13682

Szczegóły
Tytuł 13682
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13682 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13682 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13682 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joseph Conrad CZARNY STERNIK Sporo lat temu kilka okr�t�w sta�o u pobrze�a dok�w londy�skich i zabiera�o �adunek. M�wi� o �smym dziesi�tku ubieg�ego stulecia, kiedy Londyn mia� nier�wnie wi�cej pi�knych okr�t�w w swych dokach ni� pi�knych budynk�w w swych dzielnicach. Okr�ty stoj�ce u pobrze�a by�y wcale �adne. Sta�y one na kotwicach jeden za drugim. Za� Szafir, trzeci od ko�ca, by� niegorszy od innych, ot, tak sobie. Ka�dy z tych okr�t�w mia� oczywi�cie swego komendanta na pok�adzie. Podobnie jak inne okr�ty w dokach. Policjanci, co stoj� u bram, znali ich wszystkich z widzenia, nie umiej�c jednak�e od razu i bez namys�u powiedzie�, z kt�rego ten lub �w jest okr�tu. Jako� sternicy okr�t�w, co sta�y pod�wczas na kotwicy w dokach londy�skich, byli podobnie jak wi�kszo�� oficer�w marynarki handlowej dzielnymi, zapracowanymi, krzepkimi i bynajmniej romantycznie nie wygl�daj�cymi lud�mi. Pochodzili oni z r�nych warstw spo�ecze�stwa, ale pi�tno zawodowe zaciera�o rysy indywidualne, co prawda niezbyt wyraziste. Stosowa�o si� to do nich wszystkich z wyj�tkiem sternika Szafiru. Go do niego policjanci nie mogli mie� w�tpliwo�ci. On jeden si� wyr�nia�. Poznawali go z daleka na ulicy. Kiedy za� rano szed� pobrze�em do swego okr�tu, najemnicy dzienni i robotnicy portowi, co toczyli bele i wozili taczkami skrzynie z �adunkiem, powiadali wzajem do siebie: � Oto idzie �czarny sternik�. Tak go przezywali, a przezwisko to by�o nie byle jakim szcz�ciem, nie mog�o bowiem wynikn�� z uznania dla jego godnej powierzchowno�ci. Dodatek: czarny, by� tylko powierzchownym wra�eniem ludzi nie znaj�cych si� na rzeczy. Jako� Mr. Bunter, sternik Szafiru, nie by� czarny. Nie wi�cej by� czarny od nas wszystkich i nie mniej bia�y od starszych sternik�w okr�towych w ca�ym porcie londy�skim. Cera jego by�a tej urody, �e nie�atwo ulega�a opaleni�nie; a przypadkiem dowiedzia�em si�, i� biedak chorowa� ca�y miesi�c bezpo�rednio przed obj�ciem s�u�by na Szafirze. Z tego wida�, �e zna�em Buntera. Ju�ci�, �e go zna�em. Co wi�cej, zna�em w owym czasie jego tajemnic�, t� tajemnic�, co� ale mniejsza teraz o to. Co za� do powierzchowno�ci Buntera, to trzeba z�o�y� na karb niewiedzy i uprzedzenia s�owa, kt�re zas�ysza�em o nim od pewnego starszego marynarza: �Za�o�y�bym si�, �e to cudzoziemiec�. � Cz�owiek mo�e mie� czarne w�osy, nie b�d�c bynajmniej kud�aczem. Zna�em pewnego marynarza z zachodu, boatswaina pi�knego okr�tu, co wygl�da� wi�cej na Hiszpana ni� wszyscy Hiszpanie, kt�rych zdarzy�o mi si� widywa� na morzu. By� podobny do Hiszpana z jakiego� obrazu. Uczeni, co si� znaj� na rzeczy, utrzymuj�, i� ziemia stanie si� w ko�cu dziedzictwem ludzi o czarnych w�osach i czarnych oczach. Podobno znaczna wi�kszo�� ludzko�ci jest ju� ciemnow�osa w r�nych odcieniach. Dopiero jednak, gdy si� zdarzy spotka� ludzi z istotnie czarnymi w�osami, czarnymi jak heban, pojmuje si�, jak s� one rzadkie. W�osy Buntera by�y bezwzgl�dnie czarne, czarne jak skrzyd�o kruka. Mia� przy tym okaza�� brod� (przystrzy�on�, lecz porz�dnie d�ug�), a brwi jego by�y g�ste i krzaczaste. Dodawszy do tego stalowob��kitne oczy, kt�re u blondyna nie by�yby niczym nadzwyczajnym, lecz w tym pos�pnym obramieniu tworzy�y uderzaj�c� sprzeczno��, pojmie si� z �atwo�ci� dlaczego Bunter si� wyr�nia�. Gdyby nie spok�j jego ruch�w, nie og�lna pow�ci�gliwo�� jego zachowania si�, mo�na by by�o mniema�, i� jest nieokie�znanie nami�tn� natur�. Nie by� ju�ci� pierwszej m�odo�ci, ale je�eli zwrot ,,w sile wieku� ma jakiekolwiek znaczenie, to urzeczywistnia� je w zupe�no�ci. By� wysokiego wzrostu, ale nieco zbyt szczup�y. Przygl�daj�c si� ze swego pok�adu, jak niestrudzenie krz�ta� si� pe�ni�c swe obowi�zki, Ashton, kapitan statku Elsinore, co sta� na kotwicy tu� przed Szafirem, odezwa� si� raz do kt�rego� ze swych przyjaci�, i� �Johns wzi�� sobie jakie� popychad�o, �eby wyr�cza�o go we wszystkim na okr�cie�. Kapitan Johns, komendant Szafiru, dowodzi� ju� od wielu lat okr�tami, wi�c by� dobrze znany nie b�d�c jednak�e lubianym ni szanowanym. W towarzystwie koleg�w zaniedbywano go lub nim pomiatano. Pomiata� nim przede wszystkim kapitan Ashton, cz�ek cyniczny i dokuczliwy. On to pozwoli� sobie na niew�a�ciwy �art powiadaj�c pewnego razu w towarzystwie, i� �Johns jest zdania, �e ka�dego marynarza po sko�czonej czterdziestce nale�a�oby otru� � z wyj�tkiem kapitan�w, co dowodz� obecnie okr�tami�. Sta�o si� to w restauracji City, gdzie kilku dobrze znanych kapitan�w okr�towych zebra�o si� na lunch. By� tam kapitan Ashton, kwitn�cy i jowialny, w przestronnej, bia�ej kamizelce i z ��t� r� w dziurce od guzika i kapitan Sellers w marynarce, chudy i bladolicy, co zaczesywa� swe szpakowate w�osy za uszy i nie maj�c okular�w wygl�da� niby ascetyczny, �agodny m�l ksi��kowy; i kapitan Bell, nieokrzesany wilk morski z kosmatymi palcami, co mia� na sobie niebiesk� bluz� i czarny pil�niowy kapelusz, zasuni�ty w ty� z karmazynowego czo�a. By� tam r�wnie� bardzo m�ody komendant okr�tu z niewielkimi p�owymi w�sikami i powa�nymi oczyma. Ten nie m�wi� nic i u�miecha� si� tylko z lekka od czasu do czasu. Kapitan Johns, nadzwyczaj zdumiony, podni�s� swe �atwowierne i zak�opotane oczy, kt�re wraz z niskim i poziomo poradlonym czo�em nie tworzy�y zbyt inteligentnego ensemble�u. Wra�enia tego bynajmniej nie os�abia� lekko sto�kowaty kszta�t jego �ysej g�owy. Wszyscy za�miali si� na ca�e gard�o, a kapitan Johns, pomiarkowawszy o co chodzi, j�� w ko�cu u�miecha� si� poniek�d kwa�no i pr�bowa� si� broni�. Dobrze to jest �artowa�, ale w dzisiejszych czasach, kiedy okr�ty nie op�acaj� si� wcale i trzeba twardo harowa� i w drodze, i w porcie, morze nie jest odpowiednim miejscem dla starszych ludzi. Jedynie ludzie m�odzi i w kwiecie wieku mog� sprosta� nowoczesnym wymaganiom pr�dko�ci i po�piechu. Do�� przyjrze� si� wielkim firmom; niemal wszystkie pozby�y si� ludzi, u kt�rych wyst�powa�y ju� oznaki staro�ci. On r�wnie� nie chcia�by mie� �adnego dziada na pok�adzie swego okr�tu. Jako� w tych pogl�dach kapitan Johns nie by� odosobniony. By�o pod�wczas sporo marynarzy, kt�rym nic nie zarzucano pr�cz tego, �e byli szpakowaci; zdzierali oni ostatni� par� obuwia na brukach City w rozpaczliwym poszukiwaniu jakiego� zaj�cia. Kapitan Johns jak gdyby z nad�san� niewinno�ci�, doda�, i� od tego pogl�du jest bardzo daleko do trucia ludzi. Zdawa�o si�, �e b�dzie to ko�cem, ale kapitan Ashton nie pozwoli� spe�zn�� na niczym swemu �artowi. � O, tak! Jestem pewny, �e mia�by pan t� ch�tk�. Powiedzia� pan wyra�nie: �nieu�yteczni�. C� pocz�� z lud�mi, kt�rzy s� �nieu�yteczni?