13110
Szczegóły |
Tytuł |
13110 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13110 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13110 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13110 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jude Deveraux
Miranda
1
Kentucky- pa�dziernik 1784
Wozy, grupki ludzi i konie otacza� las. Cztery pojazdy sta�y z boku, cz�ciowo
rozebrane do naprawy. W
pobli�u spokojnie pas�y si� wo�y. Dwa wozy, niegdy� ca�kiem eleganckie, teraz
ledwie trzyma�y si� na
wysokich ko�ach. Zm�czone kobiety przygotowywa�y kolacj�; m�czy�ni zajmowali
si� ko�mi. W zasi�gu
wzroku doros�ych bawi�a si� grupka dzieci.
- Nie macie poj�cia, jak si� ciesz�, �e wreszcie uciekli�my od tego upa�u. Tylko
morza mi brakuje. -Pani
Watson podnios�a si�, rozmasowuj�c plecy obola�e z powodu zaawansowanej ci��y.
Dziecko mia�o wkr�tce si�
urodzi�.
- Gdzie jest Linnet, Mirando? - zapyta�a jej towarzyszka siedz�ca po przeciwnej
stronie ogniska.
- Znowu bawi si� z dzie�mi. - G�os drobnej kobiety mia� mocny, angielski akcent,
tak r�ny od niewyra�nej
wymowy innych podr�nych.
- Tak, teraz widz�. - Pani Watson os�oni�a oczy przed ostrym blaskiem
zachodz�cego s�o�ca. - Gdyby ci
serce nie podpowiedzia�o, pewnie nie potrafi�aby� odr�ni� jej od dzieci. -
Patrzy�a na dziewczyn�, kt�ra mimo
sko�czonych dwudziestu lat nie by�a wy�sza od otaczaj�cej j� dziatwy. Lu�na
suknia okrywa�a jej drobn�
figur�; to w�a�nie z powodu figury Linnet najstarszy syn pani Watson tak cz�sto
zagl�da� do wozu Trier�w. -
Wiesz, Mirando, powinni�cie z Amosem porozmawia� z Linnet. Czas, by
zainteresowa�a si� jakim� ch�opcem,
zamiast odbiera� kawaler�w innym dziewczynom. Miranda Tyler u�miechn�a si�.
- Mo�esz spr�bowa�, ale Linnet ma na ten temat w�asne zdanie. Poza tym, szczerze
m�wi�c, nie jestem
pewna, czy ch�opcy s� do�� doro�li, by wzi�� na siebie tak� odpowiedzialno��.
Pani Watson odwr�ci�a wzrok i zachichota�a nieco za�enowana.
- Obawiam si�, �e masz racj�. Nie �eby co� z ni� by�o nie w porz�dku, jest z
pewno�ci� �liczna, ale tak
dziwnie patrzy na m�czyzn, tak im si� przygl�da, jakby potrafi�a nad nimi
panowa�. Mog� przysi��� na
chwil�? Krzy� mi chyba zaraz p�knie.
- Oczywi�cie, Ellen. Amos wystawi� dla mnie sto�ek.
Kobieta ci�ko usiad�a, szeroko rozstawiaj�c nogi, by zachowa� r�wnowag�.
- Co to ja m�wi�am? - Nie zauwa�y�a lub tylko uda�a, �e nie widzi grymasu na
twarzy Mirandy. -A tak,
m�wi�am, �e Linnet denerwuje m�czyzn. Pr�bowa�am z ni� rozmawia�, wyt�umaczy�
jej, �e m�czy�ni lubi�
si� czu� wa�ni. Popatrz na Prudie James.
Miranda us�ucha�a, po czym zaj�a si� garnkiem z fasol�.
- Nie ma chwili, by nie by�o przy niej ch�opc�w -ci�gn�a Ellen. - A przecie�
nie patrzy tak na m�czyzn jak
Linnet. Pami�tasz, jak w zesz�ym tygodniu Prudie zosta�a uk�szona przez os�? Od
razu podbieg�o do mej
czterech ch�opc�w.
Miranda Wer popatrzy�a na polan�, gdzie bawi�a si� jej c�rka, i u�miechn�a si�
ciep�o. Przypomnia�o jej si�
co� innego. Kiedy� ma�y Parker sam wyszed� z obozu, to w�a�nie Linnet odnalaz�a
go, a potem, ryzykuj�c
w�asne �ycie, znios�a go ze stromej ska�y. Pani Watson mo�e sobie zachowa�
wszystkie Prudie dla siebie.
- Oczywi�cie nie chc� m�wi� �le o Linnet, jest bardzo uczynna, tylko... tylko...
chcia�abym j� widzie�
szcz�liw� z m�czyzn� u boku.
- Jestem ci wdzi�czna za zainteresowanie, Ellen, ale te� wiem, �e Linnet kiedy�
znajdzie sobie m�a, takiego,
jakiego sama b�dzie chcia�a. Przepraszam ci� teraz na chwil�.
Jedynym ostrze�eniem by� urwany nagle skowyt psa, ale nikt tego nie us�ysza�,
poniewa� dzieci ha�asowa�y,
czekaj�c niecierpliwie, a� si� oka�e, w czyje r�ce trafi naparstek.
Indianie dawno ju� zrozumieli, jak� przewag� daje im atak z zaskoczenia, gdy
zm�czeni ludzie nie s� do��
ostro�ni. Stra�nicy okazali si� s�ab� przeszkod� -wystarczy� szybki ruch no�a,
by podci�� im gard�a.
Pozostawa�y tylko kobiety i dzieci. Indianom najbardziej zale�a�o na dzieciach,
tote� wys�ali dw�ch m�odych
�mia�k�w, by je uj�li i zwi�zali.
Linnet, podobnie jak pozostali, sta�a niczym sparali�owana. Odwr�ci�a si�
gwa�townie, s�ysz�c czyj�
st�umiony okrzyk, i zobaczy�a Prudie James opadaj�c� na stert� cia�. Ludzie
rozbiegli si� usi�uj�c bezskutecznie
uciec Indianom - wydawa�o si�, �e s� wsz�dzie.
Linnet zobaczy�a, �e jej matka daje krok do przodu. C�rka wyci�gn�a r�ce i
zacz�a biec w jej kierunku. Je�li
tylko jej dosi�gnie, chwyci j� w ramiona, wszystko b�dzie w porz�dku.
- Mamo! - krzykn�a.
Co� uderzy�o j� w stop� i upad�a na ziemi� pozbawiona tchu.
Oszo�omiona stara�a si� oprzytomnie�, ale oddech nie wraca�. Zamruga�a, gdy
wszystko przed jej oczyma
zacz�o si� rozmywa�. Nagle poczu�a w ustach krew. Widocznie podczas upadku
przygryz�a warg�. Zobaczy�a
matk� le��c� nieruchomo na ziemi tu� obok ogniska, przy pani Watson. Gdyby nie
powi�kszaj�ca si� z ka�d�
chwil� ka�u�a g�stej, czerwonej krwi, mo�na by pomy�le�, �e si� zdrzemn�y.
- Linnet! Linnet! - Us�ysza�a krzyki, a jaka� silna d�o� poderwa�a j� brutalnie
z ziemi i poci�gn�a w stron�
dzieci. Podbieg� do niej ma�y Ulysses Johnson, obj�� j� za nogi i z dr�eniem
wtuli� mokr� od �ez twarz w jej
sukni�. Odci�gn�� go kt�ry� z Indian. Gdy ch�opiec upad�, Indianin z�apa� go tak
mocno za rami�, �e ma�y
wrzasn�� z b�lu.
- Nie! - krzykn�a Linnet. Podbieg�a do dziecka, ukl�k�a i otar�a jego twarz. -
Chyba chc� nas ze sob� zabra�.
Musisz by� dzielny, Uly. Niezale�nie od tego, co si� jeszcze zdarzy, b�dziemy
razem. Nie s�dz�, by nas chcieli
skrzywdzi�, je�li b�dziemy pos�uszni. Rozumiesz, Uly?
- Tak - odpowiedzia� po�piesznie. - Moja mama...
- Wiem... - Jaki� Indianin popchn�� j�, chwyci� za w�osy i skr�ci� je sznurem.
Stara�a si� nie patrze� na rze�
dokonuj�c� si� obok, na cia�o matki, nie my�le� o ojcu, kt�ry jeszcze przed
chwil� pe�ni� stra�. Wpatrywa�a si�
w sz�stk� dzieci przed sob�.
W ci�gu tych kilku minut ich �ycie si� zmieni�o. Patsy Gallagher upad�a,
poci�gaj�c za sob� ma�ego Uly.
Krzykn�a, gdy Indianin szarpn�� rzemienie, kt�rymi skr�powano jej r�ce. Ulysses
zn�w si� rozp�aka�.
Pozosta�e dzieci patrzy�y oniemia�e na Indian podpalaj�cych wozy i na walaj�ce
si� wok� krwawe szcz�tki
swoich rodzic�w.
Linnet zacz�a �piewa�. Z pocz�tku cicho, potem coraz g�o�niej, a� przy��czy�y
si� do niej kolejno wszystkie
dzieci.
