13133
Szczegóły |
Tytuł |
13133 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13133 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13133 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13133 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edward Guziakiewicz
CYNTHIA
Stali obok siebie, przyglądając się w milczeniu wiszącej w holu tablicy
ogłoszeń; on — wysoki i
szczupły, z czupryną starganą deszczem i wiatrem, przywołującą na myśl
zapomniane ptasie
gniazdo, rzadko sięgał po grzebień i Cynthia czasem żartowała, że przydałoby mu
się raczej
zgrzebło; ona — także szczupła lecz odrobinę niższa. Uosabiała ten typ piękna,
który jej znajomym
nieodmiennie się kojarzył z rozkrzyczanymi wyborami na najładniejszą z kobiet.
Niczego jej sylwetce
i buzi nie można było zarzucić. Nosiła proste skromne sukienki i nie poprawiała
swej urody, bo
natura hojnie ją wyposażyła. Sasza ruchem głowy wskazał przypiętą pineską
nieforemną kartkę, na
której jakiś kamienicznik proponował stancję parze studenckiej, zaznaczając, że
musi być bez
dziecka. Cynthia skrzywiła się, widząc cenę. Pomyślała, że ludzie nie mają serca
ani krzty litości.
Skąd wziąć tyle kasy, gdy się nie pracuje? Obrzuciła wzrokiem chłopaka, który za
kilka tygodni miał
zostać jej mężem.
— Nie ma co tu sterczeć i wlepiać gały — rzekła. — I tak niczego nie znajdziemy.
Zeszli po schodkach do mieszczącej się w podziemiach kawiarenki. Usiadła i
obejrzała zakurzone
stopy. Zbliżyła się dziewczyna w białym wykrochmalonym fartuszku i Sasza zamówił
dwie butelki
coca-coli. Cynthia wyjęła napoczętą paczkę papierosów i plastikową zapalniczkę.
Jak na zawołanie
mignęła przed nią scena, która mimo iż tego nie oczekiwała wyjątkowo dobrze
zapisała się jej w
pamięci. Za pełniącym rolę katedry rozłożystym masywnym biurkiem siedział
kamieniem
wykładowca psychologii, cierpliwie objaśniający zawiłości mechanizmów
powstawania nałogów i
uzależnień. Cały jego wsparty aparatem naukowym wymyślny wywód właściwie jej nie
przekonywał,
a dopiero rzucona mimochodem uwaga, że niedoszła mężatka powinna rzucić palenie
dwa lata przed
spodziewanym zajściem w ciążę, jakoś do niej trafiła. W jej psychice doszło do
nieoczekiwanej
asocjacji, której podłoża nie umiała dociec. Schowała papierosy z powrotem do
torebki. Założyła
nogę na nogę i starannie obciągnęła sukienkę. Ten nawyk rozumiała może nawet
lepiej niż inne
kobiety. Nie wiadomo bowiem dlaczego mężczyźni — zwłaszcza dobrze ustawieni i
przy szmalu —
uważali, że dziewczyna z jej klasą jest towarem, który można nabyć. Chodziła do
liceum, a dyrektor
szkoły przyzywał ją do sekretariatu, ilekroć spodziewał się wizyty kogoś z
urzędu miasta lub z
kuratorium. Zlecał jej jakieś drobne biurowe prace, najczęściej bez znaczenia.
Stwarzała dobre
wrażenie i odwracała uwagę wchodzących do gabinetu panów od spraw, którymi mieli
się zajmować.
Sekretarka posyłała zwykle wtedy przez nią dokumenty, o które dyrektor upominał
się przez
intercom. Jego goście ciekawie na nią zezowali i czuła, że najchętniej
zatrzymaliby ją dłużej. Popadła
w zadumę. Rzadko kiedy zaczepiający ją trzeźwi lub pijani faceci pamiętali o
tym, że pod nieco
zmysłową powierzchownością kryje się wrażliwy świat. Cóż miały z nim wspólnego
ich wulgarne
propozycje? Szybko się nauczyła, że nie powinna zwracać na siebie uwagi.
Oczywiście, musiała być
grzeczna. Uśmiechała się zwykle ujmująco i cierpliwie wysłuchiwała swoich
rozmówców, nawet jeśli
paplali bez sensu.
