13008
Szczegóły |
Tytuł |
13008 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13008 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13008 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13008 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dan Simmons
Ostrze Darwina
(Darwin’s Blade)
Przekład Ewa Wojtczak
Książkę tę poświęcam Wayne’owi Simmonsowi i Stephenowi Kingowi. Mojemu bratu
Wayne’owi za niezmienne poczucie humoru, którego nie pozbawiła go nawet praca –
codzienne
śledztwa w sprawie wypadków samochodowych, a Stephenowi, który z powodu czyjejś
niewytłumaczalnej głupoty poczuł na chwilę niebezpieczny dotyk czubeczka ostrza
Darwina,
pragnę wyrazić wdzięczność za to, że ciągle jest z nami i nadal chce nam
opowiadać kolejne
historie.
Autor pragnie podziękować Wayne’owi A. Simmonsowi i Trudy Simmons za pomoc i
rady,
jakie od nich otrzymał podczas zbierania materiałów do tej powieści.
Dziękuję też kierownictwu portu szybowcowego Warner Springs za udzielenie mi
zgody na
sprawdzenie moich teorii związanych z walką powietrzną i przetestowanie pod tym
kątem
jednego z ich wyczynowych szybowców. Chcę również podziękować „The Accident
Reconstruction Journal”, Scout Sniper School Marynarki Stanów Zjednoczonych w
Cjuantico,
w stanie Wirginia oraz Camp Pendleton w Kalifornii. Wiele zawdzięczam także
pismom
Stephena Pressfielda na temat greckich teorii związanych z badaniem strachu i
umiejętnością
jego opanowania oraz Jimowi Landowi za doskonały podręcznik dla snajperów.
Artyście z filii
Acura koncernu Honda Motor, czyli człowiekowi, który ręcznie zmontował silnik
mojej acury
NSX, mogę powiedzieć jedynie: Dorno arigato gozaimasu. I spytać: Shuri o onegai
dekimasu
ka?[(jap.) – Dziękuję panu bardzo. Czy może pan go naprawić?]
Wszystkie nieszczęśliwe zdarzenia i kolizje drogowe omawiane w Ostrzu Darwina
oparte
zostały na prawdziwych sprawozdaniach z rekonstrukcji wypadków zarówno
samochodowych,
jak i innych, choć dla celów powieściowych każde opisane tu śledztwo zmieniłem w
mieszaninę
faktów z kilku realnie przeprowadzonych dochodzeń. Na koniec pragnę złożyć
podziękowania
wszystkim oficerom śledczym badającym przyczyny rozmaitych wypadków oraz
ekspertom od
ich rekonstrukcji. Profesjonalizm tych wszystkich osób, ich umiejętności
analityczne i osobliwe
poczucie humoru dodały tej powieści blasku. Właśnie tym ludziom zawdzięczam
precyzję
i wszelkie pozory rzeczywistości widoczne w książce. Jeśli zaś chodzi o pomyłki
– autorem ich
wszystkich jestem wyłącznie ja sam.
Brzytwa Ockhama: „Wśród równorzędnych rozwiązań najwłaściwsze jest zwykle to
najprostsze”.
William Ockham, wiek XIV
Ostrze Darwina: „Wśród równorzędnych przyczyn najczęstszą jest zwykle głupota”.
Darwin Minor, wiek XXI
Rozdział pierwszy
A JAK AROGANT
Telefon zadzwonił kilka minut po czwartej rano.
– Lubisz wypadki, Dar, dlatego musisz przyjechać i obejrzeć ten.
– Nie lubię wypadków – odparował Darwin Minor. Nie spytał, kto dzwoni.
Natychmiast
rozpoznał głos Paula Camerona, chociaż nie kontaktowali się już od ponad roku.
Cameron był
sierżantem, funkcjonariuszem stanowej policji drogowej zwanej California Highway
Patrol (w
skrócie CHP) i działał w okolicach Palm Springs.
– No cóż – rzucił Cameron. – Powiedzmy zatem, że lubisz rozwiązywać łamigłówki.
Darwin odwrócił się, aby sprawdzić godzinę.
– Nie osiem minut po czwartej rano – odciął się.
– Ta jest naprawdę warta twojej uwagi – głos w słuchawce brzmiał głucho, jakby
sierżant
łączył się przez radio albo dzwonił z telefonu komórkowego.
– Gdzie?
– Montezuma Valley Road – odrzekł Cameron. – Z półtora kilometra w głąb kanionu,
w miejscu, gdzie droga S-22 schodzi ze wzgórz w pustynię.
– Jezu Chryste – wymamrotał Darwin. – Mówisz o Borrego Springs. Będę się tam
tłukł dobre
dziewięćdziesiąt minut.
– Nie, jeżeli pojedziesz swoim czarnym samochodem – zarechotał Cameron. Jego
chichot
zlał się ze zgrzytami i zakłóceniami kiepskiego połączenia.
– Jakiego rodzaju kraksa może mnie wysłać do Borrego Springs przed śniadaniem? –
spytał
Dar, siadając prosto. – Wielki karambol? Kilka pojazdów?
– Nie wiemy – odparł sierżant, wciąż lekko rozbawionym tonem.
– Co to znaczy, że nie wiecie? Nie wysłałeś jeszcze nikogo na miejsce wypadku?
– Ależ ja dzwonię z miejsca wypadku! – funkcjonariusz przekrzykiwał zakłócenia.
– I nie wiesz, ile samochodów brało udział w stłuczce? – Dar miał nadzieję, że
znajdzie
papierosa w szufladzie stolika przy łóżku. Rzucił palenie dziesięć lat temu, tuż
po śmierci żony,
nadal jednak w stresujących sytuacjach odczuwał głód nikotynowy.
– Nie możemy nawet stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, jakiego rodzaju pojazd
czy
pojazdy uczestniczyły w zderzeniu – Cameron wypowiedział to długie zdanie
powoli, oficjalnym
i protekcjonalnym tonem, którego policjanci używają podczas rozmów służbowych.
– Co masz na myśli? – spytał Dar. Potarł podbródek, usłyszał odgłos
przypominający tarcie
papierem ściernym i potrząsnął głową. Widział mnóstwo efektów zderzeń czołowych
i innych
kraks, do których doszło z powodu nadmiernej prędkości pojazdów. Rzeczywiście
czasami
trudno było odgadnąć model i pierwotny kształt wraku. Szczególnie w nocy.
– Mówię, że nie wiemy, czy rozbił się jeden samochód, kilka samochodów, samolot
czy
pieprzone UFO – odparł sierżant CHP. – Jeśli tego nie zobaczysz, Darwin,
będziesz żałował
przez resztę swoich dni.
– Co ty...? – zaczął Dar, lecz umilkł, gdyż Cameron się rozłączył. Minor
postawił nogi na
ziemi i siedząc nadal na łóżku, zapatrzył się w rozciągającą się za oknami jego
wysokiego
mieszkania ciemność. Wymamrotał: – Cholera. – Wstał. Musiał wziąć szybki
prysznic.
