1301

Szczegóły
Tytuł 1301
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1301 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1301 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1301 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JANET EVANOVICH PRZYBI� PI�TK� TYTU� ORYGINA�U HIGH FIVE Podzi�kowania Dzi�kuj� Mary Anne Day, Joy Gianolio, Nancy Hunt, Merry Law, Lisie Medreder, Catherine Mudrak, Fran Rak, Hope Sass, Karen Swee, Elaine Yliet, Joan Walsh i Vicky Wiesner z The Woman Mystery Writers Reading Group za propozycj� tytu�u niniejszej ksi��ki. rozdzia� l Kiedy by�am ma�� dziewczynk� i ubiera�am Barbie, nie wk�ada�am jej zwykle majtek. Wygl�da�a na pierwszy rzut oka jak prawdziwa dama. Gustowne plastikowe obcasy, idealnie skrojony kostium. Ale pod spodem by�a naga. Jestem obecnie agentk� zajmuj�c� si� poszukiwaniem os�b zwolnionych za kaucj�, zwan� te� specjalistk� od pozyskiwania zbieg�w albo po prostu �owczyni� nagr�d. Sprowadzam delikwent�w przed oblicze sprawiedliwo�ci, �ywych czy martwych. W ka�dym razie pr�buj�. To w�a�nie co� takiego jak Barbie z go�ym ty�kiem. Masz sekret. Na zewn�trz udajesz bohatera, podczas gdy w rzeczywisto�ci jeste� bez majtek. No dobra, mo�e nie dotyczy to wszystkich agent�w, ale ja cz�sto czuj� si� tak, jakbym wystawia�a wstydliwe cz�ci cia�a na widok publiczny. M�wi�c w przeno�ni, oczywi�cie. W tej chwili nie czu�am si� wcale ods�oni�ta. W gruncie rzeczy czu�am si� zdesperowana. Zalega�am z czynszem, a w Trenton zabrak�o nagle przest�pc�w. Opiera�am si� d�o�mi o biurko Connie Rosolli, stoj�c na szeroko rozstawionych nogach, i cho� bardzo si� stara�am, m�j g�os przypomina� pisk Myszki Miki. Jak to nie ma NSS? Zawsze jacy� s�. Przykro mi - o�wiadczy�a Connie. - Mamy mn�stwo spraw, ale nikt nie prysn��. Pewnie niekorzystny uk�ad planet. NSS to skr�t od "Nie Stawi� si� w S�dzie". Rzecz nie do pomy�lenia w naszym systemie prawnym, ale ludzie id� na to. Connie podsun�a mi szar� kopert�. Jedyny, jakiego mam, w dodatku niewiele wart. Connie to szefowa biura Yincent Plum - Kaucje i Por�czenia. Jest par� lat starsza ode mnie, czyli po trzydziestce. Nie da si� wzi�� na lito��. I gdyby wielko�� biustu decydowa�a o zamo�no�ci, Connie by�aby drugim Billym Gatesem. Yinnie szaleje z rado�ci - wyja�ni�a. - Zgarnia fors� gar�ciami. �adnych wyp�at. �adnych kaucji. Ostatni raz widzia�am go w takim nastroju, kiedy pani� Zaretsky aresztowali za str�czycielstwo i sodomi�, a ona w charakterze por�czenia odda�a swojego psa. Wzdrygn�am si� na my�l o tym cz�owieku, gdy� Yincent Plum to nie tylko m�j pracodawca, ale i kuzyn. Kiedy�, w kiepskich czasach, zmusi�am go szanta�em, by wzi�� mnie do swojej agencji, i w�a�ciwie polubi�am t� robot�... tak troch�. Co nie znaczy, bym mia�a jakiekolwiek z�udzenia co do Yinniego. Jest dobrym szefem, ale prywatnie to wrz�d na rodzinnym ty�ku. Yinnie wp�aca s�dowi zastaw, kt�ry stanowi gwarancj�, �e oskar�ony pojawi si� na rozprawie. Je�li oskar�ony daje nog�, Yinniemu ta forsa przepada. Nie jest to dla niego mi�a perspektywa, wi�c wysy�a mnie, bym znalaz�a oskar�onego i �ci�gn�a go z powrotem przed oblicze Temidy. Moje honorarium wynosi dziesi�� procent od wp�aconej sumy. W dodatku dostaj� je tylko wtedy, gdy uda mi si� znale�� delikwenta. Otworzy�am kopert� i zapozna�am si� z tre�ci� umowy. Randy Briggs. Aresztowany za posiadanie broni. Nie stawi� si� na przes�uchanie w s�dzie. Wysoko�� zastawu -siedemset dolar�w. Co oznacza�o, �e dostan� siedemdziesi�t. Niezbyt du�o za nadstawianie karku i uganianie si� za facetem, kt�ry jest uzbrojony. No, nie wiem - powiedzia�am z pow�tpiewaniem. -Ten go�� chodzi z no�em. Connie zajrza�a do kopii protoko�u z zatrzymania Briggsa. Tu jest napisane, �e to by� ma�y n�, w dodatku t�py. Jak ma�y? Ze dwadzie�cia centymetr�w. I to ma by� ma�y?! Nie ma ch�tnego - wyja�ni�a Connie. - Komandos nie bierze �adnej roboty poni�ej dziesi�ciu tysi�cy. Komandos to m�j mistrz i tropiciel pierwszej klasy. Komandos, jak si� zdaje, nie miewa k�opot�w z czynszem. Komandos posiada dodatkowe �r�d�a dochodu. Popatrzy�am na zdj�cie do��czone do dokument�w Briggsa. Facet nie wygl�da� a� tak �le. Po czterdziestce, szczup�a twarz i pocz�tki �ysiny, bia�y. W rubryce "zaw�d" napisano "programista komputerowy". Westchn�am z rezygnacj� i schowa�am kopert� do torby. Pojad� z nim pogada�. Pewnie tylko zapomnia� - pociesza�a mnie Connie. -Nie b�dziesz mia�a z nim k�opotu. Mog� si� za�o�y�. Pos�a�am jej ironiczne spojrzenie i wysz�am. By� poniedzia�kowy ranek i przed frontonem biura przesuwa� si� z szumem strumie� woz�w. Pa�dziernikowe niebo l�ni�o b��kitem, jaki mo�na zobaczy� tylko w New Jersey, a powietrze tchn�o rze�ko�ci� i wydawa�o si� wolne od w�glowodor�w. Co� mi�ego dla odmiany, ale oddychanie przychodzi�o jakby za �atwo. Do kraw�nika podjecha� nowy czerwony firebird i stan�� tu� za moim buickiem model 53. Z samochodu wysiad�a Lula i podpar�a si� pod boki. Dziewczyno, wci�� je�dzisz tym alfonsiastym wozem? Lula odwala�a dla Yinniego papierkow� robot� i wiedzia�a wszystko o alfonsiastych wozach, gdy� w poprzednim �yciu by�a dziwk�. Nale�a�a do kobiet, o kt�rych m�wi si� -delikatnie - �e s� du�e, wa�y�a ponad sto kilo przy wzro�cie sto sze��dziesi�t pi�� centymetr�w i wygl�da�a na osob� raczej siln�. W tym tygodniu farbowa�a w�osy na pomara�czowo, co harmonizowa�o z jej ciemn� karnacj�. To klasyk - wyja�ni�am. Obie wiedzia�y�my doskonale, �e mam w nosie zabytkowe wozy. Je�dzi�am Besti�, poniewa� moja honda sp�on�a doszcz�tnie, a ja nie mia�am forsy, �eby kupi� sobie co� nowego. No i musia�am po�yczy� tego nienasyconego potwora od wujka Sando-ra... kolejny raz. Rzecz w tym, �e �yjesz poni�ej swoich mo�liwo�ci -orzek�a Lula. - Trafiaj� nam si� ostatnio g�wniane sprawy. Przyda�by ci si� jaki� seryjny morderca albo zab�jca gwa�ciciel, kt�ry zwia� za kaucj�. Tacy s� co� warci. Jasne, chcia�abym dosta� takiego. Gadanie. Gdyby Yinnie wys�a� mnie za jakim� gwa�cicielem o morderczych sk�onno�ciach, da�abym sobie spok�j z robot� i zacz�a sprzedawa� buty. Lula wkroczy�a do biura, a ja wsun�am si� za kierownic� swojego wozu i jeszcze raz przejrza�am materia�y dotycz�ce Briggsa. Randy Briggs w rubrykach "dom" i "praca" poda� ten sam adres. Cloverleaf Apartments przy Grand Avenue. Niedaleko biura. Mo�e z p�tora kilometra. Ruszy�am spod kraw�nika, wykona�am niezgodny z przepisami nawr�t na skrzy�owaniu i ruszy�am w kierunku Grand. Budynek Cloverleaf Apartments sta� przy drugiej przecznicy. Mia� fronton z czerwonej ceg�y i �ci�le utylitarny charakter. Dwa pi�tra. Wej�cie od przodu i zaplecza. Niewielki parking na ty�ach. �adnych zdobie�. Okna o aluminiowych ramach, kt�re by�y modne w latach pi��dziesi�tych, ale teraz wygl�da�y tandetnie. Zaparkowa�am w�z i wesz�am do niewielkiego holu. Z jednej strony by�a winda, z drugiej schody. Winda wygl�da�a klaustrofobicznie i nie budzi�a zaufania, dosta�am si� wi�c na pi�tro po schodach. Briggs mieszka� pod numerem 2B. Sta�am przez chwil� pod jego drzwiami i nas�uchiwa�am. Z wewn�trz nie dociera� �aden d�wi�k. Nie s�ycha� by�o w��czonego telewizora ani rozm�w. Nacisn�am dzwonek i usun�am si� sprzed wizjera. Randy Briggs otworzy� drzwi i wysun�� g�ow� na korytarz. S�ucham? Wygl�da� dok�adnie tak, jak na fotografii. Jasne w�osy o piaskowym odcieniu, starannie uczesane i kr�tko przyci�te. Bez brody, brak znak�w szczeg�lnych. Czyste oliwkowe spodnie i zapinana na guziki koszula. Czyli zgodnie z opisem, jakim dysponowa�am... z t� r�nic�, �e mia� tylko metr wzrostu. Kr�tko m�wi�c, Randy Briggs by�... upo�ledzony w pionie. O cholera - zdumia�am si�, patrz�c na niego z g�ry. Co jest? - spyta�. - Nigdy przedtem nie widzia�a pani niskiego cz�owieka? Tylko w telewizji. No to ma pani dzi� szcz�cie. Wr�czy�am mu wizyt�wk�. Reprezentuj� agencj� Yincent Plum - Kaucje i Por�czenia. Nie stawi� si� pan w s�dzie. Byliby�my zobowi�zani, gdyby zechcia� pan um�wi� si� jeszcze raz. Nie - odpar� kr�tko Briggs. S�ucham? M�wi� "nie". Nie zamierzam si� z nikim umawia�. Nie i kropka. Nie p�jd� do s�du. Oskar�enie by�o lipne. Zgodnie z prawem, powinien pan powiedzie� to s�dziemu. �wietnie. Niech pani po niego idzie. S�dziowie nie odwiedzaj� oskar�onych w domach. Pos�uchaj pani, mam mn�stwo roboty - o�wiadczy� Briggs, chc�c zamkn�� drzwi. - Czas na mnie. Chwileczk�! - zawo�a�am. - Nie mo�e pan ignorowa� wezwania do s�du. Tak? No to zobaczymy. Nie rozumie pan. Z polecenia s�du i mojego szefa, Yincenta Pluma, mam pana doprowadzi� przed oblicze s�dziego. Tak? A jak zamierza pani to zrobi�? Zastrzeli� mnie? Nie wolno strzela� do nieuzbrojonego cz�owieka. - Wyci�gn�� przed siebie d�onie. - Chce mnie pani zaku� w kajdanki? My�li pani, �e to takie proste - wyprowadzi� mnie z mieszkania i zawlec na d�, nie robi�c z siebie przy tym idiotki? Wielka, z�a �owczyni nagr�d chwyta niewy-ro�ni�t� osob�. Tak w�a�nie si� nazywamy, paniusiu. Nie jeste�my kar�ami, pigmejami ani pokr�conymi skrzatami. Jeste�my lud�mi niewyro�ni�tymi. Jasne? Odezwa� si� pager przy moim boku. Spojrza�am w d�, �eby sprawdzi�, kto to, i nagle �up! Briggs zatrzasn�� mi drzwi przed samym nosem i zamkn�� si� na cztery spusty. Frajerka! - zawo�a� ze �rodka. No c�, nie posz�o tak �atwo, jak przypuszcza�am. Mia�am do wyboru - wy�ama� drzwi i st�uc go na kwa�ne jab�ko albo odpowiedzie� na sygna� matki. �adna z tych mo�liwo�ci nie by�a specjalnie poci�gaj�ca, ale z dwojga z�ego wola�am matk�. Moi rodzice mieszkaj� w zak�tku Trenton, zwanym kr�tko Burg. Tak naprawd� nie da si� stamt�d wyjecha�. Mo�na przenie�� si� na Antarktyd�, ale je�li kto� urodzi� si� i wychowa� w Burg, to i tak pozostanie burgerczykiem na ca�e �ycie. Domy s� ma�e i obsesyjnie zadbane. Telewizory wielkie i g�o�ne. Posesje w�skie. Rodziny szeroko rozga��zione. Nikt tu nie m�wi o obowi�zku sprz�tania po czworonogach. Je�li tw�j ulubieniec narobi komu� na trawnik, rano znajdziesz g�wienko na swoim ganku. �ycie w Burg jest proste. Wrzuci�am bieg, wyjecha�am z parkingu, ruszy�am w stron� Hamilton, a potem dotar�am do szpitala �wi�tego Franciszka. Moi rodzice mieszkaj� dwie przecznice dalej, przy Roosevelt Street. Ich dom to dwupoziomo-wiec, zbudowany w czasach, gdy rodziny potrzebowa�y tylko jednej �azienki, a naczynia zmywa�o si� w zlewie. Kiedy podjecha�am do kraw�nika, matka sta�a ju� w drzwiach. Obok niej dojrza�am babci� Mazurow�. By�y niskimi, szczup�ymi kobietami o rysach twarzy sugeruj�cych mongolskich przodk�w... z gatunku tych najbardziej okrutnych. Dzi�ki Bogu, �e jeste�! - zawo�a�a matka, przypatruj�c mi si� bacznie, gdy wysiada�am z wozu i sz�am w jej stron�. - Co to za buty? Wygl�daj� jak walonki. W zesz�ym tygodniu wybra�am si� z Betty Szajak i Emm� Getz do lokalu z m�skim striptizem i ta�cami -powiedzia�a babka. - Paraduje tam kilku pan�w, wygl�daj� jak budowla�cy, bo maj� takie same buty. Nagle, zanim cz�owiek si� zorientuje, zdzieraj� z siebie ubranie i zostaj� tylko w tych butach i czarnych jedwabnych slipach, w kt�rych obnosz� swoje dzwoneczki. Matka zacisn�a wargi i prze�egna�a si�. Nie m�wi�a� mi o tym - zwr�ci�a si� do babki. Chyba zapomnia�am. Pocz�tkowo wybra�y�my si� na loteryjk� do ko�cio�a, ale okaza�o si�, �e nic z tego, bo akurat by�o zebranie k�ka r�a�cowego. Postanowi�y�my wi�c obejrze� sobie ch�opc�w w tym nowym klubie w �r�dmie�ciu. - Babka tr�ci�a mnie �okciem. - Wsadzi�am jednemu w majtki pi�taka! Jezu Przenaj�wi�tszy - odezwa� si� z salonu ojciec, szeleszcz�c gazet�. Babcia Mazurowa zamieszka�a z moimi rodzicami kilka lat temu, kiedy dziadek Mazur przeni�s� si� na �ono Abrahama. Matka traktuje t� sytuacj� w kategoriach rodzinnego obowi�zku. Ojciec wr�ci� do lektury. O co chodzi? - spyta�am. - Dlaczego mnie wezwa�y�cie? Potrzebujemy detektywa - wyja�ni�a babka. Matka zrobi�a zniecierpliwion� min� i pchn�a mnie w stron� kuchni. Zjedz pierniczek - powiedzia�a, stawiaj�c puszk� na laminowanym kuchennym stole. - Chcesz szklank� mleka? Mo�e co� przek�sisz? Podnios�am pokrywk� i zajrza�am do �rodka. Czekoladowe. Moje ulubione. Powiedz jej - zwr�ci�a si� babka do mojej matki, szturchaj�c j� w bok, mnie za� uprzedzi�a: - Poczekaj, a� us�yszysz. To naprawd� niesamowite. Spojrza�am z uniesionymi brwiami na matk�. Mamy problem rodzinny - wyja�ni�a. - Wuj Fred zagin��. Wyszed� na zakupy i dot�d nie wr�ci�. Kiedy wyszed�? W pi�tek. Zastyg�am z piernikiem w uniesionej d�oni. Jest poniedzia�ek! Niedy numer, co? - zauwa�y�a babka. - Za�o�� si�, �e