13009

Szczegóły
Tytuł 13009
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13009 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dorota Stalińska Pożyczone natchnienie Moim nieżyjącym rodzicom, którzy nauczyli mnie, jak żyć, aby ocalić własne marzenia. Dla wydawcy Pani jest monotematyczna! Bo pani o miłości ciągle śni. I taka pani smutno jest liryczna. Banalnie opisując swoje sny. Pani jest monotematyczna! A wokół czas szalonych zmian. Znów pani pisze, że tragiczna Miłość dotknęła pani dawnych ran. Pani jest monotematyczna! Walcząc tak o kobiecość swą. A rzeczywistość nasza jest komiczna Z tysiącem wyciągniętych dziś do władzy rąk. Pani jest monotematyczna! Choć w oku Cynizm czai się. Czy nie pociąga pani polityczna Proza? Odpowiem krótko, proszę Pana: Nie! Zawsze przychodzę za późno Gdy drzewa już stare i skoszona trawa. Wyrywam z wyobraźni na próżno Chwasty wspomnień i ciebie W naszych niezakwitłych malwach. Pożyczone natchnienie Pożycz mi natchnienie! Które tobie jest tak niepotrzebne. Ty żyjesz zwykłym życiem Ono obok ciebie więdnie. Ono nie wie, że żyje. Że oddycha, że istnieje. Ono nie wie, że na wieki Może być moim natchnieniem. Więc pożycz mi natchnienie! Lub oddaj. Niech tutaj zostanie. Zwróć mu wolność istnienia. Ja skrzydła mu przypnę do ramion. Ja mając natchnienia miłość I podporę tych skrzydlatych ramion Odnajdę czas stracony Przez lata na próżnym szukaniu. Ja, wsłuchana w jego ciszę I w oddechu każde drgnienie. Sama się zamienię W natchnienia mego do życia natchnienie. 1992 Szare niebo Szare niebo Szare kwiaty Szary cały świat I szary smutek W szarym sercu Na szereg szarych lat, 1968 Więc po co? Śmierć? To co? Miłość? To jak? Życie? To po co? By wyjść na przeciw Nocy, która zgasiła dzień w całej jego pełni? By rozwiać różową tęczę igrającą jak miłość wokół dwóch biegunów? By kiedyś obejrzeć się i stwierdzić, że nic po nas i nic przed nami? Więc po co Żyć? Kochać? Umierać? 1970 Miniony dzień Poranne słońce dawno zgasło. Południa zapach rozwiał się. Wieczorne krzyki dzieci zamilkły. I w noc zamienił się już dzień. I gwiazdka pierwsza już na niebie Zabłysła jako dobry znak. I tylko ciągle nie ma ciebie, I tylko ciebie tak okropnie brak. 1983 Czekanie w tej ciszy bezgranicznej leżę wsłuchana w windy skrzyp. I liczę Ile pięter pokonał właśnie z dołu dźwig. Trzasnęły drzwi na piętrze? Zamieram cała - raz... dwa... trzy... To pewnie sąsiad lub sąsiadka. A ja myślałam... że to ty! 1983 Odejdę Odejdę! Odejdę, kiedy przyjdzie pora. Odejdę w pustkę dni Znaczonych tylko pracą, Obcymi ludźmi i... Tym, co dom nasz miało znaczyć. A znaczy martwą ciszę ścian i łzy. 1983 Banalne pytania I tylko powiedz mi, czy warto? Czy warto było łez wylać aż tyle? I tylko powiedz mi. czy warto? Czy warto było umierać z lęku o tę miłość? I tylko powiedz mi. czy warto? Czy warto było siłą, tak na przekór walczyć o każdy uśmiech, o ciepło oddechu? I tylko powiedz mi. czy warto? Czy warto było wierne tak uparcie, że my się ostaniemy nie splamieni kłamstwem? 1984 Mój song Wyskoczył z czternastego piętra... Nikt nie wiedział dlaczego... Człowiek sukcesu... Wszyscy go kochali... Musisz grać, musisz grać. Musisz ludziom radość dać. To nieważne, że tak w środku Jest ci źle. Musisz grać, musisz grać. Musisz ludziom szczęście dać. To nieważne, że ktoś dzisiaj Zranił cię. Dla nich zawsze jesteś piękna, Dla nich zawsze uśmiech masz. A w twym pustym domu lustro, W lustrze szara smutna twarz. Bo ty grasz... tylko grasz... Musisz grać, musisz grać. Musisz ludziom radość dać. To nieważne, że tak w środku Jest ci źle. Musisz grać, musisz grać, Musisz ludziom szczęście dać. To nieważne, że ktoś dzisiaj Zranił cię. Ty projekcją jesteś marzeń O karierze wielkich gwiazd. Bo nie wiedzą nic o tobie» Znają tylko twoją twarz. A ty grasz... zawsze grasz... Musisz grać, musisz grać. Musisz ludziom radość dać. To nieważne, że tak w środku Jest ci źle. Musisz grać. musisz grać. Musisz ludziom szczęście dać. To nieważne, że ktoś dzisiaj Zranił cię. 1984 A gwiazdy rosną. A gwiazdy rosną ponad nami I ciemność wokół się zamyka My - w tłumie ludzi zawsze sami Przez łzy szukamy radości promyka. My - z głową pełną dziwolągów My - z wrażliwością ponad miarę My - z sercem wiecznie skołatanym Z wątrobą zżartą przez gorzałę. My - ludzie wolni dla maluczkich Ograniczeni własną sławą My - zwani Twórcy łub Artyści Dźwigamy ciężar waszych marzeń. 