12953
Szczegóły |
Tytuł |
12953 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12953 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tom Godwin
Bezduszne Równania
Nie był sam.
Nic nie zdradzało tego faktu poza białą wskazówką maleńkiego
urządzenia pomiarowego umieszczonego przed nim na tablicy kontrolnej. W
sterowni poza nim nie było nikogo, nie słychać było żadnych dźwięków
oprócz szumu silników - jednakże biała wskazówka zmieniła położenie. Stała
na zerze, kiedy jego siateczek opuścił Gwiezdny Pył; teraz - po godzinie
wychyliła się. Coś znajdowało się w szafce towarowej po przeciwnej stronie
sterowni, a strzałka pokazywała, że to coś wydziela ciepło.
Mógł to być obiekt tylko jednego rodzaju - żywe ludzkie ciało.
Odchylił się w fotelu pilota i powoli, głęboko zaczerpnął powietrza
myśląc o tym, co będzie musiał zrobić. Był pilotem SPR uodpornionym na
widok śmierci i od lat do niej przyzwyczajonym; mógł obojętnie przyglądać
się umieraniu innego człowieka. Nie od niego zależało to, co ma zrobić,
ale nawet pilotowi SPR potrzeba było kilku chwil na oswojenie się z myślą,
że ma udać się na drugi koniec sterowni i z całym spokojem i premedytacją
odebrać życie człowiekowi, z którym dopiero przyjdzie mu się spotkać.
Oczywiście, zrobi to. Takie jest prawo, wyrażone jednoznacznie i
stanowczo w bezlitosnym paragrafie L, punkt 8 Regulaminu Kosmicznego: "Kto
w sposób nielegalny dostanie się na pokład SPR, natychmiast po wykryciu
zostanie wyrzucony za burtę"
To jest prawo i nie może być żadnego odwołania. O istnieniu tego prawa
nie zadecydował człowiek; jego ustanowienie wymusiły warunki panujące na
pograniczu cywilizacji. Wielka ekspansja galaktyczna rozpoczęła się wraz z
wynalezieniem napędu nadprzestrzennego, a kiedy ludzie rozproszyli się
daleko wśród planet pogranicza, pojawił się problem kontaktów z
odosobnionymi koloniami pierwszych osadników i stacjami naukowymi. Efekrem
wspólnego geniuszu i pracowitości mieszkańców Ziemi były frachtowce,
ogromne statki kosmiczne zdolne do lotów w nadprzestrzeni, lecz budowa ich
zajmowała dużo czasu i pochłaniała mnóstwo pieniędzy. Było ich za mało, by
mogły je posiadać niewielkie kolonie. Frachtowce przewoziły tylko
osadników do innych światów, a później przylatywały okresowo, kursując
według ścisłych harmonogramów, ale nie mogły zatrzymywać się ani zmieniać
kursu, żeby odwiedzać kolonie, w których wizyty zaplanowane były w innym
czasie. Takie opóźnienie mogłoby unicestwić program rejsu oraz spowodować
zamieszanie i niepewność w komunikacji, które zniweczyłyby skomplikowany
system łączności i współzależności starej Ziemi z nowymi planetami
pogranicza.
Trzeba było znaleźć sposób dostarczania w nagłych wypadkach
zaopatrzenia lub ekip ratowniczych na planety, na których nie przewidywano
lądowania. I tak powstały Statki Pogotowia Ratunkowego: miały niewielkie
rozmiary, można je było rozkładać na części, nie zabierały dużo miejsca w
ładowniach frachtowców. Zbudowane z lekkich metali i tworzyw sztucznych,
poruszały się za pomocą silników rakietowych zużywających stosunkowo mało
paliwa. Każdy frachtowiec zabierał w drogę cztery SPR; na wezwanie o pomoc
najbliższy opuszczał nadprzestrzeń na czas potrzebny do wystrzelenia
jednego SPR z odpowiednim zaopatrzeniem lub załogą, a potem znów znikał
kontynuując lot zgodnie z planem.
Frachtowce, zasilane energią wytwarzaną w konwektorowych reaktorach
jądrowych, nie używały płynnego paliwa rakietowego, ale reaktory były o
wiele za duże i skomplikowane, by można je było instalować na SPR. Płynne
paliwo zajmowało dużo miejsca i statki musiały zabierać ze sobą
ograniczone jego zapasy - toteż było ściśle racjonowane. Ilość paliwa
potrzebną do każdej misji SPR ustalały komputery na frachtowcach. W swoich
obliczeniach brały pod uwagę współrzędne kursu, masę stateczku, masę
pilota i ładunku; były bardzo dokładne i nie pomijały w obliczeniach
niczego. Jednak nie były w stanie przewidzieć ponadplanowego pasażera ani
uwzględnić nadwyżki masy, jaką stanowiło jego ciało.
Gwiezdny Pył otrzymał wezwanie o pomoc od jednego z zespołów
badawczych stacjonujących na Wodenie; sześciu ludzi z tego zespołu
zaraziło się febrą roznoszoną przez maleńkie zielone owady kala. Huragan,
który przeszedł nad obozowiskiem, zniszczył im wszystkie zapasy surowicy.
Gwiezdny Pyl wykonał typową procedurę: wyszedł z nadprzestrzeni, aby
wystrzelić SPR z surowicą, i ponownie zniknął. Teraz, godzinę później,
wskazówka oznajmiła, że w szafce towarowej znajduje się jeszcze coś poza
niewielkim pudłem z lekarstwami.
Skierował wzrok na białe, wąskie drzwi szafki. Za tymi drzwiami żyje i
oddycha jakiś człowiek, który zaczyna nabierać pewności, że wykrycie w tym
momencie jego obecności nastąpi za późno, by pilot zdążył odwrócić bieg
wydarzeń. I nastąpiło za późno - dla człowieka zza drzwi było jeszcze
później, niż sądził, i chyba by nie uwierzył, jak strasznie za późno.
Nie było wyboru. Dla skompensowania masy ciała tego człowieka podczas
wielu godzin deceleracji spalać się będzie dodatkowe paliwo:
mikroskopijnie drobne nadwyżki paliwa, których nie będzie brakować, dopóki
statek nie zbliży się do celu. A potem, na pewnej wysokości nad
powierzchnią planety, co w zależności od masy statku i ładunku oraz czasu
uprzedniej deceleracji może wynosić zarówno tysiąc jak i dziesiątki
tysięcy metrów, mikroskopijnie drobne nadwyżki spalonego paliwa ujawnią
swą nieobecność. SPR plunie ostatnią kroplą paliwa i swobodnym lotem
przeszyje atmosferę planety. Uderzając o powierzchnię statek, jego pilot i
nieproszony gość stopią się ze sobą w rumowisko metalu i plastyku, ciała i
krwi wbitych głęboko w grunt. Ten człowiek podpisał wyrok śmierci na
siebie w momencie, w którym ukrył się na statku; nie otrzyma zgody na
zabranie ze sobą siedmiorga innych.
Spojrzał znów na białą wskazówkę ostrzegawczą i wstał z fotela. To, co
musi zrobić, będzie nieprzyjemne dla obu, ale im szybciej to się stanie,
tym lepiej. Przeszedł przez sterownię i stanął przy białych drzwiach.
- Wychodzić! - rozległ się jego szorstki rozkaz, przekrzykując szum
silników.
