13555

Szczegóły
Tytuł 13555
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13555 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13555 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13555 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

od początku do końca od początku do końca z Ojcem Leonem KnabitemosB rozmawiają Wojciech Bonowicz i Artur Sporniak Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK Kraków 2002 Projekt okładki WITOLD SIEMASZKIEWICZ Fotografia na 1. stronie okładki Maria Śliwa Redakcja Wojciech Bonowicz Artur Sporniak Korekta Małgorzata Biernacka Paulina Gwóźdź Łamanie Irena Jagocha Imprimi potest Opactwo Benedyktynów L.dz. 12/2002. Tyniec, 4 lutego 2002 + o. Marek W Szeliga OSB, opat tyniecki © Copyright by Wydawnictwo Znak, Kraków 2002 ISBN 83-240-0057-7 Zamówienia: Dział Handlowy 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Bezpłatna infolinia: 0800-130-082 Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: www.znak.com.pl ODZYSKIWANIE BOŻEJ MYŚLI (O początku) ARTUR SPORNIAK: Ojcze, co było na początku? O. LEON KNABIT OSB: „Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię" (Rdz 1,1)- tak rozpoczyna się Biblia. Z kolei Ewangelia św. Jana zaczyna się od wersetu: „Na początku było Słowo" (J 1, 1). Odpowiedź na pytanie o początek jest z punktu widzenia mary bardzo ważna. Dlaczego? Ponieważ ustawia człowieka na właściwej płaszczyźnie w życiu. Oczywiście, możemy kierować się w naszym życiu zasadą: żyj tak, aby ci było dobrze. Nie chcę tej zasady lekceważyć, ale ona nie wystarcza. Zakorzeniona jest w nas potrzeba sięgania do początku. Poszukujemy własnych korzeni, próbujemy odtworzyć genealogie naszych rodzin. Pytamy o genezę wspólnoty, w której żyjemy, zastanawiamy się, kiedy powstał nasz naród. Nie da się w nas zahamować tego toku myślenia. Pytamy o początek naszej kultury, cywilizacji, ludzkości, świata, wszechświata... Pytamy o to, bo początek determinuje w jakiś sposób sens rzeczy. WOJCIECH BONOWICZ: Czy ludzie przychodzą do Ojca. z takimi pytaniami: skąd jestem? skąd się wziąłem? Oczywiście - nie w sensie fizycznym. .. Od początku do końca Rzadko. Wiedzą, że nie jestem filozofem, takim, jakim był na przykład śp. ks. Józef Tischner. Ktoś, kto kiedyś słuchał rekolekcji ks. Tischnera i moich, powiedział: „Józek mówi, jak jest. Leon -jak to sieje", [śmiech] Przypomina mi się inna anegdota. Kiedyś Papież powiedział: „Nie jestem erudytą, jestem myślicielem". To znaczy, że nie wie wielu rzeczy, ale myśli głęboko. I to papieskie myślenie „rozsadza" świat. Ja nie jestem ani erudytą, ani myślicielem... W.B.: Załóżmy jednak, że przychodzi do Ojca na rozmowę fizyk czy biolog i przyznaje: „Trudno jest mi pogodzić moją wiedzę z wizją początku świata i człowieka zawartą w Biblii". Co Ojciec wtedy robi? Radzę mu, żeby poczytał trochę więcej na ten temat, choćby znakomitą książkę prof. Anny Świderkówny Rozmowy o Biblii. Można się z niej m.in. dowiedzieć, dlaczego Biblia w takiej formie przedstawia ów początek. A poza tym - wiara jest łaską. Jeśli się wierzy, pewne problemy egzystencjalne są już rozwiązane. Wierzę, że Bóg jest i mnie stworzył. Nie pytam więc: czy mnie stworzył? Mogę pytać: jak mnie stworzył? Człowiek niewierzący jest w trudniejszej sytuacji. Być może, niekiedy intuicyjnie wyczuwa odpowiedź, ale coś mu przeszkadza przekroczyć granicę wiary. Jeszcze czegoś mu brakuje. Całkiem możliwe, że właśnie łaski. Można zapytać: dlaczego Bóg tę łaskę jednym daje, innym nie? Tego nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć. Możemy tylko ufać, że Bóg zawsze chce dla człowieka tego, co w danej chwili jest dla niego najlepsze. Może się na przykład zdarzyć, że Bóg czeka, aż ktoś dojrzeje w zmaganiach z niewiarą. Że chce go wprowadzić w wiarę o wiele dojrzalszą od tej, którą ten ktoś miałby, gdyby łaskę wiary otrzymał wcześniej. Z tego też płynie wniosek, że wiara nie jest naszą zasługą i nie powinniśmy się nią pysznić. Dla nas ważne jest, byśmy wiary pragnęli. Odzyskiwanie Bożej myśli (O początku) Nasze życie biegnie jakby po dwóch torach: widocznym, zależnym od nas, oraz niewidocznym, nadprzyrodzonym, który w sposób ostateczny - ale dla nas nie do końca zrozumiały - ten pierwszy tor określa. Pokażmy to na przykładzie wziętym z teologii duchowości. W przeżywaniu wiary możemy doświadczać oschłości i oziębłości. Oschłość jest przeze mnie niezawiniona. Jest mi dana. Mogę ją interpretować jako próbę, przez którą Bóg mnie przeprowadza. Natomiast oziębłość jest przeze mnie zawiniona, spowodowana na przykład zaniedbaniem modlitwy. W oschłości ten niewidoczny tor ujawnia się (dzieje się w mojej duszy coś, nad czym nie panuję) i wpływa na moje widzialne życie. Oziębłość jest skutkiem lekceważenia istnienia i wagi tego, czego bezpośrednio nie widać. A.S.: Powróćmy do biblijnego początku. Po co Bóg stworzył niebo i ziemię? Według katechizmowego określenia, ziemia została stworzona dla większej chwały Bożej. Niestety, gdy patrzymy na to, co się niekiedy w świecie dzieje, trudno jest nam tę Bożą chwałę dostrzec. O ministrantach czasem złośliwie się mówi, że to „zorganizowana obraza Boska", [śmiech] Coś podobnego można powiedzieć w niektórych sytuacjach i o naszym świecie. A.S.: Mówiąc dokładniej, nowy Katechizm... głosi, że świat został stworzony „dla chwały Boga", ale zaraz dodaje słowami św. Bonawentury: „Nie po to, by powiększyć chwałę, ale po to, by ją ukazać i udzielić jej". W jaki sposób bieda świata ukazuje Bożą chwałę? Opieka Boża nie na tym polega, że stwarza warunki cieplarniane, tylko na tym, że w trudnościach daje siłę. Każdy dom, nawet najpiękniejszy, ma „salony" i śmietniki. Jeżeli będziemy nań patrzeć tylko przez pryzmat śmietnika, zawsze bę- Od początku do końca dziemy zdegustowani. Mimo biedy świata, nie można nie zauważyć jego piękna. A stąd już niedaleko