� Pan ma dobre serce, Johns. Jestem przekonany, i� gdyby pan zastanowi� si� nad tym dok�adniej, to zgodzi�by si� pan, �eby ich uprz�ta� trucizn� nie sprawiaj�c im zreszt� m�ki. Kapitan Sellers zagryz� swe cienkie, krzywe wargi. � Zamienia� ich w upiory � podda� jadowicie. Na wzmiank� o upiorach kapitan Johns przep�oszy� si� we w�a�ciwy sobie roztargniony, przebieg�y i niemi�y spos�b. Kapitan Ashton mrugn�� znacz�co. � Tak jest. A w�wczas m�g�by pan mie� widoki porozumiewania si� ze �wiatem uch�w. Widma marynarzy na pewno zwyk�y nawiedza� okr�ty. Znalaz�yby si� takie, kt�re by chcia�y odwiedzi� starego towarzysza. Kapitan Sellers dorzuci� oschle: � Niech pan nie roznieca w nim podobnych nadziei, bo jest to okrucie�stwem. Nic nie zobaczy. Przecie� pan wie, Johns, i� nikt jeszcze nie widzia� ducha. Na to niedopuszczalne wyzwanie kapitan Johns wyzby� si� swej pow�ci�gliwo�ci. Bez �ladu jakiegokolwiek zmieszania i z niek�amanym uniesieniem ufno�ci, od kt�rego poja�nia�y na chwil� jego md�e, ma�e oczki, przytoczy� mn�stwo niew�tpliwie stwierdzonych przyk�ad�w. Jest bez liku ksi��ek, co przepe�nione s� tymi przyk�adami. Trzeba nie mie� poj�cia o niczym, �eby przeczy� zjawom nadzmys�owym. Czasopisma specjalne nadmieniaj� co miesi�c o podobnych wypadkach. Profesor Cranks widywa� duchy codziennie. A profesor Cranks nie jest byle jakim zjadaczem chleba. Jeden z najznakomitszych uczonych wsp�czesnych. A �w dziennikarz � jak�e on si� nazywa�? � kt�rego odwiedza� jaki� duch dziewcz�cy. Drukowa� w swym dzienniku, co zas�ysza� od niej. I co to potem m�wi�, �e duch�w nie ma! � Przecie� je fotografowano! Czy to wam nie wystarcza? Kapitan Johns by� wzburzony. Kapitan Bell zagryz� usta, ale kapitan Ashton znowu si� sprzeciwi�. � Na mi�o�� Bosk�, nie przeszkadzajcie mu tym si� zajmowa�. Ale nawiasem, Johns, kto to jest ten kosmaty korsarz, kt�ry jest u pana nowym sternikiem? Nikt, jak si� zdaje, nie widywa� go przedtem w dokach. Kapitan Johns, udobruchany zmian� tematu, odpowiedzia� po prostu, �e przys�a� mu go Willy, w�a�ciciel sklepu z tytoniem na rogu Fenchurch Street. Jak mi si� zdaje, Willy, jego sklep, a nawet �w dom przy Fenfurch Street ju� nie istniej�. W owych czasach Willy, z zatroskanym, nieprzytomnym wyrazem na swej pulchnej twarzy, dostarcza� tytoniu wielu okr�tom, odp�ywaj�cym na po�udnie z portu londy�skiego. O pewnych porach dnia sklep jego by� pe�en komendant�w okr�towych. Siedzieli na beczkach, opierali si� leniwie o kantor. Wielu m�odzik�w znalaz�o tam pierwsze w �yciu oparcie; wielu ludzi dojrza�ych zdoby�o bole�nie upragnion� posad� jedynie dlatego, i� w sprzyjaj�cej chwili wdepn�li tam po odrobin� machorki za cztery penny. Nawet pomocnik Willy�ego, rudy, bezinteresowny, w�t�y z wygl�du m�odzieniec, udziela� niekiedy zza kantoru cennych wskaz�wek, wr�czaj�c pude�ko papieros�w i szepc�c nieledwie drgni�ciem samych warg mniej wi�cej w ten spos�b: � Bellona. Dok po�udniowy. Potrzeba m�odszego oficera. Zd��y pan jeszcze na czas, je�li pan si� po�pieszy. Bieg�o si� te� p�dem! � Oh, wi�c to Willy go przys�a� � rzek� kapitan Ashton. � Jest ogromnie zastanawiaj�cym cz�owiekiem. Gdyby go si� opasa�o czerwonym pasem i zawi�za�o si� mu czerwon� chustk� na g�ow�, wygl�da�by zupe�nie jak jeden z owych rozb�jnik�w morskich, co to zmuszali m�czyzn do czuwania na blankach i porywali w niewol� kobiety. Niech pan ma si� na baczno�ci, �eby panu nie poder�n�� gard�a i nie drapn�� wraz z Szafirem. Na jakim by� on przedtem okr�cie? Kapitan Johns, podni�s�szy jak zwykle swe �atwowierne oczy, zmarszczy� czo�o i odrzek� dobrotliwie, �e ten cz�owiek zazna� ju� lepszych czas�w. Nazywa si� Bunter. � Kilka lat temu dowodzi� Samari�, okr�tem z Liverpoolu. Utraci� go na Oceanie Indyjskim i odebrano mu certyfikat komendanta na rok. Odt�d ju� nie m�g� dosta� innej komendy. W ostatnich czasach klepa� bied� na statkach handlowych Oceanu Zachodniego. � No, to tym si� t�umaczy, dlaczego nikt go nie zna w dokach � wywnioskowa� kapitan Ashton, gdy wstawali od sto�u. Kapitan Johns poszed� po lunchu do dok�w. By� kr�py z postawy i mia� nieco pa��kowate nogi. Wygl�d jego nie przejmowa� na og� ludzi poszanowaniem; natomiast inaczej przedstawia�a si� rzecz z jego podw�adnymi. Uchodzi� za niemi�ego prze�o�onego, tch�rzliwego w drobnostkach, prze�uwaj�cego zawsze jakie� �ale i nieustannie dogryzaj�cego. Nie by� to cz�owiek, kt�ry by zadar� z kim� i na tym zako�czy�, lecz kt�ry zwyk� by� gada� �wi�stwa p�aczliwym g�osem. Powzi�wszy niech�� do kt�rego z oficer�w, by� zdolny zatru� mu zupe�nie �ycie. Tego� samego wieczora poszed�em, by odwiedzi� Buntera na pok�adzie, i stara�em si� pocieszy� go co do widok�w podr�y. By� przygn�biony. Mniemam, i� cz�owiek, kt�ry skrywa tajemnic� w swej piersi, traci sw� lotno��. A by�a jeszcze inna przyczyna, dla kt�rej nie mog�em spodziewa� si�, by Bunter okaza� wielk� gibko�� umys�u. Z powodu pewnej rzeczy by� od niedawna bardzo niesw�j, a opr�cz tego� lecz o tym p�niej. Kapitan Johns by� tego popo�udnia na pok�adzie i pl�ta� si�, i wa��sa� doko�a swego starszego sternika, co uprzykrzy�o si� niezmiernie Bunterowi. � Czego on chce? � pyta� ze spokojnym rozgoryczeniem. � Wygl�da to, jakby podejrzewa�, �e co� ukrad�em i chcia�by zobaczy�, do kt�rej kieszeni t� rzecz ukradzion� w�o�y�em. A