12900

Szczegóły
Tytuł 12900
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12900 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12900 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12900 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanne Harris JE�YNOWE WINO Prze�o�y�a Katarzyna Kasterka Dla mojego dziadka, Edwina Shorta: ogrodnika, mi�o�nika wina, w g��bi serca poety. 1 Wino jest obdarzone mow�. Przecie� ka�dy o tym wie. Wystarczy rozejrze� si� wok�. Spyta� wyroczni na rogu ulicy; nieproszonego go�cia na przyj�ciu weselnym; �wi�tego sza- le�ca. Wino gada. Niczym brzuchom�wca. Przemawia milionem g�os�w. Rozwi�zuje j�zyki, rado�nie wyci�ga z ciebie tajemnice, kt�rych nigdy nie zamierza�e� nikomu zdradzi�, kt�rych istnienia nawet nie by�e� �wiadom. Wino krzyczy, peroruje bombastycznie, szepcze �agodnie i s�odko. Opowiada o wielkich sprawach, cudownych planach, tragicznej mi�o�ci i straszliwej zdradzie. Za�miewa si� do nieprzytomno�ci. Cicho chichocze pod nosem. Szlocha w konfrontacji z w�asnym odbiciem. Przywraca do �ycia dawno minione gor�ce, letnie mie- si�ce i wspomnienia, o kt�rych najlepiej by�oby zapomnie�. Ka�da butelka to delikatny aro- mat innych czas�w, innych miejsc; ka�da - od najbardziej plebejskiego Liebfraumilch do ary- stokratycznego Veuve Clicquot rocznik 1945 - jest pokornym cudem. Magi� dnia powsze- dniego, jak zwyk� mawia� Joe. Transmutacj� podstawowego, organicznego surowca w tkank�, z kt�rej utkane s� marzenia. Alchemi� dla laika. We�my dla przyk�adu mnie. Fleurie, rocznik 1962. Jedyny ostaniec ze skrzynki wina butelkowanego i przeznaczonego do konsumpcji w roku urodzenia Jaya. �Zuchwa�e, pe�ne tre�ci wino, radosne i odrobin� zawadiackie, z pikantnym posmakiem czarnej porzeczki� - tak g�osi moja naklejka. Nie najlepsze wino do d�ugiego przechowywania, ale Jay si� tym nie przejmuje. Trzyma mnie ze wzgl�d�w sentymentalnych. Na specjaln� okazj� - okr�g�� rocz- nic� urodzin, czy mo�e �lub. Jednak�e do tej pory ka�de jego urodziny przemija�y bez szcze- g�lnej fety; sprowadza�y si� do picia argenty�skiego wina i ogl�dania starych western�w w telewizji. Pi�� lat temu Jay ustawi� mnie na stole udekorowanym srebrnymi �wiecznikami, ale nic z tego nie wysz�o. Mimo to on i dziewczyna, kt�r� w�wczas zaprosi�, zostali ju� ra- zem. Wraz z ni� zjawi�a si� w domu ca�a armia butelek - Dom Perignon, w�dka Stolicznaja, Parfait Amour i MoutonCadet, belgijskie piwa w smuk�oszyich butelkach, wermut Noilly Prat, a tak�e Fraise des Bois. One te� co� m�wi� - ale to g��wnie nonsensy, metaliczna papla- nina, niczym skrzek g�os�w przypadkowych go�ci zebranych na tym samym przyj�ciu. Sta- nowczo wi�c nie �yczyli�my sobie mie� z nimi cokolwiek do czynienia. Zostali�my wetkni�ci w odleg�y k�t piwniczki - my, troje ocala�ych - za pob�yskuj�ce rz�dy nowych przybysz�w, i pozostawali�my tam przez nast�pnych pi�� lat w zupe�nym zapomnieniu. ChateauChalon 1958, Sancerre 1971 i ja. ChateauChalon, zirytowane relegacj�, symuluje g�uchot� i cz�sto w og�le odmawia jakiejkolwiek rozmowy. ��agodne wino o wyj�tkowym statusie i szlachetno�ci�, cytuje w rzadkich momentach wylewno�ci. Z lubo�ci� przypomina nam w�wczas o swoim senioracie, o d�ugowieczno�ci win z Jury. Strasznie si� nad tym rozwodzi, jak r�wnie� nad swoim miodowym bukietem i unikalnym rodowodem, bancerre natomiast ju� dawno temu skwa�nia�o i odzywa si� jeszcze rzadziej - od czasu do czasu wzdycha jedynie ledwo s�yszalnie nad swoj� dawno utracon� m�odo�ci�. I nagle, na sze�� tygodni przed pocz�tkiem tej historii, zjawili si� nowi lokatorzy. Zu- pe�nie obcy. �Specja�y�. Intruzi, kt�rzy zapocz�tkowali bieg wydarze�, mimo �e te� wydawali si� skazani na zapomnienie za rz�dami b�yszcz�cych nowych butelek. By�o ich sze�� - z r�cznie wypisanymi nalepkami i korkami zalanymi woskiem. Ka�da butelka mia�a wok� szyjki sznureczek innego koloru: z winem malinowym - czerwony, z kwiatu czarnego bzu - zielony, z je�yn - niebieski, z owoc�w r�y - ��ty, z damaszek za� - czarny. Ostatnie z nich, sz�ste, ze sznureczkiem br�zowego koloru, by�o winem, o jakim nawet ja nie s�ysza�am. Na nalepce widnia�y jedynie s�owa, sp�owia�e do barwy s�abej herbaty: �Specja�, 1975�. Nie- mniej wewn�trz ka�dej z tych butelek a� buzowa�o od sekret�w - niczym w kipi�cym prac� ulu. Nie spos�b by�o si� odizolowa� od ich szept�w, pogwizd�w i �miech�w. Oczywi�cie udawali�my ca�kowit� oboj�tno�� wobec b�aze�stw tych odmie�c�w. Zalatywali amatorsz- czyzn�. W �adnym z nich ani �ladu winnego grona. Wobec nas by�a to lichota, wi�c odnosili- �my si� do nich z niech�ci�. Jednak cechowa�a tych barbarzy�c�w jaka� niezmiernie poci�ga- j�ca zuchwa�o��, szale�cze rozd�wi�czenie aromat�w i obraz�w, przyprawiaj�ce bardziej pow�ci�gliwe roczniki o prawdziwy zawr�t g�owy. Oczywi�cie poni�ej naszej godno�ci by�o- by wdawanie si� z nimi w rozmow�. Chocia�, och, jak�e ja pragn�am takiej rozmowy. Pew- nie m�j plebejski posmak czarnej porzeczki sprawia�, �e czu�am z nimi swoiste pokrewie�- stwo. W piwnicy bardzo wyra�nie s�ycha�, co si� dzieje na g�rze, w domu. Dla nas ka�de wydarzenie wi�za�o si� z przybywaniem b�d� ubywaniem wsp�llokator�w: dwana�cie belgij- skich piw w pi�tkow� noc i du�o �miechu w holu; w uprzedni wiecz�r pojedyncza butelka kalifornijskiego czerwonego, tak m�odego, �e niemal wydzielaj�cego zapach taniny; a w ze- sz�ym tygodniu - w dniu urodzin Jaya - ma�a butelka Moet, szczup�a i delikatna, najbardziej obna�aj�ca samotno�� z dost�pnych pojemno�ci oraz odleg�y nostalgiczny odg�os t�tentu ko�skich kopyt i wystrza��w. Owego dnia Jay Mackintosh sko�czy� trzydzie�ci siedem lat. Niby wcale si� nie zmieni�, jednak w swoich w�asnych oczach - oczach koloru indygo o odcieniu Pinot Noir - nabra� dziwacznego wygl�du nieco zamroczonego cz�owieka, kt�ry zatraci� poczucie kierunku w �yciu. Pi�� lat temu Kerry uwa�a�a to za poci�gaj�ce. Teraz jed- nak ju� straci�a dawny apetyt. Uzna�a, �e w pasywno�ci Jaya, podszytej uporem, jest co� de- nerwuj�co zniech�caj�cego. Dok�adnie czterna�cie lat temu Jay napisa� powie�� pod tytu�em �Wakacje z Ziemniaczanym Joe�. Zapewne wiecie, o czym m�wi�, bo ta ksi��ka zdoby�a Nagrod� Goncourt�w we Francji i zosta�a przet�umaczona na 20 j�zyk�w. Jej publikacj� u�wietni�y trzy skrzynki doskona�ego Veuve Clicquot, rocznik 1975 - w�wczas zreszt� zbyt m�odego, by rozwin�� w pe�ni sw�j niezwyk�y bukiet, ale Jay ma to do siebie, �e zawsze po- gania �ycie, jakby by�o niewyczerpane, jak gdyby to, co tkwi�o w jego wn�trzu, mia�o trwa� wiecznie. Po ka�dym sukcesie - kolejny sukces. Celebracjom mia�o nie by� ko�ca. W owych czasach nie istnia�a piwniczka z winami. Jay trzyma� nas na p�ce kominka, tu� nad maszyn� do pisania - �na szcz�cie�, jak zwyk� mawia�. Gdy sko�czy� ksi��k�, otwo- rzy� moj� ostatni� towarzyszk� z 1962 roku - wys�czy� wino bardzo powoli, po czym jeszcze d�ugo obraca� pusty kieliszek w d�oniach. Wreszcie podszed� do kominka. Sta� chwil� bez ruchu, ale po chwili szeroko si� u�miechn�� i powr�ci�, do�� niepewnym krokiem, do krzes�a przy biurku. - Nast�pnym razem, moja najdro�sza - obieca�. - Zrobimy to nast�pnym razem. Bo widzicie, on przemawia do mnie tak, jak pewnego dnia ja przem�wi� do niego. Je- stem jego najstarszym przyjacielem. Rozumiemy si� doskonale. Przeznaczenie Jaya jest sple- cione z moim przeznaczeniem. Ale, oczywi�cie, nie by�o ju� nast�pnego razu. Przez jaki� czas wywiady telewizyjne, artyku�y w gazetach i entuzjastyczne recenzje w magazynach goni�y si� nawzajem, jednak stosunkowo szybko zast�pi�a je g�ucha cisza. W Hollywood zrealizowano filmow� adaptacj� powie�ci Jaya z Coreyem Feldmanem w roli g��wnej i z akcj� przeniesion� w realia amery- ka�skiego �rodkowego Zachodu. Od tamtej chwili up�yn�o dziewi�� lat. Jay napisa� kilka- dziesi�t stron powie�ci zatytu�owanej �Niez�omny Cortez�, a ponadto sprzeda� do Playboya osiem kr�tkich opowiada�, kt�re w jaki� czas p�niej wydawnictwo Penguin wyda�o w formie ksi��kowej. �wiat literacki czeka� na now� powie�� Jaya Mackintosha: pocz�tkowo z entuzjazmem, potem z pe�nym niepokoju zaciekawieniem, a w ko�cu ze �mierteln� oboj�t- no�ci�. Oczywi�cie, Jay pisa� nadal. Do tej pory opublikowa� siedem powie�ci o tytu�ach ta- kich jak: �Gen Yezus�, �Psychoza z Marsa� czy �Randka z A�Gonia� - wszystkie pod pseu- donimem Jonathan Winesap. Dobrze si� sprzedawa�y, wi�c utrzymywa�y Jaya we wzgl�dnym komforcie przez ostatnie czterna�cie lat. Jay kupi� komputer - laptopa Toshiby - kt�rym ba- lansowa� na kolanach niczym kupnymi, mro�onymi obiadami, odgrzewanymi w te wieczory - coraz cz�stsze ostatnimi czasy - gdy Kerry pracowa�a do p�nej nocy. Ponadto pisa� recenzje, artyku�y do czasopism i gazet oraz kr�tkie opowiadania. Uczy� kreatywnego sk�adania zda� pisarzy in spe oraz prowadzi� seminaria na uniwersytecie. Zacz�� utrzymywa�, �e w tym na- wale zaj�� nie ma ju� czasu na w�asn� tw�rczo��, �miej�c si� przy tym bez przekonania z samego siebie: pisarza, kt�ry nie pisze. Ilekro� m�wi� co� podobnego, Kerry spogl�da�a na niego z zaci�ni�tymi ustami. Poznajcie Kerry O�Neill, urodzon� jako Katherine Marsden, lat dwadzie�cia osiem, o kr�tko ostrzy�onych blond w�osach i zadziwiaj�co zielonych oczach, kt�re - na co Jay nigdy do tej pory nie wpad� - zawdzi�cza�y sw�j niezwyk�y kolor soczew- kom kontaktowym. Robi�a karier� w telewizji, jako prowadz�ca nocny talkshow �Forum!�, w kt�rym osobisto�ci kategorii B i popularni literaci dyskutowali nad bie��cymi problemami spo�ecznymi przy akompaniamencie awangardowego jazzu. Pi�� lat temu Kerry prawdopo- dobnie u�miechn�aby si�, s�ysz�c, jak Jay wypowiada podobne s�owa. Ale pi�� lat temu nie by�o jeszcze �Forum!�, Kerry redagowa�a kolumn� z ofertami wakacyjnymi w gazecie �Inde- pendent� i pisa�a ksi��k� zatytu�owan� �Czekolada - feministyczne spojrzenie na �ycie�. �wiat wydawa� si� pe�en najwspanialszych mo�liwo�ci. Ksi��ka ukaza�a si� drukiem dwa lata p�niej, wzbudzaj�c fal� �ywego zainteresowania wszelkich mo�liwych medi�w. Kerry by�a fotogeniczna i niekontrowersyjna - stanowi�a wymarzony produkt rynkowy. W rezultacie po- jawi�a si� w kilku lekkich programach publicystycznych i zosta�a sfotografowana dla �Ma- rieClaire�, �Tatlera� i �Me!�. Postara�a si� jednak, by ten sukces nie uderzy� jej do g�owy. Obecnie mia�a dom w Chelsea, pieddterre w Nowym Jorku i rozwa�a�a mo�liwo�� poddania si� zabiegowi odsysania t�uszczu z bioder. Dojrza�a i wydoro�la�a. Ci�gle par�a naprz�d. Natomiast niczego podobnego nie da�oby si� powiedzie� o Jayu. Pi�� lat temu zdawa� si� uosobieniem chimerycznego, pe�nego temperamentu artysty, wypijaj�cego p� butelki Smirnoffa dziennie - wcieleniem przekl�tego, nieszcz�snego bohatera romantycznego. Wy- zwala� w Kerry macierzy�skie instynkty. Zamierza�a go zbawi�, chcia�a by� jego natchnie- niem, by w zamian stworzy� cudown� powie��, powie��-iluminacj� obja�niaj�c� sens ludzkiej egzystencji - w�a�nie dzi�ki niej. Jednak nic podobnego si� nie zdarzy�o. Na �ycie zarabia�y tandetne powie�ci science fiction - tanie wydania w mi�kkich ok�adkach epatuj�cych przemoc� i jaskrawymi kolorami. Jay nigdy ju� nie napisa� niczego o takiej dojrza�o�ci, przewrotnej m�dro�ci, jak jego pierwsza powie��; prawd� powiedziawszy, nawet nie pr�bowa�. Cz�sto zamyka� si� w �wiecie pos�p- nych rozmy�la� i o jakimkolwiek temperamencie nie by�o ju� mowy. Nigdy nie dzia�a� pod wp�ywem impulsu. Nigdy nie okazywa� gniewu, nie traci� nad sob� panowania. Jego wypo- wiedzi nie cechowa�a ani nad wyraz b�yskotliwa inteligencja, ani intryguj�ca szorstko��. I nawet nadmierne picie alkoholu - jedyny wybryk, kt�ry si� jeszcze osta� z przesz�o�ci - wy- dawa�o si� teraz �mieszne w jego wydaniu; przypomina� w tym cz�owieka obsesyjnie upiera- j�cego si� przy noszeniu groteskowo niemodnych ubra� z okresu swej m�odo�ci. Wi�kszo�� czasu sp�dza� na grach komputerowych i ogl�daniu starych film�w na wideo - zamkni�ty w zakl�tym kr�gu okresu swego dorastania niczym stara p�yta gramofonowa zacinaj�ca si� wci�� na tym samym rowku. Kerry coraz cz�ciej my�la�a, �e chyba pope�ni�a b��d. Jay nie mia� ochoty dorosn��. Nie chcia�, by go ocali�a. Puste butelki g�osi�y jednak