1244
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1244 |
Rozszerzenie: |
1244 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1244 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1244 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1244 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
"Spotkanie w Bagdadzie"
prze�o�y�a: Anna Mencwel
Rozdzia� pierwszy
I
Kapitan Crosbie wyszed� z banku wyra�nie zadowolony; jak cz�owiek, kt�ry realizuj�c czek, przekona� si�, �e ma na koncie wi�cej, ni� si� spodziewa�.
Kapitan Crosbie cz�sto sprawia� wra�enie zadowolone-go z siebie. Taki ju� by�. Niewysoki, kr�py, z r�ow� twarz� i nastroszonym wojskowym w�sikiem. Krok mia� godny, ubiera� si� mo�e zbyt krzykliwie. Gaw�dziarz, lubiany w towarzystwie. Kawaler o pogodnym, mi�ym usposobieniu, ot, zwyk�y, niczym niewyr�niaj�cy si� m�czyzna. Setki takich jak Crosbie mo�na spotka� na Wschodzie.
Wyszed� na ulic� Bankow�, gdzie, jak sama nazwa wskazuje, mie�ci�a si� wi�kszo�� tutejszych bank�w. W ch�odnym gmachu banku panowa� p�mrok i zalatywa�o st�chlizn�. Na zapleczu terkota�y maszyny do pisania zag�uszaj�ce inne d�wi�ki.
Na ulicy Bankowej w ostrym s�o�cu wirowa� kurz, pano-wa� nieopisany harmider. Samochody tr�bi�y w�ciekle, przekupnie przekrzykiwali si� jak szaleni. Gdzieniegdzie w ma�ych grupkach toczy�y si� zaci�te spory ludzi sprawiaj�cych wra�enie, jakby chcieli skoczy� sobie do gard�a, a na-prawd� b�d�cych za pan brat. M�czy�ni i ch�opcy z tacami przemykali ulic�, sprzedaj�c wszelkiego rodzaju towary: prawid�a, cukierki, pomara�cze, banany, r�czniki, grzebie-nie, �yletki i B�g wie co jeszcze. Co chwila kto� kaszla� i spluwa�. Nad tym wszystkim unosi�o si� wysokie, sm�tne zawodzenie m�czyzn prowadz�cych os�y i konie, kt�rzy przepychali si� przez strumie� pojazd�w i przechodni�w nawo�uj�c: "Balek, balek!".
By�a jedenasta rano w Bagdadzie.
Kapitan Crosbie zatrzyma� ch�opaczka p�dz�cego ze stert� gazet i kupi� jaki� dziennik. Z ulicy Bankowej skr�ci� w ulic� Raszida, g��wn� arteri� miasta, ci�gn�c� si� prawie cztery mile wzd�u� rzeki Tygrys.
Rzuci� okiem na nag��wki, wsun�� gazet� pod pach�, przeszed� jakie� dwie�cie metr�w, po czym zboczy� w ma�� uliczk� wiod�c� na rozleg�y chan. Po drugiej stronie dzie-dzi�ca znajdowa�y si� drzwi z mosi�n� tabliczk�. Crosbie wszed� do �rodka i znalaz� si� w jakim� biurze.
Schludny iracki urz�dnik przerwa� pisanie na maszynie i wyszed� mu z u�miechem naprzeciw.
- Witam, panie kapitanie. Czym mog� s�u�y�?
- Pan Dakin jest u siebie? Dobrze, p�jd� do niego.
Wszed� na g�r� po spadzistych schodach i znalaz� si� w brudnym korytarzu. Podszed� do drzwi znajduj�cych si� na ko�cu, zapuka�.
- Prosz� - us�ysza� w odpowiedzi.
Crosbie wszed� do pokoju. By�o to wysokie pomieszcze-nie, skromnie umeblowane. Piec olejowy, na nim spodek z wod�, d�uga niska kanapa, przed ni� stoliczek, dalej du�e zniszczone biurko. Starannie zas�oni�te okna nie wpuszcza�y dziennego �wiat�a, wn�trze o�wietla�a lampa. Za zniszczo-nym biurkiem siedzia� nie mniej zaniedbany m�czyzna
o niezdecydowanej, znu�onej twarzy cz�owieka, kt�ry wie, �e nie radzi sobie z �yciem, i machn�� na wszystko r�k�.
Obaj m�czy�ni, pogodny, pewny siebie Crosbie i sm�t-ny, znu�ony Dakin, zmierzyli si� wzrokiem.
- Witam, Crosbie - powiedzia� Dakin. - Wr�ci� pan z Kirkuku?
Tamten skin�� g�ow�. Starannie zamkn�� za sob� drzwi. Te odrapane drzwi, z kt�rych z�azi�a farba, mia�y jedn� nieoczekiwan� zalet�: by�y doskonale dopasowane, bez naj-mniejszej szczeliny na dole.
D�wi�koszczelne.
Kiedy si� zamkn�y, zachowanie obu m�czyzn uleg�o pewnej zmianie. Kapitan Crosbie sta� si� mniej energiczny i pewny siebie. Dakin za� mniej si� garbi� i nie wygl�da� ju� tak niezdecydowanie. Gdyby kto� przys�uchiwa� si� ich rozmowie, by�by zdziwiony, �e to Dakin jest zwierzchnikiem.
- Co� nowego, sir? - spyta� Crosbie.
- Tak - westchn�� Dakin. Mia� przed sob� jaki� papier. Wskaza� na dwa inne listy i powiedzia�:
- To si� odb�dzie w Bagdadzie.
Nast�pnie zapali� zapa�k�, przy�o�y� ogie� do papieru i przygl�da� si�, jak p�onie. Kiedy papier si� zw�gli�, dmuch-n�� ostro�nie i popi� rozpr�szy� si� woko�o.
- Tak - powt�rzy�. - Wyznaczono Bagdad. Na dwudzieste-go w przysz�ym miesi�cu. Mamy "zachowa� �cis�� tajno��".
- Na suku m�wi si� o tym ju� od trzech dni - stwierdzi� sucho Crosbie.
Przez twarz wysokiego m�czyzny przemkn�� charakte-rystyczny dla niego znu�ony u�miech.
- �ci�le tajne! Nie ma rzeczy �ci�le tajnych na Wscho-dzie, nieprawda�, Crosbie?
- Nie ma, sir. Je�li chce pan zna� moje zdanie, to ni-gdzie nie ma rzeczy �ci�le tajnych. W czasie wojny fryzjer
w Londynie wiedzia� cz�sto wi�cej od naczelnego do-w�dztwa.
- To nie ma takiego znaczenia w tej sprawie. Je�li spot-kanie ma si� odby� w Bagdadzie, to wkr�tce trzeba to po-da� do wiadomo�ci publicznej. I wtedy dopiero si� zacznie, zw�aszcza dla nas.
- My�li pan, �e w og�le do tego dojdzie? - spyta� Crosbie sceptycznie. - Czy wujek Joe - to pozbawione respektu okre�lenie odnosi�o si� do przyw�dcy wielkiego mocarstwa europejskiego - rzeczywi�cie zamierza przyjecha�?
- Chyba tym razem tak, Crosbie - powiedzia� Dakin z namys�em. - Tak, chyba tak. I je�li spotkanie przebie-gnie... przebiegnie bez zak��ce�... c�, to mog�oby by� ra-tunkiem dla... wszystkiego. Je�li tylko mo�na osi�gn�� porozumienie... - urwa�.
Twarz Crosbiego wci�� wyra�a�a sceptycyzm.
- Czy... prosz� mi wybaczy�, sir, czy to w og�le mo�liwe?
- W takim sensie, jak pan to rozumie, Crosbie, zapewne nie! Je�li chodzi�oby tylko o zbli�enie dw�ch ludzi reprezentuj�cych ca�kowicie odmienne ideologie, prawdopodobnie ca�a sprawa sko�czy�aby si� tak jak zwykle: jeszcze wi�ksz� nieufno�ci�, jeszcze wi�kszym antagonizmem. Ale jest trzeci element. Je�li ta niesamowita opowie�� Carmichaela jest prawdziwa...
Nie doko�czy� zdania.
- Nie wierz� w ni�, sir. Jest stanowczo zbyt niesamowita!
Dakin milcza� przez chwil�. Widzia� wyra�nie szczer�, za-troskan� twarz, s�ysza� cichy, bezbarwny g�os, opowiadaj�cy niemieszcz�c� si� w g�owie histori�. I pomy�la� dok�adnie tak jak wtedy: "Albo m�j najlepszy, najbardziej godny zaufania cz�owiek zwariowa�, albo to wszystko prawda... ".
