12533

Szczegóły
Tytuł 12533
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12533 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12533 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12533 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Silverberg Po�eglowa� Do Bizancjum Wstawszy o �wicie zszed� na patio, by po raz pierwszy przyjrze� si� Aleksandrii, jedynemu miastu, kt�rego dot�d nie widzia�. Na tegoroczn� pi�tk� miast sk�ada�y si�: Czang- an, Asgard, Nowe Chicago, Timbuktu i Aleksandria, zwyk�a mieszanina epok, kultur, rzeczywisto�ci. Gdy ubieg�ej nocy po d�ugim locie przybyli tu z Gioi� z le��cego na g��bokiej p�nocy Asgardu, panowa� ju� mrok i poszli prosto do ��ka. Teraz, w delikatnym brzoskwiniowym blasku poranka, srogie wie�yce i flanki Asgardu zda�y mu si� ledwie obrazem ze snu. Chodzi�y s�uchy, �e czas Asgardu tak czy owak dobiega� ko�ca. Wnet, jak m�wiono, miasto zostanie zr�wnane z ziemi� i w innym miejscu zast�pione przez Mohend�o-daro. Miasta zmienia�y si� nieustannie, cho� nigdy nie by�o ich wi�cej ni� pi��. Pami�ta� czasy, gdy mieli Rzym cezar�w zamiast Czang-an i Rio de Janeiro zamiast Aleksandrii. Ci ludzie nie widzieli sensu w utrzymywaniu czegokolwiek na d�u�sz� met�. Po lodowatym dostoje�stwie Asgardu nie by�o mu �atwo przywykn�� do parnej, zg�szczonej atmosfery Aleksandrii. Nadlatuj�cy znad wody wiatr by� rze�ki i gor�cy zarazem. �agodne turkusowe falki chlupota�y o pomosty. Wszystkimi zmys�ami odczuwa� blisko�� rozpalonego ci�kiego nieba, gryz�cy zapach unoszonego bryz� czerwonego piasku nizin, pos�pny, bagienny od�r nieodleg�ego morza. Wszystko drga�o i migota�o w �wietle poranka. Ich hotel po�o�ony by� pi�knie - w g�rnej cz�ci p�nocnego stoku wielkiego sztucznego wzniesienia, kt�re znane by�o jako Paneum, miejsce po�wi�cone kozionogiemu bogu. Mieli st�d pe�ny widok miasta: szerokich szlachetnych bulwar�w, wynios�ych obelisk�w i pomnik�w, le��cego u st�p wzg�rza pa�acu Hadriana, majestatycznej i gro�nej Biblioteki, rojnego bazaru, kr�lewskiej willi, kt�r� wzni�s� Marek Antoniusz po swej kl�sce pod Akcjum. I, oczywi�cie, Latarni Morskiej, cudownej Latarni o wielu oknach, si�dmego cudu �wiata, owego bezmiernego spi�trzenia marmuru, wapnia i czerwonawopurpurowego granitu z Assuanu, pn�cego si� dostojnie w g�r� na ko�cu swej milowej grobli. Czarny dym z ognia sygna�owego na szczycie wi� si� leniwie ku niebu. Miasto budzi�o si� ze snu. Tymczasowi w kr�tkich bia�ych sp�dniczkach j�li przycina� g�ste ciemne �ywop�oty okalaj�ce gmachy publiczne. Po ulicach przechadza�o si� kilku obywateli odzianych w lu�ne tuniki kroju przypominaj�cego grecki. Tu i �wdzie wida� by�o zjawy, chimery, fantazje. Dwa smuk�e eleganckie centaury, samiec i samica, pas�y si� na stoku wzg�rza. Zwalisty, gruboudy wojownik pojawi� si� w portyku �wi�tyni Posejdona i z szerokim u�miechem na twarzy pocz�� wymachiwa� trzyman� w d�oni odci�t� g�ow� Gorgony. Na ulicy poni�ej wr�t hotelu trzy ma�e r�owe sfinksy, nie wi�ksze od kot�w domowych, przeci�ga�y si� i ziewa�y, by zacz�� wreszcie harce na chodniku. Inny, wi�kszy - rozmiar�w lwa - przygl�da� si� im uwa�nie z alei; niew�tpliwie matka. Nawet z tej odleg�o�ci s�ysza� jej dono�ne pomrukiwanie. Os�aniaj�c oczy wbi� wzrok w dal - za Latarni�, za morze. Mia� nadziej� dostrzec na p�nocy niewyra�ne wybrze�a Cypru albo Krety, lub mo�e ogromny mroczny garb Anatolii. Ku wielkiemu nie� mnie Bizancjum, pomy�la�, gdzie prawiekami wszystko wko�o. Ale widzia� tylko niezmierzone puste morze, o�lepiaj�ce w s�onecznym blasku, cho� dzie� ledwie si� zaczyna�. Nic, ale to nic nie tkwi�o tam, gdzie si� spodziewa�. Kontynenty nie zajmowa�y ju� swych w�a�ciwych miejsc. Dawno pokaza�a mu to Gioia, gdy wznie�li si� w jej male�kim �migaczu. Wierzcho�ek Ameryki Po�udniowej przesun�� si� daleko w Pacyfik; Afryka osobliwie pogrubia�a i przyp�aszczy�a si�; szeroki j�zor oceanu oddziela� Europ� od Azji. Australii za�, jak si� zdawa�o, nie by�o w og�le. Mo�e wykopano j� i zu�yto do innych cel�w. Po �wiecie, kt�ry niegdy� zna�, zagin�� wszelki �lad. To by� pi��dziesi�ty wiek. - Pi��dziesi�ty wiek p o c z y m? - pyta� wielokrotnie, ale nikt z pozoru nie wiedzia� albo mo�e nie raczy� powiedzie�. - Czy Aleksandria jest bardzo pi�kna? - zawo�a�a ze �rodka Gioia. - Wyjd�, to zobaczysz. Naga i rozespana przydrepta�a na wy�o�one bia�ymi p�ytkami patio i przytuli�a si� do niego. Idealnie mie�ci�a si� pod jego ramieniem. - Och, tak, tak! - wyszepta�a. - Jak�e pi�kna, prawda? Sp�jrz tam, pa�ace, Biblioteka, Latarnia Morska! Gdzie najpierw p�jdziemy? Do Latarni, my�l�. Zgoda? A potem na bazar... chc� zobaczy� mag�w egipskich... a potem na hipodrom, obejrze� wy�cigi - jak my�lisz, b�d� dzisiaj wy�cigi? Och, Charles, chc� zobaczy� wszystko! - Wszystko? Pierwszego dnia? - Wszystko pierwszego dnia, tak - odpar�a. - Wszystko. - Ale� mamy mn�stwo czasu, Gioio. - Tak uwa�asz? U�miechn�� si� i mocno j� przytuli�. - Do�� czasu - powiedzia� czule. Kocha� j� za t� niecierpliwo��, za ten pogodny, wrz�cy zapa�. Pod tym wzgl�dem Gioia niezbyt przypomina�a innych, cho� pod wszystkimi innymi wydawa�a si� identyczna. Niewysoka, gi�tka, smuk�a, ciemnooka mia�a oliwkow� sk�r� i w�skie biodra przy nader szerokich ramionach i p�askich mi�niach. Wszyscy tacy byli, ka�dy nie do odr�nienia od pozosta�ych, jak milionowa horda si�str i braci - ca�y �wiat pe�en ma�ych gibkich dzieciak�w w typie �r�dziemnomorskim, stworzonych do �onglerki i popis�w z bykami, do s�odkiego bia�ego wina w dzie� i cierpkiego czerwonego wieczorem. Te same szczup�e cia�a i szerokie usta, te same wielkie, szkliste oczy. Nie widzia� nikogo, kto zdawa� si� mie� mniej ni� dwana�cie i wi�cej ni� dwadzie�cia lat. Gioia by�a w czym� odrobin� odmienna, cho� niezupe�nie pojmowa� w czym; wiedzia� jednak, �e kocha j� w�a�nie za t� niedostrzegaln�, lecz wa�n� r�nic�. I prawdopodobnie z tego samego powodu ona kocha�a jego. Wzrok jego przesun�� si� z zachodu na wsch�d, od Bramy Ksi�yca przez szerok� ulic� Canopus do portu, a st�d do grobowca Kleopatry na kra�cu w�skiego