porwali go kosmici. Wuj Fred jest o�eniony z kuzynk� babki, Mabel. Gdybym mia�a okre�li� jego wiek, to umiejscowi�abym go mi�dzy siedemdziesi�tk� a niesko�czono�ci�. Kiedy ludzie zaczynaj� si� garbi� i pokrywa� zmarszczkami, wszyscy wydaj� mi si� jednakowi. Wuj Fred to kto�, kogo widywa�am na �lubach i pogrzebach, czasem na targu mi�snym, gdzie kupowa� kawa�ek kie�basy bolo�skiej. Ed-die Such, ize�nik, k�ad� kie�bas� na wadze, a wtedy wuj Fred zwyk� m�wi�: "Po�o�y�e� kie�bas� na papierze �wiecowym. Ile wa�y taki papier? Masz go odliczy� od wagi". Wsun�am piernik do ust. Zg�osili�cie zagini�cie na policji? Mabel zrobi�a to od razu - odpar�a matka. No i co? No i nic. Podesz�am do lod�wki i nala�am sobie szklank� mleka. A co z samochodem? Znale�li go? Sta� na parkingu przed centrum handlowym, no wiesz, Grand Union. By� zamkni�ty. Nigdy nie doszed� do siebie po tym wylewie w dziewi��dziesi�tym pi�tym - zauwa�y�a babka. - Winda w tej jego �epetynie nie dociera ju� na sam� g�r�, je�li rozumiesz, o co mi chodzi. Pewnie pow�drowa� w sin� dal, jak kt�ry� z tych nieszcz�nik�w cierpi�cych na Alzheimera. Przysz�o komu� do g�owy zajrze� do supermarketu? Mo�e Fred wci�� stoi mi�dzy p�kami, bo nie mo�e si� zdecydowa�, co kupi�. Ojciec siedz�cy w salonie mrukn�� co� na temat windy w �epetynie babki, matka za� pos�a�a mu przez �cian� w�ciek�e spojrzenie. Pomy�la�am, �e to bardzo dziwne. Wuj Fred zagin��. Takie rzeczy nie zdarza�y si� w naszej rodzinie. Wybra� si� kto� na poszukiwania? Ronald i Walter. Obeszli okolice wok� Grand Union, ale nikt go nie widzia�. Ronald i Walter byli synami Freda. Pewnie wzi�li do pomocy swoje dzieci. Dosz�y�my do wniosku, �e tylko ty mo�esz to rozgry�� - wyja�ni�a babka. - Chodzi o to, �e si� zajmujesz... no wiesz, szukaniem ludzi. Szukam kryminalist�w. Ciotka Mabel by�aby bardzo wdzi�czna, gdyby� rozejrza�a si� za Fredem - wtr�ci�a matka. - Mo�e z ni� pogadasz? Potrzebuje detektywa - odpar�am. - A ja nie jestem detektywem. Mabel upiera si� przy tobie. Powiedzia�a, �e nie chce, by to wysz�o poza rodzin�. M�j wewn�trzny radar zacz�� wykonywa� powolny obr�t. Czy jest co�, czego mi nie m�wicie? A co tu m�wi�? - zdziwi�a si� matka. - Cz�owiek oddali� si� od swojego samochodu, to wszystko. Wypi�am mleko i op�uka�am szklank�. W porz�dku. Pogadam z ciotk� Mabel. Ale niczego nie obiecuj�. Wuj Fred i ciotka Mabel mieszkaj� przy Baker Street, na obrze�ach Burg, trzy przecznice za domem moich rodzic�w. Ich dziesi�cioletni pontiak kombi sta� przy kraw�niku i by� r�wnie d�ugi jak szeregowiec, pod kt�rym parkowa�. Mieszkaj� tu od niepami�tnych czas�w - wychowali w tym domu dw�jk� dzieci, radowali si� pi�tk� wnucz�t i dogryzali sobie jak diabli od dobrych pi��dziesi�ciu lat. Otworzy�a mi ciotka Mabel. By�a bardziej zaokr�glon�, delikatniejsz� wersj� babci Mazurowej. Na g�owie mia�a nieskaziteln� trwa��. Ubrana by�a w ��te spodnie z poliestru i podobn� bluzk� w kwiaty. W uszach nosi�a wielkie klipsy. Usta umalowa�a na jasnoczerwony kolor, a brwi przyciemni�a na br�zowo. Tak mi mi�o - powiedzia�a na powitanie. - Wejd� do kuchni. Mam tort czekoladowy, prosto od Giovichinnie-go. Najlepszy, z migda�ami. W Burg przestrzegano pewnych zasad. Niewa�ne, czy m�a porwali kosmici, go�ci nale�a�o pocz�stowa� tortem czekoladowym. Posz�am za ciotk� Mabel i czeka�am, a� pokroi ciasto. Nala�a kawy i usiad�a po drugiej stronie sto�u. Przypuszczam, �e twoja matka powiedzia�a ci o wuju Fredzie - zacz�a. - Pi��dziesi�t dwa lata ma��e�stwa i ciach - Fred nagle znika. Mia� jakie� problemy natury medycznej? By� zdrowy jak ko�. A ten wylew? No tak, ale ka�dy ma czasem jaki� wylew. Fredowi zbytnio nie zaszkodzi�. Fred przez ca�y czas pami�ta� o rzeczach, kt�rych nikt inny by sobie nie przypomnia�. Jak ta historia ze �mieciami. Kto by sobie tym g�ow� zawraca�? Tyle ha�asu o nic. Wiedzia�am, �e po�a�uj� swojego pytania, ale nie mog�am milcze�. Z jakimi �mieciami? Mabel wzi�a sobie kawa�ek ciasta. W zesz�ym miesi�cu na �mieciarce je�dzi� nowy kierowca. Zbieraj�c worki, omin�� nasz dom. Zdarzy�o si� to tylko raz, ale czy m�j m�� zapomnia�by o czym� takim? Nie. Fred nigdy o niczym nie zapomina�. Zw�aszcza gdy dotyczy�o to pieni�dzy. Wi�c pod koniec miesi�ca Fred za��da� zwrotu dw�ch dolar�w. P�acimy za wyw�z �mieci co kwarta�, wi�c ten jeden dzie� by� ju� op�acony. Przytakn�am ze zrozumieniem. W og�le mnie to nie zaskoczy�o. Niekt�rzy ludzie graj� w golfa. Inni rozwi�zuj� krzy��wki. Konikiem wuja Freda by�o sk�pstwo. To w�a�nie mi�dzy innymi Fred mia� za�atwi� w pi�tek - m�wi�a Mabel. - Ta firma �mieciarska doprowadza�a go do sza�u. Poszed� do nich rano, ale nie chcieli mu zwr�ci� pieni�dzy bez dowodu, �e zap�aci�. Co� tam im si� popl�ta�o w komputerze. Wi�c Fred wr�ci� jeszcze raz po po�udniu. Z powodu dw�ch dolar�w. Nie mog�am wyj�� z podziwu. Na miejscu tego pracownika, z kt�rym rozmawia� wuj Fred, da�abym mu te dwa dolary z w�asnej kieszeni, byle si� go pozby�. Co to za firma? RGC. Policja twierdzi, �e Fred nigdy tam nie dotar�. Mia� przy sobie ca�� list� spraw do za�atwienia. Pralnia, bank, supermarket, no i RGC. I nie odezwa� si�? Ani s�owem. Z nikim si� nie kontaktowa�. Co� mi m�wi�o, �e ta historia nie b�dzie mia�a szcz�liwego zako�czenia. Jak my�lisz, gdzie on si� mo�e podziewa�? Wszyscy uwa�aj�, �e po prostu odszed�. Jak wielki manekin. A ty? Mabel wzruszy�a ramionami. Jakby nie wiedzia�a, co my�le�. Kiedy ja wzrusza�am ramionami, znaczy�o to, �e nie chc� powiedzie�, co my�l�. Je�li ci co� poka��, obiecasz, �e nikomu nie powiesz? - spyta�a Mabel. Jezu. Podesz�a do szafki kuchennej i wyj�a z szuflady paczk� ze zdj�ciami. Znalaz�am je w biurku Freda. Szuka�am dzi� rano ksi��eczki czekowej i natkn�am si� na to. Wpatrywa�am si� w pierwsz� fotografi� przez dobre p� minuty, zanim uzmys�owi�am sobie, co widz�. Zdj�cie zrobiono w cieniu, wygl�da�o na niedo�wietlone. Wida� by�o na nim czarny plastikowy worek na �mieci, a w �rodku skrwawion� r�fc�, uci�t� w nadgarstku. Przejrza�am reszt� paczki. Tre�� podobna. Na niekt�rych zdj�ciach worek by� rozchylony, ukazuj�c inne cz�ci cia�a. Co�, co przypomina�o piszczel, cz�� torsu, potylic�. Trudno powiedzie�, czy chodzi�o o m�czyzn�, czy o kobiet�. Szok