1227

Szczegóły
Tytuł 1227
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1227 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1227 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1227 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: Ma�y Ksi��� autor: Antoine de Saint-Exupery przek�ad: Jan Szwykowski na podstawie wydania: Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1991 w formie elektronicznej przygotowa�: Piotr A. Dybczy�ski korekta: Halina Pr�tka, �aneta Ciemiofinowicz, Mariusz Koczorowski Fundacja Pomocy Dzieciom Niewidomym, Pozna� 1995 Ma�y Ksi��� 1 Kiedy mia�em sze�� lat, zobaczy�em pewnego razu wspania�y obrazek w ksi��ce opisuj�cej puszcz� dziewicz�. Ksi��ka nazywa�a si� "Historie prawdziwe". Obrazek przedstawia� w�a boa, po�ykaj�cego drapie�ne zwierz�. W ksi��ce by�o napisane: "W�e boa po�ykaj� w ca�o�ci schwytane zwierz�ta. Nast�pnie nie mog� si� rusza� i �pi� przez sze�� miesi�cy, dop�ki zdobycz nie zostanie strawiona". Po obejrzeniu obrazka wiele my�la�em o �yciu d�ungli. Pod wp�ywem tych my�li uda�o mi si� za pomoc� kredki stworzy� m�j pierwszy rysunek, rysunek numer 1. Pokaza�em moje dzie�o doros�ym i spyta�em, czy ich nie przera�a. - Dlaczego kapelusz mia�by przera�a�? - odpowiedzieli doro�li. M�j obrazek nie przedstawia� kapelusza. To by� w�� boa, kt�ry trawi� s�onia. Narysowa�em nast�pnie przekr�j w�a, aby doro�li mogli zrozumie�. Im zawsze trzeba t�umaczy�. To by� m�j rysunek numer 2. Doro�li poradzili mi, abym porzuci� rysowanie w�y zamkni�tych oraz otwartych i abym si� raczej zaj�� geografi�, histori�, arytmetyk� i gramatyk�. W ten spos�b, maj�c lat sze��, porzuci�em wspania�� karier� malarsk�. Zrazi�em si� niepowodzeniem rysunku numer 1 i numer 2. Doro�li nigdy nie potrafi� sami zrozumie�. A dzieci bardzo m�czy konieczno�� sta�ego obja�niania. Musia�em wybra� sobie inny zaw�d: zosta�em pilotem. Lata�em po ca�ym �wiecie i musz� przyzna�, �e znajomo�� geografii bardzo mi si� przyda�a. Potrafi�em jednym rzutem oka odr�ni� Chiny od Arizony. Ta wiedza oddaje du�e us�ugi, szczeg�lnie w�wczas, gdy si� b��dzi noc�. Zaw�d pilota da� mi okazj� do licznych spotka� z wieloma powa�nymi lud�mi. Wiele czasu sp�dzi�em z doros�ymi. Obserwowa�em ich z bliska. Lecz to nie zmieni�o mej opinii o nich. Gdy spotyka�em doros�� osob�, kt�ra wydawa�a mi si� troch� m�drzejsza, robi�em na niej do�wiadczenie z moim rysunkiem numer 1, kt�ry stale nosi�em przy sobie. Chcia�em wiedzie�, czy mam do czynienia z osob� rzeczywi�cie poj�tn�. Lecz za ka�dym razem odpowiadano mi: - To jest kapelusz. - Wobec tego nie rozmawia�em ani o w�ach boa, ani o lasach dziewiczych, ani o gwiazdach. Stara�em si� by� na poziomie mego rozm�wcy. Rozmawia�em o bryd�u, golfie, polityce i krawatach. A doros�y by� zadowolony, �e pozna� tak rozs�dnego cz�owieka. 2 W ten spos�b, nie znajduj�c z nikim wsp�lnego j�zyka, prowadzi�em samotne �ycie a� do momentu przymusowego l�dowania na Saharze. By�o to sze�� lat temu. Co� si� zepsu�o w motorze. Poniewa� nie towarzyszy� mi ani mechanik, ani pasa�erowie, musia�em sam zabra� si� do bardzo trudnej naprawy. By�a to dla mnie kwestia �ycia lub �mierci. Mia�em zapas wody zaledwie na osiem dni. Pierwszego wieczoru zasn��em na piasku, o tysi�c mil od teren�w zamieszkanych. By�em bardziej osamotniony ni� rozbitek na tratwie po�rodku oceanu. Tote� prosz� sobie wyobrazi� moje zdziwienie, gdy o �wicie obudzi� mnie czyj� g�osik. Pos�ysza�em: - Prosz� ci�, narysuj mi baranka. - Co takiego? - Narysuj mi baranka. Zerwa�em si� na r�wne nogi. Przetar�em dobrze oczy. Nat�y�em wzrok. I zobaczy�em niezwyk�ego ma�ego cz�owieczka, kt�ry bacznie mi si� przygl�da�. Oto jego najlepszy portret, kt�ry uda�o mi si� zrobi� p�niej. Oczywi�cie nie jest on na tym rysunku tak czaruj�cy jak w rzeczywisto�ci. To nie moja wina. Gdy mia�em sze�� lat, doro�li zniech�cili mnie do malarstwa i dlatego umiem rysowa� tylko w�e boa zamkni�te i otwarte. Patrzy�em na to zjawisko oczyma okr�g�ymi ze zdziwienia. Nie zapominajcie, �e znajdowa�em si� o tysi�c mil od teren�w zamieszkanych. Tymczasem cz�owieczek nie wygl�da� ani na zb��kanego, ani na gin�cego ze zm�czenia, ani na umieraj�cego z pragnienia czy g�odu, ani na przestraszonego. W niczym nie przypomina� dziecka zgubionego w �rodku pustyni, o tysi�c mil od miejsc zamieszkanych. Gdy wreszcie odzyska�em mow�, odezwa�em si�: - Ale... c� ty tutaj robisz? A on powt�rzy� bardzo powoli, jak gdyby chodzi�o o niezwykle wa�n� spraw�: - Prosz� ci�, narysuj mi baranka... Zawsze ulega si� urokowi tajemnicy. Pomimo niedorzeczno�ci sytuacji - by�em bowiem o tysi�c mil od teren�w zamieszkanych i grozi�o mi niebezpiecze�stwo �mierci - wyci�gn��em z kieszeni kartk� papieru i wieczne pi�ro. W tym momencie jednak przypomnia�em sobie, �e przecie� uczy�em si� tylko geografii, historii, rachunk�w i gramatyki, wi�c zmartwiony powiedzia�em ch�opcu, �e nie umiem rysowa�. Ale on odrzek�: - To nic nie szkodzi. Narysuj mi baranka. Poniewa� nigdy w �yciu nie rysowa�em baranka, pokaza�em mu jeden z dw�ch rysunk�w, jakie umia�em zrobi�: rysunek w�a boa zamkni�tego. Ku memu zdumieniu ch�opczyk odpowiedzia�: - Nie, nie. Nie chc� s�onia po�kni�tego przez w�a boa. Boa jest zbyt niebezpieczny, a s�o� za du�y. Mam za ma�o miejsca. Potrzebny mi jest baranek. Narysuj mi baranka. Narysowa�em baranka. Ma�y przyjrza� si� uwa�nie i rzek�: - Nie, ten baranek jest ju� bardzo chory. Zr�b innego. Narysowa�em. Ma�y przyjaciel u�miechn�� si� grzecznie i z pob�a�aniem: - Przyjrzyj si�. To nie jest baranek, to baran. On ma rogi. Zrobi�em nowy rysunek, ale zosta� odrzucony tak jak poprzednie: - Ten baranek jest za stary. Chc� mie� baranka, kt�ry b�dzie d�ugo �y�. Trac�c ju� cierpliwo�� - chcia�em bowiem jak najpr�dzej zabra� si� do naprawy motoru - nabazgra�em ten obrazek i powiedzia�em: - To jest skrzynka. Baranek, kt�rego chcia�e� mie�, jest w �rodku. By�em bardzo zdziwiony, widz�c rado�� na buzi ma�ego krytyka. - To jest w�a�nie to, czego chcia�em. Czy my�lisz, �e trzeba du�o trawy dla tego baranka? - Dlaczego pytasz? - Bo mam tak ma�o miejsca... - Na pewno wystarczy. Da�em ci zupe�nie ma�ego baranka. Pochyli� g��wk� nad rysunkiem. - Nie taki znowu ma�y. Zobacz, zasn��... Tak wygl�da� pocz�tek mojej znajomo�ci z