1227
Szczegóły |
Tytuł |
1227 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1227 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1227 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1227 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: Ma�y Ksi���
autor: Antoine de Saint-Exupery
przek�ad: Jan Szwykowski
na podstawie wydania:
Instytut Wydawniczy PAX,
Warszawa 1991
w formie elektronicznej
przygotowa�:
Piotr A. Dybczy�ski
korekta: Halina Pr�tka,
�aneta Ciemiofinowicz,
Mariusz Koczorowski
Fundacja Pomocy Dzieciom
Niewidomym, Pozna� 1995
Ma�y Ksi���
1
Kiedy mia�em sze�� lat,
zobaczy�em pewnego razu
wspania�y obrazek w ksi��ce
opisuj�cej puszcz� dziewicz�.
Ksi��ka nazywa�a si�
"Historie prawdziwe". Obrazek
przedstawia� w�a boa,
po�ykaj�cego drapie�ne
zwierz�. W ksi��ce by�o
napisane: "W�e boa po�ykaj�
w ca�o�ci schwytane
zwierz�ta. Nast�pnie nie mog�
si� rusza� i �pi� przez sze��
miesi�cy, dop�ki zdobycz nie
zostanie strawiona". Po
obejrzeniu obrazka wiele
my�la�em o �yciu d�ungli.
Pod wp�ywem tych my�li uda�o
mi si� za pomoc� kredki
stworzy� m�j pierwszy
rysunek, rysunek numer 1.
Pokaza�em moje dzie�o
doros�ym i spyta�em, czy ich
nie przera�a.
- Dlaczego kapelusz mia�by
przera�a�? - odpowiedzieli
doro�li. M�j obrazek nie
przedstawia� kapelusza. To
by� w�� boa, kt�ry trawi�
s�onia. Narysowa�em
nast�pnie przekr�j w�a, aby
doro�li mogli zrozumie�. Im
zawsze trzeba t�umaczy�. To
by� m�j rysunek numer 2.
Doro�li poradzili mi, abym
porzuci� rysowanie w�y
zamkni�tych oraz otwartych i
abym si� raczej zaj��
geografi�, histori�,
arytmetyk� i gramatyk�. W ten
spos�b, maj�c lat sze��,
porzuci�em wspania�� karier�
malarsk�. Zrazi�em si�
niepowodzeniem rysunku numer
1 i numer 2. Doro�li nigdy
nie potrafi� sami zrozumie�.
A dzieci bardzo m�czy
konieczno�� sta�ego
obja�niania. Musia�em wybra�
sobie inny zaw�d: zosta�em
pilotem. Lata�em po ca�ym
�wiecie i musz� przyzna�, �e
znajomo�� geografii bardzo mi
si� przyda�a. Potrafi�em
jednym rzutem oka odr�ni�
Chiny od Arizony. Ta wiedza
oddaje du�e us�ugi,
szczeg�lnie w�wczas, gdy si�
b��dzi noc�. Zaw�d pilota
da� mi okazj� do licznych
spotka� z wieloma powa�nymi
lud�mi. Wiele czasu sp�dzi�em
z doros�ymi. Obserwowa�em
ich z bliska. Lecz to nie
zmieni�o mej opinii o nich.
Gdy spotyka�em doros�� osob�,
kt�ra wydawa�a mi si� troch�
m�drzejsza, robi�em na niej
do�wiadczenie z moim
rysunkiem numer 1, kt�ry
stale nosi�em przy sobie.
Chcia�em wiedzie�, czy mam do
czynienia z osob�
rzeczywi�cie poj�tn�. Lecz
za ka�dym razem odpowiadano
mi:
- To jest kapelusz. -
Wobec tego nie rozmawia�em
ani o w�ach boa, ani o
lasach dziewiczych, ani o
gwiazdach. Stara�em si� by�
na poziomie mego rozm�wcy.
Rozmawia�em o bryd�u, golfie,
polityce i krawatach. A
doros�y by� zadowolony, �e
pozna� tak rozs�dnego
cz�owieka.
2
W ten spos�b, nie znajduj�c z
nikim wsp�lnego j�zyka,
prowadzi�em samotne �ycie a�
do momentu przymusowego
l�dowania na Saharze. By�o to
sze�� lat temu. Co� si�
zepsu�o w motorze. Poniewa�
nie towarzyszy� mi ani
mechanik, ani pasa�erowie,
musia�em sam zabra� si� do
bardzo trudnej naprawy. By�a
to dla mnie kwestia �ycia lub
�mierci. Mia�em zapas wody
zaledwie na osiem dni.
Pierwszego wieczoru zasn��em
na piasku, o tysi�c mil od
teren�w zamieszkanych. By�em
bardziej osamotniony ni�
rozbitek na tratwie po�rodku
oceanu. Tote� prosz� sobie
wyobrazi� moje zdziwienie,
gdy o �wicie obudzi� mnie
czyj� g�osik. Pos�ysza�em:
- Prosz� ci�, narysuj mi
baranka.
- Co takiego?
- Narysuj mi baranka.
Zerwa�em si� na r�wne nogi.
Przetar�em dobrze oczy.
Nat�y�em wzrok. I zobaczy�em
niezwyk�ego ma�ego
cz�owieczka, kt�ry bacznie mi
si� przygl�da�. Oto jego
najlepszy portret, kt�ry
uda�o mi si� zrobi� p�niej.
Oczywi�cie nie jest on na tym
rysunku tak czaruj�cy jak w
rzeczywisto�ci. To nie moja
wina. Gdy mia�em sze�� lat,
doro�li zniech�cili mnie do
malarstwa i dlatego umiem
rysowa� tylko w�e boa
zamkni�te i otwarte.
Patrzy�em na to zjawisko
oczyma okr�g�ymi ze
zdziwienia. Nie zapominajcie,
�e znajdowa�em si� o tysi�c
mil od teren�w zamieszkanych.
Tymczasem cz�owieczek nie
wygl�da� ani na zb��kanego,
ani na gin�cego ze zm�czenia,
ani na umieraj�cego z
pragnienia czy g�odu, ani na
przestraszonego. W niczym nie
przypomina� dziecka
zgubionego w �rodku pustyni,
o tysi�c mil od miejsc
zamieszkanych. Gdy wreszcie
odzyska�em mow�, odezwa�em
si�:
- Ale... c� ty tutaj robisz?
A on powt�rzy� bardzo powoli,
jak gdyby chodzi�o o
niezwykle wa�n� spraw�:
- Prosz� ci�, narysuj mi
baranka...
Zawsze ulega si� urokowi
tajemnicy. Pomimo
niedorzeczno�ci sytuacji -
by�em bowiem o tysi�c mil od
teren�w zamieszkanych i
grozi�o mi niebezpiecze�stwo
�mierci - wyci�gn��em z
kieszeni kartk� papieru i
wieczne pi�ro. W tym momencie
jednak przypomnia�em sobie,
�e przecie� uczy�em si� tylko
geografii, historii,
rachunk�w i gramatyki, wi�c
zmartwiony powiedzia�em
ch�opcu, �e nie umiem
rysowa�. Ale on odrzek�:
- To nic nie szkodzi. Narysuj
mi baranka.
Poniewa� nigdy w �yciu nie
rysowa�em baranka, pokaza�em
mu jeden z dw�ch rysunk�w,
jakie umia�em zrobi�: rysunek
w�a boa zamkni�tego. Ku memu
zdumieniu ch�opczyk
odpowiedzia�:
- Nie, nie. Nie chc� s�onia
po�kni�tego przez w�a boa.
Boa jest zbyt niebezpieczny,
a s�o� za du�y. Mam za ma�o
miejsca. Potrzebny mi jest
baranek. Narysuj mi baranka.
Narysowa�em baranka. Ma�y
przyjrza� si� uwa�nie i
rzek�:
- Nie, ten baranek jest ju�
bardzo chory. Zr�b innego.
Narysowa�em. Ma�y przyjaciel
u�miechn�� si� grzecznie i z
pob�a�aniem:
- Przyjrzyj si�. To nie jest
baranek, to baran. On ma
rogi.
Zrobi�em nowy rysunek, ale
zosta� odrzucony tak jak
poprzednie:
- Ten baranek jest za stary.
Chc� mie� baranka, kt�ry
b�dzie d�ugo �y�.
Trac�c ju� cierpliwo�� -
chcia�em bowiem jak
najpr�dzej zabra� si� do
naprawy motoru - nabazgra�em
ten obrazek i powiedzia�em:
- To jest skrzynka. Baranek,
kt�rego chcia�e� mie�, jest w
�rodku. By�em bardzo
zdziwiony, widz�c rado�� na
buzi ma�ego krytyka.
- To jest w�a�nie to, czego
chcia�em. Czy my�lisz, �e
trzeba du�o trawy dla tego
baranka?
- Dlaczego pytasz?
- Bo mam tak ma�o miejsca...
- Na pewno wystarczy. Da�em
ci zupe�nie ma�ego baranka.
Pochyli� g��wk� nad
rysunkiem.
- Nie taki znowu ma�y.
Zobacz, zasn��...
Tak wygl�da� pocz�tek mojej
znajomo�ci z Ma�ym Ksi�ciem.
3
Du�o czasu up�yn�o, zanim
zrozumia�em, sk�d przyby�.
Ma�y Ksi���, cho� sam zadawa�
mi wiele pyta�, udawa�, �e
moich nie s�yszy. Dopiero z
wypowiedzianych przypadkowo
s��w pozna�em jego histori�.
Kiedy po raz pierwszy ujrza�
m�j samolot (nie narysuj�
mego samolotu, poniewa� jest
to rysunek zbyt trudny),
zapyta�:
- Co to za przedmiot?