Przyl�dka Lochias. By�o tu wszystko i by�o doskona�e - obeliski, pos�gi, marmurowe kolumnady, dziedzi�ce, �wi�tynie, gaje i sam wielki Aleksander w sarkofagu z kryszta�u i z�ota; wspania�y, ja�niej�cy poga�ski gr�d. Zdarza�y si� jednak dziwactwa: niew�tpliwy meczet w pobli�u ogrod�w publicznych, a obok Biblioteki co�, co wygl�da�o na ko�ci� chrze�cijan. A statki w porcie, ze swymi czerwonymi �aglami i stercz�cymi masztami, bez w�tpienia by�y �redniowieczne, i to p�no�redniowieczne na dodatek. Ju� przedtem w innych miejscach widywa� podobne anachronizmy. Ci ludzie uwa�ali je z pewno�ci� za zabawne. �ycie by�o dla nich zabaw�; uczestniczyli w niej nieustannie. Rzym, Aleksandria, Timbuktu - czemu nie? Stworzy� Asgard o prze�roczystych mostach i opasanych lodem pa�acach, a potem pozby� si� go? Zast�pi� przez Mohend�o-daro? Czemu nie? Ogromnie �a�owa�, �e te wynios�e nordyckie hale biesiadne zostan� zburzone po to, by mog�o powsta� przysadziste, brutalne, spalone s�o�cem miasto z br�zowej ceg�y; ci ludzie patrzyli jednak na sprawy inaczej ni� on. Ich miasta by�y jedynie tymczasowe. Kto� w Asgardzie m�wi�, �e nast�pne p�jdzie na rozkurz Timbuktu, a w jego miejsce powstanie Bizancjum. C�, dlaczego nie? Dlaczego nie? Mogli mie� wszystko, na co przychodzi�a im ochota; by� to, w ko�cu, pi��dziesi�ty wiek. Obowi�zywa�a jedynie zasada, �e na raz nie mo�e by� wi�cej ni� pi�� miast. - Ograniczenia - uroczy�cie poinformowa�a go Gioia, gdy tylko zacz�li razem podr�owa� - s� bardzo wa�ne. Ale nie wiedzia�a dlaczego lub nie uzna�a za stosowne, by mu powiedzie�. Raz jeszcze spojrza� ku morzu. Wyobrazi� sobie nowo narodzone miasto wy�aniaj�ce si� nagle z dalekiej mg�y: l�ni�ce wie�e, ogromne pa�ace o kopulastych dachach, z�ote mozaiki. Nie by�by to dla nich wielki wysi�ek. Mogli po prostu przywo�a� je w ca�o�ci z w�a�ciwego czasu - z Cesarzem na tronie i pijanym �o�dactwem Cesarza ha�asuj�cym na ulicach, z przetaczaj�cym si� przez bazar spi�owym d�wi�kiem gong�w katedry, ze skacz�cymi delfinami za rz�dem nadmorskich pawilon�w. Czemu nie? Mieli Timbuktu. Mieli Aleksandri�. Po��dasz Konstantynopola? Tedy patrz: oto Konstantynopol! Albo Avalon, albo Lyonesse, albo Atlantyda. Mogli mie� wszystko, czego chcieli. Czysty Schopenhauer: �wiat jako wola i wyobra�nia. Tak! Ci smukli, ciemnoocy ludzie podr�uj�cy niestrudzenie od cudu do cudu! Dlaczeg�by nie Bizancjum w nast�pnej kolejno�ci? Tak. Dlaczego nie? To nie dla starc�w �wiat, pomy�la�. Dla m�odych, wzajem w swych ramionach, dla ptak�w na ga��ziach drzew - tak! Tak! Na co tylko mieli ochot�. Nawet jego maj�. Poczu� nag�y l�k. Pytania, kt�rych nie zadawa� od tak dawna, wdar�y si� w jego �wiadomo��. Kim jestem? Dlaczego tu jestem? Kim jest ta kobieta u mego boku? - Zamilk�e� tak niespodziewanie, Charles - powiedzia�a Gioia, kt�ra nie potrafi�a znie�� zbyt d�ugiej ciszy. - Czy b�dziesz ze mn� rozmawia�? Chc�, �eby� ze mn� rozmawia�. Powiedz, czego tak wypatrujesz? Wzruszy� ramionami. - Niczego. - Niczego? - Niczego w szczeg�lno�ci. - Ale widz�, �e co� widzisz. - Bizancjum - odpar�. - Wyobra�a�em sobie, �e mog� za morzem dostrzec Bizancjum. Pr�bowa�em zerkn�� na mury Konstantynopola. - Och, ale st�d nie zdo�asz si�gn�� wzrokiem tak daleko. Naprawd� nie. - Wiem. - I, tak czy owak, Bizancjum nie istnieje. - Jeszcze nie. Ale b�dzie. Jego czas przyjdzie p�niej. - Naprawd�? - spyta�a. - Czy wiesz to z pewno�ci�? - Z dobrego �r�d�a. S�ysza�em w Asgardzie - odrzek�. Ale nawet gdybym nie wiedzia�, Bizancjum jest nieuniknione, jak s�dzisz? Jego czas musi przyj��. Jak�e mogliby�my nie zrobi� Bizancjum, Gioio? Z pewno�ci� zrobimy Bizancjum, wcze�niej czy p�niej. Wiem, �e zrobimy. To tylko kwestia czasu. A mamy przecie� ca�y czas �wiata. Cie� przemkn�� przez jej twarz. - Czy naprawd�? Naprawd�? Ma�o wiedzia� o sobie, ale wiedzia�, �e nie jest jednym z nich. Tego by� pewien. Wiedzia�, �e nazywa si� Charles Phillips i �e zanim znalaz� si� w�r�d tych ludzi, �y� w roku 1984, kiedy by�y jeszcze takie rzeczy, jak komputery, telewizory, baseball, odrzutowce; kiedy �wiat roi� si� od miast, kt�rych by�o nie pi��, ale tysi�ce - Nowy Jork, Londyn, Johannesburg, Pary�, Liverpool, Bangkok, San Francisco, Buenos Aires i wielka mnogo�� innych, a wszystkie jednocze�nie. �y�o w�wczas na �wiecie cztery i p� miliarda ludzi; w�tpi�, czy teraz jest ich cho�by cztery i p� miliona. Niemal wszystko zmieni�o si� nad poj�cie. Ksi�yc nadal wydawa� si� taki sam, i s�o�ce, ale noc� daremnie szuka� znajomych konstelacji. Nie mia� najmniejszego pomys�u, jak przenie�li go z �dawniej� do �teraz� i dlaczego. Pytania by�y strat� czasu; nikt mu nie odpowiada� - nikt chyba nie pojmowa�, czego w�a�ciwie pragnie si� dowiedzie�. Po pewnym czasie przesta� pyta�; po pewnym czasie straci� prawie zupe�nie ch�� dowiedzenia si�. Wspina� si� z Gioi� na Latarni�. P�dzi�a przodem, w zwyk�ym po�piechu, on za� pod��a� za ni� stateczniej. Dziesi�tki innych turyst�w, przewa�nie w dwu i trzyosobowych grupkach, sun�y w g�r� po szerokich brukowanych rampach, �miej�c si� i przekrzykuj�c. Dojrzawszy go, niekt�rzy z nich zatrzymywali si� na chwil�, patrzyli, pokazywali sobie d�o�mi. By� do tego przyzwyczajony. U�miecha� si�, gdy go sobie pokazywali. Czasem kiwa� im g�ow�. Na poziomie najni�szym, wysokiej na dwie�cie st�p, masywnej kwadratowej konstrukcji z wielkich marmurowych blok�w, nie potrafi� dopatrze� si� niczego interesuj�cego. By�y tu, w�r�d zaple�nia�ych, ch�odnych arkad, setki ma�ych mrocznych pomieszcze�: izby dozorc�w i mechanik�w latarni, koszary jej garnizonu i stajnie dla trzystu os��w wnosz�cych na g�r� paliwo. Nic tu nie wygl�da�o zach�caj�co. Par� bez zatrzymania naprz�d, a� wyszed� na balkon prowadz�cy na nast�pny poziom. Tu Latarnia zw�a�a si� i przechodzi�a w o�miok�t: jej fasada, granitowa teraz. i pi�knie ��obkowana, pi�a si� majestatycznie nad jego g�ow�. Tu czeka�a na� Gioia. - To dla ciebie - rzek�a, wr�czaj�c mu kulk� mi�sa na drewnianej tacce. - Pieczone jagni�. Absolutnie wspania�e. Jad�am ju�, kiedy na ciebie czeka�am. Poda�a mu