12545
Szczegóły |
Tytuł |
12545 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12545 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12545 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12545 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roland Topor
"WOSK I �AR"
Pali�em fajk�, pilnuj�c przez okno bli�ni�t, kt�re spokojnie bawi�y si� obok
wielkiego d�bu, kiedy raptem wpad� mi do g�owy pewien pomys�. Nagle
krzykn��em i zamar�em, trzymaj�c nieruchomo fajk�, kt�rej koniec znajdowa�
si� dwa centymetry od ust. Tkwi�em tak w bezruchu przez jaki� czas.
Wiedzia�em ju�, jak rozwi�za� wszystkie nasze problemy.
- O czym my�lisz? - zapyta�a mnie Mary, pochylaj�c g�ow� nad horoskopem. -
Nie masz poj�cia, jakie bzdury wypisuj� na temat Strzelca. Powinnam do nich
napisa� d�u�szy list,..
- My�la�em o... Czy p�aci�a� ju� za telefon?
- Jeszcze nie. Lada dzie� nam go odetn�.
- A za pr�d?
- Nie.
- Ile b�dzie nas kosztowa�a naprawa samochodu?
- Wi�cej ni� mamy. S�uchaj, Philippe, co si� z tob� dzieje? To
nieodpowiednia chwila, by� si� bawi� w ksi�gowego. Jest niedziela!
Mary to jedyna kobieta z poczuciem humoru, jak� w �yciu spotka�em. Na
szcz�cie jest moj� �on�. Obserwowa�em j� przez siedem lat wsp�lnego �ycia,
a� wreszcie odkry�em, sk�d wzi�a si� u niej ta niepospolita cecha. Mary
jest tak pi�kna, tak inteligentna, tak szcz�liwa, �e zdaje si� odczuwa�
wstyd z tego powodu. W zwi�zku z tym dla wi�kszej r�wnowagi nie zachowuje
si� jak osoba powa�na. Humor jest sportem, kt�ry uprawiamy tym ch�tniej, �e
niewiele kosztuje.
- Nie wyczerpa�e� jeszcze ca�ej listy. Pozostaj� podatki, ubezpieczenie
mieszkania, odzie�...
- Mary, w�a�nie przyszed� mi do g�owy pewien pomys�. Potrzebujemy pieni�dzy,
prawda?
- �agodnie powiedziane.
- Popatrz na mnie. Co widzisz?
Utkwi�a we mnie swe wielkie, fio�kowe oczy.
- Widz� m�czyzn�, kt�rego kocham. Geniusza.
Zakas�a�em. Odpowied� nie zalicza�a si� do niemi�ych, ale by�a zbyt
og�lnikowa.
- Nie wiem, czy jestem geniuszem. W ka�dym razie jestem pisarzem. Zgoda?
- Zgoda.
- Jak �yj� pisarze?
- �le.
- W jaki spos�b pisarz mo�e zarobi� du�o pieni�dzy?
- Sprzedaj�c wiele ksi��ek.
Ponownie zapali�em fajk�. To by�o to.
- Mary - o�wiadczy�em uroczy�cie - napisz� bestseller.
Dziewczyna potrz�sn�a g�ow�.
- Tw�j horoskop nic nie m�wi na ten temat.
- Czuj�, �e absolutnie sta� mnie na napisanie bestsellera. Nigdy
jeszcze tego nie pr�bowa�em. Interesowa�y mnie nietypowe schematy
literackie, nie odpowiadaj�ce �adnym kryteriom, najmniejszemu
zapotrzebowaniu. Kiedy uczony odkrywa jaki� nowy gaz, gospodynie nie
zmieniaj� kuchenek. Bestseller to towar, na kt�ry jest zapotrzebowanie na
rynku. Kupuje si� go tak, jak kilo ziemniak�w. Przede wszystkim jednak nie
mo�e oddala� si� od okre�lonych konwencji. S�u�y� ma jak najwi�kszej liczbie
czytelnik�w, a najwi�ksza ich liczba to...
- Bertrand,
- Tak, Bertrand...