Ma�ym Ksi�ciem. 3 Du�o czasu up�yn�o, zanim zrozumia�em, sk�d przyby�. Ma�y Ksi���, cho� sam zadawa� mi wiele pyta�, udawa�, �e moich nie s�yszy. Dopiero z wypowiedzianych przypadkowo s��w pozna�em jego histori�. Kiedy po raz pierwszy ujrza� m�j samolot (nie narysuj� mego samolotu, poniewa� jest to rysunek zbyt trudny), zapyta�: - Co to za przedmiot? - To nie jest przedmiot. To lata. To samolot. To m�j samolot. By�em bardzo dumny, mog�c mu powiedzie�, �e latam. Wtedy zawo�a�: - Jak to? Spad�e� z nieba? - Tak - odpar�em skromnie. - Ach, to zabawne... I Ma�y Ksi��� wybuchn�� �miechem, kt�ry mnie rozgniewa�. Wola�bym, aby powa�niej traktowano moje nieszcz�cie. Po chwili powiedzia�: - A wi�c ty te� spad�e� z nieba? Z jakiej planety pochodzisz? W tym momencie rozja�ni� si� nieco mrok otaczaj�cy jego zjawienie si� i spyta�em natychmiast: - Wi�c ty przyby�e� z innej planety? Ale on nie odpowiada�. Schyli� g�ow� i uwa�nie przygl�da� si� memu samolotowi. - To prawda. Przy pomocy czego� takiego nie mog�e� przyby� z daleka. I pogr��y� si� w rozmy�laniach. Nast�pnie wyj�� z kieszeni baranka i zacz�� uwa�nie przygl�da� si� swemu skarbowi. Mo�ecie sobie wyobrazi�, jak bardzo by�em zaintrygowany tym zagadkowym zwierzeniem o innych planetach. Stara�em si� zatem dowiedzie� czego� wi�cej. - Sk�d przyby�e�, m�j ma�y? Gdzie jest tw�j dom? Dok�d chcesz zabra� baranka? Po chwili skupienia powiedzia�: - Dobr� stron� tej skrzynki, kt�r� mi da�e�, jest to, �e b�dzie w nocy jego domkiem. - Naturalnie. Je�eli b�dziesz grzeczny, dam ci jeszcze link� i palik, aby� m�g� go w dzie� przywi�zywa�. Ta propozycja urazi�a Ma�ego Ksi�cia. - Przywi�zywa�? Te� pomys�! - Je�eli go nie przywi��esz, to p�jdzie gdziekolwiek i zginie. M�j ma�y przyjaciel znowu si� roze�mia�. - A gdzie on ma i��? - Gdziekolwiek, prosto przed siebie. Wtedy Ma�y Ksi��� powiedzia� z powag�: - To nie ma znaczenia. Ja mam tak ma�o miejsca. Nast�pnie dorzuci� z odrobin� - jak mi si� wydawa�o smutku: - Id�c prosto przed siebie nie mo�na zaj�� daleko... 4 W ten spos�b dowiedzia�em si� drugiej wa�nej rzeczy: �e planeta, z kt�rej pochodzi�, niewiele by�a wi�ksza od zwyk�ego domu. Ta wiadomo�� nie zdziwi�a mnie. Wiedzia�em dobrze, �e opr�cz du�ych planet, takich jak Ziemia, Jowisz, Mars, Wenus, kt�rym nadano imiona, s� setki innych, tak ma�ych, �e z wielkim trudem mo�na je zobaczy� za pomoc� teleskopu. Kiedy astronom odkrywa kt�r�� z nich, daje jej zamiast imienia numer. Nazywa j� na przyk�ad asteroidem 3251. Mia�em pewne podstawy, aby s�dzi�, �e planeta, z kt�rej przyby� Ma�y Ksi���, to asteroid B-612. By� widziany raz tylko, w 1909 roku, przez tureckiego astronoma, kt�ry swoje odkrycie og�osi� na Mi�dzynarodowym Kongresie Astronom�w. Nikt jednak nie chcia� mu uwierzy�, poniewa� mia� bardzo dziwne ubranie. Tacy bowiem s� doro�li ludzie. Na szcz�cie dla planety B-612 turecki dyktator kaza� pod kar� �mierci zmieni� swojemu ludowi ubi�r na europejski. Astronom og�osi� po raz wt�ry swoje odkrycie w roku 1920 i tym razem by� ubrany w elegancki frak. Ca�y �wiat mu uwierzy�. Opowiedzia�em wam te szczeg�y o planecie B-612 i poda�em numer ze wzgl�du na doros�ych. Doro�li s� zakochani w cyfrach. Je�eli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytaj� o rzeczy najwa�niejsze. Nigdy nie us�yszycie: "Jaki jest d�wi�k jego g�osu? W co lubi si� bawi�? Czy zbiera motyle?" Oni spytaj� was: "lle ma lat? Ilu ma braci? Ile wa�y? Ile zarabia jego ojciec?" w�wczas dopiero s�dz�, �e co� wiedz� o waszym przyjacielu. Je�eli m�wicie doros�ym: "Widzia�em pi�kny dom z czerwonej ceg�y, z geranium w oknach i go��biami na dachu" - nie potrafi� sobie wyobrazi� tego domu. Trzeba im powiedzie�: "Widzia�em dom za sto tysi�cy". Wtedy krzykn�: "Jaki to pi�kny dom ! " Je�eli powiecie doros�ym: "Dowodem istnienia Ma�ego Ksi�cia jest to, �e by� �liczny, �e �mia� si� i �e chcia� mie� baranka, a je�eli chce si� mie� baranka, to dow�d, �e si� istnieje" - w�wczas wzrusz� ramionami i potraktuj� was jak dzieci. Lecz je�eli im powiecie, �e przyby� z planety B-612, uwierz� i nie b�d� zadawa� niem�drych pyta�. Oni s� w�a�nie tacy. Nie mo�na od nich za du�o wymaga�. Dzieci musz� by� bardzo pob�a�liwe w stosunkn do doros�ych. My jednak, kt�rzy dobrze rozumiemy �ycie, kpimy sobie z cyfr. Chcia�bym zacz�� t� histori�, jak zaczyna si� ba��. Wola�bym powiedzie�: "By� pewnego razu Ma�y Ksi���, kt�ry mieszka� na planecie troszeczk� wi�kszej od niego i kt�ry bardzo chcia� mie� przyjaciela..." Dla tych, kt�rzy znaj� �ycie, wygl�da�oby to o wiele prawdziwiej. By�oby mi przykro, gdyby moj� ksi��k� traktowano niepowa�nie. Z wielkim b�lem opowiadam te wspomnienia. Sze�� lat min�o ju� od chwili, kiedy m�j przyjaciel odszed� ze swoim barankiem. Pr�buj� opisa� go po to, aby nie zapomnie�. To bardzo przykre zapomnie� przyjaciela. A przecie� nie ka�dy ma przyjaciela. I m�g�bym sta� si� podobny do doros�ych, kt�rzy interesuj� si� tylko cyframi. Dlatego te� kupi�em sobie pude�ko z farbami i o��wki. Bardzo trudno zabra� si� do rysowania w moim wieku, tym bardziej �e jedyne pr�by w tym kierunku to by�y rysunki w�a boa zamkni�tego i otwartego, rysunki, kt�re robi�em maj�c sze�� lat. Postaram si� jednak, aby portrety by�y jak najwierniejsze. Sam nie jestem pewien, czy mi si� to uda. Jeden rysunek jest dobry, drugi gorszy. Myli mi si� troch� wzrost Ma�ego Ksi�cia. Tutaj jest za du�y, tam zn�w za ma�y. Waham si�, maluj�c kolory jego stroju. B��dz� w ciemno�ciach wspomnie� i w rezultacie myl� si� w rzeczach bardzo zasadniczych. Ale trzeba mi to wybaczy�. M�j przyjaciel nigdy mi nic nie obja�nia�. Uwa�a� pewnie, �e jestem podobny do niego. Ja jednak nie potrafi�, niestety, widzie� baranka przez �ciany skrzynki. Mo�liwe wi�c, �e jestem troch� podobny do doros�ych. Ju� si� prawdopodobnie zestarza�em. 5 Codziennie dowiadywa�em si� czego� nowego o planecie, o wyje�dzie, o podr�y. Wiadomo�ci te gromadzi�y si� z wolna i przypadkowo. I tak trzeciego dnia pozna�em dramat baobab�w. W tym wypadku sta�o si� to dzi�ki barankowi. Ma�y Ksi��� spyta� mnie nagle, jakby w co� zw�tpi�: - Czy to prawda, �e baranki zjadaj� krzaki? - Tak, to prawda. - O, to bardzo si� z tego ciesz�. Nie rozumia�em, jakie znaczenie mo�e mie� wiadomo��, �e baranki zjadaj� krzaki. Ale