Po chwili odezwa� si� tym samym cichym, melancholij-nym g�osem:
- Carmichael wierzy� w to. Jego odkrycia potwierdzi�y przypuszczenia. Chcia� tam jecha�, �eby znale�� co� wi�cej,
mie� dowody. Nie wiem, czy to by�o rozs�dne z mojej stro-ny, ale go pu�ci�em. Je�eli nie wr�ci, zostanie tylko moja wersja relacji Carmichaela, kt�ra z kolei jest wersj� tego, co kto� jemu opowiedzia�. Czy to wystarczy? Bardzo w�tpi�. Jest to, jak sam pan m�wi, tak niesamowita historia... Ale je�li Carmichael we w�asnej osobie znajdzie si� tutaj, w Bagdadzie, dwudziestego, i opowie sw� w�asn� wersj�, jako naoczny �wiadek, i przedstawi dowody...
- Dowody? - przerwa� gwa�townie Crosbie. Dakin skin�� g�ow�.
- Tak, ma dowody.
- Sk�d pan wie?
- Szyfr. Wiadomo�� dotar�a przez Salah Hassana. I zacy-towa� starannie: "Bia�y wielb��d z �adunkiem owsa przechodzi przez prze��cz".
Urwa� i po chwili m�wi� dalej:
- A wiec Carmichael zdoby� to, po co pojecha�, ale podejrze-wano go od samego pocz�tku. S� na jego tropie. P�jd� za nim wsz�dzie i, co o wiele niebezpieczniejsze, b�d� na niego czeka�, tutaj. Najpierw na granicy. A je�li przejdzie granic�, wtedy kor-don otoczy ambasady i konsulaty. Niech pan pos�ucha.
Poszpera� w papierach na biurku i przeczyta� na g�os:
- Anglik podr�uj�cy samochodem z Persji do Iraku za-strzelony, prawdopodobnie napad bandycki. Kupiec kur-dyjski powracaj�cy z g�r schwytany w zasadzk�, zabity. In-ny Kurd, Abdul Hassan, podejrzany o przemyt papieros�w, zastrzelony przez policj�. Zw�oki m�czyzny, zidentyfiko-wane p�niej jako arme�skiego kierowcy ci�ar�wek, znalezione na szosie Rowanduz. Wszyscy, niech pan zauwa�y, maj� podobny rysopis. Wzrost, waga, w�osy, budowa pasu-j� do Carmichaela. Oni nie zdaj� si� na los. Szukaj� go. Kie-dy znajdzie si� w Iraku, niebezpiecze�stwo b�dzie jeszcze wi�ksze. Ogrodnik w ambasadzie, s�u��cy w konsulacie, urz�dnik na lotnisku, cle, stacji kolejowej... hotele pod ob-serwacj�... Kordon, i to zwarty.
Crosbie uni�s� brwi.
- S�dzi pan, �e to ma a� taki zasi�g?
-Nie ma �adnych z�udze�. Nawet u nas s� przecieki. I to jest najgorsze. Sk�d mam mie� pewno��, �e nasz plan �ci�gni�cia bezpiecznie Carmichaela do Iraku nie jest ju� w r�-ku nieprzyjaciela? Zna pan przecie� podstawow� zasad�: mie� swojego cz�owieka w obozie przeciwnika.
- Czy jest kto�... kogo pan podejrzewa? Dakin powoli pokr�ci� g�ow�. Crosbie westchn��.
- A tymczasem - spyta� - gramy dalej?
-Tak.
- A co z Croftonem Lee?
- Ma przyjecha� do Bagdadu.
- Wszyscy przyje�d�aj� do Bagdadu - powiedzia� Cros-bie. - Nawet wujek Joe, pa�skim zdaniem, sir. Ale je�eli cokolwiek stanie si� prezydentowi w czasie jego pobytu tu-taj, bomba p�jdzie w g�r� z ca�ym impetem.
- Nic si� nie mo�e sta� - odpar� Dakin. - To nale�y do nas. Dopilnowa�, �eby nic si� nie sta�o.
Kiedy Crosbie wyszed�, Dakin wci�� jeszcze siedzia� po-chylony nad biurkiem. Wymamrota� pod nosem:
- Przyje�d�aj� do Bagdadu...
Na bibule narysowa� ko�o, pod nim napisa�: "Bagdad", potem w r�nych punktach naszkicowa� wielb��da, samo-lot, parowiec, ma�� dymi�c� lokomotyw� - zbiegaj�ce si� na okr�gu. Nast�pnie w rogu narysowa� paj�czyn�. W �rod-ku paj�czyny napisa�: "Anna Scheele". Pod spodem posta-wi� wielki znak zapytania.
Po czym wzi�� kapelusz i wyszed� z biura. Na ulicy Raszida kto� pokaza� na niego i zapyta�, co to za jeden.
- Ten? Och, to Dakin. Z koncernu naftowego. Fajny fa-cet, ale nic mu si� nie udaje. Oferma. Podobno pije. Tacy jak on nigdy do niczego nie dojd�. W tej cz�ci �wiata, �eby co� osi�gn��, trzeba mie� ikr�.
Rozdzia� drugi
I
Victoria Jones siedzia�a na �awce w Fitzjames Gardens. By�a ca�kowicie poch�oni�ta rozmy�laniem, a w�a�ci-wie moralizowaniem; rozstrzyga�a bowiem kwesti�, jakie straty mo�e ponie�� cz�owiek, je�li wykorzysta sw�j talent w nieodpowiednim momencie.
Victoria, tak jak wi�kszo�� ludzi, mia�a zalety i wady. Jej dobre strony to wielkoduszno��, dobre serce i odwaga. Mia�a w sobie naturaln� sk�onno�� do ryzyka, co mo�e by� uznane za zalet� lub wad�, zale�nie od punktu widze-nia; nasz wiek na przyk�ad ceni sobie wysoko takie warto-�ci jak spok�j i bezpiecze�stwo. Zasadnicz� jej wad� by�a sk�onno�� do k�amstw w ka�dej dos�ownie sytuacji. Nie mog�a oprze� si� urojeniom i przedk�ada�a je zawsze nad rzeczywisto��. W k�amstwie wykazywa�a p�ynno��, �atwo�� i artystyczny wr�cz zapa�. Je�li sp�nia�a si� na spotkanie (co cz�sto mia�o miejsce), nie zadowala�a si� wyb�kaniem jakiej� wym�wki w rodzaju: "stan�� mi zegarek" (co si� zdarza�o) albo "nie mog�am si� doczeka� auto-busu". Wola�a wda� si� w k�amliwe wyja�nienia, �e s�o�
zbieg� z zoo i zatarasowa� jezdni� albo �e by�a �wiadkiem przera�aj�cego w�amania do sklepu i pomaga�a policji. Dla Victorii �wiat, w kt�rym tygrysy czai�yby si� na Strandzie, a niebezpieczni bandyci szaleliby na Tooting, by�by naprawd� wspania�y.
By�a smuk�� dziewczyn� o wdzi�cznej postaci i �wiet-nych nogach. Twarz mia�a szczer�, rysy drobne i czyste. By-�a w niej jednak pewna przewrotno��. Ta "bu�ka z gumy" -jak nazwa� j� jeden z wielbicieli - umia�a na zawo�anie wykrzywi� twarz i zdumiewaj�co przedrze�nia� ka�dego.
I ten w�a�nie talent wp�dzi� Victori� w obecne tarapaty. Zatrudniona jako maszynistka u pana Greenholtza w fir-mie Greenholtz, Simmons and Lederbetter na Graysholme Street, W. C.2, Victoria zabija�a porann� nud�, zabawiaj�c trzy inne maszynistki i go�ca przedstawianiem pani Green-holtz odwiedzaj�cej m�a w biurze. Czu�a si� bezpiecznie, przekonana, �e pan Greenholtz uda� si� do swych ajent�w, i dawa�a upust fantazji.
- Dlaczego nie zgadzasz si� na t� kozetk� Knole'a, tatu�-ku? - m�wi�a Victoria wysokim p�aczliwym g�osem. - Pani Dievtakis kupi�a sobie stalowoniebiesk�. Twierdzisz, �e nas nie sta�? W takim razie dlaczego zapraszasz t� blondynk� na kolacj� i dansingi, co? My�lisz, �e nie wiem? Ale jak ty chodzisz z blondyn�, to ja b�d� mia�a kozetk� i wszystko w �liwkowym kolorze, i z�ote poduszki. A kiedy m�wisz, �e idziesz na s�u�bow� kolacj�, robisz z siebie durnia... tak... i wracasz ze szmink� na koszuli. Wi�c b�d� mia�a kozetk� Knole'a i zam�wi� sobie futrzan� pelerynk�... przepi�kn� pelerynk�... zupe�nie jak z norek, ale nie prawdziwe norki, i kupi� j� bardzo tanio, �wietny zakup...
Nag�y spadek zainteresowania publiczno�ci, kt�ra po-cz�tkowo siedzia�a jak w transie, a teraz, jak zm�wiona, szybko podj�a prac�, kaza� Victorii przerwa� przedstawie-nie. Ujrza�a pana Greenholtza, kt�ry sta� w drzwiach z wbi-tym w ni� wzrokiem.
Victoria, kt�rej nic innego nie przysz�o do g�owy, krzyk-n�a tylko: "Och!".
Pan Greenholtz chrz�kn��.
