1233
Szczegóły |
Tytuł |
1233 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1233 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1233 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1233 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NR ID : b00046
Tytu� : Stary s�uga
Autor : Henryk Sienkiewicz
Obok starych ekonom�w, karbowych i le�nik�w, drugim typem nikn�cym coraz bardziej z powierzchni ziemi jest stary s�uga. Pami�tam, za czas�w mego dzieci�stwa s�u�y� u rodzic�w moich jeden z tych mamut�w, po kt�rych wkr�tce tylko ko�ci na starych cmentarzyskach, w pok�adach grubo zasypanych niepami�ci�, od czasu do czasu b�d� badacze odgrzebywali. Nazywa� si� Miko�aj Suchowolski, by� za� szlachcicem ze wsi szlacheckiej Suchej Woli, kt�r� cz�sto w gaw�dach swych wspomina�. Ojciec m�j odziedziczy� go po �p. Rodzicu swoim, przy kt�rym za czas�w napoleo�skich wojen by� ordynansem. Kiedy w s�u�b� do dziada mojego nasta�, sam nie pami�ta� �ci�le, a zapytany o dat�, za�ywa� tabaki i odpowiada�:
- Ta, by�em jeszcze go�ow�sem, a i pan pu�kownik, Panie, �wie� nad jego dusz�, jeszcze koszul� z z�bach nosi�.
W domu rodzic�w moich pe�ni� najrozmaitsze obowi�zki: by� kredencerzem, lokajem; latem w roli ekonoma chodzi� do �niwa, zim� do m�ockarni, posiada� klucze od sk�adu w�dczanego, od piwnic, od lamusu; nakr�ca� zegary, ale przede wszystkim zrz�dzi�.
Cz�owieka tego nie pami�tam inaczej, jak mrucz�cego. Mrucza� na ojca mego, na matk�; ja ba�em si� go jak ognia, cho� go lubi�em; w kuchni wyrabia� brewerie z kucharzem; ch�opak�w kredensowych ci�gn�� za uszy po ca�ym domu i nigdy z niczego nie by� kontent. Kiedy zapr�szy� g�ow�, co stale zdarza�o si� co tydzie�, omijali go wszyscy, nie dlatego, �eby pozwala� sobie robi� burdy z panem lub pani�, ale �e jak si� do kogo przyczepi�, to chodzi� za nim cho�by przez ca�y dzie�, kaw�cz�c i gderaj�c bez ko�ca. W czasie obiadu stawa� za krzes�em ojca i cho� sam nie pos�ugiwa�, ale dogl�da� pos�uguj�cego ch�opca, i zatruwa� mu �ycie ze szczeg�ln� pasj�.
- Ogl�daj si�, ogl�daj - mrucza� - to ja ci si� obejrz�. Patrzcie go! nie mo�e duchem us�ugiwa�, tylko b�dzie nogami w��czy� jak stara krowa w marszu. Obejrzyj si� jeszcze raz. On nie s�yszy, �e go pan wo�a. Zmie� pani talerz. Czego g�b� otwierasz? co? Widzicie go! przypatrzcie mu si�!
Do rozmowy prowadzonej przy stole stale si� wtr�ca� i stale by� wszystkiemu przeciwny. Nieraz, bywa�o, ojciec odwr�ci� si� przy stole i m�wi:
- Miko�aj powie po obiedzie Mateuszowi, �eby za�o�y� konie: pojedziemy tam a tam.
A Miko�aj:
- Jecha�? dlaczego nie jecha�. Oj jej! Abo to konie nie od tego. A niechta koniska nogi po�ami� na takiej drodze. Jak z wizyt�, to z wizyt�. Przecie pa�stwu wolno. Czy ja broni�? Ja nie broni�. Czemu nie! I obrachunek mo�e poczeka�, i m�ocka mo�e poczeka�. Wizyta pilniejsza.
- Utrapienie z tym Miko�ajem! - wykrzykn��, bywa�o czasem, zniecierpliwiony m�j ojciec.
A Miko�aj znowu:
- Czy ja powiadam, �em nie g�upi. Ja wiem, �e ja g�upi. Ekonom pojecha� na zaloty do ksi�nej gospodyni z Niewodowa, a pa�stwo by nie mieli jecha� na wizyt�. Albo to wizyta gorsza od ksi�nej gospodyni? Wolno s�udze, wolni i panu.
I tak sz�o ju� w k�ko bez sposobu zatrzymania starego marudy.
