12270
Szczegóły |
Tytuł |
12270 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12270 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12270 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12270 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Young
Kiedy czas by� m�ody
Widok stegozaura, stoj�cego pod wysokim mi�orz�bem nie zaskoczy�
Carpentera, jednak nie m�g� uwierzy� w�asnym oczom, gdy ujrza� siedz�cych
na ga��zi dwoje dzieci. Spodziewa� si�, �e wcze�niej czy p�niej natknie
si� n� stegozaura, ale nigdy nie przypuszcza�, �e spotka ch�opca i
dziewczynk�. Bo te� sk�d, u licha, mogli si� oni wzi�� w g�rnej kredzie?
A mo�e, pomy�la�, pochylaj�c si� do przodu na fotelu swego zasilanego z
akumulator�w triceraczo�gu, s� oni w jaki� spos�b zwi�zani ze spraw� tego
zagadkowego znaleziska archeologicznego, dla wyja�nienia kt�rego zosta�
wys�any w er� dinozaur�w? W ko�cu przecie� fakt, �e panna Sand - jego
g��wna asystentka, kt�ra ustawi�a temposkop, nie wspomnia�a ani s�owem o
dw�jce dzieci, niczego nie dowodzi�. Temoskopy pokazuj� jedynie og�lny
zarys terenu i rzadko rejestruj� przedmioty o rozmiarach mniejszych od
�redniej wielko�ci g�ry.
Stegozaur tr�ci� pie� drzewa podobn� do wzg�rza zadni� cz�ci� swego
cielska. Drzewo zatrz�s�o si� konwulsyjnie i niewiele brakowa�o, a
siedz�ce na ga��zi dzieci spad�yby na z�baty grzebie�, zdobi�cy grzbiet
potwora. Ich twarze by�y tak blade, jak bielej�cy w oddali �a�cuch
urwistych ska�, cz�ciowo skryty za nier�wnomiernie rozrzuconymi po
prehistorycznej r�wninie k�pami d�b�w, magnolii, zagajnikami wierzb,
wawrzyn�w i palm.
Carpenter, napr�ywszy mi�nie, wcisn�� si� g��biej w fotel kierowcy.
- Naprz�d, Sam - powiedzia� do triceraczo�gu. - Poka�emy mu, co
potrafimy .
Przez te kilka godzin, kt�re min�y od chwili, w kt�rej opu�ci� region
wej�cia, Carpenter jecha� powoli, na niskim biegu, albowiem nie chcia�
przeoczy� �adnej z potencjalnych wskaz�wek, kt�re mog�y wskaza� mu drog�
do miejsca owego zagadkowego znaleziska. Zawsze tak by�o z nie poddaj�cymi
si� wyja�nieniu anachronizmami - instytut paleontologiczny, dla kt�rego
Carpenter pracowa�, zwykle znacznie dok�adniej okre�la� ich po�o�enie w
czasie; ni� w przestrzeni. Teraz jednak w��czy� drugi bieg i wycelowa�
trzy haubice, do z�udzenia przypominaj�ce rogi na �bie jaszczuropodobnego
pojazdu, prosto w o�rodek nerwowy w okolicy kr�gos�upa natr�tnego
stegozaura. �Bach! Bach! Bach! - odezwa�y si� trzy pociski parali�uj�ce,
si�gn�wszy celu, a tylna cze�� cielska opad�a na ziemi�. Tymczasem
przednia cz��, dostawszy z miniaturowego, nie wi�kszego od ziarenka
grochu m�zgu sygna�, �e sta�o si� co� niedobrego, wygi�a si� do ty�u i
osadzone w g�owie o rozmiarach kufla od piwa male�kie oczko dostrzeg�o
zbli�aj�cy si� traceraczo�g. Kr�tkie, pulchne przednie �apy pocz�y drapa�
ziemie, pr�buj�c usun�� garbate, dziesi�ciotonowe cielsko z teatru dzia�a�
wojennych.
Carpenter u�miechn�� si�.
- Spokojnie, grubasie - powiedzia�. - Nie zd��� nawet powiedzie�
�Tyrannosaurus Rex", gdy ponownie b�dziesz ku�tyka� na wszystkich czterech
�apach.
Zatrzymawszy Sama w odleg�o�ci dziesi�ciu jard�w od podstawy mi�orzebu,
spojrza� przez p�przezroczyst� �cian� kabiny, stanowi�cej czaszk� jego
jaszczuropodobnego pojazdu, na dw�jk� przera�onych dzieci. Ich twarze by�y
teraz, bez w�tpienia, jeszcze bledsze ni� przed chwil�. Nic dziwnego. Sam
bardziej przypomina� triceratopsa ni� niejeden prawdziwy triceratops.
Otworzy� kabin� i odruchowo cofn�� si�, uderzony w twarz wilgotnym,
gor�cym powietrzem letniego dnia, tak r�nym od przyjemnego ch�odu w
klimatyzowanej kabinie: Po chwili jednak wsta� i wychyli� si�, na zewn�trz
pojazdu.
- Hej, wy tam, z�a�cie! - krzykn��. - Nikt was ju� nie zje! Wlepi�y si�
w niego dwie pary najszerzej otwartych, najb��kitniejszych oczu, jakie
zdarzy�o mu si� kiedykolwiek widzie�. Nie odbija� si� w nich jednak nawet
najmniejszy b�ysk zrozumienia.
- Powiedzia�em: z�a�cie - powt�rzy�. - Nie ma si� czego ba�! Ch�opiec
odwr�ci� si� do dziewczynki i oboje zacz�li szybo rozmawia� ze sob� w
jakim� �piewnym j�zyku, kt�ry przypomina� nieco chi�ski - nie bardziej
jednak ni� mg�a przypomina deszcz. Ze wsp�czesnym ameryka�skim,
natomiast, mia� on tyle wsp�lnego, ile same dzieci z otaczaj�cym je
mezozoicznym krajobrazem.
By�o oczywiste, �e nie zrozumieli ani jednego s�owa z tego, co
Carpenter do nich powiedzia�. Jednocze�nie by�o r�wnie oczywiste, �e
uspokoi� ich widok jego uczciwej, szczerej twarzy i by� mo�e spokojny ton
jego g�osu. Om�wiwszy co� mi�dzy sob�, opu�cili swe napowietrzne
schronienie, zsuwaj�c si� po pniu na ziemi�. Ch�opiec schodzi� przodem,
pomagaj�c dziewczynce pokona� trudniejsze odcinki. Wygl�da� na dziewi��
lat; dziewczynka na jedena�cie. Carpenter wyszed� z kabiny, zeskoczy� ze
stalowego pyska Sama i podszed� do dzieci. W tym czasie stegozaur odzyska�
ju� w�adz� w ko�czynach i teraz co si� umyka� w g��b r�wniny. Ch�opiec
ubrany by� w lu�n�, morelowego koloru bluz�, poplamion� i pogniecion� przy
wspinaczce na drzewo i w r�wnie pogniecione i pobrudzone spodnie tego
samego koloru, si�gaj�ce do po�owy �ydek. Obuty by� w odkryte sanda�ki.
Ubi�r dziewczynki r�ni� si� jedynie kolorem - by� b��kitny i mo�e troch�
mniej pobrudzony i wymi�ty. By�a o oko�o cal wy�sza od ch�opca, ale r�wnie
chuda. Oboje byli delikatnej budowy, a ich w�osy mia�y kolor polnych
jaskr�w. Na ich twarzach malowa�a si� w tej chwili tak niedorzeczna
powaga, �e Carpenter mia� ochot� si� roze�mia�. By� got�w p�j�� o zak�ad,
�e s� rodze�stwem.
Spogl�daj�c powa�nie w szare oczy Carpentera, dziewczynka wypowiedzia�a
kilka kr�tkich, �piewnych zda�, a ka�de z nich, s�dz�c po drobnych
r�nicach w wymowie, musia�o by� w innym j�zyku.
Kiedy umilk�a, Carpenter pokr�ci� g�ow�. - Nic nie kapuj�, kruszyno -
powiedzia�.
Na wszelki wypadek powt�rzy� sw� odpowied� po celtycku, starogrecku,
dolnokromanio�sku, g�rnoacheulia�sku, staroangielsku, irokua�sku - nauczy�
si� troch� tych j�zyk�w i dialekt�w podczas swych licznych wypad�w w
przesz�o��. Nie z tego! Wszystko, co powiedzia� okaza�o si� dla nich
zupe�n� chi�szczyzn�. Wtem oczy dziewczynki b�ysn�y w podnieceniu.
Zanurzy�a rek� w plastikow� torebk�, zawieszon� u paska podtrzymuj�cego
spodnie i doby�a z nich trzy pary czego�, co przypomina�o kolczyki. Jedn�
par� poda�a Carpenterowi, drug� ch�opcu, a trzeci� zatrzyma�a dla siebie.