inn� histori�. Jay wmawia� sobie, �e pije z tego samego powodu, dla kt�rego si� zajmuje drugorz�dn� literatur�. Nie po to, by zapomnie�, ale by pa- mi�ta�, odblokowa� przesz�o�� i odnale�� siebie samego na nowo - niczym doskonale ufor- mowan� pestk� w gorzkokwa�nym mi��szu owocu. Otwiera� ka�d� butelk�, rozpoczyna� ka�- de opowiadanie prze�wiadczony w cicho�ci ducha, �e oto w�a�nie teraz wreszcie zaczerpnie �w magiczny haust, dzi�ki kt�remu si� odrodzi. Ale magia, podobnie jak wino, wymaga okre- �lonych warunk�w. Inaczej traci sw� moc. Co� takiego na pewno powiedzia�by mu Joe. W niesprzyjaj�cych okoliczno�ciach chemia nie zadzia�a. Bukiet ulegnie zniszczeniu. Kiedy� s�dzi�am, �e wszystko rozpocznie si� ode mnie. To by�oby niezwykle poetyc- kie. Bo przecie� jego i mnie ��czy specjalna wi�. Jednak t� histori� zapocz�tkowa� zupe�nie inny rocznik. W gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko temu. Lepiej by� ostatnim trunkiem Jaya ni� pierwszym. Szczerze m�wi�c, nawet nie jestem jedn� z g��wnych postaci tej opowie- �ci, ale by�am tutaj, zanim zjawi�y si� �Specja�y�, i b�d� jeszcze po tym, jak ju� wszystkie zostan� wypite. Jestem cierpliwa i mog� poczeka�. Poza tym dojrza�e Fleurie wymaga wysub- telnionego smaku, a ja nie jestem pewna, czy podniebienie Jaya jest ju� na to gotowe. 2 Londyn, wiosna 1999 By� marzec. �agodny i ciep�y: czuli�my to nawet w piwnicy. Jay pracowa� na g�rze - pracowa� na sw�j w�asny spos�b, z butelk� pod r�k�, przy w��czonym, mocno �ciszonym telewizorze. Kerry posz�a na przyj�cie - promocj� m�odych literatek w wieku poni�ej 25. roku �ycia - w domu wi�c panowa�a cisza. Jay u�ywa� maszyny do pisania, gdy siada� do tego, co nazywa� �prawdziw�� prac�, a laptopa do pisania powie�ci science fiction, tak wi�c zawsze na podstawie dochodz�cych odg�os�w lub ich braku wiadomo by�o, czym si� zajmuje. Zanim w ko�cu zszed� na d�, min�a dziesi�ta. Najpierw w��czy� radio i nastawi� na stacj� nadaj�c� stare przeboje, a potem us�yszeli�my, jak kr�ci si� po kuchni: s�yszeli�my jego kroki, niespo- kojny stukot na terakotowej pod�odze. Obok lod�wki sta� barek. Jay zajrza� do �rodka, zawa- ha� si�, zamkn�� drzwiczki. D�wi�k otwierania lod�wki. Tam, jak zreszt� i wsz�dzie wok�, dominowa� gust Kerry. Sok z perzu, kuskus, m�ody szpinak, mn�stwo jogurt�w. A tymczasem tym, na co Jay mia� najwi�ksz� ochot�, by�a pot�na porcja jajek sma�onych na bekonie z keczupem i cebul� oraz kubek bardzo mocnej herbaty. To pragnienie, jak s�dzi�, mia�o co� wsp�lnego z Joem i z Pog Hill Lane. Zwyk�e skojarzenie, nic wi�cej, jedno z tych, kt�re zazwyczaj nachodzi�y go w chwilach, gdy usi�owa� napisa� co� sensownego. To uczucie jednak szybko przemin�o. Jak zjawa. Wiedzia�, �e tak naprawd� wcale nie by� g�odny. Zapa- li� wi�c papierosa - zakazany luksus zarezerwowany jedynie na te chwile, kiedy Kerry by�a poza domem. Zaci�gn�� si� zach�annie, g��boko. Ze skrzecz�cych g�o�nik�w radia pop�yn�� chropawo g�os Steve�a Harley�a �piewaj�cy �Make me smile�. Jeszcze jedna piosenka z tego odleg�ego, nieustannie prze�laduj�cego go lata roku 1975. Zacz�� pod�piewywa� - jego g�os odbi� si� od �cian kuchni samotnym echem. Tu� za nami w ciemno�ciach piwnicy �Specja�y� si� o�ywi�y. Mo�e za spraw� muzy- ki, a mo�e powietrze tego �agodnego wiosennego wieczoru zda�o im si� nagle na�adowane nowymi mo�liwo�ciami - w ka�dym razie zacz�y gwa�townie musowa� aktywno�ci�, kipie� z podniecenia, obija� si� o siebie z grzechotem, podskakiwa� w mroku, marzy� o rozmowie, wyrywa� si� na zewn�trz, by uwolni� drzemi�ce w ich wn�trzu esencje. By� mo�e to w�a�nie �ci�gn�o go na d� - jego kroki zadudni�y g�ucho na niemalowanych schodach z surowego drewna. Jay zawsze lubi� piwniczk� - by�a ch�odna i pe�na tajemnic. Cz�sto schodzi� na d� jedynie po to, by dotkn�� butelek, przejecha� palcami po �cianach puchatych od kurzu. A ja lubi�am, gdy przychodzi�. Niczym czu�y barometr doskonale wyczuwam jego emocjonaln� temperatur�, kiedy jest obok mnie. Do pewnego stopnia potrafi� nawet czyta� w jego my- �lach. Bo, jak ju� m�wi�am, ��czy nas szczeg�lna wi�. W piwnicy by�o ciemno - jedyne �r�d�o md�ego �wiat�a stanowi�a s�aba �ar�wka u sufitu. Rz�dy butelek: wi�kszo�� z nich bez �adnego charakteru, wybrana g��wnie przez Kerry - le�a�a na p�kach mocowanych do �cian; reszta - sta�a w skrzynkach, na kamiennej pod�odze. Przechodz�c obok, Jay nieznacznie dotyka� butelek, przysuwa� do nich twarz tak blisko, jakby przez szk�o chcia� uchwyci� aromat tych uwi�zionych letnich miesi�cy. Dwa czy trzy razy wyci�gn�� jedn� z butelek i przed, od�o�eniem z powrotem, chwil� obraca� w d�oniach. Porusza� si� bez celu, bez okre�lonego kierunku, rozkoszuj�c si� panuj�c� w piwnicy wilgoci� i cisz�. Nawet odg�osy londy�skiego ruchu ulicznego by�y tu st�umione i nagle ogarn�a go pokusa, by si� po�o�y� wprost na g�adkiej, ch�odnej posadzce i zasn�� - by� mo�e ju� na zawsze. Nikt by go nie szuka� w tym miejscu. Tyle �e jak na z�o�� czu� si� nadzwyczaj rozbudzony, niezwykle rze�ki, odni�s� dziwne wra�enie, �e cisza niespodziewa- nie orze�wi�a mu umys�. Pomimo spokoju i bezruchu, atmosfera w piwniczce zdawa�a si� naelektryzowana, jak gdyby zaraz co� si� mia�o wydarzy�. �Specja�y� tkwi�y w kartonowym pudle na samym ko�cu, pod �cian�. Nad nimi le�a�a po�amana drabina. Jay przesun�� j� na bok i z wysi�kiem przeci�gn�� karton po kamiennych p�ytach pod�ogi. Na chybi� trafi� wyj�� butelk� i skierowa� w stron� �wiat�a, by odcyfrowa� napis na nalepce. P�yn by� atramentowoczerwonego koloru, z grub� warstw� osadu na dnie. Przez moment Jayowi zdawa�o si�, �e ujrza� co� jeszcze we wn�trzu, jaki� szczeg�lny kszta�t, ale w ko�cu doszed� do wniosku, �e to jedynie osad. Ponad jego g�ow�, w kuchni, stacja no- stalgicznych przeboj�w wci�� nadawa�a utwory z 1975 roku - tym razem nie z okresu lata, a Bo�ego Narodzenia. �Bohemian Rhapsody� wybrzmiewa�a cichutko, ale s�yszalnie, i Jayem niespodziewanie wstrz�sn�� dreszcz. Powr�ciwszy na g�r�, zlustrowa� butelk� z uwag� i ciekawo�ci� - sze�� tygodni temu, gdy przywi�z� to wino, praktycznie nawet nie