Ma�y Ksi��� doda�: - Wobec tego one jedz� tak�e baobaby? Wyt�umaczy�em mu, �e baobaby nie s� krzakami, lecz drzewami, i to tak du�ymi jak ko�cio�y, i gdyby nawet zabra� ze sob� ca�e stado s�oni, to nie da�yby one rady jednemu baobabowi. Na my�l o stadzie s�oni Ma�y Ksi��� roze�mia� si�: - Trzeba by�oby poustawia� jednego na drugim. P�niej doda� z namys�em: - Ale nim baobaby stan� si� drzewami, s� malutkie. -To prawda. Ale dlaczego chcesz, �eby baranki zjada�y ma�e baobaby? Odpowiedzia� mi: - Dobrze, dobrze... - jakby chodzi�o o rzecz najzupe�niej oczywist�. Musia�em zrobi� du�y wysi�ek, aby zrozumie� to bez niczyjej pomocy. Okaza�o si�, �e na planecie Ma�ego Ksi�cia, tak jak na wszystkich planetach, ros�y ro�liny po�yteczne oraz zielska. W rezultacie znajdowa�y si� tam dobre nasiona ro�lin po�ytecznych i z�e nasiona zielsk. Ale ziarna s� niewidoczne. �pi� sobie skrycie w ziemi a� do chwili, kiedy kt�remu� z nich przyjdzie ochota obudzi� si�. Wypuszcza wtedy cudowny, bezbronny p�d, kt�ry najpierw nie�mia�o wyci�ga si� ku s�o�cu. Je�eli jest to p�d rzodkiewki albo r�y, mo�na mu pozwoli� ros��, jak chce. Ale je�eli jest to zielsko, trzeba wyrwa� je jak najszybciej, gdy tylko si� je rozpozna. Ot� na planecie Ma�ego Ksi�cia by�y ziarna straszliwe. Ziarna baobabu. Zaka�ony by� nimi ca�y grunt. A kiedy baobab wyro�nie, to na wyrwanie jest za p�no i nigdy ju� nie mo�na si� go pozby�. Zajmie ca�� planet�. Przeorze j� korzeniami. A je�eli planeta jest ma�a, a baobab�w jest du�o, to one j� rozsadz�. - Jest to kwestia dyscypliny - powiedzia� mi p�niej Ma�y Ksi���. - Rano, po umyciu si�, trzeba robi� bardzo dok�adn� toalet� planety. Trzeba si� zmusi� do regularnego wyrywania baobab�w, i to natychmiast po odr�nieniu ich od krzew�w r�y, do kt�rych s� w m�odo�ci bardzo podobne. Jest to praca bardzo nudna, lecz bardzo �atwa... Pewnego dnia poradzi� mi, abym spr�bowa� narysowa� �adny obrazek, kt�ry by pom�g� dzieciom z naszej planety zrozumie� niebezpiecze�stwo baobab�w. - Gdyby kiedy� podr�owa�y - m�wi� mi - mo�e im si� przyda�. Czasem od�o�enie pracy na p�niej nie przynosi szkody. Lecz w wypadku baobabu ko�czy si� zawsze katastrof�. Zna�em planet�, kt�r� zamieszkiwa� leniuch. Zlekcewa�y� trzy p�dy... Wed�ug wskaz�wek Ma�ego Ksi�cia narysowa�em t� planet�. Nie lubi� prawi� mora��w. Lecz niebezpiecze�stwo baobab�w jest tak ma�o znane, a ryzyko, na jakie nara�aj� si� ci, kt�rzy zab��dz� na jedn� z ma�ych planet, jest tak powa�ne, �e tym razem odst�pi� od mych zasad. I m�wi�: dzieci, uwa�ajcie na baobaby! Wiele pracy kosztowa� mnie ten rysunek, kt�ry zrobi�em po to, aby ostrzec mych przyjaci� przed niebezpiecze�stwem od dawna gro��cym a nie znanym. M�j trud jednak�e op�aci� si�. Mo�e zapytacie, dlaczego w tej ksi��ce nie ma innych r�wnie wspania�ych rysunk�w jak rysunek baobab�w? Odpowied� jest prosta: pr�bowa�em je zrobi�, lecz mi si� nie uda�y. Gdy malowa�em baobaby, kierowa�a mn� jaka� wewn�trzna konieczno��. 6 Powoli zrozumia�em, Ma�y Ksi���, twoje smutne �ycie. Od dawna jedyn� rozrywk� by� dla ciebie urok zachod�w s�o�ca. Ten nowy szczeg� twego �ycia pozna�em czwartego dnia rano, gdy� mi powiedzia�: -Bardzo lubi� zachody s�o�ca. Chod�my zobaczy� zach�d s�o�ca. -Ale trzeba poczeka�. -Poczeka� na co? -Poczeka�, a� s�o�ce zacznie zachodzi�. Pocz�tkowo zrobi�e� zdziwion� min�, a p�niej roze�mia�e� si� i rzek�e�: -Ci�gle mi si� wydaje, �e jestem u siebie. Rzeczywi�cie, wszyscy wiedz�, �e kiedy w Stanach Zjednoczonych jest godzina dwunasta, we Francji s�o�ce zachodzi. Gdyby mo�na si� by�o w ci�gu minuty przenie�� ze Stan�w do Francji, ogl�da�oby si� zach�d s�o�ca. Niestety, Francja jest daleko. Ale na twojej planecie mog�e� przesun�� krzese�ko o par� krok�w i ogl�da� zach�d s�o�ca tyle razy, ile chcia�e�. -Pewnego dnia ogl�da�em zach�d s�o�ca czterdzie�ci trzy razy - powiedzia� Ma�y Ksi���, a w chwil� p�niej doda�: -Wiesz, gdy jest bardzo smutno, to kocha si� zachody s�o�ca. -Wi�c w�wczas, gdy ogl�da�e� je czterdzie�ci trzy razy, by�e� a� tak bardza smutny? - zapyta�em. Ale Ma�y Ksi��� nie odpowiedzia�. Pi�tego dnia, znowu dzi�ki barankowi, odkry�em now� tajemnic� Ma�ego Ksi�cia. Gwa�townie, bez �adnego wst�pu, zapyta� mnie, jak gdyby po d�ugim zastanowieniu si� w samotno�ci: -Je�eli baranek zjada krzaki, to je tak�e kwiaty? -Baranek je wszystko, co napotka. -Nawet kwiaty, kt�re maj� kolce? -Tak, nawet kwiaty, kt�re maj� kolce. -A wi�c do czego s�u�� kolce? Nie wiedzia�em. By�em w tym momencie zaj�ty luzowaniem zbyt �ci�gni�tego sworznia mego motoru. Niepokoi�em si� bardzo, poniewa� zacz��em rozumie�, �e uszkodzenie jest powa�ne, a woda do picia ko�czy si�. My�la�em o najgorszym. -Do czego s�u�� kolce? Ma�y Ksi��� nigdy nie rezygnowa� z raz postawionego pytania. By�em zdenerwowany stanem mojej maszyny i odpowiedzia�em byle co: -Kolce nie s�u�� do niczego. To tylko z�o�liwo�� kwiat�w. Ma�y Ksi��� westchn��, a po chwili milczenia powiedzia� ura�ony: -Nie wierz� ci. Kwiaty s� s�abe, s� naiwne. One zabezpieczaj� si�, jak mog�. Im si� wydaje, �e z kolcami s� bardzo gro�ne. Nie odpowiedzia�em. M�wi�em sobie w tej chwili: "Je�eli ten sworze� nie pu�ci, wybij� go m�otkiem". Ma�y Ksi��� przerwa� moje my�li. -I ty s�dzisz, �e kwiaty... -Ale� nie, nic nie s�dz�. Odpowiedzia�em byle co. Zajmuj� si� powa�nymi sprawami. Popatrzy� na mnie zdumiony. -Powa�nymi sprawami? Widzia� mnie stoj�cego z m�otkiem w r�ku, z palcami czarnymi od smaru, schylonego nad przedmiotem, kt�ry wydawa� mu si� bardzo brzydki. -M�wisz jak doro�li. Zawstydzi�em si�. Ale on doda� bezlito�nie: -Nie rozumiesz nic. Mieszasz wszystko. By� naprawd� bardzo rozgniewany. Potrz�sa� z�otymi lokami, rozsypuj�cymi si� na wietrze. -Znam planet�, na kt�rej mieszka pan o czerwonej twarzy. On nigdy nie w�cha� kwiat�w. Nigdy nie patrzy� na gwiazdy. Nigdy nikogo nie kocha�. Niczego w �yciu nie robi� poza rachunkami. I ca�y dzie� powtarza tak jak ty: "Jestem cz�owiekiem powa�nym, jestem cz�owiekiem powa�nym". Nadyma si� dum�. Ale to nie jest cz�owiek, to jest grzyb. -Co? -Grzyb ! Ma�y Ksi��� by� blady ze z�o�ci. -Od milion�w lat kwiaty maj� kolce. Mimo to od miiion�w lat baranki jedz� kwiaty. A czy nie wydaje ci si� godne wyja�nienia, dlaczego kwiaty zadaj� sobie tyle trudu dla wytworzenia