Ch�opiec i dziewczynka przymocowali kolczyki do p�atk�w swych uszu,
jednocze�nie pokazuj�c gestami, by Carpenter uczyni� podobnie.
Podporz�dkowa� si�, zauwa�y� przy tym, �e male�kie dyski, kt�re pocz�tkowo
wzi�� za wisiorki, w rzeczywisto�ci by�ego pewnego rodzaju membranami.
Wystarczy�o zatrzasn�� miniaturowe zapinki i membrany przylega�y �ci�le do
otwor�w uszu. Dziewczynka przez chwil� przygl�da�a si� krytycznie jego
wysi�kom, po czym uni�s�szy si� na palcach, wyci�gn�a d�onie ku jego
uszom i zr�cznie palcami poprawi�a u�o�enie obydwu dysk�w. Zadowolona z
siebie cofn�a si� o krok.
- Teraz - powiedzia�a najczystszym angielskim - mo�emy si� porozumie� i
wszystko sobie wyja�ni�. Carpenter wyba�uszy� na ni� oczy.
- No c�, musz� przyzna�, �e szybko nauczy�a� si� angielskiego! . -
Wcale si� go nie nauczyli�my - odpar� ch�opiec. - To s� kolczyki-gadu�ki
-takie mikrotranslatory. Z chwil� ich za�o�enia to, co my m�wimy, brzmi
dla pana tak, jakby pan to powiedzia�. Z kolei to, co pan powie, zabrzmi
dla nas tak, jakby�my to my sami powiedzieli.
- Zupe�nie zapomnia�am, �e mam je ze sob� - powiedzia�a dziewczynka. -
Nale�� do standartowego wyposa�enia wszystkich podr�nik�w. Co prawda my
nie jeste�my podr�nikami w pe�nym tego s�owa znaczeniu i w zasadzie mam
te kolczyki zupe�nie przypadkowo. W�a�nie wraca�am z lekcji, po�wi�conej
post�powaniu z cudzoziemcami, kiedy zosta�am porwana przez kidnaper�w. A
teraz - ci�gn�a, znowu patrz�c powa�nie Carpenterowi w oczy - o ile nie
ma pan nic przeciw temu, b�dzie chyba najlepiej, je�li dope�nimy na
pocz�tku formalno�ci. Mam na imi� Marsi, a to m�j brat Skip. Pochodzimy z
Wielkiego Marsa. Czy wolno mi b�dzie zapyta� kim ty jeste�, �askawy panie,
i sk�d przybywasz?
Nie�atwo by�o Carpenterowi nie zdradzi� podniecenia i z trudem uda�o mu
si� zachowa� beznami�tni, rzeczowy styl udzielania odpowiedzi. Jednak
musia� zachowa� spok�j - wszak to co chcia� powiedzie�, by�o jeszcze
bardziej nieprawdopodobne od tego, co sam przed chwil� us�ysza�. - Nazywam
si� Howard Carpenter i pochodz� z Ziemi z 2156 roku, to jest z przysz�o�ci
odleg�ej od tej chwili o 79 062 156 lat.
Wskaza� triceraczo�g.
- A to, jest Sam, moja machina czasu, a tak�e, troch� ponad to.
,Je�li zasili si� go z zewn�trznego �r�d�a, jego zasi�g dzia�ania jest
praktycznie nieograniczony.
Dziewczynka tylko mrugn�a, ch�opiec r�wnie� i... i to wszystko. `
- A zatem - powiedzia�a Marsi - sporo sobie wyja�nili�my. Pan pochodzi
z Ziemi z przysz�o�ci, natomiast my z Marsa z tera�niejszo�ci.
Przerwa�a i spojrza�a na Carpentera z zaciekawieniem. - Czy�by pan
czego� nie rozumia�, panie Carpenter? Carpenter zaczerpn�� g��boko
powietrza, potem je wypu�ci�.
- W rzeczy samej. Przede wszystkim taka drobnostka jak r�nica w si�ach
grawitacji obu planet. Tu na Ziemi wa�ycie dwukrotnie wi�cej ni� na
Marsie, i nie mog� poj��, jakim cudem potraficie porusza� si� z tak�
swobod�, a zw�aszcza jak uda�o wam si� tak g�adko wspi�� na ten mi�orz�b.
- Ach, rozumiem pana, panie Carpenter - odpar�a Marsi - i przyznaj�, �e
to trafne spostrze�enie. �r�d�o pa�skich w�tpliwo�ci lezy zapewne w tym,
�e kryterium pa�skiego rozumowania stanowi Mars z przysz�o�ci. W istocie
Mars z przysz�o�ci nie jest ju� taki sam jak Mars obecnie. W ko�cu niema�o
chyba mo�e si� zmieni� przez 79 062156 lat. Tak czy owak, panie Carpenter
kontynuowa�a Marsi - Mars z moich i Skipa czas�w dosiada grawitacj�
zbli�on� do si�y przyci�gania na Ziemi. Ot� wiele wiek�w temu nasi
in�ynierowie sztucznie zwi�kszyli pierwotn� si�� grawitacji, aby uchroni�
planet� przed dalsz� utrat� atmosfery. Kolejne pokolenia mieszka�c�w Marsa
powoli przystosowa�y si� do zwi�kszonego przyci�gania. Czy to, co
powiedzia�am wyja�nia pa�skie w�tpliwo�ci, panie Carpenter?
Musia� przyzna�, �e w zupe�no�ci. S�uchajcie, dzieci. Czy macie
nazwiska?
- Nie, prosz� pana. Dawno temu istnia� w�r�d Marsjan zwyczaj
przybierania nazwisk, ale z chwil� wprowadzenia desentymentalizacji,
zosta� on zaniechany. Zanim jednak b�dziemy kontynuowa� nasz� rozmow�,
chcia�abym podzi�kowa� panu za uratowanie nam �ycia. To... to by�o bardzo
szlachetne z pana strony. - Drobiazg. Nie ma o czym m�wi� - odrzek�
Carpenter. - Obawiam si� jednak, �e je�li dalej, b�dziemy tak sobie sta�
na otwartej przestrzeni, b�d� musia� stale was ocala� - a przy tym r�wnie�
i samego siebie. Lepiej schro�my si� we trojk� w Samie. Dobrze?
Poprowadzi� dzieci do triceraczo�gu, wspi�� si� na jego �pysk" i
schyliwszy si�, poda� d�o� dziewczynce. Wci�gn�� j� na mask� pojazdu i
pom�g� jej wej�� do kabiny kierowcy.
- Za siedzeniem kierowcy jest niewielki luk - powiedzia�. Wczo�gaj si�
tam i rozgo�� si� w kabinie, do kt�rej prowadzi. Znajdziesz tam st�,
krzese�ka i koj�, a ponadto szafk� wype�nion� smako�ykami - innymi s�owy,
wszelkie wygody domowe. Zanim zd��y�a zastosowa� si� do propozycji
Carpentera, do ich uszu dobiega znad r�wniny dziwny, �wiszcz�cy d�wi�k.
Spojrza�a na niebo i poblad�a �miertelnie.
- To oni! - wykrztusi�a. - Ju� nas znale�li!
Canpenter ujrza� ciemne skrzyd�a dw�ch pteranodon�w. P�dzi�y w kierunku
triceraczo�gu jak para prehistorycznych nurkuj�cych bombowc�w. Chwyciwszy
d�o� Skipa, wci�gn�� go na mask�, wepchn�� do kabiny obok siostry i kaza�
im natychmiast wej�� w g��b pojazdu. Wkr�tce i on wskoczy� na siedzenie
kierowcy. Zatrzasn�� za sob� kopu�� kabiny w chwili, gdy pierwszy z
pteranodon�w zbli�y� si� na tyle, �e lotka jego prawego skrzyd�a otar�a
si� o falisty pancerz g�owy Sama, a drugi przelecia� tak nisko, �e a�
otar� si� brzuchem kad�uba o grzbiet triceraczo�gu
Pteranodony przelecia�y, zostawiaj�c za sob� dwie podw�jne smugi
niebieskawego dymu, dobywaj�cego si� z dysz bli�niaczych silnik�w
odrzutowych umieszczonych na ogonie.
Carpenter wyprostowa� si� w fotelu kierowcy. Lotki? Kad�ub? Silniki
odrzutowe na ogonie?
Pteranodony?
W��czy� pole ochronne Sama i rozszerzy� je na odleg�o�� dw�ch st�p poza
p�yty pancerza, a nast�pnie wrzuci� bieg: Pteranodony kr��y�y wysoko w
powietrzu.
- Marsi - zawo�a� - chod� tu na chwilk�, dobrze?