Zrzuci� p�aszcz, skierowa� si� do swego gabinetu i trza-sn�� drzwiami. Prawie natychmiast rozleg� si� dzwonek, dwa kr�tkie i jeden d�ugi sygna� - wzywa� Victori�.
- To po ciebie, Jones - zauwa�y�a niedbale kole�anka Victorii z b�yskiem rado�ci w oku, kt�ra zwykle towarzyszy niepowodzeniom bli�niego. Pozosta�e maszynistki dzieli�y to uczucie wykrzykuj�c: "Dostanie ci si�, Jones" i "B�d� k�o-poty, Jones". Wstr�tny goniec przejecha� tylko palcem po gardle i wyda� ponury j�k.
Victoria wzi�a notes, o��wek i pomkn�a do pana Greenholtza, zbieraj�c po drodze resztki pewno�ci siebie.
- Pan mnie wzywa�? - b�kn�a, patrz�c na niego nie-winnie.
Pan Greenholtz mi�tosi� trzyfuntowe banknoty i szuka� po kieszeniach drobnych.
- A, jest pani - zauwa�y�. - Mam pani do��, m�oda da-mo. Co pani na to, �ebym wyp�aci� pani tygodniowe pobory i wyrzuci� pani�, tak jak pani stoi, bez wym�wienia?
Victoria (kt�ra by�a sierot�) ju� otworzy�a usta, by wyt�u-maczy�, jak to krytyczny stan matki przechodz�cej ci�k� operacj� doprowadzi� j� do og�upienia i jak to ze swojej skromnej pensji musi utrzyma� rodzin�, ale spotkawszy nieprzyjazne spojrzenie pana Greenholtza, zmieni�a za-miar i zamkn�a usta.
- Ca�kowicie si� z panem zgadzam - odpar�a mi�ym, ciep�ym g�osem. - Ma pan zupe�n� racj�.
Pan Greenholtz wyra�nie os�upia�. Nie by� przyzwycza-jony, by jego zwolnienia z pracy przyjmowano z takim entuzjazmem i zrozumieniem. By ukry� lekkie zmieszanie, przebiera� w monetach le��cych na biurku. Znowu zacz�� szpera� po kieszeniach.
- Brakuje dziewi�ciu pens�w - zauwa�y� ponuro.
- Drobiazg - rzek�a uprzejmie Victoria. - B�dzie pan mia� na kino albo na cukierki.
- Chyba te� nie mam �adnych znaczk�w.
- Nie szkodzi. Nie pisz� list�w.
- M�g�bym pani dos�a� - stwierdzi� pan Greenholtz bez przekonania.
- Prosz� si� nie k�opota�. A co z referencjami? Pan Greenholtz zn�w zawrza� gniewem.
- Dlaczego, u diab�a, mia�bym dawa� pani referencje? - zapyta� z w�ciek�o�ci�.
- Taki jest obyczaj - odpar�a Victoria. Pan Greenholtz przysun�� do siebie kartk� i nagryzmoli� par� s��w. Cisn�� jej kartk�.
- To pani wystarczy?
"Panna Jones pracowa�a w mojej firmie przez dwa mie-si�ce jako stenotypistka. Stenografuje niedok�adnie i robi b��dy. Zosta�a zwolniona z powodu trwonienia czasu".
Victoria skrzywi�a si�.
- Trudno to nazwa� rekomendacj� - zauwa�y�a.
- Bo te� i nie mia�a to by� rekomendacja.
- Powinien pan co najmniej stwierdzi� - powiedzia�a Victoria - �e jestem uczciwa, rozs�dna i �e mo�na na mnie polega�. Bo tak jest. M�g�by pan jeszcze doda�, �e jestem dyskretna.
- Dyskretna? - zakrzykn�� pan Greenholtz.
Wytrzyma�a jego spojrzenie z niewinn� mink�.
Maj�c w pami�ci rozmaite listy pisane przez Victori�, pan Greenholtz doszed� do wniosku, �e nawet cz�owiek g��boko ura�ony musi zachowa� przezorno��.
Si�gn�� po kartk�, podar� j� i sporz�dzi� nowe pisemko.
"Panna Jones pracowa�a w mojej firmie przez dwa mie-si�ce jako stenotypistka. Zosta�a zwolniona z powodu redukcji personelu".
- A teraz?
- Mog�o by� lepiej - powiedzia�a Victoria. - Ale ujdzie.
Oto dlaczego Victoria, zaopatrzona w tygodniow� pen-sj� (bez dziewi�ciu pens�w), siedzia�a, rozmy�laj�c, na �aw-ce w Fitzjames Gardens. By� to tr�jk�tny plac, na kt�rym posadzono byle jakie krzaki wok� ko�cio�a i nad kt�rym g�rowa� jaki� wielki magazyn.
Victoria zazwyczaj (je�li nie pada�o) kupowa�a sobie w barze jedn� kanapk� z serem i jedn� z sa�at� i pomido-rem, po czym zjada�a sw�j niewyszukany lunch w tej niby--wiejskiej scenerii.
Tego dnia, prze�uwaj�c w zamy�leniu kanapki, m�wi�a sobie, zreszt� nie po raz pierwszy, �e wszystko nale�y robi� w odpowiednim czasie i miejscu, a biuro zdecydowanie nie jest odpowiednim miejscem na przedrze�nianie �ony szefa. W przysz�o�ci musi okie�zna� sw� wybuja�� fantazj�; co za licho podkusi�o j�, by popisywa� si� w nudnym biurze? W ka�dym razie uwolni�a si� od firmy Greenholtz, Simmons and Lederbetter, a perspektywa otrzymania zaj�cia w innym miejscu nape�nia�a j� mi�ym uczuciem oczekiwa-nia. Victoria zawsze by�a wniebowzi�ta, kiedy mia�a podj�� now� prac�. Nigdy nie wiadomo - my�la�a sobie - co si� cz�owiekowi przydarzy.
Kiedy wyrzuci�a resztki chleba trzem czatuj�cym wr�-blom, kt�re natychmiast zacz�y gwa�townie wyrywa� so-bie okruszyny, zda�a sobie nagle spraw�, �e na drugim ko�-cu �awki siedzi jaki� ch�opak. Zauwa�y�a go ju� wcze�niej k�tem oka, ale maj�c zaj�t� g�ow� �wietnymi planami na przysz�o��, nie przyjrza�a mu si� dok�adnie. To, co widzia�a teraz (zezuj�c z boku), bardzo jej si� podoba�o. By� to przy-stojny ch�opak, z jasnymi w�osami niczym cherubin, silnie zarysowan� brod� i niezwykle b��kitnymi oczami, kt�re, jak si� jej zdawa�o, wpatrywa�y si� w ni� od jakiego� czasu z ukrytym podziwem.
Victoria nie mia�a �adnych zastrze�e� do zawierania znajomo�ci w miejscach publicznych. Uwa�a�a si� za doskona�a znawczyni� ludzi, potrafi�c� odr�ni� wszelkie ob-jawy zuchwa�o�ci ze strony nie�onatych m�czyzn.
U�miechn�a si� szeroko, a ch�opak odpowiedzia� na jej u�miech jak poci�gni�ta za sznurek marionetka.
- Dzie� dobry - odezwa� si�. - �adnie tutaj. Cz�sto tu przychodzisz?
- W�a�ciwie codziennie.
- Co za pech, �e nigdy przedtem tu nie zaszed�em. To by� tw�j lunch?
-Tak.
- Za ma�o jesz. Umar�bym z g�odu po marnych dw�ch kanapkach. A gdyby�my tak poszli na kie�bas� do baru na Tottenham Court Road?
- Nie, dzi�kuj�. Najad�am si�. Nie mog�abym ju� nic prze�kn��.
Oczekiwa�a, �e powie: "Mo�e innym razem", ale nie po-wiedzia�. Westchn�� tylko i doda�:
- Mam na imi� Edward, a ty?
- Victoria.
- Na cze�� dworca kolejowego?
- Victoria nie jest tylko nazw� dworca - sprostowa�a. - Jest jeszcze kr�lowa Victoria.
- No tak. Jak masz na nazwisko?
- Jones.
- Victoria Jones - powiedzia� Edward, sprawdzaj�c, jak to brzmi. Pokr�ci� g�ow�. - Nie pasuje mi.
- Masz racj� - powiedzia�a �ywo Victoria. - Gdybym mia�a na imi� Jenny, brzmia�oby fajnie: Jenny Jones. Ale Victoria wymaga czego� z wi�ksz� klas�. Na przyk�ad Victoria Sackville-West. Co� takiego. To musi wibrowa� w ustach.
- Mo�na co� doczepi� do nazwiska Jones - stwierdzi� Edward pocieszaj�co.
- Bedford Jones.
- Carisbrooke Jones.
- St. Clair Jones.
- Lonsdale Jones.
Edward przerwa� t� mi�� zabaw�, spogl�daj�c na zega-rek i wydaj�c okrzyk zgrozy.
