13600
Szczegóły |
Tytuł |
13600 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13600 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13600 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13600 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Salvatore R. R.
Trylogia mrocznego elfa tom 3
Nowy dom
- Uciekaj, Eleni! - krzykn�� Connor Thistledown, wymachuj�c mieczem i id�c w
stron�
drowa. - To mroczny elf! Drow! Uciekaj, je�li ci �ycie mi�e!
Ze wszystkiego, co krzycza� Connor, Drizzt zrozumia� tylko s�owo "drow".
Zachowania i
zamiar�w m�odego m�czyzny nie mo�na by�o jednak z niczym pomyli�, poniewa�
Connor
kierowa� si� dok�adnie pomi�dzy Drizzta i Eleni, mierz�c czubkiem miecza w
stron� drowa.
Eleni zdo�a�a wsta� za swym bratem, lecz nie ucieka�a, jak jej poleci�. Ona
r�wnie� s�ysza�a o
z�ych mrocznych elfach i nie mia�a zamiaru zostawi� Connora sam na sam z jednym
z nich.
- Odejd�, mroczny elfie - warkn�� Connor. - Jestem do�wiadczonym szermierzem,
znacznie
silniejszym od ciebie.
Drizzt roz�o�y� bezradnie r�ce, nie rozumiej�c ani s�owa.
- Odejd�! - wrzasn�� Connor.
Kieruj�c si� impulsem, Drizzt pr�bowa� odpowiedzie� w j�zyku migowym drow�w,
skomplikowanym systemie znak�w d�oni i twarzy.
- On rzuca czar! - krzykn�a Eleni wskakuj�c w jagody. Connor wrzasn�� i
zaatakowa�.
Zanim Connor dostrzeg� kontratak, Drizzt chwyci� go za przedrami�, wykorzysta�
drug�
d�o�, by wykr�ci� nadgarstek ch�opca i wyrwa� mu miecz, machn�� toporn� broni�
trzykrotnie
nad g�ow�Connora, obr�ci� j� w swej szczup�ej d�oni, po czym odda� mu j�,
r�koje�ci�do przodu.
Drizzt roz�o�y� szeroko ramiona i u�miechn�� si�. Wed�ug zwyczaj�w drow�w taki
pokaz
wy�szo�ci bez zranienia przeciwnika nieodmiennie sygnalizowa� pragnienie
przyja�ni. U
najstarszego syna rolnika, Bart�omieja Thistledown, o�lepiaj�cy spektakl drowa
wzbudzi�
jedynie wywo�ane zachwytem przera�enie.
Connor przez d�ug� chwil� sta� z otwartymi ustami. Miecz wypad� mu z r�ki, lecz
tego nie
zauwa�y�. Mokre spodnie klei�y mu si� do ud, tego te� nie zauwa�y�.
Gdzie� z wn�trza Connora rozleg� si� wrzask. Chwyci� Eleni, kt�ra przy��czy�a
si� do
krzyku, po czym uciekli w stron� zagajnika, by zabra� pozosta�ych. Biegli bez
przerwy, dop�ki
nie przest�pili progu swojego domu.
Drizzt pozosta�, jego u�miech szybko znika�, a r�ce wci�� mia� roz�o�one. Sta�
samotnie
obok k�py jag�d.
_____________________________________________
___________________
FORGOTTEN REALMS
NOWY DOM
R. A. Salvatore
T�umaczenie:
Piotr Kucharski
Tytu� orygina�u:
SOJOURN
Preludium
Mroczny elf usiad� na nagim zboczu g�ry, obserwuj�c pojawiaj�c� si� nad
wschodnim
horyzontem czerwon� lini�. To b�dzie chyba jego setny �wit, na kt�ry patrzy�, i
wiedzia�
doskonale, �e pal�ce �wiat�o przyniesie b�l jego lawendowym oczom -oczom, kt�re
przez ponad
cztery dziesi�ciolecia zna�y jedynie ciemno�� Podmroku.
Kiedy jednak g�rna kraw�d� p�on�cego s�o�ca wy�oni�a si� ponad horyzontem, drow
nie
odwr�ci� si�. Przyj�� �wiat�o jako swoje oczyszczenie, b�l konieczny do
pod��ania wybran�
�cie�k�, do stania si� istot� z powierzchni.
Przed ciemnosk�r� twarz� drowa pojawi�y si� k��by szarego dymu. Bez spogl�dania
wiedzia�, co to znaczy. Jegopiwa/wi, stworzony przy pomocy magii p�aszcz drow�w,
kt�ry w
Podmroku tak wiele razy os�ania� go przed niepo��danymi spojrzeniami, podda� si�
w ko�cu
�wiat�u dnia. Magia w p�aszczu zacz�a s�abn�� ju� przed tygodniami, a sam
materia� po prostu
si� topi�. W miejscach, gdzie tkanina si� rozpada�a, pojawia�y si� spore dziury
i drow zacisn��
kurczowo ramiona, by ocali� tak wiele, jak tylko si� da�o.
Wiedzia�, �e nic to nie zmieni, poniewa� p�aszcz by� skazany na zag�ad� w
�wiecie tak
odmiennym od tego, w kt�rym zosta� stworzony. Drow uchwyci� si� z desperacj� tej
my�li,
widz�c w niej pewn� analogi� do swojego w�asnego losu.
S�o�ce wspi�o si� wy�ej i z przymru�onych, lawendowych oczu drowa pola�y si�
�zy. Nie
widzia� ju� dymu, nie widzia� ju� nic poza o�lepiaj�cym blaskiem tej strasznej
kuli ognia. Mimo
to, siedzia� i patrzy� prosto na �wit.
Aby przetrwa�, musia� si� zaadaptowa�.
Uderzy� bole�nie stop� o kraw�d� kamienia i odwr�ci� sw� uwag� od zawrot�w
g�owy, kt�re
zacz�y go ogarnia�. Rozmy�la� o tym, czym sta�y si� jego starannie uszyte buty.
Wiedzia�, �e
one r�wnie� wkr�tce rozpadn� si� w nico��.
A p�niej jego sejmitary? Czy ta wspania�a bro� drow�w, kt�ra umo�liwi�a mu
przej�cie tak
wielu niebezpiecze�stw, r�wnie� zniknie? Jaki los czeka� Guenhwyvar, jego
magiczn� panter�?
Nie�wiadomie drow wsun�� d�o� do sakiewki, by dotkn�� cudownej figurki tak
doskona�ej w
ka�dym detalu, za pomoc� kt�rej przywo�ywa� kocic�. Jej nie naruszona forma
wzmocni�a go w
tej chwili zw�tpienia, lecz je�li ona r�wnie� zosta�a stworzona przez mroczne
elfy, nas�czona
magi� tak wyj�tkow� dla ich �wiata, czy Guenhwyvar r�wnie� ulegnie wkr�tce
zag�adzie?
- Jak�e �a�osnym stworzeniem si� sta�em - skar�y� si� drow w swym ojczystym
j�zyku.
Zastanawia� si�, nie po raz pierwszy i z pewno�ci� nie ostatni, nad s�uszno�ci�
swej decyzji o
opuszczeniu Podmroku, porzuceniu �wiata jego z�ego ludu.
Zaci��y�a mu g�owa, a na oczy pola� si� pot. Jego b�l wzm�g� si� jeszcze
bardziej. S�o�ce
kontynuowa�o sw� w�dr�wk�, a drow nie m�g� ju� tego znie��. Wsta� i odwr�ci� si�
w stron�
ma�ej jaskini, kt�r� obra� sobie za dom, po czym zn�w po�o�y� nie�wiadomie d�o�
na figurce
pantery.
Piwafwi powiewa� wok� niego w strz�pach, nie by� ju� najlepsz� ochron� przed
mro�nymi
podmuchami g�rskiego wiatru. W Podmroku nie by�o wiatru, nie licz�c lekkich
podmuch�w,
unosz�cych si� znad zbiornik�w magmy, oraz nie by�o mrozu, nie licz�c lodowatego
dotyku
nieumar�ych potwor�w. �wiat powierzchni, kt�ry drow zna� od kilku miesi�cy,
ukaza� mu wiele
r�nic, wiele odmienno�ci - zbyt wiele, jak cz�sto s�dzi�.
Drizzt Do'Urden si� nie podda. Podmrok by� �wiatem jego pobratymc�w, jego
rodziny, a w
tej ciemno�ci nie odnajdzie spokoju. Post�puj�c zgodnie ze swymi zasadami,
sprzeciwi� si�
Lloth, Paj�czej Kr�lowej, z�ej bogini, kt�r� jego lud wielbi� ponad �ycie.
Mroczne elfy, rodzina
Drizzta, nie przebaczaniu tego blu�nierstwa, a w Podmroku nie by�o jam na tyle
g��bokich, by
m�g� uciec przed ich d�ugimi r�koma.