do tego, by w pięknie dostrzec odblask chwały Bożej. Ważna jest perspektywa spojrzenia. Jeżeli swój palec przystawię blisko oka, to zasłoni mi on cały świat. A.S.: Katechizm... głosi też (za św. Tomaszem), że świat został stworzony w „stanie drogi". Polega to na tym, że jedne byty powstają, inne giną... „Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam" (J 5, 17) -mówi Jezus. Świat jest wciąż stwarzany. W.B.: Jakby niedokończony... Dążący do pełni. Doskonałość jest na końcu, a nie na początku. Objawienie publiczne jest zakończone, ale świat się wciąż rozwija. Dawniej rozróżniano opus creationis (dzieło stwarzania) i opus ornatus (dzieło przyozdabiania). Moglibyśmy wskazać na ewolucję biologiczną jako na przykład ciągłego rozwoju. Ale także rzeczywistość duchowa jest w stanie drogi. Prawy człowiek, współpracując z Bogiem, rozwija Jego stwórcze dzieło. Człowiek „popsuty", psuje. A.S.: Filozof powiedziałby, że dwie rzeczy nie domagają się wytłumaczenia: nicość (bo jak nic nie ma, to nie ma się nad czym zastanawiać) i absolut (bo wszystko jest w nim zrealizowane). Będąc w świecie, jesteśmy jakby pośrodku. To rodzi pytanie, stawiane już wielokrotnie w historii: „dlaczego jest raczej coś niż nic?". Przy różnych okazjach my, benedyktyni, odmawiamy wezwanie: „Wspomożenie nasze w Imieniu Pana, który stworzył niebo i ziemię" (por. Ps 121, 2). Można by powiedzieć: „I jeszcze tę ziemię stworzył?! Po co?". Odzyskiwanie Bożej myśli (O początku) Tu wchodzimy w niepojętą tajemnicę miłości Bożej, która nie jest miłością ludzką. My nie rozumiemy, jak Bóg „wylewając" swą miłość, mógł jednocześnie dopuścić do zła, cierpienia, śmierci. Próbujemy tworzyć analogie. Najbliższa miłości Bożej jest miłość matki. Dobra matka nigdy nie potępi swojego dziecka, zawsze stara sieje zrozumieć, usprawiedliwić, podnieść swoją miłością z upadku. Bóg patrzy z miłością na świat, tak jak matka na dziecko. A.S.: Bóg sam sobie wystarcza, niczego nie potrzebuje, by być Bogiem. Można powiedzieć, że stwarzając świat, w pewnym sensie Siebie ograniczył. Czy takie niepojęte samoograniczenie nie ujmuje Bogu chwały? Przeciwnie. Stworzenie objawia paradoksalną tajemnicę Bożej miłości. Bóg Siebie „ogranicza", bo nas kocha. To w miłości -właśnie takiej „ograniczonej" - w sposób najdoskonalszy objawia się chwała Boga. A.S.: Wierzymy, że Bóg stworzył „wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne". Niewidzialne, czyli...? Aniołów i to, co niewidzialne w człowieku, czyli jego duszę (niektórzy dodają jeszcze ducha). Ale ten fragment Credo jest dość niefortunnie przetłumaczony. Nigdzie w łacińskim tekście nie ma „rzeczy widzialnych i niewidzialnych". Znajdziemy natomiast „visibilium et invisibilium" - to, co widzialne i niewidzialne. Człowiek nie jest rzeczą. Poza tym pojęcie „rzecz niewidzialna" jest chyba sprzeczne samo w sobie. W.B.: Czy aniołowie są Ojcu w wierze na coś potrzebni? Nie odgrywają oni w mojej wierze jakiejś szczególnej roli. Wierzę w ich istnienie, bo Objawienie głosi, iż zostali stworzeni 10 Od początku do końca Odzyskiwanie Bożej myśli (O początku) 11 przez Boga „i nam posłani na pomoc" (Hbr 1, 14). Nie mam jednak jakiegoś szczególnego nabożeństwa do aniołów. Czasem zwracam się do mojego Anioła Stróża lub idąc za przykładem bł. papieża Jana XXIII, modlę się do Aniołów Stróżów różnych moich rozmówców, przede wszystkim tych trudniejszych. W.B.: I to pomaga? Mam wrażenie, że niekiedy tak. Prawdopodobnie dlatego, że taka modlitwa inaczej nastawia mnie do tego, z kim rozmawiam. A.S.: Dzisiaj można zauważyć nawrót zainteresowania światem anielskim. Wyobrażenia aniołów pojawiają się w filmie, w sztuce. Książki o aniołach świetnie się sprzedaje. Czym to można tłumaczyć? Pragnieniem bliskości Boga. Pamiętajmy, że anioł nigdy nie reprezentuje sam siebie. Zawsze jest posłany przez Boga, zwiastuje Boga. Stary Testament opisuje spotkanie Abrahama z trzema młodzieńcami pod dębami Mamre. Tradycja doszukuje się w tym jakiegoś pierwotnego objawienia Trójcy Świętej. A.S.: Modlimy się: „Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój". Świadomość, że nigdy nie jesteśmy sami, może pomagać, ale też może krępować. Sartre wyobrażał sobie Boga jako tego, który go wciąż obserwuje. To zależy, jaki ma się obraz Boga czy anioła. Świadomość obecności kochającej osoby nie jest krępująca. Miłość powoduje, że nie czuję się podglądany, tylko bezpieczny. „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną" (Ps 23, 4). Anioł nie jest „podglądaczem", jest tym, który chroni. Mówiąc mniej poważnie, z obecnością aniołów bywa różnie. Pewien góral postanowił skończyć z życiem, bo baba bardzo zalazła mu za skórę. Poszedł na strych. Zarzuca sznur na belkę, a tu słyszy głos: „Ratuj swą duszę!". Rozgląda się. Nikogo nie widać, więc zaczyna wiązać na sznurze pętlę. I znowu głos się odzywa: „Ratuj duszę!". Wtedy góral pyta: „Ktoś ty?". Głos: „Twój Anioł Stróż. Przyszedłem, aby cię ratować". Góral: „A gdzieś ty był, psiokrew, jakem sie żenił?", [śmiech] W.B.: Wspomniał Ojciec, że początek określa sens. Jezus w swoim nauczaniu odwoływał się „do początku". Spróbujmy to wyjaśnić. Czy chodzi o początek w czasie, czy o początek w sensie symbo-łicznym, mitycznym? Rzeczywiście, Jezus odwoływał się „do początku". Kiedy mówił o nierozerwalności małżeństwa, Jego uczniowie protestowali, powołując się na prawo Mojżeszowe zezwalające na rozwód. Wtedy powiedział: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony, lecz od początku tak nie było" (Mt 19, 8). Mówiąc to, Jezus miał na myśli pierwszą parę ludzi. Nie sądzę jednak, żebyśmy musieli rozumieć ten „początek" jako początek czasu. Myślę, że chodzi o początek sensu. Przypomnijmy sobie, że Adam w raju nazywał rzeczy. Nadawał im sens. Źródłem sensu jest Bóg. Czasem dzieci pytają: Bóg stworzył świat, a kto stworzył Boga? Takie pytania wprawiają nas w zakłopotanie. I słusznie, bo poza Bogiem nie da się już o nic zapytać. Wszelkie pytania tracą sens. Mojżesz, pytając, kim jest Bóg, otrzymał odpowiedź: „Jestem, który Jestem" (Wj 3, 14). Warto się w tę odpowiedź wmyślać. Bóg jest czystym Istnieniem. A.S.: Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę. Po co taka „ różnorodność"? 