rzuci� na nie okiem. Ujrza� woskow� plomb� wok� szyjki, br�zowy sznureczek i r�cznie wypisan� naklejk� - �Specja� 1975�. Br�d z piwnicy Joego w�ar� si� w szk�o. Jay zacz�� si� zastanawia�, czemu w og�le przytarga� te butelki, czemu ocali� je z rumowiska. Pewnie pod wp�ywem wspomnie�, chocia� w�a�ciwie jego uczucia wzgl�dem Joego wci�� by�y zbyt mieszane, by m�wi� o takim luksusie. Gniew, zagubienie, t�sknota owion�y go nagle gor�colodowatymi falami. Staruszku. Jaka szkoda, �e ci� tu nie ma. Wewn�trz butelki co� podskoczy�o i zapl�sa�o. W odpowiedzi pozosta�e �Specja�y� w piwnicy zad�wi�cza�y i ruszy�y w tan. Niekiedy wszystko zale�y od przypadku. Po latach wyczekiwania - na odpowiedni� koniunkcj� planet, przypadkowe spotkanie, moment nag�ego natchnienia - sprzyjaj�ce warun- ki pojawiaj� si� samoistnie, przychodz� skrycie, bez fanfar, bez ostrze�enia. Jay s�dzi, �e to przeznaczenie. Joe nazywa� to magi�. Czasami wszystko jest wynikiem zwyczajnej chemii, czego� nieokre�lonego w powietrzu; jedno banalne wydarzenie wprawia w ruch cia�a, kt�re od dawna tkwi�y w stanie inercji. Jeden gest poci�ga za sob� nag�e, nieodwracalne zmiany. Alchemia dla laika, jak mawia� Joe. Magia dnia powszedniego. Jay Mackintosh si�- gn�� po n�, by usun�� pokrywaj�cy szyjk� wosk. 3 Wosk dobrze przetrwa� te wszystkie lata. Gdy Jay usun�� go no�em, korek pod spodem okaza� si� nienaruszony. Przez chwil� aromat by� tak cierpki, �e - by go znie�� - Jay zacisn�� powieki i czeka�, a� uwolnione esencje zaczn� nagina� go do swej woli. Poczu� za- pach ziemi, lekko kwa�ny, przywodz�cy na my�l wo� kana�u w �rodku lata, szatkownic� do jarzyn i radosny posmak �wie�o wykopanych ziemniak�w. Przez moment wielka si�a z�udze- nia sprawi�a, �e znowu znalaz� si� w tym zmiecionym z powierzchni ziemi miejscu, tu� obok Joego wspartego na �opacie, nieopodal radia wci�ni�tego w rozwidlenie ga��zi, graj�cego �Send in the Clowns� i �I�m Not in Love�. Zaw�adn�o nim niespodziewane, obezw�adniaj�ce podniecenie. Wla� odrobin� wina do kieliszka, staraj�c si� w swym rozemocjonowaniu nie uroni� ani kropli. Nap�j mia� dymnor�ow� barw�, niczym sok z papai, i zdawa� si� wspina� po �ciankach kieliszka w gor�czkowym oczekiwaniu, jakby w jego wn�trzu kry�o si� co� �y- j�cego, nie mog�cego si� ju� doczeka�, by wypr�bowa� sw� magi� na jego ciele. Jay spojrza� na p�yn z nieufno�ci� podszyt� t�sknot�. Jaka� jego cz�stka niesko�czenie pragn�a skoszto- wa� tego wina - od wielu lat czeka�a na podobn� okazj� - a mimo to Jay si� waha� z jakich� bli�ej niesprecyzowanych wzgl�d�w. Nap�j wewn�trz kieliszka by� ponuro ciemny i upstrzony p�atkami jakiej� brunatnej materii, podobnej do rdzy. Jay wyobrazi� sobie nagle, �e kosztuje wina, krztusi si�, po czym wije w agonii na terakotowej pod�odze. Unosz�c kieli- szek do ust, zatrzyma� si� w p� gestu. Ponownie przyjrza� si� p�ynowi. Ruch, kt�ry zdawa� si� dostrzega� jeszcze chwil� te- mu - zanik�. Poczu� lekko s�odkawy aromat, przypominaj�cy lekarstwo - mo�e syrop na ka- szel. Zn�w zacz�� si� zastanawia�, czemu w�a�ciwie przywi�z� te butelki. Przecie� tak na- prawd� nic takiego jak magia nie istnia�o. To by�a tylko jedna z wielu bzdur, w kt�re Joe ka- za� mu wierzy�; jeden z wielu trik�w starego oszusta. A tymczasem w jego umy�le tkwi�o uporczywe przekonanie, �e w tym winie co� jednak si� kryje. Co� naprawd� specjalnego. By� tak pogr��ony we w�asnych my�lach, �e nie us�ysza� krok�w Kerry wchodz�cej do kuchni. - O, a wi�c nie pracujesz. - Jej g�os by� wyrazisty, z lekko irlandzkim akcentem, pro- dukowanym jedynie w takich ilo�ciach, by nikt jej nie pos�dzi� o uprzywilejowane pochodze- nie. - Wiesz, je�eli zamierza�e� si� ur�n��, to przynajmniej mog�e� p�j�� ze mn� na t� impre- z�. By�aby to dla ciebie cudowna okazja poznania kilku nowych ludzi. Po�o�y�a szczeg�lny akcent na s�owo �cudowna�, przeci�gaj�c akcentowan� sylab� o trzykrotno�� jej naturalnego trwania. Jay spojrza� na ni�, wci�� trzymaj�c w d�oni kieliszek z winem. Po chwili za� odezwa� si� szyderczym tonem: - Och, oczywi�cie. Ja zawsze spotykam samych cudownych ludzi. Bo przecie� wszy- scy ludzie z kr�g�w literackich s� doprawdy cudowni. A ju� wpadam w ekstaz�, gdy jedna z twoich cudownych nieopierzonych dzierlatek podchodzi do mnie w czasie kt�rego� z tych cudownych przyj�� i m�wi: �Hej, czy to nie ty przypadkiem by�e� tym Jayem Jakim�tam - facetem, kt�ry napisa� t� cudown� ksi��k�?�. Kerry przesz�a na drug� stron� kuchni, stukaj�c ch�odno obcasami z przezroczystego plastiku o terakotowe kafle, po czym nala�a sobie kieliszek w�dki. - Zachowujesz si� ju� nie tylko nietowarzysko, ale i dziecinnie. Gdyby� si� w ko�cu postara� i napisa� co� po wa�nego, zamiast marnowa� sw�j talent na tandetne... - Cudowne - Jay u�miechn�� si� szeroko i wzni�s� kieliszek w jej stron�. W piwnicy pozosta�e �Specja�y� za d�wi�cza�y zadzierzy�cie, jakby w oczekiwaniu na wa�ne wydarze- nia. Kerry zamar�a w bezruchu. - S�ysza�e� co�? Jay pokr�ci� przecz�co g�ow�, nie przestaj�c si� u�miecha�. Podesz�a bli�ej, spojrza�a na kieliszek w jego d�oni, a potem na butelk� stoj�c� na stole. - Co ty w�a�ciwie pijesz? - g�os mia�a teraz r�wnie ostry i klarowny, jak przypomina- j�ce lodowe sople obcasy jej but�w. - Jaki� nowy koktajl? �mierdzi obrzydliwie. - To wino zrobione przez Joego. Jedno z tych sze�ciu. - Obr�ci� butelk�, by si� przyj- rze� naklejce. - Czerwona tubera 1975. Wspania�y rocznik. Za nami i wok� nas �Specja�y� zamusowa�y frenetycznie. S�yszeli�my, jak si� �mia�y, pod�piewywa�y, nawo�ywa�y rado�nie, pl�sa�y w zachwycie. Ich �miech by� zara�liwy, bu�- czuczny - niczym wezwanie do broni. ChateauChalon pow�ci�gliwie wyrazi�o dezaprobat�, ale w tej karnawa�owej, rozhukanej atmosferze jego pomruk nabra� odcienia zawi�ci. Ja za� niespodziewanie odkry�am, �e podda�am si� temu szale�stwu, grzechota�am w swojej skrzyn- ce niczym najpospolitsza butelka mleka, w ekstatycznym wyczekiwaniu, przepe�niona dziwn� pewno�ci�, �e zaraz si� wydarzy co� zupe�nie wyj�tkowego. - Fuj! Bo�e jedyny! Nie pij tego paskudztwa. Na pewno jest ju� zepsute. - Kerry