Nawet je�li Drizzt wierzy�, �e s�o�ce go spali, jak spala�o jego buty i
drogocenny piwafwi,
nawet je�li stanie si� jedynie niematerialnym, szarym dymem, niesionym mro�nym,
g�rskim
wiatrem, zachowa swoje zasady i godno��, te elementy, kt�re czyni�y �ycie
warto�ciowym.
Drizzt zerwa� resztki swego p�aszcza i cisn�� je w g��bok� przepa��. Mro�ny
wiatr musn��
jego zlan� potem skro�, lecz drow szed� prostym i dumnym krokiem, trzymaj�c swe
lawendowe
oczy szeroko otwarte.
By� to los, kt�ry wybra�.
* * *
Na zboczu innej g�ry, niedaleko, inne stworzenie obserwowa�o wschodz�ce s�o�ce.
Ulgulu
r�wnie� opu�ci� sw� ojczyzn�, brudne, dymi�ce rozpadliny przecinaj�ce plan
Gehenny, lecz
potw�r nie odszed� stamt�d z w�asnej woli. By� to los Ulgulu, jego pokuta, by
dorasta� w tym
�wiecie, dop�ki nie zdob�dzie wystarczaj�cej pot�gi, by wr�ci� do domu.
Zaj�ciem Ulgulu by�o zabijanie, karmienie si� si�� �yciow� otaczaj�cych go
�miertelnik�w.
By� ju� blisko osi�gni�cia dojrza�o�ci, ogromny, silny i straszliwy.
Ka�de zab�jstwo czyni�o go silniejszym.
Cz�� 1
Wsch�d s�o�ca
Pali�o moje oczy i wywo�ywa�o b�l w ka�dej cz�ci mego cia�a. Zniszczy�o
mipiwafwi i buty,
skrad�o magi� ze zbroi oraz os�abi�o moje zaufane sejmitary. Mimo to, ka�dego
dnia, bez
wyj�tku, siedzia�em na swojej grani, mojej lawie oskar�onych, by oczekiwa�
nadej�cia s�o�ca.
Przychodzi�o do mnie ka�dego dnia w paradoksalny spos�b. Nie mog�em nie czu�
b�lu,
jednak nie mog�em r�wnie� nie dostrzega� pi�kna tego widoku. Kolory, jakie
powstawa�y tu�
przed pojawieniem si� s�o�ca, chwyta�y mnie za dusz� w spos�b, do jakiego nie
by�yby zdolne
emanacje ciep�a w Podmroku. Z pocz�tku s�dzi�em, �e to zauroczenie powstaje w
zwi�zku z
niezwyk�o�ci� ca�ej sceny, jednak nawet teraz, wiele lat p�niej, czuj�
poruszenie w sercu w
chwili, gdy delikatny poblask obwieszcza �wit.
Wiem teraz, �e czas sp�dzany przeze mnie w s�o�cu - moje dzienne oczyszczenie -
by�o czym�
wi�cej ni� tylko zwyk�ym pragnieniem dostosowania si� do zwyczaj�w �wiata
powierzchni.
S�o�ce sta�o si� symbolem r�nicy pomi�dzy Podmrokiem a moim nowym domem.
Spo�ecze�stwo
od kt�rego uciek�em, �wiat tajemnych konszacht�w i podst�pnych spisk�w nie
m�g�by istnie� na
otwartej przestrzeni pod �wiatlem dnia.
To s�o�ce, z ca�ym fizycznym b�lem, jaki mi zadawa�o, odzwierciedla�o dla mnie
zaprzeczenie tego drugiego, mrocz-niejszego �wiata. Te promienie ods�aniaj�cego
�wiat blasku
wzmacnia�y moje zasady z r�wn� si��, jak os�abia�y stworzone przez drowy
magiczne
przedmioty.
W �wietle s�o�ca piwajwi, ochronny p�aszcz, kt�ry os�ania� przed niepo��danymi
spojrzeniami, ubi�r z�odziei i zab�jc�w, sta� si� jedynie bezu�yteczn� szmat�.
-DrizztDo'Urden
l
Surowe lekcje
Drizzt przedar� si� przez os�on� krzak�w, a p�niej przemkn�� przez obszar
p�askiej i nagiej
ska�y, kt�ry prowadzi� do s�u��cej mu teraz za dom jaskini. Wiedzia�, �e co�
przesz�o t�dy
niedawno - bardzo niedawno. Nie by�o �adnych widocznych �lad�w, lecz pozosta�
silny zapach.
Guenhwyyar okr��a�a �ukiem g�azy powy�ej po�o�onej na zboczu jaskini. Widok
pantery da�
drowowi odrobin� spokoju. Drizzt ufa� panterze bez �adnych zastrze�e� i
wiedzia�, �e kocica
wyp�oszy�aby ka�dego wroga, kt�ry kry�by si� w zasadzce. Drizzt znikn�� w
ciemnym otworze i
u�miechn�� si� s�ysz�c, jak pantera schodzi za nim na d�, pilnuj�c go.
Drizzt przystan�� za g�azem tu� przy wej �ciu, pozwalaj �c swym oczom dostosowa�
si� do
mroku. S�o�ce wci�� by�o jasne, cho� szybko zd��a�o na zachodnie niebo, lecz
grota by�a
ciemniejsza -wystarczaj�co ciemna, by Drizzt m�g� przestawi� wzrok na spektrum
podczerwieni.
Kiedy tylko przemiana si� zako�czy�a, Drizzt zlokalizowa� intruza. Wyra�ne
ciep�o, oznaczaj�ce
�yj�ce stworzenie, emanowa�o zza kolejnego g�azu, le��cego g��biej w jedynym
pomieszczeniu
jaskini. Drizzt uspokoi� si�. Guenhwyyar by�a zaledwie kilka krok�w z ty�u, a
zwa�ywszy na
wielko�� kamienia, intruz nie m�g� by� du�� istot�.
Jednak Drizzt wychowa� si� w Podmroku, gdzie ka�de �yj�ce stworzenie,
niezale�nie od
swych rozmiar�w, by�o szanowane i uwa�ane za niebezpieczne. Gestem wskaza�
Guenhwyvar,
by pozosta�a w pobli�u wyj�cia i skierowa� si� w bok, by spojrze� na intruza.
Drizzt nigdy wcze�niej nie widzia� takiego zwierz�cia. Wygl�da�o niemal jak kot,
lecz mia�o
znacznie mniejsz� i ostro zako�czon� g�ow�. Nie mog�o wa�y� wi�cej ni� dwa, trzy
kilogramy.
Fakt ten, oraz bujny ogon i g�sta sier�� wskazywa�y, �e stworzenie to by�o
bardziej
ro�lino�erc�ni� drapie�nikiem. Przetrz�sa�o teraz zapasy �ywno�ci, najwyra�niej
nie�wiadome
obecno�ci drowa.
- Uspok�j si�, Guenhwyvar - Drizzt zawo�a� cicho, chowaj�c sejmitary do pochew.
Podszed�
o krok bli�ej do intruza, aby lepiej mu si� przyjrze�, lecz wci�� utrzymywa�
bezpieczn�
odleg�o��, �eby go nie sp�oszy�, poniewa� uwa�a�, �e znalaz� kolejnego
towarzysza. Gdyby tylko
uda�o mu si� zdoby� zaufanie zwierz�cia...
Ma�e stworzenie odwr�ci�o si� gwa�townie na g�os Drizzta i szybko opar�o swe
kr�tkie,
przednie �apki o �cian�.
- Spokojnie - powiedzia� cicho Drizzt, tym razem do intruza. - Nie chc� ci�
skrzywdzi�. -
Drizzt zrobi� nast�pny krok, a stworzenie sykn�o i postawi�o przednie �apki na
kamienn�
pod�og�.
Drizzt niemal roze�mia� si� g�o�no, uwa�aj�c, �e stworzenie zamierza przedrze�
si� przez
tyln� �cian� jaskini. Guenhwyvar wpad�a pomi�dzy nich, a niepok�j pantery skrad�
rado�� z
twarzy drowa.
Zwierz� podnios�o wysoko w g�r� ogon, a Drizzt zauwa�y� w nik�ym �wietle, �e
stworzenie
ma na grzbiecie wyra�ne pr�gi. Guenhwyvar wzdrygn�a si� i rzuci�a do ucieczki,
lecz by�o ju�
za p�no...
Niemal godzin� p�niej Drizzt i Guenhwyvar szli wzd�u� dolnych szlak�w, u
podn�a g�ry,
w poszukiwaniu nowego domu. Ocalili to, co mogli, lecz nie by�o tego wiele.
Guenhwyvar
zachowywa�a spor� odleg�o�� od Drizzta. Im bli�ej, tym smr�d by� gorszy.
Drizzt przeszed� nad tym do porz�dku, lecz od�r jego w�asnego cia�a uczyni�
lekcj�
surowsz�, ni� by mu to odpowiada�o. Nie zna� oczywi�cie nazwy ma�ego zwierz�tka,
lecz dobrze
zapami�ta� jego wygl�d. B�dzie si� mia� na baczno�ci, gdy nast�pnym razem
napotka skunksa.