- To nie jest przedmiot. To
lata. To samolot. To m�j
samolot.
By�em bardzo dumny, mog�c mu
powiedzie�, �e latam. Wtedy
zawo�a�:
- Jak to? Spad�e� z nieba?
- Tak - odpar�em skromnie.
- Ach, to zabawne...
I Ma�y Ksi��� wybuchn��
�miechem, kt�ry mnie
rozgniewa�. Wola�bym, aby
powa�niej traktowano moje
nieszcz�cie. Po chwili
powiedzia�:
- A wi�c ty te� spad�e� z
nieba? Z jakiej planety
pochodzisz?
W tym momencie rozja�ni� si�
nieco mrok otaczaj�cy jego
zjawienie si� i spyta�em
natychmiast:
- Wi�c ty przyby�e� z innej
planety?
Ale on nie odpowiada�.
Schyli� g�ow� i uwa�nie
przygl�da� si� memu
samolotowi.
- To prawda. Przy pomocy
czego� takiego nie mog�e�
przyby� z daleka.
I pogr��y� si� w
rozmy�laniach. Nast�pnie
wyj�� z kieszeni baranka i
zacz�� uwa�nie przygl�da� si�
swemu skarbowi. Mo�ecie
sobie wyobrazi�, jak bardzo
by�em zaintrygowany tym
zagadkowym zwierzeniem o
innych planetach. Stara�em
si� zatem dowiedzie� czego�
wi�cej.
- Sk�d przyby�e�, m�j ma�y?
Gdzie jest tw�j dom? Dok�d
chcesz zabra� baranka?
Po chwili skupienia
powiedzia�:
- Dobr� stron� tej skrzynki,
kt�r� mi da�e�, jest to, �e
b�dzie w nocy jego domkiem.
- Naturalnie. Je�eli
b�dziesz grzeczny, dam ci
jeszcze link� i palik, aby�
m�g� go w dzie� przywi�zywa�.
Ta propozycja urazi�a Ma�ego
Ksi�cia.
- Przywi�zywa�? Te� pomys�!
- Je�eli go nie przywi��esz,
to p�jdzie gdziekolwiek i
zginie.
M�j ma�y przyjaciel znowu si�
roze�mia�.
- A gdzie on ma i��?
- Gdziekolwiek, prosto przed
siebie.
Wtedy Ma�y Ksi��� powiedzia�
z powag�:
- To nie ma znaczenia. Ja mam
tak ma�o miejsca. Nast�pnie
dorzuci� z odrobin� - jak mi
si� wydawa�o smutku:
- Id�c prosto przed siebie
nie mo�na zaj�� daleko...
4
W ten spos�b dowiedzia�em si�
drugiej wa�nej rzeczy: �e
planeta, z kt�rej pochodzi�,
niewiele by�a wi�ksza od
zwyk�ego domu. Ta wiadomo��
nie zdziwi�a mnie. Wiedzia�em
dobrze, �e opr�cz du�ych
planet, takich jak Ziemia,
Jowisz, Mars, Wenus, kt�rym
nadano imiona, s� setki
innych, tak ma�ych, �e z
wielkim trudem mo�na je
zobaczy� za pomoc� teleskopu.
Kiedy astronom odkrywa kt�r��
z nich, daje jej zamiast
imienia numer. Nazywa j� na
przyk�ad asteroidem 3251.
Mia�em pewne podstawy, aby
s�dzi�, �e planeta, z kt�rej
przyby� Ma�y Ksi���, to
asteroid B-612. By� widziany
raz tylko, w 1909 roku, przez
tureckiego astronoma, kt�ry
swoje odkrycie og�osi� na
Mi�dzynarodowym Kongresie
Astronom�w. Nikt jednak nie
chcia� mu uwierzy�, poniewa�
mia� bardzo dziwne ubranie.
Tacy bowiem s� doro�li
ludzie. Na szcz�cie dla
planety B-612 turecki
dyktator kaza� pod kar�
�mierci zmieni� swojemu
ludowi ubi�r na europejski.
Astronom og�osi� po raz wt�ry
swoje odkrycie w roku 1920 i
tym razem by� ubrany w
elegancki frak. Ca�y �wiat mu
uwierzy�. Opowiedzia�em wam
te szczeg�y o planecie B-612
i poda�em numer ze wzgl�du na
doros�ych. Doro�li s�
zakochani w cyfrach. Je�eli
opowiadacie im o nowym
przyjacielu, nigdy nie
spytaj� o rzeczy
najwa�niejsze. Nigdy nie
us�yszycie: "Jaki jest d�wi�k
jego g�osu? W co lubi si�
bawi�? Czy zbiera motyle?"
Oni spytaj� was: "lle ma lat?
Ilu ma braci? Ile wa�y? Ile
zarabia jego ojciec?" w�wczas
dopiero s�dz�, �e co� wiedz�
o waszym przyjacielu. Je�eli
m�wicie doros�ym: "Widzia�em
pi�kny dom z czerwonej ceg�y,
z geranium w oknach i
go��biami na dachu" - nie
potrafi� sobie wyobrazi� tego
domu. Trzeba im powiedzie�:
"Widzia�em dom za sto
tysi�cy". Wtedy krzykn�:
"Jaki to pi�kny dom ! "
Je�eli powiecie doros�ym:
"Dowodem istnienia Ma�ego
Ksi�cia jest to, �e by�
�liczny, �e �mia� si� i �e
chcia� mie� baranka, a je�eli
chce si� mie� baranka, to
dow�d, �e si� istnieje" -
w�wczas wzrusz� ramionami i
potraktuj� was jak dzieci.
Lecz je�eli im powiecie, �e
przyby� z planety B-612,
uwierz� i nie b�d� zadawa�
niem�drych pyta�. Oni s�
w�a�nie tacy. Nie mo�na od
nich za du�o wymaga�. Dzieci
musz� by� bardzo pob�a�liwe w
stosunkn do doros�ych. My
jednak, kt�rzy dobrze
rozumiemy �ycie, kpimy sobie
z cyfr. Chcia�bym zacz�� t�
histori�, jak zaczyna si�
ba��. Wola�bym powiedzie�:
"By� pewnego razu Ma�y
Ksi���, kt�ry mieszka� na
planecie troszeczk� wi�kszej
od niego i kt�ry bardzo
chcia� mie� przyjaciela..."
Dla tych, kt�rzy znaj� �ycie,
wygl�da�oby to o wiele
prawdziwiej. By�oby mi
przykro, gdyby moj� ksi��k�
traktowano niepowa�nie. Z
wielkim b�lem opowiadam te
wspomnienia. Sze�� lat min�o
ju� od chwili, kiedy m�j
przyjaciel odszed� ze swoim
barankiem. Pr�buj� opisa� go
po to, aby nie zapomnie�. To
bardzo przykre zapomnie�
przyjaciela. A przecie� nie
ka�dy ma przyjaciela. I
m�g�bym sta� si� podobny do
doros�ych, kt�rzy interesuj�
si� tylko cyframi. Dlatego
te� kupi�em sobie pude�ko z
farbami i o��wki. Bardzo
trudno zabra� si� do
rysowania w moim wieku, tym
bardziej �e jedyne pr�by w
tym kierunku to by�y rysunki
w�a boa zamkni�tego i
otwartego, rysunki, kt�re
robi�em maj�c sze�� lat.
Postaram si� jednak, aby
portrety by�y jak
najwierniejsze. Sam nie
jestem pewien, czy mi si� to
uda. Jeden rysunek jest
dobry, drugi gorszy. Myli mi
si� troch� wzrost Ma�ego
Ksi�cia. Tutaj jest za du�y,
tam zn�w za ma�y. Waham si�,
maluj�c kolory jego stroju.
B��dz� w ciemno�ciach
wspomnie� i w rezultacie myl�
si� w rzeczach bardzo
zasadniczych. Ale trzeba mi
to wybaczy�. M�j przyjaciel
nigdy mi nic nie obja�nia�.
Uwa�a� pewnie, �e jestem
podobny do niego. Ja jednak
nie potrafi�, niestety,
widzie� baranka przez �ciany
skrzynki. Mo�liwe wi�c, �e
jestem troch� podobny do
doros�ych. Ju� si�
prawdopodobnie zestarza�em.
5
Codziennie dowiadywa�em si�
czego� nowego o planecie, o
wyje�dzie, o podr�y.
Wiadomo�ci te gromadzi�y si�
z wolna i przypadkowo. I tak
trzeciego dnia pozna�em
dramat baobab�w. W tym
wypadku sta�o si� to dzi�ki
barankowi. Ma�y Ksi��� spyta�
mnie nagle, jakby w co�
zw�tpi�:
- Czy to prawda, �e baranki
zjadaj� krzaki?
- Tak, to prawda.
- O, to bardzo si� z tego
ciesz�.
Nie rozumia�em, jakie
znaczenie mo�e mie�
wiadomo��, �e baranki zjadaj�
krzaki. Ale Ma�y Ksi���
doda�:
- Wobec tego one jedz� tak�e
baobaby?
Wyt�umaczy�em mu, �e baobaby
nie s� krzakami, lecz
drzewami, i to tak du�ymi jak
ko�cio�y, i gdyby nawet
zabra� ze sob� ca�e stado
s�oni, to nie da�yby one rady
jednemu baobabowi. Na my�l o
stadzie s�oni Ma�y Ksi���
roze�mia� si�:
- Trzeba by�oby poustawia�
jednego na drugim. P�niej
doda� z namys�em:
- Ale nim baobaby stan� si�
drzewami, s� malutkie.
-To prawda. Ale dlaczego
chcesz, �eby baranki zjada�y
ma�e baobaby?
