12517

Szczegóły
Tytuł 12517
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12517 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12517 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12517 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Graham Masterton Kszta�t bestii Robert kl�cza� na siedzeniu przy oknie, opieraj�c r�ce o szyb� i patrz�c, jak wiatr p�dzi li�cie po trawniku. Chmury przelatywa�y po niebie z nienaturaln� szybko�ci�, a drzewa ko�ysa�y si�, jakby chcia�y z przestrachu uwolni� si� od korzeni. Wichura trwa�a ca�e popo�udnie, wyj�c w szczelinach drzwi, atakuj�c kominy i rycz�c g�ucho w przewodach komink�w. Najbardziej jednak niepokoi�y Roberta drzewa. Nie z powodu ich bezustannego pochylania si� i falowania, ale z powodu niesamowitych kszta�t�w, pojawiaj�cych si� w�r�d bezlistnych ga��zi. Ka�de drzewo wydawa�o si� g�sto otoczone czarownicami, z�o�liwymi kar�ami i niemo�liwymi do opisania demonami: splataj�ce si� ga��zki tworzy�y ich pootwierane usta, a oczami by�y nieliczne dr��ce listki, nie str�cone jeszcze przez pa�dziernikowe wichry. W odleg�ym ko�cu d�ugiej, �ukowatej alei wjazdowej r�s� olbrzymi d�b. W jego najwy�szych ga��ziach szala� potw�r kt�rego Robert ba� si� najbardziej. Skomplikowany uk�ad rozwidle� i odga��zie� formowa� zwierz� w kszta�cie olbrzymiego dzika, z czterema krzywymi k�ami i male�kim, z�o�liwym oczkiem, kt�re w rzeczywisto�ci by�o ka�u��, po�o�on� o prawie dwie�cie metr�w dalej. Kiedy wiatr si� wzmaga� � oko mruga�o, a bestia je�y�a garbaty grzbiet. W takich chwilach jedynym marzeniem Roberta by�o m�c oderwa� od niej wzrok. Bestia trwa�a jednak na swoim miejscu i poch�ania�a jego uwag� podobnie jak motyw maski weneckiej na gobelinie albo ma�e, szczerz�ce z�by pieski na tkaninie poduszek, a nawet szeregi ubranych w purpurowe p�aszcze m�czyzn, odwr�conych konspiracyjnie plecami w stron� realnego �wiata � ze wzoru na tapetach �ciennych. Robert �y� w �wiecie tajemniczych twarzy, naturalnych wzor�w i abstrakcyjnych map. Kl�cza� jeszcze na siedzeniu przy oknie, kiedy wszed� dziadek, nios�c talerz z tostami i szklank� zimnego mleka. Dziadek usiad� ko�o niego i przygl�da� mu si� d�ugo. Potem wyci�gn�� r�k� o sk�rze jak pergamin i dotkn�� ramienia ch�opca, jak gdyby chcia� go pocieszy�. � Telefonowa�a twoja matka � powiedzia�. � Obieca�a, �e przyjedzie jutro po po�udniu. Spojrza� z ukosa na dziadka. Robert by� szczup�ym, bladym ch�opcem z odstaj�cymi uszami, o delikatnych rysach drobnej twarzy, ostrzy�onym kr�tko, niemodnie. Oczy �wieci�y mu jak agaty. Nosi� szary, szkolny sweter, szare spodnie i czarne, sznurowane buty. � Przynios�em ci par� tost�w � m�wi� dziadek. By� siwy i przygarbiony, ale wida� by�o, �e ma klas�. Ktokolwiek by wszed� w tej chwili do biblioteki, zorientowa�by si� natychmiast, �e stanowi� par�: dziadek i wnuk. Mo�e po podobie�stwie uszu. Mo�e jeszcze po czym�. Empatia czasem przeskakuje jedno pokolenie, w rezultacie czego m�odzi i starcy osi�gaj� szczeg�ln� blisko��, tak� jaka nie zawsze staje si� udzia�em matek. Robert wzi�� tost i zacz�� go skuba�. � Zjad�e� niewiele podczas lunchu, wi�c pomy�la�em, �e mo�esz by� g�odny � doda� dziadek. � Na lito�� bosk�, nie czuj si� winny. Ja te� nie lubi� zapiekanki z mi�sem i cynaderkami, szczeg�lnie wtedy, kiedy s� w niej same cynaderki, a ciasto jest przypalone. To kucharka upiera�a si�, �eby j� zrobi�. Robert zastanowi� si�. Nigdy przedtem nie s�ysza�, �eby kto� doros�y m�wi� w ten spos�b o jedzeniu. Wyobra�a� sobie, �e doro�li lubi� wszystko, niezale�nie