Panie, opoko i twierdzo moja, i m�j wybawco,
Bo�e m�j, obrono, kt�rej ufam,
tarczo moja i rogu zbawienia mojego, wie�o moja!*
Ruszyli niezdarnie powi�zani ze sob� sztywn� lin�, potykaj�c si�, i upadaj�c co
chwila, powoli zanurzyli si�
w las.
Linnet trzyma�a w ramionach Ulyssesa. By� tak wyczerpany, �e trudno by�oby
orzec, czy �pi, czy straci�
przytomno��. Szli ju� od trzech dni, niewiele odpoczywaj�c i jedz�c. Dwoje
mniejszych dzieci by�o ju� u kresu
si� i Linnet uda�o si� przekona� jednego z przyw�dc�w Indian, by pozwoli� jej
nie�� ch�opca na plecach.
Poruszy�a stopami, czuj�c liczne skaleczenia i p�cherze. By�a g�odna, ale odda�a
po�ow� swego placka
Ulyssesowi, kt�ry mimo to p�aka� z g�odu. Pog�aska�a go po g�owie i stwierdzi�a,
�e ch�opiec ma gor�czk�.
Indian by�o pi�ciu. Pi�ciu pewnych siebie m�czyzn, kt�rzy przyzwyczajeni byli
bra� to, czego chc�. Gdy
Linnet zwolni�a krok, wzi�wszy na plecy pi�cioletniego ch�opca, zacz�li j�
pogania�, poszturchiwa�. By�a teraz
zbyt zm�czona i obola�a, by spa�.
Gdy jeden z Indian odwr�ci� ku niej g�ow�, szybko zamkn�a oczy. Ju� kilka razy
zauwa�y�a, �e m�wi� o niej
i nad czym� si� zastanawiaj�.
Nie rozja�ni�o si� jeszcze na dobre, gdy siedmiu ma�ych je�c�w zosta�o
poderwanych na nogi i zmuszonych
do podj�cia w�dr�wki. Przed zachodem s�o�ca Indianie poprowadzili ich do
strumienia i wepchn�li do wody.
- Boj� si�, Linnet. Nie lubi� wody - powiedzia� Uly.
- B�d� go nios�a. - Linnet wyja�ni�a gestem swoje s�owa.
M�czyzna trzymaj�cy koniec liny odci�� rzemie� i Uly wdrapa� si� na plecy
Linnet.
Inne dzieci by�y ju� na drugim brzegu, gdy Linnet po�lizn�a si� i wpad�a do
wody. Lina ��cz�ca j� z reszt�
zosta�a natychmiast przeci�ta - Indianie nie chcieli ryzykowa� utraty reszty
wi�ni�w, gdyby kt�re� dziecko
uton�o. Linnet z trudem wyci�gn�a szamoc�cego si� Ulyssesa na brzeg, po czym
upad�a bez si� na ziemi�.
- Linnet! O co im chodzi? - zapyta�a Patsy Gallagher. Linnet zauwa�y�a, �e dwaj
z m�czyzn wskazuj� j�
palcem gestykuluj�c �ywo. Wezwali swego przyw�dc�, a gdy ten na ni� popatrzy�,
na jego twarzy malowa�
si� gniew. Wci�� jeszcze oszo�omiona szamotanin� w wodzie, dopiero po chwili
zda�a sobie spraw�, �e poka-
zuj� sobie jej piersi. Mokre ubranie przylgn�o do cia�a, ukazuj�c pe�ny biust
dojrza�ej kobiety Skrzy�owa�a
ramiona, by si� zas�oni�.
- Linnet! -krzykn�a przera�liwie Patsy, gdy jeden z Indian przyskoczy� do
le��cej.
Zakry�a d�o�mi twarz, by os�oni� si� przed pierwszym ciosem, ale nie uda�o jej
si� unikn�� kopni�� w �ebra.
Gdy dosi�g�y jej kolejne razy, zwin�a si� w k��bek, nie mog�c wytrzyma� b�lu.
Indianie krzyczeli co� do niej gniewnie, a jaka� r�ka si�gn�a do jej obola�ych
plec�w. M�czyzna szarpn��
sukni�, ods�aniaj�c jej cia�o. To, co zobaczy�, jeszcze tylko podsyci�o jego
gniew. Zacisn�� pi�� i uderzy�
dziewczyn� w twarz. Straci�a przytomno��.
Linnet! Obud� si�!
Uchyli�a powieki, zastanawiaj�c si�, gdzie jest.
- Linnet, zajm� si� tob�. Usi�d� i w�� to. Koszula Johnniego.
- Patsy? - wyszepta�a.
- Och, Linnet! Tak okropnie wygl�dasz! Masz ca�� twarz w si�cach i... -
Poci�gn�a nosem i pomog�a Linnet
usi���, by w�o�y� na ni� szorstk� lnian� koszul�. - Linnet, powiedz co�. Jak si�
czujesz?
- Chyba nie�le. Pozwolili ci tu przyj��? My�la�am, �e mnie zostawi�. Bardzo byli
�li?
- Johnnie i ja domy�lili�my si�, �e pocz�tkowo wzi�li ci� za dziecko, a gdy
odkryli, �e nie...
- Ale dlaczego pozwolili ci do mnie przyj��?
- Nie wiem, ale gdyby nie ty, nie prze�yliby�my tego wszystkiego. Mo�e Indianie
te� o tym wiedz�. Och,
Linnet, tak si� boj�. - Zarzuci�a r�ce na szyj� Linnet, kt�ra a� zagryz�a z�by,
�eby nie p�aka� z b�lu.
- Ja te� si� boj� - wyszepta�a.
- Ty?! Ty si� nigdy nie boisz. Johnnie m�wi, �e jeste� najodwa�niejsza na ca�ym
�wiecie.
U�miechn�a si� do dziewczynki mimo b�lu, jaki jej to sprawi�o.
- Mo�e wygl�dam na odwa�n�, ale wewn�trz trz�s� si� jak galareta.
- Ja te�.
Patsy pomog�a Linnet wr�ci� do obozu Indian. Wszystkie dzieci powita�y je
bladymi u�miechami, po raz
pierwszy wyzwalaj�c si� spod obezw�adniaj�cego uczucia strachu.
Rankiem nast�pnego dnia dotarli do wi�kszego obozowiska Indian. Brudne, obdarte
kobiety podbieg�y, by
powita� m�czyzn i przyjrze� si� dzieciom. Przyw�dca Indian popchn�� Linnet w
kierunku grupy kobiet,
wskazuj�c gestem r�ki swoj� i jej pier�.
Jedna z kobiet krzykn�a i szarpn�a koszul� Linnet, kt�ra skuli�a si� i zakry�a
piersi r�koma. Wtedy kobiety
roze�mia�y si�. Gdy podnios�a wzrok, stwierdzi�a, �e dzieci zosta�y gdzie�
odprowadzone. Ruszy�a ku nim,
s�ysz�c ich p�acz pe�en przera�enia, ale kobiety nie pozwoli�y jej na to -
�mia�y si� i popycha�y j�. Jedna z nich
chwyci�a j� za warkocze.
Indianin zn�w co� powiedzia�, a kobiety odsun�y si�, mamrocz�c co� z cicha.
Jedna z nich popchn�a Linnet
i dziewczyna zrozumia�a, �e ma wpe�zn�� do prostego sza�asu z ga��zi i trawy.
Wewn�trz nie da�o si� stan��;
by�o tam miejsce najwy�ej dla dw�ch le��cych os�b. Do sza�asu wesz�a Indianka z
glinian� misk�.
Z naczynia bi� paskudny zapach zje�cza�ego t�uszczu. Indianka zacz�a wciera�
papk� w twarz, w�osy i g�rn�
cz�� cia�a Linnet, kt�ra stara�a si� siedzie� nieruchomo i nie p�aka�, gdy r�ce
kobiety dotyka�y szczeg�lnie
bolesnych si�c�w.
Potem zostawiono j� sam�. S�ysza�a nieprzytomne okrzyki m�czyzn �wi�tuj�cych
zwyci�stwo.
Prosz�, wypij to. - Jaka� silna r�ka podpar�a Linnet, a do jej ust przyci�ni�to
metalowy kubek. - Nie za
szybko, bo si� zakrztusisz.
Kilkakrotnie zamruga�a powiekami, dopiero teraz u�wiadomiwszy sobie, �e spa�a.
Szerokie ramiona m�-
czyzny wydawa�y si� rozsadza� sza�as. Blask �wiat�a z zewn�trz wydoby� blady
refleks na naszyjniku z ko�ci
otaczaj�cym szyj� m�czyzny. By� prawie nagi. Po�o�y� j� na ziemi, po czym
uni�s� jej r�ce, obejrza� dok�adnie
i zacz�� wciera� balsam w skaleczenia.
_ Teraz widz�, dlaczego wzi�li ci� za dziecko -powiedzia� cichym, g��bokim
g�osem.
- M�wisz po angielsku - odpar�a Linnet; m�wi�a dziwnie mi�kko, z wyra�nym
akcentem.
Uni�s� brwi.
- Nie tak jak ty, ale od biedy ujd� za Anglika.
- Widzia�am ci�. My�la�am, �e jeste� Indianinem, ale to nieprawda. Masz chyba
niebieskie oczy?