***
Dojazd z San Diego zabrał mu dokładnie pięćdziesiąt osiem minut. Acura NSX gnała
nawet
na ostrych kanionowych zakrętach, a na długich odcinkach prostej osiągała
maksymalną
prędkość. Darwin włożył przenośny wykrywacz radaru do schowka na rękawiczki,
zakładał
bowiem, że wszystkie pojazdy patrolujące autostradę S-22 udały się na miejsce
wypadku.
Zaczęło świtać, gdy Minor wjechał na ponadkilometrowy stromy zjazd i ruszył w
dół, obok
Ranchita ku Borrega Springs i pustyni Anza-Borrega.
„Jednym z problemów specjalisty od rekonstrukcji wypadków – myślał Dar,
wrzucając trzeci
bieg i bez wysiłku pokonując zacieśniający się zakręt, równocześnie wsłuchując
się w cichy,
gardłowy, oznaczający zmniejszanie prędkości pomruk auta, a w końcu przełączając
na czwórkę
i znowu pędząc – jest towarzyszące mu ciągle wspomnienie śmiertelnej w skutkach
głupoty
ludzkiej, którą widzi podczas jazdy niemal na każdym kilometrze każdej
przeklętej autostrady”.
Acura z rykiem wspięła się na niskie, rozświetlone blaskiem przedświtu wzgórze,
po czym
z warkotem silnika rozpoczęła długi zjazd krętą drogą do kanionu położonego
kilka kilometrów
niżej.
„Na przykład tam” – myślał Minor, zerkając szybko na niczym nie wyróżniający się
obszar
z długą starą barierką na drewnianych słupkach wyposażonych w migające
światełka. Obok był
ostry zakręt. „Właśnie tam”.
Niewiele ponad pięć lat temu Darwin przyjechał w to miejsce ledwie trzydzieści
pięć minut
po wypadku. Szkolny autokar uderzył w starą barierkę, ściął ponad osiemnaście
metrów,
przeleciał nad nasypem, trzykrotnie się przetoczył, po czym zsunął się po
stromym, usianym
głazami stoku, spadając w wąski strumień poniżej, gdzie legł na boku z
roztrzaskanym dachem.
Autokar należał do wydziału szkolnictwa, rejon Desert Springs i wracał z
„Ekotygodnia” –
kilkudniowej górskiej wycieczki kempingowej; wiózł czterdziestu jeden
szóstoklasistów i dwoje
nauczycieli. Gdy Dar tu przybył, ambulanse i helikoptery Flight-For-Life wciąż
zabierały
poważnie ranne dzieci, a rozstawione na skalistym zboczu pary sanitariuszy
przekazywały z dołu
do góry nosze z rannymi i ofiarami katastrofy. Ułożone na brzegu strumienia
żółte plastikowe
worki skrywały przynajmniej trzy młode ciałka. Ostatecznie okazało się, że
zginęło sześcioro
dzieci i jeden z nauczycieli, dwudziestu czterech uczniów odniosło poważniejsze
rany, w tym
chłopiec nieodwracalnie sparaliżowany od pasa w dół. Prowadząca autokar kobieta
miała jedynie
kilka przecięć i stłuczeń oraz złamaną lewą rękę.
Minor pracował wtedy dla National Transportation Safety Board (NTSB), czyli
Narodowej
Rady Bezpieczeństwa Transportu. Rok później odszedł z NTSB i został niezależnym
specjalistą
od rekonstrukcji wypadków drogowych i innych. Wtedy właśnie zatelefonowano do
jego
mieszkania w Palm Springs w sprawie kraksy autobusu.
Przez kilka dni po wypadku Dar oglądał w telewizji programy poświęcone tej tak
zwanej
„straszliwej tragedii” i czytał relacje w dziennikach. Stacje telewizyjne Los
Angeles oraz gazety
uznały początkowo prowadzącą autokar kobietę za bohaterkę i tak ją traktowano we
wszystkich
reportażach i artykułach. Wniosek taki wypływał też z wywiadu z kierowcą
przeprowadzonego
tuż po wypadku i z zeznań uczestników kraksy, między innymi nauczyciela, który
siedział za
jednym z zabitych dzieci. Przedstawiciele mediów ustalili, że po prostu zawiodły
hamulce
autokaru – mniej więcej półtora kilometra za miejscem, w którym pojazd rozpoczął
długi, stromy
zjazd. Kierowca, czterdziestojednoletnia rozwiedziona matka dwojga dzieci,
krzykiem
powiadomiła o tym fakcie pasażerów i kazała im się czegoś chwycić. Później
nastąpiło dziewięć
i pół kilometra przerażającej jazdy. Prowadząca autokar starała się ze
wszystkich sił utrzymać na
drodze rozszalały pojazd, a ponieważ hamulce nie działały, na ostrych zakrętach
dzieci spadały
z siedzeń. Nieludzkie zmagania kobiety zakończyły się w strumieniu i wszyscy
zgodnie ocenili,
że nie mogła nic więcej zrobić, cudem utrzymując pędzący autokar na drodze tak
długo, jak
mogła.
Dar przeczytał mnóstwo artykułów wynoszących pod niebiosa bohaterstwo kierowcy.
Dwie
stacje telewizyjne z Los Angeles zaprezentowały reportaż na żywo ze szkolnego
zebrania,
podczas którego rodzice ocalałych z wypadku dzieci dziękowali kierującej
kobiecie za heroiczne
próby uratowania autokaru w „beznadziejnych okolicznościach”. „Nocne Wiadomości”
NBC
pokazały specjalny czterominutowy program nie tylko o tej kobiecie, lecz także o
innych
kierowcach szkolnych autobusów, którzy zostali ranni lub zginęli „podczas
pełnienia
obowiązków”. Tom Brokaw nazwał tych ludzi „niedocenionymi bohaterami Ameryki”.
Minor tymczasem zebrał informacje. Szkolny autobus był modelem TC-2000,
wyprodukowanym w 1989 roku przez Blue Bird Body Company. Okręgowy oddział
szkolnictwa
w Desert Springs nabył go w tym samym roku. Pojazd miał układ kierowniczy ze
wspomaganiem, silnik diesla oraz czterobiegową, automatyczną skrzynię biegów AT
545,
skonstruowaną przez wydział Allison Transmission firmy General Motors. Został
też
wyposażony w zgodny z federalnym standardem bezpieczeństwa FMVSS podwójny,
pneumatyczno-mechaniczny, tarczowo-bębnowy układ hamulcowy typ 121: na przedniej
osi –
hamulce tarczowe, typ 20, na tylnej – bębnowe, typ 24/30 oraz dodatkowy hamulec
awaryjno-
parkingowy. Wszystkie hamulce miały czternastocentymetrowe napinacze pasków.
Przy siedzeniu kierowcy znajdował się biodrowy pas bezpieczeństwa, siedzenia
pasażerów
natomiast nie miały żadnych pasów. Darwin wiedział, że był to standard w
przypadku szkolnych
autokarów. Rodzice, którzy nigdy nie pozwoliliby dzieciom jechać w rodzinnym
aucie bez
pasów, radośnie machali na pożegnanie swoim pociechom odjeżdżającym każdego
ranka
autobusem, w którym żadne z pięćdziesięciu miejsc nie wyposażono w takie
zabezpieczenie.