od tego czy jest obrzydliwe, czy nie. To przecie� oni kazali mu je�� ryby, kalafiory, fasol� i t�ust� baranin�, chocia� mdli�o go na sam widok takiego jedzenia. Matka zawsze kaza�a mu zjada� wszystko do ko�ca, je�li nawet siedzia� godzinami nad talerzem; kiedy inni dawno ju� sko�czyli, w pokoju robi�o si� coraz ciemniej, a zegar wydzwania� kolejne godziny. Natomiast dziadek nie tylko potwierdza�, �e zapiekanka mi�sno � cynaderkowa by�a okropna, ale w dodatku nie kaza� mu jej je��. By�o to co� niezwyk�ego. Po raz pierwszy od d�ugiego czasu dozna� uczucia, �e w przysz�o�ci mo�e by� lepiej. Od Bo�ego Narodzenia, a w�a�ciwie od kolacji wigilijnej nie mia� si� z czego cieszy�. Jego ojciec wpad� w furi�, matka p�aka�a, a wszyscy go�cie wiercili si� na krzes�ach i mamrotali pod nosem z za�enowania. Rano nast�pnego dnia matka spakowa�a walizki i wyjecha�a, a dziadek zabra� go do siebie. Robert czeka� w pachn�cym sk�rzanymi siedzeniami daimlerze dziadka, patrz�c jak krople deszczu sp�ywa�y w�ykami po przedniej szybie, podczas gdy jego ojciec i dziadek rozmawiali z sob� na ganku. � Pewnie nie zauwa�y�e�, �e ju� od d�u�szego czasu twoi rodzice nie byli z sob� szcz�liwi � m�wi� dziadek, kiedy jechali w deszczu przez Pinner i Northwood. � Czasem tak si� zdarza, �e ludzie po prostu przestaj� si� kocha�. To bardzo smutne, ale nic nie mo�na na to poradzi�. Robert siedzia� w milczeniu, patrz�c na rz�dy podmiejskich domk�w z mokrymi, pomara�czowymi dachami i ma�ymi, n�dznymi ogr�dkami. Czu� si� zbola�y do granic wytrzyma�o�ci. Kiedy zatrzymali si� w pubie The Bell na Pinner Green, �eby dziadek m�g� wypi� ma�� whisky i zje�� kanapk�, a on sam napi� si� coca�coli i zje�� torebk� frytek, nie wiedzia�, �e po policzkach ciekn� mu �zy. Mieszka� w Falworth Parku ju� od trzech tygodni. Jego pradziadek by� kiedy� w�a�cicielem tego maj�tku: domu, farmy i trzydziestu sze�ciu akr�w ziemi, ale wi�kszo�� z tego poch�on�� podatek spadkowy, tak �e dziadek zajmowa� obecnie tylko osiem pokoj�w we wschodniej stronie domu, natomiast zachodnie i po�udniowe jego skrzyd�o zajmowa�y dwie inne rodziny. � Nie nudzisz si�? � spyta� dziadek, kiedy siedzieli obok siebie przy oknie. � Poszukam wyrzynarki do drewna. Robert potrz�sn�� g�ow�. � Siedzisz tu od wielu godzin. Ch�opiec rzuci� mu kr�tkie spojrzenie. � Lubi� patrze� na drzewa. � Tak � powiedzia� dziadek. � Czasem wida� w nich twarze. Robert patrzy� na dziadka z otwartymi ustami. Nie wiedzia�, czy ma si� ba�, czy cieszy�. Sk�d dziadek m�g� wiedzie�, �e widzia� w drzewach twarze? Nigdy nikomu o tym nie m�wi�, boj�c si�, �e zostanie wy�miany. Albo dziadek czyta� w jego my�lach, albo� � Widzisz to? � m�wi� dziadek bardzo zwyczajnie, wskazuj�c na m�ode d�by, rosn�ce wzd�u� ko�cowej cz�ci alei wjazdowej. � Na tych drzewach, w�r�d g�rnych ga��zi, mieszkaj� dzikie koty; pod nimi �yj� skrzaty� Zawsze przygarbione, przebieg�e i skwaszone. � Przecie� tam nic nie ma � odrzek� Robert. � Opr�cz ga��zi. Dziadek u�miechn�� si� i poklepa� go po ramieniu. � Nie oszukasz mnie, m�odzie�cze. Liczy si� to, co widzisz mi�dzy ga��ziami. � Ale� tam nic nie ma� Nic realnego. Wida� tylko niebo. Dziadek obr�ci� si� i popatrzy� na drzewa. � �wiat ma sw�j zewn�trzny kszta�t i zarazem wewn�trzny. Sk�d wiem, �e siedzisz przy mnie? Poniewa� ci� widz�, jeste� bowiem pozytywem swojego kszta�tu. Ale masz przy tym kszta�t swojego negatywu, kt�ry jest utworzony przez przestrze�, w kt�rej ci� nie ma. � Nie rozumiem � zmartwi� si� Robert. � To nic trudnego � odpar� dziadek. � Musisz tylko