mo�e kto� mu powiedzia�, �e mam ogon, za� on chcia�by wymiarkowa�, jak zdo�a�em go ukry�? Nie lubi�, �eby kto� zachodzi� mnie od ty�u co chwila chy�kiem i �eby nagle zagl�da� mi w oczy spod mojego �okcia. Czy to jaka� nowa zabawa w straszaka? Nie bawi mnie ona. Nie jestem ju� berbeciem. Zapewni�em go, i� gdyby kto� wm�wi� w kapitana Johnsa, i� on � Bunter � ma ogon, Johns tak by to wykr�ci�, i� uwierzy�by, �e jest to istotnie prawdziwe w pewien tajemniczy spos�b. By� podejrzliwy i �atwowierny do nieprawdopodobnych granic. Wierzy� w ka�d� bajd�, podejrzewa� ka�dego o co� i �azi� z tym i prze�uwa� to w sobie i przetwarza� w swym umy�le w najn�dzniejsze, do rdzenia p�aczliwe zak�opotanie. W ko�cu urabia� sobie mo�liwie najnikczemniejszy pogl�d i znajdowa� mo�liwie najnikczemniejszy spos�b post�powania dzi�ki jakiemu� wrodzonemu uzdolnieniu do tym podobnych rzeczy. Bunter powiedzia� mi na to, i� ten pod�y osobnik pe�za� po okr�cie na swych kr�tkich, krzywych n�kach wodz�c go ze sob�, �eby burcze� i skomle� z powodu jakich� tam g�upstewek. �azi� po pok�adach niby jaki� lichy owad � niby karaluch, tylko nie tak �wawo. Tak z wielkim niesmakiem wyrazi� si� panuj�cy nad sob� Bunter. Po czym m�wi� dalej z w�a�ciw� sobie, stateczn� rozwag�, marszcz�c przy tym z�owieszczo swe kruczoczarne brwi: � A przy tym ma on bzika. Chcia� przez chwil� by� uprzejmym, lecz zdoby� si� zaledwie na to, i� wytrzeszczy� na mnie oczy i zapyta�, czy wierz� �w obcowanie poza grobem�. W obcowanie poza grobem� nie wiedzia�em zrazu, o co mu chodzi�o. Nie wiedzia�em, co mam odpowiedzie�. �Bardzo powa�ny temat, Mr. Bunter� � odezwa� si� do mnie. � �Studiowa�em go nadzwyczajnie pilnie�. Gdyby Johns �y� na l�dzie lub gdyby przynajmniej mia� sprzyjaj�ce sposobno�ci w przerwach mi�dzy swymi podr�ami, by�by si� sta� na pewno ofiar� oszuka�czych medi�w. Na swe szcz�cie podczas pobyt�w w Anglii przemieszkiwa� gdzie� w Leytonstone ze sw� niezam�n� siostr�, o dziesi�� lat starsz� od niego. Dr�a� przed t� straszliw� Herod�bab�, co prze�ciga�a go dwukrotnie sw� t�go�ci�. Podobno na og� wymy�la�a mu straszliwie; mia�a przy tym swe wyrobione pogl�dy, o ile chodzi�o o jego sk�onno�ci spirytystyczne. Te sk�onno�ci by�y dla niej po prostu dzie�em szatana. Opowiadano, i� mia�a si� wyrazi�, �e �przy pomocy Bo�ej zdo�a zapobiec, aby ten dure� nie zaprzeda� si� diab�u�. Nie ulega w�tpliwo�ci, i� skryt� ambicj� Johnsa by�o wej�� w osobiste obcowanie z duchami zmar�ych � gdyby mu tylko pozwoli�a na to siostra. Ale by�a jak ska�a. S�ysza�em, i� przebywaj�c w Londynie musia� wyrachowywa� si� przed ni� z ka�dego grosza, kt�ry zabiera� rano, i zdawa� jej spraw� ze wszystkich godzin ca�ego dnia. Za� ksi��eczki czekowej nie wypuszcza�a z r�ki. Bunter (by� marnotrawnym synem, ale pochodzi� z dobrej rodziny; mia� przodk�w; gr�b jego rodziny znajdowa� si� k�dy� w dziedzicznych hrabstwach) � by� oburzony, mo�e z powodu bliskich mu zmar�ych. Stalowob��kitne oczy jarzy�y si� zawzi�t� dziko�ci� w jego czarnobrodej twarzy. Wywar� na mnie silne wra�enie � tyle pos�pnej nami�tno�ci by�o w jego pow�ci�ganej wzgardzie. � To dopiero drab! Wej�� w obcowanie z� Taka n�dzna, ma�a pokraka! By�oby to bezwstydnym natr�ctwem. Chcia�by wej��?� Co to znaczy? Nowy rodzaj snobizmu czy, licho wie, co? Za�mia�em si� na ca�e gard�o z tego oryginalnego pogl�du na spirytyzm � czy jak tam ta ko�owacizna z duchami si� nazywa. Nawet Bunter raczy� si� u�miechn��. Ale by� to u�miech cierpki, co wnet znikn��. Innego po cz�owieku w jego niemal � je�li tak rzec mo�na � tragicznym po�o�eniu trudno by�o si� spodziewa�; to chyba jasne. By� naprawd� udr�czony. Got�w ju� by� j�� si� w razie potrzeby ka�dego trudnego wybiegu podczas podr�y. Nie podobna spodziewa� si� wielkich wzgl�d�w, gdy jest si� na �asce takiego osobnika jak Johns. Niedola jest niedol� i ma sw�j koniec. Ale by� dr�czonym n�dznymi, ja�owymi, bezdusznymi bajdami o duchach w stylu Johnsa przez ca�� drog� do Kalkuty i z powrotem, by�o my�l� wprost niezno�n� i poni�aj�c�. W tym o�wietleniu spirytyzm by�, zaprawd�, uroczystym tematem do rozmy�la�. Ba, nawet okropnym! Biedny cz�owiek! Niewiele brakowa�o, a by�oby nam obu przysz�o na my�l, �e on sam bardzo rych�o� To pewna, �e nie mog�em go pocieszy�. Raczej by�em zatrwo�ony. Bunter mia� jeszcze inn� przykro�� tego dnia. Zak�opotany dozorca portowy przyszed� na pok�ad niby to w jakiej� sprawie, ale w istocie, jak Bunterowi si� zdawa�o, po prostu dla zaspokojenia niew�a�ciwej ciekawo�ci � niew�a�ciwej, rozumie si�, w poj�ciu Buntera. Pokr�ciwszy nieco, jak szewc sk�r�, cz�owiek ten odezwa� si� nagle: � Nie mog� obroni� si� tej my�li. Widzia�em ju� gdzie� pana dawniej. Gdybym us�ysza� pa�skie nazwisko, mo�ebym� Bunter � najgorsz� rzecz� w �yciu jest tajemnica � zaniepokoi� si� bardzo. By�o nader prawdopodobne, �e ten cz�owiek widzia� go ju� kiedy� � bodaj licho wzi�o jego doskona�� pami��! Natomiast od niego samego nie podobna by�o ��da�, �eby pami�ta� ka�dego trutnia w dokach, z kt�rym zdarzy�o mu si� przypadkowo mie� do czynienia. Bunter z ca�� czelno�ci� ofukn�� si� na niego wyzyskuj�c t� natarczyw�, czarn� jak noc surowo�� wyrazu, kt�rej mu udziela� jego niezwyk�y zarost. � Nazywam si� Bunter. Czy to wystarcza pa�skiej w�cibskiej przenikliwo�ci Mnie nic nie obchodzi pa�skie nazwisko. Nie pragn� go pozna�. Nie jest mi potrzebne. Osobnik, kt�ry spokojnie powiada mi w oczy, i� nie jest pewny, czy widzia� mnie ju� kiedy�, albo chce by� bezwstydnym, albo te� nie jest lepszy od padalca. Tak jest, panie! Nie lepszy od padalca � od �lepego padalca! Dzielny Bunter. Nie podobna by�o lepiej post�pi�. Tak sprawnie wygna� tego dziada z okr�tu, jak gdyby ka�de s�owo by�o uderzeniem kija. Ale wytrwa�o�� tego bezczelnego w�cibinosa by�a zdumiewaj�ca. Zwia� wprawdzie z okr�tu przed gniewem Buntera nie m�wi�c ani s�owa i pokrywaj�c sw�j odwr�t md�ym u�miechem, ale skoro tylko stan�� na pobrze�u, odwr�ci� si� najspokojniej i z bezduszn� powag� j�� gapi� si� na okr�t. Utkn�� tam jak s�up zupe�nie bez ruchu, a g�upie jego oczy nie