Popatrzy� na ni� zaskoczony, podziwiaj�c jej spok�j.
- Gdzie s� dzieci? Dlaczego w og�le tu jeste�my? Oni... zabili naszych.
Na moment odwr�ci� wzrok, staraj�c si� ukry� grymas. By� zaskoczony, �e ona w
takiej sytuacji martwi si� o
innych.
- To grupa renegat�w, wyrzutk�w z r�nych plemion. Porywaj� dzieci i odsprzedaj�
tym, kt�rzy stracili
w�asne potomstwo. My�leli, �e jeste� dzieckiem i nie byli zachwyceni, gdy
odkryli, �e tak nie jest. -Jego wzrok
pow�drowa� do jej piersi. Na Szalonym Nied�wiedziu jej dojrza�o�� wywar�a du�e
wra�enie.
- Co... oni teraz z nami zrobi�?
Przygl�da� si� jej uwa�nie. Jego niebieskie oczy nabra�y ciemniejszego odcienia.
- Dzie�mi si� zajm�, ale ty...
Linnet z trudem prze�kn�a �lin� i popatrzy�a mu prosto w oczy.
- Chc� zna� prawd�.
- M�czy�ni graj� teraz o ciebie. Potem... ~ O mnie? Mam po�lubi� kt�rego� z
nich?
Jego g�os by� mi�kki.
- Nie. Nie my�l� o ma��e�stwie.
- Ach! -Jej wargi zacz�y dr�e� i zagryz�a je, staraj�c si� uspokoi�. - Po co tu
przyszed�e�?
- Moja babka pochodzi�a z plemienia Shawnee. Jeden z tych m�czyzn to m�j kuzyn.
Toleruj� moj�
obecno��, ale to wszystko. By�em na p�nocy, na polowaniu.
- Nie s�dz�, by� m�g� co� dla nas zrobi�.
- Obawiam si�, �e nie. Musz� ju� i��. Chcesz jeszcze
wody? Potrz�sn�a g�ow�.
- Dzi�kuj�, panie...
- Mac. - Wyra�nie chcia� ju� i��. Ta dziewczyna by�a taka m�oda i tak bardzo
zosta�a pobita.
- Dzi�kuj�, panie Mac.
- Wystarczy: Mac.
- Mac? Czy to twoje imi� czy nazwisko? Zach�ysn�� si� ze zdumienia.
- Co?
- Czy Mac to twoje imi� czy nazwisko? Wci�� by� zdumiony.
- Jeste� niezwykle dociekliwa. A c� to za r�nica, u diab�a?
Zamruga�a powiekami, jakby si� mia�a rozp�aka� z powodu jego ostrych s��w.
Pokr�ci� g�ow�.
- Nazywam si� Devon Macalister, ale zawsze wo�ano na mnie Mac.
- Dzi�kuj� za wod� i dotrzymanie mi towarzystwa, panie Macalister.
- Nie panie Macalister, tylko po prostu Mac! - Ta dziewczyna zaczyna�a go
z�o�ci�. - S�uchaj, nie mia�em
zamiaru... - Urwa�, s�ysz�c kroki na zewn�trz.
- Musisz i�� - szepn�a. - Nie spodoba im si�, �e tu jeste�.
Popatrzy� na ni� zdziwiony i wyszed�.
Mac szed� sam przez las. To najdziwniejsza dziewczyna, jak� kiedykolwiek
spotka�, i mimo tego, co m�wi� o
niej Szalony Nied�wied�, my�la� o niej jak o dziewczynce. Indianie m�wili o jej
odwadze, i o tym, �e przez
wi�ksz� cz�� drogi nios�a na plecach dziecko. Mac widzia� tego ch�opca i
wiedzia�, �e to spory ci�ar.
Jaka ona spokojna! Ostatnim razem, gdy widzia� dziewczyn� w podobnej sytuacji,
branka histeryzowa�a. Te�
chcia� jej pom�c, ale krzycza�a tak g�o�no, �e ledwie zdo�a� uciec nie
zauwa�ony. Nie chcia� nawet my�le� o
tym, do czego zdolni byli jego towarzysze, gdy sobie �ykn�li whiskey. Ostatnia
ofiara wykrwawi�a si� na
�mier�.
Pomy�la� o kobiecie, kt�ra tak cierpliwie czeka�a w sza�asie. Zamiast krzycze�,
wypytywa�a go o innych i
dzi�kowa�a mu, jak gdyby siedzieli w gustownym saloniku jakiej� bogatej damy.
Przypomnia� sobie jej du�e, b�yszcz�ce oczy, i zastanawia� si�, jakiego mog� by�
koloru. Przypomnia� sobie,
jak trzyma� jej drobn� d�o�. A niech to! Westchn�� z rezygnacj�. Sam wyda�by na
siebie wyrok.
Gdy ponownie wszed� do sza�asu, zn�w j� zobaczy�. Siedzia�a spokojnie, z r�koma
z�o�onymi na kolanach.
- No prosz�, panie Macalister. Nie spodziewa�am si� ponownie pana zobaczy�.
U�miechn�� si�, ods�aniaj�c bia�e z�by i skin�� g�ow�.
- Powiedz mi, umiesz czyta�?
- Ale� tak.
- Czy je�li ci� st�d zabior�, nauczysz mnie czyta�? ~ Oczywi�cie - odpar�a
szeptem; tylko dr�enie g�osu by�o
oznak� jej przera�enia. Podziwia� j� coraz bardziej.
- Dobrze. Staraj si� teraz uspokoi�. To mi zajmie troch� czasu, a i tak nie
wiem, czy uda mi si� wygra�.
Wygra�? Co chcesz przez to powiedzie�?
Po prostu mi zaufaj. Postaraj si� zasn��. Do rana nic si� nie wydarzy. A jutro
sied� cicho i zaufaj mi.
Zrobisz to?
- Zrobi�, panie Macalister.
_ Nie m�w do mnie �panie Macalister"! U�miechn�a si� s�abo.
- Zaufam ci... Devonie.
Ju� mia� zaprotestowa�, ale pomy�la�, �e to bezcelowe.
- Chyba mi si� to tylko �ni i wkr�tce si� obudz�. Jeste� najbardziej upart�
kobiet�, jak� kiedykolwiek
spotka�em. - Popatrzy� na ni� raz jeszcze i wyszed�.
Linnet nie mog�a spa�. Zd��y�a ju� pogodzi� si� z losem, niezale�nie od tego, co
jej przyniesie, a teraz ten
m�czyzna rozbudzi� w niej nadziej�. Niemal �a�owa�a, �e tak si� sta�o. Przedtem
by�o �atwiej. Nadszed�
poranek; jaka� Indianka wesz�a do sza�asu i ruchem g�owy kaza�a jej wyj��. Kilka
razy j� popchn�a.
Na zewn�trz czeka�a inna kobieta. �mia�a si�, a gdy Linnet si� zachwia�a,
uderzy�a j�. Zaci�gni�to j� pod
drzewo i przywi�zano do pnia. Nigdzie nie by�o �ladu dzieci.
Podesz�o do niej dw�ch Indian w przepaskach biodrowych; ich cia�a by�y natarte
oliw�. Przygl�da�a si�
wy�szemu, po raz pierwszy widz�c Devona w ca�ej okaza�o�ci. St�pa� pewnie, jakby
by� przekonany o swej
wa�no�ci. Pod ciemn� sk�r� gra�y mocne mi�nie.
Devon natomiast przygl�da� si� kobiecie, dla kt�rej ryzykowa� �ycie, i nie by�
zachwycony. Delikatne rysy
zaciera� spuchni�ty policzek, pod oczyma widnia�y ciemne plamy, a jej sk�ra i
w�osy �mierdzia�y zje�cza�ym
sad�em nied�wiedzim. Ale patrz�ce na niego oczy by�y przedziwnie czyste i mia�y
kolor mahoniu.
Zanim zdo�a� jej dosi�gn��, jedna z kobiet zdar�a z mej koszul�, ods�aniaj�c
piersi. Dziewczyna pochyli�a si�,
chc�c zas�oni� si� cho� troch�. Wiedzia�a, �e stoi przed ni� Devon i stara�a si�
patrze� mu w oczy. Stara�a si�,
mimo �e stoj�ca obok kobieta �mia�a si� wskazuj�c j� palcem.
Zobaczy�a, �e Devon skin�� g�ow� w stron� kobiety i przeni�s� wzrok na Linnet.
Natychmiast poczu�a
przyp�yw si�y. Mia�a wra�enie, �e to on jej w tym
pom�g�.
- Nie b�j si� - powiedzia�, k�ad�c r�k� na jej plecach. - Indianie ju�
opowiadaj� sobie o twojej odwadze. -
Przesun�� r�k� po jej ramieniu i niespodziewanie chwyci� d�oni� jej pier�, a
ona, przera�ona, ba�a si� odetchn��.
Nie spuszcza� wzroku z jej twarzy.
Zdj�� r�k� z jej cia�a i u�miechn�� si�.
- Mam nadziej�, �e na co dzie� myjesz si� dok�adniej. Nie wydaje mi si�, bym
m�g� wytrzyma� z na-
uczycielem, kt�ry pachnie tak jak ty.