szuka� rzeczy, kt�rych w danym miejscu nie ma, zamiast rzeczy, kt�re tam s�. Popatrz na ten wielki d�b na ko�cu alei. Mog� na nim zobaczy� besti�. Albo raczej brak bestii. A przecie� ta bestia jest w pewien spos�b r�wnie rzeczywista jak ty. Ma typowy kszta�t, ma z�by i pazury. Mo�esz j� zobaczy�. A je�li mo�esz j� zobaczy�, to jak mo�e by� mniej realna ni� ty? Robert nie wiedzia�, co o tym s�dzi�. Dziadek rozumowa� tak przekonywaj�co. �artowa�, czy naprawd� tak my�la�? Wiatr stuka� deszczem po szybach; w�r�d m�odych d�b�w dzikie koty hu�ta�y si� na niepewnych ga��zkach, a garbate skrzaty robi�y zwody i uniki. � Co� ci opowiem � rzek� dziadek. � W latach pi��dziesi�tych, kiedy szuka�em minera��w w Australii, przekracza�em pewnego razu g��boki w�w�z, w pobli�u g�ry Olga, w kt�rym wida� by�o z daleka co� na kszta�t z�o�a miedzi. Chcia�em zbada� ten w�w�z, ale m�j przewodnik, aborygen, odm�wi� p�j�cia ze mn�. Kiedy zapyta�em go o pow�d odmowy, powiedzia�, �e mieszka tam straszny stw�r o nazwie Woolrabunning, co znaczy � �by�e� tu, ale znowu poszed�e��. Oczywi�cie, nie uwierzy�em w to. Kt� by uwierzy�? Tak wi�c pewnego popo�udnia poszed�em sam do w�wozu. By�o bardzo cicho, wia� tylko lekki wiatr. Zgubi�em si� i dopiero tu� przed zapadni�ciem ciemno�ci znalaz�em pozostawione przez siebie znaki orientacyjne. Znajdowa�em si� na samym dnie w�wozu, g��boko w cieniu. Us�ysza�em co�, jakby warczenie zwierz�cia. Unios�em g�ow� i zobaczy�em tego stwora tak wyra�nie, jak teraz widz� ciebie. By� podobny do olbrzymiego wilka, tylko g�ow� mia� wi�ksz� ni� wilk i masywniejsze barki. Nie mia� cia�a ani futra. By� uformowany ca�kowicie z przestrzeni zawartej mi�dzy drzewami a skalnymi nawisami. Robert popatrzy� przestraszony na dziadka. � Co wtedy zrobi�e�? � wyszepta�. � Zrobi�em jedyn� mo�liw� rzecz. Uciek�em. Ale wiesz co? On pogoni� za mn�. Do dzi� dnia nie wiem jak. Kiedy wdziera�em si� na �ciany w�wozu, s�ysza�em tu� za sob� zgrzytanie jego pazur�w na ska�ach, s�ysza�em, jak dyszy i mog� przysi�c, �e czu�em na karku jego gor�cy oddech. W pewnym momencie upad�em i rozp�ata�em sobie nog� To znaczy, nie wiem, czy rozdar� mi j� Woolrabunning, czy skaleczy�em si� sam na skale lub na kolczastym krzaku. Sp�jrz i oce�. Podci�gn�� lew� nogawk� spodni, ods�aniaj�c bia��, chud� �ydk�. Robert pochyli� si� i zobaczy� g��bok�, niebieskaw� blizn�, zaczynaj�c� si� przy kolanie i znikaj�c� w szkockiej skarpetce. � Trzeba by�o trzydziestu szw�w, �eby to zeszy� � doda� dziadek. � Mia�em szcz�cie, �e nie wykrwawi�em si� na �mier�. Mo�esz tego dotkn��, je�li chcesz. To nie boli. Robert nie chcia� dotyka� blizny, ale patrzy� na ni� d�ugo ze zgroz� i z zafascynowaniem. Nie bestia � my�la� � lecz brak bestii. Szukaj rzeczy, kt�rych nie ma, zamiast rzeczy, kt�re s�. � Czy wiesz, co powiedzia� m�j przewodnik? � spyta� dziadek. � Powiedzia�, �e powinienem by� zostawi� za sob� co� do jedzenia, w�wczas Woolrabunning przesta�by mnie �ciga�. Nast�pnego dnia Robert poszed� po lunchu na spacer. Wichura si� uspokoi�a. Ogrody r�ane i trawniki us�ane by�y li��mi i patykami. Drzewa sta�y cicho i nieruchomo. Robert s�ysza� tylko chrz�st �wiru pod w�asnymi krokami i odleg�y turkot k� poci�gu. Min�� dwie granitowe kolumny u wej�cia do alei. Na ka�dej z nich sta� kamienny lew, trzymaj�cy tarcz� pokryt� herbami. Jeden z lw�w nie mia� prawego ucha i kawa�ka szcz�ki. Oba by�y g�sto pokryte mchem. Robert uwielbia� je, kiedy by� ma�y. Nazwa� je: Duma i Zraniony. Kiedy� spacerowali � matka, ojciec i on � w pobli�u lw�w, i