- Musz� lecie� do mojego przekl�tego szefa... a ty?
- Jestem bez pracy. Dzisiaj wylecia�am.
- Och, to okropne - powiedzia� Edward z prawdziw� trosk�.
- Zaoszcz�d� sobie wsp�czucia, bo wcale si� nie mar-twi�. Po pierwsze, bez problemu znajd� co� innego, a po drugie, nie�le si� u�mia�am.
I Victoria zatrzyma�a jeszcze troch� Edwarda, relacjonu-j�c barwnie, ku jego wielkiemu ubawieniu, porann� scen� w biurze i odgrywaj�c ponownie pani� Greenholtz.
- Jeste� naprawd� cudowna, Victorio - powiedzia�. - Po-winna� gra� na scenie.
Przyj�a komplement z pe�nym zadowolenia u�mie-chem i zauwa�y�a, �e Edward musi lecie�, bo inaczej i jego wylej�.
- Tak, a ja, w przeciwie�stwie do ciebie, nie znajd� tak �atwo innej pracy. By� dobr� stenotypistk�, to jest co�! -stwierdzi� Edward z zazdro�ci� w g�osie.
- Tak naprawd� to wcale nie jestem dobr� stenotypistk� - przyzna�a szczerze Victoria. - Ale na szcz�cie dzisiaj nawet najbardziej kiepska stenotypistk� znajdzie sobie jak� ta-k� prac�, w ka�dym razie w szkolnictwie czy towarzystwie dobroczynnym, nie mog� przyzwoicie zap�aci�, wi�c bior� takie jak ja. Najbardziej mi odpowiada praca w jakim� towa-rzystwie naukowym. Te wszystkie naukowe nazwy i okre�le-nia s� tak straszne, �e je�li cz�owiek nie wie, jak je napisa�, to �aden wstyd, bo nikt tego nie potrafi. A co ty robisz? Chyba jeste� po s�u�bie wojskowej. S�u�y�e� w RAF-ie?
- Zgad�a�.
- Jako pilot bojowy?
- Zn�w zgad�a�. S� w stosunku do nas bardzo przyzwoici, staraj� si� nam znale�� prac� i tak dalej, ale, widzisz, ca-�y k�opot w tym, �e inteligencja nie jest nasz� mocn� stro-n�. W RAF-ie to niepotrzebne. Posadzili mnie za biurkiem, z kup� papierk�w i cyfr, i jeszcze kazali mi my�le�, a ja po prostu odpad�em. To wszystko zreszt� nie mia�o �adnego sensu. Ale tak to jest. G�upio ci, kiedy widzisz, �e jeste� ab-solutnie do niczego.
Victoria pokiwa�a g�ow� ze wsp�czuciem. Edward m�-wi� dalej z gorycz�:
- Ludzie na marginesie. Wy��czeni. W czasie wojny by-�o wszystko w porz�dku... spisywali�my si� nie�le... ja na przyk�ad dosta�em odznaczenie DFC... ale teraz... r�wnie dobrze m�g�bym nie istnie�.
- Musi przecie� by�...
Nie doko�czy�a. Nie potrafi�a wyrazi� s�owami swego przekonania, �e dla przymiot�w przynosz�cych kiedy� odznaczenia powinno znale�� si� jakie� miejsce w �wiecie lat pi��dziesi�tych.
- To mnie troch� przybi�o - powiedzia� Edward. - Fakt, �e si� do niczego nie nadaj�. No, musz� lecie�... ale... czy by�a-by� z�a... czy nie uznasz tego za bezczelno��... gdybym...
Victoria szeroko otworzy�a oczy ze zdumienia, gdy Edward, j�kaj�c si� i czerwieniej�c, wskazywa� na aparat fotograficzny.
- Tak bardzo chcia�bym mie� twoje zdj�cie. Widzisz, ju-tro jad� do Bagdadu.
- Do Bagdadu? - zawo�a�a Victoria z wyra�nym rozcza-rowaniem.
- Tak. Naprawd� wola�bym nie jecha�... teraz. Jeszcze dzi� rano by�em szcz�liwy... Znalaz�em sobie t� prac�... �e-by si� st�d ulotni�.
- Co to za praca?
- Do�� okropna. Kultura... poezja, tego rodzaju rzeczy.
Moim szefem jest doktor Rathbone; medale, wyr�nienia; chodz�ce uduchowienie; patrzy na ciebie przez pincenez. Jego pasj� jest wzlot duchowy, rozpowszechnia po �wiecie te swoje idea�y. Otwiera ksi�garnie na ko�cu �wiata - teraz w Bagdadzie. Ma t�umaczenia dzie� Szekspira i Miltona na arabski, kurdyjski, perski i arme�ski, wszystko pod r�k�. To g�upota, moim zdaniem, bo British Council wsz�dzie ro-bi dok�adnie to samo. No, ale tak ju� jest. �yj� z tego, wi�c nie powinienem narzeka�.
- Co ty w�a�ciwie robisz?
- Na dobr� spraw�, jestem ch�opcem do wszystkiego. Kupuj� bilety, wype�niam kwestionariusze paszportowe, sprawdzam paczki z tymi okropnymi dzie�kami poetycki-mi, biegam tu, tam i siam. A kiedy ju� jeste�my na miejscu, moim zadaniem jest brata� ze sob�, to jeden z chlubnych cel�w m�odzie�y, ludzi wszystkich narod�w, by w jedno�ci wznosili si� na wy�yny ducha... - Edward stawa� si� coraz bardziej melancholijny.
- Prawd� m�wi�c, to wszystko jest do�� upiorne. Victoria nie by�a w stanie doda� mu otuchy.
- Sama widzisz - powiedzia� Edward. - Je�li nie masz mi za z�e... jedno z profilu i jedno enface... ach... wspaniale...
Rozleg�y si� dwa pstrykni�cia i Victoria ch�tnie zamru-cza�aby jak kotka z zadowolenia, jak ka�da m�oda kobieta, kt�ra wie, �e zrobi�a wra�enie na atrakcyjnym przedstawi-cielu odmiennej p�ci.
- To naprawd� okropne, �e musz� wyjecha� akurat teraz, kiedy pozna�em ciebie - powiedzia� Edward. - Korci mnie, �eby machn�� na to r�k�... ale chyba nie mog�... tak w ostatniej chwili... po tych wszystkich obrzydliwych formularzach i wizach, i w og�le. To nie by�oby najlepsze zagranie.
- Mo�e nie b�dzie tak �le, jak my�lisz - pocieszy�a go Victoria.
- No, nie wiem - rzek� z pow�tpiewaniem Edward.
- Wiesz, to zabawne - doda� - ale mam uczucie, �e co� tu gdzie� nie gra.
- Nie gra?
- Jakby by�o co� nieuczciwego. Nie wiem, dlaczego tak mi si� wydaje. Nie mam �adnych podstaw. Po prostu takie odczucie, to si� zdarza. Kiedy� mia�em podobn� histori� z pojemnikiem paliwa. Wi�c zacz��em przegl�da� ca�e to piekielne urz�dzenie i okaza�o si�, �e pier�cie� si� zaklino-wa� w zapasowej pompie.
Victoria nic nie zrozumia�a z tych technicznych szczeg�-��w, ale podj�a my�l przewodni�.
- Uwa�asz, �e on jest oszustem... ten Rathbone?
- To mi si� w g�owie nie mie�ci. Cz�owiek tak niesamo-wicie przyzwoity i wykszta�cony, i nale��cy do tych wszystkich towarzystw, za pan brat z r�nymi biskupami i dyrektorami szk�. Nie. Mam tylko takie odczucie... zreszt� czas poka�e. No, to na razie! Szkoda, �e nie je-dziesz ze mn�.
- Szkoda - westchn�a.
- Jakie masz plany?
- P�jd� do agencji St. Guildric na Gower Street i poszu-kam pracy.
- Do widzenia, Victorio. Partir, c'est mourir un peu - do-da� Edward z mocnym brytyjskim akcentem. - Te francu-skie fircyki znaj� si� na rzeczy. Nasi tylko plot� bzdury, �e rozstania s� rozkosznym cierpieniem, g�upie os�y.
- Do widzenia Edwardzie. Powodzenia!
- Za�o�� si�, �e ju� nigdy o mnie nie pomy�lisz.
- A mo�e si� mylisz...
- Jeste� zupe�nie inna od wszystkich dziewczyn, kt�re zna�em. Chcia�bym tylko... - Zegar wybi� kolejny kwadrans i Edward zawo�a�: - O rety... musz� lecie�...
Ulotni� si� b�yskawicznie i znikn�� w wielkiej paszczy Londynu. Victoria zosta�a sama na �awce. Jej my�li bieg�y dwoma odr�bnymi torami.
