13600

Szczegóły
Tytuł 13600
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13600 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13600 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13600 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Salvatore R. R. Trylogia mrocznego elfa tom 3 Nowy dom - Uciekaj, Eleni! - krzykn�� Connor Thistledown, wymachuj�c mieczem i id�c w stron� drowa. - To mroczny elf! Drow! Uciekaj, je�li ci �ycie mi�e! Ze wszystkiego, co krzycza� Connor, Drizzt zrozumia� tylko s�owo "drow". Zachowania i zamiar�w m�odego m�czyzny nie mo�na by�o jednak z niczym pomyli�, poniewa� Connor kierowa� si� dok�adnie pomi�dzy Drizzta i Eleni, mierz�c czubkiem miecza w stron� drowa. Eleni zdo�a�a wsta� za swym bratem, lecz nie ucieka�a, jak jej poleci�. Ona r�wnie� s�ysza�a o z�ych mrocznych elfach i nie mia�a zamiaru zostawi� Connora sam na sam z jednym z nich. - Odejd�, mroczny elfie - warkn�� Connor. - Jestem do�wiadczonym szermierzem, znacznie silniejszym od ciebie. Drizzt roz�o�y� bezradnie r�ce, nie rozumiej�c ani s�owa. - Odejd�! - wrzasn�� Connor. Kieruj�c si� impulsem, Drizzt pr�bowa� odpowiedzie� w j�zyku migowym drow�w, skomplikowanym systemie znak�w d�oni i twarzy. - On rzuca czar! - krzykn�a Eleni wskakuj�c w jagody. Connor wrzasn�� i zaatakowa�. Zanim Connor dostrzeg� kontratak, Drizzt chwyci� go za przedrami�, wykorzysta� drug� d�o�, by wykr�ci� nadgarstek ch�opca i wyrwa� mu miecz, machn�� toporn� broni� trzykrotnie nad g�ow�Connora, obr�ci� j� w swej szczup�ej d�oni, po czym odda� mu j�, r�koje�ci�do przodu. Drizzt roz�o�y� szeroko ramiona i u�miechn�� si�. Wed�ug zwyczaj�w drow�w taki pokaz wy�szo�ci bez zranienia przeciwnika nieodmiennie sygnalizowa� pragnienie przyja�ni. U najstarszego syna rolnika, Bart�omieja Thistledown, o�lepiaj�cy spektakl drowa wzbudzi� jedynie wywo�ane zachwytem przera�enie. Connor przez d�ug� chwil� sta� z otwartymi ustami. Miecz wypad� mu z r�ki, lecz tego nie zauwa�y�. Mokre spodnie klei�y mu si� do ud, tego te� nie zauwa�y�. Gdzie� z wn�trza Connora rozleg� si� wrzask. Chwyci� Eleni, kt�ra przy��czy�a si� do krzyku, po czym uciekli w stron� zagajnika, by zabra� pozosta�ych. Biegli bez przerwy, dop�ki nie przest�pili progu swojego domu. Drizzt pozosta�, jego u�miech szybko znika�, a r�ce wci�� mia� roz�o�one. Sta� samotnie obok k�py jag�d. _____________________________________________ ___________________ FORGOTTEN REALMS NOWY DOM R. A. Salvatore T�umaczenie: Piotr Kucharski Tytu� orygina�u: SOJOURN Preludium Mroczny elf usiad� na nagim zboczu g�ry, obserwuj�c pojawiaj�c� si� nad wschodnim horyzontem czerwon� lini�. To b�dzie chyba jego setny �wit, na kt�ry patrzy�, i wiedzia� doskonale, �e pal�ce �wiat�o przyniesie b�l jego lawendowym oczom -oczom, kt�re przez ponad cztery dziesi�ciolecia zna�y jedynie ciemno�� Podmroku. Kiedy jednak g�rna kraw�d� p�on�cego s�o�ca wy�oni�a si� ponad horyzontem, drow nie odwr�ci� si�. Przyj�� �wiat�o jako swoje oczyszczenie, b�l konieczny do pod��ania wybran� �cie�k�, do stania si� istot� z powierzchni. Przed ciemnosk�r� twarz� drowa pojawi�y si� k��by szarego dymu. Bez spogl�dania wiedzia�, co to znaczy. Jegopiwa/wi, stworzony przy pomocy magii p�aszcz drow�w, kt�ry w Podmroku tak wiele razy os�ania� go przed niepo��danymi spojrzeniami, podda� si� w ko�cu �wiat�u dnia. Magia w p�aszczu zacz�a s�abn�� ju� przed tygodniami, a sam materia� po prostu si� topi�. W miejscach, gdzie tkanina si� rozpada�a, pojawia�y si� spore dziury i drow zacisn�� kurczowo ramiona, by ocali� tak wiele, jak tylko si� da�o. Wiedzia�, �e nic to nie zmieni, poniewa� p�aszcz by� skazany na zag�ad� w �wiecie tak odmiennym od tego, w kt�rym zosta� stworzony. Drow uchwyci� si� z desperacj� tej my�li, widz�c w niej pewn� analogi� do swojego w�asnego losu. S�o�ce wspi�o si� wy�ej i z przymru�onych, lawendowych oczu drowa pola�y si� �zy. Nie widzia� ju� dymu, nie widzia� ju� nic poza o�lepiaj�cym blaskiem tej strasznej kuli ognia. Mimo to, siedzia� i patrzy� prosto na �wit. Aby przetrwa�, musia� si� zaadaptowa�. Uderzy� bole�nie stop� o kraw�d� kamienia i odwr�ci� sw� uwag� od zawrot�w g�owy, kt�re zacz�y go ogarnia�. Rozmy�la� o tym, czym sta�y si� jego starannie uszyte buty. Wiedzia�, �e one r�wnie� wkr�tce rozpadn� si� w nico��. A p�niej jego sejmitary? Czy ta wspania�a bro� drow�w, kt�ra umo�liwi�a mu przej�cie tak wielu niebezpiecze�stw, r�wnie� zniknie? Jaki los czeka� Guenhwyvar, jego magiczn� panter�? Nie�wiadomie drow wsun�� d�o� do sakiewki, by dotkn�� cudownej figurki tak doskona�ej w ka�dym detalu, za pomoc� kt�rej przywo�ywa� kocic�. Jej nie naruszona forma wzmocni�a go w tej chwili zw�tpienia, lecz je�li ona r�wnie� zosta�a stworzona przez mroczne elfy, nas�czona magi� tak wyj�tkow� dla ich �wiata, czy Guenhwyvar r�wnie� ulegnie wkr�tce zag�adzie? - Jak�e �a�osnym stworzeniem si� sta�em - skar�y� si� drow w swym ojczystym j�zyku. Zastanawia� si�, nie po raz pierwszy i z pewno�ci� nie ostatni, nad s�uszno�ci� swej decyzji o opuszczeniu Podmroku, porzuceniu �wiata jego z�ego ludu. Zaci��y�a mu g�owa, a na oczy pola� si� pot. Jego b�l wzm�g� si� jeszcze bardziej. S�o�ce kontynuowa�o sw� w�dr�wk�, a drow nie m�g� ju� tego znie��. Wsta� i odwr�ci� si� w stron� ma�ej jaskini, kt�r� obra� sobie za dom, po czym zn�w po�o�y� nie�wiadomie d�o� na figurce pantery. Piwafwi powiewa� wok� niego w strz�pach, nie by� ju� najlepsz� ochron� przed mro�nymi podmuchami g�rskiego wiatru. W Podmroku nie by�o wiatru, nie licz�c lekkich podmuch�w, unosz�cych si� znad zbiornik�w magmy, oraz nie by�o mrozu, nie licz�c lodowatego dotyku nieumar�ych potwor�w. �wiat powierzchni, kt�ry drow zna� od kilku miesi�cy, ukaza� mu wiele r�nic, wiele odmienno�ci - zbyt wiele, jak cz�sto s�dzi�. Drizzt Do'Urden si� nie podda. Podmrok by� �wiatem jego pobratymc�w, jego rodziny, a w tej ciemno�ci nie odnajdzie spokoju. Post�puj�c zgodnie ze swymi zasadami, sprzeciwi� si� Lloth, Paj�czej Kr�lowej, z�ej bogini, kt�r� jego lud wielbi� ponad �ycie. Mroczne elfy, rodzina