13009
Szczegóły |
Tytuł |
13009 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13009 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dorota Stalińska
Pożyczone natchnienie
Moim nieżyjącym rodzicom,
którzy nauczyli mnie, jak żyć,
aby ocalić własne marzenia.
Dla wydawcy
Pani jest monotematyczna!
Bo pani o miłości ciągle śni.
I taka pani smutno jest liryczna.
Banalnie opisując swoje sny.
Pani jest monotematyczna!
A wokół czas szalonych zmian.
Znów pani pisze, że tragiczna
Miłość dotknęła pani dawnych ran.
Pani jest monotematyczna!
Walcząc tak o kobiecość swą.
A rzeczywistość nasza jest komiczna
Z tysiącem wyciągniętych dziś do władzy rąk.
Pani jest monotematyczna!
Choć w oku Cynizm czai się.
Czy nie pociąga pani polityczna
Proza?
Odpowiem krótko, proszę Pana:
Nie!
Zawsze przychodzę za późno
Gdy drzewa już stare i skoszona trawa.
Wyrywam z wyobraźni na próżno
Chwasty wspomnień i ciebie
W naszych niezakwitłych malwach.
Pożyczone natchnienie
Pożycz mi natchnienie!
Które tobie jest tak niepotrzebne.
Ty żyjesz zwykłym życiem
Ono obok ciebie więdnie.
Ono nie wie, że żyje.
Że oddycha, że istnieje.
Ono nie wie, że na wieki
Może być moim natchnieniem.
Więc pożycz mi natchnienie!
Lub oddaj. Niech tutaj zostanie.
Zwróć mu wolność istnienia.
Ja skrzydła mu przypnę do ramion.
Ja mając natchnienia miłość
I podporę tych skrzydlatych ramion
Odnajdę czas stracony
Przez lata na próżnym szukaniu.
Ja, wsłuchana w jego ciszę
I w oddechu każde drgnienie.
Sama się zamienię
W natchnienia mego do życia natchnienie.
1992
Szare niebo
Szare niebo
Szare kwiaty
Szary cały świat
I szary smutek
W szarym sercu
Na szereg szarych lat,
1968
Więc po co?
Śmierć?
To co?
Miłość?
To jak?
Życie?
To po co?
By wyjść na przeciw
Nocy, która zgasiła dzień
w całej jego pełni?
By rozwiać różową tęczę
igrającą jak miłość
wokół dwóch biegunów?
By kiedyś obejrzeć się
i stwierdzić, że nic po nas
i nic przed nami?
Więc po co
Żyć?
Kochać?
Umierać?
1970
Miniony dzień
Poranne słońce dawno zgasło.
Południa zapach rozwiał się.
Wieczorne krzyki dzieci zamilkły.
I w noc zamienił się już dzień.
I gwiazdka pierwsza już na niebie
Zabłysła jako dobry znak.
I tylko ciągle nie ma ciebie,
I tylko ciebie tak okropnie brak.
1983
Czekanie
w tej ciszy
bezgranicznej
leżę wsłuchana w windy skrzyp.
I liczę
Ile pięter
pokonał właśnie z dołu dźwig.
Trzasnęły
drzwi na piętrze?
Zamieram cała - raz... dwa... trzy...
To pewnie
sąsiad lub sąsiadka.
A ja myślałam... że to ty!
1983
Odejdę
Odejdę!
Odejdę, kiedy przyjdzie pora.
Odejdę w pustkę dni
Znaczonych tylko pracą,
Obcymi ludźmi i...
Tym, co dom nasz miało znaczyć.
A znaczy martwą ciszę ścian i łzy.
1983
Banalne pytania
I tylko powiedz mi,
czy warto?
Czy warto było łez wylać aż tyle?
I tylko powiedz mi.
czy warto?
Czy warto było umierać z lęku o tę miłość?
I tylko powiedz mi.
czy warto?
Czy warto było siłą, tak na przekór
walczyć o każdy uśmiech, o ciepło oddechu?
I tylko powiedz mi.
czy warto?
Czy warto było wierne tak uparcie,
że my się ostaniemy nie splamieni kłamstwem?
1984
Mój song
Wyskoczył z czternastego piętra...
Nikt nie wiedział dlaczego...
Człowiek sukcesu...
Wszyscy go kochali...
Musisz grać, musisz grać.
Musisz ludziom radość dać.
To nieważne, że tak w środku
Jest ci źle.
Musisz grać, musisz grać.
Musisz ludziom szczęście dać.
To nieważne, że ktoś dzisiaj
Zranił cię.
Dla nich zawsze jesteś piękna,
Dla nich zawsze uśmiech masz.
A w twym pustym domu lustro,
W lustrze szara smutna twarz.
Bo ty grasz... tylko grasz...
Musisz grać, musisz grać.
Musisz ludziom radość dać.
To nieważne, że tak w środku
Jest ci źle.
Musisz grać, musisz grać,
Musisz ludziom szczęście dać.
To nieważne, że ktoś dzisiaj
Zranił cię.
Ty projekcją jesteś marzeń
O karierze wielkich gwiazd.
Bo nie wiedzą nic o tobie»
Znają tylko twoją twarz.
A ty grasz... zawsze grasz...
Musisz grać, musisz grać.
Musisz ludziom radość dać.
To nieważne, że tak w środku
Jest ci źle.
Musisz grać. musisz grać.
Musisz ludziom szczęście dać.
To nieważne, że ktoś dzisiaj
Zranił cię.
1984
A gwiazdy rosną.
A gwiazdy rosną ponad nami
I ciemność wokół się zamyka
My - w tłumie ludzi zawsze sami
Przez łzy szukamy radości promyka.
My - z głową pełną dziwolągów
My - z wrażliwością ponad miarę
My - z sercem wiecznie skołatanym
Z wątrobą zżartą przez gorzałę.
My - ludzie wolni dla maluczkich
Ograniczeni własną sławą
My - zwani Twórcy łub Artyści
Dźwigamy ciężar waszych marzeń.
