13199

Szczegóły
Tytuł 13199
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13199 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13199 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13199 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WILBUR SMITH CIEMNO�� W S�O�CU � Nie podoba mi si� ten pomys� � oznajmi� Wally Hendry i bekn��. Obr�ci� j�zykiem w ustach i m�wi� dalej. � Moim zdaniem �mierdzi to jak dziesi�ciodniowy nieboszczyk. Le�a� na wznak na ��ku ze szklank� ustawion� na nagiej piersi i poci� si� obficie w kongijskim upale. � Twoje zdanie nie zmienia niestety faktu, �e ruszamy � rzuci�, nie podnosz�c wzroku Bruce Curry, rozpakowuj�c swoje przyrz�dy do golenia. � Trzeba by�o im powiedzie�, �eby sobie dali spok�j, �e my zostajemy w Elisabethville. Czemu� im tego nie powiedzia�, co? � Hendry podni�s� szklank� i wychyli� j� do dna. � Poniewa� p�ac� mi za to, �ebym nie dyskutowa� � odpar� oboj�tnie Bruce i przyjrza� si� swemu obliczu w upstrzonym przez muchy lustrze wisz�cym nad umywalk�. Ujrza� spalon� s�o�cem twarz, a nad ni� czarne, przyci�te naje�a w�osy; nie m�g� mie� d�u�szych, bo by�y mi�kkie, �le si� uk�ada�y i skr�ca�y w loczki. Pod czarnymi, lekko sko�nymi brwiami widnia�y zielone oczy w g�stej zas�onie rz�s, a ni�ej usta, r�wnie skore do u�miechu, co do pos�pnych grymas�w. Bruce spogl�da� na swe przystojne rysy bez przyjemno�ci. Od dawna nie odczuwa� takich emocji, a jego usta nie uk�ada�y si� ani w u�miech, ani w grymas. Nie czu� ju� nawet zabarwionego tolerancj� rozczulenia na widok swego wielkiego, lekko haczykowatego nosa, dzi�ki kt�remu jego twarzy nie mo�na by�o nazywa� �adn� i kt�ry nadawa� mu wygl�d eleganckiego pirata. � Jezu! � rykn�� z ��ka Wally Hendry. � Mam po dziurki w nosie tego murzy�skiego wojska! Walka to co innego. Ale nie mam ochoty i�� kilkaset kilometr�w w busz tylko po to, �eby odgrywa� nia�k� dla jakiej� zakichanej bandy uchod�c�w. � �ycie jest ci�kie � zgodzi� si� nieobecnym tonem Bruce i rozprowadzi� po twarzy myd�o do golenia, kt�re odcina�o si� mocn� biel� na tle jego opalenizny. Przy ka�dym ruchu mi�nie ramion i klatki piersiowej gra�y mu pod sk�r� l�ni�c� niczym nasmarowana oliw�. By� w dobrej formie, najlepszej od wielu lat, ale fakt ten sprawia� mu przyjemno�� niewiele wi�ksz� ni� przedtem w�asne odbicie w lustrze. � Nalej mi jeszcze, Andre. � Wally Hendry wetkn�� pust� szklank� w d�o� m�odego m�czyzny siedz�cego na skraju jego ��ka. Belg pos�usznie wsta� i podszed� do sto�u. � Mniej piwa, a wi�cej whisky � poinstruowa� go Wally, odwr�ci� si� zn�w do Bruce'a i bekn�� po raz drugi. � Takie mam zdanie o tym ca�ym pomy�le i tyle. Podczas gdy Andre nape�nia� szklank� whisky i dolewa� piwa, Wally przekr�ci� parciany pas z kabur�, tak �e pistolet znalaz� si� mi�dzy jego nogami. � Kiedy wymarsz? � zapyta�. � Z samego rana maj� podstawi� lokomotyw� z pi�cioma wagonami na ramp� towarow�. �adujemy si� i ruszamy jak najszybciej. Bruce zacz�� si� goli�, przeci�gaj�c brzytw� od skroni ku podbr�dkowi i pozostawiaj�c za ni� pas g�adkiej, br�zowej sk�ry. � Po trzech miesi�cach bicia si� z tymi o�liz�ymi ma�ymi Gurkhami chcia�em troch� si� zabawi�. Ani p� panienki przez ten czas nie mia�em. A oni w dwa dni po zawieszeniu broni znowu nas wysy�aj�. � Cest laguerre �mrukn�� Bruce, przekrzywiaj�c pod brzytw� policzek. � Co to znaczy? � zapyta� podejrzliwie Wally. � Taka jest wojna. � M�w po angielsku, Kozio�ku. To stanowi�o miar� cz�owieka, jakim by� Wally Hendry � po sp�dzeniu w belgijskim Kongo sze�ciu miesi�cy nadal nie m�wi� i nie rozumia� s�owa po francusku. Znowu zapad�a cisza, przerywana jedynie chrobotem brzytwy i metalicznymi szcz�kni�ciami karabinu FN, kt�ry rozk�ada� i czy�ci� czwarty z obecnych w hotelowym pokoju m�czyzn. � Napij si�, Haig � chcia� go pocz�stowa� Wally. � Nie, dzi�ki. �Michael Haig podni�s� na niego wzrok, nie staraj�c si� nawet ukry� niesmaku. � O, jeszcze jeden zakichany wa�niak. Ze mn� si� nie napijesz? Nawet taka znakomito�� jak kapitan Curry ze mn� pije. A ty co jeste�, jaka� figura? � Przecie� wiesz, �e nie pij�. Haig skoncentrowa� si� z powrotem na broni; obchodzi� si� z ni� swobodnie i poufale. Te brzydkie karabiny automatyczne sta�y si� dla nich przed�u�eniem cia�a. Nawet gol�c si�, Bruce m�g� dosi�gn�� swojego, opartego o �cian�. Wystarczy�o opu�ci� r�k�. Pozostali po�o�yli swoje automaty na pod�odze przy ��ku. � Ty nie pijesz! � parskn�� Wally. � To sk�d ta cera, co, kozio�ku? Sk�d ten nos jak dojrza�a �liwka? Usta Haiga �cisn�y si�, jego d�onie znieruchomia�y na karabinie. � Uspok�j si�, Wally � wtr�ci� si� ze spokojem Bruce. � Haig nie pije! � zapia� Wally. � S�ysza�e� to, Andre? Zakichany abstynent! M�j stary te� by� abstynentem. Czasem nie pi� przez dwa albo trzy miesi�ce pod rz�d, a potem wraca� do domu kt�rej� nocy i przywala� starej w czajnik, a� jej z�by dzwoni�y na ca�� ulic�. Zakrztusi� si� w�asnym �miechem i musia� chwil� odczeka�, nim m�g� m�wi� dalej. � Zak�ad, �e z ciebie taki sam abstynent, Haig. Jeden drink i budzisz si� za dziesi�� dni. Tak to jest, no nie? Jeden drink i fiuuu! Stara dostaje w baniak, a dzieciaki nie maj� co je�� przez tydzie�. Haig od�o�y� karabin starannie na ��ko i spojrza� na Wally'ego z zaci�ni�tymi ustami. Wally jednak tego nie dostrzega�. Rado�nie gada� dalej. � Andre, we� no butelk� whisky i potrzymaj przed nosem Pana Abstynenta Haiga. Popatrzymy, jak si� �lini, jak mu ga�y na wierzch wychodz�. Haig wsta�. By� dwa razy starszy od Wally'ego, ju� po pi��dziesi�tce, z siwizn� we w�osach. Subtelno�ci rys�w nie zatar�y jeszcze do ko�ca �lady pozostawione na jego twarzy przez �ycie. Mia� pot�ne bary i ramiona boksera. � Czas, �eby� si� nauczy� dobrych manier, Hendry. Wstawaj � powiedzia�. � B�dziemy ta�czy�, czy co? Ja nie umiem walczyka, spytaj Andre. On z tob� zata�czy. Prawda, Andre? Haig balansowa� na palcach, zacisn�� d�onie i uni�s� je nieznacznie. Bruce Curry od�o�y� brzytw� na p�eczk� nad umywalk�, spokojnie obszed� st�. Na twarzy wci�� mia� myd�o, ale zaj�� dogodn� do interwencji pozycj�. Czeka�. � Wstawaj, ty �mierdzielu � rzek� Haig. � Hej, Andre, s�ysza�e� to? Ale ma gadk�, co? Mocny w g�bie � nie przejmowa� si� Hendry. � Wepchn� ci ten ohydny pysk tam, gdzie masz puste miejsce zamiast m�zgu. � Ale dowcip! Ten go�� to urodzony komik! Wally zn�w si� roze�mia�, lecz pojawi�o si� w jego g�osie co� dziwnego. Bruce zrozumia�, �e nie zamierza, walczy�. Wally mia� szerokie ramiona, wydatn� klatk� piersiow� poro�ni�t� rudym w�osem, p�aski i twardy brzuch, grub� szyj� pod p�ask� twarz� o w�skich, mongolskich oczach. I nie zamierza� walczy�. Zaskoczy�o to Bruce'a. Pami�ta� bowiem dobrze t� noc przy mo�cie drogowym i wiedzia�, �e Hendry nie jest tch�rzem, a jednak teraz nie zamierza� przyj�� wyzwania Haiga. Mik� Haig zbli�y� si� do jego ��ka. � Zostaw go, Mik� � odezwa� si� po raz pierwszy Andre, g�osem �agodnym jak u dziewczyny. � On nie chcia�... on tylko �artowa�. � Hendry, nie wyobra�aj sobie, �e jestem d�entelmenem i nie uderz� ci�, bo le�ysz na plecach. Nie pope�niaj tego b��du. � Patrzcie no � mrukn�� Wally. � Z tego go�cia nie tylko komik, ale jeszcze i cholerny bohater. Haig stan�� nad nim i uni�s� praw� r�k� z pi�ci� zaci�ni�t� niczym m�ot, celuj�c w twarz tamtego. � Haig! � Bruce nie podni�s� g�osu, lecz jego ton wystarczy�. � Dosy� tego. � Ale ten wszarz... � Wiem � przerwa� mu Bruce. � Zostaw go! Mik�, z pi�ci� nadal wzniesion� do ciosu, zawaha� si� i przez chwil� w pokoju nikt si� nie porusza�. Nad ich g�owami trzasn�� g�o�no dach z falistej blachy, rozpr�aj�cej si� w kongijskim upale; poza tym s�ycha� by�o tylko oddech Haiga. Dysza� ci�ko, twarz nabieg�a mu krwi�. � Prosz�, Mik� � szepta� Andre. � On naprawd� nie chcia�. Gniew Haiga z wolna ust�pi� miejsca obrzydzeniu. Opu�ci� r�k�, odwr�ci� si� i podni�s� le��c� na drugim ��ku bro�. � Nie wytrzymam ju� tego smrodu ani chwili d�u�ej. Poczekam na ciebie w ci�ar�wce, Bruce. � Zaraz tam b�d� � zapewni� Bruce. Mik� ju� sta� przy drzwiach. � Nie przeci�gaj struny, Haig! � zawo�a� za nim Wally. � Nast�pnym razem tak �atwo si� nie wykr�cisz. Mik� Haig odwr�ci� si� b�yskawicznie, lecz Bruce k�ad�c mu r�k� na ramieniu, pchn�� go do wyj�cia. � Daj spok�j, Mik� � rzek� i zamkn�� za nim drzwi. � Ma szcz�cie, cholera, �e jest stary � warkn�� Wal-ly. � Inaczej za�atwi�bym go na amen. � Jasne � odpar� Bruce. � To przyzwoicie z twojej strony, �e mu odpu�ci�e�. Myd�o na jego twarzy wysch�o i zmoczy� p�dzel, �eby na�o�y� now� pian�. � Nie mog�em przecie� waln�� starszego go�cia, no nie? � No nie. � Bruce u�miechn�� si� p�g�bkiem. � Ale nie przejmuj si�, nap�dzi�e� mu niez�ego stracha. Drugi raz nie b�dzie pr�bowa�. � To i lepiej dla niego. Bo nast�pnym razem zabij� dziadka i tyle. Nikogo nie zabijesz � pomy�la� Bruce. � Odpu�cisz tak samo jak tym razem, jak tyle razy przedtem. Tylko Mik� i ja potrafimy ci� do tego zmusi�. Zupe�nie jak zwierz�, kt�re warczy na tresera, ale na trzask bata przypada do ziemi. Wr�ci� do golenia. Rozgrzanym powietrzem pokoju oddycha�o si� nieprzyjemnie. Upa� wyciska� z nich pot, a jego kwa�ny zapach miesza� si� z zat�ch�ym tytoniowym dymem i oparami alkoholu. � Dok�d idziecie z Mike'em? � przerwa� d�ugie milczenie Andre. � Zobaczy�, czy da si� za�atwi� jakie� zaopatrzenie na drog�. Je�li tak, z�o�ymy to wszystko na rampie i ka�emy Ruffy'emu wystawi� na noc wartownika z broni� � wyja�ni� Bruce, pochylaj�c si� nad umywalk� i spryskuj�c twarz wod�. � Jak d�ugo nas nie b�dzie? Bruce wzruszy� ramionami. � Tydzie�, dziesi�� dni. � Usiad� na swoim ��ku i naci�gn�� wysoki but do marszu przez d�ungl�. � To znaczy, je�eli nie b�dzie problem�w. 10 � Problem�w, Bruce? � Z Msapa Junction mamy jeszcze do pokonania ponad trzysta pi��dziesi�t kilometr�w przez teren, na kt�rym roi si� od Balub�w. � Ale przecie� b�dziemy w poci�gu? Oni maj� tylko �uki i strza�y, nic nam nie zrobi�. � Andre, tam jest do przejechania siedem most�w, w tym jeden du�y, a most nietrudno zniszczy�. Mo�na zerwa� tory. � Bruce zacz�� sznurowa� but. � To nie szkolna wycieczka. � Chryste, ta historia naprawd� �mierdzi na odleg�o�� � j�kn�� markotnie Wally. � Dlaczego my tam w og�le jedziemy? � Dlatego � zacz�� cierpliwie Bruce � �e od trzech miesi�cy ca�a ludno�� Port Reprieve jest odci�ta od �wiata. S� tam kobiety i dzieci. Ko�czy im si� �ywno�� i wszystko, co potrzebne do �ycia. � Przerwa�, zapali� papierosa i m�wi� dalej, wydmuchuj�c dym. �A naoko�o plemi� Baluba, kt�re wznieci�o otwart� rebeli�, pali, gwa�ci i morduje, kogo popadnie. Na razie nie zaatakowali miasta, ale nied�ugo to zapewne zrobi�. Do tego dochodz� pog�oski o grupach zbuntowanych �o�nierzy Republiki Konga i naszych w�asnych, kt�rzy potworzyli bandy uzbrojonych po z�by shufta i szalej� na p�nocy terytorium. Nikt do ko�ca nie wie, co si� tam naprawd� dzieje, ale na pewno nie jest to nic przyjemnego. My mamy tych ludzi przeprowadzi� w bezpieczne miejsce. � A dlaczego ONZ nie wy�le im samolotu? � zapyta� Andre. � Bo nie ma lotniska. � Helikoptery? � Poza zasi�giem. � Na m�j gust to niech oni tam sobie zostan��mrukn�� Wally. � Skoro Balubom smakuj� kotlety z ludzi, to z jakiej racji mamy ich pozbawia� �arcia? Ka�dy ma prawo je��, a dop�ki to nie mnie jedz�, niech im b�dzie na zdrowie, �e tak powiem. � Postawi� stop� na plecach Andre i prostuj�c 11 gwa�townie nog� zrzuci� go z ��ka. Belg pad� na kolana. � Id�, za�atw mi jak�� panienk�. � Tu nie ma panienek, Wally. Nalej� ci jeszcze drinka � odpar� ch�opak, wstaj�c i si�gaj�c po szklank�. D�o� Wally'ego zacisn�a si� na jego nadgarstku. � Powiedzia�em: panienk�, Andre, a nie drinka. � Nie wiem, gdzie ich szuka�, Wally. � W g�osie m�odego Belga zabrzmia�a rozpacz. � Nawet bym nie wiedzia�, co mam m�wi�. � G�upi jeste�, kozio�ku. M�g�bym ci z�ama� r�k�. � Hen-dry z wolna przekr�ci� jego nadgarstek. � Wiesz tak samo dobrze jak ja, �e w barze na dole jest ich pe�no. Wiesz czy nie? � Ale co mam im powiedzie�? � Na twarzy ch�opaka pojawi� si� grymas b�lu. � Rany boskie, ty durny �abojadzie. Po prostu pomachaj im fors� przed nosem. W og�le nie musisz otwiera� dzioba. � To boli, Wally. � Niemo�liwe, chyba �artujesz? � Hendry z u�miechem wykr�ci� mu r�k� jeszcze bardziej. W szparkach zasnutych alkoholem oczu Bruce dostrzeg� zadowolenie. � Idziesz, kozio�ku, czy nie? Zdecyduj si�. Albo p�jdziesz po jak�� laleczk�, albo ci z�ami� r�k�. � Dobrze, p�jd�, skoro chcesz � wymamrota� Andre. � Tylko mnie pu��. � Chc� � rzuci� Wally, puszczaj�c r�k� Belga, kt�ry wyprostowa� si� i zacz�� masowa� nadgarstek. � Tylko ma by� czysta i nie za stara. S�yszysz? � Tak, Wally. Zaraz ci przyprowadz�. Andre ruszy� ku drzwiom i Bruce zauwa�y� wyraz jego twarzy. Malowa�o si� na niej co� wi�cej ni� tylko b�l spowodowany wykr�caniem r�ki. S�odkie stworzenia, nie ma co � pomy�la�. � A ja jestem jednym z nich, lecz mimo wszystko nie z nimi. Jestem widzem, wzruszaj� mnie nie bardziej ni� kiepska sztuka. __jeszcze drinka, kozio�ku? � zapyta� kordialnie Wally. � Mog� ci nawet nala�. � Dzi�ki. Bruce zabra� si� za drugi but. Wally postawi� przed oim szklank�, a Bruce wypi�. Nap�j by� mocny, st�ch�y od�r whisky nie pasowa� do s�odyczy piwa, ale wypi� mimo to. __Ty i ja � rzek� Wally � to jeste�my spryciarze. Pijemy, bo chcemy, a nie z musu. �yjemy tak, jak nam si� podoba, a nie jak si� komu� wydaje, �e nale�y. Mamy ze sob� wiele wsp�lnego, Bruce. Powinni�my si� zaprzyja�ni�, skoro tak wiele nas ��czy, nie? � Alkohol ju� na niego dzia�a�, bo j�zyk mu si� troch� pl�ta�. � Ale� przyja�nimy si�, Wally. Zaliczam ci� do moich ulubionych kumpli � odpar� Bruce bez cienia sarkazmu. � Powaga? � zdziwi� si� szczerze Hendry. � Jak to? Bo�e, a ja zawsze my�la�em, �e mnie nie lubisz. Jak to cz�owiek nigdy nie mo�e by� pewny, no nie? Nigdy nie mo�e by� pewny. � Wally kr�ci� ze zdumieniem g�ow�, nagle rozczulony pod wp�ywem whisky. � Naprawd� tak jest? Lubisz mnie? Mo�emy by� kumplami. Co ty na to, Bruce? Ka�dy potrzebuje kumpla. Jakiego� wsparcia, no nie? � Jasne � odpar� Bruce. � Jeste�my kumplami. I co ty na to? � Uk�ad stoi! � zgodzi� si� Wally. A ja nie czuj� niczego � pomy�la� Bruce. � Ani obrzydzenia, ani lito�ci. Niczego. To daje bezpiecze�stwo. Nikt ci� nie zawiedzie, nie zniesmaczy, nie obrzydnie ci i nie zdruzgocze kolejny raz. Obaj spojrzeli na Andre, kt�ry wprowadzi� do pokoju dziewczyn�. Mia�a seksown�, lekko od�t� twarz i mocno umalowane usta � rubin na bursztynie. � Brawo, Andre � pochwali� go Wally, przygl�daj�c si� cia�u dziewczyny. Ubrana by�a w szpilki, r�ow� sukienk�, rozkloszowan� od talii i nie zakrywaj�c� kolan. � Chod� tu cipe�ko. � Hendry wyci�gn�� do niej r�k�. L 13 Przesz�a przez pok�j bez wahania, rzucaj�c szeroki profesjonalny u�miech. Przyci�gn�� j� na ��ko obok siebie. Andre sta� nadal przy drzwiach. Bruce wsta� i wsun�� r�ce w r�kawy panterki, zapi�� parciany pas i poprawi� kabur� z pistoletem, �eby spoczywa�a wygodnie na biodrze. � Wychodzisz? � Wally poi� dziewczyn� z w�asnej szklanki. � Tak. Bruce w�o�y� kapelusz z opuszczonym rondem, kt�rego katangijskie barwy � bia�y, czerwony i zielony � tworzy�y aur� sztucznej weso�o�ci. � Daj spok�j, Bruce, zosta� chwil�. � Mik� na mnie czeka. � Bruce podni�s� karabin. � Kij tam z nim. Zosta�, zabawimy si�. � Nie, dzi�ki. � Ruszy� ku drzwiom. � Hej, sp�jrz tylko na to. � Wally przewr�ci� dziewczyn� na ��ko, przytrzyma� jedn� r�k� przerzucon� przez jej piersi i podczas gdy wykr�ca�a si� z rozbawieniem, zadar� jej sukienk� powy�ej talii. � Przyjrzyj si� tylko i powiedz, �e nadal chcesz wyj��! Dziewczyna nie mia�a majtek. Wygoli�a si� i jej drobne, pulchne wargi wystawa�y spomi�dzy ud niczym nad�sane usta. � No chod�, Bruce � �mia� si� Wally. � Ty pierwszy. Nie powiesz, �e jestem z�ym kumplem. Bruce zerkn�� na prostytutk�. Wi�a si� na ��ku, zaciskaj�c nogi w trakcie �artobliwej walki z Wallym. Chichota�a. � Mik� i ja wr�cimy przed capstrzykiem. Tej kobiety ma ju� tutaj nie by� � rzuci� sucho. Koniec z po��daniem � pomy�la� patrz�c na ni�. � Koniec ze wszystkim. Otworzy� drzwi. � Curry! � wrzasn�� za nim Wally Hendry. � Ty te� jeste� cholerny �wir. Bo�e, a mia�em ci� za m�czyzn�. Jezu Chryste! Nie jeste� nic lepszy od tamtych. Andre � lalunia. Haig � alkoholik. Co� z tob� nie tak, kozio�ku? Z kobietami co� nie tak? Taki sam �wir jak tamci! 14 Bruce zamkn�� za sob� drzwi i sta� w korytarzu. Szyderstwa Hendry'ego znalaz�y szczelin� w jego zbroi i teraz wysi�kiem umys�u pr�bowa� st�pi� ich ostrze. To ju� sko�czone. Ona ju� mnie nie mo�e dotkn�� � pomy�la� stanowczo, przypominaj�c sobie kobiet�. Nie t� w pokoju, kt�ry w�a�nie opu�ci�, lecz inn�, kt�ra by�a jego �on�. __Suka � wyszepta�, dodaj�c natychmiast, niemal ze skruch�: � Nie czuj� do niej nienawi�ci. Koniec z nienawi�ci�, koniec z po��daniem. W hallu hotelu Grand Leopold II panowa� t�ok. Byli tam �andarmi, ostentacyjnie obnosz�cy si� z broni�, rozmawiaj�cy g�o�no, oparci nonszalancko o �cian� lub o bar; towarzysz�ce im kobiety najr�niejszych odcieni sk�ry � od czerni do pastelowego br�zu, cz�ciowo ju� pijane; kilku Belg�w o zaskoczonych, pe�nych niedowierzania spojrzeniach uchod�c�w, w�r�d nich zap�akana kobieta ko�ysz�ca dziecko; inni biali w cywilu, rozgl�daj�cy si� czujnie niespokojnymi oczami poszukiwaczy przyg�d i rozmawiaj�cy nieg�o�no z Afrykanami w garniturach; przy jednym ze stolik�w grupka dziennikarzy w zwilgotnia�ych koszulach z kr�tkimi r�kawami, czekaj�ca i obserwuj�ca wszystko z cierpliwo�ci� s�p�w. Wszyscy pocili si� od upa�u. Z drugiego ko�ca sali pomacha�o Bruce'owi dw�ch po�udniowoafryka�skich pilot�w. � Cze��, Bruce. Co by� powiedzia� na luf�? � Cze��, Dave, cze��, Carl. Teraz si� spiesz�. Mo�e wieczorem. � Po po�udniu wylatujemy � pokr�ci� g�ow� Carl En-gelbrecht. � Wracamy za tydzie�. � No to wtedy � rzuci� Bruce i wyszed� frontowymi drzwiami na Avenue du Kasai. Gdy stan�� na chodniku, w oczy uderzy�a go ol�niewaj�ca 16 biel budynk�w. A� mrugn�� pod uderzeniem upa�u i poczu�, �e na nowo zaczyna si� poci�. Wyj�� z kieszonki na piersi ciemne okulary. W�o�y� je, przechodz�c na drug� stron� ulicy do trzytonowej ci�ar�wki marki Chevrolet, w kt�rej czeka� Mik� Haig. � Ja poprowadz�, Mik�. � Dobra. Haig przesun�� si� na siedzenie pasa�era, a