1984 Minione sny To łóżko... Takie zimne. Na poduszce ślad... Pozostał po twoich kolorowych snach. A śniłeś... Tak pięknie... Mówiłeś nie raz... O sławie, zwycięstwie, podróży do gwiazd. Dziś... Z tamtych marzeń... Nie zostało nic... Masz domek i żonę, o dzieciach już śnisz. I z pracy... Do pracy... I pustka bez dna... W podróż już się nie wybierasz, bo za duża mgła. 1985 Jak w bajce Mogłam ci pokazać piękne kraje. Mogłam wziąć cię z sobą na Hawaje, Do Afryki buszu, Ameryki. Mogłam zabrać, gdybyś nie był dziki. Mogłeś jadać na śniadanie ananasy, A na obiad inne rarytasy. Mogłeś wszystko przy mnie mieć. Co tylko chcesz, gdybyś nie był taki jeż. Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką. Byłam twoją nocą i twoim dniem. Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką. Byłam najpiękniejszym twoim snem. Jeśli zechce. Zmienię cię w królika Albo może w pomnik Kopernika, A jak będziesz dla mnie dobry parę dni. To zamienię w czekoladę łzy. Dam ci słońce i pokaże raj. I już zawsze będziesz naj-, naj-, naj- ... Najpiękniejszy najmądrzejszy - istny cud. Tylko proszę, nie bądź taki mruk. Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką. Byłam twoją nocą i twoim dniem. Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką. Byłam najpiękniejszym twoim snem. Nocą, kiedy judzie śpią normalni. Księżyc ci zawieszę na latarni. Potem strony świata wszystkie pozamieniam. Tylko ty za grosz fantazji nie masz. Gdybyś nie opuścił swojej bajki. Nie porzucił jak zużytej już zapałki. Gdybyś w świecie mym cudownym umiał żyć. Miałbyś wszystko, a tak nie masz nic. Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką. Byłam twoją nocą i twoim dniem. Byłam twoją bajką, byłam twoją bajką. Byłam najpiękniejszym twoim snem. 1985 Niespodzianka A gdyby nagle dzwonek zadzwonił dziś do drzwi. I gdybyś nagle w drzwiach tych stanął z uśmiechem swym. I gdybyś nic nie mówiąc do środka nagle wszedł i porwał mnie w ramiona - wiedziałabym... że śnię. 1985 Co słychać? - Co słychać? - zapytasz. - W porządku! - odpowiem. - Jak mama? - Dziękuję! - A dzieci? - Też zdrowe! O pracę, kłopoty Zapytasz mnie też. Co lekarz powiedział. Jak się czuje pies? Na wszystko odpowiem Tak, dobrze! – Tak, nie! Lecz wybacz, mój mity. Ja nie spytam cię O nową małżonkę, I o stary dom. O zdrowie babuni, I finansów stan. O nic cię nie spytam. Bo to w nosie mam. 1985 Mój dom Mój dom jest jak cmentarz umarłych uczuć i nadziei. Wazony pełne suchych kwiatów są jak grobowce mych uniesień. Te róże - To na pożegnanie. Ciągle czerwone... bolesne długie umieranie. Ten fiołków bukiet - jak poranek objawił mi się z inny panem. Pan odszedł bukiet został i zżył się jakoś razem z dzbanem. Ten amarilis - co pod lustrem od dawna taki zakurzony... Ktoś odszedł i zapomniał. a on do dzisiaj tutaj stoi. A ten malutki - ten przy łóżku... taki złamany, niepozorny. Ot, kawał śmiecia - ktoś pomyśli. A to ten piękny chaber polny, coś mi go zerwał bez powodu i dałeś mi go tak po prostu. Tyś odszedł a on został i sercu memu jest najdroższy. Tak często myślę, ile jeszcze wazonów musze przyszykować, by pomieściły wszystkie trupki nadziei, które przyjdzie mi pochować, A nieraz myślę, że powinnam wyrzucić wszystkich umarlaków i zamiast nich dostawać co dzień bukiety pięknych świeżych kwiatów. 1985 Banalne jak banał Udzielam innym rad zbawiennych, tłumaczę im, jak mają żyć: Nie pić, nie palić! Z książką poleżeć! Po lesie biegać! I ćwiczyć, ćwiczyć! Gdy ktoś kogoś porzuci gwałtownie, co zrobić ma, tłumaczę mądrze: Nie szaleć, nie dzwonić! Nie ścigać po nocy! Nie czekać, zapomnieć! Wyrzucić fotosy! Powtarzam ludziom nagle złamanym. że to nie warto! Że TRZEBA żyć! Że świat jest piękny! Że autosugestia...! Że jeszcze ktoś kiedyś może przecież przyjść! A tymczasem ja sama - tak banalna jak banał - zawsze zdołam popełnić wszystkie wyliczone tu błędy. 