1984
Minione sny
To łóżko...
Takie zimne.
Na poduszce ślad...
Pozostał po twoich kolorowych snach.
A śniłeś...
Tak pięknie...
Mówiłeś nie raz...
O sławie, zwycięstwie, podróży do gwiazd.
Dziś...
Z tamtych marzeń...
Nie zostało nic...
Masz domek i żonę, o dzieciach już śnisz.
I z pracy...
Do pracy...
I pustka bez dna...
W podróż już się nie wybierasz, bo za duża mgła.
1985
Jak w bajce
Mogłam ci pokazać piękne kraje.
Mogłam wziąć cię z sobą na Hawaje,
Do Afryki buszu, Ameryki.
Mogłam zabrać, gdybyś nie był dziki.
Mogłeś jadać na śniadanie ananasy,
A na obiad inne rarytasy.
Mogłeś wszystko przy mnie mieć.
Co tylko chcesz, gdybyś nie był taki jeż.
Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką.
Byłam twoją nocą i twoim dniem.
Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką.
Byłam najpiękniejszym twoim snem.
Jeśli zechce. Zmienię cię w królika
Albo może w pomnik Kopernika,
A jak będziesz dla mnie dobry parę dni.
To zamienię w czekoladę łzy.
Dam ci słońce i pokaże raj.
I już zawsze będziesz naj-, naj-, naj- ...
Najpiękniejszy najmądrzejszy - istny cud.
Tylko proszę, nie bądź taki mruk.
Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką.
Byłam twoją nocą i twoim dniem.
Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką.
Byłam najpiękniejszym twoim snem.
Nocą, kiedy judzie śpią normalni.
Księżyc ci zawieszę na latarni.
Potem strony świata wszystkie pozamieniam.
Tylko ty za grosz fantazji nie masz.
Gdybyś nie opuścił swojej bajki.
Nie porzucił jak zużytej już zapałki.
Gdybyś w świecie mym cudownym umiał żyć.
Miałbyś wszystko, a tak nie masz nic.
Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką.
Byłam twoją nocą i twoim dniem.
Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką.
Byłam najpiękniejszym twoim snem.
1985
Niespodzianka
A gdyby nagle dzwonek
zadzwonił dziś do drzwi.
I gdybyś nagle w drzwiach tych
stanął z uśmiechem swym.
I gdybyś nic nie mówiąc
do środka nagle wszedł
i porwał mnie w ramiona -
wiedziałabym... że śnię.
1985
Co słychać?
- Co słychać? - zapytasz.
- W porządku! - odpowiem.
- Jak mama? - Dziękuję!
- A dzieci? - Też zdrowe!
O pracę, kłopoty
Zapytasz mnie też.
Co lekarz powiedział.
Jak się czuje pies?
Na wszystko odpowiem
Tak, dobrze! – Tak, nie!
Lecz wybacz, mój mity.
Ja nie spytam cię
O nową małżonkę,
I o stary dom.
O zdrowie babuni,
I finansów stan.
O nic cię nie spytam.
Bo to w nosie mam.
1985
Mój dom
Mój dom
jest jak cmentarz
umarłych uczuć i nadziei.
Wazony pełne
suchych kwiatów
są jak grobowce mych uniesień.
Te róże -
To na pożegnanie.
Ciągle czerwone...
bolesne długie umieranie.
Ten fiołków bukiet -
jak poranek
objawił mi się z inny panem.
Pan odszedł
bukiet został
i zżył się jakoś razem z dzbanem.
Ten amarilis -
co pod lustrem
od dawna taki zakurzony...
Ktoś odszedł
i zapomniał.
a on do dzisiaj tutaj stoi.
A ten malutki -
ten przy łóżku...
taki złamany, niepozorny.
Ot, kawał śmiecia -
ktoś pomyśli.
A to ten piękny chaber polny,
coś mi go zerwał
bez powodu
i dałeś mi go tak po prostu.
Tyś odszedł
a on został
i sercu memu jest najdroższy.
Tak często myślę,
ile jeszcze
wazonów musze przyszykować,
by pomieściły
wszystkie trupki
nadziei, które przyjdzie mi pochować,
A nieraz myślę,
że powinnam
wyrzucić wszystkich umarlaków
i zamiast nich
dostawać co dzień
bukiety pięknych świeżych kwiatów.
1985
Banalne jak banał
Udzielam innym rad zbawiennych,
tłumaczę im, jak mają żyć:
Nie pić, nie palić!
Z książką poleżeć!
Po lesie biegać!
I ćwiczyć, ćwiczyć!
Gdy ktoś kogoś porzuci gwałtownie,
co zrobić ma, tłumaczę mądrze:
Nie szaleć, nie dzwonić!
Nie ścigać po nocy!
Nie czekać, zapomnieć!
Wyrzucić fotosy!
Powtarzam ludziom nagle złamanym.
że to nie warto! Że TRZEBA żyć!
Że świat jest piękny!
Że autosugestia...!
Że jeszcze ktoś kiedyś
może przecież przyjść!
A tymczasem ja sama
- tak banalna jak banał -
zawsze zdołam popełnić
wszystkie wyliczone tu błędy.
1986
Po drodze do Czublandii
Przypadek tyko sprawił.
że spadlani właśnie tu,
po drodze do Czublandii -
planety z moich snów.
Na moment czas zatrzymał
złośliwy losu traf
i popłynęłam ślepo
wśród ramion twoich raf.
I pięknie było, ale
zabrakło nagle tchu.
I wtedy zrozumiałam.
że spadlam znów nie Tu.
Że pora na orbitę
odnaleźć drogę już
i modlić się, by wyspę
zmyl zapomnienia kurz.
To piękna wyspa była.
ale zabrakło nam już tchu.
by wyspę tę na ziemię
sprowadzić z moich snów.
1986
Bezdomny pies
Gdy domu brak
i wkoło wiatr.
a w sercu kostka lodu.
zjawia się ktoś
i mówi: - Chodź!