Bruce wspi�� si� do szoferki. Ruszy� Avenue du Kasai na p�noc. � Przepraszam za to przedstawienie, Bruce. � Nic si� nie sta�o. � Nie powinienem traci� panowania nad sob�. Bruce nie odpowiedzia�; przygl�da� si� opuszczonym budynkom po obu stronach ulicy. Wi�kszo�� spl�drowano do cna, a wszystkie posiekane by�y od�amkami pocisk�w z mo�dzierzy. Co par� metr�w sta�y przy kraw�niku wypalone wraki samochod�w, niczym puste pancerze dawno zabitych chrz�szczy. � Nie powinienem by� pozwoli�, �eby mnie to tak ruszy�o, a jednak prawda boli jak wszyscy diabli. Bruce milcza�, nacisn�� tylko mocniej gaz i ci�ar�wka nabra�a szybko�ci. Nie chc� tego s�ucha� � pomy�la� � nie jestem twoim spowiednikiem. Nie chc� ci� s�ucha� i ju�. Skr�ci� w Avenue 1'Etoile, w stron� zoo. � On mia� racj�. Przejrza� mnie na wylot � nie przestawa� m�wi� Mik�. � Wszyscy mamy jakie� problemy, inaczej by nas tu nie by�o � stwierdzi� Bruce i doda�, by zmieni� nastr�j Mike'a: � My, wybrani. Nieliczni szcz�ciarze. Zgrana paczka braci. Mik� u�miechn�� si�, jego twarz nabra�a nagle ch�opi�cego wyrazu. � Wybrani cho�by przez to, �e uprawiamy drugi z najstarszych zawod�w �wiata � dopowiedzia�. � My, najemnicy. � Ale ten najstarszy jest lepiej p�atny i znacznie zabawniejszy � podsumowa� Bruce, skr�caj�c na podjazd 17 pi�trowej rezydencji. Zaparkowa� przed g��wnym wej�ciem i zgasi� silnik. Dom, jeszcze niedawno mieszkanie g��wnego ksi�gowego Union Miniere du Haut, stanowi� teraz kwater� sekcji D specjalnych si� uderzeniowych dowodzonych przez kapitana Bruce'a Curry'ego. Kilku czarnych �andarm�w obsiad�o niski murek werandy. Kiedy Bruce wszed� na schodki, powitali go pozdrowieniem, kt�re wesz�o w tradycj� od czasu interwencji si� rozjemczych ONZ: � ONZ � merdel � Aa! � Bruce u�miechn�� si�, maj�c poczucie kole�e�stwa, kt�re narodzi�o si� mi�dzy nimi w ci�gu ostatnich kilku miesi�cy. � Oto �mietanka armii Katangi! Pocz�stowa� wszystkich papierosami i gaw�dzi� z nimi par� minut, zanim zapyta�: � Gdzie jest starszy sier�ant? Jeden z �andarm�w wskaza� kciukiem szklane drzwi prowadz�ce do hallu i Bruce wszed� do �rodka. Mik� pod��y� za nim. Na drogich meblach le�a� zwalony na kup� wojskowy ekwipunek, kamienny kominek wype�nia�y puste butelki, na perskim dywanie pochrapywa� kt�ry� z �andarm�w, na �cianie wisia�a krzywo rama po wyci�tym bagnetem olejnym obrazie, a stolik do kawy z drzewa imbuia przechyla� si� niczym pijak na stron� z�amanej nogi. W pomieszczeniu unosi� si� zapach m�czyzn i taniego tytoniu. � Cze��, Ruffy � przywita� si� Bruce. � W sam czas, szefie. � Z fotela, kt�ry wype�nia� a� w nadmiarze, starszy sier�ant Ruffararo pos�a� mu pe�en zachwytu u�miech. � Tym cholernym Arabom w�a�nie sko�czy�a si� sa�ata. Wskaza� na zgromadzonych wok� sto�u przed sob� �andarm�w. S�owo �Arab" w j�zyku Ruffy'ego oznacza�o krytyk� lub pogard� i nie mia�o �adnego zwi�zku z narodowo�ci�. Akcent Ruffy'ego zawsze szokowa� Bruce'a. Nikt by si� nie spodziewa� us�ysze� najczystszej ameryka�skiej 18 angielszczyzny wydobywaj�cej si� dudni�cym g�osem z tej pot�nej czarnej postaci. A jednak trzy lata wcze�niej Ruffy wr�ci� ze stypendium w Stanach ze znajomo�ci� idiom�w, dyplomem z rolnictwa, a tak�e z gigantycznym apetytem na butelkowe piwo (najlepiej schlitza, ale inne te� by�y do przyj�cia) i ostrym przypadkiem trypra. Pami�� o tym ostatnim, prezencie od pewnej czekoladki z ostatniego roku uniwersytetu kalifornijskiego w Los Angeles, powraca�a do Ruffararo szczeg�lnie bole�nie, gdy by� na bani. B�l ten potrafi�o u�mierzy� tylko jedno: rzut pierwszym obywatelem Stan�w Zjednoczonych, jaki mu si� nawin�� pod r�k�. Na szcz�cie rzadko tak si� sk�ada�o, �e jaki� Amerykanin znalaz� si� w okolicy Ruffy'ego jednocze�nie z kilkunastoma litrami piwa, niezb�dnego, by jego skrywana niech�� rasowa mog�a znale�� sw�j wyraz. Rzuty Ruffy'ego by�y do�wiadczeniem niezapomnianym, zar�wno dla ofiary jak dla publiczno�ci. Bruce �ywo jeszcze pami�ta� noc w hotelu Lido, gdzie mia� okazj� by� �wiadkiem jednego z najbardziej spektakularnych wyst�p�w sier�anta. Ofiarami, w liczbie trzech, stali si� tym razem dziennikarze reprezentuj�cy bardzo szacowne periodyki. Rozmawiali coraz g�o�niej i ucho Ruffy'ego, siedz�cego na drugim ko�cu tarasu, wychwyci�o ameryka�ski akcent, kt�ry niesie si� w powietrzu niczym dobrze uderzona pi�ka golfowa. Zamilk� nagle i w ciszy opr�ni� ostatnich par� butelek, niezb�dnych do przepe�nienia miary. Star� pian� spod nosa i, wbiwszy wzrok w Amerykan�w, podni�s� si� z miejsca. � Tylko spokojnie, Ruffy! Bruce m�g� r�wnie dobrze nic nie m�wi�. Sier�ant ruszy� przez taras. Zobaczyli, �e si� ku nim zbli�a, i zapad�o mi�dzy nimi niezr�czne milczenie. Pierwszy rzut mia� z natury rzeczy charakter �wiczebny, poza tym rzucony m�czyzna mia� niezbyt aerodynamiczn� konstrukcj�, a jego brzuch stawia� zbyt du�y op�r wiatrowi. Tote� rezultat by� �redni: oko�o sze�ciu metr�w. 19 � Zostaw ich, Ruffy! � krzykn�� Bruce. Przy nast�pnym rzucie Ruffy zacz�� si� rozgrzewa�, ale tor lotu okaza� si� zbyt wysoki. Dziesi�� metr�w. Dziennikarz pokona� taras i wyl�dowa� na trawniku poni�ej, nie wypu�ciwszy z d�oni pustej szklanki. � Zwiewaj, idioto! � ostrzeg� Bruce trzeci� ofiar�, lecz tamten siedzia� jak sparali�owany. By� to �yciowy rekord Ruffy'ego. Z�apa� m�czyzn� porz�dnie za kark i ty� spodni, po czym w�o�y� w rzut ca�� swoj� si��. Musia� si� chyba zorientowa�, �e wykona� rzut doskona�y, poniewa� w okrzyku �trypeeer!", jaki zwykle wydawa�, wypuszczaj�c ofiar� w powietrze, zabrzmia�a nuta triumfu. P�niej, kiedy Bruce uspokoi� ju� tr�jk� Amerykan�w, a oni doszli do siebie na tyle, by m�c doceni� fakt, i� spotka� ich przywilej uczestniczenia w rekordowej sesji rzut�w, wsp�lnie dokonali pomiar�w odleg�o�ci. Dziennikarze poczuli do Ruffy'ego tak� sympati�, jakby by� ich w�asno�ci�, i sp�dzili reszt� wieczoru, stawiaj�c mu piwo i chwal�c si� nim ka�demu z nowych go�ci baru. Ostatni z rzuconych, ten kt�ry pobi� rekord, chcia� napisa� o Ruffym artyku� � i to ze zdj�ciami. Pod koniec wieczoru rozprawia� z o�ywieniem 0 tym, �e gdyby uda�o si� wznieci� odpowiedni entuzjazm kibic�w, rzucanie lud�mi mo�na by w��czy� do programu igrzysk olimpijskich. Ruffy z ca�� skromno�ci� przyjmowa� ich pochwa�y i pi� z wdzi�czno�ci� ich piwo, kiedy za� trzeci z Amerykan�w zaproponowa� mu, �eby rzuci� nim jeszcze raz, podzi�kowa� za propozycj�, oznajmiwszy, �e nigdy nie rzuca dwa razy t� sam� osob�. By� to niezapomniany wiecz�r. Niezale�nie od tych okazjonalnych wyskok�w Ruffy'ego Bruce nie zna� nikogo, kto mia�by silniejsze od niego cia�o 1 szcz�liwsz� dusz�. Nie by� w stanie nie polubi� sier�anta. A teraz, gdy odrzuca� jego propozycj� zagrania w karty, nie m�g� powstrzyma� u�miechu. � Mamy robot�, Ruffy. Innym razem. 