wywo�any makabrycznymi zdj�ciami �cisn�� mi gard�o, w g�owie szumia�o. Nie chcia�am nara�a� na szwank reputacji nieustraszonej �owczyni nagr�d i osuwa� si� na pod�og�, stara�am si� wi�c zapanowa� nad oddechem. Musisz je przekaza� policji - zauwa�y�am. Mabel pokr�ci�a g�ow�. Nie wiem, co Fred z nimi robi�. Po co komu takie zdj�cia? Na odwrocie nie by�o daty. Wiesz, kiedy zosta�y zrobione? Nie. Nigdy wcze�niej ich nie widzia�am. Mog� pogrzeba� w biurku Freda? Stoi w piwnicy - powiedzia�a Mabel. - Fred sp�dza� tam mn�stwo czasu. By�o to zniszczone urz�dnicze biurko. Kupione pewnie na jakiej� wyprzeda�y. Sta�o na poplamionym dywanie, kt�ry zakrywa� ca�� pod�og�. Domy�la�am si�, �e na g�rze zast�pi� go nowy, a ten zniesiono na d�. Przegl�da�am szuflady, nie znajduj�c nic ciekawego. O��wki i pi�ra. Instrukcje obs�ugi i karty gwarancyjne urz�dze� domowych. Szuflada pe�na starych numer�w "National Geographic". Magazyny mia�y pozawijane rogi; wyobrazi�am sobie Freda w piwnicy; szuka� tu schronienia przed Mabel, czytaj�c o zag�adzie las�w deszczowych na Borneo. Czek dla RGC spoczywa� pod przyciskiem do papier�w. Fred zabra� pewnie ze sob� kopi�, a orygina� zostawi� w piwnicy. W niekt�rych rejonach tego kraju ludzie maj� zaufanie do bank�w, kt�re p�ac� za nich rachunki i przesy�aj� co miesi�c wydruki. Burg nie nale�y do takich miejsc. Mieszka�cy Burg nie ufaj� bankom czy komputerom. Mieszka�cy Burg uwielbiaj� papier. Moi krewni gromadz� rachunki jak wiewi�rki orzechy na zim�. Nie znalaz�am wi�cej zdj�� ze zw�okami. Ani te� notatek czy rachunk�w z nimi zwi�zanych. Nie s�dzisz chyba, �e to Fred zabi� t� osob�, prawda? - spyta�a Mabel. Nie wiedzia�am, co s�dzi�. Wiedzia�am tylko, �e jestem nieco zaszokowana. Fred nie wygl�da� na cz�owieka, kt�ry by�by zdolny do czego� takiego - odpar�am. - Chcia�aby�, �ebym przekaza�a te zdj�cia policji? Je�li uwa�asz, �e tak trzeba. Bez w�tpienia. Musia�am wykona� par� telefon�w, a do rodzic�w rwa�am bli�ej ni� do siebie, taniej te� by�o dzwoni� od nich ni� z kom�rki, ruszy�am wi�c z powrotem na Roosevelt Street. No i jak? - spyta�a babka, witaj�c mnie w przedpokoju. W porz�dku. We�miesz t� spraw�? To nie sprawa. To zaginiona osoba. Co� w tym rodzaju. B�dziesz go cholernie d�ugo szuka�, je�li to kosmici -zauwa�y�a babka. ^fykr�ci�am numer centrali komendy policji w Trenton i poprosi�am o po��czenie z Eddiem Gazarr�. Dorastali�my razem, a teraz Eddie by� �onaty z moj� kuzynk� Shirley, zwan� J�czybu��. By� dobrym kumplem, dobrym glin� i dobrym �r�d�em policyjnych informacji. Potrzebujesz czego� - o�wiadczy� z miejsca. Mi�e powitanie. Myl� si�? Nie. Potrzebuj� kilku szczeg��w dotycz�cych pewnego �ledztwa. Nic mog� tego zrobi�. Owszem, mo�esz - powiedzia�am. - To dotyczy wuja Freda. Zaginionego wuja Freda? Zgadza si�. Co chcesz wiedzie�? Wszystko. Poczekaj. Podni�s� s�uchawk� po paru minutach, szeleszcz�c papierami. Zagini�cie zg�oszono w pi�tek, wedle regulaminu za wcze�nie, by wszcz�� poszukiwania, ale zawsze traktujemy takie sprawy powa�nie. Zw�aszcza w przypadku starych ludzi. Czasem kr��� w k�ko, szukaj�c drogi do Eldorado. My�lisz, �e tak jest z Fredem? Trudno powiedzie�. Jego samoch�d znaleziono na parkingu pod Grand Union. By� zamkni�ty. �adnych �lad�w w�amania czy walki. �adnych �lad�w kradzie�y. Na tylnym siedzeniu le�a�a bielizna z pralni. A pr�cz tego? Zakupy? Nie. �adnych zakup�w. A wi�c dotar� do pralni, ale nie do supermarketu. Mam tu wszystko po kolei - wyja�ni� Gazarra. -Fred wyszed� z domu o dziewi�tej, zaraz potem zjad� lunch. Wiemy, �e uda� si� nast�pnie do banku, First Trenton Trust. Zeznali, �e o drugiej trzydzie�ci pi�� pobra� z automatu stoj�cego w holu dwie�cie dolar�w. Pracownik pralni obok Grand Union, w tym samym centrum handlowym, powiedzia�, �e Fred odebra� bielizn� oko�o drugiej czterdzie�ci pi��. To wszystko, co mamy. Brakuje godziny. Dojazd z Burg do Grand Union i banku zajmuje dziesi�� minut. Nie wiem - powiedzia� Gazarra. - Mia� pojecha� do tej firmy �mieciarskiej, ale powiedzieli, �e si� u nich nie pokaza�. Dzi�ki, Eddie. Chcesz si� zrewan�owa�? Potrzebuj� opiekunki do dzieciak�w na sobot� wiecz�r. Gazarra zawsze potrzebowa� opiekunki do dzieciak�w. By�y mi�e, potrafi�y jednak da� w ko��. O rany, Eddie, bardzo chcia�abym ci pom�c, ale sobota odpada. Ju� jestem um�wiona. No tak, pewnie. Pos�uchaj, Gazarra, ostatnim razem twoje dzieciaki obci�y mi kosmyk w�os�w d�ugi na pi�� centymetr�w. Nie trzeba by�o zasypia�. Jak mog�a� kima� przy robocie? By�a pierwsza w nocy! Potem zadzwoni�am do Joego. Joe Morelli to gliniarz po cywilnemu, a o jego umiej�tno�ciach milcz� podr�czniki policyjne. Przed kilkoma miesi�cami wprowadzi�am go do swojego �ycia i ��ka. A przed kilkoma tygodniami wykopa�am. Od tamtej pory spotkali�my si� kilka razy przypadkowo albo na randkach z kolacj�. Przypadkowe spotkania zawsze by�y serdeczne. Randki z kolacjami mia�y nieco za wysok� temperatur� i na og� ko�czy�y si� g�o�n� wymian� zda�, kt�r� ja nazywam dyskusj�, a Morelli b�jk�. Ani jedno z tych spotka� nie mia�o swego fina�u w ��ku. Kiedy dorasta si� w Burg, ma�e dziewczynki poznaj� pewne prawdy bardzo wcze�nie. Jedna z tych prawd g�osi, �e m�czy�ni nie kupuj� towaru, kt�ry mog� mie� za darmo. Owe m�dre zasady nie powstrzyma�y mnie przed ofiarowaniem Morellemu moich skarb�w, ale sprawi�y, �e w pewnym momencie przesta�am je ofiarowywa�. Poza tym ba�am si�, �e zasz�am w ci���. Cho� musz� przyzna�, �e mia�am mieszane uczucia, kiedy si� okaza�o, �e to fa�szywy alarm. Cie� �alu zmieszany z ulg�. I to pewnie �al, bardziej ni� ulga, kaza� mi spojrze� powa�niej na w�asne �ycie i zwi�zek z Morellim. A tak�e �wiadomo��, �e patrzymy na pewne sprawy zupe�nie inaczej. Nie chodzi�o o to, �e wszystko si� nagle zawali�o. Raczej o to, �e ka�de z nas bezustannie zakre�la�o granice w�asnego terytorium... przypomina�o to konflikt izraelsko-arabski. Pr�bowa�am dzwoni� pod numer domowy Morellego, do pracy i na kom�rk�. Bez powodzenia. Za ka�dym razem zostawia�am mu wiadomo��, a na pagerze sw�j numer telefonu. No i czego si� dowiedzia�a�? - spyta�a babka, gdy tylko od�o�y�am s�uchawk�. Niewiele. Fred wyszed� z domu o pierwszej i nieco ponad godzin� p�niej by� w banku i