kolc�w, kt�re nie s�u�� do niczego? Czy wojna mi�dzy kwiatami a barankami nie jest rzecz� powa�n�? Czy to nie jest wa�niejsze ni� rachunki grubego, czerwonego pana? Je�eli ja znam jedyny kwiat, kt�ry nigdzie poza moj� planet� nie istnieje, i je�eli ma�y baranek mo�e go kt�rego� ranka zniszczy� za jednym zamachem, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co czyni, czy� nie ma to �adnego znaczenia? Poczerwienia�. Po chwili m�wi� dalej: -Je�li kto� kocha kwiat, kt�ry jest jedyny na milionach i milionach planet, to mu wystarcza do szcz�cia patrzenie na gwiazdy i m�wi sobie: "Gdzie� tam jest m�j kwiat". Lecz je�li baranek zje kwiat, to tak jakby wszystkie gwiazdy zgas�y. I to nie jest wa�ne? Nie m�g� m�wi� d�u�ej. Wybuchn�� p�aczem. Noc zapad�a. Porzuci�em moje narz�dzia. Kpi�em sobie z m�otka, ze sworznia, z wody i ze �mierci. Na jednej gwie�dzie, na planecie, na mojej Ziemi by� Ma�y Ksi���, kt�rego musia�em pocieszy�. Wzi��em go na r�ce i uko�ysa�em. Powiedzia�em: -Kwiatowi, kt�ry kochasz, nie grozi niebezpiecze�stwo. Narysuj� ci kaganiec dla twego baranka, narysuj� os�on� dla twego kwiatu... Ja... Nie wiedzia�em, co powiedzie�. Czu�em si� nieswojo. Nie wiedzia�em, jak do niego przem�wi�, czym go pocieszy�. �wiat �ez jest taki tajemniczy. 8 Wkr�tce pozna�em lepiej ten kwiat. Na planecie Ma�ego Ksi�cia kwiaty by�y zawsze bardzo skromne, o pojedynczej koronie p�atk�w, nie zajmuj�ce miejsca i nie przeszkadzaj�ce nikomu. Pojawia�y si� kt�rego� ranka w�r�d traw i wi�d�y wieczorem. Krzak r�y wykie�kowa� w ci�gu dnia z ziarna przyniesionego nie wiadomo sk�d i Ma�y Ksi��� z uwag� �ledzi� ten p�d, zupe�nie niepodobny do innych p�d�w. M�g� to by� nowy gatunek baobabu. Lecz krzak szybko przesta� rosn�� i zacz�� si� formowa� kwiat. Ma�y Ksi���, kt�ry �ledzi� pojawienie si� olbrzymiego p�ka, wyczuwa�, i� wykwitnie z niego jakie� cudowne zjawisko, lecz r�a schowana w swoim zielonym domku przygotowywa�a si� powoli. Starannie dobiera�a barwy. Ubiera�a si� wolno, dopasowywa�a p�atki jeden do drugiego. Nie chcia�a rozkwitn�� pognieciona jak maki. Pragn�a zjawi� si� w pe�nym blasku swojej pi�kno�ci. O, tak! By�a wielk� zalotnic�. Jej tajemnicze strojenie si� trwa�o wiele dni. A� pewnego poranka - dok�adnie o wschodzie s�o�ca - ukaza�a si�. I oto ona - kt�ra tyle trudu w�o�y�a w sw�j staranny wygl�d - powiedzia�a ziewaj�c: - Ach, dopiero si� obudzi�am... Przepraszam bardzo... Jestem jeszcze nie uczesana. Ma�y Ksi��� nie m�g� powstrzyma� s��w zachwytu: - Jaka� pani jest pi�kna! - Prawda? - odpowiedzia�a r�a cichutko. - Urodzi�am si� r�wnocze�nie ze s�o�cem. - A ten parawan? - Ju� bym przyni�s�, ale pani m�wi�a... Wtedy r�a zn�w zacz�a kaszle�, aby Ma�y Ksi��� mia� wyrzuty sumienia. W ten spos�b mimo dobrej woli p�yn�cej z jego uczucia Ma�y Ksi��� przesta� wierzy� r�y. Wzi�� powa�nie s�owa bez znaczenia i sta� si� bardzo nieszcz�liwy. - Nie powinienem jej s�ucha� - zwierzy� mi si� kt�rego� dnia - nigdy nie trzeba s�ucha� kwiat�w. Trzeba je ogl�da� i w�cha�. M�j kwiat nape�nia� ca�� planet� swoj� woni�, lecz nie umia�em si� nim cieszy�. Historia kolc�w, kt�ra tak mnie rozdra�ni�a, powinna rozczuli�... Zwierzy� si� jeszcze: - Nie potrafi�em jej zrozumie�. Powinienem s�dzi� j� wed�ug czyn�w, a nie s��w. Czarowa�a mnie pi�knem i zapachem. Nie powinienem nigdy od niej uciec. Powinienem odnale�� w niej czu�o�� pod pokrywk� ma�ych przebieg�ostek. Kwiaty maj� w sobie tyle sprzeczno�ci. Lecz by�em za m�ody, aby umie� j� kocha�. 9 S�dz�, �e dla swej ucieczki Ma�y Ksi��� wykorzysta� odlot w�drownych ptak�w. Rano przed odjazdem uporz�dkowa� dok�adnie planet�. Pieczo�owicie przeczy�ci� czynne wulkany. Mia� dwa czynne wulkany. To si� bardzo przydaje do podgrzewania �niada�. Mia� te� jeden wulkan wygas�y. Poniewa� powtarza� zwykle: - Nic nigdy nie wiadomo - wi�c przeczy�ci� tak�e wygas�y wulkan. Je�li wulkany s� dobrze przeczyszczone, pal� si� powoli i r�wno, bez wybuch�w. Wybuchy wulkan�w s� tym, czym zapalenie sadzy w kominie. Oczywi�cie my, na naszej Ziemi, jeste�my za mali, aby przeczyszcza� wulkany. Dlatego te� sprawiaj� nam tyle przykro�ci. Ma�y Ksi��� z odrobin� smutku wyrwa� tak�e ostatnie p�dy baobab�w. Nie wierzy� w sw�j powr�t. Wszystkie te codzienne prace wyda�y mu si� tego ranka szczeg�lnie mi�e. Kiedy po raz ostatni podla� r�� i ju� mia� j� przykry� kloszem, poczu�, �e chce mu si� p�aka�. - Do widzenia - powiedzia� r�y. Lecz ona nie odpowiada�a. - Do widzenia - powt�rzy�. R�a zakaszla�a. Lecz nie z powodu kataru. - By�am niem�dra - powiedzia�a mu. - Przepraszam ci�. Spr�buj by� szcz�liwy. Zdziwi� si� brakiem wym�wek. Sta� ca�kowicie zbity z tropu, trzymaj�c klosz w powietrzu. Nie rozumia� tej spokojnej s�odyczy. - Ale� tak, ja ci� kocham - m�wi�a r�a. - Nie wiedzia�e� o tym z mojej winy. To nie ma �adnego znaczenia. Ale ty by�e� r�wnie niem�dry jak ja. Spr�buj by� szcz�liwy. Pozostaw spokojnie t� planet�. Nie chc� ciebie wi�cej. - Ale�... przeci�gi... - Nie jestem ju� tak bardzo zakatarzona. Ch�odne powietrze nocy dobrze mi zrobi. Jestem kwiatem... -Ale dzikie bestie... -Musz� pozna� dwie lub trzy g�sienice, je�li chc� zawrze� znajomo�� z motylem. To podobno takie rozkoszne. Bo kt� by mnie potem odwiedza�, gdy b�dziesz daleko. . . A je�li chodzi o dzikie bestie, nie boj� si� nikogo. Mam kolce. I naiwnie pokaza�a cztery kolce. Po chwili dorzuci�a: -Nie zwlekaj, to tak dra�ni. Zdecydowa�e� si� odej��. Id� ju�! Nie chcia�a, aby widzia�, �e p�acze. By�a przecie� tak dumna. 