Gdy odwr�ci� g�ow� przez rami�, jej ��te w�osy otar�y si� o jego
policzek.
- S�ucham, panie Carpenter?
- Kiedy zauwa�y�a� pteranodony, powiedzia�a�, �e oni ju� nas znale�li.
Co to mia�o znaczy�?
- To nie s� pteranodony, prosz� pana, czymkolwiek one s�. To
kidnaperzy, pilotuj�cy zamaskowane bojowe samoloty, kt�re jak s�dz�,
wygl�daj� jak pteranodony. To oni porwali Skipa i mnie ze szko�y
przygotowawczej do Technicznego Apoteozacyjnego Instytutu Wielkiego Marsa
i przetrzymywali nas w oczekiwaniu na okup. Ziemia jest ich kryj�wk�. Jest
ich trzech - Roul, Frifad i Holmer. Jeden z nich zosta� zapewne na statku.
Carpenter przez chwil� nie odzywa� si�. Mars w 2156 roku by� ponur�,
pustynn� planet�, na kt�rej znale�� mo�na by�o niemal tylko kamienie,
piach i wiatr. Zamieszkiwa�o go kil a tysi�cy upartych kolonist�w z Ziemi
i kilkaset tysi�cy r�wnie upartych Marsjan. Ci pierwsi przebywali pod
kopu�ami wype�nionymi sztuczn� atmosfer�, podczas gdy drudzy, z wyj�tkiem
nielicznych, kt�ry wst�pili w zwi�zek ma��e�ski z kobiet� lub m�czyzn� z
Ziemi, mieszkali w g��bokich jaskiniach, gdzie mo�na jeszcze by�o znale��
tlen. Jednak�e wykopaliska poczynione w dwudziestym drugim stuleciu przez
Instytut Archeologii Pozaziemskiej, dostarczy�y niezbitych dowod�w na to,
�e przed ponad 20 milionami lat na Marsie istnia�a supertechniczna
cywilizacja, podobna do wsp�czesnej ziemskiej. Naturalnie nale�a�o w
zwi�zku z tym przyj�� niemal za pewnik, i� takiej cywilizacji nieobce by�y
podr�e mi�dzyplanetarne. A je�li tak, to Ziemia, na kt�rej panowa�a
w�wczas era mezozoiczna, z pewno�ci� mog�a s�u�y� jako doskona�a kryj�wka
dla wszelkiego autoramentu kryminalist�w z Marsa - w tym r�wnie� i
kidnaper�w. Oczywi�cie taka teoria rzuca�aby �wiat�o na niewyja�nione
anachronizmy, kt�re stale znajdywano w wykopaliskach z okresu kredy.
Obecno��, Marsi i Skipa w epoce dinozaur�w mog�aby jednak�e by� wyja�niona
i w inny spos�b - mogli oni by� ziemskimi dzie�mi z 2156 roku i przyby�
tutaj, podobnie jak on, za spraw� machiny czasu. Id�c dalej tym tropem
mo�na by podejrzewa�, �e porwali ich ziemscy kidnaperzy rodem z
dwudziestego drugiego wieku i przerzucili ich w przesz�o��. Ale skoro tak
by�o, to dlaczego mieliby k�ama�?
- Powiedz mi Marsi - spyta� Carpenter. - Czy ty wierzysz w to, �e
przyby�em tu z przysz�o�ci?
- Tak, oczywi�cie prosz� pana. Jestem pewna, �e Skip tak�e jest o tym
przekonany. W to troszk�... troszk� trudno uwierzy�, ale wiem, �e kto� tak
mi�y jak pan nie m�wi�by nieprawdy - zw�aszcza tak oczywistej.
- Dzi�kuj� - odpowiedzia� Carpenter. - A ja wierz�, �e wy przybyli�cie
z Wielkiego Marsa, kt�ry, jak sobie wyobra�am, jest najwi�kszym i
najpot�niejszym krajem na Marsie. Powiedz mi co� o waszej cywilizacji.
- To wspania�a cywilizacja, panie Carpenter. Z ka�dym dniem dost�p jest
coraz wi�kszy, a zw�aszcza teraz, kiedy usun�li�my ju� czynnik
destabilizuj�cy, b�dziemy rozwija� si� jeszcze szybciej.
- Czynnik destabilizuj�cy?
- Tak, ludzkie emocje. Kr�powa�y nas przez setki lat, ale mamy to ju�
poza sob�. Obecnie; kiedy ch�opcy osi�gn� wiek trzynastu lat, a
dziewczynki pi�tnastu, poddawani s� desentymentalizacji. Dzi�ki temu s� w
stanie podejmowa� ch�odne, wyrachowane decyzje w pe�nej zgodzie z
prawid�ami logiki. W ten spos�b osi�gaj� maksimum wydajno�ci. Skip i ja
przechodzimy w�a�nie w przygotowawczej szkole Instytutu proces zwany
�procesem pre-desentymentalizacji". Po up�ywie czterech lat zaczniemy
przyjmowa� dawki �rodka desentymentali�uj�cego. A p�niej...
- SZRRRAAACH !
Ze straszliwym zgrzytem jeden z pteranodon�w prze�lizn�� si� po
powierzchni pola ochronnego. Odrzucony w bok zako�ysa� si� w�ciekle i
zanim wystrzeli� w niebo, Carpenter ujrza� w jego kabinie cz�owieka.
Zd��y� jedynie zauwa�y� kamienn� twarz, nie wyra�aj�c� �adnych uczu� i na
podstawie jej po�o�enia wywnioskowa�, �e pilotuj�cy le�y p�asko na brzuchu
pomi�dzy dwoma skrzyd�ami d�ugo�ci dwunastu st�p.
Marsi dr�a�a na ca�ym ciele.
- Wydaje mi si�, �e oni przybyli, by nas zabi�, prosz� pana wyszepta�a.
- Grozili nam, �e to zrobi�, je�li o�mielimy si� spr�bowa� ucieczki. Maj�
zapis naszych g�os�w na ta�mie i zapewne doszli do wniosku, �e ju� im nie
jeste�my do niczego potrzebni. Carpenter si�gn�� do ty�u i poklepa� jej
d�o�, spoczywaj�c� lekko na jego ramieniu.
- Nie b�j si� kruszyno. Pod opiek� staruszka Sama nie ma si� czego
obawia�.
- Czy... czy to jego prawdziwe imi�?
- Ca�kiem prawdziwe. Szanowny Pan Sam Triceratops. Sam oto Marsi! Masz
si� porz�dnie opiekowa� ni� i jej bratem, jasne? Odwr�ci� g�ow� i spojrza�
w szeroko otwarte, b��kitne oczy dziewczynki.
- M�wi, �e si� zaopiekuje. Id� o zak�ad, �e na Marsie nie ma czego�
takiego jak on. Czy si� myl�?
Zaprzeczy�a ruchem g�owy - najwyra�niej na Marsie by� to r�wnie
powszechny spos�b wyra�ania negacji, jak i na Ziemi. Carpenter by�
przekonany, �e jeszcze chwila i na jej usta wyp�ynie szeroki u�miech.
Jeszcze troszk�... Nic takiego jednak nie nast�pi�o. .
- W istocie, nie ma, prosz� pana.
K�tem oka spojrza� przez szyb� kabiny w g�r�, na kr���ce pteranodony
wci�� my�la� o nich jako o pteranodonach, mimo �e wiedzia�, i� nimi nie
s�).
- Gdzie znajduje si� ich statek?, Marsi? Czy to daleko st�d? Wskaza�a
palcem na lewo.
- To tam. Trzeba doj�� do rzeki, a nast�pnie do bagna. Skip i ja
dali�my nog� dzi� rano, kiedy pilnuj�cy luku Fritad usn��. To banda
�pioch�w - zawsze usypiaj�, kiedy tylko musz� sta� na warcie. W ko�cu
kiedy� Policja Kosmiczna Wielkiego Marsa wytropi ich statek i pomy�leli�my
sobie, �e mo�e uda nam si� schowa� i poczeka� na ich przylot.
Przebrn�li�my przez bagno i przep�yn�li�my rzek� na pniu drzewa. To...
by�o straszne. �ciga�y nas olbrzymie w�e z nogami i... i...
Poczu�, �e dziewczynka ponownie dr�y.
- Pos�uchaj, kruszyno, co� ci powiem - powiedzia�. - Wracaj do kabiny i
przygotuj sobie i Skipowi co� do jedzenia. Nie mam poj�cie co zwykle
jadacie, ale w�r�d moich zapas�w powinni�cie znale�� co� dla siebie. W
szafce znajdziecie sze�cienne, pr�niowe pojemniki, zawieraj�ce kanapki.