- Co z moimi innymi towarzyszami w tym dziwnym �wiecie? - Drizzt wyszepta� do
siebie.
Nie by� to pierwszy raz, gdy drow wyg�asza� takie obawy. Wiedzia� bardzo ma�o o
powierzchni,
a jeszcze mniej o �yj�cych tu stworzeniach. Ostatnie miesi�ce sp�dzi� wewn�trz i
w pobli�u
jaskini, tylko czasami zapuszcza� si� w ni�sze, bardziej zamieszkane tereny.
Podczas tych
wypraw widzia� par� zwierz�t, zazwyczaj z oddali, a tak�e zaobserwowa� kilku
ludzi. Nie znalaz�
jednakjeszcze odwagi, by wyj�� z ukrycia, poniewa� obawia� si� ewentualnego
odrzucenia i
wiedzia�, �e nie ma dok�d uciec.
Odg�os p�yn�cej wody doprowadzi� cuchn�cego drowa oraz panter� do wartkiego
potoku.
Drizzt natychmiast znalaz� ukryte, ocienione miejsce i zacz�� zdziera� z siebie
zbroj� oraz
ubranie, za� Guenhwyyar ruszy�a w d� strumienia, by spr�bowa� z�owi� ryb�.
Odg�osy
wydawane przez baraszkuj�c� w wodzie panter� wywo�a�y u�miech na powa�nych
rysach
drowa. B�d� dobrze je�� tego wieczora.
Drizzt delikatnie odpi�� klamr� paska i u�o�y� sw� doskona�� bro� obok plecionej
kolczugi.
Czu� si� niezwykle ods�oni�ty bez pancerza i broni - w Podmroku nigdy nie
od�o�y�by ich tak
daleko od siebie - lecz min�o wiele miesi�cy, odk�d Drizzt ich potrzebowa�.
Spojrza� na swe
sejmitary i zala�y go jednocze�nie mi�e i gorzkie wspomnienia ostatnich chwil,
kiedy musia� ich
u�y�.
Walczy� wtedy z Zaknafeinem, swym ojcem, mentorem i najdro�szym przyjacielem.
Tylko
Drizzt przetrwa� to spotkanie. Legendarny fechmistrz odszed�, lecz zwyci�stwo w
tej walce
nale�a�o w r�wnym stopniu do �aka, jak i do Drizzta, poniewa� tak naprawd� to
nie Zaknafein
dopad� Drizzta na pomo�cie w wype�nionej kwasem jaskini. By�o to widmo
Zaknafeina,
kontrolowane przez z��matk� Drizzta, Opiekunk� Malice. Pragn�a zemsty na
Drizzcie za
porzucenie przez niego Lloth oraz ca�ego chaotycznego spo�ecze�stwa drow�w.
Drizzt sp�dzi�
ponad trzydzie�ci lat w Menzoberranzan, lecz nigdy nie zaakceptowa� podst�pnych
i okrutnych
zwyczaj�w, kt�re w mie�cie drow�w by�y norm�. Pomimo swoich ogromnych
umiej�tno�ci w
walce przynosi� nieustanny wstyd Domowi Do 'Urden. Kiedy uciek� z miasta, by
wie�� �ycie
wygna�ca w dziczy Podmroku, pozbawi� swoj� matk�, wysok� kap�ank�, �aski Lloth.
Tak wi�c Opiekunka Malice Do'Urden przywo�a�a ducha Zaknafeina, fechmistrza,
kt�rego
z�o�y�a w ofierze Lloth, i wys�a�a nieumar��istot� za swym synem. Malice �le
oceni�ajednak
sytuacj�, poniewa� w ciele �aka pozosta�o wystarczaj�co wiele duszy, by
powstrzyma� atak na
Drizzta. W chwili gdy �ak zdo�a� wydrze� Malice kontrol�, zakrzykn�� zwyci�sko i
wskoczy� do
jeziora kwasu.
- M�j ojcze - wyszepta� Drizzt, czerpi�c si�� z tych prostych s��w. Zwyci�y�
tam, gdzie
Zaknafeinowi si� nie powiod�o. Porzuci� z�e zwyczaje drow�w, w kt�rych �ak by�
wi�ziony
przez stulecia, s�u��c jako marionetka w walkach Opiekunki Malice o w�adz�. W
pora�ce
Zaknafeina i przekazanych mu przez niego cechach Drizzt odnalaz� si��. W
zwyci�stwie �aka w
kwasowej jaskini odnalaz� determinacj�. Drizzt zignorowa� paj�czyn� k�amstw,
kt�r� pr�bowali
go owin�� dawni nauczyciele z Akademii w Menzoberranzan, i wyszed� na
powierzchni�, by
rozpocz�� nowe �ycie.
Drizzt wzdrygn�� si�, wchodz�c do lodowatego strumienia. W Podmroku zna�
wzgl�dnie
sta�� temperatur� i niezmienn� ciemno��. Tutaj jednak �wiat zaskakiwa� go w
ka�dej chwili.
Zauwa�y� ju�, �e okresy �wiat�a i ciemno�ci nie s� sta�e; s�o�ce ka�dego dnia
zachodzi�o
wcze�niej, a temperatura -jak si� wydawa�o, zmieniaj�ca si� z godziny na godzin�
- miarowo
opada�a w ci�gu ostatnich kilku tygodni. Nawet w ramach tych okres�w �wiat�a i
mroku mo�na
by�o zauwa�y� niesta�o�ci. Niekt�re noce by�y nawiedzane przez b�yszcz�c�
srebrem kul�, za�
niekt�re dni nakryte by�y szarym oparem, a nie kopu�� b�yszcz�cego b��kitu.
Niezale�nie od tego wszystkiego Drizzt zazwyczaj pochwala� sw�j � decyzj�
przyj�cia do
tego nieznanego �wiata. Spogl�daj�c teraz na swoj� bro� i zbroj�, le��ce w
cieniu cztery metry
od niego, Drizzt musia� przyzna�, �e pomimo swojej dziwaczno-�ci powierzchnia
oferowa�a
wi�cej spokoju ni� jakiekolwiek miejsce w Podmroku.
Pomimo swego spokoju Drizzt by� teraz w dziczy. Sp�dzi� cztery miesi�ce na
powierzchni i
wci�� by� sam, nie licz�c chwil, kiedy m�g� przyzywa� sw� magiczn� koci�
towarzyszk�. Teraz,
kiedy poza obszarpanymi spodniami by� nagi, a oczy piek�y go od wydzieliny
skunksa, jego
zmys� w�chu zagubi� si� w ostrym zapachu, za� czu�y zmys� s�uchu zosta�
przyt�umiony przez
szmer p�yn�cej wody, czu� si� naprawd� ods�oni�ty.
- Jak�e nieporz�dnie musz� wygl�da� - mrukn�� Drizzt, przeje�d�aj�c palcami po
g�szczu
swych g�stych, bia�ych w�os�w. Kiedy jednak zn�w zerkn�� na sw�j ekwipunek, my�l
ta szybko
wyparowa�a z jego umys�u. Pi�� zwalistych sylwetek przetrz�sa�o jego w�asno�� i
najwyra�niej
niewiele dba�o o obszarpany wygl�d mrocznego elfa.
Drizzt zastanowi� si� nad szaraw� sk�r� i ciemnymi pyskami mierz�cych ponad dwa
metry
humanoid�w o psich twarzach, jednak wi�ksz� uwag� zwr�ci� na w��cznie i miecze,
kt�re teraz
pochylili w jego stron�. Zna� ten rodzaj potwor�w, poniewa� widywa� podobne
stworzenia
s�u��ce w Menzoberranzan za niewolnik�w. W tej jednak sytuacji gnolle wygl�da�y
inaczej,
bardziej z�owieszczo.
Przez kr�tk� chwil� my�la� o przedarciu si� do swych sejmi-tar�w, odrzuci�
jednak ten
pomys�, wiedzia� bowiem, �e zanim zdo�a si� zbli�y�, zostanie przebity w��czni�.
Najwi�kszy z
bandy gnolli, prawie dwuip�metrowy olbrzym z uderzaj�co czerwonymi w�osami,
spogl�da�
przez d�u�sz� chwil� na Drizzta, p�niej na ekwipunek drowa, a nast�pnie zn�w na
niego.
- Co ty sobie my�lisz? - Drizzt mrukn�� pod nosem. Wiedzia� bardzo niewiele o
gnollach. W
Akademii Menzoberranzan zosta� nauczony, �e gnolle pochodzi�y z rasy
goblinoid�w, by�y
nieprzewidywalne i do�� niebezpieczne. M�wiono mu jednak r�wnie� o elfach z
powierzchni i
ludziach - i, jak zda� sobie teraz spraw�, o ka�dej rasie, kt�ra nie by�a
drowami. Pomimo swego
nieprzyjemnego po�o�enia Drizzt niemal si� roze�mia�. Ironi� by�o, �e ras�,
kt�ra najbardziej
zas�ugiwa�a na miano z�ej i nieprzewidywalnej, by�y same drowy!