Wydawało mu się, że słyszy jakiś szelest w środku, ale po chwili
wszystko ucichło. Wyobraził sobie, jak pasażer na gapę wciska się w kąt,
przestraszony możliwymi następstwami swojego czynu, i jak uchodzi z niego
pewność siebie.
- Powiedziałem: wychodzić!
Usłyszał, że ten ktoś wykonuje polecenie, i czekał wpatrzony w drzwi
szafki, trzymając dłoń blisko miotacza u boku.
Drzwi otworzyły się i nieproszony gość z uśmiechem przekroczył próg.
- W porządku, poddaję się. Co teraz?
Była to dziewczyna.
Wytrzeszczył oczy nic nie mówiąc. Ręka mu opadła; to, co zobaczył
przed sobą, podziałało na niego jak ciężki i nieoczekiwany cios. Pasażerem
na gapę nie był mężczyzna, lecz kilkunastoletnia dziewczyna stojąca przed
nim w białych, ozdobnych sandałkach, sięgająca mu ledwie do ramion.
Odchyliła do tyłu głowę o kasztanowatych, falujących włosach, by patrzeć
mu prosto w oczy, i rozsiewając wokoło delikatny, słodki zapach perfum,
nieświadoma niczego, nie czując żadnego lęku, z uśmiechem czekała na
odpowiedź.
"Co teraz?" Gdyby pytanie zadał niski, prowokacyjny głos mężczyzny,
odpowiedziałby na nie działaniem, szybkim i skutecznym. Zabrałby
nieproszonemu gościowi identyfikator i kazał wejść do śluzy powietrznej.
Gdyby tamten odmówił - użyłby miotacza. Nie zajęłoby to dużo czasu; w
ciągu minuty ciało zostałoby wyrzucone w próżnię - gdyby nieproszonym
gościem był mężczyzna.
Wrócił na fotel i skinął na dziewczynę, by usiadła na kasecie z
urządzeniami sterowniczymi silnika, znajdującej się koło niego pod ścianą.
Posłuchała go; jego milczenie zgasiło uśmiech na jej twarzy i przypominała
teraz małe, potulne szczenię, które wie, że nabroiło i musi być ukarane.
- Pan mi nie odpowiedział - odezwała się. - Przyznaję się do winy i co
teraz będzie ze mną? Płacę karę, czy co?
- Co tu robisz? - zapytał - Dlaczego ukryłaś się na tym SPR?
- Chciałam się zobaczyć z bratem. Bierze udział w wyprawie
geologicznej na Wodenie. Nie widziałam go dziesięć lat, odkąd opuścił
Ziemię na badania subsydiowane przez rząd.
- Dokąd leciałaś na Gwiezdnym Pyle?
- Na Mimir, otrzymałam tam pracę. Przez cały czas brat wysyłał nam
pieniądze do domu - ojcu, matce i mnie - i zapłacił za specjalny kurs
językoznawczy dla mnie. Ukończyłam go wcześniej, niż to było planowane, i
dostałam propozycję pracy na Mimirze. Gerry skończy badanie na Wodenie w
przyszłym roku i dopiero wtedy będzie mógł przylecieć na Mimir. Dlatego
schowałam się do tej szafki, było tam tyle wolnego miejsca, że
zaryzykowałam nawet karę. Nas jest tylko dwoje rodzeństwa - Gerry i ja - a
brata nie widziałam bardzo długo. Nie chciałam czekać jeszcze przez cały
rok, kiedy mogę teraz zobaczyć się z nim, chociaż zdawałam sobie sprawę,
że robiąc tak łamię jakieś przepisy.
"Zdawała sobie sprawę, że łamie jakieś przepisy" - swoją drogą nie
można jej winić za nieświadomość prawa; jest mieszkanką Ziemi i nie
rozumie, że prawo, które obowiązuje na kosmicznym pograniczu, z
konieczności musi być tak samo twarde i nieubłagane jak środowisko, które
je zrodziło. Aby jednak uchronić takich ludzi, jak ona, przed skutkami
nieznajomości prawa pogranicza, nad drzwiami prowadzącymi do sektora
Gwiezdnego Pyłu, w którym przechowywano SPR, umieszczono napis; był on
jasny i oczywisty dla wszystkich:
OSOBOM NIEUPOWAŻNIONYM
WSTFP WZBRONIONY
center>
- Czy brat wie, że wybrałaś się w podróż na Mimir?
- O, tak. Na miesiąc przed opuszczeniem Ziemi wysłałam do niego
kosmogram z wiadomością o pomyślnym ukończeniu nauki i wyjeździe na Mimir
na Gwiezdnym Pyle. Wiedziałam już, że za nieco ponad rok brat będzie
stacjonował na Mimirze. Ma dostać awans z przeniesieniem na stałe do
tamtejszej bazy i nie będzie musiał wyjeżdżać na roczne badania terenowe,
tak jak teraz.
Na Wodenie pracowały dwa zespoły badawcze. - Jak się nazywa twój brat?
- zapytał.
- Gerry Cross. Jest w Zespole II - taki mam adres do niego. Czy pan go
zna?
O surowicę prosił Zespół I. Zespół II jest oddalony o trzynaście
tysięcy kilometrów i znajduje się po drugiej stronie Morza Zachodniego.
- Nie, nigdy go nie widziałem - odpowiedział, a potem odwrócił się do
sterownicy i zmniejszył decelerację do ułamka G. Czyniąc to wiedział
doskonale, że nie uniknie tego, co musi nieodwołalnie nastąpić; mimo to
wykonał jedyną czynność, jaką mógł, aby opóźnić nadejście nieubłaganego
końca. Efekt był taki, że wydawało się, jakby statek nagle opadł i
zaskoczona dziewczyna mimowolnie uniosła się ze swego miejsca.
- Poruszamy się teraz szybciej, prawda? - spytała. - Dlaczego?
Powiedział jej prawdę:
- Żeby przez jakiś czas zaoszczędzić trochę paliwa.
- Czy to znaczy, że nie jest go dużo?
Zwlekał z odpowiedzią, której niedługo będzie musiał udzielić, i zadał
pytanie:
- Jak ci się udało schować do szafki?
- Po prostu weszłam do środka, gdy nikt nie patrzył w moim kierunku.
Żeby poćwiczyć język, rozmawiałam w Biurze Zaopatrzenia z pewną
Gelanezyjką, która tam sprząta, a wtedy ktoś wszedł z zamówieniem dla ekip
badawczych na Wodenie. Zaraz po przygotowaniu statku do lotu wślizgnęłam
się do szafki, tuż przed pańskim przyjściem. To był jakiś odruch, aby się
tam schować i jak najszybciej ujrzeć Gerry'ego. Z pańskiego srogiego
spojrzenia domyślam się, że nie był to rozsądny odruch. Ale obiecuję -
będę wzorowym przestępcą, chciałam powiedzieć: więźniem - znów się do
niego uśmiechała. - Poza-karą mam zamiar zarobić na swoje utrzymanie. Mogę
gotować albo naprawiać ubrania, w ogóle umiem robić masę praktycznych
rzeczy i nawet znam się trochę na pielęgniarstwie.
Miał jeszcze jedno pytanie:
- Czy wiedziałaś, jakiego rodzaju zaopatrzenie zamówiła ekipa badawcza
z Wodena?