Zamilk�em, rozdziawiwszy g�b� ze zdumienia. Mary czyta�a w moich
my�lach. Nie mog�em oprze� si� pokusie wzi�cia jej w ramiona.
- No wi�c, co o tym my�lisz?
- Nie obawiasz si�, �e b�dziesz tego �a�owa�?
- �a�uj� zw�aszcza naszej obecnej sytuacji. By� autorem bestseller�w
to przecie� nic zdro�nego. A poza tym mam ju� do�� tych swoich dw�ch tysi�cy
czytelnik�w.
Nasze usta zwar�y si� w poca�unku.
- Czy... czy s�dzisz, �e szybko to napiszesz? Musz� mie� p�aszcz na
zim�, a i dzieciaki nie maj� co na siebie w�o�y�...
- Zastan�wmy si�. Dwadzie�cia stron dziennie, hmm... mo�e co�
grubszego... ale nie za bardzo... Powiedzmy trzysta dwadzie�cia stron po
tysi�c pi��set znak�w drukarskich... szesna�cie dni... plus korekta...
Powinienem odda� to wydawcy gdzie� pod koniec miesi�ca.
Przenikliwe krzyki przerwa�y nasze marzycielskie dywagacje:
bli�ni�ta toczy�y bezlitosn� walk�, ok�adaj�c si� plastikowym toporkiem.
Kiedy tylko nasta� spok�j, zadzwoni�em do Bertranda, aby zaprosi� go
na kolacj� jeszcze tego wieczora. Na szcz�cie nie mia� nic innego do
roboty.
Bertrand jest kuzynem Mary. Ten poczciwy cz�owiek pracuje jako
przedstawiciel firmy zajmuj�cej si� handlem alkoholem. Nie by�oby w tym
wszystkim nic szczeg�lnego, gdyby nie to, �e facet posiada osobliwy dar:
jego my�li odzwierciedlaj� stanowisko og�u. Wygrywa liczne konkursy,
odpowiadaj�c na pytania w rodzaju: "Prosz� poda� trzy tytu�y piosenek, kt�re
pana zdaniem zostan� wybrane przez radios�uchaczy spo�r�d dwudziestu
nast�puj�cych utwor�w..." Przy czym nie chodzi o ocen� piosenek ze wzgl�du
na ich jako�� lub oryginalno��. Bertrand by si� tym nie zajmowa�. Nale�y
odgadn��. co wybierze wi�kszo��. Ch�opak otwarcie wyra�a swoje zdanie i
trafia w dziesi�tk�.
Nie trzeba dodawa�, �e kiedy s� wybory, kandydat, na kt�rego g�osuje. zawsze
okazuje si� zwyci�zc�. Gdy Bertrand wygrywa na wy�cigach. nie inkasuje, co
prawda, krociowych sum: zbyt wielu stawia na te same konie. Jest idealnym
uciele�nieniem francuskiej opinii publicznej.
Ta jego cecha to co� ca�kowicie naturalnego. Nie dzia�a z wyrachowania.
Zawsze reprezentuje wi�kszo��. Wystarczy obserwowa� go przy stole - nawet je
za dziesi�ciu.
Po posi�ku Mary posz�a po�o�y� bli�ni�ta. Zosta�em wi�c sam na sam z jej
drogocennym kuzynem. Bertrand otworzy� butelk� doskona�ej w�dki, kt�r�
przyni�s� ze sob�, i nape�ni� kieliszki.
- Spr�buj tylko tego nektaru. Nigdy nie pi�e� czego� podobnego. Eksportowa.
Mlasn��em j�zykiem, by mu sprawi� przyjemno��.
- Rzeczywi�cie... znakomita.
Facet promienia� z zadowolenia.
- I co? To nie �aden sikacz! Nalej� ci jeszcze jednego.
Zgodzi�em si�. Zapali� papierosa, ja nabi�em fajk� - kr�tko m�wi�c, by�a to
wymarzona chwila, aby pogada� sobie o tym i owym. Bertrand zaatakowa�
pierwszy:
- Nad czym teraz siedzisz? Jaka� nowa powie��?
- Tak. Co� tam zacz��em. Jeszcze dok�adnie nic wiem, co z tego wyniknie.