pralni. Musia� co� robi� przez ten czas, ale nie wiem co. Matka i babka popatrzy�y po sobie. O co chodzi? - spyta�am. Za�atwia� pewnie jakie� osobiste sprawy - wyja�ni�a matka. - Nie zawracaj sobie tym g�owy. Mo�e zdradzicie mi wielki sekret? Kolejna wymiana spojrze� mi�dzy matk� a babk�. Sekrety s� dwojakiego rodzaju - o�wiadczy�a babka. - W pierwszym przypadku nikt nie zna sekretu. W drugim wszyscy go znaj�, ale udaj�, �e go nie znaj�. To w�a�nie ten przypadek. Wi�c? Chodzi o jego dziewczyny. Dziewczyny? Fred zawsze ma jak�� na boku - wyzna�a babka. -Powinien by� politykiem. Chcesz powiedzie�, �e Fred miewa romanse? Jest po siedemdziesi�tce! Kryzys wieku �redniego - skomentowa�a babka. Siedemdziesi�tka to nie wiek �redni - zauwa�y�am. -Wiek �redni to czterdziestka. Babka poruszy�a nerwowo swoimi czu�kami. Zale�y, jak d�ugo chce si� �y�. Zwr�ci�am si� do matki. Wiedzia�a� o tym? Matka wyj�a z lod�wki kilka torebek krojonego mi�sa i wy�o�y�a je na talerz. Ten cz�owiek by� przez ca�e �ycie kobieciarzem. Nie wiem, jak Mabel to znosi�a. Chla�a - wyja�ni�a kr�tko babka. Zrobi�am sobie kanapk� z w�trobiank� i zanios�am do sto�u. My�licie, �e wuj Fred m�g� zwia� z jak�� dziewczyn�? Bardziej prawdopodobne, �e jaki� m�� porwa� Freda i wywi�z� go na wysypisko �mieci - powiedzia�a babka. -Jako� nie mie�ci mi si� w g�owie, �eby ten dusigrosz zap�aci� za pranie, skoro zamierza� zwia� ze swoj� flam�. Orientujecie si�, do kt�rej chodzi�? Trudno by�o nad��y� - odpar�a babka i popatrzy�a na matk�. - Jak my�lisz, Ellen? Wci�� widuje Lorett� Walenowski? Podobno to ju� nieaktualne - odpar�a matka. Odezwa� si� telefon kom�rkowy w mojej torebce. Cze��, cukiereczku - powita� mnie Morelli. - Co to za kl�ska? Sk�d wiesz, �e kl�ska? Zostawi�a� mi trzy razy wiadomo��, do tego na pagerze. Albo co� si� sta�o, albo bardzo mnie potrzebujesz, poza tym mam dzi� kiepski dzie�. Musz� z tob� pogada�. Teraz? To potrwa najwy�ej minut�. "Rondelek" to bar przek�skowy niedaleko szpitala, ale powinien nazywa� si� raczej "Otch�a� T�uszczu". Morelli przyszed� pierwszy. Sta� z kubkiem zimnego napoju w d�oni i wygl�da� tak, jakby nie m�g� doczeka� si� ko�ca dnia. U�miechn�� si� na m�j widok... mi�ym u�miechem, kt�rym zap�on�y te� jego oczy. Otoczy� mnie ramieniem, przyci�gn�� do siebie i poca�owa�. Jednak dzie� nie jest taki ca�kiem nieudany -o�wiadczy�. Mamy problem rodzinny. Wuj Fred? Jezu, ty wiesz o wszystkim. Powiniene� by� policjantem. M�drala - skomentowa� Morelli. - O co chodzi? Wr�czy�am mu paczk� ze zdj�ciami. Mabel znalaz�a to w biurku Freda dzi� rano. Przejrza� fotografie. Chryste. A co to takiego? Wygl�da jak cz�ci cia�a. Postuka� mnie plikiem zdj�� po g�owie. Dowcipna jeste�. Masz jaki� pomys�? Powinny trafi� do Arniego Motta - odpar�. - To on prowadzi �ledztwo. \ Arnie Mott jest gjupr jak but z lewej nogi. Wiem. Ale to on jest szefem. Mog� mu to przekaza�. No i co o tym my�lisz? Joe pokr�ci� g�ow�, wci�� studiuj�c zdj�cie na samym wierzchu. Nie wiem, ale wygl�daj� na prawdziwe. Wykona�am niezgodny z przepisami nawr�t na Hamil-ton i zaparkowa�am niedaleko biura, za czarnym mercedesem S600Y, kt�ry, jak podejrzewa�am, nale�a� do Komandosa. Komandos zmienia� samochody, tak jak inni m�czy�ni zmieniaj� skarpetki. By�y zawsze czarne i drogie. Pod tym wzgl�dem nie r�ni�y si� od siebie. Connie podnios�a wzrok, gdy wpad�am do biura. Briggs mia� naprawd� tylko metr wzrostu? - spyta�a. Mia� metr wzrostu i nie przejawia� zrozumienia. Powinnam zapozna� si� z rysopisem faceta na podaniu o kaucj�, zanim zapuka�am do jego drzwi. Nie s�dz�, by� mia�a dla mnie co� nowego. Przykro mi - powiedzia�a Connie. - Nic. Koszmarny dzie�. Zagin�� wuj Fred. Wyszed� w pi�tek po sprawunki i nikt go wi�cej nie widzia�. Samoch�d znalaz� si� na parkingu pod Grand Union. Uzna�am, �e nie ma sensu wspomina� o po�wiartowanych zw�okach. Mia�am wuja, kt�ry raz zrobi� to samo - wtr�ci�a Lula. - Doszed� a� do Perth Amboy, zanim kto� go znalaz�. Najedli�my si� strachu. Drzwi do dalszej cz�ci biura by�y zamkni�te, a Komandosa nie by�o nigdzie wida�, domy�li�am si� wi�c, �e rozmawia z Yinniem. Spojrza�am wymownie w tamt� stron�. Komandos u szefa? Tak - odpar�a Connie. - Odwali� dla niego jak�� robot�. Robot�? Nie pytaj. Nic z bran�y? Absolutnie. Wysz�am z biura i czeka�am na zewn�trz. Komandos pojawi� si� pi�� minut p�niej. Komandos to p� Kuba�-czyk, p� Amerykanin. Rysy ma anglosaskie, oczy latynoskie, sk�r� koloru kawy, a cia�o niemal doskona�e. W�osy zaczesane do ty�u i zwi�zane w kucyk. By� akurat ubrany w czarny podkoszulek, kt�ry przylega� do niego niczym tatua�, i czarne spodnie, jakie nosz� antyterrory�ci, wsuni�te w wysokie czarne buty. Si� masz - przywita�am go. Komandos popatrzy� na mnie znad ciemnych okular�w. Si� masz. Obrzuci�am �akomym spojrzeniem jego samoch�d. Niez�y mercedes. �rodek transportu - rzek� zwi�le. - Nic specjalnego. W por�wnaniu z czym? Batmobilem? Connie m�wi�a, �e rozmawia�e� z Yinniem. Za�atwia�em interes, dziecinko. Ja nie rozmawiam z Yinniem. A wi�c w�a�nie chcia�abym z tob� przedyskutowa�... interes. Wiesz, �e by�e� moim mistrzem w robocie �owcy nagr�d? Jak w Pigmalionie. Eliza Doolittle i Henry Higgins walcz� ze z�em w Trenton. Tak. Prawda jest taka, �e ten biznes nie idzie zbyt dobrze. Nikt nie wieje. To te�. Komandos opar� si� o samoch�d i skrzy�owa� ramiona na piersi. No i? Pomy�la�am sobie, �eby zaj�� si� czym� jeszcze. No i? I pomy�la�am te�, �e m�g�by� mi pom�c. Chcesz naby� pakiet akcji? Zainwestowa� fors�? Nie. Chc� zarobi� fors�. Odchyli� g�ow� i za�mia� si� cicho. Nie nadajesz si� do tego, dziecinko. Zmru�y�am oczy. Okay - rzek� w ko�cu. - Co ci chodzi po g�owie? Co� legalnego. S� r�ne rodzaje legalno�ci. Co� ca�kowicie legalnego. Komandos nachyli� si� do mnie. Pozw�l, �e zapoznani ci� z moj� etyk� zawodow� -powiedzia� �ciszonym g�osem. - Nie robi� niczego, co uwa�am za moralnie niew�a�ciwe. Ale czasem m�j kodeks odbiega od normy. Czasem m�j kodeks jest nie do ko�ca zgodny z oficjalnym prawem. Wi�kszo�� moich dzia�a� obejmuje t� szar� stref�, kt�ra rozci�ga si� poza granicami ca�kowitej legalno�ci. Wi�c dobra, co powiesz na to, by podsun�� mi co� z grubsza legalnego i zdecydowanie s�usznego w aspekcie