Gnolle nie rusza�y si� i nic nie m�wi�y. Drizzt rozumia� ich wahanie na widok
mrocznego
elfa i wiedzia�, �e je�li ma mie� w og�le jak�� szans�, musi wykorzysta� ten
naturalny strach.
Przyzywaj�c nale�ne mu z racji magicznego dziedzictwa wrodzone zdolno�ci, Drizzt
machn��
sw� ciemn� d�oni� i otoczy� pi�� gnolli nieszkodliwymi, purpurowymi p�omieniami.
Jedna z bestii pad�a natychmiast na ziemi�, jak Drizzt oczekiwa�, lecz pozosta�e
zatrzyma�y
si� na sygna� dany przez wyci�gni�t� d�o� ich bardziej do�wiadczonego przyw�dcy.
Rozgl�dali
si� dooko�a nerwowo, najwyra�niej zastanawiaj�c si� nad sensem przeci�gania tego
spotkani a.
W�dz gnolli widzia� ju� jednak wcze�niej nieszkodliwy ogie� faerie, w walce z
pozbawionym
szcz�cia - a teraz ju� martwym - tropicielem, i wiedzia�, czym on by�.
Drizzt napi�� mi�nie w oczekiwaniu i stara� si� okre�li� sw�j nast�pny ruch.
W�dz gnolli zerkn�� na swych towarzyszy, j akby badaj �c stopie�, w jaki byli
otoczeni
ta�cz�cymi p�omieniami. S�dz�c po dok�adno�ci zakl�cia, w strumieniu nie sta�
zwyczajny drow
wie�niak - a przynajmniej Drizzt mia� nadziej�, �e w�dz tak my�li.
Drizzt rozlu�ni� si� troch�, gdy przyw�dca opu�ci� w��czni� i gestem nakaza�
pozosta�ym, by
zrobili podobnie. Nast�pnie gnoll wyszczeka� szereg s��w, kt�re dla drowa
brzmia�y jak be�kot.
Widz�c wyra�ne zdziwienie Drizzta, gnoll zawo�a� co� w gard�owym j�zyku
goblin�w.
Drizzt rozumia� mow� goblin�w, lecz dialekt gnolla by� tak dziwny, �e zdo�a�
odszyfrowa�
zaledwie kilka s��w, mi�dzy innymi �przyjaciel" i �przyw�dca".
Drizzt ostro�nie wykona� krok w stron� brzegu. Gnolle rozst�pi�y si�, daj�c mu
drog� do
jego ekwipunku. Drizzt zn�w post�pi� niepewnie do przodu, po czym uspokoi� si�
jeszcze
bardziej, gdy zauwa�y� kawa�ek dalej przy czaj ona w krzakach czarn�, koci�
sylwetk�. Na jego
rozkaz Guenhwyvar, jednym pot�nym skokiem, wpad�aby na band� gnolli.
- Wy i ja i�� razem? - Drizzt spyta� przyw�dc� gnolli, korzystaj�c z j�zyka
goblin�w i
staraj�c si� na�ladowa� dialekt stwora.
Gnoll odpowiedzia� szybkim krzykiem i jedyn� rzecz�, jak� Drizzt zdo�a�
zrozumie�, by�o
ostatnie s�owo pytania -... sprzymierzeniec?
Drizzt przytakn�� powoli w nadziei, �e zrozumia�, o co chodzi stworowi.
- Sprzymierzeniec! - zakraka� gnoll, a wszyscy jego towarzysze u�miechn�li si� z
ulg�, po
czym zacz�li klepa� si� po plecach. Drizzt si�gn�� wtedy po sw�j ekwipunek i
natychmiast
przypi�� sejmitary. Widz�c, �e uwaga gnolli jest rozproszona, drow zerkn�� na
Guenhwyvar i
g�ow� wskaza� g�sty zagajnik, le��cy dalej przy szlaku. Szybko i bezszelestnie
Guenhwyvar
zaj�a now� pozycj�. Drizzt uzna�, �e nie ma potrzeby zdradza� wszystkich swoich
sekret�w,
nie, dop�ki nie zrozumie w pe�ni zamiar�w swych nowych towarzyszy.
Drizzt zszed� wraz z gnollami na ni�sze, kr�te szlaki. Gnolle trzyma�y si�
daleko po bokach
drowa, cho� Drizzt nie wiedzia�, czy robi� tak z szacunku dla niego i reputacji
jego rasy, czy te�
z innego powodu. Najprawdopodobniej, jak Drizzt podejrzewa�, utrzymywa�y dystans
po prostu
z powodu jego odoru, kt�rego k�piel nie zdo�a�a zbytnio st�umi�.
Przyw�dca gnolli cz�sto zwraca� si� do Drizzta, akcentuj�c swe podekscytowane
s�owa
przebieg�ym mrugni�ciem lub nag�ym potarciem wielkich, sk�rzastych d�oni. Drizzt
nie mia�
poj�cia, o czym m�wi gnoll, jednak widz�c, �e stw�r ochoczo oblizuje wargi,
uzna�, �e prowadzi
go na jaka� uczt�.
Drizzt wkr�tce odgad� cel, do kt�rego zd��a�a banda, poniewa� z poszarpanych
szczyt�w w
wysokich g�rach obserwowa� cz�sto ma��rolnicz�osad� w dolinie. Drizzt m�g�
jedynie
podejrzewa� zwi�zek pomi�dzy gnollami a ludzkimi rolnikami, wyczuwa� jednak, �e
nie jest
przyjazna. Kiedy zbli�yli si� do wioski, gnolle przesz�y do pozycji obronnej,
przemyka�y si�
wzd�u� krzak�w i trzyma�y si� cieni, gdy tylko by�o to mo�liwe. Gdy grupa
otacza�a wiosk�, by
dosta� si� do oddzielonego gospodarstwa od strony zachodniej, zacz�� szybko
zapada� zmierzch.
W�dz gnolli wyszepta� do Drizzta, powoli wymawiaj�c ka�de s�owo, by drow m�g�
zrozumie� - Jedna rodzina - zakraka�. -Trzy m�czyzny, dwie kobiety...
- Jedna m�oda kobieta - doda� ochoczo inny. Przyw�dca gnolli warkn��. - I trzy
m�ode
m�czyzny - zako�czy�.
Drizzt uzna�, �e zna ju� cel wyprawy, a jego zdumiona i pytaj�ca mina popchn�a
gnolla do
usuwaj�cego wszelkie w�tpliwo�ci potwierdzenia.
- Wrogowie - oznajmi� przyw�dca.
Nie wiedz�c nic o obydwu rasach, Drizzt znalaz� si� w dylemacie. Gnolle by�y
�upie�cami -
to by�o jasne - i zamierza�y napa�� na gospodarstwo, gdy tylko znikn�ostatnie
promienie s�o�ca.
Drizzt nie mia� zamiaru przy��cza� si� do ich walki, dop�ki nie zdob�dzie wi�cej
informacji
dotycz�cych natury ich konfliktu.
- Wrogowie? - spyta�.
Przyw�dca gnolli zmarszczy� brew w widocznej konsternacji. Wyrzuci� z siebie
be�kotliw�
wypowied�, w kt�rej Drizztowi wydawa�o si�, �e us�ysza�; �cz�owiek...
s�abeusz... niewolnik".
Wszystkie gnolle wyczu�y nag�� niepewno�� drowa, zacz�y maca� sw� bro� i
spogl�da� na
siebie nerwowo.
- Trzej m�czy�ni - powiedzia� Drizzt.
Gnoll d�gn�� w��czni� energicznie ziemi�. - Zabi� najstarszy! Z�apa� dwa!
- Kobiety?
Z�owieszczy u�miech, kt�ry rozkwit� na twarzy gnolla, odpowiedzia� na pytanie,
nie
pozostawiaj�c cienia w�tpliwo�ci i Drizzt zacz�� rozumie�, gdzie znajduje si�
jego miejsce w
tym konflikcie.
- Co z dzie�mi? - patrzy� prosto na przyw�dc� gnolli i wymawia� wyra�nie ka�de
s�owo. Nie
mog�o by� nieporozumie�. Ostatnie pytanie potwierdza�o wszystko, poniewa� cho�
Drizzt m�g�
zaakceptowa� typow� dziko��, je�li chodzi�o o ludzkich przeciwnik�w, nie m�g�
zapomnie�
jedynego razu, kiedy bra� udzia� w takiej wyprawie. Ocali� tamtego dnia elfie
dziecko, ukry�
dziewczynk� pod cia�em jej matki, by uchroni� j� przed sza�em jego towarzyszy
drow�w. Ze
wszystkich niezliczonych niegodziwo�ci, kt�rych Drizzt by� �wiadkiem, mordowanie
dzieci by�o
najgorsze.
Gnoll uderzy� w��czni� w ziemi�, a jego psia twarz wykrzywi�a si� w paskudnym
u�miechu.