Drizzta, nie przebaczaniu tego blu�nierstwa, a w Podmroku nie by�o jam na tyle g��bokich, by m�g� uciec przed ich d�ugimi r�koma. Nawet je�li Drizzt wierzy�, �e s�o�ce go spali, jak spala�o jego buty i drogocenny piwafwi, nawet je�li stanie si� jedynie niematerialnym, szarym dymem, niesionym mro�nym, g�rskim wiatrem, zachowa swoje zasady i godno��, te elementy, kt�re czyni�y �ycie warto�ciowym. Drizzt zerwa� resztki swego p�aszcza i cisn�� je w g��bok� przepa��. Mro�ny wiatr musn�� jego zlan� potem skro�, lecz drow szed� prostym i dumnym krokiem, trzymaj�c swe lawendowe oczy szeroko otwarte. By� to los, kt�ry wybra�. * * * Na zboczu innej g�ry, niedaleko, inne stworzenie obserwowa�o wschodz�ce s�o�ce. Ulgulu r�wnie� opu�ci� sw� ojczyzn�, brudne, dymi�ce rozpadliny przecinaj�ce plan Gehenny, lecz potw�r nie odszed� stamt�d z w�asnej woli. By� to los Ulgulu, jego pokuta, by dorasta� w tym �wiecie, dop�ki nie zdob�dzie wystarczaj�cej pot�gi, by wr�ci� do domu. Zaj�ciem Ulgulu by�o zabijanie, karmienie si� si�� �yciow� otaczaj�cych go �miertelnik�w. By� ju� blisko osi�gni�cia dojrza�o�ci, ogromny, silny i straszliwy. Ka�de zab�jstwo czyni�o go silniejszym. Cz�� 1 Wsch�d s�o�ca Pali�o moje oczy i wywo�ywa�o b�l w ka�dej cz�ci mego cia�a. Zniszczy�o mipiwafwi i buty, skrad�o magi� ze zbroi oraz os�abi�o moje zaufane sejmitary. Mimo to, ka�dego dnia, bez wyj�tku, siedzia�em na swojej grani, mojej lawie oskar�onych, by oczekiwa� nadej�cia s�o�ca. Przychodzi�o do mnie ka�dego dnia w paradoksalny spos�b. Nie mog�em nie czu� b�lu, jednak nie mog�em r�wnie� nie dostrzega� pi�kna tego widoku. Kolory, jakie powstawa�y tu� przed pojawieniem si� s�o�ca, chwyta�y mnie za dusz� w spos�b, do jakiego nie by�yby zdolne emanacje ciep�a w Podmroku. Z pocz�tku s�dzi�em, �e to zauroczenie powstaje w zwi�zku z niezwyk�o�ci� ca�ej sceny, jednak nawet teraz, wiele lat p�niej, czuj� poruszenie w sercu w chwili, gdy delikatny poblask obwieszcza �wit. Wiem teraz, �e czas sp�dzany przeze mnie w s�o�cu - moje dzienne oczyszczenie - by�o czym� wi�cej ni� tylko zwyk�ym pragnieniem dostosowania si� do zwyczaj�w �wiata powierzchni. S�o�ce sta�o si� symbolem r�nicy pomi�dzy Podmrokiem a moim nowym domem. Spo�ecze�stwo od kt�rego uciek�em, �wiat tajemnych konszacht�w i podst�pnych spisk�w nie m�g�by istnie� na otwartej przestrzeni pod �wiatlem dnia. To s�o�ce, z ca�ym fizycznym b�lem, jaki mi zadawa�o, odzwierciedla�o dla mnie zaprzeczenie tego drugiego, mrocz-niejszego �wiata. Te promienie ods�aniaj�cego �wiat blasku wzmacnia�y moje zasady z r�wn� si��, jak os�abia�y stworzone przez drowy magiczne przedmioty. W �wietle s�o�ca piwajwi, ochronny p�aszcz, kt�ry os�ania� przed niepo��danymi spojrzeniami, ubi�r z�odziei i zab�jc�w, sta� si� jedynie bezu�yteczn� szmat�. -DrizztDo'Urden l Surowe lekcje Drizzt przedar� si� przez os�on� krzak�w, a p�niej przemkn�� przez obszar p�askiej i nagiej ska�y, kt�ry prowadzi� do s�u��cej mu teraz za dom jaskini. Wiedzia�, �e co� przesz�o t�dy niedawno - bardzo niedawno. Nie by�o �adnych widocznych �lad�w, lecz pozosta� silny zapach. Guenhwyyar okr��a�a �ukiem g�azy powy�ej po�o�onej na zboczu jaskini. Widok pantery da� drowowi odrobin� spokoju. Drizzt ufa� panterze bez �adnych zastrze�e� i wiedzia�, �e kocica wyp�oszy�aby ka�dego wroga, kt�ry kry�by si� w zasadzce. Drizzt znikn�� w ciemnym otworze i u�miechn�� si� s�ysz�c, jak pantera schodzi za nim na d�, pilnuj�c go. Drizzt przystan�� za g�azem tu� przy wej �ciu, pozwalaj �c swym oczom dostosowa� si� do mroku. S�o�ce wci�� by�o jasne, cho� szybko zd��a�o na zachodnie niebo, lecz grota by�a ciemniejsza -wystarczaj�co ciemna, by Drizzt m�g� przestawi� wzrok na spektrum podczerwieni. Kiedy tylko przemiana si� zako�czy�a, Drizzt zlokalizowa� intruza. Wyra�ne ciep�o, oznaczaj�ce �yj�ce stworzenie, emanowa�o zza kolejnego g�azu, le��cego g��biej w jedynym pomieszczeniu jaskini. Drizzt uspokoi� si�. Guenhwyyar by�a zaledwie kilka krok�w z ty�u, a zwa�ywszy na wielko�� kamienia, intruz nie m�g� by� du�� istot�. Jednak Drizzt wychowa� si� w Podmroku, gdzie ka�de �yj�ce stworzenie, niezale�nie od swych rozmiar�w, by�o szanowane i uwa�ane za niebezpieczne. Gestem wskaza� Guenhwyvar, by pozosta�a w pobli�u wyj�cia i skierowa� si� w bok, by spojrze� na intruza. Drizzt nigdy wcze�niej nie widzia� takiego zwierz�cia. Wygl�da�o niemal jak kot, lecz mia�o znacznie mniejsz� i ostro zako�czon� g�ow�. Nie mog�o wa�y� wi�cej ni� dwa, trzy kilogramy. Fakt ten, oraz bujny ogon i g�sta sier�� wskazywa�y, �e stworzenie to by�o bardziej ro�lino�erc�ni� drapie�nikiem. Przetrz�sa�o teraz zapasy �ywno�ci, najwyra�niej nie�wiadome obecno�ci drowa. - Uspok�j si�, Guenhwyvar - Drizzt zawo�a� cicho, chowaj�c sejmitary do pochew. Podszed� o krok bli�ej do intruza, aby lepiej mu si� przyjrze�, lecz wci�� utrzymywa� bezpieczn� odleg�o��, �eby go nie sp�oszy�, poniewa� uwa�a�, �e znalaz� kolejnego towarzysza. Gdyby tylko uda�o mu si� zdoby� zaufanie zwierz�cia... Ma�e stworzenie odwr�ci�o si� gwa�townie na g�os Drizzta i szybko opar�o swe kr�tkie, przednie �apki o �cian�. - Spokojnie - powiedzia� cicho Drizzt, tym razem do intruza. - Nie chc� ci� skrzywdzi�. - Drizzt zrobi� nast�pny krok, a stworzenie sykn�o i postawi�o przednie �apki na kamienn� pod�og�. Drizzt niemal roze�mia� si� g�o�no, uwa�aj�c, �e stworzenie zamierza przedrze� si� przez tyln� �cian� jaskini. Guenhwyvar wpad�a pomi�dzy nich, a niepok�j pantery skrad� rado�� z twarzy drowa. Zwierz� podnios�o wysoko w g�r� ogon, a Drizzt zauwa�y� w nik�ym �wietle, �e stworzenie ma na grzbiecie wyra�ne pr�gi. Guenhwyvar wzdrygn�a si� i rzuci�a do ucieczki, lecz by�o ju� za p�no... Niemal godzin� p�niej Drizzt i Guenhwyvar szli wzd�u� dolnych szlak�w, u podn�a g�ry, w poszukiwaniu nowego domu. Ocalili to, co mogli, lecz nie by�o tego wiele. Guenhwyvar zachowywa�a spor� odleg�o�� od Drizzta. Im bli�ej, tym smr�d by� gorszy. Drizzt przeszed� nad tym do porz�dku, lecz od�r jego w�asnego cia�a uczyni� lekcj� surowsz�, ni� by mu to odpowiada�o. Nie zna� oczywi�cie