moralnym? Jeste� pewna, �e tego chcesz? Tak. - Nie. Ani troch�. Twarz Komandosa nie wyra�a�a �adnych uczu�. Pomy�l� o tym. Wsun�� si� za kierownic� swojego wozu. Po chwili silnik zaskoczy� i m�j mistrz oddali� si�. A ja zosta�am z zaginionym wujem, kt�ry - niewykluczone - po�wiartowa� jak�� kobiet�, jej rozkawa�kowane zw�oki za� wepchn�� do worka na �mieci. Zalega�am te� z czynszem. Musia�am sobie jako� poradzi� zar�wno z jednym, jak i drugim. rozdzia� 2 Wr�ci�am do Cloverleaf Apartments i zostawi�am w�z na parkingu. Z tylnego siedzenia wzi�am czarne nylonowe szelki i przypi�am je, a wraz z nimi paralizator elektryczny, rozpylacz pieprzu i kajdanki. Potem uda�am si� na poszukiwanie dozorcy. Dziesi�� minut p�niej mia�am ju� klucze do mieszkania Briggsa i sta�am pod jego drzwiami. Zapuka�am dwa razy i wrzasn�am "kontrola". �adnej odpowiedzi. Otworzy�am drzwi kluczem i wesz�am do �rodka. Briggsa nie by�o. Cierpliwo�� to cecha, jak� musi si� odznacza� dobry �owca nagr�d. Odczuwam jej brak. Rozejrza�am si� za krzes�em i usiad�am naprzeciwko drzwi. Powiedzia�am Sobie, �e b�d� czeka� a� do skutku, ale wiedzia�am, �e to k�amstwo. Po pierwsze, przebywanie w mieszkaniu Briggsa by�o odrobin� nielegalne. Po drugie, ba�am si� jak diabli. No dobra, Briggs mia� tylko metr wzrostu... co wcale nie znaczy�o, �e nie mo�e u�y� broni. Albo �e nie ma przyjaci�, kt�rzy przypominaj� koszykarzy i s� nie�le stukni�ci. Siedzia�am tak ju� ponad godzin�, kiedy rozleg�o si� pukanie do drzwi, a ja zobaczy�am, jak kto� wsuwa do �rodka ma�� karteczk�. Droga frajerko, wiem, �e tam jeste�. Nie mam zamiaru wchodzi�, dop�ki nie znikniesz. Wspaniale. Dom, w kt�rym mieszkam, uderzaj�co przypomina Cloverleaf. Ta sama ceglana bry�a, to samo minimalisty-czne podej�cie do szczeg��w. Wi�kszo�� mieszka�c�w stanowi� starsi obywatele, plus kilku Latynos�w, kt�rzy rozpraszaj� monotoni� �ycia. Po wyj�ciu od Briggsa wr�ci�am prosto do siebie. Po drodze wyj�am ze skrzynki poczt� i nie musia�am do niej zagl�da�, by wiedzie�, co to jest. Rachunki, rachunki, rachunki. Otworzy�am drzwi, rzuci�am korespondencj� na blat szafki kuchennej i w��czy�am sekretark�. �adnej wiadomo�ci. M�j chomik, Rex, spa� w swojej klatce, skulony w puszce po zupie. Hej, Rex - powiedzia�am. - Ju� jestem. Rozleg� si� cichy szelest sosnowych trocin, ale nic poza tym. Rex nie jest typem wdzi�cznego rozm�wcy. Posz�am do lod�wki po winogrona dla niego i znalaz�am na drzwiach karteczk�: Przynios� kolacj�. Do zobaczenia o sz�stej. Nie by�o podpisu, ale zorientowa�am si� po stwardnieniu sutek, �e to Morelli. Wrzuci�am karteczk� do �mieci, a winogrono do klatki Reksa. Trociny poruszy�y si� niespokojnie. Rex wycofa� si� z kryj�wki ty�em, wepchn�� sobie winogrono do torby policzkowej, zamruga� l�ni�co czarnymi oczkami, poruszy� w moj� stron� w�sami i podrepta� z powrotem do swojej puszki. Wzi�am prysznic, uporz�dkowa�am w�osy - �el i suszarka - w�o�y�am d�insy i denimow� koszul�, a potem pad�am twarz� na ��ko, by pomy�le�. Robi� to zwykle na plecach, ale nie chcia�am niszczy� sobie fryzury przed wizyt� Morellego. Najpierw pomy�la�am o Briggsie i o tym, jak by to by�o dobrze chwyci� go za jego ma�e stopy i �ci�gn�� po schodach na d�, �eby t�uk� t� swoj� g�upi� jak melon �epetyn� - �up, �up, �up - o stopnie. Potem pomy�la�am o wuju Fredzie i poczu�am ostry b�l w lewym oku. "Za jakie grzechy?" - spyta�am g�o�no, ale nie by�o przy mnie nikogo, kto m�g�by odpowiedzie�. Prawd� m�wi�c, Fred nie by� Indian� Jonesem i, pomimo tych makabrycznych fotografii, nie przychodzi�o mi do g�owy nic innego, jak tylko nagjy atak Alzheimera. Zacz�am szuka� w pami�ci jakich� wspomnie� dotycz�cych Freda, ale niewiele sobie przypomnia�am. Kiedy si� u�miecha�, to zawsze szeroko i nienaturalnie, a jego sztuczna szcz�ka przy tym klekota�a. I chodzi� z wykrzywionymi na zewn�trz stopami... jak kaczka. To wszystko. Oto moje reminiscencje dotycz�ce wuja Freda. Drzema�am podczas tej w�dr�wki alej� pami�ci i nagle ockn�am si� wystraszona, ale ca�kowicie przytomna. Us�ysza�am, jak kto� wchodzi do mojego mieszkania, i serce zacz�o wali� mi w piersi. Zamkn�am drzwi na klucz, kiedy wr�ci�am z miasta. A teraz kto� je otwiera�. I ten kto� by� w moim mieszkaniu. Wstrzyma�am oddech. B�agam, Bo�e, niech to b�dzie Morelli. My�l, �e w�a�nie Morelli wkrada si� do mojego mieszkania, niezbyt mi si� podoba�a, ale by�o to o wiele lepsze ni� spotkanie twarz� w twarz z jakim� paskudnym, za�linionym facetem, kt�ry b�dzie chcia� �ciska� mi szyj� tak d�ugo, a� m�j j�zyk przybierze fioletowy odcie�. Z trudem podnios�am si� z ��ka i zacz�am szuka� jakiej� broni, zadowalaj�c si� satynowym r�owym pantoflem na wysokim obcasie, pami�tk� po dru�bowaniu na �lubie przyjaci�ki. Wype�z�am z sypialni, przemkn�am przez salon i zajrza�am ostro�nie do kuchni. To by� Komandos. Opr�nia� zawarto�� du�ej plastikowej torby do miski. Jezu - powiedzia�am. - Przestraszy�e� mnie na �mier�. Nast�pnym razem pukaj. Zostawi�em ci wiadomo��. My�la�em, �e b�dziesz na mnie czeka�. Nie podpisa�e� si�. Sk�d mog�am wiedzie�, �e to ty? Odwr�ci� si� i spojrza� na mnie. A by�y inne mo�liwo�ci? Morelli. Zn�w razem? Dobre pytanie. Zerkn�am na jedzenie. Sa�atka. Morelli przyni�s�by kanapki z kie�bas�. To �wi�stwo ci� zabije, dziecinko. Byli�my �owcami nagr�d. Ludzie do nas strzelali. A Tropiciel martwi� si� o cholesterol i transaminazy. Nie wiem, czy w og�le b�dziemy d�ugo �y� - zauwa�y�am. Moja kuchnia jest ma�a, wi�c zdawa�o si�, �e Komandos, stoj�c tu� obok, zajmuje mn�stwo przestrzeni. Si�gn�� za mnie i wyj�� z szafki na �cianie dwie miseczki. Nie chodzi o d�ugo�� �ycia - powiedzia�. - Tylko o jego jako��. Celem jest osi�gni�cie czysto�ci cia�a i umys�u. Masz czysty umys� i cia�o? Spojrza� mi prosto w oczy. Nie w tej chwili. Hm. Nape�ni� jedn� miseczk� sa�atk� i poda� mi. Potrzebujesz pieni�dzy. Tak. S� r�ne sposoby zarabiania. Wpatrywa�am si� w swoj� miseczk�, rozgrzebuj�c zielenin� widelcem. Prawda. Komandos czeka�, a� podnios� na niego wzrok. Jeste� pewna, �e tego chcesz? Nie, nie jestem pewna. Nie wiem nawet, o czym m�wimy. Nie mam poj�cia, czym si� zajmujesz. Szukam po prostu dodatkowej pracy, by dorobi�. Jakie� ograniczenia czy preferencje? �adnych