13630

Szczegóły
Tytuł 13630
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13630 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13630 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13630 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WIELKIE PRZYGODY MAŁEJ PATRYCJI ANTONIO HALIK WIELKIE PRZYGODY MAŁEJ PATRYCJI Wydawnictwo Polus Warszawa 1991 Projekt okładki i redakcja techniczna: Andrzej Smentek Zdjęcia: Antonio Halik, zdj. na str. 7, 102 Ireneusz Sobieszczuk Redakcja: Witold Stefanowicz Skład: Elżbieta Rosłaniec 84-to © Copyright by Antonio Halik Warszawa 1991 ISBN-83-900071-2-6 Mojej małej wnuczce Kirste — Autor ? OD AUTORA Patrycję — Daję t i przynosić s Wybierał. kontynenty i programu ..l' graficznym, klimatyczne, - Nic — Nvpd będzie twoją lo tował z nią. jak mała, miałam p' sekrety. Bardz" kach mojej pr. D AUTORA Patrycję dostałem od Elżbiety. — Daję ci ją jako maskotkę — powiedziała. — Będzie ci towarzyszyć irzynosić szczęście. Wybierałem się w rejs dookoła świata na „Darze Młodzieży", przez cztery ntynenty i trzy oceany. Miałem realizować serial z podróży dla naszego ogramu ,,Pieprz i wanilia". Byłem obładowany sprzętem filmowym i foto-ificznym, całą skomplikowaną elektroniką, ubraniami na wszystkie strefy matyczne, książkami. — Nie myślisz, że jest trochę za duża na maskotkę? — Na pewno nie. Mały breloczek z pewnością byś zgubił, a ta kangurzyca dzie twoją towarzyszką. Będziesz jej opowiadał narrację do filmów i konsul-,vał z nią, jak to zawsze robisz ze mną. Wiem, że to pomaga. Kiedy byłam tła, miałam pluszowego niedźwiadka, któremu powierzałam wszystkie moje :rety. Bardzo mi to pomagało w chwilach osamotnienia, a potem w począt-ch mojej pracy dziennikarskiej. 7 /a wprawdzie nigdy nie miałem pluszowego niedźwiadka, ale nie zaszkodzi spróbować w życiu czegoś nowego, choćby z pluszową kangurzycą. i Tak kangurzycą stała się częścią mego ekwipunku i maskotką, nie tylko I zesztą moją, ale całego szkolnego żaglowca Wyższej Szkoły Morskiej— ,,Da.fli Młodzieży". Nadaliśmy jej imię Patrycja, a jej synkowi, którego nosi w torbie — Patryk. Studenci bardzo polubili Patrycję. Przychodzili do mojej kabiny, bi ją pociągnąć za ogon, co podobno przynosiło im szczęście w egzaminach. Szybko stała się częścią załogi. Wraz ze studentami stawała na pokładzie dl porannego apelu. Zawsze była czysta i posłuszna. Lubili ją bosmani i oficeroł wie. Zabierałem ją ze sobą do samochodu zwiedzając i filmując porty i miastal Była bardzo pomocna podczas robienia zdjęć. Zazwyczaj ludzie gapią si^J w kamerę. Patrycja odwracała ich uwagę co mi ułatwiało filmowanie. Od czasu do czasu robiłem też zdjęcia Patrycji. Chciałem zrobić film, który miał się nazywać: „Maskotka »Daru Młodzieży«". Jednak w trakcie rejsu materiał tak się rozrósł, że po powrocie trudno mi było go zmieścić w dwóch programach z serii „Z wiatrem przez świat"; „Wielkie przygody małej Patrycji" i „Z Patrycją przez świat". Pokazaliśmy te programy na zakończenie serii. Po emisji otrzymaliśmy z Elżbietą setki listów z prośbą o ich powtórzenie. Na razie jest to niemożliwej bo zaczynamy nowy cykl: „Pieprz i wanilia w krainie zielonych smoków i śpiewających syren". W zamian wydawnictwo zaproponowało mi wydanie książeczki dla młodzieży, w której Patrycja opisze swoje przygody. Zabrałem się więc do pracy. I w myśl zasady, że jedno zdjęcie mówi więcej niż tysiąc słów, postanowiłem książeczkę bogato zilustrować. Oprócz ciekawo-f stek, starałem się opisać — w przystępnej formie, by nie nudzić — przyrodę i historię zwiedzanych miejsc, opowiedzieć o egzotycznych krainach i ich mieszkańcach. Niech to będzie również trochę wiedzy podanej w słodkim cukierku przygody. Jeżeli choć mała część tych informacji zostanie zapamiętana i przysporzy czytelnikom wiadomości o świecie — będę szczęśliwy, że moja praca nie poszła na marne. A teraz oddaję głos Patrycji. Niech sama opowie Wam, Mili Czytelnicy o swoich wielkich i małych przygodach. Warszawa, 1991 r. f Pozwólcie.. zywam się Pd pluszową kam — maskotką skich artystM z moim synkiem nem Tonim świat na /rej Morskiej—,,. Pozwólcie, że się przedstawię: na-wam się Patrycja i jestem polską iszową kangurzycą, a dokładniej maskotką wykonaną przez pol-ich artystów-plastyków. Wraz noim synkiem Patrykiem i opiekuni Tonim Halikiem oplynęlam iat na fregacie Wyższej Szkoły orskiej— „Darze Młodzieży". Zo- stałam nawet odznaczona medalem tego rejsu, a także medalem za oply-nięcie przylądka Horn. Teraz mieszkam w studiu „Pieprzu i wanilii" i asystuję przy nagrywaniu programów ,,Z wiatrem przez świat". A ponieważ sama przeżyłam w czasie tego rejsu moc przygód, postanowiłam o nich osobiście opowiedzieć. 9 dokumento troli celnej i ciłam się jako krom gramów tel struktor mi żaglowcu Była tak wym i znalazłam koi. Ale i gotowana. „W DROGĘ" Moja wielka przygoda rozpoczęła 2 września 1987 roku, gdy wraz ???i? Halikiem przyjechałam do lyni i po raz pierwszy zobaczyłam )ar Młodzieży". Ogromnie mi się Ddobał. Nie mogłam się doczekać wili, kiedy znajdę się na tym stat- Na dzień przed wyjściem z portu )j opiekun przemycił mnie na po-id w worku żeglarskim. Na szczęś-:, w całym tym zamieszaniu, nikt lie nie zauważył. Cóż, nie miałam kumentów i obawiałam się kon-)li celnej i paszportowej. Rozgoś-am się w kabinie Toniego. Tony co kronikarz rejsu, realizator pro-amów telewizyjnych i zarazem in-uktor miał osobną kabinę co na glowcu było wielkim luksusem, 'ła tak zawalona sprzętem filmo-?? i reporterskim, że z trudem alazłam sobie trochę miejsca na A. Ale na niewygody byłam przy-towana. Tony przemycił mnie w swoim worku żeglarskim 11 Chciałam jak najlepiej poznać statek, na którym miałam w Ljgj>&> dziewięciu miesięcy opłynąć świat zawijając do 14 portów rozsianych aa czCececd kontynentach. Zamierzona trasa wynosiła 36.000 mil morskich. Jako członek załogi, do której sama zaczęłam się zaliczać, mu-siałam wiedzieć, że każda mila morska ma 1852 metry, a więc mieliśmy przepłynąć.., pozwólcie mi obliczyć.., aż 66.672 kilometry! Tylko pomyślcie: prawie 114 ???? h\a.