W dodatku rzeczony autokar był rażąco przeciążony – jego waga wraz z pasażerami
i bagażem
kempingowym wynosiła prawie 10 400 kilogramów.
Prowadząca pojazd miała – jak to wyłożyły gazety i sprawozdania telewizyjne –
„doskonały
poziom bezszkodowości, według danych okręgu”. Testy krwi wykonane w szpitalu
natychmiast
po wypadku nie wykazały żadnych śladów leków czy alkoholu. Dwa dni po kraksie
Dar
przeprowadził z kobietą wywiad i jej opis prawie słowo w słowo pokrywał się z
zeznaniem, które
złożyła w wieczór tragedii podczas przesłuchania przed CHP. Potwierdziła, że
około półtora
kilometra od punktu startowego, na zjeździe o niewielkim stopniu nachylenia
hamulce autobusu
„wydawały się dziwaczne i zbyt miękkie”. Wcześniej, gdy wduszała pedał hamulca,
pojawiało
się światełko ostrzegawcze, sugerujące zbyt niskie ciśnienie w układzie
hamulcowym. W tym
momencie autokar zaczął się wspinać na kolejne wzgórze i przez następne półtora
kilometra
zwalniał. Bieg automatycznie zmienił się na niższy, światełko ostrzegawcze
znikło, choć mignęło
jeszcze kilka razy. Prowadząca uznała, że problem sam się rozwiązał i nie
widziała powodu do
przerwania jazdy.
Niestety, wkrótce zaczęli kolejny długi zjazd, a wtedy hamulce „po prostu
kompletnie
zawiodły”. Autobus przyspieszał i kobieta za kierownicą nie mogła go zatrzymać –
nie działał
hamulec nożny, nie działał także ręczny. W pojeździe dało się wyczuć intensywny
odór
spalenizny, a znad tylnych kół unosił się dym. Kobieta wyłączyła automatyczną
skrzynię biegów
i ręcznie przełączyła bieg na drugi, lecz ten manewr nic nie pomógł. Chwyciła
więc radio, ażeby
połączyć się z dyspozytorem, musiała jednakże odłożyć mikrofon, potrzebowała
bowiem obu
rąk, jeśli chciała utrzymać rozszalały autobus na drodze. Przez prawie dziesięć
kilometrów jakoś
sobie radziła, pokrzykując czasem do uczniów i nauczycieli: „Pochylić się na
lewo!” lub
„Przechylcie się na prawo!”. W końcu autobus wpadł na zewnętrzną barierkę, ściął
ją i runął
w dół. „Nie wiem, co mogłabym wtedy jeszcze zrobić” – powiedziała kobieta
podczas rozmowy
i rozpłakała się. Jej opowieść zgadzała się z relacjami ocalałych dzieci i
nauczyciela, z którymi
Minor rozmawiał.
Prowadząca pojazd miała lekką nadwagę, ziemistą cerę i wąskie usta. Początkowo
Darwin
uznał ją za niezbyt rozgarniętą, wręcz gamoniowatą, musiał jednak zachować swoje
zdanie dla
siebie. Im stawał się starszy i im dłużej pracował w tym fachu, tym głupsza
wydawała mu się
większość ludzi. A od śmierci żony coraz więcej kobiet uważał za istoty ociężałe
umysłowo.
Jego ludzie sprawdzili akta kierowcy. Stacje telewizyjne i gazety donosiły, że
kobieta miała
„doskonały poziom bezszkodowości, według danych okręgu” i była to prawda, tym
niemniej
należało zauważyć, że podjęła pracę w okręgu zaledwie sześć miesięcy przed
wypadkiem.
Według akt Wydziału Komunikacji i Transportu z Tennessee, gdzie mieszkała przed
przeprowadzką do Kalifornii, w ciągu pięciu lat raz została przyłapana, gdy
prowadziła pojazd
pod wpływem alkoholu i dostała dwa mandaty za wykroczenia drogowe. W Kalifornii
otrzymała
prawo jazdy na autobus i zezwolenie do prowadzenia szkolnych autokarów (zgodę
Wydziału
Transportu Pasażerskiego); dwa dni po ich wydaniu zatrudnił ją okręg. Miała
ważne
kalifornijskie prawo jazdy kategorii B (zawodowe), ograniczone wyłącznie do
konwencjonalnych
autobusów z automatyczną skrzynią biegów. Z danych kalifornijskiego Wydziału
Komunikacji
i Transportu wynikało również, że dziesięć dni przed wypadkiem kobieta otrzymała
dwa
mandaty: za odmowę okazania polisy obowiązkowego ubezpieczenia oraz za brak
tablic
rejestracyjnych. Akta CHP sugerują, że do czasu uzupełnienia braków zatrzymano
jej prawo
jazdy, które zwrócono zaledwie w przededniu wypadku, gdy wypełniła w wydziale
komunikacji
i transportu formularz SR-22 (potwierdzenie odpowiedzialności cywilnej). W dniu
kraksy nie
miała więc do zapłacenia żadnych zaległych mandatów. Przeszła
pięćdziesięcioczterogodzinne
szkolenie, w ramach którego dwadzieścia jeden godzin spędziła za kierownicą
podobnego do
uczestniczącego w wypadku autobusu; niestety nie ćwiczyła na stromych, górskich
drogach.
Raport Dara w sprawie fizycznych uszkodzeń autobusu zajął cztery pojedyncze
kartki. Minor
ustalił w nim, że nadwozie oddzieliło się od podwozia, dach się załamał i
wgniótł do środka od
miejsca tuż za siedzeniem kierowcy aż do trzeciego rzędu, lewa strona wgniotła
się do wnętrza,
odkształcając i łamiąc wszystkie ramy okienne i rozbijając wszystkie szyby po
lewej stronie.
Oderwały się zderzaki, urwał się jeden gumowy przewód paliwowy, a zbiornik
paliwowy został
uszkodzony w wielu miejscach, ale nie pękł, jego osłona zaś nadal solidnie
trzymała się
podwozia.
Dar przejrzał zalecenia kontroli i napraw dla autobusu i odkrył, że hamulce były
regulowane
systematycznie co 2400 kilometrów, a cały pojazd poddawano comiesięcznym
przeglądom.
Ostatnia kontrola odbyła się zaledwie dwa dni przed wypadkiem. Chociaż mechanik
stwierdził,
że hamulce są nieznacznie rozregulowane i wymagają konserwacji, Darwin nie
znalazł
dowodów, że ktoś się tym zajął, a testy Rady Bezpieczeństwa potwierdziły nie
najlepszy ich stan.
Dalsze śledztwo wykazało, że ostatnio okręg zmienił formularze przeglądu dla
autobusów
miejskich z kalifornijskiego kodeksu przepisów stanowej policji drogowej na
rzecz formularzy
przystosowanych dla przedsiębiorstw (1040-008 Rev. 5/91). W wypełnionym
formularzu
znajdowała się parafka głównego mechanika, który dokonał inspekcji stanu
pojazdu. Tyle że
nowe formularze dopuszczały pewien procent niedokładności, gdyż zalecenia
dalszych napraw
i kontroli wpisywano ręcznie na ich odwrocie. Najwyraźniej pięciu mechaników
podległych
głównemu (zgodnie z wytycznymi dla okręgów szkolnych i pojazdów przemysłowych,
jeden
mechanik przypadał na osiemnaście autobusów) przeoczyło odręczne wpisy.