12 Od początku do końca Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Może po prostu po to, żeby było ciekawiej? Człowiek nie jest samotnikiem. Jest istotą społeczną. By tworzyć wspólnotę, potrzebne są więzi. Wydaje mi się, że więzi budowane na zasadzie przyciągania się przeciwieństw, wzajemnego uzupełniania się, są bardziej podstawowe, bardziej naturalne i zapewne trwalsze niż więzi budowane na przykład na zasadzie wspólnych zainteresowań. Przede wszystkim jednak człowiekjest obrazem Boga. W człowieku jakoś odbija się Boża „różnorodność". Nieprzypadkowo w miłości kobiety i mężczyzny, owocującej nowym, osobowym życiem dziecka, szukano analogii do Trójcy Świętej. A.S.: Jak winniśmy sobie wyobrażać raj? Czy tak jak na obrazie Boscha, jako jakiś dziwny, fantastyczny ogród? Ogród jest symbolem pewnej obfitości, bogactwa, beztroski. Jeśli uświadomimy sobie, że natchniony autor Księgi Rodzaju mieszkał na terenie zewsząd otoczonym pustynią, nietrudno jest nam zrozumieć, dlaczego sięgnął po obraz bujnego ogrodu. A.S.: Czy to znaczy, że Eden nie istniał w rzeczywistości? Nie wiadomo, czy to był stan czy konkretne miejsce. A.S.: W takim razie, czy Adam i Ewa naprawdę istnieli jako konkretni ludzie? Są dopuszczalne dwie interpretacje biblijnego Adama i Ewy: jako konkretnej pary prarodziców i jako zbiorowości pierwszych ludzi. W samej Biblii można dostrzec pewne wahanie między tą podwójną możliwością. Na przykład 26. werset Księgi Rodzaju w oryginale brzmi: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam, aby panowali...". W przekładach zgodnie z gramatyką pojawia się: „aby panował". Odzyskiwanie Bożej myśli (O początku) 13 Można spotkać w nauce hipotezę, że człowiek pojawił się równocześnie w różnych miejscach kuli ziemskiej. Jeśli to się potwierdzi, trudno nam będzie bronić konkretności Adama i Ewy. Ale nie będzie to znaczyć, że nauka „obaliła" biblijny opis stworzenia. Przecież zawsze możemy sobie wyobrazić, że Bóg w tym samym czasie uczłowieczył jakiegoś naszego biologicznego przodka w różnych częściach świata. Nauka może pomóc nam rozwiązać zagadkę, kiedy i w jakich przyrodniczych warunkach powstał człowiek. Nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytanie: skąd i dlaczego wziął się człowiek? W każdym razie najważniejsza w opisie biblijnym jest prawda wiary, że człowiek został powołany do istnienia stwórczym aktem Bożym. A.S.: Choć biblijny opis stworzenia nie jest oczywiście naukowy, to jednak w zderzeniu z nauką nieuchronnie rodzi pewne pytania. Z tego opisu wyłania się obraz pełen harmonii, którą zburzy dopiero nieposłuszeństwo człowieka. Tymczasem dzięki nauce wiemy, że na długo przedtem, zanim pojawił się człowiek, w świecie przyrody obowiązywało na przykład prawo silniejszego: zwierzęta pożerały się nawzajem. Poza tym trudno przypuszczać, że nie było tak zwanego zła fizycznego - cierpienia powodowanego przez kataklizmy (trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, powodzie). Trudno jest nam wyobrazić sobie, by nauka mogła kiedykolwiek stwierdzić, jaką relację ze światem miał naprawdę pierwszy człowiek (czy na przykład żył w harmonii ze zwierzętami, czy nie?). A.S.: Nauka może jednak stwierdzić, że „funkcjonowanie" świata niewiele się zmieniło przed i po pojawieniu się człowieka. Natomiast w Katechizmie... czytamy: „Człowiek żył w przyjaźni ze Stwórcą oraz w harmonii z sobą samym i otaczającym go stworzeniem... Dopóki człowiek pozostawał w zażyłości z Bogiem, nie 14 Od początku do końca miał ani umierać, ani cierpieć". Trudno wyobrazić sobie pierwszego człowieka na przykład bez systemu nerwowego, czyli nieodczuwa-jącego żadnego bólu. Czy naukowy obraz świata w zderzeniu z takim wyobrażeniem nie jest „niepokonalną wiedzą" (analogicznie do „niepokonalnej niewiedzy", która czasem rozgrzesza penitenta w konfesjonale)? Biblijny opis stworzenia mówi o niezwykłej relacji, jaka zachodziła między człowiekiem a Bogiem, którą zniszczył dopiero upadek pierwszych ludzi. Ta relacja jest naukowo nieuchwytna... A.S.: Adam i Ewa to pierwsi w historii mistycy? To dobra analogia. Zastanowmy się, co by to mogło znaczyć. Wiemy z historii chrześcijaństwa (albo szerzej: religii), że istnieli ludzie, którzy żyli szczególnie blisko Boga. W stanach uniesień mistyk jest jakby wyjęty spod praw natury: dotyka wieczności. Nie doświadcza bólu, a jeżeli doświadcza, to inaczej go odczuwa -jako coś pełnego sensu. Stąd ból, cierpienie nie mają dla mistyka destrukcyjnego charakteru. Wiemy także, że niektórzy święci, na przykład św. Franciszek czy niektórzy Ojcowie pustyni, potrafili mieć niezwykły wpływ na zwierzęta. Dzikie zwierzęta nie robiły im krzywdy. (Podobno psy potrafią wyczuć, kiedy się ich boimy). To jest jakoś zrozumiałe: człowiek -jego rozum czy dusza - wyrasta ponad naturę. Byleby tylko potrafił być blisko swojego źródła - Boga Stwórcy. Wróćmy do Adama i Ewy. Do czasu spotkania węża kusiciela nic ich nie oddzielało od Boga. Byli więc wyjątkowymi mistykami: żaden mistyk, może prócz Maryi, nie byl w takiej sytuacji. Czy mając to na uwadze, trudno jest przyjąć katechizmowe stwierdzenie, że „dopóki człowiek pozostawał w zażyłości z Bogiem, nie miał ani umierać, ani cierpieć"? Odzyskiwanie Bożej myśli (O początku) 15 A.S.: A jednak mimo takiej bliskości z Bogiem ludzie ci popełnili grzech pierworodny. Pamiętając o obrazowym charakterze biblijnej opowieści o stworzeniu, porównajmy ją z mitami innych religijnych tradycji. W babilońskim poemacie