My, to jest ja i brat m�odszy m�j, bali�my si� go, jak wspomnia�em, prawie wi�cej ni� naszego guwernera, ksi�dza Ludwika, a z pewno�ci� wi�cej ni� obojga rodzic�w. Dla si�str by� grzeczniejszy. Mawia� ka�dej "panienka", cho� by�y m�odsze, ale nas tyka� bez ceremonii. Dla mnie jednak mia� on szczeg�lniejszy urok: oto nosi� zawsze kapiszony w kieszeni. Nieraz, bywa�o, po lekcjach, wchodz� nie�mia�o do kredensu, u�miecham si�, jak mog� najgrzeczniej, przymilam jak najuprzejmiej i nie�mia�o m�wi�:
- Miko�aju! Dzie� dobry Miko�ajowi. Czy Miko�aj b�dzie dzi� czy�ci� bro�?
- Czego Henry� tu chce? �cierk� przypasz�, i basta.
A potem, przedrze�niaj�c mnie, m�wi�:
- Miko�aju! Miko�aju! Jak chodzi o pistony, to Miko�aj dobry, a nie, to niech go wilcy zjedz�. Lepiej by� si� uczy�. Strzelaniem rozumu nie nabierzesz.
- Ja ju� sko�czy�em lekcje - odpowiadam na wp� z p�aczem.
- Sko�czy� lekcje. H�! sko�czy�. Uczy si�, uczy, a g�owa jak pusty tornister. Nie dam, i kwita. (To m�wi�c szuka� ju� po kieszeniach.) jeszcze mu kiedy piston w oko wpadnie i b�dzie na Miko�aja. Kto winien? Miko�aj. Kto da� strzela�? Miko�aj.
Tak gderz�c, szed� do pokoju ojca, zdejmowa� pistolety, przedmuchiwa� je, zapewnia� jeszcze sto razy, �e si� to wszystko na licha nie zda�o; potem zapala� �wiec�, nak�ada� piston na panewk� i dawa� mi mierzy�, a wtedy nieraz jeszcze mia�em ci�ki krzy� do zniesienia.
- Jak on to ten pistolet trzyma - m�wi� - jak cyrulik s..g�. Gdzie tobie �wiece gasi�? - chyba jak dziadowi w ko�ciele! Na ksi�dza ci i��, zdrowa�ki odmawia�, ale nie by� �o�nierzem.
Swoj� drog�, uczy� nas swego dawnego wojennego rzemios�a. Cz�stokro� po obiedzie, ja i m�j brat, uczyli�my si� maszerowa� pod jego okiem, a z nami razem maszerowa� i ksi�dz Ludwik, kt�ry to robi� bardzo �miesznie.
Wtedy Miko�aj pogl�da� na niego spod oka, a potem, cho� jego jednego najwi�cej ba� si� i szanowa�, nie m�g� przecie wytrzyma� i m�wi�:
- E! kiedy to jegomo�� akurat tak maszeruje jak stara krowa.
Ja, jako najstarszy, najbardziej by�em pod jego komend�, najwi�cej te� cierpia�em. Swoj� drog�, stary Miko�aisko, gdy oddawano mnie do szk�, bucza� tak, jakby si� najwi�ksze nieszcz�cie wydarzy�o. Opowiadali mi rodzice, �e potem jeszcze bardziej stetrycza� i nudzi� ich ze dwa tygodnie: "Wzi�li dziecko i wywie�li, m�wi�. A niechta umrze! Uu! u! A jemu po co szko�y. Albo to on nie dziedzic. Po �acinie si� b�dzie uczy�? Na Salomona chc� go wykierowa�. Co to za rozpusta! Pojecha�o dziecko i pojecha�o, a ty, stary, �a� po k�tach i szukaj, czego� nie zgubi�. Na licha si� to zda�o."
Pami�tam, gdym pierwszy raz przyjecha� na �wi�ta, spali wszyscy jeszcze w domu. Jako� dopiero dnia�o: ranek by� zimowy, �nie�ny. Cisz� przerywa�o skrzypienie �urawia od studni na folwarku i szczekanie ps�w. Okiennice w domu by�y pozamykane, tylko okna w kuchni gorza�y jasnym �wiat�em, barwi�cym na r�owo �nieg le��cy pod przyzb�. Zaje�d�am tedy smutny, zmartwiony i ze strachem w duszy, bo pierwsz� cenzur� mia�em wcale nieszczeg�ln�. Ot, po prostu, nimem si� opatrzy�, nim przywyk�em do rutyny i karno�ci szkolnej, nie umia�em sobie da� rady. Ba�em si� wi�c ojca, ba�em si� surowej, milcz�cej miny ksi�dza Ludwika, kt�ry mnie przywi�z� z Warszawy. Znik�d tedy otuchy, a� tu patrz�, otwieraj� si� drzwi od kuchni i stary Miko�aj z nosem zaczerwienionym od zimna brnie po �niegu z garnuszkami dymi�cej �mietanki na tacy.