1986 Po drodze do Czublandii Przypadek tyko sprawił. że spadlani właśnie tu, po drodze do Czublandii - planety z moich snów. Na moment czas zatrzymał złośliwy losu traf i popłynęłam ślepo wśród ramion twoich raf. I pięknie było, ale zabrakło nagle tchu. I wtedy zrozumiałam. że spadlam znów nie Tu. Że pora na orbitę odnaleźć drogę już i modlić się, by wyspę zmyl zapomnienia kurz. To piękna wyspa była. ale zabrakło nam już tchu. by wyspę tę na ziemię sprowadzić z moich snów. 1986 Bezdomny pies Gdy domu brak i wkoło wiatr. a w sercu kostka lodu. zjawia się ktoś i mówi: - Chodź! Już ja się teraz zajmę tobą Idziesz jak w dym. nie bacząc, czy prawdą jest to, co mówi. Bo jedno wiesz- bezdomny pies. co los mu zesłał musi lubić. Bezdomny pies, bezdomny pies. co łasi się do każdej reki. Bezdomny pies, bezdomny pies. co dosyć ma już tej udręki. Tak stara się nie wiedząc, że za moment może dostać kopa Bo jedno wie - bezdomny pies marzy, by ktoś go wziął i kochał. Lecz znowu chłód. znajomy bruk I wzrok upatrzony smętnie w okna. I zazdrość, że świat toczy się. a ty tu siedzisz tak samotna jak: Bezdomny pies, bezdomny pies. co łasi się do każdej reki. Bezdomny pies, bezdomny pies. co dosyć ma już swej udręki. Choć chce się wyć! I z bólu gryźć! I zniszczyć wszystko dookoła! Zwijasz się w kłąb, zaszywasz w kąt. czekasz, że może ktoś zawoła. Może ten raz, jedyny raz zawoła ciebie po imieniu i cała ta włóczęga psia odejdzie w przeszłość, w zapomnienie jak: Bezdomny pies, bezdomny pies. co łasi się do każdej reki. Bezdomny pies, bezdomny pies. co dosyć ma Już psiej udręki. 1986 Za ból, za łzy... Za ból, za łzy Za smutek i Za wszystko, czego nie mam. Za krzyk, za sny Okrutne i Za to, że tak się zmienia. Za opór twój. Odwagę mą. I za tych, co odeszli - Los zesłał mi Tych dwoje rąk I szept Piękniejszy od twych pieśni. I dał mi Bóg Uwierzyć znów W moją szczęśliwą gwiazdę. I mamił mnie Uśmiechem twym. A potem z marzeń zrobił miazgę. Lecz upór mój Zwycięży strach I każe iść do przodu. Zacisnąć zęby Z całych sił. Powtarzać wciąż od nowa. Za ból, za łzy Za smutek i Za wszystko, czego nie mam. Za krzyk, za sny Okrutne i Za to, że tak się zmienia. Za opór twój. Odwagę mą, I za tych, co odeszli - Los ześle mi Znów dwoje rąk I szept Piękniejszy od twych pieśni. 1986 Gwarancja Gwarancja lotu bez powrotu - to moje kawalątko szczęścia. Czternaste piętro, adres w bloku 1 wiara, że wystarczy męstwa. Nie wrócić tutaj nigdy więcej, nie siąść w fotelu dobrze znanym. Trzeba zawiązać tylko ręce, by życia czepiać się nie chciały. Bo po co żyć. gdy trzeba kłamać z sercem zakutym w twardą zbroję. Więc choć tak trudno jest mnie złamać, na tej barierce śmierci stoję. Gwarancja lotu bez powrotu - to moje kawalątko szczęścia. Czternaste piętro, adres w bloku i wiara, że wystarczy męstwa, 1986 Niemoc Przynosicie mi kwiatów których nie mogą dotknąć moje bezwładne ręce. Ogrzewacie mi stopy lodowatym bezruchem porażone śmiertelnie. A potem odchodzicie do swych codziennie zwykłych już beze mnie ważnych spraw. A moja dusza żyje tak jak w gipsowej trumnie uwięziony wyje wiatr. 1986. szpital po wypadku Epitafium TO JA Niepotrzebna nikomu zdolna podobno wybitnie aktorka i kobieta siedzę przed stertą ksiąg nie widzę nic co określiłoby moją dalszą drogę wypaliłam się może? zgłupiałam może? czy tylko okryłam płaszczem kompletnej abnegacji? za szybko chciałam? za dużo zrobiłam? za prędko pięłam się do góry? zawał z wysiłku? niewydolność krążenia? skrzepy na lotni mózgu? czyżby to koniec? Nie! jeszcze nadzieja że stów tych parę pozostanie TU LEŻY zdolna podobno wybitnie aktorka i kobieta od lat niepotrzebna nikomu 1986 Dobranoc Dobranoc Mamo! Dobranoc Tato! Tak bardzo proszę Was, Wyproście tam u Boga Dla mnie choć trochę łask. Wy, którzy całe życie Tak o mnie dbaliście. Poproście Pana Boga, By miał w opiece mnie. Dziękujcie mu za talent. Za sławę, co mi dał I proście Pana Boga, By mnie w opiece miał. I zapytajcie Go, dlaczego Tak bardzo ze mnie drwi I w zamian za tę sławę Odebrał spokój mi. Dobranoc Mamo! Dobranoc Tato! Tak bardzo proszę Was, Wyproście tam u Boga Dla mnie choć trochę łask, 1986 Te twoje oczy Niech wieje wiatr, odejdą chmury! Za nimi błękit nieba odnajdę Jak twoje oczy - dobre, spokojne. Żyć pozwalają, gdy patrzą na mnie. Te twoje oczy! Te oczy zmienne! To cały wszechświat Mej duszy wydarty. Te twoje oczy! Oczy bezwzględne! Co mnie zgubiły Zanim odgadł Że bez ich blasku. Bez ich spojrzenia Puste jest