Odpowiedzia� mi:
- Dobrze, dobrze... - jakby
chodzi�o o rzecz najzupe�niej
oczywist�. Musia�em zrobi�
du�y wysi�ek, aby zrozumie�
to bez niczyjej pomocy.
Okaza�o si�, �e na planecie
Ma�ego Ksi�cia, tak jak na
wszystkich planetach, ros�y
ro�liny po�yteczne oraz
zielska. W rezultacie
znajdowa�y si� tam dobre
nasiona ro�lin po�ytecznych i
z�e nasiona zielsk. Ale
ziarna s� niewidoczne. �pi�
sobie skrycie w ziemi a� do
chwili, kiedy kt�remu� z nich
przyjdzie ochota obudzi� si�.
Wypuszcza wtedy cudowny,
bezbronny p�d, kt�ry najpierw
nie�mia�o wyci�ga si� ku
s�o�cu. Je�eli jest to p�d
rzodkiewki albo r�y, mo�na
mu pozwoli� ros��, jak chce.
Ale je�eli jest to zielsko,
trzeba wyrwa� je jak
najszybciej, gdy tylko si� je
rozpozna. Ot� na planecie
Ma�ego Ksi�cia by�y ziarna
straszliwe. Ziarna baobabu.
Zaka�ony by� nimi ca�y grunt.
A kiedy baobab wyro�nie, to
na wyrwanie jest za p�no i
nigdy ju� nie mo�na si� go
pozby�. Zajmie ca�� planet�.
Przeorze j� korzeniami. A
je�eli planeta jest ma�a, a
baobab�w jest du�o, to one j�
rozsadz�.
- Jest to kwestia dyscypliny
- powiedzia� mi p�niej Ma�y
Ksi���.
- Rano, po umyciu si�, trzeba
robi� bardzo dok�adn� toalet�
planety. Trzeba si� zmusi� do
regularnego wyrywania
baobab�w, i to natychmiast po
odr�nieniu ich od krzew�w
r�y, do kt�rych s� w
m�odo�ci bardzo podobne. Jest
to praca bardzo nudna, lecz
bardzo �atwa...
Pewnego dnia poradzi� mi,
abym spr�bowa� narysowa�
�adny obrazek, kt�ry by
pom�g� dzieciom z naszej
planety zrozumie�
niebezpiecze�stwo baobab�w.
- Gdyby kiedy� podr�owa�y -
m�wi� mi - mo�e im si�
przyda�. Czasem od�o�enie
pracy na p�niej nie przynosi
szkody. Lecz w wypadku
baobabu ko�czy si� zawsze
katastrof�. Zna�em planet�,
kt�r� zamieszkiwa� leniuch.
Zlekcewa�y� trzy p�dy...
Wed�ug wskaz�wek Ma�ego
Ksi�cia narysowa�em t�
planet�. Nie lubi� prawi�
mora��w. Lecz
niebezpiecze�stwo baobab�w
jest tak ma�o znane, a
ryzyko, na jakie nara�aj� si�
ci, kt�rzy zab��dz� na jedn�
z ma�ych planet, jest tak
powa�ne, �e tym razem
odst�pi� od mych zasad. I
m�wi�: dzieci, uwa�ajcie na
baobaby! Wiele pracy
kosztowa� mnie ten rysunek,
kt�ry zrobi�em po to, aby
ostrzec mych przyjaci� przed
niebezpiecze�stwem od dawna
gro��cym a nie znanym. M�j
trud jednak�e op�aci� si�.
Mo�e zapytacie, dlaczego w
tej ksi��ce nie ma innych
r�wnie wspania�ych rysunk�w
jak rysunek baobab�w?
Odpowied� jest prosta:
pr�bowa�em je zrobi�, lecz mi
si� nie uda�y. Gdy malowa�em
baobaby, kierowa�a mn� jaka�
wewn�trzna konieczno��.
6
Powoli zrozumia�em, Ma�y
Ksi���, twoje smutne �ycie.
Od dawna jedyn� rozrywk� by�
dla ciebie urok zachod�w
s�o�ca. Ten nowy szczeg�
twego �ycia pozna�em
czwartego dnia rano, gdy� mi
powiedzia�:
-Bardzo lubi� zachody s�o�ca.
Chod�my zobaczy� zach�d
s�o�ca.
-Ale trzeba poczeka�.
-Poczeka� na co?
-Poczeka�, a� s�o�ce zacznie
zachodzi�. Pocz�tkowo
zrobi�e� zdziwion� min�, a
p�niej roze�mia�e� si� i
rzek�e�:
-Ci�gle mi si� wydaje, �e
jestem u siebie.
Rzeczywi�cie, wszyscy wiedz�,
�e kiedy w Stanach
Zjednoczonych jest godzina
dwunasta, we Francji s�o�ce
zachodzi. Gdyby mo�na si�
by�o w ci�gu minuty przenie��
ze Stan�w do Francji,
ogl�da�oby si� zach�d s�o�ca.
Niestety, Francja jest
daleko. Ale na twojej
planecie mog�e� przesun��
krzese�ko o par� krok�w i
ogl�da� zach�d s�o�ca tyle
razy, ile chcia�e�.
-Pewnego dnia ogl�da�em
zach�d s�o�ca czterdzie�ci
trzy razy - powiedzia� Ma�y
Ksi���, a w chwil� p�niej
doda�:
-Wiesz, gdy jest bardzo
smutno, to kocha si� zachody
s�o�ca.
-Wi�c w�wczas, gdy ogl�da�e�
je czterdzie�ci trzy razy,
by�e� a� tak bardza smutny?
- zapyta�em. Ale Ma�y Ksi���
nie odpowiedzia�. Pi�tego
dnia, znowu dzi�ki barankowi,
odkry�em now� tajemnic�
Ma�ego Ksi�cia. Gwa�townie,
bez �adnego wst�pu, zapyta�
mnie, jak gdyby po d�ugim
zastanowieniu si� w
samotno�ci:
-Je�eli baranek zjada krzaki,
to je tak�e kwiaty?
-Baranek je wszystko, co
napotka.
-Nawet kwiaty, kt�re maj�
kolce?
-Tak, nawet kwiaty, kt�re
maj� kolce.
-A wi�c do czego s�u�� kolce?
Nie wiedzia�em. By�em w tym
momencie zaj�ty luzowaniem
zbyt �ci�gni�tego sworznia
mego motoru. Niepokoi�em si�
bardzo, poniewa� zacz��em
rozumie�, �e uszkodzenie jest
powa�ne, a woda do picia
ko�czy si�. My�la�em o
najgorszym.
-Do czego s�u�� kolce? Ma�y
Ksi��� nigdy nie rezygnowa� z
raz postawionego pytania.
By�em zdenerwowany stanem
mojej maszyny i
odpowiedzia�em byle co:
-Kolce nie s�u�� do niczego.
To tylko z�o�liwo�� kwiat�w.
Ma�y Ksi��� westchn��, a po
chwili milczenia powiedzia�
ura�ony:
-Nie wierz� ci. Kwiaty s�
s�abe, s� naiwne. One
zabezpieczaj� si�, jak mog�.
Im si� wydaje, �e z kolcami
s� bardzo gro�ne. Nie
odpowiedzia�em. M�wi�em sobie
w tej chwili: "Je�eli ten
sworze� nie pu�ci, wybij� go
m�otkiem". Ma�y Ksi���
przerwa� moje my�li.
-I ty s�dzisz, �e kwiaty...
-Ale� nie, nic nie s�dz�.
Odpowiedzia�em byle co.
Zajmuj� si� powa�nymi
sprawami. Popatrzy� na mnie
zdumiony.
-Powa�nymi sprawami? Widzia�
mnie stoj�cego z m�otkiem w
r�ku, z palcami czarnymi od
smaru, schylonego nad
przedmiotem, kt�ry wydawa� mu
si� bardzo brzydki.
-M�wisz jak doro�li.
Zawstydzi�em si�. Ale on
doda� bezlito�nie:
-Nie rozumiesz nic. Mieszasz
wszystko. By� naprawd�
bardzo rozgniewany. Potrz�sa�
z�otymi lokami, rozsypuj�cymi
si� na wietrze.
-Znam planet�, na kt�rej
mieszka pan o czerwonej
twarzy. On nigdy nie w�cha�
kwiat�w. Nigdy nie patrzy�
na gwiazdy. Nigdy nikogo nie
kocha�. Niczego w �yciu nie
robi� poza rachunkami. I ca�y
dzie� powtarza tak jak ty:
"Jestem cz�owiekiem powa�nym,
jestem cz�owiekiem powa�nym".
Nadyma si� dum�. Ale to nie
jest cz�owiek, to jest grzyb.
-Co?
-Grzyb ! Ma�y Ksi��� by�
blady ze z�o�ci.
-Od milion�w lat kwiaty maj�
kolce. Mimo to od miiion�w
lat baranki jedz� kwiaty. A
czy nie wydaje ci si� godne
wyja�nienia, dlaczego kwiaty
zadaj� sobie tyle trudu dla
wytworzenia kolc�w, kt�re nie
s�u�� do niczego? Czy wojna
mi�dzy kwiatami a barankami
nie jest rzecz� powa�n�? Czy
to nie jest wa�niejsze ni�
rachunki grubego, czerwonego
pana? Je�eli ja znam jedyny
kwiat, kt�ry nigdzie poza
moj� planet� nie istnieje, i
je�eli ma�y baranek mo�e go
kt�rego� ranka zniszczy� za
jednym zamachem, nie zdaj�c
sobie sprawy z tego, co
czyni, czy� nie ma to �adnego
znaczenia? Poczerwienia�. Po
chwili m�wi� dalej:
-Je�li kto� kocha kwiat,
kt�ry jest jedyny na
milionach i milionach planet,
to mu wystarcza do szcz�cia
patrzenie na gwiazdy i m�wi
sobie: "Gdzie� tam jest m�j
kwiat". Lecz je�li baranek
zje kwiat, to tak jakby
wszystkie gwiazdy zgas�y. I
to nie jest wa�ne? Nie m�g�
m�wi� d�u�ej. Wybuchn��
p�aczem. Noc zapad�a.