wtedy matka powiedzia�a do ojca: �Troszczysz si� tylko o swoj� zranion� dum�. Potem dowiedzia� si� w przedszkolu, �e stado lw�w r�wnie� jest nazywane �dum��. Od tamtej pory s�owa matki i lwy po��czy�y si� nierozerwalnie w jego g�owie. Po�o�y� r�k� na od�amanym uchu Zranionego, jakby chcia� go pocieszy�. Potem poszed� do Dumy i pog�aska� j� po zimnym, kamiennym nosie. Gdyby tak lwy o�y�y i posz�y z nim na spacer po parku, wypuszczaj�c przy ka�dym oddechu ma�e k��bki pary. Mo�e nauczy�by je aportowa� patyki. Szed� sam wzd�u� alei. Dzikie koty siedzia�y na g�rnych ga��ziach drzew, przygl�daj�c mu si� z�o�liwie oczkami w kszta�cie li�ci. Skrzaty poukrywa�y si� w zagi�ciach i rozwidleniach dolnych ga��zi. Czasem dostrzega� kt�rego�, zaczajonego za pniem drzewa, ale kiedy si� zbli�a�, �eby przypatrzy� mu si� z bliska, skrzat znika�, a kszta�t, kt�ry tworzy� jego twarz, zmienia� si� na zupe�nie inny albo stawa� si� t�em, albo w og�le niczym. Na chwil� przystan�� � samotny w wielkim parku, ma�y ch�opiec w tradycyjnym tweedowym p�aszczu z welwetowym ko�nierzem, otoczony tworami w�asnej wyobra�ni. Czu� strach; id�c ogl�da� si� za siebie, �eby si� upewni�, �e dzikie koty i skrzaty nie schodz� z drzew i nie zaczynaj� i�� za nim, st�paj�c ostro�nie, �eby nie robi� ha�asu na �wirze. Wiedzia�, �e musi p�j�� a� do wielkiego d�bu, aby zobaczy� garbatego stwora, kt�ry dominowa� w�r�d innych � Woolrabunninga z Falworth Parku. By�e� tu, ale zn�w odszed�e�. Lecz jeste� tu ca�y czas, poniewa� widz� twoj� sylwetk�. Stan�� naprzeciw d�bu. Podobna do �wini bestia wygl�da�a inaczej z miejsca, w kt�rym si� znajdowa�: by�a szczuplejsza i mia�a mniej zw�aj�c� si� czaszk�. Rozpoznawa� przygarbione barki, ale szcz�ki by�y znacznie g�ciej obsiane z�bami. Robert patrzy� na ni� d�ugo, a� us�ysza� �agodny szum m�awki. � Nie go� za mn�, prosz� ci� � rzek� Robert do bestii, kt�ra by�a tylko kawa�kiem pustej przestrzeni w�r�d ga��zi drzewa. � Masz tu� Przynios�em ci co� do jedzenia. Wyj�� ostro�nie z kieszeni p�aszcza bia�� papierow� serwetk� i po�o�y� na trawie u st�p d�bu. Rozwin�� j�, �eby pokaza� bestii, co jej przyni�s�. By�a to ostro przyprawiona kie�baska wieprzowa, zabrana z lunchu, jego ulubiona potrawa, szczeg�lnie kiedy by�a przyrz�dzona zgodnie z wymaganiami dziadka: pop�kana, chrupi�ca i dobrze wysma�ona. Ze strony Roberta by�a to znaczna ofiara. � Smacznego � powiedzia� do bestii, sk�adaj�c jej uk�on. Potem odwr�ci� si� i wolnym, miarowym krokiem zacz�� i�� w stron� domu. Tym razem nie �mia� ogl�da� si� za siebie. Czy bestia zlekcewa�y jego pocz�stunek i pogoni za nim, tak jak Woolrabunning pogoni� za dziadkiem i rozerwa� mu nog�? Czy powinien zacz�� biec, �eby chocia� mie� jak�� szans� dotarcia do domu i zatrza�ni�cia drzwi, zanim dopadnie go bestia? A je�li ucieczka rozbudzi instynkt �owiecki bestii, kt�ra w�wczas rzuci si� za nim w po�cig? Szed� coraz szybciej wzd�u� drzew, gdzie mieszka�y dzikie koty, nat�aj�c s�uch w oczekiwaniu odg�osu pierwszych, ci�kich sus�w. Wkr�tce ju� prawie bieg� z wyprostowanymi kolanami, pracuj�c obszernie ramionami. Przebieg� obok Dumy i Zranionego i w�wczas us�ysza� za sob� chrz�st �wiru oraz cichy, g��boki warkot� W stron� domu jecha� powoli z�ocisty jaguar XJS. Samoch�d mia� w��czone reflektory ze wzgl�du na popo�udniowy zmrok, tak �e o�lepiony Robert nie m�g� zobaczy� kto w nim siedzi. Potem samoch�d wyprzedzi� go i Robert ujrza� machaj�c� r�k� oraz znajomy u�miech. Pobieg� za samochodem a� do frontowych drzwi domu. � Mama! � krzykn��, kiedy wysiad�a