<śs?s^ z ^>n> arszawy do Krakowa i z powrotem! Umiem liczyć. Ukończyłam kangurzą szkołę podstawową i mając zamiłowania podróżnicze uczyłam się pilnie matematyki i geografii. Celem naszej podróży była Australia — kraj moich przodków kangurów. Bardzo chciałam poznać swoją praojczyznę i byłam ogromnie ciekawa, jakie zrobi na mnie wrażenie. Właśnie 26 stycznia 1988 roku Australia miała obchodzić swoje dwusetne urodziny, w rocznicę osiedlenia się tam pierwszych białych kolonistów, Wyższa Szkoła Morska i jej żaglowiec „Dar Młodzieży" zostaJi zaproszeni na uroczystości do Sydney, gospodarczej i kulturalnej stolicy tego państwa-kontynen-tu. Mówię o gospodarczej i kulturalnej stolicy — bowiem prawdziwą stolicą Australii jest Canberra. Ja jako maskotka czułam się również zaproszona. Celem rejsu było, oczywiście, szkolenie studentów na przyszłych oficerów Polskiej Marynarki Handlowej. „Dar Młodzieży" to wspaniabŁ"'y **raa®0rrźzgZomee, ??????* W wany i zbudowany w gdańskiej sto ? cmi ł^J^^^zfr słynną szkolną fregatę „Dar Pm*^™ ?¦ rza", która przez 51 lat służyła ^\^ skim marynarzom. Tego wszystkie- ?8' go musiałam się teraz nauczyć mU Z niedalekiej kuchni dolatywaćt0WCJ^ smakowite zapachy gotowane/ ' obiadu i gorących bułeczek wyp,P°pły? ny JV pomnikiem ? ! :•* ¦¦¦¦¦¦¦¦¦¦I Pierwszego dnia stawiłam się do służby łych przez cukiernika, pana Ada-Krakusa, z którym się później dzo zaprzyjaźniłam, niedługo po moim przybyciu iniesiono banderę. Zobaczyłam ar Młodzieży" w świątecznej gali. oglądał imponująco. Cała załoga siała się stawić do parady bur-rej. Wszyscy byli bardzo przejęci, ja chyba najbardziej. Najpierw płynęliśmy na Westerplatte. Pod mnikiem bohaterskich obrońców Iskiego wybrzeża kompanie ho-rowe prezentowały broń i tysiące adzieży żegnały nasz „Dar". dumą myślałam, że część tego endoru spada i na mnie. Byłam rdzo wzruszona. Dstatnie pożegnania i... oddaliś-' cumy. Rozpoczął się rejs mojej ;lkiej przygody. Moje pluszowe ce biło mocno z przejęcia. Opusz-iłam kraj na bardzo długo. Zaraz po przejściu główek porto-ch komendant zarządził stawia-! żagli. Na maszty wchodzi się po owych drabinkach zwanych wan-ni. Studenci musieli ciągnąć cięż-! liny, poganiani przez srogiego smana. Patrząc na to byłam po jstu przerażona! Co on ze mną )bi, kiedy dostanie mnie w swoje ;e?! Najpierw trzeba rozzenzyngować >le, to znaczy odwiązać je od rei. it to bardzo proste przy dobrej godzie, ale przy przechyłach stat- siła odśrodkowa odrywa żeglarza masztu. Praca na rejach odbywa jak na wielkiej huśtawce. „Dar lodzieży" to żaglowiec typu frega- ta z ożaglowaniem rejowym. Posiada trzy maszty: fokmaszt, grotmaszt i bezan, który zgodnie z tradycją poprzednika, „Daru Pomorza", nazwano tu dziwnie „krojcmasztem". Dwa pierwsze mają po 49,5 m wysokości, krojcer jest o 3 metry niższy. A żagle przednie, które właśnie stawiano, to: kliwer, forsztaksel, jeger i rzadko używany latacz. Tych nazw musiałam się szybko nauczyć. Wszystkie czynności muszą być wykonywane szybko i sprawnie przez studentów nazywanych w czasie rejsu praktykantami. Takielunek statku to przeszło 38 kilometrów różnych lin, z których każda ma własne przeznaczenie. Nie wolno ich pomylić. Nasz „Dar" płynął pod pełnymi żaglami. 13 Na razie pogoda nam dopisywała. Płynęliśmy pod pełnymi żaglami. To wspaniałe uczucie płynąć w ciszy, gnani przez wiatr. Spędzałam czas bardzo przyjemnie spoglądając na gładkie, błękitne morze. Na naszym kursie zobaczyłam żaglowiec przyszłości. To „Oceania" — statek Polskiej Akademii Nauk, prototyp zbudowany w stoczni gdańskiej według projektu inżyniera Zygmunta Cho-renia. Tu stosuje się inną technikę operowania żaglami. Stawianie i zwijanie 1.000 metrów kwadratowych żagla fałowego odbywa się po naciśnięciu przycisku na pulpicie. Gdy stawianie żagli na „Darze" wykonuje prawie setka ludzi, tu stawia je jeden technik w ciągu zaledwie 30 sekund. „Oceania" to pływające laboratorium pod żaglami do badania fauny i flory morskiej, polski eksperymentalny statek żaglowy przyszłości. Wiatr jest energią czystą i tanią. Pomyślałam więc: może powróci era kliprów pływających tylko pod trzema żaglami? Płynęliśmy przez Bałtyk w kierunku Morza Północnego. Tony opowiedział mi, że po Bał- czu żeglowało wiele statków. Wśród nich nie brakowało i piratów. Najpierw panowali tu Wikingowie, potem, w XI wieku, ich miejsce zaczęli zajmować przedsiębiorczy piraci słowiańscy pochodzący z Rugii, Pomorza i innych krajów nadbałtyckich. Na łodziach mogących pomieścić i 40 ludzi przepływali Bałtyk w różnych kierunkach zapuszczając się niekiedy nawet na Morze Półnowied/ial cne. Piraci utrudniali rozwijającynSouthac się portom duńskim prowadzeniftr/yma' regularnego handlu. Państwo duń-ce. Mnie skie wydało im więc nieubłagana^ ?? walkę. Królowie Danii z czasem sku. uzyskali przewagę na Bałtyku, ale ?i??? ponieśli też wielkie straty. Flotylla zwykle s< słowiańska, która napadła na duń-na>żeje^ ski port Konungahelę, była naprawa człoM dę imponujących rozmiarów. Pro-zaiziowc wadził ją Racibor, książę pomorski, wraz ze swoim siostrzeńcem Dusi-mysłem i wojewodą UniboremB W skład wyprawy Słowian wchodzi-| ło sześć i pół seciny łodzi, a jedna secina miała ich sto dwadzieściaB W każdej łodzi znajdowało się czterB dziestu czterech wojów i dwa konie. I A zatem cała ta słowiańska armada liczyła 780 łodzi i 34.320 ludzi, w i??? 1560 jeźdźców. Słowianie zaatako- i wali niespodziewanie i zdobyli nieil tylko flotę handlową stojącą w porB ?i?, ale również nadbrzeże, a następ- I nie całe miasto. Mieszkańcy Konun- I gaheli wycofując się do warownego I grodu zadali jednak atakującym do- I tkliwe ciosy: straty Słowian wyniosły I blisko dwie seciny łodzi. Napastnicy m i miasto, po czym wszystko spalili i ze zdobytym łupem powrócili do kraju. W cieśninach między SzwecjaB i Danią wymieniają się wody Bałtyku powodując silne prądy, co bar-lr dzo utrudnia żeglugę. Ale nam udało się gładko ominąć wszystkie zasa-R dzki i po paru dniach dopłynęliśmy do Anglii. Mój opiekun Tony ???? 