miga�y wi�cej od okienek w kabinach. C� mia� Bunter pocz��? Ju�ci� by�o mu to nie na r�k�. Nie m�g� przecie� p�j�� i �ci�gn�� niepotrzebny k�opot na sw� g�ow�. Nie pozosta�o mu tedy nic innego, jak zaj�� stanowisko pod rejami masztu tylnego i patrze� r�wnie niezmru�onym okiem jak jego przeciwnik. Tak stali naprzeciw siebie i nie wiem, kt�remu pierwej zakr�ci�o si� w g�owie; ale cz�owiek z pobrze�a nie widz�c �adnej korzy�ci z d�u�szego dotrzymywania pola znu�y� si� wcze�niej, machn�� r�k� i zaniechawszy sporu, je�li tak wyrazi� si� mo�na, oddali� si� w ko�cu. Bunter powiedzia� mi, i� rad jest, �e Szafir, ten �klejnot mi�dzy okr�tami�, jak uszczypliwie o nim si� wyrazi�, odp�ywa ju� nazajutrz. Mia� dosy� dok�w. Pojmowa�em jego niecierpliwo��. Opancerzy� si� przeciw wszelkiej mo�liwej przykro�ci, jaka mog�a wynikn�� w tej podr�y, chocia� wida� obecnie, i� nie by� przygotowany na osobliw� przygod�, kt�ra ju� go oczekiwa�a, a nast�pi�a nie gdzie indziej ni� na Oceanie Indyjskim, to znaczy, w tej w�a�nie cz�ci �wiata, gdzie biedak postrada� sw�j okr�t, a wraz z nim, jak si� zdawa�o, na zawsze swe szcz�cie. Wiedz�c o wyrzutach sumienia z powodu pewnego skrytego czynu, jakiego dopu�ci� si� w swym �yciu, pojmowa�em w zupe�no�ci, i� cz�owiek o tak subtelnym jak Bunter charakterze zapewne cierpi niema�o. Jednak�e, m�wi�c mi�dzy nami, bez najl�ejszej ch�tki do cynizmu, nie podobna zaprzeczy�, i� nawet u najszlachetniejszych w�r�d ludzi obawa wykrycia stanowi niepo�ledni sk�adnik w z�o�onym przejawie wyrzut�w sumienia. Nie powiedzia�em tego tak obszernie Bunterowi, kiedy jednak biedak napomkn�� z lekka o tym, rzek�em mu, i� znajdowano ju� szkielety w bardzo wielu zacnych domach, je�eli za� chodzi o jego w�asn� win�, to nie jest ona dla wszystkich wypisana wyra�nie na jego twarzy � nie potrzebuje wi�c ni� tak bardzo si� trapi�. Zreszt� za jakie� dwana�cie godzin odp�ynie st�d na pe�ne morze. Odpar�, �e my�l ta jest niejak� pociech� i wyszed�, by ostatni wiecz�r przed roz��k�, co mia�a trwa� wiele miesi�cy, sp�dzi� w towarzystwie swej �ony. Bowiem mimo swego rozwichrzenia Bunter nie pob��dzi� w swym ma��e�stwie. Po�lubi� dam�. Prawdziw� dam�. By�a ona przy tym przemi�� kobiet�. Wiedzia�em, co przeszli, i po prostu nie mia�em s��w podziwu dla jej dzielno�ci. Jako� do dzielno�ci, co zmaga si� codziennie z tward�, powszedni� trosk�, jest zdolna tylko prawa kobieta � tego pokroju, kt�ry nazwa�bym nieustraszonym. Roz��k� t� ze sw� �on� odczuwa� ,,czarny sternik� du�o dotkliwiej ni� wszystkie poprzednie, co zdarza�y si� w minionych latach niedoli. Ale ona by�a nieustraszonej duszy i mniej okazywa�a cierpienia na swej s�odkiej twarzyczce ni� kruczow�osy, podobny do korsarza, lecz pe�en godno�ci sternik Szafiru. By� mo�e, i� jej sumienie mniejszej doznawa�o rozterki ni� sumienie jej m�a. Rzecz prosta, i� jego �ycie nie mia�o dla niej tajemnic; ale sumienie kobiece jest poniek�d wi�cej pomys�owe w wynajdowaniu s�usznych i przekonywaj�cych rozgrzesze�. Zale�y to r�wnie� w znacznej mierze od osoby, kt�ra ich potrzebuje. Um�wili si�, �e ona nie p�jdzie do dok�w, by zobaczy�, jak on b�dzie odp�ywa�. � Dziwi� si�, �e chcesz w og�le patrze� na mnie � rzek� ten przewra�liwiony cz�owiek. A ona si� nie za�mia�a. Bunter by� bardzo wra�liwy; ostatecznie opu�ci� j� niemal szorstko. Zd��y� na pok�ad w por� i wywar� zwyk�e wra�enie na pilota rzecznego, co w po�amanym kapeluszu s�omkowym wyprowadza� Szafira z dok�w. By� on bardzo uprzejmy dla pe�nego godno�ci, niezwykle wygl�daj�cego, starszego sternika: � Odrobineczk� przyci�gn�� liny, Mr. Bunter; dzi�kuj� panu � Mr. Bunter; prosz� pana bardzo. � Pilot morski, kt�ry opu�ci� �klejnot mi�dzy okr�tami�, pod��aj�cy spokojnie w d� Kana�u Doverskiego, wyrazi� si� do swych przyjaci�, i� w tej podr�y starszym sternikiem na Szafirze jest cz�owiek, kt�rego, s�dz�c z przelotnego wra�enia, nie jest wart stary Johns. Nazywa si� Bunter. Ciekaw te� jestem, sk�d si� wzi��. Nie widzia�em go jeszcze na �adnym okr�cie, przy kt�rym zdarzy�o mi si� by� pilotem w ostatnich latach. To cz�owiek, kt�rego si� nie zapomina. Nie podobna. A przy tym doskona�y marynarz. C�, kiedy stary Johns b�dzie mu suszy� g�ow�! Chyba, �e ten stary dure� zl�knie si� go � bo nie wygl�da on na cz�owieka, kt�ry pozwala kpi� ze siebie i nie da pozna�, co o kim� my�li. A w�a�nie tego stary Johns b�dzie si� l�ka� wi�cej, ni� czego innego. O wydarzeniach tej podr�y nie warto wspomina�, gdy� wszystkie, zaprawd�, nikn� w por�wnaniu z przygod� spirytystyczn�, kt�ra zdarzy�a si�, je�li nie samemu kapitanowi Johnsowi, to jego okr�towi. By�a to podr� zwyczajna; za�oga by�a zwyczajn� za�og�, a pogoda nie przedstawia�a nic szczeg�lnego. Spokojny, rozwa�ny spos�b post�powania �czarnego sternika� wni�s� trze�wo�� w �ycie na okr�cie. Nawet podczas silniejszych podmuch�w wiatru wszystko odbywa�o si� wcale spokojnie. Przydarzy�a si� tylko jedna przykra wichura, co da�a sporo do czynienia przez ca�� dob�. Okr�t min�� ju� Przyl�dek Dobrej Nadziei i znajdowa� si� po drugiej stronie wybrze�a afryka�skiego. Na wysoko�ci tego� przyl�dka morze bywa�o kilkakrotnie mocno burzliwe. Nie wynik�y jednak st�d znaczniejsze szkody pr�cz niema�ego pot�uczenia kruchych przedmiot�w w kredensie i w salonie. Mr. Bunter, wielce powa�any na pok�adzie, spotka� si� z obel�ywym obej�ciem Oceanu Po�udniowego, kt�ry wywaliwszy drzwi do jego kajuty niby zbrodniczy w�amywacz uni�s� ze sob� kilka przedmiot�w codziennego u�ytku, a wszystkie inne doszcz�tnie przemoczy�. P�niej, ale tego samego dnia, Ocean Po�udniowy da� si� we znaki Szafirowi w taki nieokie�znany spos�b, i� dwie szuflady, pomieszczone pod pos�aniem Mr. Buntera wypad�y zupe�nie rozsypuj�c wszystk� sw� zawarto��. Ju�ci� powinny by�y by� zamkni�te na klucz i Mr. Bunter sam zawdzi�cza� sobie to, co si� sta�o. Trzeba by�o obr�ci� klucze w zamkach, zanim wysz�o si� na pok�ad. Zmieszanie jego by�o ogromne. Steward, kt�ry przez ca�y czas uwija� si� z miot��, by osuszy� zalan� kajut�, s�ysza�, jak zawo�a�: �Do licha!