nazwy ma�ego zwierz�tka, lecz dobrze zapami�ta� jego wygl�d. B�dzie si� mia� na baczno�ci, gdy nast�pnym razem napotka skunksa. - Co z moimi innymi towarzyszami w tym dziwnym �wiecie? - Drizzt wyszepta� do siebie. Nie by� to pierwszy raz, gdy drow wyg�asza� takie obawy. Wiedzia� bardzo ma�o o powierzchni, a jeszcze mniej o �yj�cych tu stworzeniach. Ostatnie miesi�ce sp�dzi� wewn�trz i w pobli�u jaskini, tylko czasami zapuszcza� si� w ni�sze, bardziej zamieszkane tereny. Podczas tych wypraw widzia� par� zwierz�t, zazwyczaj z oddali, a tak�e zaobserwowa� kilku ludzi. Nie znalaz� jednakjeszcze odwagi, by wyj�� z ukrycia, poniewa� obawia� si� ewentualnego odrzucenia i wiedzia�, �e nie ma dok�d uciec. Odg�os p�yn�cej wody doprowadzi� cuchn�cego drowa oraz panter� do wartkiego potoku. Drizzt natychmiast znalaz� ukryte, ocienione miejsce i zacz�� zdziera� z siebie zbroj� oraz ubranie, za� Guenhwyyar ruszy�a w d� strumienia, by spr�bowa� z�owi� ryb�. Odg�osy wydawane przez baraszkuj�c� w wodzie panter� wywo�a�y u�miech na powa�nych rysach drowa. B�d� dobrze je�� tego wieczora. Drizzt delikatnie odpi�� klamr� paska i u�o�y� sw� doskona�� bro� obok plecionej kolczugi. Czu� si� niezwykle ods�oni�ty bez pancerza i broni - w Podmroku nigdy nie od�o�y�by ich tak daleko od siebie - lecz min�o wiele miesi�cy, odk�d Drizzt ich potrzebowa�. Spojrza� na swe sejmitary i zala�y go jednocze�nie mi�e i gorzkie wspomnienia ostatnich chwil, kiedy musia� ich u�y�. Walczy� wtedy z Zaknafeinem, swym ojcem, mentorem i najdro�szym przyjacielem. Tylko Drizzt przetrwa� to spotkanie. Legendarny fechmistrz odszed�, lecz zwyci�stwo w tej walce nale�a�o w r�wnym stopniu do �aka, jak i do Drizzta, poniewa� tak naprawd� to nie Zaknafein dopad� Drizzta na pomo�cie w wype�nionej kwasem jaskini. By�o to widmo Zaknafeina, kontrolowane przez z��matk� Drizzta, Opiekunk� Malice. Pragn�a zemsty na Drizzcie za porzucenie przez niego Lloth oraz ca�ego chaotycznego spo�ecze�stwa drow�w. Drizzt sp�dzi� ponad trzydzie�ci lat w Menzoberranzan, lecz nigdy nie zaakceptowa� podst�pnych i okrutnych zwyczaj�w, kt�re w mie�cie drow�w by�y norm�. Pomimo swoich ogromnych umiej�tno�ci w walce przynosi� nieustanny wstyd Domowi Do 'Urden. Kiedy uciek� z miasta, by wie�� �ycie wygna�ca w dziczy Podmroku, pozbawi� swoj� matk�, wysok� kap�ank�, �aski Lloth. Tak wi�c Opiekunka Malice Do'Urden przywo�a�a ducha Zaknafeina, fechmistrza, kt�rego z�o�y�a w ofierze Lloth, i wys�a�a nieumar��istot� za swym synem. Malice �le oceni�ajednak sytuacj�, poniewa� w ciele �aka pozosta�o wystarczaj�co wiele duszy, by powstrzyma� atak na Drizzta. W chwili gdy �ak zdo�a� wydrze� Malice kontrol�, zakrzykn�� zwyci�sko i wskoczy� do jeziora kwasu. - M�j ojcze - wyszepta� Drizzt, czerpi�c si�� z tych prostych s��w. Zwyci�y� tam, gdzie Zaknafeinowi si� nie powiod�o. Porzuci� z�e zwyczaje drow�w, w kt�rych �ak by� wi�ziony przez stulecia, s�u��c jako marionetka w walkach Opiekunki Malice o w�adz�. W pora�ce Zaknafeina i przekazanych mu przez niego cechach Drizzt odnalaz� si��. W zwyci�stwie �aka w kwasowej jaskini odnalaz� determinacj�. Drizzt zignorowa� paj�czyn� k�amstw, kt�r� pr�bowali go owin�� dawni nauczyciele z Akademii w Menzoberranzan, i wyszed� na powierzchni�, by rozpocz�� nowe �ycie. Drizzt wzdrygn�� si�, wchodz�c do lodowatego strumienia. W Podmroku zna� wzgl�dnie sta�� temperatur� i niezmienn� ciemno��. Tutaj jednak �wiat zaskakiwa� go w ka�dej chwili. Zauwa�y� ju�, �e okresy �wiat�a i ciemno�ci nie s� sta�e; s�o�ce ka�dego dnia zachodzi�o wcze�niej, a temperatura -jak si� wydawa�o, zmieniaj�ca si� z godziny na godzin� - miarowo opada�a w ci�gu ostatnich kilku tygodni. Nawet w ramach tych okres�w �wiat�a i mroku mo�na by�o zauwa�y� niesta�o�ci. Niekt�re noce by�y nawiedzane przez b�yszcz�c� srebrem kul�, za� niekt�re dni nakryte by�y szarym oparem, a nie kopu�� b�yszcz�cego b��kitu. Niezale�nie od tego wszystkiego Drizzt zazwyczaj pochwala� sw�j � decyzj� przyj�cia do tego nieznanego �wiata. Spogl�daj�c teraz na swoj� bro� i zbroj�, le��ce w cieniu cztery metry od niego, Drizzt musia� przyzna�, �e pomimo swojej dziwaczno-�ci powierzchnia oferowa�a wi�cej spokoju ni� jakiekolwiek miejsce w Podmroku. Pomimo swego spokoju Drizzt by� teraz w dziczy. Sp�dzi� cztery miesi�ce na powierzchni i wci�� by� sam, nie licz�c chwil, kiedy m�g� przyzywa� sw� magiczn� koci� towarzyszk�. Teraz, kiedy poza obszarpanymi spodniami by� nagi, a oczy piek�y go od wydzieliny skunksa, jego zmys� w�chu zagubi� si� w ostrym zapachu, za� czu�y zmys� s�uchu zosta� przyt�umiony przez szmer p�yn�cej wody, czu� si� naprawd� ods�oni�ty. - Jak�e nieporz�dnie musz� wygl�da� - mrukn�� Drizzt, przeje�d�aj�c palcami po g�szczu swych g�stych, bia�ych w�os�w. Kiedy jednak zn�w zerkn�� na sw�j ekwipunek, my�l ta szybko wyparowa�a z jego umys�u. Pi�� zwalistych sylwetek przetrz�sa�o jego w�asno�� i najwyra�niej niewiele dba�o o obszarpany wygl�d mrocznego elfa. Drizzt zastanowi� si� nad szaraw� sk�r� i ciemnymi pyskami mierz�cych ponad dwa metry humanoid�w o psich twarzach, jednak wi�ksz� uwag� zwr�ci� na w��cznie i miecze, kt�re teraz pochylili w jego stron�. Zna� ten rodzaj potwor�w, poniewa� widywa� podobne stworzenia s�u��ce w Menzoberranzan za niewolnik�w. W tej jednak sytuacji gnolle wygl�da�y inaczej, bardziej z�owieszczo. Przez kr�tk� chwil� my�la� o przedarciu si� do swych sejmi-tar�w, odrzuci� jednak ten pomys�, wiedzia� bowiem, �e zanim zdo�a si� zbli�y�, zostanie przebity w��czni�. Najwi�kszy z bandy gnolli, prawie dwuip�metrowy olbrzym z uderzaj�co czerwonymi w�osami, spogl�da� przez d�u�sz� chwil� na Drizzta, p�niej na ekwipunek drowa, a nast�pnie zn�w na niego. - Co ty sobie my�lisz? - Drizzt mrukn�� pod nosem. Wiedzia� bardzo niewiele o gnollach. W Akademii Menzoberranzan zosta� nauczony, �e gnolle pochodzi�y z rasy goblinoid�w, by�y nieprzewidywalne i do�� niebezpieczne. M�wiono mu jednak r�wnie� o elfach z powierzchni i ludziach - i, jak zda� sobie teraz spraw�, o ka�dej rasie, kt�ra nie by�a drowami. Pomimo