Już ja się teraz zajmę tobą
Idziesz jak w dym.
nie bacząc, czy
prawdą jest to, co mówi.
Bo jedno wiesz-
bezdomny pies.
co los mu zesłał musi lubić.
Bezdomny pies, bezdomny pies.
co łasi się do każdej reki.
Bezdomny pies, bezdomny pies.
co dosyć ma już tej udręki.
Tak stara się
nie wiedząc, że
za moment może dostać kopa
Bo jedno wie -
bezdomny pies
marzy, by ktoś go wziął i kochał.
Lecz znowu chłód.
znajomy bruk
I wzrok upatrzony smętnie w okna.
I zazdrość, że
świat toczy się.
a ty tu siedzisz tak samotna jak:
Bezdomny pies, bezdomny pies.
co łasi się do każdej reki.
Bezdomny pies, bezdomny pies.
co dosyć ma już swej udręki.
Choć chce się wyć!
I z bólu gryźć!
I zniszczyć wszystko dookoła!
Zwijasz się w kłąb,
zaszywasz w kąt.
czekasz, że może ktoś zawoła.
Może ten raz,
jedyny raz
zawoła ciebie po imieniu
i cała ta
włóczęga psia
odejdzie w przeszłość, w zapomnienie jak:
Bezdomny pies, bezdomny pies.
co łasi się do każdej reki.
Bezdomny pies, bezdomny pies.
co dosyć ma Już psiej udręki.
1986
Za ból, za łzy...
Za ból, za łzy
Za smutek i
Za wszystko, czego nie mam.
Za krzyk, za sny
Okrutne i
Za to, że tak się zmienia.
Za opór twój.
Odwagę mą.
I za tych, co odeszli -
Los zesłał mi
Tych dwoje rąk
I szept
Piękniejszy od twych pieśni.
I dał mi Bóg
Uwierzyć znów
W moją szczęśliwą gwiazdę.
I mamił mnie
Uśmiechem twym.
A potem z marzeń zrobił miazgę.
Lecz upór mój
Zwycięży strach
I każe iść do przodu.
Zacisnąć zęby
Z całych sił.
Powtarzać wciąż od nowa.
Za ból, za łzy
Za smutek i
Za wszystko, czego nie mam.
Za krzyk, za sny
Okrutne i
Za to, że tak się zmienia.
Za opór twój.
Odwagę mą,
I za tych, co odeszli -
Los ześle mi
Znów dwoje rąk
I szept
Piękniejszy od twych pieśni.
1986
Gwarancja
Gwarancja lotu bez powrotu -
to moje kawalątko szczęścia.
Czternaste piętro, adres w bloku
1 wiara, że wystarczy męstwa.
Nie wrócić tutaj nigdy więcej,
nie siąść w fotelu dobrze znanym.
Trzeba zawiązać tylko ręce,
by życia czepiać się nie chciały.
Bo po co żyć. gdy trzeba kłamać
z sercem zakutym w twardą zbroję.
Więc choć tak trudno jest mnie złamać,
na tej barierce śmierci stoję.
Gwarancja lotu bez powrotu -
to moje kawalątko szczęścia.
Czternaste piętro, adres w bloku
i wiara, że wystarczy męstwa,
1986
Niemoc
Przynosicie mi kwiatów
których nie mogą dotknąć
moje bezwładne ręce.
Ogrzewacie mi stopy
lodowatym bezruchem
porażone śmiertelnie.
A potem odchodzicie
do swych codziennie zwykłych
już beze mnie ważnych spraw.
A moja dusza żyje
tak jak w gipsowej trumnie
uwięziony wyje wiatr.
1986.
szpital po wypadku
Epitafium
TO JA
Niepotrzebna nikomu
zdolna podobno wybitnie
aktorka
i
kobieta
siedzę przed stertą ksiąg
nie widzę nic
co określiłoby
moją dalszą
drogę
wypaliłam się może?
zgłupiałam może?
czy tylko okryłam
płaszczem kompletnej
abnegacji?
za szybko chciałam?
za dużo zrobiłam?
za prędko pięłam się
do góry?
zawał z wysiłku?
niewydolność krążenia?
skrzepy na lotni
mózgu?
czyżby to koniec?
Nie!
jeszcze nadzieja
że stów tych parę
pozostanie
TU LEŻY
zdolna podobno wybitnie
aktorka
i
kobieta
od lat niepotrzebna nikomu
1986
Dobranoc
Dobranoc Mamo!
Dobranoc Tato!
Tak bardzo proszę Was,
Wyproście tam u Boga
Dla mnie choć trochę łask.
Wy, którzy całe życie
Tak o mnie dbaliście.
Poproście Pana Boga,
By miał w opiece mnie.
Dziękujcie mu za talent.
Za sławę, co mi dał
I proście Pana Boga,
By mnie w opiece miał.
I zapytajcie Go, dlaczego
Tak bardzo ze mnie drwi
I w zamian za tę sławę
Odebrał spokój mi.
Dobranoc Mamo!
Dobranoc Tato!
Tak bardzo proszę Was,
Wyproście tam u Boga
Dla mnie choć trochę łask,
1986
Te twoje oczy
Niech wieje wiatr, odejdą chmury!
Za nimi błękit nieba odnajdę
Jak twoje oczy - dobre, spokojne.
Żyć pozwalają, gdy patrzą na mnie.
Te twoje oczy!
Te oczy zmienne!
To cały wszechświat
Mej duszy wydarty.
Te twoje oczy!
Oczy bezwzględne!
Co mnie zgubiły
Zanim odgadł
Że bez ich blasku.
Bez ich spojrzenia
Puste jest niebo!
I pusta ziemia!
Może dlatego w przestrzeń wpatrzona
W obłokach błądzę wysoko w niebie,
Kiedy odejdą chmury, to znajdę
Tam twoje oczy - a w nich wreszcie siebie,
1987
Mój świat
Mój świat może być malutki.
Nie musi być wielki jak świat.