� strwo�onym i zak�opotanym tonem. Zaj�ty sw� prac� steward dozna� odruchu wsp�czucia dla zmartwienia sternika. Kapitan Johns ucieszy� si� w skryto�ci, gdy dowiedzia� si� o tej szkodzie. L�ka� si� bowiem swego starszego sternika, jak to przypadkiem przepowiedzia� pilot morski, a l�ka� si� z tego w�a�nie powodu, kt�ry owemu pilotowi wydawa� si� prawdopodobnym. Tote� kapitan Johns wielce pragn��, by ten czarny sternik znalaz� si� na jego �asce w ten lub �w spos�b. C�, kiedy by� bez zarzutu i zbli�a� si� nieledwie do bezwzgl�dnej doskona�o�ci. Wi�c kapitan Johns czu� si� wielce dotkni�tym, a zarazem gratulowa� sobie spr�ysto�ci swego g��wnego oficera. Udawa�, �e utrzymuje z nim stosunki towarzyskie, wychodz�c z za�o�enia, �e im w bli�szej �yje si� z kim� przyja�ni, tym �atwiej przychwyci� go na niedok�adno�ciach. Czyni� to tak�e dlatego, �e potrzebowa� kogo�, co chcia�by s�ucha� jego gadaniny o zjawach, widziad�ach, duchach oraz innych szczeg�ach idiotycznej nauki o upiorach. Zna� to wszystko jak palce w�asnej r�ki i prz�d� t� widmow� prz�dz� upartym, bezbarwnym g�osem nadaj�c jej w�a�ciwe sobie, nijakie, znaczenie. � Lubi� rozmawia� z moimi oficerami � mawia�. � Bywaj� panowie, co nie otwieraj� ust od pocz�tku do ko�ca podr�y z obawy, by nie utraci� swej godno�ci. Czym�e w istocie rzeczy jest taka ma�a rzecz jak stanowisko, kt�re cz�owiek zajmuje? Towarzysko�ci jego nale�a�o si� najwi�cej obawia� podczas drugiej warty nocnej, nale�a� bowiem do ludzi, co o�ywiaj� si� pod wiecz�r i oficer, kt�ry miewa� pod�wczas s�u�b�, nie m�g� znale�� ju� wym�wki, o ile zdarzy�o mu si� zej�� ze swego stanowiska. Kapitan Johns napada� znienacka i przyczepiwszy si� chy�kiem do biednego Buntera, co przechadza� si� po pok�adzie, wystrzela� jakim� spirytystycznym konceptem w rodzaju nast�puj�cego: � Duchy m�skie i �e�skie okazuj� na og� wiele wysubtelnienia, nieprawda�? Na co Bunter nios�c wysoko sw� czarn� czupryn� okryt� g�ow� b�ka�: � Nie wiem. � Ach, to dlatego, �e pan o to nie dba. Jest pan najzatwardzialszym, najbardziej uprzedzonym cz�owiekiem, jakiego zdarzy�o si� mi spotka�. M�wi�em ju�, �e mo�e pan bra� ksi��ki z mojej biblioteki. Niech pan bez ceremonii wchodzi do mojego salonu i sam sobie wybiera. A kiedy Bunter o�wiadczy�, �e bywa zbyt zm�czony wartami i nie mo�e znale�� czasu na czytanie, kapitan Johns u�miecha� si� szpetnie za jego plecami i pozwala� sobie na uwag�, �e s� ju�ci� ludzie, kt�rzy potrzebuj� wi�cej snu ni� inni, by zachowa� zdolno�� do pracy. Inaczej jednak przedstawia si� sprawa, je�eli Mr. Bunter obawia si�, i� nie jest zupe�nie przytomny pe�ni�c s�u�b� w nocy. � Ale co� mi si� zdaje, �e pan po�yczy� onegdaj od m�odszego sternika jak�� powie��, marny stek k�amstw � wzdycha� kapitan Johns. � Przykro mi, �e nie jest pan uduchowionym cz�owiekiem, Mr. Bunter. W tym s�k! Niekiedy pojawia� si� na pok�adzie o p�nocy i wygl�da� nader groteskowo i krzywonogo w swym kostiumie nocnym. Na ten widok utrapiony Bunker za�amywa� pokryjomu r�ce, a czo�o pokrywa�o mu si� rz�sistym potem. Postawszy sennie nad kompasem i poczochrawszy si� w niemi�y spos�b, kapitan Johns zaczyna� niezawodnie z tej lub owej beczki swych komuna��w. Rozwodzi� si� na przyk�ad nad wzmo�eniem si� moralno�ci, jakie wyniknie z powszechnego i �cis�ego nawi�zania stosunk�w z duchami zmar�ych. Duchy w pojmowaniu kapitana Johnsa zgodzi�yby si� obcowa� poufale z �ywymi, gdyby nie sta�a temu na przeszkodzie niewiara znacznej cz�ci ludzko�ci. On sam nie chcia�by mie� do czynienia z t�uszcz�, kt�ra by nie wierzy�a w jego istnienie, w istnienie kapitana Johnsa. Dlaczeg�by mia� uczyni� to duch? Zbyteczne pytanie. M�wi� z zadyszk� w g�osie, stoj�c przy kompasie, i stara� si� znale�� za jego plecami. Po czym z nieokrzesan�, t�p� surowo�ci� dodawa�: � Niedowiarstwo, panie, jest zaka�� tej epoki. Odrzuca�a �wiadectwo profesora Cranksa i tego jakiego� tam dziennikarza. Nie dawa�a si� przekona� fotografiom. Bowiem kapitan Johns wierzy� niewzruszenie, �e niekt�re duchy powiod�o si� sfotografowa�. Czyta� co� o tym w dziennikach. Prze�wiadczenie, i� istotnie mia�o to miejsce, opanowa�o go przemo�nie, poniewa� umys� jego nie by� krytyczny. Bunter powiada� p�niej, i� nie podobna by�o wyobrazi� sobie czego� wi�cej cudacznego od tego drobnego cz�owieczka, co spowity w szlafrok, o trzy razy za du�y na niego, pl�ta� si� z podnieceniem w po�wiacie miesi�cznej opodal ko�a i potrz�sa� pi�ci� w kierunku spokojnego morza. � Fotografie, fotografie! � powtarza� g�osem, co skwiercza� jak zardzewia�e zawiasy. Nawet marynarz, stoj�cy tu� za nim u steru, uczuwa� si� nieswojo z powodu tych dziwactw, nie m�g� bowiem dok�adnie poj��, �dlaczego ten dziad gderze zn�w na sternika�. Po czym Johns och�on�wszy nieco zaczyna� znowu: � Czu�a na �wiat�o p�yta nie mo�e k�ama�. Nie, panie! Krotochwilne by�o to prze�wiadczenie �miesznego cz�owieczka i jego dogmatyczny ton. Bunter nie przestawa� kiwa� si� w takt ko�ysania si� pok�adu, niby rozwa�ne i pe�ne godno�ci wahad�o. Nie odzywa� si� ani s�owem. Atoli biedak mia� nie byle co na swym sumieniu, jak ju� wiadomo. Tote� omal nie dostawa� bzika, kiedy te idiotyczne duchy chwyta�y go za gard�o, a on ju� nie wiedzia�, co pocz�� ze sw� w�asn� zgryzot�. Czu� si� niejednokrotnie na skraju ob��du poniewa�, ulegaj�c op�ta�czym zwidzeniom kapitana Johnsa, mia� ochot� chwyci� go za kark i wrzuci� przez burt� we wr�c� za okr�tem topiel � czego �aden zdrowy na umy�le marynarz nie uczyni�by przenigdy ani z kotem, ani z �adnym innym zwierz�ciem. Wyobra�a� sobie, jakby si� chybota� tworz�c nik��, czarn� plamk�, co pozosta�a za okr�tem na rozokolonym w po�wiacie miesi�cznej oceanie. Nie s�dz�, aby nawet w najgorszych chwilach Bunter chcia� naprawd� utopi� kapitana Johnsa. Przypuszczam, i� te zachcianki rozstrojonej wyobra�ni mia�y na celu tylko pow�ci�gni�cie upiornej a czczej gadaniny tego pajaca. B�d� co b�d� by�a to niebezpieczna forma pob�a�ania swym odruchom. Do�� wyobrazi� sobie okr�t na Oceanie Indyjskim, co w jasn�, podzwrotnikow� noc mknie cicho, party swymi rozwini�tymi �aglami; na przed nim