- Nie s�dz� - powiedzia� kr�tko Drizzt, a w jego lawendowych oczach rozgorza�
ogie�. W
jaki� spos�b, jak zauwa�y�y gnolle, w jego d�oni ach pojawi�y si� sejmitary.
Pysk gnolla zn�w si� skrzywi�, tym razem ze zdziwienia. Pr�bowa� podnie��
w��czni�, nie
wiedz�c co ten dziwny drow zamierza teraz zrobi�, jednak by�o na to za p�no.
Drizzt by� zbyt szybki. Zanim czubek w��czni gnolla w og�le si� poruszy�, drow
rzuci� si� w
jego stron�, trzymaj�c przed sob� sejmitary. Pozosta�e cztery gnolle patrzy�y z
podziwem, jak
ostrza Drizzta uderzaj � dwukrotnie, rozdzieraj�c gard�o ich pot�nego
przyw�dcy. Gnom pad� w
milczeniu na grzbiet, chwytaj�c si� bezskutecznie za szyj�.
Gnoll z boku zareagowa� jako pierwszy, opuszczaj�c w��czni� i szar�uj�c na
Drizzta.
Zwinny drow z �atwo�ci� uchyli� si� przed prostym atakiem, lecz celowo nie
spowolni� p�du
gnolla. Kiedy wielki stw�r przemyka� obok, Drizzt przetoczy� si� wok� niego i
kopn�� go w
kostki. Pozbawiony r�wnowagi gnoll zachwia� si�, wbijaj�c sw� w��czni� g��boko w
pier�
zaskoczonego towarzysza.
Gnoll szarpn�� bro�, lecz zakleszczy�a si� mocno, zadziory na ostrzu owin�y si�
wok�
kr�gos�upa drugiego stwora. Gnoll nie przejmowa� si� umieraj�cym towarzyszem,
wszystkim
czego chcia�, by�a bro�. Ci�gn��, kr�ci�, kl�� i plu� w wykrzywion�b�lem twarz
kompana, dop�ki
w jego czaszk� nie wbi� si� sejmitar.
Kolejny gnoll, widz�c �e drow ma rozproszon� uwag� i uwa�aj�c, �e rozs�dniej
jest
atakowa� z dystansu, uni�s� w��czni� do rzutu. Podni�s� wysoko r�k�, lecz zanim
bro� ruszy�a
naprz�d, wpad�a na niego Guenhwyvar i gnoll wraz z panter� odto-czyli si� na
bok. Gnoll
wymierza� silne ciosy w umi�niony bok pantery, lecz rozdzieraj�ce pazury
Guenhwyvar by�y
jak na razie skuteczniejsze. W u�amku sekundy, jaki zaj�o Drizztowi odwr�cenie
si� od trzech
le��cych u jego st�p martwych gnolli, czwarty cz�onek bandy zgin�� pod wielk�
panter�. Pi�ty
rzuci� si� do ucieczki.
Guenhwyvar wyrwa�a si� z upartego uchwytu martwego gnolla. Mi�nie kocicy
zafalowa�y
niespokojnie, gdy czeka�a na spodziewan� komend�. Drizzt spojrza� na pobojowisko
przed sob�,
krew na swych sejmitarach oraz przera�aj�ce grymasy zastyg�e na twarzach trup�w.
Chcia� to
zako�czy�, poniewa� zdawa� sobie spraw�, �e zabm�� w sytuacj� przekraczaj�c� j
ego
do�wiadczenie, przeci�� drog� dw�ch ras, o kt�rych wiedzia� bardzo ma�o.
Jednak�e po chwili
zastanowienia jedyn� my�l�, jaka pozosta�a w umy�le drowa, by�a radosna
obietnica przyw�dcy
gnolli, obiecuj�ca �mier� ludzkim dzieciom. Zbyt wiele wisia�o na w�osku.
Drizzt odwr�ci� si� do Guenhwyvar, a w jego g�osie zabrzmia�o wi�cej
determinacji ni�
zrezygnowania. - Bierz go!
* * *
Gnoll przedziera� si� szlakiem, a jego oczy szamota�y si� w ty� i prz�d, jakby
wyobra�a�
sobie za ka�dym drzewem czy kamieniem ciemne sylwetki.
- Drow! - chrypia� raz za razem, u�ywaj�c tego s�owa jako zach�ty do ucieczki. -
Drow!
Drow!
Sapi�c i dysz�c Gnoll dotar� do k�py drzew rozci�gaj�cych si� pomi�dzy dwoma
stromymi
skalnymi �cianami. Potkn�� si� o le��c� k�od�, przewr�ci� i przejecha� �ebrami
po nachylonej
kraw�dzi poro�ni�tego mchem g�azu. Drobny b�l nie m�g� jednak spowolni�
przera�onego
stwora, nawet w najmniejszym stopniu. Gnoll wiedzia�, �e jest �cigany, na skraju
swego pola
widzenia dostrzega� sylwetk� wychylaj�c� si� i znikaj�c�w cieniach.
Gdy zbli�y� si� do ko�ca zagajnika, a wieczorny mrok zg�stnia� jeszcze bardziej,
gnoll
zauwa�y� spogl�daj�c� na niego par� b�yszcz�cych ��to oczu. Gnoll widzia�, jak
jego towarzysz
zosta� pokonany przez panter� i by� w stanie odgadn��, co blokowa�o mu teraz
drog�.
Gnolle by�y tch�rzliwymi potworami, jednak gdy by�y zap�dzone w kozi r�g, mog�y
walczy� ze zdumiewaj�c� wytrwa�o�ci�. Tak by�o teraz. Zdaj�c sobie spraw�, �e
nie ma wyj�cia
-z pewno�ci� nie m�g� wr�ci� w stron� mrocznego elfa - gnoll warkn�� i cisn��
sw� ci�k�
w��czni�.
Us�ysza� szelest, uderzenia i pisk b�lu, gdy w��cznia trafi�a w cel. ��te oczy
znikn�y na
chwil�, po czym sylwetka rzuci�a si� w stron� drzewa. Porusza�a si� przy ziemi
niemal jak kot, j
ed-nak gnoll zda� sobie spraw�, �e jego celem nie by�a pantera. Kiedy ranne
zwierz� dotar�o do
drzewa, obr�ci�o si� w jego stron� i gnoll rozpozna� je z �atwo�ci�.
- Szop - wybe�kota� gnoll i za�mia� si�. - Uciekam przed szopem! - Gnoll
potrz�sn�� g�ow� i
w g��bokim odetchni�ciu przekaza� ca�� swoj� rado��. Widok szopa da� mu pewn�
ulg�, lecz
gnoll nie m�g� zapomnie�, co sta�o si� na dole. Musia� teraz wr�ci� do
legowiska, z�o�y� Ulgulu,
swemu wielkiemu gobli�skiemu panu, swemu b�stwu, doniesienie o drowie.
Podszed�, aby podnie�� w��czni�, po czym zatrzyma� si� nagle, wyczuwaj�c za sob�
ruch.
Gnoll powoli odwr�ci� g�ow�. Widzia� swoje w�asne rami� oraz poro�ni�ty mchem
g�az.
Gnoll zastyg� w bezruchu. Nic tam si� nie porusza�o, z �adnego miejsca w
zagajniku nie
wydobywa� si� �aden d�wi�k, lecz bestia wiedzia�a, �e co� tam by�o. Oddech
wydobywa� si� z
gobli-noida w urywanych sapni�ciach, a zwisaj�ce po bokach d�onie otwiera�y si�
i zamyka�y.
Gnoll obr�ci� si� szybko i rykn��, lecz okrzyk w�ciek�o�ci sta� si� wrzaskiem
przera�enia,
gdy trzystukilowa pantera skoczy�a na niego z niskiej ga��zi.
Si�� uderzenia przewr�ci�a gnolla, nie by� jednak s�abym stworem. Ignoruj�c b�l
wywo�any
przez okrutne szpony pantery, gnoll chwyci� pochylon� g�ow� Guenhwyvar i trzyma�
j�
desperacko, staraj�c si� nie dopu�ci�, by �mierciono�ne szcz�ki wbi�y si� w jego
szyj�.
Gnoll walczy� niemal przez minut�, a ramiona dr�a�y mu pod naciskiem pot�nych
mi�ni
szyi pantery. Nast�pnie g�owa opad�a i Guenhwyvar chwyci�a. Wielkie z�by wgryz�y
si� w szyj�
gnolla i pozbawi�y go oddechu.
Gnoll wi� si� i miota� szale�czo, w jaki� spos�b zdo�a� obr�ci� si� tak, �e
znalaz� si� nad
panter�. Guenhwyvar jednak si� tym nie przej�a. Jej szcz�ki trzyma�y mocno.
Po paru minutach miotanie si� zako�czy�o.
2
Pytania sumienia
Drizzt pozwoli�, by jego wzrok przeszed� na spektrum podczerwieni, by m�g�
widzie�
r�nice ciep�a r�wnie wyra�nie, jak dostrzega� przedmioty w �wietle. Dla jego
oczu sejmitary
b�yszcza�y teraz jasno ciep�em �wie�ej krwi, a rozszarpane cia�a gnolli wylewa�y
swe ciep�o w ot
wart� przestrze�.