14 ;dział mi dzieje tego kraju i portu uthampton, gdzie mieliśmy się za-ymać. To było bardzo interesuj ą-Mniej mi się podobało, że tutaj dę musiała mówić tylko po angiel-u. Miejscowa Polonia witała nas nie-ykle serdecznie. Czułam się dum-, że jestem polską kangurzycą, no złonkiem załogi tego wspaniałego glowca. Potem razem ze studen- tami wybrałam się do miasta. Czy wiecie, że tutaj jeżdżą piętrowe autobusy? Bardzo mnie to zdziwiło i ubawiło. Nigdy takich nie widziałam. Southampton to wielki port międzynarodowy. Mnóstwo tu sklepów. Mnie najbardziej podobały się te z zabawkami. Niestety, podobnie jak studenci nie miałam dewiz, więc nie mogłam robić zakupów. fttr— T Pierwszy etap za nami .. do Anglii dopłynęliśmy „Z WIZYTĄ U ADMIRAŁA NELSONA" Lord Nelson Nazajutrz razem ze studentami wybrałam się do sąsiedniego miasta Portsmouth, by odwiedzić jednego z najsłynniejszych żeglarzy, admirała Nelsona i jego okręt flagowy „Victory". Jak pewnie wiecie, okręt ten zasłynął podczas zwycięskiej dla i? w Chatl zwodowano rójmaszto lagowy. netrów.^B — 6.5 met-on. Bu ¦zkatufę wczas sn ie bitwy ,Victory" on, na o' >fwerdw i rówczas osach/ i? mor Anglików bitwy pod Trafalgarem(>victory" w roku 1805. Dzisiaj stoi przy na-,ar(jz<)n brzeżu portowym i można go zwk-??? mn dzac. enowe, HMS „Yictory" został zbudowa-i0 usuv Udałam się z wizytą na „Yictory' 16 l Wielkie przygody... ¦¦???'" -?????? v Chatham, w hrabstwie Kent. )dowano go w 1765 roku. Jest to nasztowy, trójpokładowy okręt owy. Jego długość wynosi 69 rów, szerokość— 16, zanurzenie 3,5 metra, wyporność — 3500 Budowa okrętu kosztowała .tułę królewską ogromną pod-zas sumę 63.176 funtów. W cza-bitwy pod Trafalgarem, kiedy ;tory" dowodził admirał Nel- na okręcie znajdowało się 850 ;rów i marynarzy. Odniesione /czas zwycięstwo zaważyło na eh Anglii i ustaliło jej panowanie morzach świata. Wyposażenie :tory" jak na owe czasy było Izo nowoczesne. Okręt posiadał izy innymi specjalne liny hene-)we, kompas i pompy zenzowe isuwania wody z wnętrza o wy-ości 40 litrów na minutę. Tych /stkich ciekawych rzeczy dowie-łam się słuchając objaśnień prze-nika-marynarza, który oprowa-nas po okręcie. a ,,Victory" umieszczone były działa. Największą siłę ognia a bateria 32 armat, na niskim adzie. Były to armaty prawie nowe strzelające 30-funtowymi skami. Ich teoretyczny zasięg osił dwa i pół kilometra, ale ecznie można było strzelać na głość 400 metrów. Każdą ar-; obsługiwało 15 kanonierów. iektóre armaty „Victory" posia-„flintlock" jak przy pistoletach cowych. Urządzenie to pozwana natychmiastowe odpalenie, zeciwieństwie do armat nieprzy- Niski pokład posiadał największą siłę ognia jacielskich, do których używano wolno palących się lontów. Po odstrzale armatę podciągano linami. Przy sprawnej obsłudze pozwalało to oddać następny strzał już po 6 minutach. Pociski i proch w ładownicach donosili kanonierom młodzi chłopcy, 12-, 15-letni. Było to bardzo niebezpieczne zajęcie, bo proch mógł w każdej chwili wybuchnąć. Oprócz tego chłopcy okrętowi w czasie pływania i w portach sprawowali rozmaite funkcje pomocnicze, służyli oficerom i bosmanom w charakterze ordynansów. Skąd brali się ci chłopcy i marynarze? W owych czasach rekrutacja załóg na okręty wojenne nie była łatwa. Uciekano się do najrozmaitszych sposobów: pijanych żeglarzy zaciągano przemocą ;lkie przygody... 17 Koja-kolyska admirała Nelsona his/pańsko-mencie przez fran zwłoki zos' ju i obec świętego W tym dziliśmy ró żownik król „W amor" ?i? w 1860 stalowym j wym, cude sów. Armat ne były w i lownicze. J na pokład, młodych, silnych mężczyzn łapano po prostu na ulicy. Protestującym i upominającym się o swoje prawa wypędzano z głowy te pomysły przy pomocy batogów, często zakończonych ołowianymi kulkami. W podobny sposób wymierzano kary za najmniejsze nieposłuszeństwo. Po zadaniu 30 uderzeń, delikwenta trzeba było cucić wodą. Jedyne chwile radości to te, kiedy wydzielano im porcje rumu, który miał leczyć żołądki, a głównie wzmagać animusz w czasie walki. Na rufie „Victory" znajduje się kabina admirała Horacjusza Nelsona, księcia Brontu, jednego z najsłynniejszych dowódców w dziejach Anglii i świata. A w kabinie — ko-ja-kołyska, w której sypiał i chronił się podczas sztormów. Bo choć był admirałem floty i większość życia spędził na morzu — cierpiał na morską chorobę. Kołyskę zdobią za- słonki wyhaftowane własnoręczni cie, armaty przez lady Hamilton, wielką miłoś wało się Nelsona. stemplem. Bohater bitwy pod Trafalgareidowanie urodził się w 1758 roku w hrabstwiry zamki Norfolk. Od dwunastego roku życistrzelnyn służył w angielskiej marynarce wcw stalow; jennej. W 1790 roku objął dowódiprzebić k two na okręcie „Agamemnonodległość W cztery lata później stracił okarmaty w walkach z Francuzami na Koiżaglowcer sycę, a w 1797 — prawą rękę w bikoło stero wie pod Santa Cruz na TeneryfiiZie potrze W następnym roku rozgromił flodał żresz francuską pod Abukirem, za co ziścią ?? stał mianowany parem Anglii z tyti łem barona Nilu. Admirał NelsiŁ. był otaczany powszechnym szacu kiem przez swoich podwładnych.B W 1803 roku obejmuje dowódB two na flagowym okręcie „Victorj Prawie przez dwa lata nie schoł z pokładu. 