Jeden - to w�tek Romea i Julii. W jej odczuciu ona, i Edward byli w sytuacji podobnej do nieszcz�liwej pary, cho� zapewne Romeo i Julia wyra�ali swe uczucia bardziej wyszukanym j�zykiem. Ale sytuacja, my�la�a Victoria, by�a taka sama. Spotkanie, natychmiastowe oczarowanie... zniweczenie... dwa kochaj�ce serca roz��czone. Przypomnia�a sobie wierszyk, kt�ry kiedy� cz�sto m�wi�a jej niania:
Kocham ci� - powiedzia� do Alicji Jumbo,
Nie wierz� - powiedzia�a Alicja do Jumbo,
Ty nie kochasz mnie naprawd� tak jak m�wisz, bo
Chcesz jecha� do Ameryki i zostawi� mnie w zoo.
Wystarczy zast�pi� Ameryk� Bagdadem i jeste�my w domu!
Wsta�a, strz�sn�a okruchy z kolan i szybkim krokiem opu�ci�a FitzJames Gardens, kieruj�c si� na Gower Street. Podj�a dwie decyzje: po pierwsze, stwierdzi�a, �e zakocha�a si� w Edwardzie i �e go zdob�dzie.
Po drugie, zdecydowa�a, �e skoro Edward b�dzie wkr�tce w Bagdadzie, to jej nie pozostaje nic innego, jak te� pojecha� do Bagdadu. Zastanawia�a si� w�a�nie, jak to mo�na zrobi�. �e mo�na to zrobi� w taki lub inny spos�b, nie mia�a �adnych w�tpliwo�ci. By�a kobiet� pe�n� optymizmu i o silnym charakterze. Powiedzenie, �e rozstania s� rozkosznym cierpieniem, wyda�o jej si� r�wnie sentymentalne co Edwardowi.
"Tak czy inaczej - powiedzia�a do siebie Victoria - musz� dosta� si� do Bagdadu!".
II
- Czy ma pani sprawozdania z udzia��w Krugenhorfa, panno Scheele?
- Tak, prosz� pana.
Panna Scheele, osoba ch�odna i sprawna, poda�a szefo-wi dokumenty.
Pan Morganthal czyta� je, mrucz�c pod nosem.
- Chyba wszystko w porz�dku.
- Z ca�� pewno�ci�, prosz� pana.
- Jest tu Schwartz?
- Czeka w drugim biurze.
- Prosz� go zaraz do mnie sprowadzi�.
Panna Scheele nacisn�a jeden z sze�ciu dzwonk�w.
- B�d� panu potrzebna?
- Nie, nie s�dz�, panno Scheele.
Anna Scheele wysun�a si� bezszelestnie z pokoju.
By�a pozbawion� wdzi�ku platynow� blondynk�. Mia�a jasne, lniane w�osy �ci�gni�te w zgrabny w�ze� na karku. Nosi�a silne okulary, spod kt�rych spogl�da�y bystre, jasno-niebieskie oczy. Jej twarz o czystych, drobnych rysach by�a ca�kowicie bez wyrazu. Wszystko, do czego dosz�a, zdoby�a sprawno�ci�, a nie wdzi�kiem. Mia�a niebywa�� pami��, potrafi�a zapami�ta� rzeczy najbardziej skomplikowane, cytowa�a nazwiska, daty i cyfry bez korzystania z jakichkol-wiek notatek. To ona sterowa�a olbrzymim zespo�em firmy, a robi�a to tak zr�cznie, �e wszystko funkcjonowa�o jak w dobrze naoliwionej maszynie. By�a chodz�c� dyskrecj�, zawsze pe�na energii, kt�r� potrafi�a trzyma� w ryzach i kontrolowa�.
Otto Morganthal, stoj�cy na czele mi�dzynarodowej fir-my bankowej Morganthal, Brown and Shipperke, zdawa� sobie �wietnie spraw�, �e tego, co zawdzi�cza Annie Scheele, nie mo�e wyrazi� za pomoc� �adnych pieni�dzy. Mia� do niej bezwzgl�dne zaufanie. Jej pami��, do�wiadczenie, trafno�� s�du, jej zr�wnowa�ony ch�odny umys� - by�y bezcenne. P�a-ci� jej wysok� pensj� i zap�aci�by bez wahania wi�cej, gdyby o to poprosi�a.
By�a wprowadzona nie tylko w tajniki interes�w firmy,
ale r�wnie� w jego �ycie prywatne. Kiedy spyta� j� o zdanie, jak ma post�pi� w sprawie drugiej �ony, doradzi�a mu roz-w�d i wskaza�a dok�adn� sum� aliment�w. Nie okaza�a wsp�czucia ani ciekawo�ci. Nie by�a, jego zdaniem, tak� kobiet�. Nie s�dzi�, by w og�le kierowa�a si� uczuciami i ni-gdy nie przysz�o mu do g�owy, �eby zastanowi� si�, co w�a-�ciwie ona sobie my�li. Bardzo by si� zdziwi�, gdyby kto� mu powiedzia�, �e w og�le co� sobie my�li - wyj�wszy spra-wy Ottona Morganthala oraz firmy Morganthal, Brown and Shipperke.
By� wi�c zupe�nie zbity z tropu, kiedy szykuj�c si� do wyj�cia z pracy, powiedzia�a:
- Chcia�am prosi� o trzytygodniowy urlop, je�li to mo�li-we. Od przysz�ego wtorku.
Patrz�c na ni�, odpar� niezr�cznie:
- To wielce dla nas k�opotliwe... nie wyobra�am sobie...
- Nie s�dz�, �eby to by� jaki� problem, prosz� pana. Panna Wygate �wietnie si� we wszystkim orientuje. Zosta-wi� jej notatki i wszelkie dyspozycje. Pan Cornwall mo�e si� zaj�� fuzj� z Ascherem.
- Chyba nie jest pani chora czy co� takiego? - spyta�, znowu niezr�cznie, Morganthal.
Nie m�g� sobie wyobrazi� panny Scheele chorej. Nawet zarazki szanowa�y Ann� Scheele i j� oszcz�dza�y.
- Ale� nie. Chc� pojecha� do Londynu do siostry.
- Do siostry? - Nie wiedzia�, �e ma siostr�. Nigdy nie my�la� o pannie Scheele jak o osobie maj�cej krewnych czy rodzin�. Nigdy nie wspomnia�a, �e ma bliskich. I oto teraz m�wi zwyczajnie o jakiej� siostrze w Londynie. Ubieg�ej je-sieni byli razem w Londynie, ale s�owem nie napomkn�a o siostrze.
- Nie wiedzia�em, �e ma pani siostr� w Anglii - powie-dzia� z wyrzutem.
Panna Scheele lekko si� u�miechn�a.
- Tak, mam. Wysz�a za m�� za Anglika zwi�zanego
z British Museum. Musi przej�� powa�n� operacj�. Chce, �ebym by�a razem z ni�. Chcia�abym pojecha�.
Morganthal zorientowa� si�, �e jest zdecydowana. Mrukn��:
- No dobrze, dobrze. Niech pani wraca jak najszybciej. Rynek nigdy nie by� tak chwiejny. Wszystko przez ten przekl�ty komunizm. Ca�y kraj jest nim przesi�kni�ty. Wojna mo�e wybuchn�� lada chwila. Czasami my�l�, �e to jedyne wyj�cie. A teraz jeszcze prezydent wybiera si� na t� idio-tyczn� konferencj� do Bagdadu. W moim przekonaniu to jaka� pu�apka. Chc� go wci�gn�� w zasadzk�. Bagdad! Akurat to miasto ze wszystkich miejsc na ziemi!
- Przecie� b�dzie pod odpowiedni� ochron� - powie-dzia�a uspokajaj�co panna Scheele.
- W zesz�ym roku szach Iranu. Bernadotte w Palestynie. To szale�stwo, istne szale�stwo.
- Ale w ko�cu - doda� Morganthal ponuro - ca�y �wiat jest zwariowany.
Rozdzia� trzeci
I
Hotel Savoy powita� Ann� Scheele z sza-cunkiem, jaki okazuje si� sta�ym bywalcom i wa�nym go�ciom; pytano o zdrowie pana Morganthala, zapewnia-no, �e je�li apartament jej nie odpowiada, wystarczy, �eby powiedzia�a s��wko: Anna Scheele bowiem przedstawia�a sob� DOLARY.
Panna Scheele wyk�pa�a si�, ubra�a, zatelefonowa�a na Kensington, po czym zjecha�a wind�. Przesz�a przez obrotowe drzwi i poprosi�a o taks�wk�. Taks�wka podjecha�a. Anna Scheele wsiad�a i skierowa�a j� do sklepu jubilerskie-go Cartiera na Bond Street.
Kiedy samoch�d oddali� si� od Savoyu i znalaz� si� na Strandzie, niewysoki, ciemny m�czyzna, ogl�daj�cy wystaw� w sklepie, spojrza� nagle na zegarek i skin�� na tak-s�wk�, kt�ra szcz�liwie znalaz�a si� w pobli�u, a kt�ra chwil� przedtem, dziwnym trafem, nie zatrzyma�a si� na nawo�ywania wzburzonej pani z pakunkami w r�ku.