Wy�ej, na p�ce w lod�wce, znajdziesz wysokie butelki z rysunkiem k�ek w
gwiazdki, - to lemoniada. Otw�rz kilka pojemnik�w i spr�buj. M�wi�c o
jedzeniu poczu�em, �e i ja jestem g�odny, watem kiedy b�dziesz
przygotowywa� posi�ek, zr�b co� i dla mnie.
Ponownie dziewczynka prawie si� u�miechn�a.
- Dobrze, panie Carpenter. Przygotuj� panu co� specjalnego. Zostawszy
samotnie w kabinie kierowcy, Carpenter przyjrza� si� mezozoicznemu
krajobrazowi poprzez przednie, boczne i tylne okienka. W odleg�ej
perspektywie po lewej stronie rozci�ga� si� �a�cuch m�odych g�r. Daleko, z
prawej strony, rysowa�a si� nier�wna linia urwistych ska�ek. W ramce
tylnego okienka wida� by�o porozrzucane k�py wierzb, palm i kar�owatych
magnolii, a za nimi wznosi�y si� pokryte lasem wzg�rza - to gdzie� tam
znajdowa� si� jego punkt wej�cia. Daleko w przedzie z mezozoiczn�
�ywio�owo�ci� dymi�y wulkany.
Za 79 061889 lat od tej chwili - pomy�la� Carpenter - to terytorium
b�dzie stanowi�o cz�� stanu Montana. Za 79 062 156 lat grupa
paleontolog�w, kopi�ca gdzie� na tym, zmienionym nie do poznania terenie,
odnajdzie szkielet wsp�czesnego cz�owieka, kt�ry zmar� przed 9 062 156
laty.
Czy�by mia� to by� jego w�asny szkielet?
Carpenter u�miechn�� si� i spojrza� w niebo, gdzie wci�� kr��y�y oba
pteranodony - a mo�e b�d� to pozosta�osci po Marsjaninie? Zawr�ci�
triceraczo�g i ruszy� w przeciwnym kierunku.
- Jedziemy, Sam - powiedzia�. - Zobaczymy, czy nie da si� znale��
jakiej� dobrej kryj�wki, gdzie mo�na by spokojnie sp�dzi� noc. Mo�e rano
uda mi si� wymy�li�, co mamy dalej robi�. Czy kiedykolwiek komu�
przysz�oby na my�l, �e uwik�amy si� w ratowanie dw�jki dzieciak�w?
Sam mrukn�� basowo z g��bi skrzyni bieg�w i ruszy� w stron� zalesionych
wzg�rz.
Zawsze istnia�o ryzyko, �e cz�owiek, ruszaj�cy w przesz�o�� w celu
zbadania jakiego� anachronizmu mo�e w istocie okaza� si� jego autorem.
We�my na przyk�ad klasyczny ju� przypadek profesora Archibalda Quigley.
Nie spos�b oceni�, czy historia ta by�a prawdziwa czy nie, niemniej
jednak stanowi ona doskona�� ilustracj� paradoks�w podr�y w czasie.
Ot�, rzeczony profesor Quigley, zagorza�y mi�o�nik poezji Colerigde'a,
przez wiele lat usi�owa� zidentyfikowa� osobnika, kt�ry w 1797 roku
odwiedzi� farm� w Nether Stowey w Somersetshire, w Anglii i przeszkodzi�
Coleridge'owi w zapisywaniu poematu, kt�ry ten w�a�nie u�o�y� we �nie.
Go�� sp�dzi� w towarzystwie poety oko�o godziny, na skutek czego Coleridge
nie by� w stanie przypomnie� sobie zako�czenia poematu. W rezultacie
�Kubla Khan" nigdy nie zosta� uko�czony. Z up�ywem czasu ciekawo��
profesora Quigley'a nabrzmia�a do tego stopnia, �e nie m�g� d�u�ej znie��
swej niewiedzy. Zg�osi� si� zatem do Biura Podr�y w czasie po zezwolenie
na odbycie podr�y w przesz�o��, co mia�o przynie�� ukojenie jego
niespokojnemu umys�owi. Biuro zgodzi�o si� spe�ni� t� pro�b�, a profesor
bez wahania wy�o�y� ponad po�ow� oszcz�dno�ci ca�ego swego �ycia, by
zap�aci� za podr� w ten w�a�nie poranek 1797 roku. Znalaz�szy si� w
pobli�u farmy, ukry� si� w k�pie krzak�w i bacznie obserwowa� drzwi
wej�ciowe. Zniecierpliwiony faktem, �e nikt nie nadchodzi, sam podszed� do
drzwi i zapuka�. Coleridge otworzy� drzwi osobi�cie i zaprosi� go do
�roda. Profesor do ko�ca swoich dni nie m�g� zapomnie� wyrazu w�ciek�o�ci
w oczach poety.
Przypomniawszy sobie t� histori�, Carpenter zachichota�. Prawd� m�wi�c
nie bardzo by�o z czego si� �mia�, bowiem to co zdarzy�o si� profesorowi,
mog�o r�wnie dobrze przytrafi� si� i jemu. Czy to mu si� podoba�o, czy te�
nie, ten szkielet, kt�ry przyby� zbada� w erze mezozoicznej na polecenie
P�nocno-ameryka�skiego Towarzystwa Paleontologicznego m�g� przecie� by�
jego w�asnym szkieletem.
Tak czy owak, stara� si� nie my�le� o takiej ewentualno�ci. Po
pierwsze, wiedzia�, �e je�li tylko wpadnie w tarapaty, wystarczy nawi�za�
��czno�� z dw�jk� swych asystent�w - pann� Sands i Peterem Detritusem, a
oni natychmiast przyb�d� mu na pomoc, lec�c na Edith lub na jednym z wielu
jaszczurochod�w pozostaj�cych do dyspozycji PATP. Po wt�re, wiedzia� ju�,
�e w okresie Kredy dzia�aj� jeszcze inne si�y zewn�trzne. Nie by� zatem
jedynym kandydatem do przybrania formy znaleziska archeologicznego. Co by
o tym nie s�dzi�, wszelkie martwienie si� nale�a�o uzna� za zwyk�� strat�
czasu, jako �e to, co mia�o si� wydarzy�, przecie� i tak ju� si� wydarzy�o
i nie by�o na to �adnej rady. Skip wyczo�ga� si� z kabiny i przechyli� si�
nad oparciem fotela kierowcy.
- Marsi posy�a panu kanapk� i butelk� lemoniady, panie Carpenter -
powiedzia�, podaj�c obie rzeczy.
- Czy mog� usi��� obok pana? - dorzuci�. .
- Jasne! - odpar� Carpenter, usuwaj�c si� nieco na bok. Ch�opiec wspi��
si� na oparcie siedzenia, po czym ze�lizgn�� si� w g��b fotela. Zaledwie
to uczyni�, a ju� druga ��tow�osa g��wka pojawi�a si� w przedziale:
kierowcy.
- A czy ja... czy mnie wolno by�oby... prosz� pana... - Posu� si� na
bok i zr�b jej miejsce w �rodku, Skip!
��eb" Sama mia� dobrych pi�� stop szeroko�ci, a zatem przedzia�
kierowcy nie nale�a� do najmniejszych. Samo jednak siedzenie by�o szerokie
na zaledwie trzy stopy i pomieszczenie dw�jki dorastaj�cych dzieci i
m�czyzny o budowie Carpentera, jedz�cych na dodatek kanapki i pij�cych
lemoniad�, by�o nie lada wyczynem. Carpenter poczu� si� jak sumienny i
opieku�czy ojciec, zabieraj�cy swe pociechy na wycieczk� do Zoo.
To ci dopiero Zoo! Znajdowali si� obecnie w lesie i wsz�dzie wok�
pe�no by�o mezozoicznych d�b�w, wawrzyn�w, wierzb i sosen o malowniczo
pokr�conych ga��ziach, a po�r�d najliczniejszych w tym lesie mi�orz�b�w
natykali si� od czasu do czasu na nieregularne skupiska drzew palmowych.