Porzuci�em moje narz�dzia.
Kpi�em sobie z m�otka, ze
sworznia, z wody i ze
�mierci. Na jednej gwie�dzie,
na planecie, na mojej Ziemi
by� Ma�y Ksi���, kt�rego
musia�em pocieszy�. Wzi��em
go na r�ce i uko�ysa�em.
Powiedzia�em:
-Kwiatowi, kt�ry kochasz, nie
grozi niebezpiecze�stwo.
Narysuj� ci kaganiec dla
twego baranka, narysuj�
os�on� dla twego kwiatu...
Ja... Nie wiedzia�em, co
powiedzie�. Czu�em si�
nieswojo. Nie wiedzia�em, jak
do niego przem�wi�, czym go
pocieszy�. �wiat �ez jest
taki tajemniczy.
8
Wkr�tce pozna�em lepiej ten
kwiat. Na planecie Ma�ego
Ksi�cia kwiaty by�y zawsze
bardzo skromne, o pojedynczej
koronie p�atk�w, nie
zajmuj�ce miejsca i nie
przeszkadzaj�ce nikomu.
Pojawia�y si� kt�rego� ranka
w�r�d traw i wi�d�y
wieczorem. Krzak r�y
wykie�kowa� w ci�gu dnia z
ziarna przyniesionego nie
wiadomo sk�d i Ma�y Ksi��� z
uwag� �ledzi� ten p�d,
zupe�nie niepodobny do innych
p�d�w. M�g� to by� nowy
gatunek baobabu. Lecz krzak
szybko przesta� rosn�� i
zacz�� si� formowa� kwiat.
Ma�y Ksi���, kt�ry �ledzi�
pojawienie si� olbrzymiego
p�ka, wyczuwa�, i� wykwitnie
z niego jakie� cudowne
zjawisko, lecz r�a schowana
w swoim zielonym domku
przygotowywa�a si� powoli.
Starannie dobiera�a barwy.
Ubiera�a si� wolno,
dopasowywa�a p�atki jeden do
drugiego. Nie chcia�a
rozkwitn�� pognieciona jak
maki. Pragn�a zjawi� si� w
pe�nym blasku swojej
pi�kno�ci. O, tak! By�a
wielk� zalotnic�. Jej
tajemnicze strojenie si�
trwa�o wiele dni. A� pewnego
poranka - dok�adnie o
wschodzie s�o�ca - ukaza�a
si�. I oto ona - kt�ra tyle
trudu w�o�y�a w sw�j staranny
wygl�d - powiedzia�a
ziewaj�c:
- Ach, dopiero si�
obudzi�am... Przepraszam
bardzo... Jestem jeszcze nie
uczesana.
Ma�y Ksi��� nie m�g�
powstrzyma� s��w zachwytu:
- Jaka� pani jest pi�kna!
- Prawda? - odpowiedzia�a
r�a cichutko.
- Urodzi�am si� r�wnocze�nie
ze s�o�cem.
- A ten parawan?
- Ju� bym przyni�s�, ale pani
m�wi�a...
Wtedy r�a zn�w zacz�a
kaszle�, aby Ma�y Ksi��� mia�
wyrzuty sumienia. W ten
spos�b mimo dobrej woli
p�yn�cej z jego uczucia Ma�y
Ksi��� przesta� wierzy� r�y.
Wzi�� powa�nie s�owa bez
znaczenia i sta� si� bardzo
nieszcz�liwy.
- Nie powinienem jej s�ucha�
- zwierzy� mi si� kt�rego�
dnia - nigdy nie trzeba
s�ucha� kwiat�w. Trzeba je
ogl�da� i w�cha�. M�j kwiat
nape�nia� ca�� planet� swoj�
woni�, lecz nie umia�em si�
nim cieszy�. Historia
kolc�w, kt�ra tak mnie
rozdra�ni�a, powinna
rozczuli�... Zwierzy� si�
jeszcze:
- Nie potrafi�em jej
zrozumie�. Powinienem s�dzi�
j� wed�ug czyn�w, a nie s��w.
Czarowa�a mnie pi�knem i
zapachem. Nie powinienem
nigdy od niej uciec.
Powinienem odnale�� w niej
czu�o�� pod pokrywk� ma�ych
przebieg�ostek. Kwiaty maj� w
sobie tyle sprzeczno�ci. Lecz
by�em za m�ody, aby umie� j�
kocha�.
9
S�dz�, �e dla swej ucieczki
Ma�y Ksi��� wykorzysta� odlot
w�drownych ptak�w. Rano przed
odjazdem uporz�dkowa�
dok�adnie planet�.
Pieczo�owicie przeczy�ci�
czynne wulkany. Mia� dwa
czynne wulkany. To si� bardzo
przydaje do podgrzewania
�niada�. Mia� te� jeden
wulkan wygas�y. Poniewa�
powtarza� zwykle:
- Nic nigdy nie wiadomo
- wi�c przeczy�ci� tak�e
wygas�y wulkan. Je�li wulkany
s� dobrze przeczyszczone,
pal� si� powoli i r�wno, bez
wybuch�w. Wybuchy wulkan�w
s� tym, czym zapalenie sadzy
w kominie. Oczywi�cie my, na
naszej Ziemi, jeste�my za
mali, aby przeczyszcza�
wulkany. Dlatego te�
sprawiaj� nam tyle
przykro�ci. Ma�y Ksi��� z
odrobin� smutku wyrwa� tak�e
ostatnie p�dy baobab�w. Nie
wierzy� w sw�j powr�t.
Wszystkie te codzienne prace
wyda�y mu si� tego ranka
szczeg�lnie mi�e. Kiedy po
raz ostatni podla� r�� i ju�
mia� j� przykry� kloszem,
poczu�, �e chce mu si�
p�aka�.
- Do widzenia - powiedzia�
r�y. Lecz ona nie
odpowiada�a.
- Do widzenia - powt�rzy�.
R�a zakaszla�a. Lecz nie z
powodu kataru.
- By�am niem�dra -
powiedzia�a mu.
- Przepraszam ci�. Spr�buj
by� szcz�liwy. Zdziwi� si�
brakiem wym�wek. Sta�
ca�kowicie zbity z tropu,
trzymaj�c klosz w powietrzu.
Nie rozumia� tej spokojnej
s�odyczy.
- Ale� tak, ja ci� kocham -
m�wi�a r�a.
- Nie wiedzia�e� o tym z
mojej winy. To nie ma �adnego
znaczenia. Ale ty by�e�
r�wnie niem�dry jak ja.
Spr�buj by� szcz�liwy.
Pozostaw spokojnie t�
planet�. Nie chc� ciebie
wi�cej.
- Ale�... przeci�gi...
- Nie jestem ju� tak bardzo
zakatarzona. Ch�odne
powietrze nocy dobrze mi
zrobi. Jestem kwiatem...
-Ale dzikie bestie...
-Musz� pozna� dwie lub trzy
g�sienice, je�li chc� zawrze�
znajomo�� z motylem. To
podobno takie rozkoszne. Bo
kt� by mnie potem odwiedza�,
gdy b�dziesz daleko. . . A
je�li chodzi o dzikie bestie,
nie boj� si� nikogo. Mam
kolce. I naiwnie pokaza�a
cztery kolce. Po chwili
dorzuci�a:
-Nie zwlekaj, to tak dra�ni.
Zdecydowa�e� si� odej��. Id�
ju�!
Nie chcia�a, aby widzia�, �e
p�acze. By�a przecie� tak
dumna.
10
Planeta Ma�ego Ksi�cia
kr��y�a w okolicy planetek
325, 326, 327, 328, 329, 330.
Zacz�� wi�c od zwiedzania
tych planet, aby znale��
sobie zaj�cie i czego� si�
nauczy�. Pierwsz�
zamieszkiwa� Kr�l. Ubrany w
purpur� i gronostaje,
siedzia� na tronie bardzo
skromny, lecz majestatyczny.
-Oto poddany! - krzykn��
Kr�l, gdy zobaczy� Ma�ego
Ksi�cia. Ma�y Ksi��� spyta�:
-Widzisz mnie przecie� po raz
pierwszy, w jaki wi�c spos�b
mog�e� mnie rozpozna�? - Nie
wiedzia�, �e dla kr�l�w �wiat
jest bardzo prosty. Wszyscy
ludzie s� poddanymi.
-Zbli� si�, abym ci� widzia�
lepiej - powiedzia� Kr�l,
bardzo dumny, �e nareszcie
mo�e nad kim� panowa�. Ma�y
Ksi��� poszuka� wzrokiem
miejsca, gdzie by m�g�
usi���, lecz ca�a planeta
zaj�ta by�a przez wspania�y
p�aszcz gronostajowy. Sta�
wi�c nadal, a poniewa� by�
zm�czony podr�, ziewn��.
-Etykieta nie zezwala na
ziewanie w obecno�ci kr�la
- rzek� monarcha.
- Zakazuj� ci ziewa�.
- Nie mog� si� powstrzyma�
- odpowiedzia� Ma�y Ksi���
bardzo zawstydzony.
- Odby�em d�ug� podr� i nie
spa�em.
-Wobec tego rozkazuj� ci
ziewa�. Od lat nie widzia�em
ziewaj�cych. Zaciekawia mnie
ziewanie. No! Ziewaj jeszcze!
To jest rozkaz.