Moje życie może być krótkie.
Ja nie będę mu liczyć lat.
Bylebyś tylko ty w nim był.
W ramionach swoich ukrył mój strach.
Bylebyś tylko pozwolił śnić
sen o szczęściu bez walki wśród zielonych traw.
Bylebyś chociaż na chwilę
Me wątłe życie w swe silne ręce wziął.
By wiedzieć mogło, zanim skona.
Że jednak życiem było dla kogoś - nie grą.
1987
Okręt donikąd
Czemu chłodem wieje przy tobie.
Choć wszystkie okna zamknięte?
Czemu chłodem wieje przy tobie?
Wiem - płyniemy marnym okrętem.
Okręt donikąd, okręt na złom.
Okręt na chwilę, na jedną noc.
Wszystko to blaga, wszystko to kicz.
Rejs po Bałtyku... i więcej nic.
1987
Niebo
Uciekasz z miejsca ucieczki,
żeby ocalić resztkę swej duszy.
Lecz to co celem twym dawniej było
puste i martwe - jak pole po suszy.
Nie ma tych ludzi, co kiedyś
wszystkim, wszystkim byli dla ciebie.
Poszli, odeszli gdzieś - zapomnieli.
Próżno ich śladów szukać na niebie.
A Niebo?
Niebo zostało - prawda - to samo.
Niebo tak wiele w sobie pomieści.
Niebo - jak wielki odkurzacz - pochłonie
wszystkie nadzieje i rozpaczy pieśni.
Niebo dla biednych i nieszczęśliwych.
A dla tych chcianych ślady na ziemi.
Te ślady kiedyś trawą porosną.
A Niebo?
Niebo się nigdy nie zmieni!
1987
Beznadziejnie głupio
Jest tak, jak gdyby świat
miał więcej niż te cztery
znane strony
Jest tak. Jak gdyby ślad,
mój ślad gdzieś został
pośród nich zgubiony.
Jest źle. Okropnie Jest!
Wodospad nie zamienia się
tu w piwo.
Jest śmiech, kretyński śmiech.
co cieniem łez i śmiechu, który
dawniej we mnie bywał.
I jest też pusto tak.
Tak beznadziejnie głupio,
gdy chcę pokochać dom
obcy mi dziś, chociaż od lat
codziennie tutaj sypiam.
I tłumy ludzi wokół mnie.
1 tłumy spraw do załatwienia.
I to zdziwienie, kiedy budzę się
- czemu nikogo przy mnie nie ma,
1988
***
Raz jeszcze, Jeszcze raz
poczułam stojąc
pośród gwiazd
że kocham
kocham
kocham tak
Jakbym znów miała
osiemnaście lat
I jakby
cofnął się mój czas
znów szukam
Ciebie-książę
Książę
Moj książę
pośród
Moich gwiazd!!!
1988
***
Ja przejdę przez życie
Z podniesioną głową.
I chociaż czasem będzie źle,
O nic nie będę prosić nikogo.
Nie będę prosić nigdy. Nie!
Ja sama wychowam
Nasze wspólne dzieci.
I chociaż czasem będzie źle,
Dam im miłość i będę się cieszyć.
Będę się cieszyć. Bo tego chcę!
Ja sama stawię czoła
Zawiści i plotkom gawiedzi.
I chociaż czasem będzie źle.
Na wszystko znajdę proste odpowiedzi.
Odpowiem bez fałszu - Kochałam Cię!
1989
Zaraz wracam
Powiedziałam - Zaraz wracam! -
A minęło tyle lat.
Zapomniałam, zabłądziłam.
Ktoś zaczepił mnie dał kwiat.
Palił fajkę, jadł suchary.
I nie umiał robić nic.
Najpierw wydał mi się stary.
Potem z nim zaczęłam żyć.
Dał mi czułe, piękne słowa.
Których ty skąpiłeś mi.
Chciał się żenić i mieć dzieci,
Przy nim mogłam jakoś żyć.
Powiedziałam - Zaraz wracam!
Idę tylko wysłać list! -
Zapomniałam, zabłądziłam.
Ktoś zaczepił mnie, dał w pysk.
Poszłam za nim, choć zupełnie
Nie po drodze było nam,
I zostałam, pokochałam.
Blizny po nim do dziś mam.
Był w porządku na początku.
Potem - jak to zwykle jest -
Awantury, kłótnie, zdrady.
Żyliśmy jak z kotem pies.
Powiedziałam - Zaraz wracam! -
Choć wiedziałam, że to gra.
Zapomniałam, zabłądziłam.
I tak błądzę do dziś dnia.
1989
Zabierz mnie
Zabierz mnie tam, gdzie słońca blask
zabija wszystkie duszy mroki.
Zabierz mnie tam, gdzie słodki wiatr
we włosy wplata złote smoki.
Zabierz mnie tam, gdzie bezruch trwa
I żaden go nie mąci przymus.
Zabierz mnie tam, gdzie TY i JA
oznacza więcej niż chwili wymysł.
Gdzie piach i woda - tam zabierz mnie.
Gdzie dzień na radość, a noc na sen.
Gdzie żółwie stare w porannej mgle
Tkwią w żółwim splocie - tam zabierz mnie!
1990
Resekcja
Nie pamiętam snów.
To zły znak!
Sen nie przynosi ukojenia.
Gdzieś z mroków, kształtów
Twoja twarz.
I moja twarz.
Lecz moja bez imienia!
Dni pełne bólu.
Ładu brak
W spętanej jedną mysia głowie.
Krok w przód, krok w tył -
Kompletny krach!
Bezduszny świat.
Świat spod zamkniętych powiek!
Wycieram ślady
Tamtych dni
Gąbką nabrzmiałą od pamięci.
Kończy się tlen!
Lecz serce drży -
Nie chce zapomnieć.
Woli cierpieć!
1990
Cud Ameryka
Jedyny kraj, na świecie raj -
tak myślą o nim wszyscy.
