu si� upija, co? Zachowanie si� jego wydawa�o mi si� w
ostatnich czasach
troch� dziwne. Zauwa�y�em r�wnie�, �e niewiele jada�.
� No, je�eli nawet mia� butelczyn� grogu w swej kabinie, to zapewne ju� dawno j�
wypr�ni�. Widzia�em, jak wyrzuca� pot�uczone szk�o po ostatniej wichurze; ale
nie bra� na sw�j
rachunek niczego. Jabym nie m�g� nazwa� Mr. Buntera pijanic�.
� Zapewne � przyzna� mu kapitan po namy�le. Steward, zerkaj�c ku drzwiom
jadalni, stara�
si� umkn�� z korytarza, ile �e mia� nadziej�, �e mu si� uda przespa� jeszcze z
jak�� godzink�,
zanim b�dzie musia� zabra� si� do pracy dziennej.
Kapitan Johns potrz�sn�� g�ow�.
� W tym jest jaka� tajemnica.
� To istna �aska Opatrzno�ci, �e nie roztrzaska� sobie g�owy jak skorupy od
jaja. Ludzie
m�wili mi, i� by� od tego o w�osek.
I steward czmychn�� zr�cznie.
Reszt� nocy i ca�y dzie� nast�pny sp�dzi� kapitan Johns mi�dzy sw� kabin� a
kabin� sternika.
W swej kabinie siadywa� opar�szy d�onie na kolanach i wydawszy usta. Poziome
zmarszczki
bru�dzi�y mocno jego czo�o. Od czasu do czasu podnosi� rami� powolnym, jakby
ostro�nym
ruchem i skroba� z lekka sw� �ys� g�ow�. W kajucie sternika przystawa� d�ugo z
r�k� na ustach,
patrz�c na nieprzytomnego niemal cz�owieka.
Przez trzy dni Mr. Bunter nie przem�wi� ani s�owa. Spogl�da� na ludzi z niejak�
�wiadomo�ci�, ale, jak si� zdawa�o, nie s�ysza� zadawanych mu pyta�. Obci�to mu
jeszcze wi�cej
w�os�w i spowini�to mu g�ow� mokrym opatrunkiem. Po�ywiono go nieco i u�o�ono
mo�liwie
najwygodniej. Przy obiedzie trzeciego dnia m�odszy oficer rzek� do kapitana
napomkn�wszy o
tym wypadku:
� Te p�koliste p�ytki mosi�ne na stopniach schod�w s� haniebnie niebezpieczne.
� Czy� tak? � odburkn�� kapitan Johns kwa�no. � Trzeba czego� wi�cej od p�ytek
mosi�nych, by zr�czny cz�owiek przewr�ci� si� jak powalony w�.
Pogl�d ten wywar� wra�enie na m�odszego oficera. �W tym co� jest� � pomy�la�
sobie.
� Przy pi�knej pogodzie, gdy wsz�dzie jest sucho, a okr�t trzyma si� mocno niby
jaki�
ko�ci� � m�wi� dalej kapitan Johns zgry�liwie.
Kapitan Johns mia� wci�� wygl�d tak niewymownie kwa�ny, �e m�odszy oficer nie
otworzy�
ju� ust do ko�ca obiadu. Jego niewinna uwaga dotkn�a i urazi�a kapitana Johnsa,
poniewa� za
jego to namow� sprawiono dopiero przed poprzedni� podr� te p�ytki mosi�ne,
�eby klatka
schodowa pi�kniej si� przedstawia�a.
Czwartego dnia Mr. Bunter wygl�da� stanowczo lepiej. By� wprawdzie jeszcze
bardzo
os�abiony, ale s�ysza� i rozumia�, co m�wiono do niego i nawet zdo�a� wyrzec
par� s��w s�abym
g�osem.
Kapitan Johns wszed�szy przygl�da� mu si� uwa�nie, nie okazuj�c zbytniej
sympatii.
� No, czy mo�e pan nam co� powiedzie� o tym wypadku, Mr. Bunter.