20 � Siadaj, szefie � nalega� sier�ant i Bruce ze zrezygnowan� min� zaj�� krzes�o naprzeciwko. � Ile chcesz postawi�? � Ruffy pochyli� si� do przodu. � Un mille. � Bruce po�o�y� na stole banknot tysi�c-frankowy. � Kiedy to zniknie, idziemy. � Nie ma po�piechu � uspokaja� go Ruffy. � Ca�y dzie� przed nami. � Wy�o�y� trzy karty obrazkami do do�u. � Gdzie� tutaj kryje si� stary chrze�cija�ski kr�l. Znajd� go tylko, a b�dzie to naj�atwiej zarobiony mille w twoim �yciu. � Na �rodku � szepn�� zza plec�w Bruce'a jeden z �andarm�w. � Jest na �rodku. � Nie zwracaj uwagi na stukni�tego Araba. On ju� dzi� przegra� pi�� kawa�k�w. Bruce odkry� kart� z prawej. � A to pech � zapia� Ruffy. � Kr�lowa kier. � Podni�s� banknot i wsun�� go do kieszonki na piersi. �Ta s�odka ma�a suczka za ka�dym razem si� postara, �eby� nie zgad�. � Z u�miechem odwr�ci� �rodkow� kart�, ukazuj�c waleta pik z jego chytrymi oczkami i podkr�conym w�sikiem. � Zobacz, puszcza�a si� z waletem pod samym nosem starego kr�la. � Odkry� kr�la kier. � Sp�jrz tylko, jaki dziadek nieprzytomny, nawet nie patrzy w odpowiedni� stron�. Bruce spogl�da� na trzy karty i zn�w poczu� ten skurcz w dole brzucha. Ca�a historia jak na d�oni, nawet imi� faceta si� zgadza�o *; tylko tamten Jack nosi� brod� i je�dzi� czerwonym jaguarem, a kr�lowa kier nie mia�a nigdy tak niewinnych oczu. � Wystarczy, Ruffy � warkn��. � Ty i dziesi�ciu ludzi za mn�. � Dok�d idziemy? � Do kwatermistrza. Pobieramy specjalne zaopatrzenie. Ruffy skin�� g�ow� i chowaj�c karty do kieszeni na piersiach, wskazywa� �andarm�w, kt�rzy mieli im towarzyszy�. Potem zapyta�: � Nie przyda nam si� troch� gorza�y, jak my�lisz, szefie? * Jack � ang.: imi� m�skie i walet w kartach. 21 Bruce zawaha� si�. Z kilkunastu skrzynek whisky, jakie zrabowali w sierpniu, zosta�y im tylko dwie. Si�a nabywcza butelki prawdziwej szkockiej by�a przeogromna, tote� pozbywa� ich si� z b�lem serca, jedynie w bardzo szczeg�lnych przypadkach. Zdawa� sobie jednak spraw�, �e je�li kwatermistrz nie otrzyma stosownej �ap�wki, szans� na zdobycie zaopatrzenia b�d� bardzo marne. � Dobra, Ruffy, przynie� skrzynk�. Sier�ant wydoby� si� z fotela i nasadzi� na g�ow� stalowy he�m. Rozpi�te paski zwisa�y po obu stronach jego czarnej, okr�g�ej twarzy. � Ca�� skrzynk�? � wyszczerzy� z�by do Bruce'a. � Chcesz, szefie, kupi� okr�t wojenny? � Prawie. Przynie� j�. Ruffy znikn�� w g��bi domu i pojawi� si� niemal natychmiast ze skrzynk� whisky Grand's Standfast pod pach�. Mi�dzy palcami drugiej r�ki trzyma� za szyjki kilka butelek piwa Simba. � Mo�e nam si� chcie� pi� � wyja�ni�. �andarmi wspi�li si� na pak� ci�ar�wki, poszczekuj�c broni� i wykrzykuj�c �artobliwe przezwiska koleg�w pozosta�ych na werandzie. Bruce, Mik� i Ruffy st�oczyli si� w szoferce. Ten ostatni po�o�y� na pod�odze whisky i postawi� na skrzynce swoje wielkie nogi w wysokich butach. � O co to chodzi, szefie? � zapyta�, gdy Bruce zawraca� ci�ar�wk� na podje�dzie i skr�ca� w Avenue PEtoile. Bruce wyt�umaczy� mu, a kiedy sko�czy�, sier�ant mrukn�� co� wymijaj�co, po czym otworzy� butelk� piwa bia�ymi, wielkimi, przypominaj�cymi d�uta z�bami. Spod kapsla wydoby� si� cichy syk i troch� piany skapn�o mu na podo�ek. � Moim ch�opcom si� to nie spodoba � rzuci�, podaj�c otwart� butelk� Haigowi. Mik� pokr�ci� g�ow�, wi�c Ruffy wr�czy� piwo Bruce'owi. Potem otworzy� drugie dla siebie i odezwa� si� ponownie: � B�d� w�ciekli jak wszyscy diabli. � Pokr�ci� g�ow�. � A jeszcze wi�ksze problemy si� zaczn�, jak dotrzemy do Port Reprieve i we�miemy diamenty. 22 � Jakie diamenty? � zaskoczony Bruce spojrza� na niego z ukosa. � Z bagrowania � odpar� Ruffy. � Chyba nie my�lisz, �e posy�aj� nas taki kawa� drogi po to, �eby�my wyci�gn�li stamt�d tych ludzi. Martwi� si� o swoje diamenty, to nie ulega kwestii! Bruce nagle uzyska� odpowied� na wi�kszo�� nurtuj�cych go pyta�. Wr�ci�o wspomnienie na wp� zapomnianej rozmowy, jak� przeprowadzi� na pocz�tku roku z in�ynierem z Union Miniere. Rozmawiali o trzech bagrownicach diament�w, kt�re wydobywa�y �wir z dna bagien Lufira. Pog��biarki pochodzi�y z Port Reprieve, dok�d na pewno wr�ci�y na pocz�tku stanu wyj�tkowego. Prawdopodobnie wi�c nadal tam stoj�, z trzy- lub czteromiesi�cznym urobkiem diament�w na pok�adzie. Oko�o miliona funt�w szterling�w w nie szlifowanych kamieniach. To dlatego rz�d Katangi przywi�zywa� tak pierwszorz�dn� wag� do tej ekspedycji, dlatego zaanga�owa� tak znaczne si�y, dlatego r�wnie� nie zwr�ci� si� z pro�b� o przeprowadzenie ewakuacji do wojsk ONZ. Bruce u�miechn�� si� sardonicznie na wspomnienie argument�w natury humanitarnej, kt�re przedstawia� mu minister spraw wewn�trznych. �To pa�ski obowi�zek, kapitanie Curry. Nie mo�emy zostawi� tych biedak�w na niezbyt czu�ej �asce tamtejszych plemion. Jako ludzie cywilizowani musimy im pom�c". W po�udniowej cz�ci Kasai i Katangi zosta�y odci�te r�wnie� inne osady misyjne oraz posterunki rz�dowe; nie by�o z nich wie�ci od miesi�cy, jednak ich losy pozosta�y na drugim planie. Najwa�niejszy by� Port Reprieve. Bruce wypi� kolejny �yk piwa. Trzyma� kierownic� jedn� r�k� i ponad butelk� zezowa� na drog�. W porz�dku, przywieziemy ich, a potem na pok�ad czarterowego samolotu zostanie za�adowana skrzynka po amuniq'i, a jeszcze p�niej kolejny depozyt wyl�duje na numerowanym koncie w Zurychu. Czym tu si� martwi�? P�ac� mi za to. � Chyba nie powinni�my wspomina� ch�opakom