10 Planeta Ma�ego Ksi�cia kr��y�a w okolicy planetek 325, 326, 327, 328, 329, 330. Zacz�� wi�c od zwiedzania tych planet, aby znale�� sobie zaj�cie i czego� si� nauczy�. Pierwsz� zamieszkiwa� Kr�l. Ubrany w purpur� i gronostaje, siedzia� na tronie bardzo skromny, lecz majestatyczny. -Oto poddany! - krzykn�� Kr�l, gdy zobaczy� Ma�ego Ksi�cia. Ma�y Ksi��� spyta�: -Widzisz mnie przecie� po raz pierwszy, w jaki wi�c spos�b mog�e� mnie rozpozna�? - Nie wiedzia�, �e dla kr�l�w �wiat jest bardzo prosty. Wszyscy ludzie s� poddanymi. -Zbli� si�, abym ci� widzia� lepiej - powiedzia� Kr�l, bardzo dumny, �e nareszcie mo�e nad kim� panowa�. Ma�y Ksi��� poszuka� wzrokiem miejsca, gdzie by m�g� usi���, lecz ca�a planeta zaj�ta by�a przez wspania�y p�aszcz gronostajowy. Sta� wi�c nadal, a poniewa� by� zm�czony podr�, ziewn��. -Etykieta nie zezwala na ziewanie w obecno�ci kr�la - rzek� monarcha. - Zakazuj� ci ziewa�. - Nie mog� si� powstrzyma� - odpowiedzia� Ma�y Ksi��� bardzo zawstydzony. - Odby�em d�ug� podr� i nie spa�em. -Wobec tego rozkazuj� ci ziewa�. Od lat nie widzia�em ziewaj�cych. Zaciekawia mnie ziewanie. No! Ziewaj jeszcze! To jest rozkaz. - To mnie onie�miela... nie mog� wi�cej - powiedzia� czerwieni�c si� Ma�y Ksi���. -Hm, hm! - odrzek� Kr�l. - Wobec tego... rozkazuj� ci to ziewa�, to... - Be�kota� chwil� i wydawa� si� podra�niony. Kr�lowi bardzo zale�a�o, aby jego autorytet by� szanowany. Nie znosi� niepos�usze�stwa. By� to monarcha absolutny. Poniewa� jednak by� bardzo dobry, dawa� rozkazy rozs�dne. Je�li rozka�� - zwyk� m�wi� - je�li rozka�� genera�owi, aby zmieni� si� w morskiego ptaka, a genera� nie wykona tego, to nie b�dzie wina genera�a. To b�dzie moja wina. - Czy mog� usi���? - spyta� skromnie Ma�y Ksi���. -Rozkazuj� ci si��� - powiedzia� Kr�l, podci�gaj�c majestatycznie jedn� po�� gronostajowego p�aszcza. Ma�y Ksi��� by� zdziwiony. Planeta by�a male�ka. Nad kim Kr�l m�g� panowa�? -Najja�niejszy panie - powiedzia� - prosz� mi wybaczy� moje pytania... -Rozkazuj� ci pyta� - pospiesznie powiedzia� Kr�l. - Najja�niejszy panie, kim najja�niejszy pan rz�dzi? - Wszystkim - z wielk� prostot� odpowiedzia� Kr�l. - Wszystkim? Kr�l dyskretnym ruchem wskaza� swoj� planet�, inne planety i gwiazdy. - Tym wszystkim? - spyta� Ma�y Ksi���. - Tym wszystkim - odpowiedzia� Kr�l, poniewa� by� to monarcha nie tylko absolutny, ale i uniwersalny. - I gwiazdy najja�niejszego pana s�uchaj�? - Oczywi�cie - odrzek� Kr�l. - S�uchaj� natychmiast. Nie znosz� niepos�usze�stwa. Ma�y Ksi��� zachwyci� si� tak� w�adz�. Gdyby on j� posiada�, m�g�by widzie� jednego dnia nie czterdzie�ci trzy, ale siedemdziesi�t dwa, nawet sto, nawet dwie�cie zachod�w s�o�ca bez przesuwania krzese�ka. A poniewa� by� troch� smutny z powodu swej ma�ej opuszczonej planety, o�mieli� si� prosi� Kr�la o �ask�: - Chcia�bym zobaczy� zach�d s�o�ca. Prosz� mi zrobi� przyjemno��. Prosz� rozkaza� s�o�cu, aby zasz�o... - Je�li rozka�� genera�owi, aby jak motyl przelecia� z jednego kwiatka na drugi, albo rozka�� mu napisa� tragedi�, albo zmieni� si� w morskiego ptaka, a genera� nie wykona otrzymanego rozkazu, kto z nas nie b�dzie mia� racji: ja czy on? - Jego Kr�lewska Mo�� - odpowiedzia� stanowczo Ma�y Ksi���. - S�usznie. Nale�y wymaga� tego, co mo�na otrzyma�. Autorytet opiera si� na rozs�dku. Je�li rozka�esz twemu ludowi rzuci� si� do morza, lud si� zbuntuje. Ja mam prawo ��da� pos�usze�stwa, poniewa� moje rozkazy s� rozs�dne. - Wi�c jak jest z moim zachodem s�o�ca? - przypomnia� Ma�y Ksi���, kt�ry nigdy nie porzuca� postawionego pytania. - B�dziesz mia� tw�j zach�d s�o�ca. Zarz�dz� go. Lecz zaczekam, w m�dro�ci rz�dzenia, a� warunki b�d� przychylne. - Kiedy to b�dzie? - informowa� si� Ma�y Ksi���. - Hm, hm ! - zamrucza� Kr�l, badaj�c gruby kalendarz. Hm, hm, to b�dzie oko�o... oko�o... to b�dzie dzi� wieczorem o godzinie 19.40. I zobaczysz, jaki mam pos�uch. Ma�y Ksi��� ziewn��. �a�owa� straconego zachodu s�o�ca, a poza tym ju� si� troch� nudzi�. - Nie mam tu nic do roboty. Odejd�. - Nie odchod� - odpowiedzia� kr�l, kt�ry by� tak dumny z posiadania poddanego. - Nie odchod�, mianuj� ci� ministrem. - Ministrem czego? - Hm. . . sprawiedliwo�ci! - Ale tu nie ma kogo s�dzi�! - Nie wiadomo - rzek� Kr�l. - Jeszcze nie zwiedzi�em mego kr�lestwa. Jestem bardzo stary, nie mam miejsca na karoc�, a chodzenie mnie m�czy. - Och! Ale ja ju� widzia�em - powiedzia� Ma�y Ksi���, wychylaj�c si�, aby rzuci� okiem na drug� stron� planety. Tam tak�e nie ma nikogo... -Wobec tego b�dziesz sam siebie s�dzi�. To najtrudniejsze. Znacznie trudniej jest s�dzi� siebie ni� bli�niego. Je�li potrafisz dobrze siebie os�dzi�, b�dziesz naprawd� m�dry. - Ja - powiedzia� Ma�y Ksi��� - mog� si� s�dzi� byle gdzie. Nie ma potrzeby, abym mieszka� tutaj. - Hm, hm. Zdaje mi si�, �e gdzie� na mojej planecie jest stary szczur. S�ysz� go noc�. B�dziesz go m�g� skazywa� na �mier�. W ten spos�b �ycie jego b�dzie zale�ne od twojej sprawiedliwo�ci. Lecz za ka�dym razem u�askawisz go, aby go oszcz�dzi�. Bowiem jest tylko jeden. - Nie lubi� skazywa� na �mier� - odpowiedzia� Ma�y Ksi��� - i ju� odchodz�. - Nie - rzek� Kr�l. Ma�y Ksi���, kt�ry sko�czy� ju� przygotowania do podr�y, nie chcia� martwi� starego monarchy. - Je�eli Wasza Kr�lewska Mo�� chce, aby rozkazy by�y wykonywane natychmiast, prosz� mi da� rozs�dny rozkaz. Niech mi na przyk�ad Wasza Kr�lewska Mo�� rozka�e odej�� st�d przed up�ywem jednej minuty. Zdaje mi si�, �e okoliczno�ci s� sprzyjaj�ce... Poniewa� Kr�l nie odpowiedzia�, Ma�y Ksi��� po chwili wahania wyruszy� w drog�, wzdychaj�c z ulg�. - Mianuj� ci� moim ambasadorem! - wykrzykn�� jeszcze Kr�l. By� bardzo pewny siebie. "Doro�li s� bardzo dziwni" - m�wi� sobie Ma�y Ksi���. 11 Drug� planet� zamieszkiwa� Pr�ny. - Ach! Ach! Oto odwiedziny wielbiciela! - krzykn��,gdy tylko zauwa�y� Ma�ego Ksi�cia. Albowiem wed�ug pr�nych ka�dy spotkany cz�owiek jest ich wielbicielem. - Dzie� dobry - powiedzia� Ma�y Ksi���. - Pan ma zabawny kapelusz. - Po to, aby si� k�ania� - odpowiedzia� Pr�ny. - Aby si� k�ania�, gdy mnie oklaskuj�. Niestety nikt t�dy nie przeje�d�a. - Ach tak? - powiedzia� Ma�y Ksi���, nic nie rozumiej�c. - Uderzaj d�oni� w d�o� - poradzi� Pr�ny. Ma�y Ksi��� uderzy� d�oni� w d�o�. Pr�ny uk�oni� si� skromnie, uchylaj�c kapelusza. -"To jest jednak bardziej zajmuj�ce ni� odwiedziny u Kr�la" - powiedzia� sobie Ma�y Ksi���. I zn�w zacz�� klaska�. Pr�ny zn�w k�ania� si�, uchylaj�c kapelusza. Po pi�ciu minutach zabawy Ma�y Ksi��� zm�czy� si� jednostajno�ci� gry. - A co trzeba zrobi� - spyta� - aby kapelusz spad�? Lecz Pr�ny nie us�ysza�. Pr�ni s�ysz� tylko pochwa�y. - Czy ty mnie naprawd� bardzo uwielbiasz? - spyta� Ma�ego Ksi�cia. - Co to znaczy uwielbia�? - Uwielbia� to znaczy uzna� mnie za cz�owieka najpi�kniejszego, najlepiej ubranego, najbogatszego i najm�drzejszego na planecie. - Ale� poza tob� nikogo na planecie nie ma! - Zr�b mi t� przyjemno��: uwielbiaj mnie mimo wszystko. - Uwielbiam ci� - powiedzia� Ma�y Ksi���, lekko wzruszaj�c ramionami - ale co ci to daje? I ruszy� w dalsz� drog�. "Doro�li s� zdecydowanie �mieszni" - powiedzia� sobie podczas podr�y. 12 Nast�pn� planet� zajmowa� Pijak. Te odwiedziny trwa�y bardzo kr�tko, pogr��y�y jednak Ma�ego Ksi�cia w g��bokim smutku. - Co ty tu robisz! - spyta� Pijaka, kt�rego zasta� siedz�cego w milczeniu przed bateri� butelek pe�nych i bateri� butelek pustych. - Pij� - odpowiedzia� ponuro Pijak. - Dlaczego pijesz? - spyta� Ma�y Ksi���. - Aby zapomnie� - odpowiedzia� Pijak. - O czym zapomnie�? - zaniepokoi� si� Ma�y Ksi���, kt�ry ju� zacz�� mu wsp�czu�. - Aby zapomnie�, �e si� wstydz� - powiedzia� Pijak, schylaj�c g�ow�. - Czego si� wstydzisz? - dopytywa� si� Ma�y Ksi���, chc�c mu pom�c. - Wstydz� si�, �e pij� - zako�czy� Pijak rozmow� i pogr��y� si� w milczeniu. Ma�y Ksi��� zak�opotany ruszy� dalej. "Doro�li s� naprawd� bardzo, bardzo �mieszni" - m�wi� sobie po drodze. 