Przez zaro�la dostrzegli ogromne, ci�ko st�paj�ce stworzenie, wygl�daj�ce
z przodu jak ko�, a z ty�u jak kangur. Carpenter rozpozna� w nim
anatosaurusa. Jad�c dalej natkn�li si� na struthiomimusa, a przypominaj�ce
wygl�dem strusia zwierz�, wyp�oszone ich pojawieniem si�, rzuci�o si� z
przera�eniem do ucieczki. Zza k�py turzycy ankylosaurus o grzebieniastym
grzbiecie potoczy� za nimi gro�nym spojrzeniem, ale dyskretnie nie
zakwestionowa� pierwsze�stwa przejazdu, kt�re Sam wymusi�. Rzuciwszy okiem
na wierzcho�ki drzew, Carpenter po raz pierwszy w �yciu mia� okazj�
zobaczy� kszta�ty pteranodon�w. Prowadz�c Sama myl�cym kursem, mia�
nadziej� zgubi� je po wnikni�ciu do lasu. Najwidoczniej jednak by�y one
wyposa�one w detektory materii. Nale�a�o zastosowa� bardziej wyrafinowany
fortel. Istnia�a mo�liwo�� zestrzelenia ich za pomoc� ognia zaporowego z
�adunk�w osza�amiaj�cych, ale ta metoda nie dawa�a ca�kowitej gwarancji
powodzenia i Carpenter postanowi� nie u�ywa� przeciw nim tej broni,
niezale�nie od okoliczno�ci. Co prawda kidnaperzy za sw�j post�pek w pe�ni
zas�u�yli sobie na �mier�, ale on nie mia� prawa by� ich s�dzi�. Zabi�by
ich, je�li okaza�oby si� to nieodzowne, ale nie zamierza� tego uczyni�,
dop�ki mia� jeszcze asa schowanego w r�kawie. Odwr�ciwszy si� ku dzieciom,
zobaczy�, �e zapomnia�y zupe�nie o kanapkach i z niepokojem wpatrywa�y si�
w niebo. Pochwyciwszy ich spojrzenie, mrugn�� do nich szelmowsko.
- No, chyba ju� najwy�szy czas, �eby si� im wymkn��, nie?
- Ale w jaki spos�b, panie Carpenter? - spyta� Skip. - Siedz� nas
dzi�ki promieniom swych detektor�w. Co prawda tacy zwykli Marsjanie jak my
czy oni nie mog� kupi� marsja�skiej superbroni, jednak�e oni maj�
roztapiacze - co� w rodzaju opalizator�w. Gdyby mieli prawdziwe
opalizatory, ju� by nie by�o po nas �ladu.
- Mo�emy pozby� si� ich w dziecinnie prosty spos�b - po prostu skoczymy
sobie odrobin� w przesz�o��. Dale, ko�czcie swoje kanapki i przesta�cie
si� martwi�!
Dotychczasowy strach zosta� wyparty przez podniecenie.
- Cofnijmy si� o sze�� dni - powiedzia�a Marsi. - Nie znajd� nas, bo
nas tu jeszcze nie b�dzie.
- Nie da rady, kruszyno. Taki skok za bardzo os�abi�by Sama.
Podr�owanie w czasie wymaga zu�ycia ogromnej ilo�ci energii.
Niesamodzielna machina czasu, taka jak Sam, w przypadku d�ugich skok�w w
czasie, musi mie� zapewnione dodatkowe zasilanie, kt�re mo�e zapewni�
jednie stacjonarna energoczasownia. Stacja taka zasila jaszczuroch�d a� do
chwili przeniesienia si� do wcze�niej zaprogramowanego obszaru wej�cia i
dopiero wtedy podr�nik w czasie samodzielnie wyje�d�a z tego obszaru i
wykonuje swoje zadanie. Je�li chce si� powr�ci� do tera�niejszo�ci, nale�y
ponownie wjecha� w obszar wej�cia, nawi�za� kontakt ze stacj� i pobra� z
niej energi�,. Mo�na r�wnie� wys�a� um�wiony sygna� wskazuj�cy na fakt
wpl�tania si� w tarapaty, a wtedy kto� przyb�dzie na ratunek w innym
jaszczurochodzie. Innych mo�liwo�ci nie ma. Sam, zasilany z w�asnego
�r�d�a energii, m�g�by co najwy�ej pokona� dystans czterech dni, ale
by�oby to r�wnoznaczne z jego zag�ad�. W takim przypadku nawet
energoczasownia nie zdo�a�aby �ci�gn�� go z powrotem. S�dz�, �e post�pimy
najroztropniej cofaj�c si� zaledwie o godzin�.
Jak na ironi�, im mniejszy by� dystans czasowy do pokonania, tym
bardziej skomplikowanych oblicze� nale�a�o dokona�. Pos�uguj�c si�
pier�cieniem ��cznikowym, osadzonym na wskazuj�cym palcu prawej r�ki,
wyda� dyspozycje dla Sama, by kontynuowa� jazd� po dotychczasowym, myl�cym
kursie. Nast�pnie uj�wszy w d�onie o��wek i blok papieru do notatek,
zacz�� wystukiwa� na klawiaturze wbudowanego w pulpit kontrolny komputera
zawi�e zadania arytmetyczne.
Marsi pochyli�a si� do przodu, bacznie obserwuj�c jego czynno�ci.
- Je�li to przy�pieszy nasz� podr� - powiedzia�a - mog� wykonywa�
takie proste obliczenia, kt�re pan zapisuje, w pami�ci. Na przyk�ad
828464280 pomno�one przez 4692438921 daje 3887518032130241880.
- By� mo�e przy�pieszy kruszyno; ale my�l�, �e powinni�my to sprawdzi�,
nie s�dzisz?
Wystuka� obie liczby na kalkulatorze i wcisn�� klawisz mno�enie.
3887518032130241880 - wypisa� kalkulator. Carpenter prawie upu�ci�
trzymany o��wek.
- Ona jest matematycznym geniuszem - powiedzia� Skip. - Ja natomiast
jestem geniuszem w dziedzinie mechaniki. Oto dlaczego zostali�my porwani.
Naszemu rz�dowi bardzo zale�y na geniuszach. Zap�ac� ka�d� sum�, by nas
odzyska�.
- Waszemu rz�dowi? S�dzi�em, �e kidnaperzy poluj� na pieni�dze
rodzic�w.
- Nasi rodzice nie s� ju� za nas odpowiedzialni - wyja�ni�a Marsi. - Na
dobr� spraw� prawdopodobnie ju� o nas zupe�nie zapomnieli. Po osi�gni�ciu
wieku sze�ciu lat dzieci staj� si� w�asno�ci� pa�stwa. Wsp�cze�ni
Marsjanie s� zdesentymentalizowani i w najmniejszym nawet stopniu nie
oponuj�, kiedy musz� odda� swoje dzieci.
Carpenter wnikliwie przyjrza� si� obu powa�nym twarzyczkom.
- Tak - odpar� - rozumiem.
Korzystaj�c z pomocy Marni, doko�czy� swe obliczenia i wprowadzi�
ostateczny zestaw cyfr do pami�ci Sama.
- Jedziemy, dzieciaki! - powiedzia� i pchn�� d�wigni� w��cznika
inicjuj�cego skok w przesz�o��. Nast�pi�o kr�tkotrwa�e migotanie i niemal
nieodczuwalna wibracja. Transfer odby� si� tak p�ynnie, �e Sam nawet nie
przystan�� w swym marszu przez las.
Carpenter cofn�� wskazania zegarka na przegubie d�oni z 4:16 na 3:16 po
po�udniu.
- Sp�jrzcie w niebo, dzieci. No i co? Wida� jeszcze jakie� pteranodony?
Popatrzyli w g�ro przez listowie.
- Ani jednego, panie Carpenter - powiedzia�a Marsi z ciep�ym
spojrzeniem, wyra�aj�cym podziw. - S�owo daj�!
- O rany! A nasi naukowcy ju� od niedzieli pr�buj� dziesi�tk�w
sposob�w, by nas st�d wydosta�. Wydaje im si�, �e s� niezwykle sprytni,
ale za�o�� si�, �e nigdy im nawet nie przysz�o do g�owy, �e mo�na
podr�owa� w czasie... Panie Carpenter, a jak daleko mo�na skoczy� w
przysz�o�� - mam na my�li przeci�tn� machin� czasu.
- Otrzymawszy niezb�dn� ilo�� energii, do samego ko�ca czasu, o ile
czas w og�le ma jaki� koniec. Podr�owanie w przysz�o��, poza w�asn�
tera�niejszo��, jest jednak prawnie zabronione. W�adze z 2156 roku s�
zdania, �e spo�ecze�stwo ludzkie nie powinno wiedzie�, co przytrafi mu si�
w przysz�o�ci, a ja, przynajmniej w tej kwestii, jestem sk�onny przyzna�
tym w�adzom racj�.
Carpenter zaniecha� kontroli nad Samem poprzez pier�cie� ��cznikowy,
przeszed� na sterowanie r�czne i poprowadzi� jaszczuroch�d pod k�tem
prostym do linii dotychczasowego kursu. Po pewnym czasie wyzwolili si� z
g�stwiny le�nej i wytoczyli si� na otwart� przestrze�. Daleko w przedzie
bia�e plamy ska�ek, kt�re widzia� ju� poprzednio, wyrasta�y na tle
niebieskiego, zamglonego nieba.