Bunter poruszy� z lekka obanda�owan� g�ow� i utkwi� ch�odne spojrzenie swych
b��kitnych
oczu w twarzy kapitana Johnsa, jak gdyby gromadz�c spostrze�enia i oceniaj�c
warto�� ka�dego
rysu: m�tnego czo�a, �atwowiernych oczu, czczego bezw�adu ust. I patrza� tak
d�ugo, �e kapitan
Johns zdr�twia� i obejrza� si� przez rami� ku drzwiom.
� To nie by� wypadek � szepn�� Bunter jakim� osobliwym tonem.
� Chyba nie chce pan przez to powiedzie�, �e dosta� pan padaczki � rzek� kapitan
Johns. �
Jak�eby pan okre�li� to, co panu si� przydarzy�o, jako g��wny oficer okr�towy?
Bunter odpowiedzia� mu tylko z�owieszczym spojrzeniem. Marynarzowi drgn�a z
lekka noga.
� C� zatem by�o przyczyn�, �e pan upad�?
Bunter podni�s� si� nieco i patrz�c prosto w oczy kapitana Johnsa rzek� bardzo
wyra�nym
szeptem:
� Mia� pan s�uszno��.
Powali� si� na wznak i zamkn�� oczy. Kapitan Johns nie m�g� ju� wydoby� z niego
ani s�owa.
Wtem wszed� steward do kabiny i marynarz si� oddali�.
Ale tej�e samej nocy kapitan Johns niespostrze�enie otworzy� drzwi i wszed�
znowu do kajuty
sternika. Nie m�g� czeka� d�u�ej. T�umiona po��dliwo��, podniecenie,
przejawiaj�ce si� w ca�ej
jego n�dznej, pe�zaj�cej, ma�ej os�bce, nie usz�y uwagi starszego sternika, co
le�a� bezsenny
spogl�daj�c straszliwie, niby zmorzony i pozbawiony czucia.
� Przyszed� pan mnie podgl�da�, jak si� zdaje � rzek� Bunter nie poruszaj�c si�,
a jednak
zadaj�c dotkliwy cios.
� Uchowaj mnie, Bo�e! � zawo�a� kapitan Johns z wzdrygni�ciem i przybra�
pow�ci�gliwy
wygl�d. � Mam co� do powiedzenia.
� Niech�e pan podgl�da! Pan i pa�skie duchy uwzi�li�cie si�, �eby zdepta� �ycie
ludzkie.
Bunter powiedzia� to bez drgnienia, g�uchym g�osem i niezbyt wyra�nie.
� Gzy chce pan przez to powiedzie� � zagadn�� kapitan Johns wstrz��ni�tym groz�
szeptem
� �e dozna� pan nadprzyrodzonej przygody owej nocy? Widzia� pan tedy zjaw� na
pok�adzie
mojego okr�tu?
Odraza, wstr�t, niesmak by�yby widoczne na twarzy biednego Buntera, gdyby
znacznej jej
cz�ci nie spowija�a wata i opatrunki. Hebanowe jego brwi, pos�pniejsze ni�
zazwyczaj w�r�d
r�bk�w bia�ej tkanki, �ci�gn�y si�, gdy wyrzek� z ogromnym naciskiem:
� Tak jest, widzia�em.
Wyraz niedoli w jego oczach by�by rozbudzi� wsp�czucie w innym ni� kapitan
Johns
cz�owieku. Ale kapitan Johns rozgorza� od triumfuj�cego podniecenia. By� zarazem
nieco
przera�ony. Patrza� na tego niewiernego szyderc�, le��cego bezsilnie, i nie mia�
nawet
najl�ejszego przeczucia o jego g��bokiej, upokarzaj�cej przykro�ci. Na og� nie
by� zdolny do
przejmowania si� troskami swych bli�nich. Tym razem, na domiar, pragn��
nies�ychanie
dowiedzie� si�, co si� sta�o. Utkwiwszy swe �atwowierne oczy w tej obanda�owanej
g�owie
zapyta� z lekkim dr�eniem:
� Gzy to � co� powali�o pana?