niebo! I pusta ziemia! Może dlatego w przestrzeń wpatrzona W obłokach błądzę wysoko w niebie, Kiedy odejdą chmury, to znajdę Tam twoje oczy - a w nich wreszcie siebie, 1987 Mój świat Mój świat może być malutki. Nie musi być wielki jak świat. Moje życie może być krótkie. Ja nie będę mu liczyć lat. Bylebyś tylko ty w nim był. W ramionach swoich ukrył mój strach. Bylebyś tylko pozwolił śnić sen o szczęściu bez walki wśród zielonych traw. Bylebyś chociaż na chwilę Me wątłe życie w swe silne ręce wziął. By wiedzieć mogło, zanim skona. Że jednak życiem było dla kogoś - nie grą. 1987 Okręt donikąd Czemu chłodem wieje przy tobie. Choć wszystkie okna zamknięte? Czemu chłodem wieje przy tobie? Wiem - płyniemy marnym okrętem. Okręt donikąd, okręt na złom. Okręt na chwilę, na jedną noc. Wszystko to blaga, wszystko to kicz. Rejs po Bałtyku... i więcej nic. 1987 Niebo Uciekasz z miejsca ucieczki, żeby ocalić resztkę swej duszy. Lecz to co celem twym dawniej było puste i martwe - jak pole po suszy. Nie ma tych ludzi, co kiedyś wszystkim, wszystkim byli dla ciebie. Poszli, odeszli gdzieś - zapomnieli. Próżno ich śladów szukać na niebie. A Niebo? Niebo zostało - prawda - to samo. Niebo tak wiele w sobie pomieści. Niebo - jak wielki odkurzacz - pochłonie wszystkie nadzieje i rozpaczy pieśni. Niebo dla biednych i nieszczęśliwych. A dla tych chcianych ślady na ziemi. Te ślady kiedyś trawą porosną. A Niebo? Niebo się nigdy nie zmieni! 1987 Beznadziejnie głupio Jest tak, jak gdyby świat miał więcej niż te cztery znane strony Jest tak. Jak gdyby ślad, mój ślad gdzieś został pośród nich zgubiony. Jest źle. Okropnie Jest! Wodospad nie zamienia się tu w piwo. Jest śmiech, kretyński śmiech. co cieniem łez i śmiechu, który dawniej we mnie bywał. I jest też pusto tak. Tak beznadziejnie głupio, gdy chcę pokochać dom obcy mi dziś, chociaż od lat codziennie tutaj sypiam. I tłumy ludzi wokół mnie. 1 tłumy spraw do załatwienia. I to zdziwienie, kiedy budzę się - czemu nikogo przy mnie nie ma, 1988 *** Raz jeszcze, Jeszcze raz poczułam stojąc pośród gwiazd że kocham kocham kocham tak Jakbym znów miała osiemnaście lat I jakby cofnął się mój czas znów szukam Ciebie-książę Książę Moj książę pośród Moich gwiazd!!! 1988 *** Ja przejdę przez życie Z podniesioną głową. I chociaż czasem będzie źle, O nic nie będę prosić nikogo. Nie będę prosić nigdy. Nie! Ja sama wychowam Nasze wspólne dzieci. I chociaż czasem będzie źle, Dam im miłość i będę się cieszyć. Będę się cieszyć. Bo tego chcę! Ja sama stawię czoła Zawiści i plotkom gawiedzi. I chociaż czasem będzie źle. Na wszystko znajdę proste odpowiedzi. Odpowiem bez fałszu - Kochałam Cię! 1989 Zaraz wracam Powiedziałam - Zaraz wracam! - A minęło tyle lat. Zapomniałam, zabłądziłam. Ktoś zaczepił mnie dał kwiat. Palił fajkę, jadł suchary. I nie umiał robić nic. Najpierw wydał mi się stary. Potem z nim zaczęłam żyć. Dał mi czułe, piękne słowa. Których ty skąpiłeś mi. Chciał się żenić i mieć dzieci, Przy nim mogłam jakoś żyć. Powiedziałam - Zaraz wracam! Idę tylko wysłać list! - Zapomniałam, zabłądziłam. Ktoś zaczepił mnie, dał w pysk. Poszłam za nim, choć zupełnie Nie po drodze było nam, I zostałam, pokochałam. Blizny po nim do dziś mam. Był w porządku na początku. Potem - jak to zwykle jest - Awantury, kłótnie, zdrady. Żyliśmy jak z kotem pies. Powiedziałam - Zaraz wracam! - Choć wiedziałam, że to gra. Zapomniałam, zabłądziłam. I tak błądzę do dziś dnia. 1989 Zabierz mnie Zabierz mnie tam, gdzie słońca blask zabija wszystkie duszy mroki. Zabierz mnie tam, gdzie słodki wiatr we włosy wplata złote smoki. Zabierz mnie tam, gdzie bezruch trwa I żaden go nie mąci przymus. Zabierz mnie tam, gdzie TY i JA oznacza więcej niż chwili wymysł. Gdzie piach i woda - tam zabierz mnie. Gdzie dzień na radość, a noc na sen. Gdzie żółwie stare w porannej mgle Tkwią w żółwim splocie - tam zabierz mnie! 1990 Resekcja Nie pamiętam snów. To zły znak! Sen nie przynosi ukojenia. Gdzieś z mroków, kształtów Twoja twarz. I moja twarz. Lecz moja bez imienia! Dni pełne bólu. Ładu brak W spętanej jedną mysia głowie. Krok w przód, krok w tył - Kompletny krach! Bezduszny świat. Świat spod zamkniętych powiek! Wycieram ślady Tamtych dni Gąbką nabrzmiałą od pamięci. Kończy się tlen! Lecz serce drży - Nie chce zapomnieć. Woli cierpieć! 