z fotela obok kierowcy. Obj�� j� w pasie i trzyma� mocno. By�a tak ciep�a, domowa i pi�kna, �e nie m�g� uwierzy�, i� kiedykolwiek go opu�ci�a. Rozczochra�a mu w�osy i poca�owa�a go. Mia�a na sobie p�aszcz z futrzanym ko�nierzem, kt�rego do tej pory nie widzia�, i pachnia�a innymi perfumami: perfumami dla bogatych kobiet. Mia�a te� now�, iskrz�c� si� brosz�, kt�ra podrapa�a mu policzek, kiedy schyli�a si�, �eby go poca�owa�. � Bardzo �miesznie bieg�e� � oznajmi�a. � Gerry powiedzia�, �e wygl�da�e� jak nakr�cony �o�nierzyk. � Gerry? � Oto Gerry � wskaza�a. � Wzi�am go z sob�, �eby�cie si� poznali. Robert zmarszczy� brwi. W g�osie matki by�o jakie� napi�cie. Czu�, �e co� jest nie w porz�dku. Zza samochodu wyszed� z wyci�gni�t� r�k� wysoki m�czyzna o ciemnych, zaczesanych do ty�u w�osach. Mia� na twarzy wyraz ci�kiego kaca, a jego oczy by�y tak niebieskie, jak dwa kawa�ki �r�dziemnomorskiego nieba, wyci�te z reklamy biura podr�y. � Halo, Robercie � odezwa� si�, trzymaj�c wyci�gni�t� r�k�. � Mam na imi� Gerry. Du�o o tobie s�ysza�em. � Naprawd�? � spyta� naiwnie Robert. Spojrza� na matk� w oczekiwaniu jakiego� wyja�nienia, ale ona tylko u�miecha�a si� i kiwa�a g�ow�. � S�ysza�em, �e lubisz budowa� modele samolot�w � m�wi� Gerry. Robert zarumieni� si�. Modele samolot�w by�y jego tajemnic�: cz�ciowo dlatego, �e nie bardzo mu to wychodzi�o (chocia� matka my�la�a inaczej, nawet gdy nak�ada� zbyt du�o kleju na skrzyd�a albo po�ama� kalki lub te� przykleja� os�on� kokpitu, nie dbaj�c o uprzednie pomalowanie pilota). Cz�ciowo za� poniewa�� poniewa� to by�a jego prywatna sprawa i koniec. Nie m�g� poj��, sk�d wie o tym Gerry. Chyba �e matka wszystko mu o nim opowiedzia�a. Dlaczego tak post�pi�a? Kim by� �Gerry�? Robert nigdy o nim nie s�ysza�, a tymczasem tamtemu si� wydawa�o, �e ma prawo wiedzie� o jego modelach samolot�w, wozi� jego matk� w swoim pretensjonalnym XJS i zachowywa� si�, jakby by� w�a�cicielem ca�ej okolicy. Z domu wyszed� dziadek Roberta. Ubrany by� w sw�j musztardowego koloru sweter z Fair Isle. Mia� dziwny wyraz twarzy, jakiego Robert jeszcze u niego nie widzia�: podniecony za�enowany, a r�wnocze�nie wyzywaj�cy. � Och, tatusiu, jak cudownie zobaczy� si� z tob� � oznajmi�a matka Roberta, ca�uj�c go. � To jest Gerry. Gerry, to jest tata. � Przepraszamy za wcze�niejszy przyjazd � u�miechn�� si� Gerry, �ciskaj�c d�o� dziadka. � Osi�gn�li�my znacznie lepszy czas na M40, ni� zak�ada�em. By� spory ruch, ale do�� szybki. Dziadek Roberta spojrza� podejrzliwie i z niech�ci� na XJS. � Mam wra�enie, �e w takiej rzeczy mo�na podr�owa� ca�kiem szybko. � Wie pan, to bardzo �mieszne, ale nigdy nie my�la�em o nim jak o �rzeczy�. Zawsze uwa�a�em, �e to jest �ona�. Dziadek Roberta odwr�ci� wzrok od XJS i w spos�b umiarkowanie ostentacyjny wi�cej na niego nie spogl�da�. Cichym g�osem, jakby m�wi� do siebie, powiedzia�: � Przedmiot pozostaje przedmiotem i tylko o kobiecie mo�na powiedzie� �ona�. Zawsze mia�em przekonanie, �e m�czy�ni, kt�rzy traktuj� kobiety na r�wni z okr�tami, samochodami i dobranymi do nich rupieciami, nie zas�uguj� na nic wi�cej ni� na okr�ty, samochody i dobrane do nich rupiecie. � A zatem � wzburzy� si� Gerry. � Chacun � son g�ut. � R�wnocze�nie pos�a� matce Roberta spojrzenie znacz�ce: M�wi�a�, �e b�dzie z nim trudno. Nie �artowa�a�. Ona wzruszy�a ramionami i stara�a si� przybra� min�, jak gdyby wcale si� nie zanosi�o na najgorszy weekend w jej �yciu. Poza tym ostrzeg�a Gerry�ego. Ale Gerry nalega� na �spotkanie z rekrutem i z dziadziusiem te�� I ze wszystkim, co