� Ej�e! Czym ja to taki cz�owiek, �e mo�e mnie powali� mara? � zaprzeczy� Bunter
nieco
silniejszym g�osem. �� Czy nie pami�ta pan, co pan sam powiedzia� onegdajszej
nocy?
Cenniejszych ludzi ode mnie� D�ugoby pan szuka�, zanim by pan znalaz� lepszego
sternika dla
swego okr�tu.
Kapitan Johns wyci�gn�� uroczy�cie palec ku legowisku Buntera.
� Porazi�o pana � rzek�. � W tym s�k. Porazi�o pana. Nawet sterowniczy by�
zestrachany,
chocia� nie m�g� nic widzie�. Czu� co� nadprzyrodzonego. Zosta� pan ukarany za
sw� niewiar�.
Porazi�o pana!
� A gdyby nawet tak by�o � odezwa� si� Bunter � to czy pan wie, co ujrza�em? Czy
mo�e
pan wyobrazi� sobie ducha, kt�ry by nawiedzi� takiego, jak ja cz�owieka? Pan
pewno sobie
my�li, �e to by�a taka cacana, mi�dzy jedn� a drug� fili�ank� popo�udniowej
herbaty, ukazuj�ca
si� mara, co odwiedza pa�skiego profesora Cranksa, i tego, jakiego� tam
dziennikarza, kt�ry
zawsze bywa przedmiotem pa�skich opowiada�? Nie. Nie mog� panu powiedzie�, do
czego by�a
podobna. Ka�dy cz�owiek ma swe w�asne duchy. Nie poj��by pan�
Bunter umilk�, zdyszany; za� kapitan Johns zauwa�y� z b�yskiem wewn�trznego
zadowolenia,
co przejawi�o si� w jego tonie:
� Zawsze wyobra�a�em sobie, �e jest pan zdolny do wszystkiego. Od rzemyczka do
stryczka,
jak przys�owie powiada. Tak, tak! Tote� porazi�o pana.
� Post�pi�em wstecz � rzek� Bunter kr�tko � i nie pami�tam nic wi�cej.
� Sterowniczy powiedzia� mi, i� drgn�� pan wstecz, jakby co� tkn�o pana.
� By� to jakby wn�trzny cios � t�umaczy� Bunter. � Ale to jest za g��bokie, �eby
pan
zrozumia�. �ycie pa�skie i moje nie jest tym samym. Czy jest pan zadowolony, �e
si�
nawr�ci�em?
� I nie mo�e mi pan nic wi�cej powiedzie�? � spyta� kapitan Johns ciekawie.
� Nie, nie mog�. Nie chc�. Zreszt� by�oby to bez warto�ci, nawet gdybym chcia�.
Rzeczy
tego rodzaju trzeba samemu prze�y�. Niech�e b�dzie, �e zosta�em ukarany.
Przyjmuj� kar�, ale
m�wi� o tym nie chc�.
� Bardzo dobrze � rzek� kapitan Johns. � Pan nie chce. Lecz mimo to ja mog�
wysnu�
w�asne wnioski.
� Niech pan je wysnuwa, je�li panu si� podoba, lecz niech pan uwa�a na to, co
pan m�wi.
Pan mnie nie przerazi. Nie jest pan duchem.
� Jeszcze s��wko. Czy to pozostaje w jakim zwi�zku z tym, co pan powiedzia� do
mnie
onegdajszej nocy, gdy�my m�wili o spirytyzmie?
Bunter wygl�da� na znu�onego i zak�opotanego.
� A co ja powiedzia�em?
� Powiedzia� pan, i� nie mog� wiedzie�, do czego taki cz�owiek, jak pan, jest
zdolny.
� Ach, tak, tak! Do�� tego!
� Doskonale. Ju� wiem, czego si� trzyma� � zauwa�y� kapitan Johns.� To tylko
powiem,
i� ciesz� si� bardzo, �e nie jestem panem, chocia� odda�bym niemal wszystko za
przywilej
osobistego obcowania ze �wiatem duch�w. Tak jest, panie, ale nie w ten spos�b.
Bunter st�kn�� �a�o�nie.
� Czuj�, �e postarza�em si� przez to o dwadzie�cia lat.