Enuma Elisz człowiek powstaje z przeklętej krwi zbuntowanego boga Kingu. W micie orfickim ludzie zostają ulepieni przez Zeusa z popiołów Tytanów ukaranych za pożarcie Dionizosa. W człowieku jest więc zarazem pierwiastek boski i demoniczny. Można powiedzieć, że w mitach tych człowiek powstaje w wyniku konfliktu sił boskich. Jest „produktem ubocznym" boskich waśni. Poza tym za zło, które w sobie odnajduje, człowiek nie odpowiada. Zło jest śladem po winie zaciągniętej w świecie boskim. Jest spadkiem otrzymanym od bogów. Odpowiedzialność za zło jest więc zepchnięta poza rzeczywistość ludzką. W Biblii, przeciwnie, człowiek jest chciany przez Stwórcę, jest „obrazem Boga". Zło pojawia się w wyniku utraty zaufania do Boga. Człowiek jest więc za nie odpowiedzialny. W.B.: Ale gdzie byl Bóg, kiedy Adam i Ewa byli kuszeni? A.S.: I jak to możliwe, że byli tak podatni na pokusę pychy? Można to pierwsze pytanie odwrócić: gdzie oni byli podczas kuszenia? W jaki sposób wąż potrafił wśliznąć się między pierwszych ludzi i Boga? Pamiętam słowa o. Piotra Rostworowskiego, niedawno zmarłego kameduły, a wcześniej mnicha benedyktyńskiego, jednego z największych dla mnie duchowych autorytetów, który mówił o posłuszeństwie zakonnym. „Jeśli między otrzymaniem polecenia a wykonaniem go zawahamy się, powstanie szczelina, w którą wąż natychmiast się wśliźnie" - mówił. Wolność niesie ze sobą niebezpieczeństwo i pokusę pychy. 16 Od początku do końca Zobaczmy, odzyskaliśmy 12 lat temu w Polsce wolność i jak trudno jest nam „używać" jej dla dobra wspólnego. Ale widocznie wolność jest tak ogromnym darem, że Bóg wolał mieć ludzi wolnych, choć podatnych na grzech, niż bezgrzeszne automaty. W.B.: Nie chciał mieć szczęśliwych niewolników. Wolność i związana z nią odpowiedzialność rodzi jeszcze inny problem. Załóżmy, że dwoje bliskich sobie ludzi trafia po śmierci w różne „miejsca": jedno idzie do nieba, drugie do piekła. Jak ta osoba w niebie będzie mogła być szczęśliwa, wiedząc, że bliski jej człowiek jest w piekle? To także niepojęta tajemnica. Myślę, że ta nasza niezgoda na taką hipotetyczną sytuację wskazuje na coś jeszcze większego niż wolność - na miłość. A.S.: Dlaczego my wszyscy, potomkowie Adama i Ewy, musimy ponosić konsekwencje ich upadku? To, że upadek pierwszych ludzi odcisnął na nas swoje piętno w postaci grzechu pierworodnego, czyli skłonności do czynienia zła, świadczy o jakiejś ścisłej więzi między ludźmi. Wszystko, co robimy, jakoś dotyka także innych. Możemy tę sytuację próbować przybliżyć, wskazując na przykład na rodziców, którzy z własnej winy roztrwonili majątek i ich dzieci muszą się z tego powodu borykać z różnymi trudnościami. Najważniejsze, że Bóg nie pozostawił nas samych sobie. Upadek pierwszych ludzi liturgia Kościoła nazywa „błogosławioną winą". Błogosławioną, szczęśliwą, bo zasłużyła na aż tak wielkiego Odkupiciela. Dzięki temu Bóg objawił się w Jezusie Chrystusie. Na naszą obecną sytuację, trudną i często pełną Odzyskiwanie Bożej myśli (O początku) 17 cierpienia i udręki, powinniśmy też patrzeć w świetle Bożej obietnicy. W.B.: Ojcowie pustyni mówili, że jeżeli usunąć pokusy, człowiek się nie zbawi. Jest w tym jakaś głęboka mądrość. Nasza słabość, podatność na pokusy, w sposób negatywny wskazuje na źródło sensu, dobra. Gdybyśmy byli doskonali i niczego nam by nie brakowało, zapewne szybko zapomnielibyśmy, skąd pochodzimy, kto jest naszym Stwórcą i dokąd zmierzamy. Paradoksalnie, gdyby nie świadomość grzechu, trudno by nam było dojrzeć prawdę, że nasz prawdziwy dom jest gdzie indziej. A.S.: Kiedy się „zaczyna" człowiek? W którym momencie jego indywidualnej historii? Subiektywnie, psychologicznie - od chwili narodzin świadomości, czyli od kiedy zaczyna być świadomym swoich przeżyć i swojej podmiotowości. Obiektywnie czy biologicznie -od chwili zapłodnienia komórki jajowej. Kościół naucza, że już w tej pierwszej fazie rozwoju istota ludzka ma duszę. Natomiast w myśli Bożej właściwie istnieliśmy od zawsze. Od początku byłem przez Boga pomyślany i chciany (por. Efl,4;2, 10). Jest jeszcze inna ciekawa rzecz. Ponieważ ciałem należę do świata materialnego, to na samym jego początku, w chwili „wielkiego wybuchu", już istniała jakaś porcja cząstek elementarnych czy energii, która następnie na drodze kosmicznej ewolucji stała się mną. Pomyślmy -jak daleko w czasie sięga moja „materialna" historia! Św. Franciszek, nazywając słońce swoim bratem, zapewne nie podejrzewał, że wypowiada głęboką prawdę, dostępną dla nas dzięki rozwojowi nauk przyrodniczych. 18 Od początku do końca AS.: Ciekawe, że my „odzyskujemy siebie" jakby etapami, powoli. Już istniejemy w łonie matki, ale jeszcze nic o sobie nie wiedząc. .. W swoim młodzieńczym życiu miewałem okresy buntu - gdy dostawałem po nosie. Wtedy moją dewizą życiową stało się powiedzenie: „Najlepiej stoi, kto sam stoi", wzięte z dramatu Ibsena Wróg ludu. Potem znalazłem u Mertona „odtrutkę" na takie myślenie: „Nikt nie jest samotną wyspą". Do tej jedności z innymi, ze światem, człowiek dojrzewa powoli. Nie znaczy to, że w ten sposób zatraca się jego indywidualność i niepowtarzalność. Każdy płatek śniegu podlega tym samym prawom, a jednocześnie jest inny, niepowtarzalny. W.B.: Co dzieje się z tymi, którzy nie zdążyli siebie „odzyskać", na przykład z dziećmi, które zostały podczas ciąży poronione? Czy one gdzieś żyją? Jestem przekonany, że każde życie ludzkie, które się rozpoczęło, a tu na ziemi nie mogło się rozwinąć, istnieje i rozwija się w Bogu. Jak to się dzieje, poznamy dopiero po śmierci. A.S.: Nawet wtedy, kiedy te dzieci nie zostały ochrzczone, bo z konieczności nie mogły? Pomyślmy, chrzci się zwykle małe dzieci, które nie są tego jeszcze świadome. W ich zastępstwie o chrzcie decydują rodzice. Chrzest dokonuje się wtedy w wierze Kościoła i w wierze rodziców. Podobnie, gdy osoba dorosła