12726
Szczegóły |
Tytuł |
12726 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12726 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12726 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12726 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eric Kimon
Clivia Neman
Przełożyła Grażyna Werner
Dobrze, że spotkaliśmy się właśnie tutaj. Przypomina pan sobie chyba jeszcze
naszą
niedawną dysputę? A zatem udowodnię panu, jak bardzo nie docenia pan techniki.
Owszem, mogę to zrobić. Czy widzi pan tę młodą kobietę tam przy informatorze?
Tak, tę
z niecodzienną fryzurą. Trudno jej nie zauważyć:
Nazywa się Clivia, Clivia Neman. Staroświeckie imię, zapewne. Przychodzi tu
tydzień
w tydzień, już od półtora miesiąca, i siedzi godzinami przed informatorem. Ja
jestem w agencji
informacyjnej tylko przez połowę tygodnia, ale koledzy potwierdzają: ona
rzeczywiście jest tu
codziennie.
Naturalnie i ja uważałem, że to niezwykłe. A wiec zaczerpnąłem o niej trochę
informacji:
pan wie przecież, że to u nas prosta sprawa, siedzę, rzec można, u źródła. No i
opłaciło się. Ona
ma 30 lat. Ale urodziła się 114 lat temu. Wie pan teraz naturalnie, dokąd
zmierzam –
rozciągnięcie czasu, kwestia powrotu.
Ależ nie, przecież nie ona osobiście! Poleciał jej mąż. Gdybyśmy przeprowadzili
tę
rozmowę, powiedzmy 50 czy 60 lat temu, zaraz wpadłby pan na to, o co chodzi;
wtedy jeszcze
ludzie pamiętali Edwarda Nemana.
Dziś jednak, gdy nikt już nie interesuje się podróżami kosmicznymi tego
rodzaju...To też
jeden ze skutków naszej niekonsekwencji wobec techniki.
Wiem, mówiliśmy już o tym. Ale może ten przykład pana przekona? A więc było to
tak: 86
lat temu wystartowała Ósma Ekspedycja Międzygwiezdna.
Wszystkich jedenastu członków załogi było mężczyznami, a jeden z nich, Edward
Neman,
był żonaty. Szczęśliwie żonaty, znaczy. Dziś chyba nikt nie pojmie, czemu
Nemanowie zgodzili
się na ciężar rozłąki, bądź co bądź większość ludzi uważa tak długie loty
kosmiczne za
bezsensowne i nieodpowiedzialne. Ale wtedy jeszcze myślano inaczej, ekspedycja
była
zaplanowana i Neman poleciał. Wtedy jeszcze stawiano astronautom wysokie
wymagania, jeśli
chodzi o kwalifikacje i kondycję, a Neman nadawał się jak nikt inny.
Już w tamtych czasach można było dość dokładnie oszacować szanse astronauty
wobec
niebezpieczeństw Kosmosu, oczywiście o tyle tylko, o ile były one znane. A zatem
odporność na
różne choroby, jak szok podświetlny, zdolność do szybkiej i właściwej reakcji w
niezwykłych
sytuacjach i podobne. Liczba zdolnych do lotu planetologów posiadających
dostatecznie szeroki
wachlarz wiadomości i tak nie była duża, a Neman jako jedyny z nich miał dobre
szanse
powrotu. Dlatego poleciał, w przeciwnym razie musiałby to uczynić ktoś inny, nie
mający tak
dobrych szans. W każdym razie znalazłby się ktoś inny – wtedy, gdy jeszcze nie
myślano
o zaniechaniu lotów ku gwiazdom.
Na to czekałem: że powie pan „fetyszyzm techniki, zdegenerowana technika jako
cel sam
w sobie, czy jakiś podobny modny slogan, modny, nienowy. Ale w tym wypadku po
prostu nie
jest prawdą, że podejmowano owe ekspedycje tylko dlatego, że były one
technicznie możliwe lub
ponieważ istniejący aparat organizacyjny automatycznie powielał cel swego
istnienia, jak to się
dzisiaj mówi, czy po prostu ad maiorem gloriam scientiae. Zapewne i to mogło
odgrywać pewną
rolę, ale co byłoby w tym zdrożnego? Przede wszystkim jednak przerwanie serii
wypraw
oznaczałoby, że wcześniejsze loty i praca rozwojowa całych dziesięcioleci
stałaby się nagle
bezsensowna, praca ludzi, a nie jakichś tam maszyn. Tak więc pytanie nie
brzmiało, czy należy
latać, lecz kto powinien.
Ma pan rację: w tym wypadku zaistniał konflikt, gdyż dla Nemana, który był
najbardziej
predestynowany, pożegnanie z Ziemią było szczególnie trudne, jako że było ono
jednocześnie
pożegnaniem z kobietą, którą kochał.