– No cóż, mamy więc przyczynę – zauważył dyrektor okręgu szkolnego Desert
Springs.
– Nie całkiem – odparł Minor.
Trzy tygodnie po kraksie postanowił dokonać jej praktycznej rekonstrukcji.
Identyczny
model szkolnego autobusu TC-2000 z roku 1989 obciążono 2300 kilogramami worków
z piaskiem, które miały symulować ciężar uczniów, nauczycieli i ich bagaży.
Pojazd ruszył
z wierzchołka Montezuma Valley Road w rezerwacie, gdzie młodzież z opiekunami
obozowała
w ramach „Ekotygodnia”. Hamulce tego TC-2000 rozregulowano w identyczny sposób
co
hamulce autokaru z wypadku. Darwin sam zasiadł za kierowcą autobusu testowego,
towarzyszył
mu jeden ochotnik z NTSB, który kręcił jazdę kamerą wideo. Na czas trwania próby
CHP
zamknęła trasę. Na poboczu stali członkowie rady szkolnej, ale żaden nie chciał
jechać
w testowym pojeździe.
Minor skierował autokar w dół pierwszego zjazdu, później półtora kilometra
jechał w górę
i w końcu zaczął zjazd długą drogą kanionową – w najgorszym miejscu spad wynosił
dziesięć
i pół procent – aż zatrzymał pojazd dziesięć metrów za punktem, w którym szkolny
autobus
wypadł z autostrady. Tu Dar zawrócił pojazd i ruszył z powrotem na szczyt.
– Hamulce działają – oświadczył zgromadzonym członkom rady szkolnej i
policjantom
z CHP. – Podczas jazdy nie zapaliło się żadne światełko ostrzegawcze hamulca,
nie czułem też
zapachu spalonych okładzin hamulcowych.
Następnie wyjaśnił, jak doszło do wypadku. Gdy prowadząca autobus opuszczała
obozowisko w rezerwacie, działały wszystkie hamulce: zarówno nożne, jak i
ręczne. Po
pierwszym odcinku zjazdowym pasażerowie poczuli jednak smród palonych hamulców.
A czekały ich wtedy trzy kilometry wspinaczki.
– Hamulce wydzielają zapach – tłumaczył Minor – kiedy bęben i szczęki hamulcowe
osiągają temperaturę powyżej mniej więcej trzystu piętnastu stopni Celsjusza.
Nauczyciele, uczniowie i kierowca wyczuli smród spalenizny podczas pierwszego
zjazdu
i pierwszego wjazdu. Prowadząca zapach zignorowała. Światełko ostrzegawcze
pojawiło się na
krótko, a potem znów zaczęło migać, kiedy autobus zbliżył się do szczytu
ostatniego wzgórza
przed długim zjazdem ku Borrega Springs. Ocalały nauczyciel, siedzący w
pierwszym rzędzie po
prawej stronie, pamięta, że widział mruganie.
– W tamtym momencie podróży istniało tylko jedno techniczne wyjaśnienie
migotania
światełka ostrzegawczego sugerującego przegrzewanie się hamulca – ciągnął
Darwin. –
Używano awaryjnych hamulców bez przerwy, przez całą drogę od parkingu kempingu.
W dodatku, jak wytłumaczył zebranym, pozostali przy życiu pasażerowie
twierdzili, że
autobus „marnie jechał” i „lekko szarpał” podczas pierwszych trzech kilometrów
jazdy pod górę.
Prowadząca pojazd lekceważyła wszystkie te znaki ostrzegawcze i bez wahania
wjechała w długą
zjazdową część drogi kanionowej.
Na podstawie badań Dar ocenił, że w momencie wypadku przednie koła autobusu
jechały na
luzie, tylne natomiast pozostały zablokowane. Ten typ autobusu wyposażony był w
hamulce
automatyczne, które włączają się same, bez woli kierowcy, ilekroć ciśnienie
powietrza
w układzie spada poniżej dwóch kilogramów na centymetr kwadratowy. Z faktu
blokady tylnych
kół Darwin wywnioskował, że niskie ciśnienie powietrza w układzie hamulcowym
automatycznie uruchomiło hamulce, testy Rady Bezpieczeństwa pokazały wszakże, iż
układ nie
przeciekał, a kompresor powietrza nie był uszkodzony. Niestety, hamulce
automatyczne nie
zdołały zatrzymać autobusu, ponieważ wcześniej się przegrzały.
Minor wrócił do autobusu testowego, ustawił hamulec parkingowy i znów wyjechał
z kempingu. Za nim ruszyła eskorta pojazdów CHP i samochody prywatne. W trakcie
jazdy na
wzgórze autobus nieznacznie szarpał. Dar i jego pomocnik z kamerą wideo nagrali
na taśmę
własny komentarz – czuli zapach spalonych hamulców. Jadący za autobusem
funkcjonariusze
kalifornijskiej policji drogowej zgłosili przez radio, że wyraźnie widzą dym
wznoszący się znad
tylnych kół. W autobusie zapaliło się światełko ostrzegawcze. Minor zatrzymał
się krótko w tym
samym miejscu, w którym przystanął szkolny autokar, wcisnął hamulce, tak jak
kobieta za
kierownicą, po czym zaczął długi zjazd w dół. Dwa kilometry dalej, na stromej
drodze
kanionowej hamulce zawiodły. Zareagowały automatyczne, lecz te po chwili się
przegrzały
i autobus zaczął przyspieszać. Kiedy pojazd osiągnął prędkość siedemdziesięciu
trzech
kilometrów na godzinę, Darwin zmienił trzeci bieg na drugi, a później na
pierwszy. Autokar
zachwiał się, ale szybko zwolnił do niecałych dwudziestu kilometrów na godzinę,
a wtedy Minor
wybrał piaszczysty fragment stoku na wewnętrznym odcinku następnej krzywizny,
skierował tam
autobus i zatrzymał go z zaledwie kilkoma wstrząsami. Sekundę później pojazd
otoczyła armada
samochodów policyjnych CHP i aut z członkami rady szkolnej. Dar przesiadł się do
jednego
z samochodów patrolowych i wszyscy pojechali na miejsce wypadku.
– Prowadząca szkolny autokar opuściła kemping z włączonym hamulcem parkingowym,
co
oznaczało, iż działały oba hamulce awaryjne, przegrzewając cały układ na
pierwszych trzech
kilometrach – oświadczył tłumowi zgromadzonemu wokół punktu, w którym autobus
wypadł
z autostrady. – Ciśnienie w układzie spadło poniżej dwóch kilogramów na
centymetr
kwadratowy. Automatyczne hamulce zareagowały i choć ich wydajność była niska z
powodu
przegrzania, powinny spowolnić autobus do prędkości poniżej czterdziestu pięciu
kilometrów na
godzinę. W tej rekonstrukcji mnie się udało.
– I pan jechał szybciej – dodał jeden z dyrektorów.