- Co my�licie, dzieci, o rozbiciu tu obozu? - spyta�. - Obozu, prosz�
pana?
- Pewnie! Rozpalimy ogie�, ugotujemy na nim posi�ek, roz�o�ymy koce na
ziemi - wszystko to w stylu Indian ameryka�skich. Mo�e nawet uda nam si�
znale�� jak�� jaskini� w�r�d tych ska�ek. Co wy na to?
Dzieci patrzy�y na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
- Jaki jest ten styl Indian ameryka�skich, prosz� pana? - zapyta�a
Marni.
Opowiedzia� im o, Arapahach i Szejenach, o Crowach i Apaczach, o
bizonach i wielkich r�wninach, o Conestogach i osadnikach, a tak�e o
Geronimo, Siedz�cym Byku i Koczisie, i przez ca�y czas, gdy m�wi�, oczy
dzieci wpatrywa�y si� w jego twarz, jakby by�a ona s�o�cem, a oni nigdy
przedtem nie widzieli dnia. Kiedy zako�czy� sw� opowie�� o kolonizacji
zachodu, powiedzia� im o Wojnie Domowej, Abrahamie Lincolnie i genera�ach
Grancie i Lee oraz o przem�wieniu w Gettysburgu, bitwie pod Bull Run i
kapitulacji w Appomattox. Nigdy w �yciu nie m�wi� tak wiele. Zastanawia�
si�, co go nasz�o, dlaczego ni z tego ni z owego czu� si� tak beztroski i
weso�y, i dlaczego nic, poza tym mglistym mezozoicznym popo�udniem i
dw�jk� dzieciak�w siedz�cych przy nim z szeroko rozwartymi oczami, nagle
nie mia�o �adnego znaczenia. Jego zaduma nie trwa�a jednak d�ugo i, nie
marnuj�c czasu, kontynuowa� sw� opowie�� - tym razem o podpisaniu
Deklaracji Niepodleg�o�ci, o Rewolucji Ameryka�skiej, o Jerzym
Waszyngtonie, Tomaszu Jeffersonie, Benjaminie Franklinie i Johnie Adamsie
i o tym jak wspania�� wizj� Ameryki stworzyli Ojcowie Rewolucji i jak
obiecuj�ca mog�a by� realizacja ich projekt�w, gdyby nie grupa
oportunist�w, kt�ry wykorzystali ich idee dla osi�gni�cia swych
egoistycznych cel�w, a tak�e o tym jak, mimo wszystko, w znacznym stopniu
uda�o si� wprowadzi� w �ycie idee tych czterech wielkich m��w, mimo
licznych przest�pstw pope�nionych w imieniu tych idei.
Zapada� wiecz�r, gdy sko�czy� sw� opowie��. Przed nimi wyros�y bia�e
ska�ki, jakby podpieraj�ce ciemniej�ce niebo. U ich podn�a znale�li
urocz�, niezamieszka�� jaskini�, wystarczaj�co du��, by pomie�ci� tr�jk�
ludzi, Sama i ognisko. Carpenter wjecha� jaszczurochodem do wn�trza groty
i zatrzyma� pojazd w g��bi, przy �cianie. Nast�pnie w��czy� pole ochronne
tak, by ogarnia�o swym zasi�giem ca�� jaskini�, zbocze ska�y i rozleg��,
p�okr�g�� p�acht� terenu u jej podn�a. Uwa�nie obejrza� �podw�rko" i
stwierdziwszy, �e opr�cz kilku niegro�nych, ma�ych jaszczurek, nie ma na
nim �adnych gad�w, nakaza� dzieciom zebranie drzewa na ognisko. Tymczasem
sam wygenerowa� jednostronne pole iluzyjne i dopasowa� je dok�adnie do
otworu jaskini: Do tego czasu przynajmniej Skip zapomnia� ju� o
charakterystycznej dla nich rezerwie w zachowaniu.
- Czy mog� pom�c w rozpalaniu ogniska, panie Carpenter? wykrzykn��
podskakuj�c niecierpliwie. - Czy mog�, czy mog�?
- Skip! - upomnia�a go Marsi.
- Nie widz� przeszk�d, kruszyno - zwr�ci� si� do niej Carpenter. - Ty
r�wnie� mo�esz nam pom�c, je�li masz na to ochot�.
Ogie� zacz�� liza� ga��zie, rzucaj�c czerwone �wiat�o na �ciany
jaskini, kt�re, gdy tylko ognisko strzeli�o pe�nym p�omieniem przybra�y
r�ow� barw�.
Carpenter otworzy� trzy opakowania z frankfurterkami i trzy inne z
bu�kami i pokaza� swym towarzyszom, jak nabija si� kie�baski na zaostrzone
patyki i piecze si� je nad ogniskiem. Nast�pnie zademonstrowa� jak
umie�ci� frankfurterk� w bu�ce, pokry� j� musztard�, przyprawami i
posiekan� cebulk� Wygl�da�o to tak, jakby nagle otworzy� magiczne okno
wychodz�ce na zaczarowany l�d, o kt�rego istnieniu dzieci nawet nie �ni�y.
Ostatnie �lady powagi znikn�y zupe�nie z ich twarzy, gdy przez nast�pne
p� godziny samodzielnie przygotowa�y i poch�on�y sze�� hot-dog�w. Skip
by� tak podniecony, �e o ma�y w�os wpad�by do ogniska, a na ustach Marsi
pojawi� si� nareszcie u�miech, kt�ry Carpenter daremnie usi�owa�
sprowokowa� przez ca�e popo�udnie Carpenter przygotowa� w male�kiej kuchni
wewn�trz Sama kakao, nala� je do dzbanka i jedyn� rzecz�, kt�rej brakowa�o
mu do zaspokojenia podniecenia by� prawo�laz. Cho� niewielkie, istnia�o
przecie� prawdopodobie�stwo, �e jego pracowita asystentka uzupe�ni�a
bogate zapasy znajduj�cej si� w ogonowej cz�ci Sama o tak wyborny
smako�yk - rozmarzy� si�, a� �linka mu pociek�a na my�l o delicjach. Nie
obiecuj�c sobie wiele, zajrza� do spi�arni. Ku swej rado�ci znalaz� ca�e
pude�ko prawo�lazu. Ponownie dokona� demonstracji, a dzieci, otworzywszy
usta, �ledzi�y z respektem jego ruchy. Gdy dwa korzenie, kt�re nabi� na
patyk, nabra�y z�ocisto-br�zowego koloru, Carpenterowi wyda�o si� na
moment, �e Skipowi wyskocz� oczy, tak je wytrzeszczy�. Z kolei Marsi sta�a
nieruchomo, patrz�c w niemym zachwycie, zupe�nie, jakby Carpenter
powiedzia� �Niech si� stanie �wiat�o" i pierwszy dzie� wy�oni� si� z
nico�ci.
�miej�c si�, poda� im po jednym korzeniu.
- Skip! - upomnia�a go Marsi, gdy ch�opiec w�o�y� prawo�laz do ust i
rozprawi� si� z nim za jednym obr�ceniem j�zyka. Gdzie twoje maniery? -
dorzuci�a jedz�c z wdzi�kiem. Nasyciwszy si� pieczonym prawo�lazem,
Carpenter wyszed� z jaskini i naci�� wawrzynu i ga��zi dereniu tak, by
starczy�o na trzy pos�ania. Pokaza� dzieciom, jak nale�y u�o�y� ga��zie na
ziemi w grocie i jak rozci�gn�� na nich koce, kt�re przyni�s� z przedzia�u
ogonowego w Samie. Skip nie potrzebowa� specjalnego zaproszenia do snu -
wyczerpany atrakcjami dnia i ukojony przez pe�ny �o��dek, zwali� si� na
koc, kiedy tylko go roz�o�y�. Carpenter przyni�s� trzy inne koce i
nakrywszy ch�opca jednym z nich, zwr�ci� si� do Marsi:
- Ty te� wygl�dasz na zmoczon�, kruszyno.
- Wcale nie, panie Carpenter. Ani troszeczk�. Wie pan, ja jestem o ca�e
dwa lata starsza od Skipa. To jeszcze dziecko.
Z�o�y� dwa pozosta�e koce w zaimprowizowane poduszki i po�o�y� je na
ziemi o kilka st�p od ogniska. Usiad� na jednej z nich; ona usiad�a na
drugiej. Przez ca�y wiecz�r, z poza pola ochronnego dobiega�y sporadyczne
odg�osy wycia, chrumkania i warczenia. Teraz do d�wi�k�w tych do��czy� si�
przera�liwy ha�as, przypominaj�cy �oskot gigantycznej maszyny drogowej,
rozbijaj�cej stary trotuar. Pod�oga jaskini zadr�a�a, a �wiat�o z ogniska
zamigota�o na skalnych �cianach. - To wygl�da na staruszka Tyrannosaurusa
- powiedzia� Carpenter. - Zapewne wyszed� sobie na kolacyjk� pod postaci�
jednego lub dw�ch struthiomimus�w.