Druga taks�wka jecha�a Strandem, nie trac�c z oka pierwszej. Kiedy oba pojazdy zatrzyma�y si� na �wiat�ach
Pan Bolford machn�� pulchnymi r�kami.
- Jako�� - westchn��. - To, co zawsze by�o renom� tego kraju! Jako��! Brak tandety, pretensjonalno�ci. W seryjnej produkcji jeste�my do niczego, taka jest prawda. To jest wa-sza specjalno��. My powinni�my si� stara�, powtarzam, o ja-ko��. Po�wi�ci� czas, w�o�y� wysi�ek i wypuszcza� rzeczy, kt�rym nic na �wiecie nie dor�wna. No tak... na kiedy wy-znaczymy pierwsz� miar�? Od dzi� za tydzie� o jedenastej trzydzie�ci? Doskonale. Dzi�kuj� pani bardzo.
Anna Scheele skierowa�a si� do wyj�cia. Przesz�a po-mi�dzy staro�wieckimi ponurymi belami materia�u i zno-wu znalaz�a si� na ulicy. Zatrzyma�a taks�wk� i wr�ci�a do Savoyu. Taks�wka stoj�ca po przeciwnej stronie ulicy, w kt�rej siedzia� ma�y ciemny m�czyzna, pojecha�a t� sa-m� tras�, ale nie skr�ci�a do Savoyu. Skierowa�a si� naoko-�o na Embankment, sk�d zabra�a nisk� t�g� kobiet�, kt�ra w�a�nie opu�ci�a Savoy s�u�bowym wyj�ciem.
- I jak tam, Louisa? Przeszuka�a� pok�j?
- Tak. I nic.
Anna Scheele jad�a lunch w restauracji. Mia�a zarezer-wowany stolik przy oknie. Maitre d'h�tel dopytywa� si� troskliwie o zdrowie pana Morganthala.
Po lunchu Anna Scheele wzi�a klucz i posz�a do siebie. ��ko pos�ane, w �azience czyste r�czniki, wszystko na wysoki po�ysk. Anna podesz�a do dw�ch lotniczych walizek, kt�re stanowi�y jej baga�; jedna by�a otwarta, druga zamkni�ta. Rzuci�a okiem na zawarto�� niezamkni�tej waliz-ki, po czym wyj�a kluczyki z torebki i otworzy�a drug�. Wszystko by�o w idealnym porz�dku, rzeczy pouk�adane tak, jak je sama rozmie�ci�a, nikt niczego nie dotyka�, nie przewraca�. Na wierzchu le�a�a sk�rzana teczka, w rogu -ma�y aparat Leica i dwie rolki filmu. Filmy by�y zapiecz�to-wane, nieotwarte. Anna przejecha�a paznokciem po klapce teczki i podnios�a j�. U�miechn�a si� lekko. Pojedynczy, pra-wie niedostrzegalny jasny w�os znikn��. Szybkim ruchem
rozsypa�a troch� pudru, na l�ni�c� sk�r� teczki i dmuchn�a. Sk�ra l�ni�a czysto�ci�. Nie by�o �adnych odcisk�w palc�w. A przecie� tego ranka, po na�o�eniu odrobiny brylantyny na swe g�adkie w�osy, Anna mia�a w r�ku teczk�. Powinny wi�c by� na niej odciski palc�w, jej w�asne. I znowu si� u�miechn�a.
- Dobra robota - powiedzia�a do siebie. - Ale nie do ko�ca...
Szybko zapakowa�a neseser i zesz�a na d�. Wzi�a tak-s�wk� i poda�a kierowcy adres: 17 Elmsleigh Gardens.
Elmsleigh Gardens jest cich�, ciemn� uliczk� przy Ken-sington S�uare. Anna zap�aci�a za taks�wk� i wbieg�a po schodach do drzwi frontowych. Zadzwoni�a. Po kilku minu-tach otworzy�a starsza kobieta o podejrzliwej twarzy, kt�ra jednak natychmiast rozpromieni�a si� w u�miechu powitania.
- Jak si� panna Elsie ucieszy! Jest w gabinecie, na ko�cu. Pani przyjazd tak j� podtrzymywa� na duchu!
Anna szybkim krokiem przesz�a przez ciemny korytarz i otworzy�a drzwi na samym ko�cu. Wesz�a do ma�ego, zagraconego, przytulnego pokoju z wielkimi sk�rzanymi fote-lami o zniszczonych obiciach. Siedz�ca w jednym z nich ko-bieta zerwa�a si� rado�nie.
- Anna, moja kochana!
- Elsie!
Uca�owa�y si� serdecznie.
- Za�atwione - powiedzia�a Elsie. - Id� dzi� wieczorem. Mam nadziej�...
- G�owa do g�ry - powiedzia�a Anna. - Wszystko b�-dzie dobrze.
II
Ma�y ciemny m�czyzna w przeciwdeszczowym p�asz-czu wszed� do budki telefonicznej na stacji High Street Kensington i wykr�ci� numer.
- Yalhalla Gramophone Company?
-Tak.
- M�wi Sanders.
- Sanders znad Rzeki? Jakiej Rzeki?
- Rzeki Tygrys. Raport o A. S. Przylecia�a dzi� rano z No-wego Jorku. By�a u Cartiera. Kupi�a pier�cionek z diamentem i szafirem za sto dwadzie�cia funt�w. Posz�a do kwiaciarni Jane Kent - dwana�cie funt�w osiemna�cie szyling�w kosz-towa�y kwiaty, kt�re kaza�a przes�a� do lecznicy na Portland Place. Zam�wi�a kostium u Bolforda i Avory'ego. Nikt z nich nie ma podejrzanych kontakt�w, ale jeszcze si� im przyjrzy-my. Pok�j A. S. w Savoyu przeszukany. Nie znaleziono nic podejrzanego. W walizce teczka zawieraj�ca dokumenty do-tycz�ce fuzji Paper-Wolfensteins. Czysta sprawa. Aparat i dwie rolki prawdopodobnie niena�wietlonych film�w. Bar-dzo mo�liwe, �e to mikrofilmy, ale wed�ug raportu s� to niena�wietlone oryginalne klisze. A. S. wzi�a ma�y neseser i pojecha�a do siostry na 17 Elmsleigh Gardens. Siostra udaje si� dzi� wiecz�r do lecznicy na Portland Place na operacj�. Potwierdzone w ksi��ce rejestracyjnej lecznicy. Wizyta A. S. chyba czysto prywatna. Nie zdradza niepokoju, nie podejrze-wa, �e jest �ledzona. Dzisiejsz� noc sp�dzi pewno w lecznicy. Zatrzyma�a pok�j w Savoyu. Samolot do Nowego Jorku za-bukowany na dwudziestego trzeciego.
Cz�owiek, kt�ry mieni� si� Sanders znad Rzeki, prze-rwa� i dorzuci� nieurz�dowe poniek�d postscriptum:
- A je�li chce pan wiedzie�, co o tym my�l�, to wszystko jedna wielka bzdura! Szasta pieni�dzmi i tyle wszystkiego. Dwana�cie funt�w osiemna�cie szyling�w na kwiaty! To si� w g�owie nie mie�ci!
Rozdzia� czwarty
I
Victorii ani przez chwil� nie przysz�o do g�owy, �e mo-g�aby nie osi�gn�� celu, co najlepiej �wiadczy o jej wrodzonej pogodzie ducha. Nie dla niej melancholijne strofy Longfello-wa o statkach, co p�yn� w�r�d nocy. Co za pech! Kiedy si� za-kocha�a - trzeba spojrze� prawdzie w oczy - w przystojnym ch�opcu, los chcia�, �e ch�opak wyje�d�a� nazajutrz na drugi koniec �wiata. Dlaczego nie do Aberdeen czy do Brukseli albo na przyk�ad do Birmingham?
"Akurat Bagdad - pomy�la�a Victoria. - Takie ju� mam szcz�cie!" W ka�dym razie, nie zwa�aj�c na trudno�ci, postanowi�a jako� dosta� si� do Bagdadu. Id�c stanowczym krokiem Tottenham Court Road, rozwa�a�a sposoby i �rodki, by osi�gn�� cel. Bagdad. Co si� dzieje w Bagdadzie? Edward m�wi� o kulturze. Czy Victoria mog�aby zajmowa� si� kultur�? UNESCO? Tak, UNESCO wysy�a ludzi w �wiat, czasami do r�nych cudownych miejsc. Ale, uzmy-s�owi�a sobie, dotyczy to zwykle nieprzeci�tnych m�odych kobiet po wy�szych studiach, kt�re w por� zakrz�tn� si� ko�o sprawy.