Minor pokiwał głową.
– Gdy przyspieszałem, ręcznie przełączyłem z drugiego biegu na trzeci, a potem
na czwarty
– wyjaśnił.
– To samo twierdziła kobieta kierująca autokarem – zauważył przewodniczący rady
szkolnej.
Darwin znowu skinął głową.
– Wiem. Tyle że wcale tego nie zrobiła. Badaliśmy skrzynię biegów po wypadku
i ustaliliśmy, że została zablokowana na czwartym biegu. Automatyczna skrzynia
biegów typu
Allison jest tak zaprogramowana, że samoczynnie przesuwa się w dół w przypadku
tak nagłego
przyspieszenia. Kobieta przełączyła się na sterowanie ręczne i włączyła czwarty
bieg. – Tłum
gapił się na niego. – Głębokie ślady opon, pochodzące z dnia wypadku, ciągną się
przez sto
sześćdziesiąt siedem metrów – dorzucił, wskazując nadal widoczne znaki.
Wszystkie spojrzenia
podążyły za jego palcem. – Układ hamulców automatycznych, chociaż osłabiony
przez utratę
ciśnienia powietrza z powodu przegrzania, wciąż działał, usiłując zatrzymać
autobus, gdy ten
wpadł na tę barierkę. – Wszyscy odwrócili się i zagapili w pogiętą i poobijaną
barierkę. – Pojazd
uderzył w nią z prędkością stu kilometrów na godzinę – kontynuował Dar. – Z
prędkością
niecałych osiemdziesięciu kilometrów na godzinę zjechał z drogi i poleciał aż
tam. – Wszystkie
głowy odwróciły się z powrotem. – Był na czwartym biegu, kiedy uderzył w
barierkę, ponieważ
kierująca ten bieg włączyła – powiedział z naciskiem – a nie dlatego, że
skrzynia biegów
zawiodła, czy też samoczynnie się przełączyła na najwyższy bieg. Kobieta po
prostu
spanikowała. Spaliła hamulce, zignorowała zapach palonych okładzin hamulcowych i
niezwykłe
zachowanie pojazdu podczas jazdy pod górę, potem zlekceważyła światełko
ostrzegające przed
spadkiem ciśnienia płynu hamulcowego i zdecydowała się na zjazd po stromym
zboczu, mimo iż
na szczycie przełęczy hamulce wydawały jej się „dziwaczne i zbyt miękkie”.
Wyłączyła tam
automatyczną skrzynię biegów przy prędkości mniej więcej czterdziestu pięciu
kilometrów na
godzinę, po czym... przez pomyłkę... przełączyła bieg na czwarty.
Dwa miesiące po kraksie Minor przeczytał na ostatnich stronach miejscowych
gazet, że
kierującą autokar uznano winną lekkomyślności podczas jazdy i spowodowania w ten
sposób
niepotrzebnej śmierci aż siedmiu osób. Kobieta otrzymała rok w zawieszeniu i
dożywotnio
odebrano jej zawodowe prawo jazdy kategorii B. Żadna ze stacji telewizyjnych czy
dzienników
Los Angeles, które nazwały wcześniej tę samą osobę „niedocenioną bohaterką”, nie
omówiła
szerzej końcowego aspektu tej historii. Wszędzie pojawiły się jedynie krótkie
wzmianki – być
może z powodu zakłopotania początkowym entuzjazmem.
***
Darwin Minor dotarł na miejsce katastrofy z wyłączonymi przednimi światłami;
zrobiło się
już wystarczająco jasno. Cameron stał w pewnej odległości od miejsca wypadku,
nieco mniej niż
półtora kilometra od punktu, w którym kanion przechodził w pustynię. Kręta,
stroma droga
wyglądała w tym momencie jak prawdziwy symbol śmierci drogowej – samochody
patrolowe
CHP parkowały na poboczu, błyskały światła, wokół ustawiono pachołki,
funkcjonariusze
drogówki dyrygowali ruchem. Dar dostrzegł też dwa ambulanse i krążący w
powietrzu
helikopter. Tak, było tu wszystko... oprócz wraków.
Zignorował machającego pałką policjanta i zaparkował na szerokim poboczu po
prawej
stronie, gdzie stały oficjalne pojazdy rozmaitych służb. Pulsujące czerwone i
niebieskie światła
zabarwiały co chwilę ściany kanionu. Patrolowy wielkimi krokami podszedł do
acury.
– Hej, panie! Nie wolno się tu zatrzymywać. To jest miejsce wypadku.
– Posłał po mnie sierżant Cameron.
– Cameron? – Funkcjonariusz nadal wydawał się zdenerwowany brakiem szacunku Dara
dla
jego autorytetu. – Po co? Pan z Wydziału Ruchu Drogowego? Mogę zobaczyć jakiś
dowód
tożsamości?
Minor potrząsnął głową.
– Proszę po prostu powiedzieć sierżantowi Cameronowi, że przyjechał Darwin
Minor.
Patrolowy obrzucił go groźnym spojrzeniem, wyciągnął jednak zza paska radio,
odszedł
kilka kroków na bok i połączył się przez krótkofalówkę. Dar czekał. Nagle zdał
sobie sprawę, że
wszyscy funkcjonariusze policji stoją na poboczu cały czas z zadartymi głowami i
wpatrują się
w ścianę kanionu. Wysiadł z acury i też zerknął na czerwoną skałę. Kilkaset
metrów wyżej, na
rozległej półce skalnej, wśród oślepiających świateł dostrzegł pracujących ludzi
i działające
maszyny. Nie zauważył żadnej drogi ani szlaku do tego stromego urwiska z
położonego kilkaset
metrów wyżej szczytu, żadna ścieżka nie prowadziła też w dół. W tej samej chwili
z występu
skalnego wzniósł się mały, zielonobiały helikopter, po czym opadł powoli na
podłoże kanionu.
Na widok maszyny, lądującej na oczyszczonym terenie pobocza, Minorowi aż zrobiło
się
słabo. „LHO” – pomyślał. Tak je nazywali wiele lat temu w Wietnamie. LHO, czyli
Lekki
Helikopter Obserwacyjny. Dar przypomniał sobie, że oficerowie uwielbiali nimi
latać. Teraz
używała ich drogówka i inne służby policyjne. To był prawdopodobnie hughes 55.
– Darwinie! – Sierżant Cameron i jakiś inny policjant patrolowy wyskoczyli z
helikoptera
i na wpół kucając, wybiegli spod wirujących łopat.
Paul Cameron był mniej więcej w jego wieku, a zatem miał pod pięćdziesiątkę. Był
wielkim
Murzynem o potężnej piersi i nosił starannie przystrzyżony wąsik. Minor
wiedział, że
Cameronowi zostało jeszcze trochę do emerytury, gdyż późno zaczął policyjną
karierę.
Wcześniej służył w marines, gdzie trafił, gdy Darwin stamtąd odchodził.
Sierżantowi towarzyszył młody policjant – biały dwudziestokilkulatek o twarzy
dziecka
i ustach przywodzących na myśl Elvisa Presleya.
– Doktor Darwin Minor, a to patrolowy Mickey Elroy. Właśnie o tobie mówiliśmy,
Dar.