- Ależ skąd, sądziłam, że jakiś sprzęt potrzebny im do pracy.
Dlaczego zamiast dziewczyny pasażerem na gapę nie mógł być mężczyzna,
którym kierowałyby jakieś ukryte pobudki? Zbiegły przestępca, mający
nadzieję, że zgubi się gdzieś w nowym, dzikim świecie; awanturnik,
szukający okazji przedostania się na nieznane lądy, gdzie mógłby znaleźć
jakieś złote runo; szaleniec, opętany jakąś misją...
Może jeden raz w życiu każdy pilot SPR musi znaleźć takiego pasażera
na swoim statku - człowieka o złym charakterze, człowieka podłego i
samolubnego, człowieka brutalnego i niebezpiecznego, ale przecież nikt się
nigdy dotąd nie natknął na uśmiechniętą, niebieskooką dziewczynę, która
chce zapłacić karę i zarobić na swoje utrzymanie, aby zobaczyć się z
własnym bratem.
Odwrócił się od tablicy i przekręcił gałkę służącą do nawiązywania
łączności z Gwiezdnym Pyłem. Ta rozmowa na nic się nie zda, lecz nie
potrafił, dopóki nie wykorzysta jedynej, choć daremnej nadziei, pochwycić
jej i wepchnąć do śluzy, jakby była zwierzęciem - albo mężczyzną. Przy
deceleracji wynoszącej ułamek G mała zwłoka w czasie nie będzie
niebezpieczna.
Z komunikatora odezwał się głos.
- Tu Gwiezdny Pył. Podaj tożsamość i przystępuj do nadawania.
- Barton, SPR 34611. Rozmowa pilna. Połącz mnie z kapitanem Delhartem.
Słychać było jakieś strzępy rozmów w trakcie przekazywania życzenia
pilota przez odpowiednie instancje. Dziewczyna patrzyła uważnie na niego i
już się nie uśmiechała.
- Każe im pan wrócić po mnie? - zapytała.
W głośniku coś trzasnęło i odezwał się daleki głos: - Panie kapitanie,
SPR prosi...
- Wracają po mnie? - spytała ponownie. - A więc mimo wszystko nie uda
mi się zobaczyć z bratem?
- Barton? - z komunikatora dobiegł ochrypły głos kapitana Delharta. -
Cóż to za pilna sprawa?
- Mam pasażera na gapę - odpowiedział.
- Pasażera na gapę? - zapytał kapitan ze zdziwieniem. - Rzeczywiście
to niezwykła historia, ale po co od razu "pilna sprawa"? Wykryłeś go
zawczasu, więc niebezpieczeństwo w zasadzie ci nie grozi. Sądzę, że
przekazałeś informację do Archiwum, aby mogli zawiadomić najbliższą
rodzinę?
- Dlatego najpierw muszę porozumieć się z tobą. Pasażer jest wciąż na
pokładzie, a okoliczności są tak odmienne...
- Odmienne? - przerwał kapitan, a w jego głosie pojawiło się
zniecierpliwienie. - Co to ma znaczyć? Dobrze wiesz, że masz ograniczone
zapasy paliwa, znasz także przepisy, tak samo, jak ja: "Kto w sposób
nielegalny dostanie się na pokład SPR, natychmiast po wykryciu zostanie
wyrzucony za burtę".
Słychać było, że dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła powietrza: - O czym
on mówi?
- Tym pasażerem jest dziewczyna.
- Co takiego?
- Chciała odwiedzić brata. To jeszcze dziecko, nie miała pojęcia, co
faktycznie robi.
- Rozumiem - szorstka lakoniczność zniknęła z głosu kapitana. Więc
rozmawiasz ze mną, gdyż masz nadzieję, że mógłbym temp zaradzić.
- Nie czekając na odpowiedź mówił dalej: - Bardzo mi przykro, nic nie
mogę zrobić. Nasz statek musi lecieć dalej swoim kursem; od tego zależy
życie nie jednej osoby, ale wielu ludzi. Wiem, co czujesz, lecz jestem
bezsilny. Musisz przez to przejść. Połączę cię z Archiwum.
Komunikator umilkł, pozostał tylko lekki szmer. Odwrócił się do
dziewczyny. Pochylała się lekko do przodu, prawie sztywna; miała szeroko
otwarte, przerażone oczy.
- O co mu chodziło, kiedy mówił "musisz przez to przejść... wyrzuć ją
za burtę"? Co chciał przez to powiedzieć? Chyba się przesłyszałam...
kapitan nie mógłby... Co to znaczy... o co mu naprawdę chodziło?
Zostało jej tak mało czasu, że pocieszanie kłamstwem byłoby najwyżej
okrutnym i płytkim oszukiwaniem.
- Jemu chodziło dokładnie o to, co słyszałaś.
- Nie! - odskoczyła od niego jedną ręką osłaniając twarz, jakby
uderzył ją i chciała się bronić. W jej oczach widać było, że nie może w to
uwierzyć.
- Tak musi być.
- Nie! Żartuje pan - czy pan oszalał? Nie mówi pan poważnie!
- Przykro mi - mówił do niej powoli i delikatnie - powinienem
powiedzieć ci o tym wcześniej. Tak, powinienem, lecz najpierw musiałem
zrobić to, co mogłem - musiałem porozumieć się z Gwiezdnym Pyłem.
Słyszałaś, co powiedział kapitan?
- Przecież nie może pan tego zrobić - jeśli zmusi mnie pan do
opuszczenia statku, to czeka mnie śmierć.
- Wiem.
Dziewczyna poszukała wzrokiem jego twarzy i niewiara w prawdziwość
słów zaczęła znikać z jej oczu ustępując miejsca narastającemu
przerażeniu. - Pan... wie? - w odrętwieniu, z niedowierzaniem wymówiła te
słowa oddzielając je wyraźnie od siebie.
- Wiem. I tak musi być.
- A więc mam być wyrzucona za burtę. - Oparła się z powrotem plecami o
ścianę, drobna i wiotka jak mała szmaciana lalka; opuścił ją cały opór i
resztki niewiary.
- I pan to zrobi? Pan mnie zabije?
- Przykro mi - znów to powtórzył - nie wyobrażasz sobie, jak mi jest
przykro. Muszę to zrobić i żaden człowiek na świecie nie może tego
zmienić. - Pan musi mnie zabić? Nie zrobiłam niczego, za co miałabym
umierać... nie zrobiłam niczego...
Westchnął głęboko ze znużeniem.
- Wiem, że nic nie zrobiłaś, dziecko. Wiem, że nie...
- SPR! - zabrzmiało energicznie z komunikatora - tu Archiwum, proszę
mi podać wszystkie dane z płytki identyfikacyjnej osobnika.
Podniósł się z fotela i stanął nad nią. Chwyciła się kurczowo krawędzi
kasety, na której siedziała, a jej zwrócona ku górze twarz była zupełnie
biała pod kasztanowymi włosami; uszminkowane usta zaś odcinały się jak
krwistoczerwony łuk amorka.
- Już teraz?
- Daj mi identyfikator.
Puściła krawędź siedzenia i drżącymi palcami mocowała się niezdarnie z
łańcuszkiem zawieszonym na szyi, do którego przyczepiona była okrągła,
plastykowa płytka. Wyciągnął dłoń i sam odpiął łańcuszek, a potem wrócił z
płytką na fotel.