Gdy mnie zobaczy�, "Paniczku z�oty, najdro�szy!" jak krzyknie i stawiaj�c szybko tack�, przewraca oba garnuszki, �apie mnie za szyj� i poczyna �ciska� i ca�owa�. Odt�d zawsze mnie ju� tytu�owa� paniczem.
Swoj� drog�, przez ca�e dwa tygodnie nie m�g� potem darowa� mi tej �mietanki: "Cz�owiek ni�s� sobie spokojnie �mietank�, m�wi�, a on zaje�d�a. Akurat sobie czas wybra�..." itd.
Ojciec chcia�, a przynajmniej obiecywa� mi da� w sk�r� za dwa mierne z kaligrafii i z niemieckiego, jakie z sob� przynios�em; ale z jednej strony moje �zy i przyrzeczenia poprawy, z drugiej interwencja mojej s�odkiej matki, a na koniec awantury, jakie wyrabia� Miko�aj, stan�y temu na przeszkodzie. Miko�aj o kaligrafii nie wiedzia�, co by to by�o za stworzenie, a o karze za niemiecki ani chcia� s�ysze�.
- A c� to on luter jest czy szwab jaki? - m�wi�. - Albo to pan pu�kownik umia� po niemiecku? albo to pan sam (tu zwraca� si� do mojego ojca) umie? co? Jake�my spotkali Niemc�w pod.. jak�e si� nazywa? Pod Lipskiem i diabe� wie nie gdzie, to�my, pada, nic nie m�wili do nich po niemiecku, tylko, pada, zaraz pokazali nam grzbiety i, pada, tyle.
Stary Miko�aisko mia� jeszcze jedn� w�a�ciwo��. Rzadko si� rozgadywa� o dawnych swoich wyprawach, ale gdy w szczeg�lnych chwilach dobrego humoru si� rozgada�, to k�ama� jak naj�ty. Nie czyni� tego ze z�� wiar�; mo�e w starej g�owie fakta miesza�y si� mu jedne z drugimi i ros�y a� do fantastyczno�ci. Co gdzie us�ysza� o wojennych przygodach za czas�w lat swych m�odych, stosowa� to do siebie i do dziada mego, pu�kownika, a �wi�cie sam wierzy� w to, co opowiada�. Nieraz w stodole, pilnuj�c pa�szczy�niak�w m��c�cych zbo�e, jak im zacz�� rozprawia�, to ch�opi zawieszali robot� i poopierawszy si� na cepach, s�uchali z porozdziawianymi ustami jego opowiada�. To si�, bywa�o, spostrzega� i w krzyk:
- Czego�cie wyrychtowali na mnie g�by jak armaty, co?
I znowu �upu! cupu! �upu! cupu! S�ycha� by�o przez jaki� czas odg�os cep�w uderzaj�cych o s�om�; stary milcza�, ale po chwili zaczyna�:
- Pisze mi m�j syn, �e w�a�nie zosta� genera�em u kr�lowej Palmiry. Dobrze mu tam jest, pada, �o�d, pada, bierze wysoki, tylko, pada, �e mrozy ogromne panuj�... itd.
M�wi�c nawiasem, dzieci nie uda�y si� staremu. Syna mia� istotnie, ale by� to wielki nicpo�, kt�ry doszed�szy lat, nabroi� B�g wie co, a wreszcie poszed� w �wiat i znik� gdzie� bez �ladu; c�rka za� jego, swego czasu podobno cud dziewczyna, ba�amuci�a si� ze wszystkimi oficjalistami, jacy tylko byli we wsi, i wreszcie wydawszy na �wiat c�rk�, umar�a. C�rka ta zwa�a si� Hania. By�a to moja r�wie�nica, �liczna, ale s�abowita dziewczynka. Nieraz, pami�tam, bawili�my si� razem w �o�nierze: Hania bywa�a doboszem, a pokrzywy naszymi nieprzyjaci�mi. Dobra by�a i �agodna jak anio�. Czeka�a j� tak�e ci�ka dola w �wiecie, ale to s� ju� wspomnienia, kt�re do rzeczy nie nale��.
Wracam tedy do opowiada� starego. Sam s�ysza�em go opowiadaj�cego, �e jak raz rozhuka�y si� konie u�anom w Mariampolu, to osiemna�cie tysi�cy ich wpad�o raptem przez rogatki do Warszawy. Ilu ludzi natratowa�y! co to by� za s�dny dzie�, nim je po�apano, �atwo sobie wyobrazi�. Drugi raz opowiada�, ale to ju� nie w stodole, tylko nam wszystkim we dworze, co nast�puje:
- Czy si� dobrze bi�em? co si� nie mia�em dobrze bi�! Raz, pami�tam, by�a wojna z Austriakiem. Stoj� ja sobie w szeregu, no! w szeregu, m�wi�, a� tu podje�d�a do mnie naczelny w�dz, niby chc� powiedzie�, od Austriak�w, od strony przeciwnej i pada: "Ej, ty, Suchowolski, znam ja ciebie! �eby�my, pada, ciebie z�apali, to by�my, pada, i ca�� wojn� sko�czyli."