Drizzt pr�bowa� odwr�ci� wzrok, pr�bowa� obserwowa� szlak, kt�rym Guenhwyvar
uda�a
si� w po�cigu za pi�tym gnollem, jednak za ka�dym razem jego spojrzenie
powraca�o do
martwych gnolli oraz pokrytych krwi� ostrzy.
- Co ja zrobi�em? - zastanawia� si� g�o�no Drizzt. Szczerze m�wi�c, nie
wiedzia�. Gnolle
m�wi�y o zabijaniu dzieci, a my�l ta wyzwala�a w Drizzcie w�ciek�o��, c� jednak
drow wiedzia�
o konflikcie pomi�dzy gnollami a lud�mi z wioski? Mo�e ludzie, a nawet ludzkie
dzieci, byli
potworami? Mo�e naje�d�ali wiosk� gnolli i zabijali bez lito�ci? Mo�e gnolle
chcia�y
kontratakowa�, poniewa� nie mia�y innego wyboru, poniewa� musia�y si� broni�?
Drizzt odbieg� od straszliwego pobojowiska w poszukiwaniu Guenhwyvar, �ywi�c
nadziej�,
�e dotrze do pantery, zanim pi�ty gnoll zginie. Gdyby znalaz� gnolla i schwyta�
go, m�g�by
pozna� niekt�re z odpowiedzi, kt�rych tak desperacko potrzebowa�.
Porusza� si� szybkimi i pe�nymi gracji krokami, ledwo wywo�uj�c szmer, gdy
przemyka�
obok rosn�cych wzd�u� szlaku krzak�w. Z �atwo�ci� odnajdywa� �lady przej�cia
gnolla i ujrza�
r�wnie�, ku swej obawie, �e Guenhwyvar te� odkry�a trop. Gdy dotar� w ko�cu do
w�skiego
zagajnika, spodziewa� si� ca�kowicie, �e jego poszukiwania dobieg�y ko�ca. Mimo
to, serce
podskoczy�o mu do gard�a, gdy ujrza� kocic�, wyci�gni�t� obok swej ostatniej
ofiary.
Guenhwyvar zerkn�a z ciekawo�ci� na zbli�aj�cego si� wyra�nie podenerwowanym
krokiem Drizzta.
- Co zrobi�a�, Guenhwyvar? - wyszepta� Drizzt. Pantera przekrzywi�a g�ow�, jakby
nie
rozumia�a.
- Kim�e ja jestem, by wydawa� taki wyrok? - ci�gn�� Drizzt, m�wi�c bardziej do
siebie ni�
do kocicy. Odwr�ci� si� od Guenh-wyvar oraz martwego gnolla i podszed� do
li�ciastego krzaka,
gdzie m�g� otrze� krew z broni. - Gnolle mnie nie zaatakowa�y, cho� mia�y m�j
los w gar�ci,
gdy spotkali�my si� przy potoku. A ja odp�aci�em si� im, przelewaj�c ich krew!
M�wi�c to Drizzt odwr�ci� si� z powrotem do Guenhwyvar, jakby oczekiwa�, a nawet
�ywi�
nadziej�, �e pantera w jaki� spos�b go zgani, w jaki� spos�b pot�pi i os�dzi
jego win�. Guenh-
wyvar nie poruszy�a si� nawet o centymetr, za� okr�g�e oczy pantery, b�yszcz�ce
w nocy
zielonkaw� ��ci�, nie wpatrywa�y si� w Drizzta, w �aden spos�b nie oskar�a�y
jego czyn�w.
Drizzt chcia� zaprotestowa�, chcia� zag��bi� si� w swej winie, lecz nie m�g�
otrz�sn�� si� z
cichej akceptacji Guenhwyvar. Kiedy Drizzt �y� sam w dziczy Podmroku, kiedy
zagubi� si� w
dzikich ��dzach, kt�re wymaga�y zabijania, Guenhwyvar czasami mu si�
sprzeciwia�a, a raz
nawet wr�ci�a sama na Plan Astralny, zanim zosta�a odes�ana. Teraz jednak
pantera nie
okazywa�a �adnej ch�ci odej�cia albo uczucia rozczarowania. Guenhwyvar wsta�a,
otrz�sn�a ze
swej b�yszcz�cej, czarnej sier�ci piach i ga��zki, po czym podesz�a do Drizzta.
Stopniowo Drizzt rozlu�ni� si�. Wytar� jeszcze raz swe sejmi-tary, tym razem w
g�st� traw�,
po czym wsun�� je z powrotem do pochew, a nast�pnie po�o�y� dzi�kczynnie r�k� na
wielkiej
g�owie Guenhwyvar.
- Ich s�owa znaczy�y, �e s� �li - wyszepta� drow, by si� upewni�. - Ich zamiary
zmusi�y mnie
do dzia�ania. - W jego s�owach brakowa�o przekonania, jednak Drizzt musia� im w
tej chwili
zawierzy�. Wzi�� g��boki oddech, by si� uspokoi� i zajrza� w g��b siebie, by
odnale�� potrzebn�
mu teraz si��. Zdawszy sobie spraw�, �e Guenhwyvar by�a u jego boku przez
d�u�szy czas i
musia�a wr�ci� na Plan Astralny, by odpocz��, si�gn�� do ma�ej sakiewki.
Zanim jednak Drizzt zdo�a� wyci�gn�� onyksow� figurk�, pantera podnios�a �ap� i
wytraci�a
j�. Drizzt spojrza� z zaciekawieniem na Guenhwyyar, a kocica opar�a si� ci�ko o
niego, niemal
go przewracaj�c.
- Moja lojalna przyjaci�ko - rzek� Drizzt, zdaj�c sobie spraw�, �e pantera
zamierza�a zosta�
przy nim. Wyci�gn�� d�o� z sakwy i przykl�kn�� na jedno kolano, obejmuj�c mocno
Guenhwyyar. Drizzt nie spa� w og�le tej nocy, obserwowa� gwiazdy i rozmy�la�.
Guenhwyyar
wyczuwa�a jego niepok�j i pozosta�a blisko przez wsch�d i zach�d s�o�ca, za� gdy
Drizzt wsta�,
by powita� nowy �wit, Guenhwyvar, cho� wyczerpana i zm�czona, sz�a u jego boku.
Odnale�li u
podstawy wzg�rza skaliste wyniesienie i zasiedli tam, by obserwowa� nadchodz�ce
widowisko.
Przed nimi ostatnie �wiat�a znikn�y z okien wioski. Wschodnie niebo przesz�o w
r�, a
p�niej w karmazyn, jednak Drizzt zauwa�y�, �e ma rozproszon� uwag�. Jego wzrok
b��ka� si�
po le��cych w dole zabudowaniach, za� umys� pr�bowa� odgadn�� zwyczaje tej
nieznanej
spo�eczno�ci oraz odnale�� jakie� usprawiedliwienie dla wydarze� poprzedniego
dnia.
Ludzie byli rolnikami, tyle Drizzt wiedzia�, byli tak�e pilni i pracowici,
poniewa� wielu z
nich zajmowa�o si� ju� swymi polami. Wprawdzie fakty te by�y obiecuj�ce, jednak
Drizzt nie by�
jeszcze w stanie odgadn�� og�lnych cech ca�ej ludzkiej rasy.
Wtedy gdy blask dnia rozlewa� si� coraz szerzej, o�wietlaj�c drewniane budynki
wioski oraz
rozleg�e pola, Drizzt podj�� decyzj�. - Musz� dowiedzie� si� wi�cej, Guenhwyvar
� powiedzia�
cicho. - Je�li mam... je�li mamy pozosta� w tym �wiecie, musimy zrozumie�
zwyczaje naszych
s�siad�w.
Drizzt skin�� g�ow�, rozwa�aj�c swoje s�owa. Zosta�o ju� dowiedzione, bole�nie
dowiedzione, �e nie m�g� pozosta� neutralnym obserwatorem wydarze� maj�cych
miejsce w
�wiecie powierzchni. Drizzt by� cz�sto pobudzany do dzia�ania przez swoje
sumienie, z si��,
kt�rej nie by� w stanie si� przeciwstawi�. Teraz jednak, gdy jego wiedza o
zasiedlaj�cych ten
region rasach by�a tak niewielka, jego sumienie mog�o z �atwo�ci� zaprowadzi� go
w z�ym
kierunku. M�g� wyrz�dzi� szkody niewinnym, �ami�c w ten spos�b zasady, kt�rymi
si� szczyci�.
Drizzt przymru�y� oczy, spogl�daj�c na odleg�� wiosk� w poszukiwaniu jakich�
wskaz�wek.
- P�jd� tam - powiedzia� panterze. - P�jd� tam, by obserwowa� i uczy� si�.