o tych 23 diamentach � rzek� ponuro Ruffy. � To by nie by� za dobry pomys�. Kiedy wjechali pod wiaduktem kolejowym w dzielnic� przemys�ow�, Bruce zwolni�. Przygl�da� si� budynkom po drodze, a gdy rozpozna� ten, o kt�ry mu chodzi�o, zjecha� i zatrzyma� si� pod bram�. Nacisn�� mocno klakson i pojawi� si� �andarm. Przez chwil� �o�dak sprawdza� jego przepustk�, a potem krzykn�� do kogo� w �rodku i brama zosta�a otwarta. Bruce wjecha� na dziedziniec i wy��czy� silnik. Sta�o tam kilka innych ci�ar�wek, wszystkie przyozdobione god�em Katangi i otoczone przez �andarm�w w mundurach upstrzonych plamami potu. Z szoferki jednej z nich wychyli� si� bia�y porucznik i krzykn��: � Ciao, Bruce! � Jak sprawy, Sergio? � Ob��d, ob��d! Bruce u�miechn�� si�. Dla tego W�ocha wszystko by�o �ob��dem". Przypomnia� sobie, jak w lipcu podczas starcia przy mo�cie drogowym kaza� mu si� po�o�y� na masce landrovera i bagnetem wyd�uba� z jego ow�osionego po�ladka od�amek szrapnela � to te� by� �ob��d". � No to na razie�po�egna� go i poprowadzi� Ruffy'ego i Mike'a przez podw�rze do magazynu. Na wielkich podw�jnych drzwiach widnia� napis: Depot Ordinance � Armee du Katanga, a za nimi, w przeszklonej dy�urce siedzia� przy biurku major o twarzy jowialnej czarnej ropuchy, w okr�g�ych okularkach w stalowej oprawce na nosie. Spojrza� na Bruce'a. � Non � oznajmi� z miejsca tonem nie budz�cym dyskusji. � Non, non. Bruce wyci�gn�� formularz zam�wienia i po�o�y� na biurku. Major odsun�� papier pogardliwym gestem. � Nie mamy tych rzeczy, wszystko zabrali. Nic wam nie poradz�. Nie! Nic nie mog� zrobi�. S� inne priorytety. Trzeba bra� pod uwag� okoliczno�ci. Przykro mi, ale nie. � Przyci�gn�� stos papier�w z brzegu biurka i za- 24 g��bi� si� w nich, nie zwracaj�c na Bruce'a najmniejszej uwagi. � To zam�wienie podpisa� Monsieur le President � zwr�ci� mu �agodnie uwag� Bruce. Major od�o�y� papiery, wyszed� zza biurka i stan�� tu� przy nim. Czubek jego g�owy si�ga� podbr�dka Bruce'a. � Cho�by je podpisa� sam B�g Wszechmog�cy, nic z tego nie b�dzie. Przykro mi, naprawd� bardzo mi przykro. Bruce podni�s� wzrok i przez chwil� b��dzi� spojrzeniem po g�rach zapas�w wype�niaj�cych ca�e wn�trze magazynu. Widzia� co najmniej dwadzie�cia pozycji ze swojej listy. Major zauwa�y� to spojrzenie i tak go to podekscytowa�o, �e w potoku jego francuszczyzny Bruce by� w stanie odr�ni� jedynie s�owo non. Spojrza� wi�c znacz�co na Ruffy'ego. Starszy sier�ant stan�� obok majora i po�o�y� mu uspokajaj�co r�k� na ramieniu. Potem bardzo �agodnie poprowadzi�, wci�� protestuj�cego, na dziedziniec, do ci�ar�wki. Otworzy� drzwi szoferki i oczom tamtego ukaza�a si� skrzynka whisky. Kilka minut p�niej, kiedy ju� Ruffy podwa�y� bagnetem wieko skrzynki, �eby kwatermistrz m�g� sprawdzi� piecz�cie na zakr�tkach, wr�cili obaj do biura. Whisky ni�s� sier�ant. � Kapitanie � rzek� major, bior�c do r�ki zam�wienie � widz�, �e jednak si� pomyli�em. Rzeczywi�cie jest tu podpis Monsieur le President. Jest moim obowi�zkiem potraktowa� pa�skie zam�wienie jako absolutnie priorytetowe. Bruce wymamrota� s�owa podzi�kowania. � Dam panu ludzi do pomocy � rozpromieni� si� kwatermistrz. � Jest pan a� nazbyt uprzejmy. To by panu przeszkodzi�o w pracy. Przywioz�em swoich �o�nierzy. � Doskonale � zgodzi� si� major i machn�� pulchn� d�oni� w stron� wn�trza magazynu. � Prosz� bra�, czego pan potrzebuje. Bruce ponownie spojrza� na zegarek. Pi�ta czterdzie�ci, jeszcze dwadzie�cia minut do ko�ca godziny policyjnej. Musia� je jako� przeczeka�, przygl�daj�c si� z irytacj�, jak Wally Hendry ko�czy �niadanie. Nie by� to spektakl zbyt porywaj�cy, Hendry bowiem jad� niechlujnie, aczkolwiek metodycznie. � Nie m�g�by� zamkn�� ust, jak jesz? � rzuci� Bruce ze z�o�ci�. � Czyja si� wtr�cam do ciebie? � Hendry uni�s� g�ow� znad talerza. Twarz okala�a mu ry�awa, nie golona od kilku dni broda; oczy mia� zaczerwienione i podpuchni�te po ubieg�onocnej hulance. Bruce odwr�ci� od niego wzrok i jeszcze raz sprawdzi� godzin�. Czu� siln�, cho� samob�jcz� pokus� zlekcewa�enia godziny policyjnej i natychmiastowego wyruszenia na stacj�. Opanowa� j� z wysi�kiem. Gdyby si� na to zdecydowa�, m�g� w najlepszym razie spodziewa� si� aresztowania przez kt�ry� z patroli i co najmniej dwunasto-godzinnego op�nienia, zanim by si� wydosta�. W najgorszym � mog�o si� to sko�czy� strzelanin�. Nala� sobie kolejny kubek kawy i pi� ma�ymi �ykami. Niecierpliwo�� zawsze nale�a�a do moich s�abych stron � zreflektowa� si�. � Niemal wszystkie b��dy, jakie w �yciu 26 pope�ni�em, z tego si� wzi�y. Ale z czasem troch� si� poprawi�em. Jako dwudziestolatek chcia�em prze�y� ca�e �ycie w tydzie�. Teraz wystarczy mi rok. Dopi� kaw� i zn�w sprawdzi� czas. Za pi�� sz�sta, ju� mo�na zaryzykowa�. Doj�cie do ci�ar�wek potrwa akurat tyle. � No, panowie, je�li jeste�cie gotowi... � Odsun�� krzes�o, podni�s� plecak, zarzuci� go na rami� i pierwszy wyszed� na ulic�. Ruffy ju� na nich czeka�, siedz�c na kupie kamieni w jednym z blaszanych baraczk�w magazynowych. Jego ludzie siedzieli przy kilku rozpalonych na betonowej posadzce ogniskach i gotowali sobie �niadanie. � Gdzie poci�g? � Dobre pytanie, szefie � pogratulowa� mu Ruffy. � Ju� dawno powinien tu by�. Ruffy wzruszy� ramionami. � �Powinien" to nie to samo co ,jest". � Niech to szlag! Przecie� musimy jeszcze za�adowa�. Dobrze b�dzie, jak zd��ymy do po�udnia � warkn�� Bruce. � Id� do zawiadowcy. � Lepiej we� dla niego prezent, szefie. Mamy jeszcze skrzynk�. � Nie, do diab�a ci�kiego! � rykn�� Bruce. � Mik�, chod� ze mn�. Przeszli przez tory i wdrapali si� na g��wny peron. Na jego odleg�ym ko�cu sta�a grupka urz�dnik�w kolejowych, pogr��onych w pogaw�dce. Bruce doskoczy� do nich. Dwie godziny p�niej sta� ju� obok kolorowego maszynisty na pomo�cie lokomotywy tocz�cej si� powoli ku rampie towarowej. Maszynista by� za�ywnym m�czyzn� o sk�rze zbyt ciemnej jak na zwyk�� opalenizn� i z garniturem z�b�w osadzonych w czerwonych plastikowych dzi�s�ach. � Monsieur, chyba nie zamierza pan dojecha� a� do Port Reprieve? � zapyta� z niepokojem. � W�a�nie