- A o pu�kowniku nie wspomnia�? - zapyta� m�j ojciec.
- A jak�e! przecie wyra�nie m�wi�em, �e, pada, ciebie z pu�kownikiem.
Ksi�dz Ludwik si� zniecierpliwi� i rzek�:
- Ale� ty, Miko�aju, ��esz, jakby� osobny �o�d za to pobiera�.
Stary nachmurzy� si� i by�by si� odburkn��, ale �e ksi�dza ba� si� i powa�a�, wi�c milcza�, a po chwili chc�c jako� za�agodzi� spraw�, m�wi� dalej:
- To samo mi powiedzia� i ksi�dz Sieklucki, kapelan. Jak raz dosta�em od Austriaka bagnetem pod dwudzieste, chcia�em powiedzie� pod pi�te �ebro, by�o ze mn� �le. Ha! my�l�, trzeba umrze�, spowiadam si� wi�c Panu Bogu Wszechmog�cemu z moich grzech�w przed ksi�dzem Siekluckim, a ksi�dz Sieklucki s�ucha, s�ucha, w ko�cu powiada: "B�j si� Boga, Miko�aju, pada: ta�e� ty wszystko ze�ga�!" A ja mu na to: mo�e by�, ale sobie wi�cej nie przypominam.
- I wyleczyli ci�?
- Wyleczyli, wyleczyli! Co mnie mieli wyleczy�! Ja si� sam wykurowa�em. Jak raz nie rozmieszam dw�ch naboj�w prochu w kwaterce w�dki, jak nie �ykn� na noc, tak na drugi dzie� wsta�em zdr�w jak ryba.
By�bym wi�cej nas�ucha� si� tych opowiada� i wi�cej wam ich napisa�, ale ksi�dz Ludwik, nie wiem zreszt� dlaczego, zakaza� Miko�ajowi "do reszty, jak m�wi�, mi g�owy zawraca�". Biedny ksi�dz Ludwik, jako ksi�dz i cichy mieszkaniec wioski, nie wiedzia�, po pierwsze, �e ka�demu m�odzie�cowi, kt�rego burza z cichego k�ta rodzinnego na szerok� aren� �ycia wyrzuci, musi si� nieraz g�owa zawr�ci�, a po wt�re, �e nie starzy s�udzy i ich opowiadania, ale zgo�a kto inny g�ow� zawraca.
Zreszt�, wp�yw Miko�aja na nas nie m�g� by� szkodliwy, bo przeciwnie, stary sam czuwa� nad nami i nad naszym post�powaniem nader starannie i surowo. By� to cz�owiek w ca�ym znaczeniu tego wyrazu sumienny. Z czas�w �o�nierskich pozosta� mu jeden bardzo pi�kny przymiot, to jest w�a�nie owa sumienno�� i dok�adno�� w wype�nianiu rozkaz�w. Pami�tam, jednej zimy wilki zacz�y u nas robi� ogromne szkody i rozzuchwali�y si� tak dalece, �e noc� wchodzi�y po kilku i kilkunastu do wsi. Ojciec, sam zawo�any my�liwy, pragn�� wyprawi� polowanie; �e za� chodzi�o mu o to, �eby nad ob�aw� obj�� komend� s�siad nasz, pan Ustrzycki, znany t�piciel wilk�w, napisa� wi�c do niego list, potem zawo�a� Miko�aja i rzek�:
- Arendarz jedzie do miasta, niech Miko�aj zabierze si� z nim, niech wysi�dzie po drodze w Ustrzycy i odda panu list. Tylko koniecznie przywie�� mi odpowied�: bez odpowiedzi mi nie wraca�.
Miko�aj wzi�� list, zabra� si� z arendarzem i pojecha�. Wieczorem arendarz wr�ci�: Miko�aja nie ma. Ojciec pomy�la�, �e mo�e zanocowa� w Ustrzycy i �e wr�ci nazajutrz razem z naszym s�siadem. Tymczasem up�ywa dzie�, Miko�aja nie ma; up�ywa drugi, nie ma; trzeci, nie ma. W domu lament. Ojciec, w obawie, �e mo�e wilki napad�y go w czasie powrotu, rozsy�a ludzi. Szukaj� i nie mog� znale�� ani �ladu. Posy�aj� do Ustrzycy. W Ustrzycy powiadaj�, �e by�, pana nie znalaz�, �e si� o niego wypytywa�, gdzie by bawi�; potem po�yczy� od lokaja cztery ruble i poszed� nie wiadomo dok�d. Zachodzili�my w g�ow�, co to wszystko mog�o znaczy�. Na drugi dzie� wr�cili pos�a�cy z innych wiosek z wiadomo�ci�, �e nigdzie nic nie znale�li. Ju�e�my tedy zacz�li go op�akiwa�, a� tu sz�stego dnia na wiecz�r, ojciec w�a�nie wydawa� dyspozycje w kancelarii, nagle s�yszy za drzwiami wycieranie n�g, chrz�kanie i mruczenie p�g�osem, po kt�rym natychmiast pozna� Miko�aja.