nie może z jakichś ważnych powodów zostać ochrzczona z zachowaniem przepisów liturgicznych, już samo pragnienie chrztu ma moc tożsamą z chrztem. A skoro tak, to nie jest wykluczone, że pragnienie rodziców dziecka, które zostało poronione, może oczyścić je z grzechu pierworodnego i włączyć do wspólnoty Kościoła. Odzyskiwanie Bożej myśli (O początku) 19 W.B.: Wystarczy więc, że rodzice znajdujący się w takiej sytuacji pomodlą się za utracone dziecko? Tak uważam. Każda ochrzczona matka od samego początku ciąży powinna pragnąć chrztu dla swojego dziecka. A.S.: A co z dziećmi zabitymi czy z poronieniami nieświadomymi? Bóg na pewno o nich pamięta. A.S.: Czy pragnienie chrztu dla takich dzieci niepowinno być w gestii Kościoła? Być może Kościół dojrzeje do sformułowania takiej modlitwy oficjalnej. Póki co, pamiętajmy, że Bóg nie jest związany teologią, nie jest skrępowany naszym myśleniem i rozumowaniem. Ponieważ kocha, działa zawsze na rzecz kochanego. Tego możemy być pewni. A.S.: W jaki sposób grzech pierworodny przejawia się w życiu indywidualnego człowieka? Czy na przykład dziecko może grzeszyć? Jeśli ma już świadomość dobra i zła, może. Ale grzech dziecka nie ma takiej teologicznej siły, by mógł je pozbawić łaski. Bo dziecko nie rozumie ani wielkości Boga, ani wielkości potępienia, ani wielkości zbawienia. W.B.: Zapytajmy w takim razie jeszcze o początek grzechu. W którym momencie życia grzech zaczyna pociągać za sobą wspomniany skutek? Ludzie mówią: „Kiedy człowiek zaczyna robić głupstwa? Wtedy, kiedy dochodzi do używania rozumu". Jest to zatem proces. Trudno tu wskazać wyraźną cezurę. Właściwie przez całe 20 Od początku do końca życie dojrzewa w nas świadomość własnej grzeszności. Z innych grzechów spowiadaliśmy się w dzieciństwie, z innych w młodości, w sile wieku, a jeszcze inne grzechy trapią nas na starość. Ciekawe, że pierwszy w historii ludzkości grzech był związany z myślą. Adam i Ewa pozwolili sobie na myśl inną niż Boża. Że być może Bóg coś przed nimi ukrywa, że owoce z zakazanego drzewa mają piękny wygląd, że prawdopodobnie są smaczne, itd. Podobnie rzecz ma się z nami. Zauważmy, że każda pokusa sprawia, iż nasze myślenie zostaje niejako związane z grzechem. Zapominamy wtedy „o Bożym świecie". Początek wyzwalania się z grzechu następuje poprzez uświadomienie sobie grzechu. Poprzez zerwanie pęt, którymi grzech związał naszą myśl. Jest to jakby mozolny proces odzyskiwania utraconej w raju Bożej myśli. EKSTAZA I KUROPATWA (O świętości) W.B.: W hymnie „Chwała na wysokości Bogu" śpiewamy: „tylko Tyś jest święty". Co w ten sposób wyrażamy? Czym jest świętość Boga? Jest to ta „cecha" Boga, wobec której wszystkie ludzkie słowa są za małe, niewystarczające. Można na przykład powiedzieć, że „święty" w odniesieniu do Boga znaczy tyle co oddzielony od wszelkiej „nie-świętości", która jest na ziemi. A co jest nieświęte, to chyba każdy wie, czy intuicyjnie wyczuwa: w świętym Bogu nie ma nic ze skazy, ze zmazy, z jakiegokolwiek zła. W.B.: Ale Bóg, którego poznajemy w chrześcijaństwie, nie trwa przecież w takim oddzieleniu. Tak, Bóg „zniża się" ku temu, co nieświęte, aby to uświęcić. Na tym jednak polega różnica między świętością Boga a świętością człowieka, że Bóg jest doskonały, to znaczy wolny od zła, a człowiek nie jest - i nawet trudno sobie wy obrazić, żeby był - doskonały we wszystkich wymiarach. Człowiek nawraca się, uświęca - ze świadomością własnej niedoskonałości. Zawsze znajdzie w sobie coś, co jeszcze nie zostało uświęcone... 22 Od początku do końca A.S.: Czy od świętości pojętej jako doskonałość nie wieje trochę chłodem? Na przykład -jak możliwa jest wtedy modlitwa? Czy człowiek, zawsze niedoskonały, może rozmawiać z doskonałym Bogiem? To zależy od tego, jak pojmujemy doskonałość. Jeśli to jest doskonałość miłości, to w czym problem? Nie można tego rodzaju pojęć wyrywać z kontekstu i rozpatrywać samodzielnie, bo wtedy dochodzimy do nieprawdziwych wniosków. Człowiek, który „na zimno" będzie rozważał Bożą doskonałość, nieuchronnie dojdzie do obrazu „zimnego", obojętnego Boga - i Go odrzuci. AS.: Doskonałość kojarzy się z pedanterią... Wtedy mamy taki „sterylny" obraz Boga: zamyka się Go w pokoju, do którego życie nie ma dostępu. Dla mnie doskonałość jest czymś żywym, czymś ciepłym. A pedanterią? Ona niewiele ma wspólnego z prawdziwą doskonałością. Może tylko tyle, że pedant to często człowiek „chory na doskonałość". Ale podkreślam: chory. Ważne jest, żeby w opisie świętości Boga (też przecież niedoskonałym...) były zachowane obydwa wspomniane elementy: oddzielenie przy jednoczesnym otwarciu na to, co nieświę-te - z wolą uczynienia tego świętym. W.B.: Kiedy byłem dzieckiem, w kościele stosunkowo często słyszało się o Bożym majestacie. Dziś to słowo wydaje się już niezrozumiałe, w każdym razie zbyt obce naszej wrażliwości. Majestat symbolizował potęgę Boga. Czy my świętość Boga mamy bardziej łączyć z władzą Boga, z Jego mocą? Czy może „święty" to raczej „słaby", „bezbronny", „ubogi", „współczujący"? Myślę, że to jest rzeczywiście kwestia zmieniającej się wrażliwości. Weźmy przykład papieży. Jan Paweł II przyzwyczaił nas do tego, że unika nadmiernego celebrowania siebie, ale Ekstaza i kuropatwa (O świętości) 23 jeszcze nie tak dawno podczas sprawowania liturgii papieży obowiązywał specjalny strój, o którym Jan XXIII mawiał: „jestem ubrany jak perski satrapa". Dworski ceremoniał, rodem z czasów feudalnych, ze zwyczajowym całowaniem stopy papieskiej (oczywiście w trzewiku), dopełniał całości. My zaś widzimy Papieża w kurtce i w goglach, jeżdżącego na nartach lub przechadzającego się po kładce nad potokiem, a podczas uroczystych Mszy ubranego niemal jak każdy inny kapłan. Coś się zmieniło i ten Papież -jako świadek Chrystusa -jest nam bliższy właśnie przez to, że pewne zewnętrzne znaki majestatu zniknęły. Można