- Wiesz, z tej ostatniej ksi��ki nic nie zrozumia�em, S� fragmenty, kiedy
wydaje mi si�, �e kpisz sobie ze wszystkiego. Ostatecznie masz do tego
prawo, skoro znajdujesz idiot�w, kt�rzy lubi� co� takiego czyta�...
- No w�a�nie, Bertrand, chcia�bym pozna� twoje zdanie na temat mojej
najnowszej ksi��ki. Opinia czytelnika jest rzecz� cenna, szczeg�lnie gdy ten
czytelnik jest przyjacielem, tak jak ty. Czasem wydaje mi si�, �e b��dz�.
Bertrand napuszy� si� jak paw. Po raz pierwszy dyskutowali�my O mojej
tw�rczo�ci literackiej. Poniewa� wygl�da�em na zainteresowanego, bardzo si�
stara�, aby jego uwagi trafi�y mi do przekonania. Wda� si� w d�ug� tyrad� na
temat wsp�czesnych pisarzy, kt�rzy nie s� w stanie da� na pierwszych
stronach pocz�tku, a rzeczy ca�ej zako�czy� fina�em.
Potakiwa�em z powa�n� min�.
- To, co m�wisz, jest bardzo interesuj�ce. Mam zamiar dostosowa� si� do
twoich rad. B�dzie to historia pewnego cz�owieka, m�odego jeszcze, kt�ry
znalaz� si� w wi�zieniu.
Skrzywi� si�.
- Recydywi�ci.., wiesz, ju� wola�bym sportowca...
- To jest to. Jaki� wybitny narciarz, gdzie� pod trzydziestk�, kt�ry ju� nie
startuje...
Bertrand wydawa� si� zainteresowany.
- Zaj�� si� w ko�cu czym� innym?
- Tak. Rzuca si� w wir biznesu. W g�owie mu tylko forsa. Odnosi sukces...
- Je�li my�lisz, �e to takie proste... - mrukn�� Bertrarid.
- Z pocz�tku ma trudno�ci. Ale w ko�cu osi�ga sukces. �eni si� z dynamiczn�
dziewczyn�, powiedzmy z jak�� bizneswoman...
- Wola�bym ju� raczej wybitn� p�ywaczk�, wiesz, tak� niez�� lask�...
- Zgoda. �eni si� z wybitn� p�ywaczk�. Maj� dziecko, urocz� dziewczynk�...
- Wola�bym ch�opca.
- Uroczego ch�opczyka. Ona chce rzuci� p�ywanie, ale m�� jej na to nie
pozwala...
- Co za idiota! Skoro �ona nie mo�e nawet opiekowa� si� dzieciakiem...
- Chce nadal uprawia� p�ywanie, ale m�� zmuszaj�, aby wycofa�a si� a zaj�a
si� dzieckiem. Zaczyna si� kryzys. Dochodzi do coraz gwa�towniejszych
sprzeczek. Dziecko ro�nie. Kiedy ma trzy lata, matka przypadkowo spotyka
dawnego koleg�, kt�ry kiedy� by� w niej zakochany. Zaczynaj� widywa� si�
potajemnie i chodzi� na p�ywalni�. W trakcie jednej z takich eskapad dziecko
wypada z czwartego pi�tra i ponosi �mier� na miejscu.
Mia�em faceta w gar�ci.
Bertrand rozdziawi� usta i wpatrywa� si� we mnie nieruchomymi oczyma.. Ka�de
moje s�owo wywo�ywa�o piorunuj�cy efekt.
- I co dalej? - spyta� jak zas�uchane dziecko. - Rozwodz� si�?
- Matk� z�eraj� wyrzuty sumienia. Nie mo�e zapomnie� krzyku, kt�ry
us�ysza�a, wychodz�c z samochodu. Nie mo�e ju� znie�� ani m�a, ani domu.
Separacja. Rozw�d. Wychodzi za m�� za tego drugiego faceta, nie kochaj�c go
jednak. Tymczasem narciarz dochodzi do wniosku, �e �wiat, w kt�rym �yje, to
jedynie pozory szcz�cia. Aby zapomnie� o ca�ej tej tragedii, powraca w
g�ry.