- Tyrannosaurus, prosz� pana?
Opisa� jej tego gro�nego, prehistorycznego gada.
- Tak - powiedzia�a i wstrz�sn�� ni� dreszcz. - Widzieli�my ze Skipem
to zwierz�. Dzia�o si� to wtedy, kiedy przeprawiali�my si� przez rzek�.
Ukryli�my si� w kupie krzak�w i nie wychylali�my z nich nosa, dop�ki nie
przeszed�. C� za przera�aj�ce stworzenia macie tu na Ziemi, prosz� pana!
- W wieku, w kt�rym �yje, one ju� dawno nie istniej� - odpar� ''
Carpenter. - Mamy natomiast �stworzenia" zupe�nie innego rodzaju,
�stworzenia", kt�re pokaza�yby takiemu tyrannosaurusowi gdzie raki zimuj�.
Wszystko to dzi�ki rozwojowi techniki. Co prawda nasze techniczne
rozpasanie pozostawi�o po sobie szczeg�lnego kaca, wywo�anego latami
�zimnej wojny", ale z drugiej strony przynios�o ze sob�liczne osi�gni�cia.
Jednym z nich jest umiej�tno�� podr�owania w czasie; inn� podr�e
mi�dzyplanetarne.
W tym momencie �maszyna drogowa" natrafi�a na zniszczony odcinek
chodnika i s�dz�c po serii przera�liwych odg�os�w, wzi�a si� solidnie do
pracy. Dziewczynka przysun�a si� do niego. . .
- Spokojnie kruszyno. Nie masz si� czym przejmowa�. Nawet ca�a armia
takich prehistorycznych gad�w nie by�aby w stanie przebi� si� przez pole
ochronne.
- Dlaczego nazywa mnie pan kruszyn�? Na Marsie kruszyn� nazywamy
nieprzyjemne, g�bczaste warzywo, rosn�ce na trz�sawiskach i za�mieconych
bagnach.
Za�mia� si�. D�wi�ki, dobiegaj�ce z zewn�trz pola przycich�y i w ko�cu
ca�kiem umilk�y. Gad potoczy� si� w przeciwnym kierunku.
- Na Ziemi kruszyna jest ca�kiem �adnym krzewem, a jego kora stosowana
jest w medycynie. Ale to nieistotne. �Kruszyna" to s�owo, u�ywane przez
m�czyzn� dla okre�lenia dziewczyny, kt�r� lubi.
Zapad�a cisza.
- Czy ma pan swoj� dziewczyny, panie Carpenter?
- Niezupe�nie, Marsi. Mo�na by rzec, �e wielbi� pewn� damy na dystans.
- To nie brzmi rado�nie. Kt� to taki?
- Jest moj� g��wn� asystentk� w P�nocno-ameryka�skim Towarzystwie
Paleontologicznym, w kt�rym pracuj�. To panna Sands. Na imi� jej Elaine,
ale nigdy si� tak do niej nie zwracam. Kiedy podr�uj� w przesz�o��, ona
pilnuje, bym o niczym nie zapomnia� i nastawia temposkop przed moim
startem. Nast�pnie wraz z moim drugim asystentem, Peterem Detritusem,
czuwa w pogotowiu, by przyby� mi na ratunek w przypadku gdybym wys�a� im
puszk� pasztetu z zaj�ca. Wiesz, puszka pasztetu z zaj�ca to nasz um�wiony
znak, �e niezb�dna jest natychmiastowa pomoc. Puszka to przedmiot o takich
rozmiarach, �e zmie�ci si� w ka�dej chyba szafce na pok�adzie
palenontochodu, a �zaj�c" w naszym j�zyku kojarzy si� z p�ochliwo�ci� i
strachem.
- Ale dlaczego wielbi j� pan na dystans, panie Carpenter?
- C�, moja ma�a - odpar� Carpenter - panna Sands nie jest zwyczajnym
trzpiotem. Jest ch�odna,, wynios�a jak bogini, nie wiem, czy mnie dobrze
rozumiesz? W zasadzie chyba nie jeste� w stanie tego zrozumie�. Tak czy
owak, po prostu nie traktuje si� bogi� tak jak zwyk�e dziewczyny - nale�y
utrzyma� nale�yty dystans i wielbi si� je z dala, pokornie czekaj�c na to,
by �askawie zwr�ci�a na ciebie uwag�. Ja... j� wielbi� do tego stopnia, �e
za ka�dym razem, kiedy si� do niej zbli��, tak si� denerwuj�, �e niemal
nie potrafi� wykrztusi� z siebie s�owa. Mo�e po jakim� czasie, kiedy j�
lepiej poznam, to si� zmieni. Na razie znam j� zaledwie od trzech
miesi�cy.
Umilk�. Marsi obr�ci�a g�ow� i spojrza�a �agodnie na jego twarz. - Co
si� sta�o, panie Carpenter? Czemu pan tak zaniem�wi�?
- Zamy�li�em si� tylko - powiedzia�. - Trzy miesi�ce to wystarczaj�co
d�ugo, przynajmniej w tym przypadku, by m�czyzna m�g� powiedzie�, czy
istnieje cho�by szansa, �eby dziewczyna go kiedy� polubi�a. Teraz dopiero
widz�, �e panna Sands nigdy mnie nie polubi. Przecie� ona nigdy nawet na
mnie nie spojrzy, chyba, �e jest to nieuniknione, a je�li tylko mo�e tego
unikn��, to nie m�wi do mnie ani s�owa. Widzisz zatem, e nawet gdybym
zaniecha� wielbienia jej w skryto�ci ducha i zebra� ca�� odwag�, �eby
powiedzie� jej, �e j� kocham, ona zapewne rozgniewa�aby si� na mnie i
kaza�aby mi zej�� jej z oczu.
Marsi by�a poruszona.
- Ona musi mie� popl�tane w g�owie - tak, w�a�nie popl�tane w g�owie.
Powinna si� wstydzi�!
- Nie, Marsi. Twoja ocena jest dla niej krzywdz�ca. Nie nale�y przecie�
oczekiwa�, �e tak �liczna dziewczyna jak panna Sands zainteresuje si�
takim nic nie wartym w��cz�g� po czasie jak ja.
- Nic nie warty w��cz�ga po czasie. Co� podobnego ! Nie s�dz�, by pan
dobrze zna� si� na kobietach, panie Carpenter. Id� o zak�ad, ze gdyby
powiedzia� jej pan, �e j� kocha, rzuci�aby si� panu w ramiona!
- Jeste� romantyczna, Marsi. W normalnym �yciu takie rzeczy si� nie
zdarzaj� wiedzia� Carpenter i wsta�. - C�, m�oda damo, nie wiem jak ty,
ale ja jestem znu�ony. Chyba ju� czas spa�?
- Jak pan sobie �yczy, panie Carpenter.
Zanim zd��y� porz�dnie otuli� j� kocem, ju� spa�a. Sta� przez chwil�
przygl�daj�c si� jej. Przewr�ci�a si� we �nie na bok, a p�omie� ogniska
roz�wietli� ��ciutki kosmyk w�os�w z ty�u szyi, nadaj�c mu z�ocisto
czerwony odcie�.
Przed oczami stan�� mu widok pokrytych jaskrami ��k i wstaj�cego,
ciep�ego s�o�ca, kt�re rozpoczyna�o dzie� nad srebrz�c� si� kroplami rosy
traw�...
Sprawdzi�, czy Skip �pi spokojnie, przeszed� jaskini� i stan�wszy u jej
wyj�cia, spojrza� w ciemno��. Po odej�ciu tyrannosaurusa mniejsze
stworzenia ery mezozoicznej o�mieli�y si� wyj�� ze swych kryj�wek i
zacz�y dawa� zna� o swoim istnieniu. Dostrzeg� groteskowe kszta�ty kilku
prehistorycznych ptak�w, zobaczy� ankylosaurusa, stoj�cego nieruchomo pod
zagajnikiem palmowym, s�ysza� jaszczurki, biegaj�ce tak z jednej jak i
drugiej strony pola ochronnego. Po prehistorycznym niebosk�onie wspi�� si�
ksi�yc, nieco r�ny od tego, do kt�rego przywyk�. R�nica polega�a na
liczbie krater�w. W tej chwili by�o ich znacznie mniej ni� mia�o by� w
przysz�o�ci, za 79062156 lat.