powiedzieć, że w średniowieczu na prostotę i ubóstwo mógł sobie pozwolić św. Franciszek, ale nie papież. Z wielu powodów jego otoczenie musiało przypominać dwór cesarski - i wśród tego dworu, z potrójną koroną na głowie, on był jako świadek Chrystusa zrozumiały! A dziś już by nie był. Już Pius XII przeczuwał tę zmianę i bardzo ograniczył zewnętrzne oznaki wspaniałości, mimo że nie zrezygnował na przykład z sedia gestatoria. Podobnie z obrazem Boga. Dawniej mocniej akcentowało się, że Bóg panuje, króluje, sprawuje władzę nad światem i wszystkimi stworzeniami. Dziś myślimy o Nim częściej jako o Tym, który „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi" (Flp 2,7). W.B.: A Ojcu który obraz jest bliższy? W końcu wychował się Ojciec w kręgu wyobrażeń, które były jakby przedłużeniem tej średniowiecznej wrażliwości. Mnie najbliższy jest obraz Boga jako Ojca. W.B.: Ale Ojca-króla? A czy ja jestem księciem? Jestem synem listonosza. Bóg jest dla mnie Ojcem, który - owszem - ma władzę, ale jest to wła- 24 Od początku do końca dza, jaką daje Mu miłość: jest wymagający i opiekuńczy jednocześnie. A najważniejsze jest to, że chce dla mnie dobra... W.B.: ...że dał mi życie... ...i że kochał, zanim jeszcze to życie powstało. Proszę zobaczyć, ile majestatu jest już w samym ludzkim ojcostwie! Z jaką dumą młody ojciec pokazuje innym swoje nowo narodzone dziecko. Kiedy popycha wózek, nie tylko jego twarz, ale cała postać promienieje. I Bóg tak samo: promienieje, gdy patrzy na swoje dziecko - człowieka. W.B.: Nawet wtedy, kiedy to dziecko się od Niego odwraca? Lub kiedy bije inne dzieci? Tak, nawet wtedy. Bóg patrzy na człowieka jakby „poza dobrem i złem". Owszem, chce, żeby człowiek czynił dobro, ale nie uzależnia od tego swojej miłości. Można powiedzieć, że widzi d a 1 ej niż uczynki. W.B.: A co z wolnością? Czy można powiedzieć, że „święty" to także „wolny"? To jest największa tajemnica świętości Boga. Bo zaraz zjawia się pytanie: dlaczego Bóg pozwolił nawet szatanowi działać w sposób wolny? Noszę w sobie to pytanie jak ranę, już zabliźnioną wprawdzie, ale wciąż istniejącą... Nie jest przecież tak, że Bóg stworzył świat, a dopiero potem złapał się za głowę: „Co ja narobiłem?!". Natykamy się tu na jakąś ścianę, „obłok niewiedzy" - może po to, żeby Boga nie zawłaszczyć? Ostrzega przed tym św. Paweł: niech glina nie wadzi się za bardzo z garncarzem... (por. Rz 9, 21). Człowiek może błądzić, pytać, buntować się. Ale ma też prawo oprzeć się o Absolut, przylgnąć do Ojca, którego do końca nie rozumie. Nie Ekstaza i kuropatwa (O świętości) 25 wolno go tego prawa pozbawiać. Świętość Boga spływa ku nam jak światło słońca rozszczepione na wiele promieni i wiele kolorów tęczy. Człowiek jest w stanie uchwycić tylko cząstkę tego światła. W.B.: Miał Ojciec takie - powiedzmy wprost: mistyczne - doświadczenie świętości Boga? Zanurzenia w niej jak w świetle? Chyba nie. A jeśli miałem, to pewnie dopiero po śmierci dowiem się, że to było to. [śmiech] W.B.: Dlaczego jest tak mało kazań o świętości Boga, o pięknie Boga? Jeden z wybitnych profesorów zapytał kiedyś magistranta: „Jak jegomość nie kochasz Fredry, dlaczego jegomość o Fredrze piszesz?". To wielki dramat, kiedy ktoś musi mówić o świętości czy miłości Boga, nie doświadczywszy uprzednio, czym ona jest. Wtedy jest tak, jak w Biblii: „Sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą" (Mt 23, 13). A z drugiej strony: nie wolno zapominać, jak ograniczony jest rozum ludzki i jak bardzo zalękniony z powodu tych ograniczeń. „Po części bowiem tylko poznajemy..." (1 Kor 13, 9). Bardzo pouczające są pod tym względem legendy średniowieczne. Jest opowieść o mnichu, który zmarł, poszedł do nieba, a potem wrócił. Bracia pytali go, jak tam jest, jak dogmaty, na przykład. Odpowiedział: irAliqualiter aliter". Co znaczy: trochę inaczej. „No, a teologia moralna?" „Totaliter aliter". Zupełnie inaczej! Nawet w tym okresie, kiedy wiedza religijna była dość uporządkowana, poszufladkowana, ludzie mieli intuicję, że Bóg jest całkiem inny, że nie mieści się w naszych szufladkach. W.B.: Chciałbym jeszcze wrócić do tych słów: „tylko Tyś jest święty". Bo skoro tak, to skąd w człowieku ta potrzeba mnożenia „świę- 26 Od początku do końca tości": święte miejsca, święte obrzędy, święte kongregacje. Nawet naród czy państwo mogą stać się swego rodzaju świętościami. Czy wszystko musimy „uświęcać"? I czy nie grozi to zamazaniem obrazu Boga -jedynie świętego? Znów posłużyłbym się przykładem papieskim. Dawniej o papieżu mówiło się: sanctissimus, najświętszy - zupełnie tak, jak o Najświętszym Sakramencie! W seminarium siedleckim śp. - o, proszę: świętej pamięci! - ks. Piotr Szpilewicz, bibli-sta, opowiadał nam, że był przed wojną na jakichś uroczystościach w Rzymie. Do Bazyliki św. Piotra wniesiono na se-diagestatoria papieża, któremu towarzyszyły i „pióropusze", i kolorowo ubrani gwardziści, i cały orszak dostojników. A z bocznej kaplicy, gdzie było tabernakulum, wyszła maleńka procesja z Najświętszym Sakramentem, który poprzedzało dwóch duchownych ze świecami i może jeszcze kadzielnica. Papież kłaniał się z wysokości, a kapelan z Najświętszym Sakramentem niemal niezauważenie torował sobie drogę do ołtarza. I pamiętam twarz ks. Szpilewicza, kiedy o tym mówił: nie było w niej cienia szyderstwa czy cynizmu. Ot, taki jest człowiek! To, co naprawdę święte, nie ucierpi wskutek tego, że człowiek tu czy tam niedoskonale tę świętość przedstawi. W.B.: Jednak są ludzie, którzy daliby się pokrajać za te zewnętrzne „świętości". I tacy, którzy lubią ten „święty" splendor, chętnie zaproszą księdza, żeby poświęcił ich biuro, firmę, samochód. Czasem nachodzi mnie refleksja, czy nie za dużo wokół tych „świętych gajów". Co to ma wspólnego z Bogiem? Jest dość oczywista różnica między tym, co święte, a tym, co poświęcone. Większość z nas, może