za- �mia�a si� sztucznie. - Poza tym, to obrzydliwe. Jak nekrofilia czy co� w tym stylu. Zupe�nie nie rozumiem, czemu w og�le przywlok�e� do domu te butelki - bior�c pod uwag� okoliczno- �ci. - Ja, moja kochana, zamierzam wypi� to wino, a nie pieprzy� si� z nim. - Co? - Nic. - Prosz�, kochanie. Wylej to. W tym �wi�stwie zapewne p�ywaj� wszelkie najohyd- niejsze bakterie. Albo jeszcze co� gorszego. Borygo, czy co� w tym stylu. Przecie� wiesz, jaki by� ten staruszek. - Po chwili jej g�os nabra� przymilnego tonu. - Nalej� ci w zamian kieliszek w�deczki, OK? - Kerry, przesta� gada�, jakby� by�a moj� matk�. - To przesta� si� zachowywa� jak dziecko. Czemu, na Boga jedynego, nie mo�esz wreszcie dorosn��? A wi�c powr�cili do nieko�cz�cego si� refrenu. - To wino zrobi� Joe. Nale�a�o do niego - stwierdzi� z uporem w g�osie. - Nie oczekuj� od ciebie, �e to zrozumiesz. Westchn�a g�o�no i odwr�ci�a si� plecami. - Och, jak chcesz. Ostatecznie i tak zawsze robisz, co ci si� podoba. Przez te wszystkie lata tak si� zafiksowa�e� na tego starego durnia, jakby by� twoim ojcem czy kim� takim, a nie jedynie spro�nym starym capem lec�cym na m�odocianych ch�opc�w. W porz�dku, zachowaj si� jak odpowiedzialna, dojrza�a osoba i struj si� tym paskudztwem. Je�eli umrzesz, by� mo�e ku pami�ci wznowi� �Ziemniaczanego Joe�, a ja sprzedam swoj� histori� magazynowi �TLS�... Jay jej nie s�ucha�. Podni�s� kieliszek do ust. Ponownie uderzy� go mocny, ostry za- pach - przyt�umiony, cydrowy aromat domu Joego, gdzie zazwyczaj tli�y si� kadzide�ka, a w skrzynkach na kuchennym oknie dojrzewa�y pomidory. Przez moment zdawa�o si� Jayowi, �e s�yszy jaki� niezwyk�y odg�os, niczym d�wi�czny, gwa�towny brz�k t�uczonego szk�a - jakby kryszta�owy kandelabr run�� nagle na zastawiony st�. Poci�gn�� d�ugi �yk. - Twoje zdrowie. Wino smakowa�o r�wnie obrzydliwie jak za jego ch�opi�cych czas�w. W tej mikstu- rze nie by�o ani p� winnego grona - stanowi�a ona jedynie s�odkawy ferment smak�w i woni, z przebijaj�cym lekkim odorem odpadk�w. Zapach przywodzi� na my�l kana� w �rodku lata i zapuszczone stoki nasypu kolejowego. Smak by� cierpki, dra�ni�cy - przypominaj�cy dym i smr�d palonej gumy, ale jednocze�nie wzbudza� dziwne emocje, mile �echc�c gard�o i pami��, wyci�gaj�c na powierzchni� wspomnienia, kt�re wydawa�y si� stracone ju� na zaw- sze. Zacisn�� pi�ci, gdy opad�y go te zagubione niegdy� obrazy, i nagle poczu� si� nadzwy- czaj lekko. - Na pewno dobrze si� czujesz? - To by� g�os Kerry, dziwnie rezonuj�cy, jakby do- chodzi� go we �nie. Zdawa�a si� by� zirytowana, chocia� w jej tonie pobrzmiewa� r�wnie� wyra�ny niepok�j. - Jay, m�wi�am ci, �eby� tego nie pi�. Czy jeste� pewien, �e wszystko z tob� w porz�dku? Z trudem prze�kn�� nap�j. - Oczywi�cie. Prawd� m�wi�c, to wino ma ca�kiem przyjemny smak. Jest zuchwa�e. Cierpkie. Wyzywaj�ce. Cudownie dojrza�e. Nieco jak ty, Kes. Urwa�, krztusz�c si�, ale i wybuchaj�c �miechem. Kerry spojrza�a na niego bez odro- biny rozbawienia. - Wola�abym, �eby� mnie tak nie nazywa�. To nie jest moje imi�. - Podobnie jak Kerry - zauwa�y� z�o�liwie. - W porz�dku, je�eli zamierzasz zachowywa� si� grubia�sko, to id� do ��ka. A ty rozkoszuj si� swoim winem. Mo�e przynajmniej ono ci� podnieci. Jej s�owa stanowi�y oczywiste wyzwanie, ale Jay pozostawi� je bez komentarza. Od- wr�ci� si� plecami do drzwi i czeka�, �eby wreszcie sobie posz�a. Wiedzia�, �e zachowuje si� egoistycznie. Wiedzia� �wietnie. Ale to wino co� w nim pobudzi�o, co� niezwyk�ego, co chcia� zbada� g��biej. Poci�gn�� kolejny �yk i odkry�, �e jego podniebienie przyzwyczaja si� do dziwnych aromat�w. Teraz wyczuwa� przejrza�e owoce, spalone na twardy, sczernia�y cukier; dobieg� go zapach dobywaj�cy si� z szatkownicy do jarzyn i g�os Joego pod�piewuj�cego w takt muzyki p�yn�cej z radia gdzie� na samym ko�cu dzia�ki. Niecierpliwie wys�czy� kieli- szek do dna, smakuj�c na j�zyku pikantn� �rodkow� nut� bukietu, czuj�c, jak jego serce bije z now� energi�, wali tak, jakby w�a�nie przebieg� spory dystans. Pod schodami pi�� pozosta- �ych butelek zad�wi�cza�o i zatrz�s�o si� w wylewnej rado�ci. Umys� Jaya by� oczyszczony, a �o��dek ju� si� uspokoi�. Przez chwil� usi�owa� zdefiniowa� uczucie, kt�re nagle go ogarn�- �o, i w ko�cu zrozumia�, �e to prawdziwa rado��. 4 Pog Hill, lato 1975 Ziemniaczany Joe. R�wnie dobre imi�, jak ka�de inne. Przedstawi� si� jako Joe Cox, u�miechaj�c si� przy tym lekko, jak gdyby chcia� sprowokowa� niedowierzanie, cho� ju� na- wet w tamtych dniach jego prawdziwe nazwisko mog�o brzmie� zupe�nie inaczej, zmienia� si� wraz z porami roku czy miejscem zamieszkania. - My obaj mogliby�my by� kuzynami - powiedzia� tego pierwszego dnia, gdy si� po- znali, a Jay mu si� przygl�da� z zafascynowaniem, siedz�c na niewysokim murku. Szatkowni- ca do jarzyn furcza�a i �omota�a, wyrzucaj�c kawa�ki s�odkokwa�nych owoc�w i warzyw do wiadra stoj�cego u st�p Joego. - Koksa i Mackintosh. Oba jab�ka, h�? Po mojemu, to niemal czyni z nas rodzin�. - M�wi� z jakim� egzotycznym, nieznanym akcentem i zdezorientowany Jay wlepia� w niego wzrok, nie do ko�ca rozumiej�c s�owa. - A wi�c nie mia�e� poj�cia, �e si� nazywasz jak jab�ko, h�? I to jedno z tych lepsiej- szych - ameryka�skie, czerwone. Smakowite. Sam mam m�ode drzewko, tam ot - m�wi�c to, energicznie szarpn�� g�ow� do ty�u, w stron� domu. - Ale nie przyj�o si� najlepiej. Po moje- mu trzeba mu grubo wi�cej czasu, by si� zadomowi�o i poczu�o jak u siebie. Jay wlepia� w niego wzrok pe�en nieufnego cynizmu dwunastolatka, wyczulony na najl�ejszy odcie� kpiny czy szyderstwa. - M�wi pan tak, jakby drzewa mia�y uczucia. - No bo i maj�. A pewnie. Jak i wszystko inne, co ro�nie. Ch�opiec z zafascynowaniem przygl�da� si� wiruj�cym ostrzom szatkownicy do jarzyn. Lejkowata w kszta�cie maszyna wy�a i wibrowa�a w r�kach Joego, wyrzucaj�c z siebie kawa�ki bia�ego, r�owego, niebieska- wego i ��tego mi��szu. - Co pan robi? - A na co to wygl�da? Stary m�czyzna skin�� g�ow� w stron� kartonowego pud�a stoj�cego tu� przy murku, na kt�rym siedzia� Jay. - B�d� tak mi�y