Uda�o jej si� u�miechn�� blado, ale uczucie, jakiego dozna�a, czuj�c jego d�o�
na swoim ciele, zaskoczy�o j�
r�wnie mocno, jak jego gest
Zas�oni� jej piersi skrawkiem koszuli i skin�� do Indianki, po czym odszed�, by
do��czy� do grupy m�czyzn.
Kobieta zaskrzecza�a co�, wskazuj�c na Linnet i Indianina, ale jego oczy by�y
pe�ne z�o�ci. Splun�� na ziemi� u
st�p Linnet i odwr�ci� si� do niej plecami.
Linnet nie by�a pewna, co zdarzy si� dalej, do chwili, gdy m�czy�ni stan�li
naprzeciw siebie na trawiastej
polanie tu� przed ni�. Do ich st�p przywi�zany by� kawa� rzemienia, by nie mogli
si� od siebie odsun�� dalej
ni� na jard. Linnet gwa�townie z�apa�a Powietrze, gdy podano im no�e.
Kr��yli przez chwil� przyczajeni. Nagle w s�o�cu b�ysn�o ostrze, gdy Indianin
zada� pierwszy cios.
rani� Devona i rozci�� mu rami� do �okcia. Nie zwa�aj�c na ran�, Devon walczy�
dalej i po chwili wbi� n� w
brzuch przeciwnika.
Linnet podziwia�a zwierz�c� niemal zr�czno�� i si�� m�czyzny, kt�ry ryzykowa�
dla niej �ycie. Nie by� ani
bia�ym, ani Indianinem; mia� w sobie spryt i wspania�� umiej�tno�� walki.
Devon ci�� przeciwnika przez rami�, si�gaj�c szyi; z jego lewej r�ki wci��
p�yn�a na traw� krew. Indianin
natar�, a Devon uskoczy�, cofaj�c gwa�townie stop�. Zwarli si� w trawie, tocz�c
si� raz w jedn�, raz w drug�
stron�. Przylgn�li do siebie tak mocno, �e trudno by�o dostrzec no�e mi�dzy
cia�ami. De-von znalaz� si� na
spodzie i wtedy nagle znieruchomieli.
W obozie zapanowa�a cisza, nawet otaczaj�cy ich las zamar�. Wszystko by�o
nienaturalnie ciche i nie-
ruchome. Linnet nie �mia�a odetchn��; odnosi�a wra�enie, �e jej serce tak�e
stan�o.
Indianin poruszy� si�, a ona wyczu�a ulg� stoj�cej obok Indianki. Wydawa�o jej
si�, �e min�y ca�e wieki,
zanim cia�o Indianina ods�oni�o Devona i dopiero po chwili Linnet zda�a sobie
spraw� z tego, �e to Devon
zrzuci� z siebie pozbawione �ycia cia�o przeciwnika. Patrzy�a z niedowierzaniem,
jak jej wybawca przecina
rzemie� i podchodzi do niej. Uwolni� j� z wi�z�w.
- Id� za mn� - nakaza� jej powa�nym, nie znosz�cym sprzeciwu tonem.
Zebra�a na piersi strz�py koszuli i ruszy�a za nim, z trudem dotrzymuj�c mu
kroku. Niemal wrzuci� j� na
siod�o masywnego gniadosza i wskoczy� na niego p�ynnym ruchem. Jedn� r�k�
chwyci� wodze, druga obj�� j�
w pasie. Przyjrza�a si� jego ranie na ramieniu, stwierdzaj�c z ulg�, �e nie jest
g��boka.
Jechali tak szybko, jak tylko by� w stanie biec ko� nios�cy na grzbiecie dwie
osoby. Linnet stara�a si�
siedzie� mo�liwie prosto, nie chc�c by� dodatkowym j ci�arem dla swego wybawcy.
Dotarli do strumienia,
gdy by�o ju� dobrze po po�udniu, i w ko�cu zatrzymali si�. Zdj�� j� z konia i
postawi� na ziemi. Linnet prze
wi�za�a si� resztkami koszuli.
- My�lisz, �e za nami jad�?
Pochyli� si� nad strumieniem i ochlapa� zranione rami� wod�.
- Nie jestem pewien, ale wola�bym nie ryzykowa�. Nie s� tacy jak inne plemiona,
nie znaj� honoru. Gdyby
ten uk�ad zawar� kto� z Shawnee, na pewno dotrzyma�by go. Ale nie oni. W ka�dym
razie nie jestem tego
pewien.
- Daj, ja to zrobi�. - Oddar�a kawa�ek halki, zmoczy�a w wodzie i zacz�a
obmywa� jego ran�. Gdy potr�ci�a
jej brzeg, spojrza�a na niego i dopiero wtedy zda�a sobie spraw�, �e on wpatruje
si� w jej piersi.! Koszula
przylgn�a do jej cia�a, wi�c Linnet instynktownie zas�oni�a si� r�kami.
Odwr�ci� wzrok.
- Nie obawiaj si�. Nie upad�em jeszcze tak nisko jak Szalony Nied�wied�, mimo �e
wygl�dam jak jeden z tej
bandy.
Szybko zmieni�a temat
- Rzeczywi�cie tak wygl�dasz. Wyr�niaj� ci� tylko niebieskie oczy. Podejrzewam,
Devonie, �e gdy �pisz,
wygl�dasz jak prawdziwy Indianin.
Wci�� jeszcze nie m�g� si� przyzwyczai� do imienia Devon. Do tej pory nikt nigdy
go tak nie nazywa�. B�d�
o tym pami�ta�, gdy nast�pnym razem zasn� na szlaku. Teraz jednak sprawd�my, jak
daleko
a nam si� uciec od nich przed zmrokiem. Podszed� do konia, wyj�� z sakwy kilka
pask�w suszonego mi�sa i
poda� jej.
- Indianie nazwali ci� Ptaszkiem. Pasuje do ciebie. Podejrzewam, �e niewiele
jeste� ci�sza od ptaka.
- Ptaszek - powt�rzy�a rozbawiona.
- To dla ciebie zaszczyt, �e dali ci imi� - ci�gn��, wsadzaj�c j� na konia. -
Niecz�sto to robi� w stosunku do
je�c�w. - Obj�� j�, by si�gn�� wodzy. - Jak si�
nazywasz?
- Linnet. I pewnie nie uwierzysz, ale Linnet to po angielsku zi�ba.
- Chcesz powiedzie�, �e...
- Obawiam si�, �e tak. Ptaszek.
Devon roze�mia� si�, przez chwil� opieraj�c si� piersi� o jej plecy.
- Jeste�...
- Pozw�l, �e zgadn�. Najdziwniejsz� kobiet� na �wiecie, niezale�nie od tego, co
to s�owo oznacza.
- Dok�adnie tak bym to uj��: najdziwniejsza kobieta, jak� znam.
Nie wiedzia�a, czemu to stwierdzenie sprawi�o jej tak� przyjemno��.
2
Jechali milcz�c. Dopiero o zmierzchu zatrzymali si� przy strumieniu.
- Tu rozbijemy ob�z na noc - powiedzia� Devon i uni�s� r�ce, by zsadzi� j� z
konia.
Linnet przemkn�o przez my�l, �e szybko oswoi�a si� z my�l�, �e on jej pomo�e.
- Zosta� tu. Cofn� si� troch�, �eby sprawdzi�, czy nikt za nami nie jedzie. Nie
boisz si� zosta� sama? -
U�miechn�� si� na my�l, jak g�upie by�o to pytanie.
Linnet siedzia�a przez chwil� odpoczywaj�c. Sw�dzia�a j� g�owa. Gdy si�
podrapa�a, zabrudzi�a sobie
paznokcie. Westchn�a i ruszy�a na poszukiwanie chrustu.
Po powrocie Devon stwierdzi�, �e ko� jest rozsiod�any, a ognisko przygotowane.
- Nie wiedzia�am, czy mog� rozpali� ogie�. Lepiej, z�by nas nikt nie zauwa�y�.
- I bardzo m�drze, ale chyba ludzie Szalonego Nied�wiedzia s� zbyt leniwi, by
nas goni�. Maj� dzieci i to im
wystarcza.
- Szalony Nied�wied�. Czy to ten, kt�rego...?
- nie. To by� C�tkowany Wilk. - Popatrzy� na ni� uwa�nie, rozpalaj�c ogie�. -
Przykro mi, �e musia�e�...
- Nie m�wmy o tym. Sta�o si�. Teraz podejd� do mnie i poka� mi to rozci�cie na
ustach.
Szybko pokona�a kilka st�p dziel�cych ich od siebie i usiad�a, a on uj�� jej
twarz w swe wielkie, silnej d�onie i
delikatnie zbada� okolice zranienia.
- Otw�rz usta.
Us�ucha�a; wpatrywa�a si� w jego czo�o, podczas gdy on przygl�da� si� jej z�bom.
- �wietnie. Chyba nie ma �adnych z�ama�. A co z reszt�? Co� ci� jeszcze boli?