- Zn�w narty?
- Nie. Zostaje przewodnikiem. Mieszka w g�ralskiej chacie. Mijaj� lata. Nie
ma poj�cia, co przez ten czas dzia�o si� z jego �on�. Pewnego dnia otrzymuje
informacj�, �e dw�jk� alpinist�w zaskoczy�a zamie� �nie�na gdzie� na stromym
urwisku. Spieszy im na ratunek i rozpoznaje �on�. M�czyzna jest w stanie
agonalnym. Po�r�d bieli �niegu, w�r�d niczym nie zm�conej ciszy dziewczyna
wyznaje mu, �e ci�gle go kocha, i prosi o wybaczenie...
- Nie - upar� si� Bertrand. - On jej tego nie wybacza.
- Nie wybacza. Ale jednak j� ratuje. P�niej dowiaduje si�, �e jego by�a
�ona ma dziecko z drugiego ma��e�stwa. Dziewczynk�, kt�ra niedawno uko�czy�a
trzy lata. Obserwuje j� po kryjomu. Rozczula si� na widok tej ma�ej,
niewinnej istoty. Po�lubia sw� by�� �on� i zostaje ojcem dziewczynki. Co o
tym my�lisz?
- Znakomite - mrukn�� Bertrand. - To przynajmniej rozumiem... ale troch�
smutne...
Nape�ni� kieliszki.
- O Jezu, skoro ci to przeszkadza...
- Nie, nie. Lubi� nawet smutne historie, je�li dobrze si� ko�cz�. Powie��,
kt�ra ko�czy si� �le, to z�a powie��... Nie mam racji? - zwr�ci� si� do
Mary, kt�ra wraca�a w�a�nie z dzieci�cego pokoju.
- Nie �ledzi�am w�tku - odpowiedzia�a, mrugaj�c do mnie znacz�co - ale
jestem pewna, �e Philippe zgadza si� z tob�.
Ziewn��em ostentacyjnie. Bertrand zacz�� si� �egna�, dzi�kuj�c za go�cin�.
Ledwie zamkn�y si� za nim drzwi, furkot maszyny do pisania wprawi� w
dr�enie wszystkie szyby w moim gabinecie.
Nazajutrz, kiedy pisa�em ju� dwudziest� pi�t� stron�, zadzwoni� telefon. By�
to Bertrand.
- S�uchaj, zastanawia�em si� nad tym wszystkim... no wiesz, nad t�
powie�ci�.
- Tak, oczywi�cie. No i...?
- Dlaczego narciarz wycofa� si� ze sportu?
- Nie wiem. Zm�czenie.., wiek... Podobnie jak Killy...
- Nie uwa�asz, �e bardziej dramatyczny by�by wypadek?
Potar�em koniec nosa.
- Hm... hm... Tak, to jest my�l. Po wypadku jest kalek�..., �wiczenia
rehabilitacyjne, zazdro�� z powodu �ony...
Bertrand wydawa� si� niesamowicie podekscytowany. S�ysza�em jego
przyspieszony oddech.
- To jest to! Trafi�e� w sedno. To takie ludzkie, wznios�e... Roztkliwia si�
nad sob�. Mo�e te� popa�� w alkoholizm. Dziewczyna pomaga mu wyj�� z do�ka.
Przytakn��em.
- Popracuj� w tym kierunku. Dzi�kuj� ci.
- Nie ma za co. �mia�o dzwo� do mnie, jak czego� potrzebujesz. To dla mnie
przyjemno��.
Pracowa�em a� do wieczora, zapominaj�c o obiedzie. Przekroczy�em nawet plan,
gdy� sko�czy�em czterdziest� drug� stron�. W�a�nie robi�em sobie kanapki,
kiedy Mary zacz�a nadawa�:
- Dzieci bardzo ci przeszkadza�y? S� teraz okropne przez te ich urodziny. Co
takiego mo�na by im sprezentowa�?
- Z pieni�dzmi jest raczej cienko. Postaraj si� troch� je przyhamowa�.
- Spr�buj pisa� szybciej.