21 października 18 roku pod Trafalgarem odnosi zv 18 stwo nad sprzymierzoną flotą izpańsko-francuską. Ginie w mo-:ncie zwycięstwa, zastrzelony zez francuskiego żołnierza. Jego łoki zostały przewiezione do kra-i obecnie spoczywają w katedrze iętego Piotra w Londynie. W tym samym Portsmouth zwie-iliśmy również najsłynniejszy krą-wnik królowej Wiktorii — HMS /arrior". Zwodowany w Londy-: w 1860 roku, był pierwszym lowym okrętem parowo-żaglo-m, cudem techniki tamtych cza-n. Armaty pokładowe wyposażo-były w najnowsze urządzenia ce-raicze. Jak prawdopodobnie wie-, armaty w tamtych czasach łado-ło się od przodu lufy i dobijało mplem. Tutaj nowością było ła-wanie od tyłu i ryglowanie komo-zamka. Czyniło to działo szybko-??????. Strzelano pociskami stalowych koszulkach, zdolnymi :ebić każdy ówczesny pancerz, na egłość nie osiąganą przez stare naty pokładowe. „Warrior" był ;lowcem trzymasztowym. Jego o sterowe obsługiwało 8, a w ra-potrzeby aż 32 marynarzy. Posia-zresztą doborową załogę. Nowo-\ na nim była maszyna parowa napędzająca prawdziwą śrubę, a także poruszająca kabestany, a więc dźwigi do podnoszenia kotwicy. To była prawdziwa rewolucja techniczna, i to niespełna 130 lat temu! Tylko w życiu załogi niewiele się zmieniło. Marynarze mieszkali na pokładach działowych, sypiali w hamakach rozwieszonych co 60 centymetrów, jadali, grali w kości i odpoczywali przy wąskich, prymitywnych stołach, w wielkiej ciasnocie. Żywieni byli na ogół serem, suszonym mięsem, kaszą i marynarskimi sucharami, częstokroć spleśniałymi. Pili racjonowaną słodką wodę, czerpaną z beczek, przeważnie stęchłą po kilku dniach. Zależnie od wykonywanej pracy otrzymywali ze szkatuły królewskiej od 20 do 60 pensów tygodniowo. Nie było to wiele. Życie oficerów było znacznie lepsze, ale i oni, mimo białych obrusów i obsługi marynarzy-stewardów, pili tę samą wodę, może tylko zakrapianą winem. Dzisiaj „Warrior", cud XIX-wie-cznej techniki, jest również, podobnie jak „Victory", okrętem-mu-zeum. „KANARY BEZ KANARKÓW" Następnego dnia pożegnaliśmy gościnny Southampton i popłynęliśmy dalej. Zgłosiłam się na ochotnika do pierwszej wachty. Bosman przydzielał studentów do prac pokładowych. Ja koniecznie chciałam stanąć przy kole sterowym. Myślę, że każde z was też chciałoby je chociaż potrzymać. Poza tym — obok jest kompas i inne wspaniałe, supernowoczesne urządzenia. Ale to nie takie proste — sterować statkiem. Trzeba to umieć. „Dar Młodzieży" jest jednym z największych żaglowców pływających na świecie. Ma przeszło 100 metrów długości i 14 szerokości. W czasie tego rejsu załoga wraz ze studentami liczyła 164 osoby. Ja byłam nieoficjalnym numerem 165. Pewnego dnia strasznie mnie przeraził widok kolorowych kotów na-??/???/???? /?ć? ofaągfyćfo tefćź&ćh. Wyglądały jak tygrysy! Dopiero później dowiedziałam się, że te tarcze zakłada się na liny cumownicze, bj odstraszały wstrętne szczury porto-.^ Muj we i uniemożliwiały im wejście na ^ - ,», () pokład. Jak wiecie, odbywałam ten ¦ .. rejs z Tonim Halikiem, moim opie- -, kunem. Ale na „Darze" był jeszcze ' inny dziennikarz z Gdańska, redaktor Bogdan Sienkiewicz. Pewnie my-^ ślicie, że panowie dziennikarze ? • zawsze bardzo poważni? Właśnie, że . T , . ^ ..... ' rzydoszc,-me. Ich tez trzymaią się głupie kawa-* ; i o -j i f x -kujących ły. Sama widziałam, jak Tony proches Daf } bował udawać pirata i zaczął atako- _. ,. . . . , , w porcie Sanl;i wac pana Sienkiewicza jakąś szpad;pochodzi fl i tarczą z namalowanym kotem. AL „„,„ ~ , , . przywieziony! pan Bogdan wcale się tym nie prze- , . •i U4H1 - • ¦ n l łożonych jął, robił tylko śmieszne miny. BaiWyspy ^ dzo się ubawiłam. do His ^ Przyznaję, że dla mnie widok tyc^ ^ namalowanych kotów nie był ? . przyjemny. Jako kangurzyca nale;'odzień dobry do szlachetnego rodu torbaczy i n " . , , • , . , . ,, , a „uaSliir II ??L?L/????????i? wspólnego z kot „, i mi, a jeszcze mniej ze szczurami. ^ ^ przypłynęliśmy do Wysp Kanai^ g}osj 20 Te koty wyglądały jak tygrysy ich. Muszę wam powiedzieć, że ;hipelag kanaryjski jest pochodze-l wulkanicznego i składa się aż wysp. Leży na Atlantyku, u pół-cno-zachodnich wybrzeży Afryki, stał odkryty w 1402 roku przez rmana Jeana de Bethencourt. Póź-j zawładnęli nim Hiszpanie, któ-r doszczętnie wyniszczyli zamiesz-jących wyspy tubylców, guan-js. „Dar Młodzieży" zacumował ???i? Santa Cruz. Nazwa miasta :hodzi od relikwii Św. Krzyża, :ywiezionych tu przez Hiszpanów :łożonych w katedrze. Obecnie ispy Kanaryjskie również należą Hiszpanii. Musiałam więc jak szybciej nauczyć się języka Cer-ltesa. „Buen dia" — to znaczy: deń dobry", „gracia" — dziękuję, hastar luego" — do zobaczenia. vfad wyspą Teneryfą króluje zyt wulkanu, Pico de Teide. Le-ida głosi, że w jego kraterze mie- szka bóg guanches, pierwotnych mieszkańców wysp. Mówi się, że po zagładzie dokonanej przez Hiszpanów przemienił on ich dusze w pnie drzew porastających stoki wulkanu. Płaczą teraz białymi łzami po utracie swych rajskich wysp. Gdzieś pod tymi drzewami leżą podobno ukryte skarby. Postanowiliśmy z Tonim odwiedzić boga na Teide i dusze płaczących guanches. Mieliśmy szczęście. Znaleźliśmy perliste łzy. To podobno pierwszy krok do znalezienia skarbów. Ale gdzie ich szukać? Tubylcy zamieszkiwali państewka rządzone przez władców-mensejów. Antropolodzy twierdzą, że byli to ludzie wysocy, dobrze zbudowani, o jasnym kolorze skóry, blond włosach i niebieskich oczach. Kobiety słynęły z urody. Ich religia była monoteistyczna, tzn. wierzyli w jednego boga żyjącego na szczycie wulkanu. Lud ten dzielił się na dwie kasty: szlachecką i chłopską. Nie wolno im było wstępować między sobą w związki małżeńskie. Swych władców, zwanych mensejami, mu-mifikowali po śmierci zostawiając jedną kość jako symbol władzy dla następnego menseja. Mensejowie posiadali władzę życia i śmierci nad swymi poddanymi. Tak twierdzą antropolodzy. Nie znając metali, tubylcy sporządzali wszystkie wyroby z rybich ości, włókien roślinnych, skór zwierzęcych oraz kamieni. Krajowcy nie umieli