Guenhwyvar przez ca�y czas siedzia�a w milczeniu. Drizzt nie by� w stanie
stwierdzi�, czy
pantera zgadza�a si� z nim, czy nie, a nawet czy w og�le rozumia�a jego zamiary.
Tym razem
jednak Guenhwyyar nie sprzeciwia�a si�, gdy Drizzt si�gn�� po onyksow� figurk�.
Kilka chwil
p�niej pantera bieg�a planarnym tunelem do swego astralnego domu, za� Drizzt
szed� szlakiem
prowadz�cym do ludzkiej wioski i... odpowiedzi. Zatrzyma� si� tylko raz, przy
ciele samotnego
gnolla, by zabra� p�aszcz stwora. Drizzt wzdrygn�� si�, uwa�aj �c to za
kradzie�, lecz ch�odna
noc przypomnia�a mu, �e strata piwafwi mo�e okaza� si� powa�na.
Do tej chwili wiedza Drizzta o ludziach i ich spo�ecze�stwie by�a powa�nie
ograniczona.
G��boko w trzewiach Podmroku mroczne elfy nie mia�y zbyt du�ego kontaktu, ani
nie
interesowa�y si� zbytnio �wiatem powierzchni. Jedyny raz, kiedy Drizzt s�ysza�
cokolwiek o
ludziach, mia� miejsce w Akademii Menzoberranzan podczas sze�ciu miesi�cy, jakie
sp�dzi� w
Sorcere, szkole czarodziej�w. Mistrzowie ostrzegali swych student�w przed
u�ywaniem magii w
spos�b, �w jaki m�g�by to zrobi� cz�owiek", sugeruj�c niebezpieczn� beztrosk�
zazwyczaj
kojarzon�z �yj�c� kr�cej ras�.
- Ludzcy czarodzieje - m�wili mistrzowie - maj� nie mniejsze ambicje ni�
czarodzieje
drow�w, jednak podczas gdy drow mo�e po�wi�ci� pi�� wiek�w na osi�ganie tych
cel�w,
cz�owiek ma na to zaledwie kilka kr�tkich dekad.
Przez dwadzie�cia lat Drizzt nosi� w sobie wnioski p�yn�ce z tego stwierdzenia,
a nasili�y si�
one znacznie podczas ostatnich kilku miesi�cy, odk�d niemal codziennie spogl�da�
na ludzk�
wiosk�. Je�li wszyscy ludzie, nie tylko czarodzieje, byli r�wnie ambitni j ak
tak wielu drow�w -
fanatyk�w, kt�rzy mogli sp�dzi� znaczn� cz�� tysi�clecia na osi�ganiu swych
cel�w - czy nie
zostaliby poch�oni�ci przez to d��enie, kt�re zahacza o histeri�? Albo te�, jak
Drizzt mia�
nadziej�, opowie�ci o ludziach, jakie s�ysza� w Akademii, by�y po prostu
kolejnymi typowymi
k�amstwami, jakie owija�y jego spo�ecze�stwo sieci� intryg i paranoi. Mo�e
ludzie ustawiali swe
cele na rozs�dniej szych poziomach i znajdywali rado�� oraz satysfakcj� w ma�ych
przyjemno�ciach, jakie dawa�o kr�tkie �ycie.
W czasie swych podr�y przez Podmrok Drizzt tylko raz spotka� cz�owieka.
M�czyzna �w,
czarodziej, zachowywa� si� irracjonalnie, nieprzewidywalnie i niezwykle
niebezpiecznie.
Przemieni� przyjaciela Drizzta z pecza, nieszkodliwego, ma�ego, hu-manoidalnego
stworzenia, w
przera�aj�cego potwora. Kiedy Drizzt i jego towarzysze przybyli do wie�y
czarodzieja, by
przywr�ci� wszystko do normy, zostali powitani pot�nym uderzeniem b�yskawicy.
Cz�owiek w
ko�cu zgin��, a przyjaciel Drizzta, Clacker, pozosta� w swym cierpieniu.
Drizztowi pozosta�a gorzka pustka, przyk�ad cz�owieka, kt�ry wydawa� si�
potwierdza�
prawd� ostrze�e� drow�w. Tak wi�c teraz Drizzt ostro�nymi krokami zbli�a� si� do
ludzkiej
osady, spowalnia�a go rosn�ca obawa, �e pomyli� si� zabijaj�c gnolle.
Drizzt postano wi� obserwowa� to samo oddzielone gospodarstwo na zachodnim
skraju
wioski, kt�re gnolle postanowi�y napa��. By�a to d�uga i niska budowla z bali z
jednymi
drzwiami i kilkoma oknami, kt�re by�y zas�oni�te okiennicami. Przez ca�� d�ugo��
�ciany
frontowej bieg�a otwarta, nakryta dachem weranda. Obok sta�a stodo�a, wysoka na
dwie
kondygnacje, z szerokimi i wysokimi wrotami, w kt�rych m�g� si� zmie�ci� du�y
w�z.
Podw�rze podzielone by�o na rozmaitego kszta�tu zagrody, w wielu z nich
znajdowa�y si� kury i
�winie, w jednej pas�a si� koza, za� w innych wida� by�o rz�dy li�ciastych
ro�lin, kt�rych Drizzt
nie zna�.
Podw�rze z trzech stron styka�o si� z polami, lecz ty� domu znajdowa� si� w
pobli�u
rosn�cych na zboczu g�rskim g�stych krzak�w i g�az�w. Drizzt usadowi� si� pod
niskimi
ga��ziami pinii, z boku tylnego rogu budynku, co pozwala�o mu widzie� wi�ksz�
cz��
podw�rza.
Trzej doro�li m�czy�ni - trzy pokolenia, co Drizzt odgadn�� po ich wygl�dzie -
pracowali w
polu, zbyt daleko od drzew, by drow m�g� dostrzec wi�cej szczeg��w. Jednak
bli�ej domu
czw�rka dzieci, c�rka w�a�nie wchodz�ca w kobieco�� oraz trzech m�odszych
ch�opc�w,
zajmowa�o si� swymi obowi�zkami, piel�gnuj�c kury i �winie, a tak�e piel�c
chwasty w
ogrodzie z warzywami. Przez wi�kszo�� poranka pracowali oddzielnie przy prawie
ca�kowitym
braku kontaktu z pozosta�ymi, a Drizzt zdo�a� w tym czasie sporo si� dowiedzie�
o ich
koneksjach rodzinnych. Kiedy na werand� wysz�a kr�pa kobieta o tym samym,
s�omianym
kolorze w�os�w co dzieci, i zadzwoni�a wielkim dzwonkiem, wygl�da�o na to, �e
duch, kt�ry
przyczai� si� w pracuj�cych, wydosta� si� spod kontroli.
Z pohukiwaniem i pokrzykiwaniem trzej ch�opcy pobiegli do domu, przystaj�c na
chwil�, by
rzuci� zgni�ymi warzywami w sw� starsz� siostr�. Z pocz�tku Drizzt s�dzi�, �e
b�dzie to
preludium do wi�kszego konfliktu, jednak kiedy m�oda kobieta odda�a salw�, ca�a
czw�rka
wybuch�a �miechem i drow zauwa�y�, �e to zabawa.
Chwil� p�niej najm�odszy z m�czyzn, najprawdopodobniej starszy brat, wpad� na
podw�rze krzycz�c i wymachuj�c �elazn� motyk�. M�oda kobieta krzykn�a
zach�caj�co do
nowego sprzymierze�ca i trzej ch�opcy rzucili si� w stron� werandy. M�czyzna
by� jednak
szybszy, chwyci� siln�r�k�jedno z dzieci i wrzuci� je do �wi�skiego koryta.
Przez ca�y ten czas kobieta z dzwonkiem potrz�sa�a bezradnie g�ow�i bez przerwy
wylewa�a
z siebie potok narzeka�. Starsza kobieta, siwa i chuda jak patyk, stan�a obok
niej, wymachuj�c
z�owieszczo drewnian� �y�k�. Wyra�nie zadowolony m�ody m�czyzna otoczy� r�k�
ramiona
m�odej kobiety, po czym za dwoma pierwszymi ch�opcami weszli do domu. Ostatni
dzieciak
wygrzeba� si� z brudnej wody i ruszy� za nimi, lecz powstrzyma�a go drewniana
�y�ka.
Drizzt nie m�g� oczywi�cie zrozumie� ani s�owa z rozmowy, stwierdzi� jednak, �e
kobieta
nie wpu�ci ma�ego do �rodka, dop�ki ten si� nie wysuszy. Niesforny m�odzik
wymamrota� co�
do plec�w tej z �y�k�, gdy wchodzi�a do domu, lecz nie spieszy� si� zbytnio.
Pozostali dwaj m�czy�ni, jeden obdarzony g�st�, siw� brod�, za� drugi g�adko
ogolony,
wr�cili z pola i w�lizgn�li si� za narzekaj�cego ch�opca. Uni�s� si� on znowu w
powietrze i z
chlupotem wr�ci� do koryta. Gratuluj�c sobie serdecznie, m�czy�ni ku uciesze
pozosta�ych
weszli do �rodka domu. Ociekaj�cy wod� ch�opiec tylko j�kn�� i chlapn�� wod� w
pysk maciory,
kt�ra przysz�a sprawdzi�, co si� dzieje.