narkotyk�w czy nielegalnego handlu broni�. My�lisz, �e bawi� si� w narkotyki? Nie. To by�oby bez sensu. Na�o�y� sobie sa�atki. W tej chwili mam na oku odnawianie. Brzmia�o to zach�caj�co. Chodzi ci o wystr�j wn�trz? W�a�nie. Chyba mo�na to tak nazwa�. Skosztowa�am sa�atki. By�a ca�kiem niez�a, ale czego� jej brakowa�o. Grzanek sma�onych na ma�le. Wielkich kawa��w t�ustego sera. I piwa. Na pr�no szuka�am wzrokiem drugiej torby. Sprawdzi�am w lod�wce. Tam te� nie by�o piwa. Wygl�da to tak - zacz�� Komandos. - Wysy�am ekip�, kt�ra zajmuje si� odnawianiem, a potem zostawiam w budynku jednego czy dw�ch ludzi. Ich zadaniem jest d�ugoterminowa konserwacja. - Spojrza� znad swojej miski. - Trzymasz form�? Biegasz? Pewnie. Ca�y czas biegam. Nigdy nie biegam. Idea �wicze� fizycznych to w moim przypadku buszowanie po centrum handlowym. Komandos obrzuci� mnie mrocznym spojrzeniem. K�amiesz. No, ale zamierzam biega�. Sko�czy� je�� i odstawi� miseczk� do zmywarki. Przyjad� po ciebie o pi�tej rano. Pi�ta rano? �eby zabra� si� do wystroju wn�trz? Tak lubi�. W moim m�zgu b�ysn�o �wiate�ko alarmowe. Mo�e powinnam wiedzie� co� wi�cej... Rutynowa sprawa. Nic szczeg�lnego - wyja�ni� i zerkn�� na zegarek. - Musz� i��. Spotkanie w interesach. Nie zamierza�am spekulowa� na temat natury owego spotkania. W��czy�am telewizor, ale nie znalaz�am nic ciekawego do ogl�dania. Ani hokeja, ani komedii. Si�gn�am do torebki i wyj�am du�� kopert� z odbitkami ksero. Nie wiem dlaczego, ale zrobi�am kolorowe kopie zdj�� przed spotkaniem z Morellim. Uda�o mi si� zmie�ci� po sze�� na stronie, razem cztery strony. Teraz roz�o�y�am je na stole. Niezbyt przyjemny widok. Kiedy fotografie znalaz�y si� obok siebie, od razu dostrzeg�am par� rzeczy. Mog�abym przysi�c, �e by�o tylko jedno cia�o i �e nie nale�a�o do starszej osoby. Ani �ladu siwizny we w�osach. Sk�ra raczej m�oda. Trudno okre�li� p�e�. Niekt�re zdj�cia zrobiono z bliska. Inne z wi�kszej odleg�o�ci. Nie przypuszcza�am, by kto� przek�ada� cz�ci cia�a. Ale na paru zdj�ciach torba by�a odwini�ta, jakby chciano pokaza� wi�cej z jej zawarto�ci. No dobra, Stephanie, postaw si� na miejscu fotografa. Dlaczego robisz te zdj�cia? Swoiste trofeum? W�tpliwe, ani jedno nie przedstawia�o twarzy denata czy denatki. A by�o ich dwadzie�cia cztery, ca�a rolka filmu, wi�c wszystkie zosta�y zrobione. Gdybym chcia�a mie� pami�tk� z tego rodzaju makabry, w�wczas z pewno�ci� uwieczni�abym twarz. Tak samo jak przy morderstwie na zlecenie. Wymagane jest zdj�cie twarzy. Co zatem zostawa�o? Zapis wizualny, dokonany przez kogo�, kto nie chcia� zniszczy� dowod�w. Wi�c mo�e wuj Fred natkn�� si� na worek ze zw�okami i pobieg� po aparat. A potem co? Schowa� zdj�cia do szuflady i znikn�� podczas zakup�w. Wydawa�o mi si� to najbardziej prawdopodobne, cho� pozbawione konkretnych podstaw. Prawd� m�wi�c, zdj�cia mog�y zosta� zrobione nawet pi�� lat temu. Kto� m�g� da� je Fredowi na przechowanie albo zrobi� mu makabryczny �art. W�o�y�am odbitki z powrotem do koperty i chwyci�am torb�. Pomy�la�am, �e to strata czasu, ale mimo wszystko czu�am, �e musz� przeszuka� okolice Grand Union. Pojecha�am do dzielnicy domk�w jednorodzinnych za centrum handlowym i zaparkowa�am przy kraw�niku. Wzi�am latark� i ruszy�am na piechot� - obchodzi�am ulice i boczne alejki, zagl�da�am w krzaki i za pojemniki ze �mieciami, ca�y czas wo�aj�c g�o�no imi� Freda. Kiedy by�am ma�a, mia�am kotk� imieniem Katherine. Pojawi�a si� pewnego dnia na progu naszego domu i ju� zosta�a. Zacz�li�my j� karmi� na tylnym ganku, a ona po pewnym czasie znalaz�a sobie drog� do kuchni. Wychodzi�a nocami, by buszowa� po okolicy, a za dnia spa�a zwini�ta w k��bek na moim ��ku. Pewnej nocy Katherine wysz�a i ju� nie wr�ci�a. Ca�ymi dniami kr��y�am po ulicach i alejkach, zagl�daj�c w krzaki i za �mietniki, wo�aj�c j� po imieniu, tak jak teraz wo�a�am Freda. Matka powiedzia�a, �e koty czasem odchodz�, kiedy zbli�a si� czas ich �mierci. Uwa�a�am wtedy, �e to bzdury. Wygrzeba�am si� z ��ka o czwartej trzydzie�ci, powlok�am do �azienki i tak d�ugo sta�am pod prysznicem, a� do ko�ca otworzy�am oczy. Po chwili sk�ra zacz�a mi si� marszczy� od wody, dosz�am wi�c do wniosku, �e toaleta sko�czona. Wytar�am si� r�cznikiem i potrz�sn�am g�ow�, by u�o�y� w�osy. Nie wiedzia�am, jak mam si� ubra� do pracy, kt�ra polega na wystroju wn�trz, w�o�y�am wi�c to, co zawsze... d�insy i T-shirt. A potem, by o�ywi� troch� ten banalny str�j - mog�o si� przecie� okaza�, �e naprawd� chodzi o wystr�j wn�trz - doda�am jeszcze pasek i marynark�. Komandos czeka� na parkingu, kiedy wysz�am z budynku tylnym wyj�ciem. Mia� l�ni�co czarnego rang� rovera o przyciemnianych szybach. Samochody Komandosa zawsze by�y nowe, a cel ich nabycia niejasny. Z ty�u siedzia�o trzech m�czyzn. Dwaj byli czarni, jeden rasy nieokre�lonej. Wszyscy ostrzy�eni kr�tko, na mod�� wojskow�. Wszyscy te� nosili czarne spodnie, jak antyterrory-t�, i czarne podkoszulki. I wszyscy byli pot�nie umi�nieni. Ani grama t�uszczu. �aden nie przypomina� dekoratora wn�trz. Usadowi�am si� z przodu, obok Komandosa. Ci z ty�u to ekipa remontowa? Komandos u�miechn�� si� tylko w zamieraj�cym mroku nocy i wyjecha� z parkingu. Jestem ubrana inaczej ni� wy - zauwa�y�am. Komandos zatrzyma� si� na �wiat�ach przy Hamilton. Z ty�u jest dla ciebie marynarka i kamizelka. Nie chodzi o wystr�j wn�trz, prawda? Sztuka wystroju wn�trz ma r�ne odmiany, dziecinko. Je�li chodzi o t� kamizelk�... Jest z kevlaru. Kevlar to materia� kuloodporny. Cholera - zakl�am. - Nie znosz�, kiedy kto� do mnie strzela. Sam zreszt� wiesz. To tak na wszelki wypadek - pocieszy� mnie Komandos. - Prawdopodobnie nikt do nikogo nie b�dzie strzela�. Prawdopodobnie? Jechali�my w milczeniu przez centrum miasta. Komandos by� w swoim zwyk�ym nastroju. Zatopiony w nieodgad-nionych my�lach. Natomiast faceci z ty�u wygl�dali tak, jakby nie my�leli w og�le o niczym - nigdy. No i ja, osoba, kt�ra rozwa�a�a, czy nie prysn�� z auta na nast�pnym skrzy�owaniu i nie pop�dzi� na z�amanie karku z powrotem do domu. A jednocze�nie, cho� mo�e zabrzmi to �miesznie, ca�y czas martwi�am si� o Freda. Utkwi� mi w g�owie. Tak jak ta kotka, Katherine. Nie by�o jej ju� od pi�tnastu lat, a ja zawsze