nawet o tym nie pamiętając, mieszka w poświęconych mieszkaniach, wielu pracuje w poświęconych zakładach pracy, je w poświęconych stołów- Ekstaza i kuropatwa (O świętości) 27 kach. Kiedy otwierano w Poznaniu Jezioro Maltańskie, przystosowane do regat międzynarodowych, poproszono arcybiskupa Strobę, żeby je poświęcił. Potem się mówiło, że to największy zbiornik wody święconej w Europie, [śmiech] Po co to wszystko? Człowiek, czyniąc sobie ziemię poddaną, powinien pamiętać, że w ten sposób jakby zwraca ją Panu Bogu. Dlatego w naszej regule jest napisane, żeby wszelkie przedmioty w klasztorze traktować tak „jak gdyby to były naczynia święte z ołtarza" (Reguła Benedyktyńska 31, 10). Nie ma w tym niczego zabobonnego - bo człowiek doskonale wie, że nie stołekjest święty ani nie samochód, tylko Ten, na chwałę którego te rzeczy nam służą. W.B.: Poświęca się medalik, stołek, ale też na przykład czołg... Nie słyszałem o takim przypadku i nie spotkałem w księgach liturgicznych odpowiedniego formularza. Co najwyżej kropiło się wodą święconą żołnierzy stojących przy czołgach. Ale mogę powtórzyć: taki jest człowiek! Dlatego zaleca się, żeby przy każdym poświęceniu powiedzieć przynajmniej kilka słów wyjaśnienia. Choćby przypomnieć, że kapłan w tym akcie „rozprowadza" łaskę nie od niego pochodzącą. Albo żartobliwie napomknąć o naszej niedoskonałości... W.B.: Jest taka formuła: „święty Kościół grzesznych ludzi" (znalazła się m.in. w tytule świetnej książki ks. Jana Kracika). Spotkałem się z opinią, że to bluźnierstwo. A niby czemu? Wystarczy zajrzeć do Katechizmu... Przypominam, że Pan Bóg nie jest niczym związany - ani przykazaniami, ani sakramentami, ani tym bardziej żadną z tych „świętości", o których wspomniał Pan we wcześniejszym pytaniu. On może zbawić człowieka i bez tego. Bo prawdziwie święty jest tylko Chrystus. Wszystko inne w Kościele jest co najwy- 28 Od początku do końca żej odblaskiem Jego świętości. Brać to zamiast Chrystusa byłoby nadużyciem. Kościół to nie jest pojęcie, które istniałoby samo w sobie. To wspólnota ludzi - świętych i grzesznych. Samoświadomość Kościoła bardzo się w naszych czasach pogłębiła. Są dyskusje, spory, jest otwarta krytyka, czasem trudno zrozumiała, ale bilans tych dyskusji jest, w moim odczuciu, dodatni. Doceniamy dziś na przykład ofiarę męczenników prawosławnych czy anglikańskich, choć kilkadziesiąt lat temu mówilibyśmy o niej zupełnie innym językiem. I dlatego że Kościół zaczyna lepiej rozumieć samego siebie, lepiej też rozumie, co jest w nim naprawdę święte. Właśnie tak: grzeszni ludzie, a Kościół - święty. Uświęcany przez Chrystusa. W.B.: Mam znajomego, agnostyka, którego też drażni ta formuła. „To bardzo ładny paradoks", mówi, „ałe może byście się zdecydowali: jak grzeszny, to nie święty". A.S.: Katechizm... - w rozdziale zatytułowanym właśnie „Kościół jest święty" - stwierdza jednoznacznie: „Wszyscy członkowie Kościoła, łącznie z pełniącymi w nim urzędy, muszą uznawać się za grzeszników" (KKK 827). Warto tu wspomnieć, że wszystko, co wychodzi z rąk Bożych, jest święte - jak to się mądrze mówi -ontologicz-nie. Każdy byt jest dobry. W takim rozumieniu także każdy człowiek jest święty. Ale jest też świętość moralna. Zdobywa się ją za pomocą środków, które Bóg daje człowiekowi. Oczywiste więc jest, że i papież się spowiada, choć mówimy doń: „Ojcze Święty"... Nie absolutyzujmy jednak grzechu. Byłoby bardzo źle, gdyby skupiając się na grzechu, doszło się do wniosku, że w człowieku nie ma nic świętego. A to nieprawda. Człowiek ma udział w świętości Boga. Kiedy umiera Ekstaza i kuropatwa (O świętości) 29 maleńkie dziecko, dopiero co ochrzczone, nie mamy wątpliwości: ono jest święte. To, co zniszczył grzech pierworodny, uzdrawia łaska. Nawet w stanie grzechu ciężkiego człowiek może spełniać dobre uczynki i nie są one bezowocne; żal za grzechy, także ten bardzo późno dokonany, ożywia wszystkie przeszłe zasługi. Konsekwencje grzechu mogą być nieraz ogromne, a jednak nie waham się porównać go zaledwie do brudu na szybie. Ten brud utrudnia dostęp łasce, która mogłaby ożywić to, co kryje się wewnątrz. Ośmieliłbym się powiedzieć, że to, co najgłębsze w człowieku, jest święte. A mimo to bardzo trudno usunąć ten „zewnętrzny" brud. W.B.: Skoro mowa o świętości człowieka, to - czym ona jest? Sumą dobrych uczynków? Sposobem bycia? Po czym poznać świętego? Prawosławni mówią: „Święty to człowiek pełen Boga". Ta pełnia realizuje się w człowieku rozmaicie i stopniowo. Babka o. Karola Meissnera, która była Hiszpanką, mawiała doń: „Wojtek, ty masz dobra aura". Według mnie, święty to właśnie człowiek z dobrą aurą. Może to być ekstrawertyk, który z każdym pogada, jest duszą towarzystwa, i tak dalej. Ale bywa i „święty zamknięty", który przyjdzie, usiądzie w kącie i w milczeniu będzie się przysłuchiwał rozmowie, a mimo to jego obecność będzie silnie odczuwana. Święci to ludzie, którzy mają w sobie coś, co promieniuje na otoczenie. „Przechodząc wyschłą doliną, przemieniają ją w źródło" -jak powiada Pismo (Ps 84, 7). Świętość nie jest nijaka, nie jest letnia. W pewnym kościele były dwie szuflady z puryfikaterzami - ręczniczkami do wycierania kielicha podczas Mszy. Nie było wiadomo, z której korzystać: w jednej ręczniczki były brudna we, w drugiej -czy-stawe. [śmiech] Otóż świętość nigdy nie jest „czystawa"; jest w niej ten element zdecydowania się na stałą współpracę z Bo- 30 Od początku do końca giem. Stąd pogoda ducha świętych, ale też pewien rodzaj melancholii, bo im kto dalej na drodze do świętości, tym większym się widzi grzesznikiem. W.B.: Słynne zdanie Leona Bloy: „Jest tylko jeden smutek, a płynie on z tego, że nie jest się świętym". Mimo to w wielu wypadkach świętość jest nierozpoznawal-na. A często zdarza się, że tylko wąska granica dzieli ją od niezrównoważenia psychicznego. Mamy takie postaci bliskich