Drizzt obserwowa� to wszystko z rosn�cym podziwem. Nie widzia� niczego
przekonuj�cego,
jednak zabawowe zwyczaje rodziny oraz zrezygnowana akceptacja tego, kt�ry
przegra�, da�y mu
odwag�. Drizzt wyczu� w tej grupie wsp�lnego ducha, wszyscy jej cz�onkowie
zmierzali do
wsp�lnego celu. Je�li to gospodarstwo okaza�oby si� odzwierciedleniem ca�ej
wioski, to miejsce
to z pewno�ci�bardziej przypomina�o Blingdenstone, miasto g��binowych gnom�w ni�
Menzoberranzan.
Popo�udnie przebieg�o w podobny spos�b jak ranek, z widoczn� w ca�ym
gospodarstwie
mieszanin� pracy i zabawy. Rodzina wr�ci�a wcze�nie, zapalaj�c lampy tu� po
zachodzie s�o�ca,
a Drizzt w�lizgn�� si� g��biej w zaro�la u podn�a g�ry, by rozwa�y� swoje
obserwacje.
Wci�� nie m�g� by� niczego pewien, jednak tej nocy spa� spokojniej, nie
niepokoi�y go ju�
nieprzyjemne w�tpliwo�ci, zwi�zane z martwymi gnollami.
* * *
Drow przez trzy dni czai� si� w cieniach za gospodarstwem, obserwuj�c rodzin�
przy pracy i
zabawie. Blisko�� grupy stawa�a si� coraz bardziej oczywista, za� za ka�dym
razem, gdy
pomi�dzy dzie�mi wybucha�a prawdziwa walka, natychmiast podchodzi� najbli�szy
doros�y i
przywraca� j � do granic rozs�dku. Po kr�tkiej chwili niedawni przeciwnicy zn�w
si� ze sob�
bawili.
Drizzta opu�ci�y wszelkie w�tpliwo�ci. - Strze�cie si� moich ostrzy, �otry -
wyszepta� pewnej
nocy w stron� cichych g�r. M�ody drow renegat uzna�, �e je�li jakiekolwiek
gnolle czy gobliny -
albo stwory z kt�rej� inne rasy - postanowi� napa�� na t� okre�lon� rodzin�, to
najpierw b�d�
mie� do czynienia z wiruj�cymi sejmitarami Drizzta Do'Urden.
Drow rozumia� ryzyko, jakie bra� na siebie, obserwuj�c rodzin� rolnik�w. Je�li
ludzie
zauwa�yliby go - co nie by�o zbyt prawdopodobne - z pewno�ci� wpadliby w panik�.
W tym
momencie swego �ycia Drizzt chcia� jednak wzi�� na siebie to ryzyko. Cz�� jego
nawet chcia�a,
by zosta� odkryty.
Wczesnego poranka czwartego dnia, zanim s�o�ce pojawi�o si� na wschodnim niebie,
Drizzt
wyruszy� na sw�j codzienny patrol, sprawdzaj�c wzg�rza i zagajniki otaczaj�ce
samotne
gospodarstwo. W chwili gdy drow wr�ci� na swoje stanowisko, praca by�a ju� w
pe�nym
rozkwicie. Drizzt usiad� wygodnie na k�pie mchu i spogl�da� z cieni na jasno��
bezchmurnego
dnia.
Mniej ni� godzin� p�niej samotna posta� wysz�a z domu i ruszy�a w stron�
Drizzta. By�o to
najm�odsze z dzieci, ch�opiec o w�osach w kolorze piasku, kt�ry wydawa� si�
sp�dza� r�wnie
wiele czasu w korycie jak poza nim, zazwyczaj nie z w�asnej woli.
Drizzt schowa� si� za pniem pobliskiego drzewa, niepewny co do zamiar�w ch�opca.
Szybko
zda� sobie spraw�, �e dzieciak go nie widzi, poniewa� w�lizgn�� si� w g�szcz,
parskn�� przez
rami�, w stron� domu, po czym skierowa� si� na zalesione wzg�rza, przez ca�y
czas gwi�d��c.
Drizzt zrozumia� wtedy, �e ch�opiec ucieka przed swymi obowi�zkami i niemal
pochwali� jego
swobodne zachowanie. Nie by� jednak przekonany, czy dzieciak robi rozs�dnie,
oddalaj�c si� od
domu w tak niebezpiecznym terenie. Ch�opiec nie m�g� mie� wi�cej ni� dziesi��
lat, wygl�da� na
szczup�ego i delikatnego, a spod bursztynowych lok�w wygl�da�y niewinne,
b��kitne oczy.
Drizzt poczeka� kilka chwil, by ch�opiec zdo�a� si� oddali�, sprawdzi� czy kto�
za nim nie idzie,
po czym ruszy� jego szlakiem, kieruj�c si� gwizdaniem.
Ch�opiec oddala� si� nieprzerwanie od domu, id�c w g�ry, za� Drizzt trzyma� si�
sto krok�w
za nim, zdecydowany chroni� go przed niebezpiecze�stwem.
W ciemnych tunelach Podmroku Drizzt m�g�by si� skrada� tu� za ch�opcem - lub
goblinem
czy praktycznie ka�dym innym - i klepn�� go w plecy, zanim zosta�by odkryty. Po
jednak mniej
wi�cej p�godzinie tego po�cigu i gwa�townych zmianach kierunku oraz pr�dko�ci,
po��czonych
z faktem, �e gwizdanie ucich�o, Drizzt doszed� do wniosku, �e dzieciak wie, i�
jest �ledzony.
Zastanawiaj�c si�, czy ch�opiec wyczuje trzeci� stron�, Drizzt przyzwa� z
onyksowej figurki
Guenhwyvar i wys�a� jaz poleceniem zaj�cia z flanki. Drizzt zn�w wyruszy� przed
siebie w
ostro�nym tempie.
Chwil� p�niej, gdy rozleg� si� krzyk dziecka, drow wyci�gn�� sejmitary i
porzuci�
wszelk�ostro�no��. Drizzt nie rozumia� s��w ch�opca, jednak desperacja w jego
g�osie m�wi�a
wystarczaj�co wiele.
- Guenhwyvar! - zawo�a� drow, pr�buj�c przywo�a� znajduj�c� si� w oddali panter�
z
powrotem. Drizzt nie m�g� sta� i czeka� na kocic�, ruszy� wi�c dalej.
Szlak wdziera� si� po stromym podej�ciu, wy�ania� si� nagle z drzew i ko�czy�
kraw�dzi�
szerokiej rozpadliny, mierz�cej ponad sze�� metr�w. Przepa�� by�a przeci�ta
zaledwie jedn�
belk�, za� po obydwu jej stronach zwisa� ch�opiec. Jego oczy powi�kszy�y si�
znacznie na widok
mahoniowosk�rego elfa z sejmitarami w d�oniach. Wyj�ka� kilka s��w, kt�rych
Drizzt nie by� w
stanie rozszyfrowa�.
Obraz znajduj�cego si� w niebezpiecze�stwie ch�opca zala� Drizzta fal� winy.
Dzieciak
znalaz� si� w tej sytuacji tylko z powodu po�cigu. Rozpadlina by�a zaledwie tak
g��boka, jak
szeroka, lecz na dnie znajdowa�y si� poszarpane g�azy i k�uj�ce krzaki. Zbity z
tropu nag�ym
spotkaniem i wynikaj�cymi z niego nieuniknionymi skutkami, z pocz�tku Drizzt si�
zawaha�,
jednak szybko odepchn�� na bok te my�li. Wsun�� sejmitary w pochwy i, sk�adaj�c
ramiona na
piersi w ge�cie pokoju drow�w, postawi� jedn� stop� na belce.
Ch�opiec wpad� na inny pomys�. Zaraz gdy otrz�sn�� si� z szoku, jaki wywo�a� w
nim widok
dziwnego elfa, skoczy� na p�k� skaln� pod przeciwleg�� kraw�dzi� rozpadliny i
zepchn�� belk�
z jej mocowania. Drizzty szybko cofn�� si� ze spadaj�cej k�ody. Drow rozumia�,
�e dzieciak nie
znajdowa� si� w prawdziwym niebezpiecze�stwie, lecz udawa� przera�enie, by
oszuka�
prze�ladowc�. Poza tym, jak doszed� do wniosku drow, gdyby takjak ch�opiec
przypuszcza�,
prze�ladowc� okaza� si� kto� z rodziny, niebezpiecze�stwo oddali�oby
jakiekolwiek my�li o
karze.
Teraz Drizzt znajdowa� si� w niekorzystnej sytuacji. Zosta� odkryty. Stara� si�
obmy�li� jaki�
spos�b porozumienia z