- Archiwum, oto wasze dane: numer identyfikacyjny T837...
- Chwileczkę - przerwał mu głos z Archiwum - to ma być oczywiście
wpisane na szarą kartę?
- Tak.
- A czas wykonania egzekucji?
- Powiem ci później.
- Później? To jest niezgodne z przepisami. Regulamin wymaga podanie
nam czasu śmierci obiektu przed...
Z trudem udało mu się zachować normalny głos. - A więc będziemy
postępować wbrew przepisom: najpierw usłyszycie to, co odczytam wam z
płytki. Tym osobnikiem jest dziewczyna, która słyszy wszystko, co się
tutaj mówi. Czy jesteś w stanie to zrozumieć?
Nastąpiła krótka cisza, jakby spowodowana szokiem, a potem z Archiwum
odpowiedziano łagodnie:
- Przepraszam, proszę mówić dalej.
Zaczął czytać zawartość płytki, powoli, żeby opóźnić, najbardziej jak
mógł, nadejście tego, co było nieuniknione. Chciał pomóc dziewczynie dając
jej tę odrobinę czasu, którą dysponował, by ochłonęła po pierwszym ataku
strachu i przemieniła go w opanowanie, akceptację i rezygnację.
- Numer T8374 kreska Y54, nazwisko Marilyn Lee Cross, płeć żeńska,
urodzona 7 lipca 2160 roku (miała zaledwie 18 lat), wzrost 158
centymetrów, waga 50 kilogramów (taka lekka, a tak katastrofalnie
obciążyła tę cienką bańkę mydlaną, jaką był SPR), włosy brązowe, oczy
niebieskie, cera jasna; grupa krwi 0 (dane zbędne), miejsce przeznaczenia
Port City, Mimir (dane nieaktualne)...
Skończył czytać i powiedział: - Połączę się z wami później.
Odwrócił się ponownie w kierunku dziewczyny. Skuliła się przy ścianie
i w odrętwieniu przyglądała mu się z wyrazem niedowierzania i zdumionej
fascynacji.
- Oczekują od pana zabicia mnie? Pan i wszyscy na statku chcecie mojej
śmierci, tak? - W tym samym momencie odrętwienie zelżało i głos jej
brzmiał tak jak u przestraszonego dziecka: - Wszyscy pragną mojej śmierci,
a ja nic nie zrobiłam, nikogo nie skrzywdziłam - chciałam tylko zobaczyć
brata.
- Nie jest tak, jak myślisz, jest zupełnie inaczej - odrzekł. - Nikt
nie chce twojej śmierci, nikt by nie pozwolił na to, byś miała zginąć,
jeśli w ludzkiej mocy leżałoby zapobieżenie temu.
- A więc dlaczego? Nie rozumiem dlaczego?
- Ten statek wiezie surowicę przeciwko febrze kala dla Zespołu I. Ich
własny zapas surowicy zniszczył gwałtowny huragan. Zespół II - ekipa
twojego brata - znajduje się trzynaście tysięcy kilometrów dalej, po
drugiej stronie Morza Zachodniego, a ich helikoptery nie są w stanie
przelecieć takiej odległości, żeby pomóc kolegom. Choroba ta kończy się
śmiercią, jeśli chorzy nie otrzymają na czas surowicy, a więc o ile SPR
nie przyleci zgodnie z planem, to umrze sześciu ludzi. Nasze małe statki
otrzymują tylko tyle paliwa, że ledwo starcza na wylądowanie. Jeśli
zostaniesz na pokładzie, wtedy ciężar twojego ciała spowoduje zużycie
przez statek całego paliwa, zanim wylądujemy. Nastąpi katastrofa; ty i ja
zginiemy, a wraz z nami sześciu ludzi czekających na surowicę.
Upłynęła cała minuta, zanim się odezwała, a kiedy zastanowiła się nad
tym, co jej powiedział, oczy jej ożywiły się.
- Czy problem polega na tym - zapytała w końcu - że statek po prostu
nie ma wystarczającej ilości paliwa?
- Tak.
- Mogę odejść sama, ale mogę też zabrać ze sobą siedmiu innych? Czy o
to chodzi?
- Właśnie o to.
- I nikt nie pragnie mojej śmierci?
- Nikt.
- To może... czy jest pan pewny, że niczego nie da się zrobić?
Przecież gdyby można było, to chyba ktoś by mi pomógł?
- Każdy chciałby ci pomóc, ale wszyscy jesteśmy bezsilni. Ja zrobiłem,
co mogłem - nawiązałem łączność z Gwiezdnym Pyłem.
- A on nie zawróci... lecz może to zrobić jakiś inny statek, prawda?
Nie ma żadnej nadziei, że gdzie indziej znajdzie się ktoś, kto mi pomoże?
Pochyliła się lekko do przodu, kiedy w podnieceniu czekała na odpowiedź.
- Nie.
Słowo to podziałało na nią jak zimny prysznic. Dziewczyna znów oparła
się o ścianę, a z jej oczu zniknęły już zapał i nadzieja.
- Czy jest pan absolutnie pewny tego, co pan mówi?
- Jestem absolutnie pewny. W promieniu czterdziestu lat świetlnych nie
ma żadnych innych statków; nikt i nic nie jest w stanie zmienić tego, co
ma się stać.
Opuściła wzrok i w milczeniu gniotła w palcach fałdy spódnicy, a
okrutna prawda zaczynała docierać do jej świadomości.
Tak było lepiej. Wraz z utratą nadziei odejdzie i strach, wraz z
utratą nadziei przyjdzie rezygnacja. Na to potrzebowała czasu, a mogła go
mieć tak niewiele. Ile?
SPR nie były wyposażone w urządzenia do chłodzenia kadłuba i przed
wejściem w atmosferę ich prędkość należało maksymalnie zmniejszyć.
Deceleracja wynosiła 0,1 G, do celu zmierzali dużo szybciej, niż ustalił
komputer. Gwiezdny Pył w chwili, w której wysyłał SPR, znajdował się
niedaleko od Wodena; prędkość, z jaką poruszali się obecnie, z każdą
sekundą przybliżała ich coraz bardziej.
Istnieje pewien moment krytyczny, do którego wkrótce dotrą, gdy trzeba
będzie na nowo podjąć decelerację. I wtedy ciężar dziewczyny, pomnożony
przez wartość deceleracji, stanie się czynnikiem o zasadniczym znaczeniu,
czynnikiem, o istnieniu którego nie wiedział komputer, kiedy przydzielał
paliwo dla SPR. Nie ma innego wyjścia - ona musi zniknąć w chwili, w
której rozpocznie się ostateczna deceleracja. Kiedy to się stanie? Jak
długo można pozwolić jej tu zostać?
- Jak długo mogę tu jeszcze zostać?
Mimowolnie zadrżał na dźwięk tych słów, które rozległy się jak echo
jego własnych myśli. Jak długo? Nie miał pojęcia, musiałby zapytać
komputer na Gwiezdnym Pyle.
Każdy SPR otrzymywał niewielką nadwyżkę paliwa na wypadek
niekorzystnych warunków w atmosferze planety; przez czas, jaki dotąd
upłynął, zużyli stosunkowo niedużo paliwa. Komputerowe bloki pamięci wciąż
zawierają wszystkie informacje potrzebne do ustalenia kursu. Takie
informacje przechowuje się aż do wylądowania SPR w miejscu przeznaczenia.