budować łodzi do podróży morskich, nie mogli więc utrzymywać kontaktów między wyspami archipelagu. Wielka łagod- 21 ność tego ludu oraz wierne dotrzymywanie raz danego słowa mogły ułatwić spokojne rządy po przyłączeniu wysp do Hiszpanii. Całą winę za długoletnie wojny oraz wytępienie rasy należy przypisać drapieżnemu postępowaniu chciwych i nienasyconych Hiszpanów. Kiedyś słyszałam, że nazwa „Wyspy Kanaryjskie" pochodzi od kanarków. Teraz dowiedziałam się, że jest chyba inaczej. Przypuszcza się, że ta nazwa wywodzi się od słowa „canis", co po łacinie znaczy „pies". Czyli, po prostu, wyspy psów. I rzeczywiście, wszędzie było pełno psich posągów. Najładniejsze spotkałam na placu przed katedrą w Las Pal-mas. Muszę wam powiedzieć, że tutaj właśnie zatrzymał się Krzysztof Kolumb, kiedy pod koniec XV wieku płynął, by odkryć Amerykę. Jak się okazało, mój opiekun Tony nie był zupełnie przekonany że nazwa wysp pochodzi od psów. Postanowił wybrać się w podróż na wielbłądzie w poszukiwaniu kanarków. Zabrał ze sobą dwóch studentów i oczywiście mnie. Moje pierwsze spotkanie z wielbłądami było bardzo emocjonujące. Przydzielony mi dromader ostro zaprotestował: szczerzył zęby i ryczał, że aż strach. Pomimo to ulokowano mnie na szczycie wysokiego siodła, na którym miałam wygodnie jechać w towarzystwie Roberta Chądzyńskiego zwanego Honzą i Jacka Kawczuka o przydomku Kwiat. Wielbłąd nadal ryczał, bo nie chciał dźwigać nas trojga. Tutejsze wielbłądy są po pro- proty fo.DDD owić ras iiie zaszy tawiano i Wielbłąd ryczał, bo nie chciał dźwigać ??? trojga stu leniwe, a poza tym kołyszą bar-l dziej niż żaglowiec na fali. Wyruszy-J liśmy w drogę prowadzeni przez hi-j szpańskiego przewodnika. Tylko dzięki temu, że jestem pluszową kan-J gurzycą, nie dostałam choroby mor-l skiej. Wielbłądy nazywa się okrętami pustyni, bo mogą pokonywać wielf kie przestrzenie pozbawione wodj żywiąc się tylko ostami. Ich ojczyzna jest Afryka. Tworzono z nich całj karawany, które przewoziły prze| Saharę ludzi i towary. A Beduir doskonale na nich jeżdżą. Widzieli^ cie to zapewne w telewizji, alt w kinie. Muszę przyznać, że i mnj zaczął się podobać ten środek lokd mocji. Jechaliśmy przez skalistą pul tynię. Wszystko tutaj było dla ???: nowe i bardzo interesujące. 22 o drodze odwiedziliśmy ciekawe ty de Valleron. Przed przeszło )00 lat zamieszkiwali je praoj-ie rasy guanches. Było to dobre jsce na mieszkanie. Zależnie od kości rodziny mieli jedną lub a grot — takie odpowiedniki ?ych M-1, M-2 lub M-3 — a jeśli iuś było za mało, mógł sobie Irążyć dodatkowy pokoik, manches znali doskonale sztukę nifikowania zmarłych. Kapłani vyjęciu wnętrzności balsamowali ??i ziołami i tłuszczem. Następ-?aszywano je w kozie skóry i wydano na działanie promieni sło- istanawialam się, czy nie zamieszkać w skalnej grocie necznych. Zasuszone mumie składano w grotach. Dziś można je oglądać w Muzeum Wysp Kanaryjskich w Santa Cruz. Skóry zszywano tak precyzyjnie, że dziś, po przeszło 15 stuleciach, nie można dojrzeć szwów. Całą tę historię o guanches opowiedział mi mój opiekun Tony. Bardzo mnie i mojego synka Patryka zaciekawiła. Moim zdaniem, te mieszkania w grotach nie były zbyt wygodne, ale na pewno chroniły przed deszczem i napadami dzikich zwierząt i nieprzyjaciół. Zastanawiałam się, czy nie byłoby dobrze pozostać tam przez jakiś czas. Okolica była piękna. Patryk chciał nawet zobaczyć jak by się mieszkało w takiej grocie. Niewiele brakowało, a musiałabym go szukać po ciemnych jamach. Na szczęście, pojawiły się czarne, groźne jaszczurki, które zamieszkiwały tę okolicę. Woleliśmy zmykać. W dalszą podróż wybrałam się razem z Tonim na grzbiecie jego wielbłąda. Było mi wygodniej i bezpieczniej. W poszukiwaniu kanarków, których nigdzie po drodze nie mogliśmy znaleźć, dojechaliśmy do oazy położonej wśród gór. Spotkaliśmy tu bardzo sympatyczne papużki, które właśnie budowały sobie gniazdo na wierzchołku palmy. Robiły to naprawdę misternie. Podczas pobytu na Wyspach Kanaryjskich widziałam mnóstwo papug, dużych i małych, we wszystkich kolorach. Papugi to bardzo mądre ptaki a niektóre 23 łatwo uczą się mówić. Przeważnie żyją parami i są wobec siebie bardzo czułe i kochające. Niektóre nazywają się nawet papużki-nierozłączki, bo po prostu nie mogą bez siebie żyć. Spotyka się też papugi bardzo wyszkolone, jak papuga Kokito. Mogłam się o tym przekonać, kiedy zaprosiła mnie na popisy w miejscowym parku. Tam poznałam jej przyjaciela, Pakito, który ogromnie się pasjonował papuzią walką byków. Ja też zaraziłam się jego entuzjazmem. Wyobraźcie sobie papugę, która udaje torreadora i walczy na niby z bykiem! To było wspaniałe przedstawienie, nie mogłam wproi oczu oderwać! Patrzyłam zachwycf na, bo byłam pewna, że tak właśni walczą w Hiszpanii prawdziwi toi readorzy. A potem był występ moj znajomej papugi Kokito. Wszysc bawiliśmy się doskonale, kiedy ud' wała Amerykankę na plaży. Naci rano ją olejkiem, żeby się za bardz nie spiekła. Potem sama założył okulary przeciwsłoneczne, położył się na leżaku i wzięła w łapki tygoi ?i? ilustrowany. Wydawało się, I naprawdę umie czytać. Fajnie I wyglądało. Nie tylko ja zaprzyjaźniłam się z papugami Prosto / ilynęliśm) i żychp ieliśm \eh h a mor/u. Muszę a obrzędu :zyli chrztu| ????i?i?. Ju mniczaniu •arkana | awaniu ic prawnośck iały wyk :eglar; rzeciwie ?? wprov alerach, i ów zwany Praktykan :iu wiciu byli w ten, w ba został pr; „CHRZEST NA RÓWNIKU" rosto z Wysp Kanaryjskich poleliśmy do kraju najpiękniejsi papug, do Brazylii. Po drodze liśmy przeciąć równik. Dla mło-h żeglarzy oznaczało to chrzest norzu. luszę wam powiedzieć, że trady-obrzędu pasowania na żeglarzy, i chrztu na morzu, sięga czasów ;kich. Już Odyseusz mówił o wta-niczaniu przyjaciół żeglarzy rkana wiedzy o morzu i o poddaniu ich różnym ćwiczeniom iwnościowym i