swego nieprzyjemnego po�o�enia Drizzt niemal si� roze�mia�. Ironi� by�o, �e ras�, kt�ra najbardziej zas�ugiwa�a na miano z�ej i nieprzewidywalnej, by�y same drowy! Gnolle nie rusza�y si� i nic nie m�wi�y. Drizzt rozumia� ich wahanie na widok mrocznego elfa i wiedzia�, �e je�li ma mie� w og�le jak�� szans�, musi wykorzysta� ten naturalny strach. Przyzywaj�c nale�ne mu z racji magicznego dziedzictwa wrodzone zdolno�ci, Drizzt machn�� sw� ciemn� d�oni� i otoczy� pi�� gnolli nieszkodliwymi, purpurowymi p�omieniami. Jedna z bestii pad�a natychmiast na ziemi�, jak Drizzt oczekiwa�, lecz pozosta�e zatrzyma�y si� na sygna� dany przez wyci�gni�t� d�o� ich bardziej do�wiadczonego przyw�dcy. Rozgl�dali si� dooko�a nerwowo, najwyra�niej zastanawiaj�c si� nad sensem przeci�gania tego spotkani a. W�dz gnolli widzia� ju� jednak wcze�niej nieszkodliwy ogie� faerie, w walce z pozbawionym szcz�cia - a teraz ju� martwym - tropicielem, i wiedzia�, czym on by�. Drizzt napi�� mi�nie w oczekiwaniu i stara� si� okre�li� sw�j nast�pny ruch. W�dz gnolli zerkn�� na swych towarzyszy, j akby badaj �c stopie�, w jaki byli otoczeni ta�cz�cymi p�omieniami. S�dz�c po dok�adno�ci zakl�cia, w strumieniu nie sta� zwyczajny drow wie�niak - a przynajmniej Drizzt mia� nadziej�, �e w�dz tak my�li. Drizzt rozlu�ni� si� troch�, gdy przyw�dca opu�ci� w��czni� i gestem nakaza� pozosta�ym, by zrobili podobnie. Nast�pnie gnoll wyszczeka� szereg s��w, kt�re dla drowa brzmia�y jak be�kot. Widz�c wyra�ne zdziwienie Drizzta, gnoll zawo�a� co� w gard�owym j�zyku goblin�w. Drizzt rozumia� mow� goblin�w, lecz dialekt gnolla by� tak dziwny, �e zdo�a� odszyfrowa� zaledwie kilka s��w, mi�dzy innymi �przyjaciel" i �przyw�dca". Drizzt ostro�nie wykona� krok w stron� brzegu. Gnolle rozst�pi�y si�, daj�c mu drog� do jego ekwipunku. Drizzt zn�w post�pi� niepewnie do przodu, po czym uspokoi� si� jeszcze bardziej, gdy zauwa�y� kawa�ek dalej przy czaj ona w krzakach czarn�, koci� sylwetk�. Na jego rozkaz Guenhwyvar, jednym pot�nym skokiem, wpad�aby na band� gnolli. - Wy i ja i�� razem? - Drizzt spyta� przyw�dc� gnolli, korzystaj�c z j�zyka goblin�w i staraj�c si� na�ladowa� dialekt stwora. Gnoll odpowiedzia� szybkim krzykiem i jedyn� rzecz�, jak� Drizzt zdo�a� zrozumie�, by�o ostatnie s�owo pytania -... sprzymierzeniec? Drizzt przytakn�� powoli w nadziei, �e zrozumia�, o co chodzi stworowi. - Sprzymierzeniec! - zakraka� gnoll, a wszyscy jego towarzysze u�miechn�li si� z ulg�, po czym zacz�li klepa� si� po plecach. Drizzt si�gn�� wtedy po sw�j ekwipunek i natychmiast przypi�� sejmitary. Widz�c, �e uwaga gnolli jest rozproszona, drow zerkn�� na Guenhwyvar i g�ow� wskaza� g�sty zagajnik, le��cy dalej przy szlaku. Szybko i bezszelestnie Guenhwyvar zaj�a now� pozycj�. Drizzt uzna�, �e nie ma potrzeby zdradza� wszystkich swoich sekret�w, nie, dop�ki nie zrozumie w pe�ni zamiar�w swych nowych towarzyszy. Drizzt zszed� wraz z gnollami na ni�sze, kr�te szlaki. Gnolle trzyma�y si� daleko po bokach drowa, cho� Drizzt nie wiedzia�, czy robi� tak z szacunku dla niego i reputacji jego rasy, czy te� z innego powodu. Najprawdopodobniej, jak Drizzt podejrzewa�, utrzymywa�y dystans po prostu z powodu jego odoru, kt�rego k�piel nie zdo�a�a zbytnio st�umi�. Przyw�dca gnolli cz�sto zwraca� si� do Drizzta, akcentuj�c swe podekscytowane s�owa przebieg�ym mrugni�ciem lub nag�ym potarciem wielkich, sk�rzastych d�oni. Drizzt nie mia� poj�cia, o czym m�wi gnoll, jednak widz�c, �e stw�r ochoczo oblizuje wargi, uzna�, �e prowadzi go na jaka� uczt�. Drizzt wkr�tce odgad� cel, do kt�rego zd��a�a banda, poniewa� z poszarpanych szczyt�w w wysokich g�rach obserwowa� cz�sto ma��rolnicz�osad� w dolinie. Drizzt m�g� jedynie podejrzewa� zwi�zek pomi�dzy gnollami a ludzkimi rolnikami, wyczuwa� jednak, �e nie jest przyjazna. Kiedy zbli�yli si� do wioski, gnolle przesz�y do pozycji obronnej, przemyka�y si� wzd�u� krzak�w i trzyma�y si� cieni, gdy tylko by�o to mo�liwe. Gdy grupa otacza�a wiosk�, by dosta� si� do oddzielonego gospodarstwa od strony zachodniej, zacz�� szybko zapada� zmierzch. W�dz gnolli wyszepta� do Drizzta, powoli wymawiaj�c ka�de s�owo, by drow m�g� zrozumie� - Jedna rodzina - zakraka�. -Trzy m�czyzny, dwie kobiety... - Jedna m�oda kobieta - doda� ochoczo inny. Przyw�dca gnolli warkn��. - I trzy m�ode m�czyzny - zako�czy�. Drizzt uzna�, �e zna ju� cel wyprawy, a jego zdumiona i pytaj�ca mina popchn�a gnolla do usuwaj�cego wszelkie w�tpliwo�ci potwierdzenia. - Wrogowie - oznajmi� przyw�dca. Nie wiedz�c nic o obydwu rasach, Drizzt znalaz� si� w dylemacie. Gnolle by�y �upie�cami - to by�o jasne - i zamierza�y napa�� na gospodarstwo, gdy tylko znikn�ostatnie promienie s�o�ca. Drizzt nie mia� zamiaru przy��cza� si� do ich walki, dop�ki nie zdob�dzie wi�cej informacji dotycz�cych natury ich konfliktu. - Wrogowie? - spyta�. Przyw�dca gnolli zmarszczy� brew w widocznej konsternacji. Wyrzuci� z siebie be�kotliw� wypowied�, w kt�rej Drizztowi wydawa�o si�, �e us�ysza�; �cz�owiek... s�abeusz... niewolnik". Wszystkie gnolle wyczu�y nag�� niepewno�� drowa, zacz�y maca� sw� bro� i spogl�da� na siebie nerwowo. - Trzej m�czy�ni - powiedzia� Drizzt. Gnoll d�gn�� w��czni� energicznie ziemi�. - Zabi� najstarszy! Z�apa� dwa! - Kobiety? Z�owieszczy u�miech, kt�ry rozkwit� na twarzy gnolla, odpowiedzia� na pytanie, nie pozostawiaj�c cienia w�tpliwo�ci i Drizzt zacz�� rozumie�, gdzie znajduje si� jego miejsce w tym konflikcie. - Co z dzie�mi? - patrzy� prosto na przyw�dc� gnolli i wymawia� wyra�nie ka�de s�owo. Nie mog�o by� nieporozumie�. Ostatnie pytanie potwierdza�o wszystko, poniewa� cho� Drizzt m�g� zaakceptowa� typow� dziko��, je�li chodzi�o o ludzkich przeciwnik�w, nie m�g� zapomnie� jedynego razu, kiedy bra� udzia� w takiej wyprawie. Ocali� tamtego dnia elfie dziecko, ukry� dziewczynk� pod cia�em jej matki, by uchroni� j� przed sza�em jego towarzyszy drow�w. Ze wszystkich niezliczonych niegodziwo�ci, kt�rych Drizzt by� �wiadkiem, mordowanie dzieci by�o najgorsze. Gnoll uderzy� w��czni� w ziemi�, a jego psia twarz