- �ebra. Ale to tylko st�uczenie. -Zobaczymy. Pewien jestem, �e gdyby nawet
wszystkie by�y po�amane, nie pisn�aby� ani s��wka. - Uni�s� d� jej koszuli i
przesun�� r�k� po jej �ebrach.
Gdy sko�czy�, cofn�� r�k� i usiad� na ziemi. I Nie wygl�da to na z�amanie. Musz�
przyzna�, �e gdybym nie
wiedzia�, sam da�bym si� nabra�, �e jeste� dzieckiem. Przynios�em kilka ptak�w.
Ugotujemy je, �eby� nabra�a
troch� cia�a.
- Rak�w? - zapyta�a, ponownie zawi�zuj�c koszul�. - Nie s�ysza�am strza��w.
- S� te� inne sposoby polowania, nie tylko strzelanie. Zajmij si� jedzeniem, a
ja p�jd� si� op�uka�.
Popatrzy�a t�sknie na strumie�.
- Te� bym si� wyk�pa�a. Potrz�sn�� g�ow�.
- Wydaje mi si�, �e sama woda nie wystarczy, by zetrze� z ciebie ten t�uszcz.
Popatrzy�a na brudn�, podart� sp�dnic�, sponiewieran� koszul�, na swoj�
zat�uszczon� sk�r�.
- Czy ja naprawd� wygl�dam tak koszmarnie?
- Widzia�em ju� bardziej eleganckie strachy na wr�ble.
Wyd�a usta.
- Wci�� nie mog� zrozumie�, dlaczego ryzykowa�e� dla mnie tak wiele, Devonie.
Przecie� mogli ci�
zabi�.
- Ja te� nie rozumiem - odpar� szczerze i rzuci� jej ptaki. - Umiesz chyba
gotowa�?
Po raz pierwszy u�miechn�a si� do niego, ods�aniaj�c bia�e, r�wne z�by.
- Z przyjemno�ci� przyznaj�, �e umiem. Widz�c ten u�miech Devon u�wiadomi�
sobie, jak
bardzo Linnet jest kobieca. Odwr�ci� si� szybko, chwyci� sakwy i ruszy� do
strumienia.
Gdy wr�ci�, w jego wygl�dzie nast�pi�a ca�kowita zmiana. Mia� na sobie granatowe
bawe�niane spodnie i
obszern� niebiesk� koszul� z samodzia�u, wyko�czon� pod szyj� ma�� st�jk�. Po
zdj�ciu sk�pej przepaski i
ko�cianego naszyjnika mniej przypomina� Indianina, cho� nadal rzuca� si� w oczy
orli nos i ciemne w�osy.
U�miechn�� si�, siadaj�c po drugiej stronie ogniska.
- Zn�w jestem ucywilizowany. Dotkn�a w�os�w przyklejonych do g�owy.
- Nie mog� powiedzie� tego o sobie.
- Skoro ja wytrzymuj� ten zapach, to i tobie si� uda.
Byli wyg�odniali, tote� posi�ek wydawa� im si� niebia�ski, zw�aszcza w
por�wnaniu z jedzonymi ostatnio
plackami kukurydzianymi i suszonym mi�sem. Potem Devon zgarn�� li�cie na dwa
oddalone od siebie o kilka
st�p pos�ania i poda� jej koc.
- Zabrudz� go - roze�mia�a si�. Devon popatrzy� na ni� uwa�nie. W �wietle
ksi�yca brud nie by� a� tak
widoczny.
- W�tpi� - powiedzia� cicho.
Linnet popatrzy�a mu w oczy i poczu�a nag�y strach przed m�czyzn�, kt�remu tyle
zawdzi�cza�a. Odwr�ci�a
wzrok i u�o�y�a si� na pos�aniu. Zasn�a, zanim zd��y�a zastanowi� si� g��biej
nad tym uczuciem. Gdy si�
obudzi�a, by�a sama. Odwr�ci�a si�, s�ysz�c
niespodziewane trza�niecie suchej ga��zki. Spomi�dzy drzew wyszed� Devon nios�c
upolowanego zaj�ca.
- �niadanie. - U�miechn�� si�. - innym razem ja b�d� gotowa�.
U�miechn�a si� zgodnie i posz�a do strumienia, zdecydowana zrobi� co� ze swoim
wygl�dem. Po kilku
minutach dosz�a do wniosku, �e jej wysi�ki nie daj� po��danego rezultatu, bo
zamiast zmy� brud, rozpro-
wadzi�a go tylko po ca�ym ciele. Musia�a si� podda�.
Gdy wr�ci�a do ogniska, Devon powita� j� u�miechem, kt�ry szybko zamieni� si� w
�miech. Jednak, widz�c,
�e dziewczyna jest bliska p�aczu, zamilk�. Podszed� do niej, wyci�gn�� brzeg
koszuli ze spodni i zacz�� jej
ociera� twarz.
- To niewiarygodne, ale wygl�dasz teraz jeszcze gorzej. Mam tylko nadziej�, �e
ludzie ze Sweetbriar
rozpoznaj� w tobie istot� ludzk�.
Patrzy�a pod nogi.
- Przykro mi, �e jestem tak odpychaj�ca.
- Chod�, usi�d� i zjedz co�. Ja si� ju� przyzwyczai�em do twojego wygl�du.
Us�ucha�a i ugryz�a udko zaj�ca. U�miechn�a si�, ocieraj�c z brody t�uszcz.
- Mo�e uda�oby mi si� co� upolowa�, gdybym biega�a za zwierz�tami i straszy�a je
swoim wygl�dem.
Devon roze�mia� si�.
- Chyba uda�oby ci si� to.
Nast�pnego dnia zrobili kawa� drogi i Linnet musia�a si� bardzo stara�, by nie
zasn��.
- Wydaje mi si�, �e jeste� porz�dnie zm�czona -powiedzia� po po�udniu.
Wzruszy�a ramionami.
- Bywa�o gorzej.
_ A zatem dobrze, �e wczoraj tak d�ugo jechali�my. Mamy szans� dotrze� do
Sweetbriar jeszcze dzi� wie-
czorem.
- Sweetbriar?
- Tam mieszkam. Sto akr�w najpi�kniejszej ziemi, jak� kiedykolwiek widzia�a�.
Nad rzek� Cumberland. -
Poda� jej kawa�ek suszonego mi�sa.
- Sam tam mieszkasz?
- Nie. To prawie miasto - odpar� weso�o. - S� tam Emersonowie, Starkowie i
Tuckerowie. Mili ludzie.
Spodobaj� ci si�.
- A zatem ja te� mam tam zamieszka�?
- Jasne. Jak inaczej mog�aby� mnie nauczy� czyta�? Nie zapomnia�a� chyba o
naszej umowie?
U�miechn�a si�, bo rzeczywi�cie zapomnia�a.
- To chyba nie b�dzie trudne.
P�nym wieczorem dotarli do miejsca, kt�re Devon nazywa� Sweetbriar. Linnet by�a
wyczerpana. Na razie
zauwa�y�a tylko kilka chat na polanie. Zsun�a si� prosto w obj�cia Devona,
kt�ry zsiad� ju� z konia i chcia� j�
zdj�� na ziemi�. Wzi�� j� na r�ce.
- Devon, mog� i�� sama. Jestem tylko troch� zm�czona.
- Po tym, co przesz�a�, w�tpi�, by chcia�o ci si� cho�by otworzy� oczy. Gaylon!
- krzykn�� nad jej g�ow�. -
Otw�rz drzwi i wpu�� mnie!
Drzwi uchyli�y si� i stan�� w nich u�miechni�ty starszy m�czyzna.
- Co ty sobie my�lisz? O kt�rej godzinie przychodzi si� do domu? i co ty tam
taskasz?
-Nie co, tylko kogo. Korpulentny staruszek uni�s� lamp� do twarzy Lin-net, kt�ra
zamkn�a oczy pora�one
jaskrawym �wiat�em.
- Nie wygl�da najlepiej - stwierdzi�.
- Jestem Linnet Blanche Tyler, panie Gaylon. Mi�o j mi pana pozna�. - Wyci�gn�a
do niego r�k�.
Popatrzy� na ni� zdziwiony; brudna dziewucha w obj�ciach m�czyzny, a zachowuje
si�, jakby j�
przedstawiano samemu prezydentowi. Spojrza� z niedowierzaniem na u�miechni�tego
Devona.
- Nie�le, co? Tak� j� znalaz�em zwi�zan� u Szalonego Nied�wiedzia.
- Szalonego Nied�wiedzia! Na pewno nie pu�ci� jej* z w�asnej woli.
- Jasne. Mam na dow�d ran� na r�ce.
- Devonie, czy m�g�by� mnie postawi� na ziemi? G�ylon wytrzeszczy� na ni� oczy.
- Do kogo ona gada?
- Do mnie. - Devon by� najwyra�niej zak�opotany. - Nazywa mnie Devonem.
- A po co?
- Dlatego, �e tak si� nazywam, staruszku. Devon Macalister.
- Phi. Nie wiedzia�em, �e masz jakie� nazwisko, tylko Mac.
- Z ni� si� k��� - odpar� Devon stawiaj�c Linnet na , ziemi. - Biegnij po Agnes.