próbom, które ły wykazać, czy kandydat na arza jest wytrzymały na trudy, iciwieństwa i ból. Żeglarze rzym-wprowadzili zwyczaj inicjacji na :rach, ale tylko dla załogi i ofice-¦ zwanych sternikami i pilotami, ktykanci, po pomyślnym przejś-wielu trudnych sprawdzianów, wyzwalani na żeglarzy. Zwyczaj w bardziej zaostrzonej formi tał przeniesiony do bractwa p. tel»wrt«=J tów, gdzie neofici musieli się wykazać walecznością i wytrzymałością na ból i znużenie. Jeszcze trudniejsze próby przechodzili ci, którzy przekroczyli równik. Byli oni poddawani szczególnym wtajemniczeniom. A trzeba wiedzieć, że w dawnych czasach przekroczenie równika było nie lada wyczynem. Stąd — ceremonia chrztu na równiku. Marynarka wojenna i handlowa dwóch potęg morskich: Hiszpanii i Anglii kultywowała zwyczaj urządzania chrzcin na cześć Neptuna. Znany był też chrzest Koła Polarnego: Neptun wyświęcał młodych marynarzy na wilków północy. Polskie żaglowce przejęły ten zwyczaj od Duńczyków. Tradycja chrztu na morzu do dzisiaj utrzymuje się w naszej marynarce. Posiada ona nawet pewien status prawny, który przestrzega kapitanów, by ^..tortury podczas inicjacji nie za-%:&żały zdrowiu i nie powodowały 25 kit, \ Stół operacyjny doktora „Zarzynalskiego urazów cielesnych". To mnie trochę uspokoiło, przyznaję, ale i tak w dużym napięciu oczekiwałam ceremonii. Tony opowiedział mi, jak wyglądał jego pierwszy chrzest na równiku. Może wiecie z jego książek, że Tony w czasie II wojny światowej był pilotem myśliwskim i latał w Anglii walcząc o Polskę. Przytoczę wam tę opowieść: — „Było to w roku 1948. Płynąłem na statku argentyńskim SS „Co-rdoba" z Southampton do Buenos Aires, jako emigrant. Podpisałem kontrakt z argentyńską prywatną linią lotniczą „San Fernando". Nazywała się szumnie, ale tak napraw- siebie. ???i i spokoju k Vo\tw arczck i 'zniecija ,z. Nierr >iło się. .Indu; unii :iobk\ usii n, mowil dzie N .J lepiC! mim . ona z v /plomói ldi dę były to taksówki lotnicze. Obiecae się In? no mi, że będę mógł sobie dorobiW dni kreśląc na niebie reklamy firmy „Smtowy 1 fak". Ale nie o tym chcę mówić. ?-zapai statku płynęli też repatrianci ??L«&????* tyńscy wracający z Niemiec do krę uprze ju. Byli to ochotnicy ze starej niemiabawa r ckiej emigracji w Argentynie, którze kiedy < chcieli dla swego Vaterlandu zdobinie po; Europę, a potem cały świat, jak asenu, butnie śpiewali na pokładzie. Razetfiemcawi ze mną płynęła grupka polskich ema głowę d grantów, w większości zdemobilizobopólnel wanych żołnierzy z oddziałów pobnie. G skich stacjonujących w Anglii lub tika i tłuk Włoszech. Niemcy byli w większobficie po< ści, poza tym — jako obywatelie podnosW argentyńscy — czuli się na statku jalomo, czy 26 bie. Kapitan, któremu zależało >okoju zapowiedział, że nie bę-:olerował żadnych politycznych :zek i zaaresztuje każdego, kto ??i jakąś bójkę. Rozkaz to roz-Niemieckie towarzystwo uspo-i się. daliśmy osobno i nawet pokład umownie podzielony: oni na )ie, my na rufie. Kapitan za-ł nas — kilku oficerów Pola-— na obiad kapitański. Wspo-ł, że niedługo będziemy przelać równik. Z tej okazji powił urządzić wspólną zabawę godzić wszystkich pasażerów, ie Neptun i Tryton, no i diabły, piej spośród pasażerów. Posta-am dobre wino i kolację połą-ą z wręczaniem pamiątkowych Dmów. Przyjęliśmy ten pomysł tuzjazmem, bo było okropnie 10, a mnie już się przejadło ucze-ię hiszpańskiego, dniu chrztu przygotowano bre-)wy basen z morską wodą i des-ipadnią, z której miano wrzu-eofitów do środka, upewniwszy iprzednio, że umieją pływać, iwa rozpoczęła się spokojnie, iedy diabeł niemiecki zbyt bru-e popchnął polskiego neofitę do nu, diabeł polski tak wyrżnął tica widłami w bok, że ten wpadł Iowę do wody. No i zaczęło się ?i?? lanie wokół basenu i w ba-:. Gdzie kto mógł, łapał przeciw-i tłukł ile wlazło. Wino, które ?? podano do obiadu, znakomi->odnosiło waleczność. Nie wia-o, czym by się ta bójka skoń- czyła, gdyby załoga nie rozpędziła towarzystwa hydrantami przeciwpożarowymi. I to właśnie w momencie, kiedy Polacy byli górą. Tak więc ten mój pierwszy chrzest na morzu był bardzo prawdziwy i udany. Prawdziwie „diabelskie" chrzciny! Na wiele dni przed równikiem na pokładzie zawrzała praca. Należało przygotować rekwizyty do tradycyjnej uroczystości pasowania neofitów na żeglarzy mórz i oceanów. Nimfy — wiadomo, jak to kobiety — musiały zadbać o fryzury. Ja też zrobiłam sobie wspaniałą fryzurę ze starej konopnej liny. Każdy szykował ubiór jak umiał. Chełm Trytona został ozdobiony pióropuszem ze szczotki do szorowania pokładu, a płaszcz astrologa, czyli duży obrus, pomalowano w kolorowe gwiazdy. Natomiast bosman Borówka przygotował swoją „borowinkę" — gęstą ciecz z odpadków kuchennych, które zbierał od wielu dni. Strasznie to cuchnęło. Jeszcze kilka zepsutych jaj dla dodania zapachu i kleista maź będzie się lepiła do włosów. W każdym razie, Tony do filmowania założył maskę. Wszyscy oczekiwaliśmy w napięciu, kiedy przybędzie na statek na inspekcję wysłannik króla mórz, Neptuna, wielki minister Tryton. No i przybył. Poprzedzała go piekielna asysta. Diabły łapały neofitów i stemplowały im czoła piekielnym znakiem, by byli gotowi stanąć następnego dnia do egzaminu. Usmarowali przy tym wszystkich okropnie. Tu muszę dodać, że role Trytona, diabłów, Nep- 27 tuna i nimf grali przebrani członkowie załogi, którzy mieli już za sobą chrzest równikowy. Po odejściu Trytona zaczęły się ostatnie przygotowania. Zrobiono stół operacyjny z zainstalowaną obok kroplówką z butelki po oleju. Stół wyglądał jak łoże Madejowe. Cały wyłożony był łańcuchami i starymi szczotkami do czyszczenia rdzy, które bardzo kłuły. Wszystko przykryto dla niepoznaki prześcieradłem. Na tym stole miano poddawać neofitów różnym zabiegom. Oboje z Patrykiem byliśmy przerażeni. Kiedyś poddawano kandydatów na żeglarzy