Victoria dosz�a do wniosku, �e trzeba dzia�a� po kolei i skierowa�a si� do biura podr�y, by zasi�gn�� informacji. Nic prostszego ni� dosta� si� do Bagdadu. Mo�na podr�o-wa� samolotem, statkiem do Basry, poci�giem do Marsylii, a stamt�d statkiem do Bejrutu i dalej autokarem przez pu-styni�. Mo�na jecha� przez Egipt. Na upartego da si� odby� ca�� drog� kolej�, ale o wizy by�o obecnie ci�ko, ludzie cz�-sto dostawali odmow�, a bywa�o i tak, �e otrzymywali decy-zj� ju� po terminie wyjazdu. Bagdad znajdowa� si� w strefie funta sterlinga, wi�c pieni�dze nie stanowi�y problemu. Taki by� w ka�dym razie punkt widzenia biura podr�y. S�owem, dla kogo�, kto posiada� od sze��dziesi�ciu do stu funt�w got�wk�, podr� do Bagdadu nie przedstawia�a �adnych trudno�ci.
Dla Victorii, kt�ra obecnie mia�a trzy funty dziesi�� szy-ling�w (minus dziewi�� pens�w), dodatkowe dwana�cie szyling�w i pi�� funt�w na ksi��eczce oszcz�dno�ciowej, wyb�r prostej i bezpo�redniej drogi nie wchodzi� w gr�.
Pr�bowa�a si� czego� dowiedzie� o pracy hostessy czy stewardesy w samolocie, ale okaza�o si�, �e s� to bardzo atrakcyjne posady, po kt�re ustawiano si� w kolejce.
Nast�pnie Victoria uda�a si� do agencji St. Guildric. Energiczna panna Spenser przywita�a j� jak osob�, kt�ra zrz�dzeniem losu trafia�a tu do�� regularnie.
- M�j Bo�e, panno Jones, znowu bez pracy? Mia�am na-dziej�, �e tym razem...
- To by�o nie do wytrzymania - stwierdzi�a stanowczo Victoria. - Trudno opowiedzie�, co ja wycierpia�am.
Na bladych policzkach panny Spenser pojawi� si� roz-koszny rumieniec.
- Nie - zacz�a. - Przecie� nie... Nie wygl�da� na takie-go, co... chocia�, rzeczywi�cie, jest troch� prostacki... Mam nadziej�...
- Nic si� nie sta�o - powiedzia�a Victoria z bohaterskim u�miechem. - Potrafi� si� ustrzec.
- Tak, oczywi�cie, ale to wielce nieprzyjemne.
- Tak - zgodzi�a si� Victoria. - To jest nieprzyjemne. W ka�dym razie... - i znowu wyczarowa�a bohaterski u�miech.
Panna Spenser si�gn�a do teczek.
- Towarzystwo Niesienia Pomocy Samotnym Matkom im. �wi�tego Leonarda poszukuje maszynistki. Oczywi�cie nie p�ac� zbyt wiele...
- Czy jest jaka� szansa - spyta�a szybko Victoria - na prac� w Bagdadzie?
- W Bagdadzie? - zdumia�a si� panna Spenser. Victoria pomy�la�a, �e r�wnie dobrze mog�a wymiera� Kamczatk� albo biegun po�udniowy.
- Bardzo bym chcia�a dosta� si� do Bagdadu - podj�a.
- Jako sekretarka?
- Wszystko jedno - odpar�a Victoria. - Piel�gniarka, ku-charka czy nia�ka szale�ca. Jakkolwiek. Panna Spenser pokr�ci�a g�ow�.
- Obawiam si�, �e nie ma wielkich nadziei. Wczoraj by-�a tu pewna pani z dwiema dziewczynkami, oferowa�a prze-jazd do Australii.
Victoria machn�a r�k�, nie interesowa�a jej Australia.
Wsta�a.
- Je�eli przypadkiem co� si� trafi... Chodzi mi tylko o przejazd... - Dostrzeg�a w oczach panny Spenser wyra�-ne zaciekawienie. - Mam tam... eee... krewnych. Wiem, �e jest tam mn�stwo �wietnie p�atnych posad. Ale przedtem trzeba si� dosta� na miejsce.
"Tak - m�wi�a sobie Victoria po wyj�ciu z agencji St. Guildric. - Trzeba si� tam dosta�".
Spostrzeg�a ku swemu zdumieniu, �e, tak jak to zwykle bywa, gdy my�li zaprz�tni�te s� jak�� spraw�, wszystko nagle jakby si� sprzysi�g�o, by kierowa� jej uwag� na Bagdad.
W popo�udniowej gazecie przeczyta�a kr�tk� wzmiank� o znanym archeologu, doktorze Pauncefoot Jonesie, kt�ry
rozpocz�� prace wykopaliskowe przy staro�ytnym mie�cie Murik, sto dwadzie�cia mil od Bagdadu. Zauwa�y�a og�oszenie linii oceanicznych proponuj�ce rejs do Basry (a stamt�d poci�giem do Bagdadu, Mosulu itd.). W gazecie, kt�r� wy�o�y�a szuflad� na po�czochy, rzuci�o si� jej w oczy kilka linijek o studentach w Bagdadzie. "Z�odziej z Bagda-du" szed� w najbli�szym kinie, a na wystawie elitarnej ksi�-garni, przed kt�r� Victoria cz�sto przystawa�a, wystawiono na widocznym miejscu Now� Biografi� Haruna ar-Raszida, kalifa Bagdadu.
Wydawa�o si� jej, �e nagle ca�y �wiat patrzy na Bagdad. A przecie� do godziny mniej wi�cej za kwadrans druga dnia dzisiejszego �aden Bagdad w og�le jej nie przyszed� do g�owy.
Perspektywy wygl�da�y marnie, ale Victoria ani my�la�a si� podda�. Mia�a bogat� wyobra�ni� i optymistyczn� wiar�, �e je�li naprawd� si� czego� chce, zawsze znajdzie si� spos�b.
Wiecz�r sp�dzi�a na sporz�dzaniu listy rozmaitych mo�-liwo�ci:
P�j�� do Foreign Office?
Da� og�oszenie?
I�� do poselstwa Iraku?
Firma Dat�?
Towarzystwo Okr�towe Ditto?
British Council?
Biuro Informacji Selfridge?
Biuro Porad dla Mieszka�c�w?
Nie, �adne z powy�szych rozwi�za� nie mia�o szans po-wodzenia. Dopisa�a:
Zdoby� sto funt�w?
II
Nast�pnego dnia Victoria spa�a d�ugo; zm�czy�a si� wczoraj wieczorem intensywn� gimnastyk� umys�ow�, a niewykluczone, �e pod�wiadomie odczuwa�a te� pewien luz: nie musi stawi� si� w biurze punktualnie o dziewi�tej!
Obudzi�a si� pi�� po dziesi�tej, natychmiast wyskoczy�a z ��ka i zacz�a si� ubiera�. Ko�czy�a w�a�nie rozczesywa� swe niesforne ciemne w�osy, gdy zadzwoni� telefon.
Podnios�a s�uchawk�.
Us�ysza�a g�os panny Spenser, mocno podniecony
- Och, tak si� ciesz�, �e pani� zasta�am. Doprawdy za-dziwiaj�cy zbieg okoliczno�ci.
- Co takiego? - zawo�a�a Victoria.
- Niesamowity przypadek. Niejaka pani Hamilton Clipp... jedzie za trzy dni do Bagdadu... z�ama�a r�k�... po-trzebuje osoby do towarzystwa... natychmiast do pani za-dzwoni�am. Nie wiem oczywi�cie, czy nie zwr�ci�a si� do innych agencji...
- Ju� id� - powiedzia�a Victoria. - Gdzie j� mo�na zna-le��?
- W Savoyu.
- Zaraz... a to zabawne nazwisko? Tripp?
- Clipp, jak klipa, nie wiem dlaczego przez dwa pp; ale ona jest Amerykank� - stwierdzi�a na koniec panna Spen-ser jakby to wszystko wyja�nia�o.
- Pani Clipp, Savoy.
- Pa�stwo Hamiltonowie Clipp. Dzwoni� do nas jej m��.
- Jest pani cudowna - powiedzia�a Victoria. - Do widze-nia.
Szybko wyszczotkowa�a kostium, my�l�c przy tym, �e m�g�by by� mniej zniszczony; poprawi�a grzebieniem w�o-sy, by wyg�adzi� fryzur� i dostosowa� j� nieco do roli anio�a str�a i do�wiadczonej podr�niczki. Po czym wzi�a do r�-ki rekomendacj� pana Greenholtza i potrz�sn�a g�ow�.
"Trzeba wymy�li� co� lepszego" - powiedzia�a do siebie.
Autobusem nr 19 Victoria dojecha�a do Green Park, wy-siad�a i wesz�a do hotelu Ritz. Jeszcze w autobusie zerkn�a przez rami� kobiecie czytaj�cej gazet� i teraz to wykorzysta-�a. W czytelni napisa�a kilka pean�w na sw� cze�� od Lady Cynthii Bradbury, kt�ra, jak przeczyta�a wcze�niej, w�a�nie wyjecha�a z Anglii do Afryki Wschodnej... "niezast�piona, kiedy trzeba pom�c w chorobie - pisa�a Victoria - niezwy-kle zr�czna we wszystkim, co robi... "
Po wyj�ciu z Ritza przeci�a ulic� i posz�a kawa�ek Al-bermar�e Street a� do hotelu Balderton, gdzie zwykli zatrzymywa� si� wy�si duchowni i staro�wieckie matrony z pro-wincji.