Saszka był zupełnie inny i nie obawiała się, że zechce ją wykorzystać. Spojrzała
na chłopaka,
który był również zmęczony kolejną eskapadą po mieście. Kiedy rozpoczynała
studia na
uniwersytecie, zafascynowana nowym środowiskiem nie zwracała na niego uwagi. Był
dziecięcy i
gapowaty, zaś jej urodę komentował nieco ironicznie. "Mon Dieu, jakaś ty
piękna!" — szeptał jej do
ucha, wystając za nią w kolejce po obiad w stołówce akademickiej, albo ciągnąc
za nią jak cień, gdy
wychodzili z sali po zajęciach. Czasami odprowadzał ją do przystanku
autobusowego przy alejach i
składał jej zabawną propozycję. Rzucał: "Czy mógłbym odnieść twój tornister do
domu?" Jeżeli nie
miała ochoty, by towarzyszył jej do akademika, odpowiadała w podobnym
żartobliwym tonie: "Nie
zaczepiaj, chłopcze, starszych pań!" Albo gdy była w złym humorze: "Spływaj,
malcze do mamy,
niech ci utrze nosa!" Wtedy wiedział, że chce być sama.
Dziewczyna w białym fartuszku postawiła przed nimi dwie butelki z syczącym
napojem i
Cynthia oblizała wargi. Sasza leniwym gestem sięgnął po wiszącą na szyi na
skórzanym pasku
portmonetkę. Rzemień był w jednym miejscu naderwany. Mimo upału, miał na sobie
gruby sweter z
owczej wełny z szeroko rozciągniętym dekoltem, odsłaniającym opaleniznę. "A w
domu
posprzątane?" — chichotliwie podpowiedziała mu w myślach, widząc, że się krzywi.
Dziewczyna nie
podała szklanek. Znała jego przekomiczne odzywki.
— A w domu posprzątane? — zaczepnie rzucił do młodej kelnerki.
— Co?! — zdziwiła się, biorąc od niego wymiętoszony banknot.
— Szklanki! — lodowato wyjaśnił, mierząc ją od stóp do głów, jakby widział
jakieś monstrum.
Zmieszała się, a na jej twarz wypełzł rumieniec.
— Zaraz przyniosę.
Jej stosunek do Saszy zmienił się dopiero w czasie wakacji. Wybrali się na obóz
na Mazury.
Jeziora nie były wielkie, trasa biegła zakolami, a gęsto porośnięte bliskie
brzegi kryły wodny
korytarz. Sprzęt mieli nie najgorszy, trafiła się im niczego sobie żaglówka,
więc chłopak mógł
pokazać, co potrafi. Okazało się, że doskonale zna się na żeglowaniu. Nie była
obyta ze sportami
wodnymi, przeto od razu zrobił na niej wrażenie. Rzucał fachowymi terminami,
sprawnie wydawał
polecenia załodze i pewnie sterował łodzią, zgrabnie wymijając wodne przeszkody.
Właściwie nie
tylko ją zachwycił i cała grupa pozostawała pod jego urokiem. Wieczorami przy
wyrzucającym w
niebo snopy iskier ognisku barwnie opowiadał o wyczynach na morzu. Wspominał z
szacunkiem ojca,
który już jako malca wtajemniczył go w arkana sztuki żeglarskiej. Bractwo
słuchało z zapartym
tchem. Siedząc u jego boku i wpatrując się w pokryte miliardami gwiazd niebo,
czuła, że przenosi się
w jakiś czarowny i niemal baśniowy świat. To nie był ten sam Sasza.
Nadąsana kelnerka przyniosła dwie czyste szklanki z grubego szkła i chłopak
rozlał napój. Piła z
rozkoszą, uzmysławiając sobie, że dotąd nie jadła obiadu. Oboje niczego nie
jedli. Blisko trzy
godziny szwendali się po mieście z wymiętoszonym planem ulic w rękach,
rozglądając się za stancją
na przyszły rok akademicki. Odmawiano im lub dyktowano wygórowane ceny. Jeden z
właścicieli
zażądał zaraz na wstępie odpisu aktu małżeństwa, nie chcąc wcześniej o niczym
innym rozmawiać.
Cynthii wydało się to obcesowe, ale do zniesienia, jednak Saszka nie wytrzymał i
z rozmachem
wyszedł, trzaskając drzwiami. Trochę żałowała, bo willa była niebrzydka,
starannie wykończona i
otaczał ją duży zadbany ogród, który oddzielały od ulicy przycięty żywopłot i
metalowe ogrodzenie z
misternie wykutą bramką.