wykrzywi�a si� w paskudnym u�miechu. - Nie s�dz� - powiedzia� kr�tko Drizzt, a w jego lawendowych oczach rozgorza� ogie�. W jaki� spos�b, jak zauwa�y�y gnolle, w jego d�oni ach pojawi�y si� sejmitary. Pysk gnolla zn�w si� skrzywi�, tym razem ze zdziwienia. Pr�bowa� podnie�� w��czni�, nie wiedz�c co ten dziwny drow zamierza teraz zrobi�, jednak by�o na to za p�no. Drizzt by� zbyt szybki. Zanim czubek w��czni gnolla w og�le si� poruszy�, drow rzuci� si� w jego stron�, trzymaj�c przed sob� sejmitary. Pozosta�e cztery gnolle patrzy�y z podziwem, jak ostrza Drizzta uderzaj � dwukrotnie, rozdzieraj�c gard�o ich pot�nego przyw�dcy. Gnom pad� w milczeniu na grzbiet, chwytaj�c si� bezskutecznie za szyj�. Gnoll z boku zareagowa� jako pierwszy, opuszczaj�c w��czni� i szar�uj�c na Drizzta. Zwinny drow z �atwo�ci� uchyli� si� przed prostym atakiem, lecz celowo nie spowolni� p�du gnolla. Kiedy wielki stw�r przemyka� obok, Drizzt przetoczy� si� wok� niego i kopn�� go w kostki. Pozbawiony r�wnowagi gnoll zachwia� si�, wbijaj�c sw� w��czni� g��boko w pier� zaskoczonego towarzysza. Gnoll szarpn�� bro�, lecz zakleszczy�a si� mocno, zadziory na ostrzu owin�y si� wok� kr�gos�upa drugiego stwora. Gnoll nie przejmowa� si� umieraj�cym towarzyszem, wszystkim czego chcia�, by�a bro�. Ci�gn��, kr�ci�, kl�� i plu� w wykrzywion�b�lem twarz kompana, dop�ki w jego czaszk� nie wbi� si� sejmitar. Kolejny gnoll, widz�c �e drow ma rozproszon� uwag� i uwa�aj�c, �e rozs�dniej jest atakowa� z dystansu, uni�s� w��czni� do rzutu. Podni�s� wysoko r�k�, lecz zanim bro� ruszy�a naprz�d, wpad�a na niego Guenhwyvar i gnoll wraz z panter� odto-czyli si� na bok. Gnoll wymierza� silne ciosy w umi�niony bok pantery, lecz rozdzieraj�ce pazury Guenhwyvar by�y jak na razie skuteczniejsze. W u�amku sekundy, jaki zaj�o Drizztowi odwr�cenie si� od trzech le��cych u jego st�p martwych gnolli, czwarty cz�onek bandy zgin�� pod wielk� panter�. Pi�ty rzuci� si� do ucieczki. Guenhwyvar wyrwa�a si� z upartego uchwytu martwego gnolla. Mi�nie kocicy zafalowa�y niespokojnie, gdy czeka�a na spodziewan� komend�. Drizzt spojrza� na pobojowisko przed sob�, krew na swych sejmitarach oraz przera�aj�ce grymasy zastyg�e na twarzach trup�w. Chcia� to zako�czy�, poniewa� zdawa� sobie spraw�, �e zabm�� w sytuacj� przekraczaj�c� j ego do�wiadczenie, przeci�� drog� dw�ch ras, o kt�rych wiedzia� bardzo ma�o. Jednak�e po chwili zastanowienia jedyn� my�l�, jaka pozosta�a w umy�le drowa, by�a radosna obietnica przyw�dcy gnolli, obiecuj�ca �mier� ludzkim dzieciom. Zbyt wiele wisia�o na w�osku. Drizzt odwr�ci� si� do Guenhwyvar, a w jego g�osie zabrzmia�o wi�cej determinacji ni� zrezygnowania. - Bierz go! * * * Gnoll przedziera� si� szlakiem, a jego oczy szamota�y si� w ty� i prz�d, jakby wyobra�a� sobie za ka�dym drzewem czy kamieniem ciemne sylwetki. - Drow! - chrypia� raz za razem, u�ywaj�c tego s�owa jako zach�ty do ucieczki. - Drow! Drow! Sapi�c i dysz�c Gnoll dotar� do k�py drzew rozci�gaj�cych si� pomi�dzy dwoma stromymi skalnymi �cianami. Potkn�� si� o le��c� k�od�, przewr�ci� i przejecha� �ebrami po nachylonej kraw�dzi poro�ni�tego mchem g�azu. Drobny b�l nie m�g� jednak spowolni� przera�onego stwora, nawet w najmniejszym stopniu. Gnoll wiedzia�, �e jest �cigany, na skraju swego pola widzenia dostrzega� sylwetk� wychylaj�c� si� i znikaj�c�w cieniach. Gdy zbli�y� si� do ko�ca zagajnika, a wieczorny mrok zg�stnia� jeszcze bardziej, gnoll zauwa�y� spogl�daj�c� na niego par� b�yszcz�cych ��to oczu. Gnoll widzia�, jak jego towarzysz zosta� pokonany przez panter� i by� w stanie odgadn��, co blokowa�o mu teraz drog�. Gnolle by�y tch�rzliwymi potworami, jednak gdy by�y zap�dzone w kozi r�g, mog�y walczy� ze zdumiewaj�c� wytrwa�o�ci�. Tak by�o teraz. Zdaj�c sobie spraw�, �e nie ma wyj�cia -z pewno�ci� nie m�g� wr�ci� w stron� mrocznego elfa - gnoll warkn�� i cisn�� sw� ci�k� w��czni�. Us�ysza� szelest, uderzenia i pisk b�lu, gdy w��cznia trafi�a w cel. ��te oczy znikn�y na chwil�, po czym sylwetka rzuci�a si� w stron� drzewa. Porusza�a si� przy ziemi niemal jak kot, j ed-nak gnoll zda� sobie spraw�, �e jego celem nie by�a pantera. Kiedy ranne zwierz� dotar�o do drzewa, obr�ci�o si� w jego stron� i gnoll rozpozna� je z �atwo�ci�. - Szop - wybe�kota� gnoll i za�mia� si�. - Uciekam przed szopem! - Gnoll potrz�sn�� g�ow� i w g��bokim odetchni�ciu przekaza� ca�� swoj� rado��. Widok szopa da� mu pewn� ulg�, lecz gnoll nie m�g� zapomnie�, co sta�o si� na dole. Musia� teraz wr�ci� do legowiska, z�o�y� Ulgulu, swemu wielkiemu gobli�skiemu panu, swemu b�stwu, doniesienie o drowie. Podszed�, aby podnie�� w��czni�, po czym zatrzyma� si� nagle, wyczuwaj�c za sob� ruch. Gnoll powoli odwr�ci� g�ow�. Widzia� swoje w�asne rami� oraz poro�ni�ty mchem g�az. Gnoll zastyg� w bezruchu. Nic tam si� nie porusza�o, z �adnego miejsca w zagajniku nie wydobywa� si� �aden d�wi�k, lecz bestia wiedzia�a, �e co� tam by�o. Oddech wydobywa� si� z gobli-noida w urywanych sapni�ciach, a zwisaj�ce po bokach d�onie otwiera�y si� i zamyka�y. Gnoll obr�ci� si� szybko i rykn��, lecz okrzyk w�ciek�o�ci sta� si� wrzaskiem przera�enia, gdy trzystukilowa pantera skoczy�a na niego z niskiej ga��zi. Si�� uderzenia przewr�ci�a gnolla, nie by� jednak s�abym stworem. Ignoruj�c b�l wywo�any przez okrutne szpony pantery, gnoll chwyci� pochylon� g�ow� Guenhwyvar i trzyma� j� desperacko, staraj�c si� nie dopu�ci�, by �mierciono�ne szcz�ki wbi�y si� w jego szyj�. Gnoll walczy� niemal przez minut�, a ramiona dr�a�y mu pod naciskiem pot�nych mi�ni szyi pantery. Nast�pnie g�owa opad�a i Guenhwyvar chwyci�a. Wielkie z�by wgryz�y si� w szyj� gnolla i pozbawi�y go oddechu. Gnoll wi� si� i miota� szale�czo, w jaki� spos�b zdo�a� obr�ci� si� tak, �e znalaz� si� nad panter�. Guenhwyvar jednak si� tym nie przej�a. Jej szcz�ki trzyma�y mocno. Po paru minutach miotanie si� zako�czy�o. 2 Pytania sumienia Drizzt pozwoli�, by jego wzrok przeszed� na spektrum podczerwieni, by m�g� widzie� r�nice ciep�a r�wnie wyra�nie, jak dostrzega� przedmioty w �wietle. Dla jego