Istotnie by� to Miko�aj, przezi�bni�ty, wychudzony, zm�czony, z soplami lodu na w�sach, prawie do siebie niepodobny.
- Miko�aju, b�j�e si� Boga! Co� ty robi� przez tyle czasu?
- Co robi�, co robi� - mruczy Miko�aj. - Co mia�em robi�? Nie zasta�em pana w Ustrzycy, pojecha�em do Bzina. W Bzinie powiedzieli mi, �e si� na licha zda�o, bo pan Ustrzycki pojecha� do Karol�wki. Pojecha�em i ja. W Karol�wce ju� go tako� nie by�o. Albo to mu niewola cudze k�ty wygrzewa�? Czy to on nie pan? Przecie piechot� nie chodzi. Dobrze m�wi�. Z Karol�wki poszed�em do miasta, bo m�wili, �e pan w powiecie. A jemu co za sprawa w powiecie, czy to on w�jt? Pojecha� do guberni. Mia�em wraca�, czy co? Poszed�em do guberni i odda�em mu list.
- No i da� ci odpowied�?
- Da�, nie da�. Ju�ci da�, tylko si� na�mia� ze mnie, a� mu trzonowe z�by by�o wida�. Pan tw�j, pada, prosi� mnie na polowanie na czwartek, a ty mi w niedziel� list, pada, oddajesz. Ju�, pada, po polowaniu. I znowu si� �mia�. Oto jest list. Dlaczego si� nie mia� �mia�? Albo...
- I c�e� ty jad� przez ten czas?
- To i c�, �e od wczoraj nie jad�em? Albo to ja tu g��d cierpi�? Albo to mi �y�ki strawy �a�uj�? Nie jad�em, to b�d� jad�..
Odt�d ju� nikt Miko�ajowi nie wydawa� bezwzgl�dnych rozkaz�w, ale ile razy go gdzie wysy�ano, zawsze mu m�wiono, co ma robi� na wypadek, gdyby kogo nie zasta� w domu.
Jako� w kilka miesi�cy p�niej pojecha� Miko�aj na jarmark do pobliskiego miasta, za kupnem koni fornalskich, bo na koniach zna� si� doskonale. Wieczorem ekonom przyszed� powiedzie�, �e Miko�aj wr�ci�, konie kupi�, ale wr�ci� pobity i �e wstydzi si� pokaza�. Ojciec poszed� natychmiast do niego.
- Co tobie jest, Miko�aju?
- Pobi�em si� - odburkn�� kr�tko.
- Wstyd� si�, stary. Burdy po jarmarku b�dziesz robi�? Rozumu nie masz? Stary a g�upi! Wiesz ty, �e innego wyp�dzi�bym za tak� sprawk�. Wstyd� si�. Musia�e� si� upi�. To ty mi psujesz ludzi, zamiast im dawa� przyk�ad.
Ojciec m�j gniewa� si� istotnie, a gdy si� gniewa�, to nie �artowa�. Ale co by�o dziwne, �e Miko�aj, kt�ry zwykle w takich razach nie zapomina� j�zyka w g�bie, tym razem milcza� jak pie�. Widocznie stary zaci�� si�. Na pr�no dopytywali go inni, jak i co to by�o. Odburkn�� si� tylko jednemu i drugiemu i nie powiedzia� ani s�owa.
Jednakowo� poturbowali go nie �artem. Nazajutrz rozchorowa� si� tak, �e potrzeba by�o posy�a� po doktora. Doktor dopiero wyja�ni� ca�� spraw�. Przed tygodniem ojciec wyczubi� by� karbowego, kt�ry na drugi dzie� uciek�. Uda� si� do niejakiego pana von Zoll, Niemca, wielkiego nieprzyjaciela mego ojca, i przysta� do niego na s�u�b�. Na jarmarku znajdowa� si� pan Zoll, nasz dawny karbowy, i parobcy pana Zolla, kt�rzy przygnali opasowe wo�y na sprzeda�. Pan Zoll pierwszy zobaczy� Miko�aja, zbli�y� si� do jego wozu i pocz�� na ojca wygadywa�. Miko�aj nazwa� go za to odmie�cem, a gdy pan Zoll doda� now� obelg� na ojca, Miko�aj zap�aci� mu za ni� biczyskiem. W�wczas to karbowy wraz z parobkami Zolla rzucili si� na niego i pobili go a� do krwi.