- To mnie onie�miela... nie
mog� wi�cej - powiedzia�
czerwieni�c si� Ma�y Ksi���.
-Hm, hm! - odrzek� Kr�l.
- Wobec tego... rozkazuj� ci
to ziewa�, to... - Be�kota�
chwil� i wydawa� si�
podra�niony. Kr�lowi bardzo
zale�a�o, aby jego autorytet
by� szanowany. Nie znosi�
niepos�usze�stwa. By� to
monarcha absolutny. Poniewa�
jednak by� bardzo dobry,
dawa� rozkazy rozs�dne.
Je�li rozka�� - zwyk� m�wi�
- je�li rozka�� genera�owi,
aby zmieni� si� w morskiego
ptaka, a genera� nie wykona
tego, to nie b�dzie wina
genera�a. To b�dzie moja
wina.
- Czy mog� usi���? - spyta�
skromnie Ma�y Ksi���.
-Rozkazuj� ci si��� -
powiedzia� Kr�l, podci�gaj�c
majestatycznie jedn� po��
gronostajowego p�aszcza.
Ma�y Ksi��� by� zdziwiony.
Planeta by�a male�ka. Nad kim
Kr�l m�g� panowa�?
-Najja�niejszy panie
- powiedzia� - prosz� mi
wybaczy� moje pytania...
-Rozkazuj� ci pyta�
- pospiesznie powiedzia�
Kr�l.
- Najja�niejszy panie, kim
najja�niejszy pan rz�dzi?
- Wszystkim - z wielk� prostot�
odpowiedzia� Kr�l.
- Wszystkim? Kr�l dyskretnym
ruchem wskaza� swoj� planet�,
inne planety i gwiazdy.
- Tym wszystkim? - spyta� Ma�y
Ksi���.
- Tym wszystkim - odpowiedzia�
Kr�l, poniewa� by� to
monarcha nie tylko absolutny,
ale i uniwersalny.
- I gwiazdy najja�niejszego
pana s�uchaj�?
- Oczywi�cie - odrzek� Kr�l.
- S�uchaj� natychmiast. Nie
znosz� niepos�usze�stwa.
Ma�y Ksi��� zachwyci� si�
tak� w�adz�. Gdyby on j�
posiada�, m�g�by widzie�
jednego dnia nie czterdzie�ci
trzy, ale siedemdziesi�t dwa,
nawet sto, nawet dwie�cie
zachod�w s�o�ca bez
przesuwania krzese�ka. A
poniewa� by� troch� smutny z
powodu swej ma�ej opuszczonej
planety, o�mieli� si� prosi�
Kr�la o �ask�:
- Chcia�bym zobaczy� zach�d
s�o�ca. Prosz� mi zrobi�
przyjemno��. Prosz� rozkaza�
s�o�cu, aby zasz�o...
- Je�li rozka�� genera�owi,
aby jak motyl przelecia� z
jednego kwiatka na drugi,
albo rozka�� mu napisa�
tragedi�, albo zmieni� si� w
morskiego ptaka, a genera�
nie wykona otrzymanego
rozkazu, kto z nas nie b�dzie
mia� racji: ja czy on?
- Jego Kr�lewska Mo�� -
odpowiedzia� stanowczo Ma�y
Ksi���.
- S�usznie. Nale�y wymaga�
tego, co mo�na otrzyma�.
Autorytet opiera si� na
rozs�dku. Je�li rozka�esz
twemu ludowi rzuci� si� do
morza, lud si� zbuntuje. Ja
mam prawo ��da�
pos�usze�stwa, poniewa� moje
rozkazy s� rozs�dne.
- Wi�c jak jest z moim
zachodem s�o�ca? -
przypomnia� Ma�y Ksi���,
kt�ry nigdy nie porzuca�
postawionego pytania.
- B�dziesz mia� tw�j zach�d
s�o�ca. Zarz�dz� go. Lecz
zaczekam, w m�dro�ci
rz�dzenia, a� warunki b�d�
przychylne.
- Kiedy to b�dzie? -
informowa� si� Ma�y Ksi���.
- Hm, hm ! - zamrucza� Kr�l,
badaj�c gruby kalendarz. Hm,
hm, to b�dzie oko�o...
oko�o... to b�dzie dzi�
wieczorem o godzinie 19.40. I
zobaczysz, jaki mam pos�uch.
Ma�y Ksi��� ziewn��. �a�owa�
straconego zachodu s�o�ca, a
poza tym ju� si� troch�
nudzi�.
- Nie mam tu nic do roboty.
Odejd�.
- Nie odchod� - odpowiedzia�
kr�l, kt�ry by� tak dumny z
posiadania poddanego.
- Nie odchod�, mianuj� ci�
ministrem.
- Ministrem czego?
- Hm. . . sprawiedliwo�ci!
- Ale tu nie ma kogo s�dzi�!
- Nie wiadomo - rzek� Kr�l.
- Jeszcze nie zwiedzi�em mego
kr�lestwa. Jestem bardzo
stary, nie mam miejsca na
karoc�, a chodzenie mnie
m�czy.
- Och! Ale ja ju� widzia�em
- powiedzia� Ma�y Ksi���,
wychylaj�c si�, aby rzuci�
okiem na drug� stron�
planety. Tam tak�e nie ma
nikogo...
-Wobec tego b�dziesz sam
siebie s�dzi�. To
najtrudniejsze. Znacznie
trudniej jest s�dzi� siebie
ni� bli�niego. Je�li
potrafisz dobrze siebie
os�dzi�, b�dziesz naprawd�
m�dry.
- Ja - powiedzia� Ma�y Ksi���
- mog� si� s�dzi� byle
gdzie. Nie ma potrzeby, abym
mieszka� tutaj.
- Hm, hm. Zdaje mi si�, �e
gdzie� na mojej planecie jest
stary szczur. S�ysz� go noc�.
B�dziesz go m�g� skazywa� na
�mier�. W ten spos�b �ycie
jego b�dzie zale�ne od twojej
sprawiedliwo�ci. Lecz za
ka�dym razem u�askawisz go,
aby go oszcz�dzi�. Bowiem
jest tylko jeden.
- Nie lubi� skazywa� na
�mier� - odpowiedzia� Ma�y
Ksi��� - i ju� odchodz�.
- Nie - rzek� Kr�l.
Ma�y Ksi���, kt�ry sko�czy�
ju� przygotowania do podr�y,
nie chcia� martwi� starego
monarchy.
- Je�eli Wasza Kr�lewska Mo��
chce, aby rozkazy by�y
wykonywane natychmiast,
prosz� mi da� rozs�dny
rozkaz. Niech mi na przyk�ad
Wasza Kr�lewska Mo�� rozka�e
odej�� st�d przed up�ywem
jednej minuty. Zdaje mi si�,
�e okoliczno�ci s�
sprzyjaj�ce... Poniewa� Kr�l
nie odpowiedzia�, Ma�y Ksi���
po chwili wahania wyruszy� w
drog�, wzdychaj�c z ulg�.
- Mianuj� ci� moim
ambasadorem! - wykrzykn��
jeszcze Kr�l. By� bardzo
pewny siebie. "Doro�li s�
bardzo dziwni" - m�wi� sobie
Ma�y Ksi���.
11
Drug� planet� zamieszkiwa�
Pr�ny.
- Ach! Ach! Oto odwiedziny
wielbiciela! - krzykn��,gdy
tylko zauwa�y� Ma�ego
Ksi�cia. Albowiem wed�ug
pr�nych ka�dy spotkany
cz�owiek jest ich
wielbicielem.
- Dzie� dobry - powiedzia�
Ma�y Ksi���.
- Pan ma zabawny kapelusz.
- Po to, aby si� k�ania�
- odpowiedzia� Pr�ny.
- Aby si� k�ania�, gdy mnie
oklaskuj�. Niestety nikt t�dy
nie przeje�d�a.
- Ach tak? - powiedzia� Ma�y
Ksi���, nic nie rozumiej�c.
- Uderzaj d�oni� w d�o�
- poradzi� Pr�ny. Ma�y
Ksi��� uderzy� d�oni� w d�o�.
Pr�ny uk�oni� si� skromnie,
uchylaj�c kapelusza.
-"To jest jednak bardziej
zajmuj�ce ni� odwiedziny u
Kr�la" - powiedzia� sobie
Ma�y Ksi���. I zn�w zacz��
klaska�. Pr�ny zn�w k�ania�
si�, uchylaj�c kapelusza. Po
pi�ciu minutach zabawy Ma�y
Ksi��� zm�czy� si�
jednostajno�ci� gry.
- A co trzeba zrobi� - spyta�
- aby kapelusz spad�? Lecz
Pr�ny nie us�ysza�. Pr�ni
s�ysz� tylko pochwa�y.
- Czy ty mnie naprawd� bardzo
uwielbiasz? - spyta� Ma�ego
Ksi�cia.
- Co to znaczy uwielbia�?
- Uwielbia� to znaczy uzna�
mnie za cz�owieka
najpi�kniejszego, najlepiej
ubranego, najbogatszego i
najm�drzejszego na planecie.
- Ale� poza tob� nikogo na
planecie nie ma!
- Zr�b mi t� przyjemno��:
uwielbiaj mnie mimo wszystko.
- Uwielbiam ci� - powiedzia�
Ma�y Ksi���, lekko wzruszaj�c
ramionami - ale co ci to
daje? I ruszy� w dalsz�
drog�. "Doro�li s�
zdecydowanie �mieszni" -
powiedzia� sobie podczas
podr�y.
12
Nast�pn� planet� zajmowa�
Pijak. Te odwiedziny trwa�y
bardzo kr�tko, pogr��y�y
jednak Ma�ego Ksi�cia w
g��bokim smutku.