W pewnej chwili zda� sobie sprawie z tego, �e mimo i� nadal patrzy na
ksi�yc, zupe�nie inny obraz sta� mu przed oczami. Widzia� biwakowe
ognisko, a przy nim ch�opca i dziewczynk�, entuzjastycznie piek�cych
prawo�laz. Dlaczego si� jeszcze nie o�eni i nie mia� dzieci? - zamy�li�
si� nagle. Dlaczego zignorowa� te wszystkie, poznane otychczas dziewcz�ta
i na domiar z�ego w wieku trzydziestu dw�ch lat zakocha� si� beznadziejnie
w cudownej bogini, kt�ra zdawa�a si� nie zauwa�a� jego istnienia? Sk�d
wzi�o si� u niego to przekonanie, �e podniecenie, wyp�ywaj�ce z
prze�ywania przyg�d, b�o wi�cej warte od zadowolenia, czerpanego z faktu
kochania i bycia kochanym? �e szukanie atrakcji w czasach historycznych i
prehistorycznych by�o wa�niejsze ni� szukanie ich w jego w�asnym �yciu; �e
samotny pok�j w pensjonacie by� dla m�czyzny prawdzwym domem, a drinki,
wypijane w przy�mionym �wietle nocnych bar�w w towarzystwie pa� do
towarzystwa, kt�rych twarzy nie pami�ta� ju� nast�pnego dnia, oznacza�y
wolno��. Jakie skarby chcia� znale�� w przesz�o�ci, kt�re r�wna�yby si�
skarbom zaprzepaszczonym ju� w jego przysz�o�ci?
Noc zrobi�a si� ch�odna. Zanim u�o�y� si� do snu, dorzuci� troch� drew
do ognia. S�ucha� ich trzasku i obserwowa� migotanie bladego �wiat�a na
�cianach jaskini. Z g��bi prehistorycznego cienia przygl�da�a mu si�
z�ocistooka jaszczurka. W oddali, g�o�no skrzecz�c, przelecia� mezozoiczny
ptak. Opok niego, na pos�aniu z zielonych ga��zi, spoczywa�o, oddychaj�c
miarowo; dwoje dzieci. Usn��.
Nast�pnego ranka Carpenter nie zwleka� ani chwili z wyruszeniem w
drog�.
Marsi i Skip zdecydowanie woleli pozosta� w jaskini, ale Carpenter
wyja�ni� im, �e je�li b�d� przebywa� w jednym miejscu, istnieje wi�ksze
prawdopodobie�stwo, �e zostan� odnalezieni przez kidnaper�w i w zwi�zku z
tym nale�a�o ca�y czas zmienia� miejsce pobytu. Dotychczs wszystko, co do
nich m�wi� by�o dla nich dzi�ki kolczykom-gadu�om zrozumia�e, lecz tym
razem z jakiego� powodu musia� si� solidnie nam�czy�, �eby dzieci poj�y,
do czego zmierza. Albo co� si� zepsu�o w mikrotranslatorach, albo po
prostu dzieci najnormniej w �wiecie nie mia�y ochoty opu�ci� groty. W
ko�cu, dokonawszy ablucji w malutkiej �azience Sama i posiliwszy si� w
ma�ej kuchni jajecznic� na boczku, zgodzi�y si� wyjecha�. Jednak Carpenter
musia� wyra�nie da� im do zrozumienia, �e na razie jeszczen tu rz�dzi.
Nie mia� skrystalizowanego planu dzia�ania. Rozwa�aj�c rozmaite
mo�liwo�ci, skierowa� triceraczo�g kursem wiod�cym na ukos przez r�wnin� -
m�g� przy tym stwierdzi�, �e superczu�y terenometr pojazdu sprawowa� si�
wy�mienicie.
W zasadzie mia� do wyboru tylko dwie mo�liwo�ci. Pierwsza nadal
odgrywa� rol� opiekuna dw�jki dzieci i wymyka� si� kidnaperom tak d�ugo,
a� zrezygnuj� z poszukiwa� lub przyb�dzie odsiecz pod postaci� Kosmicznej
Policji Wielkiego Marsa; druga to powr�ci� do obszaru wej�cia porozumie�
si� z pann� Sands i
Peterem Detritusem, aby ci sprowadzili jego triceraczo�g z powrotem w
tera�niejszo��. Drugie rozwi�zanie by�o ponad wszelk� w�tpliwo��
bezpieczniejszym sposobem post�powania i przyst�pi�by bez wahania do jego
realizacji, gdyby nie nast�puj�ce argumenty: a) Marsi i Skip, mimo i�
niew�tpliwie potrafiliby zaadaptowa� si� do cywilizacji ziemskiej z
dwudziestego drugiego wieku, kt�ra w znacznym stopniu przypomina�a ich
w�asn�, mogliby nigdy nie czu� si� na Ziemi jak we w�snym domu; b) pr�dzej
czy p�niej, musieliby stawi� czo�a demoralizuj�cej informacji, �e ich
w�asna cywilizacja sprzed 79 062 156 lat dawno ju� obr�ci�a si� w py�, a
marzenia o niesko�czonym rozwoju techniki, kt�rymi ich zawsze karmiono i
nauczono traktoa� jak modlitwie, okaza�y si� nieuzasadnione.
Teoretycznie istnia�a i trzecia mo�liwo��. Mo�na by zabra� dzieci do
tera�niejszo�ci przetrzyma� je tam tak d�ugo, a� kidnaperzy zrezygnuj� z
poszukiwa� i opuszcz� Ziemi�, albo do momentu, w kt�rym pojawi si�
Kosmiczna Policja i wtedy zabra� je ponownie do przesz�o�ci. Szkopu�
Jednak w tym, �e tego rodzaju przedsi�wzi�cie wi�za�oby si� z
konieczno�ci� dokonania kilkakrotnych wypad�w w okres kredy. Carpenter
dobrze wiedzia�, �e z uwagi na ogromne koszty podr� w czasie bud�et PATP
nie m�g�by wesprze� nawet jednej takiej niepaleontolocznej wyprawy, nie
m�wi�c ju� o kilku.
Pr�buj�c rozgry�� owe problemy, Carpenter poczu�, �e kto� ci�gnie go za
r�kaw. To Skip, kt�ry wdrapa� si� na siedzenie kierowcy.
- Czy mog� go poprowadzi�, panie Carpenter? Mog�? - zapyta� b�agalnie.
Carpenter zbada� r�wnin� poprzez przednie, boczne i tylne okienka,
nast�pnie podni�s� �eb Sama i obejrza� dok�adnie niebo przez kopu��
kabiny. Nad lini� ska�ek, kt�re zostawili za sob� niespe�na godzin� temu,
kr��y� ma�y czarny punkcik. W chwile p�niej przy��czy�y si� do niego dwie
nowe plamki.
- P�niej Skip. Teraz, jak misie zdaje, b�dziemy mieli towarzystwo.
Oczy Skipa r�wnie� zatrzyma�y si� na trzech plamkach. - To znowu
pteranodony, prosz� pana?
- Obawiam si�, �e tak.
Punkciki zacz�y gwa�townie rosn��. Mo�na ju� by�o zobaczy� rozpostarte
skrzyd�a i w�skie, szpiczaste g�owy. Marsi tak�e przysz�a do kabiny i
wbi�a wzrok w niebo. Tym razem zdawa�a si� nie by� ani troch�
przestraszona. Skip te� nie.
- Czy znowu skoczymy w przesz�o��, panie Carpenter? - spyta�a.
Pteranodony rysowa�y si� ju� bardzo wyra�nie na niebie. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e lec� w kierunku Sama. Inna sprawa, �e nie wiadomo by�o,
czy spr�buj� ponownie go zaatakowa�. Na wszelki wypadek Carpenter
zdecydowa�, �e lepiej b�dzie schroni� si� w najbli�szej k�pie drzew. W
odleg�o�ci p� mili dojrza� k�p� kar�owatych palm. Wrzuci� wy�szy bieg i
przeszed� na sterowanie r�czne.
- Dalej, Sam - powiedzia� dziarsko, by podtrzyma� morale dzieci - poka�
Marsi i Skipowi, co umiesz.
Sam wystartowa� jak dwudziestowieczna lokomotywa, rytmicznie poruszaj�c
stalowymi, elastycznymi �apami, wystukuj�c kopytami z metalowego stopu
melodie grzmot�w. C�, kiedy szybko�ci� nie m�g� r�wna� si� z
pteranodonami, kt�re niebawem go wyprzedzi�y. Pierwszy z nich zanurkowa� o
sto jard�w przed nimi, zrzuci� co�, co wygl�da�o jak ogromne metalowe jajo
i z rykiem wzni�s� si� w niebo.
Metalowe jajo ukaza�o si� by� bomb�. Krater, kt�ry powsta� na skutek
wybuchu, by� tak rozleg�y, �e Carpenter musia� u�y� swych wszyst