oczu sejmitary b�yszcza�y teraz jasno ciep�em �wie�ej krwi, a rozszarpane cia�a gnolli wylewa�y swe ciep�o w ot wart� przestrze�. Drizzt pr�bowa� odwr�ci� wzrok, pr�bowa� obserwowa� szlak, kt�rym Guenhwyvar uda�a si� w po�cigu za pi�tym gnollem, jednak za ka�dym razem jego spojrzenie powraca�o do martwych gnolli oraz pokrytych krwi� ostrzy. - Co ja zrobi�em? - zastanawia� si� g�o�no Drizzt. Szczerze m�wi�c, nie wiedzia�. Gnolle m�wi�y o zabijaniu dzieci, a my�l ta wyzwala�a w Drizzcie w�ciek�o��, c� jednak drow wiedzia� o konflikcie pomi�dzy gnollami a lud�mi z wioski? Mo�e ludzie, a nawet ludzkie dzieci, byli potworami? Mo�e naje�d�ali wiosk� gnolli i zabijali bez lito�ci? Mo�e gnolle chcia�y kontratakowa�, poniewa� nie mia�y innego wyboru, poniewa� musia�y si� broni�? Drizzt odbieg� od straszliwego pobojowiska w poszukiwaniu Guenhwyvar, �ywi�c nadziej�, �e dotrze do pantery, zanim pi�ty gnoll zginie. Gdyby znalaz� gnolla i schwyta� go, m�g�by pozna� niekt�re z odpowiedzi, kt�rych tak desperacko potrzebowa�. Porusza� si� szybkimi i pe�nymi gracji krokami, ledwo wywo�uj�c szmer, gdy przemyka� obok rosn�cych wzd�u� szlaku krzak�w. Z �atwo�ci� odnajdywa� �lady przej�cia gnolla i ujrza� r�wnie�, ku swej obawie, �e Guenhwyvar te� odkry�a trop. Gdy dotar� w ko�cu do w�skiego zagajnika, spodziewa� si� ca�kowicie, �e jego poszukiwania dobieg�y ko�ca. Mimo to, serce podskoczy�o mu do gard�a, gdy ujrza� kocic�, wyci�gni�t� obok swej ostatniej ofiary. Guenhwyvar zerkn�a z ciekawo�ci� na zbli�aj�cego si� wyra�nie podenerwowanym krokiem Drizzta. - Co zrobi�a�, Guenhwyvar? - wyszepta� Drizzt. Pantera przekrzywi�a g�ow�, jakby nie rozumia�a. - Kim�e ja jestem, by wydawa� taki wyrok? - ci�gn�� Drizzt, m�wi�c bardziej do siebie ni� do kocicy. Odwr�ci� si� od Guenh-wyvar oraz martwego gnolla i podszed� do li�ciastego krzaka, gdzie m�g� otrze� krew z broni. - Gnolle mnie nie zaatakowa�y, cho� mia�y m�j los w gar�ci, gdy spotkali�my si� przy potoku. A ja odp�aci�em si� im, przelewaj�c ich krew! M�wi�c to Drizzt odwr�ci� si� z powrotem do Guenhwyvar, jakby oczekiwa�, a nawet �ywi� nadziej�, �e pantera w jaki� spos�b go zgani, w jaki� spos�b pot�pi i os�dzi jego win�. Guenh- wyvar nie poruszy�a si� nawet o centymetr, za� okr�g�e oczy pantery, b�yszcz�ce w nocy zielonkaw� ��ci�, nie wpatrywa�y si� w Drizzta, w �aden spos�b nie oskar�a�y jego czyn�w. Drizzt chcia� zaprotestowa�, chcia� zag��bi� si� w swej winie, lecz nie m�g� otrz�sn�� si� z cichej akceptacji Guenhwyvar. Kiedy Drizzt �y� sam w dziczy Podmroku, kiedy zagubi� si� w dzikich ��dzach, kt�re wymaga�y zabijania, Guenhwyvar czasami mu si� sprzeciwia�a, a raz nawet wr�ci�a sama na Plan Astralny, zanim zosta�a odes�ana. Teraz jednak pantera nie okazywa�a �adnej ch�ci odej�cia albo uczucia rozczarowania. Guenhwyvar wsta�a, otrz�sn�a ze swej b�yszcz�cej, czarnej sier�ci piach i ga��zki, po czym podesz�a do Drizzta. Stopniowo Drizzt rozlu�ni� si�. Wytar� jeszcze raz swe sejmi-tary, tym razem w g�st� traw�, po czym wsun�� je z powrotem do pochew, a nast�pnie po�o�y� dzi�kczynnie r�k� na wielkiej g�owie Guenhwyvar. - Ich s�owa znaczy�y, �e s� �li - wyszepta� drow, by si� upewni�. - Ich zamiary zmusi�y mnie do dzia�ania. - W jego s�owach brakowa�o przekonania, jednak Drizzt musia� im w tej chwili zawierzy�. Wzi�� g��boki oddech, by si� uspokoi� i zajrza� w g��b siebie, by odnale�� potrzebn� mu teraz si��. Zdawszy sobie spraw�, �e Guenhwyvar by�a u jego boku przez d�u�szy czas i musia�a wr�ci� na Plan Astralny, by odpocz��, si�gn�� do ma�ej sakiewki. Zanim jednak Drizzt zdo�a� wyci�gn�� onyksow� figurk�, pantera podnios�a �ap� i wytraci�a j�. Drizzt spojrza� z zaciekawieniem na Guenhwyyar, a kocica opar�a si� ci�ko o niego, niemal go przewracaj�c. - Moja lojalna przyjaci�ko - rzek� Drizzt, zdaj�c sobie spraw�, �e pantera zamierza�a zosta� przy nim. Wyci�gn�� d�o� z sakwy i przykl�kn�� na jedno kolano, obejmuj�c mocno Guenhwyyar. Drizzt nie spa� w og�le tej nocy, obserwowa� gwiazdy i rozmy�la�. Guenhwyyar wyczuwa�a jego niepok�j i pozosta�a blisko przez wsch�d i zach�d s�o�ca, za� gdy Drizzt wsta�, by powita� nowy �wit, Guenhwyvar, cho� wyczerpana i zm�czona, sz�a u jego boku. Odnale�li u podstawy wzg�rza skaliste wyniesienie i zasiedli tam, by obserwowa� nadchodz�ce widowisko. Przed nimi ostatnie �wiat�a znikn�y z okien wioski. Wschodnie niebo przesz�o w r�, a p�niej w karmazyn, jednak Drizzt zauwa�y�, �e ma rozproszon� uwag�. Jego wzrok b��ka� si� po le��cych w dole zabudowaniach, za� umys� pr�bowa� odgadn�� zwyczaje tej nieznanej spo�eczno�ci oraz odnale�� jakie� usprawiedliwienie dla wydarze� poprzedniego dnia. Ludzie byli rolnikami, tyle Drizzt wiedzia�, byli tak�e pilni i pracowici, poniewa� wielu z nich zajmowa�o si� ju� swymi polami. Wprawdzie fakty te by�y obiecuj�ce, jednak Drizzt nie by� jeszcze w stanie odgadn�� og�lnych cech ca�ej ludzkiej rasy. Wtedy gdy blask dnia rozlewa� si� coraz szerzej, o�wietlaj�c drewniane budynki wioski oraz rozleg�e pola, Drizzt podj�� decyzj�. - Musz� dowiedzie� si� wi�cej, Guenhwyvar � powiedzia� cicho. - Je�li mam... je�li mamy pozosta� w tym �wiecie, musimy zrozumie� zwyczaje naszych s�siad�w. Drizzt skin�� g�ow�, rozwa�aj�c swoje s�owa. Zosta�o ju� dowiedzione, bole�nie dowiedzione, �e nie m�g� pozosta� neutralnym obserwatorem wydarze� maj�cych miejsce w �wiecie powierzchni. Drizzt by� cz�sto pobudzany do dzia�ania przez swoje sumienie, z si��, kt�rej nie by� w stanie si� przeciwstawi�. Teraz jednak, gdy jego wiedza o zasiedlaj�cych ten region rasach by�a tak niewielka, jego sumienie mog�o z �atwo�ci� zaprowadzi� go w z�ym kierunku. M�g� wyrz�dzi� szkody niewinnym, �ami�c w ten spos�b zasady, kt�rymi si� szczyci�. Drizzt przymru�y� oczy, spogl�daj�c na odleg�� wiosk� w poszukiwaniu jakich� wskaz�wek. - P�jd� tam - powiedzia� panterze. - P�jd� tam, by obserwowa� i uczy� si�. Guenhwyvar przez ca�y czas siedzia�a w milczeniu. Drizzt nie by� w stanie stwierdzi�, czy pantera zgadza�a si� z nim, czy nie, a nawet czy w og�le rozumia�a jego