Musi przekazać komputerowi tylko nowe liczby: wagę dziewczyny i dokładną
godzinę, o której zmniejszył decelerację do 0,1 G.
W tej samej chwili, w której otwierał usta, żeby wywołać Gwiezdny Pył,
z komunikatora rozległ się głos kapitana Delharta:
- Barton, kontrola rejestru w Archiwum wykazuje, że jeszcze nie
uzupełniłeś meldunku. Zmniejszyłeś decelerację?
A więc kapitan wiedział, co zamierzał zrobić.
- Hamuję w tempie przecinek dziesięć, decelerację zmniejszyłem o
siedemnastej pięćdziesiąt, a waga wynosi pięćdziesiąt. Chciałbym pozostać
przy przecinek dziesięć tak długo, jak mi pozwoli komputer. Zadasz mu to
pytanie?
Zmienianie przez pilota SPR kursu i stopnia deceleracji, które ustalił
dla niego komputer, było wbrew przepisom. Ale kapitan nie wspomniał 0
naruszeniu regulaminu ani nie -napytał o przyczynę. Nie musiał - gdyby był
pozbawiony inteligencji i zrozumienia dla ludzkiej natury, nie zostałby
dowódcą międzygwiezdnego statku kosmicznego. Powiedział tylko: - Dam to na
komputer.
W komunikatorze zaległa cisza; czekał razem z dziewczyną, a żadne z
nich nie odzywało się. Nie będą czekać długo - komputer przygotuje
odpowiedź w kilka sekund. Stalowa paszcza pierwszego bloku wchłonie nowe
liczby i przez skomplikowane obwody przepłyną elektryczne impulsy. Tu i
ówdzie zastukać może przekaźnik albo przekręcić się jakiś trybik, lecz w
gruncie rzeczy odpowiedzi udzielą impulsy elektryczne - bezkształtne,
bezmyślne, niewidzialne, z absolutną precyzją decydujące o tym, jak długo
może jeszcze żyć ta blada dziewczyna siedząca koło niego. Wówczas pięć
małych kawałków metalu drugiego bloku przesunie się po kolei błyskawicznie
na taśmie powleczonej farbą drukarską i druga stalowa paszcza wypluje
świstek papieru niosący odpowiedź.
Chronometr umieszczony na tablicy kontrolnej pokazywał 18.10, kiedy
kapitan odezwał się ponownie:
- Wznowisz decelerację o dziewiętnastej dziesięć. Spojrzała w kierunku
zegara, potem nagle odwróciła głowę. - Czy wtedy... wtedy mam wyjść? -
spytała.
Skinął głową na potwierdzenie; dziewczyna znów spuściła wzrok.
- Mam dla ciebie poprawki kursu - mówił kapitan. - W normalnych
okolicznościach nigdy bym na to nie pozwolił, ale rozumiem twoją sytuację.
Nic więcej nie mogę zrobić, a ty niczego nie zmieniaj w nowych
instrukcjach. Meldunek uzupełnisz o dziewiętnastej dziesięć. Zapisz sobie
poprawki kursu.
Czytał je głos jakiegoś nieznajomego technika, a on to zapisywał w
notatniku przypiętym do krawędzi tablicy kontrolnej. Spostrzegł, że w
pobliżu atmosfery nastąpi kilka okresów deceleracji o wartości 5 G, a przy
5 G pięćdziesiąt kilogramów ważyłoby dwieście pięćdziesiąt.
Kiedy technik skończył, szybko potwierdził odbiór i zakończył rozmowę.
Potem, wahając się przez chwilę, sięgnął ręką i wyłączył komunikator. Była
18.13 i do 19.10 nie będzie o czym meldować, a pozwolić innym Iia
przysłuchiwanie się temu, co mogła mówić w ostatniej godzinie życia,
byłoby nieludzkie.
Zaczął sprawdzać wskazania przyrządów pomiarowych, bez powodu wodząc
po nich wzrokiem bardzo powoli. Musi przyjąć wszystko, co ją czeka, a on
nie będzie mógł jej w tym pomóc. Słowa współczucia tylko by wszystko
opóźniły.
Była 18.20 kiedy ocknęła się z bezruchu i przemówiła. - A więc musi
tak być?
Obrócił się twarzą w jej kierunku: - Rozumiesz teraz, prawda? Nikt by
do tego nie dopuścił, gdyby mógł.
- Rozumiem - odpowiedziała. Jej twarz stopniowo nabierała kolorów i
szminka nie odcinała się tak jaskrawo.
- Jest za mało paliwa, bym mogła zostać. Kiedy schowałam się na tym
statku, wdepnęłam w coś, o czym nic nie wiedziałam, i teraz muszę za to
zapłacić.
Złamała prawo ustanowione przez człowieka, które głosiło "WSTĘP
WZBRONIONY", lecz kara za to nie zależała od ludzkiego działania ani
pragnienia, a jej wykonania żaden człowiek odwołać nie mógł. To prawo
fizyki stanowiło, że ilość paliwa h bezpiecznie doprowadzi do miejsca
przeznaczenia SPR o masie m, a inne prawo fizyki stwierdzało, że ilość
paliwa h nie doprowadzi do miejsca przeznaczenia SPR o masie m+x. SPR
posłuszny był tylko prawom fizyki, a żadne ludzkie współczucie dla
dziewczyny nie mogło zmienić drugiego prawa.
- Ale boję się. Nie chcę umierać - nie teraz. Chcę żyć, a nikt nie
próbuje mi pomóc. Wszyscy zdają się mówić "rób, co chcesz"; zachowują się
tak, jakby nic nie miało mi się stać. Czeka mnie śmierć, a nikogo to n i e
obchodzi.
- To obchodzi każdego z nas - powiedział. - Obchodzi mnie, obchodzi
kapitana i urzędnika w Archiwum. Obchodzi nas wszystkich i każdy zrobił
tyle, ile mógł, aby ci pomóc. Było tego za mało - tyle co nic, ale
jednocześnie było to wszystko, co mogliśmy zrobić.
- Nie wystarczy paliwa, to mogę zrozumieć - mówiła, jakby nie słysząc
jego słów - ale żeby kazać przez to umierać? Mnie, samej...
Jakże trudno jej pogodzić się z faktami. Nie zagrażało jej dotąd
niebezpieczeństwo śmierci, nie poznała jeszcze żadnego środowiska, w
którym ludzkie życie bywało tak wątłe i ulotne, jak piana morska wyrzucona
na skalisty brzeg. Jej miejscem jest delikatny świat Ziemi, z tym
spokojnym i solidnym społeczeństwem, gdzie mogła być młoda, cieszyć się i
śmiać razem z takimi jak ona, tam gdzie życie ludzi jest rzeczą drogocenną
i dobrze chronioną i gdzie wszyscy mają pewność, że doczekają jutra. Jej
miejscem jest świat łagodnego wiatru i ciepłego słońca, muzyki, poświaty
księżyca i subtelnych obyczajów, a nie posępny i bezwzględny świat
pogranicza.