- Mieszcz� si� w terminie. Jak si� pisze "jazz", przez jedno czy przez dwa
"z"?
- Ju� jedno dziecko drogo nas kosztuje. Wygl�dasz na zm�czonego. Mo�e by�
zagra� ze mn� partyjk�, �eby si� troch� rozerwa�?
- Z przyjemno�ci�. Co jest dzi� wiecz�r w telewizji?
- Program o Mauriacu.
- Chyba si� po�o��...
W �rodku nocy obudzi� mnie telefon. By� to Bertrand. Z emocji m�wi�
chrapliwym g�osem.
- Philippe? Ca�y czas my�la�em o tej historii. Zapomnieli�my O czym�.
- Ach tak? O czym to?
By�a czwarta rano.
- O psie. Brakuje psa. Psiak b�dzie wiemy i czu�y, odwrotnie ni� ta
p�ywaczka. Nie lepiej, �eby to by�a piel�gniarka z jakiej� kliniki?
Zaprotestowa�em nie�mia�o.
- Ale ja ju�...
- No dobra, zgoda, skoro si� nie zgadzasz...
- Pom�wimy o tym jutro. Dobranoc.
- Dobranoc.
Rankiem zosta�em wyrwany z ��ka przez Bertranda, kt�ry nie zmru�y� oka
przez ca�� noc,
- C� za odpowiedzialno�� - westchn��. - S�uchaj. Trzeba jeszcze zmieni�
sporo rzeczy. To nie b�dzie narciarz, tylko mistrz kierownicy. Rozumiesz,
wypadek b�dzie bardziej logiczny. A potem nie zostanie przewodnikiem. ale
polowa� b�dzie na dzikie zwierz�ta w Afryce. M�� spikerki...
- Spikerki?
- A, prawda! Nie uprzedzi�em ci�. P�ywanie troch� ju� dzi� niemodne. Ona
b�dzie spikerk�, a jej drugi m�� fotografem. B�dzie robi� reporta� W Afryce
i...
Przyhamowa�em faceta. By�em ju� nie�le wkurzony.
- Kpisz sobie ze mnie?
- Ja?
Bertrand by� szczerze zdziwiony.
- Stary, ja po prostu pr�buj� ci pom�c, udzieli� ci rad, jak napisa� co�, co
trzyma�oby si� kupy. To nie jaka� tam powie�� awangardowa. To wymaga
logicznej konstrukcji.
- A je�li chodzi o dzieci, nic si� nie zmieni?
Stara� si� unikn�� mojego spojrzenia.
- No c�, niezupe�nie... Ten pomys� z dzieckiem, kt�re wypada przez okno...
W�a�ciwie nigdy nie by�em tym zachwycony. My�la�em o bia�aczce. ale to te�
nie jest dobre...
- Dzi�kuj�.
- Znalaz�em wreszcie co�, czego nam trzeba. Porwanie - to idealna sprawa.
- W Afryce?
- Nie kojarzysz. Porwanie, zanim nast�pi epidemia cholery.
- Epidemia cholery?
- Tak. To jest teraz bardzo modne. Ja czytam wszystko, co dotyczy cholery.
Ty nie?
- Tak, tak, m�w dalej...
Czu�em, �e tydzie� b�dzie ci�ki.
Ku mojemu wielkiemu zdumieniu Bertrand przez trzy dni nie dawa� znaku
�ycia. Rankiem czwartego dnia (strona 102) z�o�y� mi wreszcie wizyt�, ale
nie by� to ju� ten sam Bertrand: blada cera, chorobliwe b�yszcz�ce oczy.
Przestraszy�em si�.
- Masz k�opoty? Czy to co� powa�nego?
Na jego bladych ustach pojawi� si� u�miech.
- Pomy�la�em sobie, �e poniewa� wydajesz si� zainteresowany moimi uwagami,
nie mog� zadowoli� si� kilkoma og�lnikowymi zdaniami na taki czy inny temat.
Trzeba by�o samemu wzi�� si� do roboty. No wi�c zredagowa�em te kilka
stron.., prosz�.
Wyci�gn�� w moj� stron� opas�y zeszyt.