Teraz napisa�a rekomendacj� od biskupa Llangow, spo-kojnym charakterem pisma, kaligrafuj�c w s�owie "eminen-cja" staranne ma�e greckie "e".
Tak wyposa�ona wsiad�a do autobusu nr 9 i uda�a si� do Savoyu.
W recepcji spyta�a o pani� Hamilton Clipp, poda�a swo-je nazwisko i powo�a�a si� na agencj� St. Guildric. Recepcjonista przysun�� telefon i ju� chcia� wykr�ci� numer, ale ujrzawszy kogo� powiedzia�:
- O, jest w�a�nie pan Hamilton Clipp.
Pan Hamilton Clipp by� bardzo wysokim szpakowatym Amerykaninem o mi�ej powierzchowno�ci i powolnym sposobie m�wienia.
Victoria przedstawi�a si� i powo�a�a na agencj�.
- Dobrze, panno Jones, najlepiej, jak pani p�jdzie zoba-czy� si� z �on�. Jest u siebie. Zdaje si�, �e rozmawia z inn� m�od� dam�, ale mo�e ju� sko�czy�a.
Zimny strach �cisn�� serce Victorii. Czy�by wszystko by-�o tak bliskie, a zarazem tak dalekie?
Pojechali wind� na trzecie pi�tro.
Kiedy szli d�ugim, pokrytym dywanem korytarzem, z ostatnich drzwi wysun�a si� m�oda kobieta, kt�ra zmierza�a w ich kierunku. Victoria uleg�a nagle z�udzeniu, �e zbli�a-j�ca si� kobieta to ona sama. Mo�e z powodu kostiumu nieznajomej, dok�adnie takiego, jaki chcia�aby mie� na sobie. "Pasowa�by na mnie jak ula�. Ona jest mojego wzrostu. Och, gdybym mog�a go z niej zedrze�!" - pomy�la�a Victoria, w kt�rej obudzi� si� jaki� pierwotny dziki instynkt kobiecy.
M�oda kobieta min�a ich w przej�ciu. Ma�y welwetowy kapelusik, na�o�ony z jednej strony na blond w�osy, cz�ciowo skrywa� twarz nieznajomej, ale pan Hamilton Clipp obejrza� si� za ni� ze zdumieniem.
"Prosz�, prosz� - powiedzia� do siebie. - Kto by pomy-�la�? Anna Scheele we w�asnej osobie".
Zwr�ci� si� wyja�niaj�co do Victorii:
- Przepraszam, panno Jones. Co za dziwny zbieg oko-liczno�ci: t� m�od� dam� widzia�em zaledwie tydzie� temu w Nowym Jorku, to sekretarz jednego z naszych wielkich mi�dzynarodowych bank�w...
M�wi�c to, zatrzyma� si� przed drzwiami w korytarzu. Klucz wisia� w zamku, pan Hamilton zapuka�, otworzy� drzwi i przepu�ci� przodem Victori�.
Pani Hamilton Clipp siedzia�a ko�o okna na krze�le z wysokim oparciem. Na ich widok wsta�a. By�a to niska kobieta z ostrym ptasim spojrzeniem. Praw� r�k� mia�a w gipsie.
Pan Hamilton Clipp przedstawi� jej Victori�.
- Mamy wyj�tkowego pecha - m�wi�a jednym tchem pa-ra Clipp. - Prosz� sobie wyobrazi�: jeste�my w Londynie, jest cudownie, wszystkie plany, marszruta zapi�te na ostatni gu-zik, mam zabukowane miejsce na podr�. Chc� odwiedzi� w Iraku c�rk�, m�atk�. Nie widzia�y�my si� prawie dwa la-ta. I nagle ten wypadek, dok�adnie m�wi�c, zdarzy�o si� to w Westminster Abbey, spad�am z kamiennych schodk�w i sta�o si�. Zawie�li mnie do szpitala, za�o�yli gips. W sumie to nie jest bardzo uci��liwe, ale co tu m�wi�, jestem troch� bezradna; a jednak zdob�d� si� na t� podr�, zobaczymy, jak
to b�dzie. George ma tu niestety s�u�bowe sprawy, nie mo�e si� ruszy� co najmniej przez trzy tygodnie. Uwa�a�, �e po-winnam wzi�� piel�gniark�, ale w ko�cu jak ju� si� dostan� na miejsce, nie chc�, �eby kto� si� przy mnie pl�ta�. Sadie wszystkim si� zajmie, a tak musia�abym p�aci� piel�gniarce bilet powrotny. Wi�c pomy�la�am sobie, �e podzwoni� po agencjach i mo�e znajd� mi kogo�, kto ze mn� pojedzie tylko w jedn� stron�.
- Nie jestem w�a�ciwie piel�gniark� - powiedzia�a Victoria, sugeruj�c, �e praktycznie ni� jest. - Mam jednak du-�e do�wiadczenie w tego rodzaju pracy. - I przedstawi�a pierwsze referencje. - A je�li potrzebowa�aby pani kogo� do pisania list�w czy sekretarki, to by�am przez kilka mie-si�cy sekretark� u mojego wuja. M�j wuj - doda�a skrom-nie - to biskup Llangow.
- Wi�c pani wuj jest biskupem. To niezwyk�e.
Pa�stwo Hamiltonowie Clipp - stwierdzi�a w duchu Victoria - byli oboje pod g��bokim wra�eniem. 0ak mog�o by� inaczej, skoro zada�a sobie tyle trudu!)
Pani Hamilton wr�czy�a m�owi oba za�wiadczenia.
- To doprawdy cudowne - powiedzia�a z szacunkiem. -Opatrzno�ciowe. Spe�nienie modlitwy. "Dok�adnie" - pomy�la�a Victoria.
- Obejmuje pani tam jak�� posad� czy jedzie do krew-nych? - dopytywa�a si� pani Hamilton Clipp.
Victoria, w ca�ym zam�cie sporz�dzania referencji, nie pomy�la�a zupe�nie, �e trzeba b�dzie zapewne poda� jakie� uzasadnienie podr�y do Bagdadu. Nieprzygotowana do odpowiedzi na to pytanie, musia�a b�yskawicznie co� zaim-prowizowa�. Przypomnia�a sobie wczorajsz� gazet�.
- Jad� do wujka. To doktor Paucefoot Jones - wyja�ni�a.
- Naprawd�? Ten archeolog?
- Tak. - Przez chwil� Victori� ogarn�a w�tpliwo��, czy mo�e troch� nie za wielu tych szacownych wujk�w.
- Bardzo interesuj� mnie jego badania, ale nie mam od-
powiednich kwalifikacji, wi�c op�acenie mojej podr�y z funduszy ekspedycji nie by�o mo�liwe. Krucho u nich z pieni�dzmi. Ale je�li pojad� na w�asny koszt, mog� do nich do��czy� i na co� si� przyda�.
- To musi by� bardzo interesuj�ca praca - powiedzia� pan Hamilton Clipp. - Mezopotamia jest wielkim polem do dzia�ania dla archeolog�w.
- Niestety - Victoria zwr�ci�a si� do pani Clipp - m�j wuj biskup przebywa w tej chwili w Szkocji. Ale mog� po-da� pani telefon do jego sekretarki, kt�ra jest w Londynie. Pimlico 87693, to jedna z linii Fulham Pa�ace. B�dzie u sie-bie od godziny - zatrzyma�a chwil� wzrok na zegarze stoj�-cym na kominku - wp� do dwunastej, gdyby pani chcia�a si� z ni� porozumie� i o mnie zapyta�.
- Jestem pewna... - zacz�a pani Clipp, ale m�� wszed� jej w s�owo.
- Czasu jest bardzo ma�o. Samolot odlatuje pojutrze. Czy ma pani paszport?
- Tak. - Victoria poczu�a ulg�; mia�a wa�ny paszport dzi�ki kr�tkiemu wypadowi do Francji w ubieg�ym roku. - Wzi�am go ze sob� na wszelki wypadek - doda�a.
- To si� nazywa mie� g�ow� na karku - pochwali� j� pan Clipp. Nawet gdyby by�a rozwa�ana inna kandydatka, w tym momencie by�oby ju� po niej. Victoria, ze �wietnymi rekomendacjami, wujkami i paszportem pod r�k�, mia�a niew�tpliwie przewag�.
- Potrzebne b�d� wizy - powiedzia� pan Clipp, bior�c paszport. - Wst�pi� do Burgeona, naszego przyjaciela w American Express, on si� tym zajmie. Niech pani dowie si� dzi� po po�udniu, pewnie trzeba b�dzie co� podpisa�.
Victoria skin�a g�ow�.
Kiedy drzwi si� za ni� zamk