Po obozie na Mazurach zaczęli się częściej spotykać. Przychodził do niej do
akademika, targając
ze sobą opasły podręcznik lub skrypt, ustawiał krzesło przy oknie, sadowił się i
wlepiał oczy w
otwarte stronice. Krępowały go współlokatorki. Wizyty chłopca im raczej nie
przeszkadzały, a
zgodnie z niepisanym prawem akademika ulatniały się zazwyczaj po chwili rozmowy,
pozostawiając
go z Cynthią sam na sam. Dziewczyna przekonała się, że Sasza jest bardzo
nieśmiały. Poza tym
widziała w nim same zalety. Był do niej trochę podobny. Stracił ojca. Ten zginął
w katastrofie
lotniczej w drodze na sympozjum, w czasie którego miał wygłosić referat
poświęcony sprawom
morza. Ona zaś straciła matkę. Miała jeszcze młodszą siostrę, z którą się dobrze
rozumiała. Natalia,
równie urodziwa jak Cynthia, związała się z grupą charyzmatyków i pod ich
wpływem bardzo się
zmieniła. Po śmierci matki więcej ze sobą przebywały i tamta opowiadała jej o
włożeniu rąk i darze
języków, o nawróceniu się i o duchowym życiu w Bogu. Cynthię to nawet pociągało
— czuła, że z
religijnością siostry wiążą się jakieś serdeczność i ciepło — ale pod tym
względem długo pozostawała
pod wpływem matki i przejęła właściwie jej tradycjonalizm. Obawiała się nagłych
zmian i wstrząsów
w życiu wewnętrznym. "Niedziela jest od tego — uczyła je mama — aby pójść do
kościoła, a na co
dzień trzeba przestrzegać przykazań!". Było to dla Cynthii proste i jasne credo.
— Może... zjemy po ciastku? — chłopiec przerwał milczenie. Powróciła do
rzeczywistości,
odrywając się od wspomnień. Skinęła głową.
Sasza przywołał dziewczynę. Podeszła zaraz, zatrzymując się w milczeniu.
— Dwie kremówki? — zwrócił się pytająco do Cynthii. Ta sięgnęła machinalnie do
swej skórzanej
torby, szukając papierosów. Trzymała przez moment w ręku zapalniczkę.
— Nie ma już — kelnerka uprzedziła odpowiedź.
— To przynieś, co jest — zdecydował po chwili wahania.
Westchnęła i odsunęła torbę. Doszła do wniosku, że nie powinna nosić z sobą
papierosów.
Oparła się wygodnie i wróciła do wspomnień. Po sesji zimowej, która poszła jej
gładko, nabrała
przekonania, że kogoś lepszego od Saszy już nie znajdzie. Był delikatny i miły,
a poza tym nie miał
w sobie niczego z tej przykrej dla niej obcesowości mężczyzn, którzy jej się
narzucali. "Taka
przyjaźń zdarza się raz na tysiąc..." — mówiły koleżanki z pokoju. "Nie masz co
się wahać, chłopak
jest naprawdę z klasą, tak jak ty!" — dodawały, nie kryjąc zazdrości. Kłopoty
jednak dopiero ją
czekały i pojawiły się, gdy zdecydowała się urzeczywistnić swój zamiar. Sasza
był wniebowzięty i
przyniósł jej ogromny bukiet czerwonych róż. Był marzec i kwiaty drogo
kosztowały. "Nieważne!" —
mówił. "Jesteś cudowną, najcudowniejszą w świecie istotą!" — szeptał jej do
ucha. Jednak i on sam
odczuł skutki tej życiowej decyzji. Nie mieli szmalu. Na bieżące potrzeby im
wystarczało. Wiosną
złożyli podanie o małżeński akademik, ale wiedzieli, że szansa załapania się na
oddzielny pokój jest
nikła, bowiem chętnych nie brakowało. A gdzie suknia ślubna i garnitur, a
obrączki?..
Jakoś już udobruchana kelnerka podała im ciastka — o dziwo, znalazły się jeszcze
kremówki — i
Cynthia zerkając na nią pomyślała, że Saszy nie można nie lubić, nawet jeśli
popisuje się swymi
"numerami". Ten mruknął coś łaskawie i zabrał się gorliwie do zawartości
talerzyka. Zrobiła to samo.
Kremówka poprawiła jej samopoczucie, a po dwudziestu minutach wyszli z
kawiarenki w dużo
lepszym nastroju. Na dziedzińcu panował jeszcze ruch i wszystkie ławki były
zajęte. Mrużyli oczy,
oślepieni słońcem i rozglądali się dookoła. Skręcili w prawo, udając się bocznym
wejściem na
podjazd, który doprowadził ich przed kościół akademicki. Tam Cynthia zdecydowała
się zatrzymać.
— Wiesz, co? Wejdźmy do środka — zaproponowała z ledwo uchwytnym wahaniem.
Bez słowa skinął głową. Rzadko się jej przeciwstawiał.
W kościele panował tajemniczy półmrok i Cynthia uklęknęła, wpatrując się w
znaczącą się na
ścianie prezbiterium postać Chrystusa. Jej chłopiec pozostał daleko z tyłu.
Przez kilka minut się
modliła, a potem powoli podniosła się z klęczek.
Wyszli z kościoła i rozejrzała się za metalowym koszem na śmieci. Wrzuciła do
niego wyjętą z
torby paczkę papierosów, a Sasza przyjrzał się jej niebotycznie zdziwiony. Nie
rzekł nic. Następnie
niespiesznie poszli obsadzoną krzewami alejką, kierując się w stronę poczty.