1990 Cud Ameryka Jedyny kraj, na świecie raj - tak myślą o nim wszyscy. Artyści tu szukają dróg do sławy, dróg szukają też dentyści. Tu nie śpi się, bo szkoda chwil - tych chwil, co każda z nich dla ciebie może być być może wielką szansą. You never know! - to tylko tu w szalecie miejskim spotkasz go - on ci na pewno kupi ranczo. Oho, ho, ho! Cud Ameryka! Cud Ameryka! Oho. ho. ho, oho! Cud Ameryka! Cud! Ludzie przybywają tu z daleka, uuuuuu z daleka. W bagażu tylko sny, nadzieje, lęki – no, los człowieka- Wyznawcy wszystkich wiar i wszystkich ludzkich wad od samotności uciec chcą do nieba. Po cichu każdy z nich - Dobry Boże! - Twe imię wzywa, bo Ty jeden im pomożesz, gdy nie pomoże… Oho, ho, ho! Cud Ameryka! Cud Ameryka! Oho, ho, ho, oho! Cud Ameryka! Cud! Tu tramwaj zwany pożądaniem i Bourbon street wciąż jeszcze tkwi, tu Myszka Micky, Kaczor Donald i hollywoodzkie dzikie sny. Geniusze wszystkich ras szukają tutaj swoich szans - tu raj się im otwiera, Z żebraka w mig filmowy trick zmieni cię w milionera. A jeśli nie - to zawsze park otworem stoi dla bezdomnych. Tu spotkasz tych. co tak jak ty od lat zbierają... na bilet powrotny. Oho, ho, ho! Cud Ameryka! Cud Ameryka! Oho, ho, ho, oho! Cud Ameryka! Cud! 1990 Park bezdomnych serc Nie ma już łez i smutku brak i odczuć niedostatek. Jest tylko żal i ból jest też pod wykrzywionych ust grymasem. Zacięta twarz pokonać chce tę słabą cząstkę duszy. Zacięta twarz i oczy złe - krzyku nikt nigdy nie usłyszy. Łagodna twarz i zębów blask - pozory szczęścia i miłości, A w środku rdza. ohydna rdza odrapanego dna miłości Marzenia znów do kosza wrzuć - zmień kosz, jeśli jest pełen. Do wianka snów dorzuć i ten - ten nierozkwitły szczęścia kiełek. w parku pochowaj o nim sny, W parku pochowaj sny o parku. W parku - jedynym z parków stu - pozwól miłości umrzeć cicho i bez świadków. Niech park zostanie dla bezdomnych, dla biednych, głupich i ułomnych, co życiu pozwolili zemleć się. Ja z twego parku dziś wychodzę, boja chcę jeszcze ujrzeć słońce, a w twoim parku zawsze pada deszcz. 1991 New York Kochać mnie Kochać mnie trzeba inaczej, kochany- Kochać mnie trzeba do końca, do dna. Kochać mnie trzeba nie tylko czasami. Kochać mnie trzeba co noc i co dnia. A jeśli nie tak - to wcale! Wcale nie chce twych ust i twych rąk- A jeśli na chwilę - to lepiej, kochanie. zapomnij już dziś, gdzie stoi mój dom. I więcej nie przychodź. bo każę na ciebie szczekać psom Kochać mnie trzeba na śmierć i na życie. Kochać mnie trzeba w uśmiechu i łzach. Kochać mnie trzeba jawnie, a nie skrycie. Kochać mnie trzeba z całą gamą wad. A jeśli nie tak - to lepiej niech każdy z nas swoją idzie drogą. A jeśli na chwilę - to nie chcę, to gra. To prawo mi daj nie kochać nikogo. I pozwól zapomnieć, I mieć ciebie dla siebie tylko w snach. Kochać mnie trzeba naprawdę głęboko. Kochać mnie trzeba bez względu na wiek. Kochać mnie trzeba we krwi i z rozkoszą. Kochać mnie trzeba, kochać mnie trzeba tak... ech! A jeśli nie tak - to po co? Po co marnować zapał obok mnie. A jeśli na chwilę - to pewnie za coś. A za co? - Jeden Bóg tylko wie. I jeśli za coś, to... na pewno nie tak, jak ja chcę. Nie! Nie! Nie! 1991 Pozdrowienia Gdzie usta twoje namiętne, gdzie błysk oczu, zapał rąk? Nagle w słuchawce zaklęty obojętny, obcy, oficjalny ton. Wiem, tam żona tuż obok kładzie się właśnie do snu. Wiem, tam dziecko ma kłopot z odrabianiem lekcji znów. Wiem, tam wspólna kolacja i tam wspólny jest kot. Wiem to wszystko, a jednak bardzo boli ten ton. Gdzie słowa twoje namiętne. że wspaniale, że to raj? Te szeptane nad ranem, że ty dla mnie, a dla ciebie ja. Wiem, ty robisz rachunki, co jest warte takich zmian. Wiem, ty wpadasz w depresję, bo za szybko to gna. Wiem, telefon jest jeden, choć pokoje są dwa. Wiem, nie możesz powiedzieć nic miłego - bo jak. Więc - Co słychać. Jak leci? - Tak, w porządku! Tak, bon... Pozostaje w zimnej słuchawce obojętny, obcy, oficjalny ton. A ja chciałam usłyszeć twój znajomy mi śmiech- A ja chciałam, nieważne, - Tak, dziękuję, pozdrów ją też! 1991 Dobrzy mężczyźni Otwierasz drzwi - rozjaśniasz twarz jak nagłym słońca promień burzę. Otwierasz drzwi, choć wiesz, że on chwilę dla