i podaj no te bulwy, dobrze? - Bulwy? Lekki zniecierpliwiony gest w kierunku pud�a: - Czerwone tubery. Jay rzuci� okiem w d�. Zeskok nie by� trudny, do ziemi mia� oko�o metra, ale ogr�d stanowi� zamkni�t� przestrze� - z wyj�tkiem w�skiego sp�achetka niezagospodarowanego gruntu i linii kolejowej za jego plecami - a miejskie wychowanie nauczy�o go nieufno�ci wo- bec obcych. Joe u�miechn�� si� szeroko. - Ja nie gryz�, ch�opcze - powiedzia� �agodnym g�osem. Zez�oszczony, Jay wskoczy� do ogrodu. �Tubery� by�y pod�u�ne, czerwone i lekko spiczaste z jednego ko�ca. Par� zosta�o rozci�tych, prawdopodobnie w czasie, gdy Joe je wykopywa�. Ukazywa�y r�owy mi��sz, kt�remu promienie s�o�ca nadawa�y tropikalnego wygl�du. Ch�opiec zachwia� si� lekko pod ci�arem pud�a. - Ostro�nie - krzykn�� Joe. - Nie upu�� ich. �atwo si� siniacz�. - Przecie� to tylko kartofle. - Ano kartofle - odpar� Joe, nie odrywaj�c wzroku od szatkownicy. - Wydawa�o mi si�, �e nazwa� je pan jak jab�ka, czy co� w tym stylu. - Bulwy. Kartofle. Pyry. Ziemniaki. Tubery. Poms de tair. - Dla mnie nie wygl�daj� jako� szczeg�lnie niezwykle. Joe potrz�sn�� g�ow�, po czym zacz�� wt�acza� bulwy do szatkownicy. Wydziela�y s�odkawy zapach, przypominaj�cy wo� papai. - Przywioz�em je z Ameryki Po�udniowej, zaraz po wojnie - oznajmi�. - Sam wyho- dowa�em z nasion tu, w moim ogrodzie. Pi�� lat zaj�o mi przygotowanie gleby, coby by�a jak nale�y. Je�eli chcesz kartofle do pieczenia, to hodujesz odmian� King Edward. Je�li na sa�atki - to Charlotty lub Jerseye. A gdy lubisz frytki - to najlepsze dla ciebie b�d� Maris Pipery. Za� te... - si�gn�� d�oni� po jedn� z bulw, pocieraj�c mi�o�nie poczernia�� poduszeczk� kciuka r�owaw� sk�rk� - ...one s� starsze ni� Nowy Jork, tak stare, �e nie maj� w�a�ciwej, angiel- skiej nazwy. Ja sam nada�em im imi� �tubery�. Ich nasiona s� cenniejsze od sproszkowanego z�ota. To nie s� �jedynie kartofle�, ch�opcze. To drogocenne bry�ki zagubionego czasu, kiedy ludzie wci�� jeszcze wierzyli w magi�, a po�owa �wiata by�a tylko bia�� plam� na mapie. Z czego� takiego nie robi si� frytek. - Ponownie potrz�sn�� g�ow�, a pod g�stymi, siwymi brwiami jego oczy �mia�y si� serdecznie i rado�nie. Jay przygl�da� mu si� podejrzliwie, niepewny, czy ten cz�owiek jest ob��kany, czy najzwyczajniej w �wiecie si� z niego naigrawa. - W takim razie co pan z nich robi? - zapyta� w ko�cu. Joe wrzuci� ostatni� bulw� do szatkownicy i u�miechn�� si� szeroko. - Wino, ch�opcze. Wino. To by�o lato 1975 roku. Jay mia� prawie trzyna�cie lat, w�skie oczy, zaci�te usta i twarz przypominaj�c� mocno zaci�ni�t� pi��, skrywaj�c� co� zbyt tajemnego, by nadawa�o si� do ujawnienia. Do niedawna Jay nale�a� do rezydent�w szko�y Moorlands w Leeds, ale teraz rozci�ga�o si� przed nim osiem dziwacznych, pustych wakacyjnych tygodni - a� do po- cz�tku nast�pnego semestru. A tymczasem Jay ju� od razu znienawidzi� to miejsce - jego po- nur�, przymglon� lini� horyzontu; niebieskoczarne wzg�rza, po kt�rych pe�za�y ��te �ado- warki; slumsy, szeregowce nale��ce do kopalni oraz ludzi - mieszka�c�w P�nocy o ostrych rysach i p�askim, obcym akcencie. Matka zapewnia�a go, �e wszystko b�dzie w porz�dku, �e spodoba mu si� w Kirby Monckton, �e zmiana dobrze mu zrobi. A w tym czasie wszystko si� jako� u�o�y. Ale Jay wiedzia� swoje. Rozw�d rodzic�w rozwar� si� nag�� przepa�ci� pod jego stopami, wi�c ich nienawidzi�, nienawidzi� tego miejsca, do kt�rego go wys�ali, nienawidzi� b�yszcz�cego, pi�cioprzerzutkowego roweru doskona�ej marki Raleigh dostarczonego tego ranka z okazji jego urodzin - �ap�wki r�wnie godnej wzgardy, jak towarzysz�ca jej notatka - �Z najlepszymi �yczeniami od Mamy i Taty� - tak fa�szywie normalna, jakby �wiat dooko�a nie rozpada� si� cicho i niepostrze�enie w proch. Jego w�ciek�o�� by�a mro��co zimna, ni- czym tafla szk�a czy lodu, odcinaj�ca go od reszty �wiata, t�umi�ca wszelkie odg�osy, spra- wiaj�ca, �e ludzie wydawali si� jedynie chodz�cymi drzewami. Ta w�ciek�o�� tkwi�a g��boko w jego wn�trzu, kot�owa�a si�, kipia�a, z desperacj� czeka�a na jakie� wydarzenie, kt�re da�o- by jej uj�cie. Nigdy w zasadzie nie byli z�yt� rodzin�. A� do tego lata Jay widzia� swoich dziadk�w mo�e pi�� czy sze�� razy, z okazji �wi�t Bo�ego Narodzenia albo urodzin. Okazywali mu w�wczas sumiennie pe�ne rezerwy uczucie. Babka by�a drobna i elegancka, niczym porcela- na, kt�r� kocha�a i kt�r� ozdabia�a ka�dy skrawek powierzchni w swoim domu. Dziadek przypomina� wojskowego i bez licencji strzela� do przepi�rek na pobliskich wrzosowiskach. Oboje pogardzali zwi�zkami zawodowymi, ubolewali nad wzrostem znaczenia klasy robotni- czej, pojawieniem si� muzyki rockowej, noszeniem przez m�czyzn d�ugich w�os�w i nad dopuszczeniem kobiet do studi�w w Oxfordzie. Jay szybko si� zorientowa�, �e je�eli b�dzie my� r�ce przed ka�dym posi�kiem i udawa�, �e s�ucha wszystkiego, co si� do niego m�wi, w nagrod� otrzyma nieograniczon� wolno��. I w�a�nie dzi�ki temu spotka� Joego. Kirby Monckton to niewielkie miasteczko na P�nocy, podobne do tysi�cy innych. Typowo g�rnicza osada ju� w�wczas podupada�a �a�o�nie, bowiem dwie z czterech kopalni splajtowa�y, natomiast pozosta�e ledwo wi�za�y koniec z ko�cem. Gdy zamykano kopalnie, budowane wok� nich miasteczka obumiera�y tak�e - straszy�y rz�dami tanich, kopalnianych szeregowc�w chyl�cych si� ku ruinie, w po�owie opustosza�ych, z oknami zabitymi deskami oraz ogr�dkami zaro�ni�tymi chwastami i zasypanymi g�rami nikomu niepotrzebnych rupie- ci. Centrum wygl�da�o nieco lepiej: rz�d sklep�w, kilka pub�w, minimarket, komisariat z zakratowanym oknem. Z jednej strony rzeka, tory kolejowe i stary kana�; z drugiej - pasmo wzg�rz ci�gn�ce si� a� do podn�a G�r Penni�skich. Tam w�a�nie znajdowa�o si� G�rne Kir- by, miejsce gdzie mieszkali dziadkowie Jaya. Gdy si� spogl�da�o w stron� wzg�rz, ponad polami i lasami, niemal mo�na by�o sobie wyobrazi�, �e w tej okolicy nigdy nie istnia�y �adne kopalnie. To by�o oblicze Kirby Monck- ton, kt�re ka�dy m�g�by zaakceptowa� i gdzie szeregowce nosi�y miano eleganckich domk�w w rustykalnym