pok�adzie czuwa niewidzialna stra�, na tylnym okaza�y czarny sternik przechadza si� miarowym, pe�nym godno�ci krokiem milcz�c z�owieszczo, za� ten groteskowo marny potworek w pr��kowanej flaneli na przemian grzmi, to zn�w skrzeczy o �obcowaniu osobistym poza grobem�� Przechodz� mnie ciarki po ca�ym ciele, gdy my�l� o tym. Niekiedy bzik kapitana Johnsa jawi� si� w os�once op�ta�czego utylitaryzmu: Z jakim by to by�o po�ytkiem, gdyby duchy zmar�ych zechcia�y wzi�� praktyczny udzia� w sprawach ludzi �ywych! Jak�� by to by�o pomoc� na przyk�ad dla policji przy wykrywaniu przest�pstw! To pewna, �e ilo�� zab�jstw znacznie by si� zmniejszy�a � wyrokowa� z wyrazem wielkiej przenikliwo�ci. Po czym dawa� uj�cie cudacznemu zniech�ceniu. Lecz czy� warto wchodzi� w zetkni�cie z lud�mi, kt�rzy nie maj� wiary i najprawdopodobniej wzgardziliby zaofiarowanymi wskaz�wkami. Duchy czuj�. W pewnej mierze ca�e s� uczuciami. Zdumiewa go jednak�e pob�a�liwo��, jak� ofiary okazuj� swym mordercom. By�yby to takie zwidy, i� �aden winowajca nie �mia�by nawet mrukn��. A mo�e nie wy�ledzeni mordercy � wierz�cy lub nie wierz�cy � s� nawiedzani przez duchy? Wszelako wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa nie chcieliby tym si� pochwali� � nieprawda�? Je�eli chodzi o mnie � gl�dzi� dalej jakowym� m�ciwym, zajad�ym skomleniem � to nie przebaczy�bym, gdyby mnie kto� zamordowa�. Zam�czy�bym go, zadr�czy�bym groz� na �mier� My�l, �e duch tego b�azna m�g�by zadr�czy� kogo�, by�a tak komiczna, i� czarny sternik, aczkolwiek niezbyt usposobiony do �art�w, parskn�� mimo woli md�ym �miechem. �miech ten, co stanowi� jedyne uznanie dla tych d�ugich i powa�nych wywod�w, obrazi� kapitana Johnsa. � Z czeg� pan si� �mieje, i to w taki zarozumia�y spos�b, Mr. Bunter? � warkn��. � Zjawy nadprzyrodzone trapi�y cenniejszych ludzi od pana. Czy� zdaniem pa�skim nie mam do�� duszy, �ebym m�g� by� widmem? Jak si� zdaje, przemierz�y ton tych s��w by� powodem, i� Bunter zatrzyma� si� i odwr�ci�. � Nie dziwi�bym si� � m�wi� dalej rozgniewany fanatyk spirytyzmu � gdyby pan nale�a� do tych ludzi, co nie wi�cej zastanawiaj� si� nad cz�owiekiem � ni� nad zwierz�ciem. Nie w�tpi�, i� by�by pan zdolny odm�wi� nie�miertelnej duszy nawet w�asnemu ojcu. W�wczas Bunter, co nie m�g� znie�� ju� d�u�ej tego gderania, a przy tym by� rozgoryczony swymi osobistymi zgryzotami, straci� panowanie nad sob�. Podszed� nagle ku kapitanowi Johnsowi i zatrzymawszy si� nieco, by spojrze� mu z bliska w twarz, rzek� g�uchym, miarowym g�osem: � Pan nie wie, do czego taki cz�owiek, jak ja, jest zdolny. Kapitan Johns zadar� g�ow�, lecz nazbyt by� zdumiony, by si� poruszy�. Bunter j�� znowu chodzi�; przez d�ugi czas te miarowe st�pania oraz poszmer w�d u �cian okr�tu by�y jedynymi szmerami, co m�ci�y milczenie, zalegaj�ce roztocze morskie. Nast�pnie kapitan Johns chrz�kn��, jakby mu by�o nieswojo, i odsun�wszy si� dla wi�kszego bezpiecze�stwa ku schodom, co prowadzi�y pod pok�ad, odci�� si�, by pokry� sw�j odwr�t pozorami powagi: � Rozwin�� wielki �agiel z prawej strony i obni�y� prostok�tn� rej�! Czy pan nie widzi, �e okr�t p�ynie niemal z wiatrem? Bunter odrzek� zaraz: � Tak jest, tak jest, panie. Chocia� nie trzeba by�o wcale tyka� rej, a wiatr bynajmniej nie nagli� okr�tu. Przyst�pi� do wykonania rozkazu, a tymczasem kapitan Johns zawis� na stopniach i mrucza� do siebie: � Chodzi jak admira� po pok�adzie, nawet nie zwr�ci uwagi, kiedy nale�y naprostowa� reje! S�owa te by�y tak g�o�ne, �e je us�ysza� sterowniczy. Po czym zeszed� zwolna i znik� z oczu ludzkich. Znalaz�szy si� u podn�a schod�w stan�� bez ruchu i my�la�: � To niebezpieczny hultaj mimo swych wielkopa�skich pozor�w. Nie mam przyzwoitego towarzystwa. W dwie noce p�niej spa� spokojnie na swym pos�aniu, gdy naraz mocne stukanie nad g�ow� (na znak, i� jest potrzebny na pok�adzie) obudzi�o go w oka mgnieniu i zniewoli�o go do opuszczenia ��ka. � Co si� sta�o na g�rze? � mrukn�� i pobieg� nie w�o�ywszy obuwia. Mijaj�c kabin� spojrza� na zegar. By� czas �redniej stra�y. � Po co, u licha, jestem temu sternikowi potrzebny? � my�la�. Wbieg�szy po schodach zobaczy�, i� by�a jasna, ro�na noc ksi�ycowa. Wia� sta�y, mocny wiatr. Rozejrza� si� nieprzytomnie. Na pok�adzie tylnym nie by�o nikogo pr�cz sterowniczego, kt�ry natychmiast zwr�ci� si� do niego: � To ja, panie! Pu�ci�em na chwil� ko�o, �eby za�omota�o nad pa�sk� g�ow�. Zaniepokoi�em si�, bo z naszym sternikiem co� si� �le dzieje. � Dok�d�e on poszed�? � spyta� kapitan ostro. Sterowniczy, kt�ry by� widocznie nerwowy, rzek�: � Ostatni raz, kiedy go widzia�em, spada� przez drzwiczki pok�adu tylnego w g��b klatki schodowej. � Spada� w g��b klatki schodowej? Po c� to zrobi�? Go mu si� sta�o? � Nie wiem, panie. Przechadza� si� od strony drzwiczek. Wtem, kiedy w�a�nie zwr�ci� si� do mnie, by post�pi� w ty�� � Widzia�e� go? � przerwa� kapitan. � Tak jest. Patrzy�em na niego. I s�ysza�em �oskot � co� okropnego! Jak gdyby wielki maszt przewali� si� przez burt�. Wyda�o mi si�, jakby go co� spiorunowa�o. Kapitanowi Johnsowi zrobi�o si� bardzo markotno, przep�oszy� si�. � Ej�e! � odezwa� si� cierpko. � Czy go kto uderzy�? Co widzia�e�? � Nic, panie, dalib�g! Nic nie by�o wida�. Tylko krzykn�� z lekka, wyci�gn�� r�ce przed siebie i powali� si� � �omot! Nie s�ysza�em nic wi�cej, wi�c pu�ci�em ko�o na chwil�, by przywo�a� pana na g�r�. � Zl�k�e� si�! � zawo�a� kapitan Johns. � Ju�ci�, panie, okrutnie. Kapitan Johns wytrzeszczy� oczy na niego. Cisza zalegaj�ca jego okr�t, co pod��a� sw� drog�, zdawa�a si� ukrywa� jakie� niebezpiecze�stwo � jak�� tajemnic�. Nie mia� ochoty p�j�� i sam szuka� swego oficera w pomrokach, co g�uche i spokojne zalega�y pok�ad g��wny. Zdoby� si� tylko na to, i� post�pi� ku wylotowi pok�adu tylnego i zawo�a� wart�. Gdy zaspani ludzie nadbiegli hurmem, krzykn�� na nich srogo: � Niech no kt�ry z was zajrzy w g��b klatki schodowej pok�adu tylnego. Zobaczcie, czy tam nie le�y sternik! Przera�one ich okrzyki da�y mu zna�, �e go ujrzeli. Kt�ry� z nich wrzasn�� nawet odruchowo: � Nie �yje! Zaniesiono Mr. Buntera do jego nory i kiedy zapalono �wiat�o, zdawa�o si� istotnie, �e nie �yje, ale zarazem okaza�o si�, �e jeszcze oddycha. Obudzono stewarda, wezwano m�odszego sternika i pos�ano go na pok�ad, by pilnowa� okr�tu, a kapitan Johns po�wi�ci� przesz�o godzin�, by przywo�a� swego oficera do przytomno�ci. W ko�cu Mr. Bunter otworzy� oczy, ale nie m�g� m�wi�. By� og�uszony i bezw�adny. Steward banda�owa� szpetnie zranion� g�ow�, a kapitan Johns trzyma� �wiat�o. Dla za�o�enia opatrunku trzeba by�o odci�� sporo kruczych w�os�w Mr. Buntera. Uko�czywszy t� prac� i popatrzywszy przez chwil� na pacjenta obaj wyszli z kabiny. � Dziwna to historia, stewardzie � rzek� kapitan Johns. � Ju�ci�, panie. � Trze�wy cz�owiek, kt�ry ma dobrze w g�owie, nie spada w g��b klatki schodowej jak worek z kartoflami. Okr�t trzyma si� mocno, jak jaki ko�ci�. � Tak jest, panie. Pewno jaki� zawr�t g�owy, nie dziwota. � No, a ja si� dziwi�. Nie wygl�da na to, �eby podlega� zawrotom i omdleniom. Przecie� to cz�owiek w kwiecie wieku. Gdyby nie to � nie chcia�bym mie� takiego sternika. Czy ci si� nie zdaje, �e on po cichu si� upija, co? Zachowanie si� jego wydawa�o mi si� w ostatnich czasach troch� dziwne. Zauwa�y�em r�wnie�, �e niewiele jada�. � No, je�eli nawet mia� butelczyn� grogu w swej kabinie, to zapewne ju� dawno j� wypr�ni�. Widzia�em, jak wyrzuca� pot�uczone szk�o po ostatniej wichurze; ale nie bra� na sw�j rachunek niczego. Jabym nie m�g� nazwa� Mr. Buntera pijanic�. � Zapewne � przyzna� mu kapitan po namy�le. Steward, zerkaj�c ku drzwiom jadalni, stara� si� umkn�� z korytarza, ile �e mia� nadziej�, �e mu si� uda przespa� jeszcze z jak�� godzink�, zanim b�dzie musia� zabra� si� do pracy dziennej. Kapitan Johns potrz�sn�� g�ow�. � W tym jest jaka� tajemnica. � To istna �aska Opatrzno�ci, �e nie roztrzaska� sobie g�owy jak skorupy od jaja. Ludzie m�wili mi, i� by� od tego o w�osek. I steward czmychn�� zr�cznie. Reszt� nocy i ca�y dzie� nast�pny sp�dzi� kapitan Johns mi�dzy sw� kabin� a kabin� sternika. W swej kabinie siadywa� opar�szy d�onie na kolanach i wydawszy usta. Poziome zmarszczki bru�dzi�y mocno jego czo�o. Od czasu do czasu podnosi� rami� powolnym, jakby ostro�nym ruchem i skroba� z lekka sw� �ys� g�ow�. W kajucie sternika przystawa� d�ugo z r�k� na ustach, patrz�c na nieprzytomnego niemal cz�owieka. Przez trzy dni Mr. Bunter nie przem�wi� ani s�owa. Spogl�da� na ludzi z niejak� �wiadomo�ci�, ale, jak si� zdawa�o, nie s�ysza� zadawanych mu pyta�. Obci�to mu jeszcze wi�cej w�os�w i spowini�to mu g�ow� mokrym opatrunkiem. Po�ywiono go nieco i u�o�ono mo�liwie najwygodniej. Przy obiedzie trzeciego dnia m�odszy oficer rzek� do kapitana napomkn�wszy o tym wypadku: � Te p�koliste p�ytki mosi�ne na stopniach schod�w s� haniebnie niebezpieczne. � Czy� tak? � odburkn�� kapitan Johns kwa�no. � Trzeba czego� wi�cej od p�ytek mosi�nych, by zr�czny cz�owiek przewr�ci� si� jak powalony w�. Pogl�d ten wywar� wra�enie na m�odszego oficera. �W tym co� jest� � pomy�la� sobie. � Przy pi�knej pogodzie, gdy wsz�dzie jest sucho, a okr�t trzyma si� mocno niby jaki� ko�ci� � m�wi� dalej kapitan Johns zgry�liwie. Kapitan Johns mia� wci�� wygl�d tak niewymownie kwa�ny, �e m�odszy oficer nie otworzy� ju� ust do ko�ca obiadu. Jego niewinna uwaga dotkn�a i urazi�a kapitana Johnsa, poniewa� za jego to namow� sprawiono dopiero przed poprzedni� podr� te p�ytki mosi�ne, �eby klatka schodowa pi�kniej si� przedstawia�a. Czwartego dnia Mr. Bunter wygl�da� stanowczo lepiej. By� wprawdzie jeszcze bardzo os�abiony, ale s�ysza� i rozumia�, co m�wiono do niego i nawet zdo�a� wyrzec par� s��w s�abym g�osem. Kapitan Johns wszed�szy przygl�da� mu si� uwa�nie, nie okazuj�c zbytniej sympatii. � No, czy mo�e pan nam co� powiedzie� o tym wypadku, Mr. Bunter. Bunter poruszy� z lekka obanda�owan� g�ow� i utkwi� ch�odne spojrzenie swych b��kitnych oczu w twarzy kapitana Johnsa, jak gdyby gromadz�c spostrze�enia i oceniaj�c warto�� ka�dego rysu: m�tnego czo�a, �atwowiernych oczu, czczego bezw�adu ust. I patrza� tak d�ugo, �e kapitan Johns zdr�twia� i obejrza� si� przez rami� ku drzwiom. � To nie by� wypadek � szepn�� Bunter jakim� osobliwym tonem. � Chyba nie chce pan przez to powiedzie�, �e dosta� pan padaczki � rzek� kapitan Johns. � Jak�eby pan okre�li� to, co panu si� przydarzy�o, jako g��wny oficer okr�towy? Bunter odpowiedzia� mu tylko z�owieszczym spojrzeniem. Marynarzowi drgn�a z lekka noga. � C� zatem by�o przyczyn�, �e pan upad�? Bunter podni�s� si� nieco i patrz�c prosto w oczy kapitana Johnsa rzek� bardzo wyra�nym szeptem: � Mia� pan s�uszno��. Powali� si� na wznak i zamkn�� oczy. Kapitan Johns nie m�g� ju� wydoby� z niego ani s�owa. Wtem wszed� steward do kabiny i marynarz si� oddali�. Ale tej�e samej nocy kapitan Johns niespostrze�enie otworzy� drzwi i wszed� znowu do kajuty sternika. Nie m�g� czeka� d�u�ej. T�umiona po��dliwo��, podniecenie, przejawiaj�ce si� w ca�ej jego n�dznej, pe�zaj�cej, ma�ej os�bce, nie usz�y uwagi starszego sternika, co le�a� bezsenny spogl�daj�c straszliwie, niby zmorzony i pozbawiony czucia. � Przyszed� pan mnie podgl�da�, jak si� zdaje � rzek� Bunter nie poruszaj�c si�, a jednak zadaj�c dotkliwy cios. � Uchowaj mnie, Bo�e! � zawo�a� kapitan Johns z wzdrygni�ciem i przybra� pow�ci�gliwy wygl�d. � Mam co� do powiedzenia. � Niech�e pan podgl�da! Pan i pa�skie duchy uwzi�li�cie si�, �eby zdepta� �ycie ludzkie. Bunter powiedzia� to bez drgnienia, g�uchym g�osem i niezbyt wyra�nie. � Gzy chce pan przez to powiedzie� � zagadn�� kapitan Johns wstrz��ni�tym groz� szeptem � �e dozna� pan nadprzyrodzonej przygody owej nocy? Widzia� pan tedy zjaw� na pok�adzie mojego okr�tu? Odraza, wstr�t, niesmak by�yby widoczne na twarzy biednego Buntera, gdyby znacznej jej cz�ci nie spowija�a wata i opatrunki. Hebanowe jego brwi, pos�pniejsze ni� zazwyczaj w�r�d r�bk�w bia�ej tkanki, �ci�gn�y si�, gdy wyrzek� z ogromnym naciskiem: � Tak jest, widzia�em. Wyraz niedoli w jego oczach by�by rozbudzi� wsp�czucie w innym ni� kapitan Johns cz�owieku. Ale kapitan