r�wnie� kubek jakiego� ch�odnego zielonego sorbetu i odskoczy�a w bok, by kupi� owoc granatu. Dziesi�tki tymczasowych zaludnia�y taras, sprzedaj�c przek�ski i napoje wszystkich rodzaj�w. Nadgryz� mi�so. By�o zw�glone po wierzchu, apetycznie r�owe i delikatne w �rodku. Kiedy jad�, podszed� do� jeden z tymczasowych i uprzejmie zajrza� mu w twarz. By� to kr�py smag�y m�czyzna, odziany tylko w przepask� z czerwono-��tej materii. - Sprzedaj� mi�so - powiedzia�. - Bardzo delikatne jagni� z rusztu. Tylko pi�� drachm. Phillips pokaza� mu kawa�ek, kt�ry spo�ywa�. - Ju� mam odrzek�. - To wyborne mi�so, bardzo mi�ciutkie. Przez trzy dni moczy�o si� w sokach... - Prosz� - powiedzia� Phillips. - Nie chc� kupowa� �adnego mi�sa. M�g�by� �askawie si� st�d zabra�? Zrazu tymczasowi zbijali go z tropu i zaskakiwali; nadal nie wiedzia� o nich wielu rzeczy. Nie byli maszynami - wygl�dali jak istoty z krwi i ko�ci - ale r�wnie� nie wydawali si� lud�mi i nikt ich jako takich nie traktowa�. S�dzi�, �e s� konstrukcjami sztucznymi, produktami technologii tak wyrafinowanej, �e a� niedostrzegalnej. Jedni, jak si� zdawa�o, byli inteligentniejsi od innych, ale wszyscy zachowywali si� tak, jakby nie mieli wi�cej samodzielno�ci ni� osoby ze sztuki, kt�rymi w zasadzie byli. W ka�dym z pi�ciu miast ich niezliczone rzesze odgrywa�y role wszelkiego rodzaju: pastuch�w i �winiark�w, zamiataczy ulic, kupc�w, wio�larzy, sprzedawc�w pieczonego mi�sa i zimnych napoj�w, przekupni�w na targowiskach, uczni�w, wo�nic�w, gwardzist�w, stajennych, gladiator�w, mnich�w, r�kodzielnik�w, ulicznic i rzezimieszk�w, �eglarzy - wszystkich, innymi s�owy, kt�rzy byli niezb�dni dla podtrzymania iluzji kwitn�cego, ludnego miasta. Ciemnoocy - nar�d Gioi - nie wykonywali nigdy �adnej pracy. Nie by�o ich tylu, by utrzyma� miasta przy �yciu, a tak czy owak wyst�powali tylko w rolach turyst�w w�druj�cych z wiatrem, przenosz�cych si� z miasta do miasta wedle kaprysu z Czang-an do Nowego Chicago, z Nowego Chicago do Timbuktu, z Timbuktu do Asgardu, z Asgardu do Aleksandrii, dalej, wci�� dalej. Tymczasowy nie zamierza� da� mu spokoju. Phillips odszed�, a ten pod��y� za nim, osaczaj�c go pod �cian� tarasu. Kiedy kilka minut p�niej z ustami pobrudzonymi uroczo sokiem granatu powr�ci�a Gioia, tymczasowy wci�� kr�ci� si� wok� niego, pr�buj�c z maniack� natarczywo�ci� sprzeda� mu misk� jagni�ciny. Sta� a� za blisko Phillipsa, prawie nos w nos, wlepiaj�c w jego twarz swe wielkie smutne krowie oczy, i z �a�o�nie p�aczliwym naleganiem zachwala� jako�� swego towaru. Phillips mia� wra�enie, �e podobne k�opoty z tymczasowymi zdarzy�y si� mu ju� dwukrotnie. Gioia tr�ci�a �okie� tamtego i powiedzia�a ostrym, urywanym tonem, jakiego nie s�ysza� u niej nigdy dot�d: - Nie jest zainteresowany. Zabieraj si� st�d! Odszed� natychmiast. - Musisz by� z nimi stanowczy - wyja�ni�a Phillipsowi. - Pr�bowa�em. Nie chcia� mnie s�ucha�. - Kaza�e� mu odej�� i nie pos�ucha�? - Poprosi�em, �eby odszed�. Grzecznie. Mo�e a� za grzecznie. - Mimo to... - powiedzia�a. - Cz�owieka powinien pos�ucha� nawet wtedy. - Mo�e nie s�dzi�, �e jestem cz�owiekiem - zasugerowa� Phillips. - Wnioskowa� z mojego wygl�du. Wzrostu, koloru oczu. M�g� pomy�le�, �e jestem jakim� rodzajem tymczasowego. - Nie - o�wiadczy�a Gioia marszcz�c czo�o. - Tymczasowy nie b�dzie nagabywa� innego tymczasowego. Ale r�wnie� nie sprzeciwi si� obywatelowi. S� bardzo wyra�ne granice. Nigdy nie ma �adnego zamieszania. Nie rozumiem, dlaczego nie przestawa� zawraca� ci g�owy. By� zaskoczony widz�c, jak wydawa�a si� zak�opotana; daleko bardziej, pomy�la�, ni� uzasadnia� to incydent. G�upie urz�dzenie, mo�e troch� rozkalibrowane, z nadmiernym entuzjazmem wpychaj�ce sw�j towar - no i co z tego? Co z tego? Gioia dosz�a chyba po chwili do tego samego wniosku. Wzruszaj�c ramionami powiedzia�a: - My�l�, �e jest zepsuty. Prawdopodobnie takie rzeczy zdarzaj� si� cz�ciej ni� podejrzewamy, nie s�dzisz? Zaniepokoi�o go co� wymuszonego w tonie jej g�osu. U�miechn�a si� i poda�a mu sw�j granat. - Masz, ugry�, Charles. Jest cudownie s�odki. Granaty by�y kiedy� gatunkiem wymar�ym, wiesz? No i co, ruszamy do g�ry? �rodkowa, o�miok�tna cz�� Latarni musia�a mie� kilkaset st�p wysoko�ci; od wewn�trz przedstawia�a si� jako pos�pna, przyprawiaj�ca o klaustrofobi� rura wype�niona niemal bez reszty przez dwie spiralne rampy wij�ce si� wok� pot�nej studni centralnej. Wspinaczka by�a powolna; poprzedza�a ich na rampie sun�ca w g�r� karawana osio�k�w ob�adowanych wi�zkami drewna opa�owego dla latarni. Ale w ko�cu, kiedy Phillips by� ju� zdyszany i odczuwa� zawroty g�owy, wyszli z Gioi� na drugi balkon, kt�ry dzieli� cz�� o�miok�tn� od najwy�szego, cylindrycznego i bardzo smuk�ego pi�tra Latarni. Wychyli�a si� g��boko przez balustrad�. - Och, Charles, sp�jrz, jaki widok! Tylko popatrz! By� zadziwiaj�cy. Z jednej strony mieli przed sob� ca�e miasto, bagniste jezioro Mareotis i w g��bi piaszczyst� egipsk� r�wnin�, z drugiej za� si�gali wzrokiem g��boko w szare i niespokojne Morze �r�dziemne. Wskaza� d�oni� plag� tutejszych w�d - niezliczone rafy i mielizny rozci�gaj�ce si� przed wej�ciem do portu. - Nic dziwnego, �e potrzebuj� latarni morskiej - powiedzia�. - Bez jakiego� gigantycznego punktu orientacyjnego nigdy by tu nie dotarli z otwartego morza. G�o�ny ryk, rodzaj w�ciek�ego parskni�cia, eksplodowa� tui przed nim. Zaskoczony podni�s� wzrok. Na tym poziomie z rog�w Latarni stercza�y olbrzymie pos�gi dm�cych w tr�by Tryton�w; �w nag�y pot�ny d�wi�k szed� od najbli�szego z nich. Sygna�, pomy�la�. Ostrze�enie dla statk�w pokonuj�cych to trudne wej�cie. D�wi�k, zorientowa� si� rych�o, zosta� wytworzony przez jaki� zasilany par� mechanizm, obs�ugiwany przez brygady spoconych tymczasowych skupionych wok� ognisk u podstawy ka�dego z Tryton�w. Raz jeszcze poczu� przyp�yw podziwu dla zr�cznych metod, jakimi ci ludzie realizowali swe kopie staro�ytno�ci. Ale czy by�y to kopie, zastanawia� si�. Wci�� nie rozumia�, jak tworz� swe miasta. Z tego, co wiedzia�, m�g� wnioskowa�, �e to miasto by�o