tak. 27 � Ale nic nie wiemy o stanie tor�w na tej trasie. Nikt ni� nie jecha� od czterech miesi�cy. � Wiem. B�dziesz musia� ostro�nie prowadzi�. � Niedaleko starego lotniska tory s� zablokowane przez posterunek ONZ � zaprotestowa� tamten. � Mamy przepustk�. �Bruce u�miechn�� si�, by doda� mu otuchy. Teraz, gdy ju� mia� transport, z�y humor zacz�� go opuszcza�. � Zatrzymaj przy pierwszym baraku. Poci�g stan�� z sykiem parowych hamulc�w przy betonowej rampie i Bruce zeskoczy� na peron. � W porz�dku, Ruffy! � zawo�a�. � Do roboty. Ustawi� trzy odkryte platformy ze stalowymi burtami jako stra� przedni�, poniewa� naj�atwiej by�o si� z nich broni�. Zza si�gaj�cych do piersi burt karabiny maszynowe typu Bren mog�y omiata� teren z przodu i na obu flankach. Za nimi jecha�y dwa wagony pasa�erskie, s�u��ce jako magazyny i kwatery dla oficer�w. W powrotnej drodze mia�y pomie�ci� uchod�c�w. Wreszcie, na samym ko�cu, lokomotywa, kt�ra by�a tam najmniej nara�ona na atak i nie plu�a dymem i sadz� na wagony. Zaopatrzenie za�adowano do czterech przedzia��w, kt�rych okna zosta�y zas�oni�te �aluzjami, a drzwi zamkni�te na klucz. Nast�pnie Bruce zaj�� si� rozlokowaniem ekwipunku. Brena i stanowisko dowodzenia os�oni�te niskim kr�giem work�w z piaskiem umie�ci� na dachu pierwszego wagonu pasa�erskiego. W ten spos�b zapewni� sobie widok na otwarte platformy z przodu i lokomotyw� z ty�u oraz znakomit� panoram� mijanej okolicy. Pozosta�e breny, pod dow�dztwem Hendry'ego, umieszczono na pierwszej platformie. Bruce za�atwi� u majora z kwatermistrzostwa trzy nowe walkietalkie; jeden dosta� maszynista, drugi Hendry, ulokowany z przodu, trzeci zostawi� dla siebie. Ten system ��czno�ci uzna� za zadowalaj�cy. Zanim zako�czono przygotowania, zrobi�a si� prawie dwunasta. 28 � Gotowe? � zwr�ci� si� do siedz�cego przy nim na workach Ruffy'ego. � Gotowe, szefie. � Ilu brakuje? Wiedzia� z do�wiadczenia, �e nie ma co si� spodziewa�, i� kiedykolwiek b�dzie mia� w jednym miejscu i czasie wszystkich swoich ludzi. � O�miu, szefie. � To trzech wi�cej ni� wczoraj, co daje nam zaledwie pi��dziesi�ciu dw�ch ludzi. My�lisz, �e te� zwiali do buszu? Pi�ciu jego �o�nierzy zdezerterowa�o wraz z broni� w dniu zawieszenia ognia. Najwyra�niej umkn�li w busz, �eby przy��czy� si� do jednej z band shufta, kt�re sia�y spustoszenie wzd�u� g��wnych dr�g. Shufta urz�dzali zasadzki na nie chronione transporty, bili podr�nych, kt�rzy mieli wi�cej szcz�cia, i zabijali tych, kt�rzy mieli pecha. Gwa�cili, gdy tylko nadarzy�a si� sposobno��, i bawili si� znakomicie. � Nie szefie, nie wydaje mi si�. Tych trzech to dobre ch�opaki. Pewnie zostali w cite indigene, �eby si� zabawi� i przegapili godzin�. � Ruffy pokr�ci� g�ow�. � Mo�emy ich znale�� w p� godziny, wystarczy oblecie� wszystkie speluny. Mamy i��? � Nie. Je�eli chcemy dotrze� do Msapa Junction przed zmrokiem, nie mo�emy si� bawi� w takie historie. Do��cz�, jak wr�cimy. Czy kiedykolwiek od czas�w wojny burskiej istnia�a armia, w kt�rej dezercj� traktowano by tak lekko? � zastanawia� si� Bruce. W��czy� radiotelefon i wcisn�� klawisz nadawania. � Maszynista. � Oui, monsieur. � Ruszaj. Bardzo powoli, dop�ki nie dojedziemy do posterunku ONZ. Zatrzymaj si� nie za blisko, po naszej stronie. � Oui, monsieur. Wytoczyli si� ze sk�adowiska, postukuj�c na zwrotnicach. Po prawej zostawili dzielnic� przemys�ow� z posterunkiem 29 wartowniczym armii katangijskiej na skrzy�owaniu z Avenue du Cimetiere. Kiedy min�li przedmie�cia, Bruce dostrzeg� w oddali stanowisko si� ONZ i poczu� pierwszy dreszcz niepokoju. Przepustka, kt�r� mia� w kieszeni na piersi, podpisana by�a przez genera�a Rhee Singha, lecz w tej wojnie nie zdarzy�o si� jeszcze, �eby rozkazy indyjskiego genera�a przekazywane by�y przez suda�skiego kapitana irlandzkiemu sier�antowi. Przyj�cie, jakie ich czeka�o, mog�o okaza� si� ekscytuj�ce. � Mam nadziej�, �e o nas wiedz�. � Mik� Haig zapali� nonszalancko papierosa, spogl�da� jednak z niepokojem na �wie�o usypane umocnienia ziemne oznaczaj�ce rozstawione po obu stronach toru posterunki. � Te typki maj� bazuki. A to irlandzkie Araby�mrukn�� Ruffy. � Najbardziej stukni�te Araby, jakich znam. Irlandczycy. Chcia�by� oberwa� z bazuki, szefie? � Nie, dzi�ki, Ruffy � odpar� Bruce i nacisn�� guzik radiotelefonu. � Hendry! Na pierwszej platformie Wally Hendry si�gn�� po radio i trzymaj�c je przy piersi, zwr�ci� wzrok na Bruce'a. � Curry? � Ka� swoim strzelcom odsun�� si� od bren�w, a reszta niech od�o�y bro� na pod�og�. � Dobra. Bruce przygl�da� si�, jak tamten wykonuje rozkaz, przeciskaj�c si� przez st�oczonych na platformie �andarm�w. W poci�gu zapanowa�o wyra�nie wyczuwalne napi�cie; �andarmi z oci�ganiem odk�adali bro� i stali z pustymi r�kami, spogl�daj�c pos�pnie na widniej�cy w oddali szlaban. � Maszynisto! � Bruce zn�w wezwa� go przez radio. � Zwolnij. Zatrzymaj si� pi��dziesi�t metr�w przed szlabanem. Ale gdyby wybuch�a strzelanina, pe�n� par� przebijaj si� na si��. � Oui, monsieur. Przed sob� nie widzieli nawet komitetu powitalnego, tylko z�owrog� barier� z u�o�onych w poprzek toru �erdzi i beczek z benzyn�. 30 Bruce stan�� na dachu i uni�s� r�ce na znak neutralno�ci. By� to b��d, gest ten zmieni� bowiem biern� do tej pory postaw� �andarm�w stoj�cych na platformach. Jeden z nich tak�e stan�� unosz�c r�ce, lecz z zaci�ni�tymi pi�ciami. � UN � merde! � zawo�a�, a pozostali natychmiast si� do niego przy��czyli. � UN � merde! UN�merde! � zawodzili pocz�tkowo ze �miechem, jednak wkr�tce twarze im st�a�y, a g�osy nabra�y ostro�ci. � Zamkn�� si�, niech was cholera! � wrzasn�� Bruce i otwart� d�oni� r�bn�� w g�ow� najbli�ej stoj�cego �andarma. Ten jednak nawet tego nie zauwa�y�. W jego oczach ju� malowa�a si� histeria, kt�r� Afrykanie tak �atwo si� od siebie zara�ali. Chwyci� karabin i trzyma� go w poprzek piersi, a jego cia�o zacz�o podrygiwa� konwulsyjnie w rytm za�piewu. Bruce wcisn�� palce pod brzeg jego he�mu i nasun�� mu go na oczy, ods�aniaj�c kark, po czym wymierzy� mu cios karate. �andarm pad� na worki z piaskiem, wypuszczaj�c z r�ki bro�. Bruce