- Co ty tu robisz! - spyta�
Pijaka, kt�rego zasta�
siedz�cego w milczeniu przed
bateri� butelek pe�nych i
bateri� butelek pustych.
- Pij� - odpowiedzia� ponuro
Pijak.
- Dlaczego pijesz? - spyta�
Ma�y Ksi���.
- Aby zapomnie� -
odpowiedzia� Pijak.
- O czym zapomnie�? -
zaniepokoi� si� Ma�y Ksi���,
kt�ry ju� zacz�� mu wsp�czu�.
- Aby zapomnie�, �e si� wstydz�
- powiedzia� Pijak, schylaj�c
g�ow�.
- Czego si� wstydzisz? -
dopytywa� si� Ma�y Ksi���,
chc�c mu pom�c.
- Wstydz� si�, �e pij� -
zako�czy� Pijak rozmow� i
pogr��y� si� w milczeniu.
Ma�y Ksi��� zak�opotany
ruszy� dalej. "Doro�li s�
naprawd� bardzo, bardzo
�mieszni" - m�wi� sobie po
drodze.
13
Czwarta planeta nale�a�a
do Bankiera, kt�ry w chwili
przybycia Ma�ego Ksi�cia tak
by� zaj�ty, �e nawet nie
podni�s� g�owy.
- Dzie� dobry - powiedzia�
Ma�y Ksi���. - Pa�ski
papieros zgas�.
- Trzy plus dwa r�wna si�
pi��. Pi�� plus siedem -
dwana�cie. Dwana�cie i trzy
- pi�tna�cie. Dzie� dobry.
Pi�tna�cie i siedem -
dwadzie�cia dwa. Dwadzie�cia
dwa i sze�� dwadzie�cia
osiem: Nie mam czasu zapali�.
Dwadzie�cia sze�� i pi�� -
trzydzie�ci jeden. Och! To
razem daje pi��set jeden
milion�w sze��set dwadzie�cia
dwa tysi�ce siedemset
trzydzie�ci jeden.
- Pi��set jeden milion�w
czego?
- Co? Jeszcze tu jeste�?
Pi��set jeden milion�w... Sam
ju� nie wiem, czego... Tak
ci�ko pracowa�em! Jestem
cz�owiekiem powa�nym, tak,
nie robi� niedorzeczno�ci,
nie bawi� si� g�upstwami. Dwa
i pi��...
- Pi��set jeden milion�w
czego? - powt�rzy� Ma�y
Ksi���, kt�ry nigdy nie
porzuca� raz postawionego
pytania. Bankier podni�s�
g�ow�.
- Przez pi��dziesi�t
cztery lata, odk�d mieszkam
na tej planecie, trzy razy
zak��cono mi spok�j .
Pierwszy raz, przed
dwudziestu dwoma laty, zjawi�
si� nie wiadomo sk�d
chrab�szcz. Tak strasznie
ha�asowa�, �e zrobi�em cztery
b��dy w dodawaniu. Drugi raz,
jedena�cie lat temu, mia�em
atak reumatyzmu. Nie
uprawia�em gimnastyki. Nie
mam czasu na w��cz�g�. Jestem
cz�owiekiem powa�nym. Tak.
Trzeci raz... to w tej
chwili. Powiedzia�em wi�c:
pi��set jeden milion�w...
- Milion�w czego? Bankier
zrozumia�, �e nie�atwo b�dzie
pozby� si� go�cia.
- Milion�w tych ma�ych
rzeczy, kt�re si� widzi na
niebie.
- Muszek?
- Ale� nie, ma�ych,
b�yszcz�cych rzeczy.
- Pszcz�ek?
- Ale� nie. Ma�ych z�otych
b�yskotek, o kt�rych marz�
leniuchy. Lecz ja jestem
cz�owiekiem powa�nym. Tak.
Nie mam czasu na marzenia.
- Aha... Gwiazd?
- Tak jest. Gwiazd.
- I c� ty robisz z pi�ciuset
milionami gwiazd?
- Pi��set jeden milion�w
sze��set dwadzie�cia dwa
tysi�ce siedemset trzydzie�ci
jeden... jestem powa�ny,
jestem dok�adny.
- I c� ty robisz z tymi
gwiazdami?
- Co ja z nimi robi�?
- Tak.
- Nic. Posiadam je.
- Posiadasz gwiazdy?
- Tak.
- Ju� widzia�em Kr�la,
kt�ry...
- Kr�lowie nie posiadaj�. Oni
panuj�. To zupe�nie co
innego.
- A co ci daje posiadanie
gwiazd?
- Bogactwo.
- A c� ci z tego, �e jeste�
bogaty?
- Mog� kupowa� inne gwiazdy,
o ile kto� je znajdzie.
"Ten cz�owiek - powiedzia�
sobie ma�y Ksi��� - rozumuje
jak m�j Pijak. " Pomimo tego
pyta� dalej:
- W jaki spos�b mo�na
posiada� gwiazdy?
- A czyje� one s�? -
odburkn�� Bankier.
- Nie wiem. Niczyje.
- Wobec tego s� moje, poniewa�
pierwszy o tym pomy�la�em.
- Czy to wystarcza?
- Oczywi�cie. Je�li znajdziesz
diament, kt�ry jest niczyj,
nale�y on do ciebie. Je�li
odkryjesz wysp�, kt�ra nie
nale�y do nikogo, jest twoja.
Je�li zrobisz wynalazek i
opatentujesz go, jest tw�j .
Ja mam gwiazdy, poniewa� nikt
przede mn� nie pomy�la� o
tym, �eby je zagarn��.
- To prawda - rzek� Ma�y
Ksi���.
- A co robisz z nimi?
- Zarz�dzam. Licz� je i
przeliczam - powiedzia�
Bankier.
- To bardzo trudne.
Lecz jestem cz�owiekiem
powa�nym. Ma�y Ksi��� nie
by� jeszcze zadowolony.
- Je�li mam szal, to mog�
owin�� nim szyj� i zabra� go
ze sob�. Je�li mam kwiat,
mog� go zerwa� i zabra� ze
sob�. A ty nie mo�esz zrywa�
gwiazd.
- Nie, lecz mog� je umie�ci�
w banku.
-Co to znaczy?
-To znaczy, �e ilo��
mych gwiazd zapisuj� na
kawa�ku papieru. Nast�pnie
zamykam ten papier na klucz w
szufladzie.
- I to wszystko?
- To wystarczy.
"To zabawne - pomy�la� Ma�y
Ksi���. - To poetyczne. Ale
to nie jest zbyt powa�ne."
Ma�y Ksi��� mia� zupe�nie
inne poj�cie o rzeczach
powa�nych, ni� maj� doro�li.
- Ja - dorzuci� jeszcze
- posiadam kwiat, kt�ry
podlewam codziennie.
Posiadam trzy wulkany, kt�re
przeczyszczam co tydzie�.
Przeczyszczam tak�e wulkan
wygas�y. Nigdy nic nie
wiadomo. Jestem po�yteczny
dla wulkan�w, kt�re posiadam,
dla kwiatu, kt�ry jest m�j. A
jak� korzy�� maj� z ciebie
gwiazdy? Bankier otworzy�
usta, lecz nie znalaz�
odpowiedzi, wi�c Ma�y Ksi���
ruszy� w dalsz� drog�.
"Doro�li s� jednak
nadzwyczajni"- powiedzia�
sobie po prostu podczas
dalszej podr�y.
14
Pi�ta planeta by�a bardzo
interesuj�ca. By�a
najmniejsza ze wszystkich.
By�a tak ma�a, �e ledwie
wystarczy�o na niej miejsca
na lamp� uliczn� i Latarnika.
Ma�y Ksi��� nie umia� sobie
wyt�umaczy�, do czego mo�e
s�u�y� uliczna latarnia i
Latarnik gdzie� we
wszech�wiecie, na ma�ej
planetce pozbawionej dom�w i
ludno�ci. Jednak powiedzia�
sobie: "Mo�liwe, i� ten
cz�owiek jest niedorzeczny.
Ale mniej niedorzeczny ni�
Kr�l, Pr�ny, Bankier i
Pijak. Jego praca jest
przynajmniej po�yteczna. Gdy
zapala lamp�, to tak jakby
stwarza� jeszcze jedn� now�
gwiazd� lub kwiat. Gdy gasi
lamp�, to tak jakby usypia�
gwiazd� lub kwiat. To bardzo
�adne zaj�cie. To
rzeczywi�cie jest po�yteczne,
poniewa� jest �adne".
Natychmiast po wyl�dowaniu
Ma�y Ksi��� uk�oni� si� z
szacunkiem Latarnikowi.
- Dzie� dobry. Dlaczego przed
chwil� zgasi�e� sw� lamp�?
- Taki rozkaz - odpowiedzia�
Latarnik. - Dzie� dobry.
- C� to znaczy rozkaz?
- Rozkaz gaszenia lampy.
Dobry wiecz�r. Zapali�
lamp�.
- Dlaczego zapali�e�?
- Taki jest rozkaz -
odpowiedzia� latarnik.
- Nie rozumiem - rzek� Ma�y
Ksi���.
- Nic tu nie ma do
rozumienia. Rozkaz jest
rozkazem. Dzie� dobry.
Zgasi� lamp�. Nast�pnie otar�
sobie czo�o chustk� w
czerwon� krat�.
- Mam straszn� prac�. Kiedy�
mia�a ona sens. Gasi�em
latarni� rano, a zapala�em
wieczorem. W dzie� mog�em
odpoczywa�, a w nocy
spa�em...
- A czy teraz zmieni� si�
rozkaz?
- Rozkaz si� nie zmieni�. Na
tym polega tragizm sytuacji.