ciebie ma, nie dłużej. Wszyscy dobrzy mężczyźni są już dawno żonaci. W żon ramionach od dawna potulniutko tak tkwią. Dzieci, szkoła, śniadanie I kanapki do pracy, I w rodzinnej harmonii tak za rokiem mija rok. Tylko czasem na przekór chcą się poczuć człowiekiem. Powiem więcej - mężczyzną znowu poczuć się chcą. Wtedy dzwonią, szaleją. podsycają nadzieję, że dla ciebie jedynej życie zmienić swe chcą. Zamykasz drzwi - odchodzi sen, powraca szara rzeczywistość. Zamykam drzwi, zostaje krzyk. dlaczego znowu nam nie wyszło. Ale głupia znów czekasz, bo ty chcesz do człowieka. co jak tobie i jemu szczęścia w życiu wciąż brak. I ty goisz te rany. I ty tylko czasami cicho westchniesz i spytasz. ile to jeszcze lat? A gdy nieraz niechcący głos rozsądku się włączy. i podpowie - To absurd. to nie może tak trwać! - wtedy wiedza o życiu cicho szepnie z ukrycia - Nie ma szansy na zmianę. no bo przecież i tak... Wszyscy dobrzy mężczyźni są już dawno żonaci. W żon ramionach od dawna potulniutko tak tkwią. Dzieci, szkoła, śniadanie I kanapki do pracy. I w rodzinnej harmonii tak za rokiem mija rok. Coś zrobili na przekór. coś zabili w człowieku. ale za to mężczyzną poczuli się znów. Już nie dzwonią, nie proszą, bo to kłopot i po co ryzykować swój spokój dla tych paru czułych słów. 1991 Chłopcze mój Chłopcze mój, do mamy wróć. Chłopcze mój, zapomnij mnie. Chłopcze mój, kup dziesięć róż i daj je, daj je - komu chcesz. Lecz do mnie tu nie przychodź już. Nie mogę dłużej niańczyć cię. Nie mogę tulić stresów stu. Mężczyznę obok chcę silnego mieć. Więc chłopcze mój, do mamy wróć. Chłopcze mój, zapomnij mnie, W kalendarz albo w dowód spójrz I zrozum, zrozum wreszcie, że... Dorosłym pora już się stać. Na swoje barki życie wziąć. Mamusię zwolnić z dobrych rad. Krótkie porteczki rzucić w kąt. Być może inna znajdzie się. co ma matczynych uczuć w bród i będzie tulić, pieścić, nieść, lecz na mnie więcej nie licz już. Do mamy wróć, chłopcze mój. Zapomnij mnie, chłopcze mój. Kup dziesięć róż lub może mniej i daj je, daj je - mamie swej! 1991 Dom na wzgórzu Dom na wzgórzu. Dom na wzgórzu miłości spłonął tej nocy doszczętnie. Zostały Jedynie gwoździe, utworzyły koronę cierniową. Zabrakło tylko głowy, na którą można by ją włożyć. Dom na wzgórzu. Dom na wzgórzu nienawiści odbudowałeś bardzo prędko. Był okazały, przestronny i pełen trującego jadu, Zabrakło tylko studni, gdzie można by go wylać. Dom na wzgórzu. Dom na wzgórzu rozpaczy wznosiłam w męce i pokorze. Nagły słońca promień roztopił mury budowane z moich łez. Zostało czyste źródło, z którego powstanie kiedyś Dom na wzgórzu. Dom na wzgórzu... Ściany nadziei! Okna słońca! I ogrody radości! To będzie mój nowy dom. Dom na wzgórzu prawdziwej miłości. Lotem Ikara Jeszcze ten raz poderwij skrzydła do lotu. Jeszcze ten raz zaczerpnij mocno w piersi tchu. Jeszcze ten raz przekonaj się, czy potrafisz przefrunąć przez ten wielki samotności mur. Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę przez morze nienawiści i niezrozumienia, Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę! Przefrunę przez może rozpaczy i morze zapomnienia. I jeśli mnie po drodze nie powali burzan celując piorunami w zmęczone ramiona... I jeśli w otchłań ciemną nie stracą mnie wichry to będę, będę, na zawsze już ocalona. Wtedy lotem Ikara do słońca pofrunę. chłodząc swoim uporem rozpalone skrzydła. Wtedy ciebie ze sobą w te podróż zabiorę. aby wspólnie odnaleźć bezpieczna tam przystań. Tam wśród nieba błękitu spokojnie zaśniemy, w dalekie oceanu wsłuchani odgłosy. Tam w igraszki delfinów niemo zapatrzeni oddamy się słońcu i wieczystej rozkoszy. Więc spróbuj swe skrzydła poderwać do lotu! Więc spróbuj zaczerpnąć mocno w piersi tchu! Wiec spróbuj uwierzyć, że jednak potrafisz przefrunąć przez ten wielki samotności mur! 1992 Chochlik Ach cóż to za chochlik wkradł się nam do tańca? Cóż to za chochlik zmylił Panu krok? Pan się tłumaczy... Nie trzeba! Ja stanę na palcach. żeby Pan nie mógł wypuścić mnie z rąk. Więc tańczmy! Więc tańczmy! Przez burze i deszcze, przez ogień błyskawic aż po słońca brzask. Ja z Panem chcę... tańczyć! I znowu! I jeszcze! Owinąć chcę Pana wokół siebie jak szal. Być może nad ranem. gdy będzie po balu. zatęskni Pan do