Kapitan Johns odszed� spokojnie. Widzia� z rado�ci�, i� tego nieuskromnionego
hultaja
ukorzy�o w proch umoralniaj�ce oddzia�ywanie duch�w. Ca�e to zdarzenie by�o dla
niego
�r�d�em zadowolenia i dumy. J�� doznawa� jakby jakich� wzgl�d�w dla swego
starszego
sternika. Co prawda, w dalszych rozmowach Bunter okazywa� si� bardzo uleg�ym i
�agodnym.
Zdawa�o si�, jakby garn�� si� do swego kapitana o duchowe or�downictwo. Posy�a�
po niego i
m�wi�: � Jestem taki rozstrojony! � a kapitan Johns wystawa� cierpliwie ca�ymi
godzinami w
ma�ej, dusznej kabinie i by� dumny, �e go wzywano.
Bowiem Mr. Bunter rozchorowa� si� i nie m�g� podnie�� si� z �o�a przez wiele
dni. Sta� si�
przekonanym spirytyst�, nie entuzjastycznie � bo tego trudno by�o po nim si�
spodziewa� �
lecz w przekorny, niewzruszony spos�b. Wprawdzie nie mo�na by�o go uwa�a�,
wzorem
kapitana Johnsa, za zbyt uprzejmego w stosunku do wyzutych z cia� mieszka�c�w
naszej planety.
Jednak�e by� teraz twardym, acz niech�tnym wyznawc� spirytyzmu.
Pewnego popo�udnia, kiedy okr�t zmierza� ju� na p�noc ku Zatoce Bengalskiej,
steward
zapuka� do drzwi kabiny kapita�skiej i nie otwieraj�c ich rzek�:
� Sternik zapytuje, czy nie zechcia�by pan zaj�� do niego na chwil�. Co� jest z
nim
niewyra�nie.
Kapitan Johns zerwa� si� od razu z sofy.
� Dobrze. Powiedz mu, �e id�.
My�la� sobie: Czy� to mo�liwe, �eby mia� znowu widzenie spirytystyczne � i to za
dnia?
Rozkoszowa� si� t� nadziej�. Wprawdzie rzecz si� przedstawia�a nieco inaczej.
Bunter,
kt�rego zasta� siedz�cego bezw�adnie na krze�le � wstawa� ju� bowiem od kilku
dni, ale jeszcze
nie wychodzi� na pok�ad � biedny Bunter mia� mimo to co� os�upiaj�cego do
powiedzenia.
Zakrywa� sobie twarz r�kami. Nogi mia� chorobliwie wyci�gni�te przed siebie.
� C� tam znowu nowego? � zaskrzecza� kapitan Johns do�� �askawie, bowiem, po
prawdzie, by�o mu zawsze mi�o widzie� Buntera � jak si� wyra�a� � poskromionego.
� Nowego! � zawo�a� skruszony sceptyk poprzez d�onie. � Ach, du�o jest nowego,
kapitanie Johnsie! Kt� by przeczy� prawdziwo�ci i okropno�ci? Inny cz�owiek
by�by pad�
trupem. Chcia� pan wiedzie�, co widzia�em. Powiem panu tylko tyle, i�
posiwia�em, kiedym
zobaczy�.
Bunter odj�� od twarzy r�ce, co zwis�y po obu stronach jego krzes�a niby martwe.
Wygl�da�
jak cz�owiek z�amany w tej mrocznej kabinie.
� Co pan m�wi? � zabe�kota� kapitan Johns. � Posiwia� pan? Niech no pan zaczeka!
Zapal� lamp�.
Przy �wietle lampy to os�upiaj�ce zjawisko uwydatni�o si� do�� wyra�nie.
Srebrzysta jaka�
omg�a przylega�a do policzk�w i g�owy sternika, jak gdyby l�k, groza i
przera�enie przed czym�
nadprzyrodzonym wyst�pi�y przez pory jego sk�ry. Kr�tka broda, przystrzy�one
w�osy nie
odrasta�y czerni�, lecz siwizn� � niemal biel�.
Gdy Mr. Bunter, wychud�y i przygi�ty, pojawi