- Ja... chcia�bym, �eby� to przeczyta� po moim wyj�ciu... To troch� g�upie,
zgadza si�, ale taki ju� jestem.
- Chcesz kieliszek w�dki przed odej�ciem?
Potrz�sn�� g�ow� i wybieg� bez s�owa.
Zacz��em lektur� r�kopisu od pocz�tku i za jednym zamachem przeczyta�em
trzysta dwadzie�cia stron. Tak, w ci�gu trzech dni Bertrand napisa� trzysta
dwadzie�cia stron! My�la�em, �e jestem szybki, ale on pobi� wszelkie moje
rekordy. Jego powie�� - bo dzie�ko, kt�re sp�odzi�, zalicza�o si� do tego
w�a�nie gatunku - by�o to co� okropnego. Absurdalne postacie, idiotyczne
perypetie, �e nie wspomn� o b��dach gramatycznych. Poda�em Mary do czytania
"Wosk i �ar", gdy� tak nazywa� si� ten stek bzdur. Kiedy sko�czy�a,
rozpoczeli�my d�ug� dyskusj�.
- M�j biedaku, lepiej da�by� sobie z tym spok�j. Proza Bertranda jest nie do
czytania.
- To ja jestem wszystkiemu winien. Ten pomys� by� idiotyczny. Jestem
pisarzem awangardowym. Mam nieliczne grono czytelnik�w, ale jest to elita!
Ju� nigdy nie b�d� porywa� si� na bestsellery.
Mary pocieszy�a mnie poca�unkiem,
- A co powiesz Bertrandowi?
- �e napisa� arcydzie�o, �e nie jestem godnym jego przeciwnikiem i �e
rezygnuj�.
Tych w�a�nie u�y�em s��w zwracaj�c "Wosk i �ar" autorowi, nieco zdziwionemu
moimi pochwa�ami, kt�re momentami brzmia�y jak obraza.
- S�dzisz, �e powinienem przedstawi� to wydawcy w celu
opublikowania?
- Absolutnie tak. Chcesz kilka adres�w?
- Nie. Nie chc�. Nie obra� si�, ale nie ufam tym twoim wydawnictwom
awangardowym. Skontaktuj� si� z Laffontem albo z Haehette.
- Chyba masz racj�. No c�, powodzenia.
- Dzi�kuj�. Wiesz, pami�tam, �e to ty zach�ci�e� mnie do pisania. Wiele ci
zawdzi�czam. Zreszt�, mam zamiar zadedykowa� ci t� ksi��k�.
- To przesada.
- Ale� tak. Zale�y mi na tym.
Oczywi�cie, powie�� "Wosk i �ar" odnios�a ogromny sukces. Bertrand
przesta� by� anonimowym rzecznikiem og�u - sta� si� KIM�. uczestniczy�
w dyskusjach telewizyjnych, zabiera� glos na ka�dy temat w najr�niejszych
magazynach, patronowa� nawet kampanii reklamowej, kt�ra promowa�a lekarstwo
pobudzaj�ce czynno�ci umys�owe. Naturalnie facet si� na mnie wypi�� i
przesta� si� z nami widywa�.
Je�li o mnie chodzi, zarobi�em wystarczaj�co du�o pieni�dzy, by pozwoli�
sobie na luksus pisania rzeczy niezrozumia�ych. Liczba moich czytelnik�w
zmniejszy�a si� jeszcze bardziej, ale nie skar�� si� na to. Mog�em kupi�
bli�niakom wspania�e zabawki, Mary futro i, oczywi�cie, uregulowa� wszystkie
rachunki.
W jaki spos�b?
Zauwa�my. Bertrand napisa� trzysta dwadzie�cia stron w ci�gu trzech dni.
Mia� trzydzie�ci osiem lat. Urodziny bli�niak�w wypad�y siedemnastego,
sz�stego miesi�ca.
Zainkasowa�em g��wn� wygran� w toto-lotka.
Mo�e w�a�nie z tego powodu Bertrand czuje do mnie uraz�.
prze�o�y�: Jan Kortas
INDEXSPIS GIERWSZYSTKIE LINKI