- Jak mi się to mogło przytrafić tak strasznie szybko? Godzinę temu
byłam na Gwiezdnym Pyle i leciałam na Mimir. Teraz statek leci dalej beze
mnie, a ja za chwilę umrę i już nigdy nie zobaczę Gerry'ego ani mamy i
taty - w ogóle nic już nigdy nie zobaczę.
Zastanawiał się, w jaki sposób ma jej to wszystko wyjaśnić, aby w
końcu zrozumiała i przestała uważać się za ofiarę okrutnej i bezsensownej
niesprawiedliwości. Nie wiedziała nic o życiu na pograniczu, myślała
kategoriami bezpiecznej i niezawodnej Ziemi. Tam ładnych dziewcząt nie
wyrzuca się za burtę - prawo na to nie pozwala. Na Ziemi szczegóły jej
nieszczęścia zapełniłyby program dzienników radiowych i telewizyjnych, a
jeden z szybkich, czarnych statków Patrolu pomknąłby jej na pomoc.
Wszyscy, gdziekolwiek by się znajdowali, wiedzieliby o Marilyn Lee Cross i
nie szczędzono by wysiłków dla ratowania jej życia. Lecz tutaj nie jest
Ziemia i tu nie ma statków Patrolu; jest tylko Gwiezdny Pył, który ucieka
od nich z prędkością wielokrotnie większą niż światło. Nie znajdzie
nikogo, kto mógłby jej pomóc. Marilyn Lee Cross nie będzie się jutro
uśmiechać z ekranu TV, gdy będą nadawać dziennik; Marilyn Lee Cross
pozostanie. wyłącznie gorzkim wspomnieniem pilota SPR i nazwiskiem
wpisanym na szarą kartę w Archiwum.
- Tutaj jest inaczej niż na Ziemi - powiedział. - Nie chodzi o to, że
nikogo nie obchodzisz, zrozum; po prostu nikt nie może ci pomóc.
Pogranicze jest ogromne, znajdujemy się w tym jego rejonie, gdzie kolonie
osadników i ekspedycje naukowe są porozrzucane daleko od siebie. Na
Wodenie, na przykład, przebywa tylko szesnastu ludzi - szesnastu ludzi na
całej planecie. Ekipy geologów, zespoły badawcze, pierwsze małe kolonie
osadników wszyscy toczą walkę z obcym środowiskiem próbując przetrzeć
szlak dla tych, co przyjdą potem. Przyroda się broni, a ci, którzy idą
jako pierwsi, zwykle popełniają błąd tylko jeden raz. Na pograniczu nie ma
marginesu bezpieczeństwa dla ludzi i nie może go być, dopóki te ziemie nie
zostaną ostatecznie ujarzmione i zasiedlone. Do tego czasu ludzie będą
płacić za swoje błędy i nikt im nie pomoże, ponieważ nie ma nikogo, kto
mógłby im pomóc.
- Leciałam na Mimir - powiedziała. - Nic nie wiedziałam o pograniczu,
leciałam tylko na Mimir, a tam jest bezpiecznie.
- To prawda. Ale ty opuściłaś statek, który cię tam niósł. Milczała
przez krótką chwilę, a potem powiedziała:
- Tak cudownie było na początku. Tyle miejsca na tym statku, niedługo
miałam zobaczyć się z Gerrym... Nie wiedziałam nic o paliwie, nie
wiedziałam, co mnie spotka...
Jej słowa przestały do niego docierać, skierował uwagę na ekran nie
chcąc patrzeć, jak toruje sobie drogę przez przerażenie i strach ku
rezygnacji i akceptacji swojego losu.
Woden był kulą osłoniętą błękitną mgiełką atmosfery, płynącą w
przestworzach na tle czarnego nieba usianego gwiazdami. Wielka masa
Kontynentu Manninga rozpościerała się na Morzu Wschodnim jak gigantyczna
klepsydra, a zachodnia część Kontynentu Wschodniego jeszcze była widoczna.
Wzdłuż prawej krawędzi globu, z góry na dół, prowadziło pasemko cienia i
Kontynent Wschodni pogrążał się w nim, w miarę jak planeta obracała się
wokół osi. Godzinę temu widoczny był cały kontynent, a teraz na długości
dwu tysięcy kilometrów schował się w strefę cienia i zatapiał w noc
panującą na drugiej stronie. W kierunku cienia przesuwała się ciemna,
niebieska plama - Jezioro Lotosu. Gdzieś w pobliżu południowego brzegu
Jeziora Zespół II rozbił swój obóz. Niedługo nadejdzie tam noc i wkrótce
potem rotacja Wodena przesunie ich poza zasięg radia statku.
Powinien powiedzieć jej o tym, żeby mogła porozumieć się z bratem,
zanim będzie za późno. Może byłoby lepiej dla obojga, gdyby ze sobą nie
rozmawiali w takiej chwili - ale nie do niego należy decyzja. Ostatnie
słowa będą dla brata i siostry czymś, co się celebruje i pieści, czymś, co
mimo że uderza jak ostrze sztyletu, stanie się nieskończenie drogim
wspomnieniem, dla niej - na tych kilka chwil, które jej pozostały i dla
niego - do końca życia.
Nacisnął klawisz, którym wyświetla się siatkę współrzędnych na ekranie
i za pomocą znanej średnicy planety szacował odległość, jaką południowy
kraniec Jeziora Lotosu miał do przebycia, zanim znajdzie się poza
zasięgiem radia. W przybliżeniu - osiemset kilometrów... Osiemset
kilometrów - to znaczy pół godziny, a chronometr pokazywał 18.30.
Dołożywszy trochę na ewentualny błąd nie powinno być później niż 19.05,
kiedy obrót Wodena ostatecznie odetnie głos jej brata.
Po lewej stronie globu był już widoczny pierwszy skrawek Kontynentu
Zachodniego. Sześć i pół tysiąca kilometrów dalej, po jego przeciwnej
stronie, leżał brzeg Morza Zachodniego i obóz Zespołu I. To właśnie nad
Morzem Zachodnim huragan wziął swój początek uderzając później z taką
furią na obóz i niszcząc połowę zabudowań włącznie z tym, w którym
przechowywano środki medyczne. Dwa dni przedtem panowała tu idealna cisza;
nad Morzem Zachodnim unosiły się wyłącznie wielkie masy łagodnego
powietrza. Zespół I jak zwykle wyszedł do pracy w teren nieświadomy
połączenia się nad morzem wielkich mas powietrza, nieświadomy siły, jaką
zrodzi takie połączenie. Huragan uderzył na obóz bez ostrzeżenia, ze
straszliwą siłą burzącą, która dążyła do unicestwienia wszystkiego na
swojej drodze. Przeszedł nad obozem zostawiając po sobie gruzy. Zniszczył
wielomiesięczną pracę i naraził na śmierć sześciu ludzi, a potem, jakby
osiągnąwszy zamierzony cel, zaczął się z powrotem rozdzielać na masy
łagodnego powietrza. Lecz pomimo wszystkich zniszczeń nie działał
rozmyślnie ani złośliwie. Był ślepą i bezmyślną siłą podlegającą prawom
natury i zrobiłby to samo jeszcze raz, gdyby nie było na świecie żadnych
ludzi.