najprawdziwsz� Aleksandri� wyszarpni�t� ze swego w�a�ciwego czasu, tak jak on zosta� wyszarpni�ty. Mo�e wi�c by�a to prawdziwa i oryginalna Latarnia, nie za� kopia. Nie mia� poj�cia, jak w rzeczywisto�ci sprawy stoj� i co by�oby cudem wi�kszym. - Jak mamy dosta� si� na szczyt? - zapyta�a Gioia. - T�dy, my�l�. Tymi drzwiami. Tu urywa�y si� spiralne rampy dla os��w. �adunki paliwa dla latarni w�drowa�y st�d na g�r� wind� w szybie centralnym. Zwiedzaj�cy za� mogli u�y� klatki schodowej tak w swej ostatniej cz�ci w�skiej, �e podczas wspinaczki nie spos�b by�o zawr�ci�. Niestrudzona Gioia mkn�a przodem. Phillips uchwyci� si� por�czy i z trudem brn�� w g�r�, wci�� w g�r�, licz�c male�kie �wietliki, by zmniejszy� nud� wspinaczki. Naliczy� ich prawie sto, nim w ko�cu postawi� stop� w przedsionku komory latarni. T�oczy�o si� tam kilkunastu zwiedzaj�cych. Gioia sta�a w przeciwnym ko�cu, przy �cianie otwieraj�cej si� na morze. Odni�s� wra�enie, �e tu, w g�rze, budowla chwieje si� na wietrze. Jak byli wysoko? Pi��set st�p, sze��set, siedemset? Komora latarni by�a wysoka, w�ska i przedzielona galeryjk� na cz�� g�rn� i doln�. Na samym dole sztafeta tymczasowych odbiera�a z windy drewno i ciska�a je w gorej�cy ogie�. Z miejsca, w kt�rym sta� na kraw�dzi platformy; gdzie zawieszono gigantyczne zwierciad�o z polerowanego metalu - Phillips czu� intensywny �ar. J�zyki ognia skaka�y w g�r� i ta�czy�y przed lustrem, kt�re miota�o daleko w morze o�lepiaj�cy snop swego blasku. Z wywietrznika unosi� si� dym. Na samym szczycie Latarni pi�trzy� si� kolosalny pos�g srogiego, gniewnego Posejdona. Gioia boczkiem przesuwa�a si� przez galeryjk�, a� znalaz�a si� u jego boku. - Zanim przyszed�e�, m�wi� przewodnik - rzek�a wyci�gaj�c d�o�. - Widzisz to miejsce, tam, przed zwierciad�em? Kto�, kto tam stanie i spojrzy w lustro, zobaczy statki na morzu, kt�rych nie da si� dojrze� go�ym okiem. Zwierciad�o przybli�a przedmioty. - Wierzysz w to? Skin�a w stron� przewodnika. - Tak m�wi�. I jeszcze doda�, �e je�li patrze� w okre�lony spos�b, mo�na zajrze� przez morze do Konstantynopola. Jest jak dziecko, pomy�la�. Oni wszyscy s� tacy. - Sama mi m�wi�a� nie dalej ni� dzi� rano, �e nie mo�na niczego zobaczy� z takiej odleg�o�ci. A poza tym Konstantynopol teraz nie istnieje - powiedzia�. - Ale b�dzie istnia� - odpar�a. - T y mi to m�wi�e� nie dalej, jak dzi� rano. A kiedy b�dzie, zostanie odbity w zwierciadle Latarni. Taka jest prawda. Jestem tego absolutnie pewna. Odwr�ci�a si� gwa�townie w stron� wej�cia do komory latarni. - Och, popatrz, Charles! Id� Nissandra i Aramayne! A tam jest Hawk! Tam Stengard! - Gioia roze�mia�a si� i zacz�a wykrzykiwa� imiona. - Och, wszyscy s� tutaj! W s z y s c y! Zacz�li wciska� si� do izby, tak wielu nowo przyby�ych, �e ci, kt�rzy ju� byli na miejscu, zostali zmuszeni do zej�cia po par� stopni w d� z drugiej strony komory. Gioia kr�ci�a si� w�r�d nich, �ciskaj�c ich i ca�uj�c. Phillips ledwie m�g� ich rozr�ni� trudno mu by�o nawet powiedzie�, kto jest m�czyzn�, a kto kobiet�, wszyscy bowiem mieli na sobie lu�ne szaty tego samego kroju - ale rozpozna� niekt�re imiona. To byli specjalni przyjaciele Gioi, jej paczka, z kt�rymi jeszcze w dawnych czasach, nim pojawi� si� w jej �yciu, podr�owa�a od miasta do miasta w nie ko�cz�cym si� radosnym obje�dzie. Kilku z nich pozna� ju� wcze�niej - w Asgardzie, Rio, w Rzymie. Przewodnik z komory latarnianej, kr�py stary tymczasowy o szerokich barach i przyozdobionej wie�cem �ysej g�owie, zn�w si� pojawi� i zacz�� sw�j tekst, ale nikt go nie s�ucha�; wszyscy byli zanadto zaj�ci pozdrawianiem si�, obejmowaniem, chichotaniem. Niekt�rzy z przyby�ych przecisn�li si� do Phillipsa, by si�gn�wszy w g�r� dotkn�� czubkami palc�w jego policzka w tym swoim �cze��. - Charles - m�wili uroczy�cie, rozbijaj�c jego imi� na dwie sylaby, jak zreszt� ludzie czynili tu cz�sto. - Jak�e mi�o zn�w ci� widzie�. Taka przyjemno��. Ty i Gioia - jaka� pi�kna para. Jak �wietnie do siebie pasujecie. Czy by�o tak w istocie? S�dzi�, �e tak. Izba szumia�a od rozm�w; przewodnika nie by�o ju� wcale s�ycha�. Stengard i Nissandra odwiedzili Nowe Chicago dla ta�c�w na wodzie... Aramayne przynios�a opowie�� o ucztach w Chang-an, kt�re ci�gn�y si� t y g o d n i a m i... Hawk z Hekn� byli w Timbuktu, �eby obejrze� przybycie karawany z sol�, i wracaj� tam nied�ugo... uroczysto�ci dla uczczenia ko�ca Asgardu, kt�rych absolutnie nie mo�na opu�ci�... plany zwi�zane z nowym miastem Mohend�o-daro... mamy zarezerwowane miejsca na otwarcie, nie oddamy ich za �adne skarby... i tak, potem definitywnie bior� si� za Konstantynopol, plani�ci siedz� ju� g��boko w swoich studiach bizanty�skich... jak mi�o ci� widzie�, ca�y czas taka pi�kna... by�a� ju� w Bibliotece? W zoo? W �wi�tyni Serapisa? Phillipsa za� spytali: - Co s�dzisz o Aleksandrii, Charles? Oczywi�cie, w swoich czasach musia�e� j� dobrze zna�. Czy wygl�da tak, jak j� pami�tasz? Zawsze pytali o takie rzeczy. Zdawali si� nie pojmowa�, �e w jego czasach Aleksandria Latarni Morskiej i Biblioteki by�a czym� od dawna utraconym i legendarnym. Dla nich, jak podejrzewa�, wszystkie miejscowo�ci, kt�re powo�ali na powr�t do istnienia, by�y sobie w wi�kszym czy mniejszym stopniu wsp�czesne. Rzym cezar�w, Aleksandria Ptolemeuszy, Wenecja do��w, Czang-an dynastii Tang, Asgard Az�w, �adna nie mniej ani bardziej realna czy te� nierealna od innych, ka�da refleksem tej samej odleg�ej, fantastycznie niepami�tnej przesz�o�ci, pi�rem wyrwanym z owych mrocznych, prymitywnych otch�ani czasu. Nie mieli kontekstu, kt�ry by im umo�liwia� oddzielenie jednej ery od drugiej. Przesz�o�� by�a dla nich jedn� tylko bezgraniczn� i bezczasow� krain�. Czemu tedy nie mia�by widzie� Latarni ju� wcze�niej, on, kt�ry wskoczy� w t� epok� z Nowego Jorku 1984? Nigdy im tego nie zdo�a� wyt�umaczy�. Juliusz Cezar i Hannibal, Helena Troja�ska i Karol Wielki, Rzym gladiator�w i Nowy Jork Jankes�w i Mets�w... Gilgamesz, Tristan, Otello, Robin Hood, Jerzy Waszyngton i kr�lowa Wiktoria - dla nich to wszystko postaci jednakowo realne i