Ojcu memu, gdy us�ysza� to opowiadanie, �zy zakr�ci�y si� w oczach. Nie m�g� sobie darowa�, �e wyburcza� Miko�aja, kt�ry naumy�lnie o ca�ej sprawie zamilcza�. Gdy wyzdrowia�, ojciec poszed� mu robi� wym�wki. Stary pocz�tkowo nie chcia� si� przyzna� do niczego i wed�ug zwyczaju mrucza�, ale potem rozczuli� si� i pop�akali si� razem z ojcem jak bobry. Zolla wyzwa� ojciec za t� spraw� na pojedynek, kt�ry Niemiec d�ugo popami�ta�.
Jednak�e, gdyby nie doktor, po�wi�cenie Miko�aja pozosta�oby w ukryciu. Tego doktora, swoj� drog�, Miko�aj przez d�ugi czas nienawidzi�. By�a to rzecz taka: mia�em �liczn� i m�od� cioteczk�, siostr� ojca, kt�ra mieszka�a przy nas. Kocha�em j� bardzo, bo by�a r�wnie dobra jak pi�kna, i bynajmniej mnie nie dziwi�o, �e kochali j� wszyscy, a mi�dzy wszystkimi i doktor, cz�owiek m�ody, rozumny i w ca�ej okolicy nadzwyczaj powa�any. Miko�aj poprzednio lubi� doktora, mawia� nawet o nim, �e to �ebski ch�opak i �e dobrze na koniu siedzi; ale gdy doktor pocz�� bywa� u nas w widocznych zamiarach wzgl�dem cioci Maryni, uczucia Miko�aja dla niego zmieni�y si� do niepoznania. Zacz�� by� dla niego grzeczny, ale ch�odny, jak dla cz�owieka zupe�nie obcego. Dawniej nieraz, bywa�o, zrz�dzi� i na niego. Gdy czasem zasiedzia� si� u nas zbyt d�ugo, Miko�aj ubieraj�c go na drog� szemra�: "Co to po nocy si� t�uc. To si� na nic nie zda�o: czy to kto kiedy widzia�!" Teraz przesta� zrz�dzi�, ale natomiast milcza� jak skamienia�y. Poczciwy doktor zrozumia� wkr�tce, o co idzie, i jakkolwiek u�miecha� si�, jak dawniej, do starego dobrotliwie, przecie� my�l�, �e w duszy musia�o mu by� przykro.
Szcz�ciem jednak dla m�odego eskulapa ciocia Marynia �ywi�a dla niego uczucia wprost Miko�ajowym przeciwne; sta�o si� wi�c pewnego pi�knego wieczora, �e gdy ksi�yc �wieci� w sali bardzo �adnie, gdy zapach ja�minu wchodzi� przez otwarte okna z ogrodowych klomb�w, a ciocia Marynia �piewa�a przy fortepianie: Io questa notte sogno (1), doktorek Sta� zbli�y� si� do niej i spyta� j� dr��cym g�osem, czy s�dzi, �e on �y� bez niej potrafi? Ciocia wyrazi�a oczywi�cie swoje pow�tpiewania w tym wzgl�dzie, po czym nast�pi�y wzajemne zakl�cia, wzywanie ksi�yca za �wiadka i wszystkie tym podobne rzeczy, jakie si� zawsze w takich razach dzia� zwyk�y.
Na nieszcz�cie, w tej chwili w�a�nie wszed� Miko�aj z zamiarem proszenia na herbat�. Gdy ujrza�, co si� dzieje, pobieg� natychmiast do ojca, a poniewa� ojca nie by�o w domu, bo obchodzi� na folwarku zabudowania, uda� si� wi�c do matki, kt�ra ze zwyk�ym sobie �agodnym u�miechem prosi�a go, �eby si� do tego nie wtr�ca�.
Skonfundowany Miko�aj milcza� ju�, gryz�c si� wewn�trznie, przez reszt� wieczora; ale gdy ojciec przed udaniem si� na spoczynek poszed� jeszcze do kancelarii dla napisania jakich� list�w, Miko�aj uda� si� za nim i stan�wszy przy drzwiach, pocz�� chrz�ka� znacz�co i szurga� nogami.
- Czego tam Miko�aj chce? - spyta� ojciec.
- A to tego... Jak�e si� nazywa? A to ja chcia�em si� pana spyta�, czy to prawda, �e panienka nasza si�... �eni, chcia�em powiedzie�: idzie za m��?