si� ogl�da�am, kiedy tylko gdzie� mign�� czarny kot. Chyba syndrom niewyja�nionej sprawy. Dok�d jedziemy? - spyta�am w ko�cu. Budynek mieszkalny przy Sloane Street. Trzeba troch� posprz�ta�. Sloane biegnie r�wnolegle do Stark, tyle �e dwie przecznice dalej. Stark to najgorsza ulica w mie�cie - narkotyki, rozpacz i rudery. Dalej na po�udnie getto ust�puje miejsca bardziej cywilizowanym okolicom, a sama Sloane w znacznej cz�ci stanowi lini� demarkacyjn� mi�dzy bezprawiem a pos�usze�stwem wobec Temidy. Toczy si� bezustanna walka o zachowanie owego podzia�u i utrzymanie diler�w i prostytutek z dala od Sloane. Jak wie�� niesie, Sloane zaczyna przegrywa�. Komandos min�� trzy kolejne przecznice i stan�� przy kraw�niku. Wskaza� g�ow� budynek z ��tej ceg�y po drugiej stronie ulicy, dwa domy dalej. To nasza cha�upa. Idziemy na drugie pi�tro. Budynek mia� cztery kondygnacje i, jak si� domy�la�am, na ka�dej by�y dwa lub trzy ma�e mieszkania. �ciany na poziomie parteru pokrywa�y graffiti jakich� konkurencyjnych gang�w. Okna by�y ciemne. Na ulicy �adnego ruchu. Przy kraw�nikach i klatkach schodowych zalega�y gnane wiatrem �mieci. Przenios�am spojrzenie z budynku na Komandosa. Jeste� pewien, �e to legalne? Zatrudni� mnie najemca - wyja�ni�. To... sprz�tanie dotyczy ludzi czy tylko... rzeczy? Komandos popatrzy� na mnie. Eksmisj� ludzi i ich dobytku z mieszkania reguluje prawo - o�wiadczy�am. - Trzeba okaza� nakaz eksmisji i... Prawo dzia�a troch� za wolno - przerwa� mi Komandos. - A tymczasem dzieciaki z tego domu s� nara�one na zaczepki ludzi, kt�rzy przychodz� pod numer 3C, by da� $obie w �y��. Potraktuj to jak dzia�anie s�u�b miejskich - doradzi� jeden z facet�w siedz�cych z ty�u. , Dwaj pozostali skin�li g�owami. -.. - Tak - przyznali jednocze�nie. - Dzia�anie s�u�b miejskich. Strzeli�am nerwowo palcami i zagryz�am warg�. Komandos wysun�� si� zza kierownicy, obszed� w�z i otworzy� tylne drzwi. Wr�czy� ka�demu kuloodporn� kamizelk�, a nast�pnie czarn� kurtk� z wielkim bia�ym Bsapisem OCHRONA na plecach. W�o�y�am kamizelk�, a potem przygl�da�am si�, jak pozostali zapinaj� nylonowe szelki i chowaj� bro�. Dekoratorzy wn�trz nie pos�uguj� si� broni�. W tej okolicy pos�uguj� si�. i . M�czy�ni stan�li przede mn� w szeregu. Panowie - zwr�ci� si� do nich Komandos - to panna J Plum. �: Facet o bli�ej nieokre�lonym pochodzeniu wyci�gn�� Lester Santos. Drugi zrobi� to samo. Bobby Brown. Ostatnim by� Czo�g. Nietrudno by�o odgadn��, sk�d wzi�o si� to przezwisko. Lepiej nie b�d� si� w to pakowa�a - o�wiadczy�am. -Naprawd� narobi� sobie k�opotu, jak mnie aresztuj�. A ja nie lubi�, kiedy mnie aresztuj�. Santos wyszczerzy� z�by. Kobieto, nie lubisz, jak do ciebie strzelaj�. Nie lubisz, jak ci� aresztuj�. Nie wiesz w og�le, jak si� dobrze bawi�. Komandos w�o�y� kurtk� i ruszy� na drug� stron� ulicy, wiod�c za sob� weso�� kompani�. Weszli�my do budynku i pokonali�my dwie kondygnacje schod�w. Komandos zbli�y� si� do drzwi z numerem 3C i nas�uchiwa� przez chwil�. Pozostali, ��cznie ze mn�, przywarli do �ciany. Nikt si� nie odzywa�. Komandos i Santos wyci�gn�li bro�. Brown i Czo�g �ciskali w d�oniach latarki. Czeka�am w napi�ciu, a� Komandos rozwali drzwi jednym kopniakiem, ale on tylko wyj�� klucz z kieszeni i wsun�� do zamka. Drzwi zacz�y si� otwiera�, ale w pewnym momencie zatrzyma� je �a�cuch. Komandos cofn�� si� o dwa kroki i rzuci� na drzwi, wal�c w nie ramieniem na wysoko�ci �a�cucha. Drzwi rozwar�y si� gwa�townie i Komandos wskoczy� do �rodka pierwszy. Po chwili w mieszkaniu byli ju� wszyscy, wy��czaj�c mnie. B�ysn�o �wiat�o latarek. Tropiciel wrzasn��: Ochrona! - i w tym momencie zapanowa� ca�kowity chaos. Z materac�w roz�o�onych na pod�odze zsuwali si� rozebrani do po�owy ludzie. Kobiety dar�y si� wniebog�osy. M�czy�ni przeklinali. Zesp� Komandosa chodzi� od pokoju do pokoju, zakuwaj�c ludzi w kajdanki i ustawiaj�c ich pod �cian� salonu. Zebra�o si� sze�cioro. Jeden z m�czyzn by� w�ciek�y, wymachiwa� r�kami, nie chc�c da� si� zaku� w kajdanki. Nie mo�ecie tego zrobi�, skurwiele! - dar� si�. - To moje mieszkanie. W�asno�� prywatna. Niech kto� wezwie pieprzon� policj�! - Wyj�� z kieszeni spodni n� spr�ynowy i otworzy� go. Czo�g chwyci� faceta za koszul� na plecach, podni�s� z pod�ogi i wyrzuci� przez okno. Wszyscy znieruchomieli, wpatruj�c si� os�upia�ym wzrokiem w st�uczone szk�o. Sta�am z otwartymi ustami i zamar�ym sercem w piersi. Komandos nie wygl�da� na zaskoczonego. Trzeba b�dzie wymieni� szyb� - zauwa�y� ze stoickim spokojem. Us�ysza�am j�k i chrobot. Podesz�am do okna i wyjrza�am. Facet z no�em le�a� z rozrzuconymi r�kami na schodach po�arowych, podejmuj�c nieudane pr�by osi�gni�cia pozycji pionowej. Chwyci�am si� za serce, stwierdzaj�c z ulg�, �e zn�w bije. - Jest na schodach po�arowych! Bo�e, przez chwil� my�la�am, �e zrzuci�e� go dwa pi�tra w d�. r Czo�g wyjrza� przez okno. i;= - Masz racj�. Jest na schodach po�arowych. Skurczybyk. By�o to niedu�e mieszkanie. Jedna ma�a sypialnia, ma�a �azienka, ma�a kuchnia, ma�y salon. Blaty szafek kuchennych za�cie�a�y opakowania i torby po �arciu na wynos, puste puszki, talerze z zaschni�tym jedzeniem i tandetne, pogi�te garnki. Laminat znaczy�y �lady po papierosach i skr�tach. Zlew wype�nia�y zu�yte strzykawki, nadgryzione bu�ki, brudne �cierki i bli�ej nieokre�lone �mieci. Pod ician� w saloniku le�a�y dwa poplamione i podarte materace. �adnych lamp, sto��w, krzese�, najdrobniejszego nawet �ladu, �e mieszkali tu kiedy� cywilizowani ludzie. lYUco brud i ba�agan. Te same �mieci, kt�re zalega�y na ulicy pod kraw�nikiem, wype�nia�y lokal 3C. Powietrze pby�o przesi�kni�te smrodem uryny, trawki, niemytych cia� � czego� obrzydliwego. Santos i Brown sp�dzili degenerat�w na korytarz, a po- n sprowadzili na d�. Co si� teraz z nimi stanie? - spyta�am Komandosa. Bobby zawiezie ich do kliniki odwykowej i wysadzi, lej musz� radzi� sobie sami. Nie aresztujecie ich? Nie dokonujemy aresztowa�. Chyba �e kto� jest NSS. Czo�g wr�ci� z samochodu z kartonem wype�nionym przyborami do dekoracji wn�trz - w tym wypadku r�kawiczkami jednorazowymi, torbami na �mieci i puszkami po kawie na zu�yte strzykawki. Interes wygl�da tak - wyja�ni� Komandos. - Czy�cimy mieszkanie z wszy