próbom wytrzymałości na ból. I chociaż dzisiaj to tylko zabawa, wielu studentów całkiem poważnie się niepokoiło. Szef wykładowców szkoły na ,,Darze Młodzieży" wcielił się w rolę doktora Zarzynalskiego, a jego pomocnicą, siostrą Zatruwalską, został ! VC:„ de 4 ? ją asystent mechanika, człowiek o wj kiej sile. Przypadkiem podsłuchaj ich rozmowę, jak będą leczyć nej tów. Nie wyglądało to bardzo w{ ło! Była i próba sabotażu: studd przy przesuwaniu beczki ze słyJ „borowinką" chcieli wyrzucić ja burtę, ale przewidujący bosmani pobiegł katastrofie. W samo południe przybył wła mórz i oceanów Neptun, w asyj swej żony Prozerpiny, Trytona, i i diabłów. No i zaczęło się. Dia swoimi ogonami zrobionymi zj okrętowych zapędzały nagich dentów na rufę statku, do za» prowizowanego piekiełka. Śpiewały przy tym diabelską żegli ską piosenkę: „Śmierć neofitom, Bijmy ich pytą (to taka splecie linka) Bijmy wolno, pomalutku, Diabły zapędziły nas do piekiełka na rufie 28 Władca mórz Neptun wydawał rozkazy zaczęli ten dzień w smutku", ytano też „neofitę-bandytę", uciekł i schował się przed lonią chrztu, plamiąc marynar-????. Dostał straszne lanie, tym czasie Neptun i Prozerpina witani z honorami, przez ko-anta „Daru Młodzieży", kapi-Leszka Wiktorowicza i cały is oficerski, na rufie pod ban-statku. Ukryłam się w torbie ;go i podglądałam ceremonię :ania. Tryton wygłosił przemó-e wierszem, bardzo pięknie: łos Neptuna jest okrutny jch się strzeże, kto jest butny, o na morze się porywa e, że czasem różnie bywa. lsi sobie sprawę zdać, na baczność trzeba stać. kto drażni władcę mórz, %o koniec jest tuż, tuż. Powiem wam, neofitów zgrai, Co po głowach wam się rai, Że w przeciągu jednej chwilki Będziecie jak morskie wilki. A nie jest to sprawa łatwa. W borowince utopim gagatka. Przez „rekina" przepuścimy Nim wodą morską ochrzcimy". Kapitan wręczył Neptunowi symboliczny klucz statku, a ten z kolei udekorował kapitana ogromnym Krzyżem Południa. Nimfy wycałowały wszystkich pieczątkami w kształcie serc i cała władza zasiadła pod grotmasztem, by asystować ceremonii chrztu. Na rozkaz Neptuna przyprowadzono pierwszego neofitę. — Mizernie wyglądasz — powiedział władca mórz — trzeba ci zaaplikować kąpiel w „borowince", na wzmocnienie. 29 Od razu dwa diabły złapały nieszczęśnika pod ręce i zawlokły go do beczki, przy której urzędował sam wielki Lucyfer — bosman Borówka. Był piekielnie elegancki. Do operacji „borowinki" zakładał cienkie gumowe rękawiczki. Przy pomocy niższych rangą dziabłów topił neofitę w beczce z cuchnącą cieczą, zanurzał go nawet z głową, i w dodatku smarował czarnym towotem. Tak ubrudzonego delikwenta diabły wlokły do „rekina". Tam szły w ruch hydranty. Hydranty przeciwpożarowe mają ciśnienie wielu atmosfer. Neofici muszą przejść przez brezentową rurę długości ośmiu metrów. Niełatwe to zadanie i wielu wychodzi solidnie zmaltretowanych, ale za to — dokładnie opłukanych. Było to bardzo śmieszne, kiedy patrzyło się z boku, ja wolałam jednak nie próbować. Ratowało mnie moje pluszowe futerko, które trudno byłoby domyć nawet w hydrancie, a także moje australijskie pochodzenie. Że niby już kiedyś, w drodze do Polski przepłynęłam równik. Jakoś udało mi się wymówić od chrztu, ale dyplom — dostałam! Na statku zainstalowany był bar „U Pirata", a w nim — same smakołyki! Można było wypić „Neptu-nówkę" z morskiej wody zaprawionej cukrem i pieprzem i zagryźć ją kanapką maczaną w śledziowym sosie, przybraną dżemem i posoloną cytrynką. Obrzydliwość! Ale studenci musieli to zjeść bez okazania wstrętu. Na niektórych nie robiło to wiek- 4? Najtrudniejsze było przejście przez ,,rekin szego wrażenia, ale inni biedacy raz po posiłku biegli do burty, oddać dług Neptunowi. Poczęst ku nie wolno było jednak odmo Tak umyci i nakarmieni, kan daci na żeglarzy byli doprowadź na badania lekarskie. Doktor rzynalski chętnie wyrywał im niby zęby ogromnymi obcęga stosując przy tym anestezję pr( uderzenie w głowę ogromnym tern. Był on z tektury, ale bar groźnie wyglądał. Ogłuszonych fitów smarowano czerwoną fa która miała imitować krew, i ro no im zastrzyki z oleju silników do głowy, by „zmądrzeli". Lekarz okrętowy, doktor Kj mierz Krajka, operowany byłf kumotersku. Wycięto mu — na — ogromną, ...wołową wątrobę] U balwierza — strzyżenie i gołej i 30 ' użyciu specjalnych szamponów ? do mycia pokładu. Biedaków mo ogromną drewnianą brzytwą dzlowano szczotką pokładową, tępnie wieszano ich na rejach, by ???? wietrzy li. Ta operacja była przyjemniejsza. Również ko-danta Drycza, do dziś zwykłego ~itę, diabły koniecznie chciały iesić na rei. W czasie takiej cere-lii — szarża się nie liczy! Wymytych, nakarmionych i prze-rzonych studentów diabły dogadzały przed oblicze Neptuna, •y swoim trójzębem przez ude-iie w ramię pasował ich na mary-i? ochrzczonych i nadawał im specjalne imiona. Przeważnie były to nazwy ryb lub części statku. I tak jednemu nadał imię Śledzia, drugiego nazwał Grotmasztem, innego jeszcze Flądrą czy Albatrosem. Każdy z pasowanych na marynarza musiał też zaskarbić sobie względy Prozer-piny całując ją w pomalowany na zielono wielki palec prawej nogi. Chrzest morski był tylko krótkim, kolorowym snem w znojnym życiu studentów-marynarzy. Wesoła zabawa. Nikt nie doznał szkody, choć niejednemu się dostało. Powoli wszyscy wróciliśmy do rzeczywistości. Dla mnie była to naprawdę niezapomniana przygoda. SB sp^OC % / W barze „U Pirata" — Same smakołyki „TAM GDZIE ANANAS DOJRZEWA" milionów ? kraju pochc kiego ,drzewo vano nic >arwnik. P vali to df v świecie Ten og I już jesteśmy w Rio de Janerio :u zamiesz :ontakty pr ;alskich ha~ Kilkanaście dni po ceremoąrzyjazne. chrztu, 12 października dopłynęl%ciorki, Wy my do Brazylii. Przed wejściem drogocenne portu w Rio de Janeiro powitalje mieli, mnie skała zwana „Głową cukru'racy, do fc Rio de Janeiro to jedno z najpięJrZyZVVU niejszych miast świata. A Brazylia^ praCi swoją Amazonką i Indianami ba;inanjU(in dzo mnie ciekawiła. owych k Muszę wam opowiedzieć, czegałych choro się o tym kraju dowiedziałam. 