nierealne, nic wi�cej ni� jasne figury poruszaj�ce si� na malowanym p��tnie. Przesz�o��, przesz�o��, ta ulotna i p�ynna przesz�o�� by�a dla nich jednym tylko, niesko�czenie �atwo dost�pnym i niesko�czenie wiele zawieraj�cym miejscem. Oczywi�cie, mog� my�le�, �e ju� wcze�niej zna� Latarni�. Wola� nie podejmowa� kolejnej pr�by wyja�nie�. - Nie - odpar� po prostu. - W Aleksandrii jestem pierwszy raz. Sp�dzili tam ca�� zim�, a mo�e r�wnie� i cz�� wiosny. Aleksandria nie by�a miejscem, gdzie odczuwa�o si� wyra�nie zmian� p�r roku, a i sam up�yw czasu nie by� szczeg�lnie widoczny dla tych, co sp�dzali ca�e swe �ycie w rolach turyst�w. W ci�gu dnia by�o zawsze co� nowego do obejrzenia. Ogr�d zoologiczny, na przyk�ad: bajeczny park, cudownie bujny i zielony jak na tutejszy suchy klimat, gdzie zdumiewaj�ce zwierz�ta �y�y w zagrodach tak obszernych, �e a� nie sprawiaj�cych wra�enia zagr�d. By�y tu wielb��dy, nosoro�ce, gazele, strusie, lwy, dzikie os�y; by�y tak�e inne stwory, zwyczajnie wsp�istniej�c z tymi znanymi afryka�skimi zwierz�tami: gryfy, jednoro�ce, bazyliszki i ziej�ce ogniem smoki o t�czowych �uskach. Czy oryginalne aleksandryjskie zoo mia�o gryfy i jednoro�ce? Phillips pow�tpiewa�. To jednak mia�o; najoczywi�ciej wyprodukowanie mitycznych bestii nie sprawia�o anonimowym majstrom wi�kszych k�opot�w ni� stworzenie wielb��d�w czy gazeli. Dla Gioi i jej przyjaci� wszystkie one zreszt� by�y r�wnie bajkowe i nosoro�ec budzi� w nich tak� sam� groz� jak gryf. Ten pierwszy nie by� ani bardziej, ani mniej osobliwy od drugiego. Na ile Phillips zdo�a� si� zorientowa�, pr�cz paru ps�w i kot�w �aden ze ssak�w czy ptak�w jego ery nie przetrwa� do czas�w wsp�czesnych, cho� wiele zrekonstruowano. No i Biblioteka! Te wszystkie utracone skarby wyrwane ze szpon�w czasu! Osza�amiaj�ce kolumnady marmurowych �cian, przestronne, wysoko sklepione czytelnie, ci�gn�ce si� w niesko�czono�� spirale rega��w. Wykonane z ko�ci s�oniowej r�koje�ci siedmiuset tysi�cy zwoj�w papirusowych stercz�ce z p�ek. Sun�cy to tu, to tam bibliotekarze i uczeni, z przylepionymi wprawdzie do twarzy bladymi akademickimi u�mieszkami, ale z umys�ami najoczywi�ciej zaj�tymi powa�nymi kwestiami ducha. Wszyscy byli tymczasowymi, spostrzeg� Phillips. Ledwie rekwizytami, cz�stk� iluzji. Ale czy z�ud� by�y r�wnie� zwoje? - Mamy tu komplet dramat�w Sofoklesa - o�wiadczy� przewodnik, radosnym gestem d�oni ukazuj�c rz�d p�ek. Tylko siedem ze stu dwudziestu trzech sztuk Sofoklesa przetrwa�o kolejne po�ary Biblioteki w czasach staro�ytnych, wywo�ane przez Rzymian, chrze�cijan i Arab�w: czy by�y tu wi�c te utracone, Triptolemus, Nauzykaa, gazon i wszystkie pozosta�e? I czy znajd� si� tu tak�e, cudownie wskrzeszone, inne przepad�e skarby literackie staro�ytno�ci - pami�tniki Odyseusza, Katona historia Rzymu, Tukidyda �ywot Peryklesa, brakuj�ce tomy Liwiusza? Gdy jednak zapyta�, czy m�g�by poszpera� w stosach, przewodnik u�miechn�� si� przepraszaj�co i powiedzia�, �e w tej chwili bibliotekarze s� zaj�ci. Mo�e innym razem? Mo�e, powiedzia� przewodnik. Rzecz bez znaczenia, uzna� Phillips. Nawet gdyby ci ludzie ocalili jakim� sposobem owe utracone arcydzie�a staro�ytno�ci, jak mia�by je przeczyta�? Nie zna� greki. �ycie miasta szumia�o i pulsowa�o wok� niego. By�o to miejsce ol�niewaj�cej urody: olbrzymia zatoka, g�sta od �agli, szerokie aleje biegn�ce prostopadle ze wschodu na zach�d i z p�nocy na po�udnie, blask s�o�ca odbijaj�cy si� niemal s�yszalnie od jasnych �cian pa�ac�w kr�l�w i bog�w. Wykonali to bardzo dobrze, os�dzi� Phillips, naprawd� bardzo dobrze. Na targu kupcy o twardym wzroku w p� tuzinie tajemniczych j�zyk�w wyk��cali si� o ceny hebanu, arabskiego kadzid�a, jaspisu i lamparcich sk�r. Gioia kupi�a drachm� bia�awych egipskich perfum z pi�ma w delikatnej zw�aj�cej si� flaszeczce. Magicy, �onglerzy i skrybowie przera�liwie nawo�ywali przechodni�w b�agaj�c o chwil� uwagi i garstk� monet za swe trudy. Wystawianych na licytacj� ros�ych niewolnik�w - czarnych, br�zowych a tak�e kilku, kt�rzy mogli by� Chi�czykami - zmuszano do napinania mi�ni, szczerzenia z�b�w i obna�ania klatek piersiowych, by zach�ci� ewentualnych nabywc�w. W gimnazjonie nadzy atleci miotali oszczepy i dyski, a tak�e mocowali si� z przera�aj�cym zapami�taniem. Przyjaciel Gioi, Stengard, pospieszy� do niej z upominkiem, z�otym naszyjnikiem, jakiego nie powstydzi�aby si� Kleopatra. Godzin� p�niej Gioia zgubi�a go, albo mo�e odda�a komu�, gdy Phillips patrzy� w inn� stron�. Nazajutrz kupi�a nowy, jeszcze pi�kniejszy. Ka�dy m�g� dosta� tyle pieni�dzy, ile mu by�o trzeba, po prostu o nie prosz�c; pieni�dze by�y dla tych ludzi r�wnie �atwo dost�pne jak powietrze. Pobyt tutaj, m�wi� sobie Phillips, przypomina chodzenie do kina. Co dzie� inny seans; akcja niezbyt bogata, ale efekty specjalne znakomite, za� troska o detale trudna do przewy�szenia. Superfilm, olbrzymia, trwaj�ca bez przerwy impreza rozrywkowa z udzia�em ca�ej populacji Ziemi. I by�o to tak niewymuszone, tak spontaniczne! Kiedy chodzi� do kina, nie zadawa� sobie nigdy trudu my�lenia o miriadach technik�w za ka�dym uj�ciem, kamerzyst�w, kostiumolog�w, scenograf�w, elektryk�w, modelarzy, operator�w mikrofon�w; tu r�wnie� nie pyta� o �rodki, jakimi postawiono przed jego oczyma Aleksandri�. Czu�o si� w niej autentyzm. B y � a autentyczna. Kiedy pi� mocne czerwone wino, przyjemnie szumia�o mu w g�owie. Mia� podejrzenie, �e gdyby wyskoczy� ze szczytowej izby Latarni, pewnie by zgin��, cho� nie na d�ugo pozosta� w�r�d martwych: niew�tpliwie dysponowano tu sposobem, by o�ywia� go tak cz�sto, jak si� oka�e konieczne. �mier� nie wydawa�a si� istotnym czynnikiem �ycia tych ludzi. W ci�gu dnia zwiedza�. Wieczorami chodzili z Gioi� na biesiady - urz�dzane w ich hotelu, w nadmorskich willach, pa�acach arystokracji. Bywali tam zawsze ci sami go�cie - Hawk i Hekna, Aramayne, Stengard i Shelimir, Nissandra, A�oka, Alfonso, Protay. Podczas owych biesiad na jednego obywatela przypada�o pi�ciu do dziesi�ciu tymczasowych: po cz�ci w charakterze s�u�by, po cz�ci wyst�puj�cych