Artyści tu szukają dróg
do sławy, dróg szukają też
dentyści.
Tu nie śpi się, bo szkoda chwil -
tych chwil, co każda z nich
dla ciebie może być
być może wielką szansą.
You never know! - to tylko tu
w szalecie miejskim spotkasz go -
on ci na pewno kupi
ranczo.
Oho, ho, ho! Cud Ameryka! Cud Ameryka!
Oho. ho. ho, oho! Cud Ameryka! Cud!
Ludzie przybywają tu
z daleka, uuuuuu z daleka.
W bagażu tylko sny,
nadzieje, lęki – no, los człowieka-
Wyznawcy wszystkich wiar
i wszystkich ludzkich wad
od samotności uciec chcą
do nieba.
Po cichu każdy z nich
- Dobry Boże! -
Twe imię wzywa, bo
Ty jeden im pomożesz,
gdy nie pomoże…
Oho, ho, ho! Cud Ameryka! Cud Ameryka!
Oho, ho, ho, oho! Cud Ameryka! Cud!
Tu tramwaj zwany pożądaniem
i Bourbon street wciąż jeszcze tkwi,
tu Myszka Micky, Kaczor Donald
i hollywoodzkie dzikie sny.
Geniusze wszystkich ras
szukają tutaj swoich szans -
tu raj się im otwiera,
Z żebraka w mig filmowy trick
zmieni cię w milionera.
A jeśli nie - to zawsze park
otworem stoi dla bezdomnych.
Tu spotkasz tych. co tak jak ty
od lat zbierają...
na bilet powrotny.
Oho, ho, ho! Cud Ameryka! Cud Ameryka!
Oho, ho, ho, oho! Cud Ameryka! Cud!
1990
Park bezdomnych serc
Nie ma już łez
i smutku brak
i odczuć niedostatek.
Jest tylko żal
i ból jest też
pod wykrzywionych ust grymasem.
Zacięta twarz
pokonać chce
tę słabą cząstkę duszy.
Zacięta twarz
i oczy złe -
krzyku nikt nigdy nie usłyszy.
Łagodna twarz
i zębów blask -
pozory szczęścia i miłości,
A w środku rdza.
ohydna rdza
odrapanego dna miłości
Marzenia znów
do kosza wrzuć -
zmień kosz, jeśli jest pełen.
Do wianka snów
dorzuć i ten -
ten nierozkwitły szczęścia kiełek.
w parku
pochowaj o nim sny,
W parku
pochowaj sny o parku.
W parku
- jedynym z parków stu -
pozwól miłości
umrzeć cicho i bez świadków.
Niech park zostanie dla bezdomnych,
dla biednych, głupich i ułomnych,
co życiu pozwolili zemleć się.
Ja z twego parku dziś wychodzę,
boja chcę jeszcze ujrzeć słońce,
a w twoim parku zawsze pada deszcz.
1991 New York
Kochać mnie
Kochać mnie
trzeba inaczej, kochany-
Kochać mnie
trzeba do końca, do dna.
Kochać mnie
trzeba nie tylko czasami.
Kochać mnie
trzeba co noc i co dnia.
A jeśli nie tak - to wcale!
Wcale nie chce twych ust i twych rąk-
A jeśli na chwilę - to lepiej, kochanie.
zapomnij już dziś, gdzie stoi mój dom.
I więcej nie przychodź.
bo każę na ciebie
szczekać psom
Kochać mnie
trzeba na śmierć i na życie.
Kochać mnie
trzeba w uśmiechu i łzach.
Kochać mnie
trzeba jawnie, a nie skrycie.
Kochać mnie
trzeba z całą gamą wad.
A jeśli nie tak - to lepiej
niech każdy z nas swoją idzie drogą.
A jeśli na chwilę - to nie chcę, to gra.
To prawo mi daj nie kochać nikogo.
I pozwól zapomnieć,
I mieć ciebie dla siebie
tylko w snach.
Kochać mnie
trzeba naprawdę głęboko.
Kochać mnie
trzeba bez względu na wiek.
Kochać mnie
trzeba we krwi i z rozkoszą.
Kochać mnie
trzeba, kochać mnie trzeba tak... ech!
A jeśli nie tak - to po co?
Po co marnować zapał obok mnie.
A jeśli na chwilę - to pewnie za coś.
A za co? - Jeden Bóg tylko wie.
I jeśli za coś, to...
na pewno nie tak,
jak ja chcę.
Nie! Nie! Nie!
1991
Pozdrowienia
Gdzie usta twoje namiętne,
gdzie błysk oczu, zapał rąk?
Nagle w słuchawce zaklęty
obojętny, obcy, oficjalny ton.
Wiem, tam żona tuż obok
kładzie się właśnie do snu.
Wiem, tam dziecko ma kłopot
z odrabianiem lekcji znów.
Wiem, tam wspólna kolacja
i tam wspólny jest kot.
Wiem to wszystko, a jednak
bardzo boli ten ton.
Gdzie słowa twoje namiętne.
że wspaniale, że to raj?
Te szeptane nad ranem,
że ty dla mnie, a dla ciebie ja.
Wiem, ty robisz rachunki,
co jest warte takich zmian.
Wiem, ty wpadasz w depresję,
bo za szybko to gna.
Wiem, telefon jest jeden,
choć pokoje są dwa.
Wiem, nie możesz powiedzieć
nic miłego - bo jak.
Więc - Co słychać. Jak leci?
- Tak, w porządku! Tak, bon...
Pozostaje w zimnej słuchawce
obojętny, obcy, oficjalny ton.
A ja chciałam usłyszeć
twój znajomy mi śmiech-
A ja chciałam, nieważne,
- Tak, dziękuję, pozdrów ją też!
1991
Dobrzy mężczyźni
Otwierasz drzwi - rozjaśniasz twarz
jak nagłym słońca promień burzę.
Otwierasz drzwi, choć wiesz, że on
chwilę dla ciebie ma, nie dłużej.
Wszyscy dobrzy mężczyźni
są już dawno żonaci.