Młody funkcjonariusz popatrzył na Darwina z ukosa.
– Naprawdę jest pan doktorem?
– Tak, choć nie doktorem medycyny, lecz fizyki.
Patrolowy Elroy zadumał się nad tym stwierdzeniem, tymczasem Cameron spytał:
– Gotów jesteś polecieć i obejrzeć łamigłówkę, Dar?
– Chodźmy – nawet nie starał się ukryć braku entuzjazmu.
– Podobno nie lubisz latać. To prawda? – Głos sierżanta miewał tylko dwa
odcienie:
rozbawienia albo obrazy. Teraz brzmiał wesoło. – Hej, ale z drugiej strony masz
przecież licencję
pilota, zgadza się, Dar? Lubisz wyłącznie szybowce czy coś w tym rodzaju?
– Po prostu nie lubię latać jako pasażer – uściślił Minor, tym niemniej wziął z
acury torbę
z aparatem i podążył za funkcjonariuszami do helikoptera. Cameron usiadł na
przednim siedzeniu
drugiego pilota, więc Darowi i młodemu patrolowemu pozostała jedynie tylna
ławka. Usiedli
i zapięli pasy.
„Kiedy ostatnim razem leciałem jedną z tych cholernych maszyn – pomyślał Dar –
był to sea
stallion wzlatujący nad wietnamski reaktor w Dalat”.
Pilot sprawdził, czy wszyscy są przypięci, przekręcił jeden drążek sterowniczy i
pociągnął
w górę drugi. Mały helikopter poderwał się, zawirował, następnie przechylił do
przodu,
wznosząc się równocześnie na wysokość wylotu z kanionu. Tu maszyna szarpnęła w
tył, przez
minutę krążyła nad szeroką, porośniętą bylicą półką skalną, w końcu osiadła na
niej ostrożnie;
obracające się wirniki znajdowały się nie więcej niż sześć metrów od pionowej
ściany skalnej.
Dar wysiadał na drżących nogach. Zastanowił się, czy zamiast wracać helikopterem
na
autostradę, mógłby poprosić Camerona o zgodę na opuszczenie się po ścianie
kanionu na linie.
– Czy to prawda, co mówi sierżant o panu w związku z wahadłowcem kosmicznym? –
spytał
patrolowy Elroy, lekko wydymając wargi w stylu Elvisa.
– A co mówi? – odpowiedział pytaniem Minor, po czym przyklęknął i przykrył uszy,
gdyż
helikopter właśnie startował.
– Że pan podejrzewał tę tragedię. Chodzi mi oczywiście o Challengera... Miałem
dwanaście
lat, kiedy eksplodował.
Darwin potrząsnął głową.
– Nie, byłem tylko zwyczajnym przedstawicielem NTSB w komisji dochodzeniowej.
– Zwyczajnym przedstawicielem, którego NASA wywaliła z hukiem – dodał Cameron,
naciągając na głowę wojskowy kapelusz i zapinając pasek pod brodą.
Elroy wyglądał na zaintrygowanego.
– Za co pana wylali?
– Bo im powiedziałem coś, czego nie chcieli słyszeć – odparował Dar. Stojąc na
skalnym
występie, widział lej w całej okazałości. Otwór miał nieco ponad dziewięć metrów
szerokości
i mierzył może metr w najgłębszym punkcie. Cokolwiek tu spadło, wybuchło i
spłonęło przy
wewnętrznej ścianie skalnej, wzniecając przy okazji mały ogień w trawie i
bylicy, które rosły
wzdłuż występu. Mniej więcej tuzin osób z CHP i techników stało lub kucało w
pobliżu krateru
albo w nim.
– Czego nie chcieli usłyszeć? – spytał Elroy, spiesząc za Minorem.
Darwin stanął na krawędzi leju po wybuchu.
– Ze astronauci Challengera zginęli dopiero podczas eksplozji – odparł, nie
skupiając się
szczególnie na odpowiedzi. – Wyjaśniłem, że ludzkie ciało to zdumiewająco
elastyczny
organizm, toteż moim zdaniem siedmioro astronautów żyło aż do czasu, w której
ich kabina
uderzyła o powierzchnię oceanu. Spadali dwie minuty i czterdzieści pięć sekund.
Chłopak
zastygł.
– Jezu Chryste – bąknął w końcu. – To chyba nieprawda, co? Nigdy o tym nie
słyszałem.
Chciałem powiedzieć, że...
– O co chodzi, Paul? – przerwał Dar. – Wiesz, że już się nie zajmuję
katastrofami lotniczymi.
– Wiem – przyznał Cameron, błyskając w uśmiechu mocnymi białymi zębami. Kucnął,
zaczął grzebać w spalonej trawie i po chwili rzucił Darowi nadpalony kawałek
metalu. –
Potrafisz to zidentyfikować?
– Klamka – odrzekł Darwin – od chevroleta.
– Tamci faceci uważają, że to chevrolet el camino z 1982 roku – wyjaśnił
sierżant, wskazując
techników pracujących w tlącym się jeszcze dole.
Minor spojrzał na pionową ścianę skalną po prawej stronie i setki metrów
autostrady pod nią.
– To miło – mruknął. – Nie przypuszczam, żeby mogli znaleźć ślady opon na
szczycie
urwiska.
– Na pewno nie, to lita skała – zgodził się Cameron. – Nie ma tam zresztą żadnej
drogi.
– Kiedy doszło do wypadku?
– W nieokreślonym momencie minionej nocy. Około drugiej rano ktoś zgłosił nam
ogień.
– A wy od razu przyjechaliście.
– Musieliśmy. Początkowo chłopcy z CHP myśleli, że chodzi o samolot wojskowy.
Dar kiwnął głową i podszedł do żółtej taśmy otaczającej dół w ziemi.
– Dużo skorup. Coś nie należącego do el camino?
– Szczątki ludzkie – odparł sierżant ze smutnym uśmiechem. – Jedna osoba,
jesteśmy tego
niemal pewni. Prawdopodobnie mężczyzna. Wiesz, ciało jest trochę porozrzucane po
upadku
i eksplozji. Hm... znaleźliśmy też fragmenty aluminium i innego stopu, które nie
mają raczej nic
wspólnego z chevroletem el camino.
– Drugi pojazd?
– Tak podejrzewają technicy. Albo może części czegoś, co znajdowało się w
samochodzie.
– Ciekawe – zadumał się Minor.
Patrolowy Elroy nadal popatrywał podejrzliwie, jakby sierżant chciał sobie z
niego
zażartować, podsuwając mu Darwina.
– I naprawdę jest pan tym facetem, na cześć którego ustanowiono Nagrodę Darwina?
– Och nie – zaprzeczył Dar. Chodził wokół leja, starając się nie zbliżać do
krawędzi urwiska.
Nie lubił wysokości. Niektórzy ludzie z Wydziału Ruchu Drogowego kiwali mu
głowami i witali
się. Minor wyjął aparat z torby i zaczął patrzeć przez obiektyw pod różnymi
kątami. Wschodzące
słońce lśniło w wielu tysiącach kawałków rozrzuconego i osmalonego metalu.