artyst�w lub nawet zast�pczych go�ci, kt�rzy swobodnie, a niekiedy �mia�o, mieszali si� z tymi prawdziwymi. Ale wszyscy wiedzieli zawsze, kto jest obywatelem, a kto tylko tymczasowym. Phillips poczyna� my�le�, �e jego status jest jakby po�redni. Oczywi�cie, traktowali go z kurtuazj�, jakiej nikt nie okaza�by tymczasowemu, a przecie� by�a wich zachowaniu jaka� protekcjonalno��, kt�ra nie m�wi�a mu po prostu, �e nie jest jednym z nich, ale kim� lub czym� przynale��cym do zasadniczo innego porz�dku egzystencji. Fakt, �e by� kochankiem Gioi, dawa� mu w ich oczach niejak�, niezbyt jednak wysok�, pozycj�: jasne, �e raz na zawsze przypad�a mu rola outsidera, osobnika prymitywnego, staro�ytnej osobliwostki. A skoro o tym mowa, zauwa�y�, i� sama Gioia, kt�rej przynale�no�� do paczki nie podlega�a w�tpliwo�ci, jest chyba traktowana jako rodzaj outsidera, jak prawnuczka kupca w towarzystwie Plantagenet�w. Nie zawsze dowiadywa�a si� w por� o najlepszych przyj�ciach, nie zawsze jej wylewne powitania przyjaciele odwzajemniali r�wnie gor�co, czasem widywa�, jak nastawia�a ucha, by us�ysze� ploteczki niekoniecznie przeznaczone dla siebie. Czy by�o tak dlatego, �e uczyni�a ze� kochanka? A mo�e w�a�nie na odwr�t: wybra�a go na kochanka w�a�nie dlatego, �e nie nale�a�a w pe�ni do swojej kasty? Statut prymitywa pozwala� mu przynajmniej zabiera� g�os na ich przyj�ciach. - Opowiedz nam o wojnie - m�wili. - Opowiedz nam o wyborach. O pieni�dzach. O chorobach. Chcieli wiedzie� wszystko, cho� zdawa�o si�, �e nie s�uchaj� zbyt uwa�nie: ich oczy szybko stawa�y si� szkliste. A jednak pytali. Opisywa� im korki uliczne, polityk�, dezodoranty, witaminy w pigu�kach. M�wi� o papierosach, gazetach, metrze, ksi��kach telefonicznych, kartach kredytowych i koszyk�wce. - Z jakiego by�e� miasta? - pytali. - Z Nowego Jorku - odpowiada�. - A kiedy to by�o? Si�dmy wiek, zdaje si�? - Dwudziesty - m�wi�. Wymieniali spojrzenia, potakiwali. - Musimy to zrobi� - oznajmiali. - World Trade Center, Empire State Building, Citicorp Center, katedra �w. Jana Bo�ego: jakie fascynuj�ce! Yankee Stadium. Most Verrazzano. Zrobimy wszystko. Ale najpierw Mohend�o-dato. A potem chyba Konstantynopol. Czy w twoim mie�cie �y�o wielu ludzi? Siedem milion�w, odpowiada�. Tylko w pi�ciu dzielnicach. Kiwali g�owami i u�miechali si� przyja�nie, wcale nie zbici z tropu wymienion� przeze� liczb�. Siedem milion�w, siedemdziesi�t milion�w - dla nich, odnosi� wra�enie, by�a to rzecz oboj�tna. Po prostu �ci�gn� tymczasowych w takiej ilo�ci, jaka b�dzie potrzebna. Zastanawia� si�, na ile dobrze wywi��� si� z zadania. W ko�cu nie by� kompetentnym ekspertem od Asgard�w i Aleksandrii. Tu mogli trzyma� w zoo jednoro�ce i gryfy, mogli mie� �ywe sfinksy myszkuj�ce po rynsztokach, nic go to nie obchodzi�o. Ich dziwaczna Aleksandria by�a r�wnie dobra jak historyczna albo nawet lepsza. Ale jakiego� dozna�by smutku i rozczarowania, gdyby stworzony przez nich Nowy Jork mia� Greenwich Village gdzie� na wytwornych przedmie�ciach albo Times Square w Bronxie, a nowojorczycy, mili i uprzejmi, m�wili z przes�odzonym akcentem Savannah albo Nowego Orleanu. C�, nie by� to problem, nad kt�rym musia� duma� akurat teraz. Bardzo prawdopodobne, �e m�wi�c o zbudowaniu Nowego Jorku okazywali mu po prostu kurtuazj�. Mieli do wyboru ca�y bezmiar przesz�o�ci: Niniw�, Memfis faraon�w, Londyn kr�lowej Wiktorii, Szekspira albo Ryszarda III, Florencj� Medyceuszy, Pary� Abelarda i Heloizy albo Ludwika XIV, Tenochitlan Montezumy, Cuzco Atahualpy, Damaszek, Sankt Petersburg, Babilon, Troj�. A poza tym wszystkie te miasta, kt�re - jak Nowe Chicago - pochodzi�y z czas�w b�d�cych dla� nie narodzon� jeszcze przysz�o�ci�, ale dla nich - staro�ytn� histori�. W�r�d takiego bogactwa, takiej niesko�czono�ci wybor�w, nawet pot�ny Nowy Jork m�g� spotka� los d�ugiego oczekiwania na sw� kolejno��. Czy b�dzie jeszcze w�r�d nich, gdy si� za to zabior�? Mo�e do tego czasu, znudziwszy si� nim, ode�l� go na powr�t do jego w�a�ciwej epoki. Albo mo�e zestarzeje si� po prostu i umrze. Nawet tu, przypuszcza�, czeka go w ko�cu �mier�, cho� nikogo, jak si� zdawa�o, poza nim. Nie wiedzia�. U�wiadomi� sobie, �e w istocie nie wie nic. Wiatr p�nocny wia� przez ca�y dzie�. Ukazywa�y si� nad miastem klucze ibis�w umykaj�cych przed �arem interioru i skrzecza�y na niebie, lec�c z wyci�gni�tymi czarnymi szyjami i szczud�owatymi nogami. L�dowa�y ca�e tysi�ce tych �wi�tych ptak�w, rozbiegan� ha�astr� okupywa�y ka�de skrzy�owanie ulic, wydziobuj�c paj�ki, myszy, �uki, resztki z rze�ni i piekarni. By�y pi�kne, lecz dokuczliwie wsz�dobylskie i ochlapywa�y marmurowe gmachy swym guanem; ka�dego ranka zmywa�y je starannie szwadrony tymczasowych. Gioia niewiele z nim teraz rozmawia�a. Sprawia�a wra�enie ozi�b�ej, zamkni�tej w sobie, przygn�bionej; dzia�o si� z ni� co� niepoj�tego - jakby stopniowo stawa�a si� prze�roczysta. Czu�, �e pytaj�c, co j� gn�bi, dokona�by naruszenia jej sfery intymnej. Mo�e by� to tylko niepok�j. Sta�a si� religijna i z�o�y�a kosztowne dary w �wi�tyniach Serapisa, Izydy, Posejdona i Pana. Posz�a do nekropolu na p�noc od miasta, by w katakumbach po�o�y� na grobowcach wie�ce. W ci�gu jednego tylko dnia trzykrotnie wspi�a si� na Latarni�, nie okazuj�c potem najmniejszego zm�czenia. Kiedy indziej zn�w, gdy wr�ci� z wizyty w Bibliotece, zasta� j� na patio nag�; nama�ci�a si� ca�a jakim� aromatycznym zielonym balsamem. I powiedzia�a nagle: - My�l�, �e czas wyjecha� z Aleksandrii, nie s�dzisz? Chcia�a jecha� do Mohend�o-daro, ale Mohend�o-daro nie by�o jeszcze gotowe na przyj�cie go�ci, polecieli wi�c zamiast tego na wsch�d do Czang-an, kt�rego nie widzieli od lat. To by� pomys� Phillipsa: mia� nadziej�, �e stara, kosmopolitycznie wielobarwna stolica T�ang�w poprawi jej samopoczucie. Mieli by� tym razem go��mi Cesarza: niezwyk�y przywilej, o kt�ry zazwyczaj nale�a�o ubiega� si� z wyprzedzeniem; Phillips jednak powiedzia� kilku wysoko postawionym przyjacio�om Gioi, �e jest nieszcz�liwa, i ci szybko za�atwili, co trzeba. Trzech bij�cych nieustanne