W żon ramionach od dawna
potulniutko tak tkwią.
Dzieci, szkoła, śniadanie
I kanapki do pracy,
I w rodzinnej harmonii
tak za rokiem mija rok.
Tylko czasem na przekór
chcą się poczuć człowiekiem.
Powiem więcej - mężczyzną
znowu poczuć się chcą.
Wtedy dzwonią, szaleją.
podsycają nadzieję,
że dla ciebie jedynej
życie zmienić swe chcą.
Zamykasz drzwi - odchodzi sen,
powraca szara rzeczywistość.
Zamykam drzwi, zostaje krzyk.
dlaczego znowu nam nie wyszło.
Ale głupia znów czekasz,
bo ty chcesz do człowieka.
co jak tobie i jemu
szczęścia w życiu wciąż brak.
I ty goisz te rany.
I ty tylko czasami
cicho westchniesz i spytasz.
ile to jeszcze lat?
A gdy nieraz niechcący
głos rozsądku się włączy.
i podpowie - To absurd.
to nie może tak trwać! -
wtedy wiedza o życiu
cicho szepnie z ukrycia
- Nie ma szansy na zmianę.
no bo przecież i tak...
Wszyscy dobrzy mężczyźni
są już dawno żonaci.
W żon ramionach od dawna
potulniutko tak tkwią.
Dzieci, szkoła, śniadanie
I kanapki do pracy.
I w rodzinnej harmonii
tak za rokiem mija rok.
Coś zrobili na przekór.
coś zabili w człowieku.
ale za to mężczyzną
poczuli się znów.
Już nie dzwonią, nie proszą,
bo to kłopot i po co
ryzykować swój spokój
dla tych paru czułych słów.
1991
Chłopcze mój
Chłopcze mój, do mamy wróć.
Chłopcze mój, zapomnij mnie.
Chłopcze mój, kup dziesięć róż
i daj je, daj je - komu chcesz.
Lecz do mnie tu nie przychodź już.
Nie mogę dłużej niańczyć cię.
Nie mogę tulić stresów stu.
Mężczyznę obok chcę silnego mieć.
Więc chłopcze mój, do mamy wróć.
Chłopcze mój, zapomnij mnie,
W kalendarz albo w dowód spójrz
I zrozum, zrozum wreszcie, że...
Dorosłym pora już się stać.
Na swoje barki życie wziąć.
Mamusię zwolnić z dobrych rad.
Krótkie porteczki rzucić w kąt.
Być może inna znajdzie się.
co ma matczynych uczuć w bród
i będzie tulić, pieścić, nieść,
lecz na mnie więcej nie licz już.
Do mamy wróć, chłopcze mój.
Zapomnij mnie, chłopcze mój.
Kup dziesięć róż lub może mniej
i daj je, daj je - mamie swej!
1991
Dom na wzgórzu
Dom na wzgórzu.
Dom na wzgórzu miłości
spłonął tej nocy doszczętnie.
Zostały Jedynie gwoździe,
utworzyły koronę cierniową.
Zabrakło tylko głowy,
na którą można by ją włożyć.
Dom na wzgórzu.
Dom na wzgórzu nienawiści
odbudowałeś bardzo prędko.
Był okazały, przestronny
i pełen trującego jadu,
Zabrakło tylko studni,
gdzie można by go wylać.
Dom na wzgórzu.
Dom na wzgórzu rozpaczy
wznosiłam w męce i pokorze.
Nagły słońca promień roztopił
mury budowane z moich łez.
Zostało czyste źródło,
z którego powstanie kiedyś
Dom na wzgórzu.
Dom na wzgórzu...
Ściany nadziei!
Okna słońca!
I ogrody radości!
To będzie mój nowy dom.
Dom na wzgórzu prawdziwej miłości.
Lotem Ikara
Jeszcze ten raz poderwij skrzydła do lotu.
Jeszcze ten raz zaczerpnij mocno w piersi tchu.
Jeszcze ten raz przekonaj się, czy potrafisz
przefrunąć przez ten wielki samotności mur.
Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę
przez morze nienawiści i niezrozumienia,
Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę
przez może rozpaczy i morze zapomnienia.
I jeśli mnie po drodze nie powali burzan
celując piorunami w zmęczone ramiona...
I jeśli w otchłań ciemną nie stracą mnie wichry
to będę, będę, na zawsze już ocalona.
Wtedy lotem Ikara do słońca pofrunę.
chłodząc swoim uporem rozpalone skrzydła.
Wtedy ciebie ze sobą w te podróż zabiorę.
aby wspólnie odnaleźć bezpieczna tam przystań.
Tam wśród nieba błękitu spokojnie zaśniemy,
w dalekie oceanu wsłuchani odgłosy.
Tam w igraszki delfinów niemo zapatrzeni
oddamy się słońcu i wieczystej rozkoszy.
Więc spróbuj swe skrzydła poderwać do lotu!
Więc spróbuj zaczerpnąć mocno w piersi tchu!
Wiec spróbuj uwierzyć, że jednak potrafisz
przefrunąć przez ten wielki samotności mur!
1992
Chochlik
Ach cóż to za chochlik
wkradł się nam do tańca?
Cóż to za chochlik
zmylił Panu krok?
Pan się tłumaczy...
Nie trzeba! Ja stanę na palcach.
żeby Pan nie mógł
wypuścić mnie z rąk.
Więc tańczmy! Więc tańczmy!
Przez burze i deszcze,
przez ogień błyskawic
aż po słońca brzask.
Ja z Panem chcę... tańczyć!
I znowu! I jeszcze!
Owinąć chcę Pana
wokół siebie jak szal.
Być może nad ranem.
gdy będzie po balu.
zatęskni Pan do mnie...
Och, proszę! Niech orkiestra gra!
A może się mylę?
Być może bez żalu
zmieni Pan te chwile
na zwyczajność dnia.
Cokolwiek się stanie -
Nieważne jest teraz!