przychodzi ze zdobytym terenem�. Robert sta� w pobli�u otwartego baga�nika samochodu, podczas gdy Gerry wyci�ga� walizki. � Jak ci si� podobaj�? � spyta� Gerry. � R�cznie preparowana �wi�ska sk�ra z solidnymi, mosi�nymi zamkami. Specjalna oferta Diner�s Club. Robert wci�gn�� nosem powietrze. � �mierdz� wymiotami. Gerry postawi� walizki i zamkn�� baga�nik. Srogim wzrokiem patrzy� d�ugo na Roberta. Chcia� wywrze� na nim wra�enie. Tymczasem jego milczenie i jego wzrok znudzi�y Roberta. Spojrza� w stron� Zranionego i Dumy, my�l�c o bieganiu z nimi w�r�d drzew. � Mia�em nadziej�, �e mo�emy by� przyjaci�mi � powiedzia� Gerry. Przyjaci�mi? Jak mo�emy by� przyjaci�mi? Ja mam dziewi�� lat, a ty masz sto. Poza tym nie chc� mie� przyjaci�. Nie teraz. Mam Zranionego i Dum�, Dziadka i Mam�. Po co mi przyja�� z tob�? � Co o tym s�dzisz? � nalega� Gerry. � B�dziemy przyjaci�mi, dobrze? � Jeste� za stary � odpar� bez ogr�dek Robert. � Co to, do cholery, znaczy: za stary? Mam trzydzie�ci osiem lat. Nawet nie czterdzie�ci. Twoja matka ma trzydzie�ci sze��. Robert westchn�� niecierpliwie. � Jeste� za stary, �eby by� moim przyjacielem. Gerry przykucn��, tak �e jego wielka, sina od czarnego zarostu twarz znalaz�a si� na tym samym poziomie co buzia Roberta. Z but� posiadacza opar� �okie� na masce samochodu. � Nie mia�em na my�li takiej przyja�ni. Chcia�em, �eby�my byli takimi przyjaci�mi jak ojciec z synem. Roberta zafascynowa�a brodawka usadowiona w fa�dzie nosa Gerry�ego. Dziwi� si�, �e Gerry nie pomy�la� o tym, �eby j� wyci��. Czy�by jej nie zauwa�y�? Musia� j� widzie� codziennie w lustrze. By�a taka wielka. Gdybym ja mia� tak�, sam bym j� odci��. A gdyby tak krwawi�a bez ko�ca? Przypu��my, �e bym j� odci��, a potem nic nie powstrzyma�oby wyp�ywaj�cej krwi? Co by�oby lepsze: umrze� w wieku dziewi�ciu lat, czy mie� na zawsze tak� wielk� brodawk� jak Gerry? � My�lisz, �e to mo�liwe? � przymila� si� Gerry. � Co? � zapyta� Robert, my�l�c o czym� innym. � Czy s�dzisz, �e to mo�liwe? Czy m�g�by� to zrobi� dla mnie, a je�li nie dla mnie, to dla twojej matki? � Przecie� mama nie ma brodawki. Przez chwil� wydawa�o si�, �e wszech�wiat zamar�. Robert zobaczy�, jak r�ka Gerry�ego wyci�ga si� w jego stron�. Nie pami�ta� nic wi�cej poza tym, �e le�a� bokiem na �wirze, oszo�omiony, widz�c gwiazdy i s�ysz�c z dziwnym pog�osem, jak Gerry m�wi: � Podnosi�em walizk� Nie wiedzia�em, �e on tam jest� W�a�nie nadbieg�. Musia� nadzia� si� twarz� na mosi�ne okucie. Odm�wi� zej�cia na kolacj� i zosta� w ��ku, czytaj�c Groch z kapust� Edwarda Leara. �Pop�yn�li na morze w sitach� w sitach pop�yn�li na morze�. Lubi� wiersze o�Jeziorach o Potwornej Strefie, i o wzg�rzach Chankly Bore. By�o tam obco, smutno i gro�nie, mimo to Robert t�skni� do tej krainy. Pojecha�by gdziekolwiek, byle nie zostawa� tu i nie s�ucha� matowego, wysokiego �miechu matki, rozlegaj�cego si� w ca�ym domu, zupe�nie innego ni� zwykle. W jaki spos�b Gerry doprowadzi� do tego, �e tak si� perfumowa�a, �e sta�a si� nieczu�a i obca? Uwierzy�a mu nawet, �e Robert uderzy� si� o walizk�. Co mia� powiedzie�, kiedy przytula�a go i g�aska�a po w�osach? Gerry mnie uderzy�? Dzieci potrafi� m�wi� o wszystkim, ale nie o takich rzeczach. Wyznanie: Gerry mnie uderzy�, wymaga�oby wi�cej si� i opanowania, ni� mia� ich kiedykolwiek. Przyszed� dziadek, nios�c tack� z zapiekank� z mi�sa i ziemniak�w i szklank� coca�coli ze s�omk�. � Dobrze si� czujesz? � zapyta�, siadaj�c w nogach ��ka Roberta i patrz�c, jak je. Na dworze panowa�a ciemno��, a mimo to zas�ony