Spodoba jej si� ta dziew-
czyna. Jest taka bardzo angielska i w og�le.
- To dlatego gada tak dziwnie?
- Zgadza si�. Teraz sprowad� Agnes. Galopem! Zaprowadzi� Linnet do krzes�a przy
kominku.
Usiad�a z wdzi�czno�ci�. Wydawa�o jej si�, �e jeszcze nigdy w �yciu nie by�a tak
zm�czona.
- Agnes b�dzie tu za chwil� i zajmie si� tob� -zapewni�, rozpalaj�c ogie�.
Niemal natychmiast pojawi�a si� w chacie jaka� kobieta - przynajmniej takie
wra�enie odnios�a Linnet. By�a
wysoka, rumiana, mia�a m�ski p�aszcz na-rzucony na koszul� nocn�. Wygl�da�a tak
czysto, �e Linnet jeszcze
bardziej wstydzi�a si� brudu na swoim ciele i w�osach.
_ Mac, co Gaylon wygaduje?
Linnet podnios�a si�.
- Obawiam si�, �e to ja jestem przyczyn� wszystkich problem�w. Devon uratowa�
mnie przed Indianami i
teraz wszyscy macie ze mn� k�opot
Agnes u�miechn�a si� do brudnej dziewczyny, a Gaylon i Devon wymienili
spojrzenia.
- W ci�gu kilku ostatnich dni niewiele spa�a i jad�a. Sporo przesz�a - wyja�ni�
Devon.
- Z tego, co widz�, niewiele ci� obesz�o, co si� z ni� dzia�o. Zabior� j� do
siebie. Jak si� nazywasz?
- To Linnet Blanche Tyler - odpar� Devon i u�miechn�� si�. - Uwa�aj, bo ani si�
obejrzysz, a b�dzie rz�dzi�
ca�ym twoim domem.
Zmieszana Linnet patrzy�a pod nogi.
- Chod�, Linnet. Nie przejmuj si� nimi. Wolisz najpierw co� zje�� czy si�
przespa�?
- Chcia�abym si� wyk�pa�.
- Rozumiem ci� lepiej, ni� my�lisz.
Kilka godzin p�niej Linnet w�lizn�a si� pod ko�dr�. Szorowa�a si� tak
zawzi�cie, �e Agnes musia�a j�
przywo�a� do porz�dku. Zjad�a jajecznic� z czterech jajek i dwie wielkie grzanki
z mas�em. Teraz le�a�a w
czystej koszuli nocnej. Zasn�a natychmiast. Gdy si� obudzi�a, by�o cicho, ale
wiedzia�a, �e dzie� juz dawno si�
zacz��. Przeci�gaj�c si�, dotkn�a w�os�w, by si� upewni� �e s� czyste. Podesz�a
do skraju stryszku, na kt�rym
sta�o ��ko. Drzwi chaty otworzy�y si� i wesz�a Agnes.
- A obudzi�a� si�? Wszyscy w Sweetbriar umieraj� niecierpliwo�ci. Chc� zobaczy�,
co takiego Mac
przywi�z� ze sob� do domu. By�am u Tucker�w i ich Caroline po�yczy�a mi sukienk�
dla ciebie. Zejd� na d�,
zobaczymy, czy pasuje.
Linnet zesz�a po drabinie, trzymaj�c w jednej r�ce przyd�ug� koszul�.
Agnes przy�o�y�a do niej sukienk�.
- Tak my�la�am. Trzeba b�dzie troch� wypu�ci� na g�rze. Siadaj i jedz, a ja
to poprawi�. Trzeba mi tylko
chwili.
Linnet jad�a bu�eczki kukurydziane, bekon i mi�d, a Agnes szy�a perkalow�
sukienk�.
- No, ju�. Zrobione. Zobaczmy, co tutaj mamy. -Pomog�a Linnet ubra� si� i
u�miechn�a si� do siebie
zadowolona. - Mac zbaranieje, gdy zobaczy, co nam tu przywi�z�.
- Naprawd� wygl�dam inaczej?
- Nie widzia�am jeszcze czarniejszego i brzydszego smolucha ni� ten, kt�rego
nam Mac pokaza� wczoraj.
Czekaj, uczesz� ci�.
- Agnes, nie musisz tego wszystkiego robi�. Pozw�l, �e ci jako� pomog�.
- Ju� do�� mi si� nadzi�kowa�a� wczoraj. Nigdy nie mia�am c�rki i ciesz�
si�, �e mog� to dla ciebie zrobi�. -
Zrobi�a krok do ty�u podziwiaj�c swoje dzie�o. W�osy Linnet opada�y na plecy
obfit� kaskad�, mia�y g��boki,
z�oty kolor, gdzieniegdzie roz�wietlony ja�niejszymi pasmami. G�ste, ciemne
rz�sy os�ania�y du�e oczy o
dziwnym kolorze. Chcia�o si� na nie patrze� i patrze�, staraj�c si� odgadn�� ich
niespotykan� barw�.
Agnes patrzy�a na zgrabn�, szczup�� sylwetk� Linnet w dopasowanej sukience.
- Przez ciebie Corinne oszaleje.
- Corinne?
To najstarsza c�rka Stark�w. Chodzi�a za Makiem od chwili gdy sko�czy�a
dwana�cie lat. A teraz, gdy ju�
go prawie usidli�a, zjawia si� tu co� takiego.
Mac .? Ach, Devon! Nie powiedzia� ci, �e przywi�z� mnie tu po to, bym go
nauczy�a czyta�?
Naprawd�? W�a�ciwie to i ja mog�abym go tego nauczy�... Niewa�ne. Nie mog� si�
doczeka�, �eby zobaczy�
jego min�.
Dom Agnes Emerson by� oddalony o mil� od polany, na kt�rej znajdowa� si� sklepik
Devona i inne budynki.
By�o tam pe�no ludzi, g��wnie dzieci, niecierpliwie wyczekuj�cych pojawienia si�
dziewczyny, kt�r� przywi�z�
Mac. Przez ca�y ranek s�uchali historii o jej przygodach, mocno
podkoloryzowanych przez Gaylona.
- Nie wygl�da tak, jak opowiada� Mac - us�ysza�a
Linnet za swoimi plecami.
Odwr�ci�a si� i zobaczy�a ch�opca, mniej wi�cej siedmioletniego. Mia� brudn�
buzi�; z kieszeni stercza� mu
kawa�ek sznurka.
- A co on m�wi�? - zapyta�a.
- Powiedzia�, �e jeste� najodwa�niejsz� kobiet�, jak� kiedykolwiek widzia�.
Linnet u�miechn�a si�.
- Prawie mnie nie zna. Po prostu by�am zbyt przera�ona, z�by podnosi� raban.
Pewnie chcia�by� us�ysze� o
jego walce z C�tkowanym Wilkiem.
- Mac walczy� z Indianinem?
- Ale� tak.
- Czemu m�wisz tak dziwnie?
- Pochodz� z Anglii.
- No dobra. Musz� ju� i��, cze��.
Agnes obj�a Linnet ramieniem.
- Idziemy. A wy przesta�cie si� gapi�, jak na jakiego� dziwol�ga - powiedzia�a
do dzieci, kt�re si� jednak
tym wcale nie przej�y - Chod�, poka�� ci� Macowi.
Sklep by� d�ugim budynkiem w kszta�cie litery L i Linnet dziwi�a si� teraz, �e
przedtem nie zauwa�y�a
sk�adowanych tu towar�w. Devon sta� do niej ty�em, rozmawiaj�c z �adn�
ciemnow�os� dziewczyn� o nie^
zwykle zmys�owych kszta�tach.
Dziewczyna urwa�a w po�owie zdania; przypatrywa�a si� wchodz�cym. Oczy Devona
rozszerzy�y si� ze
zdumienia.
- No, nie masz nic do powiedzenia? R�ni si� troch� od tej cuchn�cej kupki
ga�gan�w, kt�r� wczoraj
przywioz�e�? - Oczy Agnes b�yszcza�y triumfuj�co.
Devon nie m�g� wykrztusi� ani s�owa. Linnet by�a po prostu �liczna; mia�a drobn�
buzi� i wielkie oczy,
delikatny nosek i mi�kkie usta, wygi�te teraz w nie�mia�ym u�miechu. Poczu� si�
oszukany. Dlaczego
wcze�niej mu nie powiedzia�a, �e jest tak cholernie �adna? Poczu� rosn�cy w nim
gniew. By� z�y, �e go tak
zaskoczy�a.
- Widz�, �e go zatka�o. To jest Corinne Stark. Cz�sto j� mo�na spotka� w
sk�adzie Maca. - Mo�na si� by�o
domy�li�, co Agnes o tym s�dzi.
Devon podszed� do du�ego sto�u, na kt�rym pi�trzy�y si� sk�ry.
- Agnes, mo�e zabra�aby� j� do chaty Starego Luke'a. My�l�, �e mog�aby tam
zamieszka�. Trzeba tylko
zrobi� porz�dek.
Linnet popatrzy�a pytaj�co na towarzyszk�, chc�c si� dowiedzie�, dlaczego Devon
j� odpycha, lecz Agnes
wpatrywa�a si� w jego plecy.