13 Czwarta planeta nale�a�a do Bankiera, kt�ry w chwili przybycia Ma�ego Ksi�cia tak by� zaj�ty, �e nawet nie podni�s� g�owy. - Dzie� dobry - powiedzia� Ma�y Ksi���. - Pa�ski papieros zgas�. - Trzy plus dwa r�wna si� pi��. Pi�� plus siedem - dwana�cie. Dwana�cie i trzy - pi�tna�cie. Dzie� dobry. Pi�tna�cie i siedem - dwadzie�cia dwa. Dwadzie�cia dwa i sze�� dwadzie�cia osiem: Nie mam czasu zapali�. Dwadzie�cia sze�� i pi�� - trzydzie�ci jeden. Och! To razem daje pi��set jeden milion�w sze��set dwadzie�cia dwa tysi�ce siedemset trzydzie�ci jeden. - Pi��set jeden milion�w czego? - Co? Jeszcze tu jeste�? Pi��set jeden milion�w... Sam ju� nie wiem, czego... Tak ci�ko pracowa�em! Jestem cz�owiekiem powa�nym, tak, nie robi� niedorzeczno�ci, nie bawi� si� g�upstwami. Dwa i pi��... - Pi��set jeden milion�w czego? - powt�rzy� Ma�y Ksi���, kt�ry nigdy nie porzuca� raz postawionego pytania. Bankier podni�s� g�ow�. - Przez pi��dziesi�t cztery lata, odk�d mieszkam na tej planecie, trzy razy zak��cono mi spok�j . Pierwszy raz, przed dwudziestu dwoma laty, zjawi� si� nie wiadomo sk�d chrab�szcz. Tak strasznie ha�asowa�, �e zrobi�em cztery b��dy w dodawaniu. Drugi raz, jedena�cie lat temu, mia�em atak reumatyzmu. Nie uprawia�em gimnastyki. Nie mam czasu na w��cz�g�. Jestem cz�owiekiem powa�nym. Tak. Trzeci raz... to w tej chwili. Powiedzia�em wi�c: pi��set jeden milion�w... - Milion�w czego? Bankier zrozumia�, �e nie�atwo b�dzie pozby� si� go�cia. - Milion�w tych ma�ych rzeczy, kt�re si� widzi na niebie. - Muszek? - Ale� nie, ma�ych, b�yszcz�cych rzeczy. - Pszcz�ek? - Ale� nie. Ma�ych z�otych b�yskotek, o kt�rych marz� leniuchy. Lecz ja jestem cz�owiekiem powa�nym. Tak. Nie mam czasu na marzenia. - Aha... Gwiazd? - Tak jest. Gwiazd. - I c� ty robisz z pi�ciuset milionami gwiazd? - Pi��set jeden milion�w sze��set dwadzie�cia dwa tysi�ce siedemset trzydzie�ci jeden... jestem powa�ny, jestem dok�adny. - I c� ty robisz z tymi gwiazdami? - Co ja z nimi robi�? - Tak. - Nic. Posiadam je. - Posiadasz gwiazdy? - Tak. - Ju� widzia�em Kr�la, kt�ry... - Kr�lowie nie posiadaj�. Oni panuj�. To zupe�nie co innego. - A co ci daje posiadanie gwiazd? - Bogactwo. - A c� ci z tego, �e jeste� bogaty? - Mog� kupowa� inne gwiazdy, o ile kto� je znajdzie. "Ten cz�owiek - powiedzia� sobie ma�y Ksi��� - rozumuje jak m�j Pijak. " Pomimo tego pyta� dalej: - W jaki spos�b mo�na posiada� gwiazdy? - A czyje� one s�? - odburkn�� Bankier. - Nie wiem. Niczyje. - Wobec tego s� moje, poniewa� pierwszy o tym pomy�la�em. - Czy to wystarcza? - Oczywi�cie. Je�li znajdziesz diament, kt�ry jest niczyj, nale�y on do ciebie. Je�li odkryjesz wysp�, kt�ra nie nale�y do nikogo, jest twoja. Je�li zrobisz wynalazek i opatentujesz go, jest tw�j . Ja mam gwiazdy, poniewa� nikt przede mn� nie pomy�la� o tym, �eby je zagarn��. - To prawda - rzek� Ma�y Ksi���. - A co robisz z nimi? - Zarz�dzam. Licz� je i przeliczam - powiedzia� Bankier. - To bardzo trudne. Lecz jestem cz�owiekiem powa�nym. Ma�y Ksi��� nie by� jeszcze zadowolony. - Je�li mam szal, to mog� owin�� nim szyj� i zabra� go ze sob�. Je�li mam kwiat, mog� go zerwa� i zabra� ze sob�. A ty nie mo�esz zrywa� gwiazd. - Nie, lecz mog� je umie�ci� w banku. -Co to znaczy? -To znaczy, �e ilo�� mych gwiazd zapisuj� na kawa�ku papieru. Nast�pnie zamykam ten papier na klucz w szufladzie. - I to wszystko? - To wystarczy. "To zabawne - pomy�la� Ma�y Ksi���. - To poetyczne. Ale to nie jest zbyt powa�ne." Ma�y Ksi��� mia� zupe�nie inne poj�cie o rzeczach powa�nych, ni� maj� doro�li. - Ja - dorzuci� jeszcze - posiadam kwiat, kt�ry podlewam codziennie. Posiadam trzy wulkany, kt�re przeczyszczam co tydzie�. Przeczyszczam tak�e wulkan wygas�y. Nigdy nic nie wiadomo. Jestem po�yteczny dla wulkan�w, kt�re posiadam, dla kwiatu, kt�ry jest m�j. A jak� korzy�� maj� z ciebie gwiazdy? Bankier otworzy� usta, lecz nie znalaz� odpowiedzi, wi�c Ma�y Ksi��� ruszy� w dalsz� drog�. "Doro�li s� jednak nadzwyczajni"- powiedzia� sobie po prostu podczas dalszej podr�y. 14 Pi�ta planeta by�a bardzo interesuj�ca. By�a najmniejsza ze wszystkich. By�a tak ma�a, �e ledwie wystarczy�o na niej miejsca na lamp� uliczn� i Latarnika. Ma�y Ksi��� nie umia� sobie wyt�umaczy�, do czego mo�e s�u�y� uliczna latarnia i Latarnik gdzie� we wszech�wiecie, na ma�ej planetce pozbawionej dom�w i ludno�ci. Jednak powiedzia� sobie: "Mo�liwe, i� ten cz�owiek jest niedorzeczny. Ale mniej niedorzeczny ni� Kr�l, Pr�ny, Bankier i Pijak. Jego praca jest przynajmniej po�yteczna. Gdy zapala lamp�, to tak jakby stwarza� jeszcze jedn� now� gwiazd� lub kwiat. Gdy gasi lamp�, to tak jakby usypia� gwiazd� lub kwiat. To bardzo �adne zaj�cie. To rzeczywi�cie jest po�yteczne, poniewa� jest �adne". Natychmiast po wyl�dowaniu Ma�y Ksi��� uk�oni� si� z szacunkiem Latarnikowi. - Dzie� dobry. Dlaczego przed chwil� zgasi�e� sw� lamp�? - Taki rozkaz - odpowiedzia� Latarnik. - Dzie� dobry. - C� to znaczy rozkaz? - Rozkaz gaszenia lampy. Dobry wiecz�r. Zapali� lamp�. - Dlaczego zapali�e�? - Taki jest rozkaz - odpowiedzia� latarnik. - Nie rozumiem - rzek� Ma�y Ksi���. - Nic tu nie ma do rozumienia. Rozkaz jest rozkazem. Dzie� dobry. Zgasi� lamp�. Nast�pnie otar� sobie czo�o chustk� w czerwon� krat�. - Mam straszn� prac�. Kiedy� mia�a ona sens. Gasi�em latarni� rano, a zapala�em wieczorem. W dzie� mog�em odpoczywa�, a w nocy spa�em... - A czy