zamiary. Tym razem jednak Guenhwyyar nie sprzeciwia�a si�, gdy Drizzt si�gn�� po onyksow� figurk�. Kilka chwil p�niej pantera bieg�a planarnym tunelem do swego astralnego domu, za� Drizzt szed� szlakiem prowadz�cym do ludzkiej wioski i... odpowiedzi. Zatrzyma� si� tylko raz, przy ciele samotnego gnolla, by zabra� p�aszcz stwora. Drizzt wzdrygn�� si�, uwa�aj �c to za kradzie�, lecz ch�odna noc przypomnia�a mu, �e strata piwafwi mo�e okaza� si� powa�na. Do tej chwili wiedza Drizzta o ludziach i ich spo�ecze�stwie by�a powa�nie ograniczona. G��boko w trzewiach Podmroku mroczne elfy nie mia�y zbyt du�ego kontaktu, ani nie interesowa�y si� zbytnio �wiatem powierzchni. Jedyny raz, kiedy Drizzt s�ysza� cokolwiek o ludziach, mia� miejsce w Akademii Menzoberranzan podczas sze�ciu miesi�cy, jakie sp�dzi� w Sorcere, szkole czarodziej�w. Mistrzowie ostrzegali swych student�w przed u�ywaniem magii w spos�b, �w jaki m�g�by to zrobi� cz�owiek", sugeruj�c niebezpieczn� beztrosk� zazwyczaj kojarzon�z �yj�c� kr�cej ras�. - Ludzcy czarodzieje - m�wili mistrzowie - maj� nie mniejsze ambicje ni� czarodzieje drow�w, jednak podczas gdy drow mo�e po�wi�ci� pi�� wiek�w na osi�ganie tych cel�w, cz�owiek ma na to zaledwie kilka kr�tkich dekad. Przez dwadzie�cia lat Drizzt nosi� w sobie wnioski p�yn�ce z tego stwierdzenia, a nasili�y si� one znacznie podczas ostatnich kilku miesi�cy, odk�d niemal codziennie spogl�da� na ludzk� wiosk�. Je�li wszyscy ludzie, nie tylko czarodzieje, byli r�wnie ambitni j ak tak wielu drow�w - fanatyk�w, kt�rzy mogli sp�dzi� znaczn� cz�� tysi�clecia na osi�ganiu swych cel�w - czy nie zostaliby poch�oni�ci przez to d��enie, kt�re zahacza o histeri�? Albo te�, jak Drizzt mia� nadziej�, opowie�ci o ludziach, jakie s�ysza� w Akademii, by�y po prostu kolejnymi typowymi k�amstwami, jakie owija�y jego spo�ecze�stwo sieci� intryg i paranoi. Mo�e ludzie ustawiali swe cele na rozs�dniej szych poziomach i znajdywali rado�� oraz satysfakcj� w ma�ych przyjemno�ciach, jakie dawa�o kr�tkie �ycie. W czasie swych podr�y przez Podmrok Drizzt tylko raz spotka� cz�owieka. M�czyzna �w, czarodziej, zachowywa� si� irracjonalnie, nieprzewidywalnie i niezwykle niebezpiecznie. Przemieni� przyjaciela Drizzta z pecza, nieszkodliwego, ma�ego, hu-manoidalnego stworzenia, w przera�aj�cego potwora. Kiedy Drizzt i jego towarzysze przybyli do wie�y czarodzieja, by przywr�ci� wszystko do normy, zostali powitani pot�nym uderzeniem b�yskawicy. Cz�owiek w ko�cu zgin��, a przyjaciel Drizzta, Clacker, pozosta� w swym cierpieniu. Drizztowi pozosta�a gorzka pustka, przyk�ad cz�owieka, kt�ry wydawa� si� potwierdza� prawd� ostrze�e� drow�w. Tak wi�c teraz Drizzt ostro�nymi krokami zbli�a� si� do ludzkiej osady, spowalnia�a go rosn�ca obawa, �e pomyli� si� zabijaj�c gnolle. Drizzt postano wi� obserwowa� to samo oddzielone gospodarstwo na zachodnim skraju wioski, kt�re gnolle postanowi�y napa��. By�a to d�uga i niska budowla z bali z jednymi drzwiami i kilkoma oknami, kt�re by�y zas�oni�te okiennicami. Przez ca�� d�ugo�� �ciany frontowej bieg�a otwarta, nakryta dachem weranda. Obok sta�a stodo�a, wysoka na dwie kondygnacje, z szerokimi i wysokimi wrotami, w kt�rych m�g� si� zmie�ci� du�y w�z. Podw�rze podzielone by�o na rozmaitego kszta�tu zagrody, w wielu z nich znajdowa�y si� kury i �winie, w jednej pas�a si� koza, za� w innych wida� by�o rz�dy li�ciastych ro�lin, kt�rych Drizzt nie zna�. Podw�rze z trzech stron styka�o si� z polami, lecz ty� domu znajdowa� si� w pobli�u rosn�cych na zboczu g�rskim g�stych krzak�w i g�az�w. Drizzt usadowi� si� pod niskimi ga��ziami pinii, z boku tylnego rogu budynku, co pozwala�o mu widzie� wi�ksz� cz�� podw�rza. Trzej doro�li m�czy�ni - trzy pokolenia, co Drizzt odgadn�� po ich wygl�dzie - pracowali w polu, zbyt daleko od drzew, by drow m�g� dostrzec wi�cej szczeg��w. Jednak bli�ej domu czw�rka dzieci, c�rka w�a�nie wchodz�ca w kobieco�� oraz trzech m�odszych ch�opc�w, zajmowa�o si� swymi obowi�zkami, piel�gnuj�c kury i �winie, a tak�e piel�c chwasty w ogrodzie z warzywami. Przez wi�kszo�� poranka pracowali oddzielnie przy prawie ca�kowitym braku kontaktu z pozosta�ymi, a Drizzt zdo�a� w tym czasie sporo si� dowiedzie� o ich koneksjach rodzinnych. Kiedy na werand� wysz�a kr�pa kobieta o tym samym, s�omianym kolorze w�os�w co dzieci, i zadzwoni�a wielkim dzwonkiem, wygl�da�o na to, �e duch, kt�ry przyczai� si� w pracuj�cych, wydosta� si� spod kontroli. Z pohukiwaniem i pokrzykiwaniem trzej ch�opcy pobiegli do domu, przystaj�c na chwil�, by rzuci� zgni�ymi warzywami w sw� starsz� siostr�. Z pocz�tku Drizzt s�dzi�, �e b�dzie to preludium do wi�kszego konfliktu, jednak kiedy m�oda kobieta odda�a salw�, ca�a czw�rka wybuch�a �miechem i drow zauwa�y�, �e to zabawa. Chwil� p�niej najm�odszy z m�czyzn, najprawdopodobniej starszy brat, wpad� na podw�rze krzycz�c i wymachuj�c �elazn� motyk�. M�oda kobieta krzykn�a zach�caj�co do nowego sprzymierze�ca i trzej ch�opcy rzucili si� w stron� werandy. M�czyzna by� jednak szybszy, chwyci� siln�r�k�jedno z dzieci i wrzuci� je do �wi�skiego koryta. Przez ca�y ten czas kobieta z dzwonkiem potrz�sa�a bezradnie g�ow�i bez przerwy wylewa�a z siebie potok narzeka�. Starsza kobieta, siwa i chuda jak patyk, stan�a obok niej, wymachuj�c z�owieszczo drewnian� �y�k�. Wyra�nie zadowolony m�ody m�czyzna otoczy� r�k� ramiona m�odej kobiety, po czym za dwoma pierwszymi ch�opcami weszli do domu. Ostatni dzieciak wygrzeba� si� z brudnej wody i ruszy� za nimi, lecz powstrzyma�a go drewniana �y�ka. Drizzt nie m�g� oczywi�cie zrozumie� ani s�owa z rozmowy, stwierdzi� jednak, �e kobieta nie wpu�ci ma�ego do �rodka, dop�ki ten si� nie wysuszy. Niesforny m�odzik wymamrota� co� do plec�w tej z �y�k�, gdy wchodzi�a do domu, lecz nie spieszy� si� zbytnio. Pozostali dwaj m�czy�ni, jeden obdarzony g�st�, siw� brod�, za� drugi g�adko ogolony, wr�cili z pola i w�lizgn�li si� za narzekaj�cego ch�opca. Uni�s� si� on znowu w powietrze i z chlupotem wr�ci� do koryta. Gratuluj�c sobie serdecznie, m�czy�ni ku uciesze pozosta�ych