- Mam do�� pracy u siebie. Ty to zr�b - powiedzia�a.
Corinne u�miechn�a si� do Devona.
- P�jd� z tob�, Mac.
Agnes spojrza�a na ni� surowo.
- Szczerze m�wi�c, Corinne, s�oneczko, nie mog� .. Doradzi� z tym nowym wzorem
pikowania, kt�ry
pokaza�a mi twoja matka. Powiedzia�a, �e ty potrafisz mi pom�c.
- Mog� to zrobi� kiedy indziej. - Dziewczyna by�a w�ciek�a.
Agnes pos�a�a jej przeszywaj�ce spojrzenie.
- Nie mam tyle czasu co ty i potrzebuj� ci� w�a�nie
W oczach Corinne odbi�a si� z�o�� wywo�ana pora�k�. Rzuci�a ostatnie spojrzenie
na Devona i wysz�a z
Agnes ze sklepu, omijaj�c Linnet szerokim �ukiem.
Gdy zostali sami, Devon nie poruszy� si�. Podesz�a do niego.
- Devon?
Odwr�ci� si� wreszcie i wpatrzy� w przestrze� ponad jej g�ow�.
- Je�li chcesz zobaczy� t� chat�, musimy rusza�. Mam robot�. - Wyszed� szybko ze
sklepu, nie zwracaj�c
uwagi na Linnet, kt�ra z trudem dotrzymywa�a mu kroku.
3
Chata by�a w op�akanym stanie. Znajdowa�a si� w odleg�o�ci kilku jard�w od
sk�adu. Przez dziur� w dachu
wdziera�o si� do �rodka �wiat�o s�oneczne, w kominku buszowa�y kurcz�ta, przez
okno czmychn�y bawi�ce
si� wewn�trz wiewi�rki. Devon wygoni� kurcz�ta, a gdy ucieka�y trzepoc�c
skrzyd�ami, uni�s� si� z pod�ogi
tuman kurzu.
- Oto twoje mieszkanie. Mo�e nie jest to nic nad zwyczajnego, ale da si� tu
wytrzyma�, je�li si� troch�
popracuje. Nie boisz si� chyba ci�kiej pracy? Jeste� przecie� angielsk� dam�.
U�miechn�a si� do niego, a on przypomnia� sobie dwie noce, kt�re sp�dzili razem
na szlaku. Dobrze, �e nie
wygl�da�a wtedy tak jak teraz. Odwr�ci� wzrok.
- Devon, czy ty jeste� na mnie o co� z�y?
- Dlaczego mia�bym by� z�y? Czy da�a� mi jaki� pow�d? S�ysza�em, �e nawet
ma�y Jessie Tucker ci�
polubi�, a ten dzieciak zawsze stroni� od kobiet. Nie mam �adnego powodu, �eby
si� na ciebie gniewa�. -Usiad�
na �awce, wzbijaj�c tuman kurzu.
Zamruga�a powiekami.
- Jak twoja r�ka?
- �wietnie.
- Mog� j� obejrze�?
- Nie musisz mi matkowa�.
Odwr�ci�a si�, nie mog�c zrozumie� przyczyny jego gniewu, co bola�o j� tym
bardziej.
Devon ogl�da� czubek swojego buta. By� na siebie z�y za swoje zachowanie, ale to
tylko pot�gowa�o jego
rozdra�nienie.
_ A niech to szlag! - powiedzia� g�o�no.
- S�ucham?
Rozejrza� si� po zapuszczonej chacie.
- Co b�dziesz tu jad�a? My�la�a� ju� o tym?
- Jeszcze nie. W�a�ciwie nie zd��y�am jeszcze o niczym pomy�le�. Wygl�da na
to, �e do tej pory wszyscy
my�leli za mnie. Najpierw ty, potem Agnes. Oczywi�cie powiedzia�e� Agnes...
- Je�li dobrze pami�tam - przerwa� jej - nasz uk�ad polega na tym, �e
nauczysz mnie czyta� za to, �e wyrwa-
�em ci� od Szalonego Nied�wiedzia. Dorzuci�em do tego chat�, ale nie zamierzam
ci� �ywi� i ubiera�.
- Wcale tego nie oczekuj�. Ju� i tak zrobi�e� dla mnie zbyt wiele.
Siedzia�a w plamie s�o�ca. W wielkich oczach dziewczyny wyczyta� zgod� na jego
brak zainteresowania jej
dalszym losem. By�a zdecydowana nie prosi� ani jego, ani nikogo innego, o
wi�cej, ni� sami chcieli jej
ofiarowa�.
U�miechn�a si� i jej oczy rozb�ys�y.
- Kto dla ciebie gotuje, Devonie?
Zaskoczy�a go tym pytaniem.
- Gaylon, je�li w og�le mo�na to nazwa� gotowaniem. Czasami lituje si� nade mn�
kt�ra� z kobiet i zaprasza
mnie na kolacj�.
- Zawrzemy uk�ad.
- A co masz do Przehandlowania? Nawet ta sukienka jest po�yczona. - Pow�drowa�
wzrokiem ni�ej i
stwierdzi�, �e nie widzia� jeszcze zgrabniejszej kobiety
- Umiem gotowa�. Je�li dostarczysz mi sk�adniki, mog� dla ciebie gotowa�, a
je�li przyniesiesz mi
materia� i nici, uszyj� ci now� koszul�, dla siebie sukienki. To chyba uczciwa
propozycja.
A� za bardzo, pomy�la�.
- A kto zajmie si� drewnem na opa�?
- Ja sama. Jestem silna.
Wszystko mo�na by�o o niej powiedzie�, tylko nie to, �e jest silna. U�miechn��
si�, potrz�sn�wszy g�ow�.
- Jestem pewien, �e przesz�aby� przez kup� gnoju i nadal pachnia�a r�ami.
Odwzajemni�a u�miech.
- Z tego, co s�ysza�am o swoim wygl�dzie, gdy tu przyby�am, chyba w�a�nie to
mi si� przydarzy�o. -
Dotkn�a w�os�w. - Tak dobrze zn�w poczu� si� czyst�, mie� na sobie czyste
ubranie. - Wyg�adzi�a fa�dy
sukienki. -Jeszcze mi nie powiedzia�e�, Devonie, czy dobrze wygl�dam. Bardzo
by�e� zaskoczony, �e nie
jestem ju� kocmo�uchem? Tak nazwa�a mnie Agnes.
Stan�a przed nim, odgarn�wszy z twarzy g�ste, l�ni�ce w s�o�cu w�osy.
- Tak mi�o ich dotyka�, wiedz�c, �e si� nie po brudz�.
Nie m�g� si� pohamowa�, by nie dotkn�� jej w�os�w.
- Nigdy nie zgad�bym, �e s� jasne. Przedtem wydawa�y si� czarne. - Nagle
wypu�ci� z palc�w jej w�osy, ale
uspokoi� si�, widz�c, �e ona si� do niego u�miecha; jego gniew ust�pi�. -
Linnet, nigdy w �yciu nie rozpo-
zna�bym w tobie tej cuchn�cej kupy szmat, kt�r� znalaz�em w sza�asie. A skoro
ju� po wszystkim, zr�bmy tu
porz�dek.
- O nie! - zaprotestowa�a natychmiast. - Teraz, kiedy ju� zawarli�my umow�,
mo�emy spr�bowa� odzyska�
dzieci.
Mac nie by� pewien, czy dobrze s�ysza�.
- Dzieci?
- Te, kt�re uprowadzi� Szalony Nied�wied�. Nie mo�emy ich tak zostawi�. -
Czekaj, czekaj! Nie wiesz
chyba, o czym m�wisz. Wyznajemy tu zasad�, �e my dajemy Indianom spok�j, a oni
si� do nas nie wtr�caj�.
- Spok�j! - parskn�a. Zabili moich rodzic�w i porwali dzieci. Nie mo�na tego
tak zostawi�! Musz�
odebra�!
- Ty chcesz im je odebra�? Zapomnia�a�, co ci chcieli zrobi�?
- Nie - odpar�a cicho, prze�ykaj�c �lin�. - Ale nie zapomnia�am te� widoku
krwi moich rodzic�w. Nie
mo�emy pozwoli�, by dzieci wychowywa�y si� w�r�d tych ludzi.
Podszed� do niej.
- Pos�uchaj mnie, kobieto. Te dzieci trafi� do porz�dnych rodzin, a poza tym
nie widz� nic z�ego
w tym, �e b�d� si� wychowywa�y w�r�d Indian. A co do ciebie, obieca�a� nauczy�
mnie czyta�. Zaryzyko-
wa�em ju� �ycie dla obcej osoby i nie zamierzam ryzykowa� powt�rnie dla bandy
obcych dzieciak�w. -
Odwr�ci� si�, by wyj��.
- Sama pojad�, je�li tylko po�yczysz mi konia i strzelb�. Doskonale strzelam.
By�am kiedy� na polowaniu w
Szkocji i ...
Popatrzy� na ni�, jakby oszala�a, i wyszed�.