stylu. Z najwy�szego wzniesienia rozci�ga� si� widok na ca�e miasteczko od- dalone o kilka mil - mazak ��tawego dymu przecinaj�cy poszarpany horyzont z pylonami linii energetycznych, maszeruj�cymi przez uprawne pola w kierunku �upkowoszarej blizny odkrywkowej kopalni. Z tej odleg�o�ci dolina wygl�da�a niesko�czenie pi�knie, zas�oni�ta pasmem wzg�rz. W G�rnym Kirby domy by�y o wiele wi�ksze, bogaciej zdobione: szere- gowce z epoki wiktoria�skiej zbudowane z pokrytego szlachetn� patyn� kamienia, z witra�owymi oknami i stylizowanymi na gotyk odrzwiami oraz wielkimi, zacisznymi ogro- dami obsadzonymi drzewami owocowymi en espalier i z g�adkimi, zadbanymi trawnikami. Jednak Jay pozostawa� nieczu�y na te uroki. Dla jego przywyk�ych do londy�skiego krajobrazu oczu, G�rne Kirby wygl�da�o na niebezpieczne miejsce, balansuj�ce niepewnie na skalistej kraw�dzi wrzosowiska. Przestrzenie - odleg�o�ci pomi�dzy budynkami - przyprawia- �y go o zawr�t g�owy. Pokryte meandrami blizn Dolne Monckton i Nether Edge wydawa�y si� zupe�nie opustosza�e z powodu spowijaj�cego je dymu - niczym zabudowania ogarni�te wi- rem wojny. Jay t�skni� do londy�skich kin i teatr�w, sklep�w p�ytowych, galerii i muze�w. Brakowa�o mu nat�oku ludzi, dobrze znanego londy�skiego akcentu, odg�osu ruchu ulicznego i swojskich zapach�w. Teraz przeje�d�a� na swoim rowerze wiele mil obcymi drogami, nie- nawidz�c wszystkiego, co napotyka� na swej drodze. Dziadkowie nie wtr�cali si� do jego spraw. Pochwalali sp�dzanie czasu na wolnym powietrzu i nigdy nie zauwa�ali, �e ka�dego popo�udnia wraca� do domu dr��cy, wyczerpany w�asnym ponurym gniewem. Zawsze by� uprzejmy, jak ka�dy dobrze wychowany ch�opiec. Wys�uchiwa� ich s��w inteligentnie i z doskonale pozorowan� uwag�. Zachowywa� si� kultu- ralnie, z wystudiowan� pogod� ducha. Stanowi� uosobienie modelowego ucznia z komiksu dla grzecznych ch�opc�w, i z cierpkim dreszczem rozkoszowa� si� sw� mistyfikacj�. Joe mieszka� na Pog Hill Lane, w jednym z chyl�cych si� ku upadkowi szeregowc�w, kt�rego okna wychodzi�y na lini� kolejow�. Jay ju� dwukrotnie odwiedza� to miejsce, zosta- wiaj�c rower w pobliskich krzakach i wspinaj�c si� na nasyp, by doj�� do k�adki ponad tora- mi. W dali wida� by�o pola ci�gn�ce si� a� do rzeki, a poza nimi kopalni� odkrywkow� - od- g�os pracy jej maszynerii wiatr ni�s� bucz�cym, dalekim echem. Przez kilka mil stary kana� bieg� niemal r�wnolegle do linii kolejowej, gdzie stoj�ce powietrze a� zieleni�o si� od wiel- kich much i parowa�o zapachem popio�u oraz bujnej ro�linno�ci. Pomi�dzy kana�em a lini� kolejow� wi�a si� w�ska �cie�ka, zacieniona konarami drzew. Dla ludzi z miasteczka Nether Edge by�o kompletnie wyludnionym obszarem. I w�a�nie dlatego ten rejon tak bardzo poci�- ga� Jaya. W kiosku na stacji kupowa� paczk� papieros�w oraz egzemplarz �Eagle� i peda�owa� w kierunku kana�u. Potem chowa� rower bezpiecznie w zaro�lach i w�drowa� �cie�k� nad kana�em, przeciskaj�c si� pomi�dzy ga��ziami wierzb�wki posy�aj�cymi w przestrze� chmury bia�ych nasion. Gdy dochodzi� do starej �luzy, siada� na kamieniach i zapala� papierosa, obserwuj�c trakcj� kolejow�, od czasu do czasu licz�c ilo�� wagon�w z w�glem czy stroj�c ohydne miny, gdy mija� go poci�g pasa�erski, ze stukotem i trzaskiem pod��aj�cy ku swemu upragnionemu, wzbudzaj�cemu zazdro�� przeznaczeniu. Niekiedy Jay wrzuca� kamienie do zapchanego kana�u i kilka razy przeszed� si� a� do rzeki, gdzie budowa� tamy z b�ota i �mieci wyrzuconych na brzeg: zu�ytych opon, ga��zi drzew, podk�ad�w kole- jowych, a nawet pewnego razu ca�ego materaca o spr�ynach wyzieraj�cych przez sparcia�e bebechy. W�a�nie od tego wszystko si� zacz�o; w pewnym sensie to miejsce zacz�o wywie- ra� na niego przemo�ny wp�yw. Niewykluczone, �e dlatego, i� mo�na je by�o uzna� za miej- sce sekretne - pulsuj�ce przesz�o�ci�, a jednocze�nie zakazane. Jay zacz�� je penetrowa�: na- tkn�� si� na tajemnicze betonowometalowe cylindry - kt�re p�niej zidentyfikowa� jako zada- szone wyloty kopalnianych szyb�w - wydaj�ce dziwne, rezonuj�ce d�wi�ki, gdy podchodzi�o si� w ich pobli�e. Poza tym odkry� zatopiony kopalniany szyb, porzucon� ci�ar�wk� do przewozu w�gla, a tak�e szcz�tki rzecznej barki. By�o to zapuszczone, by� mo�e nawet nie- bezpieczne miejsce, nas�czone jakim� wielkim smutkiem, przyci�gaj�ce go w spos�b, kt�rego nie umia�by wyja�ni� ani przezwyci�y�. Jego rodzic�w ogarn�oby przera�enie, gdyby ujrze- li go w owym miejscu, i to r�wnie� przyczynia�o si� do atrakcyjno�ci tej okolicy. Jay bada� wi�c wszelkie przyleg�e do niej obszary; oto popielisko pe�ne pot�uczonej zastawy sto�owej; w pobli�u za� stos egzotycznych, porzuconych skarb�w: mn�stwo komiks�w i czasopism jeszcze nie zniszczonych przez deszcz; sterta z�omu; korpus samochodu - starego forda ga- laxy, z kt�rego - niczym nowoczesna, niezwyk�a antena - wyrasta� p�d m�odego czarnego bzu; stary kineskop telewizyjny. Pewnego razu Joe powiedzia� mu, �e �ycie w pobli�u nasypu kolejowego przypomina �ycie w pobli�u pla�y - ka�dego dnia mo�na znale�� co� wyrzucone- go przez fale przyp�ywu b�d� mijaj�cego czasu. Z pocz�tku Jay nienawidzi� tego miejsca. Zupe�nie nie rozumia�, czemu w og�le tam chodzi. Wyrusza� z domu z zamiarem udania si� w ca�kiem inn� stron�, po czym nagle zn�w znajdowa� si� w Nether Edge, pomi�dzy kana�em a lini� kolejow�, gdzie odg�os pracuj�cej, odleg�ej maszynerii d�wi�cza� w jego uszach, a bia�awe niebo ciep�ego lata napiera�o na g�ow� niczym rozpra�ona czapka. Samotne, za- puszczone miejsce. Ale za to nale��ce do niego. Do niego - przez to ca�e d�ugie, dziwaczne lato. A przynajmniej tak mu si� w�wczas wydawa�o. 5 Londyn, wiosna 1999 Nast�pnego dnia obudzi� si� p�no. Kerry ju� nie by�o, ale zostawi�a notatk�, z kt�rej dezaprobata wyziera�a r�wnie wyra�nie, jak gdyby by�a oryginalnym znakiem wodnym. Przeczyta� j� bezmy�lnie, nie wykazuj�c wi�kszego zainteresowania, jednocze�nie usi�uj�c sobie przypomnie�, co si� wydarzy�o poprzedniego wieczoru. - Nie zapomnij o dzisiejszym przyj�ciu w �Spy�s� - to wa�ne, �eby� si� zjawi�! W�� garnitur