pok�ony oficjeli w powiewaj�cych ��tych szatach i purpurowych szarfach powita�o ich u Bramy Ol�niewaj�cej Cnoty, by poprowadzi� do przeznaczonego dla nich pawilonu nieopodal pa�acu cesarskiego i Zakazanych Ogrod�w. By�a to lekka przestronna budowla o cienkich otynkowanych �cianach z ceg�y, uj�tych w pe�ne wdzi�ku kolumny z jakiego� ciemnego aromatycznego drewna. Na dachu z zielonych i ��tych p�yt szemra�y fontanny, �r�d�o nieustaj�cego ch�odnego d�d�u z kr���cej w cyklu zamkni�tym wody. Balustrady by�y z rze�bionego marmuru, o�cie�nice ze z�ota. I jemu, i jej przypad�y osobne apartamenty prywatnych pokoj�w, cho� mieli dzieli� pi�kn�, udrapowan� adamaszkiem sypialni� w sercu pawilonu. Gdy tylko przybyli, Gioia oznajmi�a, �e musi i�� do swych komnat, by umy� si� i przebra�. - Wieczorem idziemy do pa�acu na uroczyst� audiencj� powiedzia�a. - M�wi�, �e cesarskie audiencje s� wspanialsze ni� wszystko, co m�g�by� sobie wyobrazi�. Chc� wygl�da� jak najlepiej. Cesarz i wszyscy ministrowie, powiedzia�a, przyjm� ich w Sali Najwy�szej Ostateczno�ci. Odb�dzie si� tam bankiet dla tysi�ca go�ci; wyst�pi� perskie tancerki i s�ynni �onglerzy z Czung-nan. A potem wszyscy poprowadzeni zostan� do Zakazanych Ogrod�w, by w�r�d ich fantastycznych krajobraz�w podziwia� wy�cigi smok�w i fajerwerki. Poszed� do swoich pokoj�w. Dwie drobne delikatne dziewki s�u�ebne rozebra�y go i obmy�y aromatycznymi g�bkami. Do wyposa�enia pawilonu nale�a�o jedenastu tymczasowych, kt�rzy mieli by� ich s�u��cymi - nienatr�tnych, cichych jak koty, przemawiaj�cych �agodnie Chi�czyk�w o prostych czarnych w�osach, zarumienionej cerze i scenicznie pofa�dowanych szatach. Wykonano ich z doskona�ym realizmem. Phillips zastanawia� si� cz�sto, jaki los spotyka tymczasowych, kiedy dni ich miasta dobiegaj� kresu. Czy ogromni nordyccy herosi Asgardu s� w tej w�a�nie chwili przetwarzani w �ylastych ciemnosk�rych Drawid�w z Mohend�o-daro? A czy wtedy, gdy minie czas Timbuktu, jego czarni wojownicy w bia�ych burnusach zostan� przemienieni w Bizanty�czyk�w, kt�rzy zaludni� arkady Konstantynopola? A mo�e starych tymczasowych rzuca si� w k�t jak tyle innych zb�dnych rekwizyt�w, by wypu�ci� odpowiednio wielk� seri� nowego modelu? Nie wiedzia�, a raz, kiedy spyta� Gioi�, zbita z tropu zacz�a co� m�tnie odpowiada�. Nie lubi�a, gdy dr��y� w poszukiwaniu informacji, a to dlatego, jak podejrzewa�, �e sama nie wiedzia�a zbyt wiele. Ci ludzie zdawali si� nie wnika� w funkcjonowanie swego w�asnego �wiata; jego ciekawo��, m�wili mu cz�sto w ten sw�j protekcjonalny spos�b, by�a z natury bardzo dwudziestowieczna. Gdy dwie drobne pokoj�wki tar�y go swymi g�bkami, przysz�o mu na my�l, by je zapyta�, gdzie s�u�y�y przed Czang-an. W Rio? W Rzymie? Bagdadzie Haruna al- Raszyda? Ale, jak wiedzia�, te filigranowe dziewcz�ta zachichocz� tylko i umkn�, gdy zacznie je wypytywa�. Wypytywanie tymczasowych by�o w r�wnym stopniu niestosowne, co bezcelowe; taki sam skutek przynios�oby indagowanie swojego baga�u. Wyk�pany i obleczony w bogate czerwone jedwabie, spacerowa� przez chwil� po pawilonie podziwiaj�c migotliwe wisiorki z zielonego jaspisu zdobi�ce portyk, wypolerowane br�zowe kolumny, t�czowe barwy podtrzymuj�cej dach gmatwaniny wi�zar�w i kroksztyn�w. Potem, odczuwaj�c znu�enie samotno�ci�, podszed� do bambusowej kotary w drzwiach apartamentu Gioi. Tu� za ni� sta� od�wierny i jedna z pokoj�wek. Dali mu do zrozumienia, �e nie powinien wchodzi�, spojrza� tedy na nich spode �ba, a oni stopnieli pod jego wzrokiem jak p�atki �niegu. Zapach kadzid�a prowadzi� go przez izby pawilonu do po�o�onej w g��bi gotowalni Gioi. Tu zatrzyma� si� przed samymi drzwiami. Gioia zwr�cona do� plecami, siedzia�a nago przy zdobnej toaletce z jakiego� rzadkiego drewna o barwie p�omieni, intarsjowanego wst�gami z pomara�czowej i zielonej porcelany. Uwa�nie bada�a swoj� twarz w podtrzymywanym przez garderobian� zwierciadle z polerowanego br�zu i rozdziela�a palcami w�osy, tak jak czyni to kobieta szukaj�ca �lad�w siwizny. To jednak wydawa�o si� dziwne. Siwe w�osy, u Gioi? U obywatelki? Tymczasowy m�g� zdradza� oznaki starzenia si�, ale z pewno�ci� nie obywatel. Obywatele na zawsze pozostawali m�odzi i Gioia wygl�da�a jak dziewczynka. Jej twarz by�a g�adka, wolna od zmarszczek, czo�o j�drne, a w�osy czarne; odnosi�o si� to zreszt� do nich wszystkich, do ka�dego obywatela, jakiego widzia�. A przecie� nie mo�na by�o si� myli� co do wykonywanej przez Gioi� czynno�ci. Wybra�a jeden w�os, napi�a go marszcz�c twarz i wyrwa�a z lekkim szarpni�ciem g�ow�. I nast�pny. Nast�pny. Dotkn�a czubkiem palca swoich policzk�w, jakby badaj�c ich spr�ysto��. Uszczypn�a sk�r� pod oczami, odci�gn�a j� w d�. Tak dobrze znane drobne gesty pr�no�ci, tak jednak niezwyk�e tu, pomy�la�, w �wiecie wiecznej m�odo�ci. Gioia zatroskana starzeniem? Czy po prostu nie dostrzeg� w niej by� oznak wieku? A mo�e za jego plecami stara�a si� ze wszystkich si�, by je ukry�? Mo�e tak w�a�nie by�o. Czy�by wi�c myli� si� w sprawie obywateli? Mo�e wi�c starzeli si� jak ludzie z mniej b�ogos�awionych epok, dysponuj�c tylko lepszymi sposobami ukrycia tego faktu? A w og�le, ile mia�a lat? Trzydzie�ci? Sze��dziesi�t? Trzysta? Gioia wygl�da�a na usatysfakcjonowan�. Skinieniem d�oni kaza�a zabra� lustro, a podni�s�szy si�, poleci�a przynie�� str�j bankietowy. Stoj�cy u drzwi, wci�� nie zauwa�ony Phillips przygl�da� si� jej z podziwem: ma�e, kr�g�e po�ladki, prawie - lecz nie ze wszystkim - ch�opi�ce, elegancka linia plec�w, zaskakuj�co szerokie ramiona. Nie, pomy�la�, ona si� wcale nie starzeje. Jej cia�o jest wci�� dziewcz�ce. Wygl�da r�wnie m�odo, jak owego dnia, gdy si� spotkali po raz pierwszy, cho� nie potrafi�by powiedzie�, jak dawno temu to by�o; prowadzenie rachuby czasu nie nale�a�o tu do rzeczy �atwych, ale mia� pewno��, �e min�y lata, odk�d s� razem. Te siwe w�osy, zmarszczki, te fa�dy pod oczami, kt�rych szuka�a tak rozpaczliwie, musz� by� urojeniami, tworami wyobra�ni. Wi�c pr�no�� nie wymar�a nawet w tej odleg�ej epoce. Zastanawia� si�, dlaczego tak silnie