teraz zmieni� si� rozkaz? - Rozkaz si� nie zmieni�. Na tym polega tragizm sytuacji. Z roku na rok planeta obraca si� coraz szybciej, a rozkaz si� nie zmienia. - Wi�c? - spyta� Ma�y Ksi���. - Wi�c dzisiaj, gdy planeta robi obr�t w ci�gu minuty, nie mam chwili odpoczynku. W ci�gu ka�dej minuty musz� zapali� j� i zgasi�! - U ciebie dzie� trwa jedn� minut�! Jakie to zabawne! - To wcale nie jest zabawne - powiedzia� latarnik. - Ju� min�� miesi�c, odk�d rozmawiamy. - Miesi�c? - Tak. Trzydzie�ci minut - trzydzie�ci dni. Dobranoc. Zapali� lamp�. Ma�y Ksi��� przyjrza� si� Latarnikowi i poczu� sympati� dla tego cz�owieka, kt�ry tak wiernie wype�nia� rozkaz. Przypomnia� sobie zachody s�o�ca na w�asnej planecie, kiedy podziwia� je wci�� na nowo, przesuwaj�c tylko krzese�ko. Chcia� pom�c swemu przyjacielowi. - Czy wiesz... Znam spos�b, dzi�ki kt�remu m�g�by� w dowolnej chwili odpocz��. - Zawsze chcia�bym odpoczywa� - odrzek� Latarnik. Bowiem mo�na by� jednocze�nie obowi�zkowym i leniwym. - Twoja planeta jest tak ma�a, �e trzema krokami mo�esz j� okr��y�. Wystarczy, aby� szed� powoli i stale by� w �wietle S�o�ca. Gdy zechcesz odpocz��, b�dziesz szed� przed siebie i dzie� b�dzie trwa� tak d�ugo, jak d�ugo zechcesz. - Niewiele mi to da - powiedzia� latarnik - najbardziej lubi� spa�. - Szkoda - powiedzia� Ma�y Ksi���. - Szkoda - powiedzia� Latarnik. - Dzie� dobry. I zgasi� lamp�. Podczas dalszej podr�y Ma�y Ksi��� powiedzia� sobie: "Tym cz�owiekiem pogardzaliby wszyscy, i Kr�l, i Pr�ny, i Pijak, i Bankier. Mimo to on jeden nie wydaje mi si� �mieszny. A to prawdopodobnie dlatego, �e nie zajmuje si� tylko sob�". Westchn�� z �alu i m�wi� sobie jeszcze: "Tylko ten cz�owiek m�g�by by� moim przyjacielem. Lecz jego planeta jest rzeczywi�cie za ma�a. Nie ma miejsca dla dw�ch..." Ma�y Ksi��� nie chcia� si� przyzna�, �e tym, co najbardziej poci�ga�o go w tej b�ogos�awionej planecie, by�o przede wszystkim tysi�c czterysta czterdzie�ci zachod�w s�o�ca w ci�gu dwudziestu czterech godzin. 15 Sz�sta planeta by�a dziesi�� razy wi�ksza. Mieszka� na niej Starszy Pan, kt�ry pisa� olbrzymie ksi�gi. - Prosz�! Oto badacz! - wykrzykn�� ujrzawszy Ma�ego Ksi�cia. Ma�y Ksi��� usiad� za sto�em, lekko dysz�c. Bardzo d�ugo ju� podr�owa�. - Sk�d przybywasz? - zagadn�� go Starszy Pan. - Co to za gruba ksi�ga? - spyta� Ma�y Ksi���. - Co pan tu robi? - Jestem geografem - odpowiedzia� Starszy Pan. - Co to znaczy geograf? - Jest to uczony, kt�ry wie, gdzie znajduj� si� morza, rzeki, miasta, g�ry i pustynie. - To bardzo ciekawe - powiedzia� Ma�y Ksi���. - Nareszcie odkry�em po�yteczne zaj�cie! I rozejrza� si� po planecie geografa. Nigdy jeszcze nie widzia� tak wspania�ej planety. - Pa�ska planeta jest bardzo �adna. Czy s� na niej oceany? - Nie mog� tego wiedzie� - odpar� geograf. - Ach... - Ma�y Ksi��� by� rozczarowany. - A g�ry? - Nie mog� tego wiedzie� - odpar� geograf. - A miasta, rzeki, pustynie? - Tego te� nie mog� wiedzie� - odpar� geograf. - Ale� pan jest geografem?! - To prawda - rzek� geograf - lecz nie jestem badaczem. Bardzo brak mi badaczy. Zadanie geografa nie polega na liczeniu miast, rzek, g�r, ocean�w i pusty�. Geograf jest zbyt wa�n� osobisto�ci�, aby m�g� pozwoli� sobie na �azikowanie. On nie opuszcza swego biura, lecz przyjmuje badaczy, wypytuje i notuje ich spostrze�enia. A gdy uwagi kt�rego� uzna za interesuj�ce, wtedy ka�e robi� wywiad o moralno�ci danego badacza. - Po co? - Poniewa� k�ami�cy badacz wywo�a�by katastrofy w ksi�gach geografi. A tak�e badacz, kt�ry zbyt du�o pije. - A dlaczego? - pyta� Ma�y Ksi���. - Poniewa� pijany widzi podw�jnie, wi�c geograf zanotowa�by dwie g�ry w miejscu, gdzie jest tylko jedna. - Znam kogo� - rzek� Ma�y Ksi��� - kto by�by bardzo z�ym badaczem. - To bardzo mo�liwe. Kiedy wi�c moralno�� badacza wydaje si� zadowalaj�ca, sprawdza si� prawdziwo�� jego odkrycia. - Sprawdza si� na miejscu? - Nie. To zbyt skomplikowane. ��da si� od badacza dowod�w. Gdy na przyk�ad chodzi o odkrycie wielkiej g�ry, ��da si�, aby dostarczy� wielkich kamieni. Nagle geograf o�ywi� si�. - Ale� ty przybywasz z daleka! Jeste� badaczem! Opisz mi twoj� planet�! Geograf otworzy� ksi�g� i zaostrzy� o��wek. Raport badacza zapisuje si� najpierw o��wkiem, a po dostarczeniu dowod�w prawdziwo�ci odkrycie przepisuje si� pi�rem. - Wi�c? - zapyta� geograf. - Och, u mnie wcale nie jest ciekawie - odpowiedzia� Ma�y Ksi���. - Planeta jest bardzo ma�a. Mam trzy wulkany. Dwa czynne i jeden wygas�y. Ale nigdy nic nie wiadomo. - Nigdy nic nie wiadomo - powt�rzy� geograf. - Mam tak�e kwiat. - Kwiaty nas nie interesuj�. - A dlaczego? To naj�adniejsze z istniej�cych rzeczy! - Poniewa� kwiaty s� efemeryczne. - Co to znaczy "efemeryczne"? - Ksi�gi geografii s� ksi�gami najbardziej cennymi ze wszystkich ksi�g. Nigdy nie trac� aktualno�ci. Bardzo rzadko zdarza si�, aby g�ra zmieni�a miejsce. Bardzo rzadko zdarza si�, aby ocean wysech�. My opisujemy rzeczy wieczne. - Lecz wygas�y wulkan mo�e si� obudzi� - przerwa� Ma�y Ksi���. - Co to znaczy "efemeryczny"? - Dla nas jest oboj�tne, czy wulkan jest czynny, czy wygas�y - rzek� geograf. - Nam chodzi o g�r�, a g�ra si� nie zmienia. - Co znaczy "efemeryczny"? - powt�rzy� Ma�y Ksi���, kt�ry nigdy w �yciu nie porzuci� raz postawionego pytania. - Znaczy to "zagro�ony bliskim unicestwieniem". - Mojej r�y grozi bliskie unicestwienie? - Oczywi�cie. "Moja r�a jest efemeryczna - powiedzia� do siebie Ma�y Ksi��� - i ma tylko cztery kolce dla obrony przed niebezpiecze�stwem. A ja zostawi�em j� zupe�nie sam�..." To by� jego pierwszy odruch �alu. Mimo to zapyta� odwa�nie: - Co radzi mi pan zwiedzi�? - Planet� Ziemi� - odpowiedzia� mu geograf. - Ma dobr� s�aw�. Ma�y Ksi��� ruszy� w dalsz� drog�, my�l�c o swojej r�y. 16 Si�dm� planet� by�a Ziemia. Ziemia nie jest byle jak� planet�. Liczy sobie stu jedenastu kr�l�w (nie pomijaj�c oczywi�cie kr�l�w murzy�skich), siedem tysi�cy geograf�w, dziewi��set tysi�cy bankier�w, siedem i p� miliona pijak�w, trzysta jedena�cie milion�w pr�nych - kr�tko m�wi�c: oko�o dw�ch miliard�w doros�ych. Aby �atwiej wam by�o poj��, jak wielka jest Ziemia, powiem wam, �e przed wynalezieniem elektryczno�ci trzeba by�o zatrudnia� na wszystkich sze�ciu kontynentach ca�� armi� latarnik�w, z�o�on� z czterystu