Linnet przez chwil� sta�a nieruchomo, nie wiedz�c, co ma zrobi�. Potem zacz�a
sprz�tanie. Zamierza�a
wygra� t� dyskusj�, lecz okaza�o si�, �e nie b�dzie to �atwe. Nie s�dzi�a, by
Indianie chcieli skrzywdzi� dzieci;
mimo to by�a przekonana, �e nale�y je odbi� i odda� krewnym.
- Widz�, �e sukienka pasuje na ciebie. - W drzwiach sta�a dziewczynka mniej
wi�cej czternastoletnia drobna,
piegowata, o twarzy bez wyrazu. Linnet u�miechn�a si� do niej. Dzi�kuj�, �e mi
j� po�yczy�a�, ale obawiam
si�, Ze j� pobrudz�. Jestem Linnet Tyler. - Wyci�gn�a r�k� a dziewczynka przez
chwil� mruga�a powiekami
zaskoczona, po czym u�miechn�a si� i poda�a r�k� na powitanie.
- Jestem Caroline Tucker.
- Tucker? Chyba pozna�am dzi� rano twojego brata.
- Jessiego? M�wi� o tobie. Mog� ci w czym� pom�c?
- Dzi�kuj�. Chc� tylko troch� uporz�dkowa� to miejsce. To b�dzie m�j dom -
doda�a z dum�.
Caroline rozejrza�a si� po wal�cej si� chacie, zastanawiaj�c si�, czy tu w og�le
da si� mieszka�.
- Ale ja nie mam teraz nic innego do roboty - powiedzia�a, chwytaj�c drugi
koniec �awki, kt�r� Lin net
usi�owa�a wypchn�� na zewn�trz.
Nast�pnymi osobami, kt�re pojawi�y si� w chacie, by�y o�mioletnie bli�niaczki
Stark�w, Eubrown i Lissie.
Mia�y identyczne warkocze i zadarte nosy. Chcia�y pozna� dziewczyn� Maca, bo tak
j� okre�li�a pani
Emerson. Corinne si� w�cieknie!
Ca�e Sweetbriar obieg�a wie��, �e Linnet jest �adna. Wkr�tce w jej chacie
zacz�li si� pojawia� pod byle
pretekstem niemal wszyscy m�odzie�cy mieszkaj�cy w osadzie. Linnet wysy�a�a ich
z wiadrami po wod� do
strumienia odleg�ego o oko�o sto jard�w. W pewnej chwili, gdy przykucni�ta
zmywa�a pod�og�, zamar�a w
bezruchu, zobaczywszy przed sob� nagle par� st�p. Na wspomnienie ataku Indian i
widoku matki le��cej na
ziemi jej serce zacz�o bi� jak oszala�e. Podnios�a wzrok, ale nie mog�a dojrze�
twarzy m�czyzny stoj�cego
ty�em do drzwi.
Wiem, jestem Linnet Tyler. - Wyci�gn�a r�k�, A on sta� oniemia�y z uchylonymi
ustami By� m�ody
umi�niony, mia� szczeciniaste ciemne w�osy i nieco zbyt szerokie usta, by m�g�
uchodzi� za przystojnego.
Og�lnie rzecz bior�c , by� to wygl�daj�cy sympatycznie m�ody cz�owiek.
- Ty jeste� t� dziewczyn� przywiezion� przez Maca �stwierdzi� raczej ni�
zapyta�, mocnym, mi�ym
g�osem.
- Tak zgadza si�, a ty? - Nadal nie cofa�a r�ki.
- Worth psze pani. Worth Jamieson. Mieszkam na farmie pi�� mil st�d. Dzi�
przyszed�em tu do sklepu.
Si�gn�a po jego praw� r�k� i potrz�sn�a ni�.
- Mi�o mi pana pozna�, panie Jamieson.
- Wystarczy Worth, psze pani.
Linnet trudno by�o si� przyzwyczai� do ameryka�skiego zwyczaju u�ywania tylko
imion.
- Mieszkasz w chacie Starego Luke'a?
- Tak, zgadza si�.
- Wezm� to. Jeste� za s�aba, �eby d�wiga� takie ci�ary. - Wyj�� z jej r�ki
kube� pe�en wody.
U�miechn�a si� z wdzi�czno�ci�.
- Dzi�kuj�. Nie wiedzie� czemu wszyscy tu uwa�a j� mnie za s�abowit�, ale
musz� przyzna�, �e sprawia mi
to przyjemno��.
- Panno Linnet, jest Pani najpi�kniejszym stworzeniem, jakie w �yciu
widzia�em.
Roze�mia�a si�.
- Dzi�kuj� nie tylko za pomoc, ale i za komplement. A teraz pozw�l, �e ci to
zabior�. Musz� wyszorowa�
pod�og�.
Worth nie odda� wiadra, lecz wni�s� je do chaty i postawi� na pod�odze;
rozgl�da� si� przez chwil�, po czym
wyszed�. Po kilku minutach Linnet ze zdziwieniem stwierdzi�a, �e jej go��
naprawia dziur� w dachu.
U�miechn�a si� do niego, pomacha�a mu i zaj�a si� brudn� pod�og�.
Hej, Mac, widzia�e�, co si� wyprawia w chacie tej ma�ej? Ca�e miasto jej pomaga
- zawo�a� Doli Stark ze
swojego ulubionego krzes�a przy wygaszonym kominku.
- No, widzia�em - nadesz�a niech�tna odpowied� z przeciwleg�ego k�ta. Gaylon
przerwa� struganie kijka.
- Nawet Wortha Jamiesona pogoni�a na dach.
- Wortha? - powt�rzy� zdziwiony Doli. - Przecie� jest p�ochliwy jak �rebak.
Co zrobi�a, �e na ni� w og�le
popatrzy�? Nie m�wi�c ju� o naprawianiu dachu.
Gaylon powr�ci� do swojego zaj�cia.
- Ju� ona tam wie, jak to zrobi�. Nawet Mac bi� si� dla niej z jakim�
wyrzutkiem od Szalonego
Nied�wiedzia i m�wi� ci, �e wtedy nie by�a takim pachnide�kiem jak dzi� rano.
- Nie mo�ecie porozmawia� o czym� innym? - zapyta� Mac znad ksi�gi
roz�o�onej na kontuarze.
Gaylon i Doli wymienili znacz�ce spojrzenie. Obaj mieli uniesione brwi i
�ci�gni�te usta.
- Mo�emy m�wi� o pogodzie, ale to nie jest takie smakowite jak ta lala,
kt�r� tu przywioz�e� - odpar�
Gaylon.
- Lepiej j� zaobr�czkuj, Mac, zanim si� tu pojawi Cord.
- Cord? - powt�rzy� bezmy�lnie Mac.
- A tak, Cord - potwierdzi� Gaylon. - S�ysza�e� o nim, nie? Ten, kt�ry ci
zesz�ej zimy zabra� dziewuch�
Trulock�w. .
- Chyba by�o troch� inaczej, a poza tym fakt, �e to ja przywioz�em Linnet,
nie �wiadczy jeszcze, �e jest
moja
Doli skrzywi� si�.
Jasne, �e nie. Ale wszyscy ch�opcy w okolicy wzdychaj� do niej.
Devon zatrzasn�� ksi�g�. .
-Wyra�nie nie macie nic do roboty, mo�e i wy do niej pobiegniecie?
Pewnie, �e bym to zrobi�, ale boj� si�, ze ona i mnie zagoni do roboty jak tych
wszystkich palant�w.
Kiedy mog�, uciekam od roboty, a poza tym wyros�em ju� z podrywania. - Doli
rzuci� ukradkowe spojrzenie na
Gaylona.
Mac podszed� do drzwi.
_ No to mo�e ja si� przejd�. Potrzebuj� troch� �wie�ego powietrza i spokoju.
_ Jasne, ch�opie. I zabierz gwo�dzie. S�ysza�em, �e im zabrak�o - krzykn�� Doli,
gdy trzasn�y drzwi.
Devon wyci�gn�� z kieszeni zw�j sznurka i u�miechn�� si�. Nied�ugo mia�o zaj��
s�o�ce, a on ju� zg�odnia�.
My�l o kolacji sam na sam z Linnet sprawi�a, �e u�miechn�� si� szerzej.
Dwie godziny p�niej stan�� przed drzwiami Linnet, trzymaj�c w gar�ci dwa
kr�liki. Zapuka�. Otworzy�a i
u�miechn�a si� na jego widok. Na jednym policzku mia�a smug� kurzu.
- W�a�nie sko�czy�am - powiedzia�a. Wyci�gn�a dr��c� r�k� po kr�liki.
Nie pozwoli� jej ich wzi��. Po�o�y� dziewczynie r�k� na ramieniu i poprowadzi j�
do �awki. � Usi�d� i
odpocznij. Ja to ugotuj�.
- Nie na tym mia� polega� nasz uk�ad, Devonie.
- No i co z tego? Pracujesz przez ca�y bo�y dzie�, odpowiadasz na setki pyta�, a
gdy przychodzi pora kolacji,
wszyscy znikaj�.
U�miechn�a si� s�abo.
- Nie przejmuj si�. Nie mieli na my�li nic z�ego. Po prostu pilnuj� w�asnych
spraw.
A ja nie.
- Jestem dla was wszystkich k�opotem. Prawda, Devonie?
- Ale� nie