przenika j� l�k przed staro�ci�. Afektacja? Czy wszyscy ci trwaj�cy ponad czasem ludzie znajduj� jak�� perwersyjn� przyjemno�� w dr�czeniu si� my�l�, �e by� mo�e nie ominie ich staro��? Czy by� to prywatny l�k Gioi, kolejny symptom tej tajemniczej depresji, kt�ra ogarn�a j� w Aleksandrii? Nie chc�c, by my�la�a, �e j� podgl�da�, kiedy on chcia� jej tylko z�o�y� wizyt�, wymkn�� si� cicho. Musia� przebra� si� na wiecz�r. Godzin� p�niej przysz�a do� w przepysznych szatach, spowita od st�p do g��w w ol�niewaj�cy barwami brokat przetkany z�ot� nici�, z makija�em na twarzy, w�osami g�adko zaczesanymi do ty�u i uj�tymi w grzebienie z ko�ci s�oniowej: istna dama dworu. S�udzy i jego przyodziali wspaniale: w po�yskliwy czarny kaftan haftowany w z�ote smoki, narzucony na obszern�, si�gaj�c� ziemi szat� ze l�ni�cego bia�ego jedwabiu, naszyjnik i medalion z czerwonego koralu oraz w pi�ciok�tny sto�kowaty kapelusz pi�trz�cy si� na jego g�owie jak zigurat. U�miechni�ta Gioia dotkn�a palami jego policzka. - Wygl�dasz wspaniale - powiedzia�a. - Jak wielki mandaryn. - A ty - odpar� - jak cesarzowa jakiej� odleg�ej krainy Persji, Indii - kt�ra przyby�a tutaj w celu z�o�enia Synowi Niebios oficjalnej wizyty. Serce jego przepe�ni� ogrom mi�o�ci; uchwyciwszy lekko nadgarstek Gioi, przyci�gn�� j� do siebie tak blisko, jak tylko m�g�, zwa�ywszy na wyszukan� form� ich kostium�w. Ale gdy si� pochyli�, by lekko i gule musn�� ustami czubek jej nosa, dostrzeg� co� obcego, anomali�: makija� r bia�ej barwiczki, miast tuszowa�, zdawa� si� dziwacznie wyolbrzymia� rysunek jej sk�ry, wydobywaj�c na �wiat�o dzienne i bezlito�nie podkre�laj�c szczeg�y, kt�rych dot�d nie zauwa�y�. Dojrza� wi�c siatk� wyra�nych linii promieniuj�cych z k�cik�w oczu; na policzku, tu� na lewo od ust, niew�tpliw� zmarszczk� i by� mo�e zapowied� innych zmarszczek na jej g�adkim czole. Dreszcz przebieg� mu po karku. Nic afektacja wi�c sk�oni�a j� do tak nami�tnego wpatrywania si� w lustro. Wiek naprawd� pocz�� domaga� si� od niej wyr�wnania rachunk�w mimo jego coraz silniejszej wiary w wieczn� m�odo�� tych ludzi. Ale ju� chwil� p�niej nie by� tak pewny. Gioia odst�pi�a mi�kko p� kroku w ty� - jego spojrzenie musia�o j� zmiesza� i zmarszczki, kt�re, jak mu si� zdawa�o, widzia�, znikn�y. Szuka� ich, znowu znajduj�c tylko dziewcz�c� g�adko�� sk�ry. Gra �wiate�? Igraszka nadwra�liwej wyobra�ni? By� zbity z tropu. - Chod� - powiedzia�a. - Cesarz nie mo�e na nas czeka�. Pi�ciu w�satych wojownik�w w bia�ych pikowanych zbrojach i pi�ciu muzykant�w graj�cych na dudach i cymba�ach zaprowadzi�o ich do Sali Najwy�szej Ostateczno�ci. Znale�li tam ca�y dw�r: ksi���ta i ministr�w, wysokich urz�dnik�w, mnich�w w ��tych szatach, r�j cesarskich konkubin. W najzaszczytniejszym miejscu, na prawo od tron�w cesarskich, kt�re na kszta�t z�ocistych szafot�w wznosi�y si� ponad wszystko na sali, sta�a grupka kamiennolicych m��w w cudzoziemskich strojach - ambasadorowie Rymu i Bizancjum, Arabii i Syrii, Korci, Japonii, Tybetu, Turkiestanu. W emaliowanych koszykach dymi�y kadzid�a. Akompaniuj�c sobie na niewielkiej harfie, poeta nuci� delikatn�, brz�kliw� melodi�. A potem wkroczyli Cesarz i Cesarzowa: dwoje male�kich wiekowych ludzi przypominaj�cych woskowe figurki, kt�rzy poruszali si� niesko�czenie wolno, czyni�c kroczki nie d�u�sze od dzieci�cych. Rozleg� si� d�wi�k tr�b, gdy si� pi�li na wyniesienie. Kiedy ju� Cesarz zasiad� - a wygl�da� na tronie jak lalka, stara, wyblak�a, pomarszczona, cho� przecie� emanuj�ca jak�� niezwyk�� moc� - i wyci�gn�� przed siebie obydwie d�onie, rozbrzmia�y gongi. By�a to chwila o zdumiewaj�cym splendorze, monumentalna i przyt�aczaj�ca. To wszystko tymczasowi, u�wiadomi� sobie nagle Phillips. Widzia� tylko gar�� obywateli - o�miu, dziesi�ciu, najwy�ej tuzin - rozrzuconych to tu, to tam w olbrzymiej komnacie. Pozna� ich po oczach, ciemnych, ruchliwych, rozumiej�cych. Obserwowali nie tylko cesarski spektakl, ale tak�e Gioi� i jego, a Gioia, u�miechaj�c si� skrycie, kiwa�a ku nim prawie niezauwa�alnie, przyjmuj�c do wiadomo�ci ich obecno�� i zainteresowanie. Ale tylko ta garstka by�a obdarzona samodzielnym istnieniem. Wszyscy pozostali - ca�y ten wspania�y dw�r, wielcy mandaryni i paladyni, urz�dnicy, chichocz�ce konkubiny, pyszni i ol�niewaj�cy ambasadorowie, sam wiekowy Cesarz i Cesarzowa - byli po prostu elementem scenografii. Czy kiedykolwiek widzia� �wiat rozrywk� na tak imponuj�c� skal�? Ca�� t� pomp� i przepych wyczarowywan� ka�dego wieczora dla uciechy jakiego� tuzina widz�w? Podczas uczty grupka obywateli siedzia�a razem przy osobnym stole, okr�g�ej bryle onyksu udrapowanej prze�roczystym zielonym jedwabiem. Okaza�o si�, �e z Gioi� jest ich siedemnastu; Gioia zdawa�a si� zna� ich wszystkich, cho� �aden, o ile Phillips m�g� si� zorientowa�, nie nale�a� do paczki, kt�r� dot�d widywa�. Nie podj�a pr�by przedstawienia kogokolwiek, a i rozmowa podczas posi�ku nie by�a absolutnie mo�liwa: sala rozbrzmiewa�a nieustannym, osza�amiaj�cym jazgotem. Trzy orkiestry gra�y jednocze�nie, a wt�rowa�y im trupy muzyk�w w�drownych; nieprzerwana rzeka mnich�w i ich akolit�w sun�a mi�dzy sto�ami to tu, to tam, g�o�no wykrzykuj�c sutry i machaj�c kadzielnicami przy akompaniamencie b�bn�w i gong�w. Cesarz nie opu�ci� swego tronu, by wzi�� udzia� w biesiadzie: zdawa�o si�, �e �pi, cho� od czasu do czasu macha� d�oni� w rytm muzyki. Olbrzymi p�nadzy niewolnicy o wystaj�cych ko�ciach policzkowych i ustach jak puste kieszenie roznosili jad�o: pawie j�zyczki i piersi feniks�w na stertach barwionego szafranem ry�u podawanego w delikatnych alabastrowych misach. Do jedzenia s�u�y�y cienkie pa�eczki z ciemnego jaspisu. Wino, serwowane w l�ni�cych kryszta�owych pucharach, by�o g�ste i s�odkie z lekkim posmakiem rodzynk�w; nie pozwalano, by jakikolwiek puchar sta� pusty d�u�ej ni� przez chwil�. Phillips czu� rosn�ce oszo�omienie i kiedy pojawi�y si� wreszcie perskie tancerki, nie potrafi� powiedzie�, czy by�o ich pi��, czy pi��dziesi�t, a kiedy rozpocz�y sw�j skomplikowany wiruj�cy rytua�, zdawa�o m