Istnienie wymaga Ładu, i Ład istnieje: prawa natury, nieodwołalne i
niezmienne. Ludzie mogą się uczyć, jak z nich korzystać, ale ludzie nie
mogą ich zmieniać. Obwód koła wynosi zawsze pi razy średnica i żadna z
nauk Człowieka nie może sprawić, żeby stało się inaczej. Połączenie
związku chemicznego A ze związkiem B w warunkach C zawsze wywołuje reakcję
D. Prawo grawitacji wyraża się ścisłym równaniem i nie odróżnia opadania
liści od majestatycznych obrotów układu gwiazdy podwójnej. Proces
konwersji jądrowej napędza statki kosmiczne, które niosą ludzi do gwiazd;
ten sam proces w formie narodzin gwiazdy Novej zniszczyłby świat równie
skutecznie. Prawa istniały i wszechświat poruszał się zgodnie z nimi.
Wzdłuż pogranicza zebrały się wszystkie siły natury i czasami niszczyły
tych, którzy przedzierali się poza Ziemię. Ludzie pogranicza dawno temu
poznali gorzką daremność przeklinania niszczących ich sił, ponieważ były
one ślepe i głuche; daremność wypatrywania litości z nieba, gdyż gwiazdy
galaktyki kołysały się na swoim długim na dwieście milionów lat wahadle,
tak samo jak one podległym prawom nie znającym uczuć nienawiści i litości.
Ludzie pogranicza zdawali sobie z tego sprawę - ale jak dziewczyna z
Ziemi miała to wszystko zrozumieć? "Ilość paliwa h nie doprowadzi do
miejsca przeznaczenia SPR o masie m+x". Dla niego, dla jej brata i
rodziców była młodą dziewczyną o słodkiej buzi; wobec praw natury
stanowiła x, niepożądany czynnik bezdusznego równania.
Poruszyła się znowu na swoim miejscu.
- Czy mogłabym napisać list? Chcę napisać do mamy i taty, i chciałabym
porozmawiać z Gemym. Czy pozwoli mi pan skorzystać z pańskiego radia?
- Spróbuję nawiązać z nim łączność - odrzekł.
Włączył nadajnik normalnoprzestrzenny i nacisnął klawisz wywołania.
Prawie natychmiast ktoś zareagował na sygnał.
- Halo! Co u was słychać, chłopaki, SPR w drodze?
- To nie zespół jeden, tu mówi SPR - odrzekł. - Jest tam Gerry Cross?
- Gerry? Z dwójką innych wyleciał rano helikopterem i dotąd ich nie
ma. Już prawie wieczór, powinni wrócić lada moment - najwyżej za godzinę.
- Czy możecie połączyć mnie z radiem na helikopterze?
- Hm. Nie działa od dwu miesięcy. Szlag trafił parę obwodów, a nowe
będą dopiero, kiedy przyleci frachtowiec. Czy to coś ważnego? Zła
wiadomość, czy coś?
- Tak, sprawa jest poważna. Jak wróci, przyślij go od razu do
nadajnika, najszybciej, jak tylko możesz.
- Oczywiście. Jeden z naszych ludzi wyjedzie po niego na lądowisko.
Coś jeszcze?
- To chyba wszystko. Odszukaj go jak najszybciej i wywołaj mnie.
Ściszył odbiornik do minimum, tak by słyszeć tylko sygnał wywoławczy, i
odczepił notatnik ze sterownicy. Oderwał kartkę z instrukcjami lotu i
podał jej papier z ołówkiem.
- Najlepiej zrobię, jak do Gerry'ego też napiszę - powiedziała
odbierając przybory do pisania. - Może nie wrócić do obozu na czas.
Zaczęła pisać, palce miała nadal nieporadne i niepewne, koniec ołówka
drżał, kiedy go odrywała od papieru. Odwrócił się w kierunku ekranu;
patrzył nań niewidzącym wzrokiem.
Była samotnym, małym dzieckiem, które próbowało powiedzieć swoje
ostatnie "do widzenia". Otworzy przed nimi serce. Powie im, jak bardzo ich
kocha, powie im, aby nie mieli do niej żalu, że to było coś takiego, co
mogło się przytrafić każdemu, i że wcale się nie boi. Ostatnie będzie
nieprawdą i można to będzie odczytać z jej koślawego pisma; pozostanie
dzielnym kłamstewkiem, które sprawi im jeszcze więcej bólu.
Jej brat jest człowiekiem pogranicza i on zrozumie. On nie będzie
nienawidził pilota SPR za to, że nic nie zrobił, by zapobiec jej śmierci;
będzie wiedział, że pilot nic nie mógł zrobić. Zrozumie, choć zrozumienie
nie złagodzi wstrząsu i bólu, jakich dozna, kiedy się dowie, że stracił
siostrę. Ale tamci - jej ojciec i matka, oni nie zrozumieją. Są ludźmi
Ziemi i rozpatrują wszystko jak ci, którzy nie przebywali nigdy tam, gdzie
margines bezpieczeństwa jest bardzo niewielki - a czasem nie ma go wcale.
Cóż oni sobie pomyślą o jakimś anonimowym pilocie, który posłał ich córkę
na śmierć.
Będą żywić do niego głęboką i straszliwą nienawiść - ale to naprawdę
nie ma znaczenia. Nie ujrzy ich nigdy, nigdy nie pozna. Będzie miał tylko
wspomnienia, tylko noce pełne strachu, kiedy niebieskooka dziewczyna w
białych sandałach będzie wchodzić w jego sny, żeby na nowo umierać...
Wzdrygnął się i próbował uspokoić myśli. Nie mógł jej pomóc.
Bezwiednie naraziła siebie na ukaranie przez prawo, które nie uznawało
niewinności, młodości ani piękna, które było niezdolne do okazania
współczucia czy łagodności. Żal był czymś nielogicznym - a jednak czyż
świadomość tego mogła go oddalić?
Od czasu do czasu przestawała pisać, jakby próbowała znaleźć właściwe
słowa, które wypowiedzą to, co chciała, żeby wiedzieli, po czym ołówek na
nowo podejmował cichy monolog. Była 18.37, kiedy złożyła list we czworo i
napisała na nim nazwisko. Zaczęła pisać następny list, dwukrotnie rzuciła
okiem na chronometr, jakby bała się, że czarna wskazówka dotrze na
wyznaczone miejsce, zanim skończy. O 18.45 złożyła drugi list w taki sam
sposób i napisała na nim nazwisko i adres. Podała mu oba listy.
- Czy mógłby pan zaopiekować się nimi i dopilnować, aby włożono je do
kopert i wysłano?
- Oczywiście.
Wziął od niej listy i włożył do kieszonki szarej koszuli od munduru.
- Można je będzie wysłać dopiero następnym frachtowcem? Dowiedzą się o
mnie wcześniej z Gwiezdnego Pyłu?
Potwierdził ruchem głowy.
- Wobec tego listy straciły już swe znaczenie, chociaż z drugiej
strony pozostały bardzo ważne dla mnie i dla nich.
- Wiem. Rozumiem cię i zajmę się tym.
Spojrzała na chronometr a potem odwróciła się do niego:
- Wydaje mi się, jakby ciągle przyśpieszał, jak pan myśli?
Nic nie odpowiedział, nie umiał wymyślić niczego, co można by
powiedzieć.
- Jak pan sądzi, czy Gerry zdąży wrócić? - spytała.
- Wydaje mi się, że tak. Powiedzieli, że zaraz będzie z powrotem.