Teraz, gdy ciągle jeszcze
trwa szalony nasz bal.
Więc tańczmy! Tańczmy!
Bo tych chwil lekkość
Minie... Już czwarta!
Pierwszy kogut piał!
1992
Wkrótce
„Wkrótce! Tak, Już wkrótce!”
Jakie to piękne słowo,
Wkrótce! Magiczne krótkie - wkrótce!
To brzmi jak - kiedyś, coś, dla kogoś.
Znaczenie poza czasem,
logiką i przestrzenią.
Dla tego, który czeka - wieczność.
Dla tego, który jedzie - mgnienie.
„Wkrótce! Będę wkrótce!”
Rozumiesz to jak - teraz.
Lecz ten, kto „wkrótce” wypowiedział,
spóźnić się może wieki nieraz.
Na próżno więc tęsknota
ginie z myślami w bójce.
Poprawiasz włosy i makijaż.
On przecież przyjdzie... wkrótce!
1992
Credo
Moje credo to bezmiłość.
beztęsknota, bezczekanie.
Moje credo to niewiara,
niepewność, niezaufanie.
Moje credo to chwila.
Jedna chwila nie więcej,
Moje credo to walka,
walka o życie codzienne.
Moje credo - niestety -
z twoim nie idzie w parze.
Moje credo - to prawda.
twoje - pozbawione jest marzeń.
Moje credo mimo wszystko
to uśmiech i wieczna pogoda.
Twoje credo to tylko,
to tylko, to tylko... wygoda!
1992
Droga
Raz drogą szedł samotny ktoś.
Przed siebie, równym krokiem,
A że od wielu lat tak szedł.
Samotność w drodze tej pokochał.
Nagle... Na Boga, czyja śnie.
Czy oczy drogą mam umęczone?
Przede mną staje inny ktoś.
I czuję to! - idziemy razem w jedną stronę.
Świat cały zmienia się.
Droga już nie jest szara.
I słońce świeci, ptaków śpiew:
„Jaka z nich śliczna para!”
Zamykam oczy, ufną dłoń
Podając temu komuś obok.
I nagle... Buch! - wpadam na słup!!!
I znowu sama idę drogą.
Chcę wołać, krzyczeć: „Zostań tu!”
Na próżno, wokół cisza głucha.
Chcę cofnąć krok, za późno już.
Wiem - rozdzieliła nas krzyżówka.
Świat cały zmienia się.
Droga znów taka szara.
Przez chmury słychać ptaków śpiew:
„To była śliczna para!”
Znów drogą szedł samotny ktoś.
Przed siebie, równym krokiem.
Przez wiele długich lat tak szedł
I znów samotność swą pokochał.
Nagle... Na Boga. znowu ktoś
Przede mną staje na mej drodze!
Robię w tył zwrot, przyspieszam krok.
O nie! Ja wolę dalej iść samotnie!
Świat zawsze piękny jest.
A droga nigdy szara.
I słońce świeci, ptaków śpiew:
„Po co ci taka para!”
1992
To nic
To nic!
To nic mój chłopcze!
Że to kres wyprawy tej,
dokąd zawiodła nas
ta chybotliwa łódka.
To nic!
To nic mój chłopcze!
Nie roń łez! Wyprawa
piękna była - choć tak
beznadziejnie krótka.
To nic!
To nic mój chłopcze!
Jeszcze ślad na wodzie
po nas tam pozostał.
Kiedyś znów weźmiesz w ręce swe
nadżarte zębem czasu wiosła.
Może będziemy inni Już.
Może już nie tak młodzi.
Ale nikt wtedy nie zabroni nam
Wsiąść znowu wspólnie do tej łodzi.
1992
Wołanie
Do mnie! Do mnie! - ptaki
ze skrzydłami silnymi jak struna!
Do mnie! Do mnie! - rumaki
szybkie i raczę jak łuna!
Do mnie! - elfy i duszki!
Do mnie! - trolle i wróżki!
Przybywajcie!!!
By spełnić powinność kupidyna.
Porwijcie moją miłość!
Nieście w bory i knieje!
Szukajcie! Szukajcie oczu.
które dały nadzieję!
Wy - ptaki - wy wyśpiewajcie
panu moja tęsknotę!
A wy - złote rumaki -
wróćcie mi go pegaza lotem!
Wy - elfy i duszki -
pilnujcie, by czasem
czarownice po drodze
nie karmiły go jadem!
Niechaj tutaj przybywa!
Czym prędzej z powrotem!
Zbrojny w odwagę, miłość
I równą mojej tęsknotę.
1992
Uparte zaniedbanie
Już dzisiaj umiem
Pamiętać twoją twarz,
Nawet gdy ciebie przy mnie nie ma.
Już dzisiaj umiem
Odczuwać dotyk twój.
Który uwalnia od zmęczenia.
Już dzisiaj umiem
Zobaczyć twoje oczy
Tam, gdzie gwałtownie spada gwiazda.
Już dzisiaj umiem
Odnaleźć zapach twój
Pośród obcego zgiełku miasta.
Nie umiem tylko...
Wybacz mi!
Wybacz to zaniedbanie!
Uwierzyć, że to Bóg
Wymyślił szóste przykazanie.
1992
Dobranoc.
Dobranoc ci...
gdziekolwiek teraz jesteś.
Dobranoc.
Spokojnie śpij...
przyjdę do ciebie we śnie.
Odświętny włożę
biały strój...
by oczy twoje nim ucieszyć.
Wśród kwiatów.
Jak i boskich pól...
będziemy bawić sobą się jak dzieci.
Więc zaniknij oczy.
Zaśnij już...
przywołaj tylko imię moje we śnie.
A ja cichutko
zjawię się...
tam, gdzie beze mnie teraz jesteś.
1992
Czarne szyby
Nie chcę widzieć twarzy,
która nie jest już piękna dla ciebie.
Nie chcę widzieć ciała,
które nie ma już w sobie rozkoszy.
Nie chcę widzieć oczu
smutnych, bo to nie moje są oczy.