nam świętych - choćby św. Tereski od Dzieciątka Jezus czy św. Faustyny - o których otoczenie mówiło: „To ma być świętość? Nie, to niemożliwe". Kiedy Tereska umarła, siostry zachodziły w głowę: „Co my o niej napiszemy w kronice?". Dobrze rozumiem ich kłopot, bo sam jestem kronikarzem... Myślę, że Bóg na swój sposób chroni świętych przed kanonizowaniem za życia. A i oni sami też bardzo się przed tym bronią. Św. Benedykt zwracał uwagę: „Nie pragnąć, by nas nazywano świętymi, zanim nimi zostaniemy" (RB 4, 62). Przecież nie o to chodzi, żeby szukać świętości, ale o to, żeby szukać Boga. Bł. Matka Kolumba, benedyktynka, błagała: „Siostrzyczki, tylko nie ciągnijcie mnie na ołtarze!". Św. Filip Nereusz ubierał się w drogie futra i chodził po głównych ulicach miasta, zadzierając nosa, żeby ludzie uważali go za pysznego. Albo siadał na schodach kościoła z butelką wina w ręku, żeby go mieli za pijaka. Ale ludzie nie dali się nabrać. W.B.: Szczególnie liczne przykłady takiej postawy mamy u Ojców pustyni. Pewien dostojnik wybrał się, żeby zobaczyć pustelnika, 0 którym opowiadano, że prześcignął innych w surowości życia 1 umartwieniach. Eremita, uprzedzony o jego wizycie, powitał go serem i mlekiem i jadł przy nim do sytości. Dostojnik odjechał zgorszony, ale pustelnik ocalił to, co było dlań najcenniejsze. Ekstaza i kuropatwa (O świętości) 31 Św. Teresę z Avila jeden z gości - szukających sensacji - zastał przy jedzeniu kuropatwy. Kiedy wyraził zdziwienie, że Święta jada tak obficie, ta odpowiedziała: „Kiedy ekstaza, to ekstaza, a kiedy kuropatwa, to kuropatwa", [śmiech] W.B.: Mówimy tu o pewnych zewnętrznych przejawach świętości, niekiedy dość ekscentrycznych. Co natomiast jest jej istotą? Pokutują pewne stereotypy dotyczące świętości. Na przykład, że świętych charakteryzuje rozbudowana, dewocyjna pobożność. Taka pobożność jest dla przeciętnego człowieka nudna i niezrozumiała. Albo: wspomniana pedanteria w dziedzinie moralności, bywa, że czysto zewnętrzna, niekierowana miłością. To odpycha, bo przecież zdarzają się sytuacje, które wymagają zachowań niepedantycznych, ludzkich po prostu. Pamiętam historię zakonnicy, która w nocy dostała zapalenia woreczka żółciowego i poszła do sąsiedniej celi, żeby prosić śpiącą tam siostrę o pomoc. „Siostra złamała właśnie trzy obowiązujące nas zasady" - powiedziała przebudzona. „Naruszyła siostra ciszę nocną, weszła bez pozwolenia do cudzej celi, a ponadto sprawy zdrowia załatwia się z infirmerką, a nie z pierwszą lepszą siostrą". I nie przyjęła jej. Trudno się dziwić, że ta, której w imię zasad odmówiono pomocy, poszła sobie potem z tego zakonu. Tymczasem świętość to zupełnie co innego. Świętość to miłość, to „radosna twórczość" z miłości. Mówi się, że nie warto starać się być świętym, bo święty musi każdemu służyć, ustępować. Nieprawda! Święty chce służyć, chce ustępować. Jak ma miliard, nie będzie się przecież targował o byle setkę! Na pytanie: „co to znaczy być świętym?" nie da się więc odpowiedzieć inaczej, jak tylko: kochać Boga i kochać człowieka. Nawet u tych bardzo „temperamentnych", popędliwych świętych, i u tych, którzy -jak pustelnicy - uciekali od świata, odnajdziemy zawsze obydwa te elementy. 32 Od początku do końca A.S.: Przypominam sobie, jak kiedyś szliśmy z żoną Plantami i spotkaliśmy śp. ks. Andrzeja Bardeckiego. Było w tym spotkaniu coś niezwykłego: mnie przecież znał tylko z dość powierzchownych kontaktów, moją żonę właśnie mu przedstawiłem. Kiedy zaczął z nią rozmawiać, cały świat wokół jakby przestał dla niego istnieć. Święty to ktoś połączony z Bogiem gorącą linią. To połączenie sprawia, że dostrzega on lepiej niż inni, co jest w człowieku. Owszem, bywają święci trudni w różnych momentach, mający niewyparzony język, nieco szorstcy w sposobie bycia. Nastawienie na Boga nie od razu zmienia naturę człowieka. Niemniej trudno sobie wyobrazić, żeby człowiek mógł się uświęcić, będąc sobkiem czy mizantropem. Kiedy mowa o świętych, to na myśl przychodzą nam przede wszystkim ci „szaleńcy", którzy dokonali rzeczy niezwykłych. Ale świętość to także normalność. Spotkałem wielu takich „małych świętych", którzy niczego spektakularnego nie zrobili, ale byli zwyczajnie pobożni i dobrzy. Na przykład brat Rafał z Tyńca, który zmarł w wieku 33 lat. Spokojny, życzliwy, zanurzony w Bogu. Nie mam wątpliwości - to był święty. Podobnie pani Krystyna Popiel, która opiekowała się domem rekolekcyjnym w Pewli Małej koło Żywca. Nazywano ją „Babcią", dziewczęta mówiły: „Babcia jest święta". A ona na to: „To tyle ci wystarczy do świętości? Uuu, to niski pułap", [śmiech] W.B.: W czerwcu 1999 roku w Starym Sączu Papież apelował do Polaków (ustami kard. Macharskiego, który odczytał jego homilię): „Nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi!". To są strasznie mocne słowa! Ale my rzeczywiście unikamy myśli o świętości. Boimy się, że nas to będzie kosztowało, że będziemy musieli dokonać jakiegoś gwałtu na naszej naturze. Ekstaza i kuropatwa (O świętości) 33 W.B.: No właśnie. Papież rzucił to wezwanie w kontekście kanonizacji św. Kingi. Od razu nasuwa się pytanie: czy matżon-ka-dziewica to akurat odpowiedni wzór świętości na dzisiejsze czasy? Myślę, że nie sama decyzja św. Kingi jest tu najważniejsza, ale jej motywy i konsekwencje. Papież zwrócił uwagę, że ten sposób życia dał jej wewnętrzną wolność. I proszę zauważyć: stała się ona „prawdziwą matką dla wielu" - dla otoczenia, poddanych, sióstr. Czy mogłaby prowadzić tak rozległą działalność, gdyby miała własne dzieci? Paradoksalnie jej wybór umocnił też jej małżeństwo. Nie był on zresztą niczym wyjątkowym w ówczesnej Europie. W.B.: Czy system kanonizacji nie utrwala stereotypów na temat świętości? Mamy co roku dziesiątki czy nawet setki duchownych wynoszonych na ołtarze i tylko maleńką grupkę świeckich. To każe myśleć, że świętość - w każd