w sypialni by�y szczelnie zaci�gni�te. Mimo �e tapety pe�ne by�y tajemniczych m�czyzn w p�aszczach, kt�rzy do tej pory nie chcieli si� odwr�ci�, Robert mia� uczucie, �e nigdy tego nie zrobi�, a przynajmniej nie tej nocy By�o cicho, s�ysza� jedynie musowanie coca�coli. � Nienawidz� Gerry�ego � powiedzia�. Dziadek po�o�y� mu na kalanie swoj� pomarszczon� d�o�. � To oczywiste � odpar�. � On ma brodawk�. � Ja te� mam. � Ale niewielk� i z boku nosa. � Tak, niewielk� i z boku nosa. Robert nabra� na widelec kawa�ek zapiekanki. Dziadek obserwowa� go z jakim� niezwyk�ym smutkiem. � Musz� ci co� wyja�ni�, Robercie. � Co takiego? � Twoja matka� No c�; twoja matka jest bardzo zaprzyja�niona z Gerrym. Bardzo go lubi. Czuje si� przy nim szcz�liwa. Robert przesta� je�� i od�o�y� widelec. � Twoja matka chce wyj�� za niego. Chce rozwie�� si� z twoim ojcem i wyj�� za Gerry�ego � m�wi� z przykro�ci� dziadek. � Jak ona mo�e wychodzi� za niego? � spyta� zdumiony Robert. W oku dziadka b�ysn�a iskierka podejrzenia. �cisn�� kolano Roberta i powiedzia�: � Przykro mi. Ona go kocha. Ona go naprawd� kocha, on j� uszcz�liwia. Nie mo�na decydowa� o �yciu innych ludzi. Nie mo�na wskazywa� im, kogo maj� kocha�, a kogo nie. � Ale on ma brodawk�! Dziadek zabra� tac� i postawi� na pod�odze, a potem obj�� Roberta. Trwali d�ugo w u�cisku, nic nie m�wi�c, dziel�c wsp�ln� udr�k�. Po pewnym czasie dziadek zapyta� nieoczekiwanie: � Na co ci by�a potrzebna kie�baska? Robert poczu�, �e si� rumieni. � Jaka kie�baska? � Kie�baska, kt�r� �ci�gn��e� ze swojego talerza, owin��e� serwetk� i schowa�e� do kieszeni. Z pocz�tku Robert oniemia�. Dziadek wiedzia� tyle, �e a� zapiera�o oddech. W ko�cu wydusi�: � Da�em j� bestii. Tej bestii na wielkim d�bie. Poprosi�em j�, �eby mnie nie �ciga�a. Dziadek pog�aska� go po czole tak delikatnie, �e Robert ledwie to poczu�. Potem powiedzia�: � Jeste� dobrym ch�opcem, Robercie. Zas�ugujesz na dobre �ycie. Powiniene� post�powa� tak, jak uwa�asz. � Nie wiem, co masz na my�li. Dziadek w rozmarzeniu pog�aska� go zn�w po czole. � Mam na my�li to, �e nie powiniene� marnowa� smacznych kie�basek. Niewiele po p�nocy zerwa�a si� wichura. Drzewa rozpocz�y w ciemno�ci w�ciek�y taniec derwisz�w. Robert zbudzi� si� i le��c sztywno, wyt�a� uszy, czy nie us�yszy chrz�stu czyich� st�p na �wirze podjazdu lub skrobania pazurami w okno. Mia� wra�enie, �e tej w�a�nie nocy wszystkie dzikie koty i skrzaty, wysmagane wiatrem, zeskocz� z drzew, wedr� si� do domu i rozpoczn� hulank�. Nast�pi orgia z�b�w, zaczerwienionych oczu i oddech�w o zapachu kory. Dzi� jest ta noc! Us�ysza� trzask okna, jeden, a potem drugi. Krzyk matki. O Bo�e! Gerry j� morduje! Dzi� jest ta noc i Gerry j� morduje! Wyskoczy� z ��ka, w�o�y� pantofle, otworzy� drzwi i pobieg� korytarzem wo�aj�c: �Mamo� Mamo� Mamo�� Wpad� do sypialni matki i zobaczy� w blasku lampy wielki, bia�y ty�ek Gerry�ego, z czarno ow�osionym przedzia�kiem i jego czerwony, b�yszcz�cy cz�onek, posuwaj�cy si� tam i z powrotem. Zobaczy� twarz matki � przeobra�on�, patrz�c� na niego. Spocon�, zar�owion� i wyczerpan�. Twarz spoconej �wi�tej. Twarz z wyrazem rozpaczy. � Robert! � krzykn�a, jak gdyby ton��. Wybieg� z pokoju. �Robert!