Więc wszystkie lustra w domu
pozdejmować każę i szyby
w oknach na czarne pozmieniać,
by słońca promienie poranne
nie mogły w nich odbić
twarzy pełnej cierpienia.
1992
To nie wstyd
Podniosę głowę
Stłumię ból
Otworzę prawdy bramy.
I będę mówić:
To nie wstyd!
To nie Jest wstyd!
Kochać i być kochanym!
Na przekór złości
Będę iść
Z dumnie wzniesiona głową.
I będę wołać:
To nie wstyd!
To nie jest wstyd!
Kochaną być i kochać kogoś!
A kiedy ludzkie
Języki złe
Nieludzko mnie poranią.
Ja będę krzyczeć:
To nie wstyd!
To nie jest wstyd!
Oddawać się kochaniu!
1992
***
Błogosławiony czas
kiedy nie czekasz, na nikogo!
Błogosławiona twarz,
która nie nęka już pamięci!
Błogosławiony głos
który nie woła cię na obiad!
Błogosławione ręce
którch dotyk już nie nęci!
A zatem bądź B ł o g o s ł a w i o n y!
Za twoja tutaj...
nieobecność!
Ona być może...
mi pozwoli
Uchronić dusze...
przed miłością bezkrytyczną!
1992
Wyznanie
Wiem. Bluźniłam nieraz Boże,
Ale - przysięgam - nie przeciwko Tobie,
A przeciw własnej bezradności.
Wiem. Błądziłam nieraz Boże,
Ale gubiłam wówczas drogę
Pośród zaułków życia przyjemności.
Wiem. Przysięgałam nieraz Boże.
Nie zrobić nic na przekór Tobie.
A jednak pełna byłam ułomności.
Wiem. Prosiłam nieraz Boże
O pomoc, gdy poczułam trwogę
I nie umiałam znaleźć już radości.
Wiem. Zapewniałam nieraz Boże.
Że jeśli spełnisz prośby - możesz
Rozliczysz z tego mnie w przyszłości.
Przyszłość jest dniem dzisiejszym Panie,
I teraz ja o szczęściu marzę
W pokornej ciszy samotności.
Dziś prosić jednak nie mam siły.
A bluźnić dawno nie potrafię.
Nie czuję w sobie grzechu winy.
Lecz jeślim winna - skaż mnie Panie.
1992
Ja żyję
Nie pij!
- Nie piję.
Nie pal!
- Nie palę.
Nie żyj!
- O nie!
JA ŻYĆ BĘDĘ!
Ja żyć nie przestanę wcale!
Zbyt długo na twoim
wiedziona łańcuchu,
bezwolna jak przedmiot
odnalazłam w krzyku
własne wybawienie.
I ŻYJĘ!
I żyć będę!
Prawdziwie, głęboko.
a nie od niechcenia.
Póki jeszcze niebo,
póki jeszcze ziemia
twarda jak skała
pod mymi stopami
kalece i boli.
i tak bardzo rani
JA ŻYJĘ!
Ja zroszę ją łzami!
Na przekór tym wszystkim,
co walki daremne
toczą dziś o władzę -
ja tę ziemię użyźnię.
Ja na niej kwiaty
miłości posadzę.
I wierz mi, owoce
z nich zbiorę wspaniale.
I nie spytam, czy wolno.
Nie, nie spytam wcale.
I z okrzykiem radości
będę palić, będę pić!
JA ŻYJĘ!
I ja będę żyć!
1992
Spełnienie?
Jest wieczór cichy, gwiazdy, księżyc
I ogród własny słońcem wypalony.
Jest światło, które ciepłym blaskiem świeci
I dom nareszcie własny pośród ciszy zagubiony.
Jest koncert cykad, jest szczekanie psów
I ostry zapach dzikiej macierzanki.
Jest własny pies, który w pogoni sennej nie oszczędza nóg.
I rudy kot jest też, co zowie się Zuzanna.
Jest pokój dziecka, w którym Anioł Stróż
Czuwać nad dziecka snem obiecał.
I jest to miejsce, w którym Ja... siedzę i myślę:
Co warte było tych piętnaście lat pozornie udanego życia.
1992
Kołysanka
Ty śpisz spokojnie wtulony w sen.
Do sennych marzeń uśmiechasz się,
A ja przemierzam właśnie czas,
by zdążyć do tych marzeń.
nim je porwie brzask.
Daj mi szansę z tobą być.
Senne bramy otwórz mi.
Nie chcę więcej poza miejscem
w twoich snach.
Jutro znów będzie zwyczajny dzień.
Sny pójdą spać, ty zbudzisz się.
A ja powrócę znów tu,
gdzie nie ma ciebie dla mnie,
nie ma twoich snów.
Daj mi szansę z tobą być.
Senne bramy otwórz mi.
Nie chcę więcej poza miejscem
w twoich snach.
Więc śpij spokojnie wtulony w sen.
Do sennych marzeń uśmiechaj się.
A ja przemierzać będę czas.
by zdążyć do tych marzeń.
nim je porwie brzask.
Daj mi szansę z tobą być.
Senne bramy otwórz mi.
Nie chcę więcej poza miejscem
w twoich snach.
1992
Grafoman
Bo ja jestem grafoman.
Grafoman, proszę pani.
A co gorsze - grafoman
Wiecznie zakochany.
Więc miłosne swoje stany
Ja ubieram wciąż w rym śliczny,
I układam, proszę pani,
Ja liryczne z nich kantyczki.
Potem czytam tę poezję
Temu, który jest obiektem
Mych uniesień. No i zmartwień,
Co z uniesień płyną tych.
Obiekt słucha, głową kręci.
Duma piersi mu rozdyma:
„Jesteś wielka! Hej, malutka!
Ależ to poezja żywa!”
A ja myślę: Oj, chłopczyku!
Cóż ty o poezji wiesz.
Jam grafoman tylko w piórze.
Tyś grafoman w życiu jest!”
1992