od Armaniego - K. G�owa p�ka�a mu z b�lu. Zaparzy� sobie mocnej kawy i popijaj�c gor�cy nap�j, s�u- cha� radia. Nie pami�ta� zbyt wiele; wi�kszo�� jego �ycia zdawa�a si� teraz w�a�nie taka: za- mazane dni, bez �adnego definiuj�cego je wyr�nika, niczym odcinki telenoweli, kt�r� ogl�- da� z przyzwyczajenia, mimo �e nie interesowa�a go �adna z przedstawionych tam postaci. Ka�dy dzie� rozci�ga� si� przed nim r�wnie niesko�czenie, jak wyludniona autostrada bie- gn�ca przez pustyni�. Tego popo�udnia mia� wyk�ad dla wieczorowej grupy amator�w pisar- stwa i ju� zastanawia� si�, czy przypadkiem nie odpu�ci� sobie tych zaj��. Nie przejmowa� si� nimi zbytnio - opuszcza� je ju� wcze�niej. Teraz niemal�e tego si� po nim spodziewano. Arty- styczny temperament. U�miechn�� si� przelotnie na my�l o podobnej ironii losu. Butelka wina wyprodukowanego przez Joego sta�a tam, gdzie j� zostawi� poprzednie- go wieczoru - na �rodku sto�u. Zdziwi� si�, gdy spostrzeg�, �e jest zaledwie w po�owie opr�- niona. Tak niewielka wypita ilo�� wydawa�a si� zupe�nie nieadekwatna do straszliwego kaca, kt�ry n�ka� go tego ranka oraz do nat�oku k��bi�cych si� my�li, kt�re pozwoli�y mu zasn�� dopiero, gdy �wit rozla� si� po niebie r�ow� po�wiat�. Zapach dobiegaj�cy z opr�nionego kieliszka by� s�aby, lecz wci�� wyczuwalny - s�odkawy opar przywodz�cy na my�l jaki� me- dykament. Koj�ca wo�. Jay ponownie nape�ni� kieliszek. - Na pohybel - wymamrota� pod nosem. Teraz nap�j by� ju� tylko troch� nieprzyjemny; niemal ca�kowicie pozbawiony smaku. Jakie� wspomnienia zamajaczy�y mu w g�owie, by�y jednak zbyt zamglone, by zdo�a� je uj�� w okre�lone kszta�ty. Nagle i niespodziewanie co� zachrz�ci�o u drzwi, odwr�ci� si� wi�c gwa�townie, z niejasnym poczuciem winy, jak kto� przy�apany na gor�cym uczynku. Okaza�o si� jednak, �e to tylko poczta, wepchni�ta przez skrzynk� na listy, leniwie rozsypuj�ca si� ju� po wycie- raczce. Promie� s�o�ca wpadaj�cy przez szyb� wej�ciowych drzwi o�wietli� niespodziewanie kopert� le��c� na wierzchu, jakby to jej w�a�nie nale�a�a si� specjalna uwaga. Najprawdopo- dobniej tylko makulatura, pomy�la�. Obecnie rzadko otrzymywa� co� ponad bezwarto�ciowe reklamy. A jednak, za spraw� gry �wiat�a, koperta na g�rze sterty zdawa�a si� b�yszcze�, na- daj�c nowego, szczeg�lnego znaczenia wybitemu w jej poprzek s�owu: WOLNO��. Jakby nagle londy�ski poranek uchyli� przed nim drzwi prowadz�ce do ca�kiem innego �wiata, pe�- nego wspania�ych mo�liwo�ci. Pochyli� si�, by podnie�� po�yskliwy prostok�t. W pierwszej chwili pomy�la�, �e to jednak rzeczywi�cie komercyjne �mieci. Broszura wyprodukowana tanim sumptem, zatytu�owana WAKACJE Z DALA OD ZGIE�KU. ZAKOSZTUJ WOLNO�CI, pe�na nieostrych fotografii wiejskich dom�w i gites, pomi�dzy kt�re upchni�to kr�tkie, zwi�z�e teksty. �Urocza chata jedynie pi�� mil od Avignonu... Du�a zagroda, kompletnie przebudowana, otoczona przynale�nymi do niej gruntami... Szesnasto- wieczna stodo�a, przerobiona na dom mieszkalny, w samym sercu Dordogne...�. Wszystkie zdj�cia wygl�da�y tak samo: wiejskie domy pod niebem b��kitnym jak z kresk�wek Disneya, kobiety w chustkach i bia�ych czepkach na g�owach oraz m�czy�ni w beretach, przeganiaj�- cy stada k�z w stron� nienaturalnie zielonych wzg�rz. Jay rzuci� broszur� na st� z dziwnym uk�uciem zawodu, poczuciem, �e zosta� oszukany przez los, �e co� nieznanego, acz nadzwy- czaj istotnego omin�o go w �yciu. I w�a�nie wtedy jego wzrok pad� na t� fotografi�. Broszura upad�a w taki spos�b, �e otwar�a si� na samym �rodku, ukazuj�c zdj�cie domu, umieszczone na obu centralnych stronach, niczym rozk�ad�wka. Ten widok zda� si� Jayowi dziwnie zna- jomy. Wielki, solidny dom, z r�owawymi, wyblak�ymi �cianami, pokryty czerwon� dach�w- k�. Napis pod fotografi� g�osi�: �Chateau Foudouin, LotetGaronne�. Powy�ej za�, czerwony- mi neonowymi literami wybito: NA SPRZEDA�. Ujrzenie podobnego domu w tej broszurze by�o tak niespodziewanym doznaniem, �e a� zadr�a�o mu serce. To znak, przyzna� w duchu. Je�eli zobaczy� taki dom w�a�nie teraz, dok�adnie w tym momencie, nie mog�o to by� absolutnie nic innego. Nic innego, jak szcze- g�lny znak. Przez d�ugi czas wpatrywa� si� w zdj�cie. Po uwa�nym przestudiowaniu szczeg��w stwierdzi�, �e ten dom nie wygl�da identycznie jak chateau Joego. Kontury budynku by�y nieco inne, dach bardziej spadzisty, a okna w�sze i g��biej osadzone w kamieniu. Poza tym �w dom nie znajdowa� si� w Bordeaux, ale w s�siednim departamencie, kilka mil od Agen, nad niewielkim dop�ywem Garonny - Tannes. Jednak dostatecznie blisko wymarzonego miej- sca Joego. W zasadzie bardzo blisko. Nie m�g� wi�c by� to tylko czysty przypadek. W mroku piwnicy �Specja�y� popad�y w tajemnicze, pulsuj�ce wyczekiwaniem mil- czenie. Nie wydawa�y z siebie �adnego szeptu, najl�ejszego brz�ku czy syku. Jay z napi�ciem wpatrywa� si� w fotografi�. Tu� nad ni� neonowy znak �wieci� nie- ust�pliwie, n�c�co. NA SPRZEDA�. Jay si�gn�� po butelk� i ponownie nape�ni� kieliszek. 6 Pog Hill, lipiec 1975 Tego lata wi�kszo�� �ycia Jaya toczy�a si� w ukryciu, jakby prowadzi� podjazdow� wojn�. W deszczowe dni siada� w swoim pokoju i czytywa� pisma w rodzaju �Dandy� czy �Eagle� oraz s�ucha� radia, kt�re mocno �cisza�, udaj�c �e si� uczy. Pisywa� tak�e trzymaj�ce w niezwyk�ym napi�ciu opowiadania o tak pasjonuj�cych tytu�ach jak: �Kanibalistyczni wo- jownicy z Zakazanego Miasta� czy �Cz�owiek, kt�ry �ciga� b�yskawic�. W owym czasie nigdy nie brakowa�o mu pieni�dzy. Co niedziel� dostawa� dwadzie- �cia pens�w za mycie zielonego austina nale��cego do dziadka i tyle samo za skoszenie traw- nika. Kr�tkim, nieregularnym listom od rodzic�w zawsze towarzyszy�y przekazy pocztowe i Jay wydawa� t� nieoczekiwan� fortun� w radosnym, uskrzydlaj�cym poczuciu buntu prze- ciwko doros�ym. Kupowa� komiksy, balonow� gum� do �ucia i - gdy tylko m�g� - papierosy; poci�ga�o go wszystko, co mog�oby wzbudzi� pot�pienie rodzic�w. Trzyma� swoje skarby nad kana�em, w puszce po herbatnikach, przed dziadkami za� utrzymywa�, �e sk�ada pieni�- dze w banku. W zasadzie to nawet nie