Johns rozgorza� od triumfuj�cego podniecenia. By� zarazem nieco przera�ony. Patrza� na tego niewiernego szyderc�, le��cego bezsilnie, i nie mia� nawet najl�ejszego przeczucia o jego g��bokiej, upokarzaj�cej przykro�ci. Na og� nie by� zdolny do przejmowania si� troskami swych bli�nich. Tym razem, na domiar, pragn�� nies�ychanie dowiedzie� si�, co si� sta�o. Utkwiwszy swe �atwowierne oczy w tej obanda�owanej g�owie zapyta� z lekkim dr�eniem: � Gzy to � co� powali�o pana? � Ej�e! Czym ja to taki cz�owiek, �e mo�e mnie powali� mara? � zaprzeczy� Bunter nieco silniejszym g�osem. �� Czy nie pami�ta pan, co pan sam powiedzia� onegdajszej nocy? Cenniejszych ludzi ode mnie� D�ugoby pan szuka�, zanim by pan znalaz� lepszego sternika dla swego okr�tu. Kapitan Johns wyci�gn�� uroczy�cie palec ku legowisku Buntera. � Porazi�o pana � rzek�. � W tym s�k. Porazi�o pana. Nawet sterowniczy by� zestrachany, chocia� nie m�g� nic widzie�. Czu� co� nadprzyrodzonego. Zosta� pan ukarany za sw� niewiar�. Porazi�o pana! � A gdyby nawet tak by�o � odezwa� si� Bunter � to czy pan wie, co ujrza�em? Czy mo�e pan wyobrazi� sobie ducha, kt�ry by nawiedzi� takiego, jak ja cz�owieka? Pan pewno sobie my�li, �e to by�a taka cacana, mi�dzy jedn� a drug� fili�ank� popo�udniowej herbaty, ukazuj�ca si� mara, co odwiedza pa�skiego profesora Cranksa, i tego, jakiego� tam dziennikarza, kt�ry zawsze bywa przedmiotem pa�skich opowiada�? Nie. Nie mog� panu powiedzie�, do czego by�a podobna. Ka�dy cz�owiek ma swe w�asne duchy. Nie poj��by pan� Bunter umilk�, zdyszany; za� kapitan Johns zauwa�y� z b�yskiem wewn�trznego zadowolenia, co przejawi�o si� w jego tonie: � Zawsze wyobra�a�em sobie, �e jest pan zdolny do wszystkiego. Od rzemyczka do stryczka, jak przys�owie powiada. Tak, tak! Tote� porazi�o pana. � Post�pi�em wstecz � rzek� Bunter kr�tko � i nie pami�tam nic wi�cej. � Sterowniczy powiedzia� mi, i� drgn�� pan wstecz, jakby co� tkn�o pana. � By� to jakby wn�trzny cios � t�umaczy� Bunter. � Ale to jest za g��bokie, �eby pan zrozumia�. �ycie pa�skie i moje nie jest tym samym. Czy jest pan zadowolony, �e si� nawr�ci�em? � I nie mo�e mi pan nic wi�cej powiedzie�? � spyta� kapitan Johns ciekawie. � Nie, nie mog�. Nie chc�. Zreszt� by�oby to bez warto�ci, nawet gdybym chcia�. Rzeczy tego rodzaju trzeba samemu prze�y�. Niech�e b�dzie, �e zosta�em ukarany. Przyjmuj� kar�, ale m�wi� o tym nie chc�. � Bardzo dobrze � rzek� kapitan Johns. � Pan nie chce. Lecz mimo to ja mog� wysnu� w�asne wnioski. � Niech pan je wysnuwa, je�li panu si� podoba, lecz niech pan uwa�a na to, co pan m�wi. Pan mnie nie przerazi. Nie jest pan duchem. � Jeszcze s��wko. Czy to pozostaje w jakim zwi�zku z tym, co pan powiedzia� do mnie onegdajszej nocy, gdy�my m�wili o spirytyzmie? Bunter wygl�da� na znu�onego i zak�opotanego. � A co ja powiedzia�em? � Powiedzia� pan, i� nie mog� wiedzie�, do czego taki cz�owiek, jak pan, jest zdolny. � Ach, tak, tak! Do�� tego! � Doskonale. Ju� wiem, czego si� trzyma� � zauwa�y� kapitan Johns.� To tylko powiem, i� ciesz� si� bardzo, �e nie jestem panem, chocia� odda�bym niemal wszystko za przywilej osobistego obcowania ze �wiatem duch�w. Tak jest, panie, ale nie w ten spos�b. Bunter st�kn�� �a�o�nie. � Czuj�, �e postarza�em si� przez to o dwadzie�cia lat. Kapitan Johns odszed� spokojnie. Widzia� z rado�ci�, i� tego nieuskromnionego hultaja ukorzy�o w proch umoralniaj�ce oddzia�ywanie duch�w. Ca�e to zdarzenie by�o dla niego �r�d�em zadowolenia i dumy. J�� doznawa� jakby jakich� wzgl�d�w dla swego starszego sternika. Co prawda, w dalszych rozmowach Bunter okazywa� si� bardzo uleg�ym i �agodnym. Zdawa�o si�, jakby garn�� si� do swego kapitana o duchowe or�downictwo. Posy�a� po niego i m�wi�: � Jestem taki rozstrojony! � a kapitan Johns wystawa� cierpliwie ca�ymi godzinami w ma�ej, dusznej kabinie i by� dumny, �e go wzywano. Bowiem Mr. Bunter rozchorowa� si� i nie m�g� podnie�� si� z �o�a przez wiele dni. Sta� si� przekonanym spirytyst�, nie entuzjastycznie � bo tego trudno by�o po nim si� spodziewa� � lecz w przekorny, niewzruszony spos�b. Wprawdzie nie mo�na by�o go uwa�a�, wzorem kapitana Johnsa, za zbyt uprzejmego w stosunku do wyzutych z cia� mieszka�c�w naszej planety. Jednak�e by� teraz twardym, acz niech�tnym wyznawc� spirytyzmu. Pewnego popo�udnia, kiedy okr�t zmierza� ju� na p�noc ku Zatoce Bengalskiej, steward zapuka� do drzwi kabiny kapita�skiej i nie otwieraj�c ich rzek�: � Sternik zapytuje, czy nie zechcia�by pan zaj�� do niego na chwil�. Co� jest z nim niewyra�nie. Kapitan Johns zerwa� si� od razu z sofy. � Dobrze. Powiedz mu, �e id�. My�la� sobie: Czy� to mo�liwe, �eby mia� znowu widzenie spirytystyczne � i to za dnia? Rozkoszowa� si� t� nadziej�. Wprawdzie rzecz si� przedstawia�a nieco inaczej. Bunter, kt�rego zasta� siedz�cego bezw�adnie na krze�le � wstawa� ju� bowiem od kilku dni, ale jeszcze nie wychodzi� na pok�ad � biedny Bunter mia� mimo to co� os�upiaj�cego do powiedzenia. Zakrywa� sobie twarz r�kami. Nogi mia� chorobliwie wyci�gni�te przed siebie. � C� tam znowu nowego? � zaskrzecza� kapitan Johns do�� �askawie, bowiem, po prawdzie, by�o mu zawsze mi�o widzie� Buntera � jak si� wyra�a� � poskromionego. � Nowego! � zawo�a� skruszony sceptyk poprzez d�onie. � Ach, du�o jest nowego, kapitanie Johnsie! Kt� by przeczy� prawdziwo�ci i okropno�ci? Inny cz�owiek by�by pad� trupem. Chcia� pan wiedzie�, co widzia�em. Powiem panu tylko tyle, i� posiwia�em, kiedym zobaczy�. Bunter odj�� od twarzy r�ce, co zwis�y po obu stronach jego krzes�a niby martwe. Wygl�da� jak cz�owiek z�amany w tej mrocznej kabinie. � Co pan m�wi? � zabe�kota� kapitan Johns. � Posiwia� pan? Niech no pan zaczeka! Zapal� lamp�. Przy �wietle lampy to os�upiaj�ce zjawisko uwydatni�o si� do�� wyra�nie. Srebrzysta jaka� omg�a przylega�a do policzk�w i g�owy sternika, jak gdyby l�k, groza i przera�enie przed czym� nadprzyrodzonym wyst�pi�y przez pory jego sk�ry. Kr�tka broda, przystrzy�one w�osy nie odrasta�y czerni�, lecz siwizn� � niemal biel�. Gdy Mr. Bunter, wychud�y i przygi�ty, pojawi