Ale nie, to nie miało przecież nic wspólnego z jego obiektywną przydatnością,
czyli z jego
szansami przeżycia. Było to najwyżej jego osobistym problemem, i widzi pan –
właśnie to dało
się rozwiązać dzięki konsekwentnemu, wolnemu od przesądów stosunkowi do
techniki, która
ponoć stwarza tylko nowe niepotrzebne problemy.
O ile się nie mylę, już w XXI czy w XX wieku próbowano wprawić ludzi w długi sen
anabiotyczny poprzez wyziębienie. Te wczesne próby spełzły jednakże na niczym i
później przez
długi czas nie były ponawiane. Aż wreszcie odkryto niezawodną metodę budzenia
hibernatów
i ta kobieta, Clivia Neman, skorzystała z tego. Dwa lata po odlocie wyprawy, gdy
wreszcie
wszystkie połączenia ze statkiem zostały przerwane, kazała się zamrozić, by
czekać na swojego
męża. Zrezygnowała ze wszystkiego – zostawiła przyjaciół, znajomych i krewnych,
którzy
dawno poumierali, swoją prace, do wykonywania której w dzisiejszych czasach
brakuje jej
wiadomości, swoje całe otoczenie, po prostu swoje czasy – dla niego.
Przed ponad rokiem poddano ją rewitalizacji i w ciągu tego czasu zdołała chociaż
częściowo
przystosować się do teraźniejszości. Ale nie ma nikogo naprawdę bliskiego; mimo
starań
psychologów pozostała dzieckiem swojej epoki, ubiegłego stulecia – właśnie taką
chce być
nadal, gdyż taką zna ją jej mąż. Obawia się, że straci jego miłość, jeśli się
zmieni, jeśli
przystosuje się do epoki, w której zmieniły się nie tylko środki, ale także
cele, w której dla
odwagi jej męża i jego towarzyszy ma się w najlepszym razie poważanie, ale brak
z pewnością
zrozumienia. Musiała poznać, jak trudno jest znaleźć siły w innej epoce, teraz
chce przynajmniej
pozostać niezmieniona, by jej mąż mógł tu znaleźć oparcie.
Przynajmniej ja tak myślę, ona mi tego oczywiście nie mówiła. Nawet gdyby
chciała, nie
mogłaby się prawdopodobnie przystosować do naszych czasów, ale to jej chyba
tymczasem nie
niepokoi: ona czeka na fragment swojej epoki, na to, co było dla niej w niej
najważniejsze.
Na pozostałych dziesięciu nikt nie czekał. Ma pan rację: statek, który niedawno
zlokalizowano, to Ósma Wyprawa. Nie sądziłem, że wie pan o tym, przecież w
wiadomościach
była zaledwie krótka informacja. Żonę Nemana zawiadomiliśmy natychmiast; od tej
pory
przychodzi tutaj codziennie i wywołuje stare informacje z okresu startu. W
rzeczywistości czeka
jednak na to, że uzyskamy wreszcie kontakt radiowy ze statkiem. Ale statek jest
jej zapewne
obojętny; ona chce rozmawiać – z nim.
Przy tym wie, że statek jest jeszcze zbyt daleko; nim wyląduje, minie jeszcze
przeszło rok.
Sygnały nadchodzą całkiem zakłócone i są przydatne tylko do tego, by określić
odległość
i prędkość. Ależ tak, ona wie o tym.
I jednak przychodzi. Myślę, że czeka na to, iż kiedyś meldunek będzie mniej
zniekształcony.
Wprawdzie przy obecnej odległości jest to całkiem nieprawdopodobne; lecz takie
rachunki
prawdopodobieństwa dopuszczają zawsze możliwość wyjątku. Otóż istotnie dwa dni
temu dotarł
do nas względnie zrozumiały komunikat, całkiem przypadkowo. Bardzo radosny
komunikat,
gdyż skrupulatny dobór załogi jednak się opłacił.
Ona jeszcze nie wie o tej wiadomości, na razie nie podaliśmy jej jeszcze do
publicznych
magazynów informacyjnych. My z agencji informacyjnej jesteśmy zdania, że nie
powinniśmy się
mieszać do spraw, które nas nie dotyczą. Nasze zadania są jasno sformułowane,
nie jesteśmy
psychologami. Ktoś przecież powinien być na tyle kompetentny, by jej to we
właściwy sposób
powiedzieć.
A przecież była to naprawdę bardzo radosna wiadomość. Eksperyment udał się. Bo
czy ktoś
z nam współczesnych odważyłby się na serio mieć nadzieje, że spośród jedenastu
członków
załogi wróci dziesięciu?
Tak, pana przypuszczenia są właściwe; owszem, to jest tragiczne. Ale mimo
wszystko: gdy
on postanowił wziąć udział w wyprawie, problem Nemanów był praktycznie
rozwiązany, i to bez
zarzutu. Czy głupi przypadek może coś zmienić w znaczeniu tego rozwiązania?