– A co to takiego? – spytał Elroy – Nigdy wcześniej nie widziałem takiego
aparatu.
– Cyfrowy – odburknął Dar, skończył robić zdjęcia i kręcić wideo, po czym
ponownie
spojrzał w dół autostrady. Widoczne z góry wejście do kanionu znajdowało się w
jednej linii
z jezdnią biegnącą na wschód do Borrego Springs. Minor spojrzał na mały ekran
cyfrówki,
pstryknął kilka fotek otoczenia, a następnie nakręcił kawałek autostrady,
pustyni i krateru.
– No cóż, skoro Nagrody Darwina nie ustanowiono na pańską cześć – naciskał
patrolowy –
na czyją ją nazwano?
– Karola Darwina – odparł Minor. – Słyszałeś o teorii, według której przetrwają
najlepiej
przystosowani? – Młokos popatrzył tępo. Dar westchnął. – Społeczność śledczych
oficerów
ubezpieczeniowych przyznaje nagrodę osobie, która w danym roku odda rodzajowi
ludzkiemu
największą przysługę poprzez usunięcie swojego DNA z puli genowej – zażartował.
Policjant powoli pokiwał głową, ale oczywiście nic z tego nie zrozumiał. Cameron
zachichotał.
– Czyli temu, kto w najgłupszy sposób zabije sam siebie – wytłumaczył Elroyowi i
zerknął
na Minora. – W ubiegłym roku dostał ją ten facet w Sacramento, który tak długo
potrząsał
maszyną do pepsi, aż na niego spadła i go przygniotła, nieprawdaż?
– Nie, to się zdarzyło dwa lata temu – odciął się Dar. – W ubiegłym roku
najlepiej się popisał
rolnik z Oregonu, który zniecierpliwił się nagle podczas pokrywania gontem dachu
własnej
stodoły, więc przerzucił linę przez szczyt dachu i kazał swemu dorosłemu synowi
przywiązać ją
do czegoś stałego. Okazało się, że młody człowiek wybrał tylny zderzak ich
pikapa.
Cameron głośno się roześmiał.
– Właśnie, dokładnie tak. A potem jego żona wyszła z domu i pojechała do miasta.
Czy
faceci od ubezpieczeń samochodowych zapłacili w końcu wdowie?
– Musieli – odpowiedział Darwin. – Najwyraźniej stary miał ten punkt w polisie.
Patrolowy Elroy wykrzywił usta w typowym dla Elvisa uśmiechu, lecz naturalnie
nie pojął
puenty opowieści.
– Więc rozwiążesz dla nas tę zagadkę? – spytał sierżant.
Minor podrapał się w głowę.
– Macie jakieś teorie?
– Ludzie z Wydziału Ruchu Drogowego uważają że chodzi o nieudaną transakcję
narkotykową – stwierdził Cameron.
– Tak – przyznał szybko patrolowy. – Wie pan, el camino znajdował się na tyłach
tego
dużego wojskowego samolotu transportowego...
– C-130? – wtrącił Dar.
– Tak. – Elroy uśmiechnął się. – Gnojki się poróżniły, wypchnęły chevroleta z
transportowca
i... bingo. – Wycelował w lej niczym maitre d’hótel wskazujący gościom stolik.
Darwin skinął głową.
– Dobra teoria. Tyle że... skąd handlarze narkotyków wzięliby C-130? I po co
mieliby
transportować nim el camino? Jaki sens go wypychać? No i dlaczego auto
eksplodowało i spaliło
się?
– Czyż samochody nie wybuchają zawsze, kiedy spadają z urwisk i klifów? – spytał
Elroy
z blednącym uśmiechem.
– Tylko w filmach, Mickey, mój chłopcze – rzucił sierżant, po czym odwrócił się
do Dara
i spytał: – A więc? Chcesz zacząć, zanim zrobi się tu gorąco?
Minor kiwnął głową.
– Dobrze, ale mam dwa warunki. – Cameron uniósł gęste brwi. – Zabierz mnie z
powrotem
do mojego samochodu i pożycz mi swoje radio.
***
Darwin wyjechał acurą z kanionu i skierował ją na pustynię. Tam przystanął,
rozejrzał się
przez moment, podjechał jeszcze kawałek, znów się zatrzymał, tym razem patrząc
nieco dłużej,
po czym zawrócił do pierwszego punktu postoju i ruszył pieszo na pustynię. Po
drodze zbierał
kamyki i inne leżące tam drobiazgi, wkładając je do kieszeni. Uwiecznił na
zdjęciach kilka
karłowatych, osobliwie poskręcanych juk oraz piasek, potem wrócił do acury i
pstryknął parę
ujęć asfaltowej drogi. Pora nadal była wczesna, a ruch nieznaczny – jedynie od
czasu do czasu
jednopasmową szosą kanionową jechała furgonetka lub pikap. Temperatura na
pustyni
przekroczyła już jednak dwadzieścia pięć stopni Celsjusza, więc Minor, siedząc w
czarnej acurze,
pozostawionej na jałowym biegu na żwirowym zakręcie w odległości półtora
kilometra od
wejścia do kanionu, zdjął kurtkę i włączył klimatyzację. Włączył laptopa,
ThinkPada firmy IBM,
przegrał z karty pamięci cyfrowego aparatu Hitachi wykonane zdjęcia i przeglądał
je przez kilka
minut. Później obejrzał krótkie fragmenty wideo, które nakręcił. W końcu
uruchomił klawiaturę
numeryczną i jakiś czas wstukiwał równania, przerywając na moment, aby aktywować
mapę
elektroniczną i wyjąć ze skrytki na rękawiczki urządzenie GPS. Dwukrotnie
sprawdził
odległości, kąty i wysokości, później dokończył obliczenia, zamknął laptopa,
odłożył go
i połączył się z Cameronem przez pożyczone wcześniej radio. Odkąd opuścił skalny
występ,
minęło już trzydzieści pięć minut.
Pięć minut później zielonobiały helikopter zawirował mu nad głową i wylądował.
Pilot
pozostał wewnątrz kabiny, sierżant natomiast wysiadł, poprawił kapelusz i
podszedł do acury.
– Gdzie młody Elvis? – spytał Dar.
– Elroy – skorygował sierżant.
– Jak zwał, tak zwał.
– Zostawiłem go. Wystarczy mu ekscytacji na dziś rano. Poza tym zbyt lekceważąco
wypowiada się na temat starszych.
– Tak?
– Gdy odszedłeś, nazwał cię arogantem i dupkiem – wyjaśnił Cameron.
Minor uniósł brwi.
– Dupkiem?
Przyjaciel z marines wzruszył ramionami.
– Przepraszam, stary. To nie jest zły chłopak, ale nigdy nie był biedak w
wojsku. Typowy
przedstawiciel pokolenia X i tak dalej. W dodatku biały. No i ma ostry język.
Przepraszam cię za
niego.
– Ale żeby dupkiem? – powtórzył Dar.
– Co masz dla mnie? – Cameron był wyraźnie zmęczony i porzucił rozbawiony ton na
korzyść bardziej typowej dla siebie irytacji.
– A co dostanę od ciebie za moje rewelacje? – odparował Minor.