- Prawda. Albo� co?
- A bo to nie mo�e by�, �eby panienka wysz�a za tego... pana cyrulika.
- Co za cyrulik? Czy Miko�aj oszala�? �e te� Miko�aj musi wsz�dzie w�cibi� swoje trzy grosze!
- A c� to, panienka to nie nasza panienka; czy to nie c�rka pana pu�kownika? Pan pu�kownik nigdy by na to nie pozwoli�. Czy to panienka niewarta dziedzica i pana z pan�w? A doktor to, z przeproszeniem, co? Na �miech ludzki si� panienka poda.
- Doktor to m�dry cz�owiek.
- M�dry, nie m�dry. Czy to ja ma�o doktor�w widzia�em? Chodzili to po obozie, kr�cili si� to po sztabie, a jak co do czego, jak do bitwy, to ich nie ma. Albo to pan pu�kownik raz ich nazywa� lancetnikami. Jak cz�owiek zdr�w, to on go nie ruszy, a jak le�y na wp� �ywy, to on dopiero do niego z lancetem. To nie sztuka kraja� takiego, co nie mo�e si� broni�, bo nic w gar�ci nie mo�e utrzyma�. Spr�buj ty go ukraja�, kiedy on zdr�w i trzyma karabin. Oj jej! wielka rzecz ludziom po ko�ciach no�em chodzi�! To si� na nic nie zda�o! A pan pu�kownik chyba by z grobu wsta�, �eby si� o tym dowiedzia�. Co mi to za �o�nierz, doktor! Albo taki te� i dziedzic! To nie mo�e by�! Panienka za niego nie p�jdzie. To nie jest wed�ug przykazania. Komu to po panienk� si�ga�?
Na nieszcz�cie Miko�aja, doktor nie tylko po panienk� si�gn��, ale jej nawet dosi�gn��. W p� roku potem nast�pi�o wesele i panna pu�kownik�wna oblana potokiem �ez krewnych i domownik�w w og�lno�ci, a Miko�aja w szczeg�lno�ci, odjecha�a dzieli� dol� z doktorem.
Miko�aj do niej urazy nie chowa�, bo nie m�g� d�ugo chowa�: zbyt j� kocha�, ale jemu nie chcia� przebaczy�. Nie wymienia� prawie nigdy jego nazwiska, i w og�le stara� si� o nim nie m�wi�. M�wi�c nawiasem, ciocia Marynia by�a za doktorem Stanis�awem jak najszcz�liwsza. Po roku da� im B�g �licznego ch�opaka, po roku znowu dziewczynk� i potem ju� na przemiany, jak zapisa�. Miko�aj dzieci te kocha� jak w�asne, obnosi� je na r�ku, pie�ci�, ca�owa�; �e jednak tli�a si� w sercu jego jaka� gorycz z powodu mezaliansu cioci Maryni, zauwa�a�em to jeszcze niejednokrotnie. Raz, pami�tam, w �wi�ta Bo�ego Narodzenia zasiedli�my do Wilii, gdy nagle z dala po grudzie da� si� s�ysze� turkot powozu. Spodziewali�my si� zawsze mn�stwa krewnych, dlatego ojciec rzek�:
- Niech Miko�aj wyjrzy, kto tam jedzie.
Miko�aj wyszed� i powr�ci� wkr�tce z rado�ci� na twarzy.
- Panienka jedzie! - wykrzykn�� z daleka.
- Kto taki? - spyta� m�j rodzic, cho� wiedzia� ju�, o kim mowa.
- Panienka!
- Jaka panienka?
- Nasza panienka - odpar� stary.
I trzeba by�o widzie� t� panienk�, jak wchodzi�a do pokoju z trojgiem dzieci. �liczna mi panienka! Swoj� drog�, stary umy�lnie nigdy jej inaczej nie nazywa�.
Ale wreszcie sko�czy�a si� i jego niech�� do doktora Stasia. Zachorowa�a mu ci�ko Hania na tyfus. By�y to i dla mnie dni strapienia, bo Hania by�a moj� r�wie�nic� i jedyn� towarzyszk� zabaw, kocha�em j� wi�c prawie jak siostr�. Ow� doktor Sta� trzy dni prawie nie wychodzi� z jej pokoju. Stary, kt�ry Hani� kocha� ca�� si�� duszy, przez czas jej choroby chodzi� jak struty; ani jad�, ani spa�, siedzia� tylko u drzwi jej pokoju, bo do ��ka nikomu, pr�cz mej matki, nie wolno by�o przyst�pi�, i �u� tward�, �elazn� bole��, kt�ra rozrywa�a mu piersi. By�a to dusza zahartowana zar�wno na trudy cia�a, jak i na ciosy niedoli, a jednak ma�o si� nie ugi�a pod brzemieniem rozpaczy, przy �o�u jednego dziewcz�tka. A� gdy wreszcie po wielu dniach �miertelnej boja�ni doktor Sta� otworzy� cicho drzwi od pokoju chorej i z promienn� szcz�ciem twarz� wyszepta� do oczekuj�cych wyroku w przyleg�ej izbie jeden ma�y wyraz: "uratowana!", stary nie wytrzyma�, ale rykn�� jak �ubr i rzuci� mu si� do n�g, powtarzaj�c tylko ze �kaniem: "Dobrodzieju m�j! dobrodzieju!"