mnie... Och, proszę! Niech orkiestra gra! A może się mylę? Być może bez żalu zmieni Pan te chwile na zwyczajność dnia. Cokolwiek się stanie - Nieważne jest teraz! Teraz, gdy ciągle jeszcze trwa szalony nasz bal. Więc tańczmy! Tańczmy! Bo tych chwil lekkość Minie... Już czwarta! Pierwszy kogut piał! 1992 Wkrótce „Wkrótce! Tak, Już wkrótce!” Jakie to piękne słowo, Wkrótce! Magiczne krótkie - wkrótce! To brzmi jak - kiedyś, coś, dla kogoś. Znaczenie poza czasem, logiką i przestrzenią. Dla tego, który czeka - wieczność. Dla tego, który jedzie - mgnienie. „Wkrótce! Będę wkrótce!” Rozumiesz to jak - teraz. Lecz ten, kto „wkrótce” wypowiedział, spóźnić się może wieki nieraz. Na próżno więc tęsknota ginie z myślami w bójce. Poprawiasz włosy i makijaż. On przecież przyjdzie... wkrótce! 1992 Credo Moje credo to bezmiłość. beztęsknota, bezczekanie. Moje credo to niewiara, niepewność, niezaufanie. Moje credo to chwila. Jedna chwila nie więcej, Moje credo to walka, walka o życie codzienne. Moje credo - niestety - z twoim nie idzie w parze. Moje credo - to prawda. twoje - pozbawione jest marzeń. Moje credo mimo wszystko to uśmiech i wieczna pogoda. Twoje credo to tylko, to tylko, to tylko... wygoda! 1992 Droga Raz drogą szedł samotny ktoś. Przed siebie, równym krokiem, A że od wielu lat tak szedł. Samotność w drodze tej pokochał. Nagle... Na Boga, czyja śnie. Czy oczy drogą mam umęczone? Przede mną staje inny ktoś. I czuję to! - idziemy razem w jedną stronę. Świat cały zmienia się. Droga już nie jest szara. I słońce świeci, ptaków śpiew: „Jaka z nich śliczna para!” Zamykam oczy, ufną dłoń Podając temu komuś obok. I nagle... Buch! - wpadam na słup!!! I znowu sama idę drogą. Chcę wołać, krzyczeć: „Zostań tu!” Na próżno, wokół cisza głucha. Chcę cofnąć krok, za późno już. Wiem - rozdzieliła nas krzyżówka. Świat cały zmienia się. Droga znów taka szara. Przez chmury słychać ptaków śpiew: „To była śliczna para!” Znów drogą szedł samotny ktoś. Przed siebie, równym krokiem. Przez wiele długich lat tak szedł I znów samotność swą pokochał. Nagle... Na Boga. znowu ktoś Przede mną staje na mej drodze! Robię w tył zwrot, przyspieszam krok. O nie! Ja wolę dalej iść samotnie! Świat zawsze piękny jest. A droga nigdy szara. I słońce świeci, ptaków śpiew: „Po co ci taka para!” 1992 To nic To nic! To nic mój chłopcze! Że to kres wyprawy tej, dokąd zawiodła nas ta chybotliwa łódka. To nic! To nic mój chłopcze! Nie roń łez! Wyprawa piękna była - choć tak beznadziejnie krótka. To nic! To nic mój chłopcze! Jeszcze ślad na wodzie po nas tam pozostał. Kiedyś znów weźmiesz w ręce swe nadżarte zębem czasu wiosła. Może będziemy inni Już. Może już nie tak młodzi. Ale nikt wtedy nie zabroni nam Wsiąść znowu wspólnie do tej łodzi. 1992 Wołanie Do mnie! Do mnie! - ptaki ze skrzydłami silnymi jak struna! Do mnie! Do mnie! - rumaki szybkie i raczę jak łuna! Do mnie! - elfy i duszki! Do mnie! - trolle i wróżki! Przybywajcie!!! By spełnić powinność kupidyna. Porwijcie moją miłość! Nieście w bory i knieje! Szukajcie! Szukajcie oczu. które dały nadzieję! Wy - ptaki - wy wyśpiewajcie panu moja tęsknotę! A wy - złote rumaki - wróćcie mi go pegaza lotem! Wy - elfy i duszki - pilnujcie, by czasem czarownice po drodze nie karmiły go jadem! Niechaj tutaj przybywa! Czym prędzej z powrotem! Zbrojny w odwagę, miłość I równą mojej tęsknotę. 1992 Uparte zaniedbanie Już dzisiaj umiem Pamiętać twoją twarz, Nawet gdy ciebie przy mnie nie ma. Już dzisiaj umiem Odczuwać dotyk twój. Który uwalnia od zmęczenia. Już dzisiaj umiem Zobaczyć twoje oczy Tam, gdzie gwałtownie spada gwiazda. Już dzisiaj umiem Odnaleźć zapach twój Pośród obcego zgiełku miasta. Nie umiem tylko... Wybacz mi! Wybacz to zaniedbanie! Uwierzyć, że to Bóg Wymyślił szóste przykazanie. 1992 Dobranoc. Dobranoc ci... gdziekolwiek teraz jesteś. Dobranoc. Spokojnie śpij... przyjdę do ciebie we śnie. Odświętny włożę biały strój... by oczy twoje nim ucieszyć. Wśród kwiatów. Jak i boskich pól... będziemy bawić sobą się jak dzieci. Więc zaniknij oczy. Zaśnij już... przywołaj tylko imię moje we śnie. A ja cichutko zjawię się... tam, gdzie beze mnie teraz jesteś. 