– Dozgonną wdzięczność CHP – odwarknął sierżant.
– Domyślam się, że musi mi to wystarczyć. – Darwin popatrzył z ukosa na mały
helikopter,
który wydawał się migotać, gdy fale gorąca wznosiły się znad autostrady między
nim i acurą. –
Chociaż nienawidzę latać tymi cholernymi maszynami, muszę ci coś pokazać z góry,
więc
najlepiej będzie, gdy szybko do niej wsiądziemy.
Cameron wzruszył ramionami.
– Miejsce wypadku?
– Jasne. Nie mam ochoty lecieć znów w kanionie. Powiedz swojemu pilotowi, że
wskażę mu
kierunek. Niech nie wznosi się wyżej niż sto pięćdziesiąt metrów.
***
Lecieli nad autostradą mniej więcej w odległości ośmiuset metrów na wschód od
miejsca,
gdzie Dar zostawił zaparkowaną acurę.
– Widziałeś ten zniszczony i nadpalony fragment asfaltu w pobliżu rozjazdu? –
spytał Minor
przez mikrofon ze słuchawkami.
– Tak, pewnie, teraz go widzę. Rano, kiedy tędy jechałem, było zbyt ciemno. No i
co z tego?
Autostrada jest podobnie uszkodzona w tysiącu miejsc. Marnie o nią tu dbają.
– Zgadza się – przyznał Darwin. – Ten odcinek drogi wygląda jednak osobliwie.
Jakby asfalt
się stopił, a następnie ponownie stężał.
Cameron znowu wzruszył ramionami.
– Pustynia, człowieku. Ile ma być dziś stopni? – odwrócił się do pilota.
– Czterdzieści pięć – odparł pilot, ani na moment nie zerkając w ich stronę.
Jego skryte za
okularami przeciwsłonecznymi oczy skupiały się całkowicie na przyrządach i
horyzoncie. –
Prawie.
– No tak – mruknął Dar. – Wracajmy więc do mojej acury.
– To wszystko? – spytał Cameron.
– Cierpliwości. – Wznosili się sto metrów nad autostradą. Jakieś kombi pędziło
pod nimi na
zachód, z obu tylnych okien wystawały dziecięce główki, zadarte i zagapione na
helikopter.
Acura wyglądała jak czarna świeca woskowa, która stopiła się z gorąca. – Widzisz
te ślady
hamowania? – spytał Dar.
– Tak, jasne, że widzę – odparł sierżant. – Ale są dwa i pół kilometra od
kanionu, czyli ponad
trzy kilometry od miejsca wypadku. Twierdzisz, że ktoś stracił panowanie nad
kierownicą wpadł
tutaj w poślizg, a rozbił się prawie pięć kilometrów stąd, w dodatku na ścianie
kanionowej
położonej niemal czterdzieści metrów wyżej. Szybki z niego gnojek. – Cameron
uśmiechał się,
lecz nie wydawał się rozbawiony.
– Długie są te ślady – wyjaśnił Minor, wskazując na równoległe znaki biegnące na
zachód.
– Jakieś dzieciaki paliły gumę. Tutaj co kilkaset metrów znajdziesz takie ślady
opon. Sam
o tym wiesz, Dar. Mamy szczęście, jeśli rano nie natykamy się na małolatów we
wraku.
– Zmierzyłem te ślady – kontynuował Minor. – Ciągną się przez pięćset
sześćdziesiąt
metrów. Jeśli jakiś dzieciak sprawdzał szybkość swojego chevroleta, cholernie
długo hamował
i zostawił większą część opon na asfalcie. A jeżeli są to ślady hamowania...
– Co chcesz przez to powiedzieć? – przerwał mu Cameron.
– Chodzi mi po prostu o współczynnik tarcia. Nasz el camino próbował się tutaj
zatrzymać
i nie mógł. Hamulce się stopiły. – Dar włożył rękę do kieszeni, po czym wręczył
sierżantowi
kilka małych i większych kulek z czegoś, co wyglądało jak stopiona guma.
– Hamulcowe okładziny cierne? – spytał Cameron.
– Raczej resztki, które z nich zostały – odparł Darwin. Dał sierżantowi kilka
innych
maleńkich kulek, tym razem metalowych. – To z kolei odpryski z powierzchni
stopionych
bębnów hamulcowych – wyjaśnił. – Na pniach juk rosnących wzdłuż tego odcinka
możesz
zobaczyć drobiny zarówno sproszkowanej gumy, jak i stopionej stali.
– Chevrolety el camino zawsze miały gówno warte hamulce – zauważył Cameron,
przesuwając kulki w ciemnej dłoni.
– Rzeczywiście – zgodził się Minor. – Szczególnie gdy próbujesz wyhamować z
jakichś
czterystu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.
– Ilu? Czterystu osiemdziesięciu kilometrów?! – zawołał sierżant. Dolna szczęka
lekko mu
opadła z zaskoczenia.
– Lądujmy – mruknął Darwin. – Wyjaśnię ci wszystko na ziemi.
***
– Sądzę, że zrobił to po zmroku – tłumaczył Minor. – Zapewne nie chciał, żeby
ktokolwiek
zauważył, jak dołącza rakietowe silniki startowe. Zamontował je na tym
rozjeździe, a później...
– Rakietowe silniki startowe?! – powtórzył Cameron. Zdjął kapelusz i palcami
starł pot
z czoła.
– Dokładnie tak – odparł Darwin. – Mówiąc potocznie, pomocnicze odrzutowe
przyspieszacze startu. Są to wielkie samodzielne silniki rakietowe na paliwo
stałe. Kiedyś
używały ich wojska lotnicze do podrywania z ziemi ciężkich transportowców,
szczególnie jeśli
pas startowy był zbyt krótki lub ładunek zbyt...
– Wiem, co to są pieprzone odrzutowe przyspieszacze startu – odburknął sierżant.
–
Pamiętasz, stary? Też byłem w piechocie morskiej. Powiedz mi lepiej, skąd jakiś
małoletni ćpun
jeżdżący el camino z 1982 roku wziął dwa silniki rakietowe?
Dar wzruszył ramionami.
– Z bazy lotniczej Andrews, leży nieco na północ stąd, albo z Twelve Palms,
całkiem
niedaleko tą drogą. Tu wokół jest chyba więcej baz wojskowych niż na każdym
innym tej
wielkości terenie w Stanach. Kto, u diabła, wie, jakie nadwyżki żołnierze
wyprzedają albo
wymieniają na boku.
– Rakietowe silniki startowe! – zadumał się Cameron, patrząc na długie ślady
hamowania.
Przeplatały się w kilku miejscach, lecz później znów się rozdzielały i biegły
równolegle niczym
czarna strzała o dwóch trzonkach, ciągnąca się do odległego kanionu. – Po co
właściwie używa
się dwóch?
– Dla równowagi – wyjaśnił Dar. – Gdyby facet odpalił tylko jeden, a nie
umieściłby go
idealnie pośrodku masy el camino, pojazd tylko niczym bączek obracałby się wokół
własnej osi,
z nieszczęśnikiem w środku.
– Rozumiem – odrzekł sierżant. – Ki