Hania rzeczywi�cie szybko potem wyzdrowia�a; doktor Sta� oczywi�cie zosta� oczkiem w g�owie starego.
- �ebski cz�owiek - powtarza� muskaj�c sumiaste w�sy - �ebski cz�owiek. I na koniu dobrze siedzi, i gdyby nie on, to by Hania... ot! nie chc� nawet wspomina�. Na psa urok!
Ale w rok jaki po tym zdarzeniu pocz�� zapada� sam stary. Prosta i silna posta� jego pochyli�a si�. Zgrzybia� bardzo, przesta� marudzi� i k�ama�. W ko�cu, dobieg�szy prawie dziewi��dziesi�ciu lat �ycia, zdziecinnia� ca�kowicie. Robi� tylko sid�a na ptaszki i chowa� ich mn�stwo, zw�aszcza sikorek, w swojej stancji. Na kilka dni przed �mierci� nie odr�nia� ju� ludzi; ale w sam dzie� �mierci dogorywaj�ca lampa jego umys�u za�wieci�a raz jeszcze jasnym �wiat�em. Pomn�, �e rodzice moi, dla zdrowia matki, byli wtedy za granic�. Pewnego wieczora siedzia�em przed kominkiem z bratem m�odszym Kaziem i z ksi�dzem, kt�ry tak�e bardzo si� ju� by� posun��. Wicher zimowy z tumanami �niegu t�uk� w szyby; ksi�dz Ludwik modli� si�, ja za� z pomoc� Kazia opatrywa�em bro� na jutrzejsz� ponow�. Nagle dali nam zna�, �e stary Miko�aj kona. Ksi�dz Ludwik ruszy� natychmiast do domowej kaplicy po Sakramenta, ja za� pobieg�em co tchu do starca. Le�a� na ��ku blady ju� bardzo, ��ty i prawie stygn�cy, ale spokojny i przytomny. Pi�kn� by�a ta g�owa wy�ysia�a, zdobna dwiema szramami, g�owa starego �o�nierza i uczciwego cz�owieka. �wiat�o gromnicy rzuca�o trumienny blask na �ciany pokoiku. Po k�tach kwili�y chowane sikorki. Starzec jedn� r�k� przyciska� do piersi krucyfiks, drug� d�o� jego podtrzymywa�a i okrywa�a poca�unkami bledziuchna jak kwiatek lilii Hania. Wszed� ksi�dz Ludwik i zacz�a si� spowied�; potem umieraj�cy za��da� mnie widzie�.
- Nie ma mojego pana i ukochanej pani - wyszepta� - wi�c ci�ko mi umiera�. Ale wy jeste�cie, paniczu z�oty, dziedzicu m�j... Opiekujcie si� t� sierot�... B�g wam nagrodzi. Nie gniewajcie si�... Je�lim co zawini�... przebaczcie. Bywa�em przykry, ale wierny...
Nagle rozbudzony na nowo, zawo�a� mocniejszym g�osem i z po�piechem, jakby mu ju� brakowa�o tchu:
- Paniczu!... Dziedzicu!... moja sierota!... Bo�e, w r�ce... Twoje...
- Polecam ducha tego dzielnego �o�nierza, wiernego s�ugi i sprawiedliwego cz�owieka! - doko�czy� uroczy�cie ksi�dz Ludwik.
Starzec ju� nie �y�.
Ukl�kli�my i ksi�dz pocz�� g�o�no czyta� modlitwy za umar�ych.
*
Up�yn�o od tego czasu lat kilkana�cie. Na mogile poczciwego s�ugi poros�y bujnie wrzosy cmentarne. Nadesz�y smutne czasy. Burza (2) rozwia�a �wi�te i ciche ognisko mojej wioski. Dzi� ksi�dz Ludwik ju� w grobie, ciocia Marynia w grobie; ja pi�rem na gorzki chleb powszedni zarabiam, a Hania...
Hej, �zy si� kr�c�!
Przypisy
1 (w�.) - Ja tej nocy marz�, �ni�.
2 Aluzja do powstania styczniowego.