weszli do �rodka domu. Ociekaj�cy wod� ch�opiec tylko j�kn�� i chlapn�� wod� w pysk maciory, kt�ra przysz�a sprawdzi�, co si� dzieje. Drizzt obserwowa� to wszystko z rosn�cym podziwem. Nie widzia� niczego przekonuj�cego, jednak zabawowe zwyczaje rodziny oraz zrezygnowana akceptacja tego, kt�ry przegra�, da�y mu odwag�. Drizzt wyczu� w tej grupie wsp�lnego ducha, wszyscy jej cz�onkowie zmierzali do wsp�lnego celu. Je�li to gospodarstwo okaza�oby si� odzwierciedleniem ca�ej wioski, to miejsce to z pewno�ci�bardziej przypomina�o Blingdenstone, miasto g��binowych gnom�w ni� Menzoberranzan. Popo�udnie przebieg�o w podobny spos�b jak ranek, z widoczn� w ca�ym gospodarstwie mieszanin� pracy i zabawy. Rodzina wr�ci�a wcze�nie, zapalaj�c lampy tu� po zachodzie s�o�ca, a Drizzt w�lizgn�� si� g��biej w zaro�la u podn�a g�ry, by rozwa�y� swoje obserwacje. Wci�� nie m�g� by� niczego pewien, jednak tej nocy spa� spokojniej, nie niepokoi�y go ju� nieprzyjemne w�tpliwo�ci, zwi�zane z martwymi gnollami. * * * Drow przez trzy dni czai� si� w cieniach za gospodarstwem, obserwuj�c rodzin� przy pracy i zabawie. Blisko�� grupy stawa�a si� coraz bardziej oczywista, za� za ka�dym razem, gdy pomi�dzy dzie�mi wybucha�a prawdziwa walka, natychmiast podchodzi� najbli�szy doros�y i przywraca� j � do granic rozs�dku. Po kr�tkiej chwili niedawni przeciwnicy zn�w si� ze sob� bawili. Drizzta opu�ci�y wszelkie w�tpliwo�ci. - Strze�cie si� moich ostrzy, �otry - wyszepta� pewnej nocy w stron� cichych g�r. M�ody drow renegat uzna�, �e je�li jakiekolwiek gnolle czy gobliny - albo stwory z kt�rej� inne rasy - postanowi� napa�� na t� okre�lon� rodzin�, to najpierw b�d� mie� do czynienia z wiruj�cymi sejmitarami Drizzta Do'Urden. Drow rozumia� ryzyko, jakie bra� na siebie, obserwuj�c rodzin� rolnik�w. Je�li ludzie zauwa�yliby go - co nie by�o zbyt prawdopodobne - z pewno�ci� wpadliby w panik�. W tym momencie swego �ycia Drizzt chcia� jednak wzi�� na siebie to ryzyko. Cz�� jego nawet chcia�a, by zosta� odkryty. Wczesnego poranka czwartego dnia, zanim s�o�ce pojawi�o si� na wschodnim niebie, Drizzt wyruszy� na sw�j codzienny patrol, sprawdzaj�c wzg�rza i zagajniki otaczaj�ce samotne gospodarstwo. W chwili gdy drow wr�ci� na swoje stanowisko, praca by�a ju� w pe�nym rozkwicie. Drizzt usiad� wygodnie na k�pie mchu i spogl�da� z cieni na jasno�� bezchmurnego dnia. Mniej ni� godzin� p�niej samotna posta� wysz�a z domu i ruszy�a w stron� Drizzta. By�o to najm�odsze z dzieci, ch�opiec o w�osach w kolorze piasku, kt�ry wydawa� si� sp�dza� r�wnie wiele czasu w korycie jak poza nim, zazwyczaj nie z w�asnej woli. Drizzt schowa� si� za pniem pobliskiego drzewa, niepewny co do zamiar�w ch�opca. Szybko zda� sobie spraw�, �e dzieciak go nie widzi, poniewa� w�lizgn�� si� w g�szcz, parskn�� przez rami�, w stron� domu, po czym skierowa� si� na zalesione wzg�rza, przez ca�y czas gwi�d��c. Drizzt zrozumia� wtedy, �e ch�opiec ucieka przed swymi obowi�zkami i niemal pochwali� jego swobodne zachowanie. Nie by� jednak przekonany, czy dzieciak robi rozs�dnie, oddalaj�c si� od domu w tak niebezpiecznym terenie. Ch�opiec nie m�g� mie� wi�cej ni� dziesi�� lat, wygl�da� na szczup�ego i delikatnego, a spod bursztynowych lok�w wygl�da�y niewinne, b��kitne oczy. Drizzt poczeka� kilka chwil, by ch�opiec zdo�a� si� oddali�, sprawdzi� czy kto� za nim nie idzie, po czym ruszy� jego szlakiem, kieruj�c si� gwizdaniem. Ch�opiec oddala� si� nieprzerwanie od domu, id�c w g�ry, za� Drizzt trzyma� si� sto krok�w za nim, zdecydowany chroni� go przed niebezpiecze�stwem. W ciemnych tunelach Podmroku Drizzt m�g�by si� skrada� tu� za ch�opcem - lub goblinem czy praktycznie ka�dym innym - i klepn�� go w plecy, zanim zosta�by odkryty. Po jednak mniej wi�cej p�godzinie tego po�cigu i gwa�townych zmianach kierunku oraz pr�dko�ci, po��czonych z faktem, �e gwizdanie ucich�o, Drizzt doszed� do wniosku, �e dzieciak wie, i� jest �ledzony. Zastanawiaj�c si�, czy ch�opiec wyczuje trzeci� stron�, Drizzt przyzwa� z onyksowej figurki Guenhwyvar i wys�a� jaz poleceniem zaj�cia z flanki. Drizzt zn�w wyruszy� przed siebie w ostro�nym tempie. Chwil� p�niej, gdy rozleg� si� krzyk dziecka, drow wyci�gn�� sejmitary i porzuci� wszelk�ostro�no��. Drizzt nie rozumia� s��w ch�opca, jednak desperacja w jego g�osie m�wi�a wystarczaj�co wiele. - Guenhwyvar! - zawo�a� drow, pr�buj�c przywo�a� znajduj�c� si� w oddali panter� z powrotem. Drizzt nie m�g� sta� i czeka� na kocic�, ruszy� wi�c dalej. Szlak wdziera� si� po stromym podej�ciu, wy�ania� si� nagle z drzew i ko�czy� kraw�dzi� szerokiej rozpadliny, mierz�cej ponad sze�� metr�w. Przepa�� by�a przeci�ta zaledwie jedn� belk�, za� po obydwu jej stronach zwisa� ch�opiec. Jego oczy powi�kszy�y si� znacznie na widok mahoniowosk�rego elfa z sejmitarami w d�oniach. Wyj�ka� kilka s��w, kt�rych Drizzt nie by� w stanie rozszyfrowa�. Obraz znajduj�cego si� w niebezpiecze�stwie ch�opca zala� Drizzta fal� winy. Dzieciak znalaz� si� w tej sytuacji tylko z powodu po�cigu. Rozpadlina by�a zaledwie tak g��boka, jak szeroka, lecz na dnie znajdowa�y si� poszarpane g�azy i k�uj�ce krzaki. Zbity z tropu nag�ym spotkaniem i wynikaj�cymi z niego nieuniknionymi skutkami, z pocz�tku Drizzt si� zawaha�, jednak szybko odepchn�� na bok te my�li. Wsun�� sejmitary w pochwy i, sk�adaj�c ramiona na piersi w ge�cie pokoju drow�w, postawi� jedn� stop� na belce. Ch�opiec wpad� na inny pomys�. Zaraz gdy otrz�sn�� si� z szoku, jaki wywo�a� w nim widok dziwnego elfa, skoczy� na p�k� skaln� pod przeciwleg�� kraw�dzi� rozpadliny i zepchn�� belk� z jej mocowania. Drizzty szybko cofn�� si� ze spadaj�cej k�ody. Drow rozumia�, �e dzieciak nie znajdowa� si� w prawdziwym niebezpiecze�stwie, lecz udawa� przera�enie, by oszuka� prze�ladowc�. Poza tym, jak doszed� do wniosku drow, gdyby takjak ch�opiec przypuszcza�, prze�ladowc� okaza� si� kto� z rodziny, niebezpiecze�stwo oddali�oby jakiekolwiek my�li o karze. Teraz Drizzt znajdowa� si� w niekorzystnej sytuacji. Zosta� odkryty. Stara� si� obmy�li� jaki� spos�b porozumienia z