Z roku na rok planeta obraca
si� coraz szybciej, a rozkaz
si� nie zmienia.
- Wi�c? - spyta� Ma�y Ksi���.
- Wi�c dzisiaj, gdy planeta
robi obr�t w ci�gu minuty,
nie mam chwili odpoczynku. W
ci�gu ka�dej minuty musz�
zapali� j� i zgasi�!
- U ciebie dzie� trwa jedn�
minut�! Jakie to zabawne!
- To wcale nie jest zabawne
- powiedzia� latarnik.
- Ju� min�� miesi�c, odk�d
rozmawiamy.
- Miesi�c?
- Tak. Trzydzie�ci minut
- trzydzie�ci dni.
Dobranoc. Zapali� lamp�.
Ma�y Ksi��� przyjrza� si�
Latarnikowi i poczu� sympati�
dla tego cz�owieka, kt�ry tak
wiernie wype�nia� rozkaz.
Przypomnia� sobie zachody
s�o�ca na w�asnej planecie,
kiedy podziwia� je wci�� na
nowo, przesuwaj�c tylko
krzese�ko. Chcia� pom�c
swemu przyjacielowi.
- Czy wiesz... Znam spos�b,
dzi�ki kt�remu m�g�by� w
dowolnej chwili odpocz��.
- Zawsze chcia�bym odpoczywa�
- odrzek� Latarnik. Bowiem
mo�na by� jednocze�nie
obowi�zkowym i leniwym.
- Twoja planeta jest tak ma�a,
�e trzema krokami mo�esz j�
okr��y�. Wystarczy, aby�
szed� powoli i stale by� w
�wietle S�o�ca. Gdy zechcesz
odpocz��, b�dziesz szed�
przed siebie i dzie� b�dzie
trwa� tak d�ugo, jak d�ugo
zechcesz.
- Niewiele mi to da
- powiedzia� latarnik
- najbardziej lubi� spa�.
- Szkoda - powiedzia� Ma�y
Ksi���.
- Szkoda - powiedzia�
Latarnik.
- Dzie� dobry. I zgasi�
lamp�. Podczas dalszej
podr�y Ma�y Ksi���
powiedzia� sobie: "Tym
cz�owiekiem pogardzaliby
wszyscy, i Kr�l, i Pr�ny, i
Pijak, i Bankier. Mimo to on
jeden nie wydaje mi si�
�mieszny. A to prawdopodobnie
dlatego, �e nie zajmuje si�
tylko sob�". Westchn�� z
�alu i m�wi� sobie jeszcze:
"Tylko ten cz�owiek m�g�by
by� moim przyjacielem. Lecz
jego planeta jest
rzeczywi�cie za ma�a. Nie ma
miejsca dla dw�ch..." Ma�y
Ksi��� nie chcia� si�
przyzna�, �e tym, co
najbardziej poci�ga�o go w
tej b�ogos�awionej planecie,
by�o przede wszystkim tysi�c
czterysta czterdzie�ci
zachod�w s�o�ca w ci�gu
dwudziestu czterech godzin.
15
Sz�sta planeta by�a
dziesi�� razy wi�ksza.
Mieszka� na niej Starszy Pan,
kt�ry pisa� olbrzymie ksi�gi.
- Prosz�! Oto badacz! -
wykrzykn�� ujrzawszy Ma�ego
Ksi�cia. Ma�y Ksi��� usiad�
za sto�em, lekko dysz�c.
Bardzo d�ugo ju� podr�owa�.
- Sk�d przybywasz? - zagadn��
go Starszy Pan.
- Co to za gruba ksi�ga?
- spyta� Ma�y Ksi���.
- Co pan tu robi?
- Jestem geografem -
odpowiedzia� Starszy Pan.
- Co to znaczy geograf?
- Jest to uczony, kt�ry wie,
gdzie znajduj� si� morza,
rzeki, miasta, g�ry i
pustynie.
- To bardzo ciekawe -
powiedzia� Ma�y Ksi���.
- Nareszcie odkry�em
po�yteczne zaj�cie! I
rozejrza� si� po planecie
geografa. Nigdy jeszcze nie
widzia� tak wspania�ej
planety.
- Pa�ska planeta jest bardzo
�adna. Czy s� na niej oceany?
- Nie mog� tego wiedzie�
- odpar� geograf.
- Ach...
- Ma�y Ksi��� by�
rozczarowany.
- A g�ry?
- Nie mog� tego wiedzie�
- odpar� geograf.
- A miasta, rzeki, pustynie?
- Tego te� nie mog� wiedzie�
- odpar� geograf.
- Ale� pan jest geografem?!
- To prawda - rzek� geograf
- lecz nie jestem badaczem.
Bardzo brak mi badaczy.
Zadanie geografa nie polega
na liczeniu miast, rzek, g�r,
ocean�w i pusty�. Geograf
jest zbyt wa�n� osobisto�ci�,
aby m�g� pozwoli� sobie na
�azikowanie. On nie opuszcza
swego biura, lecz przyjmuje
badaczy, wypytuje i notuje
ich spostrze�enia. A gdy
uwagi kt�rego� uzna za
interesuj�ce, wtedy ka�e
robi� wywiad o moralno�ci
danego badacza.
- Po co?
- Poniewa� k�ami�cy badacz
wywo�a�by katastrofy w
ksi�gach geografi. A tak�e
badacz, kt�ry zbyt du�o pije.
- A dlaczego? - pyta� Ma�y
Ksi���.
- Poniewa� pijany widzi
podw�jnie, wi�c geograf
zanotowa�by dwie g�ry w
miejscu, gdzie jest tylko
jedna.
- Znam kogo� - rzek�
Ma�y Ksi��� - kto by�by
bardzo z�ym badaczem.
- To bardzo mo�liwe. Kiedy
wi�c moralno�� badacza wydaje
si� zadowalaj�ca, sprawdza
si� prawdziwo�� jego
odkrycia.
- Sprawdza si� na miejscu?
- Nie. To zbyt skomplikowane.
��da si� od badacza dowod�w.
Gdy na przyk�ad chodzi o
odkrycie wielkiej g�ry, ��da
si�, aby dostarczy� wielkich
kamieni. Nagle geograf
o�ywi� si�.
- Ale� ty przybywasz z
daleka! Jeste� badaczem!
Opisz mi twoj� planet�!
Geograf otworzy� ksi�g� i
zaostrzy� o��wek. Raport
badacza zapisuje si� najpierw
o��wkiem, a po dostarczeniu
dowod�w prawdziwo�ci odkrycie
przepisuje si� pi�rem.
- Wi�c? - zapyta� geograf.
- Och, u mnie wcale nie jest
ciekawie - odpowiedzia� Ma�y
Ksi���.
- Planeta jest bardzo ma�a.
Mam trzy wulkany. Dwa czynne
i jeden wygas�y. Ale nigdy
nic nie wiadomo.
- Nigdy nic nie wiadomo
- powt�rzy� geograf.
- Mam tak�e kwiat.
- Kwiaty nas nie interesuj�.
- A dlaczego? To
naj�adniejsze z istniej�cych
rzeczy!
- Poniewa� kwiaty s�
efemeryczne.
- Co to znaczy "efemeryczne"?
- Ksi�gi geografii s�
ksi�gami najbardziej cennymi
ze wszystkich ksi�g. Nigdy
nie trac� aktualno�ci. Bardzo
rzadko zdarza si�, aby g�ra
zmieni�a miejsce. Bardzo
rzadko zdarza si�, aby ocean
wysech�. My opisujemy rzeczy
wieczne.
- Lecz wygas�y wulkan mo�e
si� obudzi� - przerwa� Ma�y
Ksi���.
- Co to znaczy "efemeryczny"?
- Dla nas jest oboj�tne, czy
wulkan jest czynny, czy
wygas�y - rzek� geograf.
- Nam chodzi o g�r�, a g�ra
si� nie zmienia.
- Co znaczy "efemeryczny"?
- powt�rzy� Ma�y Ksi���,
kt�ry nigdy w �yciu nie
porzuci� raz postawionego
pytania.
- Znaczy to "zagro�ony
bliskim unicestwieniem".
- Mojej r�y grozi bliskie
unicestwienie?
- Oczywi�cie.
"Moja r�a jest efemeryczna
- powiedzia� do siebie Ma�y
Ksi��� - i ma tylko cztery
kolce dla obrony przed
niebezpiecze�stwem. A ja
zostawi�em j� zupe�nie
sam�..." To by� jego pierwszy
odruch �alu. Mimo to zapyta�
odwa�nie:
- Co radzi mi pan zwiedzi�?
- Planet� Ziemi� -
odpowiedzia� mu geograf.
- Ma dobr� s�aw�.
Ma�y Ksi��� ruszy� w dalsz�
drog�, my�l�c o swojej r�y.
16
Si�dm� planet� by�a Ziemia.
Ziemia nie jest byle jak�
planet�. Liczy sobie stu
jedenastu kr�l�w (nie
pomijaj�c oczywi�cie kr�l�w
murzy�skich), siedem tysi�cy
geograf�w, dziewi��set
tysi�cy bankier�w, siedem i
p� miliona pijak�w, trzysta
jedena�cie milion�w pr�nych
- kr�tko m�wi�c: oko�o dw�ch
miliard�w doros�ych. Aby
�atwiej wam by�o poj��, jak
wielka jest Ziemia, powiem
wam, �e przed wynalezieniem
elektryczno�ci trzeba by�o
zatrudnia� na wszystkich
sze�ciu kontynentach ca��
armi� latarnik�w, z�o�on� z
czterystu sze��dziesi�ciu
dw�ch tysi�cy pi�ciuset
jedenastu os�b. To by�
wspania�y widok - gdy si�
patrzy�o z pewnej odleg�o�ci.