1992 Czarne szyby Nie chcę widzieć twarzy, która nie jest już piękna dla ciebie. Nie chcę widzieć ciała, które nie ma już w sobie rozkoszy. Nie chcę widzieć oczu smutnych, bo to nie moje są oczy. Więc wszystkie lustra w domu pozdejmować każę i szyby w oknach na czarne pozmieniać, by słońca promienie poranne nie mogły w nich odbić twarzy pełnej cierpienia. 1992 To nie wstyd Podniosę głowę Stłumię ból Otworzę prawdy bramy. I będę mówić: To nie wstyd! To nie Jest wstyd! Kochać i być kochanym! Na przekór złości Będę iść Z dumnie wzniesiona głową. I będę wołać: To nie wstyd! To nie jest wstyd! Kochaną być i kochać kogoś! A kiedy ludzkie Języki złe Nieludzko mnie poranią. Ja będę krzyczeć: To nie wstyd! To nie jest wstyd! Oddawać się kochaniu! 1992 *** Błogosławiony czas kiedy nie czekasz, na nikogo! Błogosławiona twarz, która nie nęka już pamięci! Błogosławiony głos który nie woła cię na obiad! Błogosławione ręce którch dotyk już nie nęci! A zatem bądź B ł o g o s ł a w i o n y! Za twoja tutaj... nieobecność! Ona być może... mi pozwoli Uchronić dusze... przed miłością bezkrytyczną! 1992 Wyznanie Wiem. Bluźniłam nieraz Boże, Ale - przysięgam - nie przeciwko Tobie, A przeciw własnej bezradności. Wiem. Błądziłam nieraz Boże, Ale gubiłam wówczas drogę Pośród zaułków życia przyjemności. Wiem. Przysięgałam nieraz Boże. Nie zrobić nic na przekór Tobie. A jednak pełna byłam ułomności. Wiem. Prosiłam nieraz Boże O pomoc, gdy poczułam trwogę I nie umiałam znaleźć już radości. Wiem. Zapewniałam nieraz Boże. Że jeśli spełnisz prośby - możesz Rozliczysz z tego mnie w przyszłości. Przyszłość jest dniem dzisiejszym Panie, I teraz ja o szczęściu marzę W pokornej ciszy samotności. Dziś prosić jednak nie mam siły. A bluźnić dawno nie potrafię. Nie czuję w sobie grzechu winy. Lecz jeślim winna - skaż mnie Panie. 1992 Ja żyję Nie pij! - Nie piję. Nie pal! - Nie palę. Nie żyj! - O nie! JA ŻYĆ BĘDĘ! Ja żyć nie przestanę wcale! Zbyt długo na twoim wiedziona łańcuchu, bezwolna jak przedmiot odnalazłam w krzyku własne wybawienie. I ŻYJĘ! I żyć będę! Prawdziwie, głęboko. a nie od niechcenia. Póki jeszcze niebo, póki jeszcze ziemia twarda jak skała pod mymi stopami kalece i boli. i tak bardzo rani JA ŻYJĘ! Ja zroszę ją łzami! Na przekór tym wszystkim, co walki daremne toczą dziś o władzę - ja tę ziemię użyźnię. Ja na niej kwiaty miłości posadzę. I wierz mi, owoce z nich zbiorę wspaniale. I nie spytam, czy wolno. Nie, nie spytam wcale. I z okrzykiem radości będę palić, będę pić! JA ŻYJĘ! I ja będę żyć! 1992 Spełnienie? Jest wieczór cichy, gwiazdy, księżyc I ogród własny słońcem wypalony. Jest światło, które ciepłym blaskiem świeci I dom nareszcie własny pośród ciszy zagubiony. Jest koncert cykad, jest szczekanie psów I ostry zapach dzikiej macierzanki. Jest własny pies, który w pogoni sennej nie oszczędza nóg. I rudy kot jest też, co zowie się Zuzanna. Jest pokój dziecka, w którym Anioł Stróż Czuwać nad dziecka snem obiecał. I jest to miejsce, w którym Ja... siedzę i myślę: Co warte było tych piętnaście lat pozornie udanego życia. 1992 Kołysanka Ty śpisz spokojnie wtulony w sen. Do sennych marzeń uśmiechasz się, A ja przemierzam właśnie czas, by zdążyć do tych marzeń. nim je porwie brzask. Daj mi szansę z tobą być. Senne bramy otwórz mi. Nie chcę więcej poza miejscem w twoich snach. Jutro znów będzie zwyczajny dzień. Sny pójdą spać, ty zbudzisz się. A ja powrócę znów tu, gdzie nie ma ciebie dla mnie, nie ma twoich snów. Daj mi szansę z tobą być. Senne bramy otwórz mi. Nie chcę więcej poza miejscem w twoich snach. Więc śpij spokojnie wtulony w sen. Do sennych marzeń uśmiechaj się. A ja przemierzać będę czas. by zdążyć do tych marzeń. nim je porwie brzask. Daj mi szansę z tobą być. Senne bramy otwórz mi. Nie chcę więcej poza miejscem w twoich snach. 1992 Grafoman Bo ja jestem grafoman. Grafoman, proszę pani. A co gorsze - grafoman Wiecznie zakochany. Więc miłosne swoje stany Ja ubieram wciąż w rym śliczny, I układam, proszę pani, Ja liryczne z nich kantyczki. Potem czytam tę poezję Temu, który jest obiektem Mych uniesień. No i zmartwień, Co z uniesień płyną tych. Obiekt słucha, głową kręci. Duma piersi mu rozdyma: „Jesteś wielka! Hej, malutka! Ależ to poezja żywa!” A ja myślę: Oj, chłopczyku! Cóż ty o poezji wiesz. Jam grafoman tylko w piórze. Tyś grafoman w życiu jest!” 1992