4an ? ?0?( kwietnia 1500 roku portugalski żęty robocze larz Pedro Alvares Cabral ujrziogła dost: wybrzeże kraju, który później n.j na sprov zwano Brazylią. Jest to piąty co (jków z Af wielkości kraj świata, równy niemiyi wieku p powierzchni Europy, 27 razy więjków była już szy od Polski. Płynie tu najwięks^ana. Z nimi pn rzeka, Amazonka, tu znajduje ii macumba, cz^ największy wodospad, Igua Zzenia i obrzędy, i a zarozumiali Brazylijczycy twific zetknęłam. Ale dzą, że i oni są „naj...", tzn. najletfa razie przypłyń i najważniejsi na świecie. Portuganeiro. czycy w dniu pierwszym styca Nad miastem, 1502 roku odkryli wejście do zatiovado, króluie Guanabara. Wzięli je za ujście rzChrystusa. Ma on: i nazwali Rzeką Stycznia — po ptości. Wykona/# tugalsku: Rio de Janeiro. Nazwęzenia, Paweł 32 - Wielkie przygody yęło miasto, dziś liczące około 10 onów mieszkańców. A nazwa u pochodzi od drzewa brazylij-go — „pau brasil", co znaczy zewo — żar". Z niego otrzymy-? niegdyś drogocenny czerwony ivnik. Portugalczycy eksporto-i to drzewo i stąd przyjęła się ciecie nazwa „Brazylia". Ten ogromny kraj do XVI wie-amieszkiwali Indianie. Pierwsze takty przybywających tu portu-kich handlarzy z tubylcami były 'jazne. Starano się wymieniać orki, błyskotki i tanie perkale na *ocenne kruszce. Tych Indianie mieli. Zaczęto ich zmuszać do ;y, do której nie byli zupełnie 'zwyczajeni. Była to bardzo cięż-traca przy karczowaniu dżungli, aniu drzew, a później zakładaniu ych kolonii. Przywiezione przez ych choroby dziesiątkowały In-i. A Portugalczycy potrzebowali roboczej, której Portugalia nie ;ła dostarczyć. Przyszła więc ko-ia sprowadzenie czarnych niewol-»w z Afryki. W latach 70-ych wieku praca czarnych niewol-iw była już powszechnie stoso-a. Z nimi przybyła też do Brazy-lacumba, czyli afrykańskie wie-ia i obrzędy, z którymi niestety :etknęłam. Ale to było później, razie przypłynęliśmy do Rio de ;iro. ad miastem, na szczycie Cor-ido, króluje ogromny posąg ystusa. Ma on 38 metrów wyso-:i. Wykonał go Polak z pocho-iia, Paweł Lewandowski. Wje- chałam na Corcovado i z bliska podziwiałam posąg. Byłam bardzo dumna, że mam tylu sławnych rodaków. Wybrałam się z Tonim na plażę Copacabana, a potem na spacer po słynnym deptaku. Ulice pokryte mozaiką o falującym deseniu przypominającym fale morskie albo rytm samby robią niezwykłe wrażenie. Upojona piękną plażą, słońcem, powietrzem, urodą tego miejsca, spacerowałam z Tonim poddając się rytmowi „fal" pod stopami. Tu, w pobliżu deptaku, najlepiej kupować pamiątki i prezenty. Straganów i sprzedawców nie brakuje i jest w czym wybierać, ale... trzeba się targować. Brazylia słynie ze szlachetnych i półszlachetnych kamieni. Dla zbieracza to raj, cały skarbiec leży po prostu na ulicy. Można tu też kupić okazy piranii, najbardziej krwiożerczej ryby Amazonki. Dowiedziałam się, że piranie pływają ławicami i są postrachem Indian i zwierząt. Z daleka wyczuwają krew i rozszarpują swą zdobycz. Są ich miliony. Rio de Janeiro to stolica brazylijskiej samby. Każdego roku w czasie karnawału wylęgają na ulice dziesiątki barwnych pochodów. Szkoły samby skupiają przeważnie mieszkańców faveli, czyli biednych dzielnic miasta. Młodzież przez cały rok uczy się i przygotowuje tańce i śpiewy, by podczas karnawału wystąpić w kostiumowej gali i zapomnieć o codzienności. Spacerując ulicami Rio de Janeiro podziwiałam też pię- ielkie przygody... 33 kne, nowoczesne pomniki. Zapamiętałam, że jeden z nich wzniesiony został ku pamięci brazylijskich żołnierzy, którzy w czasie II wojny światowej walczyli razem z nami przeciwko hitlerowskim Niemcom. Zwiedziłam też stary akwedukt, który wybudowali w Rio Portugalczycy po podbiciu Brazylii. Na pewno wiecie, że Brazylia jest jedynym krajem w Ameryce Południowej, w którym mówi się po portugalsku, a nie po hiszpańsku, jak wszędzie. Z portugalskim nie miałam kłopotów, bo jest bardzo podobny do hiszpańskiego. Brazylij-czycy twierdzą, że język hiszpański to po prostu źle wymawiany portugalski, a Argentyńczycy — odwrotnie: że portugalski to źle wymawiany hiszpański. To podobieństwo wywołuje czasem nieporozumie Odwiedziliśmy z Tonim pewn bardzo bogatego „cariocę", c mieszkańca Rio. Tony chciał powiedzieć komplement. Podzi jąc wspaniałą siedzibę gospod rzekł do niego, tłumacząc pr z hiszpańskiego: — Bardzo piękna jest su | (pański dom). Niestety, po portugalsku zm to: „pański dom jest bardzo b ny". No cóż, zarozumiali Brazjj czycy uważają, że kto nie mówij portugalsku —jest po prostu ośli Mnie jako turystce najbard w Rio podobała się nowoczesna tedra, którą niedawno tu posta no na miejscu pierwszej chrześcijj skiej kapliczki z XVI wieku. I budowla zrobiła na mnie wrażea Katedra Św. Sebastiana w Rio de Janeiro Mus/ tej p< Po/a OsIlC:: ele - mych wolni :dzić. :czne. . CZ) I 'kimi i iciałan alam po faveli isę. Miał! :o mi się iw i! nas 34 ąd pochc Czarownica z macumby usze wam powiedzieć, że w cza-ij podróży wiele poznałam i wie-nauczyłam z historii i geografii. >za granicami wielkiego nowo-lego centrum znajdują się w Rio e — dzielnice zamieszkałe przez łych potomków afrykańskich olników. Pojechaliśmy ich odzie, chociaż nie było to bez-me. Tu króluje czarna macum-zyli obrzędy związane z afryka-ni czarami i wierzeniami. Ja nie iłam mieć z tym nic wspólnego, im po prostu złe przeczucia. aveli poznałam miłą Mulatkę ^. Miała pluszowego misia i bartni się spodobała. Tony przed-ił nas sobie i opowiedział jej, pochodzę, a także, że płyniemy wielkim żaglowcem do Australii — kraju kangurów. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu. Na moją prośbę Tony zostawił mnie z Lu