Ruchy tej armii by�y podobne
do baletu. Pierwsi zaczynali
prac� latarnicy Nowej
Zelandii i Australii, kt�rzy
potem szli spa�. Nast�pnie do
ta�ca wst�powali latarnicy
Chin i Syberii. I oni po
pewnym czasie kryli si� za
kulisami. Wtedy przychodzi�a
kolej na latarnik�w Rosji i
Indii. Potem Afryki i Europy.
Potem Ameryki Po�udniowej.
Nast�pnie Ameryki P�nocnej.
I nigdy nie pomylono porz�dku
wchodzenia na scen�. To by�o
wspania�e. Tylko latarnik
jedynej lampy na Biegunie
P�nocnym i jego kolega
latarnik jedynej lampy na
Biegunie Po�udniowym
prowadzili niedba�e i
pr�niacze �ycie: pracowali
dwa razy w roku.
17
Zdarza si� czasem, �e chc�c
by� dowcipnymi, pope�niamy
ma�e k�amstwa. Nie by�em
bardzo uczciwy, gdy
opowiada�em wam o
latarnikach. Obawiam si�, �e
ci, kt�rzy nie znaj� naszej
planety, b�d� mieli o niej
fa�szywe zdanie. Ludzie
zajmuj� na Ziemi bardzo ma�o
miejsca. Gdyby dwa miliardy
mieszka�c�w Ziemi stan�o
razem - jeden przy drugim,
jak na wiecu - to zmie�ciliby
si� z �atwo�ci� na publicznym
placu o dwudziestu milach
d�ugo�ci i dwudziestu milach
szeroko�ci: Mo�na by wi�c
ca�� ludzko�� st�oczy� na
male�kiej wysepce Oceanu
Spokojnego. Oczywi�cie
doro�li wam nie uwierz�. Oni
wyobra�aj� sobie, �e zajmuj�
du�o miejsca. Wydaje si� im,
�e s� tak wielcy jak baobaby.
Wi�c porad�cie im, aby
zrobili obliczenie. Kochaj�
si� w cyfrach: to im si�
spodoba. Lecz my nie tra�my
czasu na �wiczenie, kt�re
zadaje si� za kar�. To jest
zbyteczne. Wy mi wierzycie.
Po przybyciu na Ziemi� Ma�y
Ksi��� by� bardzo zdziwiony,
nie widz�c �ywej duszy.
Przestraszy� si� my�l�c, �e
zab��dzi�, gdy wtem ��tawy
pier�cie� poruszy� si� na
piasku.
- Dobry wiecz�r - rzek� Ma�y
Ksi��� na wszelki wypadek.
- Dobry wiecz�r - powiedzia�a
�mija.
- Na jak� planet� spad�em?
- spyta� Ma�y Ksi���.
- Na Ziemi�, do Afryki.
- Ach... wi�c Ziemia nie jest
zaludniona?
- Jeste�my na pustyni. Na
pustyni nikogo nie ma. Ziemia
jest wielka - odrzek�a �mija.
Ma�y Ksi��� usiad� na
kamieniu i wzni�s� oczy ku
niebu.
- Zadaj� sobie pytanie -
powiedzia� - czy gwiazdy
�wiec� po to, aby ka�dy m�g�
znale�� swoj�?. . . Popatrz
na moj� planet�. Jest
dok�adnie nad nami. Ale jak
bardzo daleko!
- Jest pi�kna - odrzek�a
�mija.
- Po co tu przyby�e�?
- Mam pewne trudno�ci z r�
- powiedzia� Ma�y Ksi���.
- Ach tak... - rzek�a �mija.
I oboje umilkli.
- Gdzie s� ludzie? - zacz��
znowu Ma�y Ksi���. - Czuj�
si� troch� osamotniony w
pustyni...
- W�r�d ludzi jest si� tak�e
samotnym - rzek�a �mija.
Ma�y Ksi��� przygl�da� jej
si� d�u�szy czas.
- Jeste� zabawnym stworzeniem
- rzek� wreszcie - cienka jak
palec...
- Ach, jestem znacznie
pot�niejsza ni� palec kr�la
- powiedzia�a �mija. Ma�y
Ksi��� u�miechn�� si�.
- Nie jeste� zbyt pot�na...
Nie masz nawet �apek... nawet
nie mo�esz podr�owa�...
- Mog� ci� unie�� dalej ni�
okr�t - rzek�a �mija i
owin�a si� wok� kostki
Ma�ego Ksi�cia na
podobie�stwo z�otej
bransolety.
- Tego, kogo dotkn�, odsy�am
tam, sk�d przyby� - doda�a.
- Lecz ty jeste� niewinny i
przybywasz z gwiazdy... Ma�y
Ksi��� nie odpowiedzia�.
- Wzbudzasz we mnie lito��,
taki s�aby na granitowej
Ziemi... Mog� ci w
przysz�o�ci pom�c, gdy bardzo
zat�sknisz za tw� planet�.
Mog�...
- Och, bardzo dobrze
zrozumia�em - odpowiedzia�
Ma�y Ksi���.
- Ale dlaczego m�wisz ci�gle
zagadkami?
- Rozwi�zuj� zagadki - rzek�a
�mija. I oboje umilkli.
18
Przechodz�c przez pustyni�,
Ma�y Ksi��� spotka� tylko
jeden kwiat... Kwiat o trzech
p�atkach, n�dzny kwiat...
- Dzie� dobry - powiedzia�
Ma�y Ksi���.
- Dzie� dobry - odrzek�
kwiat.
- Gdzie s� ludzie? -
grzecznie zapyta� Ma�y
Ksi���. Kwiat widzia� kiedy�
przechodz�c� karawan�.
- Ludzie? Jak s�dz�, istnieje
sze�ciu czy siedmiu ludzi.
Widzia�em ich przed laty.
Lecz nigdy nie wiadomo, gdzie
mo�na ich odnale��. Wiatr
nimi miota. Nie maj� korzeni
- to im bardzo przeszkadza.
- Do widzenia - rzek� Ma�y
Ksi���.
- Do widzenia - odpowiedzia�
kwiat.
19
Ma�y Ksi��� wspi�� si� na
wysok� g�r�. Jedynymi g�rami,
kt�re dotychczas zna�, by�y
si�gaj�ce mu kolan trzy
wulkany. Wygas�y wulkan
s�u�y� mu jako krzese�ko.
"Z tak wysokiej g�ry jak ta
powiedzia� sobie - zobacz� od
razu ca�� planet� i
wszystkich ludzi..." Lecz nie
zobaczy� nic poza ostrymi
ska�ami.
- Dzie� dobry - powiedzia� na
wszelki wypadek.
- Dzie� dobry... Dzie�
dobry... Dzie� dobry
- odpowiedzia�o echo.
- Kim jeste�cie? - spyta�
Ma�y Ksi���.
- Kim jeste�cie... Kim
jeste�cie... Kim jeste�cie...
- powt�rzy�o echo.
- B�d�cie mymi przyjaci�mi,
jestem samotny - powiedzia�.
- Jestem samotny... jestem
samotny... jestem samotny...
- odpowiedzia�o echo. "Jaka�
to zabawna planeta - pomy�la�
Ma�y Ksi���. Zupe�nie sucha,
spiczasta i s�ona, a ludziom
brak fantazji. Powtarzaj�
to, co im si� m�wi... Na
mojej planecie mia�em r��:
ona zawsze m�wi�a
pierwsza..."
20
W ko�cu jednak zdarzy�o si�,
�e po d�ugiej w�dr�wce
poprzez piaski, ska�y i
�niegi Ma�y Ksi��� odkry�
drog�. A drogi prowadz�
zawsze do ludzi.
- Dzie� dobry - powiedzia�.
By� w ogrodzie pe�nym r�.
- Dzie� dobry - odpowiedzia�y
r�e. Ma�y Ksi��� przyjrza�
si� im. Bardzo by�y podobne
do jego r�y.
- Kim jeste�cie? - zapyta�
zdziwiony.
- Jeste�my r�ami - odpar�y.
- Ach... - westchn�� Ma�y
Ksi���. I poczu� si� bardzo
nieszcz�liwy. Jego r�a
zapewnia�a go, �e jest jedyna
na �wiecie. A oto tu, w
jednym ogrodzie, jest pi��
tysi�cy podobnych! "By�aby
bardzo zdenerwowana... -
pomy�la� - kaszla�aby
straszliwie i udawa�aby
umieraj�c�, aby pokry�
zmieszanie. A ja musia�bym
udawa�, �e j� piel�gnuj�, bo
w przeciwnym razie umar�aby
rzeczywi�cie, aby mnie tym
upokorzy�..." P�niej m�wi�
sobie dalej: "S�dzi�em, �e
posiadam jedyny na �wiecie
kwiat, a w rzeczywisto�ci mam
zwyk�� r��, jak wiele
innych. Posiadanie r�y i
trzech wulkan�w si�gaj�cych
mi do kolan, z kt�rych jeden
prawdopodobnie wygas� na
zawsze, nie czyni ze mnie
pot�nego ksi�cia..." I
zap�aka� le��c na trawie.
21
Wtedy pojawi� si� lis.
- Dzie� dobry - powiedzia�
lis.
- Dzie� dobry - odpowiedzia�
grzecznie Ma�y Ksi��� i
obejrza� si�, ale nic nie
dostrzeg�.
- Jestem tutaj - pos�ysza�
g�os - pod jab�oni�!
- Kto� ty? - spyta� Ma�y
Ksi���. - Jeste� bardzo
�adny...
- Jestem lisem - odpowiedzia�
lis.
- Chod� pobawi� si� ze mn� -
zapr