� zawo�a�a za nim, ale on bieg� dalej. W d�, po schodach, przez hall, do drzwi frontowych. Otworzy� je � wichura gwa�townie wtargn�a do domu i pobieg� dalej po �wirze, min�� Dum� i Zranionego, a potem ta�cz�ce dzikie koty i skrzaty. Panowa� tak og�uszaj�cy ha�as, �e Robert nie m�g� zebra� my�li. Ale nie chcia� my�le�. S�ysza� wycie wiatru w otaczaj�cych drzewach i �oskot drzwi w domu, brzmi�cy jak kanonada artyleryjska: bieg� i bieg�, z rykiem krwi w uszach � spodnie jego pi�amy trzepota�y, targane wichur� � a� przy ko�cu alei zamajaczy� olbrzymi d�b, k�aniaj�cy si� z szacunkiem nawa�nicy. Chwia� si� jednak niewiele bardziej ni� naturalnej wielko�ci drewniany okr�t wojenny, z czas�w gdy d�bowego drewna u�ywano do budowy statk�w oceanicznych. Robert, ci�ko dysz�c, stan�� przed d�bem. Widzia� besti� poruszaj�c� si� w�r�d ga��zi. �Woolrabunning!� � krzykn�� na ni�. �Woolrabunning!� Wyda�o mu si�, �e �wir pod jego stopami zafalowa�. Wiatr d�wi�cza� setkami r�nych g�os�w. �Woolrabunning!� krzykn�� zn�w. �Pom� mi, Woolrabunning!� Ogromny d�b zako�ysa� si� i wyprostowa�, jak gdyby co� bardzo ci�kiego spad�o z jego ga��zi. Robert wyt�y� oczy w ciemno�ci, ale niczego nie m�g� dostrzec. Ju� mia� krzykn�� jeszcze raz na Woolrabunninga, kiedy z ha�asem zacz�o si� do niego zbli�a� co� olbrzymiego, co�, co rozdziera�o pazurami dar� i bryzga�o �wirem. Nie zd��y� si� odsun��: Nie zd��y� nawet krzykn��. Co� szczeciniastego i masywnego uderzy�o go w bok i powali�o na plecy, a potem min�o w p�dzie, zostawiaj�c za sob� smug� zimnego, cuchn�cego powietrza. Co� niewidzialnego. Jaka� bestia. Albo raczej jej pusty kszta�t. Podni�s� si� na nogi, pot�uczony i zszokowany. Wiatr wichrzy� mu w�osy. S�ysza�, jak stw�r biegnie w stron� domu. S�ysza� go, ale nie widzia�. Dostrzega� tylko �wir pryskaj�cy spod jego pazur�w. Nie m�g� si� ruszy�. Nie mia� odwagi pomy�le�, co si� zaraz stanie. Us�ysza� �oskot wywalanych drzwi frontowych. Us�ysza� p�kanie szk�a i �omot przewracanych mebli. Us�ysza� uderzenia i krzyki, a potem przera�liwy wrzask, jakiego jeszcze nigdy nie s�ysza� i nie chcia�by ju� nigdy us�ysze�. Potem zapad�a cisza, a on rzuci� si� w stron� domu. Sypialnia ton�a w czerwieni. Po �cianach sp�ywa�y firanki lepkiej krwi. Ale gorsze od krwi by�y wst��ki ludzkiego cia�a zwisaj�ce zewsz�d jak dekoracje odpustowe. I ten s�odkawy zapach rze�ni. Robert sta� przy drzwiach i nie m�g� si� zorientowa�, co w�a�ciwie ogl�da. Poczu�, jak dziadek po�o�y� mu r�k� na ramieniu. Obaj nic nie m�wili. Nie mieli poj�cia, co si� teraz stanie. Poszli r�ka w r�k� wzd�u� podjazdu, mi�dzy Zranionym i Dum�, mi�dzy drzewami, na kt�rych siedzia�y dzikie koty i skrzaty. Kiedy min�li Zranionego i Dum�, oba kamienne lwy obr�ci�y sztywno g�owy, otrz�sn�y z siebie p�aszcze z mchu, zeskoczy�y mi�kko z coko��w i posz�y za nimi. Potem zeskoczy�y z drzew dzikie koty i te� do��czy�y do pochodu; potem garbate skrzaty i kar�y, i elfy, i m�czy�ni w purpurowych p�aszczach. Szli wszyscy razem � du�a, r�norodna kompania � a� doszli do wielkiego d�bu, gdzie stan�li i pochylili g�owy w uk�onie. Nad nimi, wysoko w�r�d ga��zi, Woolrabunning rycza� i rycza�; by� to ryk triumfu i ��dzy krwi, kt�ry ni�s� si� echem daleko poza Falworth Park. Robert �ciska� mocno r�k� dziadka. � Kszta�t bestii! � wyszepta� z przej�ciem. � Kszta�t bestii! Wtedy dziadek dotkn�� jego twarzy w spos�b, w jaki m�czyzna dotyka twarzy kogo�, kogo g��boko kocha. Za plecami ukrywa� zakrwawiony n� rze�nicki. Nie by� pewien, czy b�dzie w stanie wypr�bowa� go na Robercie albo na samym sobie. Od dawna mia� zamiar przeci�� sobie kiedy� gard�o u st�p wielkiego d�bu w Falworth Parku: mo�e wi�c ta noc b�dzie r�wnie dobra jak jakakolwiek inna. Je�li nawet znikn� na zawsze � pozostan� ich kszta�ty: jego, Roberta, dzikich kot�w i chytrych skrzat�w� i mo�e to jest wszystko, na co cz�owiek mo�e mie� nadziej�.