Zaczęła obracać ołówek między dłońmi.
- Mam nadzieję, że zdąży. Jest mi niedobrze i boję się. Chcę znów
słyszeć, jak do mnie mówi, może nie będę się czuła taka osamotniona.
Tchórz ze mnie i nic na to nie poradzę.
- Nie, nie jesteś tchórzem. Boisz się, ale nie jesteś tchórzem.
- Czy jest jakaś różnica?
Skinął głową. - Ogromna różnica.
- Czuję się opuszczona przez wszystkich. Nigdy nie miałam takiego
uczucia, jakbym była pozostawiona sama sobie, jakby nikogo nie obchodziło,
co będzie ze mną. Przedtem wokół mnie zawsze byli mama i tata i moi
przyjaciele - miałam mnóstwo przyjaciół. Oni mi przed odjazdem urządzili
pożegnalne przyjęcie.
Przyjaciele, muzyka i śpiew, żeby miała co wspominać - a na ekranie
Jezioro Lotosu pogrążało się w cieniu.
- Czy z Gerrym jest to samo? - spytała. - To znaczy, jeżeli popełni
jakiś błąd, czy będzie musiał umrzeć? Opuszczony przez wszystkich i
pozbawiony wszelkiej pomocy?
- Wszędzie jest tak samo, na całym pograniczu. I zawsze tak będzie,
dopóki istnieje pogranicze.
- Gerry nie pisał nam o tym. Dał nam znać, że płacą mu dobrze, i cały
czas wysyłał pieniądze do domu, ponieważ dochody ze sklepiku taty ledwie
wystarczały na utrzymanie, ale nie informował nas, jak tu jest.
- Nie pisał, że ma niebezpieczną pracę?
- Tak, wspominał o tym, ale nie orientowaliśmy się, w czym rzecz.
Zawsze wydawało mi się, że na pograniczu niebezpieczeństwo ma w sobie dużo
z zabawy; takie podniecające przygody, jakie pokazują w stereokinie.
Nikły uśmiech musnął na moment jej twarz.
- Ale to nie jest tak, prawda? Wcale nie jest to samo, bo jeśli rzecz
się dzieje naprawdę, nie można iść do domu, kiedy seans się skończy.
- Nie - odrzekł - nie można.
Powędrowała spojrzeniem od chronometru do drzwiczek śluzy, a potem
spojrzała na papier i ołówek, które bez przerwy trzymała w ręku.
Wysunąwszy jedną stopę trochę do przodu zmieniła pozycję, aby odłożyć na
bok przybory do pisania. Dopiero teraz zorientował się, że nie nosiła
oryginalnych sandałków wegańskich, lecz tanią imitację. Rzekoma droga
skóra wegańska była jakimś ziarnistym plastykiem, "srebrna klamra"
posrebrzaną blaszką, a drogie kamienie błyszczącymi, kolorowymi
szkiełkami. "Sklepik taty ledwie starczał na utrzymanie". Na pewno rzuciła
uczelnię gdzieś na drugim roku studiów i podjęła naukę języków. Chciała
iść własną drogą i pomagać bratu w utrzymywaniu rodziców, dorabiając tyle,
ile mogła, po wykładach. Jej osobiste rzeczy zostaną zwrócone rodzicom -
nie będą przedstawiały większej wartości, a w drodze powrotnej nie zajmą
dużo przestrzeni w magazynach na Gwiezdnym Pyle.
- Czy nie...? - przerwała nagle; spojrzał na nią pytająco.
- Czy nie jest tu za chłodno? - spytała tak, jakby chciała za coś
przeprosić. - Pan nie odczuwa zimna?
- No cóż, rzeczywiście - odrzekł.
Zerknął na pulpit sterowniczy. Główny termometr pokazywał normalną
temperaturę.
- Tak, jest zimniej, niż powinno być.
- Chciałabym, żeby Gerry wrócił, zanim będzie za późno. Pan naprawdę
wierzy, że on zdąży wrócić? Nie mówił pan tego, żeby mnie pocieszyć?
- Myślę, że zdąży. Powiedzieli nam, że wróci dość szybko. - Na ekranie
Jezioro Lotosu coraz bardziej pogrążało się w cieniu. Widoczne było tylko
wąskie, błękitne pasmo na jego zachodniej granicy i stało się oczywiste,
że przecenił czas, jaki jej pozostał na rozmowę z bratem. Z niechęcią
rzekł do niej:
- Za parę minut jego obóz stanie się nieosiągalny dla radia. W tej
chwili twój brat znajduje się w zacienionej części Wodena - pokazał jej na
ekranie - i obrót planety niedługo przesunie go całkowicie poza zasięg fal
radiowych. Tak chciałbym coś zrobić. Szkoda, że nie mogę go wywołać. Może
być już za mało czasu, kiedy się zjawi - za mało czasu, żeby z nim
porozmawiać, zanim zaniknie łączność.
- Nawet nie tyle, ile pozostało mnie?
- Obawiam się, że nie.
- Zatem - wyprostowała się i spojrzała na śluzę z zimnym
postanowieniem - zatem opuszczę statek, kiedy Gerry znajdzie się poza
zasięgiem fal radiowych. Nie będę czekała ani chwili dłużej - nie będę
miała na co czekać.
Znów nie potrafił niczego powiedzieć.
- Może w ogóle nie powinnam czekać? Może jestem egoistką - może byłoby
lepiej dla Gerry'ego, gdyby pan mu później wszystko powiedział? Ton, jakim
to mówiła, sugerował nieświadomie, że chce, by jej zaprzeczył. Odrzekł
jej:
- On by nie chciał, żebyś tak postąpiła - żebyś nie czekała na niego.
- Tam, gdzie teraz jest, robi się już ciemno, prawda? Będzie miał
długą i bezsenną noc, a mama i tata jeszcze nie wiedzą, że nigdy do nich
nie wrócę, tak jak im obiecałam. Wyrządziłam krzywdę wszystkim, których
kocham. Nie chciałam tego, nie miałam zamiaru nikogo krzywdzić.
- To nie była twoja wina. A oni będą to wiedzieć i zrozumieją to.
- Z początku tak się bałam śmierci, że stchórzyłam i zaczęłam myśleć
wyłącznie o sobie. Teraz widzę, jaką byłam egoistką. W umieraniu straszne
jest nie to, że mnie już nie będzie, ale to, że więcej ich nie zobaczę -
nigdy im nie powiem, że zawsze martwiłam się o nich, że nigdy ich nie
lekceważyłam; że wiem, jak się dla mnie poświęcali, abym miała szczęśliwe
życie, że wiem o wszystkim, co dla mnie zrobili, że miałam dla nich o
wiele więcej miłości, niż im to okazywałam. Nie mówiłam im takich rzeczy.
Tego się nie mówi, gdy jest się młodym i ma się przed sobą całe życie -
człowiek boi się, że mógłby wydać się głupi i sentymentalny. Ale jest
zupełnie inaczej, kiedy ma się umrzeć. Żałuje się, że nie mówiło im się
tego wtedy, gdy była możliwość; za to teraz chciałoby się powiedzieć
"przepraszam" za te wszystkie drobne, złe rzeczy, które im się wyrządziło
lub powiedziało, że przecież nie miało się nigdy zamiaru zranić ich uczuć
i ż