sze��dziesi�ciu dw�ch tysi�cy pi�ciuset jedenastu os�b. To by� wspania�y widok - gdy si� patrzy�o z pewnej odleg�o�ci. Ruchy tej armii by�y podobne do baletu. Pierwsi zaczynali prac� latarnicy Nowej Zelandii i Australii, kt�rzy potem szli spa�. Nast�pnie do ta�ca wst�powali latarnicy Chin i Syberii. I oni po pewnym czasie kryli si� za kulisami. Wtedy przychodzi�a kolej na latarnik�w Rosji i Indii. Potem Afryki i Europy. Potem Ameryki Po�udniowej. Nast�pnie Ameryki P�nocnej. I nigdy nie pomylono porz�dku wchodzenia na scen�. To by�o wspania�e. Tylko latarnik jedynej lampy na Biegunie P�nocnym i jego kolega latarnik jedynej lampy na Biegunie Po�udniowym prowadzili niedba�e i pr�niacze �ycie: pracowali dwa razy w roku. 17 Zdarza si� czasem, �e chc�c by� dowcipnymi, pope�niamy ma�e k�amstwa. Nie by�em bardzo uczciwy, gdy opowiada�em wam o latarnikach. Obawiam si�, �e ci, kt�rzy nie znaj� naszej planety, b�d� mieli o niej fa�szywe zdanie. Ludzie zajmuj� na Ziemi bardzo ma�o miejsca. Gdyby dwa miliardy mieszka�c�w Ziemi stan�o razem - jeden przy drugim, jak na wiecu - to zmie�ciliby si� z �atwo�ci� na publicznym placu o dwudziestu milach d�ugo�ci i dwudziestu milach szeroko�ci: Mo�na by wi�c ca�� ludzko�� st�oczy� na male�kiej wysepce Oceanu Spokojnego. Oczywi�cie doro�li wam nie uwierz�. Oni wyobra�aj� sobie, �e zajmuj� du�o miejsca. Wydaje si� im, �e s� tak wielcy jak baobaby. Wi�c porad�cie im, aby zrobili obliczenie. Kochaj� si� w cyfrach: to im si� spodoba. Lecz my nie tra�my czasu na �wiczenie, kt�re zadaje si� za kar�. To jest zbyteczne. Wy mi wierzycie. Po przybyciu na Ziemi� Ma�y Ksi��� by� bardzo zdziwiony, nie widz�c �ywej duszy. Przestraszy� si� my�l�c, �e zab��dzi�, gdy wtem ��tawy pier�cie� poruszy� si� na piasku. - Dobry wiecz�r - rzek� Ma�y Ksi��� na wszelki wypadek. - Dobry wiecz�r - powiedzia�a �mija. - Na jak� planet� spad�em? - spyta� Ma�y Ksi���. - Na Ziemi�, do Afryki. - Ach... wi�c Ziemia nie jest zaludniona? - Jeste�my na pustyni. Na pustyni nikogo nie ma. Ziemia jest wielka - odrzek�a �mija. Ma�y Ksi��� usiad� na kamieniu i wzni�s� oczy ku niebu. - Zadaj� sobie pytanie - powiedzia� - czy gwiazdy �wiec� po to, aby ka�dy m�g� znale�� swoj�?. . . Popatrz na moj� planet�. Jest dok�adnie nad nami. Ale jak bardzo daleko! - Jest pi�kna - odrzek�a �mija. - Po co tu przyby�e�? - Mam pewne trudno�ci z r� - powiedzia� Ma�y Ksi���. - Ach tak... - rzek�a �mija. I oboje umilkli. - Gdzie s� ludzie? - zacz�� znowu Ma�y Ksi���. - Czuj� si� troch� osamotniony w pustyni... - W�r�d ludzi jest si� tak�e samotnym - rzek�a �mija. Ma�y Ksi��� przygl�da� jej si� d�u�szy czas. - Jeste� zabawnym stworzeniem - rzek� wreszcie - cienka jak palec... - Ach, jestem znacznie pot�niejsza ni� palec kr�la - powiedzia�a �mija. Ma�y Ksi��� u�miechn�� si�. - Nie jeste� zbyt pot�na... Nie masz nawet �apek... nawet nie mo�esz podr�owa�... - Mog� ci� unie�� dalej ni� okr�t - rzek�a �mija i owin�a si� wok� kostki Ma�ego Ksi�cia na podobie�stwo z�otej bransolety. - Tego, kogo dotkn�, odsy�am tam, sk�d przyby� - doda�a. - Lecz ty jeste� niewinny i przybywasz z gwiazdy... Ma�y Ksi��� nie odpowiedzia�. - Wzbudzasz we mnie lito��, taki s�aby na granitowej Ziemi... Mog� ci w przysz�o�ci pom�c, gdy bardzo zat�sknisz za tw� planet�. Mog�... - Och, bardzo dobrze zrozumia�em - odpowiedzia� Ma�y Ksi���. - Ale dlaczego m�wisz ci�gle zagadkami? - Rozwi�zuj� zagadki - rzek�a �mija. I oboje umilkli. 18 Przechodz�c przez pustyni�, Ma�y Ksi��� spotka� tylko jeden kwiat... Kwiat o trzech p�atkach, n�dzny kwiat... - Dzie� dobry - powiedzia� Ma�y Ksi���. - Dzie� dobry - odrzek� kwiat. - Gdzie s� ludzie? - grzecznie zapyta� Ma�y Ksi���. Kwiat widzia� kiedy� przechodz�c� karawan�. - Ludzie? Jak s�dz�, istnieje sze�ciu czy siedmiu ludzi. Widzia�em ich przed laty. Lecz nigdy nie wiadomo, gdzie mo�na ich odnale��. Wiatr nimi miota. Nie maj� korzeni - to im bardzo przeszkadza. - Do widzenia - rzek� Ma�y Ksi���. - Do widzenia - odpowiedzia� kwiat. 19 Ma�y Ksi��� wspi�� si� na wysok� g�r�. Jedynymi g�rami, kt�re dotychczas zna�, by�y si�gaj�ce mu kolan trzy wulkany. Wygas�y wulkan s�u�y� mu jako krzese�ko. "Z tak wysokiej g�ry jak ta powiedzia� sobie - zobacz� od razu ca�� planet� i wszystkich ludzi..." Lecz nie zobaczy� nic poza ostrymi ska�ami. - Dzie� dobry - powiedzia� na wszelki wypadek. - Dzie� dobry... Dzie� dobry... Dzie� dobry - odpowiedzia�o echo. - Kim jeste�cie? - spyta� Ma�y Ksi���. - Kim jeste�cie... Kim jeste�cie... Kim jeste�cie... - powt�rzy�o echo. - B�d�cie mymi przyjaci�mi, jestem samotny - powiedzia�. - Jestem samotny... jestem samotny... jestem samotny... - odpowiedzia�o echo. "Jaka� to zabawna planeta - pomy�la� Ma�y Ksi���. Zupe�nie sucha, spiczasta i s�ona, a ludziom brak fantazji. Powtarzaj� to, co im si� m�wi... Na mojej planecie mia�em r��: ona zawsze m�wi�a pierwsza..." 20 W ko�cu jednak zdarzy�o si�, �e po d�ugiej w�dr�wce poprzez piaski, ska�y i �niegi Ma�y Ksi��� odkry� drog�. A drogi prowadz� zawsze do ludzi. - Dzie� dobry - powiedzia�. By� w ogrodzie pe�nym r�. - Dzie� dobry - odpowiedzia�y r�e. Ma�y Ksi��� przyjrza� si� im. Bardzo by�y podobne do jego r�y. - Kim jeste�cie? - zapyta� zdziwiony. - Jeste�my r�ami - odpar�y. - Ach... - westchn�� Ma�y Ksi���. I poczu� si� bardzo nieszcz�liwy. Jego r�a zapewnia�a go, �e jest jedyna na �wiecie. A oto tu, w jednym ogrodzie, jest pi�� tysi�cy podobnych! "By�aby bardzo zdenerwowana... - pomy�la� - kaszla�aby straszliwie i udawa�aby umieraj�c�, aby pokry� zmieszanie. A ja musia�bym udawa�, �e j� piel�gnuj�, bo w przeciwnym razie umar�aby rzeczywi�cie, aby mnie tym upokorzy�..." P�niej m�wi� sobie dalej: "S�dzi�em, �e posiadam jedyny na �wiecie kwiat, a w rzeczywisto�ci mam zwyk�� r��, jak wiele innych. Posiadanie r�y i trzech wulkan�w si�gaj�cych mi do kolan, z kt�rych jeden prawdopodobnie wygas� na zawsze, nie czyni ze mnie pot�nego ksi�cia..." I zap�aka� le��c na trawie. 21 Wtedy pojawi� si� lis. - Dzie� dobry - powiedzia� lis. - Dzie� dobry - odpowiedzia� grzecznie Ma�y Ksi��� i obejrza� si�, ale nic nie dostrzeg�. - Jestem tutaj - pos�ysza� g�os - pod jab�oni�! - Kto� ty? - spyta� Ma�y Ksi���. - Jeste� bardzo �adny... - Jestem lisem - odpowiedzia� lis. - Chod� pobawi� si� ze mn� - zapr