rzuci� rozpaczliwe spojrzenie na platformy � histeria na dole si� rozszerza�a. � Powstrzymajcie ich! Hendry! De Surrier! Zr�bcie co� na Boga! � Jego g�os uton�� jednak w og�lnym wrzasku. Jeden z �andarm�w chwyci� le��c� u swych st�p bro�. Zacz�� si� przepycha� ku burcie platformy, �eby zacz�� strzela�. Bruce spostrzeg�, �e majstruje ju� przy zamku, by wprowadzi� nab�j do komory. � Mwembe! � zawo�a� go po nazwisku, lecz nie by� w stanie przekrzycze� ha�asu. Brakowa�o sekund, �eby wszystko zamieni�o si� w pan-demonium ognia z bazuk i pocisk�w smugowych. Bruce stan�� na kraw�dzi dachu, utrzymuj�c przez chwil� r�wnowag� i mierz�c wzrokiem odleg�o��, a potem skoczy�. Wyl�dowa� dok�adnie na plecach tamtego, kt�ry pod jego ci�arem pad� twarz� na stalow� kraw�d� burty, po czym obaj polecieli na ziemi�. Palec �andarma nadal tkwi� na spu�cie i karabin, wypadaj�c 31 mu ju� z r�k, wystrzeli�. Na odg�os huku zapanowa�a kompletna cisza. Bruce, wykorzystuj�c ten moment, d�wign�� si� na nogi i wyci�gn�� pistolet z kabury na biodrze. � No, dobra! � rzuci� do otaczaj�cych go wojak�w. � Dajcie mi tylko pretekst, �ebym m�g� tego u�y�! � Wbi� wzrok w jednego z sier�ant�w. � Hej ty! Czekam na ciebie! No, strzelaj, ale ju�! Na widok wycelowanej w siebie broni �o�dak si� opanowa�. Z jego oczu ust�pi� wyraz szale�stwa. Potem opu�ci� wzrok i pow��cz�c niezgrabnie nogami, odszed� na bok. Bruce spojrza� w g�r�, na Ruffy'ego i Haiga wychylonych ponad kraw�dzi� dachu i podni�s� g�os. � Uwa�ajcie na nich. Zastrzelcie pierwszego, kt�ry zn�w zacznie. � W porz�dku, szefie. � Ruffy wysun�� przed siebie luf� automatu. � Kt�ry pierwszy? � zawo�a� ze �miechem, patrz�c na nich z g�ry. Atmosfera jednak ju� si� zmieni�a. Wyzywaj�ca postawa ust�pi�a miejsca zak�opotaniu i cisz� wype�ni� szmer prowadzonych p�g�osem rozm�w. � Mik�! � krzykn�� Bruce. � Wezwij maszynist�, on chyba chce si� przebija�! Ha�as poci�gu wzm�g� si�, na odg�os wystrza�u bowiem maszynista przyspieszy�, jak mu kazano, p�dzili wi�c teraz wprost na oenzetowski szlaban. Mik� Haig z�apa� radio i krzykn�� rozkaz do mikrofonu. Natychmiast rozleg� si� pisk hamulc�w. Sk�ad zatrzyma� si� nieca�e sto metr�w od bariery. Bruce wgramoli� si� z powrotem na dach wagonu pasa�erskiego. � Blisko? � rzuci� Mik�. � Bo�e! � Bruce pokr�ci� g�ow� i dr��cymi r�koma zapali� papierosa. �Jeszcze pi��dziesi�t metr�w, a... � Odwr�ci� si�. Zmierzy� zimnym spojrzeniem �andarm�w. � Canaille! Nast�pnym razem, jak b�dziecie chcieli pope�ni� samob�jstwo, nie zabierajcie mnie ze sob�, co?��o�- 32 nierz, kt�rego powali�, siedzia� teraz na pod�odze, obmacuj�c palcami opuchlizn� nad okiem. � Przyjacielu � odwr�ci� si� ku niemu Bruce � p�niej b�d� mia� dla ciebie jeszcze co� niemi�ego! I dla ciebie te�! � rzuci� z kolei do �andarma obok siebie na dachu, masuj�cego sobie kark. � Starszy sier�ant, spisa� ich nazwiska! � Tak jest! � rykn�� Ruffy. � Mik� � g�os Bruce'a z�agodnia�. � Id� si� troch� popodlizywa� do naszych przyjaci� przy bazukach. Jak dam ci sygna�, przeprowadzisz poci�g. � Nie mam i�� z tob�? � Nie, zosta�. � Bruce zarzuci� sobie na rami� karabin, zsun�� si� po drabince na �cie�k� obok tor�w i ruszy� ni�, chrz�szcz�c �wirem pod butami. Bardzo pomy�lny pocz�tek wyprawy � skonstatowa� ponuro. � Jeszcze na dobre nie wyjechali�my z miasta, a ju� byli�my o w�os od tragedii. Dobrze chocia�, �e ci Mickies nie do�o�yli si� do ca�ego zamieszania ze swoimi bazukami. Bruce wyt�a� wzrok, a� dostrzeg� w ko�cu za zwa�ami ziemi zarysy he�m�w. Bez wywo�anego jazd� poci�gu powiewu zn�w zrobi�o si� gor�co. Poczu�, �e zaczyna si� poci�. � Zatrzymaj si� pan! � pad�o nagle po irlandzku zza najbli�szego tor�w umocnienia. Bruce stan�� w pe�nym s�o�cu na drewnianych podk�adach. Dostrzega� st�d twarze m�czyzn pod he�mami. Nieprzyjazne, bez u�miechu. � Co to za strzelanina? � Mieli�my ma�y wypadek. � Nie radz� mie� nast�pnego, bo i nam si� mo�e co� przytrafi�. � Wola�bym nie, Paddy* � odpar� Bruce z nik�ym u�miechem. Mickie, Paddy � ang.: �argonowe okre�lenia Irlandczyk�w. 33 W g�osie Irlandczyka, gdy si� zn�w odezwa�, nadal czu�o si� rozdra�nienie: � Jakie macie zadanie? � Mam przepustk�, chcesz zobaczy�? � Bruce wyci�gn�� z kieszeni bluzy posk�adan� kartk�. � Jakie zadanie? � nie ust�powa� tamten. � Dotrze� z odsiecz� do Port Reprieve. � Wiemy o was. � Irlandczyk skin�� g�ow�. � Poprosz� przepustk�. Bruce zszed� z tor�w, wspi�� si� na ziemny wa� i poda� r�owy papier wartownikowi. Mia� on dystynkcje kapitana. Rzuciwszy okiem na przepustk�, zwr�ci� si� do stoj�cego obok �o�nierza: � W porz�dku, sier�ancie, mo�na usun�� szlaban. � Dam zna�, �e mog� jecha�, dobrze? Kapitan skin�� g�ow�. � Tylko �eby ju� nie by�o �adnych wypadk�w. My tu nie lubimy wynaj�tych zab�jc�w. � Oczywi�cie. Begorrah *, Paddy, w og�le ca�a ta wojna to nie wasza sprawa, co? � odci�� si� Bruce i odwr�ciwszy si� gwa�townie plecami do tamtego, zeskoczy� na tory, machaj�c do Mike'a Haiga, �eby ruszali. Irlandzki sier�ant wraz ze swymi lud�mi oczy�cili tory. Podczas gdy poci�g toczy� si� z wolna w ich stron�, Bruce stara� si� zapanowa� nad irytacj� � szyderstwo kapitana dopiek�o mu do �ywego. Wynaj�ty zab�jca; oczywi�cie, �e nim by�. Czy cz�owiek mo�e stoczy� si� ni�ej? Kiedy wagon pasa�erski si� z nim zr�wna�, chwyci� za por�cz i wskoczy� na schodek. Ironicznie pomacha� na po�egnanie Irlandczykowi i wspi�� si� na dach. � Bez problem�w? � zapyta� Mik�. � Troch� irlandzkiego gl�dzenia z akcentem jak z kina � odpar� Bruce � ale nic powa�nego. � Podni�s� radiotelefon. * Begorrah � irl.: m�j Bo�e. 34 � Maszynisto! � Monsieur? � Pami�taj o moich instrukcjach. � Nie przekraczam czterdziestu kilometr�w na godzin� i w ka�dej chwili jestem przygotowany na nag�e hamowanie. � Dobrze. � Bruce wy��czy� si� i usiad� na workach mi�dzy Ruffym i Mike'em. No � pomy�la� � wreszcie jedziemy. Sze�� godzin do Msapa Junction. Powinno si� oby� bez problem�w. A potem B�g wie, co b�dzie, tylko B�g. Tory zakr�ca�y i obejrza� si� na znikaj�ce za drzewami ostatnie bia�e budynki Elisabethville. Znale�li si� na otwartej lesis